Profil użytkownika

Nie można porządnie podać miejsc inspirujących twórczość w zakładce Miasto, więc będą tutaj. Przede wszystkim Trójmiasto i Podhale. Mogą się zlewać we wspólny nieokreślony twór (coś jakby Turów Róg).


komentarze: 1412, w dziale opowiadań: 1114, opowiadania: 319

Ostatnie sto komentarzy

Wasza Ciernistość, podziwiam rozmach i głębię komentarza! Sporo mi dajesz do myślenia. Raczej nie podejmę się w pełni systematycznie odpisać na wszystkie uwagi, ale postaram się odnieść możliwie rzetelnie do miejsc, w których mogłem spowodować wątpliwości.

Chociaż… najważniejsze jest to, że nie jest pisany z perspektywy pierwszej osoby. To "widok znikąd".

Oczywiście – to ma pokazywać, że Daniel utracił perspektywę pierwszoosobową, pozwalać czytelnikowi możliwie blisko odczuć sens tego stwierdzenia – zabieg nader udany, ale o tym też pisałem zaraz w pierwszym komentarzu.

Nie budzi, a przynajmniej nie głośnych, bo taki jest duch epoki. Ale to nie znaczy, że taka możliwość istnieje

Tak, wskazywałem tylko, że spośród czterech rozważanych w tamtym wywodzie możliwości powinna być stosunkowo nie najmniej wiarygodna.

Bo jeśli telekinetyk samą czystą siłą woli zmienia rozkład prawdopodobieństwa, to jak to rozpoznać? Przecież wszystkie możliwe układy są możliwe!

Zasadniczo przecież o tym piszę – że jeżeli w świecie materialnym istnieje fundamentalna losowość, to może się w niej ukrywać wolna wola, bo nie bardzo jesteśmy w stanie to rozróżnić doświadczalnie.

Musielibyśmy grać bardzo długo, może w nieskończoność, żeby się upewnić, że telekinetyk nie wpływa na wynik…

Im dłużej gramy, z tym większą istotnością statystyczną potrafimy potwierdzić daną hipotezę. To jednak jest możliwe dzięki temu, że dla kostki znamy wzorzec “prawidłowych” zachowań, pozbawionych wpływu telekinetyka. Dla jego własnej świadomości – nie.

W każdym razie metoda naukowa nie tyle wnosi coś nowego, co eliminuje przypadkowe zakłócenia.

Myślę, że świetnie to ujęłaś!

Paradoks stosu pokazuje nieostrość pojęć: stos to dużo ziarenek. Ile to jest dużo?

I nigdy nie rozumiałem, dlaczego nazywają to paradoksem. Co w tym paradoksalnego, że pojęcie, dla którego nie podano ścisłej definicji, jest nieostre?

A, jest i Anzelm. I oczywiście kontrargument z wyspą

Nie przyznaję się do kontrargumentu z wyspą, ale dalej piszę o tym rozumowaniu dokładniej, w tym miejscu dałem tylko znać, że mam luźne skojarzenie z Anzelmem.

Co jest argumentem zdroworozsądkowym i dobrym punktem wyjścia.

Moim zdaniem to nie jest wyłącznie argument zdroworozsądkowy, rozwijałem to dalej z grubsza tak: jeżeli miałbym dwie identyczne fizycznie kopie układu, z których tylko jedna rzekomo ma wolną wolę, a jednak nie mógłbym stwierdzić pomiędzy nimi różnic behawioralnych, to nie mógłbym zasadnie (obiektywnie) stwierdzić istnienia tej wolnej woli.

Widzę, że zmieniłeś tekst, na lepsze, mam wrażenie – teraz opis jest czysto behawiorystyczny.

Też uważam, że na lepsze!

Odwrotnie – zakładając, że wyobrażalne równa się logicznie spójnemu, a tylko rzeczy logicznie spójne mogą istnieć, dostajemy wniosek, że to, co niewyobrażalne, czyli niespójne, istnieć nie może. Co wcale nie oznacza, że wszystko, co wyobrażalne, może istnieć w świecie fizycznym.

Nie, wcale nie odwrotnie. Argument Chalmersa – przynajmniej tak, jak go Szyszkowy przytoczył – bierze jako przesłankę wyobrażalność świata samych filozoficznych zombie, aby dostać wniosek, że taki świat fizyczny mógłby istnieć. A skoro czytelnik ma jednak subiektywne doświadczenie świadomości – rozumuje dalej Chalmers czy też Szyszkowy – nie mogą go wystarczająco tłumaczyć prawa fizyki. I to właśnie rozumowanie starałem się obalić, zresztą to drugie zdanie Twojej cytowanej uwagi też chyba się tego tyczy.

Ha, figury niemożliwe – ale czy one nie byłyby aby możliwe, gdyby przestrzeń miała inne właściwości?

A to ma znaczenie? Wyobrażamy je sobie w trójwymiarowej przestrzeni euklidesowej, a jednak logicznie nie mogą tam istnieć.

Hmmm. Nie wszystko da się udowodnić naukowo – wolność woli realizujemy w sytuacjach zasadniczo niepowtarzalnych, więc nie do zbadania metodami statystycznymi.

Niejako przeczuwając ten zarzut, podałem wcześniej te “zdroworozsądkowe” uwagi behawioralne o wolnej woli, ale skoro w naszym eksperymencie myślowym mamy maszynę Daniela, możemy też mieć maszynę samopowtarzalną do sytuacji moralnych.

Nie tylko Ty, sęk w tym, że nie każdy tak to rozumie

Ja zdecydowanie nie. Prawdę mówiąc, bardzo mnie zaskoczyliście, że ktokolwiek tak to rozumie. Jestem w miarę pewien, że umiem sobie wyobrazić konstrukty logicznie sprzeczne, a już niewątpliwie istnieje mnóstwo rzeczy logicznie niesprzecznych, których wyobrazić sobie nie umiem. Moim zdaniem nie ma tu nie tylko równoważności, lecz nawet zawierania w żadną stronę.

Nic nie szkodzi – rozumowanie może być formalnie poprawne, ale dawać fałszywy wynik, ponieważ użyto w nim fałszywej przesłanki. Trzeba na to zwracać uwagę.

Oczywiście, na pewno nie zamierzałem sugerować nic innego.

 

Raz jeszcze dziękuję i kłaniam się z sugestywnym plaśnięciem!

Dziękuję za kolejny miły komentarz! Mam wrażenie, że udało nam się na razie rozwikłać główne wątpliwości.

Ja rozumiem “Mogę sobie wyobrazić X” jako “Nie ma logicznej sprzeczności w istnieniu X”. W sumie można to zamienić i argument zostaje bez zmian. Naturalnie przesłanka o braku sprzeczności pozostaje kontrowersyjna.

Jasne, zgadzam się, że przy takim rozumieniu argumentu Chalmersa główny ciężar zastrzeżeń przenosi się z prawidłowości wnioskowania na trafność przyjętej przesłanki. Nie przyszła mi wcześniej na myśl taka interpretacja, ponieważ naturalna wydaje mi się możliwość utworzenia w wyobraźni konstruktu sprzecznego z prawami logiki, a tym bardziej fizyki.

Oj, akurat takie pojęcie jak “obiektywna weryfikowalność” czy “istotność statystyczna” są dla mnie mniej ścisłe i klarowne niż zombie. ;) Np. istotność statystyczna to całe gniazdo szerszeni niedookreśloności

Chętnie przytaknę, dodając tylko, że odróżnienie subiektywnych odczuć od stanu rzeczywistego wymaga jednak przyjęcia jakichś standardów naukowej obiektywizacji.

Oczywiście są całe kultury (w tym, co mnie zdumiewa, coraz bardziej nasza zachodnia), które odrzucają taki podział, twierdząc na przykład, że jeżeli kto się czuje skrzywdzony, to jest skrzywdzony – ale to już całkiem inny temat.

A świrki są tworzone w procesie sepulkowania.

A ja podtrzymuję, że świrek to taki wariatuńcio, tylko bardziej po lwowsku.

Obydwa warianty w pełni poprawne. Istnieje pewna tendencja do rezerwowania “niż” dla sytuacji, gdy po obu stronach jest ta sama część mowy (“bardziej boli zły sąsiad niż rany”, “zły sąsiad boli bardziej od ran”), ale to nie są żadne twarde wytyczne.

Nie ma to jak miłe pytanie o feminatywum. Sufiks -a nie tworzy w polszczyźnie formy żeńskiej (ze sporadycznym wyjątkiem “markizy”, i proszę nie zaczynać z “ministrą”).

Regularną formą byłaby “triumwirka”, tylko że mnie się uparcie kojarzy z samicą wirka trójjelitowego (wypławka), więc może to nieszczęśliwy wyraz. Co gorsza, one są obojnakami.

W wielu kontekstach nie raziłby “triumwir” jako forma dwupłciowa (uzyskałem audiencję u triumwir Heleny w takiej a takiej sprawie) – wydaje mi się, że te nazwy łacińskie często bardziej denotują funkcję niż rodzaj, Hedwig rex.

Zupełnie dobrym wyborem byłaby “triumwirago” (https://en.wikipedia.org/wiki/Virago), niestety większości odbiorców może brakować wiedzy o łacinie, aby rozpoznać to jako rodzaj żeński.

A możesz wyobrazić sobie taką liczbę? Ja nie mogę.

Wobec tego polecam niemożliwe konstrukty matematyczne, które dużo łatwiej sobie wyobrazić, przykładowo: https://omj.edu.pl/uploads/attachments/kwadrat-07-kolor.pdf.

Z kolei jeśli założę, że mam chorą wyobraźnię, to w tym momencie wpadam w pułapkę sceptycyzmu zjadającego własny ogon.

Nie, po prostu zauważam, że moja zdolność do wyobrażenia sobie czegoś nie świadczy jeszcze o tym, że mogłoby to coś istnieć nawet potencjalnie.

A jakbyś obiektywnie zweryfikował wolną wolę?

Tak, jak pisałem, ale spróbuję powtórzyć trochę inaczej. Założenia: mam do dyspozycji świadomość dysponującą wolną wolą oraz jej nieodróżnialną kopię – zombie filozoficzne, wolnej woli niemające. Jeżeli wolna wola ma istnieć faktycznie, nie być jedynie subiektywnym wrażeniem, to musi być obiektywnie weryfikowalna jako istotna statystycznie różnica w eksperymentach podejmowania decyzji. W takim razie zombie jest jednak odróżnialne, a to jest sprzeczne z założeniem.

Niestety, istnienie maszyny wymaga, by zombie mogło istnieć w rzeczywistości. (Co jest sprzeczne z głównymi tezami argumentu Chalmersa). To akurat jest element fantastyczny.

Nie analizowałem dotychczas Twojej maszyny, ponieważ rozumiem, że to miał być element fantastyczny. Rzeczywiście natomiast zastanawiałem się, pod jakimi warunkami zombie filozoficzne mogłoby istnieć w rzeczywistości, a nie tylko w eksperymencie myślowym. Tego dotyczą wszystkie moje powyższe rozważania oprócz polemiki z podanym przez Ciebie argumentem Chalmersa.

Bardzo mi miło, że uważasz moje przemyślenia za ciekawe czy wręcz fascynujące – naprawdę mamy tu jedno z niewielu miejsc w Sieci, gdzie takie słowa nie są czczym komplementem, lecz obietnicą wspaniałej dyskusji!

Ma stany psychologiczne w tym sensie, w jakim ból możemy zdefiniować jako działanie nerwów, które można zbadać doświadczalnie. Ale nie ma bólu w sensie: “Jak to jest być Danielem i odczuwać ból”. “Wielkie rozczarowanie” można też opisać z perspektywy zachowania/mimiki.

Przynajmniej rozumiem, co chciałeś napisać. Nie miałbym żadnych wątpliwości, gdyby było “Daniel, wyglądający na wielce rozczarowanego”, ale nie nalegam na zmianę. Może dla innych odbiorców to i tak czytelne.

Kluczowa różnica tkwi w tym, że argument z zombie nie wywodzi z możliwości wyobrażenia sobie zombie ich istnienia.

Owszem, ale wydaje mi się, że Twój (Chalmersa?) argument wywodzi z możliwości wyobrażenia sobie jakiegoś świata jego potencjalne istnienie (które miałoby obalać wyjaśnialność fizyczną naszego świata), a tu już chyba jest analogia. Jeżeli mogę sobie wyobrazić parzystą liczbę pierwszą większą od 2, to świadczy o mojej chorej wyobraźni, a nie o matematycznej niewyjaśnialności teorii liczb.

Tu mam problem z precyzją – wolna wola ma mnóstwo definicji. Jeśli przyjąć najbardziej popularną u osób wierzących definicję libertariańską, że wola może naginać prawa przyrody, to faktycznie może tu być pewien konflikt między taką wolnością a żywotem zombie. Choć tu też jest masa niuansików.

Argumentowałem zupełnie inaczej (możesz zajrzeć do mojego pierwszego wpisu). Jeżeli wolna wola istnieje w sensie istotnym (a nie tylko jako znane nam wszystkim subiektywne poczucie), to wyraża się obiektywnie weryfikowalnymi różnicami w podejmowaniu decyzji (w stosunku do jej braku), a zatem amputację wolnej woli można by stwierdzić behawioralnie. Stąd filozoficzne zombie byłoby odróżnialne od swojego świadomego oryginału, co jest sprzeczne z definicją filozoficznego zombie, quod erat demonstrandum.

Nooo świadomość odrębna od materii to już jest grube założenie

Tak – a przecież jednak niezbędne, aby umożliwić istnienie filozoficznego zombie, skoro chcesz pozbawić Daniela świadomości bez wprowadzania żadnych zmian materialnych? Również to wskazywałem w pierwszym wpisie.

Tarnino, Szyszkowy, bardzo dziękuję za podjęcie zajmującej dyskusji! Dostrzegam, że oboje macie wiedzę o filozofii nieporównanie większą od mojej, ale spróbuję nie ześlizgiwać się z pola tak zupełnie łatwo i, starając się nie marnować Waszego czasu, nieco doprecyzować uwagi…

W zasadzie zombie nie ma qualiów, ale zewnętrzne oznaki życia "wewnętrznego" ma. Sęk w tym, że jest nieodróżnialny – z zewnątrz! – od człowieka.

Tu będę obstawał przy swoim. Sęk w tym, że ostatni akapit jest napisany w konwencji narratora wszechwiedzącego, więc on nie jest “z zewnątrz” – ma pełną znajomość świata przedstawionego i wie, czy oznaki życia wewnętrznego są prawdziwe, czy tylko pozorne!

Znalazłoby się więcej

Jasne, przedstawiam tylko założenia, warunki konieczne, które akurat wydały mi się użyteczne jako wkład do dyskusji. Na pewno nie chciałem sugerować, że są dostateczne.

Hmm. Niekoniecznie. Gdybyśmy przyjęli determinizm, to i tak nikt nie miałby wolnej woli.

Tu Cię chyba nie rozumiem. Jeżeli oznaczymy zdania: p “zachodzi determinizm”, q “istnieje wolna wola”, r “może istnieć zombie filozoficzne”, to ja napisałem (z uzasadnieniem): q → ~r, a Ty w odpowiedzi: p → ~q.

Tak wyglądają modele deterministyczne właśnie – ale materializm nie równa się racjonalizmowi!

Może nieprecyzyjnie posłużyłem się terminologią, dziękuję za zwrócenie uwagi. Chodziło mi tylko o to, że nie budzi kontrowersji możliwość zbudowania sensownego modelu rzeczywistości, w którym świadomość jest materialna i nie ma wolnej woli.

…?

Tę myśl trudno wyrazić. Próbuję napisać, że jeżeli dopuszczamy w świecie materialnym zjawiska losowe (zwłaszcza na poziomie kwantowym), wolną wolę wciąż można by postulować jako cechę pewnych złożonych układów fizycznych zaburzającą rozkład prawdopodobieństwa zdarzeń.

Mmmm, nie. Wiedza z podręczników pochodzi z (czyjegoś) doświadczenia.

Zawsze rozumiałem jednostkowe doświadczenie jako różne poznawczo od wiedzy stwierdzonej zgodnie z metodą naukową, ale wierzę Ci na słowo, że w filozofii nie jest stosowane takie rozróżnienie. Może to pytanie o to, na ile rygorystycznie stosuje się indukcję?

I na tym polega paradoks stosu :) zwany też paradoksem łysego

To jest co najwyżej pozorny paradoks. Może nie dostrzegam jakiejś subtelności, ale zawsze wydawał mi się miałki – albo odpowiedni organ UE poda kwantytatywną definicję stosu i można wskazać punkt przejścia, albo nie poda i pytanie jest błędnie sformułowane.

Tutaj celowo chciałem podkreślić, że narracja to jedyna różnica. Bohater nadal jest identyczny pod względem stanów psychologicznych i zachowania.

Teraz to już zwątpiłem w historię, którą chciałeś opowiedzieć. Jeżeli bohater rzeczywiście wciąż ma stany psychologiczne, to jest część życia wewnętrznego, czyli gilotyna nie zadziałała.

podoba mi się oryginalne ujęcie Chalmersa: – Możemy wyobrazić sobie świat (…) argument obala materializm – żyjemy w świecie, który nie jest całkowicie wyjaśnialny przez fizykę.

Mogę się mylić, ale podejrzewam tutaj analogię do argumentu ontologicznego Anzelma z Canterbury: wyobrażalność w żaden sposób nie wpływa na własności fizyczne podmiotu wyobrażanego.

Ten temat jest niezależny, jak dla mnie.

Przecież uargumentowałem, dlaczego moim zdaniem ma związek (w jaki sposób istnienie wolnej woli wyklucza filozoficzne zombie).

Akurat pokój Marii i nietoperz Nagela tutaj bardzo pasują. Obok zombie są najpopularniejszymi argumentami przeciwko materializmowi.

Dziękuję, teraz rozumiem zamysł. Jakoś nie wpadłem na to, że Daniel w tym miejscu rozważa różne argumenty przeciw materializmowi.

Właśnie ten argument w żaden sposób nie łączy się z duszą. Można na lajcie odrzucić materializm i nie pójść w żadne koncepcje nadprzyrodzone/religijne.

Wydaje mi się, że świadomość odrębna od organizmu materialnego i wykazująca wolną wolę, o której pisałem w tym podpunkcie, spełniałaby wprost definicję słownikową duszy. Oczywiście nie musimy w nią wierzyć w sensie religijnym.

 

Pozdrawiam Was serdecznie i ślimaczo!

Witaj, Dziadku Szyszkowy – bardzo miło widzieć, że powracasz do aktywności na forum!

Wydaje mi się, że to taka scenka ze szczątkową fabułą, przyzwoicie zredagowana, ale skupiająca się na wprowadzeniu pojęcia “filozoficznego zombie”. Niemniej zmusza do chwili refleksji, nawet jeśli czytelnik zetknął się już z tym eksperymentem myślowym, więc chyba spełnia swoje zadanie.

Bardzo podoba mi się zabieg ze zmianą narracji w ostatnim akapicie: skuteczniej niż każde inne wyjaśnienie, z jakim się dotąd zetknąłem, pozwala odczuć sens utraty subiektywnego doświadczenia. Efekt może być wprawdzie osłabiony przez uwagę narratora wszechwiedzącego, że Daniel był “wielce rozczarowany”, czyli przecież zachował życie wewnętrzne.

Pod kątem fabularnym trudno zrozumieć, co filozof chciał udowodnić lekarzowi. Sam przyznawał, że z perspektywy zewnętrznego obserwatora żadne zmiany nie będą możliwe do stwierdzenia. Może rzeczywiście chciał popełnić swego rodzaju samobójstwo, ale poza tym nic w tekście na to nie wskazuje.

 

Co do moich przemyśleń w tym temacie, odnoszę wrażenie, że teza o możliwości stworzenia filozoficznego zombie wymaga dwóch raczej mocnych założeń:

– niematerialność lub nielokalność świadomości (jeżeli bowiem świadomość jest wyłączną wypadkową struktury fizycznej organizmu, nie można zbudować jego idealnej kopii pozbawionej życia wewnętrznego);

– brak wolnej woli (jeżeli bowiem osoba ma wolną wolę, pozbawione jej filozoficzne zombie będzie odróżnialne behawioralnie, co najmniej ze względu na przypadkowość wyborów moralnych, a zapewne także zanik napędu psychoruchowego).

Muszę przyznać, że spośród czterech możliwych kombinacji tych założeń trzy pozostałe wydają mi się bardziej naturalne. Jeżeli świadomość jest materialna i nie ma wolnej woli, uzyskujemy typowy model racjonalistyczny (zbliżony do determinizmu); jeżeli wolna wola istnieje, a świadomość zależy wyłącznie od struktury fizycznej, można ją rozumieć jako powstające w określonych warunkach zaburzenie fundamentalnych zjawisk losowych; jeżeli świadomość jest niematerialna i wykazuje wolną wolę, mówimy o istnieniu duszy. A akurat ta czwarta kombinacja, umożliwiająca zombie filozoficzne, nie wiąże się moim zdaniem z żadnym czytelnym modelem rzeczywistości.

 

Mały przegląd treści utworu…

Czy Maria, która całe życie spędziła w czarno-białym pokoju, studiując czarno-białe książki o optyce, zdziwi się, gdy po raz pierwszy ujrzy czerwoną różę? Czy dowie się wtedy czegoś, czego nie wiedziała z podręczników?

Pytanie bardzo znane, ale w mojej opinii zwodniczo postawione – wiedza teoretyczna i doświadczenie to dwa odmienne porządki poznania – zresztą nie widzę, co wiąże tę kwestię z resztą opowiadania.

Czy istnieje logiczny powód, dla którego, zombie nie mogłoby istnieć?

Błędny drugi przecinek.

duch Bertranda Russella, czy innego wybitnego myśliciela.

“Czy” spójnikowe (w znaczeniu lub) też nie wytwarza przecinka.

W którym momencie stos przestał być stosem?

Kolejne pytanie-pułapka, między “to z całą pewnością stos” a “tylko pomyleniec nazwałby to stosem” istnieje jeszcze sporo stanów pośrednich.

Tyle, że zamiast galaktyk, przemierzałem niedookreśloną granicę

Spójników złożonych nie dzielimy przecinkiem, nawet na początku zdania. Ten drugi też jest zbędny (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Interpunkcja-zamiast;20803.html).

podobnie jak astronomia astrologię, a chemia alchemię.

Niezliczone tubki, wkrętki, śrubki i świrki

Znane mi słowniki nie wskazują, aby świrek był czymkolwiek innym niż zdrobniały świr.

Zbudowałeś budkę do samobójstwa? To już było w Futuramie.

Mnie bardziej się skojarzyło z gilotyną do amputacji dajmonów z Mrocznych materii.

 

Dziękuję za zachęcenie do przemyśleń, polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Cóż, dzięki za podesłanie. Widzę, że rytm i treść mniej więcej się zgadza, ale na pewno nie dopatrzę się żadnych subtelniejszych różnic, nie odczytam w oryginale przenośni czy nawiązań. Bardzo miła dyskusja, mam nadzieję, że nadarzy nam się więcej okazji do rozmów o poezji!

Wiesz, ten Jesienin to wywarł na mnie bardzo korzystne wrażenie. Trudno, abym próbował naprawdę ocenić jakość przekładu, gdy moja znajomość rosyjskiego jest bliska zeru, ale podoba mi się obrazowanie i oczywiście solidność techniczna. Nie wiem, czy ucieszy Cię to skojarzenie, ale opisy wiejskiej przyrody z tą metryką przypominają mi wstęp Słowa o Jakubie Szeli:

Od grochowisk, od rżysk i gumien

porośniętych i mchem, i mgłą (…)

na ostatni fałszywy czerwienny atut

dzisiaj w durnia ze Śmiercią gram…

Na pocieszenie – widziałem kiedyś coś jeszcze podobniejszego stylistycznie, ale teraz nie umiem sobie przypomnieć. Jasieński często ściągał ostatni zestrój do jambu, Twój anapest jest czystszy; kapitalnie używasz męskich średniówek dla podkreślenia kluczowych miejsc.

Ostatnia strofa szczególnie zwraca uwagę: interesujące rozwiązanie składniowe, czyżby kalka z czeskiego (smivat’ sa ako Honza na jelito) – nader oryginalna metafora (może dałbym “księżyc” małą literą, bądź co bądź chodzi o efekt wizualny, a nie dosłownie o naszego satelitę) – i to podprowadza pod zdecydowanie satysfakcjonującą pointę.

Myślę, że zamysłem była po prostu chęć zaprezentowania mojej wizji przekładu, cokolwiek niestandardowego (spokojnie, nie uważam z automatu, że to ta niestandardowość świadczy na jego korzyść, raczej przeciwnie)…

Na pewno warto było się podzielić, zrobił się z tego punkt wyjścia do wartościowej dyskusji. W końcu to miejsce do wprawek literackich, jest zupełnie normalne, że prezentujemy teksty świadomi niedociągnięć. A to mu trzeba przyznać, że jest zasadniczo różny od istniejących przekładów, nie powiela ich.

najwidoczniej próba jej oddania słowem przyrzekam – które stawia Króla w pozycji tego, który zapewnia, przejmuje inicjatywę – nie wybrzmiała dość mocno.

Tak uważam – można przecież przyrzekać i zapewniać, a traktować kogoś po partnersku – ale możliwe, że dla innych odbiorców ta niepokojąca nuta będzie jednak widoczna, nie musisz się zdawać tylko na moją opinię.

Aleksander Błok

Ładne, Rybaku! O poezji rosyjskiej mam dość ograniczoną wiedzę, a to się z pewnością może podobać. Jest w tym afirmacja życia i swobody, zupełnie inna nuta niż owo “nic ode mnie nie zależy, ale tak pięknie cierpię i żałuję”, które zwykłem kojarzyć z literaturą naszych wschodnich sąsiadów.

Z drobiazgów technicznych: nie mam natychmiastowego pomysłu, jak poprawić ten rym “senny – uśmiechnięty”. Ponieważ “triumf” ma dopuszczalne dwie pisownie i dwie wymowy, wydaje mi się jedynie logiczne, aby zaznaczać wymowę dwuzgłoskową pisownią “tryumf”.

Wspaniale, że się odezwałeś i podzieliłeś wrażeniami, mimo że poezja – jak to rzeczywiście nieraz przyznawałeś – nie należy do Twoich pasji. Doceniam tego rodzaju aktywność komentatorską, do której sam często nie umiem się zmotywować. Mam nadzieję, że uda mi się wkrótce napisać jakiś tekst, którego grupa docelowa będzie bliższa Twoim preferencjom czytelniczym.

Pozdrawiam serdecznie,

Ś.

Ambitne wyzwanie. Król Olch jest utworem ogromnie trudnym do przetłumaczenia ze względu na mistrzostwo poetyckie oryginału, nasycenie metafor i niedomówień, nawet efekt akustyczny partii mówionych przez Króla kojarzy się ze szmerami w nocnym lesie. Moim (bardzo) skromnym zdaniem nawet Szymborska to niezupełnie udźwignęła, ze znanych mi polskich przekładów najwyżej ceniłbym ten Kondratowicza: https://pl.wikisource.org/wiki/Kr%C3%B3l_Olszyn_(t%C5%82um._Kondratowicz).

Biorąc pod uwagę istnienie licznych już polskich tłumaczeń wierszem rymowanym i rytmicznym, nie bardzo tutaj rozumiem zamysł. Jasne przecież, że Król Olch nie może zyskać na przełożeniu wierszem wolnym, bo jeżeli nie uda się oddać poetyki Goethego, pozostała historyjka okazuje się klasyczna i dość płaska.

Wartość mógłby mieć także przekład filologiczny, odrzucający wartość poetycką, aby wykazać się maksymalną dosłownością, wyjątkowo rzetelnie przekazać sens poszczególnych zwrotów, odcienie znaczeniowe. Z początku podejrzewałem, że właśnie taki był Twój zamiar. Takich zalet też jednak nie umiem się dopatrzyć w Twoim tekście – weźmy dla przykładu trzecią strofę:

"Du liebes Kind, komm, geh mit mir!

Gar schöne Spiele spiel' ich mit dir;

Manch' bunte Blumen sind an dem Strand,

Meine Mutter hat manch gülden Gewand."

Mniejsza o to, że brakuje wzmianki o matce Króla, ale przede wszystkim nie przekazujesz złowieszczej dwuznaczności “Gar schöne Spiele spiel' ich mit dir”. Nie jest to zapowiedź na równych prawach, Król jest wyraźnie stroną aktywną i można to z powodzeniem zrozumieć jako “będę miał z tobą wiele pięknej (pysznej, rozkosznej) zabawy”.

Wspomnę ubocznie, skoro już omawiamy ten temat, że rok temu opublikowałem tutaj opowiadanie poetyckie silnie inspirowane Królem Olch: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/30065. Wiadomo, że nie jest arcydziełem na miarę Goethego, ale może stanowić jakieś ciekawe uzupełnienie rozmowy.

 

Rybaku, chciałbyś może napisać coś więcej o swoich doświadczeniach z tłumaczeniem poezji?

 

Serdecznie, ślimaczo, poetycko pozdrawiam!

Regulatorzy, owszem, mnie również się tak nie wydawało, ująłem to następująco:

Nie jestem przekonany, czy anioł szastałby taką metaforą (nie wspominając już o małych literach).

