Profil użytkownika


komentarze: 274, w dziale opowiadań: 239, opowiadania: 139

Ostatnie sto komentarzy

Największą zaletą tego tekstu jest światotwórstwo. Widać, że uniwersum jest przemyślane pod każdym aspektem i ujawnia się w każdym pojawiającym się detalu. Nie ma rzeczy, postaci, zjawisk, które pojawiają się “ot, tak” – wszystko ma swoje uzasadnienie w logice, historii i wszelkich ustalonych zasad, panujących w tym świecie. Dzięki temu nawet czytanie opisu wydobywania kamienia jest czystą przyjemnością :)

Przez to jednak postacie, ich charakter, motywacje, cele itd. schodzą gdzieś na drugi plan. Nie mówię, że ich nie ma, są, ale jednak miałem trochę wrażenie, że istnieją bardziej po to, by unaocznić jakiś element świata, niż żeby towarzyszyć im w ich własnej, personalnej opowieści. W skrócie: to sam świat jako taki jest tu postacią wiodącą, a nie np. Wolfram. I dla mnie jest to zupełnie w porządku.

Na pewno jest tu drobny problem z samodzielnością tekstu, ale to niech już ocenią czytelnicy, dla których jest to pierwszy kontakt z uniwersum. Dla mnie, jako kogoś, kto już z uniwersum miał do czynienia, jest to bardziej tekst, który rozszerza znany już świat o nowe zakątki.

Powodzenia w rozwijaniu tego fantastycznego uniwersum!

avei, przepraszam za tak późną odpowiedź, dopadła mnie projektoza i dziś na portal wchodzę, nad czym ubolewam, rzadko. Dlaczego antidotum na likantropizm? Cóż, teraz widzę, że opis kulminacji jednak by się przydał. Szajka wiedziała, co bierze i zabrała to, by wywołać w mieście chaos, który umożliwi im ucieczkę. Dzisiaj pewnie bym to rozbudował, opisał na spokojnie, pewnie nie gnałbym tak z akcją – ale to dzisiaj, wtedy sam walczyłem z czasem, by zdążyć na konkurs ;)

Dzięki za odwiedziny!

nati-13-98, dzięki za komentarz. Cieszę się, że tych parę wymienionych przez Ciebie elementów udało mi się w tym moim debiutanckim opku :)

nati-13-98, dziękuję za wizytę, cieszę się, że mimo wad tekstu lektura była przyjemna :)

Bardzo ciekawy i oryginalny tekst.

Drzewa może były za mało drzewiaste, ale zdaje mi się, że tak musiało być. Gdyby nie tak mocna antropomorfizacja, cała atmosfera rozpłynęła by się w dendrologicznych ciekawostkach. A erotyk to niekoniecznie najlepszy gatunek na dendrologiczne ciekawostki.

Umiesz pisać o miłości i seksualności, co, mam wrażenie, rzadko który profesjonalny pisarz potrafi. Pewne sformułowania może nie są szczególnie subtelne, np.

Nie może się doczekać, aż wzrośnie, a pień zesztywnieje, nabierze obwodu, kora pomarszczy się i zgrubieje.

ale ogółem rzecz biorąc cały tekst dowodzi, że potrafisz, potrzeba jeszcze dosłownie odrobiny doszlifowania.

Myślę, że spokojnie mogę zaliczyć opowiadanie do tych zapadających w pamięć. Odtąd na aleje drzew będę patrzył w zupełnie inny sposób :)

Krokusie, dzięki za przeczytanie, nawet jeśli okazało się to niełatwym zadaniem ;)

reg, rozumiem i dziękuję, zmienię. Jeśli takie są zasady, to nie będę z nimi walczył :)

reg, dziękuję za komentarz i łapankę!

 

spojrzała na mnie, jakbym bezczelnie wymagał od niej rzeczy z zakresu jej obowiązków w godzinach jej pracy. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Pierwszy wyrzuciłem, do reszty mam wątpliwości, ale na razie zostaną.

 – Za Melpomenę 2.0! → – Za Melpomenę dwa zero!

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

W tym przypadku chodziło mi o tytuł projektu, którego odpowiednio nie oznaczyłem. Mam nadzieję, że jeżeli zapiszę go kursywą, to już nie będzie raził w oczy i może pozostać Melpomene 2.0.

W formie wyczułem wpływy XIX-wiecznej powieści: powolnej, rozbudowanej w opisy, dla smakoszy porównań i detali. I bardzo mi się to podobało, bo wyszło to naprawdę dobrze. Delektowałem się klimatem, mimo że dość późno zorientowałem się, o czym jest ta historia.

A fabuła jest prosta, ale ciekawa. Narrator chciał coś za wszelką cenę zdobyć i wszelką cenę za to zapłacił. O samym narratorze za dużo nie wiemy, przez co jest nieco nijaki, ale za to postać Adriaana zapada w pamięć.

Czytało się naprawdę bardzo dobrze.

Pozdrawiam!

Michale Pe, oczywiście, masz tu całkowitą rację. Rozdrobniłem się na za dużo małych tematów w tym tekście, przez co nie mogłem (przez ograniczenia objętości) pokazać właśnie tego, o czym piszesz. Mam nauczkę na przyszłość ;)

Dziękuję i pozdrawiam!

Ale mroczne te święta.

Już od początku czułem narastający niepokój, wiedziałem, że happy endu tu nie będzie, no i się nie zawiodłem.

Małomiasteczkowe klimaty zawsze cenię, a tu udało ci się go zbudować w niewielu słowach, nie przysłaniając głównego bohatera.

Daniel nie jest może najbardziej oryginalną postacią, ale za to prawdziwą. Współczujemy mu i rozumiemy jego motywacje.

Bardzo ciekawy tytuł, trochę skojarzył mi się z Kolekcjonerami z Sandmana (Vol 2 #14), chociaż tam kolekcjonowanie miało jedynie wymiar fizyczny, a tutaj jednak chodzi o emocje.

Jestem już po lekturze Przypadków…, więc wracam do świata już znanego, choć widzianego z innej, bardzo ciekawej perspektywy.

Podobało mi się to, że feudalizm z twojego uniwersum nie zostawił kobietom jedynie ról żon, matek, kochanek i niewiast, do których mają wzdychać błędni rycerze, ale mamy też takie postacie jak Meliane. Ograniczenia, jakie narzucał system na jednostki, dotyczyły wszystkich. I jest to właściwie zgodne z “naszym” historycznym feudalizmem (w końcu, wbrew obiegowym opiniom, to dopiero XIX wiek zniewolił kobiety).

Opowiadanie należy do tych niespiesznych, i bardzo dobrze, choć mam wrażenie, że w pewnym momencie wszystko przyspieszyło i akcja “właściwa” wraz z końcówką są nieproporcjonalnie krótsze od długiego wstępu. Nie sugeruję tu, żeby przycinać wstęp – wręcz przeciwnie, rozbudowałbym końcówkę, dodał może jakiś epilog, który zamknąłby wątek Meliane (chyba, że planujesz pokazać jej przyszłe perypetie).

Sama fabuła podobała mi się. Meliane, choć niezadowolona do końca ze swej pozycji, próbowała odnaleźć się w sytuacji, łatwo nie było, okupiła to bólem, stratą, cierpieniem, ale próbuje żyć dalej. Mam wrażenie, że jest to postać z krwi i kości.

Irko_Luz, dziękuję za jurorski komentarz. No tak, jak już przedpiśccy zauważyli, nieco za dużo chciałem tu zmieścić i przekombinowałem. Muszę nauczyć się selekcji pomysłów na przyszłość ;p

Michale Pe, dziękuję za komentarz.

Bohater wydał mi się bufoniasty, non-stop podkreślając jak to setki tysięcy tych i owych zechciało by podjąć jego wyjątkową pracę, podczas gdy nie robi on nic nadzwyczajnego. Ot, tanimi trikami ogarnia kilka rozkapryszonych primabalerin.

Trochę tak miało być. Jak ktoś pracuje/tworzy w niszy, to wydaje mu się, że zbawia świat, a to wszystko wokół to marność i szmira dla mas.

Jeśli coś jest ostatnie, to znaczy, że jest wyjątkowe. Studen pierwszego roku marketingu sprzedałby taki produkt za grube pieniądze, przy dobrej reklamie ludożera waliłaby na takie spektakle drzwiami i czym tam jeszcze.

