Profil użytkownika


komentarze: 619, w dziale opowiadań: 448, opowiadania: 225

Ostatnie sto komentarzy

Hej, hej. Dwa średniej dugości teksty do redakcji przyjmę ;)

Nareszcie moja fascynacja filmami found footage do czegoś się przydała;)

 

No to teraz growo. 

 

That’s the way to show those bastards! I mean good hit, sir!

 

Tak wykrzykiwał z entuzjazmem jeden z bardziej pociesznych pomagierów w historii gier komputerowych. Kiedyś grali w to chyba wszyscy. 

Trochę jak z filmu “Kronika”, ale nie pamiętam, czy oni latali tam aż tak wysoko…

 

Ta,  latali ;)

Hej, kronosie!

 

Czyli że za szybko? Ech, chciałem załatwić sprawę raz, dwa, co by się chłopak nie męczył:) Zresztą kto wie, może pocałunek księżniczki odwróci jeszcze moc złego czaru?:)

 

Dzięki za odwiedziny i miłe słowa, pozdrawiam!

Hej!

 

Trochę ten tekst jest jak pokaz fajerwerków zorganizowany bez okazji. Człowiek zawsze z przyjemnością popatrzy, ale pytanie “po co?” psuje zabawę.

 

Albo drugie wrażenie; ten tekst jest jak spadanie ze schodów w operze mydlanej. Wiadomo że to narzędzie do zwrotu akcji, ale na przestrzeni dziejów rozrosło się do niemal samodzielnego bytu, razem ze swoistą dramaturgią i wariantami osobowymi (można solo lub w duecie). I ten nasz bohater też tak spada. Widowiskowo, efektownie, z udziałem osób trzecich, z wachlarzem emocji i pytaniami o sens własnej egzystencji. Tylko jakoś tak niewiele dla mnie z tego wynika, bo tak jak poczynaniom bohaterów oper mydlanych raczej się nie kibicuje (ważne przecież czyje to dziecko lub kto wybudził się ze śpiączki), tak i tutaj problem stojącego na szczycie świata bohatera raczej jest mi obojętny. Czy ze skazą będzie piękniejszy? A czy jeszcze piękniejszy może być? Cóż, dylemat trochę jak z filmów o Dereku Zoolanderze.

 

Czyli patrzę w niebo, podziwiam, ale chciałbym też, żeby stało za tym coś więcej.

 

Pozdrawiam:)

Powiem szczerze (choć to niepopularne, a na dłuższą metę szkodliwe); to jedno z opowiadań, które eksploatuje nieco już “zmęczony” mechanizm z cyklu “myślał, że on ich, a tak naprawdę to oni jego”, no i w ogóle “już to gdzieś widziałem”. Niemniej mamy tu i ciekawy pomysł i, co podobało mi się najbardziej, sznyt bliskiej sercu swojskości ucieleśnianej przez naczelnika Pakułę. Razem tworzy to bardzo przyjemny miks, dla którego, jak to się mówi w nowomowie, jestem na tak;)

Hej, hej.

 

Jakaś straszliwa infekcja złożyła mnie na cały weekend do łóżka, ale pomału odbijam się od dna niemocy:)

 

 Ja wiedziałam, że stan zakochania jest szkodliwy i może zagrażać życiu. Może jeszcze da się chłopaka odratować…

Dzięki Finklo, za odwiedziny i klika! Odratować chłopaka, kto wie? Mówią, że nadzieja umiera ostatnia, ale doświadczenia podpowiada, że najlepszym lekarstwem na zakochanie jest kolejna miłość, więc chyba to taka studnia bez dna. Raz wpadniesz to już lecisz i lecisz. Prosto do piekła;)

 

Hej, Outta!

 

No, to ja miałem się odnosić do Twoich uwag a propos redagowanego przez Ciebie tekstu, a Ty możesz teraz do moich, bo znalazłem w nawale obowiązków kolejny krotki moment, przeznaczony na to, aby coś czytnąć na stronie ;

Ani trochę się temu nie dziwię. Do niczego trudniej mi się nie zabrać, jak za podobne poprawki. Jeśli jeszcze tekst świeży to pół biedy, a jak dawniejszy o wracać do niego nie chce się wcale;)

 

Boska fizis, owszem, to wielka zaleta, ale Klara należała też do osób, których każdy oddech istnienia służył zgłębianiu posiadanej pasji, a nic tak nie pociąga mężczyzn, jak kobieta skupiona na celu.

Usuń to “istnienia” a zrobi się mniej pretensjonalnie :)

 Ciekawa uwaga. W znaczeniu że ja te granice pretensjonalności przekraczam często bezwiednie, a każde narzędzie warsztatu warto stosować świadomie i po wykonaniu kalkulacji na chłodno. 

 

No i w ogóle cała ta “poetyckość”, o której słyszę przy niemal każdym opowiadaniu (do znudzenia nie raz), wynika chyba z ciut większego, niż pozwala na to wyporność przeciętnego czytelnika, zamiłowania do formy. W każdym razie na poezji zupełnie się nie znam, ale fakt, tu momentami pozwoliłem sobie “popłynąć”, ale przecież uczucie, gładka strofa, żeni to się przecież, nie?:)

 

Brigitte Bardot miesza się z wyniosłą dumą Claudii Cardinale

Zmuszasz młodszą młodzież do googlania ;)

Fakt, ale uznajmy to za element edukacyjny opowiadania;) 

 

Odnośnie zawartości fantastyki to mogę jedynie podpisać się pod tym, co napisała Finkla. Dziękuję bardzo za to, że w kilku słowach wyłożyłaś to, co mi jedynie kręciło się gdzieś na granicy świadomości;)

 

Pozdrawiam was serdecznie:)

 

Hej, fmsduval!