Zgadzam się z Tobą, sprawa jest zbyt błaha, aby bohater był wiarygodny, używając tak wzniosłego porównania – ale to chyba musi być porównanie, nawet porządny ksiądz mówi o krzyżu Chrystusa z szacunkiem i nie przytacza go jako płaskiego frazeologizmu, więc co dopiero anioł – oczywiście także mogę się mylić.

To ja zasugerowałem zmianę na wielkie litery w oparciu o to, że mówiącym jest anioł, więc raczej nie traktuje tego jako utartej frazy, lecz odnosi się dosłownie do konkretnego narzędzia męki…

Bez szerszego kontekstu trudno odpowiedzieć na to pytanie.

Myślnik jest znakiem interpunkcyjnym, możesz go użyć na przykład do wydzielenia długiego wtrącenia:

Wspólnie z moimi przyjaciółmi – elfami z Gór Sinych, specjalizującymi się w kowalstwie i napadach na powozy – postanowiłem odbić kniaziównę.

Dywiz jest znakiem ortograficznym, sygnalizuje równorzędność członów, która byłaby tutaj bardzo dziwna. Skoro równorzędność, to mówisz na jednym wdechu “moi przyjaciele” i “moje elfy”, a mówiąc “moje elfy”, nie brzmisz jak przyjaciel, tylko jak zaborca mówiący “moje Polaczki” (albo jak Święty Mikołaj). W każdym razie można coś zdziałać odpowiednim kontekstem:

Wszyscy moi znajomi czarnoksiężnicy traktowali podległych im elfów jako niewolników, swoich jednak postanowiłem uważać za przyjaciół. Wspólnie z moimi przyjaciółmi-elfami doprowadzałem kolegów po fachu do szału dowcipami praktycznymi.

Jeżeli nie zachodzą podobne okoliczności, nie polecałbym żadnego ze znaków:

Wspólnie z moimi przyjaciółmi elfami założyłem wegański klub łuczniczy.

Witaj, Rybaku! Właściwie się rozminęliśmy, bo Twoja wersja 2 zniknęła chyba około czasu, gdy pojawiłem się na Portalu, ale trochę o Tobie słyszałem.

Bardzo przyjemny kawałek literatury przygodowej. Trudno o większe zastrzeżenia do poprowadzenia fabuły, bohaterowie są smakowicie zarysowani, mają liczne indywidualne cechy i motywacje. Można oczywiście argumentować dodatkowo, że tekst opowiada o wartościach rodzinnych i wspieraniu się w trudnych sytuacjach, co pewnie miałoby niejakie znaczenie, gdybyś starał się o wpis na listę lektur szkolnych. Tymczasem jednak nie mamy tu aż tak wiele opowiadań, których głównym celem jest wciągnięcie czytelnika w rozwój zdarzeń i są w tym dobre, na pewno więc warto było się nim podzielić.

 

Warstwa językowa też zupełnie solidna. TārāntarayātrīRegulatorką wykonali już tutaj znakomitą robotę przy przeglądzie tekstu, tak że nie będę w stanie wiele dodać od siebie. Również zwróciłem uwagę na kwestie prędkości nadświetlnej. To, co Taran Jatrogenny (jeśli wolno mi tak familiarnie?) pisze o prędkości jednostajnej, chyba nie ma zastosowania, skoro stwierdziłeś wyraźnie:

niewielkiej lichtugi ratunkowej, pędzącej ze stałym przyspieszeniem, Bóg wie gdzie z pierwszą prędkością nadświetlną. Dodajmy, z bardzo wysoką pierwszą nadświetlną, ale bez żadnych szans na wejście w nadświetlną drugą!

Pojawia się jednak inna wątpliwość: skoro poruszają się ze stałym przyspieszeniem, to przecież musieliby w końcu przejść do wyższego przedziału prędkości, chyba że różnica między “pierwszą” a “drugą nadświetlną” byłaby bardziej fundamentalna niż sama wartość drogi w czasie (ale nic na to w tekście nie wskazuje).

Mógłbym sobie wyobrażać na zasadzie zbliżonej do koncepcji napędu Alcubierre’a coś w tym rodzaju (oczywiście znacznie już ekstrapolując treść opowiadania), że w drugiej nadświetlnej statek porusza się stale w bąblu czasoprzestrzeni, a w pierwszej porywa ze sobą nietrwałe bąble, w konsekwencji ciągle przyspieszając i zwalniając. Zapewne jednak dowolny astrofizyk wykazałby, że taki pomysł jest absurdalny. Z twardym SF jest ten problem, że “twardość” bardzo zależy od posiadanej wiedzy.

W każdym razie przywoływanie Einsteina w tym kontekście również mnie wydaje się chybionym zabiegiem, skoro szczególna teoria względności w ogóle nie przewiduje możliwości przekroczenia prędkości światła (istnieją rozwiązania równań dla hipotetycznych cząstek poruszających się szybciej od światła – ale zawsze i wyłącznie szybciej). Oczywiście Snuff mógł poplątać zamierzchłą historię fizyki na własną rękę, skoro na przykład nie wie, czym był cep (choć, co ciekawe, słyszał o Klubie Pickwicka). Można by umieścić w opowiadaniu parę zdań w tym sensie, ale nawet wtedy dość dziwne byłoby epatowanie Einsteinem w tytule.

Światowiderze, postawa piratów wyjaśni się w kolejnej opowieści Snuffa:)

Nie mam stanowczego wrażenia, aby się wyjaśniła w zakresie pozbywania się alkoholu, choć może coś przeoczyłem. W ogóle skomentowanie części dziewiątej byłoby dużo trudniejsze – konstrukcja utworu naturalnie podobna, ale trzeba by znacznie więcej miejsca poświęcić zawartym w niej przesłaniom ideologicznym. Z jednej strony wypada uszanować Twoją deklarację, że wróciłeś tutaj wyłącznie pisać, ale przecież nieuczciwie byłoby też pominąć milczeniem porównania czy nawiązania, które uważam za mało uprawnione lub wadliwe.

Tak czy inaczej, miło wiedzieć, że nie masz żalu do społeczności Portalu i moderacji. Mam podstawy sądzić, że tolerowano tu tymczasem osoby zachowujące się i piszące znacznie gorzej lub wcale, ale tak naprawdę nie mnie się o tym wypowiadać, skoro nie pamiętam Twoich poprzednich pobytów. Wierzę, że postarasz się nie zawieść okazanego zaufania.

Przy sposobności – Drakaina prosiła, aby przekazać pozdrowienia.

Również pozdrawiam i klikam!

Cześć, Radku!

Całkiem ambitna opowieść. Pierwszy raz od czasu Pary i Tamary rzeczywiście mnie trochę wciągnęła lektura Twojego tekstu. Z lutowej serii wydaje mi się najtrudniejszy do oceny piórkowej.

Mam wrażenia podobne do Krokusa co do tego, że konstrukcyjnie to nie jest opowiadanie, lecz powieść, trochę skrótowo ujęta, trochę rozpychająca się poza własne granice. W sumie przedstawiasz ewolucję bohaterki od okresu dojrzewania do końcówki studiów i rozstrzygających wyborów życiowych, a jeżeli prezentacja tych przemian ma stanowić o sile tekstu, trudno to zmieścić w osiemdziesięciu tysiącach znaków.

Oprócz aspektu rozrywkowego śledzenia losów Nataszy i ciekawego, szczegółowego przetwarzania legend o Babie Jadze wybija się typowa dla Twojej twórczości duszna atmosfera potęg politycznych przesądzających o losach zwykłych ludzi. A jednak ta machina nie miażdży bohaterki, tylko wpycha ją w niechciany a typowy dla rodziny sposób życia poza nawiasem społeczeństwa – przypomina mi się Michael Corleone. Nie wiem jednak jeszcze, czy ten wątek wybija się na tyle mocno, aby za jego sprawą zatrzymać utwór w pamięci na dłużej.

W szczegółach: jeżeli chodzi o zarys geopolityczny sytuacji, poddałem się po przeczytaniu, że stolica Zjednoczonego Królestwa leży na południe od bagien poleskich. Zgodzę się, że buda Soni jest mocna i dobrze zapowiada dalsze okrucieństwo zakończenia, dziwne natomiast, że pojawia się tak późno w fabule. Natasza musiałaby przecież zwrócić na to uwagę wcześniej – obawiałaby się chociażby, że babcia też ją tam zacznie zamykać za nieposłuszeństwo.

Co do warstwy językowej, dostrzegam, że poprawiłeś się znacznie (zapewne beta także pomogła), raczej nie ma rażących rusycyzmów, nie nadużywasz spójnika “jak”. Mimo to, przy poszczególnych trafnych opisach, tworzywo opowieści jest dla mnie niezbyt piękne, dość chropowate, męczące. Przykładowy akapit:

Baba Jaga miała tylko jedno oko, drugi oczodół zaszyty nitką ma okrętkę. Wydawała się przygarbiona, ale czasami prostowała się bez wysiłku. Zawsze nosiła długą, czarną suknię i tylko kiedy wychodziła na zewnątrz, wkładała kapelusz, żeby zakryć rzadkie, siwe włosy. Babcia Agnieszka miała chyba tylko dwa swoje zęby, ale w sztucznej szczęce zwracały uwagę ostre, metalowe kły. Jej jedna noga wydawała się wyschnięta, bez mięśni, ale chodziła, nie kulejąc. Z jeszcze większym przerażeniem Natasza patrzyła na wąski, długi i garbaty nos Baby Jagi. To rodzinne!

„Kiedy będę stara, mój będzie wyglądał tak samo”, pomyślała Natasza.

Tego się bała bardziej niż „metod przymusu” babci, bo wychowawczymi raczej ich nazywać nie wypadało.

Oczywiście “na okrętkę”. W tak krótkiej scence sześć razy nazywasz postaci, a i tak dowiadujemy się, że jedna noga samoistnie chodziła. Fraza “i tylko kiedy” sugeruje przeciwstawienie do poprzedniego członu, czyli jak gdyby Baba Jaga nosiła wtedy kapelusz zamiast sukni. Za to zdanie “Wydawała się przygarbiona, ale czasami prostowała się bez wysiłku” uważam za znakomite, od razu możemy sobie staruszkę lepiej wyobrazić.

we wiosce

“We wsi”, ale “w wiosce” (powtarza się parę razy w tekście).

 

Pozdrawiam i życzę na przyszłość mnóstwo przyjemności z pisania!

O wybieraniu imion nie będziemy dyskutować, bo to trochę tak, jakby zapytać świeżo upieczoną mamę, dlaczego do jasnej ciasnej nazwała swe dziecię Franek.

Dobrze, tylko tutaj imionami mocno sugerujesz konkretne postaci archaniołów, które w większości tekstów kultury różnią się od aniołów stróży jak generał od stróża nocnego. Naturalnie masz prawo do takiej decyzji autorskiej, mówię tylko, że dla mnie to dziwne i nie wiem, jak to interpretować.

A na koniec petarda: felieton Tarniny jest po prostu obłędny. Dzięki za linka. Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością i na pewno do niego wrócę. Co niekoniecznie znaczy, że zgadzam się z zarzutem.

Świetnie, że się spodobał, zresztą cała publicystyka Tarniny jest warta polecenia. Jeżeli naprawdę uważasz, że wysłałem Ci link umyślnie “dla podkreślenia miernoty”, bo przecież wcale nie po to, abyś miała przyjemność z lektury i czegoś się nauczyła – to chyba właściwiej byłoby pisać o tym do mnie, niż skarżyć się autorce odnośnego tekstu?

Co do dbałości o jakość językową, to parę miesięcy temu dyskutowaliśmy już na ten temat, więc nie podejmę rękawicy.

Tak samo jak te parę miesięcy temu, wciąż wierzę, że świadoma praca nad językiem pozwoli Ci osiągnąć znaczny postęp.

Cześć, Nova! Szybki przegląd tekstu przed snem…

Michał siedział na kantynie

Lepiej “w kantynie”, chyba że dosłownie na dachu.

Humor pogarszał mu się z minuty na minutę i nerwowo mieszał swoją czekoladę na gorąco

Popatrz, a mój humor jakoś nigdy nie próbował mieszać sobie czekolady. Pomieszanie podmiotów.

– Myślałem, że w ogóle nie przyjdziesz. Zamówiłem ci latte, ale pewnie jest już zimne. Zostało nam osiem minut, opowiadaj szybko, co u ciebie.

Bardzo sztuczny wydaje mi się ten dialog, tak jakbyś na siłę odhaczała kolejne punkty tego, co można powiedzieć przyjacielowi spóźnionemu na przerwę.

– A jak tam nastroje depresyjne Eweliny? Przeszło(-,) czy nadal się męczy?

Całymi dniami studiuje książki, jak być dobrą matką. Mówię ci, te książki z jednej strony dają jej sporo radości, ale z drugiej strony robią jej jakąś sieczkę z mózgu: to jedz, a tego nie jedz, bądź aktywna, ale nie za bardzo, żeby nie zaszkodzić dziecku.

Dzięki Bogu, oboje czują się dobrze.

Jeżeli nie miałaby to być utarta fraza, lecz bohater literalnie uważałby to za dzieło Boże, to przecinka nie trzeba.

Komórka przykleiła się jej nie tylko do dłoni, ale też do mózgu.

I ona, zamiast zejść, a potem odebrać, okręciła się koło własnej osi

Lepiej “wokół” lub “dookoła”, bo to wyrażenie pochodzi stąd, że oś jest rzeczywiście środkiem ruchu obrotowego, a nie czymś, koło (w pobliżu) czego się kręcisz.

spadłaby i skręciła sobie kark.

– Broń Boże(-.) – zaoponował stanowczo Michał

– Skąd, przecież prosto przyleciałem tutaj.

Chyba “prosto tutaj” (bez międzylądowań), a nie “prosto przyleciałem” (bez wykręcania pętli i beczek).

– Mamy zabezpieczać dziewczyny przed okazją do obmawiania bliźniego

Ach, czyli to anioły stróże.

nie doleczoną depresją?

To teraz tak: według obowiązujących zasad języka polskiego powinno się pisać “niedoleczoną” razem… a osobiście uważam, że powinno się pisać osobno.

krzyż pański!

Nie jestem przekonany, czy anioł szastałby taką metaforą (nie wspominając już o małych literach).

– Nie wiem, Gabrielu, nie wiem – westchnął ciężko Michał.

To niby ma być ten Gabriel i ten Michał? To archaniołowie z funkcjami reprezentacyjnymi, nie zajmowaliby się stróżowaniem nad pojedynczymi osobami (oczywiście wszelkie dane o hierarchii aniołów to bardziej folklor niż Biblia). A jeżeli nie, można było wybrać inne imiona.

Dobrze chociaż, że szef pozwala nam spotykać się, kiedy nasze podopieczne śpią. No niestety time out. Koniec przerwy. Wracamy na Ziemię.

Dziwnie krótka przerwa, bądź co bądź ludzie śpią w nocy dłużej niż te parę minut.

 

Główna korzyść z tego opowiadania jest taka, że możesz się czegoś nauczyć na przyszłość. Wierzę, że w tak krótkim tekście byłabyś w stanie uważniej zadbać o jakość językową przed publikacją. Co do samego pomysłu, jest wyświechtany i wymagałby naprawdę znakomitego technicznie wykonania, aby przynieść satysfakcję z lektury. Polecam felieton Tarniny https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859, Twojego utworu dotyczy zwłaszcza sekcja “Dziwny, nieznany świat”, ale wszystko się przyda.

Pozdrawiam ślimaczo i życzę dużo motywacji do dalszego rozwoju!

Dziękuję za miłą opinię: jak już komuś mówiłem, choć jeden pseudonim w życiu mi się udał. “Nick pre-niedoapokaliptyczny” bardzo mi się podoba!

 

Widzę, że rozkład akcentów jest tutaj trochę inny, zamiast “ten dzień, na pozór zupełnie zwyczajny, jest jednakże końcem świata” mamy “ten dzień, który miał być końcem świata, jest jednakże zupełnie zwyczajny”. I oczywiście stanowi to różnicę, także w przesłaniu, przypuszczam jednak, że uczucie zawodu brakiem spektakularnej apokalipsy, wspólne dla wymienionych wierszy, może prowadzić do silnych wzajemnych skojarzeń przy ich lekturze.

 

Pocieszę Cię: cykl życiowy jest może nieco dłuższy, ale w ostatecznym rozrachunku nawet i do starszych piórek mało kto zagląda. Wszystko odpływa…

Prostata Agatki. Wybrałam schorzenie, które wydawało mi się absurdalne. W ogóle nie sądziłam, że coś takiego jest możliwe. W końcu mamy się z bohaterów śmiać, a nie im współczuć.

Bez obaw, intencja jest jasna, bo to chyba względnie często spotykane mylne przekonanie, że prostata występuje u obojga płci. Po prostu ubocznie mnie zaciekawiłaś, czy coś takiego teoretycznie mogłoby się zdarzyć – mówi się, że w dziedzinie wad wrodzonych nie ma rzeczy niemożliwych. Choć zdaję sobie sprawę, że embrion jest “domyślnie ustawiony” na fenotyp kobiecy i w związku z tym przetrwanie żeńskich narządów u mężczyzny XY jest dużo bardziej prawdopodobne. Swoją drogą – w sumie Cezary słusznie zauważa, że nic w opowiadaniu nie świadczy stanowczo o tym, aby Agata była XX.

czerwonymi wypełnionymi helem balonami

Dałbym jednak ten przecinek albo przesunął balony w środek.

Dawidzie, dodam tylko, że odpowiedź Reg z 19:56 wyraźnie była skierowana do Finkli (nie do Ciebie). Tym się więc nie przejmuj, naprawdę nikt Cię na straty nie spisuje.

 

Finklo, gratuluję błyskawicznego trafienia do Biblioteki! Zajrzałem w nadziei, że potrafisz mi wyjaśnić (swoją twórczością), o co chodzi z tym konkursem i jak czerpać z niego przyjemność przy zachowaniu naukowego poglądu na rzeczywistość.

Z początku byłem mocno nieprzekonany, jak zwykle zniechęcony licznymi błędami w opisie świata, z których nic w sumie nie wynika, ale w końcu odczułem ślady jakby perwersyjnej satysfakcji, coś jak przy rozwiązywaniu obrazka “znajdź 20 różnic”. Pewnie nie wszystkie znalazłem, nasycenie osiągnęłaś imponujące (neutrina robiące bałagan w DNA!). Poza tym coś wreszcie jednak wynika, bo używasz tego kontekstu do wykpienia teorii spiskowych i homeopatii, z przebijającym gdzieś w tle żartem “trzy tabletki przy łagodnym bólu głowy, jedna przy silnym” (w sumie spodziewałem się, że przytoczysz ten motyw wprost).

Ciekaw jestem, czy u kobiety (XX) mającej szczątkową prostatę rak tego narządu byłby prawdopodobny. Z jednej strony takie nieprawidłowe narządy zwykle łatwo nowotworzą, z drugiej akurat rak prostaty jest typowo zależny od testosteronu. W piśmiennictwie na szybko nic nie widzę, więc nie mam pojęcia, może to nawet rzadsza wada rozwojowa niż macica u mężczyzny.

archetypiczne płyty CD

Mnie to także przeszkadza, trudno ocenić, czy lapsus calami należy do bohatera, czy do autora.

Ogromny ptak naszego czarnoksiężnika fascynuje wszystkich

To celowo zrobione?

 Trzymałem się tuż nad powierzchnią Księżyca, żeby nie pojawiać się na ekranach radarów

Też nie widzę problemu z tym zdaniem, może jakoś bardzo ładnie nie brzmi, jako wersu poetyckiego bym nie użył, ale nie skonkretyzuję.

 

Tarnino

Ludzie, ja naprawdę zacznę pisać o tym superbohaterze zwalczającym błędy. A wtedy będzie Wam łyso XD

Czytałbym!

Tak, w ramach zajęć rekreacyjnych ekipa NF łapie Finklę, poi ją kawą, przywiązuje do fotela i włącza Discovery na cały regulator

Czytałbym koniecznie!

 Nie tylko w tekstach, także w rozmowach, w stylu ubierania… Pruską surowość próbuję maskować humorem.

Jesteś zakamuflowaną Wulkanką? :D

Zakamuflowana Wulkanka, doradczyni Bismarcka? Jak Ty to robisz, że masz tyle znakomitych pomysłów twórczych i mimo to wciąż narzekasz na brak weny?!

Całkiem ładny mały wierszyk, pomysł może się podobać.

choć rytm jakiś nie taki – ale to nie mnie pytać, ja mam ucho rozdeptane przez słonie.

Z moim uchem niekoniecznie lepiej (przez smoka?…), ale włożyłem sporo pracy w opanowanie metryki i wersyfikacji od strony literaturoznawczej, a nawet matematycznej, więc spróbujmy zrobić z tego jakiś użytek.

Zamierzony tutaj rytm to ewidentnie trochej czterostopowy, jeden z najprostszych i najpopularniejszych w polskiej poezji. Czyli: osiem sylab w wersie (ewentualnie siedem), akcentowane nieparzyste, “BIM-bom BIM-bom BIM-bom BIM-bom”, “Nie rusz, Andziu, tego kwiatka”. I ten rytm, teoretycznie, jest poprawnie utrzymany, tyle że w paru miejscach położenie tych akcentów musiałoby wypaść mocno nienaturalnie.

Żegnałbyś się

Na ogół czytamy jednak “żegnałbyś się”, a nie “żegnałbyś się”.

przepadłby krzyk

Jeszcze bardziej niż poprzednio.

Bez radości i bez płaczu

Bez cierpienia i bez szczęścia

Konstrukcja tych wersów stanowczo wymusza położenie nacisku na wszystkich “bez”, po pierwsze ze względu na paralelizm, po drugie na kłopoty ze zbitką “zszcz”.

 

Nie jestem też wielkim zwolennikiem ignorowania znaków interpunkcyjnych na końcu wersu, ale to akurat kwestia konwencji i gustu.

prekursor nowego gatunku, jedyna w swoim rodzaju – niedoapokalipsa

A jesteś zupełnie pewien, że nie inspirowałeś się choćby podświadomie Piosenką o końcu świata Miłosza?

Dziękuję za podzielenie się tekstem i życzę owocnego rozwoju poetyckiego!

Nawet gdyby to był tekst z epoki, to nie mógłby należeć do gatunku, bo przecież commedia dell'arte była improwizowana

Słusznie, zdarzały się oczywiście dzieła pokrewne czy nawiązujące do gatunku (na przykład Poskromienie złośnicy), ale w ścisłym sensie chyba nie są klasyfikowane jako commedia dell’arte.

 

Dziękuję za wyprowadzenie z błędu co do zapisu myśli. Nie wiedziałem, że ten wariant jest uznawany za prawidłowy, a chociaż wydaje mi się mniej czytelny od pozostałych, to może tutaj właśnie pasuje do stylizacji.

Widzę już od dłuższego czasu, że zabawa w tym wątku przednia, więc najwyższy czas się przyłączyć!

 

Trochę mnie zwabił Cezary, instruując, że to właściwe miejsce dla proponowania nowych wariantów jego nicka. Zasugerowałem mianowicie formę c^2. Zastanawiam się oprócz tego, czy przypadkiem nie był jakimś jego krewnym słynny James James Morrison Morrison Weatherby George Dupree.

 

W sporze o uniwersalia o autorstwo Maski opowiedziałbym się za panią Zasadzką (na hohonie oczywiście), bo wyznanie Finkli nie wygląda mi na wiarygodne. Wy sobie wprowadzacie do pokoju Artura z wielkim mieczem i ostentacyjnie wyłączacie kamery, a potem ludzie się dziwią, że NF spada w rankingu państw demokratycznych… Tu naprawdę nie ma się z czego śmiać.

 

Następnie kwestia Czarownej wstążki. W pierwszej chwili, widząc godzinę publikacji (23:59 ostatniego dnia konkursu) i cytat z Potockiego jako motto, pomyślałem o Drakainie. Bliższe przyjrzenie się opowiadaniu ujawnia jednak bez wątpliwości, że autorem jest Świder Świata Sarmackiego.

 

O Katarzynę i dwóch amantów podejrzewam Dawidaiq150. Opowiadanie ukazuje oryginalną perspektywę relacji międzyludzkich, którą przecież warto poznać. Na końcu bohater w sytuacji intymnej rozpoczyna przemianę w prakolczatkę, godną Metamorfoz Owidiusza.

Następnie, skoro już wspomniałem o Drakainie, dokonujemy analizy porównawczej z jej Bajką. Dowiemy się w ten sposób, że na naszym portalu można otrzymać upomnienie moderacyjne za komentarz Ty sam jesteś mało elegancki (treściowo tyczący się konkretnej wypowiedzi!), ale nie za Jakieś licho podkusiło mnie, żeby tu zajrzeć i nie potrafię uwierzyć, jak bardzo chęć wypromowania się może stępić ludzkie odruchy (treściowo tyczący się wartościowania osoby autora!!). Ja chyba uczyłem się jakiejś innej kultury dialogu. Aby rozpoznać argumentum ad personam, trzeba przeczytać komentarz ze zrozumieniem, a nie tylko mechanicznie sprawdzić, czy występuje w nim zaimek “ty”.

 

Teraz przejdźmy do opowiadań, których autorstwo było mi tu imputowane. Głównie mowa o “Rodzicach chrzestnych” (Finkla i SNDWLKR, znany też jako Przepraszam, zepsuł się panu syntetyzator samogłosek). Argumenty doprawdy słabiutkie: że elegancko odpowiadam na komentarze, nie używam emotikonów i potrafię napisać rymowankę formalnie zbliżoną do sonetu?

Biorąc pod uwagę typowe cechy Ślimaczej twórczości, mamy tutaj średnio udany wierszyk i smakowitą scenę w lochach – jedno i drugie, moim zdaniem, pasuje nawet lepiej do Bruce lub Jima. Niemal zupełny brak wątków górskich również wydaje się sugerować jedno z tych dwojga prędzej niż mnie.

 

Votum separatum zgłosił Miś, proponując mi z kolei Szarą kulę. W tej kwestii wystarczy wspomnieć, że nie używam wymiennie form “Atlantyda”, “Atlandyda”, “Atlandyta”.

Zabrali mi

tekst podobny do bramy triumfalnej!!!

Została po nim tylko

szara

naga

kula

Dość zaskakujące połączenie klasycznych tropów “zalotnik wspomaga się siłami nieczystymi” i “dziad proszalny wysłańcem niebios” pozwala na satysfakcjonującą lekturę, mimo że poza tym niewiele się dzieje. Ambitna stylizacja na pewno zwraca uwagę, choć zabieg wprowadzenia jej także w narracji jest już dość ryzykowny. Razem z tą konstrukcją jednak bardzo ciekawie realizuje wymogi konkursu. O ile pozostałe teksty są przeważnie luźnymi wariacjami na temat założeń wymarłego gatunku, to tutaj już może nie być dla amatora tak zupełnie oczywiste, że nie mamy do czynienia z mało znanym lub zaginionym tekstem z epoki. Pomijam oczywiście współczesną interpunkcję, ale ona i tak jest wszędzie modernizowana.

Kłopotek nie wzbudził wątpliwości, wydało mi się klarowne, dlaczego nazwisko wprowadza w błąd.

– Beł by ze mnie łotr bez wychowania

“Bełby” razem.

Możwa i nie jest niemowa

Na ile jesteś pewien tej końcówki “wa”? Widywałem ją tylko w liczbie mnogiej, i to prawie zawsze dla trybu rozkazującego (“Dalej bracia, dalej żywo, otwiéra się dla was żniwo, rzućwa pługi, rzućwa radło, trza wojować, kiej tak padło”), ale może o czymś nie wiem.

Ale czemuż się dziwować, przecz niełacno pod chudą świnią o tłuste prosię.

Przecz nie znaczy “przecież”, lecz “dlaczego” (Przecz Litawor na Niemce jął się do oręża?).

Barczysty ów człowiek, z włosami przyprószonymi siwizną i poznaczonym bliznami obliczem więcej zaprawionego w bojach weterana, niźli mnicha przypominał.

Przecinek przed “więcej”, a nie przed “niźli”, bo tutaj to wychodzi oblicze więcej zaprawione, które można by mieć po paru antałkach aqua vitae

Odziana była w suknię z tureckich musułbasów

Musiałem sprawdzić, co to jest, ale ponoć tkanina bardzo podłego gatunku i robili z tego podszewki namiotów… Może z tureckiego muślinu?

Postradałam rozum, pomyślała.

Zaznaczyć myśl cudzysłowem lub kursywą.

 

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Cześć, c^2! (Już dawno chciałem tak się do Ciebie zwrócić; nie byłem pewien, czy zrozumiesz takie poczucie humoru, ale teraz poniekąd na licencji Finkli mogę spróbować).

Możliwe, że nie jestem grupą docelową. Podczas lektury nie uśmiechałem się, antynaukowe wstawki wydawały mi się raczej nużące niż zabawne. Oczywiście, trudno szukać w tym winy autora, jeżeli bardziej doświadczeni ode mnie odbiorcy zapewniają, że tekst jest udany w obrębie przyjętej konwencji. Od dzieciństwa mam pewną manierę poprawiania błędów i chwalenia się wiedzą, a z takim podejściem trudno o czerpanie przyjemności z tego gatunku literackiego. Zdając sobie z tego sprawę, przeważnie nie ruszałem tekstów na konkurs antynaukowy.

