Profil użytkownika


komentarze: 124, w dziale opowiadań: 102, opowiadania: 52

Ostatnie sto komentarzy

Gratulacje dla piórek. Z wyjątkiem Trzeciej nogi wyrównane pojedynki loży. Trudny miesiąc… Również gratulacje dla zde-nominowanych ;) Następnym razem…

Dzięki za TAKi. I za NIEki też dzięki ;)

No w sumie nie miałem jakichś głębokich przemyśleń gatunkowych. Wkleiłem, nacisnąłem ‘Opublikuj’ i niech się dzieje. Za to teraz mam przemyślenia. Pcham się trochę w gips, więc zaznaczam, że nie polemizuję z kwestiami biblio-piórkowymi i pokornie akceptuję oceny.

Może to temat na osobny wątek z niekończącą się akademicką dyskusją?

Przeczytałem nawet ‘definicję’ na wiki i na encyklopedii fantastyki (o Panie, gdyby w szkole kazali się tego uczyć na pamięć, to byłaby masakra). No i sam nie wiem. Bo z jednej strony zaczynając pisanie intuicja podpowiadała mi, że nie jest to tekst realistyczny, a z drugiej strony intuicja wykazuje zrozumienie, że tekst uważa się za niefantastyczny. Kiedy więc obie intuicje obrzucają się uprzejmościami w oktagonie, zacząłem się zastanawiać: jeśli to nie jest fantastyka, to co to jest?

Jeśli przeczytałbym hisotrię o nazistach wygrywających II Wojnę Światową dzięki skonstruowaniu bomby atomowej, to uznałbym to za fantastykę z gatunku historia alternatywna – mimo, że technicznie mogłoby się tak zdażyć. Albo AK dokonałoby udanych zamachów na Hitlera i Stalina, i uprowadziło niemieckich fizyków detonując przy okazji eksperymentalny ładunek atomowy, który tamci tworzyli w swoim laboratorium. A przecież to wszystko mogłoby się wydarzyć.

No więc nie jest to historia alternatywna, nie jest fantasy, nie jest hard SF, nie jest o wampirach. Nie wiem co to jest.

Może nietechnologiczne homeopatyczne SF w klimacie preapo?

 

Finkla

I tak przez cały czas kombinowałam jak koń pod górkę.

Może kopiesz zbyt głęboko? To dość krótki tekst i nie miałem aspiracji umieszczać w nim zbyt wielu odcieni. Główne postacie kondensują w sobie pewne ‘umiarkowane skrajności’ więc mogą się w nich odzywac echa różnych osób. Ale w zamyśle nikt konkretny. Chodziło raczej o postawy niż bezpośrednie aluzje. A z tym chrząkaniem to przypadek.

 

Koala75

Szkoda, że brak fantastyki przeszkadza

Skąd miałem wiedzieć, że historia o wykorzystaniu idei wolności i demokracji do niewolenia i autorytaryzmu zostanie uznana za realistyczną? Winni jak zwykle są politycy. 

Następnym razem dorzucę smoka… albo dwa dla pewności. wink

Nominacja? Głosowanie?

Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw…

Tym bardziej dziękuję Ambush i regulatorzy bo tekst nie był wcześniej betowany, a przy moich zdolnościach ortometrycznych nic dobrego by mnie nie czekało.

Dzięki za czytanie, nominację i taka.

Ale najbardziej za czytanie.

Dziękuję bardzo za przeczytania i poprawiania.

Nie zgodzę się, że nie ma fantastyki. A żądny władzy manipulant wykorzystujący demokrcję jako fasadę do władzy autorytarnej? Toż to 100% fantastyka!

 

Seenerze, bój się bogów!!!

Boję się. Wszystkich. Alfabetycznie, chronologicznie, a nawet probabilistycznie. Niestety, nie pomga :(

 

Co do ‘ubrania korony’ to wycyztałem, że zwrot ‘ubrać coś’, na przykład spodnie, jest regionalizmem właściwym Małopolsce i prawdopodobnie ma korzenie w okresie zaborów pod wpływem niemieckim.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ubrac-spodnie;10676.html

Ten cały ‘spolegliwy uzurpator gotów ubrać koronę’ to właśnie miała w założeniu być taka figura (ale nie figurant), która w swoim mniemaniu rości sobie prawo do władzy i zaszczytów, ale otrzymuje je dlatego, że generaus to akceptuje. Natomiast nie jest to dla uzurpatora układ oczywisty. On ma przekonanie o swojej wolności i niezależności, którą w gruncie rzeczy wyznaczają mu potrzeby i kaprysy generausa. Stąd to ‘ubranie korony’. Jakby bacia kazała mu włożyć czapkę przed wyjściem. Na dłuższą metę nie będzie miał nic do gadania. Nasunie mu ją nawet na oczy. A jak się zbuntuje to tylko na tym straci, bo się przeziębi.

Ale może niuanse nietrafione, a może się w nich zaplątałem i stały się nieczytelne… :/

 

Co umiałem, poprawiłem.

Dziękuję za przeczytanie.

a dorośli oddawali się beztrosce, pijąc, jedząc i zakochując się nagle, acz nietrwale.

No zakochiwanie się i beztroska jakoś mało wiarygodne, chyba że działa magia.

Czy dobrze połączyłem komentarz z tekstem? Działa magia… wina. Wydawało mi się, że ten ironiczny hedonistyczny eufemizm będzie bardziej czytelny.

 

Przebóg to Kmicic! Czy mówiłam już, że Sienkiewicz jest obecnie nieczytalny?;)

Starałem się wyczyścić czasowniki na końcach zdań, ale w paru miejscach odpuściłem. Nie twierdzę, że w tym tekście jest czytalny, ale ogólnie… czy mówiłem już, że Sienkiewicz jest zawsze czytalny? W każdym razie, jeśli jest napisany przez Sienkiewicza.

Nie ma takie formy.

Ale to nie znaczy, że w tekście nie może się pojawić. Kiedyś ‘chłpacy’ byli błędem karanym gardłem, obecnie są formą poprawną. Kiedyś… były jakieś formy, których, dalibóg, dziś już się nie używa.

Miał to być jeden z elementów nadających ‘patyny’ kronice.

Ale czy spełnił swoją funkcję… nie wiem.

Miało być dobrze, wszyło jak zwykle…

A właśnie, że zaglądam… czasem:)

Dzięki za zerknięcie.

No cóż pozostaje mi tylko przeprosić za… czytanie.

W tej sytuacji powinienem się chyba zająć chodowaniem pietruszki.

Chociaż biorąc pod uwagę moje zdolności, pewnie i to dam radę spier&()lić :(

 

Pocieszające jest jedynie to, że znalazłem się w Twojej wąskiej liście ‘najgorszych’ opowiadań na portalu.

Szczedrze Ci empatyzuje. Rozumiem, że ciężko jest czerpać z życia satysfakcję, jeśli już wszystko się widziało i wszytsko się wie.

Pozdrawiam.

Dzięki za czytanie.

@ninedin

Spodziewałem się, że Smok Wawelski będzie bardziej widoczny niż Wiedźmin, ale mam wrażenie, że prawie nikt się tu tego Wiedźmina nie dopatrzył. A bez tego opowiadanie ląduje w koszu podpisanym “przegadany zmutowany smok”.

W każdym razie dopisuję Ci w tabelce plusik za spostrzegawczość i oczytanie ;)

@Finkla

Czasem mnie ponosi niepotrzebnie z detalem. Pracuję nad tym. W pierwszej wersji historia zaczynała się w jakiejś zapadłej dziurze z dala od królewskiego miasta i sam pierwszy akt miał 45k. To by dopiero był “przegadany smok”.

No nie do końca chciałem iść w horror, przynajmniej w znanej mi postaci. Raczej zamierzałem poszukać tajemnicy, niepokoju, czegoś nieznanego i przynajmniej do jakiegoś stopnia niewytłumaczalnego. I trochę na tajemnicę, która przyciąga chociaż odstrasza..

Pomysł się przeistaczał parę razy w związku z licznikiem znaków i zbliżającym terminem. Wydawało mi się, że bez zapisu z kamery same zadrapania to będzie za mało, żeby Kruk zgłębiał taki nieracjonalny wątek sprawy.

A stopnie pomyliłem z całą pewnością. Dzięki za czytanie i uwagi.

A kto go krzyżuje? Widziałeś krzyżowanie?

Nie, ale wiem gdzie szukać :)

Ja też jestem zwolennikiem poprawności językowej, tylko słabo się na tym znam.

Zabawne. Forma nieco anegdotyczna, co przypomina mi niektóre starodawne antologie SF i napawa nostalgią. Językowo dostałeś tyle “porad”, że gdybym nawet coś więcej wypatrzył, to nie ośmieliłbym się odezwać. Rzeczywiście, przydałoby się chyba podszlifować nieco zdania, żeby pozbyć się paru niezręczności, ale nie krzyżowałbym Cię za to, jak napisałeś.

Przyjemnie się czytało.

Temat dzieci praktycznie wyleciał. W zasadzie zostało tylko, że to strażnicy. Dla tej wersji musiało wystarczyć. Ale wskazówek kogo pilnują zostało sporo;)

Dziękuję za czytanie i komentarze.

Historia początkowo zajmowała więcej miejsca, ale limit wymusił pozbywanie się przymiotników i innych części mowy, których nazwy nie znam. Myślę, że bliżej 50-60k łatwiej byłoby sterować nastrojem i tempem opowieści, dać więcej chłodu i niepokoju w niektórych scenach, mocniej wydeptać ścieżkę dla czytelnika.

Gromnik i jego brat w bardziej widoczny sposób byliby powiązani z figurkami w ziemi, silniejsza byłaby sugestia, że to nie rzeźby tylko dzieci Gromnika, bardziej widoczna wskazówka, co jest pod ziemią. No i znajomość Kruka z księdzem byłaby pełniejsza, przez co jego bezpośrednie zwroty byłyby oczywiste. W końcu skoro czasem wieczorami grają sobie przy wódeczce w tysiąca, to mogą do siebie mówić po imieniu ;).

Wyszło jak wyszło…

Bardzo dziękuję organizatorom.

Bardzo gratuluję wszystkim uczestnikom i oczywiście zwycięzco-wyróżnionym :)

Część opowiadań już przeczytałem, ale nie chciałem się udzielać przed rozstrzygnięciem. Pozostałe przeczytam jak tylko przyjdzie czas, kiedy będę miał… czas :(

Dopiero skończyłem tekst na Baźnie.

Mam nadzieję, ze wyrobię z Planetami. Jest jakieś lobby przesuwania terminu o dzień czy dwa…….?

Czy ktoś miałby ochotę popatrzeć na mojego Sługę ludu w betach?

To tekst na konkurs Baźnie. Termin za parę dni, a u mnie z ortografią kiepsko.

Jakoś się odwdzięczę…

Zdecydowałem się coś tu napisać, bo za sam język należy Ci się plus. Nie jest może jakiś nadzwyczajny, ale poprawny i komunikatywny. Sprawnie piszesz, co chyba przełożyło się na tę nieszczęsną długość tekstu. Innymi słowy masz narzędzie i chyba warto z tego korzystać. Stylizacja to kwestia gustu, można się spierać bezproduktywnie przez wieki, ale piszesz poprawnie i sprawnie. Gratuluję.

Przyznam się natomiast, że poddałem się po około 20k, bo… odniosłem wrażenie, że tekst jest trochę o niczym. Nie do końca wiem dokąd prowadzi fabuła, szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałem czy gdzieś prowadzi, a realia nie są aż tak wciągające, żeby złapały same w sobie.

Popracuj trochę nad rozwojem na poziomie fabuły, opowieści i może Ci wyjść coś fajnego.

Powodzenia.

Serio mówiąc nie mam pojęcia jakie kryteria grafomanii i ‘dobrości’ w tego rodzaju konkursie mogą być przyjęte. Natomiast, mimo włożonego wysiłku, zdania czyta się dobrze. Weszło gładko i z uśmiechem, dlatego wnioskuję, że jest za dobre, żeby było dobre.

Nawet nie wiem według jakich kryteriów należałoby ‘klikać’ opowiadania z Grafomanii :/

Fatalnie.

Zbyt dobrze napisane, żeby mogło uchodzić za grafomanię. 

Ratuje Cię jedynie początek w tej jednej jedynej karczmie w samym środku samego środka., od której zaczyna się tak wiele niedocenionych historii fantasy.

Może zrób przynajmniej jakieś ortografy w pierwszym akapicie, bo przepadniesz w konkursie ;)

Trawka lekiem na imperializm/kapitalizm. Hmmm… może i tak.

stolicy pogubionej życiowo gównarzerii

Literówka chyba jakaś.

wyglądasz na Meksykańczyka!

Brawurowo :) Jeśli by był z Meksyku to chyba Meksykanin? Może nawet wąsaty?

Przyznam się, że od jakiejś połowy przeskakiwałem po tekście, żeby sprawdzić dokąd to zmierza, więc mogłem coś przegapić. Jest w tym jakiś element fantastyczny?

Podoba mi się, że dałeś radę upleść historię wokół jakiejś myśli przewodniej. To dobrze wróży na przyszłość. Styl wydaje się być trochę grubo ciosany.

Cholernie bolał go łeb, a ciało zdawało się ważyć tonę.

– Wyglądasz jak gówno – rzekł ubrany w szyty na miarę garnitur przybysz, wchodząc do środka – i pachniesz niewiele lepiej.

Bart wcisnął mu do ręki strzelbę i wymierzył sobie z całej siły cios w twarz. Sądząc po dźwięku pozbawił się przy tym kilku zębów.

