Profil użytkownika

Dla kogo pisać? Po co? Dla siebie? Dla innych? No cóż, jedni rozwiązują krzyżówki, grają w gry umysłowe, a drudzy ćwiczą pamięć i rozwijają wyobraźnię w nieco inny sposób? Drudzy snują te właśnie opowieści dziwnej treści. Uważają, że są winni sobie i innym coś – tym innym, którzy dawno odeszli. I dlatego wspominają bliskich i własne dzieciństwo, a wspominając skrobią.

Albo zmyślają od zera historyjki, by uciec od szarej rzeczywistości, by teleportować się za pomocą miejsca akcji gdzieś daleko, daleko, het, het.

Albo jeszcze inaczej: prowadzą dziennik, by uciec przed tym fatalnym rodzajem czasu, który przelatuje przez palce. Bo chcą zatrzymać czas i ten dzień, który jest dla nich z jakiegoś powodu ważny, jest wart zapamiętanie i zastopowania. Chcą, by ich marne życie nabrało sensu, by coś znaczyło. Najgorzej jest, jeśli człowiek się ciągle ogłupia, jeśli pachnie mu chmiel i alkohol, których wpływ na mózg jest zgubny. Wtedy być może pisarstwo staje się jedynie sprawdzianem tego, czy się już kompletnie nie zgłupiało.

Ach, no i pozostaje jeszcze tworzenie opowiadań na kanwie prawdziwych faktów. Opisujemy nasz pobyt na Słowacji, w Anglii czy Italii, trochę zmyślamy, a trochę trzymamy się faktów, by zachować całe wspomnienia tudzież ich urywki.

A co jest najbardziej dołujące dla tych, co uprawiają prozę i piszą opowiadania? Ano jej wielość i różnorodność. I brak możliwości monetyzacji twórczości lapidarnej, bo przecież kto by chciał płacić za szorty i opowiadania. Nasza praca ginie więc w całej masie podobnych. Liczymy na to, że ktoś nas zauważy, że nas odkryje, a tymczasem (może to wina nasza i naszego niedoskonałego warsztatu, zbyt małego talentu)... a tymczasem praca, którą wykonujemy jawi się jako nikomu niepotrzebna na tle tylu innych lepszych, bardziej kunsztownych czy wręcz wybitnych. Cóż na to można poradzić, że jesteśmy ludzką masą, że jest nas obecnie tak wiele miliardów na świecie? A swoją drogą, to dziwne, że nawet kajzerka w sklepie ma swoją ustaloną cenę, a nowelki-bagatelki nie mają, bo zero nie jest wartością.

Ponawiam więc pytanie: dla kogo i po co uprawiać ten rodzaj sztuki? I odpowiadam: dla siebie, a przy okazji też dla innych, dla zwykłej ludzkiej satysfakcji, choć z drugiej strony... ta satysfakcja to objaw próżności, którą ja osobiście potępiam. 

 

maciekzolnowski@wp.pl  


komentarze: 1679, w dziale opowiadań: 1666, opowiadania: 375

Ostatnie sto komentarzy

Dzięki Ci wielkie, Rybaku. Twój opis-komentarz jest również wspaniały i bardzo, bardzo literacki:

[Fragment traktujący o stacyjce:] takiej wygrzanej lipcowym słońcem, zabudowanej starymi budyneczkami z pruskiego muru, przesiąkniętej odurzającym aromatem kolejowego dziegciu i rdzy, połączonym z upalnym upajającym oddechem tzw. zieleni ruderalnej…

Piękne, po prostu piękne. :-)

 

Kliczek biblioteczny, czyli “biba”. ;-) Bardzo dziękuję za miłe słowa oraz cenne uwagi, Rybaku. No faktycznie wtopiłem z tymi minutami. Już poprawiam. 

Cześć Sylwia! 

Bardzo fajne opowiadanie, sprawnie napisane. Od razu widać, że nie zostało popełnione przez nowicjusza, ale przez kogoś doświadczonego. Szkoda, że takie krótkie, przez co mam pewien niedosyt. Czyżby wymogi konkursu? Akcja rozwija się w tempie szaleńczym, ale może tak właśnie miało być. Veni, vidi, vici! Z pozytywów należy jeszcze pochwalić bogate słownictwo. Według mnie te trudne wyrazy, o których mówisz wcale to a wcale nie odstraszają. O dziwo zrozumiałem wszystko. 