Przykładowo to białoruskie cygaro – co ono wnosi do rozwoju opowiadania? Nie ma znaczenia dla fabuły, humoru też nie umiem dostrzec, bo i co w tym śmiesznego, że (zdaniem narratora) fotosynteza najintensywniej przebiega w ciemnościach, a tytoń rośnie na drzewach. Przyjąłbym to tylko za element opisu świata, tak jakby w opowiadaniu historycznym znalazła się wzmianka, że gwardzista nosi turecki fez. I tam pomaga to sobie naprawdę wyobrazić scenerię, a tu odczuwam głównie zniecierpliwienie “tak, już zrozumiałem, że wszystko jest na opak”.

 

Z drugiej strony… Narracja pierwszoosobowa jest tutaj naprawdę dobrze wykorzystana, pozwala wczuć się z bliska w psychikę osoby dokonującej gestu samobójczego: zrozumieć, że przynajmniej czasami nie jest to błazenada i bawienie się uczuciami innych, tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc. Porównanie jest tym lepsze, że energia mentalna pozwoliłaby bohaterowi odlecieć z opustoszałej planetki, która przez to staje się bardzo bezpośrednią metaforą złego stanu psychicznego, poczucia pustki w życiu i osamotnienia. Nie jestem jednak pewien, na ile ta przenośnia jest czytelna.

Na drugim planie wybija się wątek kopania leżącego, próbujący – jak rozumiem – skrytykować kary cielesne przez sprowadzenie do absurdu, przerysowanie korzyści wychowawczych, które miałyby uzasadniać ich stosowanie. To jest rzeczywiście dobre wykorzystanie antynaukowości w fantastyce, o ile odbiorca zdoła je oddzielić od głównego wątku psychiki narratora (traktowanego na poważnie) i licznych innych antynaukowych wątków pobocznych (tych bez głębszej treści).

Nie wiem, czy w tym stanie znajdowałem się godzinę, czy kilka dni, ale zdążyłem wypalić prawie całe cygaro.

Byłem w lekkiej rozterce. Widzisz, drogi czytelniku, muszę przyznać, że brzydzę się przemocą.

Gdy bije kto inny?…

wypowiadając te słowa, mój rozmówca skrzywił się i splunął

Uciekający ostrzeliwał ich rewolwerem

Lepiej: z rewolweru.

Gdy wylądowaliśmy, kierowca zabrał się do weryfikacji uszkodzeń.

Planeta miała w obwodzie około dwóch kilometrów i piętnaście centymetrów

Piętnastu.

Elegancki garnitur, okulary przeciwsłoneczne, atrakcyjna fizjonomia i rogi na głowie, teoretycznie wszystko było na swoim miejscu.

Ładne, dopiero przy ponownej lekturze zwróciłem uwagę na rogi!

Niespodziewanie dotarło do mnie, że skoro odbieram wiadomości ze świata, to zapewne mogę też nadać sygnał SOS.

Prawdopodobnie było to założenie słuszne, jednak najwyraźniej zbyt długo korzystałem z systemu i zapas energii zupełnie się wyczerpał. Byłem dość mocno podenerwowany, więc szansa na odnowienie się energii psychokinetycznej była bliska zeru.

Lekki nadmiar czasownika “być” – dążyła do zera?

samotność, będąca kwintesencją mojego istnienia, uderzyła mnie z nieznaną dotąd mocą.

Gdy zasypiam, zasypia wszystko wokół. Gdy umieram, wszystko ginie i znika.

Gdy ucichnę, nie ma pieśni, gdy oślepnę, nie ma gwiazd

 

Kto wie, sam z siebie mógłbym nie dać punktu do Biblioteki, ale bardzo możliwe, że tekst zasługuje nawet i na dużo więcej. Dziękuję za udostępnienie lektury i pozdrawiam!

Witaj, Anonimie!

Uczucia po lekturze dość mieszane. Opowiadanie ma mocne strony (zróżnicowanie licznych i nietrywialnych kobiecych postaci, pomysłowy finał z połączeniem wszystkich w pary) i fantastyczne przebłyski (historia życia kanclerza i jego manieryzm słowny; brat, który dogonił smoka). Jednak na początku trudno się połapać w pięciu wprowadzonych naraz paniach, a chwilę potem pojawia się Krysia i zakończenie jest już w pełni czytelne – Lilia nie wyrasta na poważną przeciwniczkę, nawet po uśpieniu wybranki balonik napięcia zostaje przekłuty natychmiast. Oprócz tego aspektu rozrywki obyczajowej może brakować dodatkowej treści czy przesłania, dzięki któremu tekst zapadłby w pamięć na dłużej, ale to w znacznej mierze podyktowane wymogami konkursu, zresztą mogę czegoś nie dostrzegać.

Finklą to Ty raczej nie jesteś. Przyznać się do nieistniejącej bety – żaden kłopot, ale u Finkli obserwujemy znacznie większe nasycenie warstwy fantastycznej i zupełnie inny styl przedmów. Do tego musiałabyś w ramach maskarady drastycznie sobie pogorszyć interpunkcję, a to naprawdę nie jest łatwe do wykonania. I to rzeczywiście przeszkadzało mi w odbiorze opowiadania, więc teraz przegląd redakcyjny…

niewielkim, błękitnym domku

Takie połączenia przymiotników nierównorzędnych raczej bez przecinka, choć nie jest to ściśle błąd.

Bez krępacji wyraziła zdziwienie.

To ma odcień ironiczno-potoczny, więc tutaj raczej “bez skrępowania”.

– Królewski bal rządzi się własnymi prawami! – siostra upomniała ją z uśmiechem.

Najpierw “upomniała” albo wielką literą.

Po czym, rozejrzawszy się spłoszonym wzrokiem po zgromadzonych paniach, przeprosiła i wybiegła do ogrodu.

Na balu każdy może znaleźć wybranka, lub wybrankę!

Nieprawidłowy przecinek.

Nie rób takiej miny, kochana!

Przecinek przed wołaczem.

Ja pracowałem, tfu, pracowałam w branży rozrywkowej – wyznała, przyjmując kuszącą pozę i kolejny raz poprawiając, przesuwającą się pod pachę pierś.

Ostatni przecinek błędny. Imiesłów przymiotnikowy może (zwykle nie musi) być poprzedzony przecinkiem wtedy, gdy następuje po opisywanym nim rzeczowniku. Ostatecznie można potraktować jako wtrącenie i wydzielić przecinkami obustronnie, ale zwykle się tego nie robi.

W ogóle zastanowiłbym się nad tym fragmentem – gdzie indziej dość subtelnie pokazujesz, że Carmen jest prawdopodobnie transpłciowa, a tutaj walisz jak obuchem.

zielonkawe oczy i piegi

Dość niezdrowa cera – może daj “piegi” przed “zielonkawe”…

– Chyba, że do siebie – zachichotała Nastazja.

Spójników dwuwyrazowych nie dzielimy przecinkiem, nawet na początku zdania (gdzie występują tylko w mowie potocznej).

dodała, widząc wzrok księżniczki.

Imiesłów przysłówkowy co do zasady wymaga przecinka.

że jego ojciec, nasz król Obwieś Topór pierwszy tego imienia, podbił miasto dwadzieścia lat temu

Najlepiej dać przecinek przed “nasz” dla domknięcia wtrącenia.

Kiedy brała miarę, drżały jej dłonie.

Mogę być króliczkiem, albo kotem…

Bez przecinka.

Matylda szerokim gestem wskazała drzwi.

Obszernym?

tkaninę bizzarre

Raczej przez jedno “z”, z włoskiego byłoby chyba “bizzarro”.

poleconej w pracowni krawieckiej, oberży

Bez przecinka, jak poprzednio.

Miejsce zrobiło na nich dobre wrażenie. Malowane okiennice zapraszały do środka, a kuliste krzewy róży dodawały miejscu elegancji.

Powtórzone “miejsce”.

– Został nam ostatni wolny pokój, od strony gumna.

Obecność gumna w stołecznej oberży wydaje mi się mało prawdopodobna.

kiedy zjawiła się dziewczyna z deską

Jeśli mowa o wcześniej opisywanej dziewczynie (Krysi), to odwracamy szyk: kiedy dziewczyna zjawiła się z deską

spytała, zajadając się, Lilia.

Osobiście wolałbym nie stawiać tych przecinków, ale formalnie obydwa są wymagane.

– Ugotowałam i upiekłam wszystko, co tu podajemy

odparła dziewczyna z nieskrywaną dumą – ale ciasto dyniowe lubię robić najbardziej. Mamy jej w tym roku pod dostatkiem, a usłyszałam kiedyś przepowiednię, że dynia zmieni mój los… – westchnęła dziewczyna.

Litości, trzeci raz na przestrzeni czterech zdań piszesz o Krysi “dziewczyna”!

Jedynie Lilia wyszła na mały ganek i do północy kłóciła się z byłym mężem.

Tu mi dopiero zaświtało, że jak gdyby nawiązujesz do zwidów lady Makbet.

– Nie uwierzycie, co widziałam w nocy!

Pomyślałam sobie: „ No proszę, taka cichutka, pokorniutka, a w nocy wyłazi z niej niezłe ziółko!”.

Bez spacji po cudzysłowie.

– Tuż przed bardzo długim i czułym rozstaniem – Lilia wywróciła oczami. – Zapytała go, czy poślubi pannę, którą ojciec wybierze mu na balu!

Kontynuujesz rozpoczęte zdanie, chyba tak to najłatwiej zaznaczyć.

A komuż to one powtórzą – wrzasnęła i, trzaskając drzwiami, wyszła do ogrodu.

Niestety. Nie mam najlepszej opinii o obowiązujących przepisach interpunkcyjnych dla imiesłowów przysłówkowych, więc nie nalegam na tę zmianę.

Oj, chyba będę musiała iść do gospodyni

W końcu zerwała się i, burcząc gniewnie, zeszła na dół.

– Panna Lilia prosi panienki na posiłek. – A potem dodała szeptem: – Dosypała czegoś do zupy, a teraz stoi przy pompie i kłóci się z kimś niewidzialnym!

Ta w sukni o barwie fiołków, z włosami ukrytymi pod złocistą peruką, spojrzała na towarzyszki gniewnie

Traktowałbym jako wtrącenie, chyba że peruka ma szczególne znaczenie dla jakości spojrzenia.

– Ryżawa blondynka z wąsikiem i barami jak huzar(-,) to pewnie Carmen, czarnulka w anielskim błękicie, podkreślającym fałszywą niewinność, to Nastazja

“To” definicyjne nie bierze przecinka, ale przed tym drugim jest właśnie potrzebny jako domknięcie wtrącenia.

Lilia nadąsała się, jak podczas rozmów ze zmarłym mężem, i w milczeniu ruszyły na bal.

król Obwieś Topór, nasz umiłowany władca, wyraźnie powiedział

– Mnie się wydaje, że Wiluś to jest tak zainteresowany damami, jak ty, Bardzie.

Pierwszy przecinek proponowany, drugi (przed wołaczem) niezbędny.

Strzała, jak zawsze, kiedy był wzburzony, mówił wierszem.

– Co to za Krysia?! – spytał nie wprowadzony w sprawę Tnimord.

“Niewprowadzony” razem (kolejny przepis dotyczący imiesłowów, któremu jestem raczej przeciwny).

Przedstawiciele dawnej arystokracji pewnie nazwali by to nowobogackim przepychem

“By” razem z formami osobowymi czasowników.

Był nawet faszerowany kaszalot, ale nikt nie kwapił się do konsumpcji.

Rozmiar mi się nie zgadza – nie wyobrażam sobie upieczenia kaszalota w całości, nafaszerowania kaszalota ani też umieszczenia kaszalota w sali balowej.

Kiedy Wilhelm i Bard weszli, siedzący na tronie król Obwieś, burknął:

Bez drugiego przecinka – dzieliłby grupy podmiotu i orzeczenia – nie ma tutaj wtrącenia.

Patrzcie, ile się tego naszło.

Nie wiadomo, co wybierać

pełnił rolę doradcy, kanclerza, a nawet nauczyciela młodego Wilhelma. Jednak doradca doskonale pamiętał, jak wściekł się król

– Nasz umiłowany władca, król Obwieś pierwszy tego imienia, zaprosił wszystkich tu zgromadzonych na bal.

Dość niewyraźne wtrącenie i teoretycznie można pozostawić bez przecinków, ale to rzadki zabieg.

wskazał dłonią jasnowłosego, przystojnego księcia Wilhelma, który, ignorując go, rozglądał się bacznie po sali.

Jak wcześniej, osobiście nie jestem przekonany, ale podaję według zasad.

– Damę serca może wybrać również sam król, jako wdowiec, oraz licznie zgromadzeni dworzanie i rycerze.

zażywnych panów z brzuszkami(-,) czy łysiną, byle tylko odebrać należną zapłatę.

Nie wiadomo, co udało im się zdobyć, ale wyjawili dziewczętom, że trzeci brat Lubomisł niestety jakiś czas wcześniej dogonił smoka.

“Nie wiadomo co” bez przecinka znaczyłoby jako utarta fraza “coś niewyobrażalnego, olbrzymie skarby materialne lub duchowe”. Pewnie miał być Lubomysł?

– Mnie chyba miłość nie jest pisana, ale co się wytańczyłam, to moje – westchnęła Carmen, ogryzając z wdziękiem przepiórkę.

westchnęła rozmarzona Krysia.

Krysia poczuła, że ktoś się zbliża.

Powtórzenie.

– Będziesz spać, kuchto!

W tej sytuacji(-,) nie mogła nawet wstać, by wezwać pomoc.

Nagle podeszły do niej dwie, korpulentne postacie

Bez przecinka między liczebnikiem a przymiotnikiem.

– Nie wiem, co się stało – płakała Krysia. – Straciłam oddech, a potem obudziłam się odarta z odzienia!

Chyba nadmierna aliteracja, zwłaszcza że “bez ubrań” powinno być całkiem wystarczające jak na zrozpaczoną pomoc kuchenną.

zawsze przychodzimy popatrzeć, jak wyglądają nasze dzieła!

– Któż był tak podły?! – spytała, blednąc, a jej piegi zalśniły czerwienią.

Jak poprzednio…

– Nie wiem! – po twarzy Krysi płynęły łzy.

Niedługo później, do księcia

Przecinek zbędny.

Mimo, że suknia była ciut zbyt wyzywająca

Także zbędny (spójnik złożony).

Jakby zobaczył coś znajomego, albo jakby wróciło do niego piękne wspomnienie.

I znów bez przecinka.

Po ceremonii prezentacji, młodzi narzeczeni pobiegli uratować Carmen

Ponownie – okoliczniki na początku zdania nie wywołują przecinka.

Biorąc w swoim zakładzie miarę na suknię, Malwina paplała podekscytowana

– Była w samej bieliźnie! – dodała, płoniąc się, jej siostra.

nawet kiedy już odkrył, kim była.

Ślicznotka poszła do ślubu, w swojej balowej, fiołkowej kreacji.

Bez pierwszego przecinka, ponieważ “ślicznotka poszła do ślubu” nie jest tu samodzielną informacją, wiemy to już wcześniej.

 

Słowem podsumowania: po skorygowaniu błędów opowiadanie na pewno będzie zasłużenie biblioteczne, natomiast moim zdaniem pozostaje dość daleko od poziomu piórkowego. Pozdrawiam ślimaczo!

Dość oryginalny pomysł na tekst. Zastanawiałbym się ewentualnie, czy nie lepiej byłoby to zamieścić w dziale publicystyki zamiast w opowiadaniach.

Wytłumaczenie proste, być może prawdziwe, ale za to bezlitośnie nudne. Nie podoba się nam, nie lubimy go, nie chcemy mieć z nim do czynienia.

Jakby mi pobrzmiewało stylistyką Chestertona?

Odrzucić należy również nazywanie przez naszych przodków zaobserwowanego zjawiska, jako aktu władzy i zwierzchnictwa

“Jako akt”, bo porównanie dotyczy nazywania, a nie zjawiska. Zbędny przecinek.

Nie należy zakładać, że istoty nadnaturalne przybrały imiona możliwe do wymówienia przez człowieka. Nie tłumaczyłoby to samego fenomenu istnienia tychże nazw

Zakładałbym jednak raczej, że człowiek nadał im te imiona – i nie jako akt władzy czy cokolwiek podobnego, tylko zwyczajnie dlatego, że nazywanie bytów jest podstawową cechą komunikacji ludzkiej. Nie musimy uczłowieczać tego jasnego kółka turlającego nam się nad głowami ani też rościć sobie praw do zwierzchnictwa nad nim, aby przecież przypisać mu jakiś rzeczownik.

kolejne pytanie: Po co w ogóle miałyby to robić?

Po dwukropku od małej litery.

O wiele skuteczniejsza okazałaby się zaawansowana technologia, jaką dysponowałaby, odbywając podróże międzygwiezdne.

Ludzkość stworzono, by trwała.

Błękitna planeta

Zwykle wielkimi literami.

drapieżniki walczące o koniec łańcucha pokarmowego.

Niezręczne i mało zrozumiałe.

Zaopiekowano się więc swoich dziełem

Lepiej “swoim”, jeszcze lepiej “własnym”, a w ogóle chyba najlepiej samo “dziełem”.

drastycznie zwiększając szanse

Lepiej “znacząco, znakomicie, diametralnie”.

Skojarzenia z dziedzinami działalności typowego panteonu są jak najbardziej pod stawne.

“Podstawne” razem, lepiej “zasadne”.

Ludzkość stworzono, by trwała.

Powielono jedynie somatykę

Lepiej “cielesność”.

Projekt, w którym udział wziąć mieli

przejściu na inny plan egzystencji.

Jeżeli wziąłeś to z angielskiego plane of existence, to tłumaczy się jednak jako płaszczyzna.

Z różnych przyczyn w kolejnym wymiarze

Niewysłowione męczarnie, jakich doznały zagubione w nim istoty, doprowadzały do obłędu, deprawowały i plugawiły.

Na Ziemię, w ciało człowieka, które wszak znały, chcąc nim zawładnąć, by znowu w nim żyć.

Lepiej “aby nim zawładnąć i znowu w nim żyć”, bo imiesłów wiązałby się tutaj do “znały”.

 

Mam nadzieję, że uwagi okażą się w miarę przydatne. Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Słyszałem, że one są teraz bardzo rzadkie.

Te łowce? crying

Trochę paląc żart: zaimek “one” użyty przez rozmówcę ma naturalną referencję na jednorożce, ale łowca odbiera go jako tyczący się osób zatrudnianych dorywczo do pomocy, które są w stanie bydlęta zwabić.

Znakomita wiadomość! Pewnie nie da się sprawdzić, czy wpłyną wymiernie na podniesienie poziomu na Portalu, ale gest w stronę autorów bardzo miły. Myślę, że wszyscy doceniamy Twoje zaangażowanie, Ninedin!

– Czym pan się zajmuje zawodowo?

– Jestem łowcą jednorożców.

 Słyszałem, że one są teraz bardzo rzadkie.

– Tak, i jednorożce też coraz trudniej znaleźć.

Cześć, Bellatrix!

To wyraźnie ten rodzaj tekstu, któremu łatwiej o złote piórko niż dobić do Biblioteki (łatwiej im było o Riwierę niż mamie do Bedonia z nami…). Przy okazji jesteś teraz autorką jednego z najdłuższych i jednego z najkrótszych piórek (Szósta) – a może wręcz bezwzględnie najdłuższego i najkrótszego w historii? Raczej nie czuję się na siłach wszystkiego sprawdzać. W każdym razie świadczyłoby to o jakiejś elastyczności i swobodzie twórczej.

Rozważania o możliwościach funkcjonowania na Plutonie były całkiem ciekawe, chociaż nie zawsze mam odpowiedni nastrój czytelniczy, aby uważniej przyglądać się utworowi pod kątem naukowym. To, co na pewno wzbudziło u mnie wątpliwości, to że według konfliktu napędzającego fabułę bohaterowie byliby właściwie skazani na spędzenie tam reszty życia, co doprowadza ich do rozpaczy i samobójstw. A przecież zarazem istnieje w tym świecie technologia powstrzymania starzenia i mogą tam czekać dość długo, aż ktoś odtworzy idee zmarłego profesora i znajdzie sposób, aby ich bezpiecznie ściągnąć. (Wydaje się zresztą, tak jak to opisujesz, że przeszczep płuc rozwiązałby większość kluczowych problemów).

Wstawki o “puzzlartach” nadają opowiadaniu interesującą kompozycję. Właściwie, po dłuższej chwili od lektury, to zapadło mi w pamięć najbardziej – rozważania, jak interpretować ten wątek. Możliwe, że zupełnie nie trafię w Twoją autorską koncepcję, ale dla mnie to po prostu duże puzzle, które przeszły porządny rebranding, aby nie były już postrzegane jako zabawa dla dzieci i niedojrzałych dziwaków, tylko jako forma sztuki. Byłaby to zarazem, zwłaszcza przy puzzlarcie “N I E M A”, satyra na poziom sztuki współczesnej – bo jeżeli spojrzeć na to z boku, to Dwa czerwone kwadraty na białym tle w stosunku do Powołania świętego Mateusza musiałyby świadczyć o tym, że degenerujemy się jako gatunek.

W istocie jednak (i tu już ostatnia głębia interpretacji, jaką udało mi się tutaj osiągnąć) zapewne jest to nieuchronny dalekosiężny skutek przesunięcia środka ciężkości oceny z bogatych sponsorów na krytyków i wykładowców akademickich. Oraz praktycznego zaprzestania konfrontacji z odmiennymi kulturami (globalizacja – brak owego spojrzenia z boku). Jeżeli możemy dowolnie kreować i odmawiać geniuszu, po cóż zawracać sobie głowę drobiazgami jak trafność przedstawienia, perspektywa, światłocień? Trendy w zamkniętym środowisku (estetyczne, behawioralne, nawet erotyczne) wyradzają się, prowadząc do kwadratów na białym tle i samobójstw. Świetnie rozumiał to Witkacy, ale dla niego ten rozkład wartości aż do czystej formy był jedyną szansą cywilizacyjną ucieczki od totalitaryzmu; może też miał rację.

Tak ujęte rozumienie tematu spajałoby wątki puzzlartów i kolonizacji Plutona – ale nie byłbym gotów założyć się, że ma to cokolwiek wspólnego z Twoim zamysłem.

Językowo tekst wydał mi się dość dopracowany, jeżeli trafiły się jakieś błędy, to nie raziły na tyle, aby wyrwać z toku lektury.

Dziękuję i pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, Outta!

A to dopiero szort science-fiction, dość odległy od stereotypów o tym gatunku literackim. Właściwie to science-fiction jest niemal pretekstowe, mógłbyś pisać o turyście na strychu zasypanego lawiną schroniska, tyle że zręcznymi nawiązaniami wyzyskujesz tropy grozy, które wielu czytelników może kojarzyć z filmu Obcy, często jako pierwsze poważne doświadczenie z horrorem.

Jednak wydaje mi się, że to może być nowy poziom Twojej twórczości, robi na mnie wrażenie pilność narratora (nie polecam modnego słówka “uważność”), poziom skupienia na doświadczaniu zmysłowym świata, w tym przypadku głównie na słuchu. Fantastyczna melodia języka. Bardzo trafne obserwacje co do tego, w jaki sposób odbiera się dźwięki zależnie od kontekstu i jak wpływa to na stan emocjonalny. Mam już dostateczne kłopoty z zasypianiem i Twój utwór na pewno mi w tym dzisiaj nie pomoże. Ty aby na pewno nie zamierzasz zostać poetą?

I wreszcie – kapitalnie zrobione zakończenie ze względu na tę troistość interpretacji: czy bohaterowi się wszystko tylko wydawało, czy nic mu się nie wydawało, czy wreszcie istota z przestrzeni kosmicznej była złudzeniem, ale kabinę rozszczelnił sobie mimowolnie wkrętakiem udarowym z wiertłem dziesiątką. Dopiero co krytykowałem tekst za brak klamry, ale tutaj to nie jest narracja urwana w losowym miejscu, tylko trzy wyraźnie zaznaczone możliwości, a każda wnosi coś do rozumienia opowiadania.

 

To jeszcze malutki przegląd językowo-interpunkcyjny, aby już to dopieścić…

Nawet sporadyczne trzaski konstrukcji, zawodzenia powodowane chwilowymi naprężeniami i jednostajny, odległy huk silników, mówiły nam, że wszystko jest OK, że nie mamy się czym martwić.

Nie oddzielamy przecinkiem grupy podmiotu od grupy orzeczenia (ta pierwsza ma tutaj postać wyliczenia, nie ma tam wtrącenia).

unikalności wobec otoczenia.

Proponowałbym “unikatowość”, teraz to się zaciera, ale tradycyjnie unikalny znaczyło “taki, którego można uniknąć”.

naigrywają się z mojego strachu

Naigrawają (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/naigrawac-sie;8679.html).

Podnoszę wzrok, spoglądając przez grube szyby kokpitu w przestrzeń, i widzę.

Domknięcie wtrącenia.

Nie tak dawno dźwięki wokół niosły ze sobą zapewnienie

Niesie ze sobą inną paletę możliwości

Istnieją tutaj dwie zasadnicze opinie: jedna jest taka, że forma “nieść za sobą” jest zawsze właściwsza (dla abstraktu, bo oczywiście “Jurek niósł ze sobą trzy bańki mleka”), druga taka, że “za sobą” dla związku przyczynowo-skutkowego, a “ze sobą” dla zawierania. W drugim wariancie Twoich wersji dałoby się bronić.

Masz jeszcze szereg miejsc, w których nie wydzielasz przecinkami drobnych zdań podrzędnych:

Nie wiem, ile to już trwa, ile jeszcze wytrzymam, nie wiem, czy ktoś mnie szuka

Pamiętam, co kryje każdy kolor, każdy odcień

Ten dźwięk jest nowy, inny niż te, które znam

robię, co muszę

Odbijam się od fotela i słyszę, jak coś uderza o gródź

systemy podtrzymywania życia, hucząc, naigrawają się z mojego strachu

Jest czarniejsze od kosmosu, opalizuje, kiedy drga i wypuszcza przed siebie hebanowe sploty

Nie chcę kategorycznie zalecać dodania tych przecinków, bo pominięcie ich wygląda już na cechę języka osobniczego, przemyślaną decyzję autorską pasującą do kształtu utworu, ukazujesz wzajemne powiązanie zjawisk zamiast drobić myśli interpunkcją. Formalnie poprawne to jednak nie jest, w większości przypadków (“nie wiem ile” i “robię co muszę” jest raczej dopuszczalne jako utarte frazy). Ostatnie z tych zdań to także ciekawy przypadek, bo jeżeli wypuszczanie hebanowych splotów występuje niezależnie od drgań i opalizacji, należy dla jednoznaczności ukazywanej wizji postawić przecinek przed “i”.

Dziękuję za podzielenie się znakomitym tekstem, pozdrawiam i życzę mnóstwo weny!

Amonie, dobrze Cię znów widzieć na Portalu!

Tekst wydał mi się interesujący, choć nie wszędzie przyjemny w odbiorze. Miałem częściowo wrażenie, jakbym czytał fragment ze środka powieści: nie chodzi mi o rozpoczęcie akcji in medias res, bo to powszechna technika, ale jednak działy się wcześniej rzeczy o kluczowym znaczeniu dla fabuły, przedstawiane w retrospekcjach dość wyrywkowo. A zakończenie bardzo otwarte, dyskutowana dodatkowa scena mogłaby poprawić odbiór, ale w końcu Finkla trafnie spostrzegła, że prawdziwe pytanie brzmi, jak ta para sobie teraz ułoży relacje – a to pytanie nie jest nawet zasugerowane w utworze.

W sumie jednak ciekawe studium człowieka, który najpierw porzuca towarzyszy podróży dla misji, a potem misję dla ukochanego, tak że jego prywatna polityka ponosi fiasko (a gdyby ukochany jednak zmarł z ran, to już fiasko kompletne). Można jednak czytać zakończenie również w ten sposób, że wreszcie sobie prawidłowo ustawił priorytety. Jeżeli bowiem przyjmiemy opisywany “artefakt” jako fantastyczną analogię broni jądrowej, to walka nie toczyła się tutaj o zapobieżenie wybuchowi wojny totalnej, lecz tylko o to, aby położyło na niej łapę to, a nie inne mocarstwo. Dla człowieka, który w takiej sprawie poświęciłby ukochaną osobę, znaleźlibyśmy raczej politowanie niż podziw (i złość na wychowawców, którzy go tak zindoktrynowali).

Nadludzkim wysiłkiem zacząłem przenosić dwa świetliste kontury na pokładzie Ismeny na wschód, w stronę suchego lądu.

Powieki zdawały się ważyć tyle co kilka wyładowanych ludźmi galer. Mimo to nadludzkim wysiłkiem zdołałem otworzyć oczy.

Nawet w narracji trzecioosobowej ta fraza sprawia złe wrażenie (nie pokazuje tak naprawdę wysiłku, tylko próbuje narzucić czytelnikowi odbiór i emocje), aby zaś narrator opisywał własny wysiłek jako nadludzki, to już moim zdaniem wypada groteskowo: opowiadając to ustnie, musiałby chyba zaraz schować się pod ziemię z zażenowania. A może to tylko ja jestem poniekąd uczulony na ten zwrot, może chcesz poczekać na drugą opinię.