Czuł się jak gówno.

 Jakaś niewidzialna siła przywiodła go na Ocean Beach i kazała usiąść na zimnym piasku. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie mu łeb, albo że dostanie zawału serca.

Może to przez samą historię, ale pachnie mi to stylizacją z amerykańskich kryminałów lat sześćdziesiątych. Gdybyś poszukał stylu odrobinę subtelniejszego niż walnięcie młotkiem trafiłbyś bliżej moich gustów :)

Jest parę literówek i brakujących spacji, których nie chce mi się drugi raz szukać.

Tak ogólnie widzę jednak potencjał. Jest logicznie skonstruowane, język da się poćwiczyć. Temat… co kto lubi. Szukaj.

Powodzenia.

to już nie kontynuowałem

No i przegapiłeś lądowanie obcych na zakończenie :)

A z pierwszym Wiedźminem wcale się to nie kojarzy?

Miałem jeszcze zaczętą wersję pełną, w której Dziergwa mieszka w zapadłej dziurze i intencjonalnie rusza do króla, bo Ostryk daj im w kość. Pierwsze 50k miał nawet okazję przeczytać pewien Edward P. Zapowiadało się to na jakieś 150k i stwierdziłem, że trzeba upraszczać.

Dzięki za czytanie.

Smok goni za tym, co utracił, co mu odebrano, o czym – być może – marzy w jakiś sposób. Czy to aby nie ludzkie zachowanie? Imho często właśnie brak czegoś/kogoś jest motorem naszych działań.

Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz!

Pytanie wychodzi dla mnie z tego kawałka:

była to najdłuższa nieplanowana rozmowa człowieka z SI przeprowadzona

Jest smok li tylko SI czy nie?

Wykształcenie potrzeby może wiązać się albo z własnym doświadczeniem (miałem coś, ale straciłem – chcę mieć znowu), albo z przeniesieniem (zabawa wirtualną skakanką wygląda na reklamie świetnie, muszę ją mieć).

Jeśli smok jest takim Robocopem to wtedy mógł mieć doświadczenia z poprzedniego wcielenia. Ale wtedy nie jest czystym SI. Jakie uprzednie, utracone doświadczenia może mieć czyste SI – oto jest pytanie.

Masz całkiem niezły materiał do “przeniesionej” potrzeby w otwarciu opowiadania. Para zadowolona po kopulacji. Nie chodzi oczywiście o kopulację, ale o relację z drugą tożsamością. Żeby to jednak zagrało, Smok musiałby odczytywać ich reakcje pozytywnie, a on ciągle marudzi, że się stukają, narażając misję.

Mam nadzieję, że zrozumiale wyraziłem swoje wątpliwości, ale oczywiście nie domagam się przepisywania tekstu :)

Niczego sobie. 

Solidnie napisane i opowiedziane.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do błędu człowieczeństwa, właściwego (podobno) człowiekom, przy analizowaniu innych bytów. Czyli po ludzku, co już ktoś wspomniał, Smok jest zbyt ludzki. I to czasem trzeszczy odrobinę w drobiazgach, ale też w ogólnym ujęciu.

Według moich danych, była to najdłuższa nieplanowana rozmowa człowieka z SI przeprowadzona na zasadach partnerstwa, do której żadna ze stron nie czuła się bezpośrednio zmuszona.

Ludzie poznają pewne rzeczy poprzez doświadczanie ich. Chcą tych doświadczeń, ponieważ raz je już mieli i chcą je powtórzyć. Czasem chcą doświadczyć coś, co znają z relacji. Może to temat bardziej dla kogoś, kto siedzi w socjologii, ale Smok trochę dąży do czegoś, czego nigdy nie miał. To jest fajne jako fiction, ale czy ma sens jako science?

Ale przynajmniej nie chciał zdobyć władzy nad światem :)

Klikam.

Nie jest źle, ale… nie jest też za dobrze.

Bardzo dużo jest w tekście błędów.

– Moi rodzice nie są tacy – zaczęła – Dla nich kobieta nie powinna

– Moi rodzice nie są tacy – zaczęła. – Dla nich kobieta nie powinna

Przy dialogach dość często brakuje Ci kropek. 

Powinieneś był umrzeć. Nie powinieneś już  żyć…

Chyba “nie” gdzieś uciekło, za to zostały dwie spacje.

Poza tym sporo różnego rodzaju powtórzeń.

Pomyślałem ze smutkiem, że nici ze spokojnej nocy; przepełniony dziwnym niepokojem nie mogłem położyć się i po prostu zasnąć. Tak też ostatecznie było. Całą noc obracałem się z boku na bok, a gdy zasypiałem, po chwili budził mnie byle szmer. Nocy tej zaiste nie mogę zaliczyć do udanych.

Obok niej, na wzgórzu, mieścił się klasztor otoczony masywnymi murami. Wyglądał raczej jak fortyfikacja niźli kompleks budowli sakralnych. Doszły mnie słuchy, iż klasztor w razie niebezpieczeństwa miał pełnić funkcję obronną dla zakonników oraz wszystkich mieszkańców z okolicy. Bardzo zaciekawiony historią tego klasztoru postanowiłem dopytać braci zakonnych o to i owo.

Późnym popołudniem znalazłem się w okolicy celu mojej podróży. Już z daleka widziałem ogrom klasztoru. Budził we mnie podziw. Z dołu nie widziałem, którędy wchodzi się do zespołu klasztornego.

Jest takich rzeczy sporo więcej w tekście.

Zdjąłem płaszcz i podałem go służącemu, który powiesił mój cenny burnus na wieszaku.

Mam takie ogólne odczucie, że jest całkiem niezły potencjał w języku, którym piszesz, a z drugiej strony, prawie za każdym razem, kiedy go “stylizujesz” wypada to niezbyt dobrze. Powtarzasz określenie dla tego samego przedmiotu i brzmi to dziwacznie.

Ubrana była w myśliczek, o jest ubiór do jazdy konnej

Czy zamiast “o” powinno być “to”? Wygląda to na “szkolenie” czytelnika i też brzmi raczej słabo.

Język wymaga dopracowania, ale moim zdaniem coś w nim jest. Wydaje mi się, że uproszczenie go i zaoszczędzenie w stylizacji sporo mogłoby mu dać.

Kolejna rzecz to fabuła. Przyznam szczerze, że nie zawsze widzę związki przyczynowo skutkowe, albo ich sens.

Bohater ma często przeczucia: że kobieta przyszła tam dla niego, że wiersz jest dla niego. Skąd? Po co? Czy tylko po to, żeby pchać akcję do przodu? Dziewczyna zakochuje się w nim w pół akapitu, on od razu chce z nią wyjechać, kobieta wabi go do siebie w aurze mrocznej tajemnicy, tylko po to, żeby się z nim “tenteges”. A w dodatku “tenteges” jest z definicji złe, chociaż nic nie wiadomo, żeby był mnichem, księdzem, mężem, albo złożył śluby czystości. Więc właściwie dlaczego mu nie wolno? Rozumiem, że gospodarz mógł być niezadowolony, że gość sprowadza do jego domu lafiryndy po nocach, ale żeby z powodu jednego numerku iść do klasztoru? Nie wybrzmiewa to z tego tekstu za bardzo.

Udało Ci się, mimo niedoskonałości języka, zbudować klimat półmroku i niepokoju, udało Ci się obiecać tajemnicę. Ale, moim zdaniem, nie udało Ci się spełnić obietnicy. Średnio widzę związki między wydarzeniami i średnio widzę w nich sens, który prowadziłby do finału. A jest potencjał.

 

A będzie tag konkursowy czy trzeba sobie we własnym zakresie coś dopisać w tytule?

Jeśli czegoś nie rozumiem w Twoim tekście, to z pewnością godziny publikacji :)

Jeśli czegoś mi brakuje, to nutki optymizmu, ale taki wybrałeś temat, więc tak to poszło…

Ortografii nie sprawdzam, technikę masz – nic nowego. Gdzieś po drodze pachniało takim zamknięciem fabuły, ale nie pointą. Czytało się nieźle i w sumie chyba jednak mi się podobało.

Niezły tekst, choć trochę smutny.

Za to pierwsze mam ochotę dać klika, za drugie zgłosić do Administracji…

Muszę pomyśleć.

PS.

Tak się zastanawiam, choć to opowiadanie tylko uchyliło szafkę, w której to moje zastanawianie się schowało jakiś czas temu, czy rzeczywiście powtarzająca się względnie często wizja przyszłości z masowo produkowanymi osobowościami, korporacyjnym ujednolicaniem i “szarzeniem” społeczeństwa jest uzasadniona?

My też jesteśmy przyszłością kogoś z dawnych lat, a wciąż zachowujemy odrębność i różnorodność. Ale to tylko moje rozmyślania nad sztafażem, które tekstowi nic nie ujmują.

Seenerze, bój się bogów!

Znowu grubo! I to po wielokroć!

Bogów się boję, ale nie pomaga :/

W pozostałych kwestiach uwagi należy kierować do Reja i Parkoszowica. Ja robię co mogę :( I nie robię tego specjalnie.

Nie moja wina, że durna autokorekta “czuł” i “czół” uznaje za poprawne.

Nic nie poradzę i pozostaje mi jedynie prosić o wyrozumiałość.

A… i dziękuję, że mimo tych “niedogodności” przeczytaliście.

Posprzątałem, co umiałem.

Myślę, że ścieżka się po prostu wiła.

Może i tak, ale ta “powykręcana” tak mi się spodobała, że prowokacyjnie zaryzykuję tym razem… :)

Hmmm…

(Jakieś 30 sekund namysłu)

Hmmmm…

(Jeszcze ze 20 sekund namysłu)

Hmmm…

Jest w tym jakiś element fantastyczny? Tak z ciekawości pytam, bo to portal poświęcony fantastyce.

Język potrzebuje czasu. Zdania nie są najgorsze, ale do płynności i swobody trochę im brakuje.

Do tego pojawiają się problemy interpunkcyjno-stylistyczne. Tak mi się wydaje. Nie jestem specjalistą, więc zostawię to komuś innemu.

No i fabuła. Bohater zafiksował się na punkcie dziewczyny z sąsiedztwa. Widzi ją dwa razy z kimś innym i już wie, że dziwka? Czuje się zraniony i ją zabija?

Ok, jest niby “dziwakiem” więc coś tam sobie może w głowie poukładać po swojemu.

Szczerze mówiąc nie wiem jak to odbierać.

Myślę, że przyda Ci się jako ćwiczenie. Poszukaj trochę swobodniejszego języka, mocniejszego uzasadniania związków pomiędzy wydarzeniami i nadania im jakiegoś wydźwięku.

Nie twierdzę, że tego tu wcale nie ma, ale jak dla mnie wyszła makabra dla makabry. Ani treść, ani realizacja pomysłu się nie bronią.

Szukaj :)

Czy wiersz to czy proza?

Nie mam pojęcia, ale zgaduje, że stosowanie z taką konsekwencją krótkich zdań jest zamierzone. Trochę robi się z tego film poklatkowy, trochę skandowanie, trochę amelorecytacja.

Nie znam się na takiej formie, więc mogłem coś przegapić w treści.

Przykro mi, mnie się w głowie nie zakręciło.

Nie ma “letko”…

W tej historii może i dało by się cos pokazać, ale…

Nie ma nic złego w pisaniu długich zdań, pod warunkiem, że są poprawne językowo, stylistycznie, gramatycznie, a może jeszcze i pod innymi względami. U ciebie zdania przenikają się jak równoległe rzeczywistości w “Strefie zmroku”. Można odnieść wrażenie, że kropki i przecinki stawiał generator stochastyczny. Bardzo ciężko jest zrozumieć o czym chcesz napisać. Może spróbuj zacząć od krótszych i prostszych, bo ja tu po prostu zabłądziłem.

Jestem ciekaw, czy autor odpowie :)

Autor odpowie, nie jest taki, żeby nie odpowiadał :)

Nie zaglądałem tu od jakiegoś czasu, bo temat dla mnie trochę się zakończył, ale dziękuję zaglądającym za czytanie i uwagi.

Tekst powstał na konkurs i w ramach ograniczeń konkursowych dość mocno “cierpiał”.

Chciałem dać mu szansę poza limitami. Wyszło, że za bardzo rozbudował się wątek Sipalis-Igorius przez co wątek główny, czyli świadome wyrzeczenie się złota schował sie na drugim planie – niestety. W dodatku źle zapisane zakończenie przebija najwyraźniej jak przez mgłę zamiast dawać światłem po oczach.

Dla Sipalisa alchemia to tylko przykrywka i okazja do własnych badań nad naturą świata. Dla króla również, bo ma swojego prywatnego anatomo-patologa i truciciela w jednym. Dlatego Helsig przepadł a Igoriusa się posyła , żeby nie plątał się pod nogami; dlatego zwłoki bada się w lochach. Stanowisko alchemika z jednej strony jest bezpieczne, bo mało chętnych na nie czycha i trzeba mieć kompetencje, żeby się o nie starać, a z drugiej daje szansę na spełnianie się w nauce Sipalisowi.

Igorius jest do o”zginięcia” tak czy inaczej, bo przez to wybrzmiewa filozofia Sipalisa, ale żeby jego śmierć nie bolała za bardzo, to jest takim raczej mało sympatycznym typkiem.