Pozdrawiam,

Maciek:-)  

Bardzo udane opko. 

 

Dzień robił się krótszy, ciemność zapadała coraz wcześniej. Nigdy nie znosiłem tego okresu w roku. Kiedyś pragnąłem, by lato trwało jak najdłużej, teraz zdaję sobie sprawę, że z życiem jest podobnie, wszystko przemija równie szybko, choć akurat w tym przypadku nie można mówić o cykliczności. Raz odebrana młodość, już nie powróci.

Jakie piękne filozofowanie, podoba mi się. :-)

Relacja kolejnych dziejów historii z kościołem i jego elementami jako pewną osią wydarzeń.

No i prosta, ślepa, bezwarunkowa wiara w Boga i Jezusa, która została tu przedstawiona w dobrym świetle. Pomyśleć, że opowiadanko pisał agnostyk-ateista. 

Realuc, od dzisiaj będę do Ciebie mówił Mistrzu, tak będę Ciebie tytułować. Dlaczego? Już wyjaśniam. Spodobała mi się wizja gór przesadnie wysokich, spodobał absurd. Zakończenie w stylu bizarro wgniotło w fotel. Mieszanka dramatu z komizmem jest po prostu przednia – wgniotła mnie w fotel. Fajne to wszystko, dobrze napisane i idealne pod względem długości. Dzięki, że dostarczyłeś wspaniałej rozrywki i umiliłeś mi sobotę. 

 

Polecam blog koleżanki, z którą się nie znam (jeszcze nie). ;-) Motyw gór górą! Może akurat Ci się spodoba. https://www.piszeogorach.pl/ 

Miałem kiedyś pomysł podobny, ale Ty byłeś szybszy i sprawniejszy. Czyżbyś był AI, a nie naszym Drogim i Kochanym Koalą?

I jeszcze jedno. Moja osobista opinia na temat cyfryzacji i sztucznej inteligencji: przeginamy. 

Zgadzam się z GreasySmooth, że tego wszystkiego jest za dużo, za dużo jak na szort, mogłeś napisać dłuższe opowiadanko. Jeśli takowe stworzysz, pierwszy przeczytam, bo jestem – jak wiesz – wielkim fanem Twojej twórczości. Ale pomysł i to coś z horroru… (jakiś rodzaj klaustrofobii) po prostu super. Masz tu też klimat. Pozdrawiam, MZ:)

Witaj, Koalo; dokładnie tak: trzeba mieć jaja; przyjaźń przyjaźnią, ale jak się czyta/słucha o Wołyniu, to nóż się w kieszeni otwiera. Serio. Dzięki, że wpadłeś i skomentowałeś. :-) 

Dzięki za odzew, SNDWLKR. 

Mam, że tak się wyrażę, mocno ambiwalentny stosunek do takiej ,,ludowej” religijności…

Ja też. Zauważ, że jest w tekście taka jedna scena, kiedy Franciszka zajmuje się jednocześnie Stanisławem, który lunatykuje, jak i świętym obrazem… może nawet bardziej obrazem aniżeli synem, co podpada pod jakąś formę dewocji, a nawet fanatyzmu religijnego.

Eldil, weryfikacja uskuteczniona, Ty także się napracowałeś. Będę musiał się zrewanżować, tylko czy będę umiał? Oto jest pytanie. Wszystkie Twoje propozycje uwzględniłem. Dzięki wielkie!!! :))

Maćku, lubię Twoje opowieści i tę też czytałam z przyjemnością.

Nie wiem, jak mam Ci dziękować, Droga Reg. Napracowałaś się. Zdaję sobie sprawę, że słowo “dziękuję” to tylko słowo, to może trochę za mało. :-) 

Trochę faktografii, do której ja podszedłem luźno:

 

Ochotnicy czuwają każdej nocy w wybranych domach.

 

22.01.1944 czerwone race nad najwyższym wzniesieniem – sygnał do ataku na Polaków; banderowcy na saniach; przed każdym polskim domem stoi Ukrainiec; miejscowość otoczona.

 

Mąż Franciszki Zamojskiej zastrzelił Ukraińca, grad kul od strony innego gospodarstwa – skuteczna obrona domu.

