Profil użytkownika


komentarze: 239, w dziale opowiadań: 237, opowiadania: 44

Ostatnie sto komentarzy

Ale ja wcale nie twierdzę, że oceniasz. Wręcz przeciwnie, jak najbardziej zgadzam się z tym, że nie ma tu moralnej oceny, dokonanej przez autora. Jednak sposób, w jaki prezentujesz tą dwójkę skłania czytelnika (a przynajmniej mnie) do osądu.

A to nieporozumienie, przepraszam.

Ech, chciałabym, żeby to było takie proste.

Akurat w tym aspekcie zgadzam się z Pismem Świętym.

Oj tam, zaraz powieść. Ze 40k by Ci wystarczyło ;)

40k? Tylko bym bardziej namieszał. ))

@mortecius

 

Dziękuję. Budowanie klimatu, czyli wiarygodne przedstawienie odczuć bohatera, kosztowało mnie dużo pracy.

 

@Irka_Luz

 

Zacznę od świata. Ostatnie lata nie obfitowały w deszcze i były miejsca, gdzie wysychały stawy. Przykłady łatwo znaleźć w Internecie. Nie opisuję katastrofy ekologicznej. Choć delikatnie wskazuję, w jakim kierunku zmienia się klimat.

Katastrofa jest tłem. Wiemy, że była ewakuacja i nie udało się ewakuować wszystkich. Coś do tej katastrofy doprowadziło. Mam wizję, co to były, tylko musiałbym robić długie, nudne, głównie polityczne i ekonomiczne ekspozycje, a ja chciałem się skupić na głodującym i chorym człowieku.

Daję szczątkowe informacje. Chiny, zestrzelenie satelitów (czyich?), blokada (jaka i kogo?). Myślisz, że ile wytrzymają Polskie miasta odcięte od towarów zza granicy, energii elektrycznej, ropy? No i jak miasta zaczną padać, to gdzie uciekną ludzie, jeśli zamkną granice? Czy państwo polskie przetrwa, czy może upadnie i rządzić będą lokalni watażkowie? Oczywiście tego nie ma w tekście, jest tylko kilka wrzutek, być może zbyt enigmatycznych. W tym aspekcie moje opowiadanie słabo się broni.

Proszę, Irko, wskaż mi w tekście chociaż jedno miejsce, gdzie ja oceniam moralnie. Nie wspominając o rzekomym traktacie. Nie przedstawiłem filozofa jako moralnego, a chorego i słabego. W ostatniej scenie dokonuję podsumowania wewnętrznych przeżyć, a nie oceny moralnej. Bo być może filozof to słaby idiota, który zasłużyć na śmierć. Ja tego nie wiem. A Daniel może przetrwa, ocali życie, a jaką wartość ma życie? Może najwyższą? Daniel raczej nikogo nie zabijał, żeby zjadać. Bronił się tylko, a ludzkie mięso zastał już gotowe do spożycia. I co za różnica, gdybym zrobił silnego i zdrowego, chcącego przeżyć za wszelką cenę filozofa czy kolejarza? Tylko jeszcze bardziej bym namieszał, a tak mam pewien symbol. Mariusz znalazł proste wyjście. Nie myśleć o problemie. Są ludzie, którzy będą kombinować, żebrać, przeszukiwać puste mieszkania, kraść, są też tacy, co prawda mniej liczni, którzy problem wyprą. Tylko, że to nie mogło trwać długo. Trwało kilka dni, po których Mariusz znalazł najprostsze wyjście. Chciał się zabić, czy myślisz, że nie byłoby takich ludzi, którzy by nie próbowali? Mariusz robi wszystko, żeby nie myśleć o ostatecznych posunięciach. Bo mógłby wywabić sąsiada z mieszkania, walnąć go pałką w łeb i zabrać, co tam ma. Ale on go jednak przytula i idzie na prawie pewną śmierć. Dlaczego? Bo z jakichś powodów – nie wiem do końca jakich – nie dopuszcza myśli, że mógłby zabić i zjeść, a jest to jedna z najbardziej prymitywnych myśli człowieka. A czy Daniel nie próbuje? To po co ja poświęcam tyle miejsca na jego opowieść?

Jeszcze jedna kwestia. Wyobraź sobie, że w poniedziałek zaczyna brakować towarów w sklepach. Po miesiącu nie ma ich wcale. Żywność można kupić od innych ludzi albo dostać lichą rację. Myślisz, że ile przetrwałyby przydomowe ogródki, przydrożne jabłonki, itd. A co do zwierząt. W pierwszej kolejności pewnie poszłyby pieski, kotki, bo takiego zająca czy gołębia nie jest prosto złapać (może gołębia trochę łatwiej, chyba najłatwiej w mieście xD). Są szczury, ale od szczurzego mięsa można zachorować. Myślisz, że jaki obszar zostałby przetrzebiony w miesiąc czy dwa głodu? A skoro nie ma benzyny, to łatwo będzie dostać się bez pożywienia gdziekolwiek? Oczywiście tego w tekście nie ma, bo chciałem przede wszystkim opisać przeżycia głodującego człowieka i przy okazji, powiedzieć coś o człowieku. Dlatego potrzebowałem dwóch skrajnych przykładów: Daniela i Mariusza. Filozof w ostatniej scenie przypomina sobie myśl – “zbyt straszną, by się jej oddać”. A po co fizyk opowiada Mariuszowi to wszystko? Mógłby nic nie mówić albo zostawić chłopa na śmierć. Po co mu on? To tylko obciążenie. EDIT. Jeszcze słówko o kanibalizmie. Powiedz mi Irko, czym się różni przyjęcie organu od zmarłego człowieka w obliczu śmierci od zjedzenia ludzkiego mięsa w obliczu śmierci? Czy ludzkość nie poszła już na kanibalizm, tylko go inaczej nazwała? Świadomie nie dodawałem rozterek kanibala, pewnie tam jakieś by miał i możliwe, że wzruszające.

Nie Irko, nie ma zbiorowych sumień. Są ludzie bez sumienia i są ludzie z sumieniem – skutecznym w różnym stopniu. I, oczywiście, łatwiej podjąć pewne kroki, gdy jest się w grupie – zafundować sobie zbiorowe rozgrzeszenie – ale nie o tym jest moje opowiadanie.

Pozdrawiam, Pop Lab.

 

P.S. Gdybym chciał zaspokoić wszystkie Twoje oczekiwania, Irko, musiałbym napisać powieść. ))

Dziękuję. Wiem, że mam stylowe braki, ale wkładam duży wysiłek, aby z każdym opowiadaniem były coraz mniejsze.

Starałem się powiedzieć coś o człowieku. Nie bez powodu historia opowiedziana jest z perspektywy Mariusza, który z jakichś powodów z tą naturą walczy. Oczywiście nie odpowiadam jednoznacznie na pytanie – jaka jest natura ludzka? Ja tylko napisałem nie do końca zrozumianą historię, niemniej jednak cieszy mnie, że podęłaś trud interpretacji.

Sympatyczny awatar. ))

Pozdrawiam.

Chyba mógłbym napisać “otrzeźwiał” w didaskaliach dialogowych, gdyby postać wypowiadającą tę kwestię otrzeźwiła informacja wynikająca z dialogu. Miałoby to wtedy jakieś uzasadnienie. Jutro się zastanowię, jak to rozwiązać.

Tak, nati-13-98, ale mówienie i postrzeganie to dwie różne sprawy. Użyłem tego przykładu w tym kontekście, a nie próbując zaprzeczyć zasadności użycia tych czasowników. Choć “zamyślił się” to zły przykład, lepsze byłoby, np. “zmartwił się”. Myślę, że “otrzeźwiał” przeszłoby na podobnej zasadzie, jeśli miałoby zaczepienie w dialogu. W moim opowiadaniu jest trochę od niego oderwane.

Pozdrawiam. 

Przyznam, że jestem w rozterce. Z jednej strony przyznaję Ci rację, ale z drugiej w podesłanym przez Ciebie poradniku, z którego korzystam, są wymienione takie czasowniki, jak: spostrzegł, zamyślił się. Muszę się nad tym zastanowić.

@regulatorzy

 

Dziękuję za wskazanie błędów. Zostawiłem jedynie “otrzeźwiał” małą literą. Myślę, że podczas momentalnego otrzeźwienia wydaje się dość charakterystyczny ton głosu, a zależało mi na podkreśleniu tonu głosu bohatera.

Dla mnie to opowiadanie nie może istnieć bez fantastyki. Jest ona zarazem tłem opowieści, jak i głównym motorem napędzającym postacie. Niby mógłbym rozbić samolot w Andach i… A nie, to już było. )) Zresztą wiem, że nie jestem zbyt oryginalny w warstwie fabularnej. Choć może zbyt słabo zarysowałem katastrofę? Nie chciałem się na tym skupiać, rzuciłem jedynie kilka tropów.

 

 

Cześć, Utrapienico.

 

Tak, to jest motyw przewodni. Zależało mi na pokazaniu człowieka w początkach choroby głodowej. Słowo natura ma kilka znaczeń. Pierwsze to świat materialny – wszystko co nas otacza. Daniel jest przedstawicielem natury w tym znaczeniu. Jest fizykiem i postępuje zgodnie ze swoją fizyczną naturą. Chce przetrwać za wszelką cenę. Z kolei Mariusz jest symbolem natury w pojęciu filozoficznym. W obliczu głodu tłumaczy poemat Parmenidesa pt. “O naturze”. Dlaczego? Wcale nie chce przetrwać, chce zapomnieć o świecie, uciec, ale nie może. Jednak do końca próbuje. I to Mariusz, nie Daniel, myśli na końcu o naturze, w domyśle o naturze człowieka, czyli o tym, kim w istocie jest człowiek. Bo jaka jest nasza natura? Ano, w moim przekonaniu, dwojaka.

Co do kanibalizmu. Jedzenie jest niezbędne, żeby przeżyć. A co jeśli zabraknie innego pożywienia poza ludźmi? Przykładów w historii jest wiele. W tle chciałem pokazać, że to nie takie nierealne. Wyobraź sobie, że w jednym z dużych miast brakuje prądu i podstawowych towarów. Przecież jako kraj nie jesteśmy wystarczalni energetycznie, a nie potrafimy sobie wyprodukować nawet maseczek (czy raczej nie chcemy, trudno powiedzieć). Ludzie uciekają z miasta, oczywiście nie wszyscy. Przestają działać wodociągi, oczyszczalnie, zakłady gospodarki komunalnej, kanalizacja. Wyłażą szczury, których w dużych miastach jest więcej niż mieszkańców. No i mamy coś przypominającego przedstawiony świat.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Cześć!

 

Żal mi duchów. Kara za nierozwagę jest dla mnie zbyt okrutna, tym bardziej że oni nie dostali drugiej szansy, a muszą doświadczać śmierci bliskich i własnej na nowo, aż przyjdzie nieokreślony czas. Rozumiem, że starzec jest Duchem Gór, może by tak uwolnił jedną duszyczkę od mordęgi, w zamian za uratowanie lekkomyślnego wędrowca.

Dobrze się czytało. Przemówił do mnie Twój styl, co nie zdarza się często.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Z chęcią zobaczę, jak łączysz wilkołaki, podrasowanych czerwonoarmistów i Rzeczpospolitą Trojga Narodów w logiczną całość. A jeśli zrobisz to równie atrakcyjnie, to beta będzie przyjemnością. Choć czuję pewne obawy, ponieważ mam ograniczoną tolerancję fantastyki, a powyższe połączenie przyprawia mnie o zawrót głowy. W każdym razie, ogarniaj się i wrzucaj, będzie ciekawie. ))

Niektóre całkiem ładne, ale nie wiem w jaki sposób miałyby mi wytłumaczyć, dlaczego Armia Czerwona dysponuje taką technologią i dlaczego toczy się wojna z wilkołakami? No i skąd te wilkołaki? )) Czym jest Rzeczypospolita Trojga Narodów? Czy to jakaś restauracja/kontynuacja Unii hadziackiej? Czy nowy twór powstały z połączenia Polski-Białorusi/Litwy-Ukrainy. A może zupełnie coś innego. I znowu pytanie, skąd tu czerwonoarmiści?

Autor zawarł mnóstwo obrazowych scenek i bardzo mi się one podobały. Szczególne techniczne smaczki.

Nie znam ani twórczości Lovecrafta, ani Rafała Dębskiego, ani wspomnianych w przedmowie opowiadań, więc świat jest dla mnie obcy. Pewnie musiałbym wiele nadrobić, żeby się dokopać do jego fundamentów.

Wiedziałem, żeby przeczytać Kowala, ale odstraszyła mnie długość opowiadania… Cóż, jutro też jest dzień. ))

Pozdrawiam.

Cześć, Mor­der­co­Bez­Ser­ca.

 

Nie­zwy­kle dy­na­micz­na i ob­ra­zo­wa scen­a budzi we mnie mie­sza­ne uczu­cia. Z jed­nej stro­ny prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią, ale z dru­giej nie wiem, co o tej hi­sto­rii my­śleć. Wła­ści­wie, to nic mi nie przy­cho­dzi na myśl. Młod­szy lejt­nant Di­mitr Ga­zni­cow dzię­ki swo­jej spraw­no­ści i du­że­mu szczę­ściu uszedł z ży­ciem, a przy oka­zji – nie będąc tego świa­do­my – zo­stał bo­ha­te­rem prze­gra­nej bitwy. Tyle za­pa­mię­ta­łem, choć muszę przy­znać, że w atrak­cyj­nych ob­ra­zach. Jed­nak nie zo­sta­nie to ze mną na długo.

Dodam jesz­cze, że za­bra­kło mi ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji o świe­cie i wy­ja­śnie­nia prze­kra­cza­ją­cej moją wy­obraź­nie wojny.

 

Po­zdra­wiam, Pop Lab.

Cześć, silvanie.

 

Zgrabnie opowiedziałeś dość zajmującą historię. Podobała mi się narracja, styl jasny, choć musiałem się chwilę przyzwyczaić. Wyczułem delikatną nutkę Diuny. Tutaj mam pewien problem i wiem, że jest to problem mój. Mianowicie, każdy element fantastyczny musi mieć solidne fundamenty, i to nie w tekście, a w mojej głowie. Do meritum – nie wszedłem do Twojego świata, nie rozumiem go, nie potrafię sobie wyobrazić. Wiem, że wykreowanie przekonywającego świata w 30k znaków to trudne zadanie. Widać, że przykładasz do tego dużą wagę, jednak z zawartych w tekście informacji nie potrafiłem wyciągnąć zadowalających wyobrażeń. Być może podałeś za mało informacji, może zbyt je zagęściłeś i wrzuciłeś za dużo nazw własnych, z których żadnej nie pamiętam, a może to tylko moja ułomność – tego nie wiem.

Wydaje mi się, że załapałem, co chciałeś opowiedzieć. Jak arogancki młokos – może i zdolny – ma pokonać demona? Co on tam o życiu wie? Jakimi kategoriami myśli? Byle tylko jemu było dobrze. I na końcu pokazujesz drogę. Ja zostaję z tą drogą, lekko zarysowanym światem i wieloma pytaniami.

Narracja i sposób prowadzenia historii bardzo mi się podobały, jednak czuję niedosyt.

Pozdrawiam, Pop Lab.

Raczej nie chce mi się pisać komentarza. Wzruszam ramionami i zamykam kartę. Choć kilka razy powstrzymałem się nie dlatego, że nie chciałem robić przykrości, ale nie byłem pewny własnych przemyśleń. Więc wzruszyłem ramionami i zamknąłem kartę.

Skoro już mnie naszło na wyznania, to przyznam się, że od wielu odpowiadań ciekawszy był dla mnie Twój krytyczny komentarz. Zazwyczaj w pełni zrozumiały. ))

To i tak dobrze. Mogłabyś przeczytać i się nie przyznać. ))

Prawdę pisząc, ja się czasem nie przyznaję, że przeczytałem czyjeś opowiadanie, zwłaszcza gdy nie zrozumiałem, o czym było.

Postaram się pisać jaśniej.

Nie Ty jeden, bo opinie są podzielone. A ja mogłem (wiem, że mogłem) napisać jaśniej.

A Twój komentarz w pewnym sensie jest wyrocznią, bo jednogłośnie decydujesz o miejscu w konkursie. ))

Napisałem, że postać jest fanatyczna i choć fanatyzm (religijny) jest ledwo zarysowany, to ja go widzę, a nawet starałem się dać jego motywację. Wspomniałem też, że fanatycznie uprawiana alchemia jest “w gwiazdach”, co znaczy, że rzeczywiście jej w treści nie ma, ale można ją sobie dopowiedzieć, znając postać.

Autorowi nie przychodzi łatwo czytanie opinii, że istotna część opowiadania jest o niczym, ale nie napisałem tego tekstu, aby zbierać “achy”, tylko żeby iść do przodu. Już wspomniałem, że opowiadanie nie jest dla wszystkich, a ja nakreśliłem swoją myśl bardzo delikatnie. Przez niektórych została zauważona, co jest niewątpliwie postępem w mojej twórczości.

Dziękuję za komentarz jurorski i za bodziec twórczy.

Dzień dobry.

Szukam chętnych, którzy podejmą się oceny mojego opowiadania – postapo, 17k znaków.

Zdawkowy opis:

Czas akcji – nieodległa przyszłość. Miejsce akcji – Polska. Główny bohater ma jeden, przyziemny problem, którego nie potrafi rozwiązać. Autor starał się opisać zachowanie człowieka pozbawionego elementarnych środków do życia. Tytuł: “O naturze”.

Oczywiście obowiązuje zasada wzajemności.

Pozdrawiam, Pop Lab.

Wtedy też wydajesz sąd. Tylko ten pierwszy wydajesz z dużą pewnością (a niesłusznie, bo może to robo-krowa, albo dwaj angielscy lotnicy, w przebraniu krowy oczekujący na kolejny plan Michelle?), a drugi z niewielką.

Ale łagodzę go “moim zdaniem”, ponieważ nie mam pewności, że tak a tak jest.

A, to może ja myśląc krowa, wcale nie wyobrażam sobie krowy, bo czym w istocie jest krowa? Plamistym cielskiem gryzącym trawę? Czy może złożonym organizmem, którego działania nie rozumiemy? A może zbiorem cząsteczek, na które mamy teorię, ale nie wiemy, czy pojawią się tu, czy tam. Czy krowa ma kolory? Czy robi muu? Ja wiem, że wyrażam się nieprecyzyjnie (pracuję nad tym), ale gdzie nas takie myślenie zaprowadzi?