A w pierwszej scenie król gada do siebie, bo to jego wewnętrzna spowiedź, tyle że wypowiedziana na głos – niezaleznie od obecności Sipalisa. To dlatego postanowiłem odkryć go nieco później. Podwójny skręt w zakończeniu miał polegać na tym, że tajemnicę poznała również Hilde i według filozofii Sipalisa równiez ona powinna zniknąć.

Ale skupiając sie na wątku Sipalis-Igorius reszta się posypała, a w głowie brzmi mi przekleństwo Tarniny: chciałes napisac powieść, to trzeba było napisac powieść…

 

Na tę chwilę czasu na pisanie mam mało i poświęcam go na coś innego, więc wybaczcie, że nie poprawiam przecinków :( ten tekst trzeba by przepisac po raz kolejny, żeby coś konkretnego zniego wyszło.

Niemniej jednak dziękuję za uwagi, postaram się znich skorzystać przy kolejnych tekstach.

 

PS.

Sipalis odkrył wersję idealną kamienia – wszystko zamienia się w złoto. Do maskowania odkrycia wystarczy już proces złoto w ołów. Sipalis to bardzo sprytny herbatnik ;)

Dzięki za czytanie i łapanki. Mam taką teorię, któej jestem neimal pewien, że to portal przestawia mi literki w tekście. Globalny spisek, innymi słowy, bo wszystkie portale tak mi robią.

To już czysta fantastyka! Jak Boga kocham, jeszcze nigdy nie strzeliły mi w domu żabki – przy pociągnięciu firanek zawsze poddawał się zasrany karnisz!

Nie sprawdzałem realiów, przyznaję bez bicia:) Mnie też kiedyś karnisz zleciał na głowę, bo źle nawierciłem dziury pod kołki. Ale z drugiej strony, jak mój ojciec mocował karnisze w rodzinnym domu, to prędzej by się ściana zawaliła. Umówmy się, że karnisz i kołki były narodowe, a żabki chińskie.

Autor dziękuje za przeczytanie. Autor zaczerwienił się, czytając komentarze.

Przycinałem z 20k, większość ze sceny pojedynku, więc powoli, ale się uczę… Gaduła ze mnie… :/

Co do języka, to się zgodzę, bez zewnętrznego korektora u mnie się nie obędzie

Jeśli myślisz i widzisz obrazami, a chcesz to przekazywać słowem, to automatycznie tworzysz dodatkowy poziom trudności. To trywializm, ale jeśli chce się coś przekazywać słowem, to trzeba opnanować słowo jako narzędzie. Inaczej tworzyw nie che się poddawać. A skutki są na przykład takie:

owalne drzwi, których jednak nikt wcześniej nie otwierał. Nie tylko nie znaleziono pasującego klucza, ale też nie było żadnego pomieszczenia po wewnętrznej stronie.

Ty, jako autor, zapewne doskonale wiesz co to oznacza, wyobraziłas to sobie, ale dla mnie jako czytelnika… to zdanie jest odrobinę… absurdalne. W jednej z “Bajek robotów” Lema jest spór między bohaterami czym jest “nic”. Statek ma burtę, w burcie są drzwi. Za nimi jest “coś”. Od wewnątrz może być niedostępna przestrzeń, do której nie ma żadneych drzwi, może pomieszczenie, w którymw tym miejscu nie ma drzwi, ale “nic”? Co to właściwie znaczy?

Moim zdaniem zkończenie z lustrami jest dużo bardziej ciekawe. Czegoś Ci jednak w nim brakowało. Zakończenie w stylu “się mu śniło” to… wybacz histrię :)… okradanie czytelnika. Cokolwiek sobie wyobraził po drodze, jakikolwiek nadał sens tym wydarzeniom, właśnie został okradzinoy. Przyśnić się może wszystko i poza “Incepcją” nie znam zbyt wielu przypadków, żeby autor potrafił nadać temu jakiś sens.

I tu, moim zdaniem, przejawia się brak powiązań w zdarzeniach w tej historii, który sama odczułaś i dodałaś ten VR. Owszem, Mechaniczna pomarańcza czy Odyseja nie są dla wszystkich. Ktoś kiedyś naświetlił mi, że pisząc musimy założyć pewien poziom kompetencji czytelnika. Inaczej się pisze dla dzieci, inaczej dla nastolatków, inaczej dla wytrawnych miłośników kryminałó, którzy już po tytule potrafią zgadnąć kto zabił.

W tym tekście brakuje jednak kontekstu. Zupełnie. Dlaczego bohater kogoś szuka? Jakie będą konsekwencje jeśli go nie znajdzie? Jakie będą jeśli go znajdzie? Pretekst fabularny poznajemy pod koniec, a kontekstu nie ma wcale.

Oglądając obraz z zachodem słońca wcale nie muszę się doszukiwać w nim rozbudowanej fabuły, ale wtedy obraz (w twoim przypadku tekst) technicznie musi uzyskać taki poziom, żeby ten brak skompensować.

Wyobraźnię już masz. Bogatą. Szlifuj słowo. Powodzenia.

Masz bardzo bogatą wyobraźnię. To widać i w tym tekście i tym o poławiaczu chmur.

Niestety umiejętności czysto techniczne zostały daleko za nią i wymagałyby sporo pracy, żeby nie przeszkadzać w czytaniu.

Piszesz obrazami. W zasadzie cały tekst to zbiór obrazów. Słowo pisane nadaje się do przekazywania słów, tak w pierwszej kolejności. Do przekazywania obrazów jest trochę gorszym narzędziem, ale… moim zdaniem pod tym względem nie jest tak źle. Obrazy są dość zrozumiałe i gdyby popracować nad językiem mogłyby nawet nieźle działać na czytelnika.

Ale… Moim zdaniem są trzy ale.

  1. Brak opowieści. Rzeczy w tym tekście dzieją się. Tylko pozornie są w nich związki przycyznowo-skutkowe, bo w rzeczywistości ich nie ma, ewentualnie znasz je tylko Ty. Bohater szuka jakiegoś alchemika, ale to okazuje się dopiero gdzieś za połową tekstu. Na początku, kiedy opisujesz jak wszedł w posiadanie klucza, nic na ten temat nie ma. Wygląda raczej tak, jakby był ciekawy. Potem zazwyczaj wchodzi tam, gdzie potrzebujesz i tyle. Nawet finał nie ujawnia dlaczego po drodze podejmował takie, a nie inne decyzje.
  2. Sam finał w stylu “się mu śniło/wyświetliło” to dla czytelnika żaden finał. Zrobiła się z tego seria kolorowych obrazków. Fajne ćwiczenie dla piszącego, ale nie dajesz czytelnikowi żadnej historii. Wiesz, opisujesz różne cudeńka i niestworzone rzeczy, a potem uciekasz w “się mu śniło”. Jaki sens ma w tej sytuacji to wszystko co się wydarzyło?
  3. Język.

a drewniana promenada, która przemierzał, skrzypiała

Prawdopodobnie którą

Mijał postawne, ciemne i żeliwne podpory lamp, które

Mogę się mylić, bo nie jestem ekspertem, ale to “i” w takim ukłądzie sugeruje, jakbyś wymieniała trzy różne rzeczy. Wiaderko, grabki i łopatka. Rudy wysoki garbaty kominiarz. Nawet nie wiem czy przecinki tu powinny być, ale to już za wysoki poziom jak dla mnie,

wykonał gest wnoszącej się i opadającej spirali

Prawdopodobnie wznoszącej

promenada, która przemierzał

statków zacumowanych przy deptaku

Od momentu wejścia na mostek

zatrzymał się przy „Tyranie”

i w końcu dotarł do przemysłowego cmentarzyska. Natychmiast zwrócił uwagę na wielki, rdzewiejący wrak, bo z dziewięciu statków, pozostał tylko „Podwodny Baron”

Straciłem w tych paru pierwszych akapitach orientację. Idzie po promenadzie/deptaku. Trafia na mostek. Statku? Bo jeśli tak, to potem znów jest gdzieś na ziemi. A jeśli to mostek nad czymś, to niezbyt szczęśliwie się to układa, bo mostki jednak kojarzą się z miejscem gdzie steruje się statkiem i nie buduje się ich raczej nad morze. Może nad jakimś dopływem, strumyczkiem, ale słowa nieszczęśliwie się tu ułożyły no i zabłądziłem.

z powodu sztormowej pogody, która coraz częściej nawiedzała ten nadmorski region.

Nadwyrazoza. Umiejscowienie akcji podajesz wcześniej. Termin sztorm też się chyba odnosi do nadmorskich rejonów. Czasem można sobie na to pozwolić, żeby uzyskać rytm, albo tempo, albo coś tam jeszcze. Ake tu, moim zdaniem, nie pomaga.

 

Takich błędów językowo-wyrazowych jest więcej. Szkoda. Gdyby język i fabuła dogoniły wyobraźnię, a da się je wyćwiczyć, mogłoby być miejsce dla całkiem przyjemnej hostorii.

Zazdraszczam rozmachu wyobraźni i rzyczę rozmachu w doskonaleniu słowa.

Pozdrawiam.

Moje subiektywne wrażenie jest takie, że… podobało mi się. Książkę czytałem dość dawno, ale poprzedniej adaptacji, choćbym chciał, nie mogłem wytrzeć z pamięcie. Niemniej jednak oglądałem to torchę jak osobną historię.

Adaptacja, to adaptacja. Książką, to książka, a film, to film… że pozwolę sobie na kilka truizmów.

Oglądając, miałem poczucie obcowania z nieco inną historią, ale mimo wszytsko podobało mi się.

Miałem takie wrażenie, że w filmie przedstawiono tę rzeczywistość w tak prosty i oczywisty sposób, że zamiast głowić się kto i po co, i dlaczego, można się poprostu zapaść w obraz.

Dekoracje rzeczywiście surowe. Można mieć na logikę jakieś wątpliwości, ale z drugiej strony, ta surowość na Arrakis pogłębia wrażenie nieprzystępności samego świata. Nie zgrzytało mi to przy oglądaniu.

Na koniec jeszcze takie moje… nieśmiałe i może dzwine przemyślenie.

Czy tylko ja widzę pewne bezpośrednie paraleles nujące się z Diuny w stronę Avatara? Czy tylko mnie się wydaje, że ktoś zaczerpnął cedzakiem pół pustyni i po odsypaniu piasku przeniósł część bohaterów i pomysłów fabularnych na Pandorę? A potem zamazał to dużymi niebieskimi ludzikami?

przemiana głównego bohatera

Mogę napisać, jak ja to widzę i z jakim zamysłem podszedłem do zakończenia. Oczywiście nie wiem, czy po stronie czytelnika wygląda to tak samo.

Dla bohatera nie ma już świata, w którzym żył i który dawał mu poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Nie ma już śmieciarki i perespektyw. Zostało mu już tylko wegetowane “na jakimś śmietnisku za miskę zupy”.

Z drugiej strony, zagrożone jest życie Młodego, który był dla niego misją, szansą na nadanie sensu swojemu życiu, szansą “przeżycia swojej młodości jeszcze raz, ale z lepszymi wyborami”, szansą, której sam nie dostał.

Owszem, podejmuje duże ryzyko, ale nie ma już wartości materialnych do ratowania. Ryzykuje swoje życie, ale po drugiej strronie jest życie Młodego, które wycenia wyżej.

Ktoś wcześniej wspomniał w komentarzach o “ojcowskim uczuciu”. Rodzice w sytuacjach zagrożenia podejmują czasem nieracjonalne decyzje, żeby ratować potomstwo.

Innymi słowy – wydaje mi się, że jakoś wyjątkowo chyba nie przesadziłem.

 

Co do dopalacza, to przyznajm się bez bicia, że zastanawiałem się nad czymś lepszym przy korekcie pod antologię, ale… nie wymyśliłem :(

 

Dzięki za czytanie.

Czyli, znaczy się, że raczej prawdopodobnie, że będzie jakby, powiedzmy, że dobrze?

PS.

Dzięki za łapankę. Ja już nie mogę na to patrzeć. Oszaleć idzie od tej całej ortometrii.

Bardzo, bardzo.

Przecinków nie ścigam ,bo po pierwsze nie umiem, po drugie zaczytałem się.

Nastrojowe, przyjemnie się czytało.

Gratuluję tekstu.

chyba oddalają się od Ziemi i powinni łapać coraz starsze transmisje, a nie coraz młodsze

Słusznie. Trzeba przebudować logikę, żeby to uzasadnić, albo wybrać inne transmisje.

BTW, Betelgeza to gwiazda, nie mgławica

Dziś to prawda, ale w czasach kiedy Dan2igg może podróżować na skróty dzięki “dziurkom robaczków” wiele się może zmienić. Jeśli wierzyć prognozom, Betelgeza jest u kresu sił i może się niedługo zsupernowić rozsiewając po kosmosie swoje szczątki.

Paskudne ortografy i to konsekwentnie.

Chyba pora na coming out, bo i tak w końcu dowiecie się na mieście. Nie mam pojęcia co to ortografia i nie piszę tego z dumą. Czasem słowniki pomagają, czasem nie. W szkole dostawałem dwie oceny z wypracowań. Proszę o wyrozumiałość.

Tak sobie myślę, że ciężko jest nauczyć się czytać w tydzień, więc dlaczego miałoby być możliwe nauczenie się w tydzień pisania?

Parę porad, nawet tych dobrych i celnych, można dostać, ale takie można też dostać za darmo. A proces dojrzewania duszy i warsztatu… Jeśli komuś wystarczy na to tydzień, to nie potrzbuje kursu. Sam może udzilać wtedy rad, tylko pewnie nikt ich nie zrozumie. Taki już los geniuszy.

