Profil użytkownika


komentarze: 379, w dziale opowiadań: 116, opowiadania: 50

Ostatnie sto komentarzy

1. S. King 2. G. Masterton 3. Tolkien   To moi ulubieni. U mnie nie pokrywają się z wzorcowymi, stąd Masterton na liście.

Ja już zapomniałam, że konkurs był (no dobra, jest jeszcze, ale nie dla mnie). Wkrótce startuję znowu, opko niemal gotowe i wnet pójdzie leżakować :)

No i czekam na opinię wciąż, nie tracąc nadziei, że przyjdzie, chcociaż zniosłam od piątku już cztery jajka :)

"Myślałam, że to dobry pomysł z tą listą finalistów, ponieważ osoby, które odpadną, mogą przestać czekać i się denerwować, ale weź teraz człowieku spokojnie dożyj do tego 17 (albo jeszcze dłużej, bo pewnie się przeciągnie). Ile tekstów ostatecznie trafi na łamy - z pięć, sześć?"

Niektórzy to mają problemy :P

Ja tam już piszę następne i będę atakować skrzynkę, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie :D Malakh, jeśli czytałeś "Wilki i diabły" to mógłbyś mi dać wskazówkę? Nie wiem czy jestem grafomanem czy mam kiepskie pomysły :) W zasadzie tyle by mi wystarczyło jako opinia

Gratuluję pierwszym finalistom! Trzy nazwiska poznaję :D

Ekhm... Jeśli pozostało jednemu redaktorowi kilkanaście tekstów, to po co zwlekać, Malakh, do jutra. Jutro to strasznie strasznie daleko! Owszem, będzie ogłoszenie wyników ładniej rozłożone w czasie, ale... męczycie niepotrzebnie, no :P Ogłoście, co macie ok. 19.00, z pozostałych kilkunastu tekstów ile może zostać wyłonione jeszcze? Statystycznie jeden albo dwa, więc ktoś będzie po prostu mile zaskoczony, ale generalna większość będzie miała sprawę z głowy - czy jest szczęśliwcem, czy nim nie jest. Nie męczyłabym, ale skoro piszesz, że ze swojej puli wybrałeś...

 Ludki kochane, weźcie mnie poprzyjcie, no :P :P :P

Ile dziś napisaliście? ;)

A ile, dj, za foliowane książki? Bo ja bym chciała banknoty stuzłotowe do każdego egzemplarza dołączyć. 

Zachowujecie się, jakby na tej stronie nie było kolesiostwa i kółek wzajemnej adoracji. Jestem tutaj od paru miesięcy i widzę, że egzaltacja przelewa się pomiędzy czterema, pięcioma autorami, którzy zażarcie się bronią, a sobie wtapiają świeże masełko w tyłek.

To znaczy jak mam się zachowywać? Nie jestem stroną fantastyka.pl ani kółkiem adoracji składającym się z kilku osób. Czy może mam przyklasnąć kolesiostwu, bo gdzieś obok mnie są ludziki, którzy utworzyły kóło? Bo nie rozumiem tej wypowiedzi.

Aha, nie czytałam komentarzy.

Zajdel jednak jest nagrodą za teksty. Głosujemy na coś, co najbardziej nam się podobało, bez względu na to, przez kogo zostało to napisane, czy przez autora z podwórka, czy kogoś z kim zupełnie nie mamy styczności, natomiast mięliśmy styczność z tekstem. Osobiście zagłosuję na opowiadanie zgodnie z własnym sumieniem, bez względu na to, kto tekst napisał i czy autor udziela się tutaj, gdziekolwiek indziej w necie, czy też nie udziela się wcale. Czy autora uważam za chama, czy za bardzo sympatyczną osobę. Bo widzę, że pomysł nie wynikł z faktu, iż uznałeś opowiadanie z tej strony za godne nagrody, tylko chciałbyś, aby jakieś (chyba Ci zupełnie obojętne nawet jakie) opowiadanie dostało Zajdla. Więc bardzo szkoda, że kolesiostwo Ci nie przeszkadza. Głosujemy na teksty, nie na kumpli, bo nie powinna to być nagroda dla tych, którzy mają wielu kolegów, tylko dla tych, którzy tworzą fantastyczne opowiadania.

Proponuję następującą inicjatywę. Jak już wybierzemy najlepsze opowiadanie, jakie ukazało się w naszym portalu w 2012 roku, wspólnymi siłami nominujmy je



Ja podziękuję. Inaczej, gdbyś napisał: Słuchajcie, użytkownik x wrzucił tekst, który zwala z nóg. Zapoznajcie się z nim i jeśli was również zachwycił, przemyślcie sprawę zagłosowania na niego. Na to bym się pisała: przeczytanie i przemyślenie. Ewentualnie, ruszenie do boju z innymi, jeśli mnie tekst zachwyci i uznam, iż należy mu się Zajdel.

Ale nie. Zamiast tego mamy: wybierzmy najlepszy tekst i głosujmy... Niestety pachnie to kolesiostwem.

No dobrze - Zmierzch to proza drukowalna z chwytliwym pomysłem ;)

Raczej nie zrozumiałaś mnie od samego początku, nie od pewnego monentu :P Bo gdybyś zrozumiała, albo sama czytała uważniej, to wiedziałabyś, że nie mówię o PISARSTWIE, tylko o formie WYDAWANIA. Ja tu się produkuję o self-pub, Ty zaś wyjeżdżasz z reklamami, i nie wiadomo z jakiego powodu zaczynasz mi tłumaczyć, jak wygląda sprzedaż książki reklamowanej, a jak niereklamowanej. I że gwidom ma rację, że bez reklamy nic się nie sprzeda, chociaż mowa była raczej o tym, że reklamą najgorszy szit nawet można dobrze sprzedać. Po za tym, że nie napisałam, iż się z nim nie zgadzam, więc doprawdy nie wiem czemu ten post był do mnie. Co do gumy - sposób, w jaki ta nieszczęsna guma POSZŁA W ŚWIAT ma się akurat dobrze do tego w jaki sposób KSIĄŻKi WYCHODZĄ W ŚWIAT. To się nazywa BIZNES, kochana. O biznesie mówię, sprzedaż książek to nic innego, sprzedaż - nie pisanie, bo o tym gadam cały czas, gdybyś raczyła zauważyć. Do Meyer nic osobistego nie mam - nie znam kobity. Natomiast "Zmierzch" to imo gnioty - sorry dj Jajko.

Jakość może być niska lub wysoka, dobra lub zła.