W podanym przez Ciebie przykładzie “ledwie” oznacza bezpośrednie następstwo zdarzeń. W moim zdaniu “ledwie” wskazuje, że od zakopania zwłok minęło niewiele czasu i bez “a” właśnie ten szczegół, na którym oparte jest całe zdanie, zaczyna się gubić. Bo minęło pięć lat, w historii Anglii to niewiele, ale jednak nie było to w tym samym roku, ani w roku następnym.

Chociaż nie mam pewności, czy dobrze myślę. Raczej kieruję się intuicją.

Ta minutowa prezentacja abstrakcji geometrycznych kojarzy mi się z Twoim dziełem. Coś widziałem, nawet to było ładne i grała muzyczka. Ale co to było? Nie mam pojęcia.

Nie wiem, jak było z Jimem, ale ja do te pory przezwałem się raz. Postanowiłem w końcu odpowiedzieć na Twój drobiazg, który zauważyłaś w moim opowiadaniu, więc jeśli naplotłem zbyt wiele głupot, to wcześniej przygotowane subkonto czeka w pogotowiu. ))

Strasznie dużo info i nie chciałam, aby je zapamiętywać, rozpoznawać, bardziej popatrzeć na to jak na proces. Myślę strukturami, a przynajmniej jest dla mnie naturalniejsze i bliższe.

Jak mam popatrzeć na coś jak na proces, nie rozumiejąc i nie wiążąc ze sobą tych informacji? Aby zrozumieć proces muszę rozpoznać te informacje, zaleźć między nimi korelację. I jeszcze dopowiedzieć, bo przecież proces trwa, a opowiadanie toczy się w przyszłości. Dla mnie ani te informacje, ani związki między nimi nie są oczywiste. Nie twierdzę, że ich nie ma, po prostu mnie to przerasta.

Bohaterka kimś jest (kim – to ta metafora)

Tyle mi wystarczy, resztę zrozumiałem. ))

I ten lęk jest w tekście zauważalny. Ale potem wyliczasz mi szereg dat i wydarzeń, których nijak nie potrafiłem powiązać z tekstem.

 

Mamy 2021 rok (chyba powinnam była ten fakt zaznaczyć, choć nie wiem, czy zmieniłoby coś w odbiorze, bo i tak jesteśmy w procesie, więc jest jedną z możliwych wizji opty):

1995 – prezentacja przeglądarki internetowej Internet Explorer, powstaje eBay, rusza Altavista

1996 – HotBot, premiera CSS, pierwszy komunikator ICQ

1997 – Java Script, Nokia Communicator, rejestracja domeny Google.com

1998 – powstaje spółka Google Technology Inc (teraz Google Inc.), portal Internet Archive

2000 – premiera XHTLM, kanał RSS, indeks Google przekracza 1 mld elementów

Tu w zasadzie rozpoczyna się powoli historia bohaterki.

2004 – Skype, FB, Google przekracza 6 mld. elementów, powstaje Mozilla Firefox

2005 – serwis You Tube

 

Zauważ ile tu informacji, a ja większości nie znam i nie zapamiętam. No i nie wiem, czy ja mam sobie sam dopowiedzieć ten proces? Piszesz, że tu zaczyna się historia bohaterki, więc ja szukam analogii w tekście i nie znajduję. Dlatego napisałem, że nie znajduję w opowiadaniu w/w dat, co było okropnym skrótem myślowym.

Wybacz, może to moja wina, ale Twoje wyjaśnienia nie ułatwiają mi zrozumienia tekstu. I nawet wolałbym, żeby pozostał niezrozumiałym, bo – jak wcześniej wspomniałem – pasuje mi to do kamienia filozoficznego. Tak, jak Ci napisałem. Czytając wydaje mi się, że coś łapię, ale zaraz mi ucieka. Czułem się jak alchemik, który stosuje kolejną recepturę z wiadomym skutkiem. ))

 

@Jim

 

Nie wiem, Jimie, ile jest w Twojej wypowiedzi prawdziwej samokrytyki, a ile ironii, ale bez wątpienia jest pewien urok. ))

Postaram się warczeć dużo mniej, ciszej i z bardziej zaciśniętą szczęką ;-)

Do tej pory warknąłeś na mnie raz, więc to dużo mniej bardzo mi się podoba. ))

 

Gdy rozmawiamy o dziełach – mam wrażenie, że zastanawianie się – kto to napisał – czy autorytet czy nie – zabija dyskusję – bo to, że jestem maluczkim oznacza, że nie mogę skomentować / skrytykować utworu Noblisty? Są utwory uważane za najbardziej wartościowe w skali świata, niezaprzeczalne dziedzictwo kulturowe całej ludzkości – nie mogę mieć o nich własnego zdania, krzyczeć, że są niezrozumiałe czy nudne, nawet jeśli to moje własne niedostatki intelektu czy optyki sprawiają, że taki jest mój odbiór? Mam wrażenie, że takie podejście nas kastruje. Ale może powinienem tu dodać, że to tylko moje skromne zdanie? Tylko po co, skoro wiadomo, że moje i że wcale nie skromne? ;-)

Jimie, wykrzykuj własne zdanie, byleś na mnie nie warczał. ))

To była uwaga ogólna. Mówiąc moim skromnym zdaniem zwracam uwagę, że jest to zdanie skromne, bo albo boję się reakcji, albo sam widzę swoją zbytnią śmiałość i chcę to w ten sposób załagodzić. Ja nie napisałem, że tak się powinno zwracać do autorytetów, tylko że jest to wytłumaczalne psychologicznie, więc Twoja wcześniejsza reakcja wydała mi się na wyrost. Z tego punktu widzenie zarzuty, które nawet zabawnie przedstawiłeś, są nietrafione.

P.S.

Może posłużę się przykładem. Jeśli widzę krowę, która pasie się dziesięć metrów ode mnie i mówię – to jest krowa; wydaję sąd. Orzekam, że to co widzę jest zgodne z rzeczywistością. A jeśli patrzę w dal i widzę jakiś kształt, który przypomina mi raczej krowę, ale nie jestem pewien, bo być może to byk albo osioł, wtedy powiem – moim zdaniem to krowa.

Podobnie jest na forum. Ja nie umiem pisać opowiadań. Coś tam skrobię, ale nie potrafię ocenić, czy to literatura, czy makulatura. I jeśli piszę komuś coś, co mi się w tekście nie podoba, ale nie jestem pewien, czy moja uwaga pomoże autorowi (raczej tak, ale czy na pewno?), to napiszę – moim zdaniem to i to do zmiany. Rozumiesz Jimie? Oczywiście mało kto, łącznie ze mną, używa wszystkich słów świadomie, bo podczas swobodnej dyskusji nie ma takiej potrzeby i mogą się zdarzyć niepotrzebne wtręty i jeśli będą Cię one tak okropnie razić, to wskaż mi je i jeśli uznam je za niepotrzebne, to usunę.

Cześć, oidrin.

 

Cieszę się, że pomimo trudności tekst okazał się w końcu zrozumiały.

Pozdrawiam i dziękuję za polecenie.

 

@ Asylum

 

Przemyśl, gdyż to zdania równoległe, a "ledwie" sugeruje jakiś związek, choć może się czepiam. ;-)

Przypomnijmy:

Ledwie zakopano bezgłowe ciało lorda protektora, a wyspę nawiedziła wielka plaga.

Jaki jest w tym zdaniu związek? Ano związek czasowy.

 

Inny przykład:

Ledwie skończyłem gotować zupę, a do drzwi zapukał kurier.

Oznacza to, że między ugotowaniem zupy, a pukaniem kuriera minęło niewiele czasu.

 

Usuńmy teraz “a”:

Ledwie skończyłem gotować zupę, do drzwi zapukał kurier.

Ten związek zaczyna się gubić, zdanie jest chaotyczne. Ledwie sugeruje, że zupa została ugotowana z ledwością.

 

Teraz bez “ledwie”:

Skończyłem gotować zupę, a do drzwi zapukał kurier.

Gdy wyłączyłem gaz, to usłyszałem pukanie kuriera.

 

I bez “a”:

Skończyłem gotować zupę, do drzwi zapukał kurier.

Zwykła wyliczanka. Jak w kolejnych zdaniach w moim opowiadaniu.

 

Twoja propozycja:

Ledwie zakopano bezgłowe ciało lorda protektora, wyspę nawiedziła wielka plaga.

Można je zrozumieć, że zakopano ciało z trudnością, bo związek czasowy z nawiedzeniem zarazy nie jest jasny.

Pop Lab, w moim opku nie ma dat, akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości.

Z kolei w komentarzu do Ciebie przytoczyłam szereg dat z początków rozwoju "sieci", chcąc pokazać i skontrastować tamten stan z obecnym. Czyli, jak wtedy o niej myśleliśmy, o naszych nadziejach oraz w którą stronę to poszło, czy sprawdziły się nasze marzenia. 

Taa, przecież piszesz mi w pierwszym zdaniu, że nie będzie o metaforze. Twój komentarz był tak napakowany treścią, że jak już dotarłem do końca, to zapomniałem, co było na początku. )) A i późna pora nie pomagała.

@Asylum

 

Za namęczenie – przepraszam i… nie kmiń dłużej. Szkoda czasu. A za świetny – dzięki, może kiedyś coś napiszę i będzie w sam raz. :-)

Nie jesteś mi nic winna i nie musisz przepraszać. Sam, z własnej woli trzy razy – naprawdę – siadałem do Twojego opowiadania i choć nie zrozumiałem, i nie wiem czy w ogóle da się je zrozumieć, to uznałem za świetne właśnie dlatego, że świetnie wpasowuje się w ramy konkursu. A czy jest wielką sztuką? W moim odczuciu nie, ale nie potrafię obiektywnie ocenić.

EDIT. Też nie potrafię odnaleźć wynotowanych przez Ciebie dat i wydarzeń w tekście. Cóż, widocznie tekst nie dla mnie, a jeśli nie gmatwałaś go celowo, to przepraszam za pochopne posądzenie. Ale wtedy świetny zmieniam na dobry.

 

@Jim

 

Nie lubię tego ukrywania się za wszelakimi "wydaje mi się", "moim skromnym zdaniem" i "z mojego punktu widzenia". Serio? Czy piszecie kiedykolwiek coś co nie jest Waszym własnym zdaniem lub nie oddaje Waszego punktu widzenia? Jeśli nawet to robicie, przecież zaznaczacie, że kogoś cytujecie, lub że przytaczacie mniej lub bardziej wiernie cudze słowa / cudze zdanie. Po co więc stosować jeszcze te poduchy i dupokryjki – że akurat to zdanie, które wypowiadam, jest moje, skromne, własne. Skoro ktoś już je wypowiada, to już poszło w eter. Widać kto je powiedział. Widać czyja to opinia. Skromna czy nie.

Wrrrr…

Nie wiem do kogo kierujesz te słowa, ale przypuszczam, że do wszystkich komentujących. Wyszukałem cytowane przez ciebie frazy i wyszło na to, że użyłem tak nielubiane przez Ciebie “wydaje mi się”. Nie znalazłem w komentarzach “moim skromnym zdaniem” oraz “z mojego punktu widzenia”, więc pozwoliłem sobie odpowiedzieć na Twoje, w moim odczuciu, warknięcie. Bo ja się czuję, jakbyś na mnie warczał i kiedy piszę “w moim odczuciu”, to chcę zaznaczyć, że są to moje odczucia, bo nie wiem, co robiłeś oraz z jaką intencją wstukiwałeś te słowa. Tak samo napiszę, że coś mi się wydaje, kiedy nie mam pewności, czy moje wyobrażenie nie jest błędne.

Używam również “moim zdaniem”, kiedy chcę podkreślić, że traktuję wypowiadane przeze mnie zdanie jako moje, a nie jako obiektywne. A jeśli ktoś postanowił dodać jeszcze, że jego zdanie jest skromne, to widocznie miał potrzebę podkreślenia swojej niższości, co jest wytłumaczalne psychologicznie, zwłaszcza kiedy traktuje się osobę, do której owa wypowiedź jest kierowana jako autorytet.

Podobnie jest w przypadku frazy “z mojego punktu widzenia” i cóż ja mogę poradzić na to, że Ty jej nie lubisz? Ja z kolei nie lubię, gdy się na mnie warczy.

Historię o spadającym jabłku opowiedział sam Newton (nic o głowie nie wspominał) i są podejrzenia, że ją zmyślił, aby pokazać, że czerpał inspiracje z obserwacji przyrody. Oczywiście, mogłaś tak odebrać tekst, ale nie zmienia to faktu, że jest w nim fantastyka (nie zarzucasz mi jej braku, jednak profilaktycznie o tym wspomnę).

Pisząc, nawet nie pomyślałem o takiej interpretacji, a to przecież oczywiste. Bardzo mi się podoba, bo zwraca uwagę na interesujący aspekt teorii Penrosa. Czy jest możliwe powstanie identycznego świata? Przecież cykle są wieczne, znaczy nieskończone. Ale jeśli powstanie identyczny, to kolejny też się powtórzy, no, chyba że zmieni go wolna wola (jeśli coś takiego istnieje) istot zamieszkujących Wszechświat.

Alchemia i fizyka nie wykluczają się chyba tylko w miotanym sprzecznościami człowieku. ))

Cześć, Asylum.

 

Przeczytałem raz, trzy dni temu – nie zrozumiałem. Przeczytałem drugi raz, wczoraj – nie zrozumiałem. I przeczytałem dziś – nie zrozumiałem.

Niejasności są wprowadzane od pierwszego zdania. Bo niby czemu akurat od dziesięciu lat? Dobra ma świat, świat stworzy przez programistów, więc chyba wirtualny. Dostała wieżowiec – rozumiem, że w tym świecie – i jest z tego powodu szczęśliwa. Błogosławi progresję – co to w ogóle znaczy? No dobra, piszesz, że wytężoną pracę, ale to jeszcze bardziej rozmywa ową progresję. OK, są jacyś czyściciele, chyba za ich pośrednictwem programiści doprecyzowują świat. Dzięki nim mogła wyjść z lęku i normalnie żyć. Ale to znaczy, że wcześniej nie mogła. A, chyba przed tymi dziesięcioma laty. Powiedzmy, że coś zaczynam kumać, a raczej niezgrabnie cokolwiek wyobrażać, bo przecież musi być jakiś sens, prawda?

W kolejnych akapitach wydaje mi się, że potwierdzasz moje mgliste wyobrażenie, ale nagle poznaję Rolfa i kolejna scena burzy moje domysły. Znów budujesz mglisty obraz, by w pewnym momencie kompletnie odlecieć. Nie wiem, co się wydarzyło w scenie z telefonem, a przede wszystkim, nie wiem dlaczego bohaterka to zrobiła. I znowu, jak głową w mur.

Ostatni fragment jest inny (pozornie). Zmienia się klimat opowieści i bohaterka. No, ale czy na pewno? Przecież dym i dziecko coś jej przypomina. A może ciągle się zmieniała? I będzie się zmieniać w nieskończoność.

Czuję się, jakbyś grała ze mną w ciepło-zimno, ale kamień ciągle trzymała w dłoni, a kiedy już się do niego zbliżam, to Ty mówisz – zimno! I przerzucasz go do drugiej ręki. Sądzę, że robisz to świadomie i masz przy tym ubaw!

Nie wiem, czy mi się to podoba, bo ja się naprawdę namęczyłem.

Świetny tekst.

A ze zmianą człowieka i puentą – różni są ludzie, jedni się zmieniają, inni pozostają tacy sami. To już od czytelnika zależy, czy uwierzy w przemianę bohatera, czy też nie. Z tego co widzę, różnie się do tego podchodzi, ale to chyba dobrze, bo opowiadanie tworzy dyskusję :)

Różnimy się w tej kwestii. Ale nie zmienia to faktu, że mi się podobało, a zawsze może się podobać bardziej.

 

Na drugi raz postaram się uniknąć ckliwości i doczepionej fantastyki – chociaż dla mnie ten motyw z podróżną do innego świata/stanu, nie wybrzmiałby tak samo bez tej otoczki sci-fi.

Maria umierała, więc otoczka kosmiczna i Nowy Eden nie były konieczne. Bohaterka podróżuje do innego świata nawet bez sci-fi, niezależnie od tego, czy owy świat będzie piękny i ciepły, czy pusty. EDIT. Rzeczywiście, podrasowałeś opowieść, ale – w moim odczuciu – to trochę tak, jakbyś zakładał sportowy tłumik w dobrym rodzinnym aucie.

Nie jestem pewien, czy owa ckliwość nie zrobiła mi tego opowiadania. Bez niej mógłbym przelecieć oba fragmenty wzrokiem.

Cześć, Danielu.

 

Zacząłem czytać Twoje opowiadanie i przyznam, że początek przebrnąłem z trudem. Nie chodzi mi o warsztat, bo tutaj raczej bez zarzutów, ale rozmowa wydała mi się sztuczna, jakby wymuszona. Przeszkadzały mi niektóre zwroty, typu: krew na białym prześcieradle czy ciepły uśmiech rozjaśniający twarz.

Potem wyskoczył android-pielęgniarz i nie spodobała mi się jego nazwa. W moim odczuciu zbyt łatwo załatwiłeś sprawę, no, ale limit… Dalej, mamy odległą przyszłość, fantastyczne podróże w kosmos, a trzeba mówić androidowi, żeby zgasił światło i zasłonił rolety. Wiem, że Tantis mógł to powiedzieć do androida z myślą, że owe czynności wykona automatycznie komputer pokładowy, ale i tak wyobraziłem sobie andrioda-pielęgniarza naciskającego wyłącznik i ciągnącego za sznurek. ))

No i w tym momencie, nie wiem dlaczego, kupujesz mnie rodzinnym hologramem. Może sam chciałbym mieć taki hologram? Czytam już – nie powiem, że z zainteresowaniem – jakby z przymusu. Nie rozumiem tego zdania: Cała nadzieja w kamieniu skupiała się na chemii czy fizyce, jednak te nauki nie były w stanie go odkryć. Chyba cała nadzieja na odnalezienie kamienia? Czy w kamieniu może skupiać się nadzieja? I to na fizyce czy chemii.

