Profil użytkownika

Twórca past. Dzieło ponad twórcę!

Reprezentant umysłowego plebsu. Jeśli chwalę Twój styl, nie ciesz się przedwcześnie – jeszcze przyjdzie ktoś, kto zjedzie go z góry na dół.


komentarze: 74, w dziale opowiadań: 68, opowiadania: 51

Ostatnie sto komentarzy

Dobra, Układ Słoneczny ogarniam, tym razem załapałem większość aluzji. I to “pozwolę” z małej litery i te prztyczki w nos każdej z planet. Ha. Aluzje proste, łatwe do wyłapania, a naprawdę satysfakcjonujące. 

Poza ostatnią. “dośćGo Tłukł”. Hm. Będę musiał jeszcze nad tym pomyśleć. Analogicznie do “Moją Wolę…”, tylko pozwalające zapamiętać Neila deGrasse Tysona? Czy chowa się za tym coś więcej?

 

Opowiadanie z fajnym pomysłem. Po “Królestwie Alefów” wydaje się być takie rozkosznie proste, gładkie i zrozumiałe. Idealne na 2.30 w nocy. Warto było przeczytać.

No witaj! Opowiadanko intelektualnie wymagające, ale sympatyczne. Oto co zanotowałem w trakcie lektury, wrażenia spisywane na bieżąco, błędy wyłapywane na bieżąco:

1. Kurde, ten lekarz zachowuje się dość nieprofesjonalnie. >Uszkodzenia czaszki są rozległe, w szczególności płata czołowego

Płat czołowy jest częścią mózgu, a nie czaszki. Albo “kość czołowa” czy “łuska czołowa”, albo zamień jakoś to "w szczególności". No i wciąganie rodziców w teologiczną/metafizyczną dysputę – to akurat bez wyrzutów sumienia mógłbyś posłać do diabła i spokojnie zmieściłbyś się w narzuconym limicie 2000 słów.

2. "Adasiu" kojarzy mi się jednoznacznie z "Chodź, Adasiu, zapraszam na Morenkę. To jest Morenka…"

2. Fortnite. Jestem stary. Wystarczająco młody, by wiedzieć co to jest, za stary, by to dobrze znać. >Tylu barw jednocześnie nigdy nie widział, nawet w Fortnicie

Wskazówka mojego wewnętrznego Cringometra niespokojnie drgnęła.

3. Wybuch gazu i siarka? Do gazu ziemnego dodaje się tetrahydrotiofenu i to on tak charakterystycznie śmierdzi. Wprawdzie ten związek zawiera siarkę, ale jego zapachu nigdy nie nazwałbym siarkowym. Charakterystycznym, nieprzyjemnym, ale nie siarkowym. 

4. Gadająca czasoprzestrzeń. Hm. Nie kupuję. No, ale jakoś przeżyjemy. 

5. Czasopek?! Chłopek-roztropek-czasopek. Popek. Knopek. Snopek. Dla kogoś, kto jest "czymś więcej" od boga, chłopak wymyśliłby chyba ciut dostojniej brzmiące imię. 

6. Aż prosiłoby się o wstawienie kręcących się Tesseraktów i fraktale. Nadświat jest jakoś zaskakująco prozaiczny. 

7. – A gdzie trafiają istoty z innych światów? – Prosto do zbioru pustego.

Jeśli element trafia do zbioru pustego, zbiór przestaje być zbiorem pustym, a staje się zbiorem jednoelementowym. Lepszą alegorią byłoby mnożenie przez zero czy (a co tam!) dzielenie przez zero.

8. Przed 3 jest jeszcze jedna liczba pierwsza. 

9. Jeśli się nie mylę, podany ciąg dąży do nieskończoności. Nie da się więc "dotrzeć do granicy",. Aby było to możliwe, granica musiałby by być skończona, ciągiem mogłoby być np. (1/n)+1. No, chyba że to jest ta słynna granica nieskończoności ;)

10. No dobra. Funkcji Cantora nie znałem. Punkt dla Ciebie! Faktycznie, diabelstwo straszne, musiałem poświęcić z pięć minut, zanim dobrze zrozumiałem definicję.

11. Osobą na obrazie nie musi być syn. Może być też córka. Król mówi o CZŁOWIEKU, a nie o MĘŻCZYŹNIE na obrazie.

 

Punkt 2 był dwa razy.

 

W sumie jak na początku opowiadanie wydawało mi się aż nazbyt naiwne, im dłużej je analizuję, tym większy mam dla niego szacunek. Nawet jeśli miejscami jest trochę nieścisłe czy naciągane (wszak nie trzeba Nadświata, aby móc opisać właściwie dowolne zjawisko przy pomocy odpowiedniego algorytmu), to naprawdę fajnie stymuluje. Takie opowiadanie – zagadka logiczna.

Cenię je za pomysł! 

Ostatnio mam pecha. Albo natrafiam na opowiadania, których nie rozumiem, albo opowiadania, które mi po prostu nie podchodzą. Kurde. Chyba jestem niekompatybilny z tutejszymi tekstami. 

To opowiadanie przypomina mi jeden z najbardziej denerwujących tomów “Fables”. Motyw pisarza, który stwarza otaczającą go rzeczywistość działa na mnie jak pyłki traw na alergika. Kręcę nosem, prycham, odpadam. Wy se leżycie na pikniku, cieszycie dobrą pogodą, wcinacie kanapki i ciasto siedząc na kocyku, a ja trę zaczerwienione oczy. 

W opowiadaniach tego typu zawsze dziwię się, dlaczego bohater po prostu nie “napisze” sobie miliona dolarów, góry koksu i prywatnego haremu, tylko mnoży sobie trudności? Mniej logiczni są tylko podróżnicy w czasie/wróżbici, którzy zamiast wygrać raz czy drugi w Lotto czy EuroJackpot, biorą się za obstawianie wyścigów/meczy u podejrzanych bukmacherów czy inne ryzykowne i kopiejkowe interesy.

A szkoda, bo Twój styl jest przyzwoity, choć jak na mój gust trochę rozwleczony. I widząc po komentarzach przedmówców, można było je przeczytać z przyjemnością. Szanuję ufoludki (jejku, takie piękne słowo, a tak dawno go nie widziałem!), szanuję za odwołanie do “Solarisa”, szanuję za porządek w opowiadaniu i jego gładkość – ale przepraszam, nie potrafiłem się nim cieszyć :(

Ty chyba piszesz do jakiejś gazety. A jeśli nie piszesz, to powinieneś.

 

Daaaawno temu zdarzało mi się czytać felietony w piątkowym czy tam sobotnim dodatku do Wyborczej. Taka fajna, niezobowiązująca lektura, felietonik, napisany lekkim językiem, z przyjemną nutką absurdu, fajna rzecz do przeczytania po szkole czy po pracy. Tuż obok tego szorta/felietonu (jak zwał tak zwał) był zwykle krótki wierszyk pisany przez Szymona Majewskiego (zanim stał się sławny), jakaś krzyżówka, no żyć, nie umierać. Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć nazwiska tego felietonisty (ani nazwy samej rubryki), ale i tak miło ją wspominam.

 

To opowiadanie (podobnie jak zresztą inne spod Twojego pióra) nadawałoby się właśnie na ostatnią stronę gazety, gdzieś pomiędzy krzyżówką panoramiczną a rubryczką z dowcipami z brodą. Z tym, że krzyżówkę rozwiązywałbym później, kawały bym olewał (bo i tak bym je znał), tylko od razu zacząłbym czytać to co przelałeś w tym tygodniu/miesiącu na papier.

 

Nie ma co pisać, że Twój szorcik jest dobry i napisany lekkim stylem, bo wiesz, że jest dobry i napisany lekkim stylem. Trzymasz formę!

Opowiadanie wygląda trochę jak dziecko “Bajek robotów” Lema i “Ruchu generała” Dukaja. Widziałem nawet to w propozycjach betowania, ale już po opisie wiedziałem, że betowanie tego kawałka znacznie wykracza poza moje kwalifikacje.

 

I miałem rację. Powiem więcej: poza moje kwalifikacje wykracza też pełne zrozumienie tekstu. Niewątpliwie, napisany jest ładnym językiem, naprawdę ładnym i poetyckim, ale cóż z tego, skoro moja wiedza astronomiczna zaczyna się na słońcu, a kończy na Plutonie :(

 

Innymi słowy: kolejny przypadek ładnego, dobrego opowiadania, którym jednak nie potrafię się cieszyć. 

A ja tam wrzucę to opowiadania do worka z napisem: “Sympatyczne opowiadania”.

 

Że naiwne? Zgodzę się z przedmówcami, ale przyznam, że w trakcie lektury to określenie jakoś nie przyszło mi do głowy. Na pewno wkurzył mnie ten student na początku, bo pytanie które zadał faktycznie było konkretnie z dupy wzięte – hydroksyapatyt (czy jak wolą puryści: “bioapatyt”) znajduje się we wszystkich pieprzonych kościach. Co więcej, kości sowy byłyby o tyle idiotycznym pomysłem, że kości ptaków są dość lekkie – więc i mielenia więcej, a efekt byłby dokładnie taki sam, jak z bydlęcymi czy świńskimi kośćmi. Mnie tam ten student wkurzył.

 

Ale dzięki naiwności opowiadanie stało się również lekkie. Niezobowiązujące. Styl Autora do niego pasował. Nic wybitnego, ale to dzieło nawet nie próbuje żadnej wybitności udawać. Takie do lekkiego poczytania wieczorkiem i do zapomnienia nad ranem. 

Jak dla mnie opowiadanie jest “przepoetyzowane”. Nie mam nic przeciwko poezji pisanej prozą, ale jednak co za dużo, to niezdrowo. W tym momencie:

“Listonosz wręcza mi list, a może biały płatek śniegu…”

poczułem, że poezji w tym opowiadaniu jest za dużo, że forma zaczyna przerastać treść.

 

Nie byłoby to wielkim grzechem, gdyby poetyckość Twojego dzieła nie spychała treści na drugi, na trzeci plan. Nie chcę oczywiście ganić Ciebie za poetyckie zapędy, one są zdrowe, ale pisząc opowiadania staraj się nieco mocniej stąpać po ziemi.

 

Albo publikuj poezję :) tak po tym dziele widzę, że z poezją byłoby Ci, Autorko, do twarzy.

Kurde, miałem odpisać, zostawiłem na później, zapomniałem. Ale teraz sobie przypomniałem i odpisuję!

@Tarnina

Spokojnie, będę mógł się poznęcać odwetowo na Twoim :)

Tak aby nie rozwlekać i nie odpisywać na absolutnie wszystko:

 Krew chorych była pusta // Hmm

Jak miałem przyjemność pracować jakiś czas w analizie krwi, to dokładnie tak mówiliśmy na krew, w której wszystko było poniżej normy. Szczególnie jak mieliśmy krew chorych na białaczkę – to była regularna walka o każdy pieprzony leukocyt. Krew ludzi z anemią – no serio, różowiutka. Wszystko opisuję tak, jak widziałem i tak, jak rozmawialiśmy sobie o krwi różnych pacjentów.

 nadzwyczaj antybiotykoopornych

Antybiotykooporność antybiotykooporności nierówna. Zwykle zależy ona od aktywności enzymów, którymi bakterie w jakiś sposób radzą sobie z antybiotykiem. Ładnie wygląda to przy testowaniu antybiotyków na szalce Petriego.

Czym w przyszłości zastąpimy antybiotyki? – ciekawe.org – ciekawe.org

 

To jakieś randomowe zdjęcie z google.images, ale ładnie zobrazuje to co chcę powiedzieć. Spójrz na hodowle po lewej i hodowle po prawej stronie. Im dalej od tabletek, tym (siłą rzeczy) niższe stężenie antybiotyku. Aby zniszczyć bakterie po lewej, wystarczy niewielkie stężenie. Dla bakterii po prawej – zabójcze stężenie będzie wyższe (tak na ślepo, najprawdopodobniej mamy tu przetestowanych kilka różnych antybiotyków). W ten sposób łatwo można sprawdzić, który szczep jest mniej oporny, a który bardziej oporny na dany antybiotyk. A skoro oporność na antybiotyk można stopniować – mogą być i szczepy “nadzwyczaj antybiotykooporne”.

Jeśli chodzi o serwetkę: https://swojewdomu.pl/oczko-scisle-zamykajace/

Prawda, szydełkiem ciężko się skaleczyć. Prawda, pomyliłem szydło z szydełkiem. Ale że potrzebowałem skaleczyć Sarę, więc trudno, szydełko stało się ostre. Swoją drogą, ten właśnie błąd merytoryczny pozwolił kiedyś czytelnikom ustalić, że na pewno nie pisała tego kobieta. Pozwól, że zostawię go na pamiątkę :)

Jeśli chodzi o porady dotyczące stylu/rytmu: sprzeciw odnotowałem. Nawet postanowiłem zrobić mały eksperyment. Zrobiłem sobie wersję, w której naniosłem zasugerowane przez Ciebie poprawki i schowałem do szuflady na jakieś pół roku. Potem, już świeżym i niezbiasowanym okiem będę mógł zobaczyć, która wersja brzmi lepiej. Ciekaw jestem wyniku tego eksperymentu.

 

@Janek & Artemisia

Dziękuję, że podzieliliście się swoimi wrażeniami, cieszę się, że się Wam podobało :)

 

Szczerze rzekłszy, najbardziej inspirowałem się “Ostatnim brzegiem”, którego jednak nawet nie przeczytałem. Dawno temu wpadł mi w rękę felieton, w którym autor wspominał o opowiadaniu, w którym ludzie szykowali się na nuklearną zagładę robiąc zupełnie codzienne rzeczy. Ten dość lakonicznie opisany obraz utknął mi w głowie tak głęboko, że po kilku latach wykiełkował właśnie w tym opowiadaniu. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że rzeczoną powieścią był właśnie “Ostatni brzeg”.

 

A jeśli będę miał okazję, chętnie rzucę na te Kingowe opowiadania, dzięki za cynk!