 

Na placu przykościelnym zastrzelony serią z automatu został Antoni Zamojski (30 lat). Trzem pozostałym: Janowi Zamojskiemu (19 lat), Mikołajowi Kościów (32 lata) oraz Franciszkowi Skałubie (15 lat) udało się wbiec na plebanię i ukryć w kominie. Tam jednak mordercy wdarli się i wszystkich zastrzelili. Następnego dnia wyciągnięto ich martwych i czarnych od sadzy.

 

Józefa Gajshajmer wspomniała, że ukrywając się przed banderowcami na strychu słyszała straszliwe krzyki swojej szesnastoletniej sąsiadki Anny Matejowskiej. Na drugi dzień okazało się, że banderowcy po wkroczeniu do jej domu nie mogli znaleźć gospodarza. Całą swoją złość skierowali na Annę, która w ostatniej chwili próbowała wydostać się przez okno. Mordercy dopadli ją na parapecie. Rozbili okno po czym przebijali jej ciało kawałkami szkła i bagnetami. Rozpruli brzuch po czym obcięli jej piersi i połamali ręce. Martwą pozostawili przewieszoną przez okno. Wybór tego domu nie był przypadkowy, ponieważ ojciec Anny był wcześniej polskim sekretarzem gminy.

 

Tekla Kuflińska była świadkiem, jak zamordowano jej ojca. Umierał on kilka godzin na jej oczach. Banderowcy zapukali do drzwi. Ojciec Tekli myślał, że to sąsiedzi i otworzył. Napastnicy weszli do środka. Jeden z nich zapytał się, "który to", a drugi odpowiedział "ten" wskazując na Polaka. Chwilę po tym rozległ się strzał. Ranny ojciec Tekli poprosił, by położyć go na łóżko. Rodzina starała się za wszelką cenę zatamować rany jednak po kilku godzinach ojciec wstał, rozejrzał się po mieszkaniu, powiedział "chcieli mojej krwi, to ją wypili" i zmarł.

 

Rankiem po straszliwej nocy Polacy szukali osób, którym udało się przeżyć. Pojawił się w Buszczu miejscowy sołtys Wasyl Kucaj. Wraz z Ukraińcami chodził po wszystkich domach przekazując wyrazy współczucia. Tak naprawdę sprawdzał, kto zginął, a ile osób uszło z życiem.

 

Transport kilkunastu żołnierzy niemieckich wraz z doktorem szpitala w Brzeżanach Stefanem Bilińskim i sanitariuszem Józefem Bereziukiem dotarł do Buszcza z samego rana. Według relacji świadków żołnierze niemieccy zapłakali po tym, jak zobaczyli spalone domy i zamordowanych w bestialski sposób Polaków. Lekarze kilkunastu osobom udzielili pomocy. Niemcy kazali rannych wozić do odległego o 25 kilometrów szpitala z Brzeżanach saniami tak, by doktor Biliński mógł pracować spokojnie na miejscu.

 

Rano po strasznej nocy żywi opłakiwali pomordowanych i pospiesznie robili trumny. W buszczeckim kościele odbył się pogrzeb 28 zamordowanych, pochowanych w 20 trumnach. Nabożeństwo odprawiało 3 księży. Następnie trumny ułożono na saniach i udano się w kierunku cmentarza.

 

Nie minęła godzina, a pojawili się żołnierze Niemieccy oznajmiając, iż udało im się złapać i zastrzelić mordercę. Był nim młody, ubrany w niemiecki mundur mężczyzna. Żołnierze obserwowali z okna swojej siedziby zamachowca, który podbiegł do doktora, oddał strzał i natychmiast uciekł. Reakcja Niemców była bardzo szybka, ponieważ większość z nich w tym najbardziej znani oficerowie wermachtu leczyli się u Bilińskiego. Ciało lekarza jak i jego mordercy złożono obok siebie w szpitalnej trupiarni.

 

Nieustannie w wieży kościelnej czuwali mężczyźni. Mieli przy sobie wcześniej ukrytą w świątyni broń. Dorośli kładli się spać na dole, a dzieci usypiano na wieży. Banderowcy zaatakowali kościół w marcu 1944 roku, dwa miesiące po tym, jak dokonali w Buszczu pierwszych mordów. Polacy dysponowali jednym karabinem Mauzer, butelkami z łatwopalnym płynem, granatami i kamieniami. 