I tak, i nie. Nie uważam, żeby świat był taki prosty. Na każdą jedną historię sukcesu przypada tysiąc historii porażek. To że coś jest “ostatnie”, nie oznacza, że od razu jest elitarne. Myślę, że bardzo rzadko tak jest. Zdaję sobie sprawę, że marketing dzisiaj jest wszystkim i to tylko dobra reklama decyduje o sukcesie. Nawet coś nie musiałoby być ostatnie, mogłoby być pierwsze. A mogłoby być też nijakie, wtórne, takie samo jak wszystko wokół, a też miałoby szansę odnieść sukces. Ale jakoś nie wszystko znajduje swojego "studenta pierwszego roku marketingu". Więc tak, że marketing jest wszystkim, i nie, że sama "ostatniość" wystarczy do odniesienia sukcesu. Pamiętajmy, że czasem jakaś dobra reklama wyjdzie studentowi marketingu, a czasem sztaby doświadczonych marketingowców osiągają spektakularne porażki.

Zostało ze mną jedynie wrażenie mętliku i zbyt wielu rzeczy wrzuconych do tego kotła.

Dziękuję, że to wypunktowałeś. Chciałem za dużo wrzucić do jednego tekstu i wyszło, jak wyszło. Muszę nad tym popracować.

Bo sam pomysł na teatr przyszłości i reżyserię wspomnień bardzo ciekawy.

Dzięki ;)

Zanaisie, dziękuję za ten jurorski komentarz. Niestety tak czułem, że pospieszne kończenie i obcinanie opka na ostatnią chwilę skończy się chaosem, ale przynajmniej pomysły wyszły mi dobre :p Wiem więc, nad czym muszę pracować przy następnych tekstach, dzięki!

Alicello, dzięki za wizytę!

 

Monique.M, dzięki za komentarz i spostrzegawczość :)

Spodobało mi się (a nawet bardzo). Spodobał mi się sposób narracji, wykreowanie tej małej społeczności Hope Street i ciekawe podejście do tematu pandemii.

Widziałem w komentarzach zarzuty, że tekst jest przegadany. W moim odczuciu nie jest. Powiedziałbym, że jest to po prostu niespieszne tempo narracji. Z przyjemnością zanurzyłem się w świecie bloku przy Hope Street, nawet nie zauważyłem kiedy te 30k znaków minęło i chciałem, żeby jeszcze choć trochę było dłuższe.

Rzeczywiście w tekście fantastyka jest w śladowych ilościach, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. W końcu to kawał dobrej historii.

Nie mam zamiaru kłamać, ani nawet koloryzować. Stawiam na prawdę. Pamiętajcie jednak, że jest to prawda, którą noszę w głowie, więc to niemożliwe, aby idealnie pokrywała się z rzeczywistym przebiegiem wydarzeń.

To fajny zabieg. Każda opowieść to tylko punkt widzenia.

Koalo75, bardzo miło Misia powitać w skromnych progach Ostatniego Teatru :)

 

adamie_c4, dziękuję za opinię i polecenie. Pomyślmy o jasnych stronach takiej technologii – zawsze i wszędzie można sobie przeczytać jakieś opko na fantastyce ;)

bruce, dziękuję, miło mi, ze się podobało. Dziękuję też za spostrzegawczość :)

Mocny tekst, klimat czuć tu już od pierwszych słów. Zarówno opisami, jak i dialogami świetnie budujesz ten brutalny świat. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę cię pochwalić za wykreowanie tego świata. Muszę cię pochwalić za dobrą obserwację naszego, rzeczywistego, świata i przeniesienie go tutaj.

Pan Bólu jest bezlitosny, ale też sprawiedliwy. Choć nie jest to sprawiedliwość “oka za oko”, raczej “dwoje oczu za oko”. 

Jezu, kurwa! – krzyczy na widok tego, co stało się z samochodem.

Jakie piękne połączenie.

Naprawdę przyjemne opko, choć trzeba przyznać, że fabuła szczątkowa ;) Czas napisania wszystko tłumaczy i szczerze podziwiam, że udało się to zrobić w pięć godzin.

Był u nas jeden oficer, co opowiadał, że widział jak jakiś inżynier z Paryża pokazywał takie machiny, co to mogłyby same jeździć

Z ciekawości, był taki inżynier?

Finklo, dzięki za wizytę. A co do 49, to do mojego umysłu wdarł się jakiś wirus i porozrabiał. Dziękuję za zwrócenie uwagi, powinno być od 1 :)

 

Nikolzollernie, cieszę się, że udało mi się uchwycić klimat. Chciałem uchwycić zarówno potencjalne korzyści, ale też i zagrożenia, jakie niesie technologia, która, jak słusznie piszesz, pewnie czeka nas w jakiejś formie w bliższej lub dalszej przyszłości. Dziękuję za komentarz :)

FilipieWiju, dziękuję za tak obszerny komentarz!

Rozmowa z panią Gosią w klimacie filmów Barei

Właśnie taki klimat chciałem osiągnąć :)

Zgubiłem się nieco przy wprowadzeniu Jerzego. On był z narratorem w tym barze? Zakładam, że nie, ale pojawia się zdanie o wyciągnięciu Jerzego do baru, co mnie zastanowiło, choć moja forma jest dzisiaj poniżej poziomu, więc może czegoś nie łapię. ;-) Zapewne mowa jest tu o przeszłości, ale wolę dopytać. ;-)

Tak, mowa o przeszłości.

Potem było trochę zbyt wiele dygresji jak na mój gust, które nieco zamuliły tekst.

Oj, ciąłem strasznie :p Wiem, że może trochę źle to rozłożyłem, ale jednak motywy poruszane w tych dygresjach w jakiejś formie wracają w późniejszych częściach opowiadania.

Dzięki za łapankę. Przy części powtórzeń będę się upierał, bo uważam, że pełnią funkcję podkreślającą.

– Z tą whisky żartowałem. – A szkoda. – W pracy nie mogę…

Tu zabrakło, jak mniemam, entera.

To miała być myśl-wtrącenie narratora.

Nadto Teatr oszczędza… to chyba nadal część wypowiedzi. ;-)

To też już narracja-myśl bohatera. Pani Gosia mówi najkrócej jak się da, jakby jej potrącali za każde słowo z pensji ;)

Jerzy to(-,) niestety(-,) erotoman-gawędziarz i szczegóły dotyczące użycia czekoladki przez młodą parę wyraźnie zapisały się w moim mnemo.

Te dwa przecinki chyba zbędne. ;-)

Niekoniecznie – link.

Ale czego nie robi się dla dobra Teatru.

Wielka litera celowo? Zakładam, że tak, bo później znów jest wielką, ale wolę zapytać.

To nazwa własna.

– Kosma! KOOOSMAAA! – Jazgot spod sceny dało słyszeć się aż tu. – Gdzie ten chłopak się podziewa, na litość Melpomene?

To chyba pytanie. ;-)

Poszedłem na kompromis – pytanie z wykrzyknieniem.

Po cichu wróciłem do przeglądania poczty. Najpierw zaległości, potem ulotne kaprysy aktorów.

Wywaliłem maile od studentów, oznaczyłem przypomnienia o kończących się subskrypcjach na dostawę pieczywa i Przeglądu Roboteatralnego (nawet siedząc w niszy trzeba być na bieżąco z głównym nurtem), na newslettery rzuciłem tylko okiem i usunąłem. Moją uwagę przykuła dziwna wiadomość „Zaproszenie do kontaktu”.

– Kto pije po marsjańsku, ten wspiera kolonializm – usłyszałem slogan rzucony przez jednego z aktorów.

– Napoje mieszane w prawo są niezgodne z moim duchowym zwierzęciem.

Wróciłem do poczty.

Pętla powrotna. ;-)

Na chwilę oderwał się, posłuchał głupot i wrócił z powrotem ;p

A wtedy już dawno będziemy poza granicami Powiatu.

Czemu wielka litera? ;-)

Pozostałość dawnej koncepcji, której ostatecznie nie rozwinąłem – zmieniłem na małą.

– Panie Haker, piwo zamiast wina, najlepiej regionalne nadmorskie.

Tu dlaczego wielka? ;-)

Rzeczywiście chyba zmienię.

 

Dziękuję i pozdrawiam :)

Ambush, cieszę się, że udało mi się jednocześnie rozbawić i przestraszyć. Dziękuję za wizytę :)

Fajny pomysł na zróżnicowaną drużynę i jej związanie.

Fajnie też wychodziły światotwórcze pomysły (krasnoludzkie kody).

