Profil użytkownika


komentarze: 83, w dziale opowiadań: 77, opowiadania: 23

Ostatnie sto komentarzy

1) Murzyńscy kilkunastolatkowie bywają nader rozwinięci :) 2) Ze też nie szkoda inteligentnym ludziom marnować życia na takie duperele. No cóż… Taki już był ten Hitler i co zrobić :)

Tu akurat mogę odpowiedzieć, ponieważ śledzę tego typu zagadki. Otóż w jednym z bunkrów w Gierłoży odnaleziono osobisty dziennik niejakiego M'bouboulou Egegenge. Był to murzyński kilkunastolatek, pochodzący z Ouagadougou, stolicy Burkiny Faso (dawna Górna Wolta). Chłopiec ten był transwestytą oraz kochankiem Adolfa Hitlera (wcześniej Canarisa). W zapiskach tych jest wzmianka o szczególnych praktykach seksualnych z wykorzystaniem wąsów Adolfa. Ponadto Adolf miał pewne kompleksy, gdyż jako niearyjczyk judejskiego pochodzenia, biseksualista i zakamuflowany świadek jehowy – chciał po prostu uchodzić za bardziej męskiego. Podobny syndrom można zaobserwować wśród stałych bywalców baru "Błękitna Ostryga". Inna teoria głosi, że Adolf miał wytatuowaną nad wargami gwiazdę Dawida, ale są to już raczej plotki rozpuszczane przez niekompetentnych łowców sensacji…

Mam to samo, proszę Waszmości. Praktycznie każde moje opowiadanie przestaje mi się podobać jakieś 48 godzin po jego napisaniu :)

Byłem śmiertelnie poważny, gdy to pisałem. Miałem w planach obrazoburstwo, dowcip niskich lotów i siermiężny styl. Z powyższych komentarzy wnioskuję, że plan zrealizowałem w stu procentach :)

Bańko, jak sądzę. Tylko, że subtelne różnice nie są niczym więcej, jak tylko subtelnymi różnicami. I to byłoby tyle w temacie. Lub jak kto woli: i to by było tyle w temacie – ot, subtelna różnica.

Szanowna regulatorzy! Jesteś niczym bezduszna, urzędnicza machina (przypominająca nieco urzędniczkę z mojego opowiadania). Wytknęłaś mi błędy. Ja odpowiedziałem i wytknąłem Ci Twoje. Twoją odpowiedzią było co? Że poświęciłaś mi już dość czasu? Troszkę na wysoko ten nosek, za wysoko. 

Wreszcie coś konstruktywnego :) Ja rozumiem – wytknąć komuś błąd, jeśli on faktycznie istnieje. Natomiast wyliczanie przemądrzałym tonem błędów, które tak na prawdę błędami nie są, to trochę takie jest… jakby to delikatnie ująć… "ździebko za bardzo dobrze osadzone" (to jest cytat – kto wie, ten wie).

To jest czepianie się nic nie znaczących szczególów. Biernik użyty przeze mnie jest w tym przypadku akceptowalny. Być może nie najkorzystniejszy, lecz niestanowiący bezwzględnego błędu. Użyłem formy potocznej. Owszem: nie salonowej. Jeżeli będziemy się szarpać z takimi duperelami, to największe dzieła literatury moglibyśmy posłać do diabła, bo żadne nie jest od nich wolne.

A może to miało oznaczać: nie podskakuj, kurduplu, bo choćbyś miał zasobą wszelkie racje, to i tak nic nie wskórasz, bo tutaj rządzimy my? O to chodzi? Mam nie być pewny siebie, tylko z pokorą przyjmować każdą krytykę? Nawet jeśli ta krytyka bywa bezdennie głupia? A jak mi się nie podoba, to droga wolna? 

Finkla Po prostu zauważyłem, że oceniasz szczerze, nie wdając się w nadmuchiwane dyrdymały. A w kwestii pisania nawiązującego… Chyba po prostu mam dość liczenia na cud, że wszyscy złapią o co chodzi. I nie jest to absolutnie wina wszystkich, tylko moja.

mkmorgoth >> Resztki snu mieszają się z rzeczywistością, tworząc surrealistyczny kolaż. << – „Fragmenty snu mieszają się z rzeczywistością, tworząc…” Wersje zamienne – obie poprawne.

>> Powoli zaczynam oddzielać rzeczy nierealne od realnych. << – „Powoli oddzielam rzeczy nierealne od realnych”. Jak wyżej.

>> Leży rozkosznie obok i wpatruje się we mnie. << – „Leży rozkosznie obok, wpatrując się we mnie”. Jak wyżej.

