Profil użytkownika

Nie przyjmuję zaproszeń do betowania bez informacji, o czym opowiadanie jest. Zdecydowane pierwszeństwo przy betowaniu mają ci, którzy komentują moje opowiadania.


komentarze: 3193, w dziale opowiadań: 2019, opowiadania: 881

Ostatnie sto komentarzy

Cześć :)

mając w pamięci Twój “Szept pielgrzymów” natychmiast się skusiłam na sf Twojego autorstwa :) Wciągnęło i czytało się naprawdę dobrze, umiejętnie dawkowałeś napięcie. Trochę pozostało niedosytu, gdy fabuła skręciła w relacje międzyludzkie zamiast ekspolrację planety ;) ale rozumiem zamysł.

Przyczepić się muszę tylko do tej chiralności – na Ziemi również występują enancjomery D czy racematy i niekoniecznie są toksyczne. Zdecydowana większość wręcz nie jest toksyczna, co najwyżej trudno przyswajalna. Biolożka powinna to wiedzieć.

Zagadnienia dotyczące Plutona owszem, są bardzo ciekawe (inaczej nie zainspirowałyby mnie do umieszczenia tam akcji tegoż opowiadania;)). Jeśli chodzi o zjawiska atmosferyczne, to nie zagwarantuję, jak tam jest naprawdę i czy moja fikcja literacka miałaby szanse się sprawdzić (choć tu dość asekuracyjnie bohaterka uważa, że te burze śnieżne nie powinny być odpowiedzialne za potencjalne uszkodzenia;)), ale w kwestii możliwości istnienia, to opierałam się głównie na dwóch faktach: 1) atmosfera Plutona zamarza i opada na powierzchnię w nocy/sublimuje w dzień, następują migracje w związku z różnicą temperatur. 2) Wiatry plutońskie są w stanie wpływać na ukształtowanie powierzchni (np. tworzenie wydm). Jeśli interesuje Cię temat modelowania plutońskich wiatrów, to mogę podrzucić link do ciekawego artykułu na ten temat.

W kwestii ‘oświetlenia Charonem’ to sonda New Horizons robiła zdjęcia nocnej strony Plutona, oświetlonej tylko Charonem i coś dało się z nich wyciągnąć (tu link do ciekawego artykułu https://arxiv.org/pdf/2110.11976.pdf ), niemniej w opowiadaniu Charon bardziej robi za efektowną dekorację niż źródło światła ;)

 

SPW, bardzo dziękuję za przeczytanie i skomentowanie :) Racja, zacytowana konstrukcja wyszła niefortunnie :(

 

Tārāntarayātrī, po pierwsze bardzo mi miło, że ‘kciuki w górę’ i że zostawiłeś obszerny, wnikliwy komentarz:) Postaram się, w miarę możliwości, ustosunkować do pytań/wątpliwości.

‘zmyłka’ z miejscem akcji – zostawiłam ‘rządowe laboratorium’, sugerujące, że to jednak jeszcze Ziemia, ale faktycznie, mogłam dać tam jakieś zdanie rozwiewające wątpliwości, że nagranie pochodzi z Ziemi. Mea culpa.

zjawiska atmosferyczne na Plutonie – wg obecnego stanu wiedzy, Pluton posiada atmosferę (głównie azot, z domieszką bodaj czadu i cyjanowodoru), która sublimuje/resublimuje w zależności od temperatury. Z tego, co się doszperałam (m.in. tu: https://www.windows2universe.org/pluto/lower_atmosphere.html ), to chmury/burze nie są wykluczone, oraz, jak wspomniałeś, istnieją tam wiatry zdolne porywać i nieść zamrożone drobiny z powierzchni. Zdaję sobie sprawę, że plutońska ‘burza śnieżna’ to nie jest to samo, co ziemska. Z tą ‘burzą śnieżną’ bardziej chodziło mi o analogię do burzy piaskowej.

oświetlenie – w pomieszczeniach mają sztuczne (w jednej z pierwszych scen bohaterka włącza światło: ‘Gestem dłoni rozświetliła pobłysk wiecznej dniocy. Po pokoju rozlało się ciepłe, łagodne i jasne światło’), natomiast na zewnątrz panuje “dnioc” – rejon Plutona, gdzie widać dokładnie połowę Charona to okolice południowego bieguna, Słońce tam wschodzi/zachodzi w cyklu ponadstuletnim. Oświetlenie w pełnym słońcu na Plutonie wygląda mniej-więcej jak ziemski zmierzch.

przezwiska – nie precyzowałam, czy bohaterowie wybierali sobie przezwiska sami czy otrzymywali je na podstawie posiadanych cech, natomiast nawet w przypadku opcji 2, Wieczna Dziewczynka świadomie i celowo zatrzymała rozwój swojego ciała na etapie dziewczęcym (”wszyscy milcząco zakładali, że przeszła dość szybko reprogramowanie DNA oraz zabieg wydłużenia telomerów. Chyba każdy prędzej czy później się nań decydował, niewielu ludzi godziło się na starość. Panna D. nie zgodziła się nawet na pełną dojrzałość”), więc wniosek Petera nie jest tak całkiem bez sensu ;)

wstawki o puzzlartach – to gra z czytelnikiem. Niektóre zawierają subtelne podpowiedzi, wskazówki do interpretacji, nawet spoilery ;), ale nie wszystkie. Nie mogę niestety wprost wyjaśnić ich roli, bo “trzeba je ułożyć samemu, żeby zrozumieć” ;)

 

W kwestiach językowych, przyznaję, w zacytowanych fragmentach mogłam użyć lepszej wersji. Mój betujący zwrócił mi uwagę na te ‘eteryczne posągi’, ale niestety, akurat tu się uparłam :)

 

jeszcze raz, serdecznie dziękuję i pozdrawiam.

Skryty, bardzo mi miło, że pamiętałeś ten tekst po roku i zechciałeś wrócić :) Dziękuję! Złote piórka to wyróżnienie dla tekstów, które miały swoją premierę w papierowej NF, srebrne piórka to opowiadania docenione przez redakcję NF i oznaczają, że autor srebrnopiórkowego otrzymał zaproszenie do napisania nowego tekstu ‘na papier’. Plebiscyt na opowiadanie roku to inna sprawa – loża NF wybiera 10 najlepszych piórek (brązowych i srebrnych) z danego roku i użytkownicy głosują na swoje ulubione. Zapewne niedługo będzie można się pobawić ;)

 

Witam środowego posterunkowego dyżurnego :) Cieszę się, że się podobało i że znalazłeś parę smaczków (choć smaczków i eggeasterów nawrzucałam ich w ten tekst tyle, że sama czasem się zaskakuję jak to czytam po dłuższym czasie ;))) A papierową prenumeratę polecam!