Ale nawet ten problem ignoruję i czytam dalej. Aż w końcu, znowu rozczulasz mnie wyznaniem Tantisa. Ja nie wierzę w to, że ludzie się zmieniają, ale uważam, że jesteśmy niezwykle skomplikowani. I może się wydawać, że w kimś – a nawet w nas samych – nastąpiła przemiana, a tak naprawdę jakaś część osobowości została uśpiona, a obudzona inna. Albo destrukcyjne dążenia wynikały z chęci ucieczki od nierozwiązywalnych problemów, ale na horyzoncie pojawiło się światełko, które wskazało – niekoniecznie właściwą – drogę.

Dlatego nie trafia do mnie puenta, bo nie wierzę, że serce głupca można zamienić w złoto. Głupiec pozostanie głupcem, a im prędzej sobie to uświadomi tym lepiej. Może Tantis ślepo wierzył w miłość kobiety, która ponad męża i liczną rodzinę postawiła nieosiągalny cel?

Przeszkadzały mi: emocjonalne dialogi wprowadzone od pierwszego zdania, purpurowe zwroty, fantastyka na doczepkę (raczej przeszkadza w odbiorze), niezrozumiałe zdanie (może tylko ja je nie rozumiem), dość oczywista i, moim zdaniem, nie do końca trafiona puenta. No, ale rozczuliłeś mnie i nic na to nie poradzę. Podobało mi się. ))

 

–Jednak w życiu przychodzą momenty, kiedy człowiek dostaje dar od losu.

Po półpauzie brakuje spacji.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Trochę mi przybliżyłeś, Ślimaku Zagłady, postać smoka. Jednak, wciąż uważam, że smok na szlaku byłby częstym celem dla śmiałków i choć większość mogłaby nie przeżyć (dlatego wycofuję się z bezbronna), to raczej znaleźliby się tacy, którzy rozwagą i przygotowaniem przewyższyliby wspomniany oddział rebeliantów. EDIT. Przecież smok okazał się do pokonania.

 

Pozdrawiam.

PL

Dobry wieczór!

 

Historię opowiadasz w trzech scenach. Najbardziej podobała mi się pierwsza. Jest rozpoczęta, rozwinięta i zakończona – widać to jak na dłoni. Bez trudu wyobraziłem sobie krasnoluda, rzucającego za siebie ostatnią kwestię.

Druga, w moim odbierze, jest łącznikiem. Ta scena stoi dowcipem i nie sądziłem, że będę kiedyś bronił wulgaryzmu, ale rzeczywiście się przy nim uśmiechnąłem. Zarzuty CMa są uzasadnione, ja jednak dodam, że urok krasnoludów (mało wiem o krasnoludach) polega na tym, że to takie swojaki-prostaki. I choć można wulgaryzm złagodzić, to jednak są ludzie, którzy właśnie tak reagują w podobnych sytuacjach. A szlag – mało kto tak dzisiaj powie. EDIT. Oczywiście, tekst nie nadaje się do czytania dla dzieci (właśnie przez wulgaryzm), ale – chyba świadomie – zostało poświęcone coś za coś.

W trzeciej scence przeżyłem lekki zawód. W jednym zdaniu ominął mnie wielki i krwawy bój. Wprawdzie nie jestem miłośnikiem krwawych walk, ale zabicie smoka – i to przez krasnoluda – jest nie lada wyczynem. Zadziałał mechanizm psychologiczny i pierwszą, emocjonalną reakcją był właśnie zawód. Jednak rozumiem, limit. Trochę nadrabiasz w następnym akapicie, ale puenta wynagradza mi niezbyt dotkliwe cierpienia. Przecież większość alchemików było hochsztaplerami świadomie żerującymi na głupich panach.

Co mi zgrzytnęło:

Smok w opowiadaniu jest traktowany jako zjawisko normalne – tam jest smok, rzecz oczywista. Ale krasnolud ma skąpą wiedzę na temat niesamowitej istoty, która blokuje na tyle ważny szlak, że nie idzie go ominąć. No i teraz mam problem. Muszę założyć, że smok śpi i śpi długo, licząc w latach, a co najmniej w miesiącach. Można założyć, że magiczna istota nie musi często jeść i załatwiać swoich smoczych spraw, ale w trakcie snu byłaby bezbronna.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Na 100%. :DDD

Przy takim stopniu abstrakcji trudno mówić o 100% pewności. W sumie to uważamy, że czarne dziury istnieją, bo tak wychodzi z kosmicznie skomplikowanych równań, my widzimy tylko szybko zakręcające światełka.

 

Niby tak, ale dlaczego, ciągle jeszcze nie wiadomo? Z tym cieplejsze, prawda, niby tak, ale co oznacza i z czego wynika: so-so. Mamy za mało oka na świat, a te satelity jeszcze go nam, nie za długo zaczną przesłaniać. ;-)

Z tego, co rozumiem, to z grawitacji. Owe obszary były delikatnie gęstsze i materia zaczęła się wokół nich skupiać.

Prawda, choć myślę, że niedługo mogą się wzajemnie porozwalać. Tylko, kto to potem posprząta?

@silvan

 

Okropności i niepotrzebny przepych (bo, moim zdaniem, jest uzasadnienie budowania, np. Bazyliki św. Piotra – to nie jest najlepszy przykład, ale najbardziej jaskrawy) są faktem i zjawiskiem coraz częstszym. Jeśli Kościół nie zrobi z tym porządku, to upadnie, a jeśli upadnie, to huk będzie słychać na całym świecie, choć pewnie nie od razu.

Chciałbym zakończyć rozmowę na ten temat, bo nie wyczerpiemy tematu, a miejsce nie jest odpowiednie.

@Irka_Luz

 

To był Newton, wierzę, że coś musiał odkryć, jeśli nie prawdy o świecie, to może jakąś prawdę o sobie. Być może eliksir, tak czy siak musiały być tam procenty, nie wyobrażam sobie eliksiru nieśmiertelności bez procentów. ))

Ja też widzę w tym rękę Boga, nie ważne, jak pojętego.

Sądzę, że na wielkie odkrycia mają wpływ przynajmniej dwa czynniki. Geniusz jednostki czy kilku jednostek oraz czasy, które muszą dojrzeć. Czasy dojrzały, a geniusze są zawsze. )) Niektórzy uważają, że autorytet Newtona zaważył na tym, że musieliśmy aż tyle czekać na nową, dokładniejszą teorię grawitacji. Mianowicie, Newton twierdził, że czas i przestrzeń są absolutne, co się okazało – delikatnie mówiąc – nie do końca prawdziwe.

 

Cieszę się i dziękuję za klik. ))

 

@Asylum

 

Mam na myśli wiele czarnych dziur, które powstaną na końcu, nie na początku wszechświata (jak twierdzi Hawking ). Oczywiście, światło, które przekroczyło horyzont zdarzeń już nie wróci. W ogromnym Wszechświecie zostaną tylko supermasywne czarne dziury i ja pozwoliłem sobie założyć, że zostanie ostatni kwazar. Mamy niemal pusty kosmos, w nim kwazar, ale są jeszcze fale grawitacyjne (pozostałości po zderzeniach czarnych dziur), promieniowanie Hawkinga i fotony, które w nic nie uderzyły ani nie wpadły do żadnej czarnej dziury. Jeśli zniknie kwazar, to zakończy się ostatni czasowy proces. Czas płynie, ale nie ma punktu odniesienia (zegara). Owe fotony i inne cząsteczki płyną sobie, ale Penrose stwierdził, że zaczną się sprężać – na co zresztą znalazł matematyczne triki – i jak już się jakieś zderzą, to powstanie cząsteczka masowa i zarazem początek nowego eonu. Tutaj Penrose robi długi i zawiły (nie do końca dla mnie zrozumiały) wykład o entropii.

Parowanie jest niepotwierdzoną teorią, Hawking jakoś to tłumaczył, ale przyznam, że nie zapamiętałem. Zawsze interesowały mnie zjawiska ogólne, a nie technikalia. ))

Tak czy inaczej istnienie fal grawitacyjnych jest potwierdzone.

 

Tak, zdają się cieplejsze, lecz niewiele na razie nie za wiele z tego wynika. Zobaczymy. ;-)

Tyle, że wydaje się, że w obszarach cieplejszych występuje większe zagęszczenie materii. Znaczy w przyszłości będą tam gromady i supergromady galaktyk.

 

@Outta

Zresztą ja lubię się douczać, kiedy wymaga tego kontekst opowiadania.

Też lubię, kiedy mam dodatkowy motywator. Wtedy to mniej boli. ))

 

A dlaczego nie? :) Czytałeś “Drooda” Simmonsa? Książka o Dickensie niby, w dodatku horror, napisana tak, że przy niektórych scenach robiłem mimowolnie “wow!”.

Nie, nie czytałem. Przyznam, że mam ogromne braki we współczesnej beletrystyce.

@Asylum

 

Leibnitz był bez wątpienia wybitnym filozofem, stawiam go w trójce największych, obok Platona i Arystotelesa. Leibnitz od dziecka zamiast romansów czytał dzieła filozoficzne. Newton zaczął edukację bardzo późno i sądzę raczej, że wielki umysł miał Leibnitz, a Newton genialną intuicję.

 

Trochę znaków jeszcze miałeś, czemu nie wzbogaciłeś?

Odpowiadam na to pytanie we wcześniejszym komentarzu. Podkreślę dla Ciebie wybrane fragmenty.

 

Nie rozumiem, bo tak czy tak nie zauważy, ponieważ przeniknie? Chyba że inny zegar masz na myśli?

Jasne, że nie zauważy. Foton nie jest w stanie niczego zauważyć, to metafora, wiem, że ten fragment nie jest ścisły.

Miałem na myśli ostatnią ogromną czarną dziurę, które – jak się powszechnie przyjmuje – zostaną w końcowej fazie ewolucji Wszechświata. Czarna dziura – z tego, co wiem – pochłania także światło, więc jeśli wyparuje (bo czarne dziury w końcu wyparują, emitując promieniowanie, które – według przewidywań Penrosa – będzie miało wpływ na rozkład materii w przyszłym eonie) ostatni masywny obiekt, to foton będzie leciał w nieskończoność.

 

Hmm, rozkład. Chyba zależy. Penrose?

To okropne uproszczenie jest na potrzeby tekstu. Penrose twierdzi, że w tych miejscach, gdzie były ogromne czarne dziury, powstanie promieniowanie (promieniowanie Hawkinga), które sprawi, że w pierwszej fazie nowego eonu, pewne obszary w małym, gęstym i gorącym Wszechświecie, będą odrobinę cieplejsze od innych. Jest to widoczne na zdjęciach mikrofalowego promieniowania tła, a teoria Penrosa – na razie nieweryfikowalna, jak zauważył silvan – ładnie to tłumaczy.

 

Ledwie zakopano bezgłowe ciało lorda protektora, a wyspę nawiedziła wielka plaga.

Być może, przemyślę. Chyba zależy od tego, czy chcę wiązać zarazę z masakrą zwłok, jakby nie patrzeć, twórcy przyszłego imperium.

 

Kurcze, Pop, jabłko trudno zmiażdżyć swoim ciężarem, chyba że nadgnite, przeleżałe, już rozkładające się. Czuję, że jest symboliczne, ale użyłeś w konkrecie. Nie wiem. ;-)

Przyznam, że nawet o tym nie pomyślałem. Wiesz, to nie jest jabłko marketowe. Mogło być w różnym stanie, zanim jeszcze spadło z drzewa. Leżało na ziemi przez jakiś czas, było gorąco, a Isaac klapnął na pewniaka z kilkunastu centymetrów.

 

Dziękuję i pozdrawiam.

PL

Cześć, Outta ))

 

No i Newton, który przegapia jabłko i zamiast zając się nauką, jeszcze więcej czasu niż zwykle poświęca religii. I jeszcze bardziej brnie w alchemię, bo to chyba miałeś na myśli w ostatniej części?

Tak, dokładnie. Z początku chciałem to opowiedzieć, ale uznałem, że nie zmieszczę się w limicie. Więc postanowiłem pokazać, licząc, że część czytelników zna historię Newtona albo zaciekawiona doczyta. Miałem świadomość, że nie będzie to tekst dla wszystkich.

Newton studiował, a potem wykładał w Kolegium Świętej Trójcy, a sam w nią nie wierzył (w Trójcę, nie w Kolegium :) ) Posada profesora wiązała się w tym czasie z przyjęciem święceń kapłańskich, a nawet zwykłe ujawnienie heretyckich poglądów było niebezpieczne. W moim opowiadaniu Newton nie dostaje znaku od Boga, czyli nie spada mu na głowę jabłko i – wedle własnych przekonań – odchodzi z uczelni.

Bardzo przyjemnie przeczytać komentarz czytelnika, który dzieli się własną interpretacją, bo niezależnie od niej, znaczy to, że musiał nad tekstem myśleć, co jest – w moim przekonaniu – jedną z najważniejszych cech dobrej literatury. Przyznam, że ja często chowam interpretacje dla siebie, bo albo są zbyt osobiste, albo nie dość jasne, albo nie mam pewności, czy czegoś sobie nie roję. Prosto pisząc, wymaga to pewnej odwagi.

Chciałem, aby zakończenie otwierało drogę do własnych interpretacji. Szczególnie podoba mi się ta z eliksirem życia, w końcu butelka jest szmaragdowa. Już widzę te tłumy ustawiające się w kolejkach po trzeci tom sagi o nieśmiertelnym Newtonie. ))

Dodam jeszcze – choć może nie powinienem – żeby mocniej uzasadnić wstęp, który Ci i chyba krarowi (jeśli go dobrze zrozumiałem) nie pasował do reszty. Otóż liczba znaków nie jest przypadkowa. A Newton mógł odkryć coś, co stałoby w sprzeczności z jego głęboko religijną wizją świata.

 

Pozdrawiam i dziękuję za polecenie.

PL

 

P.S.

@DanielKurowski1

Mylnie sądziłem, Danielu, że odpowiedziałem na Twój komentarz, ale byłem tak pochłonięty odpowiadaniem na pozostałe komentarze, że jednak o nim zapomniałem, przepraszam. Cieszę się, że pomimo niejasności lektura była przyjemna.

Pozdrawiam.

Nie ma rozdziału kościoła od państwa, nie ma różnicy pomiędzy złodziejem udającym wiarę i łożącym na kościół a kimś prawdziwie pobożnym, bo to nie o wiarę chodzi ale o biznes. I na tym samym absurdzie opiera się religia w szkołach

Nie ma rozdziału Kościoła od państwa i nie będzie. Znaczy, można wprowadzić regulacje prawne, ale albo będą one fikcyjne, albo posłużą do wyrugowania katolików z życia publicznego. Aby to uzasadnić musiałbym odwołać się do przyjętego przeze mnie poglądu na filozofię religii i, jak wspomniałem, mojego rozumienia natury ludzkiej.

Są kraje, które wprowadziły takie regulacje. Np. Francja albo USA. W Stanach, które odziedziczyły antykatolicyzm – częściowo uzasadniony – po Anglikach, w praktyce oznaczało to zablokowanie dostępu do wysokich urzędów dla katolików. Oczywiście był nawet katolicki prezydent, który skończył tragicznie. W sumie to Amerykanie wybrali na ten urząd kolejnego katolika, ale, jak sam przyznaje, jest katolikiem kulturowym, co przekłada się na to, że wierzy w to, co mu w katolicyzmie odpowiada. A Francja z chęcią wchłonęłaby Kościół, bo to bardzo praktyczne.

Znacznie ważniejszym podziałem był, bo już go nie ma, podział na władzę świecką i duchowną. Odegrał on, moim zdaniem, wielką rolę dziejową.

Kościół to ogromna instytucja. Unikalna w dziejach świata. Owa instytucja wielokrotnie się degenerowała. Tak było w XII wieku, w XVI, w XIX, historia Kościoła przypomina sinusoidę. Ale obecnie, w moim przekonaniu, jest w najgłębszym kryzysie, a nie ma już ani jednego społeczeństwa, które byłoby w większości katolickie i wątpię, aby znalazły się siły, zdolne do dźwignięcia, nie tyle moralnego – bo ono jest wtórne – co intelektualnego.

Sądzę, że Kościół w Polsce zostanie odsunięty od życia publicznego, a będzie tak, bo Polacy przestaną być katolikami. I oczywiście można przestać nauczać religii w szkołach, nawet byłbym za – bo w pewnym sensie szkodzi to Kościołowi – ale w gruncie rzeczy nie ma to znaczenia. Może o tyle, że jest to źródło utrzymania wielu księży z bardzo biednych parafii.

Dziękuję, PanieDomingo, za miłe słowa.

 

 

Cześć, krar.

Jest zawiłe, cóż, ja chyba inaczej nie potrafię. Czy możesz mi wskazać o jakie wtręty Ci chodzi?

Newton nie miał wizji, rzecz działa się na jawie, w “moim” świecie jabłko spadło nieco wcześniej, przez to nie wylądowało na głowie Newtona tylko na ziemi, zmieniając jego życie. ))

Rzeczywiście jest kilka nawiązań i trzeba trochę znać biografię Newtona.

 

Pozdrawiam

PL

Cześć, PanieDomingo.

 

Najpierw kilka uwag:

 

Rzut oka na schemat z księgi Anatomia bestiarum. Czyli o budowie źwierzów słów kilka. Z przydatnymi rycinami autorstwa M.M.S. i uczeń alchemika był gotów do operacji.

Tytuł dałbym w cudzysłów. Jest długi, z kilkoma kropkami i, w moich oczach, robi bałagan w zdaniu.

 

Koza zaczęła stawiać czynny opór.

Chciałbym to zobaczyć.

 

Podczas gdy dusze flaszeczek odlatywały do Szklanego Nieba, gdzie oczekiwały Dnia Recyrkulacji, do pomieszczenia wpadł Maciej, siwobrody alchemik.

Rozbawiłeś mnie. ))

 

Bećka zeskoczyła ze stołu i podbiegła do mężczyzny. Mistrz i uczeń poprawili zmierzwione w zamieszaniu włosy i pogniecione ubrania.

W moim przekonaniu do usunięcia. Można się tego domyślić, a zmierzwione w zamieszaniu to niemal aliteracja. Jak już się zatrzymałem, to dodam, że zlikwidowałbym któreś “i”.

 

Zgrabnie napisana, humorystyczna historia. Choć nie do końca łapię, dlaczego kamień filozoficzny miałby zmieniać w kozę. Na portalu czytałem już kilka opowiadań, w których zwierzę albo przedmiot nagle zaczęły mówić i za każdym razem zaskakuje mnie to coraz mniej, jednak udało Ci się nadać tekstowi pewien urok, który uśpił moją czujność.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Cześć, bruce.