Opisy wszystkich postaci w jednym miejscu – czy to na pewno najlepszy pomysł? Opisy miały swoją długość, ale ja ostatecznie zapamiętałem po jednej cesze na postać.

Młodzieniec był małomówny i skryty. Może dlatego, że jego głosy był bardzo, do tego miał gładkie policzki, bał się myszy, żab, ale za to skutecznie wywijał mieczem.

Coś tu się chyba popsuło i czegoś zabrakło.

– Jest jak jest, buta nie zjesz. Trzeba się zaznajomić.

A to powiedzonko mnie rozbawiło :D

Jak wiele może się wydarzyć w czasie drogi skazanego na śmierć. Podobała mi się konstrukcja tekstu, bardzo pasująca do tematu: skazany z jednej strony prosi o litość, ale też niejako “życie przelatuje mu przed oczami”, tu ograniczone do wydarzeń, które doprowadziły go do nieuchronnej śmierci.

Bardzo podobały mi się też opisy miejsc i postaci, są bardzo plastyczne (jak zresztą chyba pisałem już pod twoim ostatnim tekstem). Patosu szczególnie nie odczułem, raczej mrok, ponurość, klimat świata przepełnionego przemocą i pozbawionego nadziei.

Fabularnie tez mamy ciekawy motyw, bo zazwyczaj to inkwizytor jest łowcą wiedźm, tu mamy wiedźmę, która złowiła inkwizytora.

Zachrypnięty niski głos, który nie miał jednego źródła. Kruki wbiły w nią wzrok i wiedziała, że to on patrzył na nią setkami oczu. Coś gruchnęło. Trzasnęło. Jedna z gałęzi przesunęła się w bok, ukazując parę świecących jadeitem ślepi.

Ten fragment zrobił na mnie duże wrażenie. Po prostu wtedy już miałem wrażenie “cholera, jakie to jest dobre, chcę więcej”.

– Jeszcze jedno, Salmo. Twa córa jest samotna, marzy się jej przyjaciel. Następnym razem przyprowadź mi dziecko. Młode i niewinne, jak ona.

A końcówka uderzyła. Mocno. Dobijałaś tym finałem. Czytelnik już wie w jak bardzo złym świecie jest, a ty mu pokazałaś, że jeszcze nic nie wie, bo ten świat jest jeszcze gorszy.

Bez żadnych wątpliwości udaję się z klikiem do Biblioteki.

Zamach stanu? To mogłoby być ciekawe… Ale kogo widzisz w roli zamachowca? Przewagi Matematyki raczej nikt nie kwestionuje, a nauki (z definicji) głupie nie są…

Pseudonauka, która zdołał na chwilę omamić naukę i dostać się do pałacu? Zdarza się, że czasopisma naukowe publikują pseudonaukę, fałszywe badania itd. (najsłynniejszy chyba przykład Andrew Wakefielda i artykułu o związku szczepionek z autyzmem; z polskiego podwórka parę lat temu profesor skorzystał z primaaprilisowego wywiadu jako podstawę uzasadnienia swoich tez w artykule naukowym o chrzcie Polski), więc może odbić się od tego?

Przyjemne i pomysłowe opko :)

Można przewidzieć, co Fizyka urodzi, ale to nie o zagadkę tu przecież chodzi, a o ciekawy świat z upersonifikowanymi naukami. I światotwórstwo trzeba tutaj pochwalić, bo jest zbudowane na dość prostych zasadach, ale stwarza wiele możliwości do innych opowieści (co się dzieje z wygnanymi naukami? co gdyby nastąpił zamach stanu detronizujący Królową?).

Żądania Fizyki jak najbardziej słuszne (#muremzafizyka), ale z narracyjnego punktu widzenia trochę za łatwo Eugenika i Frenologia zostały wygnane. Przydałby się przynajmniej jakiś szybki sąd nad nimi.

Czy znaki w przerwach między kolejnymi częściami opka znaczą coś konkretnego czy to zabałaganiony wynik pomieszania praw po zniknięciu Fizyki?

Miałem się zmusić do wyrobienia w podstawowym limicie znaków, ale skracam, skracam i nie wychodzi.

  1. Zgaduję więc autora tytułu: “Zapomniana muza” to Zanaisa?
  2. Do kiedy należy skomentować minimum 50% opek konkursowych?

Zmyłki i niejednoznaczność. Do samego końca można kwestionować każde zdarzenie, spotkanie, dialog. Bohaterka odkryła prawdę o świecie czy popadła ostatecznie w chorobę? Co jest rzeczywiste, a co nie? Co to jest rzeczywistość? Pytań, jak rzeczywistości, można mnożyć. Lubię takie opowiadania.

Dobrze wyszedł ci klimat postapo. Poczułem też lekki powiew Pikniku na skraju drogi.

Borsuk z Zaskrońcem nieco mi się mylili. Na początku objaśniłeś, który jest który, ale potem jakoś mi to z głowy wypadło.

Trochę mam wątpliwości co do motywacji bohatera. Czasem wewnętrzna motywacja typu “jestem mu to winien” ujdzie, ale w tym przypadku, gdy jest to mała społeczność i każdy jest w niej cenny, gdy jest to poniekąd tabu wychodzenia do Miasta nocą, gdy bohater nie dość, że ryzykuje swoje życie (a ma co stracić, ma przecież żonę), to ryzykuje jeszcze życie dwóch innych osób, to jakoś brakuje mi tu jeszcze jednego czynnika, najlepiej zewnętrznego. Może jakby Pająk był szczególnie ważnym członkiem społeczności, bez którego będzie im o wiele trudniej żyć i warto podjąć ryzyko? Gdyby istniała jakaś konkretna przesłanka, że Pająk żyje? Tak rzucam, myślę, że coś dałoby się wymyślić, żeby ta misja nie była aż tak szaleńczo-samobójcza, żeby czytelnik miał przynajmniej cień nadziei, ze będzie dobrze (żeby potem tę nadzieję z diabolicznym śmiechem zabić ;)).

Szybko i boleśnie. Najpierw na ciele pojawiał się swędzący rumień. Po kilku godzinach ofiara cała była pokryta zmianami skórnymi, a niemożliwe do wytrzymania świerzbienie powodowało kompulsywne drapanie, darcie palcami skóry, potem mięśni. Ale to nie pomagało. Uczucie swędzenia nie ustawało nawet w chwili, gdy ofiara łamała paznokcie o odsłonięte kości, kiedy zwisały z niej strzępy tkanek a krew spływała z setek ran. Lepiej było się zabić.

Bardzo dobry ten opis. Nie tylko obrazowy, ale też “bolesny”.

Opko się podobało, polecę do biblioteki :)

 

Wykorzystujesz wszystkie zmysły przy opisach – fajnie to wychodzi.

Intryga ciekawie poprowadzona, choć przydałoby się, żeby ci kultyści weszli nieco wcześniej i było o nich coś więcej. Miałem wrażenie, że więcej jest o dochodzeniu do nich niż o nich samych.

Wypowiedzi zdają mi się trochę przydługie i czasem lekko infodumpowe, przez co nie zawsze dialogi brzmią naturalnie. Podam jeden przykład.

– Zacofani, mściwi wieśniacy zabijają nas przez swoje zabobony, a my mamy im pomagać?

Tutaj trochę powtórzenie: jeśli zabijają przez zabobony, to już wiemy, że wieśniacy są zacofani i mściwi. Myślę też, że zabobonność wynika z kontekstu poprzednich zdań i tutaj wystarczyłoby tylko, żeby to zdanie brzmiało "Wieśniacy zabijają nas, a my mamy im pomagać?", bo to jest właściwa treść zdania i nowa informacja dla czytelnika. Oczywiście czasem informację należy powtórzyć, ale raczej w wypadku, gdy występowała wcześniej w opku, a nie dosłownie w zdaniach poprzedzających.

Ale tak w ogóle to bardzo fajna kontynuacja. Przyjemnie wracać do tego świata :)

Czytałem na papierze i pamiętam, że właśnie ten tekst najbardziej podobał mi się ze wszystkich z tego numeru.

Perfekcyjne pierwsze zdanie, wiemy już wszystko, kto, gdzie, jaki jest klimat i co w tym tekście jest fantastycznego.

Ciekawy klimat Warszawy lat 90., w moim odczuciu wiernie oddany, przynajmniej na potrzeby krótkiego tekstu. Umiejscowienie (uczasowienie?) opka w określnym czasie też wyszło dobrze i nie jest wyłącznie dekoracją dla czytelnika.