>> To jest ona. Czyli jednak jest prawdziwa. Czyli to wszystko wczoraj wydarzyło się naprawdę. Wstaję i otwieram okno. << ---powtórzenia

Otwieram okno. – powtórzenie Powtórzenia zamierzone. Są takie, naprawdę :) I wówczas nie są błędami.   >> Za godzinę będzie nieznośny upał. Na razie jest tylko gorąco. << – czym się różni NIEZNOŚNY UPAŁ od GORĄCA ?! No jak z dzieckiem, po prostu… A czym różni się 27 stopni od 37? Dziesięcioma stopniami różnicy. Ech…

>> Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby ją sięgnąć bez wstawania. << -– MOGŁABY JĄ SIĘGNĄĆ ? 

Butelka stoi obok niej na stoliku. Mogłaby po nią sięgnąć bez wstawania Tak, mogłaby JĄ sięgnąć! Kogo, co? Biernik. Radzę częsćiej korzystać ze słownika. >> Przechodzę przez cały pokój i podaję jej wodę. Potem robię kawę. Ona w tym czasie okupuje łazienkę. Gdy wychodzi po godzinie, jej kawa jest już zimna. Robię jej drugą. << – zdanie-śmietnik: powtórzenia, opis oczywistych czynności. Zaimki. Ten powyższy argument też się nadaje do śmietnika. Które zdanie??? Opis oczywistych czynności – czy opowiadanie ma się składać wyłącznie z dialogów i przemyśleń? Zaimki… A co w nich złego?

>> – Wiesz co… – mówi, mieszając w zamyśleniu kawę – chyba wolałabym coś zjeść. << – zamyśliła się, mieszając kawę. Po prostu wersja alternatywna. Ani lepsza, ani gorsza.

>> Siedzi nadąsana, powoli skubiąc grzankę. Jest ładna. Nawet bardzo. I bardzo pusta. Piękne opakowanie, nieskrywające niczego. << – Chodzi o grzankę, że jest ładna? Czy o kogo lub o co? Tak, chodzi o grzankę :) No dobrze, tu akurat mogłem to inaczej ulepić :)

>> Jej wzrok umyka gdzieś obok. << – A szybko umykał? Dość szybko.

>> Dostrzegam w kąciku jej oka małą łzę. << – A są duże łzy? Tak, są. Przyznam się, że z trudem doczytałem do końca. Dla mnie jest jakieś nawiązanie do znanej książki, ale w stylu, w jakim jest napisane to opowiadanie, jest bardzo nużące. Nudne. Pomysł bardzo ciekawy. Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził :)

Finkla   Dzięki! Twoje zdanie cenię sobie szczególnie. I jeszcze raz: mea culpa! Odświeżyłem sobie Małego Księcia i jak ten naiwny pomyślałem, że wszyscy go mają doskonale w pamięci. Nauczka na przyszłość: żadnych więcej rozrachunków z rzeczami już napisanymi :)

regulatorzy   „Wystarczy, że odbębni pan te kilka zebrań w roku…” –– Wystarczy, że odbębni pan tych kilka zebrań w roku… Uważam, że moja forma jest poprawna. Użyłem zaimka wskazującego w bierniku, a nie w dopełniaczu. Odbębni pan (kogo, co?) TE kilka zebrań.   „Zamykam z trzaskiem za sobą drzwi”. –– Czy drzwi można także zamykać z trzaskiem przed sobą? ;-) Oczywiście, że można zamknąć drzwi z trzaskiem przed sobą – co w tym niewykonalnego? To zdanie nie zawiera najmniejszego błędu.   „…i zawalać mi skrzynkę mejlami i …” –– Zbędna spacja przed wielokropkiem. Zgadza się.   „Znajduję go tam, gdzie zawsze go można znaleźć. Pod sklepem. Żebrze o kilka groszy, żeby uzbierać na cokolwiek, co da się wlać do wiecznie spragnionego gardła. Cokolwiek z procentami. Na ogół omijam go, nie patrząc w jego stronę. Nie chcąc, by mnie rozpoznał. Teraz jednak podchodzę wprost do niego. Patrzy na mnie z nadzieją. Chyba niepotrzebnie obawiałem się wcześniej, że może mnie rozpoznać. Widzi we mnie jedynie potencjalnego dawcę drobniaków”. –– Czy w tym fragmencie specjalnie jest tak dużo zaimków? Może odrobinę przesadziłem :)   „Zmienił się przez ostatnie kilka lat”. –– Zmienił się przez ostatnich kilka lat. Zmienił się przez (co?) OSTATNIE kilka lat. Użyłem znowu poprawnej formy. Biernik. Ale łatwo go pomylić z dopełniaczem, więc wybaczam :)   „Wobec tego trzeba będzie wypełnić jeszcze dotatek…” –– Literówka. Zgadza się.   „Wujek siedzi w fotelu, wpatrzony w telewizor i zmienia co chwila pilotem kanały”. –– Wolałabym: Wujek siedzi w fotelu, wpatrzony w telewizor i co chwilę pilotem zmienia kanały. Ja też wolałbym to, czy tamto… Ale w tym zdaniu nie ma błędu.   „Mniej więcej co godzina wstawał, by przełączyć kanał”. –– Mniej więcej co godzinę wstawał, by przełączyć kanał. Jak wyżej – po prostu forma alternatywna.   „Dlaczego mnie głaskałeś?Dlaczego…” –– Brak spacji po znaku zapytania. Zgadza się.   Podsumowując: dopraszam się przeanalizowania i publicznego przyznania mi racji :)

