Profil użytkownika


komentarze: 71, w dziale opowiadań: 61, opowiadania: 22

Ostatnie sto komentarzy

dogsdumpling, dzięki za przeczytanie i komentarz. To, co mówisz ma sens. Niedookreśloność Miszy jest bardzo drugorzędna (tylko element zaproszenia do wykreowania własnego świata przez czytelnika), więc pomyślę i być może faktycznie zmienię, może się coś nawet bardziej znaczącego uda uzyskać.

BasementKey, dzięki za przeczytanie i opinię. Efekt, który chciałem uzyskać formą jest spotęgowanie utożsamienia się czytelnika z postacią: 2 os. – “to Ty”, czas przyszły – “przydarzy się Tobie”, podwójne formy płciowe – “czytaj zgodnie z własną płcią/jak Ci wygodnie”. No i zastanawiałem się czy to zadziała, ale jak tak patrzę po komentarzach, to chyba nie. laugh

regulatorzy, feniks103, Koala75, dzięki za poświecenie czasu i przeczytanie.

feniks103, odpowiadając na pytanie: nie wiemcheeky Wyobrażam sobie, że albo stała się autonomicznym bytem albo to symuluje.

stn, no nie twierdzę, że wiem. Pytam.

SNDWLKR, stn, dzięki za przeczytanie i komentarze! :) Sam pomysł z przesyłem świadomości do maszyny jest dosyć często powtarzany w różnych popularnonaukowych i medialnych ciekawostkach chociaż, jak Fascynator zauważył, pewnie więcej tam clickbajtowych opowieści o nieśmiertelności niż faktycznych prognoz. Inna sprawa, że też nie jest to imo takie proste, że skoro słyszymy, że komputer coś gada sam z siebie, to znaczy że uzyskał samoświadomość, czy może model językowy podpowiada mu najbardziej prawdopodobne skomentowanie zastanej sytuacji. Natomiast z humanistycznej perspektywy jest ciekawe również to, że siedzisz w tym pieprzonym laboratorium i słyszysz jak twój umysł mówi, pewnie twoim głosem, że boi się zostać usunięty. Jak bardzo jesteś sobie w stanie przypomnieć te wszystkie logiczne dywagacje?

OldGuard, dzięki za komentarz i zgłoszenie. Cieszę się, że się podobało.

grzelulukas, również dziękuję i się cieszę. Decyzję co do dwupłciowości form podjąłem jako pochodną 2 osoby w narracji. Chciałem, żeby czytelnik bardzo utożsamił się z bohaterem, stąd to wskazanie: czytaj swoją formę. Starałem się to ograniczyć na tyle, żeby nie przeszkadzało za bardzo, ale też zastosować na tyle wielokrotnie, żeby było jasne że nie jest to szczegół przypadkowy. Co do imienia Misza to w znacznej mierze jest przypadkowe, ale nie aż tak bardzo :D. Szukałem czegoś, co również będzie niejednoznaczne płciowo i początkowo miałem na myśli Saszę, ale jak przeglądałem inne warianty to mi mignęła Misza ze znaczeniem odnoszącym się do Boskości, więc wydało mi się lepiej grać w tym przypadku.

Fascynator, i tobie dziękuję. Cóż, ten szorcik to też pewien eksperyment sam w sobie, chociaż nie jakoś szczególnie oryginalny. Chciałem zobaczyć jak mi pójdzie z taką formą, a wpadł mi do głowy akurat pasujący pomysł.

Finkla, no raczej ten sam archetyp. Chociaż wiadomo: są pewne sugestie, że w czasach przedchrześcijańskich to mogły być figury bóstw wodnych, a interpretacja o duchach osób utopionych jest późniejsza. Ostatecznie jak prawie we wszystkim dot. mitologii słowiańskiej: nie wiadomo.

Bruce, dzięki! :)

Ano biorąc pod uwagę, że tego typu istoty w wierzeniach były np. zmarłymi pannami młodymi albo topielicami, to jak najbardziej można powiedzieć, że w pewnym sensie nie żyje. Inna sprawa: czy życie po życiu to życie? No ale ostatecznie chyba rozstrzygająca jest odpowiedź na pytanie: Co to w ogóle za życie? I tu można by powiedzieć, że Świtezianka żyła zawsze, a Melek tak naprawdę nigdy.

Dzięki za komentarz i cieszę się, że kreacja świata się podobała.

Z nazwami rzeczywiście pewnie mogłem się trochę bardziej pobawić. Właśnie zajrzałem na Wikipedię i widzę, że Damaszek miał swoją akadyjską wersję: DimasqaDimašqì, Dimašqa. Z Petersburgiem to by pewnie nie wyszło tak łatwo. Niemniej, to jednak była świadoma decyzja o grze w skojarzenia z czytelnikiem (Drug z Petersburga zamiast Freu(n)da z Wiednia (tak, wiem że to nieścisłe, bo wymaga literówki, może przesadziłem), utrata wzroku w drodze do Damaszku). Czy gdybym starał się być bardziej ścisły jeśli chodzi o przebieg historii alternatywnej to te skojarzenia pozostałyby jasne?

No i dzięki za spostrzeżenie potwornego chochlika, nie wiem jakim cudem się zakamuflował!

O witajcie, witajcie. Zawsze miło, jak coś odżyje po latach. smiley Dzięki za przeczytanie i komentarze.

Witaj Wickedzie G!

 

Fabuła

W pewnym momencie zaczęła mi się kojarzyć z jakimś backstory to większej opowieści. Może coś kiedyś? Hę? Hę?

Niemniej, zdecydowana większość scenek przyjemna, angażująca, a przez to tym bardziej szkoda było opuszczać tych bohaterów. Rozumiem jednak, że prawdziwym (anty)bohaterem była ludzkość i jej przygoda z ren-raam. Narracja poprowadzona ładnie i rozpoczęcie jej cytatem A. A. Bartletta również bardzo udane. Jest obietnica i jest jej spełnienie.

 

Język

Generalnie im dalej tym lepiej – takie odniosłem wrażenie. Dosłownie w pierwszej scence wyłapałem kilka fraz, które brzmiały mi dziwnie:

– mgnienie oka później

– Teraz nasycała ją energia

– witalność […] uderzała do kończyn i do głowy

– Tak wiele wewnętrznej siły […] rozpierało

– Spojrzała na pusty puchar, nadal trzymany w ręce

 

Ponadto: Naczynie wędrujące do pięknych ust.

W tym przypadku te piękne usta niepotrzebnie wytrącają z nieco mrocznego klimatu, wnoszą nutę erotyki, która nie jest dalej rozwijana, a więc wypada to uznać za zbędny epitet, który w zasadzie nic nie wnosi.

 

No ale później taki opis, który mi się bardzo podobał:

 

Demony przypominały ludzi, były jednak znacznie większe i bardziej przerażające. Wzniecały niegasnący ogień. Ścinały kilka drzew za jednym zamachem swoimi wirującymi ostrzami. Czasem walczyły ze sobą, rozświetlając niebo nad wyspą setkami kolorowych błysków. Mama mówiła, że są różne rodzaje demonów, które służą różnym panom.

 

Nazewnictwo też bardzo udane. Z ciekawości: skądś te nazwy bierzesz, czy wymyślasz po prostu fajnie brzmiące zbitki słów? Próbowałem googlować i dowiedziałem się np. że kanjira to południowoindyjski bębenek. laugh

Tak ogólnie powiedziałbym, że językowo jest poprawnie, chociaż też bez wyczynów. I spoko, wyczynów wcale być nie musi.

 

Warstwa ideowa

Tutaj jestem trochę rozdarty, bo z jednej strony rzeczy o których piszesz są mi bliskie, ale z drugiej też wiem, że temat jest klepany na miliard różnych sposobów, więc ciężko tu wymyśleć coś świeżego.