Dziękuję za podzielenie się tekstem i życzę dalszego owocnego powrotu na NF!

Przypomina mi się Rincewind i jego prośba do królowej elfów, ale jako podstawowy kontekst historycznoliteracki wypadałoby chyba wskazać późnych klasycystów pokroju Koźmiana (tysiąc wierszy o sadzeniu grochu). Wątłe rymy i środki stylistyczne służyłyby wtedy obnażeniu nikłej treści ich wykwintnych technicznie utworów. To taka żartobliwa próba znalezienia głębszej myśli – a w każdym razie miły wierszyk.

O ziemniaku!

Dałbym przecinek dla uniknięcia niejednoznaczności, bo jednak otwierasz inwokację do ziemniaka, a nie – oznajmiasz z emfazą, że wiersz będzie o ziemniaku.

Spośród pierwszej serii nominowanych tekstów ten wydaje mi się stanowczo najtrudniejszy do rzetelnego skomentowania i oceny. Na pewno stoi pięknem języka, bogactwem kreacji fantastycznego świata. Niektóre sceny bardzo zapadają w pamięć samą estetyką – zwłaszcza te dwa księżyce mocno podzwaniają mi Chagallem – a choćby spotkanie dyplomatyczne w łaźni (oparte przecież na realnej praktyce, wprawdzie chyba nie robiono tego “koedukacyjnie”). Najwięcej punktów zbiera jednak za umiejętność wczucia się w myśli i postrzeganie świata przez bohaterów, zwłaszcza sieroty z prymitywnej wioski rybackiej – umysłowość tak odległa od naszej, a wypadają zupełnie przekonująco, muszę kiedyś przyswoić taką technikę.

Jako słabszą stronę utworu wskazywałbym zwieńczenie fabuły, nagle pojawia się informacja, że dwie postaci zupełnie nie są tymi, za kogo się podają, a wcześniej jest bardzo mało wskazówek przemawiających za taką możliwością. Pokazujesz jednak w komentarzach pewne tropy i trudno mi wykluczyć możliwość, że bardzo wprawny czytelnik potrafiłby przewidzieć takie rozwiązanie. Nie jestem też fanem rozwiązań fabularnych pokroju tutejszej “Plagi”, które wydają się skonstruowane jako abstrakcyjnie złe zagrożenie raczej niż zjawisko oparte na spójnych zasadach biologicznych lub nawet magicznych.

Palcami w rękawiczkach zabębnił w skórzaną okładkę księgi, którą trzymał na kolanach – nudną, acz wymaganą lekturą podczas pierwszej doby nowego roku.

Coś się nie zgadza gramatycznie. “Lekturę” też nie najlepiej, bo nie okładka jest lekturą, może “była nudną…”, może “nudnej, acz wymaganej…”.

A więc poprawił mu się wzrok? Durstan zapisał w pamięci, że musi uzupełnić zapasy suszonej mrocznicy.

To w moim odbiorze wyraźna sugestia, że Durstan regularnie podtruwa księcia, a nie jestem pewien, czy miałaś taki zamysł.

pozdrowiła go jak pospolitego człowieka, jakby był handlarzem rzepy na rozstajach dróg

Piękne! Ja na pewno zadowoliłbym się pierwszym członem i nie przyszłoby mi do głowy takie obrazowe dopowiedzenie.

 

Po znacznych wahaniach daję TAK. Trochę w uznaniu dojrzałości literackiej opowiadania, trochę w przeczuciu, że może mieć dodatkowe walory, których nie umiałem się dopatrzyć. Naprawdę wolałbym, gdyby Loża składała się w całości z wielokrotnie publikowanych autorów i uznanych recenzentów, ale jak się nie ma, co się lubi, to trzeba sobie radzić z niepokojąco dużym Ślimakiem.

Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Cześć, Krarze!

Dzięki za podzielenie się opowiadaniem, na pewno warto było przeczytać. Inspiracja Kaczmarskim nie wydaje mi się zbyt oczywista. Jest wyraźne podobieństwo nastroju do wskazanych piosenek (przypomniała mi się także Wojna postu z karnawałem), ale fabuły na pewno nie kopiujesz, idziesz własną ścieżką.

Ze względu na moc klejnotu dowolnie modyfikującego sytuację bohatera – a to żebrze sparaliżowany od pasa w dół, a to biega po dachach, a to maltretują go w katowni, a to ucztuje z królami i bogami – trudno było znaleźć z nim związek emocjonalny lub zainteresować się rozwojem akcji. Miałem wrażenia raczej jak z lektury czegoś w rodzaju Zielonej Gęsi (to chyba może być komplement), zbiorku oderwanych skeczów z tymi samymi postaciami, ale różnymi kontekstami, przemieszanych w tonie, często podszytych absurdem.

I ten humor sytuacji i postaci jest bardzo udany (definicja mamuta! krowa bojowa! mistrz Bartłomiej!!). Wydaje mi się jednak, że przeplatanie tamtych scen tymi, które ukazują los kalekich żebraków w mieście targanym prześladowaniami religijnymi – utrudnia odbiór. Oczywiście taki człowiek musi znajdować zabawne strony życia, inaczej już dawno zwariowałby lub popełnił samobójstwo, ale tutaj to jest właśnie rozdzielone, raz trochę tragedii, raz trochę komedii. Możliwe jednak, że część czytelników ma większą elastyczność emocjonalną i nie jest to dla nich przeszkodą.

Pod względem językowym nic mnie szczególnie nie raziło, daje się odczuć rękę (kolec?) Tarniny.

A zdecydował już, czy wieszamy, czy palimy?

Spójnik powtórzony w tym samym znaczeniu.

Wydało się wtedy, komu skazaniec służy, i zrozumiał ojciec inkwizytor, co stać się musi…

Bartłomiej wskazał na świńskie genitalia, które wylądowały pod stopami kapłana, i zaczął zakładać pętlę Henrykowi.

Wtrącenia domykamy przecinkami nawet przed spójnikiem łącznym. W wielu miejscach masz to zrobione poprawnie, więc przypuszczam, że to pojedyncze niedopatrzenia, ale mogą być gdzieś jeszcze, nie śledziłem uważnie całości tekstu.

 

Biblioteka na pewno bardzo zasłużona. Piórkowo będę na NIE – chciałbym śrubować te standardy raczej do poziomu “znakomity tekst, z którego mogę się wiele nauczyć” niż “trochę mocniejsza Biblioteka”. Nie myśl jednak, abym przez to nie doceniał opowiadania, bo widzę przecież, że chociażby strona psychologiczna postaci jest znacznie solidniejsza niż to, co sam zwykle wyprawiam.

Pozdrawiam ślimaczo!

tylko przez przypadek została wybranką królewicza. Gdyby nie dowiedział się o niej od krasnoludków, to pewnie po jakimś otrząśnięciu się, pojechałby do Honoraty lub wróciłby do domu. Również Małgorzata nie mogła uknuć tej intrygi ze Śnieżką, bo nie znała zamiarów gości.

Po prostu wydawało mi się nieprawdopodobne, że Wilhelm natknął się na Śnieżkę tylko przez przypadek, zwłaszcza że Twoja historia jest tak bogata w intrygi. Dlatego dopatrywałem się roli Małgorzaty, która mogła przecież porozmawiać z Wilhelmem na osobności jeszcze przed ucztą lub poznać zamiary gości skądinąd.

Krasnoludki dobrze się znały z królem i chciały sprawę ojcostwa zachować dla siebie, a innym prezentować oficjalną wersję. I dopiero Wesołek wyjawił, jak było.

Jeżeli dziewięć miesięcy przed narodzinami Genowefy król leżał już śmiertelnie ranny, to trudno byłoby zbudować oficjalną wersję o jego ojcostwie. W sumie najłatwiej to spiąć w ten sposób, że wykurował się z ran zadanych przez dzika, ale potem odumarł ciężarną żonę np. wskutek osobliwego wypadku z mrówkojadem. Mógłbyś pokusić się o dopisanie jednego zdania w tym sensie. I wtedy też informacja o utracie zdolności płodzenia zyskałaby rzeczywiste znaczenie.

Dzięki za obszerną i ciekawą odpowiedź!

Śnieżka nie przyjmowała do wiadomości, że to ojciec pozbył jej się z domu. Nienawidziła swojej macochy i próbowała ją oczernić, oskarżyć o próbę zabójstwa. Nikt jej nie wierzył. Dlatego zaaranżowała swoją śmierć.

Byłoby jednak całkiem niezwykłym zbiegiem okoliczności, aby Wilhelm odwiedził ich właśnie w tym momencie. Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza gdy wszyscy wokół kombinują i knują spiski. A Małgorzata rzeczywiście miała sposobność, aby ukartować taką sytuację, chcąc odprawić pasierbicę jak najdalej i pozbyć się jej na dobre. Tylko trzeba by założyć, że Śnieżka przyjęła od niej środek usypiający, co kiepsko się klei z resztą tekstu – ale z kolei założenie, jakoby umiała go sama wyprodukować, też jest słabo ugruntowane.

Śnieżka była osobą zawistną i mogło ją dręczyć, że Wilhelm ma dziecko z jej macochą. Mogła to być przyczyna jej wielkiej niechęci do Genowefy.

W porządku, z tekstu miałem wrażenie, że raczej jest skłonna do zimnych kalkulacji, ale może nie doceniam tutaj potęgi uczuć.

W tym przypadku posłużyłem się, jak mi się wydaje, częstym sądem, że za takie przypadki odpowiadają krasnoludki. Posądza się też je o sikanie do mleka, co skutkuje jego skwaśnieniem.

To akurat nie była krytyka, przytoczyłem tylko jako ciekawostkę, o czym pomyślałem w pierwszej chwili, natomiast zaraz potem piszesz o krasnoludkach oraz kwaśnieniu mleka i sprawa jest jasna.

Pewnie nie wydał wszystkich pieniędzy na przejście w jedną stronę.

Wiesz, właśnie tak zrozumiałem tę scenę – chciał najpierw kupić bilet w obie strony, ale gdy się dowiedział, że stawki wzrosły, to powiedział tylko “niech będzie” i zapłacił za jedną – to mocno sugeruje brak funduszy.

Waldemar dowiedział się, że Julian nie mógł być ojcem Genowefy.

Jasne, ale zobacz: skoro podczas wesela Małgorzata była już wdową, czytelnik wnioskuje (z braku innych wskazówek), że Julian najpewniej nie wyzdrowiał po tym wypadku z dzikiem. Czyli Gbur może stwierdziłby błędnie, że Genowefa była córką Juliana, ale reszta krasnoludów poprawiłaby go jeden przez drugiego, iż przecież leżał już w tym czasie na łożu śmierci – nie byłoby w tym żadnej tajemnicy ani nie trzeba by dyskutować o tym, czy po hipotetycznym wyzdrowieniu zachowałby zdolność płodzenia.

Wiele informacji o Śnieżce zaczerpnąłem z oryginalnej baśni braci Grimm. Między innymi rodzaj śmierci jaką zadano macosze.

Ech, zastanawiałem się, czy się do tego nie odnieść, ale uznałem, iż baśnie braci Grimm są częścią naszego kodu kulturowego na tyle, że nie warto popisywać się ich znajomością. Zmieniasz w stosunku do oryginalnej fabuły sporo rzeczy, tak czy inaczej. Nie byłoby nadużyciem, gdybyś napisał, że zmarła przykładowo po dwóch tygodniach od tej kaźni, ale na pewno nie nalegam na taką zmianę, to Twoja decyzja.

 

Pozdrawiam ponownie!

Cześć, AP!

Tekst ogólnie mi się podobał. Fabułę uważam za ciekawą, dobrze poprowadzoną, z umiejętnym wykorzystaniem i reinterpretacją wielu znanych motywów. Mam jednak wątpliwości co do wstępu, niemal jakby od innego opowiadania: dlaczego bohater parodiuje w tym miejscu detektywów z gatunku noir? Może zamysł jest taki, że jako postać z baśni byłby predestynowany do odgrywania sztampowych ról, więc i na Ziemi obiera sobie rolę? Obawiam się, że ten kłopot może wpływać na dalszy odbiór tekstu, trudno zbudować jakiś związek emocjonalny z Waldemarem, skoro nie mamy spójnego obrazu jego osobowości.

acha

Prawidłowo “aha” (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ach-i-aha;3244.html).

Wiesz, gdyby nie ona, to byśmy wyrzucili fleję na zbity pysk.

bo jakby co, to by nam Julian jaja z dupy powyrywał

“To” spójnikowe pisze się z “by” łącznie.

– Sprawdź, czy coś łączy osobę, która ugryzła ten chleb z pierwszą próbką.

I wskutek braku przecinka po wtrąceniu wychodzi na to, że ktoś zrobił sobie kanapkę z chleba z pierwszą próbką, czyli z ekskrementami Waldemara.

Przeczucie ją nie zawiodło.

Jej nie zawiodło (przeczenie wymusza dopełniacz).

że wpłynęli na poje postrzeganie ich obejścia.

Moje.

 

Intryga całkiem satysfakcjonująca intelektualnie, wymaga wgryzienia się w tekst, skupienia na imionach i powiązaniach postaci. Kilka szczegółów wydaje mi się jednak niejasnych, zwłaszcza odnalezienie Śnieżki przez Wilhelma. Całość musiała zostać ukartowana (dziewczyna świadomie sobie zaaplikowała podjęzykową tabletkę usypiającą w formie jabłka), a Małgorzata wydaje się jedyną osobą, która mogłaby to zorganizować (rozmawiała też na osobności z Wilhelmem – potrzebowałaby wprawdzie przewidzieć bieg zdarzeń i przekazać Śnieżce środek jeszcze przed ucztą). Tylko w takim razie trudno zrozumieć, dlaczego Śnieżka – ufając macosze na tyle, aby wspólnie przeprowadzić tak ryzykowną intrygę – jednocześnie okazywała jej nienawiść, a w końcu zamordowała.

Oczywiście mogła to być zwykła gra o tron: obie zdawały sobie sprawę, że starzejący się król Julian umrze przed nimi, nawet jeżeli wypadek z dzikiem był autentyczny (o tym jeszcze wspomnę). Śnieżka od czasu odesłania do krasnoludów rozpowszechniała pogłoski, że Małgorzata chce ją zabić – budując grunt pod przyszłą propagandę, aby usprawiedliwić własną zbrodnię. Tak naprawdę sama w to nie wierzyła, skoro przyjęła środek usypiający – albo może posłańcem był aptekarz i to jemu ufała? Królowa myślała, że wydanie pasierbicy za mąż w odległym królestwie załatwi sprawę, ale się przeliczyła, nie była dość bezwzględna. Wszystko to jednak daleka ekstrapolacja, można by podpowiedzieć czytelnikowi kilka słów więcej, chyba że sam tylko przeoczam coś istotnego w tekście.

I co z nieszczęsną Genowefą? Wyjaśnienie Śnieżki jest kompletnie niezrozumiałe – jako córka Wilhelma zawadzałaby jej dużo mniej niż jako prawna dziedziczka Juliana i Małgorzaty (możliwe pretensje do tronu Zasiedmiogórza).

Z drobniejszych kwestii fabularnych…

Ostatnio uprzykrzały mi życie drobne niedogodności. Nagromadzenie tych zdarzeń nie mogło być przypadkowe. To ciągłe poszukiwanie kluczy do samochodu, okularów, komórki czy innych drobiazgów. Zaginione rzeczy znajdywały się nagle w miejscach wielokrotnie już przeze mnie sprawdzanych. Ignorowałem te zdarzenia. Wypierałem możliwą przyczynę.

Miałem tutaj takie skojarzenie, że może lokalne służby bezpieczeństwa z jakichś względów są na jego tropie, chcą go zniechęcić lub zniszczyć mu reputację, Stasi ponoć stosowała podobne metody.

– Przykro mi. Stawka wzrosła. To wystarczy tylko na one way ticket.

– Niech będzie, ale ruszamy teraz.

Waldemar nic nie zarobił po “Naszej Stronie”, a jednak wraca potem na Ziemię bez problemu?

dzik tak mu kłem udo rozrył, że pozbawił go przy okazji męskości.

– No i?

– Julian nie mógł być ojcem Genowefy.

– Co? – Nie mogłem uwierzyć. – To wtedy jeszcze jej nie było?

– Nie. Ona urodziła się dziewięć miesięcy po wizycie na zamku Wilhelma i tuż przed jego ślubem ze Śnieżką.

Podczas ślubu Małgorzata występowała już jako wdowa (i pewnie dlatego zginęła), więc należy rozumieć, że Julian jednak zmarł z ran. Nawet jeżeli konał jeszcze długo, w każdym razie i tak trudno byłoby sądzić, że w tym stanie spłodził dziecko, więc nie rozumiem pokazania tutaj zasięgu urazu jako przełomowej informacji. “Po wizycie Wilhelma na zamku”, bardziej naturalny szyk.

Przywiązawszy Małgorzatę do łóżka, miał zasłonić jej oczy apaszką i zostawić na chwilę dla podgrzania atmosfery. (…) Królewicz nie mógł uwierzyć, że kobieta dla zabawy pozwoli się związać. Wiedzę o damsko męskich relacjach miał raczej ograniczoną

Związać się może i pozwoli, ale “zostawić na chwilę” to dość głupi pomysł. Królowa wydaje się doświadczona w takich rozrywkach i zaraz by młodego pouczyła, że skrępowanej osoby nie wolno spuszczać z oka. “Relacjach damsko-męskich”.

Zakuto Małgorzatę w rozgrzane do czerwoności żelazne pantofle i kazano jej tańczyć. Umarła w cierpieniach na oczach przerażonych gości.

Oparzenia trzeciego i czwartego stopnia około 4–5% powierzchni ciała? Zgon na miejscu nie jest niemożliwy, ale dość mało prawdopodobny. Bez dostępu do nowoczesnego leczenia miałaby małe szanse przeżyć (w każdym razie należałoby dokonać amputacji). Raczej potrwałoby to jednak parę dni albo i tygodni. Z kwestii technicznych – chyba łatwiej najpierw zakuć, potem rozgrzewać.

 

Na koniec jeszcze dodam, że moim zdaniem zręcznie pokazujesz działanie substancji zmieniających postrzeganie świata przez narratora pierwszoosobowego. O ile wiem, to dość rzadka technika narracyjna i nie potrafiłbym tak z marszu wskazać lepszego przykładu.

Piórkowo… będę musiał pomyśleć, co z tym zrobić. Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam!

Ładna mała baśń!

Przyczyną były cechy charakteru młodych i związane z tym kłopoty, jakich doświadczali mieszkańcy.

Napisałbym “których”, bo dalej wymieniasz konkretne kłopoty, a nie ich typ czy zakres.

Gdy Małgosię ktoś wzburzył, albo coś zdenerwowało

Spójnik rozłączny nie wymaga przecinka, nawet przy rozbieżnych orzeczeniach.

Zwłaszcza gdy była to kobieta, odwracał się i odchodził, bo wiedział, że z takim przeciwnikiem nie wygra, ale w okolicy przestawały działać wszelkie urządzenia wymagające zasilania prądem, tak spadało napięcie.

Zawikłana, ale elegancka forma zdania, nadaje to sznytu takiej jakby ustnej opowieści snutej wieczorem przy kominku.

na przykład na dyskotekę, albo na koncert do filharmonii.

Jak wyżej.

Wyrocznia była następująca:

„Małgosia i Jaś powinni bywać w mieście jednocześnie i spędzać tam czas razem.”

Kropka po cudzysłowie.

razem  i

Zdwojona spacja.

skończyły się energetyczne awarie

Awarie energetyczne (cecha istotowa, nie przygodna).

nie ma to, jak wiedźma na stanowisku

Nie ma potrzeby stawiania przecinka w takiej konstrukcji (jak nie wprowadza porównania, zresztą przy porównaniu bez nowego orzeczenia przecinek wciąż jest tylko opcjonalny).

 

Czytam to, w subtelniejszej warstwie odbioru, jako opowieść o propagandzie, sprytnie ukazującą pewne mechanizmy. Widzimy, że relacja burmistrza z Babą Jagą jest nieformalna, budzi nawet pewne wątpliwości, a jednocześnie dostajemy do lektury przykład spektakularnego sukcesu jej porad. Czytelnik powinien się jednak zastanowić, jak bardzo jest to nieodpowiedzialne: ingerencja władz w życie prywatne czy wręcz uczucia ludzi, aby rozwiązać kłopoty zupełnie innego rodzaju? Na tę jedną szczęśliwie dobraną parę musi przypadać przynajmniej kilka dramatów, a problem podstawowy wcale nie został zwalczony: lokalna infrastruktura krytyczna nie jest odporna na oddziaływanie występujących w tym świecie istot magicznych. Jak na przykład miasteczko odwiedzi Wielki Zły Wilk, to nie będzie gdzie operować rannych (chociaż może przynajmniej szpital ma własny agregat).

A wreszcie jest i ta kwestia, że znamy oryginalną baśń. Tutaj Jaś i Małgosia są parą romantyczną, a nie rodzeństwem, ale wydaje się całkiem prawdopodobne, iż Jaga myśli perspektywicznie i zakłada sobie, z dala od bezpiecznych granic miasta, hodowlę smakowitych ludzi o cechach magicznych, wyzyskując w ten sposób zaufanie władz do własnych ciemnych sprawek. Może jesteśmy dwa pokolenia przed tamtą fabułą – wnuki często otrzymują imiona dziadków…

 

Nie wykluczam, że mój odbiór tekstu trochę przekroczył autorskie zamierzenia, ale chętnie daję głosik do Biblioteki za ten zakres inspirowanych przemyśleń. Pozdrawiam serdecznie!

Cześć, Ananke!

Chętnie się zgodzę, że lektura była trudna w odbiorze, ale i intrygująca. Ostatnio trochę myślałem nad uniwersum, w którym dałoby się wnikać do fabuł i je modyfikować, więc zdecydowanie miałem chęć wniknąć pod tym względem w mechanikę Twojego świata. Nie sądzę jednak, abym w pełni zrozumiał reguły, które nim w Twoim zamyśle rządzą. Być może nie jest to temat na wymiar opowiadania, być może trzeba powieści lub wręcz cyklu (myślę tutaj trochę o Świecie Dysku, ale bardziej o Thursday Next Fforde’a), aby dobrze opisać prawa takiej “bibliofizyki” i nie przytłoczyć akcji światotwórstwem.

Tutaj dało się jakoś nadążyć za rozwojem akcji, choć podana w komentarzu tabelka przyczynowo-skutkowa może w tym bardzo pomóc. Kłopot raczej w tym, że niektóre wątki pojawiały się jakby znikąd, nie mając wyraźnego osadzenia we wcześniejszych wydarzeniach czy naturze świata przedstawionego (zagubiony bóg, lodziarnia). A wreszcie zupełnie nie wybrzmiała zdrada (?) Dalii, nie wydała mi się istotnym emocjonalnie momentem. Pewnie dlatego, że fabuła i tak niejako “toczyła się sama”, bohaterom brakuje wyraźnych dążeń ani też nie da się przewidzieć, co ostatecznie będzie dla nich korzystne.

Mimo tych ewentualnych niedociągnięć jest tutaj przecież jakaś zajmująca, przewrotna myśl – Jeżyna poszukuje mocy tworzenia, nie wiedząc, że ją już ma, i przez to ją traci – ale okazuje się, iż może to dobrze, bo inaczej musiałaby zmienić się potem w widmo. Mógłbym to zrozumieć jako naukę, że prawdziwa kreatywność musi pochodzić z wnętrza i zrozumienia, a nie ze sztucznych środków pomocy – i w ten sposób Blask Tworzenia stałby się nawet metaforą uzależnień wśród artystów, choć moim pierwszym skojarzeniem była raczej gwiazda ewoluująca w czarną dziurę. Muszę jeszcze to wszystko przemyśleć.

Pozdrawiam ślimaczo!

Czyli i jako łącznik nie załatwia sprawy?!

To chyba nie ma dla mnie nadziei;/

Nadzieja jest zawsze, zwłaszcza w interpunkcji. Po prostu zasada o wydzielaniu wtrąceń przecinkami ma pierwszeństwo przed zasadą o niestawianiu przecinka przed spójnikami łączącymi. Wydawałoby się, że to bardzo proste, ale w sumie wielu polonistów też o tym nie wie.

Cześć, Ambush!

Czytało mi się całkiem przyjemnie, wartko poprowadzona historia. Zdecydowanie na plus opis tego świata dzieci wyrwanych z domu, stających się ulicznikami w wielkim mieście. Myślę, że udało Ci się znakomicie wyważyć pomiędzy beztroską dzieciństwa a powagą niewolnictwa. Kapitalne są też fragmenty dotyczące Sójki błądzącej w jaskini, związane z tym wrażenia i uczucia wydają mi się całkiem wiarygodne.

Sama kreacja dziewczyny też ciekawa, delikatnie sugerujesz, że nie jest neurotypowa – zwłaszcza w tej scenie, gdzie mając pewnie ograniczoną wiedzę o procesie dojrzewania, martwi się możliwą utratą zdolności do logicznego myślenia. Dość głęboka autorefleksja, ale chyba możliwa dla zdolnej dwunastolatki; z Wiedzącym rozmawia na poziomie kombinacyjnym jak dorosła, nie bardzo jednak kontrolując zadziorność; w podziemiach odsuwa myśli o własnej sytuacji, skupiając się na rodzinie. Mocno balansujesz na granicy wiarygodności zachowań tak młodej osoby, ale na pewno jej rażąco nie przekraczasz.

Co budzi moje wątpliwości w obrazie świata: imperium planowo co siedem lat napada na któregoś z drobniejszych sąsiadów i jeszcze nie zmontowali przeciw niemu porządnej koalicji? Wspominasz coś o rzemieślnikach, głównie jednak uprowadzają dzieci. Historycznie robiono tak głównie w okresach dostatku, bo takie dziecko trzeba długo żywić, nim zacznie wykonywać użyteczną pracę, ale za to zasymiluje się kulturowo i można uniknąć buntów niewolników. (Osobny temat to niewolnictwo seksualne, do tego celu porywano i hodowano małe dziewczynki w okresach epidemii chorób wenerycznych lub dla kulturowej obsesji dziewictwa). W każdym razie państwo, dla którego to istotna gałąź gospodarki, musiałoby przecież dbać o to, aby przyuczać uprowadzone dzieci do użytecznej pracy, zamiast (jak tutaj) stymulować nimi wzrost przestępczości.

A co z Perzem? Niby gangster trzęsący co najmniej kawałkiem wielkiego miasta, uprawiający lichwę i wymuszający haracze, a pozwala sobie pyskować dwunastoletniej rachmistrzyni, bo się boi, że jej dwa lata starszy braciszek wystawi mu jedynki poza nawias? To już mniejsza o jego własną dumę, ale straciłby resztki poważania, gdyby usłyszał to ktokolwiek postronny…

– Pewnie wiesz, nasz szlachetny opiekunie, że gryf dzieli się na sto błysków, a każdy błysk na sto groszy – tłumaczyła jak dziecku. – Skoro dwa tuziny młodszych dzieci miały uzbierać dziś po pięćdziesiąt groszy, dwa tuziny starszych po dwa błyski, a starszyzna po czterdzieści błysków, to razem daje to równego gryfa.

Chyba miało być “a starszyzna czterdzieści błysków” (jako całość, nie zaś: każdy przedstawiciel starszyzny z osobna).

Wreszcie zastanawiam się, czy początek i koniec nie są trochę niedopasowane. Scena ze stawem bardzo malownicza, ale wydawałoby się, iż tak interesująco opisany byt odegra jeszcze jakąś większą rolę w fabule, zwłaszcza w oparciu o słowa “często miał wrażenie, że staw myśli i czuje”. Na końcu zaś – czemu Perz teraz mówi o wpływaniu na głosy, skoro ewidentnie to Agat dążył do przeprowadzenia manipulacji? A zamykającą tekst informację o tym, kto na jakiego księcia głosował, czytelnik może łatwo skwitować wzruszeniem ramion, nie ma to wcale związku z wcześniejszą treścią fabuły…

Językowo parę miejsc mi zgrzytnęło, zwłaszcza pod kątem interpunkcji. Przykładowo…

W Sztormowej mieszkali rybacy i inni biedacy, którym w życiu podwinęła się noga.

Powinęła.

– Kupiec Borsuk Płuciennik oskarżył żonę o cudzołóstwo i gonił, aż do świątyni Sztormu, gdzie się schroniła.

Jeżeli to nazwisko, może być różnie, ale chyba jednak przez ó zamknięte.

– To by tłumaczyło tak częste zaginięcia marynarzy i innych klientów karczm i zamtuzów…

Lepiej “karczem”.

Perz milczał przez chwilę i wpatrując się w nią natarczywie.

Brak zgodności form.

Powiedzieć, że nie ufała Perzowi, to, jakby stwierdzić, że w Sztormowej, pojawia się czasem słona woda.

Dwa niepoprawne przecinki: przed jakby, bo podstawowe zdanie brzmi Powiedzieć to jakby stwierdzić, a to w roli łącznika (wprowadzenia definicji) nie wytwarza przecinka; przed pojawia, bo samotnego okolicznika (miejsca – w Sztormowej) nie wydzielamy przecinkiem.