Jeszcze raz dzięki, bo to buduje :) Ja po prostu zapomniałem, że o Małym Księciu wszyscy wiedzą, tylko mało kto pamięta, co tam faktycznie jest :)

Moja wina polega na tym, że zbyt głęboko wierzę w czytelność zastosowanych podobieństw i odnośników. Ale nic to! Wciąż się uczę i wyciągam wnioski :) Przed śmiercią zdążę jeszcze napisać coś bardziej uniwersalnego. Niestety, moja codzienność, to teksty marketingowe, czyli copywriting :)

Pora zatem zabrać się do obrony pracy :) ocha

Dziękuję za miłe słowa. Tak, to opowiadanie jest smutne, ale takie miało być. Jeroh

… właściwie jak wyżej :) Z tym, że nie czytałem Ferdydurke. Natomiast każdy ponumerowany fragment opowiadania nawiązuje do jakiegoś rozdziału Małego Księcia. Powiązania te są mniej lub bardziej luźne – adekwatnie do rzeczywistości. Achika

Rwany styl… na ten zarzut odpowiem, gdy będzie poparty jakimś uzasadnieniem. Dialogi sztuczne? Warto na to spojrzeć z innej strony: są celowo przejaskrawione. Tym samym oczywiście sztuczne :) Fabuła? Symbolika? No cóż… Trudno polemizować w tym momencie z kimś, kto najwyraźniej Małego Księcia nie czytał :) AdamKB

„Niezwykle głęboka myśl, szybująca ponad poziomami pojmowania przeciętnego czytelnika, skłania do milczenia na temat” – mam nadzieję, że to komplement :). Jeśli zaś chodzi o spójność… Mój bohater, w odróżnieniu od Małego Księcia nie odbywa podróży na Ziemię, która to podróż jest swoistym spoiwem jego przygód. Podróż mojego bohatera, to codzienny marsz przez realia życia, odzwierciedlający podobieństwa z przygodami Małego Księcia. Może i faktycznie powinienem dać temu jakąś myśl przewodnią… No trudno – nie dałem :)

Nie ingerowałem w tekst, po jego opublikowaniu. A uwag nie uważam za niemiłe. Co najwyżej za nieco zaskakujące. A tym, co mnie zaskakuje jest ich meritum. 

Uzasadnienie zawsze się znajdzie. Na przykład fantazja autora :) W kwestii stosowania pełnej formy zaimka, to nie jestem pewien, czy zrozumiałem. Czy chodzi o formę akcentowaną, czyli np. TOBIE zamiast CI? Jeśli tak, to tutaj bym polemizował. Użyłem pisowni wersalikami do wyróżnienia, nie do akcentu. Akcent w zdaniu: "Do czego CI krew?" pada na "krew".

To na początku, to nie reklama, tylko uczciwy komunikat, ze opowiadanie było publikowane, wiec w zasadzie nie powinno być uwzględniane w wyróżnieniach miesiąca. Tak mi się wydaje przynajmniej.

Do Finkla:

Miało być o czarach, miało być regionalnie i miało być użyte co najmniej jedno ze słów kluczy: czarny kot, miotła, kociołek, wywar, kurzajki. Na wszelki wypadek użyłem wszystkich. W jednym zdaniu.

Dzięki, że w ogóle chciało Wam się czytać :) Krytyka cenna, choć nieco wprawiająca w zakłopotanie: z jednej strony cienki pomysł, lecz dobrze napisany, z drugiej natomiast - zamysł dobry, a wykonanie gorsze. Prawda pewnie (jak zwykle) leży pośrodku :) 

W każdym razie zdaję sobie sprawę, że na sprzedanie opowiadania przeciętnego mają szansę jedynie pisarze o wyrobionym nazwisku. Dziś chcąc zaistnieć, to trzeba rozgnieść Bułhakowa, Strugackich i Lema na miazgę, a na ich zgliszczach wybudować sobie pomnik :)

Do tintin:

Smok miał być początkowo z sześćdziesięcioma dziewięcioma głowami, tylko dla pozostałych głów zabrakło mi kwestii, więc go skróciłem.

Do Daniel.A:

Analogii do Wiedźmina jest tu kilka, więc nie wiem, o którą konkretnie chodzi.

