Profil użytkownika

Jestem z wykształcenia elektrykiem, z zawodu automatykiem i programistą PLC. Zajmuję się robotyzacją i budową maszyn, a przede wszystkim ich bezpieczeństwem, w czym się specjalizuję.

Z zamiłowania lubuję w fizyce i logice. Sporą część życia pochłonęły mi także sztuki walki (ze 20 lat?) i nieco survival. Trenowałem tak walki wręcz, jak i szermierkę, a dodatkowo pasjonuję się walkami rycerskimi. Czy tego chcę, czy nie – każdą czytaną (i opisywaną) walkę rozkładam na czynniki pierwsze i mocno rozważam logikę i sens postępowania w tych sytuacjach :]

Uwielbiam muzykę, gram na gitarze i na perkusji (no dobra, tu tak tylko trochę, chciałbym więcej).

Z nosem w książkach siedzę od dzieciaczka. Moja pierwsza książka, to “O chłopcu, który szukał domu”. Ktoś to czytał? :) Fantastyka, a zwłaszcza fantasty, zdominowały mnie, kupiły i przekabaciły.

Co w książkach uwielbiam? Ciekawą magię i dobrze oddaną, realistyczną walkę – i logikę.

W SF pochłania mnie najbardziej fajnie zakombinowana “S” :)

Nie lubię, gdy rzeczy dzieją się bez sensownego uzasadnienia, gdy magia jest wyssana z palca i głupia, fizyka nie działa, walki są kretyńskie, a motywacje postaci budzą pusty śmiech.

Pewnie, jak wielu bohaterom z portalu fantastyka.pl, marzy mi się wydanie czegoś własnego.

Pracuję nad tym już długo, ale trafienie tu... Cóż. Było jak zderzenie się ze ścianą :]

Dzięki Wam widzę, jak wiele nauki przede mną.

Salve!


komentarze: 623, w dziale opowiadań: 576, opowiadania: 248

Ostatnie sto komentarzy

@Outta,

 

dzięki za rozbudowane wyjaśnienia :) Może się zainteresuję.

I pomyślę, jak sensownie uwypuklić różnice.

Albo po prostu je uwypuklę, bez nadmiernego zainteresowania :P Jeszcze okaże się, że jak to poznam, to porzucę temat :P

 

 

 

@Geki,

 

kurczaki, dzięki za pouczającą lekcję pokory. Przejrzę uwagi i odniosę się do nich.

Tymczasem:

 

Bardzo spodobało mi się to opowiadanie.

Świetne swiatotworstwo. Udało ci się zbudować intrygujące universum, a opowiadanie jest doskonale wyważone między wykorzystaniem elementów przedstawionych i pozostawieniem przestrzeni do dociekań. 

Wielkie dzięki! Takie słowa od Ciebie napawają mnie dumą!

 

 

Cała scena, której kawałek zacytowałem, wypadła bardzo infodumpnie – i wcale nie dlatego, że podajesz informacje na raz, ani nie dlatego, że w formie dialogu, ale dlatego, że ten dialog prowadzą dwie postaci, które doskonale znają historię swojej rasy. I nie ma fabularnego uzasadnienia, by to robiły. Robią to tylko dla czytelnika.

Co innego jakby np. mistrz przepytywał akolite z historii, wtedy ok, scena byłaby wiarygodna. 

Taaak. Masz rację i nie tylko Ty o tym wspominasz.

Z grubsza – wspominałem o tym wcześniej – MIAŁO BYĆ TAK, że TiRed Komnatę Historii widzi pierwszy raz, tak jak obrazy. I RaBeni prosi go o dopasowanie historii do obrazu.

W ramach walki z rozwlekiwaniem (czytaj – zmógł mnie limit :P) zrezygnowałem i podałem to w najprostszej formie. I to słabo strawnej.

 

Polubiłem duet głównych bohaterów, przypasował mi twist i chociaż to zło TiReda jest moim zdaniem przerysowane w drugiej połowie tekstu, to uważam to za udany zabieg. 

Może odrobinę jest przerysowany. Miało to sprawiać pozory nieporadności.

 

Zakończenie mnie usatysfakcjonowalo.

Dodatkowy plus za to, że kapłan, ten dobry w tekście, sprowadziłby na swój lud zgubę, a TiRed, ten zły, ocalił ich (abstrahując od tego, jakiej jakości to życie). 

O, dzięki Ci, żeś to zauważył.

Bardzo o to mi chodziło :)

Dziękuję za mnóstwo cennych uwag, opinię i Twój czas!

 

 

@Reg,

 

Miło Cię u mnie widzieć :) Dziękuję, że znalazłaś czas.

Czekałem z niecierpliwością w Wartowniku, tymczasem doczekałem się tu :D

 

Silvanie, stworzyłeś osobliwy świat i zasiedliłeś go szczególnymi istotami. Wyszło to ciekawie i malowniczo, a i problemy, z którymi przyszło zmierzyć się Tyreńczykom, przedstawiłeś całkiem interesująco – akcja toczy się żwawo, zaskoczeń nie brakuje. No i jest tu zło, dużo zła.

Twoja opinia jest dla mnie bardzo satysfakcjonująca.

Cieszę się, że zło tu widać :) Miałem nieco obaw, czy będzie odpowiednio “zauważalne” :)

 

Dzięki Quri, choć to tylko grzyb, a właściwie grzybowa, wkradło się do opowiadania nieco całkiem fajnego humoru.  

Ha! To teraz ja się uśmiałem :D

 

Kocham wszystkie koty, więc polubiłam też kotałki. ;)

#teamkotyikotałki

:D

 

Jestem pewna, że poprawisz usterki, więc zgłoszę Inne niebo opowiadanie do Biblioteki.

Bezwarunkowo!

Dziękuję za klika – i choć już w Bibliotece jestem, poprawię bezwzględnie już jutro :)

Mam jeszcze sporo wskazówek od Gekiego, więc jest co robić.

 

 

 

@Koala75,

 

cokolwiek masz na myśli, dzięki – że zajrzałeś :)

 

 

 

Jeeeejku!

Jaki miły komentarz!

Dzięki Ci, krarze, za Twój czas.

I klika.

 

Zastanawiam się, czy to bardziej fantasy, czy s-f, ale fantastyki nie brakowało.

Miałem ochotę na mały miks :)

 

Uwaga, ziemianie atakują ;-)

Ha, tak!

Kurczaki, no czemu my jesteśmy takimi ludźmi do bicia? Zawsze to nas napadają. A niechże, do diabłów stu, to my kogoś w końcu przeskoczymy technologicznie i nakopiemy do tyłka.

 

Dobry pomysł z tymi obrazami, naturalnie pozwolił przekazać “nudną” historię czytelnikowi.

O! To ciekawa opinia, tak różna od kilku innych. Jak widać – to prawda. Co Czytelnik – inny odbiór.

Miałem nadzieję, że historia świata sama w sobie okaże się na tyle ciekawa, że ten fragment będzie interesujący. Odbiór – jak widać – jest mieszany.

 

Motyw z pasożytem trochę przypomina mi Cyfral z Pana Lodowego Ogrodu, a moce “protagonisty Jedi – w zderzeniu tarczy i miecza z bronią wiązkową. Ale tworzy to zgrabna całość imho.

Cyfral była bionicznym wzmacniaczem, kimś bez własnej woli, do chwili… Ale co tam będę spoilował :]

 

Mam trochę problem z bohaterem. Z jednej strony bardzo dobrze pokazałeś jego motywacje i pragnienia, i jest to spójne. Tylko jakoś umknęło mi, jak on wygląda. Na podstawie zawartych opisów nie mogę go sobie wyobrazić dokładnie.

Mam nieco problem z opisami wyglądu, to fakt.

Nie chciałbym też tłumaczyć się limitem – uwierz mi, że i tak się postarałem :P Mogło być gorzej :P

 

Trochę razi mnie też zachowanie najeźdźców. Lądujemy, wyskakujemy, strzelamy. Dowódcę, który robi takie rzeczy albo by odwołali, albo by zginął z rąk własnych podwładnych imho. Generalnie, w wojnie ofensywnej kariera dowódcy, który bezsensownie poświęca ludzi zazwyczaj nie trwa długo.

Tyci tak. Ogólnie racja, ale – po pierwsze, nie wiemy, jaką władzą dysponował Anderson.

Po drugie – jak może ktoś zauważył (ale to nie było takie łatwe do wyłuskania po wycięciu kilku informacji) – oddział Alfa – i owszem, był elitarny, ale raczej były to osoby niesubordynowane w jakiś sposób.

Masz jednak rację, tak istotna informacja nie powinna pozostać wyłącznie w formie szczątkowej.

 

Spodobał mi się natomiast humor, szczególnie ten z kotami.

O Jezusku, balsam na me serce! :D

Cieszę się, że doceniłeś humor – i kotałki :P

Przy Wartowniku zarzucano (a przynajmniej sugerowano) nadmierną powagę.

Chciałem tu zostawić ciężki klimat, ale jednocześnie nieco go przełamać.

 

I ta dżungla na marsie… Jeszcze tylko Elona tam zabrakło :D

Przecież to on tę dżunglę załatwił :D

 

 

Z rzeczy edycyjnych tylko to jedno mi się rzuciło:

Cale wymiany zajęła nam modyfikacja grzybni, aby stała się posłuszna.

Czy tu nie powinno być „Całe”?

Oczywiście, oczywiście :) Poprawione.

Dzięki raz jeszcze za klika :)

Boskie rady są nie tylko cenne ale wręcz i boskie :) I nie sądzę, abyś był w mniejszości. Zapisane, zanotowane. Podziękowawszy!

Outta,

 

witam Cię u mnie :)

 

Podobało mi się. Opowieść ma dobre tempo, całkiem ciekawe światotwórstwo i jest nieźle napisana.

Dziękuję bardzo.

 

Motyw grzyba i jego skilli śmierdzi jednak na kilometr symbiontami z rasy Klyntar, stworzonymi przez Knulla w uniwersum Marvela (Venom Carnage, Toxin, Riot itd.)

olejne elementy wspólne z symbiontami to nie tylko macki i umiejętności, ale również karmienie się emocjami, żerowanie na właścicielu i nawet sposób w jaki rozmawiają z nosicielem

Cholera jasna, z Marvela znam i lubię pierwszego IronMana i pierwszych Avengersów >< Ale ogólnie filmów zbytnio nie oglądam. Pogrubionych słów nie znam, nie kojarzę… :/ Nie miałem pojęcia, że i one emocjami się żywią, itd. Dramat.

O uszy / oczy Venom mi się obił, ale kompletnie nie tak sobie wyobrażałem Quri.

Finalnie, po słowach Zanaisa, stwierdzam, że moja wizja była najbliższa dr Octopusowi, o którym zwyczajnie zapomniałem.

Spróbowałem nadrobić i trochę pojutubować o Venomie. Jego obecność jest inna, zapewnia pancerz, pokrycie ciała, zdolności siły i inne. Dodatkowo wydaje się być agresywny, nawet głos ma taki, jakby kto nożem dno starego garnka drapał. U mnie to nie tak wygląda (przynajmniej w moim wyobrażeniu :P) Quri jest raczej sarkastyczne / cyniczne. Nie ma własnej, samodzielnej postaci, nie może się oddzielić, nie może robić, na co ono ma ochotę (tymczasem – z tego, co widzę, to raczej Venom kieruje poczynaniami swojego nosiciela, ale może to pobieżna ocena).

Kurczaki, no wielka szkoda, bo żywiłem z tym światem i historią kilka planów, tymczasem chyba szkoda czasu, skoro aż tak mocne skojarzenia się pojawiają ;/

 

Trochę mnie zbiła z tropu ta zdrada protagonisty, bo jakoś nie zauważyłem jej wcześniejszych oznak i cały czas się zastanawiałem podczas lektury, w jaki sposób objawi się to “dobrze być złym” – kto będzie tym złym i dlaczego będzie mu dobrze. Ale to w sumie na plus, bo mnie zaskoczyłeś.

Jak pisałem wcześniej, nie przepadam za prowadzeniem za rączkę. Czytałem tu kilka tekstów, gdzie roiło się od komentarzy w stylu: “tak czułem, tego się spodziewałem, mało zaskakujące” :P

 

A jedynym poważnym zastrzeżeniem jakie mam do Twojego tekstu jest infodumpowość rozmowy TiReda z RaBenim. Męczył mnie ten fragment, bo strasznie rzucało się w oczy to, że próbujesz pokazać w ten sposób jaki jest świat opowiadania, o co w nim chodzi i dlaczego tak, a nie inaczej.

Dzięki za info.

Miało wyglądać to tyci inaczej, ale pewnie i tak nie obroniłoby się.

Fakt, chciałem pokazać tu i historię, ale i fakt, że w świecie obecna jest jakaś sztuka.

 

Ale mimo to uważam, że to całkiem dobre, nieźle napisane opowiadanie, które moge polecić do biblioteki.

Dzięki raz jeszcze za klika, mimo wrażenia chamskiego plagiatu pomysłu (przysięgam, nie, noł, noł)!

 

 

 

Krokus,

 

dzięki i Tobie za poświęcony czas.

 

Mięsista fantastyka, oj, mięsista. Wycieka jak mielona łopatka wieprzowa z elektrycznej maszynki do mielenia :D

Już wiem, od kogo uczyć się porównań :D

 

Sci-fi to nie mów klimat, ale ostatnio trochę się tego naczytałem i muszę powiedzieć, że Twoje mi się podobało. Szczególnie w kontekście samego konkursu, gdzie chwilami myślałem, czy to nie TiRed będzie tym “najźlejszym”, a Anderson.

Cieszy mnie brak oczywistości. Trochę tak miało być. Nie chciałem przedstawiać jednego ZŁOLA i opisywać, jak to coraz straszniejsze rzeczy wyczynia.

O każdym z trzech bohaterów można powiedzieć, że był trochę zły – RaBeni, TiRed i Anderson.

Finalnie ktoś wygrywa, ktoś przegrywa.

 

 

Nie spodobał mi się dialog TiRed – RaBeni, bo wręcz promieniował ekspozycją, a sama scena wyglądała, jakby dwóch koksów szło przez korytarz i klepało się nawzajem po tyłeczkach.

Jeszcze powiedz mi, że myślisz o pewnym memie z pączkiem xD

Nie no, zrozumiałem żaluzję. Zarzut spójny od Czytelników, więc i niezwykle cenny – wezmę to sobie do serca.

 

Świetnie i obrazowo natomiast jest przedstawiona Quiri na TiRedzie. W każdym akapicie, gdzie występuje, choć jest to dla mnie coś zupełnie nowego, to było spójne i przekonujące.

Bardzo mnie to cieszy, dziękuję.

No i cieszę się, że nie miałeś (lub przemilczałeś :P) dziwne zbieżności z marvelem :P

 

Cześć!

 

Z uwag – bardzo niewiele:

 

– Racja, Mike – burknął John. – Muszę przyznać, że prawdziwy z ciebie profesjonalista. Zawsze wciśniesz najgorszy towar za najwyższą cenę. Czy każdemu? – Wzruszył ramionami. – Niekiedy spotykasz gościa, który odrzuca marchew i ma za twarde plecy, żeby przejmować się twoim kijem. Co wtedy robisz? Dajesz za wygraną, czy chodzisz za nim jak zagubiony kundel, pogrążając się coraz bardziej w swojej pieprzonej nieudolności.

Jak dla mnie – to pytanie, więc powinno kończyć się “?”.

 

I tyle z technikaliów :P

Czyli – niezwykle dobrze.

 

 

Treść.

Czułem narastające zaciekawienie.

Morderstwo – wielki plus, niezłe zaskoczenie.

I co…? Parę chwil później wskrzeszenie :|

No to mnie rozczarowało :P

Zabrało sens temu morderstwu, zabrało nawet sens obojętności Johna. Gdyby miał nową żonę, nowe dziecko, musiał / chciał od nowa… A tak, pstyk palcami, więc czemu w sumie przejmować się tym morderstwem?

Sam John ogólnie mnie przekonywał, Mike w ogóle.

Jako geniusz zła, mistrz zbrodni, kuszenia, wściekał się, bo dziecko płakało? To go wyprowadzało z równowagi? Tego właśnie nienawidził najbardziej? Hałasu? Było to dla mnie niepojęte i jakieś nadmiernie upraszczające moje wyobrażenia samego sedna zła.

Z kolei obojętność Johna (poza kwestią wskrzeszenia) była w jakiś sposób świetna.

I co? I na końcu role się odwróciły.

To Mike finalnie mnie przekonał (choć dalej ciężko mi wierzyć, że takie rzeczy jak płacz dzieciaka go rozpraszały). Miał plan, gadał co gadał, wydawał się być, jaki wydawał, aby ten plan zrealizować.

Z to John, w swym wybuchu jakoś mnie mnie przekonał.

Bo bardziej pasował mi właśnie taki obojętny.

Podsumowując – mnóstwo mieszanych emocji.

A to dobrze :)

Bardzo udane opowiadanie, choć przyznaję, że już od bójki czysto dialogowe opko zaczęło mnie delikatnie nużyć. Zwyczajnie, ciągły dialog wymusza duże skupienie. Narracja czasami pozwala nieco od tego odpocząć.

 

Pozdro!

 

PS. Czytając tytuł, miałem niezłe wyobrażenie :D

Zdawało mi się, że to jakieś wielkie, ciemnoskóre amerykańskie dziecko, chcąc grać w koszykówkę, z którego śmieją się inne dzieci i ten się mści :D

Sam tytuł, a jest pomysł na opko xD

To podpowiem jeszcze, ze jak mala litera, to nie dajemy kropki ;) A "mówiąc to wyjęła" – czasownik, to wyjęła, wiec raczej kropka i wielka :) Rozpiszę się poźniej, przy kompie łatwiej, niz na tel.

Czesc. Na szybko – nie mam teraz nadmiernych mozliwosci – zwroc uwage na zapis dialogow. Poszukaj na portalu (albo na innych stronach), jak zapisywac dialogi. Kiedy wielka litera, kiedy mala. Jak nie znajdziesz, wieczorem lub jutro rano podrzuce libk. Pzdr.

Imię Le-Ro-Pa – osobne nawiązanie. Humorystyczne :P Rozwikłam później :)

Tak, Finklo :P

Może zabiera to nieco wiarygodności, ale czymże byłby świat bez kotałków? ;)

 

 

 

PS.

Pozostaje jeszcze jedno imię do rozszyfrowania.

Podpowiem, że o wieszcza chodzi ;)

W dużym skrócie zatem, wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!

 

 

Finklo, Zanaisie, Amonie:

 

No, przyjemność większa, ale dwa grzbiety oznaczają dwa tułowia, a po co dodatkowy organizmowi? Wymaga żarcia, jak będzie go mało, to zostaną przy życiu tylko te gatunki, które mają po jednej sztuce.

Zgadzam się z Finklą, co do dwóch grzbietów. Też mnie to zatrzymało. (Kotałek kojarzył mi się z pieseł).

Czy niechęć TiReda do kotałków manifestuje podobne uczucie, jakim Autor darzy analogiczne stworzenia z naszej planety? :D

Nie ;P

Uwielbiam koty. Mam 3.

Uważam, że są niezwykłe i tajemnicze. Leniwe.

Boskie.

Jakiś czas temu dwa z nich ulokowały mi się na nogach i je głaskałem.

I jakoś tak śmiesznie się powyginały, że wyglądały trochę jak kot o dwóch grzbietach i czterech uszach :P

Proszę, wybaczcie mi zatem – nie mam rozsądnych argumentów poza tym, że to zwyczajnie słabość autora do kotów :P

 

 

Zanais:

Dzięki za Twój czas.

Co prawda, nieco trąciło Venomem – nie wiem, czy specjalnie, czy nie – ale opowiadanie broniło się samo.

Kurczę, nie specjalnie. Żaden ze mnie fan marveli / dc-sów, czy jak im tam.

Nie wiem, co tam się dzieje, nie zaczytywałem się w komiksach, itd.

Ale jak napisałeś, to bardziej nawet śmierdzi mi dr Octopusem.

Chwalmy Pana, że broni się to opko.

Podobieństwa nie są zamierzone.

 

Wprowadzenie na scenę ludzi mnie zaskoczyło, ale dodało głębi. Fabularnie spodziewałem się, że bohater zostanie przez ludzi zdradzony, ale taka końcówka, nie dość, ze zgodna z założeniami konkursu, to ma też swoje uzasadnienie – w końcu ludzie mogą chcieć poznać i wykorzystać grzyba w swoim konflikcie.

Tak. I ludzie chcą mieć kogoś, kto zna Quri, coś o nim wie, żyje z nim w symbiozie, itd. W razie czego zdradzić i zabić zawsze zdążą ;)

 

 

Subiektywnie, kręciłem nosem na fragment w Korytarzu Historii. Mam uczulenie na ekspozycję w typie “jak zapewne, wiesz…”, a TiRed myślę, że znał większość pokazanych tam informacji i kapłan też o tym musiał wiedzieć. Powtarzam, to subiektywne.

Słusznie kręcisz nosem.

Początkowo było tak, że TiRed (znał historię) do Komnaty wchodził po raz pierwszy. Miał za zadanie dopasować obrazy do historii, przy tym nieco je opisywał.

W ramach zwięzłości zrezygnowałem z tego.

 

An–De–On to rozumiem Armageddon. RaBeni kojarzył mi się tylko z Rabin.

50% zgodności ;)

To akurat podwójne połączenie.

 

An-De-On to i Armageddon, ale i AnDersOn :)

 

RaBeni to deeeeelikatne nawiązanie do Beniego z Mumii.

Beni udawał przyjaciela O’Connela, jak RaBeni.

(No i uwielbiam ich niektóre dialogi:

– Wróciłeś z pustyni z nowym przyjacielem?

– Nie mam przyjaciół poza tobą!

[i rzut krzesłem] :D

 

Dzięki za klika!

 

 

Amon:

O Boże, o kurdę :D

 

Dzięki za łapankę!

Dobre 80% zasadne. Wiem, że to słabe tłumaczenie, ale spieszyłem się, aby zdążyć wrzucić pracę w tym okienku, inaczej mógłbym się nie wyrobić, albo nie byłbym w stanie zareagować na feedback.

 

Pierwsza część troszkę mnie zaczęła nużyć, zwłaszcza ta mało zrozumiała rozmowa o przeszłości Tyreńczyków, ale potem było już tylko lepiej.

Dla mnie świat musi mieć głębię.

Nie może istnieć sobie – ot, tak po prostu, bez pewnego uzasadnienia dla tego, co się dzieje.