Z tego, co widzę, obie formy są poprawne :) Przy okazji zwróciłeś uwagę na ciekawostkę polonistyczną, bo w sumie ‘widzę księżną’ ale ‘widzę księżniczkę’ :)

Bardzo dziękuję za przeczytanie i pierwszy komentarz :) Złote piórko jest po prostu za publikację w Nowej Fantastyce :)

W kwestii przytoczonego zdania, nie bardzo widzę, gdzie tam jest błąd. “Widziałeś – kogo? co? – Księżną”. Wg. słownika taka jest poprawna forma biernika rzeczownika ‘księżna’. Chyba, że czegoś nie widzę? :)

 

Co prawda nie mam psa ani kota, ale mam dziecko! :) Mileństwo gorąco poleca, niebanalna fabuła, świetni bohaterowie i kapitalne dialogi :) No i oryginalny wątek romansowy… :>

 

 

 

Rzadko ostatnio tu zaglądam, ale zrobiłam wyjątek i zdecydowanie nie żałuję. Bardzo zgrabnie wypośrodkowałeś to, o czym trzeba napisać i to, co trzeba zostawić wyobraźni. Szczególnie podobała mi się scena ze słońcem, które powinno się odbić a zaczęło zachodzić, świetne przejście z nastroju ogólnej sielanki do grozy.

Gratuluję, też byłabym na tak ;)

Serdecznie wszystkim dziękuję za gratulacje, a Nazgulowi za komentarz, który “zrobił mi dzień” :) Oczywiście, nie mam nic przeciwko wstawieniu cytatu, to miłe i cieszę się, że tak go zinterpretowałeś :)

I czekam na kolejne opinie ;)

Ech, Fishu, że też nie mogłeś się trochę pośpieszyć:P Opowiadanie ładne, subtelne, ciekawie zarysowana główna bohaterka i jej nie-do-końca rzeczywisty romans, ciekawy też setting – Dziki Zachód z nieco innej perspektywy. Żałuję, że nie dostało się do zbiorku rybnego, życzę Ci, żeby się dostało do innego i w tym celu idę poczynić pewne kroki :)

Na turniejach par z cyklu Grand Prix Polski ani Mistrzostwa Polski nie pozwalają, czasem zapaleńcy organizują specjalne turnieje, ale to raz na parę lat ;), czasem jak lokalny organizator (zwykle i sędzia w jednej osobie) jest sympatykiem, to dopuszcza (ale też takich coraz mniej). Nawet na kadrze nie można (kiedyś był zapis pozwalający grać silnym pasem w meczach dłuższych niż 16 rozdań). Tylko i wyłącznie w meczach ligowych.

Natomiast da się skonstruować mocno nietypowy system, wymykający się regulaminom, którym da się zagrać na turnieju par. Protesty na takie nietypowe systemy są nie ze strony początkujących, tylko zawodowców, których takie systemy wybijają z rutyny :p

Wiedzę mam bieżącą ;)

No to jestem ;)

Podobała mi się ewolucja (czy raczej uwstecznienie;)) od boginii Bastet do dachowca (i Cerbera do burka;)), podobał mi się pomysł na konfrontację kocio-psią jako dwa różne sposoby nacisku na ludzkość :)

Zdezorientował mnie pierwszy fragment, trochę brzmi jakbyś bardzo chciał wpleść wyciskacz łez na początek, natomiast nie pasuje to do reszty historii.

Troszeczkę męczyła mnie narracja, były miejsca w których wyraźnie czułam, że narrator wyjaśnia pewne kwestie czytelnikowi (szczególnie w rozdziale o mocach różnych zwierząt), nie bardzo zrozumiałam też motyw z demonem, który trochę mi nie pasował. Wszak na dobrą sprawę, po zamianie ciał, narrator też został kocim demonem w ludzkim ciele :)

No i to zakończenie… tak jak lubię niedopowiedzenia, tak tu imo za bardzo niejasne.

Ale ogólnie, czytało się dobrze :)

Eksperyment ciekawy, natomiast opowiadanie w tej wersji, trochę mniej. Za dużo łopatologicznych wyjaśnień (głównie scena, gdzie mąż wykłada kawę na ławę, za szybko, za wcześnie i niepotrzebnie), czytając miałam wrażenie, że każda ze scen jest napisana po to, żeby coś mi wytłumaczyć i trochę czułam się jak student na wykładzie a nie jak czytelnik literatury :) No i za łatwo poszło w końcówce.

Moim zdaniem, za dużo tej ingerencji w tekst. Wersja pierwotna wymagała podszlifowania, a tu do urokliwej nastrojowej kamieniczki, która potrzebowała remontu, wjechał walec, zburzył i deweloper postawił blok :p

 

Moje ulubione z krasnoludzkiej serii i w ogóle jak dla mnie ścisły top roku 2022 w NF. Gratuluję, Radku, świetnego tekstu i niezmiennie żałuję, że Rokycan polazł na wojnę, zamiast zostać wraz z Anezką mistrzem świata w scruuvi :)

Mort podziękował sobie bardzo skromnie, ale to właśnie dzięki niemu możemy dziś podziwiać (i czytać;)) tę antologię. Dziękuję, za pracę jaką włożyłeś od zebrania autorów i tekstów przez koordynację prac, weryfikację, ogarnięcie setek ważniejszych i drobniejszych spraw, które wyszły ‘przy okazji’, aż po napisanie posta z ogłoszeniem premiery. Niezmiernie się cieszę, że mogłam uczestniczyć w tym projekcie.

(Sara heartheartheart, a do polecajek opowiadań, poza otwierającym i kończącym zbiorek, bardzo polecam ‘Jak minął dzień’ ;))

Jeden klik był ode mnie, za intrygujący tytuł, który mnie ściągnął i wciągającą treść, nie pozwalającą się oderwać. Bardzo zgrabnie zbalansowałaś absurd z logiką, doceniam, że świat działa według pewnych zasad a nie ‘widzimisię’ autora. No i to, że mieli pójść na randkę… :> xD