Materiałów pełno w sieci, chociaż głównie w języku obcym. Forów, na których można znaleźć recenzentów wyłapujących kalafiory też. Na kurs prowadzony przez Dukaja może bym zajrzał, ale z ciekawości. W tydzięń nauczyć pisania, to można chyba tylko w podstawówce. I tylko jednej literki.

Dzięki jeszcze raz za odwiedziny.

Tak się ostatnio zastanawiałem nad powtarzającym się komentarzem o przewidywalnym zakończeniu.

Czy rzeczywiście jest przewidywalne czy tylko działa statystyka. Albo będzie happy end, albo nie będzie. Ktoś zawsze zgadnie.

Czy to opowiadanie nie mogło zakończyć się happy endem? Ewentualnie inną wersją bitter end? Miałoby wtedy inny wydźwięk, inny sens, ale wydaje mi się, że jednak dałoby się to zmieścić.

Z drugiej strony z paru wersji zakończenia z jakiegoś powodu wybrałem tę, więc może jest najbardziej naturalna dla całej historii?

Może zacznę od tego, że tekst całkiem fajny.

(Sięgnąłem do mojego wewnętrznego gimnazjalisty, żeby wyrazić emocje ;)

Ale…

Czy mnie jakoś szczególnie poruszył?

Warsztat masz, to nie nowina.

Historia w stylu ‘Przybyli obcy i [tu wstaw pierwsze słowo, jakie wyczytasz na pasku telewizji informacyjnej]”.

Coś tam zawsze z tego wyjdzie. Nic złego w tym, że pomysł nie nowy. Filmów o wojnie i/lub miłości też jest całkiem sporo i pewnie będzie jeszcze więcej, a mimo to niektóre są całkiem dobre.

Taki dajmy na to Orwell zrobił na podobnym pomyśle sporo zamieszania niegdyś.

Tutaj widzę taki referat nieco filozoficzny. Czy zatrzymuje? Trochę jak wystawa nowych telewizorów, na których lecą filmy promocyjne. Jak mam trochę czasu to czemu nie. Niby nic, ale kolorki fajne.

“Kłamstwo powtarzane tysiąc razy w końcu staje się prawdą” – jeżeli masz na uwadzę tę starą maksymę, to może i zmiana kodu nie jest możliwa (nie posądzam nikogo o kłamstwo, tylko przytaczam ogólnie znaną zasadę w jej oryginalnej wersji).

Panie Marcinie,

Czy te kolejne dąsy i niegrzeczne uwagi są absolutnie konieczne, żeby poczuł się Pan szczęśliwy?

Czy wie Pan, że jeśli patrzy się na walec od strony podstawy to widzi się koło? Trzeba go obrócić parę razy w dłoniach, żeby się zorientować, że to jednak walec i poznać wszystkie jego strony.

W programowaniu technicznie da się wszystko, ale już tyle razy udowodnił Pan w mnożonych przez siebie wątkach, że nie rozumie Pan kontekstu w jakim funkcjonuje ten serwis, że nawet jeśli ktoś podjąłby decyzję o modernizacji, to chyba dwa razy się zastanowi, z kim w tym zakresie nawiązać współpracę.

Jak to możliwe, że programista z dwudziestoletnim stażem nie może zrozumieć, że:

– propozycja modernizacji nie powinna być kierowana do użytkowników, tylko właścicieli,

– modernizacja powinna się zacząć od ustalenia wymagań, a nie od napisania kodu (story, URS, kod – choćby tak, na początek),

– wdrażanie nowego oprogramowania wiąże się z ryzykami, które trzeba obsłużyć,

– wdrażanie nowego oprogramowania, nawet open source, nie jest bezkosztowe (czas, uzgadnianie, planowanie, dokumentacja, testing, migracja, wsparcie po wdrożeniu, obsługa bugfixów, enahancementów, itd.),

– serwis to nie tylko kod PHP,

– procesy decyzyjne w organizacjach mają swoją bezwładność i nie są podejmowane pod wpływem chwili.

I wreszcie sam fakt, że jest dostępne coś nowszego i teoretycznie lepszego nie jest wystarczającym powodem, żeby z tego korzystać. W zdrowych środowiskach decyduje rachunek zysków i strat, a ten wymaga poznania całego walca, a nie tylko jednej podstawy.

Nie bez powodu w projektach występują analitycy biznesowi, którzy tłumaczą użytkownikom niezrozumiały dla większości osób język developerów, a developerom niezrozumiały dla nich język użytkowników.

Może jednak przychodząc z wizytą należałoby uszanować zwyczaje gospodarzy i nie nazywać ich od razu kłamcami.

Jeśli chce Pan usunąć swoje konto, to proszę spróbować zgodnie z opisem podanym powyżej. Może nie jest to najmodniejsza forma, według standardów dzisiejszego kodowania, ale gwarantuję, że będzie tańsza niż wdrażanie nowego CMSa.

I z pewnością skuteczna.

Pozdrawiam.

 

Może będę żałował tego posta, ale są rzeczy, które mi smakują i są rzeczy, które mi nie smakują.

Ostatnio dosyć mocno monitoruję cały content i mam coraz mocniejsze wrażenie, że całość została zdominowana przez kilka (?) osób z silnym charakterem i wykształceniem głównie humanistycznym, które chcą dobrze, ale gdzieś tam się nie wyrabiają albo się z lekka pogubiły w swoim biegu, ewentualnie zasklepiły w swojej skorupce.

Panie Marcinie, czy to na pewno najlepszy sposób, żeby zjednać wyznawców idei?

Zakładam, że ma pan czyste serce i szczere intencje, ale:

– przychodzi Pan z produktem, którego nikt nie zamawiał,

– stworzył go Pan bez uzgodnienia URSa z potencjalnym klientem (zaufajmy doświadczeniu),

– stworzył go Pan bez znajomości kontekstu biznesowego i użytkowego (ktoś już zwrócił uwagę, że wydawanie antologii nie sprowadza się do konwersji tekstu na epuba i doklejeniu “gołej baby” na okładce, a także na realia prawno-biznesowe związane z właścicielem serwisu),

I w gruncie rzeczy, z całym szacunkiem dla wykonanej pracy, z tego co zrozumiem, stworzył Pan miliard pierwszego CMSa w historii programowania i miliard pierwszy konwerter w historii programowania.

Jeśli rzeczywiście ma Pan około dwudziestu lat doświadczenia w developerce, to świetnie  orientuje się Pan jak “wielkie” jest to dokonanie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

do kodu nie dostałem ani jednej commita od żadnego programisty (czy programistki),

feedback generalnie też był niewielki (tylko od kilku osób),

post o tym nie został przyklejony (pomimo wszystko mam wrażenie, że nikomu mocno nie zależy, żeby rozpropagować informację o takiej funkcjonalności),

nikt nie skontantaktował się ze mną, że podobny skrypt mógłby pomóc w przygotowywaniu antologii NF (a mógłby)

No cóż, łany nie zawsze kłaniają się prorokom, a brak odpowiedzi też jest odpowiedzią. W takich sprawach może należało się ogłosić na jakimś forum dla developerów. Tam dostałby pan bardziej użyteczny feedback. Wymaganie od miłośników literatury recenzowania kodu PHP jest średnio trafionym pomysłem. A monitorowanie forów i analizowanie profili psychologicznych użytkowników bardziej się chyba przyda w CBŚ niż tutaj.

Jak już wspomniałem może ma  Pan czyste serce i szczere intencje, ale taki styl “ofertowania” kojarzy mi się ze sprzedawaniem przez akwizytorów kaset disco polo trzydzieści lat temu.

Jestem tylko szarym użytkownikiem tego forum. Fantastykę czytywałem jeszcze zanim była “Nowa”, o ile udało mi się ją podkraść z szafki brata. Mam w związku z tym nadzieję, że właściciel portalu zweryfikuje Pana pracę, a także przeanalizują zmianę z “dobrego” na “najlepsze” uwzględniając całe spektrum projektu, a nie tylko stworzenie kodu. W Fishu i Berylu pokładamy nadzieję.

Jeśli się uda, nie będę się wzbraniał przed gratulacjami, ale może dałoby się to robić bez kolejnych przykrych uwag względem narodu, który chce się zbawiać?

Gratulacje dla funa.

Nie oszukujmy się, jemu się to po prostu należało ;) Ale jak się ma smoka na usługach…

Gratulacje dla wszystkich, którzy zostali nominowani.

Podziękowania dla Irki_Luz za ten plebiscyt.

Podziękowania dla Irki_Luz za fantastyczną zabawę pod tytułem, kto pierwszy będzie miał zawał serca ;)

I jeszcze taki suchar okolicznościowy:

– Jak zapewnić tłumek przy podium podczas dekoracji?

– Dać czwarte miejsce trzem osobom.

Wilk chwali, Tarnina gani…

Bądź tu mądry i pisz wiersze…

Gratuluję wszystkim uczestnikom.

W szczególności gratuluję zwycięzcom. Urazę chowam głęboko i długo pod starannie dobranym oficjalnym uśmiechem. Zemszczę się w następnym konkursie… albo za 3407 lat.

No i okropnie dziękuję za wyróżnienie. Cały nasz kolektyw obiecuje popiątnić wysiłki jak tylko wytrzeźwieje.

Ponieważ siedzę na zwolnieniu i się nudzę, podniosłem przyłbicę wcześniej. Policzek nadstawiony ;)

Babole poprawione, ale pewnie jeszcze coś się znajdzie.

Dzięki za odwiedziny i za opinie. Napisałbym, że również za te krytyczne, ale innych tu chyba nie ma :/

Pomyślimy, popracujemy, zobaczymy co wyjdzie. Ale od razu uczciwie ostrzegam, że wszystkich nie zadowolę. Nie jestem zwolennikiem “trzymania juwenalii na wierzchu”, więc pewien poziom kalamburu pozostanie.

Myślałem, że w “Piórkach” teksty się spokojnie patynują, a tu jednak spragnieni słów dają o sobie znać ;)

Dzięki za odwiedziny i za komentarze.

Oczywiście dziękuję, również za zwrócenie uwagi na ten tekst przy nominacjach do plebiscytu. Cieszę się, że dał komuś trochę emocji.

Hej.

Przeczytałem.

Wygląda to trochę jakby przykleić wycięte głowy do obrazka z jakiejś pobocznej sagi Gwiezdnych Wojen. Stworki, statki, awantura.

Po wylądowaniu zamknęliśmy pierwszego w pustym schowku

Trochę się tu gdzieś pogubiłem, bo temu ktoś odstrzelił głowę, a potem “pierwszy” to już jaszczurka. Ogólnie język dość poprawny, ale parę rzeczy jest do poprawy. Nie robię łapanki, bo jestem w tym kiepski.

Niestety to chyba nie moja bajka, bo wcale nie czuję tych emocji. Pościg, strzelanie, zagadka, przesłuchanie. Takim opowieściom dobrze robi jeśli kawałek jedzie się autobusem, a kawałek kolejką górską. A tu choćby takie potencjalnie dramatyczne wydarzenie jak morderstwo Bobo, które powoduje, że dowódca chce roznieść pół galaktyki, sprzedane jest praktycznie bez emocji :(

Poszukałbym tu miejsca na poprawę. I dozowanie tempa akcji. Nie twierdzę, że to łatwe, ale pomaga opowieści.

Tak na początek wpada w oczy sporo błędów “po korekcie”.

gdy jego ojciec dostał awans razem przydziałem na nowe mieszkanie

Włochatą rękę dostrzegł gdy były już w połowie swojej drogi do ściany

Jest tego trochę więcej. Wygląda jakby autor poprawiał i tekst i kawałek został ze starego, a kawałek z nowego zdania. :)

Język jest dość prosty i raczej poprawny, ale przydałoby się jeszcze nad nim popracować. Spróbuj kiedyś dla zabawy przeczytać kawałek i usunąć z niego wszystkie słowa, bez których tekst nie straci czytelności i zachowa informację. To nie zrobi go automatycznie literaturą przez duże “l”, ale mimo wszystko jest to pouczające ćwiczenie. :) Możesz też podejrzeć jak buduje zdania któryś z ulubionych autorów. Twoje mają jeszcze trochę “kanciastości” miejscami. Z każdym tysiącem znaków będzie lepiej.

Fabuła… co kto lubi. Powiedziałbym, że raczej ćwiczeniowa, ale to nic złego.

Powodzenia.

Ot, takie moje przemyślenia nierozgarniętego czytelnika :)

:)

Z mężczyzną z Pruszkowa absolutnie nie zamierzam się spierać ;)

Tekst istotnie przeszedł dość bezwzględną kastrację. Zaczęło się od prawie 5k, a i tak starałem się powściągać język. Czyli palce w sumie.

Niestety pewien Wilk Z. jest bezwzględny.

Może po zakończeniu konkursu wrzucę “pękatą” wersję.

Dzięki za czytanie i uwagi.

W zasadzie niczego sobie tekst. Konkretna historia i nawet nie najgorzej napisana. Parę rzeczy, które wpadły mi w oczy:

Pies stał przy granicy drzew po przeciwnej stronie niż ta, z której sama wyszła.

Wydaje mi się, że końcówka zdania jest zbędna.

uniemożliwiła jej wizualną ocenę obrażenia

Zdanie, jak z raportu medycznego.

czym niewątpliwie byłby sex z Groomem.

Po polsku chyba jednak seks.

 

I jeszcze przekleństwo w “ustach” obcego… jakoś tak “ziemsko” wypada.

 

Ogólnie w paru miejscach przydało by się użyć bardziej “ludzkiego” języka. Lepiej by się czytało.