Mam nadzieję, że nie przesadziłem i znużenie było akceptowalne :)

 

Scena walki wyszła całkiem dobrze, chociaż w niektórych momentach trochę odarłbym ją ze zbyt kwiecistego słownictwa, dzięki czemu zyskałaby na dynamice.

Hm, hm, a gdzie tam kwieciste słowa?

W walkach z kolei staram się oddać nie tylko “ruchy”, ale i częściowo emocje, jakie jej towarzyszą, ale to zwykle w pewnym skrócie.

 

Zwrot akcji odnośnie TiReda, który tłumaczył jego motywacje i dotyczył dotychczasowego, niezbyt satysfakcjonującego życia był dla mnie zaskoczeniem i uważam, że to nie do końca dobrze. Mam wrażenie, że nic wcześniej nie zwiastowało w najmniejszym nawet stopniu czegoś takiego (oprócz wzmianki, że RaBeni nigdy nie dopuścił TiReda do starożytnego języka).

Dodaj do tego rozmowę TiReda z RaBenim, pełną niedopowiedzeń i nieszczerości. Coś tu śmierdziało od początku.

Nienawidzę prowadzić czytelnika za rączkę i rzucać miliona tropów.

Później słyszy się: “no tak, dokładnie takiego końca się spodziewałem, nic zaskakującego” :P

 

Czy planeta, na której założono gród Tyr(a)enii to Mars?

Oczywiście :)

A i układ gwiazd rodzimych dla TiReda też pewnie dałby się odnaleźć ;)

 

Polecę do Biblioteki, za interesujący pomysł, fajny świat oraz całkiem niezłe wykonanie.

Dzięki, choć – jak widać, wykonanie to tak, no :P

Za szybko :P

 

PS. A co do fałszywych bóstw…

Nie mam bogów, poza Tobą :D

[i czekam na krzesło] :D

 

 

Bogowie!!!!!!!!!!!

Będę płakać.

Taki długi komentarz dodałem i zniknął ;(

 

Dzięki za lekturę i klika :) Rzeczywiście, mogło być tyci bardziej różnorodnie, ale dwa grzbiety akurat mają wielki sens: można drapać kotałka aż na dwóch grzbietach jednocześnie = 2x więcej przyjemności ;) Cieszy mnie, że świat się spodobał. Nad tym pracuję w ostatnich opowiadaniach. Imię tak, trochę celowo, choć nie ma w tym jakiegoś niezwykle głębokiego dna ;p Za to niektóre inne mają ;)

Pożartowali, teraz czas na konkrety.

Miło jest, gdy autor ma odrobinę szacunku do czytelnika.

 

Zwykle oznacza to, że jakieś 75% błędów można usunąć samodzielnie, zwłaszcza technicznych.

 

Z pewnością wiesz, że zdania zaczynamy wielką literą.

 

– co tym razem? – odpowiedział znudzonym głosem mechanior.

Tymczasem widzimy małą.

 

 

-Mariusz! Mamy nowe zlecenie!

-Kurwa!

Większość dialogów rozpoczynasz prawidłowo. Ale te nie. Jest dywiz, powinna być półpauza. I spacja po.

 

Na jedną osobę do 100kg

Liczebniki zapisujemy słownie. Nie stosujemy skrótów dla jednostek.

 

Najpierw nabazgrał na kartce przekrój pędników, wyglądał standardowo .

Elektromagnetycznie łożyskowane turbowentylatory, pod nimi aerosita z piezonano, trochę niżej, po środku dorysował gondolę .

Przed kropkami są zbędne spacje.

 

– A czy saudyjski książę zna charakterystykę pędników, które są eko.

To pytanie, więc na końcu powinien być “?”.

 

– Chociaż…– Mariusz ze złowrogim uśmiechem naszkicował monstrualnie wielki pędnik wysokości trzech ludzi postawionych jeden na drugim. W połowie jego wysokości dorysował szelki.-taki może być?– zapytał.

W samym tylko pogrubionym…:

Brak spacji przed dywizem

– brak półpauzy pierwszej i drugiej (jest dywiz x2)

– brak wielkiej litery

– brak spacji po znaku zapytania

 

To tylko część baboli, które znajdują się u Ciebie w tekście. To także wyłącznie technikalia. Bez analizy treści, fabuły, itd.

 

 

To wszystko sprawia wrażenie tekstu niezwykle niechlujnego.

Jeśli zależy Ci na sensownym odzewie z portalu, zalecam przyłożyć się i dać coś od siebie.

 

Polecam poradniki.

Dialogi:

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Portal dla początkujących:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

Pozdro.

Uważaj, mówisz do elektryka, automatyka, projektanta układów elektrycznych, pneumatycznych i hydraulicznych, programisty i specjalisty do spraw bezpieczeństwa maszyn i stanowisk zrobotyzowanych :P

Jak tylko zobaczę nieosłonięte miejsca przekładni, odeślę Cię do tablicy 4 z normy PN-EN ISO 13857 :P

Ja widzę to tak: Wistela liczyła naiwnie, że może ugrać coś dla siebie nic nie tracąc. Dała się zaczarować słowom i obietnicom Kurt. Nie wiedziała, jacy są ludzie. Nie rozumiała, że angażując się w sprawy ludzi poniesie również straty. Sytuacja z rękawicami daje jej do zrozumienia, że wplątała się w coś bardzo złego. Widzi, że człowiek, z którym paktuje bez ceregieli sprzedaje własną żonę i dziecko. Rozumie więc, że przy najbliższej okazji ją również sprzeda. W połączeniu z rozpaczą po utracie potomstwa, rodzi to gniew.

I jest jeszcze kwestia solidaryzowania się z inną kobietą i jej trudna sytuacją.

Miałem inne mniemanie o Wisteli. Że jest taka nieco bardziej wiedząca, zorientowana.

Ale fakt, że Wistela widzi, że człowiek sprzedaje żonę miał miejsce już po tym, jak się wściekła i chciała go zabić ;>

Zarzut nieco pozostaje :D

 

Ale na serio, dobre opko. Nie wiem, kiedy prześmignąłem przez taką ilość znaków!

Szacun :)

 

 

EDIT:

 

Zdecydowanie tak, powinienem to lepiej wypośrodkować. Przerabiałem to mocno po becie i trochę źle wyważyłem na koniec. Postaram się o tym pamiętać.

Spoko, luz. Pisałem to na początku i tylko tam to zauważyłem. W całej reszcie opka nie widzę już niczego takiego. Ukłuło to nieco właśnie dlatego, że to sam początek.

 

W “Ludzie i wilki” Kurt nie żyje, a jego syn (Książę) wie jedynie, że ojciec “paktował kiedyś z wilkołakami” i na starość panicznie się ich bał.

Aaa, racja, wybacz, mój błąd.

Najlepsze jest to, że to jedno z opek, które po takim czasie dość dobrze pamiętam :)

Cześć, o wilczy pisarzu :D

 

Mój komentarz będzie nieco pospieszny. Zwrócę uwagę wyłącznie na kilka elementów.

 

Brodacz miał ponad sześć stóp wzrostu i przypominał wygłodniałego, zakutego w zbroję niedźwiedzia. Lustrował wszystko wzrokiem, który zdawał się zaglądać do najgłębszych zakamarków duszy. Pełne gracji ruchy młodzieńca sugerowały, że jest bardzo szybki. Ubrani w ciemne płaszcze, z bronią przy pasach i zawadiackim błyskiem w oczach nie wyglądali na ludzi, którym można odmówić.

Jak dla mnie, zwłaszcza na początek, to za dużo tu opowiadasz, za mało pokazujesz.

Sugerujesz dane cechy czytelnikowi, zamiast je pokazać.

Do tego łącznie faktu, że ktoś porusza się z gracją z wnioskiem, że ktoś jest BARDZO szybki, to nieco daleko idące połączenia.

Co więcej, ten wzrok sięgający najgłębszych zakamarków duszy… Przepoetyzowane :P

I jeszcze – zabrakło płynnego przejścia między pierwszym pogrubieniem, a podkreśleniem.

Miałem wrażenie, że piszesz o tej samej osobie. Może:

 

Lustrował wszystko wzrokiem, który zdawał się zaglądać do najgłębszych zakamarków duszy. Z kolei pełne gracji ruchy młodzieńca sugerowały, że jest bardzo szybki.

 

– Jak ty się do króla odzywasz! – Olbrzym z brodą zrobił krok dobywając buławy. Szybkość ruchu pokazywała dobitnie, że ten człowiek często sięgał po broń.

Sami szybcy ;)

 

 

Oberżysta szybkim ruchem zgarnął monetę, po czym serią wyzwisk wezwał pomocników.

Haaa! :D

 

– Tris! – ryknął brodacz, wznosząc buławę.

– Tris! Tris! Tris! – odpowiedzieli chórem pozostali, uderzając kuflami o stoły.

Jak mogłeś?!

Dlaczego zamieniłeś:

https://best-wallpaper.net/Beautiful-girl-in-The-Witcher-2-Assassins-of-Kings_wallpapers.html

na jakiegoś brzydkiego:

https://ampoleagle.com/clients/ampoleagle/11-2-2018-12-41-36-PM-1974389.jpg

???

:D

(Bogowie, tak mało czasu, a ja go marnuję…)

 

 

– To zwykły łachudra, miał tylko lichy kozik i torbę. Strzaskaliśmy mu stopę, by nie uciekł.

Bardzo ładne. W sensie takie realne. Plus.

 

– Kurt! – Oderwała wzrok od lasu i wyrwała dłoń z jego uścisku. – Błagam cię, zakończ to szaleństwo! Znam Walgę, przez wzgląd na mnie daruje nam życie. Ale musimy chociaż wysłać mu posłów.

Mu posłów? Trochę, jakby posłowie byli podarkiem.

Nie lepiej: posłów do niego?

 

Siedziała na jednym z głazów pośrodku brodu. Cały czas leniwie podnosiła kamienie by ciskać je w toń, ostentacyjnie ignorując konnych.

Hm. Skoro siedziała na głazie – i to wystającym z wody, to skąd brała te kamienie? ;>

No, chyba, że głaz był płaski, bardzo niski, a i bród niezwykle płytki :P

 

– To tylko skały – uspokoił go król. – Pabel, przynieś mi czysty płaszcz i buty, weź też jakieś rękawice. Strasznie tu zimno.

Tu jest zbyt oczywiście. Gdy tylko wspomniałeś o rękawicach, stało się jasne, co dostanie.

 

Zdaje się, że byłoby mniej sugestywnie, gdybyś napisać coś w stylu:

 

– To tylko skały – uspokoił go król. – Pabel, strasznie tu zimno. Przynieś mi ciepłe i czyste ubranie.

 

– Ten sojusz to moja jedyna nadzieja. – Przełknął ślinę, krzywiąc się. – Rób swoje, pani. Czasem nie ma innego wyjścia. Znajdę sobie inną żonę, która urodzi mi syna.

Wistala powoli podeszła do Królowej. Kurt odwrócił wzrok. Borsuk brutalnie przewrócił kobietę, a następnie odsunął się, ustępując miejsca zmiennokształtnej.

Hm, no dość gruba akcja.

Jak dla mnie wypada nieco nienaturalnie. Jakby zbyt szybko. Zero żalu? za córką? Borsuk od razu zaczyna królową “atakować”…

Z drugiej strony, jest w tym coś wiarygodnego. Dlatego – po namyśle – łykam to, choć nadal uważam, że to się wydarzyło minimalnie zbyt szybko.

 

– Zamilcz i słuchaj. Kiedy spostrzegłam, co spotkało moje potomstwo, byłam gotowa cię zabić. Zarżnąć was wszystkich, rozerwać na strzępy a później podpalić świat. Ale nie zrobiłam tego, tak nie można. Nieraz widziałam, jak moje dzieci rodzą się, żyją i umierają, czasem w gorszy sposób.

– Nie kłamiesz! Nie wierzę ci, ale skały potwierdzają, że mówisz prawdę. – Nabrała powietrza i zawyła, wkładając w to całą swą rozpacz oraz gniew.

Jednym z większych zarzutów będzie to, że nie rozumiem, dlaczego Wistela wściekła się na króla? Skoro czuła, że mówi prawdę… To miejsce zalatuje mi brakiem logiki. Ona przecież nie ma powodu, aby chcieć go zabić. Tego – właśnie rozsądnego powodu – jakoś mi tu brakuje.

Dlaczego Wistela wyczuła, że król mówi prawdę, ale że Borsuk przyczynił się do tego, to już nie?

 

Drugą rzeczą, której nie rozumiem – w sumie dlaczego Borsuk podrzucił te rękawice królowi?

Skąd w ogóle je miał? Jakim cudem był przygotowanie na spotkanie z Wistelą? Skąd wiedział, że akurat na nią trafią?

 

Jeszcze dalsza wątpliwość…

Skoro król wiedział, że Wistela potrafi być wilczycą (sama mu to powiedziała, mówiła, że ma wilcze dzieci), to dlaczego w opku pierwszym (walki na arenie) król pozwolił wielkiemu wilkowi na zbliżenie?

Był paranoikiem, ale nie powziął podejrzeń?

 

I sposób wyłaniania króla, cóż. Dyskusyjny. Mało przekonujący ;)

 

 

 

Gdzie zbroje?? Gdzie zbroje palladynów? Gdzie palladyni w akcji?! Jak mogłeś?!!!

:D

Świetna akcja palladynów na końcu – w sensie przekłamanie, żaden praworządny, dobry, ale praworządny zły :D

Brawo.

Ogólnie mega udane opko. Fajna akcja przy rzece, dobre rozwinięcie światotwórskie.

Porządnie technicznie, raczej nic mnie nie zatrzymywało na tyle, żebym chciał punktować.

 

Kurczaki, miało być krótko, a wyszło jak zwykle :P

No, no, CM-ie.

 

Pierwsze zdanie… Co ja mówię. Pierwszy akapit… I co?

 

Na początku był wielki wybuch. Później zaczęła drżeć podłoga. Miarowy łomot z impetem zgniótł ciszę i niósł się, stopniowo wzbierając na sile.

I nic, do cholery :D

I nie, to żadna złośliwość, raczej ciekawość. Dałem sobie pierwsze zdanie, później akapit, później pierwszą połowę, aby poszukać baboli, ale słabo, bardzo słabo, fatalnie wręcz :D

 

Jakby już chciał się uprzeć, to może:

Na początku był wielki wybuch. Później zaczęła drżeć podłoga. Miarowy łomot z impetem zgniótł ciszę i niósł się, stopniowo wzbierając na sile.

Był coraz bliżej. Brzmiał coraz głośniej. Wreszcie drzwi gabinetu otwarły się z hukiem.

Pierwszy wleciał dym. Czarny, gryzący kłąb śmierdział spalenizną oraz czymś, co przy dobrych chęciach można było uznać za gulasz.

Jednakże to osobne akapity, więc już milknę :D

 

Fanem absurdu nie jestem, nie jestem także fanem przekombinowanych form. To oczywiście mój problem.

Twój absurd był zabawny, forma jednak nie podeszła mi jakoś szczególnie.

Nie powiedziałbym też, żeby mnie odrzuciła.

Jako fan choreografii i walk… Cóż. No miałem pewne wyobrażenie :D

Trochę z “Zanaisowskim” Lowinem z dojo mi się kojarzyło i całkiem się pośmiałem :)

 

 

Pozdrawiam!

Niemniej

A ja chylę czoła na powitanie :)

 

Podpisuję się pod komentarzami – czyli bardzo nieźle :)

Nieco psychicznie – na tyle ile trza.

Nie podoba mi się to, co wypunktował Outta.

Traumy po psych rodzicach zostają “dzieciom” do późnych lat. Często bez psychoterapii nie da się ich pozbyć.

 

Rzeknę jeszcze słowo o tytule – zostawiłem już dziś podobny komentarz.

 

Strasznie nie lubię sugerujących tytułów. Twój może nie jest jeszcze bardzo zły (ale jestem łaskawy! :D), niemniej konstrukcje tego rodzaju odrzucają mnie od tekstu bardzo prędko – zwykle sporo szybciej, niż do tekstu zdążę sięgnąć.

“Ten, którego nazwali Upadłym”

“To, co powinniśmy”

“Ta, która nas uratowała”

“Tak, jak należy”

“Tam, gdzie on czeka”

…itd.

 

To moja własna fanaberia, nie przejmuj się nią zbytnio.

No i nie żałuję, że się przełamałem i do tekstu sięgnąłem ;)

Cześć again!

 

Tu już tyle zostało powiedziane, że musiałbym się mega powtarzać.

Nie będę.

Z grubsza – nieźle, choć mało zaskakująco.

 

Teraz wysilę się na oryginalność. Mam nadzieję, że nie wyjdzie mi to bokiem.

Tytuł.

Strasznie nie lubię sugerujących tytułów. Twój może nie jest jeszcze bardzo zły (ale jestem łaskawy! :D), niemniej konstrukcje tego rodzaju odrzucają mnie od tekstu bardzo prędko – zwykle sporo szybciej, niż do tekstu zdążę sięgnąć.

“Ten, którego nazwali Upadłym”

“To, co powinniśmy”

“Ta, która nas uratowała”

“Tak, jak należy”

“Tam, gdzie on czeka”

…itd.

 

To moja własna fanaberia, nie przejmuj się nią zbytnio.

No i nie żałuję, że się przełamałem i do tekstu sięgnąłem ;)

 

Cześć, Adku.

 

Technicznie – nieźle.

Jedno miejsce poprawiłbym nieco:

 

Vissarina władza początkowo nie obchodziła. Szczytem jego marzeń była szarża na wroga z dumnie powiewającym sztandarem nad głową. Z tego powodu dla wielu był królem doskonałym, który rządzenie pozostawi doradcom, a sam skupi się na militarnych aspektach panowania. Wśród tych wielu byli oczywiści Dahnel y Brodd, Goswin Peanr, nieobecny na spotkaniu Mishal Nagenv, a także Uriel, świątobliwy kapłan Najwyższego Boga Svajrosa. To oni przekonali Vissarina, że wolą ojca było, aby młodszy z książąt przejął koronę.

Ciekawe podejście, zwłaszcza finał.

Jestem tyci rozczarowany Inez, to jednak drobnostka. Bardziej zabrakło mi fantastyki :) A szkoda, bo wtedy moje wrażenia byłyby jeszcze lepsze, a tak są tylko dobre :D

Klik :)

Cześć, Geki.

 

Opowiadanie napisane bardzo dobrze technicznie.

W oczy rzuca mi się minimalna byłoza.

 

Żebyście wiedzieli, pomyślałem. Czy tak łatwo było odgadnąć rys psychologiczny przeciętnego czytelnika poradników? Miałem kilka w swojej biblioteczce, więc może znajdowałem się w grupie docelowej, pomyślałem wówczas, bo jeszcze nic nie wiedziałem o podręczniku – teraz, z perspektywy czasu, jestem przekonany, że to nie był zwykły przypadek.

Zdaje się, że pierwsze “było” można śmiało wywalić.

 

W domu nie mogłem przestać myśleć o Alicji. Wyglądała nędznie. Na pewno musiała być już na samym dnie… Paczka była zaadresowana do niej. Dlaczego? Adres był spoza rewiru naszej poczty.

 W sali Alicji nie było wazonu, więc kwiaty złożyłem na pościeli, tuż obok jej dłoni. Była nieprzytomna, nie zareagowała, kiedy chwyciłem ją za rękę.

Nagranie było takiej jakości, że nie rozpoznałaby mnie nawet własna matka. Zresztą nie było takiego ryzyka, już trzy lata minęły, odkąd udali się z ojczulkiem na wieczny odpoczynek. 

Kiedy był już przy nas, wyciągnął nóż, pchnął Alicję pod żebra, wyrwał jej torbę i uciekł. W środku były tylko kurtki.

Po to była ci broń! Jedno zadanie i Biuro miało odezwać się do ciebie! Ty suko! – Plunąłem jej w twarz. Nie poruszyła się, jakby już była martwa.

– Nie czytałeś wstępu? Zło jest stałym i koniecznym elementem ludzkiego życia. Motorem postępu, katalizatorem zmian. Bez wojen nie byłoby lotów w kosmos, bez cierpienia nie byłoby sztuki, bez nieszczęść nie byłoby wzniosłych idei, bez rewolucji świat nie mógłby się zmienić na lepsze.

To ostatnie – zakładam, że celowe.

 

Opowiadanie całkiem niezłe. Kilka pomysłów bardzo dobrych.

Faktem jest, że zło nie zawsze musi dawać władzę i bogactwo, ale tyci zabrakło mi celu. Minimalnie miałem wrażenie, jakby bohater zło czynił po prostu dla sportu. Wybacz, jeśli nie wyłapałem uzasadnienia tego.

Za dużo tekstów w ostatnie kilka godzin :) Ale jeśli ma się kilka godzin, to niuanse mogą ulatywać :)

 

Cześć.

Jimie, ja z kolei powiem, że nie widzę tu dramatu, jeśli chodzi o babole i technikalia (być może to zasługa poprawek po publikacji).

I owszem, może pierwszy tekst był bardziej dopracowany, ale mam wrażenie, ze tu wszystko wyszło bardziej naturalnie i tyci mniej, hm, nadęcie.

Nie, żeby tam nadęcie było jakieś wielkie, ale chwilami odnosiłem wrażenie, że tekst był taki tyci podniosły.

Podstawowym wrażeniem, jakie jednak odniosłem, to fakt, że tekst jest teraz Twój. Po prostu Twój.

 

Z grubsza – mam mnóstwo tekstów do obskoczenia – dobre opowiadanie.

Podoba mi się Twój pomysł świata. Twisty i zakończenie również całkiem ok :)

Tortury niezłe, choć jak dla mnie dalekie o szokujących ;)

 

 

Z babolków:

 

„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – Powtarzała w myśli – „Totylkopalec. Tylkopalec. Palec!!”

Pewnie przydałyby się kropki. Ewentualnie – mała litera.

 

„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – Powtarzała w myśli. – „Totylkopalec. Tylkopalec. Palec!!”

„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – powtarzała w myśli. – „Totylkopalec. Tylkopalec. Palec!!”

 

– Jeśli kłamiesz, zgotuję ci ból dużo większy, od tego, który miał cię czekać – Rzuciła przez ramię odpływając – Dużo większy od tego, co możesz sobie wyobrazić!

Tu, jw.

Pewnie jeszcze nieco znalazłoby się ;)

Przejrzyj, popraw i klikam :)

Cześć.

Miło mi poznać – i to w niezłym wydaniu :)

 

Z racji mojego “wyjazdowego oczka”, nie mam nadmiernej ilości czasu na dłuższe łapanki.

Z grubsza:

 

Nawet niezłe dialogi, dość naturalne (co sobie mocno cenię).