 

Cieszę się, że spodobało Ci się moje opowiadanie.

Starałem się wyjść od skali kosmicznej, a skończyć na konkretnej jabłoni. Biednego Cromwella wykorzystałem podobnie, jak jego rodacy…

Punktem zwrotnym jest nieco komiczne zmiażdżenia jabłka i od tego momentu zostaję przy bohaterze. Nie wiem, czy poruszam aż tyle kwestii. Przede wszystkim chciałem zwrócić uwagę na potrzebę zrozumienia świata oraz własnego w nim miejsca.

Niestety, ile bym znaków nie napisał, to nie odpowiem na pytania: Skąd jesteśmy? I dokąd zmierzmy? Chciałem jedynie zasygnalizować problem w charakterystyczny sposób.

 

@silvan

 

Nie wiem dokładnie, o co chodzi z tą skalą, ale u Penrose'a skala jest nieskończona, i to nieskończona dwojako. Książkę może przeczytam. Z tym, że z biegiem lat lista książek, które chciałbym przeczytać, rośnie, pomimo że czytam coraz więcej. Już dawno zdałem sobie sprawę, że nie dam rady przeczytać wszystkiego. Może dojdę do niej naturalnie, tak chyba jest najlepiej.

 

@leniwy2

 

Tak, Sir Roger Penrose.

Dziękuję.

 

 

 

Pozdrawiam i dziękuję za komentarze.

PL

Cześć, Ambush.

 

Mam trochę uwag, pozwolisz, że się nimi podzielę:

 

Ten sen powracał od dłuższego czasu.

Oburącz trzymałem swojego koguta – drżąc z zachwytu i przerażania – a niebo mknęło w moją stronę z zawrotną prędkością.

 

X

Sen ten tłumaczyłem…

Dwa z trzech pierwszych akapitów zaczynasz niemal identycznie. To, rzecz jasna, żaden błąd, ale aż się prosi, żeby znaleźć inne słowa.

 

Przyszedłem na świat jako bękart… jednak wykorzystując – w równych częściach – urok, wiedzę i brak skrupułów – osiągnąłem wiele.

Półpauzy doskonale utrudniają zrozumienie tego zdania.

 

Chcąc począć kamień filozoficzny zarzucił naukę i ostatnie miesiące życia spędził na chędożeniu dziewek.

Zmarł wycieńczony i rozczarowany, a ja odziedziczyłem praktykę medyczną i szczyptę tajemnicy.

Chyba powinien wychędożyć jedną i poczekać z dziewięć miesięcy. No, ale skoro wybuchł mu umysł…

 

W międzyczasie dorobiłem się majątku, zostałem szlachcicem, a nawet królewskim doradcą.

Dużo ciekawych rzeczy zdarzyło się w międzyczasie. Ta zdawkowa informacja zaburzyła rytm opowieści.

 

Moje palce, kubrak, a nawet siodło zdobiły klejnoty(+,) a ja nie mogłem przestać marzyć o innym kamieniu.

Wstawiłbym tu przecinek.

 

Kupcy kochali mnie bezgranicznie – bo wybierałem zawsze to co najlepsze. Pacjenci ufali mi ślepo, wybaczając zachłanność i fałszywe obietnice.

Byłem słynny i bogaty ale nie miałem przyjaciół.

Nie wierzę w ani jedno słowo.

 

Urządziłem sobie pracownię w jaskini, niedaleko miejsca straceń.

Czym jest miejsce straceń?

 

Nie widząc rozwiązania problemu – zawarłem pakt z czartem i otrzymałem od niego jajo wykonane z błękitnego kryształu.

Diabeł wyskoczył z kapelusza. EDIT. Po ponownym przeczytaniu stwierdzam, że półpauza jest zbędna.

 

W fazie separatio, na ciemnym popiele wykwitły zachwycające, mleczne, kalcytowe kwiaty. Ja zaś zacząłem śnić prorocze sny, za które król nagrodził mnie kilkoma wioskami.

Więc taki jest nasz bohater. Pomimo bogactwa marzy jedynie o większym bogactwie.

 

Wreszcie, by przejść putrefacio – fazę gnicia, odciąłem głowę Cezarowi, a następnie syciłem miksturę cuchnącymi koralami jego krwi.

To Cezar był jego zwierzęcym towarzyszem, niby kot i pies, czy tylko potrzebował go do eksperymentu?

 

Wtedy potrafiłem już lewitować i byłem w stanie uleczyć chorych stojących na progu śmierci. Przywróciłem też do życia Cezara.

No tak, tego nie przewidziałem.

 

Powoli pojmuję(+,) jaki kamień sprawi, że na wszystko spojrzę z innej strony.

Wstawiłbym tu przecinek.

 

Opowiadanie zaczyna się nieźle, choć dla mnie nieco topornie. Wrzutka z kamieniem filozoficznym w kobiecym łonie jest nawet zabawna. Niestety przeskoki w czasie, które załatwiasz kilkoma napakowanymi zdaniami, burzą efekt komiczny. Myślę, że Twoja historia potrzebuje więcej znaków, wyskakujące z kapelusza absurdy zaczęły mnie nużyć i od połowy czytałem bez zainteresowania.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Poszukiwania kamienia wciąż trwają, a nauka (w ścisłym znaczeniu tego słowa) wskazała nową drogę.

Teorię znam z książki autora, którą przeczytałem dwukrotnie, a której sporą część wciąż nie rozumiem. Wiedzę uzupełniłem dostępnymi w sieci wykładami. Przyznam, że ze znanych mi teorii, Konforemna Kosmologia Cykliczna wydaje się najbardziej szalona.

To raczej stylizowany i bardzo uproszczony opis pewnej teorii kosmologicznej, która świetnie uzasadnia świat alternatywny, a poza tym nadaje całości tajemniczą nutkę o gnostyckim zabarwieniu (przynajmniej chciałem, żeby tak było). Ale nie będę się sprzeczał o zakres jednego pojęcia. ))

@Ambush

 

Dobrze, że widzisz fanatyzm, bo taka jest moja postać. Fanatycznie uprawiana alchemia jest, że tak powiem, w gwiazdkach, a jej rezultaty widoczne są w ostatnim fragmencie.

A kamień, właśnie, Ambush, gdzie i czym jest kamień?

 

Cześć, silvan.

 

Filozofii, na szczęście, nie ma. Kamień jest, przynajmniej próba jego odnalezienia przez jeden z największych umysł w dziejach. Kto wie, może spłonął rozbity na tysiące rękopisów, których złożenie w całość przerosło nawet Newtona.

Tak, masz rację, sam się hamowałem, a i tak naskrobałem masę znaków.

Tutaj musiałbym zrobić dyletancki wywód o: Traktowaniu wiary poważnie (bo tak ją kiedyś traktowanie, podobnie jak dziś fizyczkę czy matematykę). Procesie historycznym, który uformował katolicyzm, i jego atrybutach. Opieraniu wiary na rozumie (oczywiście, na ile to możliwie), a nie na uczuciach.

A co do obrządków i budowli. Cóż, kiedyś, dla niepiśmiennego chłopa, ta godzina spędzona w kościele była jedyną chwilą obcowania z wysoką kulturą. Ale świat się zmienił, a KK jakby tego nie zauważył. Teraz, gdy próbuje rozpaczliwie coś zmienić, jedynie przyśpiesza własny upadek. A tak szczerze, to sądzę, że większość kleru, a zwłaszcza od biskupa wzwyż – zresztą tak, jak większość kulturowych katolików – po prostu straciła wiarę.

Przyznam, że historia jest dla mnie kuriozalna. No, nie cała, ale jej puenta, bo ani pani katechetka, ani Kolegium Kardynalskie, nie jest w stanie stwierdzić, czy ktoś zostanie zbawiony czy potępiony. Jasne, że katolicyzm przyjął kult świętych, ale tu sprawa znowu się komplikuje. KK nie potępił nawet Stalina czy Hitlera, bo nie znał stanu ich “duszy” przed śmiercią.

Chyba zgodzimy się, że ocena ze sprawdzianu daje pewien wzgląd wgląd w znajomość przedmiotu, a nie w stopień religijności.

A, co do katechetek. No, to już tragedia. Tak, jak zdarzają się księża gadający różne głupoty (nie wchodzę w politykę), tak rozsądna katechetka, która rozumie swoją profesję, to prawdziwa rzadkość. W moim liceum katechetka opowiadała, że dowodem na to, iż Żydzi są Narodem Wybranym, jest fakt, że II Rzeczypospolita była bogata (kobieto, kto cię uczył historii?). Potem przenieśli się do USA i proszę, tam jest bogactwo. Opowiadała też, że kiedyś zabobonnie wierzono, że dusza ludzka ukryta jest w nerkach, a nie jak teraz w sercu i może w tym coś jest, bo pacjenci po przeszczepach czują obecność innej osoby. I tylko te dwie głupoty zapamiętałem, a ile (na szczęście) mi umknęło?

 

P.S.

Czytałem Twoje pierwsze teksty i widzę, jaki zrobiłeś progres . Gratuluję!

Krótkie ad vocem. ))

 

Wręcz przeciwnie, compadre – ciąłem do limitu jakieś 150 znaków. I też się zastanawiałem, czy nie wywalić tego, ale stwierdziłem, że nie. “Jest światełko w tunelu” jest ogólnikowe, natomiast “Jest światełko w tym tunelu” jest bardziej osobiste, chodzi o ten konkretny tunel, ten do którego sam wlazł i teraz czuje ulgę bo widzi, że na końcu jest jakieś światełko.

Ja bez “w tym” zrozumiałbym to zdanie dokładnie tak, jak napisałeś. Czytając nasunęło mi się wyobrażenie bohatera w środku tego konkretnego, fizycznego tunelu, o którym wspominasz kilka linijek wcześniej. Rzecz jasna zrozumiałem, że nie o to autorowi chodzi, ale zatrzymałem się na chwilę.

 

Jestem bardzo poważnie uprzedzony do kleru i instytucji kościoła katolickiego, dlatego to musiało się pojawić. Do chrześcijaństwa jako religii nic nie mam, jednak sformalizowanie wiary i ustalenie jakiejkolwiek hierarchii jest debilizmem, który ma na celu nic innego jak wyduszanie pieniędzy z naiwniaków. Stąd ta szpila.

Zastanowiłbym się nad tym debilizmem. Każde społeczeństwo potrzebuje kapłanów, z tym, że już nie kapłanów katolickich. To jest jeden z moich koników i mógłbym napisać wiele stron, którymi zmęczyłbym siebie, Ciebie i nieszczęśnika, który raczyłby to przeczytać. Ogólnie – mamy różne pojęcie natury ludzkiej.

 

Dlatego, że bohater tak napisał. I tak, miałem świadomość, że byli też późniejsi niż średniowieczni mistrzowie alchemicy, jednak nie uznałem z stosowne wspominać o nich, bo to dopiero wyglądałoby jak nabijanie znaków do limitu.

Można w ogóle wykreślić średniowiecznych, ale zdanie wymagałoby przebudowy. Gdy pierwszy raz zwróciłem na to uwagę, to wpadł mi pomysł na opowiadanie, więc powinienem Ci raczej podziękować, a nie czepiać się szczegółów. ))

|Taka miała być. A jak się modlisz (jeśli się modlisz), to o co?

Załóżmy że o pokój na Ziemi. Czyli w tym momencie chcesz by wszelkie waśnie i animozje zniknęły. Ludzie mają ponoć wolną wolę, więc nie zmienisz ich nagle. Bóg podobno w tę wolę nie ingeruje, więc on magicznie ich nie zmieni. Co więc niby bóg robi? Pozwala nam być takimi jakimi chcemy. Więc jeśli Ci współcześni alchemicy twierdzą, że wiedzą co robią, to ich twierdzenia wynikają z przekonań. Bóg pozwala im mieć te przekonania, więc pozwala im się mylić albo nie mylić. Bohater modli się, by Bóg pozwalał im się nie mylić bardziej niż mylić. Wiem, pokręcone i cięzko mi to wytłumaczyć, ale dla mnie ma to sens i dlatego tak wygląda. Dodatkowo to pokazuje pewien dystans jaki bohater trzyma do kwestii wiary, jednocześnie w tym momencie twierdząc, że jego modlitwy są szczere. A nie są, bo wynikają ze strachu jaki odczuwa. Ale o bohaterze jeszcze za chwilę.

Tutaj problem jest złożony. Zasadniczą kwestią jest pojmowanie Boga, bo Bóg rzymskokatolicki różni się diametralnie od Boga protestanckiego w wydaniu luterańskim, a protestantyzm rozbity jest na tysiące odłamów, które różnią, mniej lub bardziej, kwestie teologiczne.

Zostawmy moją modlitwę, bo to kolejny temat rzeka, z tym, że bardzo osobisty.

Dobrze, załóżmy, ale to modlitwa kontrowersyjna, bo pokój może nastać, jak się w końcu wyrżniemy. Wolna wola to jedno z zasadniczych pojęć antropologicznych, które różnią katolicyzm i protestantyzm. Twojemu rozumowani zdecydowanie bliżej do katolicyzmu (nie wiem, czy zastanowiłeś się nad pochodzeniem bohatera, bo musiał wyrastać w podobnej tradycji). Z tym, że z katolickiego punktu widzenia, ta modlitwa jest bez sensu, bo oni mają wolną wolę i mogą się równie dobrze mylić, jak i nie mylić, i Bóg nie musi im tego pozwalać. Wygląda to tak (po Twoim wyjaśnieniu), jakby bohater chciał, żeby Bóg zawiesił wolną wolę, ale nie całkiem, powiedzmy jakieś 80%.

Nawiasem, ja raczej myślałem, że chciałeś napisać: Boże, nie pozwól im się pomylić. Ale nie można przeoczyć tej przebrzydłej )) aliteracji, dlatego stworzyłeś tak dziwnie brzmiące zdanie.

 

Rozbuchany = przesadny. W Świebodzinie stoi rozbuchany do gigantycznych rozmiarów pomnik, dla mnie będący szpecącym krajobraz dziwem, które mówi tylko tym, że w tym kraju są debile (jeśli kogoś w tym momencie obrażam, to musi z tym handlować, bo ja zdania w tej kwestii nie zmienię), uważający Jezusa za króla Polski. I tak, Ziemia jest rozbuchanym/przesadzonym w rozmiarze pomnikiem ludzkiej głupoty, wynikającej z pewnych zgubnych dążeń.

Rozumiem to porównanie i do pomnika Jezusa w Świebodzinie pasuje jak ulał. Bo jest on rozbuchany dwojako: zarówno przez twórców, jak i przez media. Nie wiem za to, kto miałby rozbuchać Ziemię. Choć może się czepiam, w gruncie rzeczy zgadzam się z Tobą. Ale ja nie nazywałbym ludzi debilami, bo w coś tam wierzą. Są ludzie, który wierzą w komunizm (szczerze wierzą) oraz tacy, który wierzą w wolny rynek (niby wolne, ale, np. monopole są be). Nie zgadzam się ani z jedną opcją, ani z drugą. Dla mnie w gruncie rzeczy nie różnią się od siebie, a ich spory mnie bawią, ale nie nazwę ich, ot tak, w komentarzu, debilami, bo mógłbym kogoś urazić i to w najczulszy punkt.

Oczywiście nikomu nie będę mówił, co ma pisać pod własnym opowiadaniem, przedstawiam tylko swój punkt widzenia. A robię to dlatego, że zgadam się z Tobą i uznawanie Jezusa za króla Polski (pomijając szczegóły typu – dlaczego akurat Jezus miałby królować nam, a nie Niemcom) świadczy o głębokim niezrozumieniu rzeczywistości.

Nie wiem czy wiesz, ale Jan Kazimierz ogłosił Maryję Królową Korony Polskiej, co było później potwierdzane w oficjalnych dokumentach państwowych. A wtedy, dla współczesnych ludzi, ten akt miał swoją wagę. A III Rzeczypospolita w oczywisty sposób odwołuje się do tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów i kolejne rządy – a przecież rządzili postkomuniści, liberałowie, etc. – nigdy tego nie odwołały.

On nie czuje się do końca winny, a przynajmniej nie przyznaje się przed innymi. O błędzie jakim było ruszanie tego czegoś mówi, że błąd “popełniliśmy” – my, nieokreślona grupka, czyli czuje się tylko współodpowiedzialnym. Ale kiedy mówi o płaceniu, mówi że płaci “on” – czyli za błędy jakiejś grupy osób on płaci solo, robi z siebie człowieka gotowego do poświęceń. Pisałem te dziennikowe logi tak, jak zrobiłby to megaloman, który podejrzewa, że kiedyś może się do nich dorwać i który w pokrętny sposób wybiela się i próbuje rozmyć prawdę. Popatrz na kolejny log:

Niestety za dużo ode mnie wymagasz. Mógłbym czytać Twoje opowiadane dziesięć razy, a i tak bym na to nie wpadł. Czy to przez własne ograniczenia, czy przez to, że szukam w opowieściach czegoś innego niż fabularnych niuansów. Ale fajnie, że wyjaśniłeś. Teraz opowiadanie, w moich oczach, stało się spójne.

Człowiek orkiestra z Twojego bohatera. Bada, niszczy, ewakuuje i jeszcze chce przewodzić. ))

 

A czegoś, się, bro, spodziewał? :) Ja nie jestem jakiś numerolog, Ba!, ja nawet matematykę słabo ogarniam, żeby bawić się w jakieś głębsze szyfry. To tylko prosta prawidłowość :)

Nie chodzi o to, że to było trywialne. To duży plus, bo ktoś spokojnie może zgadnąć. Choć są w tym luki, np. zostaje 00, i dlaczego liczyć tylko te cyfry arabskie, a nie liczyć dat, no i co z Pierwszej Ery…

Nie potrzebnie Niepotrzebnie, moim zdaniem, wyjaśniłeś zagadkę.

 

P.S. Zastanawiałem się przez moment, dlaczego nazwałeś to opowiadanie tak dziwacznie. Cóż, nigdy nie byłem zbyt spostrzegawczy. Takimi smaczkami Twój tekst stoi, ale ja, niestety, mam chłopskie podniebienie.

Cześć, Outta.

 

Najpierw kilka luźnych uwag:

 

Bo jeśli istotnie tak jest, to albo mamy do czynienia z magią, albo z technologią zaawansowaniem przekraczającą naszą wiedzę naukową.