Brakuje też paru przecinków, ale w tej kwestii nie jestem bez grzechu, więc zamilknę na wieki.

– Tak więc – podjął głos – zacznę od tego, że nie pochodzę z tej planety.

I zaczyna się przedstawianie czytelnikowi koncepcji autora, a bohaterka, która “słyszy głosy” czeka cierpliwie, żeby nie przeszkadzać. Moim skromnym zdaniem to jedno z gorszych warsztatowo rozwiązań. Chwała tym, którzy potrafią to robić dobrze, bo to nie jest łatwe. W tym tekście zamienia opowiadanie na streszczenie. Może warto by poświęcić parę tysięcy znaków, na opracowanie tego, albo przynajmniej okroić ze zbędnych informacji, które pomogły w pracy autorowi, ale dla czytelnika zmieniają niewiele.

Myślę, że warto by było popracować warsztatowo nad tym opowiadaniem. Pomysł oczywiście nie nowy, ale wykonaniem wiele można kupić.

Powodzenia.

Najwyraźniej sporo napisanych zdań masz już za sobą bo czyta się to sprawnie i na temat. Stylizacja, to pewnie kwestia gustu. Mnie nie wszystkie się spodobały, ale ogólnie wyszło nieźle. 

Najgorzej na tym tle wypada niestety sama historia… Sprawia wrażenie takiej legendy dla dzieci, niestety. Ciężko mi się w nią było zaangażować, a po doczytaniu do końca mam wrażenie, że większość rzeczy w tym tekście jest “opowiadana”, a nie “wydarza się”. Może trzeba by popracować nad fabułą, może nad sposobem jej przedstawienia? 

Przydałoby się więcej natchnienia ;)

Powodzenia.

Mało mam ostatnio czasu na czytanie, an pisanie prawie wcale. Chciałem tak dla urozmaicenia procesów myślowych tu zerknąć i coś przeczytać. I trafiłem tu…

Wybrałem krótki tekst i bez komentarzy. Czyta się szybko i nie ma się czym zasugerować – czyli tak jak lubię.

Ale dosyć o mnie.

Nie wiem o co w tym chodzi. Nie mam pojęcia. Piszesz sprawnie, to widać. Składanie zdań i czytanie ich potem jest w miarę gładkie. To duża zaleta. Natomiast nie wiem o czym to jest. Mam takie nieprzyjemne wrażenie, że narrator wypowiada się z mieszaniną wyższości i pogardy o gatunku ludzkim. Może to i w jakimś sensie uzasadnione w przypadku tytułowego anioła, ale przemyślenia na temat gatunku ludzkiego (ludzkiej cywilizacji) nie są jakoś szczególnie odkrywcze, anie ciekawie podane, żeby jakoś to wynagrodzić.

W zasadzie ostatnia część nadaje całości pozór opowiadania, bo bez niej równie dobrze mógłby to być felieton albo pamiętnik. Ot trochę przemyśleń narratora, prawdopodobnie autora. Ano, wolny człowiek, niech sobie tam myśli co ma ochotę. Dla mnie, jako czytelnika, po przeczytaniu tego wynika niewiele.

Przepraszam, ale mnie ten tekst jakoś nie kupił. Ani zawartością, ani sposobem opowiadania, ani sztuczką z ostatnim fragmentem. To co mi się podoba, to sprawność w posługiwaniu się słowem. Gdyby temu słowu nadać formę i choć odrobinę treści (nawet jakiejś elementarnej, nie musi być od razu odkrycie istoty natury gatunku ludzkiego) mogłoby być naprawdę dobrze.

PS. To zaokrąglenie zera absolutnego to celowe? Nie jestem pewien też o co chodzi z temperaturą helu. To temperatura w tym konkretnym pojemniku czy jakaś stała?

Cześć.

Nie da się patrzeć na ten tekst bez pamiętania o Twoim wieku.

Owszem, są powtórzenia, owszem, już w pierwszym zdaniu masz literówkę.

Niemniej jednak podziw za pasję i całkiem niezły poziom, zważywszy na Twój wiek.

Teraz koniec pochwał, bo osiądziesz na mieliźnie :)

Pisz i czytaj. A potem czytaj i pisz. Jeśli lubisz pisanie, to ćwicz.

Nie zostawiaj sprawdzania pisowni wyłącznie programowi.

Kasper siedzał na dachy jednego

Komputer nie widzi takich błędów. Czytaj sobie tekst na głos po napisaniu. To dużo pomaga.

W pierwszym akapicie połowa zdań zaczyna się od ‘Kasper’. Spróbuj się tego pozbyć. Zrób sobie wersję, w której kolejnych ‘Kasprów’ zamieniasz na inne określenie postaci… a potem zrób test i po prostu wyrzuć to słowo. Zobacz jak Ci się to czyta, jak to brzmi i która wersja pasuje Ci najlepiej.

I baw się dobrze przy wymyślaniu ;)

Hmmm… pomysł jak pomysł. Coś może z niego być.

Zawsze znajdzie się ktoś, komu taka historia się spodoba.

Bardzo sobie utrudniasz życie tym dziwnym językiem.

Niedowierzanie wpełzło na jego twarz, a głośny rechot o mało co nie opuścił ust.

Szybko jednak okiełznał swe zewnętrze, ukrył znalezisko za pazuchą i kontynuował pracę

Po paru akapitach chyba wciągnęło Cię pisanie, więc takich dziwnych zdań jest mniej, ale od czasu do czasu jeszcze wracają. Nic dobrego nie daje taka stylizacja. Spróbuj sobie przepisać kawałek tego tekstu jak najprostszym językiem, takim jakbyś opowiadał koledze, bez wygibasów słownych. A potem upiększ trochę, jeśli uznasz, że to się może do czegoś przydać.

Druga kwestia to przekleństwa. Emocje można wyrażać na różne sposoby. Czy “mięso” w czymś tu pomaga? Nie chodzi o to, że nie wolno, ale jakoś mi to nie pasuje do tego tekstu, nie mówi nic nadzwyczajnego o bohaterze. Coś bym pokombinował.

No i tak ogólnie to idziesz pod prąd. Zazwyczaj zaczyna się od ogółu a kończy na szczególe, a tu jest na odwrót. Zaczyna się od Bogumiła (który w międzyczasie na chwilę staje się Benem), a kończy na ludzkości, morałach i przypowieściach. Może dałoby się to opowiedzieć trzymając perspektywę jednej postaci?

W zasadzie od tego miejsca:

To samo zdanie napisane zostało krwią na drzwiach

z opowiadania robi się referat. Może spróbuj pokazać wszystkie konsekwencje poprzez tego Bogumiła.

Jeśli mógłbym coś podpowiedzieć, to przede wszystkim uprościł bym język.

Powodzenia.

zrzucam na karb nonszalancji

Może jednak trochę brakło warsztatu albo odpowiedniej oceny.

Zastanawiałem się nad ciążeniem zamiast grawitacji. Co do aerodynamiki to nie miałem lepszego pomysłu. Uznałem, że taki pilot z papierem musiał skończyć jakiś kurs więc parę słówek z racji zawodu mógł podłapać. Jak prostolinijny kierowca ciężarówki mówiący o alternatorze albo ‘makfersonie’.

uwaga na przyszłość  – pilnuj zaimków

Gdybyż to było takie proste…

Gdybyś wiedział ile osób i programów pomagało zapanować nad ortografią…

Walczę z literkami odrobinę na przekór moim nauczycielom, którzy dawali mi szansę najwyżej po stronie klawiatury numerycznej.

Nie tłumaczę się, wiem że w druku nie ma kompromisów. Po prostu w szkole podstawowej na jednej stronie napisałem wyraz “burza” na cztery różne sposoby. Dla mnie sama nominacja to już ogromne wyróżnienie.

Dziękuję bardzo.

Już nawet nie liczę ile to słów ;)

Dziękuję drakainie za nominację, bo bez niej nic by się nie stało.

Dziękuję Chrościsk… u/owi (?) za zauważenie.

Dziękuję wszystkim za przeczytanie.

Dziękuję za miłe komentarze.

Dziękuję z akrytyczne uwagi, no bo… od poklepywania po plecach to tylko garb może wyrosnąć, a nie nauka.

@drakaina, przed antologią nie będę się wzbraniał, jeśli tylko będzie zainteresowanie. Co do ciągu dalszego, to jeśli tylko będę miał wystarczająco dobry pomysł, żeby ze świata Śmieciarki nie zrobić literackiego śmietnika, więcej przygód się pojawi.

O rany…

Dziękuję bardzo.

Dziękuję, Chrościsko, za zwrócenie uwagi na “świeżynkę”.

Nie wiem co się teraz robi. Chyba powinno mi odbić. Narkotyki, alkohol, obnoszenie się. No i muszę sobie przygotować na starość historyjkę w stylu “Jak byłem młody, to prawie zostałem pisarzem” do wyłudzania drinków po barach.

Gratulacje dla Łosiota, bo moim zdaniem napracował się na ten laur.

Wszystkie te uwagi, to nie jest krytyka, tylko jakieś pozbawione znaczenia szczegóły.

Drogi autorze,

W opowiadaniu nie ma miejsca na “pozbawione znaczenia szczegóły”. Nie ma.

Jeśli piszesz coś dla własnej przyjemności, to możesz napisać wszystko, zupełnie wszystko.

Jeśli jednak piszesz dla kogoś, zwłaszcza anonimowego czytelnika, to po co? Chcesz dać mu emocje, rozrywkę, pobudzić do myślenia, pokazać jakiś problem? Jeśli zapisujesz “pozbawione znaczenia szczegóły” to tylko przynudzasz. Taka jest właśnie pierwsza część tego tekstu. Nie wnosi nic. Z punktu widzenia drugiej części tekstu, bohater pierwszej może po prostu umrzeć i nic to nie zmieni. 

Możesz zacząć to opowiadanie od zdania:

I nagle stało się coś dziwnego, niespodziewanego

A nawet o jeden akapit później i czytelnik nic nie traci. Nawet powiedziałbym, że zyskuje.

Ten tekst ma niestety dużo wad, na tyle dużo, że wypada dobrze jako materiał do ćwiczenia.

Błędy składniowe i interpunkcyjne. Jeśli nawet ja je widzę, to musi być tego sporo.

Rozdzielenie tekstu na dwie części pokazane z różnych perspektyw nie ma żadnego uzasadnienia dla czytelnika. Wprowadza tylko zamęt.

Motywu w pierwszej części nie dostrzegam. Motyw zamachu terrorystycznego i likwidacji wykonawcy oklepany. To nie znaczy, że nie można go wykorzystać, ale samodzielnie nadaje się tylko do ćwiczeń.

Ale najcięższy grzech podsumowujesz sam tutaj:

Rozumiesz co to znaczy science-ficiton? Wygląda na to, że nie, skoro doszukujesz się realizmu w fantastyce i s-f.

Fantastyka nie oznacza, że można pisać wszystko co nam strzeli do głowy. Zasada związków przyczynowo-skutkowych musi być zachowana. A przede wszystkim w opowieści powinien być jakiś sens. SF jest trudniejsze gatunkowo od historii osadzonych we współczesności. Realia współczesności możesz poznać, jeśli tylko masz ochotę. Realia fikcji musisz zbudować i dopiero wtedy osadzić w nich wydarzenia. To o jedno zadanie więcej, w dodatku trudne.

A tak zasadniczo, to ja jakoś tego SF się w Twoim tekście nie mogę dopatrzeć. Wydarzenia są fikcyjne, ale to nie wystarczy.

Wrzuciłem próbkę tekstu na to forum, bo oczekiwałem, że są tutaj profesjonaliści, a tymczasem pierwszego dnia trafiłem na jakiegoś błazna, w dodatku 25-letniego.

Jesteś WIELKIM ZEREM, Sagitt. ;)

Uprasza się o odrobinę elementarnej kultury osobistej.

Dużo pracy przed Tobą, autorze. Jeśli pisanie to Twoja pasja, to ćwicz. Czytaj i ćwicz. Powodzenia.

Zachęcam również do zapoznania się z encyklopedyczną definicją terminu “dysonans poznawczy”. Jeśli nie jesteś gotów na wysłuchanie oceny, nie pokazuj tekstu. Czytelnik ma prawo do swojego gustu, a uwagi Sagitta wcale nie są bezpodstawne.

Znów mogę tylko powiedzieć: dziękuję.

Cieszę się, że po wielu latach prób udało mi się napisać coś, co mimo swoich wad, wzbudziło jakieś pozytywne emocje.

śmieciarzowi powinno zależeć na czasie, ale opowiada całą historię swojego życia

Jestem świadom tego rozwleczonego początku, ale jestem go świadom dopiero teraz. Jakoś tak wyszło, że potrzebowaliśmy parę tysięcy znaków, żeby się zaprzyjaźnić z bohaterem. Coś bym tam zaoszczędził w tym początku, jak teraz na to patrzę. Natomiast miałem nadzieję, że akurat to nie rzuci się w oczy :). Ktoś już zwrócił mi na to uwagę, ale potem podpowiedział mi wyjaśnienie. Śmieciarz nie ma nic na wymianę, poza swoją historią. Jeśli ma się udać, trzeba kupić słuchacza, który swoją drogą też będzie musiał nieco zaryzykować. Nie wiem czy to wiarygodne uzasadnienie, a do tego jest w komentarzu, nie w tekście. Ale na sądzie ostatecznym coś tam będę miał na swoją obronę ;)

wyobrażałem sobie nadawanie paczce skompresowanych śmieci takiej orbity, żeby same tam doleciały (ewentualnie wysłanie razem z nimi “na śmierć” także np. jakiegoś małego, taniego modułu z silniczkami.