Bardzo przepraszam za skojarzenie. Naprawdę bardzo przepraszam, ale nasunęło się same:

 

https://www.youtube.com/watch?v=-LqmCjd2e8c

(słuchowisko trwa ok. 2 minut, zawiera dużo brzydkich słów, głupi i prymitywny humor. Jak co ostrzegałem)

 

Do uznania przedmówców się przyłączam. Ty już ten poziom prezentujesz, że raczej nie ma sensu wymieniać zalet Twojego opowiadania (zresztą, powtarzałbym tylko treść poprzednich komentarzy). Pozwól, że skupię się na tym, co najmniej mi podpasowało – czyli końcówce.

Chłopak, jak na małego, początkującego piromana, wykazuje zaskakująco nieprzekonującą fascynację ogniem. Chętnie zobaczyłbym na końcu nutkę szaleństwa (albo i całą symfonię, po cóż się ograniczać!), obłąkanie, odbijające się w jego oczach języki ognia. Chętnie zobaczyłbym, że robi to, co naprawdę zawsze chciał zrobić, że wypełnia swoje dziedzictwo, swoje przeznaczenie. Że kocha patrzeć jak znienawidzony świat płonie. Tak samo, jak jego dziadek.

A u Ciebie? Jeden akapit, podpalił, popatrzył, poparzył się, umarł. Prawie nic o jego wewnętrznych odczuciach w chwili, w której byłyby one zdecydowanie najmocniejsze.

Dla mnie “Dziewczynka z zapałkami” jest o tyle cenna, że mówi o “dobrej śmierci”, tego tematu nie uświadczy się w żadnej innej bajce. Śmierć, która w oryginale była właściwie najważniejsza, o której Andersen bardzo odważnie pisał, w Twojej wersji zdaje się być potraktowana niemalże wstydliwie.

 

Tym niemniej, opowiadanie naprawdę doceniam. Jest jak dobry, syty, dwudaniowy obiad – choć bez deseru.

Pierwsze co zrobiłem po przeczytaniu opowiadania, to sprawdziłem czy wzór na liczby pierwsze faktycznie jest niedostępny. Ciekawi mnie, dlaczego spośród wszystkich matematycznych problemów akurat znalezienie prawidłowości rządzącej rozmieszczeniem liczb pierwszych uznałaś za kluczowe kryterium włączenia w skład "wyższych" kosmicznych cywilizacji?

Popraw mnie, jeśli się mylę, ale z tego co wyczytałem, istnieją algorytmy, które pozwalają przewidzieć liczby pierwsze, choć nie są efektywne. Istnieje też funkcja dzeta, która według Hipotezy Riemanna (znów, jeśli się nie mylę) może stanowić ścisły wzór na rozmieszczenie liczb pierwszych. Jeśli MWP twierdzi, że Ziemia nie ma wzoru na liczby pierwsze, zakładasz pośrednio, że Hipoteza Riemanna jest nieprawdziwa – a to dość śmiałe twierdzenie.

Nadto – kryteria włączenia planety do MWP zdają się być stworzone po to, aby nie dać technologii cywilizacjom, które jeszcze nie są dojrzałe. Tymczasem postęp matematyczny polega na pojedynczych geniuszach, a nie na ogólnym rozwoju społeczeństwa. Czyż fakt, że Grigorij Perelman jest Rosjaninem czyni Rosję dojrzalszym, wyższym cywilizacyjnie krajem? Czy jeśli losowy Polak wymyśliłby wzór na liczby pierwsze – to czy nasz kraj stałby się w tym momencie "dojrzalszy", lepszy? Czy pojedynczy geniusz wśród 40 milionów ludzi byłby wystarczającym powodem, by podarować naszemu krajowi broń atomową czy coś jeszcze groźniejszego?

Lepszymi warunkami rozwojowymi Dixona mogłyby być osiągnięcia typu: "X lat bez żadnej wojny", "kolonizacja innej planety w układzie" czy znane z uniwersum Star Treka skonstruowanie działającego napędu Warp.

Opowiadanie skłaniające do dyskusji, a więc dobre.

NARESZCIE UMARŁ!

Ale pewnie wróci. Zawsze wraca.

Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz główna bohaterka opowiadania budziła we mnie podobne obrzydzenie. Nie ma w niej ani jednej cechy, którą uznałbym za pozytywną. Powiem więcej, w tym opowiadaniu nie ma JEDNEJ pozytywnej postaci. Same smoliście czarne charaktery.

Główna bohaterka? Rozpuszczona, egocentryczna, rozrzutna, bezwzględna, impulsywna, PMS 24 godziny na dobę/30 dni w miesiącu, "widziałam w telewizji" jako podstawowe źródło wiedzy o świecie. Strasznie wredna suka, nie trawiłem jej ani trochę.

Rodzice? Skrajne popierdole, maskujący błędy wychowawcze tysiącami złotych, chorobliwie skupieni na swoich oczekiwaniach względem dziecka i reputacji.

Rysiek? "Potrzebowałem floty na gitarę elektyczną, więc zabiłem swoją dziewczynę". Wzór cnót, kurwa jego mać.

Substytut tej Juleczki, znaczy Agnieszki? Szansa, interes życia, psiamać. Zbyt duże pieniądze, aby móc się oprzeć. Każdy by na to poszedł, nie?

Wygląda na to, że tylko pan z kostnicy był w miarę czysty. Choć, jeśli miał w sobie ten sam pierwiastek zła widoczny u pozostałych postaci, zapewne hobbystycznie uprawiał nekrofilię albo sprzedawał na lewo nerki. Albo i jedno i drugie.

Opowiadanie napisane dość zgrabnie, ale cóż z tego? Nie czerpałem z lektury żadnej przyjemności, bo w jej trakcie czułem żywą niechęć do każdej postaci, do prawie każdej linijki. Nie miałem z tego opowiadania żadnego pożytku. Czułem tylko obrzydzenie, bez katharsis, bez głębszego poruszenia czy refleksji.

Niewątpliwie napisanie takiego opowiadania to sztuka i na swój sposób to szanuję. Niemniej, to sztuka, która do mnie nie przemawia i której staram się unikać.

Staruch miał rację (dzięki za cynk!). Pomysł na opowiadanie taki, że je po prostu zapamiętam. Minie rok, miną dwa, a ja nadal będę pamiętał o tym fajnym opowiadaniu, w którym miejskie legendy wspominają dni minionej chwały. Wiele opowiadań czytam, wiele opowiadań doceniam, wiele opowiadań jest napisanych lepiej – ale niewiele jest równie wartych zapamiętania. 

Trochę daje to do myślenia – czy lepsze jest opowiadanie z chwytliwym pomysłem i nieperfekcyjnym wykonaniem – czy opowiadanie napisane perfekcyjne, ale oparte na fabule pozbawionej mocy? Moją odpowiedź, jako miłośnika past, na pewno znacie.

Cholernie szkoda, że dyskusja w komentarzach potoczyła się tak jak się potoczyła i Torcik nie opublikowała niczego więcej. 

Wrzucam to dzieło do worka z napisem: “naprawdę sympatyczne opowiadania”.

Zauważyliście, jak rzadkie są tutaj optymistyczne utwory? Jeśli nikt nie zginie, nie dostanie załamania nerwowego czy nie wydarzy się żadna katastrofa, to nie ma opowiadania. 

A tutaj? Kurde, kawałek sympatycznego, optymistycznego opowiadania, traktującego o sile wyobraźni, która może pomóc poskładać jaja do kupy w skrajnie przesranej sytuacji. Opowiadanie jak promyk słońca w trakcie burzowego dnia.

 

Nie doszukuję się drugiego, trzeciego, czy czwartego dnia, nie patrzę na to, czy w opowiadaniu stosowałaś jakieś chwyty, podstępy i pisarskie kruczki, czy one wyszyły czy nie. 

 

Biorę to opowiadanie takie, jakim jest, dziękuję Ci za nie i dobrze mi z tym. 

Opowiadanie z gatunku: "treningowe/dobre na początek". Jakichś szczególnych powodów do wstydu nie masz – choć powodów do dumy też nie. Jak na start, to całkiem spoko.

Tym co najbardziej morduje przyjemność z czytania jest dość suchy, nazbyt rzeczowy styl oraz logiczne niekonsekwencje, ładnie zresztą wychwycone przez Sagitta. Na ile dobrze pamiętam, Mars leży dziewięć minut świetlnych od Ziemi – zatem 3-minutowa podróż byłaby podróżą NADświetlną. Ponadto relacja na żywo z całego wydarzenia byłaby utrudniona właśnie ze względu na 9-minutowe opóźnienie w komunikacji Ziemia-Mars. 

W opowiadaniu w ogóle nie czuć dramatyzmu. Lecimy w kosmos? Spoko. Lecimy z prędkością światła? Luźna gumka. Zniknąłem z radaru? No szkoda w chuj. Jeszcze jakieś pytania? Bo spieszę się do fryzjera. 

Nie ma dramatyzmu w domu. Nie ma dramatyzmu na pokładzie statku. Nie ma dramatyzmu w bazie. Styl jest poprawny, czytelny, ale wyprany z uczuć. Normalnie nie byłoby w tym wielkiego problemu, ale fabuła, którą zbudowałeś, wymaga dużo emocji. Tak chciałoby się je poczuć, a ich po prostu nie ma.

 

Z rad, których mogę Ci udzielić:

1. spróbuj poczytać trochę tekstów tworzonych przez kobiety. Przeanalizuj je*. Z nich najlepiej się nauczysz jak oddawać emocje za pomocą literek.

2. Jeśli tworzysz fantastykę, poświęć trochę czasu na research. Przeczytanie pierwszego lepszego artykułu popularnonaukowego o lotach na Marsa uchroniłoby Cię przed popełnieniem błędów merytorycznych, które popsuły Ci opowiadanie. Nadto poszerzając swoją wiedzę nieraz trafisz na motywy, które pozwolą uczynić Twoje dzieła ciekawszymi i bogatszymi. 

3. Zainteresuj się betowaniem. Pomoc merytoryczna/stylowa bardzo Ci się przyda przy tworzeniu (i szlifowaniu) kolejnych opowiadań. 

 

Powodzenia w dalszych literackich próbach!

 

*teksty, nie kobiety

 

 

EDIT: sprawdziłem. Mars i Ziemia są oddalone od siebie od ok. 0.46 do 1.6 a.u. (czyli od ~4 do 16 minut świetlnych), zależnie od ich wzajemnej pozycji.  

Łubudu.

Wiesz, co to za dźwięk?

To pękła czwarta ściana. Może nie na tyle mocno, abym czuł na swoich plecach wzrok moich książek, no ale zawsze coś. Pomysł nie taki znowu wybitny, ale z pewnością nietypowy. Nawet ciekawe. Styl o tyle mi się podobał, że był taki swobodny, bez upiększaczy, dość surowy i realistyczny. 

 

Spokojnie możecie poświęcić dwie minutki na przeczytanie tego opowiadania. W sumie warto.

 

Powiem tak: z chęcią poczekam, aż napiszesz coś dłuższego. To będzie mogła być ciekawa lektura. 

Przykro mi Anonie, ale niestety nie kupuję. Jak dla mnie opowiadanie jest dość ładne, ale niewiarygodne.

 

"nic nie wskazywało, kiedy zacznie się nasza mała szalona imprezka"

Pamiętam, jak oglądałem historyczny start muskowego Falcona. Tym, co mnie naprawdę zachwyciło, była absolutna punktualność. Wszystkie check-pointy zgadzały się co do sekundy, wszystko zgodne z planem. Jak w szwajcarskim zegarku. Nie wydaje mi się, aby loty kosmiczne mogły się obyć bez tej precyzji.

Nawet jeśli mielibyśmy do czynienia z pasażerskimi lotami na kilkanaście-dziesiąt osób, pasażerowie nie powinni mieć żadnych niewiadomych, powinni być świadomi trwających procedur, choćby po to, aby mentalnie przygotować się do startu.

Astronauta trwający w nieświadomości strasznie mnie wzburzył, przepraszam. 

 

"nie poczuję swojej własnej śmierci"

Do rozpatrywania pesymistycznych scenariuszy bardziej pasowałby mi tryb przypuszczający. W tym momencie nie miałem obrazu człowieka, który się boi, że coś może pójść nie tak. Miałem w głowie obraz człowieka, który wie, że zginie, który jest już pogodzony ze swoim losem. Zamiast stresu, niepewności – nieomal stoicki spokój. W końcu skoro i tak wszyscy umrzemy, to czegóż się bać?

 

Emocje opisane są pięknie – ale nie takie, jakie powinny być moim zdaniem opisane. Opowiadanie mógłbym przyrównać do serii strzałów w tarczę o dużej precyzji, ale małej dokładności. Tak jak TUTAJ.

Powodów do wstydu nie masz, styl pokazałeś naprawdę ładny – ale tekst po prostu nie trafia tam gdzie trzeba. W każdym razie, nie w moje gusta i wyobrażenia. 

PS. I jeszcze jedna uwaga – to nie Facebook czy Twitter, aby wiadomości starsze niż 2 godziny traciły na aktualności. Spokojnie możesz poczekać z odpowiedzią dzień, dwa, tydzień, miesiąc nikt się na Ciebie nie obrazi. Życie tego forum biegnie wiele spokojniejszym trybem niż tym stosowanym u społecznościowych gigantów. My jesteśmy spokojną wioseczką :)

Witaj wśród zgredów, młoda damo!

 

Z Sagittem zgadzam się niemal w 100%. Też odpadłem, też raziło mnie dokładnie to samo, co tak ładnie wypunktował. Dobry komentarz.

Nie zgodzę się tylko z:

>Nie znam naukowca, który pracowałby po 12 godzin dziennie

No elo, Igor/Ewelina/Ivo-(…) Sroka/Pliszka/Czajka-(…) z tej strony. Już znasz.