 

Drobne wyjątki:

 

– Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nie bałem się, bo co mógł zrobić? Zabić mnie? – Niezbyt rozumiem, co masz na myśli.

A więc już śpieszę z wyjaśnieniem. Wydaje ci się, że nie korzystasz z Aurinu, ale tak nie jest. Spójrz tam. – Wskazał w kierunku centrum miasta. – Co widzisz?

To akurat nieco sztuczne. Wolałbym krótkie: “Już tłumaczę”.

 

Nieliczne powtórzenia:

 

Wykonałem kilkadziesiąt kursów, gdy czujnik ostrzegający przed zderzeniem zaświecił na czerwono, a system bezpieczeństwa zatrzymał przelotowiec. Spróbowałem podlecieć bliżej, ale system był z rodzaju tych “idiotoodpornych” i za nic na świecie nie pozwalał na wjechanie w ścianę.

I nie wiem, czy nie brzmiałoby ładniej (ale czy prawidłowo? :D) “nie pozwalał wjechać w ścianę”.

 

 

– Na dzisiaj wystarczy – powiedziałem.

– Tylko jedną, tę o królu, co wyciągnął miecz ze skały. – Amelka nie ustępowała.

Moja stanowczość zaczęła topnieć pod wpływem tych sarnich oczu, ale w ostatniej chwili zostałem uratowany.

– Jest już późno, pora spać – powiedziała Sara, siadając obok mnie na ławce.

– Ale ciociu…

– Bez dyskusji, uciekajcie do domów.

Dzieci niechętnie się rozeszły.

– Dziękuję za ratunek – powiedziałem.

 

Określeń na mówienie jest sporo – rzekł, rzucił, krzyknął, szepnął, itd. Ale to drugorzędne.

Minimalnie nadużywasz didaskaliów – w tym przypadku ostatnie “powiedziałem” jest wg mnie zupełnie zbędne. Dialogi dobrze pisać tak, aby jasnym było, kto je wypowiada. Wtedy, gdy nie jest to możliwe / łatwe / rozmówców jest wielu – jasne – didaskalia są potrzebne. Warto przemyśleć :)

 

 

Dobrze sobie radzisz z dziećmi – stwierdziła.

„Nic dziwnego, wychowałem sześćdziesięcioro czworo” – pomyślałem. Nie zawsze byłem jednak dobrym rodzicem. W pierwszych wcieleniach nie potrafiłem się w tej roli odnaleźć, a po kilkudziesięciu życiach moja zdolność do tworzenia relacji zaczęła słabnąć. Jakbym wyczerpał jakiś limit, nie potrafiłem się już zaangażować. 

Dobrze opowiadam. – Wzruszyłem ramionami. 

I powtórzenia.

 

Jak rzekłem – czasu zbyt wiele nie ma :D

Opowiadanie udane, ciekawa koncepcja, napisane wg mnie bardzo poprawnie :)

Zdaje się, że do Biblioteki w sam raz :)

Cześć.

 

Ostatnio brałem udział w konkursie, w którym dostałem od jednego z jurorów bęcki za pierwsze zdanie z błędem (chodziło o przecinek).

Zaczynam go rozumieć :D

 

Twoje pierwsze zdanie:

 

– Już, pobudka mój drogi

…i brak kropki.

Dobrą zasadą na portalu jest to, aby poprawiać wskazane błędy. Wtedy inni nie muszą mierzyć się z nimi. Rozumiem, że przecinki bywają czarną magią, ale kropki są proste ;)

 

Otworzył delikatnie oczy, i zamrugał oszołomiony.

“I” zwykle nie jest poprzedzane przecinkiem.

 

– Czy to jest niebo? – spojrzał na niebo rozkwitające nad postacią i zacisnął pięści na zielonych kosmykach – A-a to trawa?

Zły zapis dialogu. Miałaś wskazówkę, aby przyjrzeć się zapisowi dialogów.

W najprostszym ujęciu trzeba odróżniać czynności “paszczowe” od “niepaszczowych”.

Spojrzał – niepaszczowa (bo “oczna” ;)).

A to znak, że zapis powinien wyglądać tak:

 

– Czy to jest niebo? – Spojrzał na niebo rozkwitające nad postacią i zacisnął pięści na zielonych kosmykach. – A-a to trawa?

 

Pomijam powtórzenie i sens rozkwitającego nad kimś nieba.

 

Miałaś mnóstwo wskazówek, co zrobić, aby tekst nadawał się do przeczytania. Proponuję skorzystać :) Można się przy tym wiele nauczyć. Może w komentarzach zadawać pytania, jak czegoś nie wiesz. Na pewno znajdą się dobrzy ludzi, którzy zechcą pomóc :)

Podpowiem, że taki word potrafi wyłapać bardzo dużo błędów.

 

PS. Wypadałoby także wyjustować tekst.

Mam w głowie krasnoludy z powieści Pratchetta, małe sukinkoty, które nie wahają się walczyć z trollami i sieką bardzo nisko. Doszłam więc do wniosku, że ze smokiem też sobie dadzą radę ;)

Bycie niskim oznacza tylko wygodniejszy dostęp do najwrażliwszych części przeciwnika :)

 

Gdy trenowałem capoeirę, miałem takiego znajomego o ksywce Blindado.

Gość kopał pewne obrotowe kopnięcie…

https://www.youtube.com/watch?v=IiLqVCyyoPs

…bardzo nisko, choć w założeniu ma ono być powyżej pasa. Śmieszkowaliśmy nieco (po koleżeńsku :D), że Blindado ma mordercze kopnięcia na skroń.

 

Śmieszki nam przeszły, jak kilka osób powycinał tym “niskołydkowym” kopnięciem, a innego uczestnika trafił bez kitu w skroń, gdy tamten był nisko pochylony :P

 

Jak widać, niskie ciosy mogą być śmiertelnie niebezpieczne :D

Tarnino, dziękuję za kilka odpowiedzi do moich odpowiedzi :)

 

Miło było Cię tu spotkać :)

Czy to najdłuższy komentarz Anet, jaki widziałem? :)

 

No ale takie opowiadanie – z pewnością zasługiwało na wyjątkowy komentarz :)

Cześć!

Ja jestem :)

Wybacz zbyt długą zwłokę, niemniej jednak zawodowe delegacje na dziwne krańce świata skutecznie utrudniły mi ostatnio życie.

Co smutniejsze – najbliższy miesiąc będzie równie podobny.

Korzystam więc – i nadrabiam, co mogę.

 

Nie zamierzam się rozpisywać, bo już “dawno po”. Oceny jurorskie również się pojawiły – dlatego będę się “streszczać”.

 

Jak najbardziej zasłużona biblioteka. Niezła kontynuacja wcześniejszego opowiadania.

Niezwykle podobało mi się rzeczowe podejście do zielarstwa. Bardzo lubię, gdy ktoś przeprowadza odpowiedni risercz, a Twój był odpowiedni :)

Może zabrakło mi ciut lepszego opisu / zrozumienia świata, może dialogi mogłyby być nieco bardziej naturalne, pewnie wolałbym też zdecydowanie więcej akcji, jednak w Twoim opowiadaniu odnalazłem się całkiem nieźle :)

 

Ahhh, CM, jak mogles? :D Wymeczone, czy nie, jest. A to mega znak :) Saro, choc Ty bylas super mega slodko-mila, to CM tez byl mily… na swoj sposob :D ‐-------------------------------– Korzystajac z okazaji, przepraszam wszystkich za zamilkniecie – zwlaszcza tych, ktorym komenatrz wisze w jakikolwiek sposob. Nieststey, smutna, zagraniczna delegacja z mega utrudnionym dostepem do internetow skutecznie zabila moja obecnosc na portalu. Postaram sie nadrobic juz za ok tydzien!

Tak zacne grono, taki poziom… Nic dziwnego, że moja Gamma szans nie miała w konkursie :) Gratulacje i mam nadzieję, ze niedlugo uda mi sie siegnac i cos skomentowac :)

Witaj, Saro :)

Achhh, o ile CM wlał odrobinę miodku, ale też i dziegciu do pyszczka Kubusia Puchatka, o tyle Ty napisałaś takie mnóstwo miłych rzeczy, że aż Kubuś poszedł do diabetologia ;)

 

Twój komentarz nie jest może i tak długi, ale zasługuje na równie rozbudowaną odpowiedź :)

 

Miło było czytać to opowiadanie, szkoda tylko, że tak się skończyło, bo miałbyś spore szanse na przynajmniej wyróżnienie.

Słowa powyższe sprawiają, że muszę kupić większą ramkę. Powieszę to w sypialni, tuż przed mym pyskiem. Będzie to ostania rzecz, jaką będę widzieć, gdy będę zasypiać i pierwsza, jaką zobaczę zaraz po obudzeniu :D

A to “przynajmniej” to sobie powiększę, albo pogrubię, cokolwiek :D

A poważniej – fakt, że moje opko otarło się o “przynajmniej” wyróżnienie, to dla mnie zaszczyt. Dziękuję Jurorko.

 

Fabuła jest moim zdaniem ok. Ciąg przyczynowo-skutkowy został zachowany, nie mam się do czego przyczepić, więc się nie rozpiszę.

Dziękuję :)

 

Główny bohater prowadzi to opowiadanie. Wzbudzał moją sympatię już od samego początku, jednak ta scena z Hindarą sprawiła, że lubię go mniej, chociaż z drugiej strony on nie zachował się jakoś nienaturalnie. Miał dopiero szesnaście lat, a w tym wieku ludzie potrafią robić głupoty, nie panują nad żądzami. A przynajmniej on nie panował.

Dziękuję, że przypadła ci do gustu ta nieco eksperymentalna osobowość. Nie chciałem robić kolejnego “spoko ziomka, którego wszyscy uwielbiają”.

Co do sceny z Hindarą, zwróciłbym uwagę na jeden niezwykle istotny (dla mnie) szczegół: on tak został wychowany. To nie tylko fakt, że ma 16 lat. Raczej to, że tak kobiety były tam traktowane przez ojca, braci i ogólnie mężczyzn. On w swoim mniemaniu nie zrobił nic szczególnie złego. Ot, dał upust swoim żądzom – jeszcze jeden dzień i będzie mógł to robić oficjalnie.

Może tyci za mało to podkreśliłem – ale to wychowanie w tym kraju to sprawiło. To nie najzwyklejszy dupek, młokos i gwałciciel. W wielu krajach dzieją się podobne rzeczy, a “młodzież” nawet nie czuje, że robi źle.

 

Co do Hindary, żałuję, że tak mało o niej wiemy, a jeśli dobrze się domyślam, ona jeszcze kiedyś powróci, w dalszej części. Bo taka się, mam nadzieję, pojawi.

Powiem tak, narobiłeś mi ogromnej smaki na ten świat i tych bohaterów. Mam nadzieję, że piszesz dalej, bo chciałabym się kiedyś dowiedzieć, czy słowa Wiedźmy się spełnią.

Uuuu…. <3

:D

 

Reszta postaci jest ledwie zarysowana, ale każda ma coś w sobie. Udało Ci się we względnie krótkim tekście scharakteryzować kilka postaci. To duży plus.

Podobała mi się też Wiedźma, choć podczas ceremonii przyznania Shan była lekko obrzydliwa. Ale to, IMO, ciekawa postać.

Mamusiu… znaczy: Saro! Dziękuję! :D

 

Ciekawe, nie powiem. Magiczny świat w średniowiecznych klimatach, lecz zamiast różdżek i mieczy mamy tu moce umysłu. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam, bo trudno jest sobie wyobrazić „Złamanie” itp. Zatem dobrze, że nie próbowałeś tego na siłę opisywać.

Nie było miejsca, choć pewnie kilka tysięcy znaków mogłoby coś zmienić. Trudno – mój błąd, że sobie nie zawierzyłem pod tym kątem.

Jednakże tak – nie chciałem tego robić na siłę. Wolałem zostawić pewne sugestywne nazwy.

 

Ta cała kraina, walka z demonami, legendy, przepowiednie, to wszystko jest niezwykle ciekawe i chociaż stronisz od barwnych opisów, to łatwo jest sobie ten świat wyobrazić. Fajnie.

Niezmierni miło mi to czytać :)

 

Klimat:

Jest mrocznie, pasuje do świata. Klimat nie jest gęsty, ale dzięki temu opowiadanie nie przytłacza. Czasem w gęstych klimatach można się utopić, a skoro planujesz pociągnąć dalej tę historię, to sądzę, że klimat jest wyważony i w sam raz.

Postawiłem na powagę, bez zbędnych śmieszków. Ciesze się jednak, że nie wyszło przesadnie ciężko.

 

Język i styl:

Czytałam to opowiadanie dwa razy. Cóż, cieszę się, że poprawiłeś błędy, bo drugie czytanie było o wiele przyjemniejsze. ;)

Dziękuję. To też dla mnie ważne. Mam nadzieję, że pierwsze czytanie nie było dramatem ;) Próbuję nie betować, dając z siebie wszystko. Dobra zrypka sprawia, że zapamiętuje się więcej, niż gdyby kilka osób przed publikacją mi to poprawiło.

Przynajmniej w moim przypadku.

 

Podsumowując:

Fajny tekst, podobał mi się, jednak jego dużą wadą w tym konkursie było zbyt otwarte zakończenie. Nie wygrałeś konkursu, ale wygrałeś zainteresowanie czytelników. :) Powodzenia w pisaniu tej opowieści!

Ładniejszego podsumowania nie mógłbym sobie wyobrazić. Cóż. Mógłbym napisać niezwykle kwieciste opowiadanie, pięknymi i wyszukanymi słowy, kompletne, ze wspaniałym zakończeniem, ale jeśli żadnego większego zainteresowani bym nie wzbudził…

Cóż. Przegrałbym, choćbym wygrał :)

 

Obrazek piękny.

Miałem zaproponować w ogóle konkurs na najładniejszy z Twoich obrazków :D

Może znajdą się chętni na głosowanie :D

 

 

EDIT:

Ja pitolę!

Równo 100 komentarzy!!!

Cześć!

Dzięki Ci za odwiedziny i rozbudowany komentarz.

Kurczaki, jest na portalu kilka doświadczonych osób, które bardzo chciałbym jeszcze zobaczyć pod moimi (aż dwoma) opowiadaniami. Wstrzymuję się mocno z pisaniem kolejnych (choć już poległem z tym wstrzymywaniem), bo z Waszych komentarzy można nauczyć się niezwykle dużo. Niecnym pomysłem mym (aby zobaczyć Ciebie) było wzięcie udziału w konkursie ;)

Nie jurorujesz w konkursach, do których mógłbym podpiąć moje wcześniejsze opko: Gammę? :D

 

Odnosząc się do Twojej opinii, to z grubsza: Wartownik to w ogóle mój pierwszy tekst. To żadna okoliczność łagodząca, wiem, ale jak napisze ich 30, albo więcej, będę mieć więcej wniosków i więcej szkoły. Istniał on (ok 36 k znaków) i jakoś mi przypasował do konkursu. Być może było błędem jego docinanie, ale tak zrobiłem i tyle. Nie będę tego tłumaczyć.

I akurat to jedno miejsce, w którym muszę sobie pozwolić się z Tobą nie zgodzić:

Na początku zapowiadałem pewien problem z upchnięciem wszystkiego w niespełna 30 000 znaków i przeczucie mnie nie zawiodło. Brakło tu, niestety, pomysłu, jak przedstawić pełną, interesującą opowieść i pogodzić to z prezentacją świata.

To nie tak. Pomysł był i nawet w wersji 36 k kończyło się dokładnie tak samo. Z czym się nie zgadzam? Z tym, że zabrakło pomysłu. Z czym mogę się zgodzić? Z tym, że pomysł jaki miałem, okazał się chybiony ;) Niby niewiele – ale dla mnie wiele.

Dlaczego miałem taki pomysł? Ciężko mi na to odpowiedzieć. Po prostu uznałem, że chcę opisać pewien etap życia bohatera. W pełni ofc rozumiem, że nie każdemu musiało przypaść to do gustu – fidbak w komentarzach był solidnie jednoznaczny – i Twoja opinia w to się wpisuje.

Co mogę mieć na swoją obronę? No cóż. Duża ilość opinii, że jednak chętnie sięgnęliby po kolejne części w jakiś sposób jest miła i – jak dla mnie – oznacza, że pomysł sam w sobie jednak nie jest taki zły* :)

Tyle z mojego niezgadzania.

Co mam na swój zarzut? Że sobie nie zawierzyłem w kwestii czytania opowiadań. Mogłem sporo dodatkowych znaków mieć. Mój błąd, który zemścił się chyba najbardziej.

 

Twoja opinia jest dla mnie bardzo cenna. Trafiłem tu względnie niedawno (połowa grudnia), będąc przekonanym, że JA polski znam. A do tego pisać potrafię.

Szybko pod pierwszym opowiadaniem dostałem mega wodogrzmoty (przede wszystkim za technikę). Nastąpił skondensowany kurs, itd.

Daleko mi (teraz :D) do twierdzenia, że potrafię pisać i znam polski :D Stary pryk jestem, aż wstyd takie rzeczy pisać, ale taka prawda.

Niemniej jednak opinia jurora, doświadczonego piszącego, piórkowego:

 

Technicznie tekst nie jest zły. Nie dostrzegłem tu jakichś karygodnych błędów, rażących wpadek, niechlujności czy koślawych zapisów. Budowa zdań ani nie utrudnia do lektury, ani do niej nie zniechęca.

…jest dla mnie bardzo budująca. Mimo problemów z przecinkami – i tak cieszy mnie, że karygodnych błędów nie znalazłeś. Znaczy, że od Gammy zrobiłem duży postęp. Że nadal wiele pracy przede mną? Wiem. I dzięki, że zwróciłeś uwagę na początek.

 

Zacznę może od strony technicznej. Pierwsze zdanie, które niejako zaprasza czytelnika do lektury i… brak istotnego przecinka. ;)

Tak, tak. Zdążyłem Cię złapać, zanim go dopisałeś. ;-)

Kurczę, jesteś szybszy, niż grzechotnik :P

A mógłbyś być, jak kobra: okularnik. Mogłeś przeoczyć. Ale nie, bo po co :P

Żartuję ;)

Rozumiem przyczepienie się do tego. Spotkałem się już z opinią, jak ważny jest początek. Wybacz, że uderzyłem Cię tym przecinkiem. Kajam się!

 

Wprowadzenie jest obiecujące, bo zdradzasz w nim konkretny pomysł na świat. Świat autorski, skonstruowany jako całość, z bogatym wykorzystaniem elementów fantastycznych. Taki, o którym mógłbyś dużo opowiedzieć, który sobie starannie przemyślałeś. To widać.

Jednocześnie widać też dobrze znany problem: jak zaprezentować wszystko, co dla czytelnika istotne, na ograniczonej przestrzeni znaków. W przypadku wprowadzenia możemy to zauważyć przy prezentacji głównego bohatera i jego wściekłości, może trochę wspartej zapalczywością.

Dzięki. Celem tego opowiadania było dla mnie – przede wszystkim – przetrenowanie światotwórstwa. Na tę chwilę ten aspekt jest i będzie najważniejszy w moich opowiadaniach. Pewne kroki trzeba stawiać powoli. Jak opanuję światotwórstwo – będę walczyć z kolejnymi aspektami mojej ułomności.

Co do drugiej części – nie jak zmieścić, ale jak pociąć ;)

Choć do Jima się nie równam :D

 

Prezentacja sprawia wrażenie usilnej. Zwróć uwagę, ile wykrzykników pojawia się w pierwszych akapitach. Z perspektywy czytelnika wygląda to trochę jak taka budowa dramatyzmu na skróty. Nie ma miejsca na długie i spokojne wprowadzenie do świata?

To też ciekawa rzecz. Wiele razy spotykałem się z opiniami, długie i spokoje wprowadzenia do świata nudzi i ktoś może wywalić Twoje opowiadanie / książkę. Od początku trzeba zaciekawiać, wrzucać w coś choć trochę wartkiego, inaczej różnie może być. Jak widać – opinii i oczekiwań bez liku. Z mojej strony nie było to skrótowe i celowe. Było to dynamiczne i celowe wrzucenie w początek. Co nie każdemu musi odpowiadać. (BTW: gdzie miejsce na spokojne wprowadzanie przy 30 k znaków? :D Tak, tak, wiem. Dopasuj całą treść, aby wszystko wyważyć).

Co do wykrzykników masz rację. Służyło mi to po to, aby od razu pokazać zapalczywość bohatera. Ale jak tak na to patrzę, mogło być tego mniej.

 

Ty trochę opowiadasz, trochę te dorzucasz obrazów. Ale właśnie tylko tyle, na ile pozwala droga na skróty.

Dzięki. To właściwie komplement.

Tu właśnie (na fantastyce) dostałem szkołę, aby pokazywać, a nie opowiadać. Dopiero się tego uczę.

Kiedyś, jak zabrałem się (a jakże) za pisanie arcydzieła życia, to spokojnie, rozlegle i długi zacząłem od opisów polityki świata xD Więc wiesz. Robię postęp ;)

 

Ty piszesz, ja wierzę. Jednocześnie jednak zupełnie tego nie czuję. I to, co tu dużo ukrywać, jest pewien problem, bo po wprowadzeniu bohater był mi tak samo obojętny, jak wcześniej. Wiedziałem, co mógł czuć, ale sam absolutnie tego nie czułem. A to ważne, bo w takich przypadkach cała sztuka zaangażowania czytelnika w opowiadanie polega na tym, by w jakimś stopniu patrzał na świat oczami bohatera. Tutaj z zaangażowaniem się w losy bohatera miałem niestety spory problem.

Tu mi smutno, niemniej jednak wiem, nad czym mam pracować. Dzięki za wskazówki!

 

Podobał mi się za to świat i jego prezentacja w opowiadaniu. Pisałem wcześniej, że zdradzasz konkretny pomysł na świat, widać było, że możesz go uczynić atutem tekstu i tak też zrobiłeś. Oczywiście, nie będę tutaj bezkrytyczny. Tych obcych nazw pojawiło się ciut zbyt wiele (a może nawet nie ciut), one mogły bardziej przytłoczyć niż przysłużyć się opowiadaniu. To są nazwy zupełnie obce. Czytelnik nie jest w stanie, jak choćby przy „Tłumieniu”, bazować na skojarzeniach. Jeżeli niemalże ciągiem pojawiają się: Ralibu, Azerah, Tregar czy Palth to, nie czarujmy, czytającemu wiele z nich w pamięci nie zostanie. I jeśli któraś z tych nazw pojawi się ponownie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie ona tak samo obca, jak za pierwszym razem.