Z jednej strony miałam wrażenie, że podobnych opowiadań widziałam już wiele. Wróżka, tajemnicza przepowiednia, zjawy plus obowiązkowe okoliczności przyrody w postaci ponurej aury. Bardzo oklepane zestawienie i żeby zrobić z tego tekst zostający w pamięci, potrzebny jest naprawdę dobry pomysł. Tu, szczerze mówiąc, zamiast dobrego pomysłu zobaczyłam chaos kompozycyjny, mocno łopatologiczny infodump wyjaśniający całą historię, przekombinowaną serię zbiegów okoliczności i brak logiki w działaniu bohatera. Chaos kompozycyjny – bo bohater snuje się z miejsca do miejsca szukając przyjaciela, choć czytelnik w prologu zostaje poinformowany, które miejsce jest istotne, po czym w końcówce dostaje wyjaśnienia na tacy. Do tego wyjaśnienia z rodzaju tak bardzo przekombinowanych, że zupełnie niewiarygodnych, plus podanych w nieatrakcyjnej formie. Czytelnik nie ma szans wymyślić o co chodziło, a przeczytawszy zamiast efektu ‘wow, wszystko wskoczyło na swoje miejsce’ jest ‘hmmm ale serio?’. Twist z ‘ukryciem’ nazwiska to niestety strzał w stopę – pierwsze co mi się nasunęło, to ‘dlaczego bohater idąc na policję i zgłaszając zaginięcie, nie powiedział KTO zaginął’. Jak poszłam do przychodni i mówię, że ‘mama dzwoniła’ to pielęgniarka z miejsca ‘proszę imię i nazwisko, mama nic mi nie mówi’, a tu na policji nawet nie spytają kto to ‘przyjaciel’ :p

Na plus, zaintrygowała mnie relacja bohatera z Albertem. Z niedopowiedzeń, gorliwości poszukiwań (a także nagłówku ‘Najdroższy’) wychodzi mi, że to niekoniecznie była klasyczna przyjaźń ;) a niejednoznaczne relacje męsko-męskie lubię :P Językowo też nie mam nic do zarzucenia, ale na piórko to imo zdecydowanie za mało.

Zgodnie z obietnicą, przeczytałam jeszcze raz. I nawet, mimo że wiem, że te wyjaśnienia specjalnie dla mnie ;) to niewiele to pomogło. Ciężko się mi brnie przez te przemyślenia, zwłaszcza, że filozofia typu teistycznego to zupełnie nie moja bajka i nie łapię odniesień, a jednocześnie bohater i jego przygody (czy raczej to, co się z nim dzieje) nie chwyta na tyle, żeby się w te opisy i przemyślenia wgryzać. Masz w tym tekście parę bardzo fajnych pomysłów, jak np. spotkanie z psoludźmi, czy rozmowy z diabłem, ale to co mi się podobało, tonie w filozoficznym przegadaniu. Odchudziłbyś o połowę (wycinając te 50% z opisów i przemyśleń, zostawiając fabułę i dialogi ;p), to chętnie bym Ci tego taka dała. Ale w tej formie niestety nie mogę :(

Bardzo zgrabnie pokazałeś pewne mechanizmy społeczne, które niestety można obserwować na codzień. Proste a zarazem bardzo skuteczne wykorzystanie motywu biel-dobro vs czerń-zło przy jednoczesnym pokazaniu, że to dobro wcale dobre nie jest, ale potrafi zmusić/przekonać, by nikt nie śmiał wątpić. Imo tekst trafny, dojrzały i bardzo wart przeczytania.

 

Opowiadanie jest dobrze napisane, ale powiela bardzo wyeksploatowany schemat (bohater wraca w rodzinne strony, a tu się okazuje, że ‘coś’ skolonizowało i splugawiło okolicę, bohater ucieka) i niestety, nie zauważyłam tu nic, co wyróżniałoby “Tysiąc mil” od innych, bazujących na tym schemacie tekstów czy filmów. Od momentu pojawienia się ciem, robi się bardzo, bardzo przewidywalnie. Plus miałam wrażenie, że chcesz na siłę zaszokować bohaterką (ciemnoskóra lesbijka, prześladowana za bycie ciemnoskórą i bycie lesbijką), zabrakło przestrzeni by ukazać po co takie ‘podwójne’ prześladowanie było w opowiadaniu potrzebne, zabrakło też bohaterce głębi – nie odczułam ani, że czuła się odrzucona przez matkę, ani jej niepokoju o ojca.

Pomysł na pisarza-sadystę, czerpiącego fabuły swoich książek z przeżyć swoich ‘jeńców’ uważam za bardzo dobry, ale wykonanie imo do poprawki. Bohaterka-narratorka nie wzbudza żadnych uczuć, co najwyżej delikatnie irytuje. W żadnym momencie jej nie współczułam – za bardzo się nad sobą rozczula a przecież wpakowała się w sytuację na własne życzenie (poleciała na sławę i kasę znanego pisarza :p). Za mało pokazujesz, za dużo streszczasz – rozmowa z dziewczynką to zamordowanie całego napięcia – wyjaśnienia podane wprost na tacy, bez żadnych wątpliwości ze strony narratorki, bez żadnej próby kombinowania ze strony dziewczynki.

No i zakończenie… Czemu Ulryk się tak wściekł, skoro miał tyle zapasowych kapeluszy? Nie lepiej byłoby na jego miejscu wzruszyć ramionami i stwierdzić, że ‘prawie się ożeniłem ze schizofreniczką’? :P

Brakuje temu opowiadaniu głębi postaci, wszystkie sprawiają wrażenie marionetek odgrywających jedną, prostą rolę. Zły pisarz jest zły do bólu i zachowuje się jak super-stereotypowy złol. Dziewczynka jest dobra i mądra, pomaga bohaterce, pomaga ludziom i jest członkinią odpowiednika MENSy. O bohaterce już wspominałam.

Niestety, mimo bardzo dobrego pomysłu, w głosowaniu będę na NIE.

Witaj Avei,

bardzo dziękuję, że wpadłaś, żeby powiedzieć, że Ci się podobało :) Cieszę się bardzo :)

Bardzo dziękuję wszystkim za ten rok, ale w związku z zarzutami o brak obiektywności i ocenianie po znajomości, rezygnuję.

“Wąskimi stróżkami” – oj, Darconie, Darconie… ;p

Opowiadanie wciągające, 45k znaków zleciało błyskawicznie. Podobało mi się, jak przeplatasz wątek kryminalny z nadprzyrodzonym i jeszcze w tym wszystkim motyw biegania. Sceny z Agatą przyjemnie niepokojące, podobnie scena przeszukania mieszkania. Jest napięcie. Trochę tylko końcówka wydała mi się zbyt nagła i szybka, ale w sumie nie wiem, jak mógłbyś to rozwinąć.

Marasie, ustalanie reguł konkursów zostaw organizatorom konkursów. Nie widzę powodu, żeby układać reguły pod to, co Ty uważasz za słuszne Możesz zawsze sam zorganizować jakiś i tam wpisać w regulamin co chcesz. Dla mnie eot.