W samym moim zakładzie znam przynajmniej trzech ludzi na tyle popierdolonych, by robić sobie maratony po 12 przez kilka tygodni. W najbardziej popieprzonym momencie (jeszcze jako bezdzietny kawaler) przez dobry miesiąc spałem po 2-4 godziny (w weekendy 6), aby wyrobić się ze wszystkim z czym chciałem się naukowo wyrobić. Nigdy już tego nie powtórzę, zrujnowało mi to zdrowie; i fizyczne i psychiczne. Ale tacy ludzie są, tak się da!

Podobnie zdarza się zresztą pracować mojej żonie, jej promotorowi (ten już w ogóle jest pracoholikiem) i ich współpracownikom. Dziubanie po 12h nie jest takie znowu rzadkie w naukowym półświatku. A już na pewno w półświatku szeroko pojętych live sciences.

 

Dobrze. Przejdźmy do konkretów.

1. Ctrl+f i szukamy wielokropków. Wyszło 119 wielokropków na ~32400 znaków, co daje jeden wielokropek na 270 znaków. To dużo. Za dużo. Dużo za dużo.

2. Te onomatopeje typu "Kszzzyy" miałyby rację bytu w komiksie bądź książce dla dzieci. W każdym innym przypadku wygląda to cholernie nieprofesjonalnie. Zamiast napisać: Kszszsczc – "Coś skrzeczało" "coś piszczało", możesz dodać, że dźwięk był nieprzyjemny jak drapanie paznokciami po tablicy. Zamiast: "Ałaaa" – "krzyknęłam", "wrzasnęłam". Przeciągle, boleśnie, z bólu. You name it.

3. Mam wrażenie, że bardzo zależy Ci na tym, aby opowiadanie sprawiało wrażenie dynamicznego. Z tym, że zamiast dynamiki wyszedł Ci chaos. Oto co możesz zrobić, aby "przyspieszyć" swój tekst"

– Akapity są za długie. Podziel je na mniejsze.

– Zrób jakieś dialogi. To wszystko, co narratorka mówi do tego "Neo" mogłabyś zapisać jako dialog. Dialogi naprawdę potrafią nadać fajne tempo opowiadaniu, zwłaszcza jeśli nie dajesz zbyt licznych didaskaliów.

4. Zabrakło mi spójnych opisów. Że tak powiem: mamy audio, nie mamy video. Słyszymy myśli bohaterki, ale nie widzimy tego co ona. Nie mam jednak wrażenia, jakbym słuchał słuchowiska/audiobooka. Raczej jakbym stał za telewizorem, na którym leci film. Słyszę, ale nie widzę – i nie do końca rozumiem.

5. Powtórzę też ostatnią radę Sagitta, bo ona jest kluczowa – po napisaniu opowiadania, daj mu poleżeć przez miesiąc, dwa, trzy, zapomnij o nim – i potem do niego wróć. Wszystkie nieręcznostki, błędy, słabości stylu wychodzą wtedy jak szydło z worka. Sama będziesz w stanie zrobić naprawdę dużo dobrych poprawek, a przynajmniej zdać sobie sprawę z tego, jak wygląda Twój tekst oczyma czytelnika.

 

Dla przykładu, pozwoliłem sobie na szybko przerobić początek Twojego opowiadania na moją modłę (uzupełniając niewiadome własną wyobraźnią):

 

"Leżałam przytwierdzona do twardego fotela. Powoli odzyskiwałam przytomność. Coś trzeszczało, piszczało, gryzło uszy jak paznokcie drapiące tablicę. Nagle ktoś mocno pociągnął mnie za włosy. Wrzasnęłam:

– Zostaw! Oszalałeś? Zostaw mnie! Ratunku!

Oprawca nie zwracał na mnie uwagi. Metodycznie przyczepiał mi elektrody do skroni, czoła, szyi. Ból był nieznośny, wszystko mnie uwierało, nie miałam najmniejszej swobody ruchów. Kolejne szarpnięcie za włosy, kolejny krzyk.

– Przestań! Błagam, przestań! Ogól mnie na łyso jak musisz, ja nie wytrzymam, ja…

Nie dokończyłam, coś zabrało mi dech. Czułam ucisk na klatce piersiowej, rozpaczliwie walczyłam o oddech, choćby najmniejszy łyk powietrza.

Chciałam zasnąć, chciałam umrzeć, wszystko jedno, byle pozbyć się tego bólu i bezsilności. Próbowałam zamknąć oczy, ale igły nieznanych mechanizmów nie pozwalały opaść nienaturalnie rozwartym powiekom.

Teraz mój oprawca stał przede mną, przypatrywał mi się z zaciekawieniem. Migająca dioda oświetlała jego twarz. Był inny niż jego poprzednik. Wyglądał prawie jak człowiek; nie miał rogów, ogona, skóra nie biła w oczy jarzącą czerwienią. Tylko te oczy, te cholerne oczy! Nagie oczodoły, wypełnione smolisto czarnymi oczyma. Nie miał też ust – w ich miejscu widziałam tylko płat gładkiej skóry. Nie wydawał żadnego dźwięku.

Nie wiedziałam już czy to rzeczywistość, czy raczej moja urojona wizja, jakiś koszmar, czyściec, piekło czy narkotyczne delirium.

Miałam dość. Chciałam obudzić się, zasnąć, chciałam umrzeć, byle tylko się to skończyło. "

 

Czyż nie wygląda to o wiele zgrabniej niż tekst oparty na KSZSZZ AAAA IDŹ ODE MNIE DEMONIE?

Także zainteresuj się Betowaniem (więcej o tym procesie chociażby W Hydepark->Betalista). A poza tym – rozejrzyj się tutaj, czytaj opowiadania, czytaj komentarze, wyciągaj wnioski – na pewno wyjdzie Ci to na zdrowie.

Witamy w naszym gronie i życzymy powodzenia na dalszej drodze pisarskiego życia!

 

Osobiście nie podzielam zachwytu Fizyka, acz jest on dla mnie całkiem zrozumiały. Jak dla mnie opowiadanie jest po prostu przyzwoitej jakości.

Tym co najbardziej mi zgrzytnęło, była pewna słabość stworzonej przez Ciebie nieskończoności. Pamiętacie może te kupowane na bazarach chińskie "gameboye"/konsole, na których widniało: "9999 games in 1"? Całkiem popularne na przełomie lat 90./00. W gruncie rzeczy te 9999 gier sprowadzało się do tetrisa i dwóch-trzech innych gierek powtarzanych tysiące razy. Tak samo jak te "gameboye" dawały iluzję mnogości, tak Twoje opowiadanie daje tylko iluzję nieskończoności, sprowadzając się jednak do skończonej puli wyborów.

Tym, co faktycznie mogłoby prowadzić kod w nieskończoność, byłoby rozwidlające się drzewko decyzyjne. Podejmujesz decyzję X – giniesz. Decyzję Y – giniesz. Dezycję Z – idziesz dalej. Kolejny dylemat: dezycja A – giniesz, decyzja B – giniesz, decyzja C (…), decyzja M – idziesz dalej. Uzyskanie 1 w pierwszym IF-ELSE skutkowałoby przejściem do kolejnego IF-ELSE najeżonego decyzjami dającymi 0, opcja dająca 1 skutkowałaby przejściem do kolejnej pętli – i tak w nieskończoność, której granicą byłaby naturalna śmierć.

Niemniej, i tak szanuję za pomysł i gładkie wykonanie.

 

Widzę, że Autorze nie boisz się szczerej i bezpośredniej krytyki, to wielka zaleta. Pisanie sprawia Ci przyjemność – to dobrze, to najważniejsze. Masz tutaj garść krytyki (trochę konstruktywnej, trochę niekonstruktywnej), jeśli chcesz poprawić jakość swoich dzieł.

Na początek garść wrażeń spisanych w trakcie lektury:

1. Opis seksu na początku taktowny i subtelny jak młot pneumatyczny. A chwilę później widzimy, jak: "Nie obyło się bez zwrócenia śniadania". Dawid nie "rzygał jak kot", nie "porzygał się na ten widok", a "nie obyło się bez zwrócenia śniadania". Straszny stylowy dysonans.

2. Swoją drogą: śledczy rzygający na widok zwłok? Nieprawdopodobne, nawet jak to był nowicjusz.

3. "czy nie grasuje tu jakaś sarna"? Śledczy zakłada, ze mordercą może być sarna, wilk, niedźwiedź? Przy dekapitowanym człowieku? Nie rozróżniłby ran zadanych przez ludzi od ran zadanych przez zwierzęta? Naprawdę nieprawdopodobne.

4. Przesłuchać kobietę, która znalazła zwłoki i jakąś staruszkę? A ślady, opinia koronera? Bardzo nieprofesjonalne.  

5. Generalnie jest cała masa lepszych miejsc od Youtuba, w których można wrzucać obrzydliwe filmiki. Na YT spadłby po minucie. Zresztą, na ile mi wiadomo, na tym serwisie filmy da się ustawić jako publicznie niedostępne, ale nie można ustawić na nie hasła. Takie filmiki widziałbym raczej na którymś z forów w Darknecie czy którymś z czanów.

6. Tajemnica odsłonięta bez gracji. Nie czuję tego.

 

Kurczę. Fabuła (choć wtórna) nie byłaby taka zła, gdyby była tylko lepiej poprowadzona. Poprawa stylu będzie wymagała od Ciebie bardzo dużo pracy. Oto garść rad, których mogę Ci udzielić:

1) Zauważyłem, że nie odpuszczasz żadnej postaci, każdej musisz dać imię. W większości przypadków można było to spokojnie pominąć. Zamiast Arka, Rafała, Szymona, dać po prostu trzech świrów. Skup się raczej na ich wyglądzie, zachowaniu, nie ma sensu ich przedstawiać.

2) Przy potopie Bóg nie prosił o wsparcie piekła, na ile dobrze pamiętam – stąd też przy "potopie"-bis raczej by z niej nie korzystał. Bardziej od kary bożej pasowałoby tutaj opętanie jako konsekwencja niewiary czy bluźnierstwa.

3) Spróbuj sobie lepiej wyobrazić postacie, które tworzysz. Potulny jak baranek śledczy, który wszystkich dookoła lubi i szanuje – no nie, psychologicznie nie pasuje do tej roli.

4) Spróbuj dowiedzieć się więcej o pracy śledczych i policji lub przynajmniej poczytać więcej kryminałów. Tutaj jest wiele motywów, które nie powinny się znaleźć, rażące zaniedbania w śledztwie, media lepiej zorientowane w sprawie od policjantów, zero analizy materiału dowodowego… A przecież kryminały właśnie tym żyją, tego potrzebują! Powolnego dochodzenia do prawdy, zagadki, niejednoznacznych tropów.

5) Masz problemy z opisami. Nie są gładkie, nie są spójne. Na razie zamiast opowiadań fantastycznych, spróbuj może opisywać rzeczy, które dobrze znasz, które widzisz, które są Ci bliższe i bardziej znajome. Mi w szlifowaniu stylu, wykształcenia pewnej lekkości w pisaniu pomogło pisanie listów. Gdyby nie one, tworzyłbym o wiele gorsze teksty, niż tworzę.

Możesz pisać listy. Możesz prowadzić pamiętnik. Możesz opisywać swoje wspomnienia. Opowieści swoich krewnych i przyjaciół. Cokolwiek, nie musi być ciekawe, nie musi być wyjątkowe – byle tylko mieć na czym poćwiczyć pisanie.

Także rękami i nogami podpisuję się pod komentarzami Regulatorów, Sagitta, Pawełka i NearDeatha, wszystko co piszą to racja. Zrobili kawał dobrej, recenzencko/korektorskiej roboty.  

 

Do zobaczenia przy następnym tekście!

 

Na fejsbuniu podobne teksty zwykło się kwitować następującym komentarzem:

"co"

Ale my się rozpiszmy.

Opowiadanie tak głupie, że aż fajne. Nie jakieś urywające głowę u samej nasady, ale czytało się miło. Swobodne. Zaleciało trochę takim wczesnym Mrozińskim, choć bez jakiejś maestrii stylu. Aż rzuciłem okiem na Twoje poprzednie teksty.

Ciekaw jestem jak wyglądałyby inne opowiadania w Twoim wykonaniu. Bez Pewnego Apacza, z nieco konkretniejszą fabułą.

Kurde. Chciałem napisać obszerniejszy komentarz, a naprawdę nie wiem, co więcej napisać. Jakoś brakuje mi punktów zaczepienia. Dziwne. Rzadko mi się to zdarza.

Tixon? Miałem okazję poznać. Maruda. Widzę, że od czasów Kawerny nie zmienił się ani o jotę. Jego słowa nie są warte oburzania się, po prostu taka już jest jego natura. 

Może trochę offtop, ale co tam. Wyraźnie zaznaczasz, że poświęciłeś swojemu dziełu wiele czasu – i nie planujesz poświęcać mu więcej. To, rzecz jasna, Twój wybór, Twoja droga, w pełni ją respektuję. Pochylmy się jednak nad tym, bo to ciekawe zagadnienie.

To, że cieszy Cię pisanie – to bardzo dobrze, to jak najbardziej jest wystarczająco dobrym powodem, by pisać. Tak samo jak fajnie jest sobie coś namalować, nakreślić, ułożyć wiersz, zrobić samemu jakiś przedmiot. Że nieprofesjonalnie/na szybko? No i kij, ważne że fajnie się tworzyło i coś z tego wyszło :) Sprawia radość? To wystarczy.

Jednak prócz radości tworzenia jest jeszcze jedna motywacja, którą możesz rozważyć. Jest nią uznanie.

Przemiłe uczucie. Jego siła najmocniej przemówiła do mnie, kiedy postanowiłem nieco zakręcić się na fejsbukowej Sekcji Past. To niezwykła satysfakcja, gdy leci dziesiątki komentarzy, setki komentarzy, krótkich – ale pozytywnych. Deszcz tysięcy reakcji łechce próżność z niespotykaną siłą. Gdy tekst był kopiowany i pojawiał się wielu innych miejscach, czułem wręcz ojcowską dumę, że moje dziecko tak dobrze sobie radzi. Aplauz! Czyż dla samego aplauzu nie warto byłoby żyć?