A dla mnie to akurat zwykle bardzo ważne. Jeśli nazwy rzek, państw i ogólnie geografia sprawiają mnóstwo problemów – to w ogóle neologizmy będą dramatem. Wiem, co masz na myśli. Sam zderzyłem się z tym u Jima – który pobił wszelkie rekordy – ale i tak dałem mu szansę i większość zrozumiałem ;)

Starałem się to wyważyć. Widać – nieco przesadziłem. Z drugiej strony elementy miały być proste. Państwo, miasto, góra, rzeka. Takie charakterystyczne miejsca. Wydawało mi się, że będzie to do przeskoczenia, a dla mnie nazwy własne są istotne światotwórczo.

 

 

tworzyłeś więc obcy, inny, interesujący świat. Zadałeś sobie wystarczają co dużo trudu przy jego konstruowaniu, by miejsce akcji rzeczywiście można było nazwać w pełni obcym światem, a nie jego atrapą, która (kiedy przyjrzeć się bliżej), zawiera nadspodziewanie dużo elementów znanej nam rzeczywistości.

Świat więc potrafi zainteresować swoją konstrukcją i odmiennością, a jednocześnie bardzo podobało mi się to, jak go prezentowałeś. Mimo całej jego obcej charakterystyki nie miałem problemów, żeby się w nim odnaleźć. Rozumiałem problemy tego świata, wiedziałem, jaki jest cel tworzenia wartowników, pojmowałem w pewien sposób roszczenia i oczekiwania bohatera. To bardzo ważne, nad tym chyba nie trzeba się rozwodzić. Nie wystarczy tylko wymyślić świat. Niechby to bowiem była najbardziej bogata i konsekwentna konstrukcja, na końcu i tak kluczowe jest to, czy czytelnik „czuje” owe reguły i potrafi się w nich odnaleźć. Tylko wtedy prezentowany w opowiadaniu świat spełnia swoją rolę. Tutaj z tego elementu jestem zadowolony. Świat jest mocnym punktem opowiadania.

Nooo, dziękować wielce :) To dla mnie bardzo ważne, być może najważniejsze. Na tym się koncentrowałem. Ładnie napisałeś też u Jima, o tym, że zagłębiając się w czyjś świat, odkryjemy wiele plam, gdzie autor może zrobić wielkie oczy i nie wiedzieć, jak je wypełnić. Z tym walczę – aby te konstrukcje były u mnie dopracowane. Twoje zadowolenie miodkiem w pyszczku Kubusia Puchatka :)

 

Na przestrzeni kolejnych scen ten Twój bohater urastał mi raczej do miana irytującego, roszczeniowego chłystka, żeby nie napisać gówniarza.

Taki plan :) To też miało być ćwiczenie. W mym odczuciu łatwo (względnie) tworzyć bohatera, z którym się utożsamiamy, którego lubimy, którym może chcielibyśmy być. Kto z nas nie chciałby pionowych oczu? :D Kto z nas nie chciałby być opluwany zza opłotka, gdyby tylko dwa miecze mu wystawały… Ale dość. Do rzeczy!

Próbowałem budować kogoś, kto będzie z jednej strony odpychał, a z drugiej trochę wciągnie. Cóż. Przynajmniej jedna rzecz mi wyszła :D Wkurzał Cię? Mnie też :P

 

Właściwy balans znajdujesz pod koniec.

Taki był plan. I dobrze, że w ogóle udało się ten balans znaleźć.

 

Nawet chcę, żeby mu się udało. Tyle że wtedy… dostaję ostatnią kropkę. ;)

No masz, babo, placek :D

Tak, wiem. Dostałem już po głowie. Więc ewentualnie uderz raz ostatni, ale nie katuj, nie torturuj. I patrz tam, gdzie *

 

Znacznie bardziej podeszła mi charakterystyka pozostałych bohaterów. Jorsel, brat, ojciec. To wszystko nie są może jakoś bardzo skomplikowane konstrukcje, ale za to bardzo dobrze dopasowane do historii, a przede wszystkim tego, co chcesz opowiedzieć.

Miłe. Miejsca na nich za wiele nie było, cieszę się, że udało się stworzyć ich zachęcająco.

 

Na początku zapowiadałem pewien problem z upchnięciem wszystkiego w niespełna 30 000 znaków i przeczucie mnie nie zawiodło.

Tu odniosłem się wcześniej. Myślę, że trza było na siebie liczyć i próbować walnąć pełniejszą wersję.

Natomiast pomysłu nie brakło. Po prostu (dla niektórych) okazał się nietrafny.

 

Wszystko, co tutaj dostajemy, to zaledwie kawałek historii. Jakiś fragmentów dziejów Lithara.

Zawsze jest jakiś fragment czyichś dziejów. Zawsze są jakieś etapy. Nie obserwujemy bohaterów od urodzenia do śmierci. Wybrałem ten etap i taki etap pokazać chciałem.

 

Jakbyś mówił w ten sposób czytelnikowi: no, masz tu świat, znasz bohatera, motywy działań i cele Lithara jasne, zainteresowanie jest, to weź no sobie teraz wymyśl całą resztę. Ja już mam fajrant, bo się mnie skończył limit.

O, nie, nie, nie :D

Proszę nie zarzucać mi braku szacunku dla czytelników :)

 

 

Jeśli już jesteśmy przy fabule i tym, jak rozwijała się historia Lithara, to na pewno jest najfajniejszą częścią była scena czuwania. Dość dynamiczna, różnorodna, pokazująca element walki, motyw kuszenia, budująca niejednoznaczność bohaterów. Mamy tu ucieczkę od pełnego schematu dobrzy – źli. Każdy wokół bohatera zdaje się mieć własne cele, a przyjaciół (a właściwie rodziny) należy się obawiać nawet bardziej niż wrogów. Niby ten motyw to nic nowego, ale też bardzo dobrze pasuje do opowiadania, a to w tym przypadku sprawa najważniejsza. Scena czuwania była też o tyle fajna, że wreszcie miałem okazję poczuć, że jestem naprawdę blisko wydarzeń.

Miło, że znalazły się fragmenty, które Cię usatysfakcjonowały.

Dużo to dla mnie znaczy :)

 

Tutaj tego zabrakło. Jasne, każde z tych słów jest wystarczająco jasne i sugestywne, by zrozumieć ich rolę i wpływ na bieg zdarzeń, ale też pozbawione owych opisów są jakby nagie.

Zgadzam się. Na opisy nie starczyło miejsca.

Dlatego pozostały sugestywne nazwy. Uznałem, że lepiej tak, niż jedno, zbyt skromne zdanie.

 

Dzięki Ci wielkie za opinię. Była drobiazgowa, kompleksowa i bardzo takiej potrzebowałem :)

 

 

 

PS. Pochwalam Twoje podejście dotyczące aktywności.

PS2. Twój koment u Amona zasługuje na jakieś wyróżnienie :)

Hej Lano :)

Dziękuję, że znalazłaś chwilę dla Lithara ;)

 

Miło słyszeć, że światotwórstwo przypadło Ci do gustu :)

Jedna z ważniejszych dla mnie rzeczy przy okazji tego opka :)

 

mogę wspomnieć, jak bardzo podoba mi się słowo Da’Vah? Zastanawia mnie więc, jak według ciebie, autora, powinno się je wymawiać

Podoba Ci się? Serio? :)

Miła i oryginalna uwaga :)

Jak powinno się je wymawiać?

Miałem (szczerze) dwie opcje.

Ogólnie z oryginalnego języka plemienia Lithara znaczyłoby to mniej więcej tyle co: “na warcie”, “na straży”.

Opcje czytania miałem dwie: “dawh” lub “dwah” – i chyba pierwsza nieco lepiej mi pasuje :)

 

Co prawda tekst broni się jako osobny byt, lecz ja szukam innego typu historii w opowiadaniach.

A czego szukasz? :) W sensie, że ten otwarty koniec? :D

 

Dzięki za uwagi :)

Kurczaki, Ślimaki!

Dzięki, że zajrzałeś, odkopałeś z kurzu i gruzu ;)

 

Nie zawiodłem się na Twoim komentarzu. Zwykle są one celne, poruszają zagadnienia, których nikt inny nie podjął, itd.

 

Do kompletnego demontażu cywilizacji potrzebna byłaby trochę soczystsza pandemia niż ta tutaj (zapomniany fakt z historii medycyny: odra ma porównywalną śmiertelność w nieuodpornionej populacji, kilkukrotnie wyższą zaraźliwość i chyba aż do lat 80. rzeczywiście powodowała więcej zgonów rocznie w przeliczeniu na liczbę ludności świata – a przez uprzejmość nie wspominam o ospie prawdziwej).

Zawsze uwielbiałem Bastion Kinga, gdzie wirus Kapitan Trips – zrobił mniej więcej to samo.

U mnie do zagłady doszło nie tylko na skutek wirusa, ale i na skutek promieniowania.

Wspominasz dawne czasy i zgadzam się z nimi.

Niemniej jednak zwróć uwagę, jak diametralnie zmieniła się transmisja chorób. Samoloty, samochody, środki komunikacji, jakich kiedyś kompletnie nie było (albo w totalnie innej skali). Teraz (tuż przed covidem) praktycznie każdy za przysłowiowe parę złotych (oferty last minute) może spędzić wakacje za granicą. Kiedyś? Nawet w latach 80? W czasach ospy? Jak dla mnie jest to przepaść – i główny czynnik. Mimo wyższej zaraźliwości, liczbie zgonów – transmisja była zupełnie inna wtedy, jak teraz.

 

Wydaje mi się, że miasta powinny wciąż być zamieszkałe w większym stopniu (opis powstawania Źródła raczej nie wskazuje na zbyt długotrwałe skażenie, zresztą w wielu miastach do tego nie doszło). Skoro przeżyło około 10% ludności oraz zachowała się infrastruktura pozwalająca na szybkie podjęcie produkcji dóbr i energii (elektrownie wodne, jądrowe, zresztą także kopalnie), może nawet nie byłby to zupełny rozpad społeczeństwa, może istniałaby szansa na szybki powrót do jakiejś formy względnie nowoczesnej cywilizacji.

Ależ i są. Lub raczej “będą”. Czytałem kiedyś kilka opracowań mówiących o tym, jak mogłyby wyglądać zagłady (haha, jak to brzmi).

Scenariuszy było kilka, jednak jednym z najbardziej przekonujących mnie był taki, że:

– ludzie zaczną ze sobą walczyć o przetrwanie: władzę, żywność,

– żywności w miastach NIE MA. Lub szybko znika / psuje się. Prędzej – łatwiej o żywność poza miastami. Miejsca uprawne, miejsca hodowli zwierząt, dzika zwierzyna. W mieście się nie da.

– ludzie zbierają się w miastach dopiero po jakimś czasie, gdy są w stanie zapewnić sobie żywność – dosłownie łańcuchy dostaw żywności

– dopiero po dłuższym czasie udaje się spotkać i ogarnąć zespoły inżynierów, mechaników, konstruktorów, ślusarzy, którzy będą w stanie PRÓBOWAĆ ogarnąć układy zasilania. Jestem elektrykiem (choć elektrociepłownie / elektrownie nie są moją specjalnością) i wiem, jak potwornie skomplikowane to układy. Dostawy wody, węgli, spalanie, utrzymanie, informatycy, elektrycy, automatycy, energetycy i elektroenergetycy – ot, pewnie takie minimum, aby spróbować jakąkolwiek elektrownię (zwykłą, nie jądrową – których poza tym w Polsce nie ma) odpalić. Do tego przesył energii – zepsuta infrastruktura (gałęzie, drzewa niszczące instalacje), której nie ma komu naprawiać. Niestety, poza układem sieci IT reszta raczej nie wytrzymuje ani jednego zwarcia.

Znając poziom skomplikowania tych systemów (co widać po służbach utrzymania ruchu – jak ktoś się zwalnia, to jest szał w takich firmach, a nowi uczą się latami) nie wierzę w szybką możliwość uruchomienia dostaw energii – a w związku z tym możliwy powrót świata do cywilizacji.

 

Nie rozumiem wzmianki o tym, że “nie było już lekarzy” – na pewno wielu przeżyło, a wykwalifikowany lekarz, zwłaszcza starszego pokolenia, potrafi udzielić mniej skutecznej, ale wciąż bardzo cennej pomocy nawet podstawowymi środkami.

Ach, to skrót myślowy. Oczywiście, że byli, ale było ich tak mało, rozproszeni, bez sprzętu, komputerów, leków, środków chemicznych, odczynników, prądu, tomografów i rezonansów i sterylnych przyrządów, że to trochę tak, jakby ich nie było. Zgadzam się, że pomocy mogą udzielać, jednak w niezwykle ograniczonym stopniu.

 

Czy rozpowszechniłoby się niewolnictwo seksualne w opisywanej przez Ciebie formie? Pewnie rzeczywiście stałoby się częstsze, ale normą (wobec rodaczek) nie było nawet we wspólnocie pierwotnej.

To bardzo cenna informacja.

Ja pokazałem pewien fragment, albo nawet lepiej – przypadek. Ot, na takich trafiło. Nie twierdzę, że taki byłby cały świat. Wizja, jaką roztacza Robert niekoniecznie musi być prawdziwa. To jego własna interpretacja tego, z czym musiał żyć po tej katastrofie. Niemniej jednak patrząc na kraje, gdzie rządzi siła (czytaj: zwykle religia) widzę, jak traktuje się tam kobiety. O ile głęboko wierzę w zakorzenione w ludziach dobro (i staram się żyć takim nastawieniem), o tyle równie bardzo wierzę w zakorzenione w ludziach zło.

 

Zatrzymałem się na chwilę przy opisie gwałtownego ochłodzenia klimatu – nie jestem tutaj ekspertem, ale mam wrażenie, że poziom gazów cieplarnianych w atmosferze zmieniałby się dużo wolniej i istotna różnica byłaby zauważalna pewnie dopiero kilkanaście lat po zaprzestaniu emisji.

Cytuję:

Naukowcy z Chin, Francji, Japonii i Stanów Zjednoczonych podają, że globalne emisje dwutlenku węgla spadły o rekordowe 8,8 procent w pierwszych sześciu miesiącach tego roku. Jest to spowodowane spowolnieniem gospodarczym wywołanym pandemią koronawirusa.

 

Badania opublikowane w czasopiśmie Nature Communications wykazały, że emisje spadły o 1551 milionów ton, czyli 8,8 procent w pierwszej połowie roku, w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku. Jest to absolutny rekord. Spadek był również większy niż roczny spadek podczas drugiej wojny światowej, chociaż średnie emisje są teraz znacznie większe niż w tamtym czasie.

 

Jasne, masz sporo racji w tym, że wpływ na klimat pewnie potrwałby jakiś czas.

Z drugiej strony… nie wiemy w rzeczywistości, jakie skutki mogłoby to mieć i jak długo trwałyby zmiany, itd. Puściłem nieco wodzy fantazji, choć podpierałem się informacjami, że spada emisja CO2 (ale i tak jest rekordowa).

BTW: ostatnio widziałem ciekawą mapkę, jak spadła emisja CO2 w różnych miejscach świata. Nie pamiętam teraz konkretnych cyfr, ale z grubsza było to tak:

– Ameryka PN: -22%

– Europa: -24%

– Afryka: +1%

– Azja: +7%

:D

 

Może niepotrzebnie się przejęła? Nie wiem, czy sprawdzałeś to w jakichś źródłach, ale silne, wyrośnięte drzewo potrafi czasem przetrwać trafienie piorunem, co też wiąże się z nie lada jonizacją (i innymi przyjemnościami). Ogólniej, u roślin lokalne uszkodzenia lub zmiany chorobowe nie powodują poważnych zaburzeń systemowych tak łatwo, jak u zwierząt. Jeżeli miejscowe bliznowacenie nie zatrzyma pionowego transportu soków, wyobrażam sobie, że sosny miałyby duże szanse przeżyć te 100 Gy promieniowania gamma.

Cenna uwaga, z racji na celność :) Długo przed napisaniem tego fragmentu szukałem źródeł wpływu promieniowania na rośliny, a także drugie tyle o wpływie na kamienie, skały, itd.:

 – Odczep się. Wiesz co się stanie z tym kamieniem. Popatrzysz sobie na niego w podczerwieni i zobaczysz, że jego temperatura, a może i objętość trochę wzrośnie, mimo, że wpakuję w niego miliony grejów.

 

Znalazłem jedno opracowanie, gdzie liście i kawałki drewna poddawano działaniu “tylko RTG”. Promieniowanie Gamma jest silnie destrukcyjne dla wszystkiego, co żywe.

W doświadczeniu bardzo szybko w liściach stwierdzono śmierć chlorofilu. W samym drewnie zmian było mniej, ale ich nie brakowało. Połączenie potrafiło dać skutki śmiertelne (niekoniecznie w sezon, czy dwa).

Czarnobyl, cytuję:

Wśród zmian widocznych gołym okiem biolog wymienia nietypowy kształt drzew, np. skręcone sosny, w najbardziej radioaktywnych obszarach.

Mowa o lasach odpowiednio oddalonych od samej elektrowni o ok kilka km.

W żadnym z tych miejsc nic nie oberwało skumulowanym 100 Gy.

Połączenie obu powyższych faktów (doświadczenia i badania, co wokół Czarnobyla) dało mi taki wynik. Niestety, nie wiem, czy to prawda, czy tak by się stało – ale skoro nie jestem w stanie czegoś wykluczyć, przyjąłem to :)

 

Ślimaku, wielkie dzięki za ciekawą analizę.

Zgadzam się, że nie wszystko mogłoby się wydarzyć, niemniej jednak zawsze staram się opierać na pewnych przesłankach, badaniach, informacjach.

Jeśli ktoś bez zastanowienia się pisze, że lata z prędkością światła, zaczynam pytać o przeciążenia, energię, itd.

Jeśli ktoś jakkolwiek w opku to wyjaśni, ma jakiś sensowny powód – zwykle dyskusję porzucam.

I sam staram się takie uzasadnienia dawać :)

W końcu walą u mnie falami el-mg. z rączek :D

 

Pozdro! :)

Detektyw Lowin dostał bardzo pozytywny odbiór – ale po prostu oczekiwania niektorych byly olbrzymie :) Moze i jest ciekawszy, jednakze tam on gra glowne skrzypce. Ty nie chciales koniecznie pokazac bohaterow, nie skupiales sie tak na nich. Raczej celem (tak mniemam) bylo pokazanie partii szachow w ciekawy i nietypowy sposob. I wg mnie bardzo dobrze to wyszlo. A sami bohaterowi – jak na tak krotkie opowiadanie sa i tak interesujacy :)

Slimaku, nigdy nie napiszesz tekstu, ktory: trafi do wszystkich, zadowoli ich, zaskoczy wszyskich, przez wszystkich zostanie wlasciwie zrozumiany. Z pewnoscia to wiesz, wiec przewidywanie spostrzegawczosci czytelnika czasem mija sie z celem. Ja zamysl bardzo doceniam. Ps. Dzieki za komentarz. Odp po poltoratygodniowej delegacji, na ktorej wyladowalem, stad moje komentarze na portalu "umarly" jakis czas temu…

A napięcie w oczekiwaniu na dobre serce rośnie jak w Twoim opowiadaniu – stale, acz niespiesznie :D

Cześć Bellatrix :)

Dzięki, że znalazłaś chwilę dla mnie :)

 

Fantasy przez wielkie F :)

Czy to komplement, czy też zawoalowane potwierdzenie uwagi Silvy?

Osobiście nie przepadam za nadmiarem Rzeczy Pisanych Wielką Literą

? :D

 

Nie jest to mój ulubiony gatunek, ale czytało się dobrze.

Za to to – to już wielki komplement dla mnie :)

 

Fajny zabieg z końcówką – streszczenie tego, co będzie dalej w formie przepowiedni. Niby opowiadanie jest prequelem do właściwej historii, ale imo jest kompletne. Aż mi się kojarzą stare gierki RPG :)

O, Złota Pani, miód lejesz do pyszczka Kubusia Puchatka :)

Cieszy mnie Twoja opinia – będąca w mniejszości, ale w mojej mniejszości :D

 

To, co mnie zdziwiło, to co 16latek z zakazem współżycia robił u nałożnicy? Ze sposobu, w jaki go powitała, widać było, że to nie pierwszy raz. Jak i skąd miał dostęp i czemu Hindara go wpuszczała? Skoro mu nie pozwalali na seks, to nie powinien widywać nałożnic.

Pytanie celne, już nawet głupio o limicie gadać…

Z grubsza – harem był wspólny dla dziesiątków braciszków. Trudne do kontroli (i mało potrzebne, przed Litharem nikt takiego numeru nie wywinął). Do tego nałożnice same wiedziały, kto już rangę otrzymał, więc wiedziały, kto ile może.

 

Dzięki za uwagę co do noska :)

 

 

Silva, zgadzam się co do tego czasu ;) Była chwila, iż myślałem – skoro nikt nie wytyka, to nie razi (poza mną :P), nie jest źle :P Ale konkurs – nie zmieniam.

 

Czytaj, spokojnie. Opinię wyraziłaś jasną, nie zamierzałem nawet zbytnio wchodzić w polemikę.

Dodam tylko, że jeśli szukasz u mnie silnej i niezależnej kobiety, to zapraszam przy okazji do Gammy ;)

Wierzę, że nie będziesz rozczarowana, oj nie ;)

 

 

Konradzie, chodzi o to, że masz fajny świat. Dający możliwości. Czytelnik chciałby czegoś więcej.

 

Powiem inaczej – czy zainteresowałaby Cię dyskusja nieznanych Ci osób, która w sumie jest mało istotna, dla zabawy? Pewnie nie. Mnie na pewno.

Jeśli za to dwie osoby wydzierałyby się na siebie, rzucając grube argumenty – prędzej (tak na serio pewnie też nie xD).

Jednak tam przynajmniej zwróciłbym na to uwagę. Może przystanął na kilka chwil.

Wyobraź sobie teraz swoją przyszłą książkę. Takie minimum 500 stron – pewnie nawet tom pierwszy.

Koszt dla czytelnika? W tych czasach dobre 60 zł.

I czytelnik dostaje przekomarzanki. Przynajmniej przez pierwsze 350 stron.

Jest spora szansa (o ile te przekomarzanki nie będą rewelacyjne) że szmyrgnie tym tomem przez okno po pierwszych 100 – 200 stronach.

W przypadku opowiadań można trenować wiele aspektów – dziwne postaci, wrogów, walki, opisy, narrację i sto innych rzeczy.

Jeśli to jednak Twe koronne dzieło, fajnie byłoby, gdyby jakaś akcja zatrzymała czytelnika na dłużej :)

 

Kurczaki. Silva.