A to się różni czymś: wysoka i dobra jakość oraz zła i niska? Poza tym, że znowu mi tłumaczysz, że ziemia jest okrągła. Może członkiem mensy nie jestem, wiedz jednak, iż takie informacje to nawet ja posiadam :P Piszesz Tolkien i Meyer, to ja rozumiem dwa przeciwne bieguny. A jak masz coś innego na myśli, to racz napisać wcześniej. Ja telepatą, wyobraź to sobie, nie jestem.

Że jeśli ma się zamiar napisać coś "czemu bliżej do Zmierzchu niż do Władcy Pierścieni", to lepiej sobie odpuścić, bo to gniot?

Nie odpuścić, tylko zastanowić, dlaczego nikt książki wydać nie chce. I tak - próbować do skutku, pisać następną książkę - może z drugą się uda. A nie lecieć z portfelem do drukarni tylko z tego powodu, że się coś napisało... Nie każdy może być pisarzem, tak jak nie każdy nadaje się na lekarza, malarza, wokalistę itp. Trzeba niestety wziąć pod uwagę, że się w pewnych dziedzinach talentu nie posiada i POGODZIĆ Z TYM. Natomiast do niektórych zwyczajnie nie dociera. Chce być pisarzem i wyda - choćby za swoje. Chce być piosenkarzem, więc wyłoży kasę na własny koncert - nieważne, że wyje, aż uszy więdną. Chcesz być pisarką, to walcz, tak jak walczy się o wszystko w życiu. Spróbuj się przebić się przez tłum.

A pisać Zmierzchy można, a nawet należy, bo są ludzie, którzy lubią tego rodzaju książki, więc nie widzę powodu, żeby im bronić dostępu do przyjemności. Zmierzch wyszedł w normalnym wydawnictwie, autorka nie wydała go sama. Nie poleciała do drukarni z portfelem, bo jej nikt wydać nie chciał.

 Jeśli chodzi Ci o to drugie, to wybacz, ale jeśli, dajmy na to, pisanie określa mnie i jest to coś, co bardzo lubię robić, to czemu mam się poddawać?

J.w. Walczyć, ale nie drogą self-pub.

 Wydaj self-puba, zobacz, czy się przyjmie, czy się spodoba na tyle, żeby ludzie chcieli to czytać

Nie, dziękuję :) Jeśli spotka mnie to szczęście, że kiedyś moja książka stanie na półkach w księg., to będzie wydana normalną drogą, dlatego, że ktoś mi powie - to jest dobre, bierzemy :) I być może będzie to masakryczny gniot, o tym dowiem się później, jak ocenią czytelnicy. Natomiast będzie wydany dlatego, że ktoś (oprócz mnie) w książkę uwierzy, a nie dlatego że mam drukarnię za rogiem. Howgh. 

Wydawcy to nie omnibusy, nie wiedzą wzystkiego, mogą się mylić, nie chcąc wydać.

 Przecież napisałam wyżej, iż to prawda. :) Jednak trzeba mieć też na uwadze, iż 40 wydawnictw - odrzucając powieść, może jednak doskonale wiedzieć, co robi.

 

 

 

 

Raczej nie zrozumiałaś mnie od samego początku, nie od pewnego monentu :P Bo gdybyś zrozumiała, albo sama czytała uważniej, to wiedziałabyś, że nie mówię o PISARSTWIE, tylko o formie WYDAWANIA. Ja tu się produkuję o self-pub, Ty zaś wyjeżdżasz z reklamami, i nie wiadomo z jakiego powodu zaczynasz mi tłumaczyć, jak wygląda sprzedaż książki reklamowanej, a jak niereklamowanej. I że gwidom ma rację, że bez reklamy nic się nie sprzeda, chociaż mowa była raczej o tym, że reklamą najgorszy szit nawet można dobrze sprzedać. Po za tym, że nie napisałam, iż się z nim nie zgadzam, więc doprawdy nie wiem czemu ten post był do mnie. Co do gumy - sposób, w jaki ta nieszczęsna guma POSZŁA W ŚWIAT ma się akurat dobrze do tego w jaki sposób KSIĄŻKi WYCHODZĄ W ŚWIAT. To się nazywa BIZNES, kochana. O biznesie mówię, sprzedaż książek to nic innego, sprzedaż - nie pisanie, bo o tym gadam cały czas, gdybyś raczyła zauważyć. Do Meyer nic osobistego nie mam - nie znam kobity. Natomiast "Zmierzch" to imo gnioty - sorry dj Jajko.

Jakość może być niska lub wysoka, dobra lub zła.

A to się różni czymś: wysoka i dobra jakość oraz zła i niska? Poza tym, że znowu mi tłumaczysz, że ziemia jest okrągła. Może członkiem mensy nie jestem, wiedz jednak, iż takie informacje to nawet ja posiadam :P Piszesz Tolkien i Meyer, to ja rozumiem dwa przeciwne bieguny. A jak masz coś innego na myśli, to racz napisać wcześniej. Ja telepatą, wyobraź to sobie, nie jestem.

Że jeśli ma się zamiar napisać coś "czemu bliżej do Zmierzchu niż do Władcy Pierścieni", to lepiej sobie odpuścić, bo to gniot?

Nie odpuścić, tylko zastanowić, dlaczego nikt książki wydać nie chce. I tak - próbować do skutku, pisać następną książkę - może z drugą się uda. A nie lecieć z portfelem do drukarni tylko z tego powodu, że się coś napisało... Nie każdy może być pisarzem, tak jak nie każdy nadaje się na lekarza, malarza, wokalistę itp. Trzeba niestety wziąć pod uwagę, że się w pewnych dziedzinach talentu nie posiada i POGODZIĆ Z TYM. Natomiast do niektórych zwyczajnie nie dociera. Chce być pisarzem i wyda - choćby za swoje. Chce być piosenkarzem, więc wyłoży kasę na własny koncert - nieważne, że wyje, aż uszy więdną. Chcesz być pisarką, to walcz, tak jak walczy się o wszystko w życiu. Spróbuj się przebić się przez tłum.

A pisać Zmierzchy można, a nawet należy, bo są ludzie, którzy lubią tego rodzaju książki, więc nie widzę powodu, żeby im bronić dostępu do przyjemności. Zmierzch wyszedł w normalnym wydawnictwie, autorka nie wydała go sama. Nie poleciała do drukarni z portfelem, bo jej nikt wydać nie chciał.

 Jeśli chodzi Ci o to drugie, to wybacz, ale jeśli, dajmy na to, pisanie określa mnie i jest to coś, co bardzo lubię robić, to czemu mam się poddawać?

J.w. Walczyć, ale nie drogą self-pub.

