Profil użytkownika

 

 

 


komentarze: 711, w dziale opowiadań: 632, opowiadania: 280

Ostatnie sto komentarzy

Super, w takim razie będę starał się śledzić wątek (w miarę czasowych możliwości). Pozdro!

Cześć :)

 

Dopiero odkryłem ten wątek. Jak byście jeszcze kiedyś organizowali spotkanie, to dajcie znać. Uprzedzam, że o grach planszowych mam małe pojęcie (grałem trochę w Catana i Monopol wink, ale wszelkie Warhammery i inne są mi znane jedynie z nazwy).

Szczecin to stolica obszaru geograficznego, zwanego Pomorzem, który wraz z miastem przechodził z rąk do rąk (Łużyczanie, Polacy, Święte Cesarsto Rzymskie, Szwedzi, Prusacy i znowu Polacy, od czasu do czasu było to też niezależne księstwo). Dlatego ciężko ustalić jakąś jego tożsamość. Skoro jesteśmy na portalu Fantastyka, gdzie opowiadania często czerpią inspiracje z mitologii Słowiańskiej, to można wspomnieć o związkach Szczecina i całego regionu z Arkoną – dawnym słowiańskim grodem i ważnym miejscem kultu. Obecnie teren dawnej Arkony leży na ziemiach niemieckich (Wyspa Rugia, Brandenburgia). Po zniszczeniu centralnej świątyni Słowian Zachodnich w Radagoszczy w XI wieku właśnie Arkona (z posągiem i skarbcem Świętowida) stała się główny miejscem kultu. Słowianie Zachodni opierali się naciskowi chrześcijańskich wówczas Polski, Saksonii i Danii. Kilkadziesiąt lat po zniszczeniu Radagoszczy, Arkona podzieliła jej los, ulegając wojskom Duńskim.

Moim zdaniem tamte czasy, wierzenia i sam obszar ścierających się światopoglądów stanowiłby fascynujące tło dla opowiadania, bądź powieści fantasy. Nie wiem czy istnieją takie. Słyszałem jedynie o “Dagome iudex” Nienackiego, którą zamierzam sobie sprezentować pod choinkę. Jeżeli ktoś zna książki tego typu, byłbym wdzięczny za namiary.

Dobry tekst, solidnie napisany. W kilku miejscach trochę dla mnie niejasny (np. czy na fotografii było kilka osób, czy jedna? W pewnym momencie Buria zaczęła atakować “swoich” żołnierzy a nie powstańców, słabo to jest zaznaczone, a to przecież znaczący zwrot akcji). Sama historia Ryszarda jest przerażająca, można powiedzieć czysty horror (tak jakby cierpienia zesłańców na sterydach, a może analogii należałoby szukać w losie janczarów?). Nie jest też dla mnie jasne czy on sam zgodził się na współpracę z Rosją czy go do tego jakoś zmusili. Z okoliczności wygląda, że raczej to drugie, bo był otumaniany, ale z drugiej strony jest fragment, że sam im budował tego drednota. Dlaczego im pomagał, przecież byli okupantami?

Słowo drednot (Dreadnought) kojarzy mi się z okrętem (znam z gry Battlefield 1 smiley ) a nie z maszyną naziemną, ale rozumiem, że w alternatywnym świecie odnosi się do czegoś troszkę innego.

Ogólnie na plus, opisy plastyczne, historia spójna i przemyślana (oprócz drobnych niejasności wymienionych wyżej). Zgłaszam do biblioteki.

Podobało mi się! Z pomysłem, dobrze skomponowane i punktujące absurdy Ziemian. :) Klikam do biblioteki.

A więc było ich dziesięciu, przetrwało sześciu i dowódca, choć ten ostatni ostatecznie padł. Fragment mnie zaciekawił, klimat fajny. Ok, siedzą w tej ciemnej chacie, prawdopodobnie okrążeni przez żądnych zemsty chłopów i co dalej?

Inna rzecz – to chyba spora wioska, albo dobrze zorganizowana, bo myślę, że dziesięciu ubrojonych wojowników poradziłoby sobie z garstką chłopów. Zresztą, czy ci ostatni by ryzykowali masakrę i potencjalne zniszczenie wioski ze względu na zgwałcone żony? Może tak, pewnie zależy od charakteru.

Chyba, że zastawili pułapkę. Ale w takim razie ci wojownicy musieliby być bardzo nieostrożni albo pewni siebie. A chłopi musieliby ich złapać w jakimś ciasnym pomieszczeniu, może w karczmie, albo podczas snu, kiedy by odłożyli broń.

 

Dopiero po przeczytaniu komentarzy złapałem, że on przemawia do martwych. Cieżko się zorientować.

Podobał mi się wierszyk!

Jak ja bym chętnie wszystko rzucił i wyjechał w Bieszczady. crying

Facet pod pozorem bycia kierowcą ubera (?) oczyszcza miasto ze społecznych mętów. Ciekawy pomysł i ogólnie, dobrze się czyta, choć całość sprawia wrażenie migawki z jakiejś dłuższej historii. Bohater ma rys psychopatycznej osobowości i na tym można by oprzeć nieco dłuższe opowiadanie.

Witaj!

 

Do mnie tekst trafił. Pusty dom. Obce sąsiedztwo. Ojciec, wiszący nad ziemią (oderwany od rzeczywitości?) z którym trudno się porozumieć i spełnić jego prośbę (pozornie drobiazg, a jednak niedostępny), i który ostatecznie sam się rozpada. I to rozpada się w coś, o co sam prosił, a czego syn nie mógł znaleźć.

Nie będę się kusił o interpretację, powiem tylko, że te obrazy na mnie podziałały.

Właśnie, jak to jest z tymi korzeniami Entów… A może oni wyciągają je po prostu wszystkie, nie zostawiają nic pod ziemią i używają jako nóg? A potem tylko wkładają z powrotem i nie muszą wypuszczać nowych? Czy tak się nie da?

Wracający z wojny, jak wiadomo, już nie do końca są tacy sami i często nie mogą sobie znaleźć miejsca w cywilu. Muszą na nowo zapuszczać korzenie, pewnie tym razem płytsze, sięgające nieco innych obszarów, a może nawet czerpiące z tego, co toksyczne? Ale ludzie to nie Enty.

Hmm… Daje do myślenia.

Na moje oko wygląda, że odleciał kot. Ale logika ostatniego zdania zwaliła mnie z nóg:

Już miały dzwonić na policję, gdy zorientowały się, że zostały same.

Czyli obecność kogoś jeszcze jest warunkiem tego, żeby zadzwoniły na policję? Czyli jakby był jeszcze Marek, albo kot to by zadzwoniły, a jak zostały same to nie zadzwonią? Bo wiedzą, kto odleciał? Nijak tego nie mogę rozgryźć. indecision

Hej!

 

Kliamtyczny, bogaty w opisy doznań zmysłowych tekst. Miałem wrażenie, że poruszam się na granicy snu i jawy, a w tle majaczy bliżej nieokreślona złowrogość, tudzież czekająca na rozwiązanie mroczna tajemnica. Listonosz i jesień to nieco surrealistyczne zestawienie (pusty list, spadający liść), które wpisuje się w przenikającą opowiadanie poetykę marzenia sennego. Nocną walkę ze zmorami przy użyciu mieczy ze zmurszałego drewna (szczególnie w kontekście onirycznej scenerii) można odczytywać jako metaforę walki człowieka z tym co przemijające, nietrwałe, mroczne i złe. Perspektywa człowieka, który nie opuszcza swojego domu i ogrodu daje do myślenia i również może być odczytywana szerzej.

Uważam, że choć tekst jest przesycony bogatymi opisami (na mój gust w niektórych zdaniach jest za dużo przymiotników), stosunek formy do treści jest do zaakceptowania, ze względu na specyfikę opowiadania. Choć są miejsca, gdzie możnaby pokusić się o przycięcie zbyt bujnych słownych “pnączy”, np.:

Na środku błękitnego salonu stał fortepian, pod ścianami drżały w przestrachu wielkie kwiaty róż. Pomieszczenie pachniało ostatnimi dniami lata, jakąś zmianą, przesileniem. Politura instrumentu błyszczała w ciepłym świetle świecy. Florian położył na nim płyty, koc delikatnie umieścił w głębokim, ciężkim fotelu. Podszedł do wielkich okien, za którymi szalała burza i zamknął okiennice.

W domu zapanował mrok. Jedynie płomień świecy rozpraszał go, tańczył refleksami w płatkach i liściach róż wspinających się po ścianach, lśnił w tafli fortepianu.

Dwa razy scena odbijania się światła świec w politurze fortepianu.

 

Zabrakło mi również nieco mocniejszego podkreślenia konkluzji (albo znaczenia elementów symbolicznych).

 

Podsumowując: opowiadanie zrobiło na mnie pozytywne wrażenie i polecam je do biblioteki.

 

EDIT: Przyszła mi też do głowy postać Harolda Smitha z Twin Peaks.

 

EDIT2: Przy ponownym czytaniu potknąłem się przy tym fragmencie:

Był jak plama atramentu na pustej poza tym kartce.

Czy to nie jest anglicyzm?

 

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Nie, ciekawość prowadzi ścieżką losu.

– Wszystko jest odkryte.

– Nie dla ciebie, mój drogi.

– Doświadczanie. – Zaśmiał się szyderczo.

– Bez niego jesteś pustą skorupą.

– A co powiesz o przeżywaniu?

– To nie to samo co przetrwanie.

Interesujący fragment.

 

W końskim oku zaigrał błysk niepewność.

Błysk niepewności?

Hej!

 

Sympatyczne. Przekonująco oddałaś tę wielość głosów. Wolny czas okazał się tak rzadkim i pożądanym dobrem, że został “rozdarty” przez walczące o niego osobowości i nie zostało z niego nic. I tu tkwi zabawna przekora – bo z tekstu wynika, że czas został zmarnowany, a ja wiem, że jednak coś powstało. ;)

Trochę mało fantastyki (chyba, że głos wewnętrzny bohatera uznać za takową).

Brak kropek i brak spacji w jednym miejscu. Czasami używasz słowa “numer” czasami tylko “nr”. Cyferki zastąpiłbym słowami, albo ksywami.

 

Życzę miłego dnia oraz więcej wolnego czasu! :)

Witaj!

 

Zacznę od technikaliów:

Teraz, wciąż dumne, lecz zdecydowane na zmiany, wciąż przypominały bardziej wojowniczki, niż kobiety oczekujące zbliżenia.

Może jedno “wciąż” zastąpić “nadal” albo innym synonimem?

 

Jego starszy brat był bardziej umięśniony, starszy, dojrzalszy. Miał czarną brodę, w porównaniu do Miłowita, który dopiero niedawno doczekał się pierwszego zarostu. Zamiast polowań, wolał śpiewać i grać na flecie.

Niepotrzebne powtórzenie, że starszy (choć rozumiem, że chodzi o podkreślenie tego faktu).

Może “w odróżnieniu od Miłowita”?

Nie jestem pewien – brat Miłowita był bardziej umięśniony, ale zamiast polowań wolał śpiewać, czy to Miłowit lubił śpiew?

 

 

Zmysłowy i subtelny tekst, gdzie oszczędne dialogi przetykasz opisami odwołującymi się do dotyku oraz zapachu. Świat mocno osadzony w klimacie słowian, ich wierzeń, imion oraz mocnego związku z przyrodą. Czytałem z przyjemnością!

Podoba mi się symetria: Brzask i Noc oraz Miłowit oraz Bohdan. Fajnie też zarysowałaś kontrast między zwiewnym światem nimf (skojarzonych ze światłem, przenikaniem się, zapachem) oraz wrogim im światem czarodziejów i smoków (knujących, zniewalających umysły, kierujących się przemocą).

W charakterystyce nimf udało połączyć Ci się delikatność z pokazaniem ich siły i dumy. Posiadają też znamiona odbytej niedawno walki (np. częściowo wypalone skrzydło), co je nieco urealnia, nie są istotami czysto bajkowymi i doskonałymi.

Witaj!

 

Nie spodziewałem się zobaczyć tu kogokolwiek po tak długim czasie od napisania, więc tym bardziej miło! laugh

 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Zdaje się, że masz rację, nie do końca ten tekst trafił w zamysł konkursu grafomańskiego. Chyba przestrzeliłem, ale obiecuję, że następnym razem postaram się bardziej wpisać w konwencję.

Chyba potraktowałem zadanie na zasadzie: “pisz co ślina na język przyniesie” i wyszło – jak słusznie zauważasz – coś na kształt parodii. Zdanie, które przytoczyłaś, tzn. “uczynił nieznaczny, acz zdecydowany ruch swym ciałem w bok…” miało w zamyśle odzwierciedlać niestylistyczne, a co za tym idzie, niejasne opisy scen walki, gdzie przeciwnicy się tak mocno zwarli (w zapasach), że nie wiadomo kto uderza, a kto uskakuje i ogólnie kto jest kto i co jest co… wink Wiesz, jak na kreskówkach, gdzie pojawia się taka chmura kurzu, z której wystaje tylko tu i ówdzie ręka albo noga…

 

I dalej już też sporo porównań, które – jasne, są ciężkie, toporne i czasami można się uśmiechnąć przy ich niezgrabności

Cieszę się, że udało Ci się uśmiechnąć czasem. Znaczy tekst jakoś tam swoją funkcję spełnił. smiley

 

Pozdrawiam i życzę miłego dnia!

Cześć!

 

Logiczna i wciągająca historia, ze zwrotem akcji. Łatwo się czyta, widać lekkość pisania. Nie wiem, czy fragment może iść do biblioteki. Jeżeli tak, to bym polecił. Jeżeli nie, to chętnie przeczytałbym kolejną część z zakończeniem (mam nadzieję, że szczęśliwym).

 

Wyłapałem kilka literówek, brak spacji (lub o jedna za dużo) bądź fragmentów nieco wątpliwych stylistycznie. Chociażby to:

Chciałam Chciałem wtedy zapytać z kim właściwie przyszło nam się mierzyć, ale zanim zdążyłem Dejv był już daleko. Zostawiając Zostawił za sobą trzask łamanych gałęzi. Skoro w grę wchodziła jakaś kreda, miałem obawę, że to nie były to istoty ludzkie.