– Na co umiera tym razem? – pyta moja sąsiadka

To sugeruje to, że to któryś pokaz z kolei, a potem dowiadujemy się, że właściwie to ostatni raz umierała dekadę temu. Przy pierwszym czytaniu raczej trudno to wychwycić, ale przy drugim już zapala się czerwona lampka, że albo coś tu nie gra, albo autorka specjalnie wodzi czytelnika za nos.

Podchodzę do stacjonarnego i wybieram numer Tadeusza.

– Wyciągnąłem ją już stamtąd – mówi krzaczasty typ. – Też wymyśliłeś, artystkę oddawać do szpitala.

Odkładam słuchawkę.

Wiemy, że Tadeusz jest krzaczasty, bo bohater go widział. Ale tutaj mamy rozmowę telefoniczną, więc słyszymy tylko jego głos i pewnie lepiej byłoby go określić jakąś cechą głosu. (Chyba, że głos też jest krzaczasty, cokolwiek miałoby to znaczyć ;p)

Bardzo dobre dialogi, czuć, że bohater jest uczącym się dziennikarzem. Szczególnie z dialogami podobało mi się, co zrobiłaś w dwóch scenach:

Słuchaj, ja i tak nie mogę napisać prawdy

W scenie rozpoczynającej się od tej wypowiedzi to milczenie Sylvii jest bardzo prawdziwie. I szanuję bardzo za poprowadzenie sceny, w której mówi tylko jedna osoba, a wygląda to na dialog, a nie monolog.

I na odwrót – scena z “dialogiem” z Zielińskim, w której tak naprawdę obydwie postacie prowadzą monolog.

Z rzeczy fajnych działa też kilkukrotne przypominanie motywacji bohatera.

Z rzeczy niezrozumiałych, to może mi coś umknęło, ale ten związek stażysty i naczelnego jakiś taki wydawał mi się wyciągnięty z kapelusza.

Tekst podobał mi się bardzo, gratuluję zasłużonej publikacji w NF :)

Przede wszystkim piękne widowisko. Nigdy nie rozumiałem kinofilów, którzy wszystko muszą obejrzeć w kinie, bo większy obraz, lepszy dźwięk, atmosfera itd. itd. Dla mnie jakiejś znacznej różnicy to nie robiło, czy obejrzę film w kinie, na laptopie czy nawet na smartfonie. Oczywiście czułem różnicę, ale nie był to dla mnie jakiś “game changer”. Gdy w czasie pandemii wielu ludzi rozpaczało, że kina umierają, wzruszałem ramionami. Ale po Diunie mam nadzieję, ze nawet jeśli kina umrą, to niech przynajmniej powstają z martwych na kolejne części Diuny. Villeneuve doskonale rozumie, czym jest kino. Rozumie, że to połączenie dźwięku i obrazu. Osoby odpowiedzialne za muzykę, udźwiękowienie, scenografię, kostiumy, charakteryzację – wszystko – to prawdziwi fachowcy i artyści. Przez dwie i pół godziny byłem na Diunie, czułem ten żar z nieba oraz piasek w oczach i włosach. Czułem się gościem na obcej planecie, a nie widzem w kinie.

Od dawna też uważałem, że jak adaptować powieści, to na seriale, bo filmy w większości wypadków nie wychodzą, spłycają, nieintencjonalnie zmieniają wymowę i przekaz. Ale Diuna wyszła. Wiadomo, że coś ucięła, czegoś nie przedstawiła, czegoś nie wyjaśniła – ale broni się wizja. Tak miało być, wszystko jest tu świadome. Reżyser nie próbował zmieścić jak najwięcej (co zazwyczaj kończy się przemknięciem przez wiele wątków). Jest to świetne uzupełnienie do książkowego pierwowzoru, bo adaptacja prawie nigdy nie zastąpi powieści. (BTW znam tylko jeden przykład dzieła, które przekłada się niemalże 1:1 i bez problemu może książkę zastąpić: Duma i uprzedzenie z 1995 z Colinem Firthem. Zna ktoś inne?)

Także jak nie przepadam za motywem “wybrańca” i szczerze nie lubię dzieł przesiąkniętych patetyzmem, tak w Diunie po prostu te elementy pokochałem. Cóż, może to kwestia jakości?

Moje odczucia są więc w pełni pozytywne. Rzadko zdarza mi się tak zachwycić nad jakimś filmem. Diuna kupiła mnie w całości. Chyba się wybiorę drugi raz…

Fajnie, że powstają takie teksty, powiedzmy, gamefiction (nie wiem, czy taka nazwa jest w użyciu). Podoba mi się ten nurt. Że są hermetyczne dla wielu czytelników? Trudno. Niektóre teksty hard SF są tak hard, że bez bardziej zaawansowanej wiedzy z nauk ścisłych też można się nieźle pogubić. 

Stereotyp gracza – tak jak nadwaga czy samotność dadzą się uzasadnić fabularnie, tak po co to niechlujstwo? Wycieranie rąk w koszulkę? Oddawanie moczu w spodnie? Brakuje tylko, żeby bohater jeszcze był agresywny w realnym świecie i krzywdzący stereotyp gracza mamy spełniony w stu procentach. Protestuję wobec takiego obrazu gracza, bo jak dobrze możemy dzisiaj zaobserwować, grają wszyscy, młodzi i starzy, otyli i wysportowani, samotni i z rodzinami, mężczyźni i kobiety. Ograniczenie bohaterów-graczy do samotnych, otyłych, wręcz obrzydliwych jeśli chodzi o higienę mężczyzn jest bardzo niefajne i, według mnie, słabe literacko. Niewiele pisałeś o innych postaciach z drużyny PrincaB, ale podejrzewam, że też wpisują się w ten stereotyp. Poczytałbym opko, w którym bohaterką-graczką jest zamężna kobieta z dziećmi, bogatym życie towarzyskim i dobrą pracą – takie osoby też grają w gry ;)

Wulgaryzmy – chyba okej, zupełnie bez nich chyba byłoby nieprawdziwie. Świat gier MMO znany jest z wulgaryzmów i obrażania matek. To tak jakby napisać opowiadanie o ludziach z półświatka i nie użyć ani jednej "kurwy". Nie wszystko musi być "family-friendly". Wulgaryzymy są częścią języka, czy to się komuś podoba czy nie. Jeśli jako autor czujesz, że wulgaryzmy są potrzebne, to ich używaj i nie ulegaj presji czytelników ;) Pamiętać tylko trzeba, że papier jest mniej chłonny na wulgaryzmy niż język mówiony, więc nie można z nimi przesadzić, bo się będzie po prostu źle czytać. Tutaj przesady nie czułem. Nie uważam więc, żebyś musiał się przekleństw całkowicie pozbywać w "extended version". Może nieco ograniczyć, zostawić je przynajmniej jednej z postaci?

Fabularnie było trochę niejasności, o których już pisali przedpiśccy. Czekam więc na rozszerzoną wersję opka, bo zakończenie mnie bardzo zaintrygowało.

Opowiadanie, w którym temat jest ważniejszy od fabuły. Konwencja fantastyczna pozwala na poruszanie takich tematów w inny sposób. Zazwyczaj takie oniryczne wizje mnie odrzucają i ich po prostu nie kupuję, ale tutaj tak bardzo to pasuje, że nie wyobrażam sobie tego opowiadania napisanego w bardziej “klasyczny” sposób.

To się odczuwa, czy autor serio zna się na tym, o czym pisze, a nie “tylko” zrobił porządny research na potrzeby jednego opka. A w przypadku podejmowania poważniejszych tematów widać też, czy jest to coś osobiście ważnego dla autora. Już przy samej lekturze tekstu coś czułem, że piszesz czerpiąc z własnych doświadczeń. Twoje wypowiedzi w komentarzach potwierdziły moje przypuszczenia. Fajnie, że wykorzystałeś swoje doświadczenia i chciałeś się nim podzielić. Dobrze się czyta takie teksty. W końcu to suma osobistych doświadczeń autora sprawia, że jego twórczość jest unikalna. A w połączeniu ze sprawnością językową daje nam już literaturę, która jest już co najmniej dobra. A twoim przypadku nawet bardzo dobra.

Pomysł bardzo fajny, trochę skojarzył mi się z grą “12 Minutes”.

Opisy przeżyć, uczuć, myśli bohaterki są dobre, ale zabrakło mi trochę bardziej wyrazistych opisów czasów, w których to się dzieje. Wiem, że były, ale jakby tak trochę ich więcej było, to bym się nie obraził, a i klimat byłby lepszy.