W toku czytania pomyślałem na przykład nad takim rozwiązaniem, że ludzkość się prawie wykańcza albo przenosi na inną planetę i tam dopiero odkrywa jen-jii no i zabawa zaczyna się od początku. W sumie nie znam się na SciFi i nie mam pojęcia na ile to jest oklepane. Jak znam życie to pewnie jest. No ale wszedłbyś wtenczas też w obszary dyskusji nad liniowością/cyklicznością czasu (choć pewnie musiałbyś szukać jakiegoś cytatu o sinusie czy czymś cheeky) i pytanie o ludzką naturę (czy potrafimy się uczyć na błędach).

Bardzo podobał mi się fragment:

 

Korzystać z tego cudu, z płynnej potęgi, by przez kilkanaście pokoleń móc śmiać się światu w twarz, spojrzeć w jego wnętrzności i choć po części zrozumieć, jak działa, a wreszcie odejść z wielkim hukiem? Czy może siedzieć przez wieki w lasach z magicznymi zdolnościami ograniczonymi do prostych sztuczek.

 

Chociaż to jest świetne, domaga się też rozwinięcia w postaci scenek, które przestawiałyby pozytywny wpływ ren-raam. No bo generalnie czytam o samych wojnach i mordach (a wcale nie wierzę pięknoustym cesarzowym, że jest git, bo to dla dobra cesarstwa), a Ty mi na końcu mówisz, że były jakieś dobre strony.

 

 

No więc generalnie bardzo przyjemny tekst, który mógłby, jak wspominali przedmówcy, stać się zarzewiem czegoś większego. W sumie kto wie, czy rozwój tego świata przedstawionego nie stanie się… lawinowy.

 

Pewnie tak, bo dopisałem je dosłownie przed chwilą, zanim dokończyłem pierwszą kawę. Zmienię je jak dopiję drugą. laugh

 

Edit:

I zmienione.

SNDWLKR, dzięki za komentarz i miłe słowa! Teraz już mało kto wchodzi, więc nawet nie czekam na inne opinie. Wróciłem z pierwszym z zakończeń, dosłownie fragmencik między ostatnimi gwiazdkami. Być może teraz ma to więcej sensu. Byłbym szalenie wdzięczny gdybyś dał znać. smiley

Generalnie wydaje mi się, że jak czegoś używasz raz to wygląda to przypadkowo i może być odebrane jako błąd. Podobnie jeśli w kilku losowych miejscach. Jeśli zaś jest w tym jakaś konsekwencja i/lub rytm*: to widać, że zabieg jest zamierzony i jest decyzją artystyczną. No ale właśnie: dlatego, między innymi, pisanie jest sztuką.

No więc powodzenia w dalszych próbach.

 

*Przykładem dla aliteracji czy rymów mogłoby być np. wprowadzenie do fabuły barda, który często jej używa, ale wtedy nie używają jej inni ani narrator. No i wiadomo wtedy, że to celowy zabieg. Oczywiście nie każdemu będzie się to podobać.

Późno po późno, ale wpadam z rewizytą.

 

 

Fabuła

 

Ciekawa, ale szczególnie dobrze czytało się scenę w gabinecie. Udało Ci się tam zbudować bardzo zgrabne napięcie. Zwłaszcza postać Erkliffa doskonale spełniała rolę napędową. Wręcz spodziewałem się, że okaże się tym typem buca, który po serii nieprzyjemnych komentarzy wspomoże bohatera, bo dostrzeże determinację. No trudno.

Mam ambiwalentny stosunek do rozwiązania konfliktu. Wydaje mi się, że jeśli mielibyśmy określić o czym w skali globalnej jest ta opowieść, to powiedziałbym, że o braku zmiany. W opozycji do wszelkich opowieści o zemście i zdradzie, odkupieniu i wzrastaniu w cnotach etc.

Otóż rysujesz na początku portret bohatera jako pełnego pogardy (swoją drogą wymienione grupy ludzi wydają się generyczne). To jest pierwsza obietnica historii o zmianie: ewolucji bohatera do pogodzenia się ze światem albo do zaostrzenia konfliktu i narodzinach złola. Drugą obietnicą jest frustracja bohatera spowodowana brakiem sukcesu w życiu zawodowym. Znów: albo można by go doprowadzić do osiągnięcia czegoś albo sprawić, że dojdzie do tego, że tego nie potrzebuje sukcesu. Co prawda końcówka trochę sugeruje, że stało się to drugie, aczkolwiek to też nie jest jego wybór, więc wydźwięk jest bardzo słaby.

Z drugiej strony, rama braku zmiany może być całkiem niezła do opowieści humorystycznej, a w Twoim tekście humoru nie brakuje.

Jednakże, mam wrażenie, że ten humor pojawia się dopiero w momencie, gdy Ceris nagle wstaje z fotela z bezsensownym okrzykiem. Albo od tego momentu dopiero zaczął mnie rzeczywiście śmieszyć. No bo po tym momencie jest z humorem bardzo dobrze, a przed… cóż, jakoś nie zauważyłem że jest. Więc zostało wrażenie, jakby opowiadanie było do połowy takie normalne, a potem się robi takie lekkie z humorem.

Generalnie Twoje zakończenie jest też najlogiczniejszym efektem tego, co nam przedstawiasz, więc choć można mieć zarzuty pod względem poszukiwania katharsis, to na pewno nie pod względem logiki. Świat jest jaki jest, bohater też i konsekwentnie pokazujesz jego zachowanie podczas spotkania z radą. Bardzo mi się podobało jak podczas rozmowy z lepszymi od siebie Vedran wprost ocieka mieszanką zazdrości i pogardy. Trochę tylko dziwne wydaje się, że tak po prostu splunął przed nimi na podłogę i nikt nawet nie zareagował, nawet się nie skrzywił. Wydaje mi się, że albo powinien się powstrzymać (jakby nie było w silnie zbiurokratyzowanych społeczeństwach, które dobrze znamy z codzienności, ludzie z rzadka spluwają z pogardą przed posłami na sejm (a może?)) albo powinno to mieć jakieś konsekwencje (np. choćby wyraz twarzy przyjmujących go arcymagów sugerujący, że pogorszył swoją sytuację).

 

 

Światotwórstwo

 

Klimat budujesz świetnie:

– bardzo ładne, obrazowe opisy, takie jak: "Woń pergaminów mieszała się z zapachem omszałej jaskini i torfu" czy "korytarza wypełnionego falującą mleczną poświatą" albo “Witrażowe okna mieniły się purpurą i srebrem…” (i dalsza część opisu komnaty);

– tajemnica noty królewskiej i jej zawartości i całkiem zgrabne zagranie, że ostatecznie pozostawiłaś to do domysłów;

– ślady historii pobocznych, które sugerują jakoby świat był o wiele bardziej rozbudowany; i może też mylą kogoś kto chce domyśleć się co się dalej wydarzy – bo kto wie, która z pobocznych wzmianek okaże się istotna.

Drobna uwaga to, mam wrażenie, dosyć typowe motywy: generyczna lista grup, którymi bohater pogardza (wspominałem wyżej), karczma jako początek przygody i ogłoszenie w niej wiszące niczym początek questa w RPG, naśmiewanie się z biurokracji podobnej do współczesnej. Oczywiście typowymi motywami również można się bawić i uzyskać z tego niezłe efekty, aczkolwiek myślę że dobrze poszukać wtedy jakiegoś motywu świeżości: jakiś topos przekształcić, wprowadzić ambitny filozoficzny podtekst, wyładować to symboliką etc. Albo dopieścić język…

 

Język

 

Łapanek widzę wyżej było sporo, więc odpuściłem sobie dokładne szukanie błędów (zwłaszcza, że daleko mi do specjalisty w tym zakresie).

Niemniej:

Na początku trafiły Ci się dwie aliteracje: “poborców podatków” i “podły podpiwek”; ponadto z poborcami sąsiadują “aroganccy ignoranci”, co w moim odczuciu brzmi zbliżenie do aliteracji. Nie wiem w sumie czy poetyka ma jakieś pojęcie analogiczne do rymu niedokładnego dla ww. środka.