Przyznam, że mam problem z tym zdaniem. Po pierwsze: dlaczego zaawansowaniem? Zaawansowanie sugeruje, że jest jakiś proces, który się rozwija, a przecież wspomniana technologia może być zupełnie inna. Ale jeśli pozbyć się zaawansowania, to zdanie robi się trochę zbyt „ąę”.

 

To naprawdę niesamowite! Przesłane materiały były prawdziwe, ekipy drążące tunele pod kolej próżniową naprawdę odkopały coś niewytłumaczalnego.

Powtórzenia, być może celowe, ale dalej powtarzasz, już z pewnością celowo, „niewytłumaczalnego”, co, w moim odbiorze, psuje zamierzony efekt.

 

Każdy obiekt, który opuściliśmy do dziury(,+) zamienił się w czyste złoto.

W powyższej formie zdanie wydaje mi się czytelniejsze.

 

Na jego obwodzie cztery gwiaździste pieczęcie. Generują nieznane promieniowanie, które tworzy kulistą barierę energetyczną.

Bardziej dokładne badania wskazują jednak, że większość wytwarzanej przez pieczęcie energii skupia się na centrum, w którym lewituje tajemniczy wielościan.

Uważam, że niepotrzebnie wspominasz o pochodzeniu energii. Można to wywnioskować z poprzedniego zdania i wyeliminować (niezbyt rażące) powtórzenia.

 

O 07:00 próbujemy wgryźć się w ściany groty od strony tunelu i usunąć pieczęcie.

Albo „Od 7:00 próbujemy…”, albo „O 7:00 spróbujemy…

 

Boję się.

Pojawiły się pierwsze przecieki do mediów. Liczyliśmy się z tym.

Lekka siękoza.

 

…wkładając rewelacje tabloidów pomiędzy bajki.

Dlaczego pomiędzy, a nie między?

 

Jest światełko w tym tunelu.

Dlaczego „w tym”? Mam wrażenie, że gdzieniegdzie specjalnie dopowiadasz, by dobić do limitu.

 

Watykan zgodził się przekazać wszystkie alchemiczne woluminy z tajnych archiwów, oczywiście za sporą opłatą. Normalnie szlag by mnie trafił, jednak popełniliśmy błąd. Teraz trzeba za niego zapłacić.

Cholerne klechy, chciwe nawet w obliczu zagłady świata.

 

Zawsze mi się udawało i muszę wierzyć, że sprowadzona dzisiaj grupka popaprańców, która uważa się za spadkobierców alchemicznej spuścizny średniowiecznych mistrzów, wie co mówi.

Dlaczego tylko średniowiecznych. A co z mistrzami starożytnymi, renesansowymi i późniejszymi?

 

Boże… Pozwól im się nie mylić.

Dziwna konstrukcja. To tak, jakbym się modlił – Boże, pozwól mi nie grzeszyć.

 

Czuję się(,+) jakbym nie spał od miesięcy.

Tu mi czegoś brakuje.

 

Ostatni dzwonek, później prędkość ucieczki przewyższy nasze możliwości.

Niby OK, ale „później” nie pasuje mi do „ostatni dzwonek”. Jest statyczne i nieokreślone. Wiem, że się czepiam.

 

Jak rozbuchany do astronomicznej skali pomnik, będzie przypominać ocalałym, że pewne dążenia bywają zgubne.

Co znaczy, że pomnik jest rozbuchany?

 

 

Podobał mi się klimat, który uzyskałeś w prosty sposób. Lubię Twój styl, nie jest porywający, ale za to klarowny. Na plus powtarzające się liczby. Nawet sobie wypisałem, ale po kilku niepowodzeniach zaniechałem tej zabawy.

Niestety tekst mnie nie porwał. Przyznam, że za pierwszym razem z grubsza zrozumiałem, ale dopiero drugie, dokładne czytanie pozwoliło mi na pełne zapoznanie się z historią. I nie byłoby w tym nic złego, gdybym znalazł w niej coś więcej niż zgrabną opowiastkę. Poza tym nie wierzę, że facet, który przyczynił się do unicestwienia życia na ziemi, zostanie nowym wodzem. Ja bym mu nie zaufał.

Przy okazji – fany konkurs. Nawet wpadł mi pewien pomysł.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

 

P.S.

 

@Mortecius – no dobra, jak chcesz to pokażę :)

 

Samolot ląduje za trzy godziny.

Zespoły drążące przenieśliśmy czternaście kilometrów dalej, teren zabezpieczony.

314

 

Studnia ma głębokość trzydziestu jeden metrów

Na jego obwodzie cztery gwiaździste pieczęcie.

314

 

tunel okalający grotę powinien być gotowy za trzy, cztery dni.

O 07:00 próbujemy wgryźć się w ściany groty od strony tunelu i usunąć pieczęcie.

3407

 

Jeszcze tylko trzydzieści jeden minut.

Sprawa wygląda niestety poważnie, proces przyspieszył czterokrotnie.

314

 

I będę się jeszcze modlił przez trzy godziny, które zostały do rozpoczęcia rytuału.

Wylatujemy o czternastej.

314

 

Teraz chyba jasne :)

I tylko tyle? ((

 

EDIT. A, zapomniałem. Ciekawy pomysł na kamień, doceniam.

Cześć, Finklo.

 

Napisałaś przyjemne i lekkie opowiadanie. Podobało mi się zestawienie dwóch różnych bohaterów, których w końcu ze sobą łączysz. Umiejętnie prowadzona fabuła i zgrabny styl towarzyszyły mi do ostatniej kropki.

Pomysł nie jest nowy, wszak Dick w swoim – moim zdaniem – największym dziele wykorzystał motyw komunikacji ze zmarłymi, a sama idea nawiązuje do kultu przodków, który trwa do dziś, choć niestety zanika.

I to jest moim zdaniem największa zaleta Twojego opowiadania. Przypominasz, że nie wyrastamy znikąd, że nasz świat nie zaczął się wczoraj, ale spoczywa na barkach wielu pokoleń. Połączenie bohaterów odczytuję jako symbol – umowny związek przeszłości z przyszłością, a raczej dawnego człowieka z nowym (mam tendencję do nadinterpretacji w kierunku własnego widzi mi się, więc na razie poczekam na sprostowanie).

Przyznam, że nie wszedłem gładko w opowiadanie. Brakowało mi wprowadzenia, w zamian dostałem od razu akcję, ale to tylko moje odczucia. Poza tym chciałbym więcej szczegółów dotyczących świata, zwłaszcza opisu technologii, dzięki której współcześni mogą rozmawiać ze zmarłymi. Rozumiesz, taki fantastyczny smaczek, który jakoś wytłumaczyłby mi te przenosiny człowieka na komputer, bo przyznam, że ja w takowe nie wierzę. Czasem brakowało mi opisów. Historia opowiadana jest głównie w dialogach, a część z nich, w moim odbiorze, toczyła się w próżni. Jednak, jak to zwykle przy dobrych tekstach bywa, w końcu się przełamałem.

Dwie uwagi:

Niby symulacje nie miały już hormonów, ale odruchy pozostawały. Sto procent trafień.

Symulacje, aby były autentyczne, musiały mieć niby-hormony w takim samym stopniu jak niby-odruchy. Symulowany musi być cały organizm. Tutaj też zachodziłem w głowę, w jakim stanie jest ten niby-organizm. Czy tuż przed śmiercią? Czy w sile wieku? I czy został może pozbawiony cielesnych dolegliwości?

 

O dziwo, wciąż miała nielegalną kopię sukinsynowatego pradziadka. Gliniarze ją znaleźli, ale nie usunęli. Pewnie uznali, że skoro i tak ma prawo do kontaktów z przodkiem, to mniejsza o prawnicze szczegóły.

Przyznam, że nie rozumiem prawa w Twoim świecie. Nie ścigana jest kradzież z włamaniem, tylko pozbawienie kontaktu z przodkiem, a poza tym policja nie dba o jakieś prawnicze szczegóły – cokolwiek ma to znaczyć.

 

Pozdrawiam i gratuluję publikacji.

Pop Lab

Przychylam się do propozycji MordercyBezSerca. Jeśli zdecydujesz się na betę, to z chęcią pomogę.

– Widzisz, drogi kolego… ludzie są źli, dla takich jak my. Próbują nas odrzucić poza “doskonałe stworzenie” – rozumne stworzenie pochodzi od boga – a doktor Fineasz Plechowski wyleczy nas, zbawi przekazując naszych umarłych prawdziwemu stwórcy – wszystkich mutantów.

Kto wypowiada te dopowiedzenia?

 

Szybko wyciągnąłem z plecaka strzelbę myśliwską, przeładowując ją i celując w najbardziej wyrośniętego przeciwnika.

Czy strzelba myśliwska zmieści się w plecaku? Poza tym, jak można wyciągnąć ją na tyle szybko, by nie zwrócić niczyjej uwagi?

 

Później masz dialogi, które, moim zdaniem, cierpią na brak didaskaliów – nie bardzo wiem, kto i do kogo mówi.

 

Wszyscy stojący naokoło ciebie, za wyjątkiem wysokiego Skumia odwrócili się plecami, klękając na ziemi rozpoczęli modlitwę.

To zdanie jest dla mnie niejasna. Po pierwsze, czy na pewno naokoło ciebie? Po drugie, kto to Skum (dobrze odmieniam?). Podobnie jak z Bartkiem – wyskakujesz z imieniem postaci, a ja nie wiem o kogo chodzi.

 

Przypominałem go sobie bardzo cicho: 

Bohater bardzo cicho przypomniał sobie Fineasza Plechowskiego? Dalej masz cytat, czy aby nie chodziło o przypomnienie sobie tych słów, wypowiedzianych przez Fineasza? I co znaczy "bardzo cicho"? Czy bohater szeptał sobie w głowie?

 

– Gdzie znajduje się bóg? – spytałem znowu samego siebie. – Czy jakakolwiek z jego manifestacji istnieje wśród tysięcy upadłych?

– Jeśli bóg nie żyje, odczytywanie mesjanistycznych znaków jest błędem, gdyż po nich przyjdzie czas na nowego następcę… śmierć czy życie?

Czy bohater mówi do siebie na głos, czy w myślach, bo ten zapis sugeruje, że kwestia została wypowiedziana. I jeśli dobrze rozumiem (bo rozumiem już coraz mnie), to nagle się rozdwoił.

 

Po kurtuazyjnym podaniu ręki twój(?) nowy znajomy opuścił warsztat, udając się w swoją stronę.

Na pewno “twój”?

 

– Macie przecież wspaniałego Piotra Kunerskiego, który jest o wiele bardziej doświadczonym mechanikiem, niż taki prosty amator.(-) – powiedziałem zdenerwowany.

Niepotrzebna kropka.

 

Zbieranie tego wszystkiego zajęło mi chwilę czasu, nieco dłużej niż planowałem. Wreszcie znalazłem chwilę czasu, aby poprzyglądać się pewnej rzeczy, którą pozostawiono samotnie niedaleko stąd. 

Powtórzenie.

 

Nerwowo rozglądałem się na prawo i lewo, jakby cały czas, starając się zmieniać punkt skupienia dla zmęczonych oczu.

Chyba coś się w tym zdaniu zepsuło. Moja propozycja: Nerwowo rozglądałem się na prawo i lewo, cały czas starając się zmieniać punkt skupienia zmęczonych oczu.

 

Do obozu, gdzie stały dwa pustynne wehikuły – w tym jeden spalony – podjeżdżał kolejny pustynny quad.

Powtórzenie.

 

Jakoś dotarłem do końca pierwszego rozdziału, choć w pewnym momencie darowałem sobie – i tak bardzo wyrywkową – łapankę.

Cóż, tekst (bo chyba sam nie wiesz, czy to opowiadanie, czy powieść) napisany jest źle. W pierwszej kolejności radziłbym przyjrzeć się interpunkcji. Stawiasz przecinki w niezrozumiałych dla mnie miejscach albo w ogóle ich nie stawiasz.

Dialogi zapisujesz w jeden sposób: po wypowiedzianej kwestii stawiasz kropkę, następie półpauzę i didaskalia rozpoczęte małą literą. Ten zapis jest błędny. Proszę, oto poradnik – sam z niego korzystam. Ponadto w dialogach brakuje informacji, kto i do kogo mówi.

Kolejnym mankamentem jest panujący w tekście chaos. Czasem ciężko zrozumieć, co się dzieje. Większość pojedynczych zdań jest zrozumiała, ale bywa, że przestają ze sobą współgrać, wynikać jedne z drugich. Radziłbym, abyś spojrzał na swoją opowieść z perspektywy czytelnika, który nie widzi obrazów wytworzonych w Twojej głowie. Ma on do dyspozycji jedynie słowa. Fabularnie coś się dzieje, ale przeszkadzały mi niewytłumaczone do końca przeskoki, które sprawiały, że musiałem sam dopowiadać sobie bieg wydarzeń, jak w przypadku powrotu Rolfa do bazy i rozmowy z kupcem.

Myślę, że czeka Cię wiele pracy. Być może (bo nigdy nie wiadomo), jeśli poprawisz interpunkcję, dopracujesz dialogi i zmienisz ich zapis, postarasz się aby tekst był w miarę płynny, trafisz do czytelników.

Ja zakończę lekturę na pierwszy rozdziale, ale daj mi znać, jak popracujesz nad tekstem, z chęcią zobaczę, czy w nowej odsłonie będzie dla mnie strawny.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

Cześć.

Czy rozważałeś rozbicie tekstu na mniejsze fragmenty i wrzucanie ich w pewnych odstępach czasu? Myślę, że mogłoby to pomóc w przyciągnięciu czytelników.

A teraz do tekstu. Najpierw kilka uwag.

EDIT. Przyjrzyj się spisowi treści, bo dla mnie jest nieczytelny. I w tytule rozdziału "KONSULOWI E WYDOBYCIA" masz zbędną spację. Na dodatek nie potrafię wyszukać rozdziałów w tekście, zapewne dlatego, że są dziwnie zapisane, np. "K O N S U L O W I E W Y D O B Y C I A" albo "K U P C Y, K T Ó R Z Y P R Z Y B Y L I Z G W I A Z D".

 

 

Kombinowanie w moim wykonaniu często nie wychodziło mi na dobre, a zwłaszcza gdy uszkodzeniu ulegały przedmioty, naprawdę potrzebne podczas wyprawy.

Wykreśliłbym "w moim wykonaniu". Moim zdaniem niepotrzebne. Poza tym kombinowanie rymuje się z wykonanie.

 

 

Poniżej wyżłobiono sporych rozmiarów dół,(+) pozwalający na moment odpocząć,(-) po całym dniu marszu, a nawet rozpalić małe ognisko.

Przesunąłbym ten przecinek.

 

 

Do mojego schronienia zbliżało się czternastu mutantów, z których najbardziej silny najsilniejszy znacznie wyróżniał się od reszty, przewyższając ich(+) o głowę.

Moja propozycja tego zdania.

 

 

 – Wyjadłeś całe nasze zapasy, głupcze! Umrzemy z głodu przez twoje łakomstwo i nie dostaniemy się do wioski Koszykowice na umówione spotkanie!

Moim zdaniem, przez to, że napisałeś "wioski Koszykowice", a nie Koszykowic albo wioski, ten dialog brzmi trochę sztucznie.

 

 

Mniejszy rozmówca wspominający o uzdrowieniu, płacząc pochylił głowę ku ziemi. Deszcz w dziwny sposób uderzał o jego skórę, pobudzając do większej wściekłości, lecz nie czyniąc mu większej szkody.

Narrator schował się w zrujnowanym mieszkaniu – zamieniłbym to na dom albo chatę, mieszkanie sugeruje, że był to blok – i wyglądając, zauważył w deszczu, że mutant płacze?

 

 

 – Pan nie bę-d-d-zie nas więcej leczy-y-ł? – pytająco wyjąkał.

Zmieniłbym na – wyjąkał pytająco.

 

 

Wysoki mutant z zaskoczeniem spojrzał na stojącego (obok) towarzysza, jakby ktoś silniejszy wymierzył mu nagle ostry policzek w twarz. Czyżby Bartek posiadł nabyte zalążki inteligencji?

Tu chyba zjadłeś wyraz. No i jaki Bartek? Wcześniej nic o nim nie wspomniałeś.

 

 

 – „Głupcze jedyny” na tym świecie; akurat tam jest daleko, a ludzie są zbyt silni, więc nie pokonasz ich samymi pazurami. Zabijanie jest niegodne i zakazane przez naszego doktora.

Tego dialogu nie rozumiem.

 

 

Burza wzmagała się coraz bardziej, wprawiając wszystkich zebranych w medytacyjny szał.

Pierwsze słyszę o burzy, zrozumiałem, że pada tylko deszcz. Ładne mi zebranie, wprawionych w medytacyjny szał mutantów. ))

EDIT. Rzeczywiście, wspominasz o nadciągających chmurach burzowych – umknęło mi to. Z tym, że burza nadciąga, a potem się wzmaga, ale nigdzie się nie rozpoczyna. Uwaga, czepialstwo. ))

Jeśli mam być szczery, to z trudem przychodzi mi zrozumienie niektórych fragmentów. Nie wiem, czy to wina mojej ograniczonej zdolności rozumienia, czy może Twojego stylu pisania.

 

 

 – Milczeć obrzydliwe szkarady! Uklęknijcie przed panem, obserwujcie, słuchajcie jego głosu, a poznacie prawdę.(-) – powiedział najsilniejszy z mutantów, klękając z pozostałymi.

Niepotrzebna kropka.

 

 

Postanowiłem zbliżyć się o mały krok w jego kierunku i po chwili zastanowienia wypytać o kilka bieżących spraw.

Odważnie, zważając na to, co powiedział w poprzednim akapicie.

 

 

Jakim cudem potrafisz mówić ludzkim językiem? Większość z was nie umie tego zrobić. – zachęcałem go do mówienia, bo chciałem poukładać dręczące (mnie) pytania.

Brakuje dużej litery na początku zdania i dodałbym wyraz w nawiasie.

 

 

W jednej chwili przy twojej (mojej) spoconej szyi znalazł się ogromnych rozmiarów szpon wyrastający z przedramienia daleko stojącej osoby.

Nie widzę żadnego szponu. ))

 

 

Zakończyłem na fragmencie, w którym bohater tłumaczył mutantowi, co znaczy pacyfistycznie.