Też odczułem pewien problem z płynnością. Jakby tych zaimków coś za dużo, może momentami za dużo powtórzeń podmiotu?

Mężczyzna mówi kombinacją akcentów z Teksasu i Karoliny Południowej, więc zgniecione i niewyraźne wyrazy łączą się z przeciąganiem samogłosek i prawie pomijaniem spółgłosek.

W mojej głowie zaczął mówić po polsku z takim właśnie akcentem ;p Ale oczywiście rozumiem, że tak trzeba było napisać.

Kobieta odwraca się, ale nie gwałtownie.

Opisanie jak czegoś postać NIE robi to fajny zabieg, ale mam wątpliwości, czy tutaj akurat pasuje.

Ostatecznie myślę, że jest okej, mogłoby być lepiej, ALE nieidealne, ale ukończone opowiadanie, jest stokroć, albo i tysiąckroć, lepsze niż idealne, ale nieukończone ;)

Amerykański małomiasteczkowy klimat – super. Choć mam wrażenie, że w tego typu opowieściach sporo do klimatu dałaby jeszcze określona pora roku i idące za nią konsekwencje przyrodnicze i społeczne. Ale to już dodatek.

Fajnie zbudowałeś i utrzymałeś napięcie do samego końca opowiadania. Aż nie chciało się odrywać od lektury.

Bohaterowie może nie są szczególnie psychologicznie pogłębieni, ale ich chęć rozwiązania zagadki jest zrozumiała i nie wymaga jakiejś dużej nadbudowy.

Czytało się bardzo przyjemnie i płynnie.

Zaintrygowała mnie postać dziadka-zegarmistrza, więc mam nadzieję, że jakieś prequel się ukaże ;)

 

Po letniej przerwie wracam na portal niczym syn marnotrawny (patrz awatar), więc się wypowiem.

Jakie czynniki zniechęcają Was do czytania opowiadań, nie licząc braku czasu ;)?

W moim przypadku takim czynnikiem będzie długość: jak widzę opko na 50k+ znaków to wpada w zakładkę “na później, gdy będzie więcej czasu”. Czasem rzeczywiście je przeczytam, czasem przepada gdzieś w natłoku nowych tekstów.

Jak nagroda (niematerialna) mogłaby zachęcić Was do czytania i komentowania większej liczby opowiadań?

Ustawienie tak zabójczego limitu w konkursie, że tylko komentowanie (merytoryczne, rzecz jasna) pozwoliłoby napisać coś większego niż szort ;p

Jakie informacje zawarte w komentarzach czytelników są dla Was najistotniejsze jako autorów?

Dla mnie ważne są zarówno pochwała, jaki i sprowadzenie na ziemię, a więc wyszczególnienie elementów opka, które są szczególnie fajne i zapadające w pamięć, ale też i takich, które nie zadziałały, drażniły, nie brzmiały itd. Wytknięcie wszelkich luk fabularnych i światotwórczych też pomaga w pracy nad kolejnymi tekstami. No i łapanka też zawsze się przydaje.

Czym kierujecie się przy wyborze opowiadania do przeczytania?

Nickiem – przede wszystkim czytam użytkowników, których twórczość już znam i cenię i/lub tych użytkowników, którzy komentowali moje teksty. Potem współuczestnicy konkursów. I już robi się z tego tyle opek, że nawet ich nie sposób wszystkich przeczytać i skomentować.

Co jesteś w stanie oddać za nieśmiertelność? Zazwyczaj jest to człowieczeństwo, gdyż samo nieumieranie jest już zaprzeczeniem człowieczeństwa. Skupiłaś się tu na jednym aspekcie ludzkiej egzystencji, a więc na miłości. Bohaterka bezwzględnie poświęca życia kolejnych, kochających ją osób (powiedzmy, że cyborgi i syreny to takie same osoby jak ludzie). Podczas lektury przyszło mi nawet do głowy, że to trochę taki miłosny wampir.

Od strony technicznej czytało się bardzo przyjemnie, opisy są naprawdę plastyczne, “czułem” ten pociąg. Gdzieś tam zdarzyły się drobne zgrzyty, o których pisali przedpiśccy, ale są to łatwe do naprawienia detale.

Miałem wrażenie, że konduktorka mówi trochę infodumpami, ale kupuję to, bo to dobrze oddało jej frustrację i niechęć do zrozumienia tego świata i motywacji bohaterki. Postać, która wie wszystko, udowadnia, że to wie, też ale nie chce tego zaakceptować – fajne.

Tytuł też fajny.

Następny przystanek: Biblioteka ;)

Słowiański niepokój, a miejscami i groza – jakbym miał w skrócie określi to opowiadanie. Barwne opisy, wykorzystanie słowiańszczyzny, prosta, ale poruszająca historia.

Podobnie jak Alicella spodziewałem się porońca, ale uważam, że to typ opowiadania, w którym ważniejsze od niespodziewanych zwrotów akcji jest zbudowanie atmosfery wciąż czającego się zagrożenia – nawet jeśli wiemy, co to za zagrożenie. A Tobie ta atmosfera się bardzo udała.

Czytało się naprawdę dobrze, więc zgłaszam do biblioteki :)

FilipieWiju,

dzięki za odwiedziny.

Dialogi całkiem niezłe, aczkolwiek zawieszałem się czasem na atrybucjach. Są trochę zbyt “różnorodne”, a czasem zanadto rozbudowane, jak na mój gust oczywiście, co w pewnym momencie odrywało mnie od wypowiedzi, bo środek ciężkości był przeniesiony na didaskalia.

Właśnie w pierwszej wersji tekstu atrybucje były tak skąpe, że dostawałem głosy, że nie wiadomo, kto co mówi. Widocznie po poprawkach przesadziłem w drugą stronę ;p

Kreacja świata na opak to duży atut opowiadania. Nie do końca jasne są dla mnie zasady, które rządzą tym uniwersum (z jednej strony dialogi działają zupełnie wspak, ale kolacją staje się obiad, a nie śniadanie ;-)), lecz nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, bo jest klimacik i konkretna rozrywka. Dużo w tekście nienachalnego, inteligentnego humoru (nawiązanie do lex retro non agit wykorzystałeś idealnie w takim uniwersum).

Dziękuję. Światotwórczo chciałem tu trochę poszaleć, ale jednak z naciskiem na przygodę bohaterów. Gdybym chciał stworzyć świat na opak, który dałoby się rozłożyć na czynniki pierwsze i wytrzymałby krytykę analizujących go czytelników, to pewnie samo przedstawienie zasad działania świata zajęłoby z pół, jeśli nie większość, opka. Ale to może innym razem ;)

Skrzynka jako MacGuffin trochę mnie nie przekonała. Od razu skojarzyło mi się z walizką, w której rzekomo miała zostać umieszczona dusza Marsellusa Wallace’a (i to dobrze), jednak zgrzytnęło mi przede wszystkim, że przed aukcją nie poznano jej zawartości (lub nie wyjaśniono licytantom dlaczego, no chyba że to element świata na opak ;-)). To trochę taki fabularny wytrych.

Trochę fabularny wytrych, ale trochę też chciałem zrobić z tego “tajemniczą licytację”. W zwykłej skrzynce mogło być zarówno nic, jak i jakieś drogocenne przedmioty – z pewnością podbija to napięcie wśród licytujących. Wiem, że w prawdziwym świecie nic takiego, raczej, nie miałoby miejsca, ale to w końcu świat na opak ;)

Generalnie mi się podobało, chociaż „Dziś pełnia” lepsza, ale to dobrze, bo widać postępy. ;-)

Dzięki!

Za resztę uwag też dziękuję i pozdrawiam :)

Fabularnie fajnie – Frid wpada w coraz większe kłopoty, wszystko idzie nie po jego myśli – choć czasami postaci za łatwo się ze sobą zgadzają. Postacie ciekawe, ale mogłyby być bardziej różnorodne (w pamięć zapadła mi jedynie Wdowa). Relacje między postaciami z potencjałem, bo każdy z Fridem tu w jakiś sposób rywalizuje, coś od niego chce, zmusza go do współpracy – to działa, ale jest z tym pewien problem, o którym niżej.

Dialogi, moim zdaniem, brzmią nieco sztucznie i są trochę przegadane. Postacie dzielą się z Fridem swoimi troskami, historiami, posiadanymi informacjami zupełnie jakby byli serdecznymi przyjaciółmi. A nie są. Współpracują ze sobą, bo muszą. Mówią rzeczy, które może i są często niezbędne do zrozumienia postaci i ich motywacji (a więc są potrzebne czytelnikowi), ale nie grają mi jakoś w świecie przedstawionym.