Do Pendragon:

Pozwolę sobie nie zgodzić się :) Rewelacją będzie dopiero to opowiadanie, którym rzucę świat na kolana. Ale to jeszcze nie w tym roku...

Do wszystkich:

Dzięki za cenne słowa krytyki. Ciągle się uczę i staram się wyciągać wnioski.

Chwilowo wziąłem się za nieco starszą "historię" :) Jeśli masz ochotę, to zapraszam do lektury.

Mogą mnie nawet łamać kołem, nie przyznam się w tym przypadku do żadnego zapożyczenia. Yappa Yerda 'Olego wymyśliłem jakieś 10 lat temu z własnej i nie przymuszonej inicjatywy. Nie znajdując wówczas dla niego żadnego sensownego zastosowania, kilkakrotnie puściłem go do sieci w różnych sytuacjach. Jeśli ktoś stworzył taką  postać wcześniej, to były to, co najwyżej kreacje alternatywne :)

"K...wa" to dość niecenzuralne słowo, używane potocznie w roku 999 999 p.n.e. Abso(k...wa)lutnie nie ma nic wspólnego z naszą poczciwą, współczesna "kurwą" i nie należy tych dwóch zwrotów utożsamiać. Wolałem jednak wykropkować, gdyż nawet w czasach prehistorycznych był to zwrot wybitnie  mało salonowy i nie chciałem zaśmiecać opowiadania wulgaryzmami.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------
zwróć uwagę na historie opowiadane przykładowo w filmach:
czy to bajka, western, sensacja, science-fiction, kostiumowy - wątki są podobne

Jeśli masz na mysli tanie produkcje, klasy B, C i niższych, to oczywiście :)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
a z drugiej strony brunett&cooper zarzuca mi nieprawdopodobieństwo w tym, że facet w garniturze mógłby zafascynować się sprzątaczką (która nie dość, że jest młoda i ładna, to jeszcze wychowana wśród Seksualitanek)
/czyli podróże międzyplanetarne są już bardziej prawdopodobne? bo podział na ludzi na kasty jest wieczny?/


No, ja nie uważam, że facet z biura nie mógłby się zainteresowac sprzątaczka, która realizuje jego fantazje seksualne... Inna rzecz, że cała sytuacja jest wybitnie papierowa, jeśli rozumiesz, co mam na  myśli. Do lotów kosmicznych można podejść z dystansem, ustalając, że istnieje jakiś  tam ultrahiper napęd i już. Natomiast gorzej z relacjami międzyludzkimi. Jeśli zrobimy ze wszystkich bohaterów  opowiadania idiotów (a tak niestety dzieje się tutaj), to całość staje się niestrawna dla kogoś, kto idiotą się  nie czuje :)

Zależy które :) A poza tym, Rycheza w ten sposób, ocaliła je dla Kazika Odnowiciela, który dzięki temu, zdołał przywrócić do życia organizm, zwany państwem polskim.

@ Fasoletti – słowa waszmości są niczym głos trąb tryumfalnych. Wielkie dzięki za pochlebne opinie. Muszę jeszcze dopracować szyk słów w zdaniach. Nie zawsze udaje mi się zachować dobry rytm, przez co całość gorzej się czyta.

@ niezgoda.b. - Rycheza wcale aż tak nie narozrabiała... ot, zabrała insygnia koronne po wykastrowanym Mieszku II, do Niemiec... ale Kazimierz Odnowiciel przywiózł je na powrót do kraju :)

To może na pocieszenie, albo ku przestrodze raczej, dam Ci taką radę. Wprawdzie rzecz jest o muzyce (w szczególności o wokalistach), ale... Nie pamiętam już, który muzyk to powiedział, w każdym razie powiedział tak: „Jeśli chcesz, stojąc na scenie, wzruszyć publikę do łez, to samemu nie wolno Ci płakać. Bo jak zaczniesz szlochać do mikrofonu, to zrobi się z tego niesmaczna błazenada. Jeśli tylko masz dobre przesłanie, to musisz je wyartykułować z kamienną twarzą, a wtedy ludzie padną na kolana." Mniej więcej, tak to szło i przy odrobinie wyobraźni da się to podciągnąć pod literaturę. Jeśli masz do przekazania coś dramatycznego, to Ty już sam nie dramatyzuj. Staraj się przekazać to w możliwie prostej formie. Jak zaczniesz natomiast piętrować ten tragizm, to wyjdzie Ci dokładnie to, co właśnie wypociłeś, czyli breja literacka. Najważniejszy jest dystans do tego, co się pisze. Sam też czasem przesadzę, coś tam mi się wymknie, nikt nie jest święty. Wszyscy się uczymy. Ale Ty nafaszerowałeś to krótkie opowiadanko taką dawką bólu i szlochu, że starczyłoby na całą trylogię sienkiewiczowską :)

Ej, no, akcja to tu akurat jest! I fabuły nie brakuje, ani klimatu. Nie wiem, jak tam z polszczyzną, bo sam korzystam z usług zaprzyjaźnionej korektorki. Wydawało mi się, że widzę kilka błędów, ale mogło mi się wydawać :) No i oryginalne dosyć. Jestem, na TAK :)

Popłakałem się... Nie, no, takiego czegoś:
„- Och Vito - powiedział Kyle czując kolejne łzy spływające po jego policzkach - tak mi przykro. Zawiedliśmy tylu ludzi.
- Nie martw się - odparł Vito który również uronił łezkę która błyszcząc w słońcu spłynęła po policzku"
to nie dają chyba nawet w telenowelach kolumbijskich...