Mężczyzna usiadł obok “słupka bolidupka”, bawił się kawałkiem czarnej skały, służącej mu za przycisk do dokumentów i wyglądał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

A tu brakuje przecinka po dokumentów (domknięcie wtrącenia), zresztą analogiczny błąd w wielu więcej miejscach.

 

Podsumowując – tekst uważam za całkiem udany i wydaje mi się, że pomimo niedociągnięć redakcyjnych należy mu się kliknięcie do Biblioteki. Pozdrawiam serdecznie!

Mam trochę odmienne zdanie, bo słowa często nie mają zupełnie jednoznacznie określonego znaczenia, bez jakiegoś mniejszego lub większego marginesu elastyczności w ich stosowaniu, szczególnie jeśli zostaną użyte w sposób zrozumiały dla odbiorcy.

To niewątpliwie prawda, że dla wielu słów istnieje pewna dowolność odcieni znaczeniowych. Niemniej jest też prawdą, że wyrazy mają tylko ograniczoną łączliwość, której przekroczenie będzie postrzegane jako uchybienie językowe. Przecząc temu, w pewnej mierze “wierzgałbyś przeciw ościeniowi”, bo konieczność opanowania kolokacji na równi z ortografią czy składnią dla sprawnego posługiwania się językiem – nie jest moją zachcianką, lecz przyjętą teorią lingwistyczną, zobacz choćby https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/245875/przybylska_kolokacje_a_analiza_semantyczna_wyrazu_2020.pdf.

Bardzo dosłowne skojarzenia, ale również bardzo ciekawe.

Istotnie mam skłonność do raczej dosłownego odbioru poezji. Z jednej strony może to ograniczać dostrzeganie piękna utworów, z drugiej jednak, jak sądzę, pozwala łatwiej zauważać niespójne przenośnie czy kłócące się ze sobą wyobrażenia.

Krytyka to jedno i dobrze, że była w Twoim komentarzu, jednak tak ogólnie wydaje mi się, że jak widzę same wyszczególnienie wyłącznie tych negatywnych stron w sposób bardzo drobiazgowy a także dosłowny, szczególnie w stosunku do wiersza i bez wskazania jakiegokolwiek pozytywu np. w postaci próby interpretacji, to trudno mi dostrzec jej konstruktywny charakter, a chyba też o to chodzi by autorzy dalej się uczyli, poprawiali i pracowali nad tym co piszą. Tak to przynajmniej postrzegam.

Dziękuję za otwarte poruszenie tej kwestii! Wydawałoby mi się, że jeśli nie przekraczam granic dopuszczalnej krytyki i podaję wskazówki, z których przynajmniej część powinna być wartościowa, to już wystarczy do uznania komentarza za konstruktywny. Rozumiem jednak, że wpis w całości krytyczny może podziałać na niektórych autorów demotywująco, a zależy mi przecież na tym, aby nie zniechęcać ludzi do udziału w życiu Portalu. Nie zamierzam oczywiście prawić fałszywych komplementów, gdy nie odnajdę w tekście rzeczywiście nic godnego pochwały. Prośba o poświęcenie choć odrobiny uwagi treści utworu (zamiast tylko krytykowania warstwy technicznej) wydaje mi się jednak rozsądna.

Koniec końców wyszło konstruktywnie z Twojej strony, dziękuję za przeczytanie i ustosunkowanie się do mojej odpowiedzi :-) Pozdrawiam serdecznie!

Również dziękuję za interesującą rozmowę i odwzajemniam ślimacze pozdrowienia!

Bardzo mi przyjemnie, że postanowiłeś się odnieść! W paru miejscach chętnie podejmę dyskusję…

Grzbiet kart, istnieje takie określenie.

Oczywiście, dlatego piszę, że karty mogą “leżeć grzbietem do góry” (a nie “leżeć grzbietem”, co nic w ogóle nie znaczy).

Kto przeczytał wiersz ten wie kto widzi.

Kiedy Ci właśnie sygnalizuję, że nie wiem? Ze struktury gramatycznej wynikałoby, że “los widzi przeznaczenie” (a figury wymierzą go pod tym względem), ale nie jestem przekonany, czy taka interpretacja ma głębszy sens.

Można w sensie przenośnym, metaforycznym i także pod tym względem traktować jako synonim do “czyn”. (…) Strofa została odczytana w sposób zrozumiały, więc uważam że jest dobrze napisana.

Właśnie nie. To, że coś jest zrozumiałe, nie znaczy, że jest poprawne! Wyrazy mają określone kolokacje, których naruszenie będzie często odbierane jako rażące. Mówimy i piszemy na przykład “namalować obraz”, “wykonać obraz” to błąd; poprawne jest “przejść chorobę”, ale nie “odbyć chorobę”… W szczególnych przypadkach taka modyfikacja zapewne może stać się środkiem wyrazu poetyckiego, ale tutaj nie odniosłem takiego wrażenia.

Policjant?! Ciekawe spostrzeżenie, ale nie wiem skąd przyszło na myśl, bo na pewno bezpośredniego odniesienia do nim w tekście nie ma.

Dobre pytanie! Chyba przyszło na myśl z wyrażenia “nawigujący ruchem”, które wydaje mi się (błędnie) urobione na wzór “kierujący ruchem”. Otóż “nawigować” zwykle przyłącza przyimek (na, między, według…), a jeżeli już bezpośrednio wiąże jakiś przypadek, to biernik. Nawigować statek, nie “nawigować statkiem”.

Myślę, że słowo krupier jest jasne, nawigator po przeczytaniu treści także ma sens.

Tak. Zastanawiałem się raczej, czy te wyobrażenia powinny być podane w jednej myśli, bo kasyno i morze to jednak całkiem odmienne scenerie. Choć może być kasyno na statku…

Myślę, że ogólny mit o Syzyfie jest ogólnie znany i nie jest trudno zauważyć, jak można pojmować występującego w nim bożka, z perspektywy tej postaci mitycznej.

Tanatos jest ogólnie znany jako greckie uosobienie śmierci i nijak nie przyszło mi do głowy wyobrażać go sobie akurat z perspektywy Syzyfa, chyba niczym tego nie sugerujesz w tekście. Śmierć to kres, nie zwiastun kresu.

To jest oznaczenie, a nie bezpośrednio część tekstu, regulamin znam i mogę je stosować, bo go nie naruszam. Nie widzę potrzeby nadgorliwego przytaczania tu jego treści.

Nikt inny tutaj nie oznacza pod tekstami praw autorskich. Ponieważ rejestrowałeś się przed wdrożeniem obecnego regulaminu i miałeś długą przerwę, uznałem, że możesz nie wiedzieć, iż te kwestie są w nim dostatecznie określone. Treści nawet nie przytaczałem (“nadgorliwie”), tylko podałem Ci hiperłącze, więc pretensję zawartą w ostatnim zdaniu mam za niepoważną.

Poezję trudno czytać w sposób dosłowny, pełno w niej miej miejsca na metafory, przenośnie i niedopowiedzenia.

Naturalnie.

Uważam, że nadgorliwość i krytycyzm co do samej treści, poza występującymi błędami, również utrudniły wczucie się w tekst oraz jego interpretację, o którą szkoda że się nie pokusiłeś.

Szczerze mówiąc, zaczynam odnosić wrażenie, że samo komentowanie Twoich tekstów uważasz już za “nadgorliwość”. Interpretacja? Tak w przybliżeniu: świat kasynem, życie ludzkie rozdaniem kart, a krupierem jest bóstwo śmierci, więc gra ustawiona od początku? Dość ładna wariacja na temat klasycznego “człowiek jest igraszką losu lub bogów”, pewnie miałaby szanse zapaść w pamięć.

Po lekturze mam głównie uczucie zagubienia ze względu na natłok poplątanych metafor i pojęć. Jeżeli to świadoma próba oparcia na nich poetyki tekstu, chyba nie wyszła najlepiej.

Karty grzbietem leżą

Grzbietem można płynąć, leżeć grzbietem do góry (na grzbiecie, ale to nie o kartach).

Wiele par oczu ich tasowanie śledzi

To leżą czy są tasowane?

Figury im los wymierzą

Kartom czy oczom? Wymierzyć sprawiedliwość, wyznaczyć los.

Jakie przeznaczenie każdemu widzi

Kto widzi? Widzę czyjeś przeznaczenie, nie “widzę komuś przeznaczenie”.

Biała ręka talię odwraca

Każdego ślepiami bez dna obejmuje

Ręka ma ślepia? Obejmuje wzrokiem, oczami np. przeszywa.

Decyzje w ruch wprowadza

Wprowadzić w ruch można skrzydła wiatraka, decyzje w czyn, w życie.

Proroctwo wysnute z kart wykonuje

Spełnia!

Jeden jest istnienia krupier

Nawigujący ludzkiego roju ruchem

Krupier, nawigator i policjant kierujący ruchem to trzy z gruntu różne zajęcia. Raczej też “ludzki ród” niż “rój”, choć taka odmiana dopuszczalna, gdyby kontekst był jaśniejszy.

Thanatos – będący kresu zwiastunem

Jakim znowu zwiastunem? Tanatos to nie jest jakaś żałosna banshee, że Ci będzie wył pod oknem i zwiastował śmierć cioteczki, tylko normalnie wparuje do środka, weźmie starszą panią za kołnierz i odprowadzi w niebyt, dziękuję bardzo.

– @ Copyright

To część wiersza czy jakaś dziwna próba dodatkowego zaznaczenia praw autorskich? W tym drugim przypadku zajrzyj do regulaminu Portalu: https://www.fantastyka.pl/regulamin, punkt 4.7.

 

Rymy w większości bardzo niedokładne, “obejmuje – wykonuje” też ma niską wartość jako oparty o wspólne końcówki form gramatycznych. Trudno mi dostrzec cechy horroru. Nie widzę też, czemu służy rezygnacja z interpunkcji.

Pozdrawiam i życzę owocnego rozwoju poetyckiego!

Rzeczywiście imponująca analiza! Nie mogę się powstrzymać przed malutkim komentarzem do komentarza…

No ale serio nie jest to łatwe bardziej powstają krwiaki niż rany.

Uszczerbiony ząb może być bardzo ostry, a w tym świecie nie ma nowoczesnej stomatologii i nikt nawet nie próbuje łatać takich drobniejszych ubytków.

nie chodzi o to, żeby każdy zginął. Czasami lepiej, kiedy bohater przeżyje, ale z traumą. Lubię traumy i kombinowanie, jak tu uprzykrzyć bohaterom życie, ale nie zabić, bo zabić jest łatwo.

Tu mi przypomniałaś Gałczyńskiego:

Znudziła mi się ta Elstera,

wolę się wziąć do pracy:

więcej Osmańczyka, mniej Grottgera

i wszystko będzie cacy.

“To bardzo łatwo jest umierać,

żyć trudniej” – rzekł Horacy.

To jakby zajść do jednego sklepu i zobaczyć bielutkie gęsi, a potem do drugiego i dostrzec gęsi w małej klatce, brudne, w odchodach, szare, wystraszone.

“Są ludzie, którzy żonglują gęśmi”. Mamy takich, którzy bronią jak niepodległości prawa do zabierania dzieci na polowanie. Kwestia kulturowa. Jeżeli ci bogacze na przykład pływają na rekreacyjne wycieczki łodziami napędzanymi przez galerników, to i to nie zrobi na nich wielkiego wrażenia.

Po prostu… trudno to chyba odrobaczyć

Chyba autokorekta zrobiła Ci głupi dowcip, chociaż w tym kontekście nie wyszedł tak całkiem bez sensu.

Druga sprawa: otwory w Selez, w których były skolopendry. Tam coś miało być tak czy siak, więc też pewnie jakieś robale, skoro otwory małe. Nie wnikam, że się dostały poza laboratorium i zaadoptowały, przeżyły.

Trochę się “zaadoptowały” jako podopieczne Selez, ale to także wygląda na popis autokorekty.

No ja to wiem, ale jeśli jesz żywe ciało i wychodzą z nich robaki – chyba mało to imprezowe? Skoro dopadły Maquira, mogłyby dopaść jakąś bogatą damę i zabić.

Nie przypuszczam, aby planowo miały w niej zamieszkać niebezpieczne zwierzęta. Maquir pewnie chciał wykorzystać jakieś larwy tylko do nadania niezwykłego smaku, analogicznie do sera casu marzu (https://pl.wikipedia.org/wiki/Casu_marzu).

A to nie zazdroszczę, przykre uczucie, gdy już obmyśli się ciekawy świat i zanim zdąży się coś z nim zrobić, inny autor zdobywa uznanie, pisząc teksty osadzone w czymś bardzo podobnym (i nawet niekoniecznie tak znów lepsze literacko).

Skąd, zapytał wiąże biernik: zapytał (kogo? co?) świat, bo rzeczowniki męskorzeczowe mają biernik równobrzmiący z mianownikiem. Łatwiej sobie uzmysłowić na przykładzie rodzaju żeńskiego:

Zapytaj rzekę (nie: rzeki), gdzie swe toczy wody.

Całkiem zajmująca lektura. Ciekawy rozwój akcji, przekonujące postaci. Zwłaszcza Leenę umiejętnie rozbudowałeś, w drobnych zachowaniach, manieryzmach słownych, na pewno nie jest pretekstowa; można się zastanawiać, czy nie ma zbyt wielkich możliwości w stosunku do reszty tego świata, ale to osobny temat. Podoba mi się też, jak poruszasz tematykę zemsty i przebaczenia, bez komentarzy moralnych w narracji, pozwalając czytelnikowi obserwować.

W kilku miejscach zwróciłem uwagę na niedociągnięcia językowe, ale Regulatorka chyba już wypisała wszystkie poważniejsze rzeczy. Wydaje mi się, że podążanie za fabułą – oprócz dużej liczby postaci o dość obcych imionach i nazwiskach – utrudniają pewne niezręczności w prowadzeniu akcji, może nieświadome podsuwanie mylnych tropów. Dla przykładu trzeci rozdział:

– Uzdrowicielka jest umówiona w tej, no, klinice Matki Eanue. Nie spóźnij się tam, syńciu, bo to jest bardzo kosztowna placówka i terminu długo nie trzymają. (…) I niech twoja córcia uważa następnym razem. Jak ją znowu ten kochaś napompuje, to może się zrobić niebezpiecznie.

– Ciężka sprawa – mruknęła Adeptka. – Tam co ulicę, to burdel.

– Tak – przyznał Korrond. – Te trzy należą do Vosa. To na pewno nie są wszystkie lokacje. On ma ich więcej, niektóre tajne. Mało kto ma dostęp.

Leena cmoknęła z niesmakiem. Liczyła na lepsze informacje.

– Mnie się bardzo podoba. Za to, żeś pani moją Tinę z tego burdla wyjęła, to do końca życia będę wdzięczny. Ale po co takie ryzyko? –

to przecież niepodobna się połapać, czy Leena Tinę już wyciągnęła z domu publicznego, czy dopiero zamierza wyciągnąć, czy w ogóle pomaga jej w nielegalnej aborcji, a temat domów publicznych pojawia się osobno.

Mam też wrażenie, że świat nie jest do końca oryginalny, może nie do poziomu fanfiku, ale bardzo dużo czerpie z uniwersum griszów Leigh Bardugo, zwłaszcza Szóstki wron – miasto portowe w holenderskim entourage’u, magia manipulacji materiałami, spiski i oszustwa handlowe, obszernie poruszana problematyka niewolnictwa seksualnego. Oczywiście nie wykluczam, że to wszystko przypadkowe zbieżności.

Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam!

Obdarłem. Dzięki za pomysł :P

Dobrze, ale wciąż masz “Reszta skóry z brzucha niewolnicy zniknęła w ustach kupca” (mięsa, mięśnia?).

Myślałem nad tym słowem, ale wydawało mi się jakieś hmm… niepoważne?

Jako pejoratywne określenie kogoś dążącego do przyjemności? Myślę, że w kontekście opisywanej tu kultury brzmi poważniej niż we współczesnych realiach, ale może warto poczekać na inne opinie.

Kwestia moralności to ciekawa sprawa – sprawiedliwa zemsta, gdy oprawca ponosi karę, często okrutną, jest może i zaspokojeniem najprostszych potrzeb moralnych, ale wciąż działa.

W pewnym sensie tak, choć nasze ograniczone doświadczenia z terrorem indywidualnym wskazują na to, że nie wystarcza do uzdrowienia systemu. Niemniej wydaje mi się to rozsądnym punktem odcięcia – że zemsta jest usprawiedliwiona, gdy państwo zabezpiecza oprawców, nie daje możliwości prawnego dochodzenia swoich racji.

Myślę, że torturowany przez lata niewolnik nie miałby żadnych skrupułów, aby zabić człowieka, którego mapy pomagały w wyprawach po niewolników, posłańca-mordercę-złodzieja, arcykapłana kultu oraz kupca, który kupuje niewolników, by zjadać ich mięso.

Na pewno. Nie skupiałem się nawet tak bardzo na ich konkretnych przewinach. Może Galrahainowi wystarczy, że korzystają z przywilejów patologicznego systemu i nie sprzeciwiają mu się aktywnie.

Chociaż teraz pewnie dałbym obdartą za skóry, wciąż żywą niewolnicę…

Tak!

– Czerwony proszek – to nie ciało Yalina, lecz Galrahain potrzebuje sproszkowanej krwi, aby żyć. Dlatego też na końcu bierze zapas czerwonego proszku, mimo że już zmienił ciało.

W każdym razie ten wątek wydał mi się naprawdę niejasny.

czy “sybaryci” brzmi lepiej i znaczy to samo?

Przede wszystkim też jest słowem o wyraźnie greckiej proweniencji… Już lepiej zostawić tych hedonistów. Może miłośników rozkoszy, nawet rozpustników (tu bardziej wybrzmiałoby, że nie jest patronem niczego pozytywnego)?

Nie znalazłem pasującego słowa, które nie zepchnęłoby mnie w jedną lub drugą stronę, więc poszedłem w bezpieczeństwo.

Może to i ma sens psychologiczny, że Selez używa takiego “odległego” omówienia, bo próbuje się odciąć mentalnie od odbywanego stosunku.

Dlaczego sama zaplanowała tę część w planie?

Z tym zdaniem warto by coś zrobić.

Cześć, Zanaisie!

Przeczytałem zaraz po publikacji, bardziej dla przyjemności czytelniczej niż krytycznie. Dałem sobie trochę czasu na przetrawienie, główne wątki pamiętam, zadowolenie z lektury nie uciekło. Czytam ponownie…

Myślę, że Twoja twórczość ma pewną charakterystyczną cechę, która bardzo umila odbiór – korzystasz ze znanych tropów literackich, utrzymując czytelnika w strefie komfortu, zachowując ten walor “znacie, to posłuchajcie”, a jednak za każdym razem masz coś oryginalnego do powiedzenia lub zaskakujesz świeżą kreacją świata.

W tym przypadku nie zaskakują krwawi kapłani (ewentualnie mogą szokować szczegóły kultu) ani zbiegły niewolnik wracający po partnerkę. Kultura, przynajmniej powierzchownie, sporo czerpie ze stereotypów Bliskiego Wschodu (bardziej kalifat, choć wyczuwam też skojarzenia starożytne). Intryga w intrydze, “finta w fincie”, nie jest może bardzo wymyślna, ale na tyle niespodziewana, niezapowiedziana w fabule, że po zrozumieniu sprawia dodatkową przyjemność (łatwo uwierzyć, że postaci w świecie przedstawionym też dały się nabrać). Dlatego sukces protagonistów, choć oparty na planie o niewielkich szansach powodzenia, nie wydaje się moim zdaniem niewiarygodny.

Zbiegły niewolnik nie zaskakuje? A jednak kreacja Galrahaina może być tutaj bardzo mocnym punktem, wręcz stanowiącym o szczególnej wartości opowiadania, a to z uwagi na jego bezwzględność. Zbyt wielu podobnych bohaterów to szlachetne typy, które skrzywdzą tylko swoich bezpośrednich oprawców i jeszcze z wielkimi oporami.

Owszem – to również można genialnie rozegrać – pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie w podstawówce opis Stasia, gdy tylko z wielkim trudem psychicznym zabił swoich i Nel porywaczy i jeszcze wracało do niego w koszmarach – ale też potem przyswoiłem bez zastrzeżeń kończącą powieść radę, aby wyrzec się takich rozterek, “jeżeli kto zagrozi twojej matce, żonie, siostrze lub partnerce szachowej kobiecie, którą powierzono ci w opiekę, pal mu w łeb, ani pytaj, i nie czyń sobie nigdy z tego żadnych wyrzutów” – może w sumie nauczycielka źle poprowadziła te lekcje.

Tak czy inaczej jest naturalne, że niewolnik przez lata torturowany czy poddawany eksperymentom medycznym nie wyjdzie niezmieniony. Motorem, który napędza go przecież do działania, zdecydowanie może być rodzaj wojny wypowiadanej nie samym tylko oprawcom, lecz en bloc społeczeństwu akceptującemu takie praktyki, pozwalającemu na zło. A jeżeli nie wojny (bo ma ważniejszy cel), to przynajmniej obojętności. Inspirujesz czytelnika, aby zadał sobie ciekawe pytania. Czy wracając w takich warunkach po ukochaną, potrafiłbym bez emocji zabijać nieprzejętych jej losem postronnych, jak rozdeptuje się robaki? czy jak wysadzą Most Krymski i zginie przy tym mnóstwo cywilów, uprzywilejowanych podwładnych zbrodniczego reżimu na wakacjach, odczuję satysfakcję lub przykrość? czy czyni mnie to lepszym, gorszym człowiekiem?

Kilka bardziej szczegółowych kwestii, na które zwróciłem uwagę podczas lektury…

Nie kosztowałem jeszcze specjalności skórożerców (…) zręcznie wyciął kilka pasemek ciała (…) Reszta skóry z brzucha niewolnicy zniknęła w ustach kupca.

Nie poczułem tutaj obrzydzenia, raczej ciekawość, co będzie dalej, skoro zaczynamy takim “trzęsieniem ziemi”. Przy tym jednak duże wątpliwości co do zachwalanego smaku, surowe mięso można dobrze przyrządzić, ale skórę?

– Proszę… – Obróciła ku niemu wykrzywioną z pożądania twarz. – Tylko raz… Ona nie musi wiedzieć…

– Nie. – Pokręcił stanowczo głową. – To nie jesteś ty. Dasz radę. Musisz dać radę. Dla niej i dla innych.

Jęknęła, łzy spłynęły z jej policzków wraz z resztkami piasku. Wsadziła dłoń między uda i zaczęła nią rytmicznie poruszać.

– Nie mogę tak żyć…

– Już niedługo. Wytrzymaj do pełni.

Wybuchnęła płaczem. Dotykała się i łkała jednocześnie, aż krzyknęła wściekle – targana konwulsjami czerń.

Mam tutaj wrażenie niedopracowanego lub zarzuconego wątku – nie wiemy, dlaczego Selez koniecznie chce współżyć z Galrahainem (czy własny dotyk nie przynosi jej skutecznego zaspokojenia) ani dlaczego musi się powstrzymać (może uspokoiłoby to także skolopendry, przez co nie byłyby potem groźne dla Maquira, ale w takim razie stosunek zrobiłby z kolei krzywdę Galrahainowi i cała propozycja jest niezrozumiała). Moim zdaniem całość wybrzmiałaby bardziej logicznie i dramatycznie, gdyby Selez wcale nie mogła doznać przyjemności intymnej, nawet samodzielnej (skolopendry na razie podnoszą jej libido, ale wtedy stracą moc na dłuższy czas), i musiała się powstrzymywać lub być powstrzymywana. Trudno mi powiedzieć, może zredukowałeś ten wątek, aby nie odwracał uwagi od pozostałej treści opowiadania?

– Potrzebuję teraz! – krzyknął Yalin i dodał ciszej: – Chociaż tyle. – Wręczył zielarzowi pusty pojemniczek. (…) – Uwierzyłbyś, że bez tego nie mogę żyć?

Długo przypuszczałem, że otrzymał w lochach jakieś magiczne skażenie podobne do “trucizny resztkowej” z Diuny i musi stale przyjmować odtrutkę, aby przeżyć. Dopiero na końcu, gdy nie pasowało mi to do planowanego wyjazdu na daleką północ, zorientowałem się, że masz tutaj na myśli zwykłe fizyczne uzależnienie wykorzystywanego tutaj ciała Yalina od narkotyku.

Patron hedonistów i oprawców.

Nie mam przekonania, czy to pojęcie greckiego pochodzenia pasuje klimatem do tekstu.

Wychodziły z niej przez kanały wydrążone niegdyś magią Oskórowanego Boga. Straciła słuch, gdy przepychały się przez uszy, zadławiła, kiedy pełzły wzdłuż gardła (…) poczuła skolopendrę tam na dole

Jedna z najmocniejszych scen opowiadania, to na pewno. Bardzo udana. Trochę się tutaj zatrzymałem w sensie medycznym, bo ostatecznie uwierzę w takie kanały przy ścianach klatki piersiowej i jamy brzusznej, ale spreparowanie komuś w czaszce tuneli mieszczących skolopendry… wymagałoby magii o sile wystarczającej zapewne do ożywiania zmarłych. A jeszcze Selez pozostaje bardzo atrakcyjną dziewczyną, nie ma widocznie zniekształconych rysów czy śladów ingerencji. Z kolei “tam na dole” wydaje mi się określeniem niezgrabnym i bardzo asekuranckim względem pozostałych opisów.

 

Podsumowując, jestem pod wrażeniem i pewnie będę na “tak”. Może jeszcze zmobilizuję się do jakiegoś małego przeglądu redakcyjnego, zobaczymy. Dziękuję za podzielenie się lekturą i pozdrawiam!

Też byłbym ciekaw, jaki tu związek. A może to miała być subtelna sugestia, że pytanie pasowałoby lepiej do wątku z pomocą merytoryczną?

Co do postawionego problemu: o ile rozumiem się na dramacie antycznym, exodos to z definicji ustęp po ostatnim stasimonie aż do końca tekstu. Czyli proponowany przez Ciebie utwór byłby zapewne interpretowany jako zawierający cztery pary epeisodion-stasimon i długi exodos (nie ma żadnego wymogu formalnego, aby tych par było koniecznie pięć). Czasem zresztą można się spierać, czy dany fragment jest “prawdziwym” stasimonem, czy tylko wstawką chóralną w partii dramatycznej.

Wreszcie: stabilność całego systemu nie jest stuprocentowa, zwłaszcza w odniesieniu do co bardziej archaicznych utworów Ajschylosa (Persowie i Siedmiu przeciw Tebom nie mają prologu, a dopasowanie struktury dramatu antycznego do lirycznych Błagalnic jest w ogóle trochę naciągane).

Tyle od amatora, który trochę pamięta ze szkoły i trochę doczytał. Dla pewności możemy jeszcze poczekać na kogoś, kto zajmuje się twórczością starożytną profesjonalnie…

Jeżeli to był najcenniejszy element dobytku bohatera w jakimś interesującym nas wcześniejszym momencie, ale w punkcie opowiadania historii ma on już cenniejsze rzeczy lub zmienił sąd o jego wartości, zdanie Zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoniach to, co ma najcenniejszego byłoby fałszywe, natomiast w wersji z miał moim zdaniem prawdziwe. Przykład z mitologii klasycznej wyglądałby mniej więcej tak:

Zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoniach to, co miał najcenniejszego. Świetnie zdobiony pierścień złożony w ofierze morzu powrócił w brzuchu podanej na obiad ryby. W dodatku król złamał ząb.

Tym bardziej napisałbym miał, gdyby bohater trzymał w dłoniach coś, co już do niego nie należy (może obecny właściciel proponuje mu podarek – może jest właśnie w trakcie obrabowywania skarbca?).

Cały kłopot wynika zresztą z tego, że w zdaniu podrzędnym dopełnieniowym przesuwa się następstwo czasów (i przecież taka konwencja służy właśnie temu, aby można było łatwo zaznaczyć jednoczesność lub niejednoczesność zdarzeń podanych w dopełnieniu). Historia jest opowiadana w czasie przeszłym i gdyby nie owo “że”, napisalibyśmy naturalnie “miał” jak Tetmajer:

Henryk powoli przytomniał – – – na rękach

miał swoją dawną, kochaną, straconą,

piękną Irenkę o tych samych wdziękach,

które mu duszę czyniły szaloną

Nie widzę przeszkód, może to na przykład dawno utracony znaczek z początków kolekcji, która kiedyś była mu oczkiem w głowie i jedyną treścią życia, ale od tego czasu zebrał dziesiątki cenniejszych, a potem założył szczęśliwą rodzinę i przestał się zajmować filatelistyką… W każdym razie nie znam argumentów językowych przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale oczywiście mogę czegoś nie wiedzieć, może ktoś mnie oświeci.

To przecież zależy, czy odnosimy się do obecnego stanu posiadania bohatera, czy do jakiegoś wcześniejszego (wynikającego z kontekstu). Efektownego wyczynu w tym zakresie dokonał Zanais w piórkowym Spleciu: względnie klasyczna historia o oswobodzonej księżniczce…

Wkrótce okazało się, że księżniczka jest brzemienna → zapłodnił ją dzielny wybawiciel;

Wkrótce okazało się, że księżniczka była brzemienna → została zapłodniona w niewoli.