 Wydaj self-puba, zobacz, czy się przyjmie, czy się spodoba na tyle, żeby ludzie chcieli to czytać

Nie, dziękuję :) Jeśli spotka mnie to szczęście, że kiedyś moja książka stanie na półkach w księg., to będzie wydana normalną drogą, dlatego, że ktoś mi powie - to jest dobre, bierzemy :) I być może będzie to masakryczny gniot, o tym dowiem się później, jak ocenią czytelnicy. Natomiast będzie wydany dlatego, że ktoś (oprócz mnie) w książkę uwierzy, a nie dlatego że mam drukarnię za rogiem. Howgh. 

Wydawcy to nie omnibusy, nie wiedzą wzystkiego, mogą się mylić, nie chcąc wydać.

 Przecież napisałam wyżej, iż to prawda. :) Jednak trzeba mieć też na uwadze, iż 40 wydawnictw - odrzucając powieść, może jednak doskonale wiedzieć, co robi.

 

 

 

 

Bo mówisz "ktoś pisze, jak Meyer" i każdy wie, o co chodzi. Tak samo jak mówisz "Tolkien" - każdy wie. Takimi przykładami posłużyła się Antona: Amandzie bliżej do Meyer niż do Tolkiena. Ale wciąż mówimy o książkach Amandy i jej podobnych (która pisze raczej jak Meyer niż Tolkien), natomiast nie mówimy o samej Meyer ani o Tolkienie. Teraz rozumiesz, bo jaśniej już nie umiem :P

"wydawcy niekoniecznie wiedzą, co się ludziom podoba"

To jest prawda.

Tak samo jak to, że autor książki też tego nie wie. Napisał, ale o tym, czy książka się ludziom spodoba, to się dopiero przekona, jak ją wyda.

Wydawcy podoba się książka, więc ryzykuje własną kasę, żeby ją wydać.

Autor pisze książkę i po odrzutach z wydawnictw ryzykuje własną kasę, żeby ją wydać. Pytanie, bo co? Bo książka tak mu się podoba? :P Dostał czterdzieści razy w dupę od czterdziestu wydawnictw. I nawet jeśli samowydana książka odniesie sukces, to powody jej wydania przez autora pozostają te same. Ale niestety ich nie znam.

Tfu! Czego nikt wydać nie chciał, a zostało wydane przez autora. Natomiast nie o tekstach, które w końcu gdzieś się ukazały w regularnym piśmie czy wydawnictwie, dlatego, że ktoś jednak to docenił.

Zanim zacznie się dyskusja na temat tego czy książki Meyer są dobre czy złe: Antona podała to nazwisko jako przykład książki gniotkowej i cokolwiek ktokolwiek sądzi o tej prozie - to wciąż jest tylko przykład. To, że gnioty potrafią się podobać, czasem na wielką skalę, to jest przecież oczywiste. Co wcale nie zmienia faktu, że pozostają prozą marnej jakości. "A kochał ją...", to przykład dobry na pewno nie jest, bo rozmawiamy o czymś, czego NIKT wydać/opublikować nie chciał, a potem jednak zostało to wydane/opublikowane.

 No ja wiem, do czego służy reklama :P

Robisz na własną rękę nową gumę do żucia, wysyłasz ją ludzikom z fabryk, ludzikom nie smakuje jednak. Na słowa "bleeeee", "ochyda" robisz focha, bo przecież guma jest super. Więc otwierasz własną fabrykę, robisz reklamę że cud, miód i orzeszki. Dzieci rzucają się w sklepach na gumę, bo taką fajną reklamę miała, że no po prostu muszą ją mieć. Guma taka sobie, są oczywiście o wiele lepsze, ale wiadomo - tę znają z piosenki. I robisz ludzików w balona, bo już na wstępie ci powiedziano, że guma wcale nie jest dobra. Trzeba mieć tupet po prostu.

Trzeba również tę jakość odpowiednio zareklamować.

To teraz o jakości rozmawiamy? Czy o książkach pióra typu Meyer?

Szczerze mówiąc, wolę być jak Meyer niż Lovecraft, Poe czy z naszego podwórka Miciński lub Grottger, którzy talent mieli, ale pieniędzy ani trochę.

Bo gdyby Amanda Hocking żyła w ich czasach, to zbiłaby fortunę dzięki REKLAMIE swoich gniotków (za opinią  Antony, bo nie czytałam) i sprytnej PROMOCJI swojej osoby i twórczości. Tak to widzicie? Bo nagle wyszło na to, że albo się pisze jak Poe i nie ma nic, albo jak Amanda i zarabia miliony. Zważcie, co tych ludzi dzieli. Czy raczej ile. Już? To teraz wróćcie na Ziemię, ludki kochane :D

 Zdecydowanie bliżej jej do Meyer niż do Tolkiena, czy Rowling [porównanie trochę z dupy, ale wiecie, o co mi chodzi], ale umiała się zareklamować i proszę: zarobiła dwa miliony zielonych na samym self-publishingu.

O cholera, chyba bym z domu ze wstydu nie wyszła, gdyby mi ktoś tak dosunął. W takiej, rzecz jasna, sytuacji. Że się moje ksiunżki fajno sprzedają nie dlatego, że umiem pisać, bo nie umiem, bo bliżej mi przecież do Meyer, ale za to jaki talent w dziedzinie reklamy! Kurna. Rzuciłabym z miejsca pisanie i poleciałabym w jakim biurze reklamowym fuchy szukać. Może bym nawet dwa miliony zarobiła, z takim talentem? Kto wie? Przecież te dwa miliony wspomnianej Amandy to nie są na pisaniu zarobione, tylko na reklamie właśnie. Może ta pani w marketingu jakiegoś wydawnictwa powinna siedzieć, bo to ich działka - sprzedaż książek poprzez marketing. A pisać, niech piszą ci, co umieją. Bo widzisz, Antona Ego, wszystko zależy od tego, czy chcesz być pisarzem, czy zarobić dwa miliony. Byle tylko. Nieważne, że ludzie mówiliby, że piszesz gniotki, tylko reklamować się umiesz. No sorry, ale w takiej sytuacji po co pisać i wydawać? Wszak to strata czasu, wiele jest gniotów, które można sprzedać dobrze wyłącznie dzięki reklamie. Więc po co stukać w te klawisze, i stukać, i stukać, jak można prościej zarobić, już nastukane przez kogoś wziąć i heja. O! Można też inne produkty sprzedawać, patrzajta na actimela, jak się dzięki właściwościom, które mają wszystkie jogurty stał wyjątkowym tylko dlatego, że w reklamie o tym wspomniano. Etc. Są też w Polsce pisaaaaaaaże, o tacy, którzy się wybyli, bo dotrzeć do odpowiednich czytelników umieli, a jak. To przez ocean się przeprawiać nie trzeba. Ale takiej kariery to ja bym nie chciała :D