 

Po drugim, marcowym ataku na Polaków ukrywających się w buszczeckim kościele przyszedł kolejny atak. Tym razem w Wielki Piątek, 7 kwietnia 1944 roku. Tego dnia podpalono wszystkie polskie zabudowania Buszcza. Podpalano także wszystkie żywe zwierzęta. Ich przerażający krzyk słychać było w najdalszych zakątkach miejscowości.

 

W sobotę 8 kwietnia kolejny raz podpalono kościół i plebanię. Spalił się drewniany dach kościoła, dwie wieże, a ogień stopił dwa dzwony. Przetrwały tylko potężne mury mające około 2 metry grubości. Później okazało się, że cudem ocalał znajdujący się nadal w środku obraz Matki Boskiej.

 

Franciszka i Józefa znalazły w kościele złoty kielich z komuniami. Skarb schowały pod kurtkę i udały się do siostry Franciszki – Jadwigi, u której w piwnicy spędziły noc. Następnego dnia Franciszka przebrała się w najgorsze ubranie jakie posiadała podszywając się pod żebraczkę. Z schowanym kielichem udała się do Brzeżan idąc linią kolejową z grupą podobnie ubranych kobiet. Kobiety zostały zauważone przez żandarmerię niemiecką. Do Franciszki podszedł jeden z wojskowych. Zobaczył, że na plecach niesie ona dziwny przedmiot. Przypuszczalnie odstraszyły go brudne ubrania i tylko przez nie dotkną kielichów. Przekonany, że to żywność pozwolił kobietom iść dalej.

 

Postanowiono zorganizować grupę kilku osób, która odważy się udać do Buszcza po ocalały obraz. Zgłosili się: Franciszka i Józefa Żołnowskie, ks. Dziekan Łańcucki oraz niemiecki kapitan Wehrmachtu Franc George Moravec. Ostatecznie po obraz prócz niemieckiego oficera udała się Józefa Żołnowska, ks. Zając oraz Józef Bereziuk, który mieszkał w pobliskich Hinowicach. Ekipa wyruszyła spod szpitala saniami ciągniętymi przez konie. W ostatniej chwili dołączyło do nich dwoje osób pracujących w szpitalu, którzy wraz z dodatkowym żołnierzem niemieckim mieli chronić transport.

 

w latach 70-tych ks. Bałabuch odnajduje suknię Matki Bożej i zanosi ją do racławickiego kościoła.

Językowo super.

 

Mam małe pytanko: da się to jakoś poprawić?

Czego tobie też życzę, bo widzę w tobie duży potencjał. 

 

Wrócę z dłuższym komentarzem. Pozdrawiam! MZ :)

Strasznie podoba mi się określenie “dyktatura dobra”. Jest wyjątkowo na czasie, jak ta mowa nienawiści (albo miłości). Lubię horrory i lubię opowiadania z humorem, więc jeśli dostaję i to, i to, jestem bardzo, ale to bardzo szczęśliwy. Pozdrawiam i kłaniam się! MZ :)

He, końcówka najlepsza. Podobało mi się. Pozdrawiam! MZ :)

Dzięki, Ambush; przepraszam, że wcześniej nie odpisywałem, ale dopiero teraz zauważyłem Twój wpis. Pozdrawiam! M :-)

Masz niesamowicie lekkie pióro, strasznie dobrze się Ciebie czyta, tyle ode mne plus pozdrowienia! MZ :))

Hej, Bardjaskier!

Zrobiłem tak, jak poradziłeś. Pewnie jest jeszcze sporo baboli do poprawienia, sporo powtórzeń wyrazów (”się”, “był” itp.). Będę starał się cyzelować błędy. Powoli do przodu. ;-)

Pozdrawiam również i dziękuję za ocenę oraz pozostawienie swojego śladu,

MZ:)

Kawał solidnej roboty, która przełożyła się na popularność tego opowiadania, co widać już choćby po ilości komentarzy (o czym ja, człek skromny, mogę jedynie pomarzyć). Było po drodze parę łapanek, z których skorzystałeś. I dobrze. Może to piórko jednak będzie? Kto wie, kto wie? ;-) 

Wdzięcznie napisane, przełamanie nutą grozy i niesamowitości bardzo udane.