Założyłem, że jesteśmy dość daleko w przyszłości. W końcu bohater stanowi jednoosobową załogę statku, nie ma odgórnego nadzoru procedur startów czy lądowań. Trochę taki Pan Józek jeżdżący na rowerze między wioskami. Jeśli ekstrapolujemy na te czasy metody pozbywania się śmieci właściwe powiedzmy dla środowisk wiejskich końca XX wieku, to wydaje mi się, że taki biznesik bohatera jest do przełknięcia :) Natomiast w niedalekiej naszej przyszłości, jeśli technologia osiągania drugiej kosmicznej odpowiednio potanieje, wysyłanie śmieci w stronę słońca jak najbardziej byłoby opcją.

dlatego nam nie wyszło ;)?

Ale popracujemy jeszcze nad tym:)

Przepraszam za bledy, ale chwilowo ukradli mi polskie znaki.

Balem sie, ze napisalem “za bardzo” krytycznie, a w gruncie rzeczy pomysl mi sie ogolnie podoba i poczatek tekstu mnie zlapal. Pocieszajace jest to, ze chyba Gekikara widzi podobny problem.

Dla mnie bohater od poczatku jest miedzy tymi dwoma swiatami, w srodku i na zewnatrz. Wydaje sie byc ofiara postepu technoogiznegi, wbrew swojej woli przez maszyny uznawany za swojego, a przez ludzi za obcego. Jest w nim tylko dwa procent czlowieka, ale akurat to, ktore stanowi czlowieka.

I nagle koncowka z innej bajki. To material na dwie odrebne opowiesci i musze powiedziec, ze pomysl na te druga podoba mi sie zdecydowanie bardziej. Zamiana prawdziwego ciala na sztuczne jako ucieczka przed traumatycznymi doswiadczeniami. Ucieczka skazana na niepowodzenie, bo zostaje to dwa procent, przed ktorym nie da sie uciec.

Moze Ci kiedys podkradne ten pomysl ;) Oczywiscie podziele sie kasa z literackiego Nobla.

Czuję się odczłowieczony.

I zastanawiam się dlaczego.

Nic nie czuję. Ten tekst musiał Cię kosztować sporo pracy. Piszesz swobodnie i czyta się dość łatwo. Jest w nim zamysł. Jest puszczony od końca film, jest bohater, jest koniec i jest początek, ale ja nic nie czuję.

Może jest tu za dużo? Może źle sklejone…

Jest takie opowiadanie Lema “Czy pan istnieje Mr. Johnes”. W nieco zabawny sposób o tym ile jest człowieka w człowieku, który prawie w całości składa się z części zamiennych. Tu bohater ma tylko swój mózg, ale…

Nie widzę go, bo nie mam oczu. Prymitywne kamery rejestrują obraz i przesyłają dane wprost do mózg

Czyli widzi. Oczy też bywają zwodnicze. Wystarczy mieć żółtaczkę, astygmatyzm czy założyć okulary. Obraz niejako tworzy się w mózgu, a doprowadzenie go tam, to tylko kwestia (bio)technologii.

Bohater przekształcił się w mózg w puszce, ale dlaczego? Bo zaufał niewrażliwej an człowieka firmie, bo chciał uciec od swoich doświadczeń? Niewiadomo. Stworzenie świadomości przez maszyny ma z tym jakiś związek? Nie wiadomo. Opowiadanie historii od końca ma jakiś szczególny sens? Nie wiadomo.

Przeczytałem to dość łatwo, coś tam mnie zaciekawiło na początku i na koniec zostaję z niczym. Może uciekł mi sens, może to nie moje klimaty, ale mam wrażenie, że przez większą części nie ma tu opowieści, za to jest popularnonaukowa opowieść z Discover. Maszyny to, maszyny tamto, ludzie coś innego, a korporacja to korporacja. Trochę filozofii, trochę cyber, trochę dramatu. Jest śmierć, jest wykorzystanie, ale mnie to nie porusza.

Może warto napisać mniej. Wybrać trochę i poskładać to solidnie. Może to przeze mnie, bo nie znam się za dobrze na gatunku, ale tak opowiedziana ta historia nic mi nie zostawiła.

Przepraszam, ale chyba nic nie zrozumiałem :(

Jak na pierwszy tekst wyjęty z szuflady to całkiem nieźle. Piszesz zrozumiale i to jest najważniejsze na początek. Stylem, jak się pewnie domyślasz, jeszcze nie czarujesz, ale podstawowa sprawa to umieć opisać. Nad jakością trzeba popracować.

Nie jestem ekspertem, ale końcówkę by/byś/bym czasem pisze się łącznie. Do nadrobeinia.

Leżałem oparty o ścianę, na słomianym kopcu rozsypanym po kamiennej podłodze.

Wybacz mi, ale pierwsze zdanie jest chyba najgorzej zapisanym w całym tekście. Domyślam się co chciałeś napisać, ale albo się leży, albo siedzi opartym o coś. Można leżeć z głową opartą o ścianę, na przykład. Tak, jak napisałeś, raczej się nie da. No i to leżenie na kopcu. Na szczęście rozsypanym po podłodze. Może wcześniej to był kopiec, ale po rozsypaniu już nie jest.

Czytelnik po takim wstępie może się źle nastawić do reszty.

Odplątałem lejce i jednym zgrabnym i szybkim ruchem niczym tancerz dosiadłem rumaka.

Jeśli na takie opisy pozwala sobie narrator trzecioosobowy, to jest to element opisu postaci. W narracji pierwszoosobowej brzmi trochę jak przechwałki bohatera. Nie grzech, ale może trochę razić.

Historia, jak historia. Do ćwiczenia może być. Całkiem sporo znaków wyszło i widać, że jest w niej jakaś myśl. Gdybym miał coś doradzać, to wyeksponowałbym bardziej ten wspomniany w przedostatnim akapicie akt łaski. Skoro już zdecydowałeś się na narrację pierwszoosobową to masz szansę pokazać więcej wnętrza bohatera i ewentualnie nadać decyzji o darowaniu życia jakiś głębszy kontekst, poza tym, że chłopak zachowywał się inaczej niż wszyscy. Niech ta “iskra człowieczeństwa” błyśnie jasno, skoro potem ma się stać pointą.

Tak swoją drogą, to trochę słabo z elementem fantastyki :)

A czy nie można śmieci rzucać w stronę Słońca? Tam też niezła studzienka grawitacyjna.

W zasadzie czemu nie. Można sobie wyobrazić parę technicznych wyzwań stojących za zbliżaniem się do centrum układu, które również mogłyby zakończyć się odziedziczeniem śmieciarki. Gazowe olbrzymy nie emitują takiego wiatru cząstek, jak słońce i wydaje mi się, że z dala od słońca amplituda temperatur pomiędzy stroną nasłonecznioną, a zacienioną jest mniejsza więc po stronie science mniej problemów z termodynamiki do rozwiązania. Ale po stronie fiction chyba dużej różnicy by to nie zrobiło. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Prawdopodobnie najgorsze, co można by zrobić ze śmieciami to zostawiać je na orbitach. Ryzyko kolizji i zmiany trajektorii.

lądowania na Marsie

Kusi mnie, żeby się podroczyć. Jaki Mars? Przecież ja nic takiego nie pisałem ;)

To miało być tylko szybkie skojarzenie. Jałowa pustynna planeta. Tatooine się nie nadawało.

Na szczęście Musk nie skolonizował jeszcze Marsa więc miałem łatwy wybór.

Ale jesteście. Skomentuję i jeszcze Wam pokażę ;) Jeszcze tu wrócę…

 

A z brzytwy Lema zamieni się w krem Nivea :)

Nie jestem ortodoksem ani zwolennikiem machania ostrymi narzędziami gdzie popadnie.

Całą to rozmowa o brzytwie przypomina mi klasyczny kawał z cyklu pytań do radia Erewań:)

Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają samochody?

Prawda, ale

nie w Moskwie tylko w Petersburgu,

nie na Placu Czerwonym tylko na Prospekcie Lenina,

nie samochody tylko rowery

i nie rozdają tylko kradną.

 

A to akurat dwa słowa :P

Myślę, że autorowi w chwili egzaltacji można wybaczyć pewne zaokrąglenia do pierwszej cyfry po przecinku ;)

nie traktuj tego jako zarzut

Nawet gdyby, to nic w tym złego ;)

Czy nie byłoby w kosmosie prostszej metody pozbywania się śmieci?

Nie wiem, zacząłem się tak głębiej technicznie zastanawiać nad tym dopiero po Twoim wpisie. Przede wszystkim “urodził” mi się określony typ bohatera i pewne rzeczy musiały mu być podporządkowane. Co do śmieci to w obecnych czasach metod pozbywania się śmieci też jest wiele i mocno zróżnicowanych. Recycling, utylizacja, składowanie, wysyłanie ich jako wypełnienie produkowanych w pewnym azjatyckim kraju worków treningowych. Metody ekologiczne, mniej ekologiczne wyrzucanie do rowu, albo wywożenie do najbliższego lasu. I cała masa innych.

Jeśli więc mamy jakiś układ, w którym przynajmniej parę planet jest zamieszkanych, a do tego technologia pozwala na w miarę swobodne poruszanie się po jego wewnętrznej części, do tego stacje na orbitach wokół centralnej gwiazdy i wokół planet, to można przyjąć, że populacja dysponuje technologią pozwalającą przetwarzać w bardzo zaawansowany sposób materię i energię. A to może oznaczać szeroki zakres odpadów i szerokie spektrum metod ich utylizacji. Łącznie z tym, że opłaca się przywieźć czasem parę beczek bliżej nieokreślonego świństwa z sąsiedniego kraju i zakopać je na jakiejś łące, kupionej za grosze na jakimś zadupiu i skasować za to kupę kasy, a potem nie przejmować się, albo modlić, żeby to coś się nie wydostało za naszego życia. Pozostawianie śmieci beztrosko na orbitach już w przypadku Ziemi zaczyna być kłopotliwe, a mamy za sobą ledwie jakieś pół wieku historii podboju kosmosu.

Więc w sumie to nie wiem jak to może wyglądać, ale sądzę, że pozbywanie się niektórych rzeczy z powierzchni planet, a zwłaszcza ze stacji miałby szansę zaistnieć, a na odpowiednim poziomie rozwoju transportu, mogłoby być w zasięgu drobny kombinatorów, a zwłaszcza tych grubych.

Ale czy tak będzie… ja się już nie dowiem ;)

Nie napiszę nic odkrywczego. Dobry tekst i dobrze napisany. Pewnie ktoś mógłby wyłapać jakieś przecinki, pewnie niektóre zdania dałoby się napisać inaczej, ale… to nie znaczy, że lepiej. Tekst biblioteczny, a możliwe że i Loża będzie musiała się nad nim pomęczyć ;)

Zastanawiałem się przez chwilę nad brzytwą Lema, ale doszedłem do wniosku, że to w sumie bez znaczenia. Tak ma swój urok, a ustawieni elfów w roli bohaterów powoduje, że ten raj na końcu nie budzi zastrzeżeń natury teologicznej. Łyka się go jako naturalną część kreacji i sprowadza do sensu. Przynajmniej tak to zadziałało u mnie. Może nawet podrzucenie informacji, że bohaterowie są elfami nieco wcześniej dałoby silniejszy efekt?

Tak, jak ja rozumiem tę historię, postawa ojca jest od początku “beznadziejna”. Postępując w ten sposób (czyli sprzedając swoich, jak sądzę) tylko odwleka w czasie to co nieuniknione. Czyni zło w imię dobra. No cóż, miłość rodzicielska w realnym świecie potrafi prowadzić do absurdalnych decyzji. Nic więc dziwnego, że w tym raju są wszyscy, poza ojcem.

Mam do tego tekstu tylko jedno, za to poważne, zastrzeżenie.

Jest smutny.

Gratuluję, solidny kawałek.

Wiesz, to tylko moje subiektywne odczucia, nie gwarantuję, że inni czytelnicy je podzielają ;)

Co do brzytwy, to weź pod uwagę, że ludzki mózg kojarzy w dość prosty, schematyczny sposób. Czytelnik czyta w określonym tempie i dobrze by było dać mu informację przyswajalną stosownie do tego. Inaczej będzie przystawał co chwilę.

Popatrz na taki przykład:

“Wbił mu nóż w szyję” – skojarzenie oczywiste. Noże się wbija, albo się nimi tnie.

“Wbił mu patyk w szyję” – w zasadzie skojarzenie łatwe. Patyki się czasem wbija, ale potrzebna jest siła i okoliczności.

“Wbił mu książkę w szyję” – skojarzenie zatrzymujące. O co chodzi? Jaki kształt miała książka, jak to zrobił? Generują się pytania. Dobra sztuczka na przytrzymanie czytelnika przy tekście, o ile da się satysfakcjonujące wyjaśnienie.

“Wbił mu brzytwę w szyję” – skojarzenie z potencjałem kofundującym. – Z jednej strony ostra, ale z drugiej tnie, a nie wbija. Robi się niepotrzebne, moim zdaniem, zamieszanie. Detal, który w niczym nie pomaga, a może sprawiać kłopoty.

W tej samej klasie jest śpiący Rzym i kamizelka do golfa. Marynarka do golfa już takiego problemu skojarzeniowego nie generuje.

Co do ubioru jeszcze. Co innego się sprzedaje słowem, co innego obrazem. Albo raczej, inaczej się sprzedaje słowem, a inaczej obrazem.