Generalnie aliteracji z zasady należy unikać, ALE u Ciebie myślę, że mogłoby to zabrzmieć świetnie gdybyś zamiast ich unikać doprawiła obficie nimi tekst. Na przykład: zastosowałabyś ją do wszystkich wymienionych grup, którymi pogardza Vedran. Taki zabieg dodałby do Twojego opowiadania dwie rzeczy: humor (niezobowiązująca zabawa słowem; a nuż udałoby się znaleźć zbitkę, która jest wręcz śmieszna) i klimacik dla magii. Magię bowiem niejednokrotnie przedstawia się jako moc słów, często związaną z poezją. Stąd, gdyby opowiadanie było napisane w taki sposób, że świadomie stosujesz środki stylistyczne typowe dla poezji, zapewne dodałoby magicznego klimatu.

Podobnie zbitki, które brzmią trochę jak ćwiczenia na dykcję, np. “sukces nieosiągalny”.

Piękne zdania opisowe wymieniłem już w sekcji o światotwórstwie, ale i tu powtórzę, że były bardzo urocze. I bełkot Cerisa: “Trzebieże kwaśnicą porosły, oj porosły… “ – złoto.

Natomiast, podobnie jak przedmówcy, przyczepię się do “okularum veritatis”. Niestety: stosujesz to jednokrotnie i zastępujesz c literką k, co po prostu wygląda na prosty błąd ortograficzny. Dopóki nie wytłumaczysz, że to było zamierzone, nie ma żadnego powodu żeby czytelnik się tego domyślał. Powiedziałbym, że jeśli chcesz się bawić łaciną to musisz to robić w bardziej jednoznaczny sposób (choćby przez jakąś poronioną pseudołacinę, np. okularus prawdae – l. poj.., ale z mn. też można się pobawić) albo po prostu stosować łacinę poprawnie.

 

 

Ogólnie, opowiadanie bardzo dobre. No i mam nadzieję, że moje uwagi pomogą przy dalszych tekstach. smiley

GreasySmooth, dziękuję za komentarz, kliknięcie i świetną łapankę. To, co byłem w stanie poprawić, poprawiłem.

Piotrze. W. K., i Tobie wielkie dzięki za przeczytanie w tych niesprzyjających warunkach piątkowego wieczoru i za wszelkie uwagi. Właśnie ten efekt spekulacji czy objawienie Isztar było rzeczywiste, czy było tylko halucynacją chciałem uzyskać. To chaotyczne zakończenie to próba zobrazowania jakoby Tupsarru rzeczywiście uzyskiwał (albo mu się wydawało, że uzyskuje) jakieś korzyści w zamian za krwawe ofiary. A ostatni akapit, ten wyłącznie dialogowy, miał pozostawić po sobie wrażenie, że naszemu profesorowi być może udało się uzyskać nieśmiertelność przez składanie ofiar (analogicznie do unikania zjedzenia przez lwicę poprzez podrzucanie jej innych kąsków).

 

No ale, uwagi co do końcówki są wyłącznie negatywne, więc poważyłem się na eksperyment i ją po prostu usunąłem. Zobaczymy jak zagra ucięcie akcji z otwartym zakończeniem.

Hej. Dzięki za przeczytanie i komentarz i dodatkowo za cierpliwość do opowiadania poza Twoim gustem. No i oczywiście za łapankę. Błędy poprawiłem na bieżąco.

Co do “zarzutów” fabularnych to tak jak wyżej: sposób mordowania powinienem przedstawić w osobnej scenie albo go gdzieś opisać. Niewykluczone, że kiedyś jeszcze przepiszę to opowiadanie z bardziej dopracowanym zakończeniem.

Przywiązywanie wagi do snów to natomiast element charakterystyki bohatera i świata przedstawionego, więc raczej skłaniałbym się do tego żeby to bardziej uwypuklić i/lub uzasadnić jako element kulturowy. W archetyp, że skoro profesor to musi być superracjonalną maszyną brnął na pewno nie będę.

Hej. Grafika jest autorstwa Sukhareva.

Dzięki za komentarz, uwagi i za łapankę. Błędy na bieżąco poprawiłem. Dzwonek zmieniłem na kołatkę. Brakujące sceny i dialog bez didaskaliów na razie pozostają bez zmian, bo to nie taki easy fix, chociaż Twoje sugestie do części trzeciej są bardzo kuszące.

 

Odpowiadając na pytanie o stan rozwoju nauki w świecie przedstawionym i analogiczny okres w naszym świecie, to wyobrażałem to sobie jako zupełne początki metody naukowej. Chciałem oddać atmosferę (zapewne zmitologizowaną) uniwersytetów XVIII i XIX wieku, kiedy naukę uprawiali dobrze sytuowani dżentelmeni (Tupsarru jest wyjątkiem, Eliltu standardem: stąd on ledwo prządł w trakcie studiów, a ona ma kupę kasy) o klasycznym wykształceniu (stąd Hypnos: miał właśnie stworzyć taki klimat, że mamy do czynienia z człowiekiem, który zachwycał się IliadąOdyseją, łamał język na łacinie i grece, a Cezara uważał za bohatera; fakt, że pewnie gdyby było takich odwołań więcej, to nie sprawiałyby wrażenia przypadkowych).

Stąd też arogancja prymitywnych ateistycznych rozważań naszego profesora, dosyć charakterystyczna dla epoki, którą starałem się imitować: religia powstała po to, aby wyjaśnić świat (E. B. Tylor), jest etapem na drodze ewolucji magia → religia → nauka (J. G. Frazer); nie wspominając już o tym jakim językiem mówił o religii Freud wplatając ją w swoje teorie. Inna sprawa, że sama teoria, którą wymyśla Tupsarru (i pomysł na opowiadanie) jest inspirowana Waltera Burkerta Stwarzaniem świętości (1996), choć dla niepoznaki trochę to wyolbrzymiłem przez zabsolutyzowanie całości z hipotezy nt. pochodzenia ofiarnictwa do hipotezy nt. pochodzenia całego zjawiska religii (skądinąd takie zabsolutyzowanie byłoby zapewne charakterystyczne dla modernizmu w antropologii).

Natomiast z tym, że skoro bohater jest profesorem to powinien być bardziej racjonalny będę dyskutował. Jego rozmowa z Apkallatu jest prywatną rozmową dwojga osób, które się zaprzyjaźniły przez lata współpracy i wykształciły relację matka-syn. Stąd właśnie Tupsarru pozwala sobie na wyrażanie emocji, również tych zaprzeczających teologii. Kiedy na uwagę o miłości Boginii odpowiada “Co z tymi, którzy cierpią…” to jest to przecież próba projekcji na społeczeństwo jego prywatnego i emocjonalnego: “Ja cierpię i nie czuję się kochany”. W ogóle wszystkie jego rozważania wychodzą z tego punktu (przynajmniej w założeniu) i właśnie o to chodzi, że mimo wiedzy i wykształcenia nie jest w stanie opanować swoich emocji. Profesorowie są jednak ludźmi, nie ultra-logicznymi robotami.

Cześć MaLeeNo, dziękuję za odwiedziny i, przede wszystkim, za komentarz.

 

Z tego co piszesz wnioskuję, że nie udało mi się dostatecznie wyraźnie przekazać niuansów, które chciałem, żeby się tam znalazły.

Mianowicie, wyobrażałem sobie świat świeżo po odwilży od wyciągania konsekwencji czy ścigania ludzi za przestępstwo myśli (co miała nam przekazać Apkallatu). Eliltu jako osoba młoda, w przeciwieństwie do Tupsarru i Apkallatu, tamtego świata nie pamięta i stąd może się wydawać lekkomyślna w swojej bezpośredniości. Inna sprawa, że jest po prostu pyskata i niektórych ta cecha może zniechęcać :).