Marasie, bardzo Ci dziękuję za sprowokowanie Chrościska do napisania najmilszego komentarza pod moim adresem, jaki tu czytałam :)

W kwestii tego, jak głosuję, nie zamierzam się tłumaczyć. Komentarz jurorsko-lożowy pojawi się, jak uporam się z własnymi zaległościami. Kiedy to będzie – nie obiecuję.

Niestety, mnie zmęczyło. Masz tego pecha, że zwyczajnie nie lubię tekstów z odniesieniami historycznymi (ani poezji), nawiązań nie doceniam i musi być naprawdę dobra fabuła, żeby tego typu opowiadanie mnie zaciekawiło. Tu, w warstwie fabularnej się nie zachwyciłam. Czytało się trudno, za dużo infodumpowania w dialogach. Nie twierdzę, że opowiadanie jest złe, ale do mnie zupełnie nie trafiło.

Opowiadanie ma swoje plusy i minusy. Na plus – dobrze się czyta, wciąga, ciekawie przełamujesz schematy, postać Małgorzaty jest charakterna, dobre dialogi. Na minus – początek bardzo oklepany, miałam wrażenie, że już czytałam niemal identyczny (i to nie raz ;p), postać Roberta bardzo stereotypowa i ‘bez jaj’; zgubiłam się w miejscu, gdzie Małgorzata oczekuje towarzystwa – wydawało mi się, że ona chce konkretnie towarzystwa Roberta a nie kogoś i potem się trochę skonsternowałam, że on jej ma kogoś znaleźć (i zabić?). Mordowanie kotków też minus :(. Nie zrozumiałam też, kim jest Rowan i dlaczego współpracuje z Małgorzatą. To ten jej mąż? 

Będę jeszcze myśleć.

Chrościsko, Koalo, dziękuję bardzo za wygrzebanie tego tekstu i za ciepłe słowa. W kwestii pewności siebie i odwagi, to raczej złudzenie, pisać nigdy się nie bałam.

Dziękuję bardzo, MTF. Cieszę się, że doceniasz wykonanie :)

Po przemyśleniu, jednak tym razem będę na nie. Porównywałam to opowiadanie do Twojego poprzedniego ‘Miss Angel’ i o ile ‘Dom’ jest głębszy i bogatszy emocjonalnie, to również bardziej statyczny. ‘Miss Angel’ miała swój cel, do którego dążyła po trupach, natomiast tu odmalowałaś jakby portret różnych wersji Angeliki, a trochę zabrakło haczyka zmuszającego do kibicowania bohaterce (czy któremuś z jej alter-ego). Do tego w samym tym obrazie Angeliki jest lekka niespójność, o której wspominałam wcześniej.

Niemniej, wydaje mi się, że kwestia piórka u Ciebie to tylko kwestia czasu :)

Choć setting wygląda na stereotypowy (ponury dom, poddasze, myszy i w tym wszystkim zagubiona bohaterka), to podoba mi się, w jaki sposób osadziłaś w nim historię. Postać Angeliki jest przeraźliwie żywa w tej swojej schizofrenicznej skorupie, jej stan odmalowałaś bardzo wiarygodnie. Podoba mi się też to, jak po kawałku odkrywasz elementy układanki i to, że (prawie) wszystkie do siebie pasują i składają się na spójny obraz psychiki przeżartej traumą.

Czemu prawie? W kilku detalach opowieść zdaje się mieć luki. Najpoważniejsza z nich, to kwestia wieku bohaterki. W scenie w samochodzie mamy kłótnię dwójki dzieci, natomiast Angelika jest osobą dorosłą, ewidentnie mieszkającą w tym domu zarówno przed wypadkiem jak i po nim. Dorosłą, choćby z tego względu, że dziecko zostałoby zgarnięte po wypadku przez opiekę społeczną, zwłaszcza, mając wścibską sąsiadkę.

Za to zakończenie z czarnym kocurkiem jest bardzo zgrabne. Dające nadzieję, ale tak nie wprost.

Będę jeszcze myśleć.

Osvaldzie, miejsce do komentowania opowiadań opublikowanych w NF masz tu:

https://www.fantastyka.pl/czasopisma

bądź możesz też poszukać w hydeparku – autorzy obecni na portalu zakładają wątki dotyczące własnego opowiadania z NF (ale nie zalinkuję Ci Zanaisa bo się na mnie jeszcze obrazi ;p).

 

PS. Ja tam lubię brutalną krytykę, więc jakby Ci się nudziło, to zapraszam :P

Aww, dziękuję, Emlisien <3 Do męskich romansów to sama mam słabość ;) Z mojej szuflady mogę Ci polecić ‘Encephalodusa’ – co prawda sf a nie romans, ale myślę, że Ci się spodoba ;)

E, zawartość szkatułki akurat była super :D Nie wymyśliłam, pełne zaskoczenie a jednocześnie wierzę, że niektórzy byliby w stanie za nią zapłacić naprawdę dużo ;)

Opowiadanie co prawda nie moje klimaty (wolę subtelniejszy humor Lowina :P), ale czytało się nieźle. Gratuluję NFowego debiutu :)

Cześć, Kwiatku :)

Bardzo mi miło, że zajrzałeś i że doceniłeś research – fakt, siedziałam nad nim długo i intensywnie ;)

pozdrawiam również :)

Ogłaszam imprezkę u mnie w sobotę 27.08 od ok. 18 :)

E, relację, gdzie bohaterowie znają się długo też można napisać ‘z chemią’. Pozostając przy planetarnych, w “Innych ludziach” Caerna bohater jest po rozwodzie z żoną a ich relacja ma w sobie napięcie.

I owszem, zrzędy pokroju Twojej Marty się w życiu trafiają, ale czemu robić z takiej bohaterkę opowiadania? :P

Myślałam, że pierwsze zdanie to opis deszczu meteorów :P Opisany w ten sposób zwykły zachód odrzuciłby mnie od książki, jak dla mnie duży przerost formy nad treścią.

Z tym opowiadaniem miałam największy problem miesiąca. Bo to takie fajne old-school-sf. Historia faceta, który wyrwał się spod skrzydeł żony na samotną, męską wycieczkę jest niezła, plastycznie opisana z tą całą jego nieporadnością i męskim przekonaniem, że na pewno sobie poradzi. Sceny na KOI świetne, to odkrywanie, że kolonia niby jest, ale coś z nią nie tak – tu mnie przykułeś na całego. Opisy dziwnej kobiety a potem ucieczki na statek, problem z trapem – super, jest napięcie, nie miałam pewności czy mu się uda czy nie. No i na koniec serwujesz mi najbardziej oczywiste i wyświechtane zakończenie :( W dodatku podane łopatą.