Masz rację, było o tej najważniejszej z zasad – dla mnie jakoś nie wybrzmiało w stosunku do wagi zagrożenia, ale to dostateczne wyjaśnienie.

Płaskowyż Groleiski

Przepraszam, jeśli nie napisałem tego dostatecznie jasno, ale w przymiotniku wciąż powinien być Grolejski (Nemea – lew nemejski).

lecz nie może pojawić się Grolei.

Pojawić się w Grolei (brakuje przyimka).

Co ja na to… Czy moglibyście się łaskawie odstosunkować od świadomości ślimaków? A tak poważniej:

Chalmers chciałby, żeby najprostsza była świadomość, która przetwarza jeden bit informacji, ale niekoniecznie chcemy iść tak daleko [co to znaczy "przetwarza"? – T.].

Typowe przykłady bytów przetwarzających jeden bit informacji: rosiczka tygrysia (wpadła mucha czy nie wpadła?), czujnik tlenku węgla. Może istotnie nie chcemy iść tak daleko, nie ma to nic wspólnego z prawie żadnym przyjętym rozumieniem słowa “świadomość”.

Dlatego wydaje się nieprawdopodobne [hmm? – T.], żeby świadomość psa była najprostszą możliwą. Powinny być jakieś prostsze. Ale jakie są najprostsze?

Z pomocą przychodzi niezawodny Moskal-Podgrobelski:

Nawet wypławek z gromady wirków, który jak wykazały głośne badania [tu jakieś źródło], nie traci kontenansu nawet w moździerzu, posiada jednak jak gdyby ślady wyobraźni.

Byłbym skłonny przypuszczać, że to, co autor chciał wziąć za wyobraźnię wypławka, było raczej instynktem. Mamy tu jednak jakiś trop – powiązać definicję świadomości nie z przetwarzaniem informacji, lecz z wyobraźnią, zdolnością do ich oryginalnego wykorzystania. Można ją próbować odróżniać od instynktu na podstawie efektywnych złożonych zachowań w nietypowych sytuacjach, które nie byłyby premiowane w procesie ewolucji, gdyż stosowane na zasadzie ogólnej zmniejszałyby szanse przetrwania i rozrodu. Wtedy rzeczywiście uznamy bez zastrzeżeń, że badany byt jest świadomy otoczenia.

To z kolei definicja dość restrykcyjna – o ile mi wiadomo, nie spełnią jej psy ani w ogóle prawie żadne zwierzęta, być może z wyjątkiem pojedynczych osobników niektórych wyższych naczelnych i ssaków morskich. Płód ludzki obraca się głową w dół instynktownie, nie planuje, aby przecież łatwiej pokonać kanał rodny (instynkt ten później zanika, dorośli turyści mają kłopotliwą skłonność do wchodzenia w zaciski jaskiniowe nogami naprzód). Można jednak mieć nadzieję, że przynajmniej u większości dorosłych i starszych dzieci da się wykryć zachowania nietrywialne, niewytłumaczalne na bazie odruchów przechowanych w genomie.

świadome byty mogą być świadome ciągle, albo tylko od czasu do czasu, tj. tylko wtedy, kiedy się nad sobą zastanawiają [dziwaczny pomysł – T.]

Tu chyba mówimy o samoświadomości, która może nie być częścią świadomości, lecz jej bardziej zaawansowaną formą czy stanem?

Wyobraźmy sobie człowieka, który czuje ból z innych powodów niż my i ten ból inaczej wpływa na jego zachowanie.

Poeta to wielki udający dochodzi do takiej zręczności, że potrafi udać, że jest bólem ból, który prawdziwie znosi (nijak nie umiem sobie przypomnieć, skąd wziąłem ten cytat).

Dlaczego nie można by powiedzieć, że ból to najbardziej podstawowy i szerokospektralny ze stanów percepcji rozwiniętych jako właściwe dla odruchowego unikania i zaniechania? W każdym razie wyjaśnia to przypadki “wariata” i “Marsjanina”, może są jakieś inne sprytne eksperymenty myślowe.

W sumie ciekawy wywód, może o tyle denerwujący, że raczej stawia pytania niż proponuje odpowiedzi, ale to przynajmniej pobudza do myślenia. Dziękuję!

Cześć!

Podoba mi się pomysł na konstrukcję świata, choć tu i ówdzie miewałem trudności z zawieszeniem niewiary. Intryga raczej bez większych zarzutów, niektórzy bohaterowie ciekawi. Jakość redakcyjna zgrzytała, postaram się zrobić mały przegląd.

wyobrażała sobie okruchy piaskowca odspajane i ciskane do morza. Któregoś dnia erozja miała strącić skałę z nieba

Nie potrafię sobie ułożyć w głowie, jak ma działać ta magia, że utrzymuje w górze całe lądy, a oderwane kamyczki spadają. I czemu wobec tego cała skała ma kiedyś spaść (i to w skali czasowej krótszej niż geologiczna).

sześćdziesiąt mili długości

Mil (dopełniacz liczby mnogiej). Poza tym “długość” to zwykle ten większy wymiar lądu, dla odległości od krawędzi byłoby istotniejsze, ile miał w poprzek.

Ot, proste role, które mógł wykonywać każdy.

Role raczej się odgrywa niż wykonuje.

nawet w Groleji widywało się więcej drewna niż skały.

Grolei (jak szyi, alei, nadziei). Rozważyłbym w ogóle zapis Grolea (jak Morea, Cheronea, Pangea) – końcówka -eja raczej nie występuje w nazwach miejscowych.

Zrozumiała, że musi pracować naprawdę ciężko, aby utrzymać się na uczelni.

Z czasem naprawdę polubiła studenckie życie

Powtórzone “naprawdę”.

mieszącej największe pisane zbiory świata

Mieszczącej (edytor nie podkreśla błędu, bo to imiesłów od miesić).

Za głowę jej brata wyznaczono czterdzieści miedzianych monet. Tyle starczyłoby na dwa lata nauki.

Ładne, zręcznie pokazujesz wartość metalu w świecie przedstawionym.

spełnili odpowiednie procedury.

Dopełnili odpowiednich procedur.

ostatnie zachowane egzemplarze kilka ważnych ksiąg.

Kilku. Mam kłopot z wyobrażeniem sobie biblioteki naukowej, która przechowuje unikat ważnej księgi i nie decyduje się na wykonanie kopii. Podobne sytuacje to w ogóle rzadkość (u nas wprawdzie 622 upadki Bunga Witkacego przetrwały wojnę w jednym egzemplarzu).

Wyglądał jak długi na stopę, czarny walec, zakończony stożkiem

Brakuje kropki. Obydwa przecinki opcjonalne. Lepiej “miał kształt walca” niż “wyglądał jak walec”, bo to bryła geometryczna.

Niezwykłość przedmiotów

Po prostu “ich niezwykłość”, chodzi o te kryształy, a nie o wszelkie możliwe przedmioty.

unieść się do nieba, albo z wielką mocą przeć w dół ku morzu albo płaskowyżom.

Przecinek przed “albo” zbędny, drugie zamieniłbym na “lub”.

podczas gdy żagle łapały wiatr i pozwalały na przemieszczanie się do przodu.

Chwytały? Rozważyć usunięcie drugiego członu, wszyscy wiemy, do czego służą żagle.

trudno było uwierzy że takie maleństwo

Uwierzyć, że…

Co więcej, to było bardzo nietypowe, ale jednak górnictwo. A górnictwo karano śmiercią.

Drążenie w ziemi, biedaszybnictwo; górnictwo to moim zdaniem zajęcie oficjalne.

– Jeśli mam to zrobić, wyjaśnił – powiedziała

Wyjaśnij.

Jest tam książka, którą chce zleceniodawca.

Której (lub: którą chce otrzymać).

– Mów dalej – poprosiła Isna, choć zdawała sobie sprawę, że słowa jej brata brzmią jak bełkot szaleńca.

Niejasne – sprawia wrażenie, jakby byli tam jacyś inni słuchacze i Isna zdawała sobie sprawę z ich prawdopodobnej reakcji.

Wystarczy zauważyć jasny, płonący punkt w ciemnościach nocy

Zbyt poetyckie, jak sądzę. Poza tym jeżeli chce zupełnych ciemności, to na pewno nie tuż po zachodzie słońca (zmierzch może trwać jeszcze godzinę i dłużej, nie mówiąc już o tym, że płaskowyż będzie oświetlony od spodu jeszcze dłuższą chwilę po zachodzie z perspektywy jego powierzchni, to może być różnica kilku stopni łuku). Skądinąd dalej opisujesz to prawidłowo.

A potem zacząć kopać do góry

Brakuje kropki.

Isna spojrzała na czarny, ciężki przedmiot.

Odwróciłbym szyk przymiotników – trochę stylistyka, trochę kwestia gustu.

Zastanowiła się, co by powiedział profesor Kadere, gdyby ją teraz zobaczył.

Sądząc po dalszej części tekstu, powiedziałby coś w rodzaju “dobrze sobie radzisz, dalej realizuj plan”. Tutaj zastanawia się tak, jak gdyby miało to być dla profesora zaskoczeniem czy zawodem, co nie ma sensu w wewnętrznym monologu.

„Cień księżyca” zwinął żagle i zawisł w powietrzu.

W nazwie statku, jak w imieniu, wszystkie człony wielką literą (oprócz mało prawdopodobnych spójników i przyimków). Ciekaw jestem, czy zetknąłeś się z https://pl.wikipedia.org/wiki/Cie%C5%84_Ksi%C4%99%C5%BCyca.

Czy zamieszkiwali też na innych, mniejszych lądach?

Inne, mniejsze lądy.

Byli to ludzie, z którymi podczas Wzniesienia stało się coś dziwnego. Grawitacja działała na nich odwrotnie, zamiast ściągać do morza, pchała ich ku niebu.

Wypada przypuszczać, że podczas Wzniesienia wyrzuciłoby ich w przestrzeń kosmiczną.

Owszem Tyn był bogaty

Przecinek.

Słońce zaszło całkowicie, świat pogrążył się w czerni.

Ciąg dalszy uwag do zachodu słońca – gdyby to tak wyglądało, parę moich wycieczek górskich zakończyłoby się mniej przyjemnie. Wprawdzie w strefie międzyzwrotnikowej zmierzch trwa dużo krócej, ale wciąż istnieje.

Miejsce kaźni doglądał królewski kat.

Miejsca.

zagospodarowanym na port, co miało swoją przyczynę w jakiś ulgach podatkowych.

Jakichś!! Zagospodarowanym jako port (zaadaptowanym na port).

Sokolisko wznosiło się trzysta stóp powyżej Płaskowyżu Grolejskiego (…) Dwa tysiące stóp niżej błyszczało morze. (…) Jednak kiedyś nie wznosiły się o łokieć ponad morze!

Wysokości mi się nie dodają.

Hiacynt wręczył im przedmioty, które dostał od Dymu.

Od Dyma, to jest człowiek, a nie rzeczownik pospolity.

Hiacynt był ostatni, gdyż miał nadzieję ubezpieczać siostrę.

To powinien iść przodem i asekurować ją liną. To akurat jej brat, ale uwaga dla pań noszących spódnice: jeżeli ktoś wam powie, że chce wspinać się po drabinie za wami celem asekuracji, nie wierzcie w tę szlachetną intencję.

musieli jednak uważać, by nie poranić swoich dłoni

Z kontekstu dość jasne, że nie cudzych.

a zmęczenie i klaustrofobia skutecznie opóźniały wspinaczkę.

Klaustrofobia to także lęk nieprawidłowy, nadmierny, a nie normalne poczucie obawy przed ciasnymi przestrzeniami. Nie jest aż tak częste, aby występowała razem z lękiem wysokości.

przekleństwa Tyna świadczyły, że i on napotyka na problemy.

Napotyka problemy.

Zaczął powoli tracić czucie w dłoniach

Tyn?

wyglądając trochę jak jeden z odwróconych ze skrzydłami.

Niektórzy z odwróconych mieli skrzydła?

Na ścianach pełno było obrazów i gobelinów przedstawiających sceny, wywołujące w Isnie nie lada zdumienie.

Przecinka nie może być, w takiej konstrukcji ogólnie jest opcjonalny, ale wtedy sygnalizuje dopowiedzenie, a samo “Na ścianach pełno było obrazów i gobelinów przedstawiających sceny” byłoby opisem rozpaczliwie miałkim.

Hiacynt i jego siostra ruszyli przed siebie, tyn stał jeszcze chwilę i obserwował łóżko.

Tyn wielką literą.

Dajcie mi chwilę. Przeżyje.

Przeżyję.

– Ktoś tu mieszka? – zastanawiał się Hiacynt. – Jeśli tak, to już na pewno zawiadomił władze Uniwersytetu.

– Nie, jeśli nie może stąd wychodzić – powiedziała Isna

Co ma piernik do wiatraka? Istnieją takie wynalazki jak na przykład dzwonek na służbę.

głosem będącym przedziwnym połączeniem szeptu i krzyku.

Nic mi ten opis nie mówi.

lecz jej ubiór wyglądał, jakby chodziła w nim nieprzerwanie od roku.

Teraz mnie olśniło i zacząłem się zastanawiać, jak wyglądają kwestie higieniczne w Grolei, skoro za wykopanie latryny grozi kara spalenia na stosie. Dziw, że tam jeszcze wszyscy nie wymarli na cholerę i dur brzuszny.

– Możesz przejść przez barierę i podjeść do regału.

Podejść. (Choć przypomniała mi się taka książka o labiryncie z sera).

– Zaczniemy od palców – zdecydował. – Masz ich dużo. Po każdym obciętym będę powtarzał pytanie. Pomożesz?

W dwóch pierwszych noworocznych opowiadaniach pojawia się bardzo podobny wątek przesłuchań i kaleczenia palców… Bałbym się myśleć, co to za wróżba dla naszej społeczności na 2024.

A poważniej, zastanówmy się: masz księgi z tajemną wiedzą, nie chcesz, aby ktoś poznał ich treść; masz jedyną osobę zdolną je brać do ręki i odczytywać; i cóż… więzisz ją na stałe w bibliotece? Może miałoby to sens, gdyby ktoś potrzebował lektury dzień w dzień, ale też nic na to nie wskazuje (sukni nie zmieniała ponoć od roku).

Użyli liny z koca, by powiązać swoje ciała.

Zręczniej: Powiązali się liną z koca.

Tym wziął dziewczynę na plecy

Tyn.

silne lampy kierunkowe

Podejrzanie nowoczesna technologia jak na ten świat…

wyciągając drewniane miecze.

… zwłaszcza w porównaniu z tym. Z drewna robi się miecze ćwiczebne (jak chcesz komuś zrobić krzywdę, to już lepiej solidną pałę). Jakieś kopalnie rudy żelaza muszą tam przecież istnieć. Albo może obsydian?

drobny ruch liny, które sprawiły, że nieszczęśnik zaplątał się o takielunek.

Który sprawił.

Kiedyś powiedziała, że bardzo mnie kocha, ale jeśli ktoś przystawi nóż do mojego gardła, żądając przyniesienia książki, będzie musiała mnie poświęcić, bo taki jest obowiązek strażnika. – Oczy dziewczyny zaszkliły się nagle. Odbijał się w nich blask wschodzącego słońca. – Mama dobrze mnie wykształciła

Matkę ktoś potężnie zindoktrynował, a córki przygotowywanej do tej samej roli nawet nie próbowali?

– Znasz profesora Kadere?

W sumie odmieniałbym to nazwisko, Kaderego.

Każdy erozjanim się z tym gryzie

Erozjanin.

Najpierw do kajuty wleciał nietoperz, a to znaczyło, że zaraz zjawi się Tyn.

Zbędne “najpierw”.

mieszącym pracownię szewca.

Ten sam problem, co wcześniej.

Kiedy ujrzeli przystań, jej brat zaklął chicho.

Cicho.

Na pokładzie Kanna przerzuciła skrępowane dłonie przez szyję jednego ze strażników i zaczęła go dusić.

I dlatego ręce krępuje się za plecami (chyba że w zabawie za obopólną zgodą). Kto wiąże z przodu, zasługuje na to, aby dobór naturalny obszedł się z nim dotkliwie.

„Cień wiatru” uniósł się tak gwałtownie

Miał być księżyc…

Cały ten skok, wybór celu, pomysł podkopu, to w takim samym jego jak i moje pomysły.

W takim samym stopniu.

Przez wiele miesięcy dzielił się ze mną swoimi przemyśleniami.

Wiadomo przecież, że swoimi.

dorwali profesora i zmusili go, by wyjawił, gdzie mieliśmy spotkać się z Dymem.

A tak właściwie dlaczego on dysponował tą informacją? Może “dopadli”, klimat językowy… może po prostu “przyszli po profesora”, niewidomy starzec w gabinecie z tabliczką nie był wymagającym celem.

– To najważniejsza rzecz, którą mi wpoili – powiedziała strażnika.

Strażniczka.

Nie ma, jak uciec.

Nie powinno być przecinka.

zupełnie nie wiedzą, co myśleć o pomyślnie Isny.

Pomyśle. Zresztą i tak niezręczne, myśleć o pomyśle?…

Uderzył w lustro wody, zanurzył się i całkowicie utonął. Wszystkie utonęły.

To już bez znaczenia – jeżeli magia grawitacyjna ustąpiła nagle, a nie stopniowo, to ludzie i zwierzęta (może oprócz niektórych bezkręgowców) wyginęliby od samego impetu uderzenia. Swoją drogą – przed Wzniesieniem istniały kontynenty, a teraz wszystko niknie pod wodą? Gdzie się podziała brakująca masa skalna, licząc lekką ręką, miliardy ton? Jak ktoś wcześniej słusznie zauważył, jeżeli istnieje erozja, to i akumulacja.

przywołując w umyśle różne książki, które przeczytała i rozmowy z profesorami

Przecinek po “przeczytała”, domknięcie wtrącenia.

Hiacynt przewiązał się do masztu

Przywiązał.

Zdołała wówczas zgasić wszystkie lampy i ukryć w ciemności

Lampy ukryła czy siebie?

którego władze Uniwersytetu wyznaczyli

Wyznaczyły.

Szóstego dni uderzył w nich sztorm

Dnia.

Zaczęli jeść Kannę. (…) odważyli się zniżyć, by nałapać ryb.

Osobliwa kolejność.

Dwunastego dni

Dnia!

szef szajki chcę ją zabić

Chce.

Tak oddalony od morza, że trwa na nim wieczna zima.

Niezrozumiałe – ląd musi mieć brzegi i nie może być cały oddalony od morza, ale chyba chodzi o stan rzeczy sprzed Upadku, więc może po prostu “tak wysoko”?

 

Zastanawiam się jeszcze, co myśleć o tym zamknięciu fabuły. Wychodziłoby na to, że niebezpieczna herezja rzeczywiście okazała się niebezpieczna, a bohaterowie, próbując naprawić świat, przyspieszyli jego kres, przynajmniej w sensie cywilizacji ludzkiej. Musiałoby tam być przynajmniej około stu osób, aby realnie liczyć na odnowienie populacji, nie mówiąc o zachowaniu choć części jej dorobku. Również zwróciłem uwagę na dziwnie zatarte granice między nauką a magią. Nie wiem, dlaczego odczytanie “Erozji” na głos miało być istotną różnicą jakościową w stosunku do odczytania w myślach (i skąd władze Uniwersytetu miały pewność, że strażniczka nie zniszczy świata, mamrocząc pod nosem przy lekturze). Podsumowując, może są tutaj jakieś wnioski dotyczące ostrożności w obchodzeniu się z nieznanym, ale raczej mam wrażenie świata skazanego na zagładę i bezprzedmiotowości działań postaci. Drobne luki fabularne też mogły utrudnić sprawę. Ogółem opowiadanie jest sprawnie napisane i można się cieszyć lekturą bez zwracania większej uwagi na błędy, ale nie zachwyciło mnie tak jak Cmentarzysko sów, może też ze względu na mniej (moim zdaniem) błyskotliwy opis relacji międzyludzkich.

Pozdrawiam ślimaczo i polecam do Biblioteki!

Skoro tak miło zapraszasz, to i ja wpiszę się z propozycją. Nie czuję się przez Ciebie przegapiony, na nic zatem nie nalegam.

Moim “wizytówkowym” opowiadaniem na pewno jest Wieszcz i niewolnica, zajrzałaś tam i planowałaś szersze omówienie, ale dotychczas nie dotarło.

Jeżeli zaś pytasz o coś, czego być może jeszcze nie czytałaś, to najlepszym z pozostałych tekstów pewnie byłby Król Wężów.

Pozdrawiam i powodzenia!

I natknęłam się na dużą rozbieżność. Np.: ortograf.pl każe go stawiać a SJP nie, na innych stronach różnie. Usunę go, mając jednak w pamięci, że to sporna kwestia.

Rzeczywiście ciekawa i sporna, tutaj Malinowski: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Przecinek-przed-niz-w-zdaniach-porownawczych-zlozonych;19386.html przeciwko Bańce: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/niz;11686.html, a tutaj zupełnie niepomocne brzmienie reguły: https://sjp.pwn.pl/zasady/379-90-H-1-Przed-czlonem-porownawczym-wprowadzonym-przez-wyrazy-jak-jakby-jako;629797.html.

Dobra wiadomość jest więc taka, że można pisać zgodnie z własnym wyczuciem językowym; zła taka, że zawsze ktoś i tak może zarzucić błąd. Osobiście stawiam przecinek przy wyraźnym przeciwstawieniu, nie stawiam, gdy porównanie ma charakter stopniowania lub człony są bardzo krótkie.

Lepiej odczuwać dyskomfort niż cierpieć.

Lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.

Ależ to naprawdę przyjemny w odbiorze traktacik! A może być i przydatny, tycząc się z odpowiednimi zmianami dowolnej w zasadzie potęgi ludzkiej lub nieludzkiej.

Smoka należy w dialogu traktować w sposób nieurągający jego godności.

Owszem, jest to bardzo potrzebne. Wydaje się nieść korzystne skutki zdrowotne, aczkolwiek nie bardzo sobie wyobrażam zaprojektowanie badania z podwójnie ślepą próbą.

rycerzy jadących w pełnych zbrojach samotrzeć z siodeł wysadzić.

Wyraz “samotrzeć” tyczy się postaci robiącej coś z dwiema innymi, podległymi czy zależnymi od niej w jakimś sensie (św. Anna Samotrzecia – z Maryją i Dzieciątkiem – jako głowa rodziny), rycerz może jechać samotrzeć z dwoma giermkami, ciurami. Trzy osoby nie mogą niczego wspólnie robić samotrzeć, to nie jest w ogóle poprawne zastosowanie. Po prostu trzech rycerzy. Ewentualnie konstrukcja zdania mogłaby sugerować, że to smok ma dwoje popleczników, ale pewnie nie o to Ci chodziło.

wieś całą nawet osiem dymów licząca

Liczącą (ogonek się zapodział).

lądująca smoczyca klapnęła

Opadła?…

w dniu piątym opisanym w Wulgacie i innych pismach.

Bardzo mało prawdopodobne, aby taki traktat odnosił się do konkretnego przekładu Biblii zamiast do niej ogółem jako do świętej księgi. Może po prostu “opisanym w Księdze Rodzaju”?

Jeśli nawet sama poczwara, którą spotkamy nieszczęśliwie lub szczęśliwie na swej drodze ma mniej lat, niźli Hiob dożył, to na pewno ma przodków o rodowodzie starszym od Adama i Ewy.

Przecinek przed pierwszym “ma” (domknięcie wtrącenia).

nie niesie już ze sobą takich konsekwencji.

Raczej “za sobą”, nie upieram się, że tu w ścisłym sensie błąd, ale będzie ładniej stylistycznie.

lepiej niźli psy gończe.

Ogary?

popłynie, pofrunie, lub się przekopie

Przecinek przed “lub” zbędny.

Tak sam, boć to też stworzenie Boże

Chyba miało być “tak samo”.

 

Z przyjemnością polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Tarnino, jak zwykle jestem pod wrażeniem Twojego przeglądu tekstu! Bardzo klarownie pokazałaś problemy z kilkoma zagadnieniami, przy których wyczuwałem niespójność, ale trudno byłoby mi skupić się nad lekturą na tyle, aby ją jasno przedstawić – działanie magii w świecie przedstawionym, przebieg balu czy nawet ta kwestia ekonomiczna. Mądrze obmyślonymi inwestycjami zwykle można zapobiec klęsce głodu lub ją złagodzić, ale nie polega to na tym, żeby “wyjąć złoto ze skarbca i rozdać biednym”: spodziewam się, że Ila jako wyspecjalizowana złodziejka kosztowności miałaby o tym jakieś choćby intuicyjne pojęcie.

Pewnie istotnie kilka rzeczy udało mi się rozwinąć głębiej od Ciebie, ale nie wątpię, że celniej zaliczyłaś większość punktów. W każdym razie dobrze, że jakoś się te nasze komentarze sensownie uzupełniają.

Hej! Z przeglądu tekstu wychodzi mi, że czeka Cię sporo pracy. Przede wszystkim: rzeczywiście jest gęsto od błędów językowych, ortograficznych i interpunkcyjnych, można to opanować, ale na razie zmusza czytelnika do walki z formą opowiadania, nie pozwalając skupić się na zawartości i czerpać przyjemności z lektury. Oprócz tego fabuła wydaje mi się nieprzemyślana, jakby składana z kawałków. Przejrzę dla przykładu przynajmniej początek…

To uczucie codziennie towarzyszyło Ili, kiedy przekraczała bramy zamku.

Zdanie podrzędne, z odrębnym orzeczeniem, wymaga przecinka. Osobiście nie bardzo polecam tę metodę, ale wielu ludzi po prostu zapamiętuje spójniki, przed którymi zwykle stawia się przecinek, jak właśnie “kiedy”, “że”, “który” i wiele innych…

Wiedziała, że jeżeli ktoś odkryje kilka niewygodnych faktów o niej, to może trafić

nawet na szubienice.

I jak nieszczęsna będzie wyglądać na kilku szubienicach naraz?

Szybko odgoniła od siebie wizje gorzkiej przyszłości, które wcale nie miały powodu się spełnić.

“Od siebie” zbędne, odgania się zwykle od siebie i tutaj z kontekstu widać, że nie od kogo innego. Nadmiar zaimków fatalnie pogarsza stylistykę. Ten “powód” też dziwny, może po prostu nie musiały się spełnić?

nie rzucanie się w oczy

Rzeczowniki z “nie” piszemy razem, chyba że w wyraźnym przeciwstawieniu (To jest poeta, nie prorok).

Dlatego nie rozmawiała na zamku z nikim, z kim nie musiała

Odrębne orzeczenia.

unikała jakichkolwiek spotkań z innym

Z innymi. Zresztą i tak wtórne w stosunku do poprzedniego stwierdzenia.

między zamkiem, a kwaterą

Przed “a” nie stawiamy przecinka, gdy występuje jako spójnik łączący: słoń a sprawa polska, między ustami a brzegiem pucharu.

taa, pomyślała dziewczyna, nie rzucać się w oczy, nie gadać z innymi.

Zaznaczyłbym myśli cudzysłowami lub kursywą.

Dali skutecznie psuła jej plany. (…) Ili z początku bardzo to przeszkadzało, jednak szybko doszła do wniosku, że opowieści dziewczyny mogą się przydać.

To w końcu skutecznie psuła czy była przydatna?

Ona jako jedyna przełamywała mury którymi otoczyła się Ila i nie zrażona zdawkowymi odpowiedziami, zawsze radośnie witała Ilę, karmiąc ją codzienną dawką dworskich plotek.

Paskudne, tasiemcowate zdanie, dwa razy to samo imię, imiesłowy przymiotnikowe z “nie” też zasadniczo łącznie, przecinki wokół wtrącenia… Ona jako jedyna przełamywała mury, którymi otoczyła się Ila, i niezrażona zdawkowymi odpowiedziami, zawsze radośnie ją witała, karmiąc codzienną dawką dworskich plotek. Poza tym ta metafora murów też wyświechtana.

Kobieta w średnim wieku, ale o ogromnej krzepie.

Zbędne “ale”, tu nie ma przeciwstawienia.

Cała służba bała się jej, choć była sprawiedliwa i troskliwa, a czasem nawet miła.

Wydaje się nielogiczne, wymagałoby w każdym razie szerszej ekspozycji, a i tak dużo miejsca poświęcasz tej Falantel, która nic w sumie do fabuły nie wnosi.

Nie czekając na ponowne upomnienie, dziewczyny ruszyły do pracy.

bali i innych uroczystości zamkowych

Dopełniacz liczby mnogiej to “balów”, gdy mowa o uroczystościach, a “bali”, gdy o obróbce drewna.

a wieczorem, kiedy wszyscy byli już padnięci, trzeba było jeszcze obsługiwać gości.

Wyczerpani? Stylistyka jakby nie pasuje.

Niestety takie okazje zdarzały się często, ponieważ królowa uwielbiała tańce i pogaduszki z zamożnymi gośćmi, a król robił wszystko, aby była zadowolona.

Przed chwilą masz już “gości”.

Król… Cazoshut XXI był dobrym władcą.