Co do przegadaności dialogów, to nie mówię, że każdy teraz ma posługiwać się pomruknięciami i równoważnikami zdania, bo to druga skrajność, ale też nie każdy może być gadułą ;)

Żeby nie być gołosłownym:

– Rysuj. – Jaspis rzucił w Claudusa kawałkiem zwiniętego płótna.

– Drogę muszę wysondować. – Frid uśmiechnął się krzywo. – Trochę księżniczki i…

Czyś ty zdurniał do reszty? Myślisz, że ot tak ci posypię? Żebyś się zmienił w rączego jelenia i spieprzył w gęstwinę? Czy tylko po to cię ściągałem, abyś za chwilę zawisnął? Lepsi od ciebie próbowali wysondować to miejsce!

W tych pięciu zdaniach (w tym czterech pytaniach) mamy po prostu odmowę. Na pewno dałoby się to wyrazić krócej.

– Jako szukacz osiągnąłem mistrzostwo. Dwa lata w Książęcej Służbie Skarbowej – odparował Claudus. – Chcesz okryć się sławą czy nadal dowodzić dwójką idiotów?

Przechwałki z pierwszych dwóch zdań można połączyć. A ostatnie zdanie jest nieco niebezpiecznym wyzwaniem rzuconym Jaspisowi – w końcu on tu dowodzi, a Frid jest właściwie tylko jeńcem. Niżej, jaki to rodzi problem.

Jaspis spojrzał na najemników jak na kupę łajna. Wahanie trwało kilkanaście sekund. 

No, dobra – wycedził czarnoksiężnik. – Dostaniesz trochę zaufania na kredyt. Będziesz sondował, ale z mieczami po bokach. Gotowymi, by uciąć ci łapy.

Jaspis (za) łatwo zgodził się na propozycję Frida. Brzmi to jakby równorzędni partnerzy ubili deal. Czy tak miało być?

Pogrubione zdania właściwie mówią to samo, a co więcej, myślę, że i bez nich by się ta wypowiedź obyła. W końcu zdania “Będziesz sondował” samo w sobie oznacza zgodę.

– Pasuje! – odpowiedział Claudus.

A to dobitnie pokazuje, że ubili równorzędny deal.

Wydaję mi się, ze takich prostych “pasuje’ czy “dobrze” parę w tekście było, a można się bez nich obyć. Lepiej niech postacie robią, a nie mówią, że będą robić. 

Opowiadanie podobało mi się. Podejmujesz fajną tematykę, budujesz klimat opowieści o świecie przestępczym – dokładnie to, co lubię. Z niecierpliwością więc czekam na następne teksty ;)

Podobać, to się podobało. Ale jakoś w Marchwi… czułem, że lepiej wykorzystałeś sam pomysł na opowiadanie. Pokazałeś jak zmieniała się rzeczywistość po wprowadzeniu tych, którzy tej marchwi mieli służyć. Tutaj myślałem, że cała akcja będzie się kręcić wokół tej pomyłki z odczytaniem tekstu i odwracaniem celibatu – a się okazało, że to tylko przyczyna i same wydarzenia odbiegają już od tego tematu. Trochę szkoda.

Humor fajny, wykonanie porządne.

Parę komentarzy, które przyszły mi na myśl w trakcie lektury:

Rada Relikwiarza twierdziła, że im starszy kapłan, tym bardziej oddala się od świata materialnego i przybliża do duchowego.

Trudno temu zaprzeczyć – no chyba, że ktoś w świat duchowy nie wierzy ;)

który myśli, że pastorał to makaron z sosem.

A to nie jest? Cholibka, całe życie w błędzie.

Jak ja byłem młody, nie było hormonów i człowiek musiał sobie jakoś radzić.

Tak kiedyś było, potwierdzam.

– Ja… – Pióro, które sunęło po pergaminie z prędkością światła, stanęło w pół słowa. – Zasadniczo to nigdy nie miałem śmiałości do kobiet. Nie żebym dlatego został kapłanem, to bardziej taka dodatkowa zaleta, ale… człowiek myśli, że wie, na czym stoi, a tymczasem takie wieści spadają na niego jak grom z jasnego nieba. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo nawet świętym każą się żenić.

Monolog skryby zaliczony.

Aby minąć nieumarłe straże, wystarczyło przejść przez bramki tyłem. Golemy organiczne miały zatrzymać i legitymować wszystkich wchodzących, ale nie było mowy o wychodzących.

Sprytne.

„bandońskim szisz kebabem”

Na pewnej Małpiej Wyspie też znają to cudo.

Lud gór miał zwyczaj ubierania się wyłącznie w skóry i kości zwierząt, które udało im się zabić gołymi rękami.

Ciekawy pomysł.

Fascynacja może nieść za sobą zaślepienie na podstawowe potrzeby, zasady funkcjonowania, na rzeczywistość. I ta krótka, ale jakże smutna, opowieść jest o tym, jak zgubne mogą być tego konsekwencje, zarówno dla fascynata, jak i dla obiektu fascynacji.

Tekst czyta się dobrze, jest logiczny, jak na taką długość ma ciekawie zarysowane światotwórstwo. Technicznie wszystko na bardzo dobrym poziomie.

Poza refleksją nad tematem niezdrowej fascynacji, nie pozostaje nic innego, jak zgłosić opko do biblioteki ;)

Fajny wstęp, przedstawienie codziennego świata bohatera i dobre przejście do świata nieznanego, poniekąd świata “na drugim biegunie”.

„Sztuczne dusze trafią do prawdziwego nieba” – podoba mi się to hasło. Spodziewałem się trochę więcej takich “dusznych” rozważań, ale zgaduję, że limity w tym wypadku były bezlitosne ;p

Fajnie poprowadziłeś też dialog Alberta i Johna. Krótko, na temat, ale jednocześnie popycha akcję do przodu i daje jakieś nowe informacje o świecie.

Sama przyjemność z czytania.

 

PS

Wyżej w komentarzach Edward już o tym wspominał, ale jakoś nadal ostała się ta “dwanastka”:

sunęli trzysta dwanastką w kierunku średniego poziomu miasta

To ja zaklepuję ten: Zapomniana muza.

Silvo, dziękuję za komentarz :)

Wszystkie uwagi biorę pod rozwagę i będę pracował nad wymienionymi brakami.

Bardzo podobał mi się humor, tak jak w poprzednich twoich opowiadaniach. Jest go dużo, dla niektórych może nawet za dużo, ale według mnie do tego opka pasuje idealnie. Demon beznadziejnie zakochany w martwej śmiertelniczce przemierza dla niej matematyczno-fizyczny wszechświat – no i jak to zrobić bez humoru?

Historia może i przewidywalna, ale wszystko, co się dzieje w trakcie, jest na tyle interesujące i dobrze strukturalnie zbudowane, że nie widzę tu potrzeby zaskakującego zakończenia. Ba, w przypadku historii miłosnych niespodzianki na koniec mogą wszystko zepsuć.

Światotwórstwo ciekawe, choć pewnie trzeba mieć pojęcie o matematyce i fizyce, by w pełni docenić jego potencjał i drugie dno żartów.

Podobał mi się też ten tajemniczy głos wewnętrzny, fajnie trzymał w napięciu przez całe opowiadanie.

Trochę długie, ale przecież czytanie tekstów na tak wysokim poziomie to czysta przyjemność :)

Technicznie jednie uwaga:

– Jesteś Wiedza?

– Dokładnie.

Zdaje mi się, że dokładnie w znaczeniu potwierdzenia czegoś to kalka z angielskiego exactly i lepiej używać w takich przypadkach oczywiście czy właśnie tak

Fajna, zabawna i szalono-klimatyczna historia. Światotwórstwo bardzo przyzwoite, przyjemnie prowadzona narracja i dobrze napisane.

Czy oni, do licha, nie wiedzą, do kogo piszą!? Nie jestem żadną, chędożoną wróżką! Jam jest szeptuch! Władca umysłów!

Poprzedniego opowiadania (jeszcze) nie czytałem i wstęp, a zwłaszcza powyższe zdanie, dobrze wprowadzają w świat i tłumaczą, co tu się, do licha, wyprawia ;)

Bez pracy nie ma złotaczy, a bez złotaczy nie ma co pić.

Muszę to sobie zapisać gdzieś nad biurkiem.