Mnie karawanem do szkoły podrzucali, jak byłam mała. Tylko wrzeszczałam, żeby stawali ulicę dalej. Pogrzebówka to, pokolenie wstecz, był mega interes w mojej licznej rodzince. Był, ponieważ potomkom jakoś nie w smak było pójść tą drogą ;)

I ostatnia rzecz, obiecuję że ostatnia :D

TEKST napisany świadomie olewacko to jest GRAFOMANIA jak najbardziej. Ale GRAFOMAN jako taki imo musi już spełniać pewne warunki, dlatego, jak pisałam wcześniej, osoba grafomana nie przejawia się w jego tekstach, tylko w komentarzach, bo w nich mamy okazję dowiedzieć się, w jaki sposób nieszczęsny tekst powstał. Opowiadanie Adama zaś nie jest o grafomani tylko o grafomanie. Który w jednym miejscu nie jest grafomanem (mimo, że tworzy grafomański tekst) tylko leniem, który ma gdzieś co pisze :P :D :D

No i tu doszliśmy do sedna: czy żeby być grafomanem wystarczy machnąć na klawiaturze olewacko byle g..., będąc jednocześnie świadomym, że wystukało się byle g.... Czy machnąć byle jak opowiadanie, będąc jednocześnie przekonanym, że mimo to jest to rzecz świetna, bo JA, geniusz, ją napisałem, a inni niech się schowają. IMO ludzie, którzy świadomie piszą marnie, bo nie chce im się lepiej, bo im nie zależy, nie są grafomanami, tylko kimś, kto pisze marnie bo nie chce mu się lepiej i mu nie zależy. Żeby być autentyczną łamagą, nie tylko pisarską, imo jednak trzeba mieć coś w sobie, tj. talent do bycia łamagą. Człowiek 6 razy potrącony na pasach, mimo, że przechodził ostrożnie to ktoś, kto miał autentycznego pecha. A człowiek, który włażąc na jezdnię zupełnie nie patrzy, czy coś nie nadjeżdża ani jakie jest na pasach akurat światło, to nie łamaga, tylko idiota zwykły. Ot co ;)

No tak, zgadzam się. Tylko że grafoman Adama nie jest przekonany o własnej oryginalności + olewactwo. On wie, że to, co pisze, jest sztampą. I to mnie zgrzytnęło. Bo człek ten wcale nie musi być grafomanem, jemu się po prostu nie chce. Kto wie czy nie stworzyłby arcydzieła godnego Lema, gdyby się postarał, czy gdyby mu się chciało, nie napisałby czegoś, czego jeszcze wcześniej nie było? Vide: kucharz, który na chybił trafił wrzuca do garnka przyprawy, bo mu się nie chce przyprawić zupy dobrze, to nie to samo co marny kucharz, który nie potrafi dobrze ugotować, bo coby nie zrobił wychodzą mu z zup ochydztwa, a z ciast zakalce. Olewactwo w stosunku do błędów już mi nie zgrzytło, bo nasz bohater-gramoman wyjaśnił, iż ludzie, wedle niego, przesadzają z tymi błędami, że się czepiają niepotrzebnie. A ze sztampą wyszedł właśnie ktoś, komu się po prostu nie chce. Może wystarczyłoby właśnie wyjaśnić, jak nasz grafoman na to patrzy. Bo może uważać, że pisanie sztampą jest okej, wszystkie bestsellery mają takie (według niego) początki, co już jest przejawem ambicji. Ale nie wyjaśnił. Użył sztampy świadomie tylko z olewatwa. I tak jak w całym tekście przejawia osobowość grafomana, tak w tym jednym zdaniu - nie. Żeby było jasne: nie uważam, iż przez to jedno tylko zdanie tekst przestaje być tekstem o grafomanie. To wciąż jest tekst o grafomanie + plus jedno niepasujące do tego zdanie. Jest to drobnostka, nie warta nawet całej tej dyskusji, bo teraz wyszło na to, że przez to jedno zdanie zanegowałam całe opowiadanie i całą osobę adamowego grafomana, co jest oczywiście nieprawdą.

Ależ skąd, kładę akcent na to, że mi się podobało. Możemy również o tym podyskutować, jednak odniosłeś się do tej jednej sprawy z całych dwóch moich postów, stąd dyskusja raczej. Howgh.

"Ewelina. Naczytał się, poszedł śladem większości... "

Zdążyłam się domyślić. Pełnokrwisty, rasowy, legendarny grafoman zawsze jawił mi się jako ktoś, kto sądzi, że stworzył coś niepowtarzalnego, genialnego, jedynego w swoim rodzaju i napisanego, że och i ach, a wszelkie próby udowodnienia mu, iż jest zupełnie inaczej, to jak rzucanie grochem o ścianę. Prawdziwy grafoman ma szansę pokazać swą naturę prędzej w komentarzach będących odpowiedzią na zarzuty do jego tekstu, niż tekstem samym w sobie. Bo Legendarnego Grafomana czyni narcyzm, nie fakt, że jest leniem. Prawdziwy grafoman prędzej się obrazi na zarzut, że napisał coś sztampowego, niż się z nim zgodzi. Takie moje zdanie, przepraszam, że mam własne. Stąd olewactwo w pisaniu nie pasuje mi do koncepcji. Napisałeś, jak uważałeś, że należy napisać, a ja informuję, że mnie się nie podoba (to jedno zdanie). I to wszystko :D

A ja się uśmiałam :D Zmieniłabym tylko fragment, gdzie grafoman postanawia zacząć jak inni, na to, że postanawia zacząć oryginalnie i, oczywiście, raczy nas owym zacnym początkiem. Ta wiedza i świadomość grafomana odnośnie tego, że pisze sztampą, jakoś mi do koncepcji nie pasuje.

A ja poproszę jednak o napisanie dalszej części. Czytało się zacnie i właśnie się całkiem wkręciłam, a tu klops. Ten tekst powinien wziąć raczej udział w konkursie sadystycznym, serio :D Jest bardziej tekstem o grafomanii niż grafomanią samą w sobie. I to dobrym tekstem. To jak, będzie dalsza część?

To prawda, niemniej wciąż wydaje mi się, że bilet na autokar (bliżej), czy na samolot (dalej), to wciąż jest duuuuużo taniej niż posiadanie samochodu. Niestety, nie posiadam fortuny, więc albo wożę się bryką i siedzę na przedwojennym kompie i nie ruszam się z domu, albo zdzieram buciki wydeptując w śniegu ścieżki wokół przystanków czasem na dwudziestostopniowym mrozie i zwiedzam. Na jedno i drugie ni ma :(, trzeba wybrać, i wybieram.