Co do Nowego Jorku, to polecam wpisać w googlach ‘city that never sleeps’ i sprawdzić pierwszy wynik wyszukiwania. Tak się pisze, ale nie zawsze. Ułatw czytelnikowi odbiór, nie utrudniaj.

Mnie się naprawdę ten pomysł podoba, ale trzeba z nim popracować. Spróbuj może napisać parę tekstów z tym bohaterem i w tych realiach.

Prawie 40k znaków i niczego sobie pomysł. Bohater z imieniem i nazwiskiem na cykl powieści magiczno-detektywistycznych. Magia i stara Europa. Tylko brać garściami i jeść. Serio, widzę w tym spory potencjał. I nawet opowiadanie ma już swoje uroki.

Ale potencjał to jedno, a wykonanie to drugie. Od czasu do czasu wyskakują potknięcia. Kryminał jest bardzo wymagający pod względem logicznym. A językowi przydałby się pewien szlif, bo jest, jakby to powiedzieć, trochę “za dobry”. Mam wrażenie, że czasem lepiej by było niektórych rzeczy nie napisać.

Parę przykładów:

W lodówce ma dwa dwulitrowe słoiki krwi, rzekomo świńskiej i od babci, na domowe sanguinoccio.

Zaschnięta ślina, różne rzeczy rozsmarowane ustami.

Takie rzeczy nawet stereotypowa leniwa włoska policja może wyjaśnić od ręki. Od razu wiadomo od jakiego zwierzęcia pochodzi krew i czy ślina należy do podejrzanego.

wbił w szyję brzytwę

Nie sprawdzałem :) ale zasadniczo wbija się rzeczy ostre, a brzytwą się tnie, no i oczywiście goli. Nie grzech, ale spora niezręczność, moim zdaniem.

Otworzył drzwiczki na tylne siedzenie.

Piec ma drzwiczki, a samochód ma drzwi.

Możemy się zgodzić na pewną potoczność, ale tu jest to element narracji, a nie wypowiedzi bohatera, więc ciężko to usprawiedliwić.

gdy miasto spało niespokojnym snem winnego

Rzym? Opis barwny, poetycki i całkiem do przyjęcia. Ale Rzym śpiący nocą? Stolica pełna Włochów, z ich sjestami, obiado-kolacjami przeciągającymi się do późnej nocy, ze stadem turystów z każdego krańca świata… To jeden z wielu detali, które są nieodpowiednio dobraną przyprawą do tego dania.

aż po szczękę okryty swetrem, z dłońmi założonymi o krańce kamizelki, rozpościerając łokciami poły marynarki.

Swetr, kamizelka i marynarka. Wiem, że to możliwe, ale… może znowu lepiej byłoby oszczędniej.

Zgniótł niedopałek w popielniczce

Włożył papierosa między zęby.

Te dwa zdania są bardzo blisko siebie i bez dodatkowego wyjaśnienia wyglądają na błąd logiczny.

zapytał policjant, melodyjność włoskiego akcentu obita kanciastością protestanckiego imienia.

Nie rozumiem tego zdania.

Rozcięte jelita, w które ktoś nasrał.

Część gówna rozsmarował po ścianach.

Rozmawia sobie dwóch panów, którzy prowadzą małą potyczkę słowną, ale trzymają standard językowy i od czasu do czasu policjant schodzi do poziomu gimnazjum. Być może miał to być element stylizacji, może objaw puszczających nerwów, ale to po prostu razi.

Ale pomysł bardzo fajny, przypadł mi do gustu. Dałbym tym bohaterom całą książkę. Natomiast potrzebna jest praca nad oszlifowaniem języka i nad detalem intrygi. Kryminał nie wybacza błędów logicznych.

Chętnie poczytałbym coś takiego. Moim zdaniem warto nad tym pracować, oswoić temat paroma tekstami, żeby lepiej poznać bohaterów i realia, a potem może coś dłuższego.

Będę kibicował, jeśli się zdecydujesz.

Autor się zaczerwienił.

Autor nie wie co powiedzieć.

Przychodzi mu do głowy tylko jedno słowo.

Dziękuję bardzo.

Przyznam się od razu, że nie jestem fanem takich opowiadań. Dwóch facetów kona. Bywa. Kiedyś lubiłem pograć sobie w strzelanki, ale teraz jak już się kogoś “zabija” w tekście, to szukam jakiegoś sensu dla tego wydarzenia. Tu nic specjalnego z tego nie wynika, oprócz tego że ciężkie jest życie po apokalipsie. A i to mocno naciągnąłem.

Jako wprawka całkiem nieźle, komunikatywnie. Poszukaj może wskazówek na temat składania/opowiadania historii. Może czasem w zdaniach jest za dużo wyrazów, ale ogólnie nie jest źle.

Jest jeszcze jedna rzecz, w której osobiście nie gustuję. Ten rodzaj kończenia opowieści. Taki epilog z trzeciej ręki. Widziałem to ostatnio sporo razy na forum. Buduje się nastrój przez cały tekst, zwodzi, zaciekawia, prowokuje. A jak się już człowiek wkręci, to na koniec przypadkowa postać spoza opowieści znajduje trupa w szafie. Ja bym był za tym, żeby dociągnąć opowieść do końca bez tracenia klimatu i podawania zdjęcia zrobionego z boku. To bardzo dużo potrafi popsuć.

Powodzenia.

Przyznam się od razu, że nie jestem fanem takich opowiadań. Dwóch facetów kona. Bywa. Kiedyś lubiłem pograć sobie w strzelanki, ale teraz jak już się kogoś “zabija” w tekście, to szukam jakiegoś sensu dla tego wydarzenia. Tu nic specjalnego z tego nie wynika, oprócz tego że ciężkie jest życie po apokalipsie. A i to mocno naciągnąłem.

Jako wprawka całkiem nieźle, komunikatywnie. Poszukaj może wskazówek na temat składania/opowiadania historii. Może czasem w zdaniach jest za dużo wyrazów, ale ogólnie nie jest źle.

Jest jeszcze jedna rzecz, w której osobiście nie gustuję. Ten rodzaj kończenia opowieści. Taki epilog z trzeciej ręki. Widziałem to ostatnio sporo razy na forum. Buduje się nastrój przez cały tekst, zwodzi, zaciekawia, prowokuje. A jak się już człowiek wkręci, to na koniec przypadkowa postać spoza opowieści znajduje trupa w szafie. Ja bym był za tym, żeby dociągnąć opowieść do końca bez tracenia klimatu i podawania zdjęcia zrobionego z boku. To bardzo dużo potrafi popsuć.

Powodzenia.

No dobrze… odważę się. Alternatywne zakończenie.

Nie szlifowałem go za dokładnie, bo przegrało rywalizację, więc proszę o wyrozumiałość.

No i ostrzegam, że zawsze jest szansa, że popsuje odbiór oryginału, więc czytacie na własną odpowiedzialność ;)

Dobrałem się do logów i sprawdzam. Komora była szczelna do końca odczytów. Jest nadzieja. Po odczepieniu zaczyna nadawać sygnał. Tylko nadajnik mały i słaby, z drugiego końca galaktyki nie usłyszysz. No i cholera wie, w którą stronę poleciał. Podtrzymanie nie starczy na zbyt długo. Więc siedzi tam biedny sam i może tylko patrzeć, jak kreska od tlenu idzie w dół. W końcu zrobi mu się tam zimno, a tego się bał najbardziej. Że będzie mu zimno.

Chłopak Picassa zgarnął mnie po dziesięciu godzinach. Czaił się trochę najpierw w okolicy, żeby sprawdzić czy nikt się do mnie nie przykleił. Ja przez ten czas wypatrywałem czy gdzieś nie widać komory, ale widok z kabiny jest ograniczony, więc niewiele widziałem. A nawet jakbym coś wypatrzył to przecież nie pobiegnę za nią. Jak się tylko pojawił, to od razu się na niego rzuciłem, że trzeba szukać Młodego. Na szczęście jemu rozumu nie odebrało. Powiedział, że jak chcę się federacyjnym pchać w łapy, to może mnie z powrotem wsadzić do kabiny. Oczywiście wcale go nie słuchałem, rzuciłem się w końcu na niego z pięściami więc przypiął mnie do fotela i tak wróciliśmy na Gammę. Po drodze się nasłuchał o sobie i swojej matce, ale pewnie nie takie rzeczy już słyszał.

Jak tylko zadokowaliśmy, poleciałem od razu do Picassa, że trzeba działać. Czasu jest mało. Ten wysłuchał spokojnie, pogadał z tym co mnie ratował i mówi, żebym dał sobie spokój, że już jest po Młodym, że komora to nie schron przeciwrakietowy i żebym zapomniał. Takie jest życie. Filozof się, cholera, znalazł. Już nawet nie miałem siły zaciskać pięści. Próbowałem na rozum, próbowałem na litość, błagałem, groziłem, szantażowałem. Wszystko na nic. Nawet nie miałem nic do przehandlowania. Przynajmniej tak mi się zdawało.

W końcu przyszedł do mnie jeden z jego chłopaków, taki co najmniej bym za niego dał. Snuł się gdzieś po kątach, mało mówił i często gdzieś znikał. I prowadzał się z takimi typkami, co też mało mówią. Powiedział, że leci w tamtym kierunku i może zerknąć, i że przydałaby mu się ta moja kabina. Rozumiesz? Ten opalony kapiszon. Gdzieś tam po cichu liczyłem, że może Picasso coś wymyśli i da się jeszcze coś do tego doczepić, że wrócę do obiegu. Tylko po co się oszukiwać? Przeszło mi przez głowę, że może mnie wysadzić gdzieś po drodze i nikt się nie będzie dopytywał, gdzie jest stary pierdoła, ale są takie chwile, że się nie targujesz, jak sprzedajesz duszę diabłu.

Picasso miał kwaśną minę, a my zapakowaliśmy się do maszyny i w drogę. Powiem ci, że się zachował. Powiedział od razu, że jak federacyjni będą się kręcić po okolicy, to zwija się bez gadania, ale jak będzie czysto to poszukamy. Rokowania nie były takie najgorsze. Komora była policzona na dwóch, a Młody tam został sam, więc z wodą i tlenem nie jest tak tragicznie. Modliłem się tylko, żeby zasilanie trzymało jak najdłużej. Dziwnie to brzmi, jak mówisz o człowieku zamkniętym w trzymetrowej puszce, ale jakoś trzeba się pocieszać. Tylko czy wytrzymała wybuch? Wystarczy mała dziurka i po robocie. No ale ja wtedy nie kalkulowałem. Ręce mi się trzęsły, zęby też. Nie spałem już chyba z sześćdziesiąt godzin. A może i spałem? Nie wiedziałem już co jest naprawdę, a co nie.

Na miejscu było spokojnie. Gruzowisko po śmieciarce rozleciało się we wszystkie strony. Włączyliśmy co było pod ręką, żeby coś namierzyć. Radio, i-erka, radar, każdy skaner jaki był zamontowany, choć wiele tego nie było. Chudłem z każdą minutą. A jak żyje, a my go przegapimy? Może złapał jakąś orbitę, może go wyrzuciło w przestrzeń? A może na odwrót, może ściągnęło go na tę kupę piachu? Raz człowiek rozpacza, raz się pociesza, a w głowie się gotuje.

I w końcu odezwało się radio. Ledwie ledwie, ale kod się zgadzał. Znaczy się, baterie trzymają. Chciałem się łapać do sterów, ale tamten tylko na mnie spojrzał. Najchętniej sam bym wyskoczył na zewnątrz, tylko tak się nie da. Trzeba wszystko dobrze policzyć, złapać parę punktów, ustalić kierunek, prędkość, i resztę cyferek. Komora złapała rotację, więc musieliśmy się zsynchronizować.

Nie wiedziałem co z sobą zrobić. Człowiek ma chęć wyleźć z własnej skóry. Jest cała? Szczelna? Co w środku?

Zrównaliśmy się, tamten spokojnie, powoli wszystko ustawił, no i po paru minutach komora była w ładowni. Teraz już by mnie nie powstrzymał. Skoczyłem pierwszy. Kiepsko to wyglądało. Ściany osmalone, trochę pogięte. Może były już takie wcześniej, może to nie od wybuchu?

Stanąłem przed włazem i powiem ci, że dopiero wtedy zacząłem się bać. Co w środku? Wiem, że tam jest, ale czy żywy? A jak nie? Jakby mnie zamroziło. Gardło mi się ściska, ale co mam robić?

Chłopak Picassa się nie ceregielił. Nawet nie zastukał, żeby sprawdzić czy ktoś odpowie. Zdjął rygle z klapy i opadła na podłogę. W środku było ciemno. Mówiłem ci, że Młody był cwany. Oszczędzał prąd. Wpadało trochę światła z ładowni. Leżał na plecach, ręce wzdłuż tułowia. Mnie się w oczach zrobiło mokro, więc nawet nie widziałem czy oddycha. Może śpi, może nieprzytomny? Ale pcham się od razu do środka. No i rozumiesz, ledwo nogę przełożyłem, podniósł rękę.

Rzuciłem się na niego jak głupi i krzyczę: Młody, żyjesz. Kiepsko wyglądał, oj kiepsko. Nie wiem co pokazywał panel, ale musiał jechać na resztkach, bo temperatura w środku mocno spadła. Oczy miał podkrążone i przekrwione, policzki zapadnięte, nos zatkany, gorączka. Kiepsko z nim było, ale przeżył. Zacząłem go wywlekać stamtąd i przepraszać. Błagałem o wybaczenie, obiecywałem wszystko, sam już nie pamiętam co mówiłem. Posadziliśmy go pod ścianą. Powiedział, że napiłby się czegoś ciepłego. No pewnie.