 

Hej!

 

Dowcip jest moim zdaniem najsilniejszą stroną tego opka, chociaż oscylował pomiedzy “takim sobie” a całkiem fajnymi fragmentami, podczas czytania których parsknąłem śmiechem. Tych drugich (fajniejszych) było zdecydowanie więcej. Taki trochę czarny i absurdalny humor świetnie pasuje do sytuacji, w której dryfujący statek zmierza do nieuchronnego końca w czarnej dziurze.

– Co u Christine? – zapytał Fuchs. 

– Mama miewa się dobrze – odparł Świstak. – Mówiła, że szykuje imprezę-niespodziankę na twoje urodziny.

– Ciekawe. Zaprosiła Juergena? 

– Tak myślę.

– Więc chyba cieszę się, że nie dotarłem.

Choć na pokładzie statku znajdowała się cała masa zwłok, istoty z czarnej dziury uznały, że najciekawsze do analizy będzie wciąż ciepłe ciało podpułkownika Yurga. Przeniknęły do jego kajuty i wzięły je ze sobą do miejsca, które leży poza przestrzenią i czasem.

Figurka polinezyjskiego boga przyglądała się całemu zajściu w milczeniu.

 

Druga silna strona to charakterystyka postaci. Twoi bohaterowie są wyraźnie zarysowani zarówno w wymiarze cech zewnętrznych,jak i zachowania oraz sposobu myślenia.

Akcja przebiega wartko, co też na plus.

 

Faktów naukowych się nie trzymasz, ale chyba nie o to chodziło w tym tekście.

 

Ogólnie: przyjemnie się czytało i nie czuć 35k znaków!

Witaj!

 

Mam mieszane uczucia co do tekstu. Z jednej strony podoba mi się konwencja różnych perspektyw oraz fakt, że wprowadzasz niejednoznaczne postaci “drugoplanowe”, czy detale typu odbicie w nożu. Z drugiej, spodziewałem się, że coś z tego więcej wyniknie, że losy bohaterów będą splecione mocniej i na głębszym poziomie. Tymczasem są one powiązane tylko w parach (Ania – Marek, Stefan – Krystyna – Krzyś), natomiast same te pary nie bardzo mają na siebie wpływ.

Prawcownica korporacji która przyczynia się do zguby tych osób może po prostu symbolizować wysłanniczkę śmierci (co by według mnie było dosyć banalne). Może też, w nieco mniej fantastycznym wariancie, pracować w firmie, która czerpałaby zyski ze śmierci ludzi (nie wiem, może firma ubezpieczeniowa?) To drugie rozwiązanie wydaje mi się ż ciekawsze. Jednak zostawiłeś to czytelnikowi do samodzielnego dopowiedzenia.

Jedną ze wskazówek jest fakt, że projekt jest zwijany. Wynikałoby z tego, że firma zajmuje się czymś więcej niż tylko likwidacją ludzi. Trudno sobie jednak wyobrazić co to za firma i co jej przyświeca, skoro zabijanie (włączając w to hurtową śmierć przez wywoływanie np. epidemii) jest tylko jednym z jej projektów. Jakie są inne? Mniej radykalne, choć równie diaboliczne, np. zwodzenie, zniewalanie? A może przeciwnie, wskrzeszanie? Przydałoby się więcej na ten temat, nawet nie wprost, ale jakieś wskazówki dla zagubionego czytelnika. wink

Hej!

 

Dobry tekst. Ładnie napisany, wciągnął mnie.

Któż z nas nie zetknął się kiedyś w życiu z taką demoniczną Manty… ,)

Hej!

 

Czytam i myślę – John Wick? Ale czułem, że te kalki to celowy zabieg i czekałem tylko na odkrycie kart. Sprawdzanie scenariuszy, czemu nie. :) Akcja plus dowcip, podobało mi się!

lasery nie dźwięczały w próżni charakterystycznym piu! piu!, a przeciążenia w trakcie przyspieszania do prędkości światła wyrządzały głównym bohaterom krzywdę

laugh

 

QC – quality check(er)?

Hej,

 

Fajnie się czytało. Po krótkiej dezorientacji na samym początku później szło gładko, obrazy pojawiały się przed oczami. Jednak… czekałem na jakąś konkluzję, puentę, twist… i chyba nie zrozumiałem do czego autor dążył. Chodziło o samo odmalowanie pewnej sytuacji, gdzie ludzie stracili wiarę i zadawalają się samymi obrzędami? Ok, ale… co z tego?

“Fitłan” – fajne słowo i ogólnie spoko koncepcja, wiara bardziej jako jakiś rodzaj psychoterapii, coś na wskroś praktycznego. Podumowując, pomysł ok, pozostał niedosyt ze względu na brak klamry/ punch-line.

Witaj Irko_Luz!

 

Przejmujący i metaforyczny tekst. Temat trudny i należy się uznanie za jego niebanalne ujęcie. Poza tym, pięknie napisany, chociażby ten fragment:

Obsypuje mnie prezentami niczym wahającą się kochankę. Obleka ręce w zbyt ciasne koronkowe mitenki, zdobi palce ciężkimi pierścieniami, a na nadgarstki nakłada brzęczące bransolety. Muska ramiona i kolana jak falbany sukienki, a na stopach maluje wzory niczym u mauryjskiej panny młodej.

 

Pozdrawiam!

Witaj Ostam!

 

Wybacz zwłokę w odpowiedzi. Pytałeś co konkretnie mi się nie podobało w stylu. Nie było tego wiele i nie chodziło mi o to, że coś jest błędne, ale raczej, że ciężko mi się czytało niektóre zdania. Pierwszy z brzegu przykład:

Basowy jęk modulatorów czasoprzestrzennych ucichł, gdy tylko weszli w atmosferę, ustępując miejsca piskliwym turbinom, mielącym rzadkie jeszcze na tej wysokości powietrze.

Weszli w atmosferę ustępując miejsca turbinom? Czy jęk ustąpił miejsca turbinom (tzn. jęk przeszedł w pisk). Chodzi oczywiście o to drugie, ale przy pierwszym czytaniu się zatrzymałem. A gdyby zmienić szyk?

Gdy tylko weszli w atmosferę, basowy jęk modulatorów czasoprzestrzennych ucichł, ustępując miejsca piskliwym turbinom, mielącym (które mieliły? albo już nowe zdanie) rzadkie jeszcze na tej wysokości powietrze.

W każdym razie odbiór stylu to kwestia subiektywna i nie przejmowałbym się tym za bardzo.

 

Pozdrawiam!

Dzień dobry!

 

Moment kiedy hipopotam mrugnął złotym okiem był mega! Mag przypominający rybę również mi się podobał. Zmienne kolory ubioru, szczególnie odcienie błękitu, w połączeniu z tematem i symboliką Egiptu działały na moje zmysły.

Przyszła mi do głowy świątynia Hatszepsut. Prawdę mówiąc, architektura starożytnego Egiptu była pełna żywych kolorów (zresztą podobnie jak starożytnej Grecji, chociaż my w głowach mamy te białe świątynie).

Dobre, przyjemne w odbiorze, bogate w wyobraźnię i język opowiadanie (do tego stopnia, że początkowo się nieco gubiłem) i – najważniejsze – mające to nieokreślone coś w sobie. To coś towarzyszyło mi przy czytaniu, ale nie będę próbował precyzować co, bo pewnie zawężę i zepsuję. W każdym razie było to coś bardzo przyjemnego. laugh

 

Pozdrawiam!

Hej Ostam!

 

Kilka razy odbiłem się od stylu, ale rzeczywiście, jest coś nietypowego i jednocześnie urokliwego w tym opowiadaniu. Taki Douglas Adams bez trzymanki. ,)

Czy to Tom Bombadil na obrazku?

 

Pozdrawiam!

Cześć BasementKey!

 

Dobrze zilustrowałeś jak bohater mocuje się z przeciwnością, udręką, czymś mrocznym i wymykającym się określeniu. Próbowałem odgadnąć znaczenie symboli: łańcuch, księga, jej lekkość, wchodzenie i wychodzenie z ciała itp., Interpretacji może być mnóstwo, np. księga może symbolizowac wiedzę teoretyczną, szereg formułek, teorii, recept na życie, kóre nam wtłaczają do głowy (albo którymi sami się karmimy), a które nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością, stają się cienkie jak pergamin. Łańcuch nawinięty na szpulę, zmaganie się z życiem, z problemem? Monety w oczach i rozdwojny język – chciwość i hipokryzja?

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

Dzień dobry!

 

Bardzo mi się podobało. Szczególnie stworzenie klimatu grozy i niepewności. Czytelnik szybko orientuje się, że z obcymi to ściema i że w końcu przyjdzie kolej na kogoś bardziej bliskiego niż wujek czy ciotka.

Końcówka przywiodła mi na myśl postać Pawlika Morozowa, który doniósł na swojego ojca. Innymi słowy, rewolucja (czy szerzej rozumiane okrucieństwo połączone z kłamstwem) zjada własne dzieci. Oczywiście nie jest to sytuacja analogiczna, bo w opowiadaniu to matka coś ukrywa i zdaje sie wykorzystwać mit o obych dla własnych celów, a córka jedynie podchwytuje zastaną “tradycję”.

Bardzo ładnie skomponowane i napisane!

Hej OldGuard!

 

Pierwsza część (autobus) pozwalała na różne interpretacje. Druga cześć (szpital) zaserowała gotową wykładnię i trochę zawęziła uniwersalny wymiar pierwszej. Bo ja zacząłem rozumieć to tak, że chłopak wsiadając do ciepłego autobusu uciekł przed trudami życia – zaczął np. ćpać, pić, nadużywać rozrywki itp. W pewnym momencie musiał podjąć trudną decyzję, albo wysiądzie z autobusu (zmieni tryb życia) i wejdzie w szarą i zimną rzeczywistość, albo zginie.

Podobało mi się, że zachowałaś do samego końca dwuznaczność, tzn. bohater niby znał imię lekarza, ale mógł je odczytać z plakieki, więc dało się wszystko wytłumaczyć nie sięgając po nadnaturalne siły. Napisane jest bardzo dobrze!

Hej OldGuard,

 

Sam moment otrzymania daru był bardzo zwyczajny, więc dziwi mnie trochę, że parę miesięcy później powiązał to ze zmartwychwstaniem.

No nie był taki zwyczajny, było to dla niego mocne i zagadkowe przeżycie: “doznanie było wszechogarniające i zupełnie niepodobne do niczego co znał”.

Potknęłam się jeszcze scenie w teatrze, bo jest ogień, dym, ogólnie śmierć dla każdego, nawet bohater zmarł raz czy dwa, a dziewczynka przetrwała.

Tak, ale przecież ona nie czekała w ogniu, tylko uciekła w dół i schroniła się w w piwnicy. Tam ognia nie było. Ale żeby tam dotrzeć trzeba było przejść przez pożar, nie było innej drogi.

 

Ok, całość przypomina mi trochę film, z którego zaczerpnęłam swój nick ^^ Końcówka z twistem zrobiła robotę, bo nie spodziewałam się, że pójdzie to w tę stronę. Dobry tekst :)

Z Charlize Theron? Muszę obejrzeć w takim razie. :)

 

Dzięki za przeczytanie i miło, że końcówka Cię zaskoczyła, pozdrawiam!

 

 

Jó reggelt kívánok SNDWLKR! wink

 

Węgrzy należą do ludów uralskich, do ich gałęzi ugrofińskiej, podgałęzi ugryjskiej. Ich najbliższymi krewnymi są dziś zamieszkujący zachodnią Syberię Chantowie i Mansowie. O wspólnym pochodzeniu świadczy dziś tylko podobieństwo języków (niezbyt bliskie – węgierski oraz chantyjski i mansyjski nie są wzajemnie zrozumiałe), ponieważ wszelkie więzy kulturowe i antropologiczne zanikły w toku dziejów.

Pozwoliłem sobie przytoczyć fragment z Wiki. W kazdym razie jest to język na tyle egzotyczny, że pewnie będę jeszcze po niego sięgał. :)

 

Miłego dnia!

 

 

 

Hej!

 

Pamiętam, był taki T-shirt z wizerunkiem Jezusa i tekstem “Stranger in a strange land”… pomyślałem wtedy jak bardzo to oddaje prawdę o Jezusie.

Naprawdę świetny tekst, wpisujący się w temat obcości i oparty na pomyśle. Chylę czoła przed umiejętnością ujęcia sedna w tak krótkiej formie i za pomocą jednej scenki. Wydaje się proste, a wcale nie jest.

Podoba mi się wahający się Jezus.

A jeżeli Joe Hatsue to był przypadek, to niesamowity.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

Hej fmsduval!

 

No nie dałem… jak do tego doszło nie wiem… crying

A w ogóle zdecydowałem się cokolwiek napisać po Twojej namowie pod tekstem o hiszpańskich poszukiwaczach relikwi.

 

Dzięki za kicka i z niepokojem czekam na komentarz. angel

Outta, tak jakoś mi się skojarzyło. Nie wiem w sumie, nie podam konkretnie jakichś podobieństw, może chodzi o niedopowiedzenia i operowanie elementami, których sens tylko przeczuwamy, a jednak mocno na nas oddziałują? Andreasa i ARQ nie kojarzę, ale ja mało SF czytałem. Wygoogluję w każdym razie.

Tak na marginesie, niezłą rozkminę tego teksu zrobiłeś powyżej.yes

Hej Michał Pe!

 

Sympatyczny szort, okraszony kolorami kwiatów oraz młodą miłością, a zwieńczony śmiercią słodką niczym zapach Oleandra. Po tym jak bohater powąchał nieznany kwiat i zaczął widzeć na czerwono spodziewałem się zaawansowanych wizji i skąpanych w halunach perypetii, a tu takie “sudden death". wink Tym niemniej bardzo przyjemnie się czytało. laugh

 

Powodzenia w konkursie!