Masz liczne błędy, tekst wymaga porządnej korekty, a fabuła nie zmierza w intrygującym mnie kierunku. Być może dalej jest lepiej, jeśli znajdę czas i chęci, to będę kontynuował, ale niczego nie obiecuję.

 

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

 

P.S. Czy komuś zdarzyło się nie trafić w “edytuj” i zgłosić własny komentarz? ))

Rzeczywiście, jerohu, “ujęcia na” to złe sformułowanie. Ale “umiera w apoteozie” zostanie, choć nie jest to napisane zgrabnie, a zostanie ponieważ to jedno słowo pozwala mi zawrzeć dużo treści, do tego wrzucone w ten sposób pasuje do konwencji.

W Sequelu chodzi o ciągłe powtarzanie utrwalonych w świadomości ludzi, wypracowanych przez kulturę schematów i robienie tego w taki sposób, aby odbiorca się nie zorientował, że to już gdzieś było. Sam mechanizm nie jest niczym złym, wręcz jest niezbędny dla kultury, ale wykorzystywanie go w produktach obliczonych na najniższe gusta jest, przynajmniej dla mnie, zarazem straszne i komiczne.

OK, jednak mogłaś źle zrozumieć mój tekst, co jest zjawiskiem powszechnym. ))

P.S. W takim razie wynik gry w metaforyczne wykręcanie ręki jest, rzecz jasna, bez znaczenia dla losów świata. Ale gdyby takowa gra miała miejsce w rzeczywistości? Przecież (podobno) były jakieś naciski.

Nikt nie wykręcał ręki prezydentowi, z tego co pamiętam, a Heńkowi. )) Prezydentowi został postawiony szantaż. Wymyśliłem, że “ona” gra w jakieś political fiction, a miałem nadzieję, że przeczyta to ktoś, kto zrozumie jakiego czasu w historii Polski owa gra dotyczy. I to miała być puenta jednego wątku.

Choć masz rację, teraz jasno rozumiem Twój zarzut. Mnie, na przykład, gdy czytałem w młodości sagę Sapkowskiego, mało obchodził wątek Ciri – mogła zginać, przeżyć, cokolwiek, byle wrócić do wydarzeń związanych z Geraltem albo losem świata. Pewnie są osoby, które miała odwrotnie. Przyznam, że gdy pisałem ten tekst nie pomyślałem o “haczyku”.

Dziękuję za komentarz, Finklo.

Patrząc z perspektywy czasu, to muszę szczerze przyznać, że opowiadanie było napisanie niemal na kolanie, a to dlatego, że wtedy inaczej nie umiałem. Myślę, że teraz potrafiłbym skonstruować je od nowa w sposób bardziej zrozumiały, tak aby unaocznić czytelnikowi problemy bohaterów i nieco zaciekawić fabułą (co jest chyba trudniejszym zadaniem). Chyba zacząłbym od opisu kłótni, a nie sceny już po niej.

Jednak nie zgodzę się, że nic się tu nie broni i bohaterowie mogliby robić cokolwiek. Każdy z bohaterów ma jakiś problem, i rzeczywiście owe problemy przedstawiłem zbyt chaotycznie, “jego” jest chyba lepiej zarysowany. Natomiast wątek “jej” ma jakąś fabułę i to wcale nie taką bezsensowną (nie wnikam w jej atrakcyjność). Choć, oczywiście, opko można zjechać z góry na dół, a mi do obrony zostanie jw.

Pozytywnie mnie zaskoczyłaś, Finklo, jeszcze raz – dzięki za komentarz!

Nic poza tym, że ma jakiś bliżej nieokreślony problem w odbiorze własnej postaci.

Chciałem stworzyć serię opowiadań z Grotem w roli głównej, a owo opowiadanie, moje pierwsze, miało wprowadzić postać i pewną myśl. Pierwsza wersja była bardzo nieudana, po prostu siadłem i napisałem, nawet zapis dialogów był błędny. Na szczęście dobrzy ludzie dali mi pewne wskazówki, a i ja sam zainteresowałem się tematem.

Przerobiłem je, choć pewnych mankamentów nie dało się wyeliminować, a moje umiejętności wciąż są mierne. Grot w zamyśle miał pomóc czytelnikowi strawić śpiocha, którego chciałem wyróżnić, uczynić dziwnym, wręcz dziwacznym. Ale, tak jak Ci napisałem, muza odleciała i porzuciłem ten pomysł.

EDIT. Jakbyś się zastanawiała, to zabieg z ukryciem tożsamości i podmianką był celowy. Jednak, niezależnie od intencji, wyszło, jak wyszło.

Spoko, dobrze, że się nie zrażasz. :D

To się jeszcze okaże. ))

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś, bo nie spodziewałem się więcej czytelników.

Częściowo się z Tobą zgadzam, choć raczej chciałem podzielić się przemyśleniami na temat śmierci i religii. Rzeczywiście akcja w pewnym momencie staje i zamienia się w gadaninę, ale jest tego powód, choć pewnie widzę go tylko ja.

Zauważ, że Marek okazuje się Tomaszem Grotem. Tak się przedstawia śpiochowi. Wątki “gwiazdowe” dotyczą Marka i są tytułową Modlitwą do niebytu. Marek jest nekromantą, co starałem się wyraźnie zasugerować w wątkach przerywających jego gadaninę i za pomocą ballady. Ale, jak widać, słabo mi to wyszło.

Cieszę się, że doceniłaś pomysł. Z początku chciałem go eksploatować, ale porzuciłem VR i próbuję napisać coś, co będzie łatwiejsze w odbiorze, a także przyjemniejsze i bardziej zrozumiałe w treści. Być może wrócę do niego, gdy nabiorę nieco wprawy.

Rozumiem, że słowo Stwórca jest synonimem Boga i nie wiem, dlaczego piszesz je dużą literą, skoro dotyczy człowieka, nawet jeśli maszyna ma go za swojego stwórcę. A jeśli dotyczy Boga, to nie mam zastrzeżeń. Zaznaczam, że jestem amatorem w posługiwaniu się językiem polskim i nie wykluczam, że coś sobie roję. Będę wdzięczny, jak ktoś wytłumaczy mi na czym polega mój błąd.

Komentarz: “Robot ocenił poprzednie procedury jako bezsensowne, a potem, po załadowaniu sensownych (kto jest stworzył?), zaczął rozszarpywać te maszyny, które okazały się mniej bystre?”. Dotyczył interpretacji Finkli i miał żartobliwy charakter. Napisała ona: “Aktualizacja danych, zmiana procedur, które stały się bezsensowne…”. Skro procedury stały się bezsensowne, to ktoś musiał ocenić, że takie są. Nie wiem kto albo co, to zrobiło. Jeśli nie sam robot-narrator, to jakiś robot/program, tylko dlaczego inne roboty nie dostały aktualizacji? Możemy założyć, że np. mają inne oprogramowania, ale czy nie sensowniej byłoby poczekać, aż wszystkie, bądź spora większość zostanie zaktualizowana?

Opowiadanie jest alegoryczne i moje uwagi dotyczą szczegółów, ale tekst wciągnął mnie tak, że pozwolił się na nich skupić i tak jak napisałem – nie rozumiem go. A chciałbym zrozumieć, choćby po swojemu.

Co nie zmienia faktu, że podobało się. ))

Robot ocenił poprzednie procedury jako bezsensowne, a potem, po załadowaniu sensownych (kto jest stworzył?), zaczął rozszarpywać te maszyny, które okazały się mniej bystre?

Początek mnie zaciekawił i postanowiłem czytać dalej. Zaskoczył mnie pierwszy dialog, jakby za szybkie przejście z tej nieco skrótowej narracji. Ale to moje subiektywne zdanie. Potem jest tylko lepiej. Od drugiego zdania wiedziałem, że bohater jest robotem i podobał mi się Twój sposób prowadzenia narracji.

Po przeczytaniu miałem dwa pytania:

Dlaczego wpisano maszynom obchody “Narodzenia Stwórcy”?

Kto wgrał im “STWÓRCA_NIE_ISTNIEJE”?

Gdybyś napisała stwórca małą literą, to tekst przemówiłby do mnie bardziej. Wtedy mógłbym go rozumieć tak, że człowiek odrzucił Boga i ubóstwił siebie, czego symbolem jest rewolucja francuska. Stworzył maszyny aby go wielbiły, wpisał im procedurę uwielbienia i wymarł. Jeśli tak, to przełknąłbym “STWÓRCA_NIE_ISTNIEJE” jako irracjonalność symboliczną.

Niestety, do końca nie rozumiem. Choć widzę wyraźne odniesienia do rzeczywistości.

Siedem pieczęci – siedem tomów. Siedem trąb – siedem gitar.

Zauważ, Finklo, że pokazują jego, nie ją. I zawsze można zabić bohatera na początku ósmego tomu. Ale nie dziwię się waszemu niezrozumieniu, bo ostro nagmatwałem.

Trzymaj się prosto, Regulatorko. Ja już jestem widocznie skrzywiony, a rokowania są, niestety, nie najlepsze.

Gdybym napisał wprost o jaki utwór mi chodzi, to jedni by się uśmiechnęli, inni oburzyli, a większości pewnie i tak by to nie obeszło. A w takiej formie drabble jest, moim zdaniem, uniwersalny. Starałem się wyciągnąć na pierwszy plan motywy biblijne, nie bez powodu podane w najgorszym z hollywoodzkich sosów. Forma podania motywów z tego wspaniałego fantastycznego dzieła (wcale się nie dziwię tym, którzy uważają, że nie zostało napisane wyłącznie ludzką ręką), które zresztą eksploatowane było, jest i będzie, niezmiennie mnie bawi. Choć jest to raczej śmiech przez łzy. No, ale to już objaw mojego osobistego skrzywienia.

Drabble został umyślnie napisany nieco prostackim językiem, co przyszło autorowi dość łatwo, ale, jak widać, przesadził. Regulatorko, dziękuję za wskazanie błędu. Myślę, że aby sobie to wyobrazić, trzeba być skrzywionym przez przemysł rozrywkowy. Chyba udało Ci się tego uniknąć.

Hmm, trailer też może być. Albo reklama stylizowana na zajawkę filmu. Jak bystrze zauważyłaś, Silva, posługuję się konkretnym utworem. Chyba można się domyślić jakim (są dwie wskazówki: ona, znaczy kobieta i siedem tomów), ale to nie jest koniecznie. Specjalnie go ukryłem. Chciałem powiedzieć coś o fantastyce w ogóle.

Przykro mi, dogsdumpling. Niestety moje teksty nie są zbyt zrozumiałe. I zapewne nie dlatego, że ja jestem taki mądry. Mimo to cieszę się, że zostawiłaś komentarz.

Chciałem, żeby zostało to odebrane, jako pomysł rzucony podczas “burzy mózgów”. Nawet rozważałem taki tytuł, ale wtedy jeszcze bardziej ukryłbym myśl, którą, oczywiście, musiałem wepchnąć, by zagmatwać treść. ))

Cześć,

tak, są elementy z Apokalipsy św. Jana. SPOJLER!!! Całość możesz spróbować sobie wyobrazić jako klip reklamowy. Przyznam, że mnie to bawi.

Cześć, Outta.

Choć poziom absurdu był dla mnie zbyt wysoki, to przeczytałem jednym tchem, a to zapewne dzięki stylowi i zabawnym dialogom, które są w Twoim opowiadaniu, moim zdaniem, najlepsze. Nieźle się bawiłem.

Pozdrawiam, Pop Lab.

Jest kilku użytkowników równie aktywnych i wielu bardzo aktywnych, ale patrząc na stworzone przez Ciebie treści, to myślę, że stanowisz przypadek szczególny, zwłaszcza dla tych, którzy zaczynają pisać fantastykę.

Chyba znów skorzystam. ))

Tak, domyśliłem się, że jesteś jedna. Choć patrząc na Twoją aktywność na portalu, ciężko mi w to uwierzyć.

Jeszcze raz dziękuję.

Szkoda, że opowiadanie nie jest dla Ciebie. Cóż, też mam taką nadzieję.

Dziękuję, regulatorzy, za wskazanie byków, usterek, literówek i głupot. Swoją drogą, zastanawiam się, ilu Was was tam jest? ))

Pozwolisz, że zwrócę uwagę na jedną kwestię.

Opodal stał mostek. Balustrada pełniła funkcję placu zabaw, zazwyczaj od strony rzeki. ―> Nie potrafię sobie tego zwizualizować – jak balustrada mostku, konstrukcja wszak pionowa, może być placem zabaw, czyli płaszczyzną z natury poziomą, że o urządzeniach do zabawy nie wspomnę.

Napisałem, że balustrada pełniła funkcję placu zabaw, czyli bawiły się na niej dzieci. To tak jak palec wskazujący może pełnić funkcję łyżeczki. Np. przy mieszaniu herbaty, choć nie powinien. Przyznam, że walczę z tym opisem już któryś raz, a ten znów okazał się niewłaściwy.

Cześć.

To drugie z Twoich opowiadań, Tomaszu, które zaciekawiły mnie na tyle, żeby je przeczytać. Pierwsze, mniejsza jakie, wydało mi się zbyt zawiłe, żebym był w stanie zmusić się do próby odsupłania.

Zacznę od tytułu. Nie znałem dotychczas tego klipu, ale dobrze wiedzieć, jak prężnie rozwija się światek reklamy, nawet jeśli jest to wiedza mało przyjemna.

Historia dwóch apokaliptycznych postaci, które cofają się w czasie, aby wpływać na losy świata, przyznam, jest ciekawa. Jednak, traktując opowieść na poważnie, nie sądzę, żeby wizje astronautów mogły mieć wpływ na wewnętrzne rozgrywki polityczne w Stanach Zjednoczonych. Choć ich pewnie ktoś tam ze służb by wysłuchał, bo zwykłych Amerykanów raczej wysłuchałby z uwagą, co najwyżej, psychiatra.

A już zupełnie poważnie, to z tekstu wynika, przynajmniej ja tak go rozumiem, że “Piękna i długa reklama Apartu” jest zła. Z czym się zgadzam. Miałeś coś do powiedzenia, powiedziałeś to w oryginalny sposób, a ja miałem trochę zabawy.

Pozdrawiam, Pop Lab.

Cześć fanthomasie,

 

historia przypadła mi do gustu. Zrozumiałem, że w Twoim świecie są ludzie i żywiące się z ich pracy świnie. Co jest mechanizmem starym jak ludzkość, ale nowa, w Twoim opowiadaniu oraz w otaczającym nas świecie, jest coraz szczelniejsza bariera, którą się nas odgradza, tak, żeby wydawało się nam, że jesteśmy sami. I choć nie wiem, czy moja interpretacja jest właściwa, to za odświeżenie u mnie tej myśli i za ciekawą konstrukcję fabuły, połączoną z lekkim stylem, muszę przyznać – opowiadanie jest naprawdę dobre. Brawo!

Niestety, są też “plusy ujemne”. Od samego początku wprowadzona irracjonalność, ale przebolałem i było warto. A także logika postępowania bohatera, która była pewnie potrzebna do konstrukcji opowieści i dodaje elementy humorystyczne, ale wydaje mi się nieprawdopodobna.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

 

UWAGA! Komentarz zawiera spojlery!

****************************************************************************************************

Cześć Outta, przeczytałem Twój tekst rano, ale postanowiłem odłożyć komentarz i dobrze zrobiłem.

Po przeczytaniu nie potrafiłem sobie wyrobić jasnego sądu. Może było zbyt wcześnie. )) Po prostu nie wiedziałem, o czym jest to opowiadanie. Ale chyba już wiem. Otóż jest to “Kopciuszek” na opak.

Wszyscy znamy tę piękną baśń. W Twoim opowiadaniu przeważa świadomie kreowana brzydota, której przewodzi ciągnący się przez całą treść motyw ekskrementów. Kopciuszek wprawdzie była trochę zamorusana, ale to inna skala.

Podobnie jak Kopciuszek, tak i Smokey dręczony jest przez rodzinę. Tylko, że bohaterka bajki cierpliwie znosiła krzywdy i była posłuszna, a Smokey postanowił się odwinąć. W bajce jest bal, a u Ciebie rozpierducha. Bajce nie sposób odmówić moralnego przesłania, choć można się z nim nie zgadzać, zaś Ty kończysz swoją opowieść bez morału, przynajmniej ja go nie znajduję.

Nie przepadam za światem Cyberpunk – czymkolwiek on jest. Wiem o nim tyle, ile zobaczyłem w jakieś zajawce z gry, którą niestety muszę choćby pobieżnie poznać, gdyż zagrają w nią grube miliony i będzie miała szerokie oddziaływanie społeczne. Po prostu nie kupuję tej wizji, choć wiem, że nie jest ona brana całkiem na poważnie i rozumiem popularność tego uniwersum. Nie kupuję też Twojego fantastycznego naszyjnika, ale ok, przeboleję.

Pomimo wspomnianego wcześniej motywu, który może i pasuje do treści, ale nie pasuje moim zmysłom, doczytałem do końca i nie żałuję. Masz przyjemny styl z pozoru lekki, jednak potrafisz nim zawładnąć i miejscami przekształcić wedle własnej woli. Dobrze rysujesz bohaterów, nie ma byle jakich postaci. Choć z głównym bohaterem nie potrafiłem się utożsamić i równie dobrze mógł dla mnie zginąć, to muszę przyznać, że dobrze wyszła Ci jest jego metamorfoza i eksplozja tłumionych emocji.

Nie gustuję w rozpierduchach, nie licząc wielkich bitew, których opisy uwielbiam, ale z innych powodów. Jednak nie denerwował mnie ten fragment Twojej opowieści, co możesz uważać za swoje osiągnięcie.

Miałem cichą nadzieję, że bohater zginie. W sumie zasłużył sobie swoją głupotą i formą, z jaką postanowił się rozprawić z okrutną, ale jednak rodziną. No, ale czułem, że będzie inaczej. Przede wszystkim liczyłem, że w końcówce znajdę coś więcej niż wybuch tłumionych emocji, siłę przyjaźni i sporego farta. Gdybym nie zastrzeżenia uznałabym tekst za bardzo dobry, a tak jest aż dobry.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

 

P.S. Dopiero po napisaniu komentarza zapoznałem się z zasadami konkursu, co rzuca na fabułę trochę inne światło, gdyż musiałeś się podporządkować schematowi. Jednak oceniam opowiadanie jako dzieło niezależne od wymagań konkursu, bo konkurs odejdzie w niepamięć, a Twoje dzieło być może przetrwa. Życzę powodzenia. ))

Jakbym się nie smucił (trochę), to znaczyłoby, że nie obchodzi mnie opinia czytelników.