Aby doświadczyć tego uczucia warto poświęcić trochę czasu. To ono daje artystom siłę do tworzenia, motywację do poświęcania cennych godzin na “research”, na dopieszczanie swoich dzieł i doskonalenie warsztatu. 

I to się tyczy nie tylko literatury. Przykład z autopsji: składałem łóżko dla swojego syna. Co ja się kurew i chujów narzucałem przy skręcaniu tego mebla – to moje (i sąsiadów). Pół dnia poszło w cholerę, nerwy poszły w strzępy. Ale było warto. Stworzyłem coś, co służy mi wiernie od trzech lat, posłuży jeszcze kilka, moja mała duma. Czym jest stracony dzień wobec lat użyteczności? Czy pamiętam o swoim gniewie i zużytym czasie gdy tylko spojrzę na to łóżeczko? Nie. Cieszę się efektem końcowym.

Czas poświęcony swoim własnym dziełom docenisz w chwili, kiedy wrócisz do nich po kilku miesiącach czy latach – nawet jeśli będą amatorskie czy pełne wad. Będzie w nich zaklęty kawałek Twojej przeszłości, Twoje wspomnienia, cień dawnych myśli, które spłodziły to opowiadanie. Stworzone opowiadanie jest. Istnieje. Istnieje, bo kiedyś tam poświęciłeś na nie czas. Istnieje i będzie istniało tak długo, aż nie poślesz tego w cholerę. 

Tak samo namalowany obraz czy szkic będzie cieszył oko, skręcony mebel będzie se stał i tak dalej, i tym podobne.

Jak długo będziesz pamiętał, ile poświęciłeś czasu tworzeniu? Czy będziesz pamiętał o tym za rok, za dwa, za pięć, dziesięć? Efekt zostanie.

Pod rozwagę i dyskusję – bo tematu żadną miarą nie wyczerpałem. 

(i w sumie trochę na zachętę)

 

====

 

A propos wyjaśnień naukowych/nienaukowych – nawet pseudonaukowe tłumaczenie musi tworzyć pozory prawdy – wtedy lepiej wchodzi. 

W kwestii natychmiastowej komunikacji polecam koncepcję ansibli/splotów filotycznych z serii o Enderze O. Carda, względnie wygrzebanie z śmietnika fizyki koncepcji eteru (nieskończenie napiętego i nieskończenie przenikającego). Jeśli chodzi o przesyłanie informacji w przeszłość: świetną koncepcją są tachiony (cząsteczki szybsze od fotonów, idące “pod prąd” czasu) modyfikujące neurony czy przepływ myśli w głowie.

Aaj, mój błąd, faktycznie zrobiłem idiotyczny błąd, ten komentarz nie powinien mieć miejsca, wyrzuciłem go więc do diabła. Przepraszam najmocniej!

Nieśmiało przypomnę, że oryginał (w najpowszechniejszej wersji) kończył się szaleństwem Orfeusza i rozszarpaniem go przez bachanatki/menady. Także tak, uważam to zakończenie za szczęśliwsze :)

Mam wrażenie, że ktoś tu czytał Lovecrafta i był pod wrażeniem ;) Pozwól, że zgadnę: “Przyszła na Sarnath zagłada”? 

To prawda, brak podziału na akapitu zarzyna całą przyjemność z czytania, ale jakoś się przemogłem. Ogólnie rzekłszy, jestem zwolennikiem zwięzłości, jeśli chodzi o opowiadania, ale jednak Twojemu dziełu przydałoby się trochę więcej literek. Na dystansie 3500 znaków nawet Lovecraft nie dałby stworzyć czegoś, co byłoby naprawdę dobre.Także zaczynanie od samego końca zwykle nie wychodzi szorcikom na dobre – szorciki wolą narrację prowadzącą od punktu A do punktu B. 

 

Spróbuj nieco dokładniej przeanalizować sobie prozę Lovecrafta. Na ile go znam, miał na swoim koncie parę krótkich dzieł – ale te opisujące zagładę zajmowały nieco więcej miejsca. Na tak krótkim dystansie nie zbudujesz napięcia, nie zbudujesz przejmującej wizji zagłady, nie zagrasz na naszych uczuciach. 

 

Poświęć swojemu dziełu nieco więcej czasu, wydłuż je, myślę że dasz radę zrobić to opowiadanie lepszym :) 

A więc, Bylico, przychodzisz tu do mnie w dniu ślubu mojej córki i próbujesz mi sprzedać stary mit w nowym wydaniu?

 

Cóż, sprzedane! Kupuję od razu, cena nie gra roli! 

 

Przekuwając stary mit w nowe ramy można go skrzywdzić na wiele sposobów. Można zrobić zbyt dosłowną kalkę, można odlecieć tak daleko, że źródłowy mit staje się tylko wydmuszką. Ty, Bylico, mitu o Orfeuszu i Eurydyce nie skrzywdziłaś, potraktowałaś go z całym szacunkiem, tak jak na to zasługuje. Sam bardzo szanuję mitologię grecką. Ty szanujesz mitologię, ja szanuję Ciebie. 

 

Kupuję wszystko. Charona jako starego portiera, Cerbera jako nierozłączne trio ochroniarzy, umarłych jako członków (?) osobliwego, podziemnego klubu, Hadesa jako Pana H. trzęsącego całym podziemiem i wreszcie Persefonę jako wpływową damę z “granatową” biżuterią. A także to, że epilog jest bardziej optymistyczny niż oryginał. W końcu i mitom czasem należy się jakieś dobre zakończenie.

 

Czapka z głowy. To był kawałek naprawdę dobrego opowiadania.

Moim zdaniem, pisanie opowiadań to nie zawody; lepiej poświęcić im trochę czasu. Podstawową radą, którą powtarzam chyba aż za często jest: “Tekst jest jak nalewka – musi sobie poleżakować!”. Po nabraniu dystansu do opowiadania wszystkie błędy i stylowe niezręcznostki wypływają na wierzch jak rybki po wrzuceniu akumulatora do stawu. Łowi się je o wiele łatwiej, szybciej i skuteczniej. Polecam!*

 

Tym co najbardziej zabolało mnie w Twoim szorciku było to pseudonaukowe ujawnianie prawdy o naszej rzeczywistości. Wprawdzie po tej stronie ekranu siedzi biochemik, a nie fizyk, ale to było dla mnie nie do strawienia (prawie tak samo jak “transfuzja rybosomów” ze Star Treka). 

 

A pomysł nawet nie taki zły – trochę przypomina mi końcówkę “Predestination”. Co jeśli tragedie, których świadkami byliśmy, zatrzymały tak naprawdę jeszcze większe tragedie, a cała ludzkość nawet nie jest tego świadoma? Czy moralnie uzasadnionym jest wywoływanie jednej tragedii, aby zapobiec większej? Swego czasu było tu opowiadanie (Gambit Lankijski), które wykorzystało podobny motyw, było dobre, wywołało tu srogie kontrowersje i tęgą gównoburzę bogatą dyskusję. 

 

Notabene, motywy Brevika, które doprowadziły do masakry na Utoi (czy jak to się pisze) były o wiele bardziej skomplikowane i uzasadnione czymś więcej niż nagłą “rządzą mordu” (Ż, Ż, Ż!!! Że MS Word nie podkreślił? A powinien?). Myślę, że mógłbyś wziąć na celownik innego seryjnego mordercę.

 

Po porządnym betowaniu, mogłoby wyjść z tego całkiem zgrabne opowiadanie. Jednak 4 godziny to za mało, aby stworzyć naprawdę wysokiej klasy dzieło. Daj sobie więcej czasu :)

 

* rzecz jasna leżakowanie opowiadań, a nie sztuczki kłusowników 

Jak dla mnie, dość przeciętny szorcik. 

Mogło wyjść ładne, humorystyczne fantasy, ale zabrakło swobody i lekkości. 

W trakcie lektury odnosiłem wrażenie, że opowiadanie było "przestylizowane". Że były smaczki – to nie jest źle. Nawiązanie do VITROLu na samym początku naprawdę mnie zainteresowało, alchemia to jeden z moich ulubionych motywów. Ale smaczki były wrzucone zbyt gęsto, co zabrało im korzystną dla nich lekkość, swobodę. Im więcej i gęściej, tym gorzej mi wchodziły. 

Gdyby ten szorcik był jakąś potrawą, byłby przesolony.

Postacie dość niewyraźne. Jedynym wyjątkiem był tu Archanioł Michał, ale jego charakter (bardziej pasujący do dresa, który idzie zebrać haracz dla swojego bossa) jakoś nie przypadł mi do gustu. 

 

A szkoda, bo pomysł nie jest taki znowu zły. Gdyby został ubrany w inną szatę, mógłby wyjść całkiem ciekawy i dowcipny szort. Jestem dość zły na siebie, że nie potrafię wskazać jakiegoś konkretnego sposobu na udoskonalenie tego opowiadania – ale mam nadzieję, że któryś z tubylców będzie w tym względnie mądrzejszy ode mnie :)

Kurde. Kolejne dobre opowiadanie, którego nie strawiłem przez to, że to nie mój klimat. 

Pamiętam, jak swego czasu wpadły mi w ręce: "Doskonałe pytania, doskonałe odpowiedzi"; dialog pomiędzy neofitą a guru Krysznowców. Zwłaszcza pierwsze pytanie mnie urzekło: 

– Kim jest naukowiec?

I czytałem. Ale im dłużej czytałem, tym bardziej zaczęła mnie ta ideologia odrzucać, miejscami wręcz przerażać. System kastowy budzi we mnie tak silny, wewnętrzny sprzeciw, że niemal fizycznie mnie odpycha.

Powiem tak: gdyby zrobić z głównego bohatera elfa, z Mai – jakąś fantastyczną boginię snu/urojeń, nawet gdyby wykręcić to opowiadanie tak, aby pasowało do mitologii greckiej, do islamu, do czegokolwiek innego – wciągnąłbym opowiadanie nosem i poprosił o jeszcze. Bo styl dobry, bo narracja gładka, bo w tym opowiadaniu wszystko jest dobre – poza tym, że jest nie w moim guście. 

Well, mam pecha ¯\_(ツ)_/¯

Kurczę, mi nie przypadło do gustu.

Jako pisarka nie masz się czego wstydzić – styl sympatyczny, żadnych zacięć, żadnych rażących niezręczności. Pomysł na opowiadanie niesztampowy.

Ale jakoś nie czerpałem przyjemności z czytania.

Myślę, że to przez moje zamiłowanie do mitologii greckiej. Obraz Hery i Zeusa, jaki trzymam w swojej głowie, zupełnie nie korespondował z charakterami stworzonych przez Ciebie bohaterów. Mitologiczny Zeus to była potęga, a jednocześnie wobec swojej żony był niezłym pantoflem. Na pewno nie pasowało do niego afiszowanie się z kochankami. Czyż nie zamienił swojej kochanki Io w krowę, aby Hera się nie dowiedziała o zdradzie? On się z tym krył! To nie był cynik, który mówił do żony: “Hej, idę cię zdradzić, elo!”. Jego zainteresowanie kobietami miało w sobie coś impulsywnego, były wadą, a nie powodem do dumy, jego romanse kwitły powodowane niepowstrzymanym, zwierzęcym wręcz pożądaniem, zauroczeniem – a nie podejściem: “kurde, czas znaleźć se jakąś kochankę!”. 

Także Hera – siostra, żona, prawa ręka Zeusa – była tutaj zupełnie niewyraźna. Zeus był głową bogów, Hera – szyją. Poważną, dominującą, łaskawą (do czasu aż się wnerwi), mądrą… tymczasem Twoja Hera była pozbawiona tego majestatu, pozbawiona tych wszystkich “herowych” cech, które czyniły ją wyjątkową boginią i kobietą. 

Także całe typowe dla mitologii greckiej intryganctwo, spryt, kapryśność losu i bogów – to wszystko pasowało mi do dzikich plemion jak pięść do nosa. 

I przez te wszystkie moje wyobrażenia nie byłem w stanie czerpać przyjemności z tego opowiadania. A szkoda, bo czytając komentarze wyżej widzę, że można było odebrać je zupełnie pozytywnie – i żadnemu z moich przedmówców w ogóle się nie dziwię.

 

Niemniej, mam Cię na oku, z zaciekawieniem przeczytam Twoje kolejne opowiadania :)

Jest dobrze, czytało się przyjemnie.

Podobało mi się. Lubię opowiadania, które przez długi czas zapowiadają się na takie spokojne, nic nie obiecujące – a wyskakują z czymś naprawdę mocnym na samiusieńkim końcu. Trochę jak herbata, którą się posłodzi, a którą zapomni się zamieszać. Cała słodycz skumulowana jest w ostatnim łyku.

Styl poprawny, wstydu nie ma, ale czuję, że jest możliwy do wypolerowania. Myślę, że można byłoby spokojnie zrezygnować z paru nadprogramowych słów, aby zwiększyć dynamikę tekstu. Z tym, że to już nie kwestia poprawności czy jej braku, a gustów.

Trzy małe kwestie merytoryczne:

1. Przepytać wszystkich uczniów jednego dnia? W 20-osobowej klasie wyszłoby circa about 2 minuty na łebka. 

2. "Na zajęcia do Szymona"? A to czasem nie był Wojtek?

3. O ile zemsta Szymona na swoich prześladowcach była logiczna, o tyle zemsta na nauczycielce – już mniej. Ostatecznie zgrzeszyła zaniechaniem – jednorazowym zaniechaniem dodajmy – a dręczyciele męczyli go pewnie codziennie, z okazją i bez okazji. Rola tej nauczycielki była zdecydowanie za mała, aby wracający zza grobu Szymon miał powód przerobić ją na literkę R. To mi trochę zgrzytnęło.