Witaj Ślimaku Zagłady!

 

Jestem pełen podziwu dla Twojego kunsztu operowania słowem i rymem. Kilka momentów było naprawdę pięknych, mocno podziałały na moją wyobraźnię.

Treść skłania do zastanowienia się: czy gorsze moralnie jest zniewolenie nieświadomych istot, czy takich, które wiedzą, że są zniewolone? Z tekstu nie wynika, czy elfki się na to godziły (mimo, że “wiedziały skąd taka potrzeba”), ale skoro zostały zniewolone, to chyba wbrew swej woli.

A może to były Dökkálfar – Mroczne elfy? ;)

 

Pozdrawiam!

Witaj Światowider!

 

Świetne opowiadanie, zarówno pod względem treści, jak i formy. Wciągnęła mnie fabuła, było napięcie i przeleciałem przez te ponad 30k znaków błyskawicznie.

 

Mała sugestia techniczna do rozważenia:

Odziane w najdroższe jedwabie oraz muśliny, które więcej odsłaniały, niźli kryły ich wdzięki, a nadto bransolety ze złota i kości słoniowej.

Jakoś to “ich wdzięki” mi zazgrzytało tu…

Cześć Ermirie!

 

Przyłączam się do opini innych, że nieco abstrakcyjny odcień tekstu dobrze oddał klimat obcości. Fakt, że tekst był miejscami niejasny, w tym konkretnym przypadku nie jest wadą.

Opowiadanie, bogate w sugestywne, działające na wyobraźnię i niedopowiedziane intuicje, przywoływało skojarzenia z komiksami duetu Moebius (Giraud)/ Jodorowsky.

Idea istoty, która jest na tyle trwała, że potrafi przetrwać istnienia kolejnych wszechświatów (a może nawet sama je w jakiś sposób tworzy?) jest frapująca, choć pod kątem naukowym niemożliwa. Chyba, że byłaby to istota niematerialna, istniejąca poza czasem i przestrzenią, czyli bóg. Ale jesteśmy w świecie SF a nie S, więc licencja poetycka.

Pozdrawiam i gratuluję udanego debiutu! yes

Witaj CesarzowoMordoru!

 

Już cytat z Herberta mnie nastroił i być może byłem już na samym początku uprzedzony, bo jest to jeden z moich ulubionch poetów. A tekst podobał mi się! W szczególności wrażenie wywarł na mnie jego poetycki charakter, dobór słów tworzący mroczną i tajemniczą atmosferę. Forma adekwatnie oddaje nostalgiczną treść związaną z przemijaniem pogańskiego świata. Świetnie to pokazałaś.

Fragmenty, które szczególnie podziałały na moją wyobraźnie to:

Żółty okrąg słońca obrysowywał czaszkę złotem,

prośby nakładały się na siebie, mnogością podobne trzepotowi skrzydeł roju

Czy Enkai, ogłuszony brzęczącą ciszą, spojrzał na słońce i uwierzył, że jest obojętną kulą wodoru i helu, tak odległą od jego kruchych kości i słonej krwi

Ptak usiadł na gałęzi w trzepocie błękitnych piór.

Skonfudował mnie natomiast ten fragment, w którym nie jestem pewien konstrukcji zdania:

Pewnego dnia zostanie więźniem ciemności własnej głowy, zmuszony do czerpania kołysania się trawy czy złota lwiej sierści z wybrakowanych wspomnień.

 

Polecam do biblioteki i życzę powodzenia w konkursie!

Witaj Krokusie!

 

Nie znam tekstu “Choćby w ogień” Biełogłazowa i Żakowa, ale jak znajdę to z ochotą przeczytam. laugh Jeżeli miałbym wskazać moje “inspiracje” to byłoby to drzewo Chyżwara z cyklu Simmonsa oraz stara książka Gabrieli Górskiej “Ostatni nieśmierelny”. Tę ostanią czytałem jako dziecko i zrobiła na mnie duże wrażenie. Motyw nieśmiertelności i co z tego wynika jakoś ostatnio mnie prześladuje.

W scenie z dziewczyną idea była taka, że biedaczka odcięta jest od drogi ucieczki, a przecież nie znaczy to, że ten ogień jest blisko niej. Zbiegła po prostu schodami w dół i schroniła się w piwnicy. Może myślała, że będzie tam jakieś wyjście ewakuacyjne? W każdym razie piwnica mogła być duża, mogła mieć małe okna (zakratowane, kto wie) i mogło być w niej jeszcze sporo tlenu.

Natomiast Chińczycy chcieli się nieśmiertelnego po prostu jakoś pozbyć, niekoniecznie zabić. Naturalna myśl: wystrzelić niczym Voyagera, poza Układ Słonczeny, żeby nigdy nie wrócił. Może nie umrze, ale na pewno nie wróci. Daleki wschód znany jest z wymyślnych tortur, więc może to im przyświecało? ;) I tu spodziewałem się krytyki, bo żeby wysłać kogoś/ coś poza Układ Słoneczny, należałoby to dokładnie obliczyć, żeby skorzystać z asyst grawitacyjnych.

Wielki dzięki za odwiedziny, miłe słowa i klika!

 

Cześć SNDWLKR!

 

Mnie również zaskoczyło przypominające brzmieniem Tenochtitlan tłumaczenie “nieśmierelny” na węgierski. Tłumaczyłem sobie to słowo googlem na różne języki i właśnie węgierski przekład wydał mi sie najbardziej atrakcyjny. A swoją drogą to ciekawe jakimi drogami podąża ewolucja języka, że istnieje coś takiego jak ugrofiński, tak różny od innych języków Europejskich.

Cóż, przekaz tekstu nie należy do najbardziej optymistycznych. Może lepiej takich nie pisać? Dziękuję za przeczytanie i polecenie do biblioteki!

Hej!

 

Co do pierwszej akcji ratunkowej, to “oni” (rząd, służby, naukowcy itp.) wiedzieli już o tym, że koleś jest nieśmiertelny, wiedzieli też gdzie mieszka. Kiedy odkrył, że nie może umrzeć (wtedy na basenie) stał się sensacją. 

Po wybuchu pożaru okazało się, że szanse na dotarcie do córki ministra są nikłe i posłano po niego. Trochę na zasadzie “a nóż się uda”, co nam szkodzi. Ogień szedł w górę, dziewczyna schroniła się w piwnicy, zaczynało jej powoli brakować tlenu, kiedy ją znalazł była nieprzytomna. Wcześniej telefonicznie powiedziała o tym gdzie się znajduje i że nie może wyjść. To chwalebne, że nieśmiertelny się zgodził, choć wiedział, jakie piekło może go tam czekać.

Sposób na samobójstwo wyszedł trochę z “przypadku”. Chinole po prostu chcieli się go pozbyć i wystrzelili w przestrzeń kosmiczną. Dryfując tak w kosmosie i raz po raz umierając i się odradzając w końcu musiał trafić na jakiś obiekt, który przyciągnie go grawitacją. Trafił na czarną dziurę, kończąc tym samym swą nieszczęsną egzystencję.

 

Dzięki za odwiedziny i klika! Miłego dnia!

 

Hej Jim!

 

Humor, dialogi, akcja i opisy technologii moim zdaniem są świetne! Lubię też fabułę gdzie grupa uzbrojonych ludzi napotyka na tajemnicze zagrożenie, więc wszystko było na miejscu, gdyby nie to,…

Opowiadanie kończy sie nagle i nie daje odpowiedzi z czym zmierzyli się bohaterowie. Tego mi niestety zabrakło, spodziewałem się dopowiedzenia. Przez moment wydawało mi się, że będą to inteligentne drzewa, albo coś w rodzaju kolektywnej świadomości, albo coś bardzo tajemniczego. Niestety, nie dałeś odpowiedzi. Co dalej stało się z bohaterami? Udało im się wrócić do statku? Przeżyli? Spotkali coś jeszcze po drodze?

Podobała mi się postac Branwen. Fajnie wszedłeś w jej głowę i zarysowałeś jej ambiwalentny stosunek do facetów. Właściwie to ona mogłaby być głównym bohaterem.

Akcja trochę nazbyt szybka, czytelnik potrzebuje czasem oddechu i kontrastu. Mógłby go stanowić na przykład obszerniejszy opis jaskini. Szczególnie, że masz o nich pojęcie (jak piszesz w komentarzu), a ja z wielką chęcią zanurzyłbym się wyobraźnią w jednej z nich. :)

Trochę pomarudziłem, ale – tak jak napisałem na wstępie – jest to bardzo dobre opowiadanie z dużym potencjałem i szkoda, że nie w pełni został wykorzystany. Gdybyś się zdecydowasł kiedyś to i owo dopisać, zajrzę z wielką chęcią.

 

Pozdro!

Dzień dobry!

 

Gdyby wszyscy napalili się zioła, wyszłoby na to samo. ,) Peace! angel

 

A tak na powaznie. Niezły pomysł, też lubię zastanawiać się co by było gdyby chcieć ulepszyć ten padół łez. W przeważającej ilości scenariuszy okazuje się, że konsekwencje byłby gorsze niż ulepszenie.

Wulagryzm trafił w punkt, imho (a właściwie w kontrapunkt). Dobry szorcik, powodzenia w konkursie!

Witaj Krar85!

 

Świadomość broni się jak może, ale sumienie nie bierze jeńców (…)

Lewy pas jest jak sumienie: nie bierze jeńców

Dwa razy to samo porównanie.

 

Super napisane, dobrze oddaje atmosferę poranka. Przez wiele lat dojeżdżałem samochodem do pracy, ale ostatnio wolę autobus, więc chyba wiem mniej więcej o co chodzi.

Zastanawiam się gdzie w opku jest obcość. Chodzi o to, że bohater za kierownicą zamienia się w zwierze? wink

 

Pozdro!

 

 

 

 

Witaj Finklo!

 

“Furda” – bardzo fajne słowo. :)

– Niemożliwe! Jak ten czas leci. Kto by pomyślał, że od śmierci naszej kochanej Jagódki minęło już tyle dni…

Usta królowej przypominały kreskę niewiele grubszą od włosa. Pośpiesznie opuściła komnatę.

Król trochę jak słoń w składzie porcelany. ;) Ale pewnie jako monarcha mógł sobie pozwolić na “emocjonalną nonszalancję”.

To nikomu nie szkodziło, a czarna aksamitna suknia zamiast klejnotów ozdobiona mrowiem stalowych agrafek wyglądała nieoczekiwanie elegancko.

Fajny opis sukni. Skojarzyła mi sie trochę ze strojami Wednesday.

Zaklinała, żeby jej nie szukać. Oczywiście, władca ani myślał odwoływać drużyn rozesłanych na wszystkie strony świata

Podczas kolacji Toffa raczej przesuwała jedzenie po talerzu niż wkładała je do ust.

W tym momencie mam przeczucie, że Toffa ma coś wspólnego ze zniknięciem księżniczki. :)

Sama, po ośmiu latach małżeństwa i wspierania królewskiego małżonka w każdej sprawie, jeszcze nie dostąpiła tego zaszczytu, w ogóle nie podejrzewała, że w zamku istnieją jakieś tajne przejścia.

W każdym zamku są tajne przejścia i każdy dworzanin o tym wie. Może nie wie gdzie się znajdują, ale wie, że takie coś istnieje. Trochę nie chce mi się wierzyć, że królowa miałaby tego nawet nie podejrzewać.

“Serczendżin”, “Guglmeps”

laugh Pojechane mocno. Tego pierwszego nie zrozumiałem po pierwszym przeczytaniu. Skojarzyło mi sie z jakimś egoztycznym “dżinem” z butelki. :)

Jej piękne jasne włosy zostały częściowo wycięte, a resztki dwórki obsypały mąką – teraz wyglądały jak rzadkie i brudne kosmyki staruszki. Poniszczone spódnice zebrane od wszystkich chyba praczek i posługaczek zamkowych pogrubiły sylwetkę. Skórę twarzy i dłoni natarła popiołem, a na dodatek damy poprzyklejały w kilku miejscach grudki udatnie imitujące kurzajki i krosty.

Podobał mi sie ten opis – ani nadmiernie ozdobny, ani zbyt skąpy czy abstrakcyjny. Akurat taki, żeby czytelnik bez trudu zanurzył się w wykreowanym świecie.

 

A jednak pomyliłem się co do Toffy – to nie ona kombinowała, winna była księżniczka. :)

 

Kilka uwag:

Księżniczki nie było już trzy miesiące, tak? Dlaczego tak długo zwlekała z porwaniem dziecka? Czy może nie dlatego zniknęła?

Jeżeli księżniczka nie napiła się “cydru” to dlaczego była nieprzytomna?

Dlaczego było o jedno łóżko za mało, czy to sugestia, że królewna spała z którymś z facetów?

 

Podumowując, tekst czytałem z autentycznym zainteresowaniem. Napisany jest lekko, zawiera sporą dawkę humoru, a opisy są plastycznie, dzięki czemu bez trudu można sobie wyobrazić scenki. Ale co najważniejsze, dobro zwycięża, a rozpieszczona księżniczka dostaje prztyczka w nos!

Witaj Adam_c4!

 

Pomysł przedni, takie odwrócenie – to co jest normalne dla nas, dwuokich, niekoniecznie musi być normalne dla cyklopów. Innymi słowy, normalny wśród dziwaków będzie zdawał się dziwakiem. Czy bohater był wyjątkowym, dwuokim egzemplarzem cyklopa, czy po prostu wszyscy cyklopi posiadali umiejętność “hodowania” nowych elementów swojego ciała, a ten szczególny osobnik postanowił dla przekory wyhodować sobie drugie oko? W każdym razie dylemat i pewną dramturgię dobrze zarysowałeś. I zwrot akcji też się udał. Dobry tekst!

Witaj Nana!