Co do głównego bohatera, to chciałem, i zapewne nie wybrzmiało to odpowiednio jasno, żeby właśnie nie był statecznym, wyważonym i rozsądnym człowiekiem, ale ogarniętym rządzą uznania i tytułów niezrównoważonym bucem, który kryje się pod maską powyższego. Z tymi snami to miałem nadzieję, że wyjdzie mi zabieg niejednoznaczności: czy sny i wizja są realne czy to tylko dzieje się w głowie Typsarru? Niemniej, z pewnością miały w sposób symboliczny obrazować jego emocje w realnym świecie i pokazywać jak stopniowo stacza się w paranoję religijną bazującą na schemacie ofiara-nagroda.

Jeśli chodzi o powyższe, to mam tutaj pytanie do Ciebie jak i kolejnych komentujących: jak Waszym zdaniem mogłem postarać się, żeby to wszystko lepiej wybrzmiało?

Jeśli chodzi o zarzut ślepca zostającego seryjnym mordercą to tak, chyba powinienem dodać jakiś opis który pokazałby to przyzwyczajenie do niepełnosprawności i sposób mordowania.

Ostatnia scena została tak napisana, niestety, celowo. Chciałem wyjść poza konwencję, zostawić niedomówienia, nie budować świata wokół nowych bohaterów i zredukować ich tylko do kwestii, które wypowiadają. Najwyraźniej był to błąd.

Cześć Matthiasie.

Generalnie to Twoją mocną stroną jest to, że wiesz co chcesz opisać i to widzisz. Wydaje mi się, że masz w głowie jaki klimat chcesz oddać i masz też pomysł jak miałoby to językowo wyglądać. Nad językiem jednak musisz trochę popracować.

Zamiast robić listę rzeczy do poprawy w samym tekście, myślę, że na przyszłość może Ci się przydać lekkie uogólnienie błędów, które, moim zdaniem, może poprawić przy następnym.

Po pierwsze, stosujesz baaardzo dużo imiesłowów. Stanowczo za dużo. Generalnie zasada jest taka, że czasownik jest lepszy od imiesłowu, zwłaszcza jeśli opisujesz jakąś akcję. Ponadto, imiesłów stosuje się do wskazania dwóch działań w jednym punkcie czasu, np. “siadał mówiąc” (bohater gada i jednocześnie zgina kolana obniżając tyłek i kładąc go na krześle), a nie akcji następujących po sobie jak u Ciebie: “Podszedł do niej, kucając przed nią, łapiąc za brodę.” Lepiej jest napisać: “Podszedł do niej, kucnął i złapał za brodę.”

Druga sprawa to dużo trudnych słów i nie jestem pewien, czy używasz ich w pełni świadomie. Generalnie jeśli chodzi o archaizmy to dobrze byłoby, gdyby cały tekst był stylizowany, albo przynajmniej dialogi. Ale to też wyższa szkoła jazdy. Minusem rzadko używanych słów jest przede wszystkim to, że wiele osób po prostu tego nie zrozumie, a nie to jest chyba celem pisarza, zwłaszcza jeśli tworzy literaturę popularną. To w kwestii przemyślenia ich nadmiernego używania.

Natomiast w kwestii ich znaczenia, to gdzieniegdzie nie byłem pewien mimo googlowania czy dobrze tego słowa używasz. Myślałem z początku, że pewnie wiesz co robisz. No ale eratyki wyjmowane z woreczka? Eratyk to jest głaz narzutowy przyniesiony przez lodowiec: wielki, ważący swoje głaz. Nie możesz kazać bohaterowi ot tak wyjmować głazów z kieszeni.

Wreszcie: pospolite błędy. Nie mówię tu o brakujących przecinkach, czy coś. Ale gubisz na przykład “ę” i piszesz “e”. Albo masz “Ją” (z wielkiej litery) w środku zdania. Warto przed publikacją wygładzić opowiadanie jeśli chodzi o takie sprawy.

Aha i poetyckie ciągoty. Fajnie, że są, ale być może lepiej najpierw spróbować napisać coś zwyczajnie, a jak nabierzesz wprawy to wtedy próbować upiększać. W pierwszej części na przykład budujesz akcję krótkimi zdaniami (co jest bardzo dobre!), ale zdarzyło Ci się wpleść tam parę spowalniaczy, jak “szare od ludzi ulice”, czy “wianek purpurowych liści”. Ten ostatni jest świetnym przykładem. Generalnie narracją oddajesz wrażenia bohatera. Jeśli ten się spieszy, jest rozgorączkowany, albo zwyczajnie myślami gdzie indziej, to po prostu nie zauważa purpurowego wianka. Jak każdy prawdziwy człowiek: to jest szczegół, który łatwo może umknąć uwadze. Natomiast jeśli przedstawiasz scenę jakiejś kontemplacji to jak najbardziej, wręcz wgłębianie się w szczegóły jakiejś kwiatowej kompozycji jest na miejscu (przykład skrajny oczywiście).

No to tyle, nie tyle. Na pewno jest jeszcze parę rzeczy, na które warto by zwrócić uwagę, ale te, jak sądzę, są najbardziej uderzające, więc nad nimi popracowałbym najpierw.

Cześć Irko.

Szorcik bardzo sympatyczny, klimatyczny. Szczerze powiedziawszy na początku spodziewałem się narzekania na współczesny świat, a potem się okazało, że to jednak komedia w stylu Goście goście, choć poważnie z tym brakiem zimy też było.

Podobało mi się też zbudowanie tajemnicy przez wątek z praniem na strychu. Pozornie nieznacząca wstawka, a jednak buduje taki ciepły, folklorowy klimat.

Ogromny za to super-duper-hiper plus za to, że nieszczęścia związane z ostatnią wizytą Wotana na ziemi to wojna trzydziestoletnia (a nie banalna II światowa) i wydarzenia towarzyszące. Doceniam wrażliwość historyczną. smiley

Teraz parę drobnych ale:

Na samym początku Wotan zdaje się mieć dwie motywacje odwiedzin na Ziemi. Pierwszą jest nuda, drugą chyba jakaś niekultywowana tradycja: mówi, że co roku einherjar go od tego odwodzą. Czytelnik gotów pomyśleć, że co roku o tej samej porze mu się nudzi.

Już pierwsze sekundy w krainie ludzi upewniły go, że [w Midgardzie dzieje się źle].  – a potem następuje opis pogody. Niespecjalnie mnie to przekonało, w końcu to tylko pogoda. Może chodziło o te sztuczne światła dalej, ale wtenczas lepiej by było jakby stały bezpośrednio przy rzeczonym zdaniu. Taki układ jak jest sprawia wrażenie jakby wiatr był przejawem degeneracji Midgardczyków.

W nawiązaniu do powyższego: miałem wrażenie nieco dalej, że sugerujesz, że Wotan podróżuje “w formie” Dzikiego Gonu: wtedy tym bardziej zakładałbym, że psia pogoda mu nie powinna specjalnie przeszkadzać. No chyba, że takie miał szczęście, że zawsze trafiał na deszcz i burze…

Wreszcie: skąd einherjar wiedzą o tym co się dzieje na Ziemi, a Wotan nie?

Hej. Opowiadanie bardzo dobre moim zdaniem: zręcznie budujesz napięcie, z początku tajemnicą jest co w ogóle robi bohaterka (choć być może trochę za długo każesz czekać na rozwiązanie tej zagadki). Później tylko lepiej: naprawdę zaangażowałem się emocjonalnie, po stronie rodziny oczywiście. Bohaterowie zręcznie zarysowani.

Drobne zarzuty:

  1. Mocno sugerujesz, że rodzinka zbyt inteligentna nie jest. Herosa wpisujesz trochę w stereotyp tępego osiłka, jego ukochaną w archetyp głupiej, pięknej blondynki. Nie jest to oczywiście błąd, ale ja mam wrażenie, że takie demontowanie bohaterów stało się podobnie wyświechtanym motywem jak ich wychwalanie pod niebiosa. Wiem, że to satyra, ale gwoli poszukiwania trzeciej drogi można by poeksperymentować.
  2. Mocno to opowiadanie przypomina spotkanie z urzędnikiem podatkowym z trzeciego Wieśka. Oj, bardzo mocno…

A tak poza tym, to chciałbym dowiedzieć się czy wszystko się w końcu dobrze skończyło i żyli długo i szczęśliwie.