– Król pragnie… ZJEŚĆ LEGENDARNY, MIĘDZYGALAKTYCZNY BIGOS! – Ostatnie słowa wykrzykuje, aż wszyscy goście podskakują na krzesłach.

Też podskoczyłem, ale ze śmiechu.

Bawiłem się wyśmienicie, zgłaszam do bigoso… biblioteki.

 

 

Ale fajna przygodówka, aż przypomniały mi się lektury z dzieciństwa ;)

Bardzo fajnie nakreśliłaś wschodni klimat.

Fajny opis samego pałacu, trochę poczułem się jak na “literackiej” wycieczce.

Przyznam, że nie było “wow”, ale czytało się naprawdę przyjemnie. Taka letnia lektura :)

 

Cześć, chalbarczyk!

Cieszę się, że dobrze się czyta.

Do bohaterów na razie nie planuję wracać, ale kto wie…

Dzięki za uwagi do kompozycji, będę brał je pod uwagę przy następnych tekstach.

Z tą klarownością już wyżej tłumaczyłem, że to tak specjalnie chciałem trochę przełamać schematy, ale dzięki. Wiem, żeby na przyszłość pisać jaśniej :)

Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

Podobało się, a jakże!

Ciekawe opowiadanie, widać, że wiesz, o czym piszesz i wszystko dobrze przemyślałeś.

Przyznam, ze nieźle mnie zaskoczyłeś, gdy uliczny prorok zaczął opowiadać o “wirze o czterech ramionach”, a chwilę później pojawił się portret pana “o czarnych włosach zaczesanych na bok i niewielkim, kwadratowym wąsie”.

W końcówce pojawia się nagle bardzo dużo nowych informacji o świecie, ale jest to zrozumiałe i jeszcze nie przytłacza czytelnika (do tej granicy przytłoczenia informacjami niewiele ci zabrakło).

Fajne przejście od opowieści o jednym człowieku do opowieści o całym świecie. I to właśnie pomysł na świat (i tego pomysłu wykonanie) mnie urzekło, bo same postacie jakoś nieszczególnie. Ale finał opowiadania tłumaczy, dlaczego te postacie są jakieś takie… niemrawe (?).

Ostała się jeszcze jedna literówka:

– Masz rację, nie jestem. – Najwyższy Kapłan zdjął maskę, ukazując ogorzałą od słońca warz, prawie identyczną z tą, którą Helal widział podczas ich ostatniej wideorozmowy.

Podobał mi się sam pomysł z lekiem-narkotykiem i jego efektami społecznymi. Skojarzyło mi się z Modyfikowanym węglem Morgana i praktycznie nieśmiertelnymi Matami, i protestami tamtejszych katolików domagających się prawdziwej śmierci.

Styl opka też mi się podoba. Czyta się przyjemnie, światotwórstwo jest dobrze wplecione, akcja jest dynamiczna.

Postacie są fajne, jakoś się wyróżniają, raczej dość stereotypowe, ale to w zupełności wystarczy dla niedługiego opowiadania.

Z głównym bohaterem miałem trochę problem. Przez całe opowiadanie jest bardziej obserwatorem, wykonującym polecenia innych, zgadzającym się na wszystko, a na koniec wyjeżdża z bohaterską bombą. Jakoś nie mogłem w to uwierzyć. Jeżeli kierowało nim przetrwanie, to dlaczego bohatersko zginął? Nie miałbym żadnego problemu, gdyby wsiadł do tej rakiety i sobie przetrwał, nie zważając na resztę ludzkości – w to bym uwierzył.

Brakowało mi też rozbudowania głównego bohatera. Właściwie nic o nim nie wiemy, nie wiemy, czy ma jakieś relacje z innymi ludźmi, rodzinę, przyjaciół, psa? Jaki ma stosunek do “kolegów z pracy”? Bo wiemy tyle, ze gapi się na tyłek Mychy. Myślę, że nawet informacja, że gdzieś tam wśród tych dwudziestu miliardów jest jego rodzina, wystarczyłaby mi do uwierzenia w wydarzenia z końcówki.

Problematycznym fragmentem było dla mnie też to przejście na drugą stronę (czy też deklaracja takiego przejścia). Jakoś poszło to za łatwo. Nawet jako “ten zły”, bym w to nie uwierzył i wyczuł, że Zadra coś za łatwo się zgodził i coś mi tu śmierdzi.

Na koniec jeszcze trochę mnie zastanowiło, dlaczego akurat przy dwudziestu miliardach populacji zakazano stosowania tego środka? Czy ta liczba ludności to jakaś granica, której przekroczenie grozi katastrofą? Jeśli tak, to czemu nie próbowano jakoś tej granicy przesunąć? Jeśli są możliwe podróże w kosmos, to dlaczego nie poszło to w stronę kosmicznej kolonizacji? Wiem, że opko nie o tym, że nie jest to hard-sf, dlatego tylko rzucam te pytania, ale nie wymagam na nie obszernych odpowiedzi z podawaniem naukowych źródeł ;p

Mimo tych wszystkich wątpliwości, opko naprawdę mi się podobało. Wcale bym się nie obraził, jakby było nawet i ze dwa razy dłuższe (pewnie wtedy moich wątpliwości byłoby mniej).

Polecę do biblioteki :)

Asharia, może NieR: Automata? Na pierwszy rzut oka to jRPG, w którym dziewczyna w krótkiej spódniczce szlachtuje wielkie roboty nienaturalnie wielkim mieczem. Ale gdy zagłębimy się w grę, powykonujemy questy poboczne, przeczytamy znajdowane teksty, zwrócimy uwagę na detale i połączymy sobie te wszystkie puzzelki, to otrzymamy naprawdę niezłą opowieść w całkiem ciekawym świecie. I do tego dochodzą jeszcze niegłupie wątki filozoficzne. Kawał dobrego sci-fi w wydaniu japońskim.

Finklo, dziękuję za komentarz. Rzeczywiście, mam tu trochę światotwórcze szaleństwo ;) Cieszę się, że postacie wyszły dobrze, może jeszcze pojawią się gdzieś w przyszłości .

Shanti, fajnie, że się podobało, dzięki za komentarz!

A co do zamknięcia – dzięki, że o tym wspomniałaś. Tu było to celowe, ale uwzględnię to przy następnych opkach ;)

patetronusie, miło powitać szeroko uśmiechniętego czytelnika :)

Logika mi podpowiada, że logicznie-odwrotne w świecie na opak powinno być nielogiczne. Ale jak coś jest nielogiczne, to wcale nie musi być logiczne, czyli nie musi być nielogiczne, a może być nawet logiczne. Więc, zgodnie z logiczną nielogicznością świata na opak, mam nadzieję, że nic nie wyjaśniłem i wszystko jest teraz ciemne ;)

patetronusie, miło mi, że dobrze się bawiłeś przy lekturze. Dzięki za komentarz :)

Bardzo przyjemna lektura. Raczej taka stawiająca pytania, niż dająca odpowiedzi. Spodobał mi się ten świat, nawiązania do Dicka, ale też i do chrześcijaństwa, koncepcja coraz doskonalszych androidów i sama konstrukcja opowieści (jedna długa scena). W końcówce spodziewałem się czegoś innego, ale i tak wyszło ciekawie.

Odpryskowy, czyli, jak rozumiem, zabrakło ci klasycznego wyjaśnienia “sprytnego” planu. Wiem, że tego typu historie zawsze mają wyjaśnienie planu – niezależnie, czy są opowiadane z perspektywy detektywów czy rabusiów. Świadomie zerwałem z tym schematem. Chciałem opowiedzieć historię z perspektywy rabusiów i trochę poudawałem przed czytelnikiem, że protagonistą jest detektyw. Jak detektyw, to i dochodzenie, wyjaśnianie zagadek itd. Ale gdy detektyw zmienił się w rabusia, zmieniły się także działania i motywacje postaci. Co może interesować rabusia, po wypełnieniu planu? No, według mnie, to już wyłącznie przyjemności ;)

Co do ostatniego akapitu, to dla mnie bardzo cenne, co piszesz. Dzięki temu wiem, co nie wybrzmiało w samym tekście. Wyjaśniam:

Rabusie wiedzieli, że i tak nie uciekną prosto z miejsca, więc dali się złapać – fałszywy sklep to po prostu część planu, przygotowana scena, w której jeden z rabusiów gra napadniętego sklepikarza.