 

Dziękuję za komentarz i wnikliwe przyjrzenie się strukturze tekstu. Co do Twojej uwagi z czasami, sprawa jest prosta – oczywiście, że ostatni akapit powienien być napisany kursywą (oprócz wypowiedzi profesora, które było wspomnieniem). Jako jedyna dostrzegłaś błąd, chylę czoła przed spostrzegawczością i przepraszam za niedopatrzenie. Mój zamysł był właśnie taki jak piszesz – kursywa to zdarzenia obecne, dryfowanie bohatera w przestrzeni kosmicznej. Reszta to wspomnienia, które pojawiają się na te kilkanaście sekund być może minutę, zanim straci przytomność a potem umrze i na nowo się zregeneruje.

Cieszy mnie Twój pozytywny odbiór szorta, a w szczególności uwaga, że pomysł zdał egzamin. Dzięki za zajrzenie! :)

 

Pozdrawiam!

 

P.S.: Poprawiłem profesor na Profesor. Z tym zapisam miałem pewien kłopot, bo chyba można też zapisać tak:

– Czysto teoretycznie, panie Halhatatlan – profesor Tóth poprawił okulary – miejscem, gdzie mógłby pan zostać ostatecznie (…)

I mi wyszło coś pomiędzy. ;)

Witaj Krokusie!

 

Laleczka voodoo we współczesnej adaptacji? Jeżeli tak dobrze napisane to jestem za! Kilkoma soczystymi scenkami nakreśliłeś koncepcję. Kompozycja na zasadzie zacznij od trzęsienia ziemi a potem zwiększaj napięcie. Lena jako przysłowiowy cichy dzieciak, który aktywuje się w momencie kiedy pojawia się “bully”. Ale jej metoda jest subtelna, nie kałach, bo dysponuje technologią na granicy magii.

Podobało się!

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Hej Bruce!

 

Bardzo fajne opowiadanie, dobrze się czytało!

 

– Tyle fajnych dziewczyn, a ten sobie wziął świecącego stworka! I teraz same kłopoty! A podobno lekarze tacy inteligentni…

– Przygłup!

(…)

– Dziwolągów nie chcemy! – krzyczano za mną na ulicy.

– Precz z potworami!

Inność i niezrozumienie wśród innych – bardzo podobny dialog był też w moim szorcie. Potem chęć wykonywania badań na Jaskince, z jednoczesnym brakiem woli zrozumienia kim ona jest jako osoba i co się wewnątrz niej dzieje.

Bardzo plastycznie opisałaś wycieczkę bohatera po górach. Aż sam nabrałem chęci, żeby się wybrać w Tatry. Kto wie, a nuż spotka mnie tam jakaś niezwykła przygoda?

Podobała mi się też scena uzdrowienia i potem dialogu kobiety z bohaterem w jaskini. W mojej opinii niezwykle udanie pokazałaś jej wewnętrzne dobro i subtelną naturę – w kontraście do pozorów gruboskórności, bo chociaż skóra częściowo przeświecała, to miejscami była opancerzona łuskami i pewnie twarda jak kamień.

Sama końcówka krzyczy – śmiercią Jaskinki, rozpaczą bohatera, słowem “Won!”. Trudno dziwić się jego reakcji. Dobro zostało potraktowane brutalnie. Ale może właśnie taki jest nasz świat? Skłonny zniszczyć to, czego wartość jest ukryta pod powłoką inności?

 

Mała uwaga: bohater dwa razy w jednej scenie pyta czy kobieta jest ziemianką.

– Nie wyglądasz na człowieka, chociaż mówisz, jak ludzie.

– Jestem ziemianką i znam wszystkie ziemskie języki. Pochodzę ze skały. Z wnętrza Ziemi.

(…)

– Przybyłaś z Kosmosu?

– Nie, jestem z ziemskiej skały.

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

Hej nilfheim!

 

Sympatyczny szorcik – o ile dobrze zrozumiałem – oparty na pomyśle jakoby lepiej siedzieć cicho, niż ogłaszać wszem i wobec, że się istnieje. Nie można kosmitom zarzucić braku dobrej woli, w końcu zanim niszczyli cywilizacje, zachowywali przedstawiciela każdego gatunku. wink Pomysł swoistego, kosmicznego ZOO interesujący. Podobało mi się też, że naturaly “habitat” Ziemienina nie był doskonale odtworzony. Czułem, że będą z tego kłopoty.

Kilku rzeczy nie zrozumiałem. Czy przy tym stole pod koniec siedział przedstawiciel rasy, która tworzyła to ZOO i niszczyła inne cywilizacje razem z “okazami”, jak równy z równymi? Druga sprawa: kto właściwie wysłał wiadomość o tym, żeby być cicho?

 

Z technikaliów:

na początku nikt nie zwrócił uwagi

Wydaje mi się, że powinno być “nikt nie zwrócił na to uwagi”, ale nie jestem pewien.

 

jednak układały się w logiczną całość. Okresy trwania układały się wyłącznie w liczby pierwsze

Powtórzenie.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

 

Częśc Moon!

Cieszę się, że podobała Ci się kompozycja tekstu!

Trafny cytat z Kinga – rzeczywiście, cięcia były bolesne. Kilkukrotnie dodawałem, kasowałem i modyfikowałem te same fragmenty, żeby zmieścić się w limicie, jednocześnie zastanawiając się, czy to jest ciągle czytelne. Ale to chyba dotyczy wszystkich nas, którzy bierzemy udział w konkursie. ;)

Kontrast w tej przedostatniej scenie jest celowy, choć może rzeczywiście, przekleństwa wprowadzają zbyt mocny dysonans. Dam im jeszcze odleżeć i ewentualnie lekko ocenzuruję.

Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa!

edit: po przemyśleniu usunąłem wulgaryzmy.

 

Witaj Michał Pe!

Muszę przeczytac tekst Krokusa, no i wiele innych w temcie “Obcy”, bo mam zaległości. Pojawiło się ich tyle, że trzeba do sprawy podejść systematycznie i dać sobie czas. :)

Rzeczywiście, mój bohater nie za bardzo jest wdzięczny losowi, że obdarzył go supermocą, raczej, wiele by dał, żeby jej się pozbyć. Zamknięty jest między powinnością (bo jak tu nie ratować ludzi, skoro tylko on może to zrobić), a przerażającym wymiarem swojego losu (przeminą pokolenia, cywlizacja, a nawet ludzkość, a on będzie trwał). Miałem wielką ochotę pociągnąć ten temat bardziej, uszczegółowić itp., bo w głowie pojawiały mi sie coraz to nowe (i bardziej absurdalne) konsekwencje nieśmiertelności, ale limit… Może jakieś opko w przyszłości powstanie.

Pułpaka Chinoli jest tylko naszkicowana z konieczności upchnięcia wielu wątków w krótkiej formie. Łatwo dał się złapać, bo też i nie bardzo miał czym się bronić – mógł tylko uciekać. Nie posiadał nadprzyrodzonej siły, zręczności itp. Po prostu, dobry trening i to, że kilka minut po zabiciu jego organizm regenerował się. Mógł natomiast być bardziej ostrożny, tu racja.

Wielkie dzięki za pozytywny komentarz i klika!

Hej Nilfheim!

 

Wielkie dzięki za odwiedziny! Cieszę się, że końcówka Ci się spodobała i nie poczułeś się zawiedziony.

Co do węgierskiego słowa oznaczającego nieśmiertelnego, to właśnie dlatego je wybrałem, że brzmiało jak nazwa Azteckiego boga. Wydało mi się to na tyle zaskakujące, żeby użyć go jako tytułu opowiadania. Fajnie, że oceniłeś opko na 6, dzięki!

 

Witaj Bruce!

Publikacji nawet tak krótkiego tekstu towarzyszy obawa, bo człowiek nigdy nie wie jak tekst zostanie przyjęty i co go czeka w komentarzach. :) Kamień mi spadł z serca po Twojej opinii!

Doskonale odczytałaś moją intecję – los superbohatera wcale nie jest lepszy niż zwykłego śmiertelnika, a może nawet okazać się gorszy, kiedy supermoce zostaną wykorzystane przeciwko niemu.

Początkowo tekst był dłuższyi kilkakrotnie go pociąłem (co jest pewnie powszechną praktyką), no ale limit jest limitem. :)

Poprawię przecinki. Zawsze mam z tym kłopot.

Miałem wątpliwości co do wulgaryzmów, bo nie przepadam za nimi. Z drugiej strony, nie ma co ukrywać, że takim językiem posługuje się spora część społeczeństwa i żeby opisać scenę realistycznie koniecznym jest po nie sięgnąć. Nie jestem pewien, czy można tekst moderować po publikacji.

Dziękuję za klika i miłe słowa!

 

Dobry wieczór, CesarzowoMordoru!

Kłaniam się i dziękuję za zerknięcie na mój tekst. Cieszę się, że tekst się na tyle dobrze czytało, że zainteresował.

Starałem się zawrzeć maksimum treści w krótkiej formie, z konieczności skracałem pomysły i pewnie stąd te niedopowiedzenia. Temat wymagałby większego formatu, to bez wątpienia. Ale mam nadzieję, że istotę przekazu udało mi się zawrzeć.

Świetnie wypatrzyłaś autora motta – to jeden z piękniej piszących poetów. :) Mam dla Ciebie niespodziankę: jest jeszcze jedno nawiązanie do klasyka polskiej poezji, na końcu jednego z akapitów. ;)

Pozdrawiam i dzięki za kciuki.

 

Witaj Koalo!

Miło widzieć Cię pod moim tekstem, po dłuższej przerwie. Niestety, tekst smutny, bo jakiś taki mnie naszedł nastrój przy myśleniu o wyobcowaniu tego bohatera. Ogólnie, życie superbohaterów nie jest łatwe.

Hej!

 

Super się czytało! Bardzo swobodnie napisane i rzeczywiście, sporo nawiązań do klasyków z lat 80tych.

Fragment co Sarawinter wyłapała też mnie chlasnął w twarz (w pozytywnym sensie).

Końcówkę zrozumiałem tak, że taksówkarz mimo, że psioczy na los, to jednak swoich marzeń i planów tak do końca nie chce zaprzepaścić. A co konkretnie w tym worku jest? Ktoś bliski? A może to nieważne?

 

Z drugiej strony ostatnie słowa o zakopaniu worka przeczą mojej interpretacji.

 

Pozdro!

Hej Jim,

 

Racja. Co do tej kukiełki, tudzież ekranu – jego ożywiona postać o zimnych i słabych dłoniach skojarzyła mi się trochę z zombiakiem, jakimś pasywnym bytem, który w zasadzie istnieje jako marionetka, więc może stąd te skojarzenia. ;) Z drugiej strony nie miał żadnych zadrapań, ran itp., więc oprócz tych zimnych rąk to pewnie wyglądał na całkiem pełnoprawnego faceta.

Powiem coś jeszcze – podzielam w zasadzie komentarz Jaskiera. Bohaterka ma w sobie coś zagadkowego i mrocznego. Ta pasja z jaką pragnie być z mężem, chęć ralizowania wcale nie tak oczywistych marzeń, które tylko z pozoru są wspólne. Trochę jakby nie chciała go słuchać, albo chciała coś zakrzyczeć, a może dosłownie gdzieś uciec. Stąd też to moje skojarzenie z tym, że projektowała swoje wizje na męża. Np. ten fragment:

Mieliśmy stać się bogaci, a potem przeprowadzić się do dziczy, z dala od ludzi, z dala od cywilizacji, aby razem się zestarzeć. W spokoju, połączeni z naturą. Oboje tego pragnęliśmy. Tylko że mnie to przecudne marzenie dodawało skrzydeł, a on nigdy w nie nie wierzył.

Interesujący tekst. Rzeczywiście, nieco inny.

Zwykle najpierw opisuję swoje wrażenia w komentarzu, a potem czytam komentarze innych, tym razem zrobiłem odwrotnie. Dlatego nie będę odnosił się do kwestii gwałt/ nie gwałt, bo wiele więcej w tym temacie nie mam do dodania. Powiem tylko, że szort jest sprawnie napisany i jestem w stanie zrozumieć logikę postępowania smoka.

Mam natomiast uwagę do komentarza autorki, który rzuca nieco inne światło na wymowę tekstu:

 Ciekawe, kim my byśmy się stali będąc bytem starym jak świat, wszechpotężnym jak żywioły, niepokonanym, a przy tym pięknym, inteligentnym, mądrym mądrością wszystkich pokoleń, podziwianym i czczonym, wzbudzającym respekt i strach. Jak my traktowalibyśmy inne istoty rozumne, czując, że jesteśmy bardzo, bardzo ponad nie.

Nie jestem pewien czy byt stary, potężny i “mądry mądrością wszystkich pokoleń” zachowywał by się tak, jak wyżej opisany smok. Czy prawdziwy mędrzec wymagałby aby go czczono i wielbiono? Dla mnie próżność to raczej przywara głupców. Strachem nie wzbudza się prawdziwego szacunku. Bycie ponad inne istoty nie daje prawa do ich wykorzystywania i pastwienia się nad nimi. To nie są oznaki mądrości, ale raczej małości.

Hej!

 

Ciekawie pokazana obcość. Fakt, że wskrzeszony mąż nie do końca przypomina dawnego siebie, nie ma dla żony znaczenia, bo i tak kobieta cały czas żyła w swoich iluzjach. Mąż stanowił dla niej tylko ekran, na który projektowała swoje marzenia. Równie dobrze spełnia tę rolę jako ożywiona kukiełka. wink

 

Uwaga techniczna:

Oboje tego pragnęliśmy. Tylko że mnie to przecudne marzenie dodawało skrzydeł, a on nigdy w nie wierzył.

Zdaje się, że zabrakło jednego “nie”.

Cześć vrchamps!

 

Podobał mi się ten szort! Mocny i ma to przerażające coś, charakterystyczne dla Twoich tekstów. No i jest dobrze napisany (moim skromnym zdaniem).

 

– Naśladować? Nie rozumiem, proszę pana.

– I to wychodzi ci najlepiej. – Mecenas poklepał androida po plecach.

laugh

Hej Jim!