Bardzo mi miło, Greasy; ciekawe, ile w głowie, gdzieś w podświadomości kryje się podobnych historii, bo przecież mieszkałem w tych górach (Beskidach) ładnych parę lat i je całym sobą chłonąłem, podziwiałem, kochałem.

Dzięki, Verus; pomyślę, jak naprawić usterki; co do zakończenia, to nie mam pomysłu, szczerze mówiąc; fajny jest ten zaproponowany przez Ciebie sposób na niedźwiedzia, ja znam inny: wystarczy śmierdzieć (jak w tym przysłowiu niedźwiedzim i wierszu Mickiewicza). ;-)

Hej Irka,

 

miło, że wpadłaś i skomentowałaś; cieszy mnie to. 

kupa roboty dla GOPR-u…

Oj, to prawda, to prawda…

 

to moja stara, choć dawno niewidziana znajoma…

Zabrzmiało tak, jakbyś mówiła o flaszce, o alkoholu, no i demonach przeszłości. Wiem, że nadinterpretuję, ale w pierwszej chwili tak to odebrałem. 

 

Dzięki za komentarz! Serdeczności!

MZ:) 

 

Przyjdzie czas, że wybiorę lepszę wersję, Zygfrydzie Drogi; na razie tekst sobie leżakuje i dojrzewa. Dzięki za wizytę i komentarz. :)

A mnie brakuje Fanthomasa, który pisze/tworzy bizarro. Bizarro wychodzi Ci najlepiej. No więc czekam z niecierpliwością na Twoje nowe dzieła. :)

Cześć!

Ja tak krótko.

Nie podoba mi się gra na siłę na emocjach: biedne dzieci, szlachetny rodzic; podoba się cała reszta: strona techniczna, tempo prowadzenia narracji, pomysł, a nawet tytuł. 

Pozdrawiam,

Maciej:)

 

Dzięki, OldGuard, dokładnie o taki klimat (lekkiej creepypasty) mi chodziło.

Całość w klimacie creepypasty, chociaż o lekkim zabarwieniu.

 

A może przetestować trasę?

O tak, polecam gorąco! :)

wystarczy zerknąć w mój profil, by sprawdzić, kiedy się pojawiłam…

Chodziło mi o to, że odcisnęłaś piętno na tym forum, i to do tego stopnia, że nie wyobrażam sobie “NF” bez Ciebie, Twojej obecności. Teksty na tym zyskały, choć oczywiście nie tylko Ty zajmujesz się “łapankami”. 

Doskonale napisane, zabawne i pomysłowe, lepsze od opowiadania Lovecrafta o kotach (takie moje zdanie). Pozdrawiam, Irko, serdecznie! :))

Dopowiem, że postać samobójcy spod Szyndzielni jest autentyczna. Ot, taka ciekawostka dla zainteresowanych.

Jedna rzecz się udała. Udało mi się zestawić różne strachy, różne sposoby straszenia i stworzyć z tego jakąś całość. Mamy więc horror zwierzęcy-cielesny, horror o duchach oraz horror katastroficzny, gdy brakuje w sklepie prądu, a ludzie zachowują się jak jakieś zombie. I to jest na plus!

Dzięki, Drogi Ślimaku, za Twój obszerny komentarz! :)

Kreujesz bohatera, który w sumie sprawia wrażenie mało zainteresowanego własnymi przeżyciami, przydarzają mu się drobne przygody bez większych konsekwencji.

Niestety nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z tym stwierdzeniem. Zgrzeszyłem dwukrotnie: za szybkim tempem narracji oraz bohaterem, którego nic nie obchodzi i któremu nic właściwie się nie dzieje. 

 

Z górskim pozdrowieniem,

Maciek:)

Dzięki, Dawid,

cieszę się, że się podobało, zmieniłem kategorię “horror” na “inne”, bo faktycznie opowiadanko jest momentami bardziej komiczne aniżeli straszne; starałem się myśleć obrazami i podejść do sprawy filmowo, ale niestety opisałem rzecz po łebkach… słowem: to moje najgorsze opko; serio: nie jestem z niego zadowolony. 

Pozdrawiam również!