Taaa... z rolniczej planety pochodził, powiadasz. Ja miałem kiedyś zioma z bartniczej. To w tym samym sektorze. Albo pół sektora dalej.
Dalszą część tekstu przeleciałem już dość pobieżnie. Kolego, jeśli miałeś w zamyśle, że świat zapłacze nad tragicznym losem Twoich bohaterów, to powiem tak: jak ktoś ma wyrafinowane poczucie humoru, to nie tylko zapłacze, ale i posika się ze śmiechu. Mnie tylko trochę zemdliło. Przykro mi, ale to bezwzględna grafomania do potęgi „n".

Znaczy tak: chcę napisać opowiadanie, ale za cholerę nic mi nie przychodzi do głowy. Ale koniecznie chcę. Zaczynam więc pisać o tym, że nic mi nie  przychodzi do głowy. Mało. Wymyślam więc rozdwojenie jaźni i zaczynam rozmawiać ze sobą, o tym że nic mi nie przychodzi do głowy. Już jest pół opowiadania. Rodzę w  mękach kolejną osobowość i kontynuuję twórczą rozmowę  na trzech o niemocy twórczej. Nobla mu dać :)

Walterze, któremu rzekomo poskąpiono imienia - 'pośrodku' to dziura wypalona w ziemi, gdyby coś się tam kiedyś mogło spotkać nie byłoby tylu nieporozumień

Nic mi nie wiadomo o imieniu. Natomiast w nicku mam mienie :)

Na temat genezy imienia Dago, oraz w ogóle jego wiarygodności, napisano już wiele, począwszy od tego, że watykańska kopia dokumentu „Dagome Iudex” (oryginał nie istnieje) mogła być po prostu niedokładnie przepisana (wówczas z połączeń dwóch pierwszych wyrazów wychodzi coś innego – nie pamiętam już, co), poprzez teorię, że Mieszko przyjął to imię na chrzcie, na cześć św. Dagoberta, powszechnie czczonego wówczas w Niemczech, skończywszy na hipotezie, że Mieszko pochodził od wikingów. Z kolei „Dagon”, to zdaje się, jakiś bożek ze wschodu. Nie spotkałem się w literaturze historycznej z utożsamianiem Mieszka z taką formą tego imienia. No, ale oczywiście nie czytałem wszystkiego, więc jeśli masz jakieś konkretne argumenty w obronie swojego stanowiska, to chętnie się z nimi zapoznam. Jeśli chodzi o wielkość okien w architekturze romańskiej to podyktowana była ona przede wszystkim obronnym charakterem nawet budowli sakralnych. Świadczą o tym również niezwykle grube mury. Tam, gdzie można było odpuścić sobie ten warunek (za którymś tam murem), kolejnym argumentem dla małych okien była właśnie bardzo wysoka cena szkła. Technologia wytwarzania większych szklanych tafli rozwinęła się w Europie (konkretnie w Normandii) dopiero pod koniec XIII w. Nawet i wtedy, a w szczególności w X w. na szklane okna stać było tylko największych bogaczy. Szkło było kruche, tym samym nie opłacało się inwestować w duże okna. Ograniczenia konstrukcyjne, o których wspominasz, nie istniały. Bez problemu można było wyposażyć każdy budynek w dowolnie dużą wnękę okienną, tyle że nikomu nie było to do szczęścia potrzebne. Pozdrawiam.

Nieco wyuzdane, a jeśli już o tym mowa, to niestety język polski jest wyjątkowo ograniczony, jeśli chodzi o nazewnictwo zarówno organów płciowych, jak i aktów seksualnych. Do wyboru mamy w zasadzie albo infantylne zdrobnienia, albo wulgaryzmy, albo nazewnictwo medyczne. Dlatego uważam, że jeśli ktoś porywa się na wplecenie do fabuły intymnych szczegółów, to powinien być na tyle dobrym szermierzem słowa, by mieć świadomość, że nie sprzedaje czytelnikowi ciężkostrawnej brei. Niestety, słownictwo użyte w tym opowiadaniu nadaje się jedynie do podrzędnych opowiadań erotycznych. Cała reszta, natomiast balansuje na granicy stereotypu: „był sobie rycerz, pokonał smoka, uwolnił księżniczkę, a potem żyli długo i szczęśliwie".