Znowu “pod Tobą” się rozpisałem ;)

Konradzie:

 

W tym opowiadaniu mamy jednak trochę więcej – dwóch opiekunów, dobrych w wyświadczaniu przysług rywalizuje ze sobą(kompletnie bez większego powodu) o to, który robi to lepiej. A jaki sposób jest lepszy, niż naliczanie wzajemnych przysług. Tak więc oni, robią to bardziej z kaprysu.

 

No właśnie bardzo szkoda ;)

Trochę o to chodzi większości komentujących.

Cieszę się, że mogłem pomóc tak uznanej osobie :) PS. W moim rozumieniu sam fakt pojawienia się slowa paszczowego "powiedziala" wymusza właśnie odpowiednią konstrukcję – czyli "powiedziała smutno". Ale ja nadal się uczę, więc możliwe, iż moje rozumienie jest niepełne ;)

Bellatrix – Przyjdę, by Cię spotkać w Innym Świecie

 

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26775#koniec

Cześć :)

 

Z drobnostek, które rzuciły mi się w oczy:

 

– Nie, nie widziałam nikogo takiego. – Roztańczony głos Bianki brzmiał jak co najmniej pięć wypitych drinków. W tym stanie zdarzało jej się widzieć rzeczy nieistniejące, zdarzało się nie widzieć oczywistych. – Fajnie, że w końcu też chcesz się z kimś zabawić.

To “też” tyci mi tam zgrzyta. Rozumiem, jaki sens wnosi, ale i tak zdaje mi się zbędne.

 

– Boli mnie głowa. – Smutno powiedziała sztuka.

Czy to nie czynność paszczowa?

 

– Boli mnie głowa – powiedziała smutno sztuka.

 

Czemu Bianka nie chce tu nigdy więcej wracać? – To pytanie nagle spadło jak grom z nieba.

Pewnie też zbędne :) Grom z jasnego nieba = niespodzianie, nagle.

 

Domyśliła się i tak. Ognistej furii nie było, tylko spojrzenie prowokujące najgłębsze wyrzuty sumienia. Cóż można było rzec na usprawiedliwienie?

Może coś zamienić?

 

To jakieś tam pierdółki.

Bardzo ładnie napisany tekst.

Cytując klasyka, dałbym sobie rękę odciąć, że pisała to kobieta. I bym teraz rękę nadal miał!

Dlaczego? Zdarzyło mi się czytać kilka tekstów, w których opisane były relacje damsko-damskie.

Ostatni to chyba “Nibynoc”. Ogólnie – jak dla mnie – książka fatalna :D

A relacja kobieca była płytka (choć pogłębiana nienaturalnie, na siłę).

U Ciebie jest to tak naszpikowane emocjami – i to takimi realistycznymi – że aż odniosłem wrażenie, iż to coś na faktach (tak, tak, autentycznych ;)).

Język kwiecisty do kwadratu – nie wiem, czy nie zmęczyłby mnie przy 50 tysiącach znaków. Tu nie zmęczył :) Podobał mi się :)

Najciekawsze z tego wszystkiego, że nie do końca jestem targetem takich mistycznych zdarzeń i opek.

Fabularnie jestem lekko niedopieszczony.

Wzmianki z fortepianem nadawały klimatu.

Podsumowując – niezwykle zbudowałaś tę relację. Po prostu w nią wierzę. I głównie za to klik.

Chciałbym umieć tak opisywać emocje.

Dżem dobry :)

 

Zacznę o ciekawostki, które nieco mnie rozbawiła :D

 

Postąpili kilka kroków przed siebie. Kolce głogów i tarniny czepiały się ubrań i Sigrun dopiero teraz zauważyła, jak dziwne rzeczy ma na sobie wybranek.

Czy to celowe nawiązanie? ;)

To oczywiście żart – i mam nadzieję, że nie wywołam żadnego wilka :)

 

To nie pierwsze Twoje opowiadanie, jakie miałem okazję czytać.

I kolejny raz jestem pod wrażeniem Twojego języka. Na siłę wręcz próbowałem znaleźć coś, czego można byłoby się przyczepić. Nie ze złośliwości. Z ciekawości.

 

Był równie piękny jak tam, na łące. Sigrun zmrużyła powieki i raz jeszcze przyjrzała mu się wewnętrznym wzrokiem, dzięki któremu rozpoznawała prawdziwych bohaterów. W sercu tego człowieka widziała ten sam żal, który wyzierał z oczu, ale to było zwyczajne. Nigdy nie chcieli odchodzić. Nie było w nim natomiast mroku, jedynie światło.

Nazwa wioski powróciła wraz z innymi wspomnieniami. Pamiętał też, że miał inaczej na imię, ale to było bez znaczenia. Dla niej był Helgim, a mieli teraz tylko siebie na świecie.

Mikro byłoza.

 

Wojownik spoglądał na nią pytająco oczami, w których malował się bezbrzeżny smutek, niemalże rozpacz.

Coś mi to zdanie nie leży. Te oczy są oczywiste.

 

Wojownik spoglądał na nią pytająco. W (jego) oczach malował (mu) się bezbrzeżny smutek, niemalże rozpacz.

 

Może coś w ten deseń? (Nawiasy do wyboru) ;)

Kurczaki. Czy ja w ogóle mogę coś sugerować komuś z takim doświadczeniem? :D

 

 

Masz swój styl, dla mnie minimalnie zbyt kwiecisty. Na szczęście nie jest to absolutnie poziom “męczący”.

Fabularnie, choć zaskoczenia większego nie odczułem, to ładnie wszystko się łączy i dopełnia, wraz z narracją, która – o dziwo – kojarzy mi się z niektórymi horrorami :P

Gdzie tak napięcie rośnie kroczek po kroczku :D

Miło Cię gościć, Imienniczko ;)

 

Zacznę od słonia. Tfu! Od końca ;)

 

Mam prawie wyrzuty sumienia, że tak zrzędzę :P

Zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy dobrze wiemy, że konstruktywna krytyka jest bardziej potrzebna niż pienia zachwytu, zwłaszcza, gdy zachwytu się nie czuje.

Patrząc także na całokształt komentarza, odbieram go pozytywnie. Tym bardziej, że to pierwsze napisane przeze mnie opowiadanie w życiu (choć opublikowane jako drugie).

 

Ogólnie jednak – pisać to Ty umiesz, światy wymyślać też.

Dziękuję i dziękuję :) Pierwsze, myślę, że to tak na osłodę, gdyż droga przede mną daleka :)

Drugie za to mnie cieszy. Na tę chwilę skupiam się przede wszystkim na różnorakich konstrukcjach świata i może cierpią na tym nieco inne strony opowiadań.

 

Swoją drogą, używanie kufli miodu jako jednostki czasu zupełnie mnie nie przekonuje.

Haaaaa, no nareszcie :D

Czekałem, kto mi to wypomni :P

Spotkałem się kilkukrotnie z określeniami: “cztery piwa później”, “litr wódki później”, itd. Oczywiście, średnia to miara czasu, ale raczej stanu upojenia (litr wódki, bleeee).

Mimo wszystko, jakoś te kufle wstępnie mi siadły i poszedłem w to. Tłumaczyłem sobie, że przecież niezwykle często odmierzano czas np. zdrowaśkami. Tu równie dobrze każdy może mówić je zupełnie inaczej i zakładanie, że każdy robił to w 20 sekund spokojnie mogło wprowadzać błędy rzędu 25% lub więcej. Dla celów testowych, szybko, ale bez kosmicznego pośpiechu odmówiłem przed chwilą zdrowaśkę w niecałe 7 sekund xD

Jednakże na tyle mi te kufle “śmierdziały”, że w pierwotnej wersji (ciut dłuższej) miałem zdanko, że kultura kraju wymagała określonego tempa, a kto pił szybciej, uchodził za niewychowanego, pitu, pitu. To zdanie wyleciało chyba jako pierwsze przy cięciach i ciekawiło mnie, jak szybko za te kufle dostanę boksa ;)

W pewnej chwili niemal zamieniłem tę jednostkę, ale później doszedłem do wniosku, że – skoro to konkurs – to niech zostanie :)

 

ale widząc, jaką rolę w tym świecie mają kobiety, i jak są traktowane w tekście (jedna gwałcona, druga przykuta całe życie do skały, pozostałe tylko rodzą synów, których im się odbiera, albo córki, które kończą jako nałożnice), to po prostu nie chciałabym czytać ciągu dalszego tej historii. Niestety.

A tu akurat smutna buźka, ale mam dwie i pół rzeczy na swoje usprawiedliwienie.

– Po pierwsze – nie w świecie. To tylko jeden kraj z wielu. Może nie zostało to należycie przedłożone (nie chciałem już, aby światotwórstwo pochłonęło większość tekstu), ale to jedyne tak szurnięte państwo. A może – jak z tekstu zauważyłaś – dla królestwa Azerah właśnie nadszedł czas wielkich zmian. Przykuta do głazu wiedźma zagrała na nosie wszystkim wielkim menszczysnom i to ona w dużej mierze przyczyniła się do zmiany aktualnego ładu.

– Po drugie – jak wspomniałaś, Lithar nawarzył kilka ton piwa, które musi wypić, powiedzmy w przysłowiowe dwa dni. Zadanie przed nim karkołomne – niemal niemożliwe. Tu wyobraźnia (moja działa w tym przypadku bez zarzutu) widzi te piętrzące się przed nim trudności, cuda na patyku i zdecydowanie będzie musiał zmienić postrzeganie kobiet :P Oj, bardzo, bardzo ;)

– Po dwa i pół – zdaje się, że historii opowiadających o mega trudnych sytuacjach kobiet jest sporo – o takiej Podręcznej tylko wspomnę. Dla mnie ważniejsze jest to, że w tym wieku, w tych “cywilizowanych” czasach nadal mnóstwo kobiet postrzegane jest przedmiotowo. W wielu krajach ich rola jest wyłącznie – wybacz – rozpłodowa. W wielu krajach nie patrzy się na wiek. Więzi się kobiety. Głodzi. Bije. Okalecza, coby zbyt przyjemnie im nie było. Morduje za domniemane zdrady, za pokazanie twarzy. Nadal oskarża się o czary. Stosy wciąż płoną.

Częściowo zamysłem było pokazanie okrutnego kraju, w którym pojawiają się impulsy do zmian.

 

 

Bardzo zgrabnie napisane, zdania mi nie zgrzytały, ogólnie przez tekst się leciało. Osobiście nie przepadam za nadmiarem Rzeczy Pisanych Wielką Literą; poza tym w paru momentach sposób opisywania świata wydał mi się nieco zbyt górnolotny, w sposób wybijający z immersji przez swą nadmierną powagę. Za to przy światotwórstwie pokazałeś rozmach. Podoba mi się ciężar służby Wartowników, którzy całe życie szkoleni są do jednego zadania, a potem wystawiani na próby przez kuszącego ich demona. W końcu człowiek to tylko człowiek, może się zmęczyć, zwątpić – a demon nigdy nie opadnie z sił. Świetne.

Dziękuję. To dla mnie ważne. Po cięciach miałem obawy, że wyjdzie sztuczność, nienaturalność, ale może jakoś wybrnąłem. Rzeczywiście, tekst jest też poważny (ale czy górnolotny? Hm, górnolotności staram się unikać), ale chciałem dać odczuć, że to nie przelewki i nie robić z tego śmieszków. Dla mnie śmieszkowate teksty nigdy nie pozwalały w pełni poczuć świata. Trochę też jako ćwiczenie postawiłem na powagę.

Wielka Litera – masz rację. Trochę mój problem. Już kiedyś dostałem taką cenną uwagę, że Wtedy Wychodzi Wielkie Fantasy Zrozumiałe Tylko Przez Ludzi Mających IQ Powyżej Średniej :P

Zastanawiam się, jak sobie radzić z neologizmami. Może pisać po prostu małą i tyle? :|

To, co piszesz, niezwykle mi schlebia :)

 

No i słoń :D

Nie będę nadmiernie dyskutować, zwłaszcza, że opinii jak Twoja jest sporo.

Jak rzekłem – moim celem było przedstawienie zdarzeń, które stały się kamykiem ruszającym lawinę w Azerah.

Czy żaden wątek się nie zakończył? Dla mnie w pewnej mierze tak.

Ojciec – zginął.

Zdrada brata – przejął władzę, a demon uciekł.

Wiedźma – poświęciła życie dla świata, dla mężczyzny z królewskiego rodu, choć właściwie ich nienawidzi.

Bohater – szybko odczuł, że jego wyobrażenie o świecie, rodzinie i państwie jest zdecydowanie inne. Koniec Wart, koniec życia, o jakim tylko słyszał, a którego nawet na dobre nie zdążył zakosztować.

Taką jakąś wizję miałem :)

 

Się rozpisałem.

Dzięki za poświęcony czas :)

 

 

 

Chciało się ;) Dop dziś dochodzę do siebie. Może, jak jutro odżyję, napisze kilka słów więcej. Tymczasem zapraszam serdecznie :) Jak juz obiecalas, to aie nie wymigasz ;)

Hej, Imienniczko ;) Ponieważ wróciełem wlaśnie z z 12godzinnej delegacji i padam na pysk, rozwodzić się nie bede (mam nadzieje :D). Piszę z tel, bo na ten czytalem w przerwach podrozy i nie dam rady kompa już odpalić. Bardzo udane opko, szkoda, ze ostatni klik już poszedl ;) Lubie Twoje swiatotworstwo, podobnie jak w Imperatorze, przekonalo mnie. Jedyne negatywne (zbyt wielkie slowo, ale mozg odmawia posluszenstwa) odczucie, to jakby koncowka zostala zjedzona. A jakze, przez limit. Natomiast wg mnie i tak drobnostka ;) Pozdrawiam i dobranoc!

Proszę o wybaczenie. Przeleciałem wzrokowo komentarze i nie wyłapałem. Dzięki :)

Reg, zdanie mam jak najlepsze :) Twoja łapanka w Gammie + multum dalszych wyjaśnień nauczyly mnie więcej, niż 8 lat podstawowki ;P Konradzie, luz. Przypomnij mi się po wynikach. I czekam na dalsze opka z Twego swiata.

Proszę o wybaczenie.

Nikogo nikim nie straszyłem.

Jedynie obiecywałem ;) Reg, jak podatki. Zawsze przyjdzie. I pomoże :)

 

Konradzie, wspominałem, że sam się dopiero uczę (nie jestem najlepszym wyborem do bety, zwłaszcza językowo) i starałem się pomóc najlepiej, jak potrafię.

Wybacz więc, że nie wyłapałem wszystkiego.

 

Wspominając o Reg na myśli miałem jedynie Jej fachowość i wiedzę, która z pewnością pozostanie bardzo przydatna – tak jak mi pomogła po Gammie :)

 

Korzystając z okazji, dodam już opinię.

Twoje opowiadanie ma coś w sobie.

Analizując je dwukrotnie widzę i doceniam zamysł, doceniam światotwórstwo.

Niestety, jak widzisz, opinie większości są spójne z moją z bety.

Brakuje tu akcji, twista, czegokolwiek, co przykułoby uwagę.

Początek (1/4) zahacza, delikatnie wciąga. 2/4 – zaczyna nudzić. ¾ ponownie coś jakby się zaczynało, 4/4 – nieco rozczarowania, bo już końcówka, a nic się nie wydarzyło – a była świetna okazja, aby opiekun odczuł / okrył coś zaskakującego, dotyczące jego przeszłości, coś, co działo się obok, gdy siedział i gadał z “barmanem”. To coś mogłoby mieć wpływ na całą przyszłą historię.

 

Moją ulubioną sceną pozostaje gra opiekuna w świecie kryształów. Mało co tak zadziałało mi na wyobraźnię. No siedzi mi to w głowie i jej nie opuszcza :)

Głównie za coś, co w głowie na stałe pozostało – klik (edit: po poprawkach, po wynikach).

PS. Nie, żebym jakoś strasznie się domagał – bo żyć będę – ale przyjęło się słówko o betujących szepnąć. W końcu nie tylko straszyli innymi, ale robili 3x dłuższe i 5-godzinne łapanki, czy coś tam…

Cześć Sonato :)

Miło, że znalazłaś chwilę dla Lithara ;)

 

Cieszę się, że przypadło Ci do gustu.

Jakoś tak mam, że wszystko co piszę, ma furtki. To już w styl wchodzi, ale trudno.

 

Ale czytałabym :)

:D Dziękuję :)

 

 

I widzisz, Twoja opinia jest jednak oryginalna. Wrzuciłaś cenną (banalną, ale cenną) uwagę, dotyczącą ilości / liczby. Prawie zabawne, że w ang. zawsze się zastanawiam, czy coś jest “much” czy coś jest “more” a w pl nigdy mi to do głowy nie przyszło :P Dzięki – i z pewnością wbiję to sobie do mego zakutego łba.

 

Zamilkła, a jej spojrzenie, wciąż wrogie, stało się także zaskoczone.

Stało się zaskoczone to niezbyt zgrabne zdanie, poza tym spojrzenie raczej nie może odczuwać zaskoczenia.

Słusznie prawisz ;)

Ale sama konstrukcja, faktycznie, przeciętna, takie 2/10 :P

Dzięki :)

Czesc. Ja tylko bardzo krotko i z telefonu, wiec mozliwosci mam ograniczone. Szoruj z interpunkcją, zanim jurorzy wpadną :p Masz sporo błędow, jak tu: "Zabrałem im litrową. którą dziś mieli.". Masz też mnostwo powtorzeń, jak tu: " Miał różowe, ale gładkie futro, miał niebieskie oczy. Miał czyste jakieś na sobie ubranie, takie kolorowe, miał czyste i schludne włosy, a także dziwną czapkę na głowie." Niektore akapity wymagają rozbicia, jak ten: "Moj przyjaciel z Koleiny…". Błednie zapisujesz dialogi, jak tu: "– Nie myślałeś odpocząć – przetrę mu czoło chustą." Z opinią dotyczacą tresci wroce pozniej. Tymczasem sprobuj cos poprawic, ale czasu masz niewiele ;)

Cześć Ślimaku :)

 

Kilka drobnostek:

 

– Mieszkają też w Niemczech i Austro-Węgrzech, ale tutaj jest ich chyba najwięcej. Ustawicznie próbują wydobyć się na niepodległość, z jakim skutkiem – wiadomo.

To brak wprawy mówiącej pani Tatiany, czy też mój brak wprawy?

Tak się mówi?

 

– Tym bardziej musimy zagrać. A skoro-ś taki mistrz, umawiamy się, że kiedy… jeżeli wygram, będziesz do mnie odtąd należał.

I tu jw.? To celowe? Czy nie brzmi ciut ładnie: będziesz odtąd należał do mnie?

 

Martwiło go zatem po chwili namysłu, że przeciwniczka już teraz podejmuje nieśmiałe działania właśnie na hetmańskim skrzydle, jakby mogła przejrzeć jego intencje i odpowiedzieć zawczasu masywnym zgrupowaniem sił właśnie tam.

Jakoś przekreślone nieco mi zgrzyta.

 

Zręcznie manewrując skoczkami, rzeczywiście zatrzymał groźnego piona jedno pole przed przemianą. Doszło do wymiany jednej pary tych figur, drugi czarny skoczek siłą rzeczy pozostał przywiązany do blokowania piona;

Może drugie “jednej” zbędne?

 

Tyle z uwag.

Pięknie przedstawiłeś pojedynek, który z grubsza mógłby wyglądać, jak sprawozdanie.

A tak nie jest. Czytałem z zainteresowaniem. I cieszę się, że popełniłeś to opowiadanie :)

Obiecałeś w końcu to już jakiś czas temu :)

 

Ode mnie klik za oryginalność i ciekawe zobrazowanie.

 

A to akurat jedna z grafik, które mam / znam :)

Mam kilka folderów z podobnymi grafikami (grube setki), które wstawia Sara :) To jednak pierwsza, która się powtarza :)

Moniko, z komentarzem wrócę :)

Cześć Jimie.

Uf, rzutem na taśmę :)

 

Nie będę próbować robił łapanek, jak mam to w zwyczaju – aby samemu się z nich uczyć. Czas nie rozpieszcza, a chciałbym dziś jeszcze dodać kilka opinii. Napiszę, jeśli coś mi zgrzytnie ewidentnie lub coś się spodoba, jak choćby to:

 

W Głębinie Kwiatów urodził się delfin z dwiema głowami

:D Śmiechłem trochę ;)

 

na szczycie kopuły pojawił się grzyb o kształcie grobu.

Zapraszam do Kartuz, do Kolegiaty. Kościół, którego dach został wybudowany, aby przypominać wieko trumny.

 

błękitne słońca oko nie spoziera

Tego tyci nie rozumiem. Błękitnego słońca oko nie spoziera? Błękitnych słońc oko nie spoziera?

 

– Tak, pani, boję się. Ale… – zająknęłam się.

 

Starsza siostra Koralis miała prawie dwa razy większe od niej płetwy, dłuższy ogon i pełniejsze piersi. Piękna, dumna i władcza. Za to jej przyboczna, Kuno, była szkaradna.

Miło wiedzieć, że w innych światach, wśród innych ras jest zupełnie jak pomiędzy ludźmi ;)

 

Wyhamowała bardziej wyrzutem ramion niż płetw, jednocześnie gnąc się w ukłonie.

Fajny smaczek. Uwzględnienie fizyczności innej rasy.

 

– Nie – odparła twardo Auroris. – Raptis na to czeka. Jest jak stara, cwana ośmiornica. Jedną macką owija Kir, dwoma sięga Głębiny Kwiatów, pięć trzyma w pogotowiu.

Świetne. W tym momencie przekonałeś mnie do swojego świata. Mają własne powiedzenia, odrębne od naszych, które jednocześnie mają wielki sens. Świetny smaczek.

 

Wtem wpłynęła zdyszana młoda dyroda. Zatrzymała się, wahając, czy płynąć dalej.

To zapisałbym inaczej, aby unikać sugerowania typu, że nagle coś się stało. Żeby to pokazać:

 

Pojawienie się / wpłynięcie zdyszanej, młodej dyrody przerwało rozmowę. Dyroda (albo lepiej synonim) zatrzymała się z wahaniem.

 

Dzięki temu czujemy to “wtem”, czy “nagle”.

 

– Moja kochana Nono. Tak o mnie dbasz – Pogładziła mnie po twarzy, po czym się odwróciła i znad książki powiedziała szybko:

– Mogłaś przy nim mówić. Auroris nie ma przed nim tajemnic. Opowiadaj, czego dowiedziałaś się po drodze.

Brak kropki po “dbasz”. I ten dialog lepiej kontynuować po dwukropku. Tyci brakuje didaskaliów i chwilami muszę się zastanawiać, co kto mówi. Rozumiem, że to było pierwsze, co wylatywało podczas dramatycznego cięcia opka do limitu :D

 

– Moja kochana Nono. Tak o mnie dbasz. – Pogładziła mnie po twarzy, po czym się odwróciła i znad książki powiedziała szybko: – Mogłaś przy nim mówić. Auroris nie ma przed nim tajemnic. Opowiadaj, czego dowiedziałaś się po drodze.