 

Ciekawa koncepcja z tą komunikacją, która może być utrudniona ze względu na inną skalę czasową postrzegania. Końcówka mnie powaliła – nagle wszystkie te Pianiny, prostokąt z zaokrąglonymi rogami, zakrzywienie przestrzeni w postaci niecki, rozpękanie się i Niszczycielski Olbrzym nabierają sensu.

Całkiem zacny tekst! laugh Zabawny, a jednocześnie daje do myślenia.

 

Doczepianka techniczna:

Teraz widzę, że było warto, bo moje wnuki podjęły budowę jeszcze większego lejoskopu. Ja niedługo rozpęknę się i połączę z nicością. Oni jednak przejmą dzieło dziada.

Jak wnuki, to one – te wnuki przejmą.

Jego błyskanie mogło być poniżej jego progu postrzegania – odparł bez namysłu.

Poniżej progu postrzegania olbrzyma, czy poniżej progu postrzegania lejoskopu?

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Witaj Avei!

 

Przychylę się do komentarzy pozytywnych. Tekst czytałem z zainteresowaniem, ciekaw rozwiązania zagadki pojawiającego się raz po raz “znajomego obcego”. I chociaż historia nie została zwieńczona efektownym twistem, ani fantastycznym wyjaśnieniem, to jakoś mi to nie przeszkadzało.

Sam pomysł pokazania obcości jako refleksów znanego, nie jest niczym nowym, ale nasycona emocjami forma, w jaką opakowałaś treść, nadała tej ostatniej oryginalnego blasku.

Po przeczytaniu komentarzy zastanawiam się, czy wprowadzenie do tekstu szczypty soli (zgodnie z sugestią Gravel i Michała Pe) nie dodałoby opowieści smaku.

Nie do końca zgodzę się natomiast z tym co powiedziała Ambush, że “niektórzy wydają się szukać wciąż z od nowa tej samej osoby, ale raczej dotyczy to fizis.” Może tak być, ale często ludzie dobierają się na zasadzie charakterów, “pokrewieństwa dusz” itp. Podobnie jak Twoja bohaterka, która odnajdywała w obcym cechy swoich bliskich. Przyszło mi do głowy nawet, że w ten sposób chciała wskrzesić swoje dzieciństwo, ale pewnie tu już trochę za daleko idę.

Był bałaganiarzem, ale nawet to bałaganiarstwo kochała. Definiowało go, choć kojarzyło jej się z bratem. Wiele osób jej przypominał. W miłosierdziu babkę, w brawurze dziadka, w humorze pierwszą szkolną miłość, w dobroduszności nauczycielkę gry na pianini

 

Pięknie zbudowany cały kosmos relacji poprzez kilka zdawałoby się niewinnych pytań i spostrzeżeń bohaterów. Zabarwione zawodem pytanie matki “to ty żyjesz?” stanowiło dla mnie punkt kulminacyjny opowiadania. Była to gorzka chwila, kiedy po raz kolejny wyciągnięta w stronę matki ręka trafia w emocjonalną pustkę, a cały, fizycznie zniszczony świat, wydaje się tylko dopełniającym goryczy tłem dla osobistego dramatu bohaterki.

Jednoczesnie, ta zerwana więź otwiera przed bohaterką mozliwość stworzenia siebie samej na nowo – napotkane dziecko może być poczatkiem budowania tym razem silnej więzi.

Hej!

 

Dobrze napisane opowiadanie z wartką akcją i elementami horroru, które miałem przyjemność betować. Odosobnienie stacji badawczej na Antarktydzie, badanie podziemnego jeziora i odkrycie wody o zdumiewających właściwościach fizycznych to zrzucona z wysokiej góry kulka śnieżna, która tocząc się po zboczu fabuły zamienia się w ogromny zlepek demonicznych wydarzeń, eksplodujący w finale konfliktem o skali miedzypaństwowej, a może nawet światowej…

 

Witaj HollyHell!

 

Temat rodzeństwa syjamskiego jest fascynujący. Tym bardziej, kiedy chodzi nie o dwie głowy, ale dwie twarze w (na?) jednej głowie. Z drugiej strony nie jest łatwo wczuć się w to, co taki delikwent sobie może myśleć i jak właściwie wygląda interakcja między nim, a “tym drugim”. Tobie udało się pokazać tę relację w sposób na tylke atrakcyjny, że czytałem z zapartym tchem, ciekaw jak to wszystko się skończy. Końcówka pesymistyczna, ale właściwie logicznie wynika z treści opowiadania.

Dobrym zabiegiem było też stopniowe ujawnianie na czym polega dziwactwo Edwarda. I chociaż w pewnym momencie zacząłem się domyślać o co chodzi, to ta towarzysząca mi niepewność, dodawała historii uroku. Powiem nawet, że miałbym ochotę przeczytać “pełnokrwiste” opowiadanie o losach Edwarda, o jego zmaganiu się z rzeczywistością i widzeniu świata. Temat wymagający głębszej eksploracji!

 

Po przeczytaniu komentarzy innych, podzielam opinię Avei, że trochę zabrakło przejścia z głównej fabuły do końcowej decyzji bohatera (według mnie wystarczyłoby kilka dodatkowych zdań). Ale w sumie to drobiazg, który nie psuje pozytywnego odbioru całości.

ale sądzę, że zabrakło Ci znaków, żeby doprowadzić do finału. Nie znaczy to, że nie jest wiarygodny, dobrze wytłumaczyłaś, dlaczego główny bohater zdecydował się na taki krok, ale nie zdążyłam się tym przejąć.

 

Cześć Jim!

 

Uśmiechnąłem się na sam koniec. Udało Ci się mnie zaskoczyć! Tekst z pomysłem i proporcjonalną do treści dawką realizmu – przehandlowany towar, który nagle okazuje się niezbędny. Samo życie. laugh

 

Hej kam_mod!

 

Pięknie napisane opowiadanie, choć jednoczesnie bardzo smutne. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że można je odczytywaać jako pokazanie dorastania dziewczynki, które w rzeczywistości nigdy się nie wydarzyło. Szczególne wrażenie zrobił na mnie wątek z Jorgem.

Maisie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Zrobiło jej się słabo i coś ścisnęło ją w brzuchu, może te papryczki z poprzedniego baru były nieświeże. Ale coś jej podpowiadało, że to nie wina papryczek, a muszli drażniącej jej skórę w rowku między piersiami.

Mi cariña – powiedział miękko chłopak.

A może Maise chciała w to wierzyć, bo oczy Jorge były jasne i dobre, a kobietom czasem jeden rzut oka wystarcza, by zdecydować, czy kogoś lubią.

I to:

Maisie zerwała się i podbiegła do leżącego na bruku Jorge. Mrugał, patrząc w niebo. Wokół głowy tworzyła mu się aureola krwi. Potwór zamachnął się znowu.

Stop, pauza. Za szybko gadam, aż zadyszki dostałam. Panna miała może sekundę, sekundeńkę, segundito, by podjąć decyzję, co robić.

Zobaczyła owłosioną dłoń potwora w powietrzu i przypadła do jego boku.

– Mój najmilszy – powiedziała, wtulając się w czarne futro. – Starczy już tych zabaw. Chodźmy stąd! Obiecałeś mi zwiedzanie Hiszpanii nocą i tapas. I ciebie. To z tobą chcę spędzić moją ostatnią noc, mój najmilszy Coco.

Mądra ta Maisie, prawda? Musiała szybko dorosnąć.

 

Natomist poniższe zdanie jest dla mnie nie do końca zrozumiałe. Dlaczego to noc jej śmierci? Dlaczego to ona stworzyła potwora? Czy staruszka to Maisie w przyszłości, czy może doszukuję się czegoś na siłę?

– A w noc mojej śmierci mogę uchować jedno stworzenie od potwora, którego sama stworzyłam – dodałam.

 

Końcówka jest też dla mnie zagadkowa. Zapewne naszyjnik jest tu kluczowym symbolem, ale nie potrafię rozszyfrować puenty.

Cześć!

 

Chodzi Ci o wrzutki typu “a Caravaggio nazwał coś tak”, “a Alonso de Ercilla nie napisałby czegoś tak”? Czy źle rozumuję?

Dokładnie o tego typu rzeczy mi chodziło. Bo o ile wiem kto to Caravaggio, to już Alonsa de Ercilla nie kojarzę i przerywam czytanie tekstu, żeby wygooglować.

Ale przeleciałem wzrokiem tekst jeszcze raz, żeby podać Ci więcej przykładów i okazuje się, że nie ma ich aż tak wiele. Więc w zasadzie to możesz zignorować tę uwagę. Szczególnie, że to ma też plusy – tworzy klimat epoki i można czegoś nowego się dowiedzieć. ,)

 

Bardzo się cieszę, choć trochę żałuję, że nie podobało Ci się bardziej! :P

Hej! Podobało mi się bardzo! Dobrze też wyjasniłeś moje wątpliwości. A, że się czepiam, to trochę z obowiązku, bo nie może być sam lukier. ,)

Witaj fmsduval!

 

Jak każdy z Twoich tekstów, także i ten napisany jest bogatym, pełnym nawiązań językiem, który buduje klimat. Miejscami miałem poczucie przesytu ilością nawiązań, przez co wydarzenia traciły dynamikę, ale były to miejsca nieliczne. Bez wątpienia język jest silną stroną tekstu.

Fabuła najbardziej klarowna spośród tych Twoich tekstów, które miałem okazję czytać. Głowny motyw osadzony jest na interakcji pomiędzy Bakchusem-Ozyrysem, a człowiekiem, który w końcówce okazuje się Szakalem-Anubisem (o ile dobrze zrozumiałem). Ten ostatni nie jest do końca świadom ani kim jest on sam, ani kim jest jego “pan”. Wydaje się, że przyświeca mu ideał chrześcijański, czystość duszy. Jednak nie do końca można się zorientować co to w praktyce oznacza. Prawdopodobnie ślepe posłuszeństwo wobec głosu Bakchusa. Niestety, trudno się wczuć w motywację bohatera i w jego sposób myślenia (tu zgodzę się z komentarzem gravel). Odniosłem wrażenie, że ta czystość duszy jest dla niego pustym hasłem, a w rzeczywistości powodują nim niskie pobudki.

Część “realistyczna” znajduje swoją kumulację w “epickim” zakończeniu. Dawałeś sygnały, że właśnie takiego zakończenia należy się spodziewać, więc nie było rozczarowania. Jednak w końcówce trochę się pogubiłem i miałem wrażenie, że dzieje się zbyt dużo (w sensie nieco arbitralnie generowanych wydarzeń). Wolałbym jeden mocny motyw, zamykający fabułę wyraźną klamrą i silniej związany z wcześniej opowiedzianą historią. Chociaż może tak to odczytałem, bo nie znam mitu na którym oparłeś tekst i nie zrozumiałem nawiązań. Np. dlaczego królowi śnił się ten byk Apis, co on miał wspólnego z tym wszystkim?

Nie zrozumiałem też dlaczego bohater chce za wszelką cenę dowiedzieć się czy jego dusza jest czysta. Jego wcześniejsze zachowanie wskazywało raczej, że jest to oportunista.

 

Podsumowując – dobry tekst (szczególnie w warstwie językowej), a historię poszukiwaczy świętego truchła śledziłem z zainteresowaniem!

OldGuard, ja ciąle mam nadzieję, że dokończysz “Dziwacznych mieszkańców Czerwonej Planety, którzy spotkali się…” wink

Hej!

 

Pięknie napisane, ale treść mnie nie porwała. Podzielam zdanie DHBW. Wolę teksty z “pełnokrwistymi” bohaterami, dziejące się w “realu”, nawet fantastycznym. ;)

Fragmentami dobry i klimatyczny tekst, ale jak na mój gust wodze fantazji puszczone za mocno. Czytając nie do końca rozumiałem co z czego wynika.

 

Za dużo noszenia w tym fragmencie:

Nosił znoszone spodnie na szelkach i białą koszulę w pomarańczowe paski, ale niestarannie wciśniętą w spodnie. Coś niósł w rękach.

Witaj DHBW!

 

OMG, kronosie.maximusie, jakimś cudem tak przescrollowałam, że nie zauważyłam Twojego komentarza! crying Wybacz, kajam się.

Ależ nic się nie stało! Kajanie zupełnie zbędne. Ile razy ja coś przeoczyłem…

 

Dziękuję, że wpadłeś!

Cała przyjemność po mojej stronie! Co do Twoich odpowiedzi na moje uwagi – satysfakcjonują mnie.

 

Miłego dnia!

 

Lubię atmosferę średniowiecza, w szczególności historie osadzone w środowisku zakonników. Ich zmagania w poszukiwaniu uniwersalnej prawdy miały w sobie pasję i autentyzm, którego próżno szukać w naszych czasach. Twój tekst zahacza o te tematy, i to właśnie skłoniło mnie do przeczytania go.

Opisujesz ostatni dzień życia zakonnika, który postanawia pozostać do końca w murach klasztoru, mimo, że budynek jest oblegany przez wojska Saracenów. Jest rok 1274, data śmierci Tomasza z Akwinu, co sugeruje, że to właśnie jego postać jest wzorem dla Twojego bohatera. Tu podobieństwo do postaci historycznej się kończy, bo doktor kościoła umierał inaczej i ponoć nawet poddał w wątpliwość wartość swoich pism (a stworzył ich niemało). U Ciebie jest odwrotnie, to właśnie w ostatnim dniu życia zakonnik zaczyna pisać z pasją.

Tym niemniej, pomysł, że do stworzenia dzieła natchnęła go opowieść człowieka z innego czasu, wydał mi się intrygujący. Opowiadanie ma swój urok, narracja jest klarowna. Podsumowując: dobry tekst, napisany bogatym, ale zdyscyplinowanym językiem. Czytałem z przyjemnością!

Hej!

 

Na pewno chcę, żeby dziecko było zdrowe. Sądzę, że to mu nie zaszkodzi.

laugh

– Podejrzewam, że skuszę się na pana najlepszy pakiet

A więc była bardzo bogata? Wcześniej mówił, że na taki pakiet krzywią się nawet najwięksi krezusi.

– Chcę, żeby było brzydkie.