Hmm... Co najmniej o jeden wulgaryzm za dużo. Końcówka trochę zawiodła, ale najwyraźniej większość z nas cierpi na tę samą chorobę: zaczynamy pisać bez wizji zakończenia, a potem, co będzie, to będzie :) Ja sam wielokrotnie obiecywałem sobie zrobić plan ramowy przed rozpoczęciem pisania, lecz nigdy mi się to jeszcze nie przytrafiło :) Znalazłoby się kilka drobnych błędów, ale, myślę, że nie warto ich wytykać. Z pewnością w papierowej NF, minimum kilka razy w roku można natrafić na opowiadanie stojące na dużo gorszym poziomie, niż to. I to byłaby z mojej strony zasadnicza część komentarza. Jest nieco komiksowe (a nawet nieco więcej, niż „nieco"), lecz nie jest to błąd w żadnym wypadku, a jedynie rodzaj stylistyki. Dosyć szybko wciąga i momentami zaskakuje. No, dobre, po prostu dobre.

Taaa... Ale napisany głównie dla tych „smakoszy", którzy znają na pamięć trylogię Sienkiewicza, „Ślimaka na zboczu" Strugackich, „Niezwyciężonego" i „Dzienniki Gwiazdowe" Lema, Oraz oglądali „Potwory i S-ka" i przynajmniej jeden odcinek japońskiej „Załogi G". Czyli w zasadzie napisałem to dla siebie :)

A to witaj w klubie :) Dla rewanżu możesz zerknąć na moje opowiadanie "Nieprzezwyciężony". Dopiero, jak je zamieściłem, to zorientowałem się, że dla kogoś, kto nie zna wszystkich książek i produkcji filmowych, do których się odnosi, będzie tylko nieczytelną mieszaniną stylów i bezsensownych wygłupów :)

a mie porószyło dogłembi. Człowiek hce żócić palenie nie morze wie rze jusz coś zile z nim jedzie samo własnyh śłah do żpitala. Pilengiarka go niesie na plecah on potem widzi Boga i Szatana i wie rze mósi żócić palenie i kupuje gume antynikotowom. Bardzodobre hłopie ty nie słóhai ich pisz dalei,

Jeśli kluczem jest sama parodia Wiedźmina, to mnie nie przekonuje. Chyba, że wplecione są tu jakieś inne powiązania, których nie znam. Wtedy będę w stanie zrozumieć. Nie tak dawno popełniłem podobny błąd: napisałem parodię z alegoriami do wielu utworów, wychodząc z założenia, że wszyscy muszą je znać :)

Cienki ten wiedźmak, że dał się zahipnotyzować. I w ogóle, to o kim jest to opowiadanie? O cienkim, jak bakteria Gerardzie, czy o Ch.J.W Diabłolicy? Nic tu się kupy nie trzyma. Kilka humorystycznie skonstruowanych zdań. Całość - bez koncepcji.

Dobre opowiadanie, ale ciekawsze byłoby, gdyby np. wylądował tam z kozą :)

Qrdę, dostałem ten "Czaropis", próbuję się za to wziąć, ale... napiszę szczerze: nie wiem, na ile to zasługa tłumacza, lecz język, którym zostało to napisane, trochę mi zalatuje różnymi takimi książkowymi wersjami "Gwiezdnych Wojen". Luke wstał. Luke pobiegł. Luke strzelił. :/

Jeszcze jedno: nie rozumiem Twojego stwierdzenia, na wstępie, że to bardziej publicystyka niż opowiadanie. Moim zdaniem jest dokładnie na odwrót :)

To jest... dobre :) Chociaż zakończenia nie są Twoją mocną stroną. Ciekawa wizja totalitaryzmu przyszłości, władzy nakazującej obywatelom liberalizm. Oczywiście masa z tego już kiedyś, gdzieś była (vide: Orwell i setka następców), niemniej dają się zauważyć świeże elementy. Również dawny bohater, wynalazca czegoś, co stało się podwalinami totalitarnej władzy, a dzisiejszy przywódca podziemia, wydaje się znajomy, gdyż motyw ten powielano już wielokrotnie. W środku opowiadania jest pomieszanie chronologii fabuły. Zamierzone, jak sądzę, lecz raczej wprowadzające chaos. Moim zdaniem lepiej by to wyglądało, gdyby jednak szło we właściwym porządku. Gdybym mógł oceniać, ocena byłaby wysoka :)