 

– Nie mogę cię stracić, Nono. Nie zniosłabym, twojej śmierci – wyznała mi w pewnym momencie.

Zbędny przecinek po zniosłabym. Cholera. Miałem nie robić łapanki ><

Już nie robię.

 

Piękna Welanis się nie spodziewała,

Że nie ujdzie żywo z tej potyczki,

Że zdrada przyjdzie od siostrzyczki,

Którą najbardziej ukochała

Podoba mi się, że mają własną poezję. Nawet w moim stylu :D

Ale to akurat nie jest komplement. Nie jestem zbyt wyszukany pod tym względem. Ostatnio pewien Ślimak zaczął mi wyjaśniać, czym się różni poezja od poezji ;)

 

– Drań – szepnęła do mnie Koralis – wplótł tony pieśni godowej!

Również dobry smaczek :)

 

– Czemu szukamy wśród śniegów, pani? – spytałam w jednym z ciemnych zaułków – mówiłaś, że Azunaris była nawireną klanu Gnosis, daleko na południu.

Mówiłaś wielką.

 

 

Dobra. Do rzeczy.

Jestem na tak.

Mega wstawki, pokazujące, że świat jest przemyślany, żywy, ma swoje zwyczaje, swoją inność. To lubię i to cenię.

Światotwórstwo powala – i to w dobrym znaczeniu. Faktem jest, że pojęć u Ciebie baaaardzo wiele, a ja – przy ich dużo mniejszej ilości – musiałem w Wartowniku mierzyć się z opiniami o zbyt wielkiej ich liczbie.

To rodzaj opowiadania, które trzeba przeczytać dwukrotnie. Dopiero za drugim razem można już zrozumieć większość pojęć. Przeczytam kiedyś, obiecuję ;)

Końcówka powinna być bardziej rozwinięta względem początku. Podobała mi się przepowiednia, ruiny, odkrywanie tłumaczeń. Ale brakło mi tam czegoś więcej. Szczypty Indiany Jonesa. Pułapki. Klątwy. Zagrożenia. Trudności.

Jakbym miał się czegoś jeszcze czepiać, to niektóre dialogi brzmią nieco sztucznie, nienaturalnie. Zakładam, że limit swoje zrobił.

Mam na to wszystko remedium.

 

Zrób po prostu z tego książkę, a ja to kupię :)

Ewidentnie świetny pomysł dostał nieco po tyłku limitem.

Absolutnie nie uważam, że nie wyszło. Bo całościowo wyszło bardzo dobrze. A mogło być genialnie. Piórkowo :) Ale to pewnie z 70k znaków ;)

 

EDIT:

Achh, jeszcze ważna rzecz.

Patrząc na ilość komentarzy w becie oraz na dalsze komentarze, dyskusje, itd…

Cóż. Dochodzę do wniosku, że betowanie ma przynajmniej tyle wad, co zalet…

Witaj Sagitt. Dzięki, że znalazłeś chwilę na królestwo Azerah :)

 

Dla mnie bogactwo świata, to komplement ;)

Jeśli jednak Cię to nie zmogło i nie zatrzymało, jeśli dałeś radę przebrnąć, to być może w dobrym momencie postawiłem kreskę.

 

Co do zaskakującej fabuły, to zdradzę Ci, że niewielka ilość opowiadań, jakie tu przeczytałem była rzeczywiście zaskakujące i w jakiś sposób w pełni oryginalna.

Moim celem nigdy nie jest szukanie oryginalności na siłę. Czytałem kilka takich książek, gdzie ktoś na tę oryginalność stawiał na siłę. I – jak dla mnie – rzadko to wychodzi.

Ja tam tam uwielbiam klasykę i tyle :)

 

Hm.

Czy ja gdzieś pisałem, że król jest piękny i cudowny?

Raczej sugerowałem zupełnie inne rzeczy, wzmiankami typu:

 

Większość pięknych kobiet w królestwie Azerah brał ojciec.

To nie jest dobry i cudowny człowiek :D

 

Albo:

 

Hindary pożądałem od roku. Wtedy trafiła do nas z Wysp Rozbitych, czego wcale nie uznawała za zaszczyt. Wiedziałem, że jest jedną z ulubionych nałożnic Marrto.

Piętnastolatka. Jedną z ulubionych. Jedną z wielu.

To też nie jest cudowny i wspaniały chłopak :D

 

 

Ładnie podsumowała też to Finkla:

 

No i król się rewelacyjnie ustawił: ciągle trzeba płodzić nowych wartowników, bo szybko się zużywają.

(…) I trochę zmroziła mnie dziewiętnastoletnia dziewczyna, która jest matką pięciolatka.

To też robota króla.

 

 

Ale – żeby odpowiedzieć jeszcze słówko, czy dwa w tej kwestii: limit ;(

Pewnie kilka zdań mogłoby jeszcze powyjaśniać więcej na temat innych postaci.

 

Dzięki wielkie za poświęcony czas!

 

Ha, Geki, przynajmniej masz za sobą chęc bycia Sapkiem :D Daj znać, jeśli kiedyś wypuścisz z tego świata :)

Dzięki za wskazówki. No i fakt, że piórkowy uznaje moje uwagi za zasadne, to dla mnie dużo :)

Cieszę się, że cokolwiek uznałaś za przydatne :)

 

A dzięki. W sumie nawet nie ogarnęłam, że można to interpretować inaczej. Myślisz, że to sprawia, że zdanie jest w jakiś sposób nieprzejrzyste?

Nie. Myślę, że nie. To raczej moje ograniczenie.

 

Science-fiction mi w tagach nie pasowało, bo mało tu “science”. :D A fantasy nie zawsze musi znaczyć średniowiecze.

Jasne :) Nie mówię, że to źle. Właśnie ciekawie przełamujesz stereotyp :)

 

Ja się nie zastanowiłam, przyznaję. Zrzućmy to na karb aut przyszłości, które nie mają ograniczonej masy. Czy coś… :p A tak serio, to dziura logiczna, fakt. Powinnam trochę zmniejszyć liczbę.

Nieeee, absolutnie jestem na nie. Proszę, nie zmieniaj. To nie jest dziura logiczna, gdyż właśnie niezwykle łatwo wyjaśnić to autami przyszłości (lub busem) i tyle. To nie był błąd. Tak sobie tylko liczyłem :)

 

Pozwolę sobie bezczelnie skopiować to samo, co pisałam Shanti w tym komentarzu wyżej, żebyś nie musiał szukać: “Wyobrażałam to sobie jako swego rodzaju portale, ale nie chciałam precyzować sprawy, żeby nie lecieć za bardzo w science-fiction z jakimiś tunelami Einsteina-Rosena i podobnymi zabiegami, bo po prawdzie dla fabuły nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. :D”.

Staram się czytać opowiadanie bez czytania komentarzy – nie chcę się sugerować, nastawiać. Wtedy czasem umykają elementy już omówione, wybacz więc.

Myślę, że dosłownie słówko mogłoby się przydać, bez zbędnego zagłębiania się w temat – jak piszesz, to nie SF.

 

Oczywiście, opko w pełni zasługuje na Bibliotekę.

 

PS. Grzecznościowo dodam, że być może umknął Ci Zanais ;)

 

 

 

 

Cześć :)

 

Na wstępnie kilka rzeczy, które rzuciły mi się w oczy.

Większość z nich to raczej pytania :P Przede mną wiele nauki, więc wiesz… Liczę, że dzięki Twoim odpowiedziom wiele się nauczę :)

Bierz grube poprawki ;)

 

Teraz mógłby powiedzieć, że marzenia się spełniają.

Jednak nie zawsze tak, jak byśmy tego chcieli.

Najpierw piszesz o nim, a później o wszystkich.

Czy w tym przypadku nie brzmiałoby lepiej:

 

Teraz mógłby powiedzieć, że marzenia się spełniają.

Jednak nie zawsze tak, jak by tego chciał.

 

Na pewno nie wymarzył sobie marszu przez dżunglę, watah komarów i gorącego powietrza tak gęstego od wilgoci, że ubrania lepiły się do ciała.

Czy to zdanie nie sugeruje: marszu przez dżunglę i “przez watah komarów” i “przez gorącego powietrza”?

Jakoś tak je najpierw odebrałem.

 

Ostatni członek wyprawy, wielki niczym olbrzym półkrwi Ysanin z Czerwonej Ys, siedział w cieniu głazu opodal Jorka i ostrzył równie olbrzymi topór.

Może:

Ostatni członek wyprawy, ogromny niczym olbrzym półkrwi Ysanin z Czerwonej Ys, siedział w cieniu głazu opodal Jorka i ostrzył równie wielki topór.

 

Mężczyzna o stalowym ramieniu…

Haaa, od razu przypomniał mi się “Ściągany” :D

https://zobacz-film.pl/wp-content/uploads/2019/03/sciagany_1998_leslie_nielsen_5.jpg

Leslie – i jego okrzyk (Uwaga! On ma nogę!) :D

Albo ewentualnie Shaolin Soccer :)

 

Walki :D To lubię :D

 

Drapieżniki podobne do orek, ale smuklejsze, poruszające się na czterech chudych, patykowatych, wilczych nogach z nadzwyczajną lekkością, którą po części zawdzięczały niskiej grawitacji.

Patykowatych, więc może “chudych” jest zbędne? Ewentualnie po “patykowatych dodać “wręcz” aby wzmocnić “chudych”?

 

Ale nie zawsze pierwszy rzut oka wystarcza, by należycie rozeznać się w sytuacji, o czym Jork wiedział doskonale, wszak trzy razy oblał egzamin z logiki.

Dobre :) W sensie – mądre.

 

Nim bestia zakończyła lot, którego zwieńczeniem miało być odgryzienie kapitańskiej głowy, osiem pocisków utkwiło w głowie zwierzęcia.

Może drugą głowę zamienić na “łeb”? Ewentualnie wyrzuć wcześniejsze wtrącenie.

 

Drapieżnik skoczył, rozdziawił paszczę pełną zębów wielkich i ostrych jak sztylety, wyciągnął ku nim przednią parę pazurzastych łapsk, kiedy monstrualne ostrze spadło prosto na jego grzbiet i rozrąbało kręgosłup.

Zwierzę z toporem wbitym tuż za czaszką padło na trawę opodal Jorka. Chłopak spojrzał na topornika, który wyszarpnął oręż z ciała potwora i zaczął z pieczołowitością czyścić ostrze z juchy.

Skoczył, rozdziawił, wyciągnął. Może:

“skoczył z rozdziawioną paszczą, pełną wielkich…”

Pisze też, że wyciągnął ku NIM, choć wcześniej pisałeś o Jorku (podniósł kuszę). Nie powinno być “ku niemu”?

Wydaje mi się także, że przekreślone “przednią” i “Zwierzę…” niewiele wnosi.

 

Uprzytomniwszy sobie, że zagrożenie już minęło, Jork przykucnął i z zainteresowaniem, a nawet odrobiną ekscytacji, zaczął studiować anatomię martwej istoty.

Jak często Jork bywał świadkiem / uczestnikiem takich starć? Najpierw (gdy pobladł na początku) odniosłem wrażenie, że to pierwszy raz. Po walce zachowuje się jednak jak weteran. Nawet mu serce nie przyspieszyło, adrenalina nie podarowała drżenia nóg, nie wzięło go na wymioty, itd. ;)

Podsumowując to starcie – było całkiem niezłe. Może zbyt po kolei wszystko się działo, ale – wybroniłeś się tym, że ostatni zwierzak był już trupem (czyli jednak coś się działo jednocześnie).

 

 

– Radar wskazuje, że jesteśmy niedaleko. Odczyty fal są wyraźne, zresztą nie potrzeba mi do tego radaru, czuję w tej kupie złomu

Niezły mix :) Rewolwery, topory, szpiczaste uszy, stalowe protezy kończyn i radary :) I galera na orbicie :D

Podoba mi się :)

 

Srające ławice latających ryb, które krążyły nad głowami.

Jestem przekonany, że tym przypadku Twoją muzą były po prostu gołębie :D

 

Nic dziwnego, że gdy dżungla się skończyła się, ustępując pola ciągnącym się po horyzont połaciom wysokiej, mięsistej trawy, kapłanka złożyła dłonie i skierowała dziękczynną modlitwę do swojej bogini.

Czyżby znowu… nie dokończył myśli, bo tunel się skończył się i Jork trafił do przepastnej jaskini

Ktoś mi kiedyś rzekł, żeby nie zostawiać “się” na końcach zdań / zwrotów zawsze, gdy to możliwe. Przyznaję, że nie do końca jeszcze poznałem / zrozumiałem tę zasadę. Czy w tych przypadkach taka zmiana byłaby ok?

 

– Jakby o tym pomyśleć – podjął temat Jork – akhlut, nie wyglądały na przystosowane do życia w gęstym lesie.

Hm. Jak z odmianą akhlut? Jak brzmi mianownik liczby pojedynczej? To w ogóle “odmienialny” wyraz?

 

– Odleciał – Jork wszedł mu w słowo. – Nie widać go.

Czy po “Odleciał” nie powinno być kropki? Wejść komuś w słowo = przerwać komuś. To chyba nie jest czynność gębowa?

 

Nie szczędząc chwili, popędził w kierunku rozpadliny i nie zważając na to, co go czeka na dole, skoczył, o włos wyprzedzając smocze pazury, które wbiły się w twarda ziemię.

Ogonek się zjadł :)

 

Kapłanka spała sama z dala od mężczyzn, którzy skupili się przy sobie, by zachować ciepło.

Brawa za realizm. Ja takie wzmianki bardzo cenię.

 

Czul się jak we śnie, wytyczając trasę na ślepo – o dziwno ani razu nie potknął się ani nie przewrócił

Kropka się zjadła :) Oraz “ł”.

 

Scena z kapłanką nad jeziorem, którą podglądał Jork – mega. Nadało to Twojemu opowiadaniu – do tej pory raczej żartobliwemu, mimo walk, mimo smoka – powagi, mroku i ciężaru. W tym miejscu moje wkręcenie przestało być pobieżne, a osiągnęło zenit.

 

– Cicho! Bo się zorientuje – wypowiedział, patrząc z bliska w oczy tragarza, powoli zwolnił uścisk i podniósł rękę.

Czy w takich przypadkach nie jest ładniej, gdy to “powoli zwolnił…” zaczyna się jako nowe zdanie – lub zamiast przecinka pojawia się spójnik – np. “i”?

 

– Witajcie, grzeszni. – Przemówiła kobieta wychodząc na brzeg, a jej głos brzmiał inaczej niż dotychczas.

A tu chyba mogłaby być mała litera i bez kropki po “grzeszni”.

 

– O szlachetna bogini – odparł kapitan, ponieważ on jeden zawsze wiedział co powiedzieć, co stanowiło jeden z kilku powodów, że to właśnie on był kapitanem.

Powtórzenia.

 

Rączka był już gotów do rzutu, kiedy wszystko nagle się spieprzyło.

Cała ta akcja jest szybka / nagła / dynamiczna, więc być może jest to zbędne?

 

Niewidzialna siła poderwała mężczyzn w powietrze i cisnęła nimi o ściany jaskini z takim impetem, że część stalagmitów oderwała się od sklepienia i z pluskiem wpadła do wody.

Stalagmity to są te nacieki na dnach jaskiń. Na sklepieniach masz stalaktyty.

 

Choć wyszliście z lędźwi moich córek, ale nie należy się wam litość!

To ale tyci kłóci mi się z początkowym “Choć”.

 

Trudno było je spotkać, a jeszcze trudniej złapać, jednak wysyłek się opłacał – chochliki rozkładały szczątki bogów i smoków, wydzielając przy tym naturalną, nieopodatkowaną przez ekstraktorów, esencję.

 

Literówka.

 

Bardzo udane opowiadanie.

Przemyciłeś wieloświaty, wrzuciłeś zajawkę, zbudowałeś historię, mitologię.

Dałeś nam ciekawe postaci, trochę humoru i nieco mroku.

Znalazły się nawet walki – jak dla mnie (a jestem tu mega wybredny) niczego sobie :)

 

To ma mega możliwości i – jak dla mnie – z wielką chęcią przeczytałbym cykl lub nawet coś większego. Całkiem w moim guście :)

Klik i powodzenia w konkursie :)

 

 

Dżem dobry :)

 

Najpierw kilka pierdółek, które rzuciły mi się w oczy:

 

 

Nadmiernie owłosiony facet, jak na standardy moich okolic, facet przesunął jedną z dźwigni obok kierownicy i ruszyliśmy naprzód.

Czy nie brzmiałoby lepiej jw?

 

Setki warkoczyków zakończonych koralikami uderzyło o zagłówek.

Czy tu żaden przecinek nie jest potrzebny?

Albo np. inny zapis:

 

Setki zakończonych koralikami warkoczyków uderzyło o zagłówek.

 

Bardziej pytam, niż zwracam uwagę :D

Sam się uczę ;)

 

Przeszedł mnie dreszcz, a na usta wypełznął uśmiech, mimo sytuacji.

Hmmm. Jakoś brakuje mi tu określenia sytuacji. Bo jakiej sytuacji? Czytelnik tego nie wie. Dziwnej? Strasznej? Nietypowej? Śmiesznej?

 

Zerknęłam za okno.

Za? Czy może “przez”?

 

Pod nami migały unoszące się w powietrzu wysepki, pstrokate od stojących na nich domków jednorodzinnych.

Ciekawe zdanie :) Najpierw uznałem, że jest tu błąd. Sądziłem, że powinno być: “pstrokatsze” / “bardziej pstrokate”.

A jednak nie :)

 

Zmierzyłam ich jeszcze raz – całe ciała mieli zarośnięte, włącznie ze skrzydłami, teraz zwiniętymi na plecach.

Czy samo “zmierzyć” jest ok?

https://sjp.pwn.pl/sjp/zmierzyc;2546721.html

Może:

Zmierzyłam ich wzrokiem jeszcze raz…

 

Dawałam im nie więcej niż dwadzieścia, może trzydzieści ziemskich lat

Plus :)

Logicznie ok :) Jeśli są jakieś wieloświaty, a ktoś na śmierć upiera się przy naszych, “ludzkich” miarach, uznaję to za babola :P

 

Wtedy też zaczęłam się starać o dofinansowanie na utworzenie muzeum.

Haaaa, tu się uśmiałem :D

Jakby to powiedział Vuko: stała kosmiczna :P Poczułem się, jak na Ziemi :)

Ej! Zaraz… :P

 

Cóż, nie każdy świat działał w takim samym rozkładzie dobowym. Nie mówiąc nawet o tym, że na niektórych z nich noc nigdy nie nastawała.

Pierwsze zdanie tyci mnie razi (drugie też, ale mniej). Odnoszę wrażenie, że to wręcz mówienie czytelnikowi: masz mikro-IQ :P O niczym nie masz pojęcia, więc chodź, poprowadzę Cię za rączkę. Wydaje mnie się, że właściwie te dwa zdania są zupełnie zbędne :)

 

Przejechaliśmy już granicę – chwała strefie unijnej, dzięki której nie potrzebowaliśmy żadnej odprawy paszportowej – i staliśmy na stacji.

Haaa, śmiechłem znowu :D

 

 

Pozwoliłam sobie popatrzyć chwilę za nimi, jak odlatywali, wzburzając fale na wodzie. Potem wygrzebałam z plecaka zestaw tlenowy, dziękując sobie w duszy, że chciałam być przygotowana na wszystko, nawet jeżeli teoretycznie miałam wracać zorganizowanym transportem. Włożyłam maskę, upewniłam się, że powietrze przepływa jak należy, plecak wsadziłam do nieprzemakalnego worka z cienkiego pola siłowego, pogodziłam się z tym, że zaraz będę cała przemoknięta – nie zabrałam kombinezonu, zająłby za dużo miejsca w bagażu – i wsiadłam do windy.

Pozwoliłam, wygrzebałam, chciałam, miałam, włożyłam, upewniłam, wsadziłam, pogodziłam, zabrałam i wsiadłam.

To tyci sprawozdawcze. Uczono mnie już, aby nie relacjonować każdej czynności bohatra. Ja bardzo staram się pilnować w tej kwestii – próbuję unikać takich serii czasowników (ofc. nie zawsze mi to wychodzi). Masz kilka takich miejsc w opku.

 

Pozwoliłam sobie popatrzyć chwilę za nimi, jak odlatywali, wzburzając fale na wodzie. Wygrzebany z plecaka zestaw tlenowy dał mi pewność, że jestem gotowa na wszystko, nawet jeżeli teoretycznie czekał mnie powrót zorganizowanym transportem. Włożyłam maskę. Powietrze przepływało jak należy. Plecak wylądował w nieprzemakalnym worku z cienkiego pola siłowego. Pogodziłam się z tym, że zaraz będę cała przemoknięta – kombinezon zająłby za dużo miejsca w bagażu. Winda czekała na mnie.

 

No i fajny pomysł z tymi workami :)

 

Miałam nadzieję, że ktoś zgarnie mnie szybko, bo doskonale wiedziałam, że co jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut powinnam wjechać na chwilę na górę, aby nie narazić się na wymarznięcie.

Wjechać, czy wjeżdżać?

 

Za to był podgrzewany, co przyjęłam z ulgą.

Zastanawia mnie Twój tag: fantasy i podgrzewane fotele :D

A tak z drugiej strony – to już teraz prawie standard. Zdaje się, że opisujesz przyszłość ;)

 

Skierowałam się do windy, marząc o wysuszeniu się i ogrzaniu.

Kilka chwil wcześniej pisałaś o podgrzewanych fotelach, z których – jak zrozumiałem – bohaterka korzystała namiętnie. Tymczasem ledwie wyszła i już marzyła o ogrzaniu?

I jak się to ma do następnego zdania:

 

Czekało na mnie piekące słońce oraz całkowita pustka, gdzie okiem sięgnąć.

Piekące słońce i marznięcie?

 

Wystawiłam rękę, kiedy pojazd – i to naprawdę pojazd, nie żadna łódź podwodna– nabrał kształtów.

Po “podwodna” zjadła się spacja :)

 

– Dokąd? – spytał po ziemsku. Liczbę decybeli można by było porównać z koncertem metalowym, ale i tak się uśmiechnęłam.

Oł jeeeaaa!!! :D

 

Musiałam przyznać, że cztery olbrzymy napawały mnie niepokojem. Ale wydawali się serdeczni, a ja nie miałam czasu na wybrzydzanie – jutro w południe powinnam być we Wrocławiu.