Zapomniałam dodać, że nie posiadam samochodu. Wszędzie chodzę na nóżkach - lato, zima czy jesień :) Samochód, mechanik, paliwo, opłaty... wiecie, ile za tę kasę można zwiedzić? :)

Kiedy siadł mi przed wakacjami komputer, przedmuchało się go, podreperowało i ... jakoś korzysta, chociaż trzeba się nauczyć z nim obcować. Wystarczy odpalić pół godziny wcześniej, żeby się rozgrzał, a przeglądać strony, mając jednocześnie książkę na kolanach - nim się coś załaduje, czasem i trzy strony zdążę przeczytać. Mając w kieszeni kilka tysięcy oszczędności, poleciałam zwiedzić Turcję, wróciłam, i wciąż działam na zdechlaku. Natomiast jak dzieciakowi siadł komp na jesień, to bez żalu poszły ponad trzy tysiące na wypasiony sprzęt dla niego. Nie pojechaliśmy za to do Paryża, ale może uda się w przyszłym roku. W zeszłym tygodniu rezerwowałam wyjazd do Egiptu, przebierając przez pół dnia hotele w necie, co na moim sprzęcie pod respiratorem nie było takie łatwe :D Nie muszę dodawać, że w dzieciństwie marzyłam o podróżach? :D

Władysław Zdanowicz nie korzysta z firm, tylko wydaje we własnej firmie. Sam sobie jest wydawcą. Więc raczej nie musi się martwić o to, czy będzie miał dodruki.

To znaczy tak. Jeżeli mam w ręku książkę wydaną przez kogoś własnym sumptem, to nie uważam jej z góry za gorszą, czyli nie wydaję sądów póki nie przeczytam. Bo różnie może być. To jeżeli chodzi o książkę. Natomiast jeżeli chodzi o osobę autora, któremu sił nie starczyło, aby zawalczyć, tylko zwyczajnie się poddał, to tak: jest to dla mnie ktoś gorszego charakteru. Jeszcze gorzej, jeżeli ktoś napisze 30 książek i nie wyda. Po 15 latach powie: próbowałem, walczyłem! Dwadzieścia par butów zdarłem na schodach u wydawców. Nie udało się - teraz wydaję się sam. Sorry, ale nie sięgnę po książkę takiego autora. owszem, szkoda 30 powieści. Albo nie szkoda. Jest internet, gdzie można opublikować swe dzięłła za darmo. A jak ktoś łoży kasę, bo nie przyjęli mu jednego maszynopisu, tak świetnego przecież, a przynajmniej nadającego się wedle autora do czytania...

Trzeba wierzyć i próbować. Prawda. Problem w tym, że niektórzy wierzą ZA BARDZO. W końcu jak mocno trzeba wierzyć w to, że się napisało świetną rzecz wartą wydania, nawet wówczas, kiedy... nikt tego wydać nie chce? ;)

Jeżeli 20 wydawców nie chce wydać książki, to może zwyczajnie nie nadaje się ona do druku? No bo jaka jest szansa, że będzie to coś ala Potter, co ma szansę namieszać, tylko wydawcy tego nie dostrzegają? Skoro ktoś jest w stanie napisać hiciora w postaci książki, to jest zapewne zdolny napisać również kilka świetnych krótkich tekstów. I tymi zrobić zamieszanie. Jak zamkną drzwi przed nosem, wleźć oknem. Gdyby choć część samowydających się osób zastanowiła się nad tym, DLACZEGO nie chcą wydać jego utworu, to z pewnością mielibyśmy w tej chwili mniej gniotów. Jestem wrogiem samowydawania się. Sorry, ale pierwszą myślą po odrzuceniu tekstu przez wydawcę powinna być myśl: co z tym tekstem jest nie tak? Tymczasem ciągle słychać: wydawcy są be, nie chcą wydawać debiutantów, nie chcą ryzykować, nie znają się etc. Tylko ja i mój utwór są cacy. Jak ktoś ma talent, to w końcu wyda, nie ma bata. Nie u tego wydawcy, to u drugiego. Nie tą książką zadebiutuje, to drugą, albo trzecią. A jak napisał takiego hiciora, to wydawcy sami mu do szuflady zajrzą, co tam jeszcze ma. I jeszcze jedno. Fakt, że ktoś napisał dobrą, poprawną książkę, którą da się czytać, wcale nie musi oznaczać, że zaraz powinna być wydana. Wydaje mi się, że wydawcy mają na pęczki takich dobrze napisanych i zupełnie przeciętnych książek. Więc, niestety, ale pisać dobrze i mieć fajne pomysły, to nie wszystko. Nie chcę też, żeby ktoś pomyślał, iż jestem po stronie wydawców. Na rynku jest zbyt dużo książek, które nigdy nie powinny być wydane. Żeby było jasne - mówię tylko i wyłącznie w kontekście samowydawania się. I żeby nie było - też mnie zrzucali ze schodów z maszynopisami, więc nie cwaniakuję, bo nigdy kopa nie dostałam i nie wiem, jak to jest, jak wydać nie chcą.

Post wyciągnął się jak gumiś ;P Sorry.


Zaczęłam biec dookoła budynku. Nigdzie nie było tabliczki. 

  
Może: okrążyłam budynek? Strona bierna z założenia jest be, a tu nawet niepotrzebna.


No dobra, nie wiem, czy to się nazywa strona bierna, miałam pomyśleć i tak poszło. Czyli po mojemu ;P W każdym razie: ZACZĄĆ coś robić, zamiast po prostu to zrobić jest be. Tj. zaczęła biec - pobiegła. Zaczęła iść - poszła. Zaczęła spać - spała.


Pozdr.

Roztrzepaniec.



 

 

Dom miał ze dwadzieścia pokoi.

 

Wystarczy: Miał dwadzieścia pokoi. Cały czas, zdanie po zdaniu, piszesz o domu. Nie trzeba podkreślać, że wciąż o nim mowa.

 

Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów.

 

Tu z kolei niemile zbędne. Nuda mile się nie kojarzy.

 

Dom miał ze dwadzieścia pokoi. Większość pozostawała pusta i zakurzona. Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów. W innych pomieszczeniach mieszkali ludzie.

 

Niezgrabnie plus odrobina bełkotu. Zostawiając sedno: większość pokoi była pusta, a w innych pomieszczeniach mieszkali ludzie. Skoro większość pokoi jest pusta, to te pozostałe nie są inne, tylko... pozostałe właśnie. Zamiennik w postaci pomieszczeń też zbędny. Zaraz mamy starcy i ludzie obok siebie na określenie tych samych osób.

Więc:

Dom miał ze dwadzieścia pokoi. Większość pozostawała pusta i zakurzona. Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów. W pozostałych mieszkali starzy, zasuszeni ludzie, o zapadniętych oczach, pomarszczeni jak rodzynki.