Może i nie seminarium, ale skoro umiejscawiasz akcję w konkretnych czasach, to warto byłoby dopracować pewne szczegóły. Szkło było wówczas cholernie drogie, więc wszystkie budowle stylu romańskiego charakteryzowały się małymi oknami. Może to i szczegół, ale dla mnie równoznaczny z tym, jakby dać słowiańskim wojom do rąk muszkiety, wynalezione kilka wieków później. Na temat słonecznego kamienia nie wypowiadam się, gdyż akurat ta historia, tudzież legenda jest mi nie znana. Wolę zabierać głos na temat czegoś, o czym mam jakieś pojęcie. Natomiast, jeśli nie życzysz sobie krytycznych uwag, to wystarczy pod opowiadaniem umieścić wzmiankę: "żadnej krytyki - dozwolone wyłącznie oklaski" :)

Gdy patrzę na powyższą dyskusję, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prawda, jak zwykle leży po środku :)

Język już lepszy, niż w pierwszej części. Nie bardzo tylko wiadomo, skąd to cudowne odrodzenie (no, ja wiem, że z kamienia, ale do mitologii chrześcijańskiej pasuje to, jak do świni siodło). Jeśli chodzi o „wielkie okna i drzwi" kościoła, to zwracam uwagę, że w budowlach romańskich akurat okna były małe. Poza tym czyta się lepiej, niż (słabo moim zdaniem udaną) pierwszą część.

No to ja niestety trochę się poznęcam, ponieważ jest nad czym. Pierwsza rzecz: imię naszego władcy. O tym, że Mieszko przyjął na chrzcie imię Dago, co było prawdopodobnie od germańskiego „Dagobert", wiemy w zasadzie z dokumentu „Dagome Iudex". Formy Dago i Dagobert mają więc potwierdzenie w historii. Forma „Dagon" nie ma żadnego potwierdzenia. Dalej: „plemię Rus" należałoby zmienić na „plemię Rusów", albowiem byli to Rusowie, a nie „Rusy". Również takie głębokie zapatrzenie na chrześcijaństwo i strach przed pogańskimi demonami nie odzwierciedla niestety klimatu tamtych czasów. Jeśli komuś wydaje się, że w roku 981 byliśmy już krajem chrześcijan z dziada pradziada, to jest w grubym błędzie. Owszem, w stołecznych grodach (Gniezno, Poznań) zachowywano pozory (pozory, powtarzam), lecz ci ludzie urodzili się poganami i niemal wszyscy hołdowali starym praktykom aż do śmierci. Co znamienitsze rycerstwo przyjmowało chrzest i obwieszało się krzyżami, lecz trzeba pamiętać, że ponad 90 % społeczeństwa jeszcze przez co najmniej stulecie nie miało zielonego pojęcia, o co w tej nowej wierze chodzi. Bardzo mało przekonująca jest użyta w opowiadaniu „staropolszczyzna". Dodatkowo, kilka błędów, typu „Więcej nie pamiętał. Widok przesłoniła mu ciemność. Wiekuista ciemność". To znaczy, że co? Umarł i nie pamiętał, co było dalej? Zastanawiające, bo zarówno PAMIĘTAĆ, jak i NIE PAMIĘTAĆ można tylko w przypadku, gdy się jeszcze żyje. No i szczerze mówiąc, cała fabuła części pierwszej wali na kilometr „Trzynastym Wojownikiem". No dobra, nie pastwię się już. Zobaczę, co słychać w części drugiej :)

Chylę czoła. Świetna konstrukcja. Sama tematyka warta szerszej formy. Trochę kalejdoskopowo przemykają poszczególne sekwencje. Śmiało można to rozpisać na nowelę. Jeśli chodzi o nazwę urządzienia, to faktycznie nie najszczęśliwsza. Może bardziej adekwatny byłby "memotyp", chociaż jakoś tak ubogo brzmi :)

Z racji, że przeczytałem, to też coś napiszę. Tylko co? Ba! I tu leży pies pogrzebany. Nie wiadomo właściwie, co myśleć o tym opowiadaniu, będącym jakby zbitkiem impresji, albo jedną wielką impresją, bez cienia akcji. Napisane poprawnie. Jeden, bodajże błąd ortograficzny, wspomniany powyżej. Tyle, że na koniec przydałoby się coś mocniejszego, co wynagrodziłoby czytelnikowi całościową monotonię. Ja rozumiem, że to jest, jakby na faktach, ale skoro nic konkretnego się nie wydarzyło, to możnaby potraktować to, jako inspirację i wymyślić coś z polotem :) Od czego jest wyobraźnia? Nie mogę jeszcze oceniać, więc nie powiem, ile bym dał :)