W tym momencie opowiadanie mnie dużo bardziej zaciekawiło. wink

O mało nie parsknął śmiechem, choć bynajmniej nie dostrzegał w tym nic zabawnego.

Nie rozumiem czemu o mało nie parsknął śmiechem. Szczególnie, że drugie zdanie potwierdza, że nic go nie rozśmieszyło.

– Widzi pani, istnieje coś takiego jak etyka lekarska. A to, czego pani żąda, jest w mojej opinii nieetyczne. Wręcz niemoralne.

Jaka jest różnica miedzy “nieetyczne”, a “niemoralne”? Etyka to dziedzina filozofii zajmująca się moralnością.

– Będę szukać, aż znajdę. Dlaczego nie oszczędzi mi pan zachodu?

– Bardzo proszę, by oszczędziła mi pani całego tego przekonywania

 

To bardziej oparte na dialogu rozważanie filozoficzne niż opowiadanie. Ale podobało mi się i obudziło emocje, a nawet kazało zastanonowić się nad pewnymi kwestiami. Jakże podobne jest to opowiadanie w wielu punktach do mojego tekstu “Dobrzy ludzie”. Widać wielu z nas trapią te same problemy.

Dla jasności – popieram lekarza, który nie zgodził się na “wyprodukowanie” brzydkiego dziecka.

Dobrze napisane, łatwo i szybko sie czytało, co dla mnie jest dużą zaletą. Natomiast zabrakło mi punchline, czy jakiejś lepiej zarysowanej puenty na koniec.

 

Moja refleksja po przeczytaniu jest następująca: absolutna eugenika doprowadziłaby do upadku ludzkości. Przetasowania genetyczne muszą być do pewnego stopnia przypadkowe i poza kontrolą ludzi. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć jakie geny w dłuższym terminie będą sprzyjały rozwojowi społeczeństwa, a jakie doprowadzą do jego degeneracji. Ze słabego, wątłego dziecka może być genialny matematyk. Z brzydkiego, doskonały muzyk. Piękny, proporcjonalnie umięśniony facet może mieć problem z systemem immunologicznym, albo mieć predyspozycje do takiego czy innego nowotworu. Geny (czymkolwiek są), na pierwszy rzut oka nie mające ze sobą związku mogą wpływać na siebie, bo proces przemiany genotypu w fenotyp jest ekstremalnie złożony i to co jeszcze do niedawna wydawało się zestawem “śmieciowych genów” obecnie okazuje się pełnić ważną rolę w całym procesie. Jedym słowem, genetyka działa bardziej na zasadzie “black box”, niż jak konstruowane przez ludzi urządzenia, w których da sie pogrzebać i naprawić jak np. pralka, silnik samochodowy czy nawet komputer.

I raczej nigdy nie będziemy mogli tego przewidzieć, ze względu na stopnień komplikacji genomu oraz ontogenezy w ogólności (chociaż… może po wynalezieniu kwantowych komputerów?). Więc, imho, lepiej to zostawić naturze. Ingerować można, ale tylko w ewidentnych przypadkach jakichś jaskrawych degeneracji genetycznych.

 

Pozdrawiam!

Fajnie napisane, podobało mi się. Dogsdumpling skojarzyło się z “Kamizelką”, mi z “Good bye Lenin”.

 

Kątem oka zauważyłam, jak zza jej ramienia patrzy na mnie jej mąż i kręci błagalnie głową.

Po tym fragmencie końcówka z dziadkiem wrzucającym coś do własnej skrzynki nie była szczególnie zaskakująca.

 

Powiedziałam kiedyś rodzicom, że to trochę dziwne, że tacy starzy ludzie – bo ile oni mają… z osiemdziesiąt lat na pewno – mają syna w studenckim wieku.

Tego nie rozumiem – czy narratorka na początku nie wspomniała, że ich syn nie żyje? Nie rozmawiała o tym z rodzicami? Bo to zdanie brzmi jakby o tym nie wiedziała (edit: widzę, że ośmiornica też o tym wspomniała).

 

– A skąd! – odpowiedziałam i podstawiłam jej pod nos mały palec. – Największe są wielkości takiego paznokcia. – Po czym znów nadjechał autobus, więc pomachałam jej ręką i wsiadłam.

Urocze. :)

miałam wrażenie, że przez nieuwagę wpadłam w błękit tych oczu i że fale Oceanu Indyjskiego cisnęły w moje zanurzone w złocistym malediwskim piasku stopy tak mocno, że zamoczyły mi dół sukienki.

“Fale cisnęły w moje stopy” jakoś nie pasuje mi… Może “uderzyły”? Te poetyzowane fragmenty podobają mi się. :)

Hej Golodh!

 

Dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że tekst i pomysł Ci się spodobał. :) Trochę myślałem nad tymi imonami i ogólnie nad tym w jaki sposób pokazać symetrię czasu i wydarzeń, dosyć swobodnie inspirując się koncepcją tachnionów. Fajnie, że chociaż częściowo koncepcja sie obroniła. Może rzeczywiście scena ze stacji jest zbędna i lepiej byłoby podać same wydarzenia na Ganimedesie?

Pozdrawiam!

Wciąga od samego początku, chociaż temat rozmowy z diabłem pojawia się w literaturze często i łatwo może być strywializowany. Byłem ciekaw jak będzie tym razem i nie zawiodłem się. Jak mało który tekst, puenta zmusza do zastanowienia się: dlaczego właściwie Bóg chce, żeby rozmowa odbywała się na koszt prezesa? Czy wszystko co wartościowe wymaga wysiłku/ ofiary? W kontraście do tego co złe, a co pcha się do nas samo?

Witaj Darconie!

 

Dziękuję za odwiedziny i przeczytanie opowiadania. Cieszę się, że historia Ci się spodobała!

 

Zgadzam się z zastrzeżeniami, które wymieniłeś. Większy kontrast między “artystami” byłby jak najbardziej na plus. Póki co różnili się fizycznie (jeden był chudy, drugi raczej barczysty, obaj wysocy). Zdecydowanie, operator maszyny mógłby być milczkiem i np. tylko pomrukiwać.

To, że sceny dzieją się za szybko, a szczególnie zdobycie Petera, już kilka osób wskazało we wcześniejszych komentarzach. Zgadzam się, że jest to do poprawy. Peder jest cieniem w tym opowiadaniu, ale na swoją obronę powiem tylko, że jest to postać, którą rozwijam w innych opowiadaniach z tego “uniwesum” (jedno opublikowałem, ma tytuł “Dobrzy ludzie”, inne czekają na publikację). Wiem, że opowiadanie cierpi z tego powodu, ale – jak już pisałem wcześniej – chciałem pokazać nieco wiekszy świat za pomocą serii opowiadań i z konieczności, każde z nich skupia się tylko na wybranym wątku. Czy mi sie to uda, zobaczymy. Ale rzeczywiście, mógłbym nieco lepiej scharakteryzować już w tym tekście Pedera, chociażby poświęcić mu jeszcze kilka akapitów.

April rozkochana w Pederze również jest intrygującym pomysłem. Rzeczywiście, dlaczego nie mogłoby się tak stać? Nawet najbardziej zdeterminowana w dążeniu do celu dziewczyna mogłaby wpaść we własne sidła. Tak jak zauważasz, jej wybór opuszczenia Pedera byłby wówczas dużo trudniejszy, a historia bardziej zniuansowana.

Zastanawiam się natomiast czy śmierc ojca April byłby dla niej tylko mglistym wspomnieniem. Tak mogłoby być, ale nie musiało. Pewnie każdy człowiek nieco inaczej odbiera tego typu doświadczenia. Dla jednego będzie to po prostu element życia, który z czasem przyswoi i z którym się pogodzi, a na innego będzie to miało znaczący wpływ. Być może, tkwiąc gdzieś głęboko w podświadomości, tego typu przeżycie nada specyficznego rysu jego charakterowi? Myślę, że nie jest całkiem nieprawdopodobne, że tak właśnie było w przypadku April.

 

Twój komentarz uważam za trafny i bardzo przydatny, wielkie dzięki! :)

Witaj Olgierdzie!

 

Fajnie, że spodobał Ci się motyw z czarodziejem. Działanie tych złych było trochę kombinowane, rzeczywiście, może dlatego, że mieli nierówno pod sufitem? ;)

 

Pozdrawiam!

Witajcie Outta Sewer i Finkla!

 

Poszukam coś Simmonsa w bibliotece, może mają. Jak nie to kupię. Dobrze, że podaliście konkretne tytuły, bo wiem od czego zacząć! :)

 

Miłego dnia życzę!

Witaj Outta Sewer!

 

Wielkie dzięki za miłe słowa i docenienie tekstu. To dodało mi trochę wiary, że w ogóle pisanie i wymyślanie czegokolwiek ma sens. :)

 

A skoro “Sido” nie został zestrzelony, to ten sygnał jest jakimś fantomowym sygnałem z innej przeszłości?

Dokładnie tak. Sygnał SOS jest fantomowy. Jest to trzecia anomalia pokazana w opowiadaniu, obok “podwójnego zamówienia kolii” oraz “cofnięcia się zegarka dyżurnego”. Rozszczelnienie się membrany Dohorovitza sprawia, że ludzie przestają kontrolować wymiar i otwiera się przejście do innego wszechświata (gdzie większą rolę pełnią tachiony i skąd przybywa obcy, który opanował technologię tachionową). Otwarcie się wymiaru sprawia też, że w Układzie Słonecznym dzieją się rzeczy, których naszym umysłem nie ogarniamy, bo łamią np. zasadę przyczynowości – inymi słowy, anomalie.

 

W każdym razie, świetnie przeanalizowałeś wątki i zinterpretowałeś tekst zgodnie z moim zamysłem! Simmonsa niestety nie czytałem.

Szkoda, że postać obcego nie przypadła Ci do gustu. Wydał Ci się zbyt pretensjonalny? No może tak, nie jest łatwo pokazać taką istotę – jednocześnie inną, ale w jakiś sposób przecież podobną, bo jak inaczej mogłoby w ogóle dojść do komunikacji? Natomiast on nie chciał im pokazać, że pewnych granic przekraczać nie wolno, tylko, że postępując w ten sposób nie wyzwolą się z poziomu rozwoju na którym są obecnie.

Zastanawiałem się, co taka wszechmocna (niemalże, bo to nie był Bóg) istota może chcieć od ludzi? Jak może ich widzieć? I właśnie przeciwnie niż Ty uważasz, według mnie moralność byłaby dla niej ważna. Bo to coś, co przeciwstawia się czasowi, przestrzeni i materii, coś uniwersalnego. Reszta, tzn. ciało to tylko “popiół i zamęt, co idzie w przepaść z burzą”. ;) Nie jest to bardzo oryginalne, bo właściwie takie widzenie rzeczywistośći jest wspólne dla wielu religii. Ale oczywiście, można mieć różne poglądy na te sprawy.

 

Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję za rozbudowany i trafiający w sedno komentarz!

T_

Hej!

 

Węglowodory proste nie są jakoś super powszechne, ale nie są też bardzo rzadkie – no i jest ich masa na Ziemi. Ogólnie jeżeli chcesz coś wydobywać w kosmosie, to najprościej będzie, jeżeli będziesz miał już dość rozbudowane kosmiczne kolonie – one potrzebują surowców, a łatwiej je pozyskiwać na miejscu niż ściągać z Ziemi. I wtedy nagle wydobycie nawet powszechnych surowców ma sens – a przy tym kolonie raczej zakładano by w miejscach z grawitacją, bo to zdrowsze dla organizmu. Sytuacja, w której wydobywa się coś w kosmosie, żeby wysłać to na Ziemię jest mało prawdopodobna w bliskiej perspektywie czasowej.

To brzmi bardzo sensownie. U mnie jest przyszłość taka za, powiedzmy, 600 lat i są duże kolonie na Marsie, ale raczej specjalnie na Tytana by się nie wybierali po surowce. No nic, to chyba będzie musiało być coś fantastycznego, bo raczej nie ma w tej chwili racjonalnych powodów żeby budować platformy wiertnicze czy kopalnie na Tytanie.

Poczytałem o tym, jak powstają złoża platyny na Ziemi i, w wielkim skrócie, na Tytanie się to nie uda. Tzn. może zawierać platynę ale w postaci rozproszonej, nie bogatego złoża. Czyli wydobycie będzie przypominało wyciąganie złota w morskiej wody – da się, ale trzeba przerobić masę wody, żeby uzyskać ciut złota.

No to może też by była jakaś opcja. Na przykład gdyby skończyła się platyna na Ziemi, a na Tytanie znaleźliby ją w jakimś obszarze w dużej ilości (mimo, że rozproszoną).

 

Dzięki za pomoc!

Hej None!

 

To by musiało być coś super, żeby opłacało się wiercić kilka kilometrów w głąb lodu, żeby to wydobyć. ;) 

Wiem. Hmm… A może jakiś rodzaj produktu podobnego do ropy naftowej? Może te węglowodory pod ciśnieniem kilkukilometrowej warstwy lodu mogłyby w coś cennego się przekształcić (mam na myśli jakiś rodzaj skondensowanego nośnika energii)? To ma być SF, więc można puścić nieco wodze fantazji. Odwiert poniżej tych kilku km dałoby się zrobić (sprawdziłem, najgłębszy dziś to 12km, Exxon).

Nie znamy dokładnego składu skalistego jądra Tytana. Naukowcy przypuszczają, że to głównie krzemiany (i sporo wody), ale pewności nie ma.

I w tym tkwi nadzieja! Może jest tam pallad, platyna, złoto, diamenty? To już by było coś. Czy gadam totalne głupoty?

Podobnie z księżycami Jowisza i Saturna – można na nie zejść, ale te same surowce znajdziemy w pasie asteroid i pierścieniach Saturna, więc w zasadzie po co?

Czyli musiałby być tam coś bardzo cennego, czego nie ma w innych miejscach. Bo chyba ta atmosfera węglowodorowa na Tytanie to raczej coś unikalnego? Sugeruję się trochę opkiem Chrościska “Gorzkie migdały”, ale nie jestem pewien czy ewentualne istnienie (i związane z nim wydobycie) skondensowanego węglowodoru ma jakiekolwiek pozory prawdopodobieństwa.