Swoją drogą, uniknięcie otwartego zakończenia i brak filozofii ci nie wyszły, moim skromnym zdaniem. Ale zarzut to nie jest.

Hej.

Przede wszystkim klimat górski, etnograficzny, słowiański – cudo, wielki, ogromny plus za to.

Intryga jest, ale myślę, że wypadałoby ją dopracować: większość opowiadania to raczej opis wędrówki, a rozwiązanie nie przynosi żadnego zaskoczenia: opowieść jest na portalu z opowieściami fantastycznymi, tytuł masz “Dziwożona” i jedyną puentą jaką ukazujesz jest “to była naprawdę dziwożona”. Gdybyś mi powiedział, że coś takiego faktycznie Ci się przydarzyło: to super historia; dopóki twierdzisz, że to fantastyka: to coś więcej musi się zadziać. 

Druga kwestia: język. Widzę, że starasz się go trochę upoetyzować, co wychodzi Ci w paru akapitach i jest bardzo ładne, ale gdzie indziej miesza się ze stylem nieco potocznym. Styl potoczny nie jest zły sam w sobie, ale rozpoetyzowane wstawki w nim sprawiają wrażenie pretensjonalnych. Gdzie indziej z kolei Twój język podchodzi pod coś co nazwałbym stylem podróżniczo-awanturniczym, może trochę popularnonaukowym. Też to nie współgra, moim zdaniem, z dwoma poprzednimi.

“Etnograficzna tożsamość” bohatera pojawia się dosyć późno, zaskakuje w momencie kiedy czytelnik sądzi już, że ma do czynienia z rozpoetyzowanym turystą. Określenie “tubylcy z Żywiecczyzny” pojawia się tak nagle i bez uprzedniego kontekstu, że może być wręcz odebrane jako obraźliwe, nawet biorąc pod uwagę, że późniejsza wzmianka o Malinowskim łagodzi ten wydźwięk, naprowadzając na właściwy trop tego, co autor miał na myśli (o ile czytelnik w ogóle wie kim był Malinowski).

Parę językowych propozycji zmian:

 

Ech, ten czas, bezczelnie śmiejący mi się w oczy typ --> Ech, czas – ten typ bezczelnie śmiejący mi się w oczy.

 

w których się puch uśliczniły --> w których puch się uśliczniły

 

Parę potknięć:

 

stały się z punktu widzenia turystycznego bezużytecznie jałowe – co, znakowania szlaków stały się jałowe? Trochę to dziwnie brzmi.

 

Spały albo udawały, że śpią, bidulki. Wszystkie pochylone, jak babulki wracające z targowiska – przypadkowy rym

 

 

I jeszcze trochę interpunkcji:

 

Co gorsza znakowania szlaków były kompletnie niewidoczne --> Co gorsza, znakowania szlaków były kompletnie niewidoczne

 

W pewnej chwili spojrzałem w bok na młode świerki. --> W pewnej chwili spojrzałem w bok, na młode świerki.

 

trzeba było się spieszyć, bardzo, bardzo spieszyć. --> trzeba było się spieszyć. Bardzo, bardzo spieszyć.

Eluwina :)

Byłbym szalenie wdzięczny gdyby ktoś zechciał mnie pobetować.

Na Betaliście już znajduje się opowiadanie: Nawrócenie przeklętego Tupsarru.

Jest osadzone w świecie, w którym naczelną religią monoteistyczną jest wiara w Isztar, starożytne mezopotamskie bóstwo miłości i wojny. Drugi z tych aspektów jest zapomniany i nasz bohater odkrywa tekst, który go wyraźnie podkreśla.  Będą tacy, którym to się nie spodoba i tacy, którzy zareagują entuzjastycznie. Jednak ważniejsze od ludzkich sporów okażą się koszmary, w których bohater występuje w roli zwierzyny łownej.

Opowiadanie zainspirowane teorią o atawistycznym pochodzeniu niektórych rytuałów, staroakadyjskim poematem i częściowo problemem teodycei. Szczegóły w przedmowie.

Zaznaczę jeszcze, że literacko jestem masochistą, więc potrzebuję kogoś kto nie będzie mnie oszczędzał w recenzjach xD.

Moje głównie wrażenie to, że opowiadanie jest bardzo wzruszające. Do tego bardzo obrazowy, zmysłowy wręcz opis świata. Tylko że żeby się wzruszyć i docenić sens opowieści, trzeba dotrzeć do końca. Prawdę powiedziawszy przez większą część czytania miałem wrażenie opisu dla opisu. Oczywiście nie jest to zarzut, bo pisanie artystyczne nie jest niczym złym. Ale może ewentualnie jakieś zagajenie budujące tajemnicę na początku?

Witaj Irko_Luz,

 

Na początek garść słodyczy:

Ciekawy opis miasta: niby że brzydkie, a czyta się jakby było piękne.

W momencie kiedy Karol zapomina o Johnie ustęp w nawiasie zręcznie zbudował napięcie: można już się było domyśleć, że coś się stało, więc byłem ciekawy co.

Dużą zaletą Twojego tekstu jest wspomnienie samej Mary, oryginalnego dzieciaka z zapałkami. Przede wszystkim nawiązujesz przez to to generalnego problemu bezdomności i skrajnej biedy wśród dzieci, a krótki odstęp czasu dzielący obie historie sugeruje, że jest to zjawisko powszechne. Tym bardziej uderza etyczna ocena tłumu, który już po dwóch dniach po tamtej historii, zapomina o niej i nie zmienia się aby uchronić przed śmiercią inne dzieci. Wpisuje się to też w to, jak dogłębnie traktujesz realia XIX-wiecznego angielskiego kapitalizmu: wydarzenia są naprawdę mocno w nich osadzone: nawiązujesz do ludystów, wspominasz Morning Chronicle, pokazujesz jak praca w fabryce przed takimi wynalazkami jak BHP i ubezpieczenia na życie mogła zrujnować czyjąś egzystencję. Super.

Podobało mi się też, że chłopiec na niesprawiedliwość reaguje agresją, a nie uległym pochyleniem głowy. Myślę przy tym, że jest to pole do rozwinięcia na przykład w takim kierunku, żeby jego decyzje były kontrowersyjne: np. w pożarze, który wywołuje mogło zginąć więcej osób, mógł podpalić jakichś ludzi celowo. Może to był dom kobiety, która go zbeształa? Może jakieś miejsce gromadzenia się podobnych jak on (bo uznał, że zakończy ich cierpienie)? Może dom rodzinny, żeby zemścić się na ojczymie? A może spróbował zostać młodocianym terrorystą i uderzyć w coś rządowego? Myślę, że wtedy oburzenie ludzi po jego samospaleniu się bardziej by wybrzmiało.

Natomiast przechodząc do rzeczy, które nie do końca mi zabrzmiały:

Patologiczna rodzina i lejący wszystkich ojczym to moim zdaniem trochę ograny motyw. Rozumiem, że pewnie miało to być nawiązanie do konwencji baśniowej, jak zła macocha. Niemniej jednak doceniłbym inny, bardziej nietypowy scenariusz.

Jest też jedna sytuacja: John znajduje się w tym samym miejscu, co wcześniej Mery i też ma wizje. Opis sprawia wrażenie, że John dobrze wie jakie wizje miała tam Mary. Skąd to wie? Przypuszczam, że nie było to celowe i chciałaś raczej pokazać paralelę między obiema historiami. Myślę, że dobrze byłoby pokombinować tak, żeby zachować i paralelę (bo to świetny pomysł żeby była!), ale żeby nie sprawiać mylnego wrażenia.

 

Podsumowując: świetna wersja baśni, choć parę wątków można rozwinąć.