MZ

“Ja siedzę na bezludnej wyspie (w środku miasta)”. A to dobre. ;-)

Dzięki, AP. Taka to legenda, że ją w całości sam wymyśliłem, to bardziej stylizacja na legendę i próba wyjaśnienia etymologii owego Bucza. Pozdrawiam, MZ. :)

Dzięki, Koalo Drogi. Nawet nie wiesz, jak bardzo humor mi poprawiłeś swoim wpisem i oceną. Jestem dzisiaj trochę zdołowany. Czytam i słucham audiobooków B. Siaka i już teraz wiem, że nigdy mu nie dorównam. To nieoszlifowany diament, niezwykle płodny młody pisarz, który pisze jak szalony. Skąd czerpie pomysły? Kiedy znajduje czas na tworzenie? Nie wiem. Jeśli jeszcze go nie znasz, to szczerze polecam! To nasz kolega z forum. Pozdrawiam serdecznie, MZ.:)

Nowa Fantastyka – Opowiadanie: BrunoSiak – Olbrzym powieść (Rozdział 1/37)

Opowieści Siaka – YouTube 

A oto, jak było naprawdę i co mnie zainspirowało do napisania opowiadania:

 

Niemcza, 11-12.09.2023

 

Dzień I

Lecę żółtym, zalanym przez słońce, wyjątkowo od rana nasłonecznionym szlakiem w stronę Kazanowa i Nieszkowic. Pani na rozwidleniu, jeszcze przy stacji, mówi coś o szlaku biegnącym przez Biały Kościół ku cystersom. Rozchodzimy się. Pani zmierza ku cystersom właśnie, ja brnę, płynę niemalże przez krainę rosy, przez co buty mam całe mokre.

W Nieszkowicach pytam o drogę, a chłop mi odpowiada, że mogę iść tak czy siak, że to wszystko jedno, bo droga biegnie i tak naokoło. Robię małe zakupy w sklepie i lecę dalej. Ciekawski sprzedawca pyta mnie, skąd, dokąd idę i czy to wycieczka. Tak – odpowiadam mu – to oficjalnie wycieczka niedocenianymi podgórskimi szlakami, które wcale to a wcale do łatwych nie należą i są traktowane po macoszemu, a jak się zgubisz, to nawet nie ma kogo o drogę spytać, a jak wejdziesz w pole kukurydzy dajmy na to, to na pociąg nie zdążysz… to na pewno.

Za Niszkowicami – Wzgórza Lipowe. Wejście do lasu i tamże błądzenie. Dzięki temu błądzeniu odkrywam śliczny efektowny wąwóz potoczny. Drwale mnie potem naprowadzają z powrotem na żółty. Nawracam się, w imię Ojca…

Tam, gdzie łączy się żółty z niebieskim… Ciekawe, dokąd prowadzi ten niebieski? Tam, gdzie łączy się żółty z niebieskim grzybki rosną. I zaczynają się zbiory. Małe co prawda, ale jednak…

Potem ciąg miejscowości, teren otwarty, zalany światłem słonecznym. Czerwieniec, Kowalskie i inne.

Kowalskie. Rozwidlenie żółtego i zielonego. Tym zielonym będę wkrótce wracał, nim i niebieskim.

Żelowice. Ruiny pałacu. Mówi mi o nich jeden facet, który sprząta teren przed kościołem. Dzięki niemu dowiaduję się o pałacu.

Za Błotnicą – las. I znowu intryguje niebieski, który odbija w lewo. W lesie – potoczek. Dalej, już w miejscowości, dworek w Piotrkówku. Ładnie tu. Klepię nocleg w pałacu i idę ku nieczynnej wieży oraz Kawiej Górze. Na Kawią nie docieram, wracam się, a wracając, skręcam do Niemczy. W sklepie jeden facet mi mówi, że jego kumpel wzmacnia i tak już mocnego portera wódką. Wierzyć się nie chce, co te ludzie teraz wyprawiają.

I wreszcie okrężną drogą przez Skrzyżowanie nad Niemczą, a potem czerwonym w stronę Starogórza na noc do pałacyku, w którym, z uwagi na koncert Wiśniewskiego, przez parę godzin jestem zupełnie, zupełnie sam, co mi bardzo to a bardzo odpowiada. Białej damy nigdzie nie widzę, a to szkoda!