Chodzi o to, że te pokoje są inne, bo zamieszkane, a nie zamieszkane dlatego, że są inne. Nie wiem, czy autorka zrozumie to moje tłumaczenie ;p

 

W innych pomieszczeniach mieszkali ludzie.

 

I jeszcze tu aliteracja: poMIESZczeniach MIESZkali.

 

choć krew krążąca wolno przez ciasne tętnice

 

Krążąca w tętnicach. Vide: krążąca w żyłach krew

 

Wciągnął mnie do jednej z sypialni, trzymając mocno za rękę. Oboje śmialiśmy się, jak dzieci grające w berka.

 

ŚMIALIŚMY się, więc wiadomo, że oboje, nie jedno z nich.

 

A ja już nie mogłam się doczekać nieuniknionego finału.

 

Dobra, tu błędu nie ma. Jest brzydko zwyczajnie. Rozciapujesz niepotrzebnie zdania nadmiarem słów.

Nie mogłam się doczekać finału.

Napisałam dokładnie to, co Ty.

 

przecież z dziewczynami tak trzeba, co nie, Doug?

 

A to jest super.

 

A ja już nie mogłam się doczekać nieuniknionego finału. [...] A po minucie obowiązkowego wstępu - łapa w dżinsy. A on wiedział, oboje wiedzieliśmy, że nie trzeba się spieszyć.

 

Konstrukcja. A ja, a on, a to, a tamto.

 

Zrzucił z siebie koszulkę. Przytuliłam się do jego szczupłego ciała. Na piersiach wyrastało mu tylko kilka czarnych włosków. Zabawnie to wyglądało, ale wcale nie chciałam go innego. Powiodłam ustami w kierunku mocno wystających obojczyków. Uwielbiałam je.
Z ulgą poczułam, jak wkłada mi dłonie pod bluzkę.

 

Policz zaimki.



Popatrzył na mnie z wyrzutem i chwycił się za kciuk. Spojrzałam. Spomiędzy palców lała się krew.

 

On popatrzył na mnie, a ja spojrzałam. Na co spojrzałam? Na kciuk? Na niego?

Popatrzył na mnie z wyrzutem i chwycił się za kciuk. Spomiędzy palców lała się krew.

Imo lepiej. Widzę krew, więc... ją widzę. Musiałam spojrzeć, no bo jak.

 

Podniosłam jego koszulkę, którą wcześniej rzucił na podłogę i zaczęłam bezładnie motać palec.

 

Imo zbędne. Jeszcze pamiętam, jak ją zrzucał. Wystarczy, że piszesz, iż ją podniosła.

 

Starałam się, by nie ogarnęła mnie panika.

 

Może: Walcząc z paniką? Zero energii w tym zdaniu.

Wszystko ciągnęło się jak jakiś cholerny europejski film.

Wszystko czy czas się ciągnął? Czy korytarz też?

 


Zaczęłam biec dookoła budynku. Nigdzie nie było tabliczki.

 

Może: okrążyłam budynek? Strona bierna z założenia jest be, a tu nawet niepotrzebna.

 

Poza tym imo za dużo tych czynności. Ja się znalazłam, ja poszłam, ja spojrzałam. Np. Tutaj:

Zaczęłam biec dookoła budynku. Nigdzie nie było tabliczki. Znalazłam się po frontowej stronie. Na końcu ulicy zobaczyłam fragment lekkiej, bielutkiej bryły kościoła świętego Krzysztofa.

 

A nie lepiej tak?:

Znalazłam się po frontowej stronie. Na końcu ulicy widniał fragment lekkiej, bielutkiej bryły kościoła świętego Krzysztofa.

 

Wiadomo, że to zobaczyła, skoro to opisuje.


 





















Trzeba napisać tak, żeby czytelnikowi w pewnym momencie grunt się nie zawalił, żeby się nie okazało nagle, że stał na głowie, a to, co było nad nim, to jednak nie sufit był, a podłoga. Jeśli zaczniesz beosobowo, to imo,też będzie okej, bo czytelnik sam nie wie, gdzie stoi, więc wszystko przyjmie. Ale faktycznie bezosobowo, coby tekst nie sugerował(!) czegoś (narracji trzecio-, jak u Ciebie zrobił to zaimek "ich"), a potem nie okazał się jednak pierwszo-.

 

"Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów." - Imo to jest pokazanie narratora nie za późno, tylko ze zbyt małym przytupem. Ten narrator sobie gdzieś tam w tle przechodzi. To zdanie nie jest o tym, że JA (ja, narratorka) to mówię, tylko na atmosferę nudnych wycieczek. Wprowadza konsternację, bo brzmi, jakby czytelnik już to powinien wiedzieć, co to za narracja. A efekt jest podwójny, bo nie dość, że nie wie (ja nie wiem), to jeszcze myśli, że jest trzecio-.

A już taki fragment: 

"Dom był stary, drewniany i wyglądał dziwacznie. Zapewne powodował to jego butelkowo-zielony kolor, gdyż w okolicy roiło się od jasnych, pastelowych budyneczków, doskonale komponujących się z błękitem oceanu. Wnętrza kiedyś musiała zdobić biel, ale nawet wspomnienie o niej pokrywała już warstewka brudu. Dom miał ze dwadzieścia pokoi. Większość pozostawała pusta i zakurzona.

Wzdrygnęłam się*. Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów."

*Odpowiednie wstaw.

Imo jest okej. Piszesz bezosobowo o miejscu, a potem stawiasz sprawę jasno, kto tu rządzi. Nie gdzieś kątem.

Z zaimkami bezpieczniej i prościej (przynajmniej teoretycznie, bo popaść można w przesadę, z zaimkami).

 

Się namądrzyłam ;p

"Dom był stary, drewniany i wyglądał dziwacznie" albo "Dom był zielony. Miał drzwi i okna. Dookoła rosły nasturcje. Nie było w nim nic szczególnego." - a kto by tak mówił o własnym domu? Tak na chłopski rozum: jak opisujesz komuś swój dom, to mówisz "Dom jest zielony"? Raczej MÓJ dom jest zielony, miejsce MOJEGO zamieszkania to..., MOJE miasto jest brzydkie, a MÓJ kraj jest do dupy. Zawsze. No okej, może to być dom narratorki, która np. dopiero się wprowadziła, albo mieszkała w nim kątem, ale nie przesadzajmy. Wszak zaraz się dowiemy czyj to dom i o co w ogóle chodzi. Imo - wywalisz zaimek i nic się katastrofalnego nie stanie. Oczywiście prościej byłoby napisać: Ich dom był stary i drewniany. Wydawał mi się dziwaczny". Ale uprzeć też się można.