Skąd szajka wiedziała, co ukraść? W jednym z przesłuchań wspomniano opcję “posiadania człowieka wewnątrz” – jak się na koniec dowiadujemy, ze zdolnościami polimorfii mogli zinfiltrować policję, a więc mogli zinfiltrować wszystko, co by chcieli.

Po co zinfiltrowali policję? To nieodzowna część planu, jeśli niepolimorficzna część gangu miała zostać złapana, to musieli mieć też pewność, że ich wyciągną. A do tego dochodzi kwestia panowania nad planem – jeśli sami prowadzą własne śledztwo to minimalizują prawdopodobieństwo nieoczekiwanych sukcesów ze strony policji. Sami mogą przeciągać śledztwo, aż wybuchnie zamieszanie i na komisariacie, i w całym mieście.

Jak dorwali detektywa? Nawet miałem to opisywać, ale uznałem, że nie za wiele by to wniosło. Raczej sposób dorwania nie wpływa zbytnio na fabułę.

A co do antylikantropów, zamieszanie, jakie wywołał ich brak, mówi nam o ich wartości – w danej chwili były cenniejsze niż cały wóz tego towaru.

Dziękuję za opinię. Chyba za dużo gram niedopowiedzeniami :)

morteciusie, dziękuję za opinię. Wymieniłeś wszystkie elementy, nad którymi szczególnie pracowałem, czyli protokół, zarysowanie postaci i świat.

Dzięki za zorganizowanie konkursu!

Jaka miła niespodzianka! Dziękuję jurorom za zorganizowanie konkursu i gratuluję wszystkim uczestnikom, wyróżnionym i zwycięzcom. To zaszczyt znaleźć się w tak zacnym gronie :)

katio72, cieszę się, że się podobało i moje pomysły wyszły zgrabnie. I dziękuję za ostatniego kliczka :)

Fladrifie, dzięki za wypunktowanie elementów, które dobrze wyszły. Co do mnemowizji trafiłeś w sedno – tego typu usługi były drogie, a do tego trzeba było poczekać na mnemowizora (a tu czas był ważny) oraz nie było to coś idealnego. Bardziej pokaz slajdów niż film, który bazuje na pamięci, a pamięć jest zawodna i wybiórcza. Dlatego też, jak próbował zaznaczyć Leggiahov, prawo nie dopuszczało tego jako dowód w sprawie – mogło służyć jako wskazówka, ale ze sporą dozą ostrożności.

Finklo, cieszy mnie, że się podobało.

Przed uczniem jeszcze dłuuuga droga, a póki co – wstyd. I dla ucznia, że się nie nauczył, i dla mistrza, że go nie nauczył :)

Fajna klasyka skrzyżowana z mitologią i klimatami nordyckimi. Moje pierwsze skojarzenie: God of War. Potem spostrzegłem twoje własne motywy mitologiczne i ciekawe nazwy stworzeń. Wyszło więc klasycznie, ale oryginalnie. Do tego ładna stylizacja.

Zaskoczyłeś mnie fabułą. Początek szedł dość typowo, potem, gdy pojawił się jarl, już było jasne, że to on tu będzie stanowił przeszkodę – i nagle się okazało, że był przeszkodą nie do przejścia. W ogóle nie czułem upływających znaków i zdziwiłem się, że to już koniec. Ale było to zdziwienie pozytywne. Plot twist niespodziewany, ale logiczny i satysfakcjonujący.

Gorzki, ale jednak, happy end – w końcu tu o wyzdrowienie syna chodziło.

Divinar kiwnął potwierdzająco głową, mimo to staruch postanowił przypomnieć mu tę historię:

Już myślałem “Oho, infodump”, ale ten fragment wyszedł całkiem zgrabnie. Zupełnie to kupuję, że stary widzący opowiada stare bajki, legendy, historie i anegdoty każdemu i w każdych okolicznościach, nie zważając, że są to opowieści powszechnie znane. Nie dość, że jest to nie tylko potrzebne czytelnikowi, to jest też wiarygodne w świecie przedstawionym. I skracający opowieść Divinar wyszedł nawet humorystycznie – oczywiście nie burząc powagi całego utworu.

Wtenczas Divinar zerwał się z uwięzi niczym niedźwiedź i jednym młyńcem zatopił topór w trzech przezroczystych cielskach. zostawiając po biesach białe obłoczki. 

Tuta drobna literówka (interpunktówka?) ;)

Podobało się bardzo, polecę do biblioteki.

Fabuła klasyczna, świat raczej też w kategorii klasyczne fantasy (w sensie bez szczególnych, unikalnych, charakterystycznych elementów właściwych tylko temu światowi), ale nadrabiasz bardzo lekkim stylem pisania, kojarzącym mi się z Sapkowskim.

Czytało się naprawę przyjemnie. Subtelny humor, tam, gdzie trzeba, i w dawkach odpowiednich. “Małomówny” woźnica Maurycy – fajny i naturalny ten jego monolog.

Jakbym miał coś tekstowi zarzucić to: za dużo przeszłości, a za mało teraźniejszości. Sporo tu opisów tego, co było, wyjaśniania tła, relacji między postaciami i opisywania wypadków poprzedzających akcję, a samej akcji trochę mało. Jestem zdania, że o przedakcji powinno się pisać jak najmniej, dosłownie porozrzucać w tekście strzępki informacji, z których czytelnik domyśli się tego wszystkiego, co zaserwowałaś w opisach. W końcu jeśli tyle miejsca poświęca się opisowi przeszłości, to może to właśnie te przeszłe wypadki są ciekawsze i opowiadanie powinno być o nich?

Ogólnie opowiadanie oceniam jako bardzo dobre. Choć zapamiętam je pewnie nie dzięki historii, światotwórstwie i postaciom, a bardziej dzięki przyjemnemu stylowi w jakim to opko napisałaś.

krar85, w zamyśle odliczanie do pełni miało budować napięcie, gdyż nieodnalezienie leków przeciw likantropii przed pełnią równałoby się panice w mieście. Szkoda, że to nie wybrzmiało.

Dobrze, że wszystko jakoś połączyło się to w logiczną całość, mimo pewnych niejasnych fragmentów.

Dzięki za komentarz!

Bardzo fajny pierwszy akapit.

Duuużo humorystycznych fragmentów, podobał mi się zwłaszcza ten zakład pogrzebowy, zbudowanych przy murach, które może w przyszłości powstaną.

Widzę mocną inspirację Planescape Torment, ale wyszło świeżo, wykorzystałeś znane motywy po swojemu.

Nie do końca podobała mi się końcówka. Myślę, że to może być kwestia przeniesienia akcji z Holton do Hedwigi. Całe opowiadanie było o mieście i jego mieszkańcach, a tu na koniec wątek z kimś z zewnątrz (był też Tuttle, ale to bardziej taki jego wątek osobisty).

Ale ogólnie bardzo mi się podobało, naprawdę fajny humor, fabuła raczej prosta, ale to wystarczy, by lekturę uznać za satysfakcjonującą.

Trochę mało się dzieje, czułem, że brak mi kontekstu, ale przyznam, że sam pomysł feudalnego rycerza zagubionego w dzisiejszym świecie spodobał mi się i wzbudziłeś moje zainteresowanie nadchodzącą powieścią. Oczekuję więc z niecierpliwością “Przypadków Fredegara von Stettena”.

Początek trochę wolny i długi – czyta się przyjemnie, z uśmiechem na ustach, ale jednak chciałoby się dostać jakąś akcję. A na te 50k znaków w sumie nie dzieje się tak wiele. Do koncertu właściwie mamy tylko ekspozycję: poznajemy bohaterów i relację między nimi + bohaterowie otrzymują zadanie. Może pomógłby w takim przypadku zabieg zmiany chronologii? Np. scena z zamarła publicznością na koncercie na początek, a dopiero potem wydarzenia poprzedzające? Mogłoby to zrobić dobrze opku, bo przez te 26k znaków do rozpoczęcia koncertu nie czułem zbytnio napięcia.

Humor wypada bardzo fajnie, ale zastanowiłbym się, które z docinków Rolfa i Joachima rzeczywiście coś nam mówią o świecie, postaciach i wydarzeniach, a które są wyłącznie słownymi przepychankami.

Fragment z kamieniozą fajny i (niestety) aktualny. Dobrze to wyszło, nienachalnie.

Czytało się naprawdę przyjemnie, dopiero po lekturze spostrzegłem, że to było aż 50k znaków. Ale jednak skrócenie i może jakieś zamieszania chronologiczne zrobiłyby z tego opka dobrego opko bardzo dobre.

Nowa Fantastyka