 

Dzień II

Żółty, a od Maleszowa niebieski (szlak oczywiście). A za Janowiczkami pole kukurydzy. Nie lubię tych tak zwanych numerów z polem kukurydzy. Nie ma to jak wejść w takie pole i się zgubić, zgubić szlak, który na dodatek tonie w pokrzywach i cały jest zachwaszczony. Trzeba mieć intuicję; intuicję, odwagę i samozaparcie, bo nie ma kogo spytać o drogę w razie „wu”, nie ma, a wtedy jest klops. Człowiek brnie w miękisz zielony i cały czas się zastanawia: jestem czy może nie jestem na szlaku? Cały czas desperacko wypatruje znaków. Może tak iść i z pół kilometra i nic. Nie wiadomo, czy się wracać? Czy brnąć w to całe chaszczowisko. Dramat! Dobrze, że lubię dramaty, a jeszcze bardziej wspominać o nich lubię.

W las wchodzę, ale na krótko, bo zaraz – niekończące się pole widokowe kukurydziane między Górą Bednarz a Stachowem. A za Stachowem alejka topolowa… ładna, efektowna… taka jak na starych gobelinach.

Do żółtego dojście i dalej, jak wczoraj.

A w Białym Kościele – dożynki. Zwracają uwagę takty wygrywane przez akordeonistę, mdlejące w słońcu, w żarze popołudnia mdlejące, ciągle w kółko z uporem na nowo wymęczane, męczone.

A na stacji rowerzyści. Rozmawiają o odbytej wycieczce. Teraz mają się czym pochwalić. Pierwsze koty za płoty za nimi. Będzie tylko lepiej.

W pociągu rozmowa jego i jej, oboje – czynni himalaiści. A co ja, człek podgórski, mam na to powiedzieć? Czym ja, ze swoimi trasami niskopiennymi, mam się pochwalić? Mimo wszystko, po tym wszystkim, jestem dziwnie szczęśliwy i już teraz nie mogę się doczekać powrotu do Niemczy. To tak, jak w naszym hymnie narodowym prawie: „z ziemi obcej do Niemczy, za twoim przewodem złączym się z narodem niemczańskim”.

Vivat Niemcza! Vivat wszystkie stany! I to tyle drogie motyle!

No, chyba że skusiłaby mnie możliwość patrzenia na pasące się pterosomaki.

Ach, te nasze kochane zwierzęta! 

 

Dzięki za łapankę. Wszystkie babole poprawiłem. Nie sądziłem, że jest ich tak wiele. Pojawiły się w moim tekście jak grzyby po, za przeproszeniem, deszczu. ;-) 

Przeczytałem i wczułem się we wszystkie bolączki, wszystkie te rzeczy, jakie przeżywa Giewont. I więcej tam nie wejdę. Pozdrawiam serdecznie! MZ :-) 

Dzięki, Ambush, za miłe słowa, swoją wpadkę z tynkiem już poprawiam. 

Witaj Krokusie,

 

dzięki za Twój długi komentarz, tak za krytykę, jak i pochwały:

To, co udało Ci się zrobić, to namalować kilka naprawdę ładnych obrazów. Może nie jakichś rozbudowanych, ale znać po tekście, że potrafisz je tworzyć.

Cieszę się bardzo. Rzecz miała być filmowa. Poza tym poszedłem w kierunku creepypasty. Język jest stety-niestety bardzo współczesny, nie jest wyrafinowany, dominuje prostota i plastyczność. No i raz, zupełnie raz pozwoliłem sobie na stałe, dość wolne tempo, ale nie tak wolne, jak w pastach niejakiego Bruno Siaka, naszego kolegi z forum BTW. Nie ma tu zwalniania ani przyspieszania, nie ma przeskoków. Starałem się napisać rzecz zwyczajnie i po bożemu.

 

Pozdrawiam również, MZ. 

Caern, mnie też zabrakło bomb emocjonalnych. Horror to jednak trudny gatunek, choć nie wyobrażam sobie życia bez horroru i jakiejś próby zbliżenia się do niego, otarcia się. Bardzo dziękuję za Twoją opinię. :-)

AP, najchętniej bym poeksperymentował z tempem, choć to jednak nie moja działka, nie moja mocna strona. Moja teoria jest taka oto: istnieje optymalne tempo, takie jak w “Kodzie L. da Vinci”. Podobno operowanie sinusoidą też nie jest złe, ale w większych dziełach, takich jak powieść, gdzie są momenty zwalniania i momenty przyspieszania, stosowane na przemian. Ale co ja tam wiem?! Pozdrawiam, MZ. :)

hołubce w takt orkiestry…

Może lepiej “w takt muzyki”, co?