I co ja mam z Tobą zrobić? :p

Efektowne i przemyślane, pierwsza scena z Petrą intryguje i nie jest tylko ozdobnikiem. Świat trudny, brudny i paskudny, bohaterowie również, ale wszystko do siebie pasuje. Bohaterów trudno lubić, ale są autentyczni. Tekst nie jest łatwy w odbiorze, wymaga pewnego skupienia i wracania do wcześniejszych fragmentów, jak dla mnie to zaleta. No i przyciągający tytuł, choć nie do końca widzę jego związek z treścią ;)

Chciałabym Mglistowie zobaczyć w ‘Fantastycznych Piórach’, znaczy, będę na tak.

Motyw “diabelskich zabaw kosztem śmiertelników” niby nie jest nowy, ale podałaś go w sposób, który mnie wciągnął i zaciekawił. Zwłaszcza te dialogi na chacie między De’vilem i Angie wyszły efektownie, wręcz z ‘chemią’. Trochę słabiej wypadł imo Alex (choć scena na moście bardzo plastyczna, podobała mi się), ale za to nadrobił w zakończeniu ;) Nie przewidziałam końcówki, za to duży plus dla Ciebie. Czytało się dobrze, choć sama media społecznościowe raczej omijam. No i czytałam już jakiś czas temu, a pamiętam. Ode mnie masz taka.

Dylemat etyczny, jaki przedstawiłeś, może nie jest nowy, ale wyszło Ci to nieźle. Emocje Moniki i Adiego też ładnie uchwycone, kupuję tę dziwną fascynację dziewczyną w śpiączce, kupuję też dezorientację wirtualnej Moniki. Natomiast to, co popsuło mi odbiór, to tło. Masz naukowców, którzy zachowują się jak grupka gimnazjalistów i nieprofesjonalne zachowanie Adiego jest najmniejszym problemem. Oni pracują, nad wydawałoby się przełomowym projektem i na zmianę boją się go uruchomić, piszczą i ekscytują się jak dzieci, zasięgają opinii teologów (po czym mają te opinie w głębokim poważaniu), a gdy pojawia się problem to nie wiedzą co zrobić. W zasadzie, jedynie zakończenie projektu z powodu odcięcia finansowania zabrzmiało wiarygodnie. Trochę miałam też wrażenie, że wydarzenia są plot twistami, zamiast płynąć przez fabułę widziałam punkty mające popchnąć akcję. Niemniej, opowiadanie uważam za dobre, choć niekoniecznie piórkowe.

No no :) Bardzo paskudny a jednocześnie budzący jakieśtam ślady współczucia bohater Ci wyszedł. Mocny tekst, ładnie łamiesz tabu, tak na granicy linii zniesmaczenia, której jednak nie przekraczasz. Doceniam :) Głupio zabrzmi, ale czytało się świetnie :P. Wciągnęło od pierwszych zdań i trzymało do końca.

Wydawało mi się, że oddałem wiernie tę huśtawkę w ich relacjach.

Huśtawkę oddałeś wiernie, ale bez ‘iskry’. I absolutnie nie chcę od Ciebie żadnej ckliwości w tekstach, chodzi mi o to, żeby jako czytelnik czuć, że bohaterowie się lubią, nienawidzą, kochają, fascynują sobą itd., bez pisania tego wprost. Takie niuanse (często w dialogach), które sprawiają, że odbiorca ma wrażenie, że postacie na siebie ‘lecą’, a nie, że to autor chce ich sparować. Tego typu efekt masz np. u Chrościska w “Gorzkich migdałach” – tam nie pada ani jedno słowo na temat uczuć między profesor a bohaterem, a nawet Ty miałeś wrażenie, że coś zaczyna się między nimi dziać ;)

No i to zwykle działa tak, że im bardziej piszesz ‘kochał ją’ tym bardziej w to nie wierzę ;).

Początek i w sumie spora część środka mnie wciągnęły. Dobre rozpoczęcie, ciekawe rozwinięcie. Ale gdzieś tak przy ataku robaków zaczęło mi się trochę dłużyć. O ile sam pomysł na konieczność obserwowania jest ciekawy, to bohater i Marta imo ciekawi nie są. Piszesz, że się kochają/nienawidzą, chcą się rozstać ale muszą ze sobą być, a ja zupełnie tego nie czułam. Zwłaszcza Marta zdawała mi się całkowicie bezpłciową postacią, która ma masę zalet istniejących dla bohatera (wysportowana, bystra, piękna), ale nieprzekonujących mnie, jako czytelnika (z tego, co mówi i jak się zachowuje, wychodzi stereotypowa, czepialska laska i zdecydowanie nie życzyłam jej happyendu ;p).

Ciekawiło mnie, jak wybrniesz z tego równania i zamiast przykładnie te funkcje falowe wyliczyć, to zrobiłeś jakiś podział operatora, żeby się z grubsza zgadzało :P Wyjaśnienia szczuroczłeka, a później i tłumaczenia samego bohatera imo mało eleganckie, jakbyś po prostu chciał już skończyć i jednocześnie wyłożyć kawę na ławę czytelnikowi łopatą przez łeb, żeby aby na pewno zrozumiał Twój zamysł i się nie pomylił. Tajemnicze ‘ustrojstwo’ ratujące bohaterów też trochę taki diabełek z pudełka.

Podsumowując, do połowy świetne, ale druga część mnie nieco rozczarowała. Plus drażniąca mnie Marta, której zamiast opkowej kary za te fochy i dogadywania; zaserwowałeś miłość, poświęcenie bohatera oraz happy end. Nie tego oczekiwałam :p

 

PS:

“Po dziewczynie, w której się zakochałem, nie było śladu. Jakby to ująć w słowach pasujących do sytuacji? Nasze stany kwantowe przyjęły przeciwstawne wartości. “

– nie uczyli go, że właśnie sparowane elektrony mają przeciwne spiny? :P

 

PPS:

W opowiadaniach ‘humanistycznych’ zakładasz, że czytelnik ma dużą wiedzę literaturową i wyłapie odniesienia do np. mitologii, natomiast w tych s-f jak dla mnie zbyt łopatologicznie tłumaczysz/podkreślasz nawiązania, które są oczywiste (musiałeś w opowiadaniu ze Schroedingerem w tytule tłumaczyć tego nieszczęsnego żywego/martwego kota?). Ja bym wolała, żebyś robił odwrotnie ;)

Pomysł niezły i wykonanie przyzwoite, jednak w szorcie tej objętości wszystko powinno ładnie zagrać, a ja mam problem z bohaterem i puentą.

Problem z bohaterem tyczy się głównie jego wieku. Czytając miałam przed oczami raczej młodszego mężczyznę (mówi o sąsiedzie per ‘starzec’, ‘starszy pan’) i zgrzytnęło mi, że sytuację z utylizacją tego ‘starszego pana’ odniósł do siebie.