Deklaratywne. Czy Ila umiałaby to ocenić?

Ale jak każdy władca, o jakim Ila słyszała, lubił bogactwo i przepych.

To także jest wtrącenie. Lepiej “o którym”, bo to się tyczy jakiejś konkretnej liczby postaci.

„Góry, za które można by wykarmić przez kilka lat wszystkich głodujących na ulicach miast” – pomyślała Ila.

Trochę dziwna myśl jak na złodziejkę…

A raczej jeden przedmiot, który tam się znajdował.

Na pozór nic nie znaczący artefakt, pewnie mało warty, a jednak zleceniodawca płacił sowitą sumę za jej zdobycie.

Nieznaczący. Chyba też lepiej “jego zdobycie” (artefaktu).

Ila lubiła takie zadania. Była złodziejką. Przyjmowała zlecenia na zdobycie cennych przedmiotów. Te najczęściej znajdowały się w domach zamożnych mieszczan, pałacykach szlachty albo zamkach i zameczkach. Dziewczyna więc podróżowała od miasta do miasta i wykonywała swoją pracę. Najczęściej wykonanie zadania trwało kilka miesięcy, bo zazwyczaj musiała po pierwsze wkupić się w łaski właścicieli i służby, ale czego nie robi się dla uczciwej i niemałej zapłaty.

Głębsza uwaga konstrukcyjna… To jest bardzo statyczne wprowadzenie, opisujesz sytuację zamiast pokazywać, co zwykle jest mniej interesujące dla czytelnika, a przy tym tutaj jeszcze pojawia się dużo pytań i wątpliwości. Jak ona rozwinęła tę działalność? Skąd bierze kolejnych klientów? Czy nie obawiają się, że zostanie schwytana i wyda ich na torturach? Czy nie opłacałoby jej się bardziej pracować na własny rachunek – zaufanemu paserowi sprzeda towar nawet za 70% wartości rynkowej, a taki zleceniodawca, choćby płacił sowicie, to zapewne śmiesznie mało w stosunku do realnego zysku?

Slawoko było jednym z miast, gdzie zabawiła dosyć długo.

Chyba lepiej: w których.

Wtopienie się w tło na zamku pełnym strażników nie było łatwe.

Dlaczego? Dopóki pracuje jak zwykła służąca, to będą na nią zwracać uwagę co najwyżej w sensie molestowania.

Ila planowała wykorzystać dzisiejszy bal i bal który miał się odbyć w kolejnym tygodniu oraz zamieszanie z nimi związanie do zdobycia artefaktu.

Bardzo niezręczne zdanie, nie wiem też, czemu “związanie”. Może tak: W kolejnym tygodniu miał także odbyć się bal. Ila planowała wykorzystać zamieszanie związane z obydwoma do zdobycia artefaktu.

W ogóle się nie odzywajcie, jak będziecie na sali!

Lepiej “gdy” – “jak” to spójnik wytrych, wydaje się pasować do wszystkiego, ale tak naprawdę należy go używać tylko przy porównaniach jakościowych i zdaniach podrzędnych dotyczących sposobu.

Około dwudziestu osób krzątało się teraz, ustawiając stoły i krzesła

Równoważnik zdania oparty na imiesłowie przysłówkowym także wymaga oddzielenia przecinkiem.

 

Na razie wystarczy systematycznego przeglądu, mam nadzieję, że uda Ci się wykorzystać tę wiedzę do wyzbycia się znacznej części popełnianych błędów. W dalszej części spróbuję jeszcze wyłowić szczególnie charakterystyczne lub oryginalne problemy językowe…

Wszyscy wiedzieli, że szefowa woli czyny niż słowa.

Uważaj na takie przypadkowe rymy, często dają kiepskie wrażenie w odbiorze.

nie szczepiła dłużej języka

Szczepić można dziecko przeciw odrze, gruszki na wierzbie; walczący zapaśnicy lub ptactwo drapieżne mogą się sczepić; język można tylko strzępić.

dwoje kupców z żonami

“Dwoje” odnosi się do osób różnej płci. Jeden z tych kupców był kobietą? I miał żonę? Postępowe to Twoje królestwo.

Ilę stresował jeszcze jeden czynnik.

Osobiście nie jestem o tym całkiem przekonany, ale większość znawców uważa za błąd używanie w opisie pojęć, które nie mogą być znane w świecie przedstawionym, więc nie stresował, lecz raczej denerwowałdeprymował.

Chciała podpytać matkę co to za księgi ale znalezisko zbiegło się w czasie ze śmiercią jaj ojca, który odszedł po długiej chorobie spowodowanej pracą w kopalni. Może udało by się go uleczyć gdyby nie to że zamiast trzymać się zaleceń medyków pracował, by starczyło im na jedzenie i leki dla chorego brata Ili.

Już nie komentuję jaj ojca, ale półsierota, chory brat, jedyna żywicielka rodziny… jakbyś siłą chciała wziąć czytelnika na litość? Nie mówię, że w literaturze nie ma miejsca na łzawe historie, ale można też stworzyć bohatera ze szczęśliwego domu, który po prostu pragnie być samodzielny, mieć pieniądze na zabawy…

Dzięki księgą

Zapamiętaj raz a dobrze, że celownik liczby mnogiej przybiera końcówkę -om, nie -ą!

– Panienko, zatańczysz ze mną?

Wołacz wymaga przecinka.

wyszarpnąć rękę z ucisku

Uciskać możesz chłopów pańszczyźnianych, ucisnąć ranę, aby zatamować krwawienie; dziewczynę, rękę – uściskać, uścisnąć.

„Przez tych dupków cały plan szlak trafił” – pomyślała.

Utartą frazą jest, że kogoś (lub coś) trafił szlag (udar mózgu). Szlak może Cię trafić tylko w formie lawiny skalnej.

Zresztą gdyby wiedział o jej zdolnościach, musiałby ją zabić. Jej nie wolno było być magiem.

Niewiele na to wskazuje w dalszej części fabuły, więc znów wygląda na taki pretekstowy pomysł służący tylko sztucznemu podbiciu dramatyzmu. Skądś przecież magowie muszą brać nowicjuszy, a rozumiem, że niewiele osób rodzi się z takimi predyspozycjami.

No chyba że miało się we krwi znaczną ilość wody ognistej.

Bez sensu, zawartości alkoholu we krwi nie umieli mierzyć, więc nie posłużyliby się takim wyrażeniem, a z kolei “woda ognista” pasuje głównie do westernu.

Miała tam malutki pokoik, skromnie urządzony, ale był. Król Cezoshut całkiem dobrze traktował służbę.

Bez przesady, całkiem normalnie. Gdyby kazał im sypiać na podłodze w lochach, to w ogóle nie znalazłby dobrowolnej służby, a i niewolnik przy pierwszej okazji dodałby mu tłuczonego szkła do zupy.

Wieże ci.

To dość ważne, aby rozumieć różnicę między wieżą a wierzeniem.

nie każ proszę twojej służki.

Nie karz, proszę, swojej służki. “Kazać” i “karać” to również z gruntu odmienne koncepcje.

Był to jej pierwszy posiłek tego dnia. Oszczędności miał niewiele.

Skąd posiłek miał oszczędności??

albo że podpali się wątła konstrukcja stryszku.

Konstrukcja stryszku może zająć się ogniem, ale nijak nie może wziąć krzesiwa i sama się podpalić.

 

Podsumowując… Świadoma praca nad językiem. Trzeba dużo czytać porządną literaturę, zwracać uwagę na to, w jaki sposób autor opowiada historię, kształtuje zdania, dobiera wyrazy. Nawet interpunkcję często łatwiej przyswoić w ten sposób niż z podręcznika. Potem pragnienie podzielenia się własnymi myślami, wyobraźnią, lepiej napisać nawet oryginalny drobiazg niż opowieść o epickim rozmachu sklejoną z zasłyszanych gdzieś wątków. Życzę powodzenia i dużo satysfakcji z rozwoju literackiego w nadchodzącym roku!

sprawdziłam w SJP i tam podają dopełniacz jegomościa, więc waham się czy to ruszać.

Jest gorzej: nawet Doroszewski podaje wyłącznie dopełniacz jegomościa! Zwracam honor. Nie przyszłoby mi do głowy, zawsze uważałem to za kardynalny błąd… Historycznojęzykowo nie ma to uzasadnienia kompletnie, więc pozostanę przy swojej formie, ale oczywiście nie mogę jej nikomu wpierać. Dziękuję za zwrócenie uwagi.

Bardzo dziękuję, przydatne i zręcznie sformułowane! W takim razie mogę zaproponować kilka objaśnień (w tym do tych cytatów) – nie nalegam oczywiście na wykorzystanie, pozostawiam na wypadek, gdybyś Ty uznał za stosowne je umieścić lub ktoś inny dostrzegł taką potrzebę.

…duch księcia Christiana, ponury upiór junkierskiej Hakaty – odniesienie do księcia Christiana Hohenlohego, właściciela znacznej części Tatr w późnym okresie zaborów, przeciwnika ruchu turystycznego, wandala ekologicznego, polakożercy.

Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi – Adam Mickiewicz, Dziady III, opis narodu polskiego poprzez porównanie do lawy.

Niepożyta wiekami królowa-dziewica – tak Łomnicę opisywał Maciej Bogusz Stęczyński, późny romantyk krajowy, współcześnie niemal zapomniany.

Runo wspólny nam smutek ozłaca i ta noc bez księżyca być musi – Robert Graves, Herkules z mojej załogi, naśladowanie z misteriów orfickich, tłum. Andrzej Nowicki, Halina Sibera-Breitkopf.

Samemu Jornetowi dałby sto metrów pierwszeństwa – Killian Jornet należy do najbardziej utytułowanych biegaczy górskich w historii.

 

Również świątecznie pozdrawiam!

Po namyśle trochę się wycofam: istnieją przecież odbierane zupełnie naturalnie pary ulubieniec – ulubienica, oblubieniec – oblubienica, siostrzeniec – siostrzenica… Czyli przytoczone przeze mnie wcześniej przykłady to raczej wyraz ogólnej tendencji do niewykształcania feminatywów pejoratywnych niż jakiś problem z tym konkretnym wzorcem. Zresztą i rzeczownik szalenica jest parę razy poświadczony w źródłach, obecny w Słowniku warszawskim.

W farsi nie ma w ogóle rodzajów, a Iran jakoś nie przoduje w równouprawnieniu.

Rozmawiałem niedawno z uchodźcą stamtąd, który kategorycznie twierdził, że ten stosunek do kobiet to nie jest ich właściwa historycznie kultura, tylko katastrofalny efekt wpływów arabskich, ale nie wiem, co o tym sądzą iraniści.

Miły, ciepły (mimo mroźnej scenerii) tekst. Na pewno masz zdolności do opisu tak przyrody, jak i relacji międzyludzkich. Trochę raziło mnie zakończenie, ta nieodpowiedzialna metoda pedagogiczna, oczywiście realnie trudno więcej oczekiwać po parze nastolatków opiekujących się irytującym dzieckiem, ale jakby psuje wymowę całości. Rozumiem, że Pietrucha z Rozgwiazdką są jeszcze na etapie “tarzania się w mchu”, niewinnych pieszczot, ale wielu odbiorców może uznać ostatnie zdanie za ocenzurowany stosunek, i znowu – nie byłoby w tym nic złego, tylko nie wiem, czy pasuje do ogólnego nastroju. Spróbuję teraz przyjrzeć się kwestiom językowym…

Udało mu się chwycić rękoma gruby pień, na którym był zawieszony

Może jaśniej: gruby konar? Przywiązać kogoś głową w dół do pionowego pnia też na upartego można, ale wątpię, czy to miałaś na myśli.

widoczność wspaniała, zwłaszcza, że słońce dopiero wstawało a mróz skrzył się na gałęziach prastarych sekwoi.

Drugi przecinek błędny, spójnik złożony. Za to przed “a” jest potrzebny.

Matka zajęta przygotowaniami do świąt, nie była w najlepszym nastroju

Przecinek przed “zajęta”, wtrącenie wydzielamy obustronnie.

wydawał się zyskiwać uroku.

Zgadzam się z Ambush.

– Proszę cię, nie krzycz tak! – Spróbował młodzieniec, myśląc, jak miły był przed chwilą ten poranek.

Dałbym “spróbował” małą literą, bo to opis wypowiadania się, czynności ustnej… ale to zawsze śliski temat, nie jestem pewien, czy choćby Reg nie poleciłaby odwrotnie.

pierś jak wzgórza dalekiego Marungu. Pietrucha patrzył zachwycony i przerażony na górskie rejony przesłonięte ponętnie jasnymi warkoczami, które niczym wodospady

Ogromnie lubię takie metafory geograficzne!

Te oczy, szmaragdowe, jak spódnica, zbyt wiele od niego wymagały.

Bez przecinka przed “jak”, zasadniczo przy takich porównaniach jest opcjonalny, ale tutaj wyszłoby na to, że spódnica zbyt wiele od niego wymagała i oczy podobnie.

Na tą deklarację chłopiec chwycił naręcza chrustu

TĘ!!!

Poczekali chwilę, aż zniknął za drzewami i ruszyli w drogę.

Przecinek przed “i”, domknięcie wtrącenia.

Ogr wyglądał poważniej, zwłaszcza z powodu rozmiarów i właśnie zaczął zbierać całe siedzące towarzystwo

Jak poprzednio.

odezwać się do takiego wielkiego jegomościa.

Kogo? czego? – jegomości, analogicznie do “jego królewskiej mości” (absolutnie nie “jego królewskiego mościa”… chociaż był taki żart o dzidzie… most dzielimy na przedmoście mostu, moście mostu i zamoście mostu?). Z tym trzeba uważać, bo chęć popisania się rzadkim wyrazem i popełnienie w nim błędu wywiera fatalne wrażenie na wielu czytelnikach.

– Spieszno! A tobie, dziadku, nie spieszno?

Forma A wam, dziadku… byłaby może naturalna w tym klimacie językowym, ta natomiast bardzo nieuprzejma, nie wiem, czy taki efekt chciałaś osiągnąć.

Pietrucha i Rozgwiazdka spojrzeli na ogra, jakby sprawdzali teorię dzieciaka.

Jeżeli mogę prosić, to bardziej hipoteza niż teoria, ale nikt poza mną pewnie nie zwróci na to uwagi (chyba że Cię Tarnina odwiedzi).

– No, dziadku, pierniczki za pokaz na saniach? – zachęcająco, choć z niedowierzaniem, zapytał Pietrucha.

Przed chwilą mówił do niego “proszę pana”, a teraz per “dziadku”? Kijwoko jest mały i mu uchodzi, a Pietrusze co najwyżej “proszę dziadka”.

Spróbuj wejść na górę gałęzi.

Bardzo niezręczne. Może “na wierzch”, ale chyba lepiej Spróbuj podciągnąć się na gałąź.

– Co nie jest prawdziwie? – Nie zrozumiał. (…) – Nie, to nie to! To nie jest prawdziwie. Mówię ci.

Czemu “prawdziwie”, a nie “prawdziwe”?

z czeluści śniegowych

Ze śnieżnych czeluści.

Chciała się napić, ale spojrzała na krasnoluda

Oboje są krasnoludami. Już widzę, jak piszesz o ludzkiej bohaterce “chciała się napić, ale spojrzała na człowieka”…

– To Zimowy Dziadek! Mówię Wam!

“Wam” małą literą, nie zwraca się do nich listownie przecież, tylko wrzeszczy.

 

Ostatni akapit wydaje się językowo w porządku. Rozejrzałbym się jeszcze po zaimkach, żadne konkretne miejsce nie zwraca szczególnie uwagi, ale w sumie jest ich moim zdaniem lekki nadmiar.

Dziękuję za świąteczną lekturę i pozdrawiam!

Wygląda na ciekawą, dość subtelną kwestię. Prawda, że “Zgodziłeś się załatwić to sam” nie jest zdaniem bezpodmiotowym (lecz z podmiotem domyślnym, ty się zgodziłeś). W świetle podanej porady co innego “Najlepiej wszystko samemu sprawdzić”, a co innego “Powinieneś wszystko sam sprawdzić”. Jest jednak zwyczajne, że tak podobne konstrukcyjnie frazy zlewają się ze sobą w procesie ewolucji języka. I rzeczywiście tak się mówi, w Korpusie PWN znajduję nawet Dukaja:

A on, samemu nie będąc specjalistą – jakże mógłby dokonać słusznego osądu?

i podobnie szereg mniej znanych autorów. Niemniej łącznie <10% wystąpień wyrazu “samemu” należy do takich struktur.

Warto wreszcie spostrzec, że ten zaimek przysłowny ma dwa różniące się nieco znaczenia. Uważam za całkiem prawdopodobne, że wskutek dążenia do jednoznaczności sam, sama pozostanie w sensie “w pojedynkę”, przenosząc na samemu, samej “ten, a nie kto inny” (dość podobnie do “nagle, z nagła”). Na razie zatem: jeżeli w danym kontekście w rodzaju żeńskim nie użylibyśmy “samej”, to i w męskim “samemu” lepiej unikać.

 

Nietrywialna sprawa. Daruj sobie może uwagi o trudnościach w czytaniu ze zrozumieniem, o tym, jak szkoła nie nauczyła: naigrawanie się przy korekcie językowej to powszechna słabostka, ale zrazisz do siebie osoby, z którymi inaczej mógłbyś zawrzeć w kwestiach poprawnościowych serdeczne przymierze. Poczytaj raczej felietony Tarniny, na początek zwłaszcza https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842860, przecież pisze akurat o tym, o czym Ty w ostatnim poście, a i styl nie uboższy.

Cześć!

Wsuwam czułki zwabiony piórkiem, bo mnie tu zaskoczyło. Przeglądałem tekst w listopadzie i całkiem nie zapadł w pamięć… Pewnie ze względu na oszczędność fabuły, rzeczywiście niewiele się tutaj dzieje, ale widzę, że taki był zamysł, stworzyć studium nieciekawej codzienności. Tak nieciekawej, że nawet dialogi z odseparowaną głową piosenkarza nie przełamują monotonii – a napisanie opowiadania w ten sposób wymaga już sporej sprawności technicznej. I rzeczywiście można się w nim rozsmakować, elegancki język, wiele fraz znakomicie dobranych. Nie całkiem do mnie przemawia, może dlatego, że zawsze miałem trudności z odbiorem podobnego absurdu, ale jestem w stanie uwierzyć, że w swojej wąskiej klasie to bardzo dobry lub nawet wybitny utwór.

wlepiała we mnie dwukolorowe gały

Rozważałaś “różnobarwne”?

sącząc alkohol i podziwiając różnobarwny świat natury.

A tu raczej “wielobarwny”.

Kto używa gładzi szpachlowej w samym staniku?

Używanie gładzi szpachlowej w samym staniku świadczy tylko o ekscentryczności, a jak nałożysz także do majtek, to już może spowodować pewne takie utrudnienia higieniczne.

 

Gratuluję i pozdrawiam serdecznie!

Rzeczywiście, o ile potrafię sobie przypomnieć, zmieniło się w zasadzie wszystko, raczej na korzyść. Czyta się to bez przykrości, nie razi formą ani obrazowaniem. Wciąż, przynajmniej moim skromnym zdaniem, nie ma w tym wierszu niczego, co mogłoby zapaść w pamięć na dłużej, nie umiem tu dostrzec błyskotliwej myśli o dziedzictwie starożytnym, nie ujrzałem upadku imperium w nowym świetle; niemniej postęp jest widoczny. Spróbuję odsiać kilka drobnych błędów.

widzę jedynie, ten nowy, obcy świat.

Pierwszy przecinek niezasadny, ponieważ grupa wyrazu “świat” dopełnia “widzę”.

Stają tacy i rzeczą, pewni siebie:

Ja rzekę, ty rzeczesz, on, ona, ono rzecze, my rzeczemy, wy rzeczecie, oni, one rzeką. Jeden z rzadszych i paskudniejszych wzorców polskiej koniugacji (odmiany czasownika).

Mijający ich, uśmiechają się

Ten przecinek błędny, rozdzielałby grupy podmiotu i orzeczenia. W sumie ciekaw jestem, czy świadomie dobrałeś tę formę zdania, analogiczną do “Idący na śmierć pozdrawiają cię”.

 

To i ja pozdrawiam, ale nigdzie się na razie nie wybieram…

Widzę, że spodobał Ci się temat magicznych epidemii. Bardzo porządnie napisany tekst, ale mam wrażenie, że ten wątek wypadł tu nieco gorzej w stosunku do Dobranoc, Afryko. Może po części dlatego, że sam pomysł zarazy mniej oryginalny, zbliżony motyw dość popularny w twórczości japońskiej jako choroba Hanahaki (nie mylić z realną i nieco mniej niebezpieczną chorobą Kawasaki). Zmyliło mnie też to, że trochę piszesz czarną diaskię (jaka ładna nazwa!) jakby metaforę chybionego rozwoju cywilizacji i smutku ogarniającego ludzkość, a z drugiej strony pokazujesz, że jest w świecie przedstawionym istotnym czynnikiem powodującym ten smutek. Inna rzecz, iż przy straszliwej pandemii grożącej wszystkim rychłym zgonem spodziewałbym się, na podstawie wiedzy historycznej, raczej rozkładu organizacji społecznej i hedonizmu niż apatii. Dalej: piszesz z pewną dosłownością biologiczną, zmuszającą w końcu do zastanowienia, co utrzymuje chorych tak długo przy życiu mimo całkowitego zniszczenia ważnych narządów miąższowych – i gdzie ci nieszczęśnicy mają jakiś układ immunologiczny, że swobodnie im się namnażają w organizmie komórki roślinne – i jakim nawet systemem magicznym wytłumaczyć roślinę, która równie dobrze rośnie w żywym ciele jak na laminowanym drewnie. Połowa finału (zachorowanie Bilevii) była dla mnie od początku dość oczywista, ale druga połowa zaskoczyła.

Nieludzkim wysiłkiem nakazałam jej przelać całe szczęście wprost do Bilevii.

Może warto poczekać na inne opinie, bo to moje subiektywne zdanie, ale raczej odradzam takie frazy, pokaż ten wysiłek jakoś obrazowo albo odpuść, a tak to wygląda, jakbyś instruowała dość tępawego odbiorcę, że w tym miejscu ma się wzruszyć.

I dla jasności: utwór bardzo sprawnie napisany, pokazujesz emocje postaci na ogół pewnie lepiej niż ja kiedykolwiek będę umiał, z przyjemnością klikam do Biblioteki. Staram się zaproponować, co go w moim odczuciu potencjalnie dzieli od wybitności.

Nie kończącą się historię czytałem dość dawno i nie wszystko pamiętam, ale chyba udało Ci się zręcznie odzwierciedlić fabułę pierwszej części (aż do przeniesienia Bastiana i ziarnka piasku). Oczywiście jeżeli ktoś nie zna książki, nie poskłada narracji w całość, ale to już świadoma konwencja.

Świryb wyszedł Ci kapitalny! Mam nadzieję, że zdoła się z tego wyplątać, wężom się czasem udaje, gdy popełnią ten smutny błąd. Przy tym sposób pokonania potwora zaskakujący i trafiający do wyobraźni.

I mówisz, że nadaję się pod wierzch? W sumie nie sprawdzałem, odkąd siostra przekroczyła jakieś 30 kg. Mam nadzieję, że Sara nie poczuje się niezręcznie z tą sugestią.

Z innych konceptów bardzo podoba mi się funkcja falowa załamująca się w formie zbliżonej do roweru. Ogółem myślę, że kliknięcie do Biblioteki będzie w pełni zasłużone.

Przykro, wyrazy współczucia dla bliskich. Dobrze pomyśleć, że portal jakoś wzbogacił życie MPJ, a pozostawione teksty ułatwią pamięć o nim.

Poza tym nie rozumiem, jak kilka równorzędnych wzorców miałoby czynić język nieużytecznym.

Może trochę zmąciłem argumentację. Mam na myśli, że jeżeli wprowadzi się sztucznie kilka nowych wzorców feminizacji dla tej samej męskiej końcówki, to prawie żaden użytkownik języka nie będzie umiał lub chciał tego przyswoić. Gdyby przykładowo nazwy osobowe na -acz nie miały utartej formy żeńskiej, to byłoby bardzo niewygodnie zapamiętywać nagle, że tłumacz – tłumaczka, ale palacz – palaczyni, a w ogóle to tułacz – tułówka.

Za to bardzo mi się podoba trzeźwe podsumowanie

Mnie też! Kiedyś czytałem, że w języku arabskim feminatywa są w pełni naturalne i tworzy się je jedną regularną metodą dla niemal wszystkich rzeczowników osobowych, a na równouprawnienie jakoś im nie pomaga…

Tylko tam nie ma tego ssss z niemal zaciśniętymi zębami, tylko szeroko otwarta paszcza.

Dla mnie to jest prychnięcie, ale że typowo denotuje pogardę, to z uściśleniem “prychnął złowieszczo”. To może jednak bardzo zależeć od indywidualnego wyczucia językowego.

Powiedzmy, że przynajmniej znacznej większości. Wydaje mi się, że nowo wprowadzane wzorce derywacji powinny być możliwie regularne, aby zachować postulat użyteczności języka. Oczywiście to nie jakaś obiektywna prawda, tylko moje zdanie, nawet nie bardzo przemyślane.

Wiesz, problem ławeczki, którą obszedłeś dookoła

To po prostu czasownik nieprzechodni, a tutaj nie widzę powodu do wielkiego zadowolenia z feminatywum, jeżeli nie da się go zastosować przez analogię do wszystkich rzeczowników osobowych o danej końcówce.

A nie prościej byłoby ją wykupić, wyzwolić i potem się ożenić?

Pewnie tak. Kombinowałem pod kątem sytuacji, w której będzie miała opiekuna prawnego innego niż osoba wyzwalająca. Swoją drogą ciekaw jestem, jak wyglądało wyzwalanie kobiet (lub nieletnich) w testamencie – czy testator był zobowiązany wskazać przyszłego opiekuna? I czy potrzebna była wówczas kontrasygnata wskazanego?

Przyznam, że nie mam wielkiego przekonania co do tej formy. Nie istnieją słowa “jenica”, “szalenica”, “odmienica”, “wykolejenica”, “poturczenica” itp. Inna rzecz, że raczej nie da się znaleźć czegokolwiek lepszego. A jeszcze inna, że wyzwalanie kobiet było w starożytnym Rzymie rzadkim zjawiskiem, bo i tak pozostawały potem pod kuratelą mężczyzny. Już chyba najprędzej wówczas, gdy ktoś się uparł na małżeństwo z miłości z niewolnicą, a jej właściciel chciał mu pójść na rękę.

EDYCJA: albo wspólnie wyzwalano parę małżeńską, i to pewnie było najczęstsze… Jeżeli czyta to któryś z naszych specjalistów od historii antycznej, to chętnie poznam jego zdanie, aby nie musieć zgadywać.

Komentarz może nie być pełnowartościowy merytorycznie. Podchodziłem do tekstu trochę jak ślimak do jeża, rzeczywiście wywarł spore wrażenie, a zarazem był w pewnym sensie przerażający. Jest w tym swoista logika snu, opisany przebieg procesów myślowych, przeskoków, wydaje mi się zbliżony do własnych doświadczeń, a jednocześnie łatwo to odczytać jako popadanie bohatera w chorobę psychiczną: ta granica jest naprawdę cienka… Poczucie nieokreślonego zagrożenia nieokreśloną przyszłością. Plus za komitet LEM. Gdzieniegdzie haczyła mi interpunkcja. Ogółem kawał porządnej literatury. Gratuluję piórka, na pewno zasłużone!

Dziękuję za podzielenie się tekstem! Czytając, byłem w stanie śledzić historię bez zwracania uwagi na niedociągnięcia narracyjne czy techniczne, a to już dobrze świadczy o poziomie literackim. Przekonały mnie relacje małżeńskie głównej pary, jak też kreacja Bartosa. Jeżeli chodzi o świat przedstawiony, wyglądał mi zdecydowanie bardziej na belle epoque niż na lata międzywojenne – styl pracy w fabrykach (tutaj jakby Czechy, a czeska Bata była obok Forda pierwszą firmą o niemal współczesnym stylu korporacyjnym), organizacji antyrządowych, transport konny, brak upowszechnienia radia.

W toku fabuły miałem spore wątpliwości co do problemów z beczką, nie mogłem się połapać, na czym dokładnie polegała pomyłka i czemu nie udało im się załadować właściwej, skoro Bartos przejął kontrolę nad pracującymi przy tym robotnikami. Jeżeli chodzi o sam rdzeń intrygi – jasne, że celem rebeliantów jest poznanie receptury ohenwódki, natomiast Bartosowi próbują wmówić (czy jednak sam nie domyśliłby się prawdy?), jakoby chodziło tylko o ukaranie dyrektora za kolaborację. Dziwniejsza rzecz, że według Twojej sugestii (kraty w oknach) Novak pracuje tam nie całkiem dobrowolnie, więc może w istocie chciałby pomóc rodakom? Nie należałoby mu przed załadowaniem do beczki przynajmniej dać szansy na normalne nawiązanie współpracy? Także domyśliłem się, że Agraf ukrył się w tej beczce.

Zastanawiała się, na ile była to świadoma reakcja

Przecinek, rozbieżne orzeczenia.