Wreszcie zebrałem się, żeby przeczytać .smiley

Generalnie pomysł bardzo ciekawy: mitologiczna fabuła w nowocześniejszym wydaniu, gdzie Hades jest w zasadzie koncertem rockowym, a umarli przez wieczność tańczą w pogo (swoją drogą bardzo kusząca wizja zaświatów). Od momentu pojawienia się pana H. robi się jednak bardziej mitologicznie, baśniowo. Nie jestem przekonany do tego rozwiązania z tego powodu, że wydaje mi się odrobinę niekonsekwentne: aż do tego momentu sądziłem, że budujesz na strukturze fabularnej mitu o Orfeuszu, ale twardo trzymasz się realności (choć oczywiście wtedy przestałoby to być fantastyką). Później znów wracasz do radykalnego urealnienia.

Ogromnym plusem jest uwypuklenie Erici jako animy Orpha, a ustęp w którym opisujesz jak się poznali i kim się dla niego stała jest pięknie napisany.

To jak przedstawiasz więź Orpha z muzyką jest również interesujące. Z jednej strony przez Ericę, z drugiej bezpośrednio. Moment, w którym odwrócił się dla samej solówki, niekoniecznie dla ukochanej, wskazuje na tę drugą relację ze sztukę, bez pośredniczki. Jednak jest to niestety tylko jeden trop, dosyć wątła sugestia, że być może muzyka jest jednak dla niego ważniejsza niż Erica (która będąc “jedynie” muzą jest w zasadzie podporządkowana sztuce). Myślę, że ten konflikt można by rozwinąć tak, żeby wyraźnie rozbrzmiewał w opowiadaniu.

Cudownie, że Orph gra konkretną piosenkę, a nie jakieś wydumane “najepickniejsze solo”. Ekstra plus za to, że nauczyłem się nowego koloru: sunburst. laugh

Na koniec trzy momenty, które nie do końca mi zabrzmiały:

 

Orph zagrał.

Po chwili zbiegł po schodach w dół

 

Chciałbym dowiedzieć się co takiego się zdarzyło, że mógł zbiec po schodach w dół. Robisz tu trochę odwrotnie niż w momencie, w którym kazałaś mu zagrać piosenkę Hendrixa. Konsekwentnie, jak tamten konkret mi się podobał, to to niedopowiedzenie nie bardzo.

 

Nie szło mu.

 

Jakoś wybiło mnie z rytmu, chyba dlatego, że w tym passusie język kolokwialny mieszał się trochę z beletrystycznym.

 

– Kim jesteś

– I co

– Tutaj robisz

(…) zabrzmiało płynnie

 

Nie czytało się tego płynnie, więc jak zobaczyłem, że płynnie zabrzmiało to zgrzytnęło.

 

Ogólnie rzecz biorąc: przecudowne opowiadanie z bardzo przekonującym pomysłem. Parę rzeczy to rozwinięcia raczej niż poprawienia.

Pozdrawiam,

Patryk Gujda

Ayavia

Finkla, dzięki za komentarz. Kiedyś na pewno przysiądę jeszcze do tej historii z poprawkami, więc Twoje dwie uwagi wezmę na pewno pod uwagę. No ale to kiedyś. Tymczasem: serce zniknęło, bo mu je wycięli.

Oj dawno nie zaglądałem. Dziękuję Wam wszystkim za komentarze i dobre słowa. Zwłaszcza Tarnina, za szczegółową korektę.smiley

Z całego serca dziękuję za wyróżnienie.

Jednocześnie gratuluję wszystkim współuczestnikom. Te z Waszych opowiadań, które zdołałem przeczytać były zachwycające! Przypuszczam, że pozostałe również są.

wilku, dziękuję za dobre słowa i bardzo się cieszę, że się podobało. Być może rzeczywiście kiedyś wrócę do tego tematu i może uda się opisać coś sensownego w tym co dzieje się dalej. Przy czym przyznam, że jest to o tyle problematyczne, że chyba zaczynają już umykać analogie naukowe (przynajmniej na ile sięga moja wiedza, a specjalistą nie jestem) i wszystko poza osobliwością, co znajduje się za horyzontem zdarzeń, jest w zasadzie baśnią: czy to życie poza czasem jak u Nolana czy osobny wszechświat albo wylot z drugiej strony, jak u niektórych popularyzatorów, czy wieczna impreza jak wyżej. Pytanie tylko jak bardzo materialistyczne są te baśnie.

dogsdumpling, cobold, Anet, dziękuję za komentarze! Wprowadziłem poprawki w miejscach, które zasugerowaliście.

Przyznam, że “laska do podpierania” również mi nie pasowała, ale zmusiłem się do jej pozostawienia, spodziewając się wytykania dwuznaczności przez mniej dojrzałych czytelników. Jednak, dogsdumpling, zaufam Ci i usuwam to dookreślenie z czystą przyjemnością, czując się usprawiedliwiony.

Niezły tekst, podobało mi się zakończenie.

 

Dwie uwagi językowe:

 

Wspinali się ponad pół dnia, ale w końcu ich oczom ukazał się niezapomniany widok na zieloną dolinę.

 

Jako, że  widok na dolinę nie jest w żadnym stopniu zaprzeczeniem wspinaczki, moim zdaniem mógłbyś zmienić “ale” na “i” albo zrobić z tego dwa zdania, gdzie “w końcu” sygnalizowałoby wynikanie.

 

Omiatanie krajobrazu też trochę mi dziwnie brzmi, aczkolwiek mogę się mylić.

A ja mam pytanie!

Próbowałem rozkminić kolejność pytań, czy Zunta w przypadku zadania trzeciego pytania na początku ocala życie. Biorąc pod uwagę, że odpowiedź na dwa pozostałe przekierowywała uwagę pytającego ze świata zewnętrznego ja jego własną osobę, czyżbym dobrze domyślał się, że podobnej odpowiedzi powinien oczekiwać na pytanie o Boga, zaś uświadomiwszy sobie, że sam jest dla siebie absolutem, nie potrzebowałby zadawać dwóch pozostałych pytań, w tym śmiertelnego – o czas?

Tak czy siak, chciałbym zobaczyć Zuntę próbującego swoich sił w różnych konfiguracjach, tak żeby wyjść cało, ale z jak najobszerniejszą wiedzą.

Ciekawa historia. Przyznam, że kibicowałem guru z Kalifornii. Chciałbym się przynajmniej dowiedzieć jaki miał pomysł.

 

narządy wykrywające określony zakres promieniowania elektromagnetycznego żółcią kwitnącego pola

 

Cudo!

Porównanie następujące linijkę dalej też doskonale oddaje ogrom przepaści cywilizacyjnej.

Ok, myślę, że podobnie jak poprzednicy, czas porzucić tę dyskusję. Moje argumenty zostały wyłożone.

Ale jeśli czytanie konkretnie opisów czynów pedofilskich kogoś jara, to jest coś nie tak.

Podobnie, ewentualnie chrześcijanin mógłby czytać opowieść o magii, pod warunkiem, że same opisy czarowania by go brzydziły. Choć i tak byłoby to wbrew zalecenie Pawła “unikajcie wszystkieo, co ma choćby pozór zła”.

 

To ma zastosowanie, jeśli sobie myślisz “ale super, też bym chciał czarować, może poszukam czy tak się faktycznie da i sam spróbuję”. Wtedy tak: fantastyka ci szkodzi.

Ale w sumie masz rację o tyle, że czytanie niektórych opisów może być zwierciadłem duszy. Jeśli dajmy na to czytasz o kolesiu wiążącym demony i używającym ich do swoich egoistycznych celów i nie zapala Ci się moralna czerwona lampka, że coś jest nie tak, że pewnie ten bohater nie jest wzorem cnót, to być może powinieneś popracować nad empatią.

 

No więc napisałem – na tej zasadzie ewentualnie chrześcijanin może czytać opowieść o czarodzieju. Tylko ilu chrześcijan-fantastów tak robi? Czy jak czytają, że Harry Potter zaklęciem Alohomora otworzył zamek w drzwiach, to łapią się za głowę, że autorka opisuje takie obrzydliwe czyny jakby były w porządku?