None:

Dobrym startem będzie Wikipedia.

yes

Tytan jest pokryty kilkoma kilometrami lodu, więc można na nim wydobywać lód (wodę) Jakieś szanse daje atmosfera Tytana, złożona z azotu i węglowodorów (głównie metanu).

Właśnie to o tym lodzie i węglowodorach to wiedziałem, ale zastanawiam się co jest pod lodem, może coś ciekawszego i twardszego?

 

Tarnina:

Wątek jest chyba popularny jako typowy kosmiczny western. In a cavern, in a canyon, In an asteroid, in a comet, excavating from a mine

smiley

 

pablo026:

myślę, że możesz rozszerzyć swoje pole zainteresowań o mniejsze obiekty jak asteroidy czy planetoidy krążące po układzie słonecznym. Taka Psyche składa się prawdopodobnie głównie z żelaza, niklu, złota i platyny. Powoli kończy się czas że “się nie opłaca” bo wartość złóż tylko tej jednej planetoidy idzie w biliardy dolarów.

O, i to już jest jakiś konkret. Dzięki! To Psyche to ciekawy obiekt.

Tylko, najlepiej byłoby znaleźć coś większego, żeby nie było za dużych kombinacji z brakiem grawitacji. Bo Psyche ma przyspieszenie grawitacyjne ponad 10 razy mniejsze od Tytana, i około 70 razy mniejsze niż Ziemia, a mi to nie pasuje do opowiadania.

Dzień dobry!

 

Mam pytanie na temat wydobycia surowców na planetach i księżycach Układu Słonecznego, bo to dosyć popularny wątek SF. Istnieje jakiś serwis internetowy czy baza danych, które zawierają informacje o tym co i gdzie można albo opłaca się wydobywać? Albo jakie minerały/ pierwiastki wchodzą w skład danej planety czy księżyca? Chodzi mi w szczególności o Tytana, ale ciekawy też jestem innych ciał niebieskich.

 

Dzięki!

Witaj Krar!

 

Rozumiem, dobrze wyjaśniłeś w czym rzecz. Będę miał to w głowie pisząc kolejne opowiadania.

Kombinuj, bo – imho – potencjał jest duży, co widać już w tym tekście.

Bardzo mnie cieszy, że tak uważasz! Dzięki jeszcze raz za odwiedziny i za rozbudowany komentarz. Wszystkie uwagi dokładnie analizuję.

 

Tymczasem idę chwytać sol, póki jeszcze jest na niebie (znaczy, idę pobiegać, wtedy w głowie pojawiają mi się najlepsze pomysły). laugh

 

Pozdrawiam!

Witaj Anet!

 

Nie spodziewałem się, że ktoś jeszcze zajrzy do tego opowiadania, a doklikanie do biblioteki to już w ogóle mega fajne! Dzięki. Biorę się za poprawianie tej zmiany czasu w narracji.

Przynoszę radość :)

W rzeczy samej! laugh

Witaj SNDWLKR!

Przejdźmy od razu do sedna – trochę nie rozumiem, jak tytuł ma się do fabuły. Mamy dziewczynę, która marzy o podróży na Ziemię, i aby osiągnąć ten cel, posuwa się coraz dalej, a przy tym powtarza tytułową mantrę, jednak nie widzę, żeby próbowała ją w jakiś sposób realizować. Wręcz przeciwnie – podporządkowuje wszystko dotarciu do tego jednego, odległego miejsca. To celowy kontrast? Zwrócenie uwagi na dystans między życiowym mottem a prawdziwym życiem?

Ona po prostu to motto inaczej zinterpretowała. Połączyła dwa przysłowia: “być kowalem swego losu” oraz “carpe diem” i stworzyła nowe, na swój użytek. Nie potrafiła cieszyć się życiem w warunkach jakie miała, dlatego zdecydowała, że “chwyci dzień” dopiero na Ziemi. Choć wiem, że to może być mylące, bo zwracała mi na to emlisien podczas bety.

Bardzo za to podoba mi się wykreowany przez ciebie świat – inne realia odzwierciedlone przez sposób myślenia mieszkańców oraz używane przez nich zwroty, a także egzotyczne terminy dotyczące codziennych spraw to przykład światotwórstwa z wyższej półki.

Dzięki, bardzo mnie ucieszył ten komentarz. Starałem się nie narzucać z wypasioną technologicznie wizją przyszłości, raczej pokazać ją poprzez historię, niejako mimochodem.

Nie do końca zgadzam się z przedstawioną wizją, bo do mnie zawsze mocniej przemawiał obraz z filmu ,,Elizjum”, gdzie to bogacze uciekli ze zdewastowanej Ziemi w kosmos, więc twój pomysł na przyszłość wydaje mi się, paradoksalnie, całkiem optymistyczny dla naszej cywilizacji. Jednak nie rozwaliliśmy ekosystemu. ;\

Rozumiem, ale ja myślę, że dużo łatwiej będzie przywrócić Ziemię do ekologicznego porządku, niż terraformować Marsa.

Poza tym, dawno nie widziałem tak interesująco wykreowanego złola. Artysta ogarnięty obłędem to raczej rzadki czarny charakter.

Coś mi za łatwo ostatnio przychodzą te kreacje złoli. To trochę niepokojące. wink

Dzięki za przychylną opinię i pozdrawiam!

 

 

Hej Krar!

Prawa nimi rządzące są takie same, nie pojawia się nic nowego – związanego przykładowo z niższą grawitacją, brakiem słońca, niepewnością życia w utrzymywanym maszynowo środowisku…

Pozwolę nie do końca się zgodzić, patrz komentarz SNDWLKR powyżej o wykreowanym świecie. Tak, sprawy związane z grawitacją zostawiłem póki co na boku, ale już np. o słońcu wspominam – kopuły mają grubą izolacje i ciemny kolor, żeby pozyskiwać energię słoneczną, wysokie i wąskie przeszklenia przy podstawie, które wpuszczają światło dzienne, (poza tym jest światło sztuczne) i to światło dzienne jest bardzo cenne dla mieszkańcó, April specjalnie czeka na te kilkanaście minut, żeby się nim rozkoszować. Mieszkańcy bez implantów siatkówki tracą wzrok po kilku latach, więc te implanty są u nich powszechne (ale ten wątek chyba poruszyłem tylko w tym opowiadaniu, które dzieje się w tym samym uniwersum). Opisałem też system wentylacji, który nie miałby racji bytu na Ziemi. Niepewność życia przekłada się na wszelkiego rodzaju mroczne dewiacje, których artysta i jego pomocnik są przykładem. Natomiast zgadzam się co do lądowania żołnierzy, nie ma tu jakiegoś szczegółowego opisu. Czy April zwróciłaby uwagę na szczegóły techniczne lądowania fregat? Myślę, że pierwszym, co by przykuło jej uwagę byliby sami żołnierze.

Inne elementy SF to chociażby kostka i jej działanie. Poza tym hasło dziewczyny: “chytaj sol” zamiast “chwytaj dzień”, albo pozdrowienie “dobrej gwiazdy”, zamiast “dzień dobry”. Wiem, to szczegóły, ale za ich pomocą powoli chciałem kreować ten świat. Ponadto tęsknota April za naturą i “źródłem”, których nie doświadczyła na Marsie, to raczej coś, czego Ziemianie nie podzielają (a przynajmniej nie powszechnie, bo nawet żyjąc w mieście można się wybrać do parku).

Ale rozumiem co masz na myśli, bo tak się składa, że chyba w tym samym czasie co Ty czytałeś moje opko, ja czytałem Twoje o kapitanie Grancie. Tam rzeczywiście, cała fabuła dzieje się w kosmosie, przy braku grawitacji i sporo jest o technologii (na przykład rakieta, która posiada reaktor atomowy jako silnik oraz wykorzystanie antymaterii do akumulacji energii).

W każdym to był cenny komentarz, bo zwróciłeś mi uwagę na aspekty, których brakuje u mnie.

Ten motyw z “obrazem” to jeden z mocniejszych punktów całości – byłem szczerze ciekaw, jak to się zakończy i bardzo dobrze (choć nie dla bohaterki), że do tego wróciłeś (choć jako motyw to bardziej mi pasuje do fantasy, niż do SF – i jakoś nie do końca współgra mi z reszta tekstu – jest świetny, ale kontrastuje z resztą świata przedstawionego, a pan czapla i twórca stwarzają wrażenie półboskie, ukryci przed światem w swej pracowni)

Ta “czapla” to tylko przenośnia, tak jak się mówi, że ktoś ma “ptasią” twarz itp. W zasadzie facet jest tylko chudy, ma długie włosy i porusza się w specyficzny sposób, jest zmanierowany, stosuje makijaż i ma tendencje do teatralności. To wszystko. Nie jest to pół-człowiek pół-czapla. Po prostu zwyrodnialec, który realizuje swoje chore koncepcje z nudów, dla jeszcze większej kasy, albo po prostu dlatego, że ma “zrytą banię”. Wpływ warunków na Marsie. wink 

Trochę zabrakło dokończenia wątku Pedra, chociaż dziewczyna zostawiła go, zamykając kolejny rozdział, to jednak przydałoby się zdanie czy dwa, albo akapit w zakończeniu, bo możemy się tylko domyślać, o co chodziło z kostką i jak bardzo (czy?) chłopak był w to zamieszany.

Będzie o tym, tylko nie chciałem za dużo wątków wkładać w jedno opowiadanie. ;)

Tyle ode mnie. Dobry tekst, emocjonujący, z pomysłem i nieźle napisany, ale nie poczułem, że to się dziej poza Ziemią, bo elementy SF miały bardzo niewielkie (imho) znaczenie dla całości.

Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz! Będę kombinował na następnych opkach żeby było więcej SF.

Pozdrawiam!

 

Cześć Anet!

Cieszę się, że Ci się spodobało i dziękuję za odwiedziny!

Miłego wieczoru!

Witaj Krar!

 

Będę komentował na bieżąco, dostaniesz w ten sposób raport krok po kroku ze zmieniających się odczuć czytelnika. Prawdopodobnie wpadnę w jakieś sidła fabularne, albo mnie zwiedziesz, ale będę starał się być przygotowanym i niczego nie brać za pewnik. ;)

W pracy Granta wszystko jest tak tajne, syneczku, że ludzie nawet nie mówią sobie „dzień dobry”.

Dlaczego matka mówi do dziecka o swoim mężu “Grant” a nie “tata”, albo “ojciec”? Może to nie jest jego ojciec? Albo tak nowocześnie mówią do siebie?

– Co to jest? – zapytał Sam, podając Grantowi małą kartkę w krzykliwych kolorach. Z jednej strony znajdował się na niej kalendarz kieszonkowy i numer telefonu, z drugiej natomiast źle skadrowane zdjęcie skąpo ubranej kobiety, leżącej z szeroko rozchylonymi nogami na różowym kocyku.

surprise Tu mnie zaskoczyłeś… Fajny kontrast do sielankowego do tej pory obrazu.

– To śmieć, Samuelu. Pozostałość z mojego dawnego życia.

A zatem nie ojciec, tylko nowy mąż matki.

 

Dotarłem do pierwszych gwiazdek. Pierwsza refleksja – bardzo dobrze się czyta, klarownie opisane sceny i fajne dialogi. To cenię w opowiadaniach!

– Orzeł wystartował, kochanie, to kryptonim, zwykłe ćwiczenia. Wypłyniemy, postrzelamy i zanim się obejrzysz, wrócę – zapewnił jednym tchem, odstawiając kieliszek.

Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że Grant mocno kręci.

 

Dotarłem do drugich gwiazdek. Postać kapitana nie do końca wzbudza moją sympatię. Ma trochę taki wyniosły i – mam wrażenie – nieszczery sposób bycia. Może musi, może jest tajnym agentem? Albo ma jakieś niejasne interesy do załatwienia. Albo jeszcze coś innego. W każdym razie w tym momencie jestem zainteresowany co dalej.

Pomimo różnorodności, długo nie mógł się zdecydować.

“Pomimo”, czy “z powodu”? ;) Rozumiem co chciałeś powiedzieć – że nie mógł znaleźć tego, co mu pasowało, mimo tak dużego wyboru. Z doświadczenia wiem, że im dłuższe menu, tym dłużej się człowiek decyduje. Samo przeczytanie nazw dwustu potraw zajęłoby pół godziny.

– Dzień dobry, Hanno. Cóż za spotkanie po latach – odparł mężczyzna, siadając na krześle pod ścianą i stawiając obok swój zestaw awaryjny. – Kiedy to się ostatnio widzieliśmy?

Hmm… Jakoś nie widzę zaskoczenia. Brzmi raczej, jakby się jej spodziewał.

upewnić się, że nie wystąpią żadne opóźnienie.

“Opóźnienia”

– Daruj sobie ojcowski ton. – Lekko zmrużyła oczy. – Ja też lecę na Księżyc, do kopalni.

O właśnie, “ojcowski ton”. Trochę taki protekcjonalny ton ma ten kapitan do żony, syna (akurat tu to rozumiem), a nawet uraczył nim taksówkarza, który podwiózł go do kosmodromu.

Twarzy Granta wyrażała szczere zdziwienie.

“Twarz”

Na próżno. Postawny brunet w jasnym garniturze trzymał palec na spuście migawki a szybkie błyski diody świadczyły, że zdążył już zrobić kilka zdjęć.

Ten robiący zdjęcia – mam pewne podejrzenia. Może wchodzić w grę jakaś wojenka między korporacjami, albo narodami (Chińczycy?). Chcą skompromitować, albo zniszczyć kapitana. Zobaczymy, czy zgadłem. ;)

Kiedy komandor również potwierdził,

Komador pojawił się już wcześniej. Chodzi o Granta, czy to jest jakaś trzecia osoba? Bo przyznam, że jestem tu skonfundowany. Wcześniej to był kapitan Grant. Nagle jest komandorem? Wygooglowałem: komandor to pułkownik w marynarce wojennej.