 

Ogólnie gitara, inspiracja słuszna jak najbardziej, trochę te samochody i komórki gryzą się z pustelnikami, rytuałami.

Pozdrawiam! MZ

Kiedyś już taki tekst napisałem (nie każcie mi powtarzać) “Szukam brzydkiej i bezzębnej”. Piękno przemija (wow). Zresztą prawdziwe piękno gołym (i podkreślam to gołym) okiem nie jest widoczne. No widocznie nie. A drabbelek faktycznie zacny. 

Roland ujrzał twarz staruchy z zakrzywionym nosem i kurzajkami.

Starość – radość nie, jak mawiają. 

Kurna, jakie to świetne. Minął Zagórze, minął Zarzecze, minął Zamorze i nadal minę miał tęgą. :-)

Parł naprzód, ignorując ból. – Przecinek? Chyba winien być? Tak czy nie?

Przy wilkach, które do dupy się dopierniczały padłem. Padełm i nadal leżę. Dam znać, jak, kiedy wstanę, jeśli wstanę. W sumie leży się dobrze dość. ;-)

Jakie poetyckie są te imiona: Żanna i Ostycja! Czemu ja nie wymyśliłem sobie takiego tytułu (cienias)?!

Witaj, AP,

 

na wstępie dziękuję za Twój komentarz. Nie, nie o ten Jaworek idzie, choć znam bardzo dobrze tamte strony i okolice Ząbkowic, Strzelina oraz Niemczy. Ech, te mało uczęszczane szlaki, które wyprowadzają w pola kukurydzy, a mimo to ja je tak kocham!

Zwykle moje opowiadanka można czytać z mapą w rękach, ale nie tym razem. Miejscówki wszystkie zmyśliłem sobie, choć dworska legenda, którą w tekście przytaczam, podobna jest do tej z Jedlinka. 

Cieszę się, że w miarę się podobało.

Chciałem poeksperymentować z agogiką, gdyż uważam, że istnieje optymalne tempo narracji, takie jak w “Panu Samochodziku” czy “Kodzie L. da Vinci”. Nie daj się czytelnikowi – działaj tempem (spisekpisarzy.pl)

 

Pozdrawiam również!

MZ

Historia ciekawa, fajnie napisana, choć czasem miałem wrażenie– trochę chaotycznie.

Dzięki, Dovio, podpisuję się pod tym zdaniem. Rzecz być może do poprawki. Pozdrawiam, Maciej. :)

Witaj Bruce, witaj Droga Reg. Dzięki, dziewczyny, za łapankę. Babole poprawiłem. Cieszę się przede wszystkim, że jest jakiś odzew (niewielki co prawda, ale zawsze jakiś). Jak same pewnie wiecie, dla autora najgorszą rzeczą jest brak komentarzy. Serdecznie i słonecznie pozdrawiam, Maciej. :)

Super. Będzie ocena. Wysoka. 

Ze spraw technicznych, drobnych, detalicznych, mnie nie podobają się dwa zdania:

  1. “Manty, jesteś łobuzem”. Może “łobuziarą”, bo to ona, nie on?
  2. “Towarzyszył mi jedynie Buena Vista Social Club”. Błagam, dopisz, że chodzi o zespół “Buena Vista Social Club”. Jak pojawia się końcówka “a” (Buena Vista), to z automatu moja podświadomość chce przekształcić wyraz “towarzyszył” na “towarzyszyła”. Poza tym można dodać tu cudzysłów. Co sądzisz?

 

Brak fantastyki w Twoich opowiadaniach już nie zaskakuje – stał się normą. Cóż, być może kiedyś to się zmieni.

Zmieni się, obiecuję Ci to i pięknie dziękuję za łapankę, Reg. :)

 

Bruce, Tobie również dziękuję i pozdrawiam serdecznie. 

No Fan. Chciałem i dostałem to, co chciałem. Horror. W przeciwieństwie do kolegi Koali, lubię, uwielbiam horrory. Kolejna Twoja “rzecz”, która dzieje się w aucie. I to mi się także bardzo podoba. Pozdrawiam i dziękuję. :-)

Nowa Fantastyka