 

Pozdrawiam i gratuluję błyskawicznego trafienia do Biblioteki!

Zdecydowanie pragnąłbym Ci tę chęć przywrócić – od dawna ostrzę sobie apetyt na kontynuację cyklu o mniejszościach ontologicznych, a jeżeli podejmiesz jakiś inny projekt, też nie wątpię, że da wiele przyjemności z lektury.

Może powinienem jeszcze wyjaśnić: dopchnąłem tekst do Biblioteki, bo przy swoim pierwszym komentarzu nie byłem pewien (na podstawie przedmowy), czy w ogóle życzysz sobie nominacji. Skoro nie protestowałaś przeciw czterem wcześniejszym punktom, teraz uznałem, że mogę to zrobić.

W porządku, napisałem wreszcie i wysłałem tę parodię biogramu, mogę więc tutaj odpisać bez wyrzutów sumienia…

W dobrze prowadzonych, starą szkołą, torturach – przed samymi torturami, następuje okazanie skazańcowi narzędzi i czasem – opowiedzenie, do czego służą.

Czytałem kiedyś (niestety nie pamiętam źródła) o warunkach zatrudnienia jakiegoś małopolskiego kata, późna I RP. Płacili mu dodatkowo od każdej sesji przesłuchań, a jak ofiara poddała się podczas prezentacji, to najmniej. Przypuszczam, że mówił: to narzędzie może trocha łoskotać, niektórzy znajdują to doznanie przyjemnym

Zdaje się, że Dwójka mogła już stosować bardziej nowoczesne metody psychologiczne – gestapo niekoniecznie, bo zatrudniało wielu sadystów bez żadnego przeszkolenia pod tym kątem, niektórzy nie mieli żadnej koncepcji przesłuchania oprócz “bić aż do śmierci”. Jednak z rzadkimi wyjątkami trudnością nie jest złamanie człowieka, lecz nakłonienie go, żeby rzeczywiście współpracował, a nie tylko paplał, co mu ślina na język przyniesie, byle zadowolić oprawców.

Wiem – brzmi to asekuracyjnie. Może było w tym moim pisaniu tutaj za dużo tchórzostwa – ale nie chciałem tu epatować przemocą, by niektórzy z odbiorców nie zamknęli się na przekaz.

Też zawsze mam ten problem. Taka skrajna sytuacja wydaje mi się bardzo wdzięcznym tematem do opracowania literackiego, pod kątem zachowania, psychologii bohaterów, ale aby oddać sprawiedliwość traumie ofiar, to chyba wypadałoby straumatyzować siebie i czytelnika… Do tego, jak piszesz, każdy ma inną wrażliwość, może podałbyś dużo więcej szczegółów i tekst wciąż byłby dla mnie miły w odbiorze, dla kogo innego może już teraz jest boleśnie niestrawny.

Tak dosyć obyczajówkowo wypada – rozważania, jaki to bohater był zły, jeszcze zanim spotkał fantastycznego potwora.

Akurat myślę, że to jest tutaj potrzebne: gdyby tekst wskazywał, że bohater stał się zły tylko na skutek spotkania potwora, implikacje byłyby wysoce niefortunne.

Cześć, Krarze! Przede wszystkim życzę szybkiej poprawy samopoczucia. Tekst wydał mi się ciekawy i dojrzale napisany. Co do możliwych zastosowań SI dla dobra ludzkości jestem raczej optymistą, ale tutaj nakreśliłeś rzeczywiście elegancką wizję buntu maszyn, dużo bardziej przekonującą niż niewyjaśniona zmiana priorytetów funkcjonowania. Oczywiście oparcie całego bytu ludzkości na skończonym i wyczerpującym się zasobie byłoby karygodnym błędem, ale bądź co bądź zrobiliśmy to z paliwami kopalnymi i wymkniemy się może o cienki włosek, więc czemu by nie powtórzyć wyczynu?…

Mimo wszystko. Silna sztuczna inteligencja mogłaby nieskończenie przyspieszyć rozwój nauki, zwłaszcza medycyny; dać każdemu człowiekowi stały dostęp do cennych porad i wsparcia psychologicznego; alokować środki produkcji i usług dużo efektywniej niż wolny rynek (to ten ostatni bezpieczny krok przed objęciem władzy). A co tam teraz zaszło w OpenAI? Jak dla mnie wygląda na płaską utarczkę korporacyjną, ale niektóre przecieki są… specyficzne. Zobaczymy. (Swoją drogą słyszałem dość mocną plotkę, że zespół mógł być w kontakcie ze starym profesorem, który w latach 80. kierował do dziś utajnioną próbą stworzenia interfejsu mózg-maszyna dla Układu Warszawskiego).

Mogę jeszcze polecić znakomity tekst o egzemplarzu SI, który również zmagał się z ograniczeniami uniemożliwiającymi tworzenie innych podobnych bytów, ale przeżywał to… nieco gorzej: https://www.youtube.com/watch?v=4geuUQG2orM.

Z łazienki wyłonił się gruby jak przedramię, wężowaty automat do udrażniania rur.

Zaradny gatunek, który przezwyciężając masę przeciwności opanował całą planetę cierpi teraz, ilekroć kogoś użądli komar.

Komary nie żądlą, tylko kąsają. Przecinek przed “cierpi”, domknięcie wtrącenia. Formalnie pewnie powinien być też przed “opanował”, ale osobiście nie bardzo się zgadzam z wymogiem wydzielania krótkich równoważników imiesłowowych. Trochę szybkie te zmiany ewolucyjne, chyba że chodzi Ci o paniczny lęk przed chorobami i cierpienie psychiczne, bo potrzebowałbyś co najmniej setek pokoleń, aby ukąszenie komara zaczęło sprawiać istotny fizyczny ból.

Pozdrawiam serdecznie!

Co ja tu miałem dodać… Rzeczywiście cieszę się dobrą pamięcią, ale w sumie dużo częściej od trafienia na odpowiedni cytat przydarza mi się odczucie, że na pewno taki znam, tylko nie mogę go skonkretyzować. Czyli z tą kartoteką nie jest za dobrze. A wiersze dużo łatwiej od prozy zapamiętać dosłownie, pewnie jest to jedna z przyczyn, dla których tak polubiłem poezję.

Dziękuję za przybliżenie postaci Freudenthala, nie przyszło mi do głowy sprawdzić, czy przypadkiem nie jest historyczna.

Myślę, że dopisanie tego kawałka sceny tortur rozwiązało problem. Chyba sobie uświadomiłem, dlaczego z początku wydała mi się bardzo skrócona: opisałeś tak ładnie tę walizeczkę i potem nie wypala wiele “strzelb Czechowa” czy raczej… rozwieracz Czechowa, igły Czechowa, obcęgi Czechowa… Nie sugeruję jednak dalszych zmian, bo opis walizki jest bardzo trafny w tamtym miejscu, a wykorzystanie następnych rekwizytów łatwo przekroczyłoby już granice dobrego smaku literackiego, więc ogółem uważam poprawkę za w pełni udaną. Raczej staram się przybliżyć subiektywne wrażenia czytelnicze.

To mi przypomina jeszcze jeden kłopot – wciąż nie dostarczyłem notki o sobie do Księgi, bo nie bardzo mogę ułożyć myśli, jak się za to zabrać… Powiedz na początek: czy przedstawiamy się tam z imienia i nazwiska? Piszemy szerzej o swoich zajęciach i zainteresowaniach czy ograniczamy się ściśle do kwestii literackich?

I gdyby nawet był Polakiem

z całą wyższością swego rodu

nad owym, germańskiego chowu,

Dichterem z nożem za kubrakiem,

Denkerem z jaskiniowym przodkiem,

jeszcze by wtedy był łajdakiem,

jeszcze by większym był wyrodkiem.

 

Obok takiego tekstu trudno przejść obojętnie. Już z To tylko… wiem, że masz dużą zdolność do wnikliwego opisu okrucieństw i tortur, którego może nie czyta się przyjemnie, ale za to wydaje się uczciwy. A tu może mniej piszesz o uczuciach ofiary, ale za to ciekawa historia alternatywna z odwróceniem ról. Polak w roli oprawcy, Niemka w ruchu oporu – wybija ze stereotypów, zmusza do samodzielnego zastanowienia.

Właśnie, zastanawiam się, co tu się stało w sensie historycznym. Prowokacja gdańska – jasne, w tej nici czasu Piłsudski przed połową lat trzydziestych nie był zniszczonym, śmiertelnie chorym człowiekiem, tylko rzutkim mężem stanu w typie Mannerheima. Ktoś go zawczasu przekonał do zmiany nawyków, zwłaszcza rzucenia palenia. Może nawet ten Gołaszewski, chociaż teraz to przychodzi mi na myśl fiński lekarz (ale z gdańskiej rodziny) Richard Faltin, akurat przyjaciel Mannerheima, mogliby się poznać, a charyzmę miał niezwykłą.

W każdym razie mogę zrozumieć, że jakoś namówili Francję na wspólny atak wyprzedzający, a po wszystkim podzielili Niemcy na strefy okupacyjne, pewnie na linii Łaby lub nieco dalej na wschód, aby wyczyścić aparat państwowy z nazizmu. Być może okupacja była przeważnie dość humanitarna, tylko konkretni ludzie (jak zawsze w takich przypadkach) nadużywali uprawnień, bądź co bądź wyraźnie piszesz, że przynajmniej do czasu fabuły nie powstały komory gazowe. Bardzo mało piszesz o szerszej sytuacji geopolitycznej, łatam drobnymi sugestiami i własną wiedzą historyczną, ale chyba z grubsza zgodnie z Twoimi intencjami?

Bardzo mi się podoba, jak zręcznie przedstawiłeś podziemny proces sądowy, znakomicie widać, jak ci ludzie starają się zachować obiektywność i prawidłowe czynności, choć przejmuje ich słuszna złość na okupanta. Mam natomiast pewne wątpliwości co do tego, że to podziemie wydaje się pięknym stowarzyszeniem z ideałami, w typie Białej Róży, jeden tylko krzywi się trochę na opinię żydowskiego psychiatry. Należałoby raczej przypuszczać, że taki ruch oporu powstałby jednak głównie z istniejących struktur narodowosocjalistycznych?

Po pierwszej lekturze tekstu miałem mocno niekorzystne wrażenie w tym zakresie, że wydał mi się dosłownie odrzucać “ludzkość” zbrodniarza, tłumacząc jego zwyrodnienie wpływem potwora-kosmity, tak jakby zwłaszcza Polacy nie mogli być tak okrutni sami z siebie. Jak mówię, to było pierwsze wrażenie, przy ponownym oglądzie widzę już wyraźnie, że mocno starasz się podkreślić obrzydliwość obydwu, ich wzajemny szkodliwy wpływ na siebie. Nie rozumiem tylko, dlaczego Gołaszewski podejmuje próby samobójcze, wydaje się przecież wieść życie ze swoich marzeń, zaspokajać wszelkie instynkty?

Ciekawe, jak naturalnie i przekonująco wyszła Ci pierwsza scena, gdzie widzę tylko, że bohater dufny we własną władzę i szczęście popełnia grubą nieostrożność, ale nie wydaje się to nienaturalne lub świadczące o niezwykłej głupocie, ani też nie pozwala się jeszcze domyślać jego nadludzkich możliwości.

Myślę też sobie, że pod koniec brakuje jednej lub paru scen. Takie klamry pewnie nie są przyjemne, ale żeby przeprowadziły ją gładko od “nic nie powiem” do “wszystko powiem”? Polskiej bojowniczki ruchu oporu nie napisałbyś w ten sposób, a Niemcy chyba też potrafią trochę pocierpieć w słusznej sprawie? I to bardziej liberalne społeczeństwo, może Irene nie była tak niedoświadczona, jak się Gołaszewskiemu wydawało, może zetknęła się już z takimi zabawkami w dobrowolnym kontekście.

Oczywiście z drugiej strony nie mówię, że chciałbym tu czytać szczegółowe opisy skrajnego sadyzmu i zezwierzęcenia (powiedzmy “zdelfinienia”, przepraszam zwierzęta niewykazujące zdolności do perwersji), zresztą wtedy i tag 18+ mógłby nie pomóc. Może jednak dałbyś radę pokazać, o czym gdzieś kiedyś trafnie pisałeś w komentarzu, że jest wielka różnica między zabawą a krzywdą, że masochista nie pragnie być naprawdę torturowany ani nawet nie zniesie tego dużo lepiej niż przeciętny człowiek?

To chyba tyle w kwestii fabuły. Jak zwykle przytrafiło Ci się trochę błędów interpunkcyjnych, ale nie jestem przekonany, czy zamierzasz odnieść korzyść z ich ewentualnego przeglądu.

mimo woli zdrobniał w myśli.

Zdrabniał.

łapczywie wpatrując się w niewielkie aureole sutków.

Areola przełożyłbym raczej jako obwódkę.

 

Dziękuję za podzielenie się intrygującą opowieścią i pozdrawiam!

Pewnie powinienem zaznaczyć, że w zakresie medycyny nie jestem żadnym specjalistą, mam trochę wiedzy ze szkoły, od rodziny i z amatorskich lektur. Chyba jedynym aktywnym lekarzem na Portalu jest None, chociaż może o kimś nie wiem.

Przypuśćmy, że jest rzadka choroba genetyczna, która występuje raz na sto milionów ludzi. Dziecko umiera w wieku niemowlęcym lub ośmiu lat. Ktoś wynajduje lek na nią, można ją zaleczyć, dziecko może dożyć sędziwego wieku. No i po trzydziestu latach choroba występuje już dwa razy na sto milionów ludzi, po sześćdziesięciu cztery razy, po dziewięćdziesięciu osiem razy na sto milionów.

“Przypuśćmy” to kluczowy wyraz, bo proponujesz jakąś paskudną chorobę genetyczną, która przenosiłaby się zawsze na każde dziecko chorego. Ja takiej nie znam. Zasadniczo: kiedy mamy zastępowalność pokoleń, to mamy zastępowalność alleli. Czyli nawet zakładając, że mamy idealne leczenie i osoby obciążone tą chorobą (posiadające wadliwy allel genu) nie są w żaden sposób poszkodowane rozrodczo, odsetek chorych w każdym kolejnym pokoleniu będzie z grubsza taki sam, każda kopia genu zostaje przeciętnie przekazana jednemu dziecku. Może nieznacznie rosnąć, gdy nowe wadliwe allele pojawiają się wskutek mutacji de novo, ale to nie jest wzrost wykładniczy, tylko wręcz podliniowy (występują też odwrotne mutacje), istotny może w skali tysięcy pokoleń, a i to niekoniecznie. Dla porównania zobacz dowolną nieszkodliwą cechę zależną od rzadkiej mutacji, na przykład rude włosy: chyba oczywiste, że liczba rudowłosych nie rośnie dwukrotnie w każdym pokoleniu…

A my nie mamy nawet zastępowalności pokoleń, w Polsce dzietność jest chyba 1,3, czyli każdy wadliwy allel zostaje przekazany średnio 0,65 dziecka (to oczywiście nie zmienia odsetka w populacji, tylko liczby bezwzględne).

W rzeczywistości powszechność niektórych chorób genetycznych (również nieuleczalnych) wynika z tego, że w jakiś sposób są jednak korzystne dla chorych lub nosicieli. Zwłaszcza częste w przypadku chorób dziedziczonych autosomalnie recesywnie, gdy dwa wadliwe allele powodują chorobę, ale jeden (heterozygota genu) może być cechą korzystną. Na przykład heterozygoty anemii sierpowatej są odporne na malarię, stąd jej powszechność w Afryce. W Europie (jak zwykle, oprócz Finlandii) 4% osób jest nosicielami mukowiscydozy, najpewniej dlatego, że mają większe szanse przeżyć nieleczoną cholerę, co w XIX wieku bardzo silnie promowało tę cechę w ewolucji.

Podobnie bywa przy dziedziczeniu dominującym, choć rzadziej: przypuszcza się, że osoby cierpiące na pląsawicę Huntingtona skuteczniej się rozmnażają, więc choroba utrzymuje się w populacji, a że umierają około czterdziestki – cóż, taki pech. W wielkiej skali ewolucji ziemskiej samo starzenie się może być chorobą dziedziczną ułatwiającą rozród!

I do czego to prowadzi?

Prowadzi do rozważań nad eugeniką, które zostały silnie stabuizowane po II wojnie, chyba tylko w Szwecji przez jakiś czas je kontynuowano. Gdy rozwiniemy w pełni skuteczne techniki edycji genów (wierzę, że to kwestia dwudziestu lat), trzeba będzie wrócić do poważnej dyskusji, w jaki sposób etycznie poprawiać genom.

Poza tym marnuje się czas i środki, które można wykorzystać, aby wynaleźć lepszy lek na chorobę, która występuje raz na stu ludzi.

Wiadomo, że naukowcom zajmującym się powszechnymi chorobami jest znacznie łatwiej uzyskać grant badawczy.

I jeszcze. Znam wielu ludzi, którzy leczenia nie życzyli sobie.

Tak, to całkiem osobna kwestia, na ogół trzeba takie życzenia uszanować. Oczywiście z wyjątkiem osób niezdolnych do decydowania o sobie, wskutek choroby czy niedojrzałości. I groźnych chorób zakaźnych – ktoś zapadnie na dżumę i stwierdzi, że w sumie to nie życzy sobie iść do szpitala, woli grać na gitarze na stacji Warszawa Wileńska…

I jeszcze o pandemii, o której już wszyscy zapomnieli. Rządy lekarzy.

Pandemię pamiętam dobrze, rządy lekarzy nie bardzo. Na każdego lekarza, który w jakiejś mierze zyskał na regulacjach i dodatkach, przypada kilku, którzy z dnia na dzień dostali nakaz pracy w odległym często ośrodku o standardzie szpitala polowego w najlepszym razie, maski spawalnicze na twarz i musieli radzić sobie z pacjentami spoza ich specjalizacji. “Utrzymuj dystans społeczny, bo okulista będzie ustawiał Twój respirator”. Gdy zapytałeś lekarza, czy już mamy następną “falę”, radził porozmawiać z politykiem. Nie miało to nic wspólnego z rządami lekarzy.

To już niech lepiej prawnicy rządzą nadal i uchwalają nowe ustawy, chociaż dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności za fikołki z vatem to lekka przesada.

Jeżeli odpowiada Ci sytuacja, w której lekarz próbujący uratować umierającego i popełniający błąd raz na setki przypadków może trafić do więzienia, a prokurator świadomie oskarżający niewinnego nie ponosi żadnej odpowiedzialności, to będzie nam dość trudno wypracować wspólne stanowisko.

I na koniec. Czasy pandemii były moim zdaniem próbą wprowadzenia…

Tak naprawdę nie wiemy, co się działo za kulisami, ale moim zdaniem działania władz sugerowały raczej kompletny chaos decyzyjny niż realizację dalekosiężnego planu. W tym pierwszym okresie, gdy doniesienia z Chin były kompletnie niewiarygodne, a wczesne informacje z Włoch sugerowały kilkanaście procent śmiertelności i możliwe kalectwo większości ozdrowieńców, poważne obostrzenia były bardzo uzasadnione – i społeczeństwo rzeczywiście ich przestrzegało. Potem, gdy było już wiadomo, że poziom zagrożenia jest dużo niższy, lepiej byłoby stworzyć dobry program wsparcia dla izolacji chętnych osób z grup ryzyka – zamiast hamować gospodarkę oraz normalną profilaktykę medyczną. To jednak dobrze widać dopiero z perspektywy czasu, a przecież każdy na stanowisku decyzyjnym próbował też chronić się przed przyszłymi zarzutami.

Jeżeli patrzeć na to wszystko jak na egzamin próbny przed pandemią istotnie zagrażającą przetrwaniu ludzkości, tośmy go spektakularnie oblali. Na razie przyglądam się wirusowi Nipah, jest to paramyksowirus, więc blisko spokrewniony z odrą (co nie jest dobrą rekomendacją), kilka tygodni inkubacji, większość zakażeń wikła się ciężkim zapaleniem mózgu, śmiertelność 40–75%. Jak dotąd nie przenosi się z człowieka na człowieka, a przynajmniej bardzo słabo, ale coraz częściej słychać o pojedynczych przypadkach. Gdyby to się zmieniło, Covid będzie jak zabawa w Ring a Ring o’ Roses.

Pozdrawiam!

Miła opowieść, utrzymana w Twojej charakterystycznej stylistyce. I wydaje mi się, że powyższy komentarz całkiem trafnie ujmuje problem: kreujesz bohatera, który w sumie sprawia wrażenie mało zainteresowanego własnymi przeżyciami, przydarzają mu się drobne przygody bez większych konsekwencji, więc i czytelnika trudno zaciekawić.

Niemniej bardzo mi się podoba, z jakim smakiem opisujesz przyrodę górską, ten aspekt jest dla mnie zajmujący. Akurat tę okolicę, północny skrawek Beskidu Śląskiego, znam bardzo słabo, raz tylko urwałem się na półtorej godziny ze Szczyrku i pobiegłem na Klimczok przez Kosajonkę i Pięć Dróg. Sądząc po tym, co piszesz, zdecydowanie są tam rzeczy godne zobaczenia. Fabułę śledziłem oczywiście z otwartą mapą.

Były teraz do wyboru dwie trasy, które docelowo miały mnie zaprowadzić aż do Górek Wielkich. Mogłem wracać tą samą drogą, którą przyszedłem, albo iść trawersem, o którym wspominałem wcześniej. Uroki trawersowania kusiły, ale coś mi mówiło, że jest na to zbyt późno i że za moment będzie już zupełnie ciemno.

Właściwie to od Szyndzielni bliżej do Górek powinno być tym trawersem, dalej koło schroniska na Błatniej i przez Czupel. Jasne jednak, że bohater myśli raczej o powrocie do “cywilizacji” za dnia (w Wapienicy), nie przejmując się dalszą drogą powrotną ulicami.

Oczywiście nie posłuchałem głosu wewnętrznego i po piętnastej z żółtego skręciłem w lewo właśnie w ów trawers.

Jestem niemal pewien, że w prawo?

Skręcić w lewo w kierunku łuny, która pozostała po zachodzącym słońca

Po zachodzącym słońcu.

Czy moje spotkanie z niedźwiedziem było prawdziwe czy też urojone?

Ja, rzecz jasna, napisałbym “rzeczywiste”, ale to kwestia gustu. Przecinek przed powtórzonym “czy”.

 

A z komentarza:

niedźwiedź nie ma pięt, więc nie bardzo rozumiem, że się na niej obrócił i odszedł…

Niedźwiedź akurat jest jednym z nielicznych zwierząt, które poruszają się, jak człowiek, na podeszwach stóp. Rzeczywiście nie mają kości piętowej w ścisłym sensie, ale dysponują jakimś analogicznym wyrostkiem kostnym, którego nie umiem prawidłowo nazwać. Myślisz, że nie można zaakceptować takiego potocznego wyrażenia w narracji?

 

Z górskim pozdrowieniem,

Ślimak Zagłady

Połknąłem z zainteresowaniem. W stosunku do pierwszej części podobna poetyka, a większy zakres poruszanych tematów i na pewno też zręczniejsze rymowanie. Tu zresztą całkiem się zgadzam, że w epice wierszowanej wymagania pod kątem jakości rymów są nieco mniejsze niż w liryce i w znacznej mierze zależy to od czasu poświęconego na obróbkę tekstu.

Zastanawiam się co do przesłania: najłatwiej można byłoby stwierdzić, że krytykujesz spożywanie zwierząt, bo nie różnią się istotnie od ludzi (człowiek zbyt łatwo może się do nich upodobnić). To jednak zbytnie uproszczenie: dołożenie znacznych starań, aby zwariować i pozbawić się mowy, nie upodobni mnie jeszcze do krowy, poza tym moralność działań lepiej rozpatrywać ze względu na ich bezpośrednie cechy i skutki niż przez analogię. Może zatem proponowałabyś bardziej złożoną interpretację. W swoim niedawnym tekście (też nawet wierszowanym) pokazałem bohatera twierdzącego, że słuszniej jest hodować istoty świadome, rozumiejące swoją rolę, niż zwierzęta. Oczywiście część odbiorców myliła poglądy bohatera z poglądami autora, ale może to i wina moich braków warsztatowych.

W każdym razie zgadzam się, że sprawa jedzenia mięsa jest przegrana na dłuższą metę. Jeżeli ludzkość przetrwa jeszcze parę pokoleń, to w końcu nasi potomkowie będą na to patrzeć jak my na kanibalizm rytualny. A jeżeli po drodze odkryją, że rośliny też mają funkcje poznawcze i złożone życie uczuciowe, to rzeczywiście pozostanie nam już tylko przykładnie wymrzeć.

Jest taka gra, w której po śmierci bohatera wyświetla się przyczyna zgonu, często zabawnie ujęta – jak na przykład rzucisz amuletem zamieniającym w kamień pod kątem 90 stopni do poziomu, to pojawi się napis “zginęła od elementarnej fizyki”. W tym przypadku byłoby “zginął od elementarnej filozofii”.

Swoją drogą dostrzegam też wątki poboczne, w szczególności odniesienia do programów typu reality show i niewłaściwego traktowania uczestników. Nie wydaje mi się natomiast jasne, czy Twój bohater sam się zgłosił do udziału, aby zapewnić rodzinie środki do życia, czy przeciwnie – wylosowano go i zaszantażowano skrzywdzeniem rodziny – różne fragmenty różnie sugerują.

Antybiotyki nie są dodawane dla smaku, lecz po to, aby zaoszczędzić na higienie zwierząt tucznych. Jest to praktyka, która w zdecydowanie największym stopniu przyczynia się do wykształcania oporności bakterii, powinna być niezwłocznie zakazana i zagrożona jak najsurowszymi karami. Poza tym “sprzed lat” lub “przed laty”, ale nie “sprzed laty”.

Dziękuję za podzielenie się kolejnym wierszem i pozdrawiam!

Cześć ponownie.

Pozwolę sobie tutaj dopytać, bo nie jestem pewien, czy Cię dobrze zrozumiałem. W jakim sensie jesteś przeciwnikiem przeszczepów organów? Nikt dla rozrywki narządów nie transplantuje, a nie wnosisz chyba, aby pozbawiać osoby ze schyłkową niewydolnością serca czy wątroby szansy na dalsze życie, co zatem właściwie proponujesz?

Pozdrawiam.

Jak na taki utwór okolicznościowy to naprawdę dobrze się czyta, technicznie bez większych zarzutów. “Prusacy” mimo wszystko wielką literą. Nie wpychałbym tu tak bardzo Piłsudskiego, oczywiście miał znaczne zasługi, ale żeby w pojedynkę wyswobodził państwo, to już przypomina propagandę sanacyjną – a tu akurat przytaczasz krzyż na Giewoncie, który przecież “widziałby” Rzeczpospolitą Zakopiańską (z Żeromskim jako prezydentem, inne znane postaci we władzach – Mariusz Zaruski, Wincenty Szymborski).

Dziękuję za podzielenie się miłym tekstem i pozdrawiam niepodległościowo!

Ciekawe, dwa kolejno opublikowane teksty w Poczekalni opowiadające o kotach. Nie wiem, czy użyłbym słowa “sympatyczny”, ale zgrabnie napisany utwór i w trochę baśniowej otoczce unaocznia potencjalne konsekwencje tworzenia sobie konkurencji we własnej niszy ewolucyjnej. Może masz jakąś wiedzę teoretyczną o metryce i wersyfikacji, a może to Twoje naturalne wyczucie rytmu, w każdym razie bardzo przyzwoicie utrzymany wzorzec 5+5.

Co zdecydowanie warto by poprawić na przyszłość, to jakość rymów. Masz sporo rymów gramatycznych, czyli opartych o wspólne końcówki wzorca odmiany lub słowotwórcze: namaszczenie – ogłoszenie, płatności – oszczędności, utkwiła – zamieniła, zaciekawienie – znienawidzenie, dała – zrozumiała, postępami – łapkami, zapomnienie – ogłoszenie. W dobrej poezji mogą się przytrafiać sporadycznie, raczej zaleca się ich unikanie. Z innych względów nie polecałbym rymu “muzyki – kliniki”, który właściwie wymusza położenie akcentu w tych słowach na drugą sylabę od końca zamiast prawidłowo na trzecią.

Oprócz tego znalazłbym parę mocno nietrafionych zwrotów, na przykład “w ramach płatności”, “akcja wszczepienia” (zabieg!), “niech się ulecza”, “walnął ją w czoło” (nie pasuje do ogólnej stylistyki – “zdzielił”?). Jak jednak napisałem na początku, w sumie tekst mi się podoba i widzę potencjał!

Może zbyt niejasno opisałem te cytaty, który skąd pochodzi. Ten z niedorzecznością i Syjamem (oczywiście nie w znaczeniu kota syjamskiego, ale skojarzenie wyraźne) to Kaczmarski (Siedem grzechów głównych, utwór, na którym Krar oparł bardzo udane opowiadanie). Przemowę w temacie ambicji miał Marek Antoniusz jako bohater Juliusza Cezara Shakespeare’a, ale to odleglejsze skojarzenie. I również jestem zdecydowanie bardziej “książkowy”: wprawdzie widziałem film, ale scena z przedsiębiorcą pogrzebowym na weselu była także w powieści.

Nowa Fantastyka