Oł podwójne jeeeaaaa!!! :D

Moje rodzime miasto <3

 

No tak, coś poszło nie tak, zadzwonili do mnie.

Tu powtórzenie, które mi nieco zgrzyta.

 

– Dzień dobry, zaklepałam u pana właśnie przejazd z Norlgengston do Wrocławia. No, tylko ja bym chciała, żeby pan wziął zamiast pasażerów cztery tysiące piw.

Zastanawiam się nad masą własną i dopuszczalną pojazdów :D

Dajmy – taka octavia III kombi, to ok 600 kg załadunku. Po odjęciu kierowcy (80kg) zostaje ok 500 kg.

4000 piw standardowych, to dwie tony – bez liczenia puszek (80 kg) / butelek (1600 kg).

Potrzeba około pięciu takich aut. Oczywiście busy wezmą więcej.

Boże. Co ja liczę? Co ja robię z życiem? :D

 

Tyle z grubsza.

Opowiadanie podobało mi się, muszę przyznać, choć zabrakło mi w nim sedna.

Z jednej strony kojarzy mi się z mottem: droga ponad celem, ale – choć cel niby był wyznaczony – to jakoś nie wydał mi się nadmiernie istotny. Jakby została sama droga.

Jednocześnie jest to o tyle fajne, że dla niektórych może być to w pełni satysfakcjonujące.

Minimalnie zabrakło mi czegoś więcej. Jakiejś akcji, trudności (poza tym, że ciężko złapać stopa ;)). Bohaterce w konsekwencji wszystko wyszło, wszystko się udało i tyle.

Nie jestem też pewien, czy wyczułem jakąkolwiek tajemnicę.

Zastanawia mnie jeszcze, jak fizycznie odbywały się te podróże? Jak ze sobą sąsiadowały te światy?

Mówisz o Ziemi i światach, które są inne, niż znany nam Układ Słoneczny.

Czasy podróży nieco mnie (nie chcę rzec, że rażą – w końcu to fantasy, a nie SF :D) zastanawiają.

Godzina? Trzy?

Już na Marsa – przy PRĘDKOŚCI ŚWIATŁA, podróż zajmuje średnio około 22 minut.

Brakło mi słówka, czy dwóch w tym tej kwestii. Co, jak, gdzie, skąd?

 

Masz niesamowitą wyobraźnię i uważam, że Twoja historia sprawdziłaby się jako cykl. Jest pole do popisu na wyjaśnienie wielu dodatkowych kwestii, które mnie zainteresowały :) Kim była Baśka, poza tym, że Wilki? (:D)

Co robiła? Jak działał ten wszechświat?

 

No i w ogóle – całościowo nieco kojarzyło mi się to z Mass Effect 1 :)

Uwierz, że to komplement :)

 

Powodzenia w konkursie :)

 

Pamiętamy, gdyż mamy zdjęcia, filmy, wspomnienia i internety ;) Już nasze pokolenie WIE, ale tak na serio to jednak nie zdaje sobie z tego sprawy – jaki to był dramat.

Natomiast tu powinniśmy rozróżnić pamięć o, a fakt dalszych opłat.

Oni – owszem – pamiętają. Ale przestają wierzyć, że zagrożenie jest nadal realne.

 

Jasne :)

Zostawię wersję drukowaną gdzieś w Trójmieście <3

 

:D

Cześć Asylum :)

Dzięki za zatrzymanie się :)

 

Nie przepadam za fantasy, ale zajmująco i logicznie skonstruowałeś ten świat i bohaterów, tak że chciało się czytać.

To dla mnie duży komplement :)

Jeśli ktoś nie przepada za gatunkiem, ale czyta z zainteresowaniem, to chyba coś ciekawego w tekście znalazł :)

 

Jedno mnie zatrzymało – jeśli wtrącił Demona do wieży i trzeba było go pilnować, dlaczego zbieranie złota, nałożnic z ościennych krajów szło opornie, przecież zagrożenie pozostawało wciąż realne?

Odpowiedź na to jest akurat prosta.

 

Po tamtej brutalnej wojnie nasz lud osiedlił się tu, w dawnym mieście demona. Inne kraje, jak Roth, Swenga-Tien, Libraun czy Wyspy Rozbite, z wdzięczności za ratunek i utrzymywanie Zła w Treqar, składały daniny w złocie, żywności i w nałożnicach. Jednak wieloletni brak zagrożenia sprawił, że robiły to coraz bardziej opornie.

Tamte kraje doświadczyły wojen i okrucieństwa demona lata wcześniej – powiedzmy z 70 lat temu. Trzydzieści lat temu królowi Azerah udało się demona pokonać / zamknąć.

Od tego czasu reszta świata zaznawała już pokoju. Władze się zmieniały, ludzie się zmieniali. Starzy, pamiętający wojny poumierali. Nadeszłą era młodych. Pokój trwał, więc pojawiło się zapomnienie i kosmate myśli:

“A może Azerah pozoruje tylko, że demon wciąż żyje? A może tylko udają, może darmo naszym kosztem się dorabiają? Dlaczego mamy tyle płacić?”

I zaczęto kombinować. Płacić coraz oporniej, wolniej, itd.

Oczywiście, możesz zapytać, dlaczego nie pojechali tam i nie sprawdzili? No ale limit :) I to tylko opowiadanie. Może więc pojechali, ale – z racji roboty Wartowników – nie odczuli takiego zagrożenia?

 

Lekko niejasny był też dla mnie myk z pokonaniem ciała. Czy ucieczka demona oznacza ucieczkę ducha (mocy), czy musi poszukać sobie ciała, dlaczego nie wejdzie w ciało wartownika o słabszym Sahn, a może potrzebuje wielu ciał? 

A to akurat względnie często spotykany motyw :)

Jeśli pozwolisz, rozwinięcie pozostawię na razie dla siebie :)

 

Asylum, to moje pierwsze napisane w życiu opowiadanie/ Ofc, przeszło sporo poprawek, ale wierzę, że i tak jest pełne zgrzytów i niezręczności językowych :)

Zaszczytem dla mnie jest, że widzisz ich niewiele :)

 

Dzięki za uwagę.

 

Wzajemnie :)

Bardzo się podobało ;)

A “masakra” to przecież żart.

To raczej pierdoły były, niż poważne usterki.

 

– Skrzynia… – dopowiedział Skowronek. – To co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.

– Magicznym… – wyszeptała z rezygnacją w głosie Róża. – Ale dlaczego…?

– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika. Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”. – Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów?

Nieopisany artefakt znajdujący się w skrzynce był nieaktywny, dopóki skrzynia nie została otworzona przez Dzięgę. Artefakt potrzebował chwili, by zainicjować otwarcie portalu (no tak, przyznaję, że nie wyjaśniłem, po co artefaktowi ta chwila – uznajmy, że sam Skowronek znał tylko ogólnikowo działanie artefaktu ;)). Aby przejść przez portal, należało mieć przy sobie ten artefakt – w innym wypadku działa magiczne zabezpieczenie, zmieniające w kamień.

Ok, to trochę słabo to zrozumiałem – w sensie tak, że otwarcie skrzynki spowodowało pojawienie się “drzwi” – czyli ośmiościanu. Bo jeśli skrzynia (zawartość) jest kluczem do “drzwi”, ochroną przed magicznym zabezpieczeniem, to w takim razie co spowodowało pojawienie się ośmiościanu?

Czyli widzę pewien szkopuł logiczny.

Artefakt jednocześnie otwiera portal, ale i pozwala przez niego przejść. To po co zabezpieczenie?

W sensie, skoro portal się pojawia, to znaczy, że ktoś użył / miał / posiadał artefakt.

Limit? :)

 

EDIT:

– Mamy oczekiwać strzały między oczami?

Strzały, gdzie? Między. Między kogo, co: między oczy.

 

A i tu zwątpiłem.

Może między kim / czym? Może wtedy “oczami” było ok. Cholera!

Poklepmy się jeszcze po żakietach :D

Umiem pisać :D Dość daleko idące wnioski :D

Za to jakie Ty zbierasz recki :D

Do Gammy szczerze zachęcam – w tzw. wolnym czasie. Też mam miliony opowiadań w kolejce. Praca mnie ostatnio nie rozpieszcza czasowo, wiec sam ledwie daję radę z czytaniem Tajemnic…

Ale przynajmniej nie byłem wariatem i zmieściłem się w podstawowym wymiarze znaków xD (choć tekst chyba na tym ucierpiał ;/)

 

Obrazek Sary u Shanti skomentowałem zaraz po wstawieniu :D

 

Byle do piątku ;)

@Golodh, Hubert_Pli

 

A ja z pytaniem merytorycznym – czy czarna dziura na pewno zachowuje tylko obraz pani fizyk? Ja bym powiedział, że dylatacja czasu powinna zachowywać ogólnie ją, wciąż jak najbardziej żywą, w “bezczasie”.

Szczerze mówiąc jeśli byłoby tak że Nelson dalej żyje to znaczy że czarna dziura nic nigdy by nie wciągnęła. Relatywistyka ma to do siebie że z perspektywy pierwszej osoby czas płynie normalnie.

 

 

Relatywistyka to jedno.

Dwa, że mimo wszystko mierzymy się z grawitacją.

 

Nikt nie ma wątpliwości (przynajmniej taką mam nadzieję), że gdyby człowiek zechciał osiąść na białym karle, albo dalej – gwieździe neutronowej – to szlag by go trafił w ułamku sekundy. I to nie tylko ze względu na bombardowanie polami el.-mg. / protonami / nuetronami / promieniami X / gamma / czymkolwiek, ale właśnie ze względu na grawitację.

Skąd tyle rozważań, co by się działo z człowiekiem na horyzoncie (H) czarnej dziury (BH)? Czy zatrzymałby się, zniknął, został zapamiętany na zawsze, itd?

Nie umniejszając wielu teoriom (wielu pewnie bliskim prawdy) dotyczących zachowania czasu w pobliżu BHH, fizycznie grawitacja zrobi z człeka makaron – i to niezależnie od czasu. Dla kogoś z pierwszej osoby w czasie “normalnym”, ale dla kogoś z daleka w czasie zwalniającym.

Ale będzie, cholewka, lubella! A nie ktokolwiek biologicznie żyjący.

 

 

Witajże, Panie Domingo :)

 

Zaczynamy tę masakrę.

 

Skowronek pociągnął łyk dobrego, pszenicznego piwa, po czym odstawił kufel na dekę beczki.

Pierwsza masakra, to piwo pszeniczne. Pyszne i orzeźwiające, więc słowo pochwalne za wybór się należy ;)

 

Siedział na skrzyni wyłożonej szmatą, a za podłokietniki służyły mu worki z żytem. Całość przypominała tron. Wstał ruchem pełnym gracji, niczym książę albo przynajmniej dworak. Albo wiejski akrobata, do którego w istocie było mu najbliżej. Teraz pasażerka mogła podziwiać całą jego szczupłą sylwetkę odzianą w jasną koszulę i białe flisackie szarawary owinięte samodzielnie, lecz nieudolnie barwionym brunatnozielonym pasem.

Następnie wyciągnął fajkę. Już miał zacząć ją nabijać zwykłym tytoniem, gdy uznał, że na te błazeństwa będzie potrzebował czegoś więcej. Z wysłużonej żołnierskiej delii, nie zdejmowanej nawet podczas największych upałów, wyjął tytoń barodeański. Dla większości palaczy był on cuchnący i w żadnym wypadku wart swej ceny. Jednak nie dla niego. Przypominał o starych, dobrych czasach. Gdy nie musiał pracować z młodzikami, popisującymi się pożal-się-wierszami przed byle dziewką. Gdy otaczali go twardzi mężczyźni i inteligentne kobiety. Gdy jego kompani myśleli o czymś więcej niż wieczorna pochędóżka. Gdy liczyła się idea. To wspomnienie przynosiło smutek, ale też swego rodzaju spokój.

W pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać, czy nie ma tu nadmiaru zbędnych informacji. Może minimalnie, ale później zrozumiałem, że tak budujesz świat. I – na szczęście – już później za wiele takich opisów nie było ;)

 

 

 

– Zatrzymać się – rozkazał[+,] podnosząc rękę.

Choć mistrzem przecinków się nie nazwę, tu chyba brakuje?

 

– Napitków dostatek. – Dowódca skończył piwo jednym haustem.

Hmmm…

Skończyć to zakończyć jakąś czynność (np. skończył pić). A “piwo” to nie czynność. Więc może “dopił”?

Chyba. Głośno myślę, sam się ucząc przy tym :)

 

– Ja tylko pasażerka – włączyła się do rozmowy Róża. – Płynę do narzeczonego, pana…

– Na to chyba paragrafu nie macie, co? – odezwał się Skowronek.

To drugie zdanie, to takie ostro prowokacyjne ;>

Trochę tak, jakby do chcących się przychrzanić panuf poliszjantuf rzekło się: Nie macie szans, nie znajdziecie niczego, o co moglibyście się do mnie dowalić.

A zakład, że znajdą? :D

 

Na drugim końcu tratwy Skowronek zarzucił Krostkowi sznur na szyję. Nie był tak doświadczony jak kompan, ale i ofiara należała do tych słabszych. Po chwili strażnicy nie żyli.

Walka :D To, co lubię, mój konik :D

Mam tu pewną wątpliwość. Sznur jest gruby. To nie garota. Łajba mała, jak sam pisałeś wcześniej: “dwuosobowa”. Ktoś duszony, ktoś, kto stał z pewnością rzuciłby się w tył, łajba bujałaby się, ktoś duszony zaryzykowałby nawet wypadnięcie za burtę, adrenalina sprawiłaby, że byłby silniejszy.

Wrzucam tak luźno, do przemyślenia i urealnienia pewnych zdarzeń :) Wystarczy, aby Skowronek (od razu po zarzuceniu sznura) obalił / podciął Krostka.

 

Skowronek zrobił o krok za daleko. Poczuł pęd powietrza smagający mu twarz. To strzała wystrzelona ze strony nadbrzeżnych zarośli. Chłopak przełknął głośno ślinę. Zamarł.

Legolas :D

 

Po paru dniach u kata będziecie błagać o stryczek.

– Skrzynia…

– Zlitujże się! Decyzja, teraz!

Na łysej czaszce Cyrulika pojawiła się żyła, oznaka gniewu. Spojrzał jednak przed siebie. Zaraz zaczną się zbliżać do miejsca spotkania z pozostałymi na lądzie strażnikami. Westchnął jakby wypuszczając z siebie cały gniew i pokiwał z rezygnacją głową. Róża schowała pistolet do ukrytej kieszonki sukni i zagwizdała na palcach.

– Nie masz pojęcia, z kim właśnie zadarłaś – warknął. – Pożałujesz tego. Będziesz błagać o śmierć.

Może jedno z błagań zamienić na “marzyć”?

 

– Cyruliku, nie interesuje mnie to. Nie wiem, kim jesteście, i o to nie pytam. Wiem, że tacy z was flisacy, jak ze mnie panienka w opresji.

Celne :)

 

– Polusia to co innego!. 

Zbędna kropka.

 

Na tratwie pojawił się jakby wielobarwny, lewitujący, obracający się wokół własnej osi ośmiościan wielkości co najmniej dwóch koni postawionych na sobie.

Uff, dobrze, że nie metrów :)

 

 

Strażnicy zostawili konie Dzięgi i Krostka i galopem udali się do miasta.

Czy to coś wnosi?

 

Skowronek pozieleniał na twarzy, lecz żal mu było tego pszenicznego piwa.

Haaaaaaaaa :D

 

– Przykryj ciała! – syknął Cyrulik do Skowronka, dostrzegłszy zmierzających ku nim ludzi na wodzie. – Ty – zwrócił się do Róży – pistolet w gotowości. – Hersztka bandy nie przywykła do przyjmowania rozkazów, ale przytaknęła, starając się, by było to przytaknięcie towarzysza broni, a nie podkomendnego.

Hm, a tu mam autentyczną wątpliwość.

Skąd oni (zwłaszcza Cyrulik / Skowronek) wiedzieli od razu, na pewniaka, że to robota strony trzeciej?

Skąd wiedzieli, że to nie jakaś sztuczka Róży i natychmiast zaproponowali jej wspólną obronę?

 

– Ałdawizd az oc, zrtap! – rzekł wyższy z nich, przyglądając się z rozbawieniem flisakom.

– Jezrog obla, inajip meikinwep – odpowiedział poważnie niższy, trzymajacy skrzynię.

Po jakiemu to? Słownik googla nic nie przetłumaczył.

Żartuję :D Brawo za języki własne. To od razu nadaje światu głębi.

Nawet, jeśli to język wspak, co nieco trudno uzasadnić :P

 

– Oni mówią po naszemu, tylko… wspak. Będę tłumaczył. – Skowronek odpowiedział przybyszom w ich języku. – Skrzynia nasza. Oddacie ją?

Hm. Chyba zapisałbym to minimalnie inaczej. Ten zapis sugeruje, że już pierwsze zdanie jest skierowane do przybyszy i to w innym języku.

 

– Oni mówią po naszemu, tylko… wspak. Będę tłumaczył – rzekł Skowronek, po czym zwrócił się przybyszy w ich języku: – Skrzynia nasza. Oddacie ją?

 

 

Co do wody wpadnie, i nie jest na dnie, do króla należy, podać mi gulasz do wieży”.

Czy pierwszy przecinek nie jest zbędny?

 

– …właśnie tak – dokończył. Róża zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała udaru na tratwie, a to wszystko to jakieś chore majaczenia. – Skrzynia, to co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.

Ten dialog też nieco nie gra. Róża, jako podmiot drugiej części narracji zdaje się wypowiadać następną kwestię, a przecież nie ona to mówi. Czyli:

 

– …właśnie tak – dokończył.

Róża zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała udaru na tratwie, a to wszystko to jakieś chore majaczenia.

– Skrzynia… – dodał cicho (dopowiedział / rzekł nagle / rzucił / szepnął / warknął) Skowronek. – W niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.

 

Ale brawo za nieufność, za brak akceptacji czegoś nienaturalnego.

 

Skowron – Róża nie zdrobniła jego imienia – czy ty już tu byłeś?

Na twarzy Skowronka pojawił się grymas dziecka przyłapanego na kłamstwie. Cyrulik zajęty wiosłowaniem udawał, że nie jest zainteresowany opowieściami, choć ciekawiło go to o wiele bardziej niż Różę. Niewiele wiedział o młodym towarzyszu.

– Można tak powiedzieć – odpowiedział chłopak zdawkowo.

Tu chyba nie gra podmiot.

Ostatni jest Cyrulik. Więc “odpowiedział chłopak zdawkowo” odnosi się do Cyrulika, a nie Skowronka.

 

 

– Świecie Lustrzanym, Zwierciadlanym, różnie mówią – Skowronek próbował przejąć kontrolę nad kierunkiem, w jakim zmierzała ta konwersacja – albo Odwróconym, Kontrarnym, na Opak, Wspak…

Z tego, co rozumiem w kwestii dialogów, tego typu wtrącenia (narrację) wstawiamy w miejscu, gdzie powinien być przecinek. Przed “albo” przecinka być raczej nie powinno, więc nie jestem pewien, czy tu jest to ok. Ale to do upewnienia się.

 

– A ty wciskasz mi tu jakieś pierdoły o nazewnictwie – Róża nie dawała za wygraną. –

To raczej narracja, niż didaskalia, więc po “nazewnictwie” dałbym kropkę.

 

Filemon! Spokój! – rozkazał w miejscowym języku.

:D

 

– Nie szkodzi, nie szkodzi, rzadko mam gości – zauważyli, że ich przypadkowy gospodarz nie tylko rozumie Cyrulika, ale teraz też sam nie mówi wspak.

Tu również narracja. Po “gości” kropka, “zauważyli” wielką.

 

– Skowronku! Kopę lat, mój chłopcze! – Uścisnął go. – Wydoroślałeś! Ta pannica, to twoja?

Róża wyciągnęła pistolet.

Śmiechłem :D

 

– Stryjciu – przerwał głośno Skowronek. Róża zauważyła, w jakim momencie wszedł mu w słowo.

Hm. Tu mocno sugerujesz czytelnikowi, że nie rozumie Twojego zamiaru. Jak dla mnie ciut zbyt mocno.

Zapisałbym:

 

– Stryjciu – przerwał głośno Skowronek, zwracając na siebie uwagę Róży. – …

 

Najprostsza droga wiodła jednak przez zatłoczoną drogę pełną przekrzykujących się nawzajem straganiarzy. Kątem oka mogli podziwiać koloryt lokalnego życia.

Powtórzonko.

Druga rzecz, to czytałem, żeby wystrzegać się określenia “kątem oka”. I czy kąt oka może podziwiać?

 

– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – nie dane było Skowronkowi skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.

Raczej:

– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – Skowronkowi nie dane było skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.

 

– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – nie dane było Skowronkowi skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.

– Przedmiot numer dwadzieścia cztery – powiedział głośno aukcjoner – skrzyneczka z egzotycznego drewna, nieustalonej proweniencji, wymiary około osiem tysięcznych konia sześciennego. Uwaga! Zawartość skrzynki jest nieznana! Rozpoczynam licytację! – Na placu rozległo się uderzenie kuchennym wałkiem w pulpit.

To “powiedział głośno aukcjoner” sugeruje, że już rozmawiali z nim, znają go, itd.

Zapisałbym raczej:

 

– Przedmiot numer dwadzieścia cztery. – Usłyszeli mocny głos aukcjonera. – Skrzyneczka z egzotycznego drewna…

 

No i “Sezon Burz” aż w kościach poczułem :D

 

– No dalej, kto da najmniej? – krzyczał aukcjoner. Po chwili uderzył w pulpit. – Kot po raz pierwszy! 

Świetne :D

Co prawda, aukcjonerzy pytają: kto da więcej, a nie: kto da najwięcej, więc tu zapytałbym: kto da mniej?

 

W ten oto sposób pewna panna obróciła w perzynę cały system aukcji. Tym samym dolała jedną, nadmiarową kroplę dezorganizacji do i tak już wypełnionej chaosem czary ekonomii Świata Wspak.

Hmm. Czy to potrzebne? Czy to znowu nie jest zbyt nachalne prowadzenie czytelnika za rączkę?

 

 

– Po zabraniu skrzynki wybiegliśmy z placu – kończył opowieść Skowronek. – Aukcjoner chyba musiał dokończyć licytację reszty towarów, ludzie darli się, nie mogli ustalić, kto pierwszy powiedział „nic”. Jak wypływaliśmy to zdaje się, że w ruch poszły pięści. A teraz…

Chłopak chciał pokazać ręką płonące miasto, jednak na horyzoncie dostrzegł coś więcej.