Mogłaby sama z niego jakoś brzydko zażartować. Względnie gdyby nie miała wobec niego współczucia, a niechęć – wtedy zemsta byłaby bardziej uzasadniona.

Mam betę, która będzie wymagała dużego taktu.

Tekst, który napisałem, był pierwotnie przeznaczony na pastę – i myślę, że może jako taką spróbuję ją kiedyś puścić. Spokojnie mogę powiedzieć, że tworzyłem w życiu brutalniejsze czy obrzydliwsze teksty (vide: pasta o tasiemcu), ale ten i tak trochę boję się opublikować. Mocno zahacza o sferę seksualną. Z jednej strony boję się przegiąć czy straszyć pornograficzną wręcz dosłownością, z drugiej – nie chcę, aby było zbyt owinięte w bawełnę czy brnące w niezręcznościach; by nie brzmiało jak utwory dra Albonisty śpiewane przez kościelny chórek.

Ten tekst wymaga wielkiego wyczucia. Prosiłbym o wsparcie kogoś, kto ma doświadczenie z kontrowersyjnymi tekstami. Przyda się zarówno kobieca, jak i męska ręka.

Nie spieszy mi się, to nie jest tekst na żaden konkurs czy coś, to może leżeć miesiącami. W sumie nie jestem pewien czemu to napisałem i jakim cudem wpadłem na to jakkolwiek niezdrowe opowiadanie. Może kiedyś się przyda?

Technicznie: fanfick Harrego Pottera. Opis życia jednej z drugoplanowych bohaterek, której troszeczkę posypało się życie. Tak odrobinkę. Długość: 15k. Tytuł: Kociołek.

Przyłączam się do apelu Śniącej. Błędy stylistyczne, interpunkcyjne i językowe każdemu wybaczam, ale grubych bloków tekstu nie jestem w stanie przeczytać. Jak go podzielisz na mniejsze akapity, daj znać – obiecuję przeczytać.

Mógłbym odwoływać się do stylu i tak dalej, ale najmocniejsza poszlaka jest bardziej prozaiczna. Tarnina bardzo często wrzuca gify do swoich komentarzy, Thargon – nie. Anonimowy autor “Muzyki sfer” odpowiedział gifem.

O, to jeszcze ktoś to czyta i komentuje :) Myślałem, że już zostało zapomniane pod warstwą nowych opowiadań. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za lekturę i spieszę z bardziej rozbudowaną odpowiedzią!

 

@thargone: to jedno z opowiadań z serii: “mam dość motywu X”. Pisząc te opowiadanie byłem przesycony pastowym kultem “plot-twistu”. Wrzuciłem do internetu kolejną in-spe pastę z pięknym plot-twistem, nawet ładnie się przebiła – ale deszcz setek i tysięcy lajków nie dał mi żadnej satysfakcji, bo czułem, że rzuciłem coś aż nazbyt szablonowego. Że tworzę sztampę.

W tym momencie zapragnąłem opowieści prostej, nie próbującej nikogo na siłę zaskoczyć. Bez gonitwy za czymkolwiek. Opowiadania zatrzymującego na chwilę w miejscu. Bez używania sprawdzonych, literackich wihajstrów. Nie arcydzieło. Nie prawdę objawioną. Trochę prostych, szczerych emocji i nic ponadto. Takie pisanie wiersza prozą. Wciskanie plot-twistu może i podniosłoby wartość opowiadania, ale zabiłoby mnie jako artystę. Pisanie tego było jak terapia. 

 

@pawelek: być może i racja. Niemniej, zwyciężył we mnie denerwujący dryg do gruntownego tłumaczenia kwestii okołobiologicznych :)

 

@Olciatka: to prawda. To wszystko prawda.

Przecież możecie odpisać jako anonimy, prawda? Zresztą, podejrzewam że tubylcy i tak już po stylu rozpoznali kto jest autorem obu “anonimowych” dzieł.

Hm.

Temu opowiadaniu czegoś brakuje, a ja nie bardzo wiem czego.

 

Opowiadanie trochę kojarzy mi się z tymi mniej znanymi opowiadaniami Lovecrafta. Nie ma horroru, nie ma nazwanej grozy, są tylko dziwne zjawiska przewijające się gdzieś za kulisami. Na pewno brakuje mi większego wyrafinowania jeśli chodzi o styl. Tak jakby próbował być trochę obojętny, trochę cyniczny, trochę “sprzedaję wam prawdę objawioną”, trochę filozoficzny – ale nie był niczym “bardzo”. Pójście w którąkolwiek skrajność nadałoby mu wyrazistości.

 

Nie podobała mi się Twoja tendencja do tworzenia zdań wielo-wielo-wielokrotnie złożonych takie: “Gdzieś, w ułamku sekundy, pomyślał, że szklanka whiskey znacznie lepiej pomoże mu zasnąć, ale obiecał sobie, że będzie mniej pił, w co nie wierzył, ale oszukiwanie samego siebie stanowiło ważną część jego życia.” spokojnie mógłbyś podzielić na dwa zdania. Stężenie przecinków na zdanie jakoś mnie mierzi. Może właśnie to wybijało mnie z rytmu w trakcie lektury? Trudno powiedzieć.

 

Niemniej, większych powodów do wstydu jako pisarz nie masz. Jest dość przyzwoicie.

Pozwólcie, że rzucę pewną oczwistością: pisanie szortów to sztuka rezygnacji. Nie można dać jednocześnie rozbudowanych dialogów, dokładnych opisów, nie można zrobić porządnego wprowadzenia – bo z szorcika zrobi się pełnowymiarowa opowieść. Po prostu trzeba z czegoś zrezygnować.

Anonimowy Autor cięć w ograniczonym literkowym budżecie dokonał głównie na opisach. Szczerze rzekłszy, musiałem przeczytać opowiadanie dwa razy, aby dobrze móc sobie wyobrazić całą akcję*. Choć szorcik napisany poprawnie i po polsku, to miałem wrażenie pewnego pośpiechu, chaosu. Zdecydowanie przyjemniej czytało mi się drugie pojedynkowe opowiadanie.

Plot-twist na końcu nie był znowu takim "twistem" – motywy zdrady nie lubią się z szorcikami. Aby zdrada zrobiła jakiekolwiek wrażenie, musimy sobie przedtem zakodować, że mamy do czynienia z (względnie) lojalnymi ludźmi – a na budowanie lojalności w szorcikach jest po prostu za mało miejsca. Zaskoczenie musiałoby przyjść z zupełnie innej strony, aby faktycznie zaskoczyło.

Motyw z magią opartą na muzyce naprawdę mi się spodobał. Zupełnie odmienny od wymachiwania różdżką, rzucania łacińskimi inkantacjami czy składania dziewic z ofierze. Nadaje magii trochę piękna, z którego często jest odzierana. Autor wyniósł ją z roli rzemiosła czy narzędzia do rangi prawdziwej sztuki. Duży plus za tę ideę.

Ogólnie – pomysł na plus, wykonanie na "no spoko". Czytywałem lepsze szorty, czytałem całą masę gorszych, ten plasuje się nieco powyżej średniej.

 

* Gwoli uczciwości, przeszkadzało również to, że jako niezbyt dumny przedstawiciel intelektualnego fitoplanktonu nie wiedziałem czym jest “kamerton” i musiałem to sprawdzić pomiędzy odczytem pierwszym a drugim. No i ta zależność: żywiołak=gnom też trochę wybiła mnie z rytmu.

To opowiadanie przeczytałem jako drugie, dlatego pozwolę sobie ocenić je jako pierwsze.

*SPOILER ALERT*

To opowiadanie przypomina mi słuchanie składanki, którą jakiś czas temu sobie nagrałem. Powiem tak, to była naprawdę dobra składanka, słuchało się jej z przyjemnością – aż do końca, kiedy to porysowana płyta zaczęła się zacinać, ostatni utwór (wisienkę na torcie!) trafił szlag i całą przyjemność z słuchania też trafił szlag.

 

Styl przyjemny, fabuła – zaskakująco niesztampowa, postacie niekartonowe, przedstawione w 4K FullHD i 3D – co w szorcikach zawsze jest niezwykle trudne. Z każdym akapitem nabieram coraz większego szacunku do Anonimowego Autora/Autorki, już drepcę w miejscu, przestępuję z nogi na nogę, nie mogę się doczekać rozwiązania – a tu cyk, wyjmujemy z czapy reset wszechświata, możecie się rozejść. Dziękuję, dobranoc xD.

 

Kurde. Zakończenie było bardziej brutalne niż zostawienie pustego miejsca i napisanie: [SORRY, LIMIT ZNAKÓW, KONIEC WERSJI DEMO].

 

Szkoda, cholernie szkoda. Gdyby zakończenie było choć w połowie tak dobre, jak cała reszta opowiadania, byłbym absolutnie pełen uznania. A tak jestem tylko trochę.

Wkleiłem na szybko tekst do Worda. 167 stron z domyślnym formatowaniem i ustawieniem stron. Nie mam nic przeciwko dłuższym tekstom, ale to jednak lekka przeginka. Byłbyś może w stanie wykroić jakieś reprezentatywne 20-40 tysięcy znaków, względnie podzielić swoją książkę (tak! To już książka!) na wrzucane oddzielnie rozdziały?

O, Haloczki. Znowu się widzimy :) 

 

Szorcik, więc zgaduję, że chodzi Ci teraz przede wszystkim o opinie dotyczące stylu. Niech i tak będzie! Mam nadzieję, że uznasz moją krytykę za konstruktywną.

 

Oczywiście popieram wszystko co napisał mój przedmówca, Realuc. Z kwestii merytorycznych dodam, że znana zasada cwanych karczmarzy mówi: "najpierw polewamy dobre trunki, a jak klienci będą już zbyt naprani, by zwracać uwagę na jakość trunków – polewamy byle co!". Bardziej pasowałoby, gdyby klient poprosił o "więcej tego dobrego winka!" a dostał rozcieńczonego sikacza.

 

Jeśli chodzi o styl, myślę że skorzystałby na uproszczeniach, większej bezpośredniości. Poniżej pozwoliłem sobie przerobić parę akapitów. Rzecz jasna, Ty jesteś Autorem i od Ciebie zależy ostateczny kształt wszystkich zdań. Niemniej, rozważ proszę, czy te zmiany nie wyszłyby tekstowi na zdrowie.

 

"Pocierający kufel zużytą ścierką człowiek za ladą…" – spróbujmy bardziej bezpośrednio. "Stojący za ladą karczmarz nie przerwał wycierania kufla brudną szmatą". Zwróć uwagę na różnicę: pierwszy wariant skupia się na pocieranym kuflu, drugi – na karczmarzu. Myślę, że w tym momencie to on zasługuje na większą uwagę.

Dalszą część akapitu widziałbym nieco skróconą:

Spojrzał tylko na postawione na blacie naczynie. Nie zdradził żadnym gestem, że--Jedna z jego ścianek delikatnie pękła. Niby Nic poważnego, póki co była to tylko mała rysa. Może spokojnie użyć go ponownie.

Spójrz teraz na ten akapit. Wywaliłem parę zbędnych słów, sens niemalże ten sam, a brzmi, jak na mój gust, gładziej.

Następny akapit: (moje własne wstawki podkreśliłem, propozycje zamiany dałem w nawiasach)

Posiadanie własnego baru było wystarczająco uciążliwe, żeby Właściciel przybytku nie zamierzał przejmować się (poświęcać uwagi?) do tego byle pijaczkiem. Z resztą, gość był tutaj pierwszy raz. A sądząc po prędkości w jakiej się upijał i tego, jak bardzo zmieniał się jego nastrój wraz z każdym łykiem, można było spokojnie założyć, że Upijał się tak szybko i zachowywał tak natrętnie, że prędzej czy później ktoś go po prostu wyrzuci go na zewnątrz. Brutalnie i stanowczo. Zwłaszcza, że lLokal „Pod Szubienicami” odwiedzali raczej mało sympatyczni (i niebezpieczni? niezbyt cierpliwi?) ludzie.

 

Idziemy dalej:

 

Ale barman nie zwracał chwilowo na niego uwagi. (zauważ, że tę informację przekazałeś już w poprzednim akapicie) Karczmarza martwiła bardziej go cisza pewnej grupka gości siedzących w najbardziej zacienionym miejscu (kącie?) tawerny. Znał ich. Lokalny To był gang zrzeszający największych nieudaczników wyrzutków społecznych, którzy brak inteligencji nadrabiali siłą i brutalnością silnych i brutalnych (bezwzględnych?). Siedzieli od dłuższego już czasu, popijając zamówiony wcześniej ogromny dzban (wina? piwa?) . Najwyraźniej (Głośno? Hucznie?) świętowali jakąś udaną akcję. 

Na marginesie dodajmy, że jeśli mamy gang silnych, brutalnych, acz nierozgarniętych, raczej nie siedzieliby cicho, zwłaszcza jeśli mieliby powód do świętowania. Ponadto, lokal “Pod Szubienicami” nie gościł elity intelektualnej miasta, a hałaśliwą hołotę. Gang popijający cichutko winko po udanym napadzie na karawanę? No nie, to się nie dodaje. 

 

I tak dalej, i tak dalej. Nie chcę się zbyt drobiazgowo znęcać nad dalszym tekstem (chyba, że chcesz, bez problemu mogę poprawkami objąć całe opowiadanie); myślę że rozumiesz ideę, którą chcę Ci przekazać. Zauważ jak wiele słów możesz swobodnie opuścić bez poważniejszych konsekwencji. Tekst nie stał się przez to mniej zrozumiały, a zyskał na płynności. 

Zaufaj wyobraźni i inteligencji czytelnika. Nie musisz być absolutnie precyzyjny w każdym opisie – często warto zrezygnować z jakiejś nieistotnej informacji, aby zachować prostotę i płynność zdań. 

Spróbuj poskracać zdania na własną rękę, powywalać co niepotrzebne, a zobaczysz, że Twój tekst będzie się czytało o wiele lepiej.