 

Alohomora to nie filozofia, ale element mechaniki świata. Nic w HP nie sugeruje, że ten system magiczny (choć nie wyjaśniony) spełnia przesłanki przedstawione przeze mnie w pierwszym poście. Magia tam po prostu jest. Jeśli, teoretycznie zdarzyłoby się dzieło, które jawnie przedstawia wiązanie duchów i zmuszanie ich do spełniania życzeń maga i przedstawione by to było jako coś zupełnie w porządku to tak, złapałbym się za głowę i stwierdził, że to głupia filozofia. Wyobraź sobie, że w disneyowskim Aladynie Jafar byłby głównym bohaterem, a narracja sugerowałaby, że jest dobry.

 

Na przykład jakikolwiek przykład magii, magicznych przedmiotów, mocy psychicznych itd?

 

Moje stanowisko zostało szczegółowo wyłożone w moim pierwszym poście. O samym pojęciu magii mogę powiedzieć znacznie więcej, bo interesowałem się tematem z religioznawczego punktu widzenia. Tak więc, sądzę, że odpowiedź na to pytanie brzmi: tak, wiem o czym czytam i raczej dobrze orientuję się w niuansach.

 

 

Wreszcie: 

 

Jak to nie jest? Zaprzeczasz Apokalipsie?

 

…to znaczy, że jest uczonym heretykiem, który tak się zamotał w swoich dywagacjach, że zgubił z oczu wolę Bożą

 

…biblijny Bóg nienawidzi magii…

 

Drogi Gedeonie, z tymi wypowiedziami musisz uderzyć do protestantów, nie do katolików. Katolicy nie wyznają zasady sola Scriptura, lecz opierają się w znacznej mierze na tradycji, czyli filozofii. Biblia jest podstawą do pewnych interpretacji i tych interpretacji dokonuje się mając na uwadze wiedzę źródłoznawczą, historyczną, historyczno-literacką, antropologiczną, religioznawczą, filozoficzną, archeologiczną etc. etc. etc. Mógłbym zacząć pisać o metaforyczności Apokalipsy, czy o problemie “nienawidzącego Boga”, ale to już jest odbieganie od tematu.

Moi Drodzy, dziękuję za komentarze. Przede wszystkim cieszę się, że podobała Wam się fabuła.

 

Nie wiem, czy przy opowiadaniu zgłoszonym już do konkursu to dozwolone, ale pozwoliłem sobie dokonać drobniejszych poprawek, które mi zasugerowaliście. Ostatnie zdanie jednak na razie zostawiam. Nie ma cukierkowego życia w osobliwości. xD

 

oidrin, tak: motywów wróżkowo-słowiańskich będzie u mnie tylko więcej.

To ja jeszcze krótko:

 

Ale jeśli chrześcijanin czytałby książkę, w której bohater wielokrotnie prezentuje wojujący ateizm, czy wręcz bluźni i nie widziałby w tym nic złego, to coś jest nie tak.

 

Nieprawda. Bohater to bohater.  Czytanie  Lolity nie czyni z Ciebie pedofila.

 

Inna sprawa, że takich utworów nie ma za wiele.

 

Po prostu przyjmujesz do wiadomości, że autor wyznaje inną filozofię niż Ty i ewentualnie łapiesz się za głowę jakie głupoty wypisuje albo że znowu powiela kontrowersyjne mity.

 

…gdy w fantastyce jakieś bóstwa pragnie w makabryczny sposób wymordować większość ludzi, zniszczyć cywilizację i przekształcić świat tak, żeby żyli w nim jedynie jego wierni wyznawcy bez przerwy oddający mu chwałę, bohaterowie się mu przeciwstawiają. Podczas gdy chrześcijańska postawa w takiej sytuacji to “Przyjdź, Panie Jezu!”.

 

To jest przykład stwierdzenia na które zareagowałem jak  opisano w akapicie powyżej. Tak po prostu nie jest. Zwróć uwagę, że przeczytałem to zdanie i nie sądzę, żeby ten fakt sprowadził na mnie wieczne potępienie xD.

 

Ale większość fantastyki prezentuje filozofię sprzeczną z chrześcijaństwem, a chrześcijanie ją czytając nie dostrzegają tego.

 

Zbyt generalizujące stwierdzenie. Po pierwsze: czy ja wiem, czy większość? Po drugie: czy ja wiem, czy sobie nie zdają? Ja widzę jak czytam coś ewidentnie sprzecznego, albo wręcz oczerniającego. Jasne, chciałbym wtedy nagadać autorowi (tak jak nagaduję Tobie), ale to nie znaczy, że jak sięgnę po inną książkę to znajdę takie same stwierdzenia. Wszystko zależy od piszącego, od tego jak wykreuje świat i jaką filozofię przedstawi.

 

Dałem przykład biskupa Mendyka, który skrytykował podręcznik szkolny za to, że jest w nim magia. 

 

Wypowiedź biskupa też nie jest oficjalnym nauczaniem KK. To jego prywatne zdanie, do którego ma prawo. Wierni mają natomiast prawo się nie zgadzać.

 

…zasady chrześcijaństwa są jakie są i warto sobie z nich zdawać sprawę.

 

Hehe, no wypadałoby . :p

 

Podsumowując, Gedeonie, jakkolwiek ostro to nie zabrzmi, powinieneś doczytać co nieco o tym jak rzeczywiście wygląda teologia katolicka. Na szczęście nie są to głośne medialnie wypowiedzi księży, czy biskupów, ani indywidualna interpretacja Pisma, ale oparta na filozofii dziedzina wiedzy, która zaskakuje zapewne każdego kto zaczyna ją zgłębiać mając wcześniej w głowie tylko lekcje religii i rewelacje księży-gwiazdorów. Generalnie: polecam.

Podobało mi się. Świetne nawiązanie do klasycznego, chyba nieco zapomnianego już, motywu trickstera. Od momentu pojawienia się kojota, trzyma w napięciu: tylko czekałem jak to totemiczne zwierzę zwiedzie bohatera.

Miejscami też miałem wrażenie wręcz artystycznego języka: słowa tak sobie szumiały, szeleściły jak nasze polskie łamańce językowe. To też jest bardzo na plus.

Tak, można tak powiedzieć, ale nie trzeba. Sprawa zależy od indywidualnego przypadku. Jasne, że może być powieść, która gloryfikuje magię albo wręcz namawia do praktykowania i z punktu widzenia KK to nie jest ok. Jednocześnie podobnie można potraktować wszelkie inne rzeczy niezgodne z nauką Kościoła, albo ją wręcz atakującą. Znajdą się tacy, którzy będą twierdzić dajmy na to, że czytanie Dawkinsa jest wielkim grzechem, no ale umówmy się – nie jest to kwiat chrześcijańskiej inteligencji.

Z drugiej strony równie dobrze możesz mieć fantastykę, w której magia jest wręcz krytykowana. Chyba nie ma akurat czegoś takiego, ale można sobie wyobrazić powieść, w której wczesnonowożytny szał na punkcie czarownic byłby uzasadniony. Miałbyś wtedy świat, w którym czarownice faktycznie sprowadzają plagi i klęski, a inkwizycja z tym bohatersko walczy. Jest świat, w którym magia jest przedstawiona jako rzeczywista? Jest. Można to nazwać gloryfikowaniem i namawianiem do okultyzmu? No, chyba nie.

Ostatecznie myślę, że wszystko sprowadza się do filozofii jaka jest w danej książce zawarta. Ale to też nie jest tak, że jak ci się jakaś filozofia nie podoba to nie możesz tego czytać.

Natomiast co do ks. Posackieg: nie wiem kto to jest i ta niewiedza jest bardzo znacząca. Po to KK ma hierarchię, oficjalne dokumenty i prawo kanoniczne, żeby nie wyprowadzać wniosków o nauce Kościoła na podstawie prywatnego zdania pojedynczych księży.