"Czy brak jakichkolwiek "pierwszoosobowych oznak", kto prowadzi narrację (czyli np. zdawało się mi, zobaczyłam, widziałam itd.), przy jednoczesnym braku (oczywiście u mnie tego nie ma) żadnych trzecioosobowych wtrąceń, świadczy mimo wszystko, że jest to narrator zewnętrzny?"


"Dom był zielony. Miał drzwi i okna. Dookoła rosły nasturcje. Nie było w nim nic szczególnego... itd."

Tylko że nie napisałaś tak. Użyłaś zaimka "ich". ICH DOM - z automatu nasuwa się myśl, że mowa o domu ludzi, o których jest opowieść, w sensie, że narrator zewnętrzny o nich mówi. Gdybyś napisała "Dom był zielony", to nie byłoby może zmyłki, ale zaczęłaś typowo dla tekstu pisanego w narracji trzecio-.

Traktat filozoficzny zapodany przez gadające drzewa oraz doping myślących roślin na polach Grunwaldu, spisane przez motyle księżycowym światłem na cirrocumulusie to będzie horror, fantasy czy sf?

Jednego nie rozumiem, czy on ją teleportował specjalnie czy był to wypadek przy pracy? Bo palenie gazety mogło się wziąć zarówno z poczucia winy, jak i ochoty doprowadzenia sprawy do absolutnego końca. Z drugiej strony, dopuściła się zdrady (albo prawie?). W każdym razie nie wiem.

"niezrozumiale mamroczącego"

Mamrotanie z zasady to coś niezrozumiałego.

"Siedział w ciemnym rogu zatłoczonej i przesiąkniętej smrodem potu głównej sali gospody."

W zatłoczonej gospodzie blondyna raczej nie mogła usłyszeć żadnego mamrotania. Czy ci wszyscy ludzie siedzieli w zupełnej ciszy? Dalej: nawet nie widziała poruszających się ust, żeby stwierdzić, że facet coś mamrocze, bo twarz ma ukrytą w dłoniach. Zatem conajwyżej spojrzeć mogła na mężczyznę, którego twarz ukryta jest w dłoniach, na pewno nie mamroczącego. Ja wiem, że narrator wszechwiedzący i w ogóle, ale pojechałeś za daleko.

"Na brudnym blacie przed nim leżały już cztery puste dzbany z których wylewały się spienione resztki. Piąty, do połowy pełny, czy jak wolą mówić niektórzy, w połowie już pusty, stał jeszcze przed nim."

Zostawiając sedno: Przed nim leżały cztery puste dzbany, a piąty, do połowy pełny, stał jeszcze przed nim. Przebuduj ten fragment tak, żeby pozbyć się conajmniej jednego zaimka. Strasznie nadopisujesz. Co za różnica, czy ten stojący kufel jest całkiem pełny, w połowie pusty, czy w jednej czwartej. Albo pełny w połowie, jak mawiają niektórzy. Imo, to prościej trzeba. Ważne jest to, że facet nie ma siły, więc już nie pije, a nie ilość niedopitego piwa.

"Jego strój wyraźnie wyodrębniał go spośród pijanych, bawiących się dookoła szaro-burych mieszczan."

Czyli rzeczywiście nie jest cicho. Czy czarny strój pośród tej burej szarości rzeczywiście tak bardzo się wyróżniał? Wyraźnie by się wyróżniał, gdyby był ubrany na żółto. Ja wiem, że ta czerń, tak mroczna i w ogóle, ale mimo wszystko. I jeszcze to: skoro CAŁY strój jest czarny, to już nie trzeba pisać, że był JEDNOBARWNY. No bo jak miałby być inny.

"Jego postać, mimo że zgarbiona przez przytłaczające myśli i wypity alkohol, wzbudzała szacunek."

W kim wzbudzała szacunek? W pijanych, bawiących się w najlepsze wokół niego gościach? Jeżeli tak, to pokaż, że go wzbudza, bo ja tego nie widzę.

"Jego strój wyraźnie wyodrębniał go spośród pijanych, bawiących się dookoła szaro-burych mieszczan. Cały jego ubiór był jednobarwny, czarny. "

Dwa zdania z rzędu i dwa razy piszesz, że mowa o stroju mężczyzny i że to jest JEGO strój. Dalej mamy: JEGO postać. Piszesz o jednym i tym samym człowieku, nie trzeba podkreślać w każdym zdaniu, że o nim mowa.

No i macie, napisałam z rozmachu wszechwiedzący, mając na myśli postronnego. Kajam się i posypuję głowę popiołem. Wszechwiedzący też oczywiście istnieje, ale to nędzna kreatura i lepiej trzymać się od niego z daleka... jeżeli nie ma się wprawy ani wyczucia. Z czasem przyjdzie. Na razie masz w tekście chaos. Wychodzą Ci babole. Najpierw opanuj podstawy, potem w miarę nabierania doświadczenia będziesz mógł pozwolić sobie na więcej luzu. Owszem, kamera może jeździc z prawa na lewo i do góry nogami, ale z sensem. U Ciebie wyszło, przepraszam, bez sensu. I nie obrażam się, toż to nie mój tekst! Twoja decyzja, jak będziesz pisał. 

Okej, rzeczywiście złych intencji nie mam, po sobie samej wiem, że człowiek patrzy na tekst bystrzejszym okiem, kiedy sam do czegoś dojdzie, w sensie, że łatwiej potem wyłapuje własne babole.

Jeżeli chodzi o to konkretne zdanie: schowana w dłoniach twarz nie może się wyrózniać bądź nie, ponieważ jej nie widać. Nie widać tych policzków, kurzych łapek wokół oczu. Tylko dłonie.

Ten byk wziął Ci się stąd, że nie ustaliłeś, gdzie zbajduje się "kamera". Siedzimy w głowie bohatera? Tak jest na początku, bo słyszymy, co mówi. Chwilę potem patrzymy na niego oczami blondynki, która słyszy tylko mamrotanie i widzimy kogoś obcego, przybłędę. Jeżeli już ustalisz, gdzie znajduje się kamera, to trzymaj się tego. Więc: jeżeli jesteśmy bohaterem, to MY patrzymy na blondynkę, nie ona na nas. Nie wiemy, czy blondynka słyszy nas, czy jest to dla niej bełkotanie, czy w ogóle cokolwiek do niej dociera z tego, co mówimy. Może jest głucha? Skąd mamy wiedzieć?Jeżeli jesteśmy bohaterem, patrzymy jego oczami, siedzimy w jego głowie, to nie piszemy o własnej twarzy, jakbyśmy patrzyli na nią z boku. Owszem, wówczas możemy ją opisać, bo znamy własną twarz ukrytą pod dłońmi. Wtedy i tylko w tedy. Napisałeś natomiast oczami kogoś innego: Schowana w dłoniach twarz przybłędy na pozór niczym się nie wyróżniała. Można też snuć opowieść słowami narratora wszechwiedzącego, ale wówczas ten nie powinien wchodzić do głowy nikomu, raczej sam obserwować scenę, wtedy np. widzimy mamroczącego pod nosem przybłędę (ale nie wiemy co myśli!, tylko patrzymy) i przechodzącą obok blondynkę (jeśli ta, np. się zaniepokoi, to trzeba oddać to opisem wyrazu jej twarzy, przykładowo, czy zachowaniem).