– Oddychaj, jak na szkoleniu. W najgorszym wypadku zginiemy razem – szeptał Grant, obserwując biometrię współpasażerki. – Ja też się boję, ale to nie Floryda, będzie dobrze.

Dlaczego Floryda była bardziej niebezpieczna niż Quebek? Czy to miało jakiś związek z temperaturą?

Oboje wzięli kilka głębokich oddechów. Wiedzieli, że to jeden z dwóch krytycznych momentów lotu. Oto kończyło się paliwo w pierwszym stopniu, który za chwilę ruszy w drogę powrotną do kosmoportu, pozostawiając ich na łasce napędu atomowego, który choć znacznie sprawniejszy, bywał kapryśny. Na dnie zatoki leżały już szczątki kilku rakiet, których reaktory zawiodły.

Fajnie opisany proces startu rakiety!

Pierwszy strzał. Temperatura i ciśnienie czynnika w normie. Prędkość przepływu w normie. Oczekiwanie na inicjalizację… Błąd. Drugi strzał. Temperatura i ciśnienie lekko powyżej normy. Prędkość w normie. Błąd. Oczekiwanie na inicjalizację… Błąd. Błąd. Błąd. Ciśnienie czynnika spada.

Nie rozumiem. Co to strzela? Chodzi o proces oddzielania zbiornika z paliwem od statku? A może rozruch reaktora?

Błąd rozruchu.

Chyba chodzi o reaktor.

– Trzeba negocjować – odwróciła się do niego. – Albo sprzymierzyć ze zwycięzcami. Przez twoje okno powinno być zaraz widać wybrzeże Afryki.

Za duża dygresja tuż po tak emocjonującym fragmencie. Ale może chcieli sobie pogadać o niczym, żeby się wyluzować.

arkologię

Co to jest?

a z rzęs odrywały jej się krople przezroczystego płynu.

Ładny opis.

A propo negocjacji, masz jakiś pomysł na najbliższe kilka godzin?

A propos.

– Nie ułatwiasz – uśmiechnął się znacząco.

Chciał zdradzić nową żonę, którą rzekomo tak kochał? No nie podobał mi się ten Grant od początku. :)

brazylijskiej kampanii paliwowej.

Kompanii. “Kampania” to działania wojskowe.

jak dowiecie się niebawem, sprawa jest nadzwyczaj delikatna i wymaga dyskrecji.

Co to może być? Pewnie coś mega ważnego. Może natknęli się na obcą cywilizację? Albo coś z tą energetyką, jakiś przełom.

Szacuje się, że przez siedemnaście lat Ramzes zdołał zmagazynować zapas energii, który pozwoli zaspokoić potrzeby całej planety przez ponad dwa lata. Jest tylko jeden mały problem…

Totalnie nieprawdopodobne, imho, musiałby mieć gigantyczną powierzchnię baterii słonecznych. Akumulator musiałby być też gigantyczny. Wystrzelenie czegoś takiego z Ziemi byłoby nieprawdopodbne. Chyba, że w grę wchodzi jakaś nieznana technologia przyszłości. Mogli też wystrzeliwać stopniowo elementy i montować w kosmosie.

W zasadzie były główny programista, bo zmarł na atak serca kilka miesięcy temu. Czterdzieści dwa lata, weganin.

Jak weganin to prawdopodobne, że zmarł na atak serca. wink Chyba, że stosował suplementy.

 

Plotka głosi, że jest uzbrojony, zaplombowany i bardzo dobrze zabezpieczony

Dlaczego nie ostała się dokumentacja? Przecież był to projekt międzynarodowy.

Cały ten szpej, wszystko!

“Szpej”? Pierwszy raz widzę to słowo.

 

Dotarłem do kolejnych kropek. Do tej pory podoba mi się. Mała refleksja: chyba przecieniasz rolę Rosji w przyszłości. Już w tej chwili ten kraj ma problemy demograficzne, a jego PKB jest tylko dwa i pół raza wyższy niż polski.

– Co jest? – Krzyk Hanny zagłuszył Granta. – Nie słucha mnie!

Pozostała dwójka spojrzała na kobietę, która wirowała coraz szybciej, jednocześnie oddalając się od statku.

Sabotaż? Czy ma to coś wspólnego z tajemniczym fotografem?

 

Budujesz akcję koronkowo, bardzo powoli, głównie za pomocą dialogów. Mi się to podoba.

 

– Dzwoniłaś do sztabu? – zapytała Weng, oglądając kolekcję rysunków Sama, która zdobiła jadalnię w domu Felsztenów przy Park Avenue.

Fajna ta nagła zmiana perspektywy. Dobry przerywnik do poprzedniej, bogatej w akcję, serii scen. Poczułem niemalże jakbym się znalazł na Ziemi, całkiem bezpieczny. laugh

– Jest w telewizji! – odkrzyknął malec i pognał z powrotem do salonu. – Leci w kosmos!

To on nie był już w kosmosie? Chodzi o to, że z Księżyca leci w kosmos, znaczy na Ramzesa-2? I dlaczego mówią o tym w TV, skoro to tajne. Może już odtajnili, bo nie ma co tego ukrywać?

Liofilizowana

Cóż to takiego? :)

– Jakoś tak wyszło. Byłem trochę pijany, byliśmy w Vegas… – zaczął, uśmiechając się ostrożnie.

Brzmi, jakby to on był biologicznym ojcem. ;)

– Trucizna! – wrzasnął komandor. – Obrzęk płuc i krtani.

Podobają mi się te nagłe, drobne sabotaże wplecione w pozornie niegoroźne sceny. Efektowne.

Wygląd na to, że tylko ona oberwała.

Wygląda.

– Chcemy ci wierzyć, Vito, ale zapewne sam rozumiesz, że jesteśmy ostrożni – odparł Grant, celując do medyka z karabinu. – W końcu to ty podałeś Naomi zatrute jedzenie.

No tak, Serbowi blisko do Rosji. Tylko dlaczego próbowałby tak usilnie ją ratować?

 

Już mogę napisać, że fabuła jest mocną stroną opowiadania. Historia mnie wciągnęła i czytam z przyjemnością.

Grant z marsowa miną popatrzył na kobietę

Marsową.

– Odłącz kapsułę, będzie trzeba wyjść i ją otworzyć. Przy okazji wyrzucimy niesprawdzone jedzenie i zajmiemy się Naomi. Zdrajca czy nie, coś ich łączyło. Polecą razem do Słońca – stwierdził Grant, spoglądając na przypięty do przedramienia ekran. – Klaus, kiedy ostatnio spałeś?

Powinni zostawiać ciała do autopsji. Wcześniej wspominał coś o śledztwie. Za szybko i zbyt nonszalancko reagują, moim zdaniem.

Opowiadanie nabiera charakteru kryminału.

 

Postacie wykreowane w taki sposób, że przekonują i łatwo je od siebie odróżnić, bo każda z nich ma jakąś cechę charakterystyczną. To również na plus.

Energia dla całej planety, kilkunastu miliardów ludzi, na dwa lata to będzie jakieś czterysta eksadżuli. Coś wam tu nie gra?

O super, zapowiada się wyjaśnienie. Bo mi coś tu nie grało od początku.

– Antimaterie, herr komandor! W tej nadpalonej, najeżonej lufami kupie aluminium siedzi kilka ton antymaterii. Jest uwięziona w jakiejś pułapce protonowej czy innym polu magnetycznym. Jak coś sknocę i dojdzie do zwarcia, albo coś wybuchnie, to całą tę misterną maszynerię trafi szlag, a wtedy… – Klaus zamarł, uśmiechając się chytrze.

O kurczę, fajnie to wykombinowałeś. laugh

Chciałbym mu wsadzić na koniec, że tak powiem.

Haha! Niemca super wykreowałeś. Znałem takiego kolesia, właściwie pracowałem z nim. Miał brzuszek, lubił wypić i też w ten sposób żartował. Ale był Austiakiem z Innsbruka, nie Niemcem.

– Mógłbym spróbować wyłączyć…

Upór herr Kalusa wydaje mi się podejrzany. Ale w tej chwili mam pewne podejrzenie. Hanna może być impostorem – wspominała o niepełnosprawnej córce, może coś być na rzeczy.

– Bez gwałtownych ruchów! – rzuciła, spoglądając na komandora lekko przekrwionymi oczami. – Powoli odepnij i odrzuć broń.

Zgadłem. cool

 

Zamknij się i rób, co mówię! – wrzasnęła, oddając strzał gdzieś w otchłań. Błysk oślepił na chwilę komandora, który w odróżnieniu od kobiety nie miał opuszczonej osłony refleksyjnej. Ton jej głosu wskazywał, że jest w trybie bojowym i będzie zdecydowanie reagować na potencjalne zagrożenia. – Odrzuć broń i rób, co mówię, a przeżyjesz.

Powtórzenie.

Na ekranie pojawiła się biometria kobiety oraz trzy kolorowe pola: CANCEL, SLEEP i KILL.

Hell yes! Kill! laughdevil

– Kłamiesz! – krzyknęła i spróbowała się ruszyć. – Obiecali, że pomogą, jeśli ja zrobię swoje! Pokazywali mi ośrodek, w którym…

 Świetnie. Naraża na niebezpieczeństwo całą planetę, żeby uratować córkę. Ech…

– Z pierwszej setki potencjalnych kandydatek, jak pamiętam – odparł generał Y, popijając drinka. – Według analizy treści z portali społecznościowych współczuje jej ponad osiemdziesiąt procent tych, którzy to widzieli. SI się nie pomyliła. Całkowitym przypadkiem mało kto współczuje Rosjanom.

To ładnie sobie to wykombinował ten generał z Grantem. Szczwane lisy. No nie wzbudzili mojej sympatii, mimo, że działali w zasadzie ze szczytnych pobudek.

– A mogło być tak pięknie – stwierdził komandor, kiedy opanowali wybuch wesołości. – Miał pan rację, zrobiła dokładnie to, co sugerowała SI, zawiodłem się na niej. Nie dość, że chyba naprawdę wierzyła, że może się jej udać, to jeszcze w kluczowym momencie sugerowała mi ojcostwo tej chimery, którą urodziła.

Czyli działanie Hanny to też oni zaaranżowali? Przyznam, że trochę się pod koniec gubię. Za dużo twistów.

– Nie wiemy. Ramzes przestał nadawać niecałe czterdzieści kilometrów nad Moskwą. Czy wybuchł od przegrzania, czy w wyniku trafienia rakietą, któż to wie. Eksplozja podpaliła wszystko w promieniu dwustu kilometrów. W utworzonym kraterze zaczyna właśnie powstawać jezioro.

Nie… faceci nie podobają mi się. Brrr…

 

Pod koniec nawiązania do współczesnych dylematów – kryzys energetyczny, pandemia, cykl koniunkturalny… W porządku, może tak być, że jacyć faceci pociągają tym wszystkim za sznurki, chociaż sam jestem zdania, że nie da się tak szczegółowo planować.

 

Podsumowowując, warto było przeczytać to opowiadanie! Najsilniejsze punkty to przemyślana historia i wyraziści bohaterowie. Dialogi też na plus, kilkukrotnie mnie rozbawiły. Zgłaszam do biblioteki!

 

P.S.: A co z tym fotografowaniem? Zdjęcia miały pokazać idylliczny związek Granta i Joanny?

Vacter, dzięki za wyjaśnienie! Chyba bym jednak wolał więcej tego wyjaśnienia w tekście, bo zszedłem w interpretacji totalnie na manowce. wink

Pytanie czy facet czuł się dobrze, wiedząc, że to wszystko jest udawane? Może. Dzieciaki musiały być dobrymi aktorami. Jednak mimo wszystko łatwiej wyobrazić mi sobie w tej roli roboty. Aktor, lalka, robot… Hmm… Jakieś podobieństwo jest?

Pojąłęm chyba ideę. Lily to robocik. Nie pomógł dzieciakom w odrobieniu lekcji, więc robocik nie sprawdził się i facet prosi o zwrot pieniędzy. Tylko dlaczego mówi to robocikowi? Przecież robił mu tym przykrość. Chyba, że chodzi w tekście o coś innego – patrz P.S.2.

 

Mam drobne uwagi:

naturalna blondynka

Jeżeli to robot, to dziwnie brzmi “naturalna”, chyba, że to ironia.

Na kominku leżały zeszyty z odrobionymi lekcjami.

Może lepiej napisać “zeszyty dzieci”, albo “szkolne zeszyty”, tzn. bez słowa “z odrobionymi lekcjami”, bo przecież okazało się, że nie było tam tych lekcji?

Otworzyłem zeszyt, był czysty.

Który zeszyt? Leżało tam ich kilka. I czy na podstawie jednego mógł wyciągnąć tak daleko idące wnioski? Może gdyby przejrzał wszystkie trzy i byłby puste. Poza tym, w zeszycie szkolnym zwykle jest coś więcej niż tylko zadanie domowe.

Inna kwestia, to cyz w przyszłości też będą dzieciaki używały zeszytów? Już teraz używają iPadów itp. Ale to nie jest poważny zarzut, bo mogę sobie wyobrazić, że ludzie wrócą do “klasycznych” metod zapisu, reflektując się, że odręczne pisanie niesie ze sobą wiele zalet (ćwiczenie ręki, charakteru pisma, inny sposób myślenia, możliwość rysunków, diagramów, szkiców, itp.).

 

Poza tymi drobiazgami, podobało mi się.

 

P.S.: Przyszło mi do głowy – może w przyszłości powstaną “długopisy”, które po ruchach będą w stanie rozpoznać jakie słowo zostało napisane i czy jest ono napisane z błędem. Tusz mógłby być łatwo zmazywalny, żeby umożliwić opcję “undo”. wink

 

P.S.2.: Może być też inna interpretacja tekstu: facet prosi o zwrot dzieciaków… Może je kupili? Hmm… tekst przestaje być dla mnie taki jasny jak za pierwszym przeczytaniem. indecision

Nowa Fantastyka