– Psia jucha, to sztandar królewski! – ryknął, rzucając jeszcze szybciej ostatnie worki Cyrulikowi. – Jak nic gonią za nami!

Ten dialog równie dobrze mógłby wyglądać tak:

 

– Po zabraniu skrzynki wybiegliśmy z placu – kończył opowieść Skowronek. – Aukcjoner chyba musiał dokończyć licytację reszty towarów, ludzie darli się, nie mogli ustalić, kto pierwszy powiedział „nic”. Jak wypływaliśmy to zdaje się, że w ruch poszły pięści. A teraz… – Chłopak chciał pokazać ręką płonące miasto, jednak na horyzoncie dostrzegł coś więcej. – Psia jucha, to sztandar królewski! – ryknął, rzucając jeszcze szybciej ostatnie worki Cyrulikowi. – Jak nic gonią za nami!

 

Miejscowy mistrz alchemii Ukwap wraz z jego gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem.

Jak dla mnie, tu brakuje orzeczenia :)

 

 

Próbował dotrzymywać im kroku podstarzały kapłan Jawor, który swą obecność tłumaczył niedoskonałością alchemii.

Kroku próbował im dotrzymywać podstarzały kapłan…

 

– Wy łachudry! – Starosta zamachnął się buławą. – Rozbitą łajbę mi pokazujecie?

Strażnicy próbowali unikać uderzeń i jednocześnie się tłumaczyć. Starosta posłał część ludzi w dłubankach do sprawdzenia łajby.

Powtórzenie.

 

– Co to jest? Zasadzka? W gotowości! – zakrzyczał Starosta, po czym zwrócił się do gołowąsów. – W zmowie jesteście ze zbójcami! Zamordowaliście dowódcę i własnego towarzysza! Do lochu z nimi! Niech kat się zajmie tymi łajdakami!

Brawo za czujność i nieufność.

Z drugiej strony, Starosta nieco nie za szybko stwierdził winę?

Tzn: jaki w tym sens, żeby gołowąsy po dokonaniu morderstwa, sprowadzali na miejsce kaźni zastępy straży i Starostę? Po co mieliby sobie robić pod górę? Tu widzę pierwszy i jedyny zgrzyt logiczny.

 

– Tu się rozstaniemy – rzekł sucho Cyrulik, gdy weszli głębiej w gęsty las.

Usunąłbym.

 

 

– Mamy oczekiwać strzały między oczami?

Strzały, gdzie? Między. Między kogo, co: między oczy.

 

 

No dobra.

Pierdółkowate rzeczy ogólnie wymieniałem.

Bardziej mnie interesuje, co ich przeniosło? Albo nawet: co zainicjowało przenosiny?

Dlaczego nie można było przejść przez ośmiościan wstecz (i coś zamieniało się w kamień?)

 

Ogólnie całkiem niezła historia przygodowa, przy której przednio się bawiłem :)

Nudy nie było, akcji nie brało, zaskoczenia również.

Udany tekst :)

Gratulacje!

 

Oczywiście zachęcam do przeczytania Gammy :)

Żywię nadzieję, że patriarchalizm tam ukazałem zgoła inaczej, a kobieca bohaterka jest silna i niezależna ;)

 

Luzik, nawet jakbym tekst uznała, jestem zwolenniczką podejścia, że autor nie zawsze zgadza się z postaciami, o których pisze. :D

O tak.

To bardzo ważne. Bez tego można dojść do fatalnych wniosków.

Cześć.

 

Z uwag:

 

Szybko przesuwali unoszące się w powietrzu chmury informacji i tak samo stanowczo jak weszli, tak i prędko opuszczali pomieszczenie starając się nie patrzeć w stronę, w którą Anton tak kochał się wpatrywać.

To “i” nie podoba mi się w tym miejscu. Raczej zbędne.

 

Nie mógł jednak pogodzić się z faktem[+,] że salę reaktora omijały nawet grupy studentów, i to od dawien dawna.

Brakuje Ci mnóstwa przecinków.

I mówię to ja – Jarząbek. Tfuuu, ja, Silvan, który też ma problemy z przecinkami.

 

Pamiętał dokładnie te chwilę

Tę chwilę.

 

Tak samo jak i wtedy otulał ją fartuch, również biały choć z małą plamą kawy przy nadgarstku.

Rzekłbym raczej, że z małą plamą po kawie / z kawy.

 

Po drugiej stronie piersi wisiała naszywka z imieniem i nazwiskiem: J. D. Nelson. Na nogach miała jeansy i tenisówki, a na torsie czarny top na ramiączkach.

Jest problem z podmiotami (i to w kilku miejscach).

Naszywka miała jeansy?

 

Przeprowadzano wtedy testy nowego rodzaju reaktora potrafiącego wzbudzić siłę grawitacji równą tej występującej za horyzontem zdarzeń w czarnej dziurze.

I to może na Ziemi? ;>

 

To dzięki niej historycznemu królestwu brytyjskiemu udało się zaprowadzić pokój na całej planecie, a na tysiąc lat później w całej galaktyce.

Zbędne.

 

Wiedział tylko że przeczuła że coś jest nie tak.

Przeczuła? Chyba przeczuwała? ;>

 

Zdziwienie czy to nagle zamkniętymi drzwiami czy dźwiękami rozrusznika było wyraźnie wymalowane było na jej twarzy.

Do przeniesienia.

I przecinki.

 

Reaktor ruszył, i chwilę później Nelson już nie było.

A tu akurat przecinek zbędny ;)

 

Grawitacja czarnej dziury zachowała obraz Nelson w bezczasie, a reaktora nigdy nie wyłączono ze względów bezpieczeństwa.

Zakładając zasadę zachowania energii, rozumiem, że przez 2 tysiące lat ktoś bulił na energię zasilającą reaktor?

 

Pozwolił łzom wycisnąć się z kącików oczu

Bardzo sztuczne i zgrzytające zdanie.

 

Przystanął w pół drogi, zamarł na parę sekund po czym obrócił się i podbiegł z powrotem do jasnego okna reaktora.

Sprawozdanie. Jak większość opowiadania.

Czy jest tu potrzebne chociażby to przekreślone?

 

Nagle zbladł, otrząsnął się, a w jego oczach zapanował niepokój.

W oczach zapanował niepokój?

 

Parę tygodni później w sali reaktora urządzono muzeum, do którego przeniesiono wszystkie archiwalne dokumenty instytutu z tego okresu. Na ścianach wisiały manuskrypty pierwszych prac naukowych nad reaktorem. Pomiędzy gablotami, w których leżały fartuchy i urządzenia pomiarowe spacerowali studenci. Przed wejściem do reaktora wyświetlono niebieskawy hologram głównego naukowca pracującego na projekcie odwzorowany ze zdjęć zrobionych w czasie uroczystości otwarcia.

Powtórzenia.

 

Jedną rękę podniósł wysoko do góry tak jakby witał przybyszy z przyszłości w swojej sali,

Powiedziałbym, że przybyszów.

 

To nie wszystkie usterki.

 

 

Dość interesujące opowiadanie, jak na debiut.

Musisz solidnie (jak my wszyscy) popracować nad jakością.

Niemniej jednak pomysł uważam za względnie ciekawy, choć zastanawiają mnie możliwości (a raczej brak możliwości) ograniczenia wpływu pola grawitacyjnego na pobliskie elementy.

Cześć.

To ja tak tylko krótko.

Zadowolonaś, czy nie – tekst daje do myślenia.

Chyba najgorsze w tym jest to, że patrząc na załączniki przychylam się do opinii firmy :|

Nie no, co ja gadam… ><

 

Jeżeli sobie tego życzysz, za niewielką dodatkową opłatą firma BioSolutions skontaktuje Cię z profesjonalnym osobistym konsultantem, który na miejscu zatroszczy się o prawidłowe funkcjonowanie produktu.

Jedyne słówko, które jakoś minimalnie mi tu nie pasuje.

Rozumiem jego sens, ale może jest zbędne? A jeśli nie ono, to “profesjonalnym”?

 

Pzdr.

EDIT.

Porównań z Ch.się nie podejmę.

Dziękuje Ci, Versus, za poświęcony czas :)

No i cieszę się, że przypadło do gustu.

Jeszcze bardzie cieszy mnie, że jednak nie uznałaś tekstu za patriarchalny. Ani takie założenie, ani taki mój sposób bycia / życia :)

Niemniej jednak chciałem pokazać świat (a przynajmniej jego część) okrutny i nieprzyjazny dla kobiet.

 

Sceny od Uznania czytałam już z zapartym tchem.

Niezwykle pochlebiają mi Twoje słowa :)

 

…i chętnie przeczytałabym ciąg dalszy.

Te wcale nie mniej :)

 

Co do potknięć, to i tak niezmiernie jest żem zadowolon, że za wielu uwag nie ma.

W porównaniu z wcześniejszym opowiadaniem, jest progress.

Oczywiście, na portalu jest kilka osób, które serdecznie udowodnią mi, jak bardzo się mylę :D

No ale to część nauki.

Simeone, to moze jakąś sprężynę? :D Napisales wcześniej, ze w Twoim swiecie mozna sobie wyobrazić niezniszczalną kartkę papieru. W czym problem, aby wyobrazic sobie niepalny materac? ;> Problemem swiatow bez ograniczen jest brak ograniczen. Bardzo latwo samemu przeoczyc miliony mozliwosci. Wybacz, nie chcialem rowniez Cie urazic, jesli o walke idzie. Walki to moj konik i mam schiz na ich punkcie. Potraktuj mnie, jak wariata ;) Nie wyczulem, zeby to bylo celowe. Nie widzialem zasadnosci. Calosc fajnie, na powaznie, z ciekawymi mocami i mozliwosciami, a nagle walka jakby z innego opowiadania. Nie wyczulem celowosci kiczu kompletnie. W moim odczuciu opowiadanie na tym traci. Bo jest ciekawe, wciagajace, a ta scena mi sie w glowie nie zmiescila, stad to zazenowanie. Nie Toba, nie opkiem samym w sobie, ale tym, jak cos tak niedopracowanego w niezlym tekscie? Jakim cudem??? A to celowe. Przemysl, czy pojedynek na powaznie nie mialby zdecydowanie wiecej sensu i uroku :) I nawet te miecze (swietlne i zwykle) wykorzystaj.

I o to chodzi. Tu raczej trudno o zlosliwych ludzi. Punktowanie ma na celu podpowiedzenie Ci, co mozesz poprawic. Wiele osob zaczynalo tu i mialo pelno baboli. Twoja wola, co z tym zrobisz. Jesli zechcesz wykorzystac, poprawic, wyciagnac wnioski, to tylko sprawi, ze bedziesz pisac lepiej, a my dostaniemy lepsze opka :)

Cześć.

 

Zdaje się, że zapodane rady warte są wysłuchania.

 

Warsztatowo sporo do poprawki. Mnóstwo przecinków – a widzę to nawet ja, który z przecinkami ma mnóstwo problemów.

 

Wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałem się. Pomieszczenie było ciemne, ale przytulne.

Pogrubione nic nie wnosi. Śmiało usunąć.

 

Stara szafa z rzadka używana, stała otwarta. Wewnątrz brakowało ubrań. W kącie pokoju stało łóżko, wypełnione słomą zamiast materaca, przykryte cienkim kocem i starą poduszką. Nosiło ślady długoletniego użytkowania. Meble były stare i zużyte.

Nie dość, że to po prostu opisywanie, to jeszcze sporo powtórzeń.

Teraz spójrz dalej:

 

Moim oczom ukazała się dziewczyna. Liczyła monety na środku pokoju. Przesuwała srebrniki po blacie okrągłego, sosnowego stolika, układając je w niewielkie stosy.

Wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałem się. Pomieszczenie było ciemne, ale przytulne. Ledwo paląca się świeca rzucała wesołe cienie i przebłyski na drewniane ściany w całości pokryte wapnem. W środku nie było okien, nie było też zbyt wielu mebli.

A po chwili:

 

Wróciłem myślami do dziewczyny. Ze smutną miną nadal liczyła pieniądze. Jej złote włosy opadały na ramiona a grzywka zasłaniała blade czoło. Żywe niebieskie oczy spoglądały z jednej monety na drugą. Pomimo choroby, która wyraźnie odcisnęła na niej piętno z łatwością można by nazwać ją piękną.

Najpierw opisujesz, że jest cholernie ciemno, dziewczyna pochylona, a później opisujesz, jakie ma oczy?

Jakim cudem bohater widzi oczy?

Jak widzi chorobę? Już te włosy odpuszczam, bo to może i zobaczył.

 

– T-to zbyt dużo, nie mogę tego przyjąć. – nieśmiało odsunęła sakiewkę.

Zły zapis i dialogu (i tak cały short), i jąkania.

 

Jego pięść nie miała się na czym oprzeć i mężczyzna stracił równowagę. Zwinnym ruchem obrócił się na pięcie i uderzył.

Choreograficzno-logicznie także nie do końca.

Stracił równowagę, po czym zwinnym ruchem obrócił się i uderzył? Zgrzyt.

 

Chwiejąc się, odsunąłem się od napastnika.

Powtórzenia.

Ze stracham zdałem sobie sprawę, że z trudem wykonuję uniki. Cofałem się krok za krokiem. Poczułem z tyłu zimny mur – ściana.

Zdałem, cofałem, poczułem. Sprawozdanie.

 

Najszybciej jak mogłem odskoczyłem na bok i przeturlałem się. Uderzyłem.

jw.

 

To tylko część usterek, jakie widać w tekście.

Co więcej, choć niby coś się tu dzieje, to nie kończysz porządnie nawet jednej sceny.

Nawet ta walka (solidnie do dopracowania) nie daje odpowiedzi ani satysfakcji.

 

Wcześniejsze porady z pewnością sprawią, że Twoje teksty staną się atrakcyjniejsze :)

Uuu, Panie Domingo :)

Dzięki za lekturę :)

 

Na koniec napiszę, że w trakcie lektury poczułem mentalną podróż w inny, fantastyczny świat, czyli to, czego oczekuję od tego typu opowieści. Podobało mi się i jeśli powstanie kontynuacja, to z chęcią przeczytam :)

Coraz mniej miejsca w mojej ramce :)

 

 

Dzięki również za to:

Myślę, że opowiadanie broni się jako tekst samodzielny.

i za:

Podobało mi się i jeśli powstanie kontynuacja, to z chęcią przeczytam :)

 

Cieszę się, że Ci podeszło.

 

I jeszcze jedna rzecz jest zgodna z mymi myślami:

 

Ten typ protagonisty, przynajmniej dla mnie, jest o wiele ciekawszy niż nieskazitelny rycerz od początku do końca czy wybraniec, któremu wszystko przydarza się z przypadku albo “bo tak mówi pradawna przepowiednia”.

Też tego nie lubię, gdy się wszystko składa samo z siebie, bo tak przewiduje los, jako taki.

Jeśli już bohater wpada w jakąś przepowiednię, to (przynajmniej ja) lubię, gdy to dopasowanie okazuje się zaskakujące i zupełnie inne, niż można było przypuszczać na pierwszy rzut ucha.

 

Dzięki raz jeszcze i pozdro!

Cześć Simeone.

 

Nieźle wyszły Ci poprawki, większych zgrzytów już nie widziałem, ale (wyjątkowo) nie skupiałem się na nich, gdyż musiałem skoncentrować się na tekście.

Był nieco wymagający pod tym kątem.

 

Nie mam pewności, czy zrozumiałem końcówkę.

 

Ale od początku:

Początek mnie zdenerwował – właśnie dlatego, że ci rodzice tak na luzie zgodzili się na przesłuchanie dziewczynki, że w szkole nikt nie zareagował na to.

Ale końcówka nieco to wyjaśniła. Skoro był to wymyślony świat, to może i mogło tak być.

Później zrobiło się ciekawie. Spodobał mi się pojedynek między młodą, a starym.

Jednakże gdy doszło do starcia między nimi na miecze…

No wybacz, ale parskałem, śmiechałem i czułem lekkie zażenowanie :P

Tam się nic kupy nie trzymało i fakt, że to świat wyobraźni tego nie broni. Ten miecz świetlny, później podwójny miecz (też uwielbiam Darth Maula :D)

I dlaczego Jakub próbował ją zabić, skoro miał ją sprowadzić?

I dlaczego nie udało mu się to, skoro…

 

 Powalił dziewczynkę na ziemię, przygniatając ją ciałem, celowo obciążonym jeszcze bardziej za pomocą ważącego niemało ubrania.

 Maja zaczęła się szarpać, kopiąc mężczyznę po nogach, jednak była zbyt słaba, aby cokolwiek mu zrobić. Gdy walczyła próbowała wyobrazić sobie ogromny miecz, który ważyłby mniej niż tyle, na ile wygląda. Tworzenie obiektów o nietypowej wadze nie było łatwym zadaniem, ale zdecydowanie należało do zadań wykonalnych.

 Gdy broń nieubłaganie zbliżała się do szyi Mai, w jej głowie wreszcie powstał pomysł.

…miał ją na widelcu, pod sobą, drobną i miał, do cholery, w ręku miecz świetlny! (który ma pewne, określone właściwości)!

 

 

 Mierzący kilka metrów wzwyż metalowy miecz, sięgający niemalże sufitu ogromnego pomieszczenia pojawił się w jej ręce. Zamachnęła się, a mężczyzna uchylił głowę przed nadchodzącą śmiercią w ostatniej sekundzie, cudem unikając rozpłatania ciała na pół.

 Wykonał wślizg zamieniając swój niewielki miecz świetlny na potężniejszy, z dwiema końcówkami. Dziewczynka uniknęła ataku tworząc pod sobą niewielki murek. Skoczyła na Jakuba.

Co tu się dzieje? On jeszcze chwilę wcześniej na niej leżał :P A po chwili robi wślizgi :P

Nie no, dobra. Więcej tej choreografii nie analizuję :P Bez urazy, ale to wyszło bardzo średnio.

I pogrubione jest w kiepskim miejscu w zdaniu.

 

A o co chodziło z kluczami?

Nie do końca to wyłapałem.

 

Podsumowując: nieco zbyt chaotycznie, bez przemyślenia niektórych kwestii. Część opisów mogłaby być precyzyjniejsza, jaśniejsza.

Logika gdzieniegdzie szwankuje.

Dlaczego Jakub za pierwszym razem (gdy uderzyło go drzewo) wyobraził sobie trampolinę, ale jak spadał, to wyobraził sobie twardą powierzchnię, o którą się połamał? Czemu nie wielki, fajowy materac z cieplusią, puchową kołderką? No i złamał dwie ręce i nogę, a później się czołgał do tego helikoptera? A później się uzdrowił? Nieco brakuje zasad, jakie tu panują.

 

Ale muszę powiedzieć, że sam pomysł pojedynku w wyobraźni podobał mi się bardzo. I to nie tylko takiego na miecze, ale takiego na umysły. Czytałem z zainteresowaniem :) Szkoda, że zabrakło trochę doszlifowania wartości brzegowych ;)

Cześć adanbareth :)

 

Przeczytałem i cóż mam rzec?

Mogło być bardzo fajnie, a rzeczywiście zabrakło czegoś konkretnego.

Poza ciekawymi opisami miejsc, nie uświadczyłem niczego konkretnego – i tego zabrakło mi najbardziej.

Wrzuciłaś zajawkę na rozkminienie tego oceanu – ale tylko tyle, a już być może to dałoby to coś, czego brakło.

Co jeszcze mi się nie podobało?

Miłka. Był denerwujący, pyskaty, niewdzięczny – i nie daje nic w zamian. W sensie faktycznie wyłącznie potrafi marudzić, w żaden inny sposób tego nie rekompensuje. Ktoś mu daje fach do ręki, a on to odtrąca, choć innych pomysłów na życie (choćby gorszych) nie ma. Ciężko jakkolwiek poczuć do niego sympatię. Dopiero pod koniec wychodzi z niego cień przenikliwości / inteligencji / jakiś plan, cokolwiek, ale to tyci mało.

Faktem jest, że nauczyciel też nie był zbyt uprzejmy, ale co tam :P

 

Kilka niuansów jeszcze mnie zastanowiło:

 

 

– Widzisz, w świecie oddalonym o jakieś trzy jednostki poziome i dwie pionowe istnieje małe państewko, którego król najchętniej zawłaszczyłby sobie wszystkie kobiety świata.

Chyba wiem, o jakie królestwo chodzi :P

 

– Otóż to! Wręcz przeciwnie. Przeważająca liczba mężczyzn w ogóle nie zakłada tu rodzin, ale wstępuje do najprzeróżniejszych zakonów. A tam, celibat nie ogranicza się do dobrej woli kandydata. I dlatego jestem tu w stanie dostać bardzo tanio nieszkodliwą dla organizmu, ale wywołującą pożądany efekt mieszankę ziół. Sprzedam ją potem za odpowiednią cenę, zapobiegnę wojnie i będę miał, co jeść.

Z jednej strony fajny pomysł, z drugiej opisujesz skrajnie nieprzyjazne warunki życia (gorąco, itd.), a jednocześnie ludzie żyją w celibacie. Brzmi, jak świat, który nie miałby szans przetrwać – wymarcie.

 

Minimalnie frapuje mnie także to “rozmiękczenie” ludziów podczas podróży :P

Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić działający ludzki organizm, który nabiera takich właściwości ;)

 

 

Niemniej jednak samo opowiadanie spodobało mi się na tyle, że chętnie sięgnę po dalsze części. Zobaczę, czy Miłka zaskoczy mnie czymś pozytywnym (albo negatywnym, ale konkretnym), jakie jeszcze światy odwiedzą, itd.

 

Technicznie nie było źle, wprowadzone poprawki pozwoliły na czytanie bez większych zgrzytów.

Co zapamiętałem?

Dwukrotne rymy oraz nieco powtórzeń (czytałem na telefonie i nie wszystko sobie zaznaczyłem).

 

Odłamek śmigał po pokrytej popiołem podłodze, tworząc koło za kołem, koło za kołem.

Zapisałbym:

Odłamek śmigał po pokrytej popiołem podłodze, tworząc koło za kołem, i kolejne, i następne.

 

W dodatku chłopiec był drobny, a miejscowi wyżsi nawet od jego tyczkowatego Mistrza, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że zwyczajnie nie zwrócą na niego uwagi.

Jak dla mnie to wyróżnianie się i właśnie powód, aby zwrócić na kogoś uwagę.

 

Spojrzał na rękę handlarza, która z całkowitą pewnością dosięgnęła swojego celu – jego ramienia.

Myślę, że zbędne.

 

 

No i drugie “***” nie mają zbytnio uzasadnienia.

 

 

 

Czekam na więcej :)

Nowa Fantastyka