 

Powodzenia!

*SPOJLERY*

Pomysł jak najbardziej na plus, duży plus. Chyba każdy, kto doświadczył zdrady na własnej skórze potwierdzi, że potrafi ona rozbić najstabilniejszego emocjonalnie człowieka – przynajmniej na jakiś czas. To jest doświadczenie nieporównywalne z niczym innym, wprowadzające w zupełnie nieznane stany umysłu. Konfrontacja z wewnętrznymi demonami w ciasnej windzie, sam na sam ze sobą, bez drogi ucieczki – proste, a pozwala na bardzo dużo.

 

Próba opisania przeżyć zdradzonej kobiety, która dopiero co zabiła swojego chłopa i jego kochankę wymaga maestrii stylu. I to się niestety nie udało – styl jest dobry, zrozumiały, poprawny, ale nie oddaje wszystkiego, co jest do oddania. Porwałeś się Autorze na naprawdę trudne zadanie. 

 

Mimo iż jestem wielkim zwolennikiem szortów, ten pomysł zasługiwałby na większą objętość. Na szersze przedstawienie przejścia od pozorów normalności do pełnego szaleństwa, narastające z każdym pokonanym piętrem. Myślę, że dałbyś radę.

Nie jest źle, dlatego pozwolę sobie na komentarz z gatunku “szlifujących”. Wszystko w nadziei na to, byś mógł uczynić swoje opowiadanie lepszym!

 

Jak na mój gust opowiadaniu brakuje jakiegoś dynamizmu. Jest aż nazbyt uporządkowane, nazbyt regularne na sytuację, w której powinniśmy czuć presję czasu, nerwowość. Akapity – wszystkie niemal tej samej długości, jak od linijki. Myślę, że przydałaby się nutka chaosu, twórczego nieporządku. Więcej emocji.

Styl jakoś mi nie pasuje; niestety trudno mi sprecyzować, co dokładnie mi w nim przeszkadza. Umiesz pisać poprawnie i tak, aby Cię rozumiano, ale czułem się mniej więcej tak, jakbym czytał raczej sprawozdanie czy opis techniczny, aniżeli twórcze opowiadanie. Mam wrażenie, że czytałem opowiadanie pisane przez kogoś o niezwykle technicznym, uporządkowanym, mocno zdyscyplinowanym umyśle – czyli umyśle nieartystycznym.

Możliwe jednak, że styl przeszkadza tylko i wyłącznie mi – tutaj musieliby się wypowiedzieć też inni forumowicze.

 

Zaskoczyły mnie dziwne rozwiązania w konstrukcji statków kosmicznych. Po pierwsze: po co komu mechanizm dedykowany tylko i wyłącznie do autodestrukcji? Myślę, że każdy astronauta akceptuje ryzyko związane z lotem w kosmos, ale odmówiłby wejścia na statek będący jedną wielką beczką prochu, do której lont jest dostępny właściwie dla każdego. 

Jedynym (w miarę logicznym) uzasadnieniem dla mechanizmu autodestrukcji jest znaczne ryzyko przechwycenia statku przez wroga. Tymczasem tutaj mamy olbrzymi statek, w którym mieszka zapewne tysiące ludzi (każdy z nich z wojskowym przeszkoleniem,) a do tego mamy zacumowane w nim mnóstwo mniejszych jednostek bojowych. Statek, który nie da się przechwycić przez garstkę komandosów. Statek, który nie podda się bez walki. Montowanie w nim mechanizmu samozniszczenia jest dla mnie drażniąco nielogiczne.

 

Więcej: jeśli jedyną odpowiedzią floty na powtarzające się zamachy terrorystyczne jest łaskawe wydłużenie czasu na ewakuację, no to nie wróżyłbym UNP świetlanej przyszłości. Żadnych dodatkowych zabezpieczeń, podwójnych straży, żadnych nowy procedur – brak logicznej reakcji UNP strasznie drażni. Ludzie zajmujący się projektowaniem statków i lotami w kosmos powinni mieć głowę na karku.

 

No i w końcu: jeśli wklepanie złego kodu zatrzymania autodestrukcji powoduje jej przyspieszenie – czyż terroryści nie powinni wklepywać go raz po raz, aby skrócić czas ewakuacji? Myślę, że zablokowanie konsoli po złym wpisaniu kodu bądź jej zaprogramowana eksplozja w zupełności by wystarczyła. W tym drugim przypadku dylemat: “spróbować jeszcze raz i zaryzykować śmierć – czy wiać?” pozostałby niezmieniony. 

 

Sama idea autodestrukcji nie jest jednak do wyrzucenia – ale może zamiast guzika “zabij się”, lepszym pomysłem byłoby jakieś przeciążenie rdzenia czy sabotaż innego podzespołu, który skutkowałby nieuchronnym zniszczeniem statku?

Generalnie mam dość plebejskie gusta, jeśli chodzi o literaturę. Nie wzruszałem się “Nad Niemnem”, nie podobał mi się “Pan Tadeusz” i inne sentymentalne utwory.

 

Ale to? To jest przepiękne. Po prostu, kurwa, przepiękne. Tak piękne, że nie ważę się rozkładać tego na części pierwsze, nie skrzywdzę tego opowiadania swoją analizą. Autorze, stokrotne dzięki za to opowiadanie!

 

Popraw koniecznie to zdublowane: “Dawniej stały bywalec salonów i bohem, niepokorny intelektualista oraz literat. Niegdyś stały bywalec salonów i bohem, niepokorny intelektualista oraz literat” i popraw wszystko, co prawdopodobnie wskażą Ci @regulatorzy bądź @śniąca. To opowiadanie zasługuje na to, aby być bezbłędne.

 

PS. Jeśli jesteś czytelnikiem i sprawdzasz komentarze przed lekturą tego opowiadania zadając sobie pytanie: “Czy warto to przeczytać?”, to odpowiadam: “Tak, warto”. Nie stój tak, ino scrolluj na samą górę i czytaj, od początku do końca.

 

EDIT: Gdy pisałem komentarz, komentarza Regulatorów jeszcze nie było. Pozwolę sobie na małą dygresję: jak najbardziej, w tym opowiadaniu nie ma nic z horroru i oznaczenie tego opowiadania jako horror to błąd. To mocno nastrojowe, prawdziwie duszoszczypatielne opowiadanie i nastawianie się do tego opowiadania jak do horroru może faktycznie odebrać przyjemność z lektury. Całe szczęście, że nie zwracałem uwagi na tagi!

 

Trochę jak z filmem “W cieniu drzewa”, który był otagowany jako “komedia/dramat”, szedłem na niego jak na komedię, a okazał się być dramatem/tragedią. I choć film był naprawdę dobry, dysonans pomiędzy nastawieniem a tym co dostałem zniszczył całą przyjemność z jego oglądania.

Trzecia w nocy, dziecko i żona śpi, to jedziemy z kolejnym opowiadankiem. Życie jest piękne!

 

Oto wrażenia spisywane na bieżąco:

1. Kurde. Bohater poświęca pierwsze akapity na to, aby ukazać się jako wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju płatek śniegu. Już go nie lubię. Takie: "wszyscy nudni, głupi albo menele, a to przecież nie wokół nich się świat obraca. Pępkiem świata jestem JA".

2. O, jeszcze obrońca biednych i uciśnionych. Nie lubię go jeszcze bardziej.

3. Styl pisania w sumie pasuje do bohatera. Jakoś mi nie pasuje. Jest dość niezgrabny.

4. "Szybkim ruchem, ale zabójczo dyskretnym niczym ćma wijąca się w malowniczym mroku, ściągnąłem koszule razem z chustą" – no nie. Nie dość, że bohater mnie denerwuje, to nawet ściąganie koszuli (wraz z chustą) staje się w jego wykonaniu poetyckim aktem. Mam ochotę go kopnąć.

5. A, to nie dość, że wszyscy nudni, grubi, źli i nieuznający pępka wszechświata, to jeszcze mają mikre prącia. Jak to mawiał profesor Bujewicz, argumentum ad phallum zawsze działa, nie?

6. "Spaślak staną", "Krzykną, powoli znikając" – szanowna Autorko, wprawdzie Word tego nie podkreślił na czerwono, ale jednak wypadałoby to poprawić na "stanął" i "krzyknął". Jak jestem tolerancyjny dla drobnych błędów, tak te nawet mi rzuciły się oczy. 

7. "To ty jesteś Jon? Szepną." Przydałby się myślnik, jak zapisujesz dialog. No i znów to brakujące "ł". Przypominam: oni "staną, krzykną, szepną", ale on: "stanął, krzyknął, szepnął". 

8. Kurde. Te błędy zupełnie odwróciły moją uwagę od fabuły. 

9. "Jonie, pokarz nam". "Pokarz" nie podkreśliło, bo to tryb rozkazujący od słowa "pokarać". Ale Jon miał "pokazać", nie pokarać. Zatem: "pokaż".

10. Lizanie śliny z pokładu? Starczy. Nie doczytam do końca, mam wystarczająco dużo materiału do tego, by postawić diagnozę. 

 

Wrażenia po lekturze:

To opowiadanie musiał pisać ktoś bardzo młody, 16 lat góra. Zgaduję, że dopiero zaczynasz przygodę z pisaniem – i to dobrze, każdy z nas zaczynał podobnie jak Ty. Niemniej, czeka Cię dużo pracy, jeśli naprawdę chcesz pisać dobre, chwytliwe opowiadania. Oto, co mogę Ci doradzić:

 

Po pierwsze: nie ufaj Wordowi (czy tam Open Office'owi). Masz problemy z ortografią, pisarzowi to nie powinno się zdarzać. Są trzy sposoby na to, aby nauczyć się gramatyki: 

a) czytać

b) czytać

c) czytać

Podobnie będzie ze stylem. Dzięki czytaniu dobrych książek i opowiadań z czasem znacząco się poprawi. Drogi na skróty niestety nie ma. 

 

Po drugie: odstaw swój tekst na jakiś miesiąc czy dwa i przeczytaj go jeszcze raz. Nabierzesz do niego dystansu i wiele błędów stanie się dla Ciebie bardziej widocznych – i łatwiejszych do wyeliminowania. Opowiadania są jak dobra nalewka – muszą poleżakować.

 

Po trzecie: bądź trochę łaskawsza dla bohaterów drugoplanowych i mniej łaskawa dla protagonisty. Model: super-duper dobry, barczysty bohater i kartonowi NPC'e z małymi fajami jest bardzo słaby. 

 

Po czwarte: nie zniechęcaj się! Jedyną metodą na to, aby napisać dobry tekst jest napisać dziesięć słabych. Myślę, że tubylcy Ci to potwierdzą. 

Aż mi się przypomniały pierwsze sesje RPG z serii “Siedzicie sobie w karczmie”. Opowiadanie sztampowe, do bólu powtarzalne, ale dające całkiem miłą i lekką rozrywkę. Małe, sympatyczne czytadełko. 

Przeczytałem. Ogólne odczucia? Mieszanina buddyzmu, New Age'u i Matrixa. Coś takiego, jakby ktoś wziął stronę Rose of Sharon i zrobił z niej opowiadanie. Przepraszam, Autorko, ale to zupełnie nie mój klimat, przez co nie jestem w stanie dokonać rzeczowej oceny (no bo co to za ocena: "nie podoba mi się, bo nie?"). Ocenę jakości zostawiam bywalcom, którzy lubią opowiadania w tym stylu.

Ale niestety, muszę się rozwlec, bo niechcący nadepnęłaś mi na odcisk. Chodzi o fragment: "Osobniki o określonym kodzie DNA są mniej lub bardziej podatne na przebicie się do pierwotnej jaźni."

"osobniki i o określonym Kodzie DNA"

"KODZIE DNA"

No i już muszę parzyć sobie melisę (zaraz po kawie od "Wydarzyło się nocą"). Wiele błędów jestem w stanie wybaczyć (nawet pełne byków opowiadanie może być dobre), ale elementarne błędy z zakresu biologii komórki działają na mnie jak płachta na byka, muszę je sprostować. Imperatyw kategoryczny i skrzywienie zawodowe.

Kod genetyczny nie jest jakąś magią czy tajemnicą. Cały kod genetyczny masz chociażby tutaj, razem z ładnym opisem: https://pl.khanacademy.org/science/biology/gene-expression-central-dogma/central-dogma-transcription/a/the-genetic-code-discovery-and-properties.

Pozwól, że zamieszczę tutaj przyspieszony i uproszczony kurs biologii komórki:

0. Wszystko co żyje, składa się z komórek. Jeśli komórka chce zrobić cokolwiek – potrzebuje białek. Białka są dużymi cząsteczkami, wielgachnymi łańcuszkami, które są budowane z 20 różnych elementów, aminokwasów.

1. W jądrze komórkowym znajduje się DNA. DNA to wielka cząsteczka, wielgachny łańcuszek, który budować mogą 4 różne elementy (nukleotydy): Adenina, Tymina, Guanina i Cytozyna. I każdą nić możemy sobie zapisać jako sekwencję tych elementów. Jako AATAGACACAGAT… i tak dalej.

2. DNA to nic innego, jak ciąg w którym zawarte są instrukcje budowy poszczególnych białek. Łańcuszek nukleotydowy, na podstawie którego można zrobić łańcuszek aminokwasowy. Jednak w jaki sposób zakodować tę informację? Mamy 4 elementy budulcowe DNA i 20 różnych elementów budulcowych białek. Jak to przełożyć? Trzeba zastosować jakiś kod.

3. I tutaj właśnie wchodzi kod genetyczny. Cały witz polega na tym, że jeden aminokwas jest kodowany przez 3 nukleotydy. I ten cały mistyczny kod genetyczny jest malutką tabelką, która pokazuje jakie aminokwasy są kodowane przez poszczególne trójki. I tak ciąg ATG oznacza Metioninę, CTT – Leucynę i tak dalej. Ustalono to jakieś pół wieku temu, jak nie dawniej. W tym konkretnym aspekcie nie ma nic więcej do odkrycia.