Rzeczywiście, literacka definicja puenty różni się od jej potocznego rozumienia, które miałem na myśli. Napiszę inaczej: myślę, że ostatni fragment nadje historyjce sens, choć dopiero w drugiej warstwie znaczeniowej.

Cieszy mnie, Finko, że uznałaś mój utworek za ładną metaforę, choć nienową, przecież pisałem na podstawie utworu muzycznego, który można rozumieć różnie, ale ja zrozumiałem jak wyżej.

Trochę mnie smuci, że nie znalazłaś puenty. Może i nie zaskakuje, może nie jest oryginalna, ale sądzę, że jest.

Dziękuję za opinię.

Rzeczywiście, wykonałem pewną kosmetykę, ale wciąż coś się psuje w tym miejscu. Niestety, nie wiem dlaczego. Tak czy siak – wylatuje. Dziękuję za opinię.

Dziękuję wszystkim za komentarz i opinię. Zarówno pozytywne, jak i negatywne, a mam nadzieję, że przede wszystkim szczere.

Do Outty:

Nie mam Ci czego wybaczać i ani mi w głowie zmuszać Cię do czegokolwiek. Cenię Twoje opinie za zwięzłość myśli i szczerość. Oczywiście mój tekst nie zaskakuje, oczywiście jest to życie człowieka przedstawione jako taniec z losem, choć starałem się tam zawrzeć również inne myśli. Czytając Twój komentarz dowiedziałem się, że drabble powinien mieć zaskakującą puentę, więc wysiłek nie poszedł na marne. ))

Jasne, ot życie człowieka… Dziękuję za opinię.

 

Pozdrawiam

PL

 

P.S. Powiem szczerze, że nie rozumiem, dlaczego nie “tobie”. Czy możesz mi wytłumaczyć?

P.P.S Chyba już wiem, dziękuję.

Cześć Salvado, trochę mnie zaskoczyłeś tą publikacją.

 

Po pierwsze w tytule brakuje przecinka:

“Ziemia jest za straszna(+,) by na niej zostać”

 

Była raz taka noc, która zmieniła wszystko. Niepokojąca i ponura.  Tej nocy nie świeciły latarnie, księżyc zakrywały chmury. Noc, która zniszczyła świat. Na ulice wyszedł każdy mieszkaniec planety. Wszyscy włóczyli się bez celu. Nie wiadomo co spowodowało, że opuścili swoje domy. Nikt ze sobą nie rozmawiał, nikt nic nie wiedział. W pewnym momencie nastał wielki błysk. Nie był to wybuch. Cisza była aż nieznośna. Następnego dnia było już po wszystkim. Świat był wrakiem, złomowiskiem. Nie było strzałów z karabinów, śmierci oraz krwi. Wszyscy co w tamtej chwili wyszli na zewnątrz zniknęli. Jakby za pomocą tajemniczej teleportacji przenieśli się na inną planetę. Powietrze wydawało się z tego powodu czystsze. Ziemia rodzi się na nowo.

Znasz moje zastrzeżenie odnośnie tego fragmentu, no ale jednak go zostawiłeś. Zwrócę tylko uwagę na powtórzenia.

 

Nie dało się zliczyć ile odrzuconych aplikacji, które Justyna wysłała w imieniu jej męża, otrzymała z powrotem na skrzynkę mailową.

Moja propozycja: Nie dało się zliczyć odrzuconych aplikacji, które Justyna wysyłała w imieniu męża.

 

Justyna była piękna, miła i troszczyła się o każdą istotę na Ziemi, a o ich kłótniach słyszano jedynie w legendach.

Kto opowiadał legendy o Justynie i Karolu?

W jej rodzinnym domu, nie gościła z nimi elektronika. Mało co. Może jedynie małe radio, nie licząc rzecz jasna lamp.

Czyli twierdzisz, że Justyna miała w domu jedynie radio i światło. Żyła bez samochodu, telewizora, komputera, itd.?

Przy wielu niepowodzeniach, przy eksperymentach Karola pokazywała sztuczny zawód.

Dlaczego sztuczny? Był taki perfidny i pewny siebie?

 

Justyna zbierała myśli.

 Karol zmarł. Niewielka przestrzeń w jej miejscu zamieszkania, już wcześniej za mała dla nich dwojga, teraz doprowadzała kobietę do szału.

Ten przeskok jest dla mnie zbyt gwałtowny. Pierwszym moim wrażeniem jest, że Karol zmarł, kiedy ona zbierała myśli. Oczywiście dalej fabuła się rozjaśnia, ale pewien niesmak pozostał. Moim zdaniem czegoś tu brakuje.

 

Usytuowany był w pozycji siedzącej. Cechował się swoim wzrostem. Dużo większy niż taki Pinokio.

W gruncie rzeczy nie wiem, jakiego jest on wzrostu.

 

 Nagle stał się cud. Coś zaskrzypiało, za nią zawirował wentylator. 

Rzeczywiście cud. ))

 

W czasach apokalipsy nie było nic wiadome. Sam fakt, że w momencie upadku świata i tajemniczego zniknięcia ludzi, podświadomość Proma o jego samotności potrafiła zostać rozwiana w momencie ich pierwszego spotkania. W zasadzie, kiedy go zobaczył nie odczuwał lęku. Zawsze w jego obecności zachowywał spokój. Czy ta maszyna, wielka jak góra, była przyczyną tej tajemniczej zagłady? Może czystym wynalazkiem niczym Prom? Pochodzenie tej maszyny było dla niego tajemnicą i w zasadzie Prom nigdy nie zadał mu tego pytania.

Ten fragment jest dla mnie niejasny. Jest tu kilka chaotycznych zdań, których nie rozumiem. Nie wiem, o kim opowiadasz.

 

Spiął niczym klamerki pranie(.+)

Brakuje kropki. W ogóle brakuje mi w wielu miejscach przecinków, w kilku są one, moim zdaniem, niepotrzebne. Ale nie miałem chęci tego wyłapywać, mam nadzieję, że ktoś inny się tym zajmie. ))

 

Wyrwał część grubej blachy ze swojej prawej ręki i zamontował na rakiecie obudowę wytrzymującą każdy możliwy żywioł i temperaturę.

Heroiczny gest. )) Ale ciężko mi sobie wyobrazić materiał, który wytrzyma każdą temperaturę.

 

Na ekranie pojawiła się twarz Karola. Justyna zakryła usta ręką.

 

 To działa? Światełko jest. Halo, halo? Chyba wszystko w porządku.

Cześć, kochanie. Trzymasz się jakoś? To jest dosłownie jedyny moment, kiedy mogę to nagrać. Jesteś na zakupach, więc będę się streszczać, bo nie chcę żebyś mnie przyłapała. Pytań nie byłoby końca, heh… Dobra, od czego tu zacząć? Powiem bardzo klasycznie. Kiedy to oglądasz, to niestety nie ma mnie już z tobą na tym świecie. Wiem, że… Ach… Przepraszam, zaraz się rozpłaczę… Wiem, że nie byłem wspaniałym mężem. Wiem, że byłem tchórzem. W najważniejszych momentach, kiedy mnie najbardziej potrzebowałaś, uciekałem myślą do moich wynalazków. Zawodziłem cię milion razy, a ty jednak wciąż mnie kochałaś. Potrafiłaś mi dać drugą szansę. Jesteś taka kochana. Tak bardzo cię kocham. I niestety znów zdołałem cię zawieść, okłamać. Tak bardzo cię przepraszam… że cię tak wiele razy okłamywałem. Że nie powiedziałem ci o chorobie wcześniej.

Posłuchaj mnie uważnie moja kochana. Ten projekt jest twoją przyszłością. Nigdy cię nie opuszczę. Zacząłem go budować od razu, kiedy tylko się dowiedziałem o chorobie. Wgrałem w niego najważniejsze chwile z naszego wspólnego życia. Filmy, przeskanowałem zdjęcia… Jest w nim wszystko. Dosłownie. Dałem tam… samego siebie. On ma wszystko, co jest potrzebne. Wie wszystko. Chciałem żebyś była na tę wiadomość gotowa, choć pewnie nigdy nie będzie idealnego momentu. Kiedyś trzeba. Bardzo cię kocham i będę ci to powtarzał do samego końca, aż zardzewieję.

 

Oczy Justyny zapełniły się łzami.

– Nie wiedziałem kiedy będzie odpowiedni moment… – powiedział Prom głosem Karola.

Trochę nie rozumiem tego zapisu. Znaczy, rozumiem, że chciałeś oddzielić kwestię Karola, ale nie jestem pewien, czy można to tak zapisać. Ja bym stworzył normalny dialog. Trochę mnie kłuje ta kursywa.

 

– Justyna?! – krzyknął w jej stronę, ale ta nie reagowała. Tajemnicza osoba odwróciła się plecami do budynku. Podążała nieznanym szlakiem.

– Justyna! – wciąż krzyczał i tak bez skutku.

Ten zapis sugeruje, że krzyczą do siebie dwie osoby.

 

– Czemu za nią nie pobiegłem? – Poczucie winy.

Brakuje mi tu czasownika. Może: Ogarnęło go poczucie winy.

 

Podsumowując. Stylistycznie jest lepiej niż wcześniej, ale jeszcze trochę brakuje do tego, żeby test był czytelny. Mam nadzieję, że inny użytkownicy Ci pomogą.

Fabularnie jest nieźle, choć mam zastrzeżenia. Po pierwsze nie rozumiem, co się stało na Ziemi. Dlaczego ludzie wyszli na ulice i dlaczego zniknęli. Pierwszy fragment zamydla mi tło opowieści. Niby jest trochę bajkowo, ale i katastroficznie, a przede wszystkim chaotycznie. Nie zachęca mnie do dalszego czytania.

Sprytnie wybrnąłeś z problemu, jak Justyna uruchomiła/naprawiła robota. Po prostu cud. No, ale cudy mają to siebie, że trzeba w nie uwierzyć. ))

Fragment z Gigantem nadaje historii nutkę bajkowości. Ta forma daje więcej swobody i nieco łagodzi fundament fantastyczny świata, ale pytania wciąż pozostają. Do tego sugerujesz, że Gigant miał coś wspólnego z apokalipsą. To jeszcze mocniej miesza mi w głowie i już kompletnie nie wiem, w jaki sposób Gigant przeprowadził cichą apokalipsę. Aa, rozumiem, że na planecie zostały dwa roboty? Bohater odleciał i Ziemia stała się opustoszałym złomowiskiem, które w nocy przemierza wielki robot-śmieciarz. Nie wiem, jak do tego doszło, ale podoba mi się ta wizja, z przesłaniem.

Przypadło mi do gustu przeniesie Karola w robota. Oczywiście też cudowne, ale na prawach baki, jestem skłonny w nie uwierzyć. Fantastyczna, platoniczna miłość robota, który jest trochę Karolem, ale i maszyną, ujęła mnie. Choć nie wiem, czy jego próby nie są daremne, przecież musiało minąć trochę czasu, od kiedy Justyna zniknęła. No, ale miłość jest nieczuła na mądrości.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

 

P.S. Wolałem poprzedni tytuł.

 

Co wcale nie uzasadnia tego, że opowiadanie nie ma spójnego zakończenia.

Racja. Tylko, że dla mnie Ty masz dwa spójne zakończenia :)

Tak miało być. Cieszy mnie, że to zauważyłeś. Choć teraz widzę, że historie rozchodzą się trochę zbyt gwałtownie, co psuje efekt, który chciałem osiągnąć. Jednak ciężko było dokonać takiego zabiegu w 15k znaków, a starałem się ich nie przekroczyć. Cóż, pierwsze koty za płoty.

PL

Cześć BKey ))

 

Tak, to nie jest jasne, właściwie nic nie jest do końca jasne, poza zakończeniem Misji V. Mężczyzna nie jest w grze, on jest, jakby to ładnie napisać, w symulatorze kochanki.

Rozumiem Cię, ta wręcz nachalna polityka może razić. Ale gdybym wykreślił szantaż polityczny, to właściwie by jej nie było, a tak jest ledwie kilka zdań. A może ktoś coś w nich znajdzie.

Cieszy mnie, że znalazłeś to napięcie. Występuje ono na dwóch poziomach (chciałem, żeby tak było). Opowiadanie zaczyna się w środku jakieś historii. Właściwie jest to scena po kłótni o pierdoły, która jest tylko pretekstem do wyładowania emocji. Te emocje wywołują konflikty, które są ukryte i z którymi nie można sobie poradzić – nie za sprawą kłótni – następnie staram się, aby one (te konflikty), przebijały się do myśli bohaterów.

Chciałem, żeby tekst miał analogię do rzeczywistości. Kobieca agresja, chęć dominacji oraz męska niedojrzałość i niemoc, to zjawiska, które rzucają mi się w oczy.

Tak, ci czytelnicy, same z nimi problemy. ))

Bardzo się cieszę, że pomimo zastrzeżeń historia Ci się podoba. Pewnie obawiałeś się, że zaraz wyskoczy z szafy filozof-gawędziarz, a tu przyjemne zaskoczenie. ))

Dziękuję za opinię i uwagi.

 

Do Q:

 

Rozumiem to. Ale te myśli bohaterów własnie nie przeszkadzają w odbiorze. Bardziej chaos koncepcyjny, na poziomie struktury tekstu i jego poszczególnych akapitów mi przeszkadzał. Bo, jak wspominałem, nie do końca ogarniałem momentami, o kim czytam – o nim, czy o niej.

Przyjrzę się temu. Dziękuję.

 

Uhum, rozumiem. Tylko, że ja bardziej widzę gorycz i rozczarowanie związkiem z jego strony, a olewactwo i przyzwyczajenie u niej. Te gry mi się nie spinają w jedną całość jakoś. Są dwiema osobnymi historiami, przynajmniej dla mnie.

Tak, to też jest. Można to nawet nazwać bardziej dosadnie. Znowu masz rację, historie się raczej rozchodzą, stąd tytuł “Dwie gry”. W związku, moim zdaniem, istnieje podział ról, osobne strefy wpływów, pewna gra o dominację, która odbywa się w wielu sferach życia, od tej biologicznej zaczynając. Jeśli dwie osoby mają różne wyobrażenie o swojej roli i nie potrafią się wyczuć oraz pójść na ustępstwa, to w tych sferach musi dochodzić do konfliktów. Co wcale nie uzasadnia tego, że opowiadanie nie ma spójnego zakończenia.

 

Zupełny bełkot na pewno nie. Ale to, co jest w Twojej głowie, niekoniecznie musi pojawić się w głowie czytelnika, jeśli nie ma dostatecznej ilości informacji w tekście, które wspomagałyby odbiór opowiadania w sposób z zamysłu autora. Sam z tym walczę i po kilkanaście razy przebudowuję sceny i reakcje postaci, żeby były dostatecznie jasne, ale jednocześnie nie nosiły znamion łopatologicznego wkładania w głowę odbiorcy koncepcji, która sobie umyśliłem.

Znowu ci czytelnicy. ;/ A tak na serio, to dziękuję za wskazanie pewnej drogi.

 

Praktycznym celem opowiadania był pisarski trening. Chciałem napisać je w zupełnie inny sposób, wręcz enigmatyczny, aby w przyszłości stanąć w zadowalającym mnie miejscu.

 

Dziękuję i pozdrawiam

PL

 

Cześć Outta Sewer ))

Właściwie to masz rację. Napisałem opowiadanie w taki sposób, aby było ciągiem myśli bohaterów. Z tym, że chciałem, by myśleli w sposób niezbyt skomplikowany, tak jak myśli przeciętny człowiek, nie opowiadając szczegółowo swoich wrażeń. Efektem musiał być pewny chaos, nad którym starałem się zapanować.

A co do polityki, to niby mógłbym ją zupełnie pominąć i wymyślić coś neutralnego, ale chciałem, by fabuła gry była oparta na faktycznych wydarzeniach. Ja bym sobie w coś takiego pograł. )) Poza tym pokazuje to jej sferę zainteresowań, być może zawód. Jednak ma ona pewne, ogólne i wyrażone w strzępach, refleksje o procesach zachodzących w jej świecie i siłą rzeczy musi (choć trochę) interesować się polityką.

 

SPOJLER!!! Myśli bohaterów są oddzielone gwiazdkami. Zależało mi, żeby na początku nie było jasne, że jest ich dwoje. Chciałem, aby ich wrażliwości(światy) coraz bardziej się rozjeżdżały. Efektem miało być pokazanie, że związek można przedstawić, jako pewną grę kobiety z mężczyzną.

 

Ruch godny Pollocka.

? Jaki ruch? Inna sprawa, ze ostatnio często się spotykam w opowiadaniach z porównaniami czegoś do twórczości Pollocka. Nie, żeby to był błąd, ale sam jakiś czas temu też użyłem tego porównania. Chyba się Pollock zaczyna robić popularny wśród portalowiczów ;)

W tym zdaniu chodzi o ruch ręki. Bohater jest w kreatorze postaci, chcąc powiększyć usta machnął sobie ręką i wyszło dziwadło. Czy widziałeś jak wygląda tzw. action painting? Oczywiście wiem, że te bohomazy są często starannie planowane, włącznie z zamaszystymi ruchami, ale mają uchodzić za spontaniczne chlapanie i machanie pędzlem.

Czy musi wyładowywać na mnie?

Wyładowywać co? Dodałbym ją albo się.

Wiem, o co ci chodzi. Zapewne jest wiele takich fragmentów, ale wynikają one z formy przekazu. Dwa zdania wcześniej jest napisane jasno, że chodzi o “jej niespożytą energię”, w zdaniu poprzednim zrobiłem tak, jak zaleciłeś, ale we wskazanym pominąłem to, ponieważ sam zrobiłbym taki skrót w myślach. Rzecz jasna, to tylko imitacja myśli, ponieważ człowiek nie musi sobie wszystkiego werbalizować i może myśleć na skróty.

Oczywiście nie miąłem wątpliwości, jaki będzie odbiór ogólny, ale zarazem miałem (i mam dalej) nadzieję, że choć jedna osoba załapie mój zamysł. W gruncie rzeczy tekst jest niemożliwy do zrozumienia po jednym szybkim czytaniu i trzeba się nad nim trochę namęczyć. Ale nie mogę wykluczyć, że jest to zupełny bełkot, który układa się jedynie w mojej głowie.