Ja się dalej darłem, że to moja wina, że musi mi wybaczyć, a ten się napił parę łyków, a potem położył mi rękę na ramieniu i się uśmiechnął. Popatrzył na mnie tymi swoimi spokojnymi oczami i powiedział, że wiedział, że jak będę mógł, to wrócę. I że wszystko dobrze. A potem zemdlał.

Wszystko dobrze, tak powiedział. Nic nie poszło dobrze, rozumiesz, nic zupełnie. Leżał tam nieprzytomny, ledwo żywy. Oj nie masz na świecie takiego papieża, co by mi mógł grzechy odpuścić.

Potem chyba i ja padłem, bo następne co pamiętam, to jak się obudziłem na Gammie. Leżałem podpięty do kroplówki, a obok młody, też na dożylnym. Wyglądał już całkiem nieźle, gorączka zeszła, zapalenie płuc pod kontrolą. Nawet się uśmiechał chociaż policzki miał wciąż zapadnięte. Jak wyglądałem ja, nie wiem. Nie miałem od tamtej pory ochoty zaglądać w lusterka.

Jak już trochę się pozbieraliśmy, to siedliśmy do rachunków. W górze różnie bywa, więc każdy trzyma kasę przy sobie. Nie ma żadnych tajnych schowków ani innych bzdur, bo jak masz szczęście to tylko ty się uratujesz. Tak było tym razem.

No i najważniejsze, kasa się zgadzała. Może nie co do grosza, ale niewiele brakowało, resztę pożyczyłem od Picassa. W głowie się nie mieści, ale jak byśmy nie liczyli, wyszło że się udało. Młody się w końcu pozbierał, trwało to jakieś dwa tygodnie, ale zaczął wyglądać jak człowiek. Pogadaliśmy na odchodnym, powtórzył parę razy, że wróci po mnie. Dziwne, ale tym razem w to wierzyłem. Żaden z nas nie chciał się posypać przy pożegnaniu, więc skończyło się na uścisku ręki.

Odzywał się potem. Najpierw dał znać, że dotarł na miejsce i dostał się na kurs. Szło mu dobrze, tego byłem pewien. Po tym co przeszedł nic by go już chyba nie złamało. W końcu zdał egzamin i dostał licencję. Potem dał znać, że pojawili się ci goście z biznesu i chcieli, żeby zaczął dla nich latać. Taka praktyka na początek, ale wszyscy tam tak zaczynają. Musiało mu naprawdę nieźle pójść.

Ja zaczepiłem się u Picassa. Posiedziałem tam trochę przy sortowaniu, ale ręce i oczy już nie te. Od początku wiedziałem, że trzyma mnie tak trochę z litości, a trochę żeby odzyskać dług. Wysłałem Młodemu ostatnią wiadomość, spakowałem swoje śmieci i trafiłem tutaj. Nie zostawiałem nowego adresu, po co komu dodatkowy garb na plecach.

Wiem, że myślisz, że pewnie to wszystko zmyśliłem, ale to prawda. Najświętsza prawda. Śmiejesz się bo jesteś jeszcze młody i roznosisz termos z zupą. Ale latka polecą. Nim się obejrzysz, będziesz grzebał, tak jak my. A potem też zaczniesz chodzić za żółte tabliczki, bo już do niczego innego nie będziesz się nadawał. Tylko tam człowiek ma jeszcze przewagę nad maszyną. Jak się popsuje, nie trzeba go naprawiać.

Ta noc będzie być inna.

Z drugiego końca linii dobiegła go odezwał się twardy, męski głos

Wpadło mi w oko jeszcze parę takich kwiatków. Zgaduje, że co najmniej raz sprawdzałeś i poprawiałeś tekst, ale poprawiania już nie sprawdziłeś. Trzeba mu było dać odleżeć jeszcze z dzień i przeczytać.

Tak zasadniczo to pojawia się pytanie gdzie tu fantastyka? :) Nie jestem ortodoksem więc nie będę się nad tym rozwodził, ale nie rozpieszczasz pod tym względem.

Co pozytywne, to… tekst da się czytać. Jest trochę o niczym, ale da się czytać. Zawsze oczywiście da się nad czymś popracować, ale jest pozytywnie, komunikatywnie i zrozumiale. Jeśli mogę coś nieśmiało zasugerować, to poszukaj czasem dłuższych zdań. Coś rozbuduj, coś połącz. Tak, żeby czasem zamieszać tempem.

No i twist na koniec. On jest taki trochę jakby magik na koniec sztuczki, w kulminacyjnym momencie, pokazał jak wygląda schowek na królika na dnie kapelusza. Facetowi odwaliło po “dykcie”, tematyka czytanych książek nie ma tu większego znaczenia, a ciekawość i podejrzenia, które budzisz po drodze zostają niezaspokojone :(

Historii Ci potrzeba;)

Powodzenia.

Dzięki za miłe słowa.

Po niektórych komentarzach dotarło do mnie, że “przegadałem” chyba początek. Właściwie to przegadał go bohater, ale najwyraźniej potrzebowałem chwili, żeby go “poczuć”.

Nie chce mi się już tego przepisywać, bo tekst pokazany w sieci wydawniczo jest spalony, ale muszę pamiętać przy kolejnych tekstach.

Co do alternatywnego zakończenia to może prościej będzie wrzucić je tutaj?

Tylko nie wiem jakie są zwyczaje na tym forum? Nowy wątek czy doklejać tutaj, na końcu?

Cytryna, podeślę na priv, jak odkopię. Oryginał już chyba dość skruszał na słońcu ;)

Hmmm… Widzę punkty, ale nie dostałem ołówka, żeby je połączyć.

Bohaterem nie jest sceneria, bo za mało jej i w sumie mogła by być każda inna.

Bezimienne dzieciaki dostają dwa ostrzeżenia, potem uśmiecha się diabeł i zamiata pendolino.

Postacie dające ostrzeżenia nia mają znamion symboliki choćby duchów z Opowieści Wigilijnej.

Na koniec zadajesz filozoficzne pytanie (chyba), czy przedwczesna śmierć zmienia wartość życia.

Nie widzę kontekstu, więc możliwe, że tekst dałoby się zredukować tylko do tego pytania.

Przykro mi, ale nie rozumiem :( blush

Czyli to wszystko efekt kłótni małżeńskiej? :)

Sprawności w opowiadaniu nie można Ci odmówić, więc daruję sobie marnowanie zasobów serwera na pochwały.

Trochę mi zazgrzytało terminologiczne wrzucanie prędkości światła, galaktyk i czasoprzestrzeni do tej swoistej baśni. Nie pamiętam tytułu, ale czytałem kiedyś opowiadanie, w którym kosmonauta (chya) natrafił w przestrzeni na Boga mieszającego “słonecznicę”. Tam złączenie języka przypowieści i języka futurystyki wyszło świetnie. Może ktoś z tu obecnych pamięta co to mogło być?

Dzięki za fajną lekturę.

Całkiem fajny tekst, ale przede wszystkim w środkowej części.

Podoba mi się pomysł i podoba mi się potencjał. Język, tak mi się wydaje, nie jest też taki najgorszy. Zawsze się znajdzie coś do poprawy, ale nie jest źle.

Tylko tutaj:

podeszła do śluzy i manualnie ją otworzyła.

zrobił mi się supeł na mózgu. Było jeszcze parę miejsc, ale nie chce mi się ich już szukać. Szyk wyrazów jest jakiś dziwny no i… jakbyś chciała powiedzieć, żeby ktoś włączył telewizor bez użycia pilota (w końcu to nie jest futurystyczna technologia) to jak byś to zrobiła w dzisiejszych czasach?

Trochę na początku przeszkadzały mi takie opisowe nazwy własne, jak Mega-City. Ale są do tego stopnia konsekwente, że po jakimś czasie do nich przywykłem i zaczęły grać.

Natomiast nie podoba mi się za bardzo poświęcanie czasu na kolejny świat z przeludnieniem, małymi klitkami w wielkiej metropolii, światowy rząd podsłuchujący wszystkich i wszędzie, lepsi i gorsi obywatele. Kondensat Orewlla parę wieków później. Jeśli takie ma być tło to ok, ale temat jest tak oklepany w tysiącach (przypuszczam) książek, że szkoda się nad tym rozpisywać. Nie ma już uroku oryginalności, a kwestia samotności w tłumie czy monitorowania jest aktualna już dziś, w naszych realiach.

Widzę w tym tekście i w tym pomyśle spory potencjał na fajny dramat albo thriller SF, a najlepiej jedno i drugie. Tutaj zrobił się taki remix: trochę polityki, trochę futurologii, trochę więcej obyczajówki. Sporo obracania głowy jak na tej długości kawałek.

Ogólnie tekst mi się podoba, ale czuję niedosyt, dlatego tak marudzę ;)

To może wywalić Panią Naczelnik, a poświęcić cały limit na pojedynek technologia kontra świadomość. W samym tekście jest jedno podejście i jedna reakcja na nie. Przeskakiwanie między profesorem a bohaterem mogłoby dać szansę na budzenie ciekawości i zaskakiwanie.

Dość sprawnie napisane. Parę razy coś tam zgrzytnęło, jak na przykład to:

Tu i ówdzie występowały drobne odchyły

Chyba postawiłbym na “odchylenia”. ‘Odchyły’ to raczej język mocno potoczny, żeby nie powiedzieć slang. Narrator raczej nie przejawia więcej inklinacji w tym kierunku.

Trochę mniej mi się podobna, że ten tekst to bardziej opis wymyślonego świata. Prześlizgiwanie się po bohaterach jest pretekstem do opisu realiów w których się znajdują. Jest sytuacja, jest potencjał na historię, ale tej historii tu nie ma.

Pierwsza część od razu skojarzyła mi się z Limes Inferior, tylko streszczonym pobieżnie w paru akapitach.

Jest science, dołóż fiction i może być całkiem przyjemnie.

Pomysł nie jest nowy ale to wcale nie wada. Bracia Koral zarabiają na produkcji lodów, a przecież pomysł też nie jest nowy :)

do napisania opowiastki: ktoś zamawia, kupuje zamówiony produkt-wynalazek, a potem dowiaduje się o

No właśnie, że przyprawię tym początkiem nauczycieli o gęsią skórkę. Jak będzie opowiadanie, to się pomyśli czy fajne.

Pisz, powodzenia.

Horror, terror, mordobicie. Taka wyliczanka dla osób mających trudność z wymawianiem literki r.

Można popracować trochę nad przecinkami, można podszlifować parę zdań, pozbyć się paru wyrazów.

Można. Tylko po co?

Horror powinien straszyć, a ten… jest tylko niesmaczyny. W przenośni, dosłownie nie mam doświadczeń, więc nie powiem.

Inaczej się straszy w książce, inaczej w filmie. W dzisiejszych czasach nawet w filmach mózg rozbryzgany na czymśtam nie robi już wrażenia.

To nie dla mnie, przepraszam.

Wszyscy biją brawo, więc przydałby się jakiś malkontent.

Ale ja nie pomogę.

Brawo, nieźle napisane jak na drugoosobową narrację ;)

Trochę przygnębiające na początku, jak dla mnie i przyznam, że dopiero za trzecim podejściem nabrałem ochoty na całe danie. Jest science, jest fiction i jest jakiś sens na koniec.

Mam parę (dokładnie chyba trzy) przemyśleń, którymi odważę się podzielić.

  1. Zmiana narracji i stylu w epilogu trochę psuje mi nastrój. Z osobistego, wypełnionego emocjami monologu przeskakujemy do zimnej technicznej gadki. Emocje znikają pod łopatologią i dopiero sama końcówka przywraca klimat. Może za dużo informacji technicznych, może warto na koniec oddać narrację wiatrowi albo obiektywnemu narratorowi. Nie wiem. Szkoda tego nastroju zbudowanego całym opowiadaniem.
  2. Science. Przyznam szczerze, że mnie też wytrącały z rytmu i budziły pewne wątpliwości szczegóły techniczne. Jaki jest sens przełączania osłony, co się zmieści w dwukilometrowej puszce, jakie ma znaczenie uniwersum wskazane w notce od autora. Wyszło mi, że brzytwa Lema się tu nie przyda, chociaż jest całkiem niezły film o izolacji na skutek katastrofy, który dzieje się w relacja ziemskich (Cast Away). Czasem jednak mniej znaczy więcej. Gdyby na przykład nie podawać rozmiaru ‘korabu’ i powiedzmy dokładnej liczby zwierząt. Zostaje przestrzeń dla wyobraźni, a znika mało w sumie istotny detal.
  3. Wiatr. Siłą rzeczy nasuwa się skojarzenie z oceanem Lema… no i chmurą tsole (oddajmy bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie). Całkiem fajny pomysł, choć nie nowy, ale w tej wersji pozostawiał miejsce na domysły czy to prawda, czy efekt “szaleństwa” pilota. No i ostatnie parę zdań wykłada kawę na ławę (chyba)… i popsuło mi zabawę :( 
  4. Ale to tylko moje marudzenie. Dobry tekst. Gratuluję.

129 razy…

Trochę przesadziłem z tym “to”…

Czytałem to tyle razy i nie wpadło mi w oczy. Kiepski ze mnie redaktor.

Może śmieciarz prowadził mnie, zamiast na odwrót?

Dzięki za uwagi.

Nowa Fantastyka