 

Nadto kod genetyczny jest właściwie identyczny dla każdego organizmu (ze sporadycznymi wyjątkami). Gdyby u kogoś interpretacja kodu DNA->białko zmieniła się choćby o jeden kodon – wszystko by się rozpieprzyło, prawdopodobnie nie dożyłby swoich narodzin. To tak jakbyś zamieniła w jakimś tekście wszystkie literki T na W – część słów byłaby niezmieniona, ale całkiem sporo straciłoby jakikolwiek sens, tekst bez poprawek byłby do wyrzucenia.

 

W DNA nie ma żadnego mistycyzmu, żadnej magii. To tylko i wyłącznie informacja, instrukcja budowy białek (a także budowy tRNA, rRNA, są też elementy regulatorowe… no ale to kurs uproszczony). Porównując biologię komórki do programowania: DNA to kod źródłowy. Kod genetyczny to kompilator. Białka to poszczególne funkcje programu.

 

Nadto: DNA się dziedziczy po rodzicach. Połowa od matki, połowa od ojca. Jeśli bycie istotą "spoza systemu" zależne jest od jakiejś konkretnej sekwencji DNA – to istotą "spoza systemu" byłby jeden z rodziców. I jego rodzic. I rodzic rodzica rodzica. I tak dalej, i tak dalej. Bycie "niesystemowym" byłoby dziedziczne – a chyba nie o to Ci chodziło, prawda?

 

No. Wygadałem się.

 

Jeśli miałbym doradzić jakieś biologiczne naukowe/pseudonaukowe określenie ludzi "spoza systemu", skupiłbym się raczej na mózgu. Może nietypowa budowa ciała migdałowatego czy hipokampa?

Dama w opałach, odcinek nr 666. Fabuła dupy mi nie urwała. Niemniej jednak i tak nie dane będzie mi usiąść, bo urwał mi ją klimat. U samej nasady, wraz z kością ogonową i lędźwiowym odcinkiem kręgosłupa.

Mógłbym napisać wiele, ale napiszę krótko: przed lekturą chciałem sobie walnąć Monsterka prosto z lodówki, a teraz idę sobie zrobić kawę. Gorącą.

Kurde. Jak tak czytam sobie komentarze, że styl słaby, to aż drugi raz przeczytałem, aby sprawdzić czy nadal mi się będzie lekko czytało. I kurde, opowiadanie nadal wchodziło mi gładko. Chyba mam za małe wymagania tudzież mózg wyprany przez czytanie słabych internetowych tekstów, a błędy interpunkcyjne i składniowe jakoś mnie przestały razić. 

Trudno, wygląda na to, że będę w komentarzach reprezentantem gustów plebejskich ¯\_(ツ)_/¯

Po lekturze tego opowiadania przypomniała mi się pewna znana pasta:

 

“Kiedyś jeszcze w gimbazie był taki Michał co zawsze był przygotowany na lekcje, zawsze miał zadania domowe, dobrze się uczył itp. Pewnego dnia pojechałem na rower i koło Biedronki jak chciałem przejechać na drugą stronę ulicy(jechałem po ścieżce rowerowej przy chodniku) patrzę na prawo– nic nie jedzie, na lewo też no to jadę, a że światło miałem zielone to niczego się nie bałem i później jeszcze przez park jechałem i w końcu do domu.”

 

Jako wpis do pamiętnika wystarczająco przyzwoite, ale jako opowiadanie wpisuje się w kategorię: “o niczym”. Nie bardzo mam się do czego odnieść, jeśli chodzi o fabułę. 

 

Ale styl jak na te 13 lat całkiem przyzwoity :) Jeśli chcesz go poprawić, oto co możesz wziąć pod uwagę w pierwszej kolejności:

1. Zamiast “Yaaaaa”, napisz po prostu, że bohater “ziewnął” albo “ziewnął przeciągle”. Podobnie rzecz będzie się miała z okrzykami. Jeśli kiedyś Twój bohater będzie chciał krzyknąć z bólu, lepiej napisz: “Wrzasnął z bólu” aniżeli “AAAAAAAAAAAaaaaaaaaaa – krzyknął”. Takie “Yaaaa”, “AAAaaaa” czy “DRYN DRYN” i podobne onomatopeje wyglądają bardzo nieprofesjonalnie. Chyba, że piszesz książkę dla dzieci w wieku przedszkolnym, wtedy to wszystko ujdzie.

 

2. Spójrz proszę na tę kwestię: 

“– Dzieci. – zaczął – Dzisiaj zrobię wam niezapowiedzianą kartkówkę z podmiotu i orzeczenia. – kiedy tyle powiedział, klasa jęknęła przeciągle – Wyciągamy karteczki i piszemy zadania, które zapisze teraz na tablicy. – ciągną dalej, nie zważając na jęki klasy – Macie dziesięć minut na rozwiązanie, a potem oddajecie.”

Szarpanie pojedynczej kwestii kilkoma wstawkami nie jest dobre. Łatwo się pogubić w tym, co zostało wypowiedziane, a co jest opisem. Spójrz, o ile lepiej wyglądałby następujący zapis:

 

“– Dzieci, dziś zrobię wam niezapowiedzianą kartkówkę z podmiotu i orzeczenia. 

Kiedy to powiedział, klasa jęknęła przeciągle. Nauczyciel ciągnął dalej, nie zważając na jęki klasy:

– Macie dziesięć minut na rozwiązanie, a potem oddajecie.”

 

Czyż nie jest czytelniej?

 

3. Gramatyka, kolego :) wprawdzie “Nauczyciel ciągną” nie zostanie podkreślony przez autokorektę (z oczywistych względów), ale jednak właściwym wyrazem będzie “ciągnął”. Podobnie “od gapie” → “odgapię” czy też “zgapię” i parę innych byczków, które tutejsi wychwycą o wiele lepiej ode mnie. Czekaj cierpliwie na ich komentarze. Podejrzewam, że wskażą Ci też błędy interpunkcyjne czy składniowe. 

 

4. Ostatnie, najważniejsze: zostaw ten tekst na miesiąc czy dwa, a jak nabierzesz już do niego dystansu, przeczytaj go ponownie. Wtedy zobaczysz swoje dzieło nie okiem twórcy, a czytelnika. Od razu zobaczysz wszelkie stylowe niezręcznostki i słabostki, będziesz mógł poprawić swój tekst – i wyciągnąć wnioski na przyszłość. 

Jeden z moich najlepszych tekstów leżakował tak trzy lata. I słowo daję – gdyby nie dystans, jakiego  nabrałem, opowiadanie pozostałoby tylko mocnym przeciętniakiem. Zatem polecam.

Dobra, opowiadanie samo się nie zrecenzuje. 

Poprawa jakości względem Twojego poprzedniego opowiadania jest zauważalna i namacalna. Nie znaczy, że nie ma czego poprawiać, wręcz przeciwnie. Ale najpierw wrażenia spisywane w trakcie lektury:

 

1. To na niedźwiedzie nie poluje się z bronią drzewcową? Dzidą, piką, widłami, czymkolwiek, co pozwoli trzymać bestię na dystans? Zbyszko z Bogdańca, Anaruk z Grenlandii – wszyscy stosują tę samą taktykę. Walnąć dzidą, podeprzeć i mieć cichą nadzieję na to, że przeżyje myśliwy, a niedźwiedź postanowi łaskawie umrzeć. Miecz jest do fechtunku, do parowania, zbijania ciosów – co przeciw niedźwiedziom czy dzikom byłoby bezużyteczne. Miecz nie nadaje się do polowań.

2. Scena walki zbyt obfita w szczegółowe opisy – a przez to mało dynamiczna. Aż prosi się o wywalenie 3/4 opisów. Nie musisz opisywać każdego jednego gestu, nie bój się zaufać wyobraźni czytelnika :)

3. W rodzinie mam paru myśliwych, swego czasu miałem dużo współpracy z kołem łowieckim – i psychologia Twoich myśliwych średnio współgra z nastawieniem tych wszystkich, których poznałem. Zgadza się, szanują zwierzynę, którą upolowali – ale polowanie nie wyzwala w nich żalu, że takie piękne zwierzę oddało ducha, a raczej dumę, satysfakcję, że udało się upolować. Tak było, jest i będzie. Czyż zbieranie trofeów myśliwskich nie jest namacalnym wyrazem dumy myśliwych? 

4. Ciągną niedźwiedzia rozebranego na części pierwsze? Niedźwiedzie mogą ważyć dobrze ponad ćwierć tony. Łowcy mieliby poważny problem z transportem tego olbrzymiego cielska jedynie we dwóch. Nawet po wywaleniu flaków w krzaki (choć podejrzewam, że Twoi myśliwi raczej nie zmarnowaliby absolutnie niczego) bestia ważyłaby tyle, że bez wsparcia czy konia nie daliby rady. 

5. "Waldon (…) nie posiadał żony, więc na pewno nie rozumiał takich pojęć jak miłość i poświęcenie" – no nie, słuchaj, kawalerowie też mają serca, uczucia i dążenia inne niż dobrze się najeść i dobrze się wyspać ;)

6. A, czyli tutaj polowanie ma nieco inny wymiar. No czyli żal po zabiciu niedźwiadka był jednak logiczny. Niech tak będzie.

7. Niemal pewna śmierć po 40? Cóż, nie trzeba do tego osobliwej zarazy. Za Ciocią Wikipedią – średnia długość życia w Europie XV wieku to 28 lat. Życie toczyło się odpowiednio szybciej. Masz 15 lat? Doskonały wiek na założenie rodziny! Cytując tego bloga: "Od wczesnego średniowiecza tzw. wiek sprawny (przepisany dla zawarcia małżeństwa) wynosił 12 lat dla dziewcząt i 15 dla chłopców". Świadomość tego, że przyszłość jest mocno niepewna faktycznie trochę zniechęca do dalekosiężnych planów, ale nie wyklucza ich w zupełności. Jednak jakoś życie w średniowieczu szło do przodu, mimo niepewności jutra.

8. "Jego ostrze dalej nosiło zaschnięte ślady posoki, które pozostały po walce z zaślepionym niedźwiedziem." – myśliwy niedbający o swoją broń? Od której zależy jego życie? Zgrzyt, straszny zgrzyt! Jego broń powinna się lśnić jak psu jajca i być ostra jak brzytwa, niezależnie od okoliczności. 

9. Rozterki Dona są wielkie, prosiłyby się o jakiś dramatyzm – ale jakoś go nie czuć. Do tego trzeba pewnej stylowej maestrii, musisz wypracować sobie lepszy styl. 

10. O, iskierka nadziei. Ciekawe co to za wiedźma. Zapewne zaraz zdradzi sposób na pokonanie Zaślepienia. Pewnie ryzykowny i wymagający poświęceń, no ale Don to przecież bohater, nie?

11. O. Koniec. 

Tak jak pisałem, styl nadal wymaga doszlifowania i najlepszą metodą na jego doszlifowanie jest pisanie, analiza swoich tekstów (najlepiej po długim czasie) i cudzych tekstów, wzorowanie się na najlepszych. Osobiście nie lubię rozkładać tekstów na części pierwsze (pisanie wolę traktować jako sztukę raczej aniżeli rzemiosło), ale tutejsi będą potrafili to zrobić. Może jak zrobisz nieco krótszy tekst i się ładnie uśmiechniesz do @regulatorzy? Z tego co czytałem w komentarzach pod innymi opowiadaniami, potrafi zrobić tekstom taką autopsję, że i Zakład Medycyny Sądowej pokiwałaby z uznaniem głową.

 

O poprawę wołają też kwestie merytoryczne w Twoim opowiadaniu. Wszystkie te zgrzyty (typu: miecze zamiast broni drzewcowej u myśliwego) czynią opowiadanie niewiarygodnym, nawet jak na fantastykę. Aby dobrze napisać o myśliwych, trzeba zrozumieć myśliwych – poczytać o ich zwyczajach, motywacjach, zanurzyć się trochę w historii. Takie szybkie rozeznanie pomoże Ci stworzyć coś stabilniejszego, spójniejszego. Jak to piszą tutejsi, musisz zrobić porządny "research". 

 

Bardzo cieszy mnie to, że ten tekst jest lepszy od poprzedniego – to znaczy, że wyciągasz wnioski z własnych błędów, pracujesz nad swoim warsztatem i się nie zniechęcasz. To rokuje na przyszłość.

Dużo anonimów ostatnio, widzę. Trochę mnie to dziwi, wszak nie macie się przecież czego wstydzić, a krytyka, z tego co widzę, jest tutaj naprawdę życzliwa.

To opowiadanie trochę przypominało mi fałszywie uśmiechniętego faceta idącego ciemną uliczką, trzymającego jedną rękę za plecami. Od początku widać, że coś kombinuje, że tylko czeka, aż podejdziemy bliżej, aby wyciągnąć jakąś broń. Wprawdzie nie wiemy, czy to będzie nóż, pałka teleskopowa czy obrzyn – ale jego zamiary są aż nazbyt czytelne.

Wizja biura turystycznego była zbyt swojska, abyśmy się nie spodziewali, że to wcale nie jest takie znowu normalne biuro turystyczne. W efekcie niespodzianka nie była aż taka znowu niespodziewana.

A szkoda, bo wizja wirtualnych więzień o zaostrzonej intensywności kary jest miodna! Popełniłeś przestępstwo? No to skazujemy Cię na dwadzieścia lat w obozie zagłady! Z tej wycieczki wrócisz zresocjalizowany i grzeczny jak zakonnica – albo zwracamy pieniądze. Tylko w tym tygodniu, 20% rabatu na atrakcje uwzględniające przymieranie głodem. Zgłoś się już dziś!