@Gedeon, tylko zwróć uwagę, że KK twierdzi, że te “moce” bioenergoterapeutów pochodzą od diabła. To nie jest tak, że mówi się: “Spoko, spoko, wasza energia jest bezosobowa, ale i tak to zło”. Przeciwnie: (rzekomo?) demoniczne pochodzenie jest głównym przedmiotem krytyki.

Przeczytałem intelektualne wyzwanie, przejrzałem komentarze (bo tyle się ich uzbierało, że szukałem tylko czy ktoś mnie już wyręczył). Otóż, chyba nie został poruszony wątek chrześcijańskiej filozofii etycznej.

Zacznijmy od początku. Faktem jest, że nauka katolicka uznaje magię za bardzo ciężki grzech. Przy czym należy w tym momencie zapytać czym jest w ogóle magia i jak ma się do religii. Otóż nauczanie katolickie dosyć jasno definiuje tę różnicę: magię i religię odróżnia stosunek do nadprzyrodzonego. W religii działanie Boga czy aniołów jest dobrowolne: człowiek pokornie prosi, Bóg albo daje albo nie (jak uzna za stosowne). W magii natomiast człowiek stara się zmusić nadprzyrodzone (głównie demony, ale magiczny stosunek można mieć też do Boga) poprzez rytuał. Jest to podejście paranaukowe: jeśli wykonam jakieś czynności to na 100% istota nadnaturalna spełni moje życzenie. Kwestia demonicznego udziału w przypisie[1].

Należy przy tym wyłączyć z magii podejście rzeczywiście naukowe: czyli są prawa przyrody, które określają nam, że wykonanie jakiejś czynności spowoduje określone skutki (jeśli trzymam jabłko i rozprostuję palce, to jabłko spadnie na ziemię). W przypadku tradycyjnego zielarstwa samo wykorzystanie roślin do leczenia będzie uznawane za podejście naukowe, ale zamawianie będzie już magią. Astrologia i inne sposoby przepowiadania przeszłości to trochę inny temat, zapraszam do przypisu[2].

No więc: dlaczego mechaniczne traktowanie istot nadprzyrodzonych jest takie grzeszne?

Otóż, zwróćcie uwagę, że metafory miłosne są bardzo obecne w kulturze chrześcijańskiej (z czołowym dziełem, Pieśnią nad Pieśniami, która jest przez KK interpretowana głównie jako opowieść o relacji Chrystusa z Kościołem). Miłość Boga z człowiekiem jest centralnym punktem nauczania. A teraz: kto normalny próbuje zmusić do czegoś osobę, którą kocha?

Magia jest więc grzechem przeciwko czystości, której to cnoty istotą jest nieprzedmiotowe traktowanie drugiej osoby. W magii Bóg, anioł, demon, duch mają służyć egoistycznemu celowi maga, a więc są traktowani przedmiotowo – jako narzędzia do realizacji celów. To właśnie jest istotą zła jakie tkwi w tych praktykach. Swoją drogą z podobnego powodu zła jest pornografia: traktowanie ciała drugiej osoby jako przedmiotu własnej podniety. Czym innym jest jednak czytanie o człowieku, który ogląda/czyta pornografię, a czym innym oglądanie/czytanie jej samemu (odnosząc się do argumentu, który z góry odrzuciłeś, jak Ci już wypominano: niesłusznie).

Teraz do fantastyki.  Tutaj możemy spotkać się z wieloma systemami magii. Większość z nich nie jest jednak magią w rozumieniu nauczania katolickiego:

→ moce superbohaterów nie są magią, bo są właściwością ich ciał;

→ korzystanie z tzn. many (w rozumieniu przyjętym w fantastyce, jako mocy), zwłaszcza przy twardym systemie magicznym, nie jest magią. Jest wręcz specyficzną dla danego uniwersum nauką, bo mag zwyczajnie korzysta z praw obowiązujących naturalnie w tym świecie;

→ science fiction już zupełnie – tutaj mamy jasno określone, że źródłem cudowności jest nauka, rozumiana jako poznanie praw rządzących naszym światem;

→ wywoływanie duchów/demonów i/lub czerpanie mocy od nich to magia w rozumieniu chrześcijańskim i jak wyżej wspomniano: czytanie o niej można porównać do czytania opowieści o człowieku, który oglądał pornosy. :P

Zresztą co do ostatniego punktu, bądźmy szczerzy: postawmy się choć raz w roli takiego ducha czy demona. Hasa sobie takie bóstwo we właściwym sobie środowisku, a tu nagle zjawia się jakiś gimbo-czarodziej, łapie go w pentagram i zamyka w piwnicy, bo chce sobie pogadać. Tego typu magia to zwyczajne porwania, a czytać o porwaniach też nie jest niczym złym (mimo iż same porwania są).

 

 

 

[1] Oczywiście Kościół będzie też nauczał, że demony wcale tak łatwo podejść się nie dadzą i albo nie spełnią prośby albo zastosują oszustwo. Nas tu interesuje jednak głównie aspekt etyczny, a więc nastawienie maga.

[2] Kościół również naucza, że są złe, ale z innej przyczyny. Mianowicie, człowiek nie jest panem czasu, więc próby poznania przyszłości są grzeszne z tego powodu, że są uzurpacją władzy nad czasem. Oczywiście odpowiedź na pytanie postawiona w wątku, jak godzić czytanie o przewidywaczach przyszłości z przekonaniem o grzeszności takich praktyk jest prosta: te przepowiednie nie próbują się odnosić do rzeczywistości, więc nie ma pola do popełnienia grzechu (nie starasz się poznać przyszłości naszego świata czytając przepowiednie z wymyślonego uniwersum). Inna sprawa z możliwością zafascynowania się takimi praktykami i próby wprowadzenia ich w swoim życiu.

Sagitt, regulatorzy, dziękuję za wasze komentarze. Widzę, że głównie kuleje dopracowanie szczegółów językowych i interpunkcji, a od strony samej historii: próba opowiedzenia więcej przy mniejszej objętości tekstu. Stąd mnóstwo niedopowiedzeń i chaosu, na który zwróciliście uwagę, a o którym niesłusznie sobie wyobrażałem, że przecież czytelnik się domyśli. Takich komentarzy jak Wasze potrzebowałem. Szczególnie dziękuję za konkretne wypunktowanie przykładów: wiem, że to dużo pracy, ale dla mnie informacja co konkretnie nie gra i dlaczego. Z tego powodu tym bardziej doceniam.

Sagitt, napisałeś, że do pewnego momentu narracja Ci się podobała, później nie. Mógłbyś sprecyzować gdzie leży ta granica? Chciałbym się przyjrzeć temu, co wydaje się sensowne, a co nie.

Zastanawia mnie, co określiłabyś mianem “kobiecego stylu”? Rozumiem, że brak epatowania wulgarną brutalnością (na co jako facet odpowiadam zdecydowane tak :)). Z drugiej strony zdajesz się  sugerować, że to dopracowane osobowości bohaterów i relacje między nimi.  Czy może jeszcze coś jesteś w stanie uznać za cechę charakterystyczną tego jak piszą kobiety?

Pomysł moim zdaniem świetny. Osobiście, oprócz oczywistego zamknięcia w pętli, skojarzyło mi się też z koncepcją Multiwersum, w którym wszystkie możliwości występują jednocześnie (tu: równią się wartością jednej zmiennej, będąc jednocześnie diametralnie różne: kto przeżywa, kto umiera).

Do tego dobrze zbudowany klimat. Podobał mi się ten “zapach starego seksu” i to jak świadomie kropkujesz wypowiedzi bohaterki w i=100. W taki sposób, że niemal słychać nienaturalny sposób w jaki kobieta wypowiada słowa (tak irytujący dla bohatera). Końcowe porównanie sytuacji do czyśćca również, jak to mówią, makes much sense.

Na koniec, fakt faktem, że, tak jak wspominali przedmówcy, można podszlifować stronę redaktorską. No, ale to zawsze można podszlifowywać :).

Nowa Fantastyka