W kwestii puenty – choć ostatnie zdanie pięknie brzmi, to bycie komuś potrzebnym po to, żeby samemu nie zostać zutylizowanym, trochę mi nie gra. Z treści szorta wynika, że pan Waldemar był poszkodowanym przez rodzinę, która liczyła tylko na spadek, natomiast nie interesowała się starszym, pewnie potrzebującym pomocy (podpierał się laseczką) panem; ale ten brak zainteresowania nijak nie był jego winą, no i kiedyś potrzebny rodzinie najwyraźniej był. Więc znalezienie kogoś potrzebnego tu i teraz, niczego nie gwarantuje ;)

Jak dla mnie, szort dobry, na pewno biblioteczny, skłaniający do zastanowienia się, ale do piórka trochę brakuje.

I ja również dziękuję Golodhowi za organizację, Outta Sewerowi za współjurorowanie i wszystkim tym, którzy wzięli udział, czynny i bierny :)

Serdeczne gratulacje dla całego podium i dla wyróżnionych. Komentarze ode mnie pojawią się jakoś niedługo, mam nadzieję ;)

Emlisien i Krarze, bardzo dziękuję za zawitanie i odświeżenie ‘Szóstej’ :) Niezmiernie mi było miło, czytać Wasze komentarze <3

Wstęp ładnie intryguje i zapowiada kryminał. Poczułam się zaciekawiona, co stało się z ojcem i o co chodzi z tą niezwykłą kolekcją. Gdy jednak akcja została już zawiązana, imo pojawiło się zbyt dużo nic nie wnoszących detali; za to zbyt szybko i zbyt łatwo się wszystko działo. Te opisy umierających zegarów – zanim dobrze sobie wyobraziłam, jak one wyglądają i czemu przestają działać o konkretnej godzinie, bohater już zdążył wysnuć daleko idące wnioski. W kwestii nadmiaru detali – wolałabym skupienie się na jednym zegarze i rozwiązywanie zagadki na tym jednym ‘przykładzie’, natomiast w pewnym momencie poczułam się trochę zarzucona informacjami, że ten odpowiada za tę sprawę, ten za drugą, ten za trzecią – dla mnie, jako czytelnika, nie były istotne opisy tych wszystkich zegarów, chciałam przede wszystkim poznać tok rozumowania bohatera i razem z nim kombinować, co się dzieje i jakie jest wyjaśnienie.

Ten tok rozumowania bohatera był trochę zbyt natchniony – nic o ojcu nie wiedział, dostał kolekcję zegarów i od razu zakłada, że: zegar “umarł”, to że przestał działać o konkretnej godzinie ma znaczenie i to znaczenie bez większego trudu rozszyfrowuje. No i oczywiście ma rację.

Jednak największym zarzutem jest to, że zabrakło mi napięcia, możliwości wczucia się w coraz bardziej gęstniejącą atmosferę. Emocje bohatera od początku do końca wygrałaś na jednej nucie wysokiego ‘c’ – on od samego początku, gdy w zasadzie nie miał większego powodu, reagował paranoicznie (choćby rozdrapywanie skrytki biurka), w końcówce, gdy już wie, co się stało z ojcem oraz gdy domyśla się finałowego rozwiązania sprawy, te jego emocje wciąż są na tym samym poziomie, jak na początku.

Pomysł miałaś ciekawy, ale mam wrażenie, że pisałaś zbyt pośpiesznie, nie dałaś sobie czasu by wczuć się w położenie bohatera, ani jemu czasu, żeby spokojnie ‘rozkminiać’. Za dużo, za szybko, jakbyś chciała odhaczyć kolejne punkty, zamiast dać im wybrzmieć i stworzyć nastrój. Jak dla mnie, mimo dobrego warsztatu i pomysłu, do piórka trochę brakuje.

Marasie, przejrzysty język sam w sobie nie jest wadą. Wymieniłam Ci po prostu elementy, wśród których szukałam czegoś, co pozwoli mi zdecydować ‘tak czy ‘nie’, natomiast jeśli uważasz to za czepianie się i wyszukiwanie wad na siłę, następnym razem po prostu dostaniesz sam głos, bez głębszego uzasadnienia.

 

Natomiast, nie jestem pewna, jak interpretować to, co przeczytałam na początku Twojej odpowiedzi (wyboldowanie moje):

“Oczywiście z wielu powodów bardziej i mniej merytorycznych, spodziewałem się NIE od Ciebie (podobnie jak NIE od MrB), Bellatrix.”

Zechcesz rozwinąć, co miałeś na myśli?

W kwestii Eryka i Marii, założyłam, że są małżeństwem z prostego powodu – podkreślasz, że Maria jest bardzo wierząca, a nie miała obiekcji w kwestii seksu.

Po długim namyśle, jednak będę na nie. Poza relacją bohaterów, która mnie nie przekonała, opowiadanie nie zostanie ze mną na dłużej, bo 1) za dużo w nim cegiełek, które już były w literaturze sf wiele razy (ludzie na statku kosmicznym i nadzorująca ich SI; zaraza, która uśmierciła całą Ziemię; kolonizowanie nowej planety) a za mało uwagi poświęciłeś ciekawszym i bardziej oryginalnym wątkom (jacy będą ludzie wychowywani przez roboty, moralne prawo do pozbawienia neo-ludzi prawdy o ich pochodzeniu) 2) mimo dobrej pracy rzemieślniczej brakuje mi elementu trafiającego do emocji, czegoś co pozwoliłoby mi popłynąć i przejąć się opowiadaną historią – los Eryka w zasadzie mnie nie wzruszył, a Maria, to szczerze mówiąc, zdawała mi się irytująca (tak, zauważyłam, że to ona dominowała i wykazywała przy tym niezachwiane poczucie wyższości własnej racji nad czymkolwiek innym – z tego powodu jej nie polubiłam). 3) na żadnym poziomie nie poczułam efektu ‘wow’. Język jest poprawny, ale nie ma w nim ‘perełek’, fabuła jest dobra, ale nie wydarzyło się nic takiego, o czym bym pomyślała ‘dlaczego ja na to nie wpadłam’, konstrukcja jest trochę przeciążona wstępem i nadmierną ilością informacji. O bohaterach i ich relacji już wspomniałam – nie “kupili” mnie.

Niemniej, opowiadanie jest dobre. Po prostu, dla mnie nie jest “świetne”.

Cześć, Lukenie.

 

Mimo wszystko, mam trochę problem ze zrozumieniem sedna Twojego opowiadania. Chodzi o fragmenty:

 

“Punkty w przestrzeniach międzygwiazdowych obcych galaktyk, znajdujące się z dala od czegokolwiek interesującego.”