 

Zostało tylko czekać na jego „kochanie”.

– Kochanie, chciałbym chwilę pograć. – On się mnie pyta o pozwolenie? Jak chce +to niech idzie.

– Jesteś wolnym człowiekiem i sam kierujesz własnym losem. – Czy ja w to wierzę?

– Nie udawaj. Wiem, że nie lubisz moich gier. – Znów się krzywi po swojemu.

– Nie lubię też mięsa, ale nie zabraniam ci go jeść. Chcesz się truć+ twoja sprawa.

– Kocham cię. – Ultima ratio.

Oczywiście nie domknął zmywarki, powkładane +byle szybko. Ledwie usiadł+ a już śpi. Niech gra, niech ucieka.

Podkreślone zdania przeniósłbym do osobnych wierszy, bo nie odwołują się bezpośrednio do tego, co mówią te osoby. Pierwsze podkreślenie to myśli drugiej osoby. Drugie podkreślenie to niby myśli tej samej osoby, ktora wypowiada słowa, ale lepiej wyglądałoby to jednak w osobnym wierszu. Tam gdzie dałem plusy, brakuje Ci przecinków. Ultima ratio – to moje własne zdanie, ale takie wtrącenie z łaciny niefajnie wygląda (prywatna opinia, bazująca na guście warning ;)). Podreslone i pogrubione brzmi źle, bo nie odnosi się do zmywarki, ale jej wsadu i nie wiemy co tam powkładał – ale to też moje czepialstwo :)

Tak, wiem że to źle wygląda, ale jeśli chciałbym to zmienić, to musiałbym zbudować (zaraz po rozmowie) cały, spójny wywód wewnętrzny, co z miejsca rozwala przyjętą konwencję. Didaskalia są myślami bohaterki, które są jakby w tle wypowiadanej kwestii. Czy to swojej, czy rozmówcy. Danej kwestii odpowiada konkretna, związana z nią myśl. Zdaje sobie sprawę, że na początku nie wiadomo, o co chodzi. Jednak przy drugim czytaniu sprawa jest trochę jaśniejsza (chyba). No, ale kto to przeczyta choć raz, a co dopiero dwa razy. ))

Co do czepialstwa. Nie gniewam się, wręcz je lubię, szczególnie tak przyjaźnie sformułowane. Zawsze mam okazję do przemyślenia i poprawy. Mogę zrobić mały kroczek do przodu. ))

 

Dziękuję za wskazanie błędów, za konkretny komentarz i doceniam trud, nieważne )) jak duży on był.

 

Pozdrawiam, Pop Lab

 

P.S. Poprzednie opowiadanie wróci odchudzone o 20k znaków i z dodatkowym wątkiem nekromanty, gdy tylko wymyślę tytuł i nowe określenia dla bohaterów. Ale nie musisz się obawiać. Nie będę Cię zmuszał (pójdzie jako fragment albo je przywrócę) do jego czytania. ))

 

Dobry wieczór,

to nie jest fantasy, ale dla mnie nawet lepiej. Pomimo, że tekst jest króciutki, to czuć w nim gorycz i rozczarowanie. Przekazałeś je prosto i dosadnie.

Praca w Amazonie jest z pewnością nużąca, wyczerpująca, być może nawet ogłupiająca, ale przynosi ludziom pożytek. Pomagasz w dostarczaniu dóbr, np. książek.

Co do nudy, to widzę, że jakoś potrafisz ją zapełnić. Na dziesięciogodzinnej nocce może powstać kilka ciekawych pomysłów, a przynajmniej ich zarys. Mógłbyś umieścić tę opowiastkę w innych światach. Znaleźć fantastyczny odpowiednik magazynu firmy Amazon. Nie myślałeś o tym?

Pozdrawiam, Pop Lab.

Dzień dobry, tak w przeciwnym razie bym nie przeczytał do końca.

 

Właśnie to mnie w Twoim świecie ciekawi, reszta raczej odrzuca.

Moim zdanie motywacja religijna i patriotyczna (stawianie zbiorowości państwowej ponad własną czy stadną) nie jest głupia, to jedne z tych elementów, które odróżniają nas od zwierząt. Bardzo często człowiek sam nie zdaje sobie sprawy z tego, dlaczego coś robi, czy też nie uświadamia sobie wszystkich motywów. Ale tu pewnie moglibyśmy pisać i gadać do rana. )

Powtórzę się, gdybyś poszedł na pewne ustępstwa, to Twoja powieść mogłaby być dobra, bo moim zdaniem niewiele jej brakuje (opinia tylko po fragmencie, ale wiesz o co mi chodzi).

Moje opowiadanie jest na betaliście. Możesz się tam odwdzięczyć podwójnie. Usunąłem dlatego, że uznałem, iż przeciętny człowiek nie jest w stanie tego przeczytać. Nie tylko z powodu braków warsztatowych, ale także ze względu na sposób wyłożenia treści. Wróci.

 

PS Nie 15 minut dziennie, a jednym ciągiem, ale pewnie z czasem zacząłbym się przyzwyczajać.

Nie przeczytałem poprzedniego fragmentu, ale być może to zrobię. Jednak czytanie antychronologicznie to chyba nie najlepszy pomysł.

Tak, zmiana z postapo na sci-fi, to dobry pomysł, źle brzmi i niektórych (być może większość) zniechęca. W gruncie rzeczy napisałeś taki miszmasz, że ciężko to nazwać inaczej niż ogólne sci-fi (odwiedziłem stronę i przeczytałem opis świata dopiero po przeczytaniu i pierwszym komentarzu).

Odnośnie uwag, to nieco mnie przekonałeś, ale przy niektórych będę się upierał.

ad 2a. Bliscy, czyli jej przyjaciółka Dorota i jeszcze ten gość (zapomniałem imienia). Zrozumiałem, że Dorota jest Anną blisko. Możesz mi wyjaśnić po co hoduje się tych ludzi pod ziemią? Kto to robi? Kto produkuje dla nich żywność, odzież, energię, technologię itd.? No i po co w takich warunkach pracować, jak słusznie zauważyła Anna.

ad 2b. Oczywiście, jeśli mogą nic nie robić, to rzeczywiście być może strach wystarczy. Tym bardziej, że na powierzchni są wirusy, obcy, dzikie bestie i drony. Ale jak tacy ludzie mogą wytwarzać coś bardziej zaawansowanego niż brona czy radło?

ad 2c. Co za koktajl, aż mi się zakręciło w głowie. ))

ad 2d. Jasne, że kogoś z tak poważnym schorzeniem jak Anna ciężko będzie wyleczyć. Jednak powinno być takie miejsce, w których izoluje się niebezpiecznych, chorych psychicznie ludzi. Pytanie: czy w Olbrzymie są leki? Jeśli tak to skąd? Wiem, że są opioidy, skąd?

ad 2e. Możesz im obiecać, że się zmienią, że oskrobiemy ich z niepotrzebnego brudu i zostanie tylko to, co wartościowe. Po tym fragmencie zrozumiałem, że są problemy z higieną, no i wydało mi się to dość oczywiste, skoro żyją stłoczeni pod ziemię z dość marną perspektywą, ale nie zrozumiałem oczywistej przenośni. (W ogóle Twój ciężki klimat utrudniał mi rozumienie, wyłączał mózg). Jasne, makro mikro elementy, no ale żarcie jest chyba sztucznie hodowane, nawożone, pryskane. No chyba, że jedzą same rzeczy typu gainer + białko, ale moim zdaniem to jeszcze gorzej. Generalnie w takich warunkach ludzie muszą mieć ogromne problemy ze zdrowiem, no chyba, że jakoś to rozwiązujesz, jeśli tak to możesz mnie zaciekawić.

ad 2f. Jeśli są zdrowi, dobrze odżywieni, wytrzymali, zmotywowani, to wytrzymają. Ale czy wytrzymają cztery godziny wiszenia na krzyżu? Choć możesz mieć rację, moja wiedza w tej dziedzinie jest intuicyjna. Głodówkę przerwałem nie z tego powodu że mdlałem, ani z głodu (bo głód odczuwa się tylko przez pierwsze dwa dni) tylko z łakomstwa:). Ładne mi łakomstwo, po sześciu dniach bez jedzenia. ) Naprawdę jest inny wtedy stan umysłu i z człowiekiem dzieją się dziwne rzeczy. Nie próbowałem, boję się bólu i tych dziwnych rzeczy.

ad 2g. Tutaj zasadnicza różnica. Co innego ludzkie, którzy ogromny wysiłek i ból znoszą w imię wyższej idei – Boga, państwa. Przecież żołnierz jednostek specjalnych cieszy się w USA wielkim prestiżem społecznym. Czy w Olbrzymie tacy żołnierze mają prestiż społeczny? Mi z kontekstu wynika, że niezbyt się tam lubi władzę. No, ale jak słusznie zauważyłeś, zacząłem czytać w połowie i mogę nie rozumieć jasno wyłożonych kwestii.

ad 2h. Zgoda, chociaż o bólu mam inne zdanie niż Ty. Nie neguję jego zastosowań praktycznych, czy umiejętności jego tłumienia, ale chyba nie zgadamy się co do jego istoty.

ad 2i. Wykonują tyle roboty, a będą sobie jeszcze dokładać czyszczenie wosku z ziemi i ławek? Przy okazji, skąd mają wosk do świec?

Ad 3. Tak, przynajmniej poszerzyłem wiedzę. Widzisz, tym razem mamy różnicę estetyczną. Oczywiście doceniam Picassa, ale wolę Bruegela czy van der Weydena.

Podsumowując. Widać, że wykonałeś gigantyczną pracę. Nie dziwie się, że z uporem wrzucasz fragmenty, choć odzew jest marny. Wątpię, żebyś znalazł na portalu wielu czytelników. Świat jaki stworzyłeś i tematy, które poruszasz są za ciężkie dla zdecydowanej większości użytkowników. Choć mnie to ciekawi. Dla mnie kosmici, zaraza, postapokaliptyczna wizja ludzkości żyjącej pod ziemią to za dużo. Jedno być może bym łyknął, ale mieszanka jest za mocna. Jak wspomniałeś, inna wrażliwość.

Lubię Twój realizm, ale tylko do czasu. Nie potrafię czytać Twojego tekstu dłużej niż 15 minut. Wiem już, że Twoje zabiegi są celowe, ale dla mnie (jako czytelnika), to bez znaczenia. Jednak podziwiam i chylę czoła za stworzenia tak skomplikowanego świata.

Nie ma za co. Będzie po blisko 80k znaków piły, podobnej do mojej.

Sugestie były na moje ucho, a jak wiesz, nie zawsze słyszę, kiedy sam fałszuję. Cieszę się, że niektóre były przydatne. )

 

Witaj BasementKey, tym razem na Twojej ziemi.

 

Opowiadanie dobrze się czyta. Masz lekki styl, który niesie czytelnika (może z małymi wyjątkami, ale zawsze coś zgrzytnie, zwłaszcza temu, kto sam pisze).

Dam Ci kilka nieśmiałych uwag i podzielę się wrażeniami.

Na początku, podobnie jak Q, miałem problem czasowy. Jeśli scena jest ciągła, to nie możliwe, że w trakcie tej krótkiej rozmowy minęło jedenaście minut. Jeśli nie, to czytelnik (przynajmniej ja) nie potrafi wychwycić momentów, w których upływa czas.

Szarpaliśmy się i krzyczeliśmy na przemian, miotając się po kawalerce, którą wspólnie wynajmowaliśmy.

Dla mnie cały akapit brzmi lepiej, kiedy usunie się ten fragment. Jest bardzo dynamiczny, a ta wstawka go wyhamowuje, choć być może zostawiłeś ją celowo. To jedynie sugestia.

Tak czy inaczej, dziesiątego maja dwa tysiące osiemnastego roku, tuż przed godziną czwartą, uszkodziłem obręcz barkową ówczesnej partnerki, wlokąc ją do kuchni, w której nieomal została przebita przeze mnie nożem do filetowania. Uważałem, że okażę jej łaskę, że taka śmierć będzie mniej bolesna niż rozerwanie ciała przez wybuch. Na szczęście uciekła i zgarbiona niczym Quasimodo, jęcząc z bólu, wybiegła na korytarz, żeby schować się u sąsiadów. Ci bardzo szybko wezwali policję. Wstrętni kapusie, nigdy nie miałem o nich dobrego zdania.

Po tym fragmencie pryskają resztki sympatii, którą miałem do głównego bohatera. Uznaje go za niebezpiecznego świra. Widać, że nie żałuje tego, co zrobił. Od tego fragmentu zaczynam się go bać i w odróżnieniu od Q nie potrafię się z nim utożsamić. Nie wiem, czy to celowe, ale jeśli tak, to dobrze Ci wyszło.

Mama nigdy nie przestała płakać i przeklinać. Codziennie zamykała się w pokoju i zalewając się łzami, przeklinała samą siebie, za to, że pozwoliła babci umrzeć w samotności. A ja wyprowadziłem się z domu, żeby zamieszkać z moją pierwszą dziewczyną, bo nie mogłem już dłużej tego słuchać.

Chyba kiedyś, na moment, przestawała płakać i przeklinać. )) Usunąłbym również jedno z przeklinań.

To kolejny fragment, w którym bohater traci w moich oczach. W sumie, to on też pozwolił babci umrzeć w samotności, a nie widzę, żeby miał jakąś autorefleksję. Mama codziennie płacze(to codziennie jest ważne, bo jeśli ktoś codziennie płacze z jednego powodu, to musi być w rozpaczy), a on jedyne co robi, to się wyprowadza.

Przekazała nam wszystkim łamaną polszczyzną, że świat czeka wielka katastrofa, opisywała zamach w Bydgoszczy, o czwartej nad ranem, dziesiątego maja dwa tysiące dwudziestego roku.

Wszystkim, czyli bohaterowi i jego mamie? Jeśli tak, to moim zdaniem niepotrzebne (jest chyba jeszcze ojciec). Nie lepiej między katastrofa a opisywała dać kropkę?

Mówiła, że niemal cała ludzkość przestanie wówczas istnieć, cała ludzkość i wszelkie rozumne życie.

Czyżby jednak fantastyka, a nie sen wariata? ))

Niedługo po śmierci babci nastąpiła seria nietypowych epizodów, która wzmocniła mnie w wierze w przepowiednię o armagedonie.

Lepiej mi brzmi wzmocniła we mnie wiarę albo umocniła mnie w wierze.

Odniosłem wrażenie, że czekali na coś przy naszej ulicy, tuż przed bramą domu rodziców. Trzech chłopców, ubranych w dresy Polonii Bydgoszcz, czy też innego klubu sportowego z Kujaw. Na pewno jednak nie był to żaden klub z Torunia.

Czy to dowcip? Nie łapię.

Wydałem mrożący krew w żyłach okrzyk, kiedy ruszałem na wrogów.

Znowu tylko luźna sugestia i moje subiektywne ucho. Lepiej mi brzmi:

Ruszyłem na wrogów w mrożącym krew w żyłach okrzyku.

Gdy kończyłem opowiadać tę historię, zobaczyłem współczucie w niebieskich oczach Alicji, w których dostrzegałem jednocześnie odbicie własnej twarzy.

Te zdanie też mi nie pasuje. Wolałbym tak:

Gdy skończyłem opowiadać tę historię, zobaczyłem w niebieskich oczach Alicji współczucie i odbicie własnej twarzy.

Tego dnia nie spałem, włóczyliśmy się razem ulicami Bydgoszczy.

Zrobiłbym z tego dwa zdania:

Tego dnia nie spałem. Włóczyliśmy się z Alicją ulicami Bydgoszczy.

Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie płynąć wpław na Wyspę św. Barbary, ale daliśmy sobie spokój i wróciliśmy do mieszkania.

Tanie wino uderzyło do głowy? ))

Przytuliłem ją jeszcze mocniej, tak że poczułem bicie jej serca. Bałem się, ale byłem także szczęśliwy; po chwili usnąłem.

Nad ranem dał się słyszeć donośny trzask. Zerwaliśmy się wspólnie z Alicją z fotela.

Co myślisz o tym:

Przytuliłem ją jeszcze mocniej, tak że poczułem bicie jej serca. Bałem się, ale byłem także szczęśliwy…

Nad ranem obudził mnie donośny trzask. Zerwaliśmy się wspólnie z Alicją z fotela.

 

Posprzątaliśmy bałagan i dość szybko położyliśmy się spać, wyczerpani całym dniem włóczenia się po Bydgoszczy oraz emocjami związanymi z niedoszłym końcem świata.

Czy nie lepiej:

Posprzątaliśmy bałagan i dość szybko położyliśmy się spać. Byliśmy wyczerpani całym dniem włóczenia się po Bydgoszczy oraz emocjami związanymi z niedoszłym końcem świata.

 

Tak jak wspomniałem, czytało się dobrze. Podobał mi się motyw z Bydgoszczą, zabawny. Bohater jest dla mnie kompletnym wariatem i tag – choroba jest w mojej opinii na miejscu. Nie wiem co jest w prawdą, co chorobą, a co Twoją grą z czytelnikiem. Jeśli chciałeś osiągnąć taki efekt, to Ci się udało i gratuluję. Ja jednak nie przepadam za takimi tekstami, są dla mnie trudne w odbiorze, zwyczajnie ich nie rozumiem.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.

 

 

 

Po zastanowieniu i kolejnych próbach przeróbki decyduję się usunąć opowiadanie. Jak pewnie większość pierwszych opowiadań powstało ono za sprawą impulsu, a wykonanie jest intuicyjne. Spróbuję je porozbijać na elementy a potem poskładać tak, żeby do siebie pasowały.

Jeśli mi się to uda wrzucę je na betalistę, nawet jeśli nikt mi nie pomoże (bo mogę liczyć tylko na dobre serduszko), to będę miał impuls do zastanawiania się nad jego formą.

Pragnę jednak zachęcić przypadkowych czytelników komentarza do betowania. Nie przewiduję tam żadnej oficjalnej kurtuazji, która powinna cechować każdy dobry portal. Jedynym warunkiem będą obyczajnie wpisy, a po tekście będzie można jeździć jak po łysej kobyle, wylewając wszystkie swoje pisarskie emocje.

Biorę również do serca radę Q i podejmę próbę zmierzenia się z krótszą formą.

 

I'll be back

Pop Lab

Nowa Fantastyka