Gdybyś tylko miał jakiś sposób na skuteczniejsze zakamuflowanie swoich zamiarów na wstępie, zaskoczenie byłoby o wiele intensywniejsze i przyjemniejsze. Opowiadanie aż prosi się o jakiś większy szok. Sam niestety nie umiem Ci wskazać w tym względzie żadnego konkretnego pomysłu (jak to mówią: krytyk i eunuch z jednej są parafii; każdy z nich wie jak, żaden nie potrafi). Nie wiem, może ostatecznym zaskoczeniem mogłoby być wsadzenie Pana Oficjela do którejś z maszynek lub podobne świństewko?

Nic Ci autorze nie wybaczy, jeśli wyrzucisz ten koncept do śmietnika. Możesz zrobić na jego kanwie jeszcze lepsze opowiadanie.

 

PS. Styl gładki jak pupcia niemowlaka, słówka wchodzą do głowy jak nóż w masło. Nie mam powodu do przyczepiania się – choć pewnie tutejsi będą w stanie znaleźć źle postawione kropki, przecinki czy inne niezręcznostki. Pozwól, że ja po prostu będę się cieszył Twoim dziełem takim, jakim jest, bez rozkładania go na czynniki pierwsze.

Cholernie przypomina mi to słuchowiska grywane swego czasu w Radiu Zachód. Bodajże: “Eskimos w operze, opowiadania na chór, orkiestrę i kanarka”, autora niestety nie pamiętam. Krótkie, absurdalne, niepretendujące do miana arcydzieła groteski, całkiem przyjemne w odbiorze. Najlepiej smakujące o dziesiątej czy jedenastej w nocy.

Twoje opowiadanie dobrze nadawałoby się właśnie na takie krótkie słuchowisko.

 

O stylu nie sądzę więcej czy mniej niż poprzednicy, fabuła wbrew pozorom niezbyt zaskakująca – bo jest zbyt logiczna. Tak! To nie jest codzienna logika, ale jej reguł można się nauczyć już po pierwszych akapitach. Jedyny element zaskoczenia pojawia się więc tylko na samym początku.

 

Albo to ja mam już mózg wyprany internetem i pisaniem past (w nich zaskoczenie jest najmocniejszym orężem) i nawykłem do podobnych motywów, trudno powiedzieć.

Dobre podejście – nie musi być perfekcyjnie. Najważniejsze, żeby pisanie Cię cieszyło :) Czerpmy pełnymi garściami z filozofii Boba Rossa, tworzenie ma sprawiać radość! Wprawdzie on malował obrazy, a my piszemy, ale w gruncie rzeczy pisanie to też takie malowanie, tylko że słowami. Jego rady spokojnie możemy zastosować i dla naszego hobby.

 

Z wielokropkami ujmę to może inaczej: dla mnie to dość dynamiczny znak. Albo ktoś komuś coś przerwał, albo wyskakujemy z czymś zaskakującym – ten znak zwykle poprzedza gwałtowny ruch. Wbrew pozorom zwykle nie pasuje do długich, jednostajnych przemyśleń. Spójrz na swój tekst i dla eksperymentu zamień wielokropki na normalne kropy i zastanów się, jak zmieni się odbiór tych zdań. Mi to skutecznie pomogło wyleczyć się z nadużywania wielokropków. Daję Ci tę samą radę, jaką ktoś kiedyś mi dał i za którą byłem wdzięczny. Może i Tobie się przyda.

 

Czekasz na komentarz. Wiem, że czekasz, każdy twórca czeka ;)

 

Niestety, ale nie jestem dobrym adresatem Twojego opowiadania.

1. Wielokropki nie są złe, jeśli chcemy zaznaczyć przerwaną wypowiedź czy ukazać zaskakujący fakt. Ale użycie ich jako "pogłębiacza" zdań, nadającego im filozoficznego wydźwięku – no nie, to tak nie działa. Przepraszam, mierzi mnie to strasznie.

Mam straszną alergię na filozoficzne wielokropki. Jak je widzę, to kicham, prycham, kręcę nieprzyzwoicie nosem. Szybkie ctr+f ujawniło mi, że to opowiadanie zawiera ich aż 34, co daje jeden filozoficzny wielokropek na 360 znaków. Dużo.

2. Wizja ludzi powstających z martwych na pustyni jest ciekawa. Filozofia tej "Otchłani" trochę mniej klarowna, jakoś się z nią minęliśmy. Świat przedstawiony ładnie i wystarczająco czytelnie – ale osobiście wolę, jeśli oprócz świata przedstawionego pojawi się jeszcze jakaś akcja, może trochę dialogów, a nie sam opis liczący sobie dwanaście tysięcy znaków.

3. Miałem problem z utożsamieniem się z bohaterem. Nie było w nim nic, to budziłoby moją sympatię czy antypatię. Po prostu był. Opowiadał. Nie zapamiętam go.

 

Niemniej, to że nie jestem adresatem, nie znaczy że adresaci się tutaj nie znajdą. Styl masz jeszcze niedoskonały, ale przyzwoity, nie masz większych powodów do wstydu. Po prostu tematycznie ja i Twoje opowiadanie jesteśmy ze sobą zupełnie niekompatybilni :)

 

Na koniec dodam, że jeśli stworzona przez Ciebie wizja byłaby elementem nieco żywszego opowiadania, mogłoby być ono całkiem interesujące. Nie poddawaj się, pisz dalej!

 

PS. Obstawiam, że pisała to kobieta, przedział wiekowy 21-26 lat.

Kurde. Nie chcę się za bardzo wyzłośliwiać, ale jak wolisz po męsku i bezpośrednio, to po męsku i bezpośrednio. Czytałem to opowiadanie bez przyjemności i choć naprawdę dawałem mu szansę, odpadłem gdzieś w połowie tekstu. Szczegółowe wypisywanie wszystkich błędów uczyniłoby ten komentarz niewiele krótszym od samego opowiadania. Ono wymaga korekty i to korekty gruntownej. Niemniej, każdy pojedynczy błąd jenzykowy, litreówkę czy źle postawiony, przecinek byłbym w stanie wybaczyć, gdyby fabuła była dobra – a nie była. Ona też wymaga remontu generalnego.

Lekturę powyższego opowiadania sponsorowały literki: WTF. Oto jakie odnosiłem wrażenia w trakcie lektury:

1. Początek zapowiadał typowe fantasy – oni go gonią, on ucieka, oni nie odpuszczają, więc on ucieka gdzieś, gdzie czeka go pewna śmierć. No dobra, sztampowo, styl na razie trochę niezgrabny, no ale może nadrobi jakimś ciekawym pomysłem, nie skreślajmy jeszcze tego opowiadania.

2. WTF?! Sarny Śmierci? Motylki Apokalipsy? Hm. Znaczy się opowiadanie należy przyjąć z przymrużeniem oka. No to przymrużamy.

3. Czekaj, czekaj, wróć. WTF? Żabki? Tyskie? Netto? Przecież mamy średniowiecze, prawda? Konie, miecze, pościgi… No dobrze, czyli post-apo. Post-apo z przymrużeniem oka. Wprawdzie do post-apo lepiej pasowałby pistolety-samoróbki, łańcuchy, noże z wycinane z blachodachówki szwedzkiej i tak dalej, no ale nie narzekajmy. Jedziemy dalej.

4. WTF? "gorolus kretynus"? Ta nazwa jakoś mnie mierzi.

5. "Ni huja?". Spacje przed znakami przestankowymi, językowe niezręczności: wszystko wybaczam. No ale "huj" przez samo “h”? Według mnie, to właśnie "c" w "chuju" nadaje mu wyrazu. Jeśli "chuj" – to tylko przez "ch". #teamchuj

6. Alkohol jako magiczny napój? Nie wiem jak wielka apokalipsa musiałaby spotkać Polskę, aby ludzie zapomnieli czym jest alkohol i zaczęli traktować go jako magię. Ani ten pomysł mnie nie kupił, ani ja nie kupiłem go. Strasznie mnie mierził ten motyw przez całą dalszą lekturę.

7. "nade mną pochylał się Paulajner". Czekaj, czekaj, to ona nie była kobietą? A nie, jednak jest. Sok pomarańczowy na kaca? Jako prewencja przed snem – tak. Jako lekarstwo – nie. Aż dziw, że gospodarz nie zaaplikował Pawłowi klina.

9. Gorolus. Natalius Problemus. Nazwy chyba miały być stylizowane na pseudołacinę, wyszedł litewski. Mierzi.

10. Oho, czyli wyruszamy na Świętą Misję, czyli poszukiwanie lekarstwa na Gorolusa. Podjęcie decyzji miałkie strasznie. Zaatakowało nas jakieś zwierzę z Sosnowca, więc idziemy do Sosnowca spuścić komuś wpierdol. No bo to logiczne, że jak zaatakowało zwierzę z Sosnowca, to lek też musi być w Sosnowcu, prawda?

11. O, Otrębucz. Szkoda, że nie wiem co to do końca jest. Termin zupełnie mi obcy, dobrego opisu brak. Trochę dziwna scena.

12. Motyw z makijażem wywołał kolejne nieprzyjemne "WTF".

(Nie było punktu 8)

 

I tak dalej, i tak dalej, nie znęcajmy sie już zbyt szczegółowo. Doczytałem jeszcze do motywu dziwnych ludzików, którzy chcieli ugotować głównego bohatera, a ten jakoś się wygadał z opresji. Dalszą lekturę już odpuściłem, nie widziałem nadziei na to, bym mógł się nią cieszyć.

Największym grzechem Twojego opowiadania nie jest styl czy techniczne niedociągnięcia (choć są mocno niedoskonałe). To opowiadanie po prostu nie wie, czym do końca chce być. Za mało zabawne na satyrę, za mało zręczne na groteskę, za mało wciągające na opowiadanie przygodowe; wyszła jakaś taka gorolska podróbka Jakuba Wędrowycza, zupełnie pozbawiona kunsztu Andrzeja Pilipiuka.

 

Jeśli chcesz merytorycznych rad:

1. Nie zniechęcaj się. Aby napisać dobry tekst, najpierw trzeba napisać dziesięć słabych. Przynajmniej dziesięć. Drogi na skróty nie ma.

2. Pomysł nie jest zupełnie do wyrzucenia – ale remontu generalnego. Śluńskie post-apo? Czemu nie! Ale niech będzie nieco logiczniejsze, niech ten świat będzie nieco spójniejszy. Można zrobić to dobrze, tylko trzeba nad tym dużo pracy.

3. Zostaw ten tekst na miesiąc lub dłużej, nabierz do niego dystansu i już na chłodno go sobie przeanalizuj. Rada oczywista, sztampowa wręcz – ale skuteczna. Wszystkie błędy staną się nagle widoczne jak na dłoni. Myślę, że tubylcy to potwierdzą.

4. Spróbuj opublikować tu coś krótszego. Kolosa na prawie 80 tysięcy znaków ciężko ogarnąć szczegółową analizą – a taka będzie Ci potrzebna, abyś wiedział jak udoskonalić swój warsztat pisarski.

 

To tyle. Jeśli masz uwagi do uwag, pisz. Przepraszam, jeśli wyszło zbyt ostro. Pamiętaj, nie krytykuję Ciebie jako autora, a tylko i wyłącznie Twoje dzieło. Z nadzieją na to, że jako autor będziesz dzięki temu lepszy.

Jeszcze nie skończyłem lektury, ale już pozwolę sobie zadać to pytanie. Autorze: wolisz recenzję/komentarz delikatny czy bezpośredni?

Dziękuję Wam wszystkim za lekturę i komentarze! Cieszę się, że Wam się podobało.

 

@śniąca – to był jeden z tych błędów, które powstają na skutek nanoszenia poprawek tuż przed wrzuceniem. Babol warty poprawienia, dzięki za czujność!

 

@regulatorzy & Geeogrraaf – zdajecie się być dla słowa pisanego tym, czym pasta polerska dla metalu. Wasza pieczołowitość w kwestii analizy technicznej tekstu jest zaskakująca i godna szacunku.

Kwestia kropki czy jej braku myślę dyskusyjna. Czy kaszel jest czynnością "gębową" (cytując za poradnikiem Nazgula) czy "niegębową" – nie jestem pewien. Z jednej strony kaszel wymaga ust, z drugiej strony – tutaj to tylko odruch, który nie służy do komunikacji czegokolwiek. Zostawię więc tak jak jest.

 

Nie wiem czy nie będzie nietaktem, że nie szukam "liteórwek" i językowych niezręcznostek, ale pozwól, że po prostu będę się cieszył Twoim dziełem takim jakim jest i podzielę się tylko wrażeniami.

 

Dla mnie to sympatyczne dzieło. Nie jest wybitne, ale powodu do wstydu też nie ma. Takie opowiadanie do przeczytania sobie w trakcie przerwy na kawę, w trakcie opalania na plaży, lekka wieczorna lektura, rozrywka w swojej intensywności porównywalna z rozwiązywaniem ciekawej krzyżówki czy podgryzaniem solonych orzeszków ziemnych (jesz, jesz, jesz… i jest fajnie). Jeśli chciałeś stworzyć coś takiego sympatycznego, niezobowiązującego, to wyszło wystarczająco przyzwoicie. 

 

A jeśli miałeś na celu stworzenie czegoś mocniejszego, to to opowiadanie powinno być "bardziej". W którąkolwiek stronę – mogłoby być bardziej horrorem, bardziej kryminałem, bardziej zabawą w składanie poszlak w logiczną całość – obojętnie. Twoje opowiadanie zdaje mi się być wszystkim po trochu, a pójście w którąkolwiek skrajność wyszłoby mu na zdrowie. 

 

Takie mam wrażenia po lekturze. Dziękuję za Twoją pracę!

Uszanowanie wszystkim!

Jeśli się witać, to najlepiej zrobić to opowiadaniem

Przez ostatnich parę lat zajmowałem się pisaniem głównie publikacji naukowych i tekstów przeznaczonych na pasty (część z nich nawet nieźle chwyciła), ostatnio wracam jednak do korzeni – czyli fantastyki i sci-fi. Pozwolicie, że zahaczę się tutaj na jakiś czas.

Nowa Fantastyka