 

“Obca galaktyka, przestrzeń międzygwiazdowa.”

 

“Zauważyłem pewien wzorzec w gwiazdozbiorach kolejnych kosmolokacji, które odwiedziliśmy. Zobrazowałem to przy pomocy symulatora, którego Skoczek używa do analizy porównawczej tworzonych map.

Walkiewicz spojrzała na ekran komputera i zobaczyła znajome układy gwiazd z ostatnich skoków. Pamiętała je dzięki opowieściom Drake’a. Patrzyła, jak gwiazdy podróżują po sferze niebieskiej i zajmują nowe miejsca, odzwierciedlając sklepienia kolejnych odwiedzanych przez nich kosmolokacji. Każda gwiazda pokonywała trochę inną odległość, dlatego niebo za każdym razem wydawało się zupełnie inne, ich reguły przemieszczania były jednak stałe. Natychmiast się rozbudziła.

– Jakim cudem nikt wcześniej tego nie zauważył? – zapytała.

– Nikt nie wpadł na to, żeby porównać między sobą więcej niż dwie kosmolokacje, bo to, na zdrowy rozum, nie powinno mieć sensu. Zauważyłaś coś jeszcze?

– Zmieniając perspektywę, widzę, że gwiazdy przemieszczają się względem… miejsca skoku. To niemożliwe.”

… z dwóch pierwszych zacytowanych zdań wynika, że oni trafiają do różnych galaktyk. Wszystkie gwiazdy, które obserwujemy z Ziemi należą do jednej i tej samej galaktyki – Drogi Mlecznej, gwiazd znajdujących się w innych galaktykach nie obserwujemy (co najwyżej, możemy zaobserwować inną galaktykę – np. popularną M31/Andromedę. Sam fakt, że obserwują *te same* gwiazdy w teoretycznie różnych galaktykach powinien zaalarmować każdego zaangażowanego w projekt, że coś jest nie tak i że to ta sama galaktyka. Dlaczego oni widzą coś niezwykłego dopiero w *przemieszczeniu* tych gwiazd (których w ogóle nie powinno tam być)?

No i dlaczego wniosek Eweliny jest ‘generujemy wszechświaty’??? Nawet zakładając, że poruszają się w obrębie jednej galaktyki, mamy sytuację, że każda z gwiazd przesuwa się o stałą odległość – to bardziej logicznym wnioskiem byłoby, że podróżują w czasie i trafiają ciągle w to samo miejsce – tylko w różnych punktach czasowych. Nie bardzo wiem, jaki był tok rozumowania bohaterów, który doprowadził ich do wniosku o lustrzanych wszechświatach.

Poza tym, opowiadanie dobrze mi się czytało, zaintrygowałeś, byłam ciekawa co wyniknie z tych podróży. Scena z lądowaniem na lustrzanej Ziemi bardzo niepokojąca, dobrze Ci te deformacje wyszły. Końcówka zakręcona – to poczytuję na plus. Trzeba się chwilę zastanowić, wrócić parę stron wcześniej, żeby połapać się co tam właściwie zaszło, ale to dobrze, znaczy, że tę kwestię dobrze przemyślałeś.

Do piórka imo zabrakło trochę doszlifowania, lepszego przedstawienia głównej osi pomysłu oraz dopracowania szczegółów (Ewelina ląduje sobie na lotnisku, na którym nigdy nie była i w dodatku nie bardzo wie, jak ręcznie sterować? Przecież by się rozbiła:P).

Trochę pracy i myślę, że piórko będzie kwestią czasu.

 

“A ściślej mówiąc, tą nadzieją stała się Taagarden b, pierwsza planeta systemu. “ – Teegarden chyba? W każdym razie, dalej masz już przez ‘e’ :)

 

No i mam, Panie Marasie, z Tobą problem. Pomysł jest ciekawy, widać, że przeprowadziłeś porządny research astronomiczny (choć w paru miejscach miałam wrażenie, że starasz się przekazać zbyt dużo nieistotnych w kontekście fabuły informacji (jak np ilość planet w układzie Trappist-1)) i nie ograniczyłeś się do jednej nauki (tu uwaga – endemia, mimo przedrostka ‘end’ nie oznacza ‘końca’, coś co wybiło wszystkich dostałoby nazwę raczej epidemii/pandemii, ale to może lepiej ktoś z forumowych medyków się tu wypowie;). Natomiast Endymion kojarzy mi się tak:

…i nic na to nie poradzę ;)).

Niemniej, Twoja wizja ma rozmach, ma sens, ma zarysowany ciekawy problem moralny (Eryk jako bóg nowego świata, który traktuje ‘nowych ludzi’ jako gorszych, wręcz brzydzi się nimi – ale i pozbawia ich możliwości poznania prawdy). Czemu więc mam wątpliwości?

Imo, bohaterowie, jako kochające się małżeństwo, są całkowicie niewiarygodni. Odnosiłam wrażenie, że próbujesz mi wmówić, że łączy ich głęboka miłość, której ani przez moment nie poczułam. Gdyby nie narrator, prędzej bym pomyślała, że żoną Eryka jest Genetrix (bo ją przynajmniej zdrabniał do Gen a nie od początku do końca nazywał formalnie brzmiącą Marią). Formalizm i sztywność są również w dialogach między nimi, sposób powiedzenia przez Marię, żeby w razie czego Eryk znalazł sobie inną brzmiał, jakby instruowała ucznia jak odrobić pracę domową. A główny szkopuł tkwi w tym, że jedyną motywacją Eryka jest miłość do żony. I tu mi się cała układanka sypie, bo nie wierzę w podstawowe założenie.

Będę jeszcze myśleć.

Mamy opisane mikrouszkodzenia, które wstrząsnęły statkiem, przy tych prędkościach nawet drobna zmiana może sprawić, że astronauta się już ze statkiem nie spotka.

(W sensie, uważam, że podkreślenie jak Xiang zrezygnował z liny, jest skrajną głupotą ze strony Xianga i szanse, że zostanie sobie w przestrzeni były dużo wyższe, niż te wyliczane przez Smoka szanse powodzenia misji :P)

+ są już relatywnie blisko Marsa, więc jednostajnej prędkości bym nie zakładała.

Ad 2) czytając miałam wrażenie, że pomieszałeś napęd jądrowy (reaktor jądrowy, który wykorzystuje energię z rozszczepienia atomowego do podgrzania paliwa do nieosiągalnych normalnie temperatur) z napędem termonuklearnym (fuzja jądrowa, reakcja analogiczna do tej, zachodzącej w gwiazdach i bezpieczna w kwestii promieniotwórczości); co sugeruje zresztą też czas przelotu (60+ dni na Marsa to czas szacowany przy użyciu właśnie napędu jądrowego, gdyby udało się stworzyć silnik termojądrowy, to wg szacunków, do Marsa można by wtedy dolecieć w 30 dni).