Kilka słów wyjaśnienia:
Powyższe opowiadanie było już publikowane w pierwotnej formie na serwisie opowiadania.pl, czy jakoś tak. Po 3 dniach wycofałem je, więc chyba nawet nikt go nie zdążył przeczytać, wzbogaciłem o drobny wątek fantasy i wysłałem na  konkurs "Swietlne Pióro". Był to konkurs na opowiadanie s-f i odbywał się w okolicach marca br. Mam, niestety wrażenie, że ów wątek fantasy jest jednak zbyt słaby, by można było zakwalifikować to opowiadanie do fantastyki. Jest to przede wszystkim opowiadanie historyczne, trzymające się dość ściśle faktów. Oczywiście interpretacja tych faktów jest już czysto autorska i jestem wręcz pewien, że wielu historyków zarzuciłoby mi ich przeinaczenie. To tyle :)

Sorry, że jeszcze tu bazgrzę, ale chciałbym podzielić się taką refleksją: Ja tego opowiadania (w sensie, że mojego), za jakieś wybitne nie uważam. Tak, prawdę mówiąc, to już jakieś dwa tygodnie po opublikowaniu zacząłem w ogóle żałować, że je wysłałem. W zasadzie składa się z kilku fajnych momentów, połączonych dość nieudolnie w bardzo chwiejną fabułę. Zresztą, limit znaków sprawił, że sporo pierwotnego tekstu "pojechało do Koszalina". Podejrzewam, że jury wzięło pod uwagę te "momenty", bo całość, to niestety jest "plaża" :) Dużo większe nadzieje miałem z zamieszczonym wcześniej (konkurs "Funky Koval") opowiadaniem "Nieprzezwyciężony", które uważam osobiście za  lepsze. Problem jednak w tym, że użyłem w nim (jest to parodia) wielu odniesień do dzieł zarówno książkowych, jak i filmowych. Popełniłem, tym samym, kardynalny błąd, bo dla kogoś, kto nie zna danych tytułów, rzecz jest w zasadzie nieczytelna i chaotyczna. Wprawdzie i za to opowiadanie zostałem nagrodzony, jednakże fakt, że było tylko sześć opowiadań konkursowych i nagrodzeni zostali wszyscy, za udział, pomniejsza zdecydowanie wartość wyróżnienia. Cóż, mogę się tylko cieszyć, że moje dwa pierwsze opowiadania, zamieszczone tutaj, przyniosły mi dwie nagrody. Z racji, że mam niejaki dystans do własnej TFUrczości, wolno mi mieć nadzieję, że już niedługo dam z siebie coś więcej :)

No! No, tera, to taaaaak, tera, to taaaak :D W prawdzie mienia nadal nie posiadam, ale mam już piórko :) Dajcie mi jeszcze kawałek węgla, a prześcignę mistrza Zina :)

Ale piórka faktycznie nie ma... To tak, jakby mi wasza miłość powiedział: konia ci dam, a rzędu nie. To po co mi taki koń, bez rzędu... :/

Trochę późno dowiedziałem się o wyróżnieniu. Dzięki serdeczne i gratulacje dla całej reszty. Ostrzegam tylko lojalnie, że potraktuję to, jako zachętę do dalszego pisania ;)

Fabułę rzeczywiście wymyśliłem na poczekaniu, przyznaję się bez bicia. Obraz smoka-kloszarda to po prostu zamierzony kontrast dla całej rzeszy smoków dysponujących nadmiarem polotu. Jeśli chodzi o bezpośrednie zwracanie się narratora do czytelnika, to osobiście nie uważam tego za błąd. Choć oczywiście nie każdemu musi się to podobać. Wielu mistrzów literackich stosowało taką formę narracji, z Bułhakowem na czele. Tak, czy inaczej, ja sam nie zamierzam bronić tego opowiadania, gdyż nie uważam go za coś wybitnie porywającego. Ot, po prostu - jeszcze jeden trening "ręki i pióra". Chociaż oczywiście cieszą mnie pochwalne wypowiedzi. Gdybym miał sam skomentować własną twórczość, to z pewnością pojechałbym z dużo ostrzejszą krytyką :)

Nagroda, czy komuś przypadnie do gustu, czy nie ( recenzje zebrała dość dobre) będzie opatrzona ładnym dokumentem, potwierdzającym zwycięstwo w konkursie. Zwycięzcą zostanie ten, kto w jednym poście wymieni wszystkie tytuły, które stanowią sedno konkursu.

Olsztyn, proszę państwa :) Gubienie się w domysłach w tym przypadku nie zrodzi legendy :) Byłem tam dziś, no i cóż... Na peronie czwartym nie ma wydzielonego miejsca dla palących. Ale przecież puszczamy tu wodze fantazji. Może było kiedyś? A może istnieje w innej, równoległej rzeczywistości?...

Właściwie to już się do tego zabierał (dlatego zrzucił kamuflaż), tylko uprzedzili go czarnoksiężnicy. Wszystko byłoby prostsze gdyby nie limit znaków :)

Na mocy traktatu pomiędzy smokami i czarodziejami nie mógł używać magii do celów innych niż kamuflaż. Jest to zawarte w tekście :)

Nowa Fantastyka