To tak pokrótce, mam nadzieję, że nie napisałam chaotycznie :)

Logika już na poziomie zdań kuleje. Np. Schowana w dłoniach twarz przybłędy na pozór niczym się nie wyróżniała. Delikatne rysy, zmarszczone czoło, szare, otoczone kurzymi łapkami spokojne oczy, pociągły podbródek i policzki pokryte kontrastującym z łysą czaszką kilkudniowym zarostem.

Zadanie dla autora: co tu jest nie tak?

Frendzelek najlepszy. Nawet mnie coś zabolało (i nie o brak wrażliwości chodzi).

To ja sobie pozwolę ogłosić konkurs. Temat: dowolny. Gatumek: dowolny, byle fantastycznie było. Limit znaków 40k. Teksty ślemy tutaj: michałcetnarowski@fantastyka.pl . Konkurs zostanie roztrzygnięty przez redaktora prozy. Nagrodą jest publikacja w NF ( w przypadku niezadowalającego poziomu tekstów bądź innych czynników, konkurs może pozostać nierozstrzygnięty).

No dobrze, ale gdyby na rynku istniała porównywalna liczba czasopism do istniejących obecnie wydawnictw książek, można by porównać czy łatwiej puścić tekst w piśmie, czy wydać książkę. Tymczasem mówimy o jednym konkretnym czasopiśmie kontra cała reszta rynku (papier + ebooki (!)). Proporcje nieporównywalne. Gdybyś wziął jedno wydawnictwo i jedno czasopismo, to można ewentualnie się pospierać czy łatwiej opublikować opowiadanie w NF, czy wydać książkę w FS*. Bo jeżeli mi napiszecie, że łatwiej wydać książkę w FS, to ja się bardzo ucieszę (oczywiście mówimy o sytuacji, w której autor próbuje sił i tu i tu i debiutuje książką w FS).

*To tylko przykład

Rozumiem, że zgodnie z równaniem pisanie+Internet=kiepsko, podczas gdy pisanie+druk=ok! może się wydawać, że e-book to coś "gorszego"

Nie nie, nie o kwestię jakości się rozbija, a o tę łatwość publikacji. Z Twojego wcześniejszego postu wynika, iż do NF tak trudno się dostać, że nawet książkę się łatwiej wydaje. Ale jeżeli mówimy o e-booku, to tak - łatwiej ten wydać niż opublikować tekst w NF, powody są chyba oczywiste. 

Mhm, znalazłam to, o czym wówisz KaelGorann:

Dodał: oruen  2012-12-22  11:24
Czy znalazłby się tutaj może ktoś, kto miałby ochotę przeczytać moją książke i napisać mi o niej kilka słów? Wychodzi w styczniu (ebook).

Okej, zakładam, że będzie to rzeczywiście ebook RW2010, proces wydawniczy trwa raczej dłużej niż trzy czy cztery tygodnie. Wobec tego to chyba nie jest najfortunniejszy przykład, aby pokazać, iż łatwiej wydać książkę niż dostać się do druku w "NF" (sprawdziłem).


Oruen, ciężko tę Twoją książkę wygooglać, znalazłam jedynie okładkę (z Twoim nazwiskiem, więc zakładam, że o tę książkę (?) chodzi, z napisem RW2010 na okładce.

wolałbym, żeby Redakcja wzięła większą odpowiedzialność za działanie portalu.

A nie lepiej wyłączyć net i wziąć się za pisanie tekstu (takiego, żeby mc kapcie spadły)? Wówczas żadna strona nie będzie Ci potrzebna. Wiem, że "łatwo powiedzieć, trudniej zrobić", ale od gadania się nie napisze, natomiast spróbować zawsze można, a jak nie wyjdzie... to gadanie też nie pomoże ;) 

Generalnie na odwrót traktuję tę stronę, tj. nie wrzucam tekstów, aby być zauważoną. Gdybym, teoretycznie, napisała dobry tekst, to dlaczego miałby być zauważony tutaj, natomiast przegapiony w skrzynce mailowej redaktora? Tutaj można wrzucić POTEM, żeby dowiedzieć się, co z tekstem jest nie tak, że nie wzięli.

Zgadzam się z malakhiem. Na swoim przykładzie: tekst, który przeszedł eliminacje, tj. tekst, który wybrali właśnie użytkownicy, wcześniej wysyłałam MP. Z jakim skutkiem - łatwo się domyślić, skoro potem wlepiłam opowiadanie tutaj. Z perspektywy czasu jestem tylko i wyłącznie wdzięczna MP, że nie puścił tego tekstu (dobrego, według większości osób komentujących opowiadanie). Gdybym miała taki debiut, musiałabym zacząć chyba jeszcze raz, pod pseudonimem, bo to mierność nad miernościami była - ten tekst. Niestety dopiero teraz to widzę. No dobra, nic nigdzie nie słałam od debiutu, ale zamierzam, a jeśli odrzucą tekst, to tylko podziękuję. Dla własnego dobra niektórych opowiadań lepiej nie drukować, niezależnie od ilości pozytywnych komciuf.

Terminatora pewno widziałaś, ewentualnie Robocop, ale ten wpierw był człowiekiem (bohater nie film).

Mnie się natomiast zakończenie zdecydowanie podobało. Wręcz wkurzyłam sie na film, w którym zakończenie zmienili i polecieli sztampą.

Nierecenzja przednia, jak ktoś pisze od serducha, to trudno, żeby nie podziałało :) Ja muszę niestety czekać na wydanie dvd. Z Władcą jeszcze nie miałam takiego problemu, bo byłam bezdzietna... Teraz posiadam w domu małą wstrętną  zakochaną w Tolkienie paskudę, która do tego nie może chodzić do kina (nadwrażliwy słuch). Mam absolutny zakaz obejrzenia Hobbita bez niego, pod groźbą nie pożyczenia ani jednej książki Tolkiena więcej! Ani innych :( :( :(

Nowa Fantastyka