Ad 3) Jego prędkość względem statku jest niewielka, ale prędkość statku jest duża, a gdy Xiang wyjdzie poza statek, nie będąc z nim połączonym, to co mu nada tę samą prędkość? Jak np. płyniesz na nartach wodnych, trzymając się liny przyczepionej do motorówki, to masz tę samą prędkość co motorówka. Jak wysiądziesz z motorówki do jeziora bez liny, no to motorówka sobie popłynie dalej bez Ciebie.

Ad 5) ja nie jestem astronautką, ale gdyby mi ktoś powiedział, że będziemy wykonywać asystę grawitacyjną przy pomocy marsjańskiego księżyca, to byłabym bardzo, ale to BARDZO podejrzliwa. Imo, moment w którym Smok mówi o wykorzystaniu księżyców Marsa do asysty grawitacyjnej powinien obudzić astronautów.

 

Pozostałe argumenty przyjmuję :)

Subiektywnie, opowiadanie mi się podobało (lubię takie ‘oldschoolowe sf’), ale do piórka czegoś mi w nim brakowało, zastanawiałam się czego. I chyba wiem. Jedna kwestia, to dość ograny schemat pt. ludzie na statku kosmicznym vs sztuczna inteligencja z ‘nieludzkimi’ priorytetami. A druga to szczegóły. W paru miejscach, zamiast iść z opowieścią, zaczęłam się zastanawiać nad drobiazgami, takimi jak:

1) Smok powiedział, że nie da się pająkami zrobić identycznego wcięcia z drugiej strony. Ale przecież zrobił je, tymi właśnie pająkami. Kłamał?

2) Piszesz, że mają napęd termonuklearny. Skąd zatem radioaktywność paliwa i silnika? Fuzja jądrowa to łączenie lekkich pierwiastków w cięższe, nie ma tam nic radioaktywnego.

3) Oni jeszcze nie są na orbicie, czyli lecą z dość dużą prędkością (średnio 10.5km/s przy podanych w tekście parametrach), a Xiang nie przypiął się liną. Chyba by już na ten statek nie wrócił…

4) Czujniki na dyszy rejestrowały wibracje, gdy Xiang dłubał drugi otwór. Czemu nie zarejestrowały pierwszego uszkodzenia/czemu Xiang i Wei nie sprawdzili w ogóle, kiedy i jak powstało?

5) Do asysty grawitacyjnej potrzebna jest… grawitacja :) Księżyce Marsa są za małe, by móc je do tego wykorzystać, ich pole grawitacyjne jest znikome, żeby nie powiedzieć żadne. No i zdanie “Oba księżyce są akurat w takim położeniu, że bardzo nam się przydadzą” oznacza, że za te parę godzin, kiedy faktycznie manewr będą wykonywać, księżyce (zwłaszcza bardzo szybko poruszający się Fobos – obiega Marsa w niecałe 8h) będą już w położeniu zupełnie innym. Żeby “trafić” w Fobosa, Smok musiałby bardzo dokładnie wyliczyć, gdzie i kiedy dolecą (czego podobno zrobić nie może, ze względu na kapryśne odpalanie silnika).

To są szczegóły, ale zwróciły moją uwagę, bo w zasadzie fabularnie skupiasz się na tych manewrach (za wyjaśnienie i opisanie “manewru Zubrina” z poprzedniego tekstu, masz plusa, fajne nawiązanie:)) i to stanowi trzon tekstu.

Jeśli chodzi o Smoka, to zastanawia mnie, czemu skoro komputer pokładowy ma fizyczny mózg człowieka, jest traktowany jako SI a nie jako człowiek z implantami. W przeciwieństwie do pozostałych komentujących, imo ta “SI” jest zbyt mało ludzka :) Wszak mając ludzki mózg, emocje powinna znać i ogólnie być człowiekiem – nie odmawiamy człowieczeństwa ludziom, którym ze sprawnego ciała zostaje jedynie głowa. Inna kwestia, że powierzanie kierowania statkiem ludzkiemu mózgowi, z natury nieprzewidywalnemu, aż prosi się o jakiś sabotaż (Smok/Zubrin i tak wybrał łagodną wersję;)).

W głosowaniu niestety będę na nie (choć z bólem serca, no bo hard-sf i w ogóle…;P). Gdyby przymknąć oko na szczegóły, to opowiadanie dobrze mi się czytało, zwłaszcza od strony “socjo” – ciekawie zarysowana relacja ‘zeswatanego’ chińskiego małżeństwa, wyścig o pierwszeństwo, priorytety. Mimo głosu na ‘nie’, chciałabym zobaczyć jeszcze za mojej kadencji Twoje opowiadanie sci-fi, gdzie z czystym sumieniem będę mogła dać taka :)

Zaciekawiłeś mnie od razu pierwszym zdaniem. Pomysł na eutanazer intrygujący, a sam eutanazer stanowi ładną klamrę na rozpoczęcie i zakończenie. Świat przedstawiony faktycznie, bardzo ponury i depresyjny, wręcz osaczający. Czuć w tekście ten klimat beznadziei i w zasadzie wiadomo, że to nie może zakończyć się dobrze. Upieranie się bohatera, że nie chce brać żadnych specyfików odrobinę kojarzyło mi się z antyszczepionkowcami – nie wiem, czy taki był zamysł :)

Fabuła w zasadzie jest nieskomplikowana, ale udało Ci się zaszczepić ciekawość ‘czy bohater skorzysta z eutanazera i dlaczego’, punkt dla Ciebie.

Najsłabszym elementem imo jest rozmowa z matką – gdybyś nie podkreślił tego parę razy, nie domyśliłabym się, że to rozmowa syn-matka. Oboje się zwracają do siebie raczej jak znajomi, nie widać też zupełnie relacji uczuciowej między nimi (choć możliwe, że to zamierzony przez Ciebie efekt, mający pokazać wszechobecne zobojętnienie).

Zupełnie nie kojarzę, do czego odnoszą się nazwy “narkotyków” w Twoim świecie, ale na bardzo duży plus dla Ciebie, że znajomość odniesień nie jest konieczna do zrozumienia. Ich działanie wynika z kontekstu i nie wymaga szukania ‘co to właściwie może być’.

Podsumowując – będę na tak.

Tak, anachronizmy mają uzasadnienie, bo bohaterka została cofnięta w czasie wraz z podręcznym pakietem pierwszej pomocy :)

Nowa Fantastyka