 

Miło że wpadłeś. Myślałem już, że teraz wszyscy siedzą na tym Discordzie, czy jak to się nazywa;)

Czekam na zmasowany ogień krytyki;)

Przepraszam, bruce, nie myślałem o tobie. Odniosłem wrażenie, że między wierszami tego, co pisalu chłopaki pobrzmiewa chęć trącania trupa kijem, ale mam nadzieję, że się myle, bo tej osvaldowej odyseji chyba mamy już wszyscy dosyć. Pozdrawim równierz!

Czyli wojna z Osvaldem ma teraz wymiar korespondencyjny? Dziwactwo, że ujmę to delikatnie. Serio portal musi być w dużym dołku, jeśli jednemu spryciarzowi z nieczystymi intencjami udało się wywołać odbijające się tak silną czkawką zamieszanie.

Cholera, to samo miałem wczoraj napisać, ale zdawało mi się, że Gins Davies tam nie grała…

Dobra, bo zaczynam się już gubić, gdzie dałem klika, a nie skomentowałem, a gdzie skomentowałem, a zapomniałem kliknąć…

 

Superbohaterstwo bez trykotów bardzo mi się podoba – podobne było u Krokusa, ale tu jest pokazane szerzej, z podporą w postaci rysu s-f i drobiazgów typu problem relacji śmiertelnik-nieśmiertelny. Sporo jak na kilka k znaków, plus do tego fajerwerki superbohaterskich akcji bohatera. Bardzo to wszystko fajnie zagrało. Jedyne, co mnie ubodło, to że chinole złapali go ot tak. Trochę to było zbyt proste, jakby na ten jeden element zabrakło Ci pomysłu. Niemniej tekst i tak jest znakomity. Przemyślany, smacznie podany (piłka wodna, świetny drobiazg), wprawia w tę szczególną zadumę nad tym, co właśnie się przeczytało.

 

Pozdrawiam.

Forma jest mocno skondensowana i mam wrażenie, że kapkę monotematyczna

W sumie tak, niemniej jakość warsztatu zadecydowała o przyjemności lektury. Po czasie przyszło mi do głowy, że dużo w tym Beksińskiego, nawet jeśli nie celowałeś w te stronę, to ja wyobrażałem to sobie w tych kategoriach estetycznych.

Szczerze jak na spowiedzi: dobrze mi się to czytało, ale o czym czytałem, nie mam pojęcia. Sny to dość ślizga substancja, lepienie z ich literatury zaskakująco często przynosi umiarkowane rezultaty. Wymaga bardzo wiele wysiłku, aby zrozumieć sens własnych snów, sens cudzych zdaje się być poza zrozumieniem, lub tkwić gdzieś na granicy psychoterapii. 

Teraz klik, komentarz potem.

 

I przychodzi potem.

Dobry tekst. Niby wychodzisz od tego, co wszyscy znamy (i lubimy), ale nie ma tu mowy o “przemęczonych” pomysłach, które “już gdzieś widziałem”. Jest świeżo, jest bardzo dobra narracja (mieszana), krótkie scenki niosą maksimum treści przy wykorzystaniu minimum znaków. Czego chcieć więcej?  Można oczywiście zapytać o nieproporcjonalny wymiar kary w stosunku do winy i jak to się ma do owej odpowiedzialności bohaterki, ale czytelnik nie ława sędziowska i całym serduszkiem jest po stronie dziewczyny.

Przekleństwa całkowicie zbędne. W zasadzie, poza ostatnim, nawet nieuzasadnione. 

Hej, Koalo!

 

Dzięki za pozostawienie śladu swej misiowej łapki;)

Hej, Fascynatorze!

 

Dzięki, że tu zajrzałeś. Te Olendry, Olędry czy Holendry to często nazwy zwyczajowe, nie administracyjne, ale jeśli pochylić się nad mapą znajdziesz takie i na Mazowszu. Osadnictwo holenderskie sięgało w dolinie środkowej Wisły gdzieś do wysokości Dęblina, a było i w dolinie Bugu, Narwi i zdaje się jeszcze gdzieś na bagnach Polesia. Ogólnie przypomniałeś mi, że ta broszurka z tekstu miała się nazywać “Inwazyjne gatunki rośli w dolinie środkowej Wisły”. Może by jeszcze zmienić…

 

Hej, avei!

 

Ładny tekst, porządnie napisany, niespodziewanie się kończący. Choć sama historia wydaje się dość prosta.

Dzięki ogromne. Historia jest prosta, jak pierwsza miłość, cóż począć;)

 

Trochę to kłopotliwe jak autor już w pierwszym komentarzu musi się tłumaczyć, co miał na myśli, ale słusznie zwracasz na rzecz uwagę. Rola świadomości działania bohatera (a raczej jej braku) jest tutaj kluczowa, niemniej bohater świadomie decyduje się na podjęcie działania w ciemno. To “gotowy na więcej niż mu się wydaje” znaczy w kontekście dalszych wydarzeń tyle, co “gotowy na poniesienie konsekwencji decyzji, której skutków nie potrafi przewidzieć” (a takich decyzji nie podejmuje się bez odpowiedniej motywacji – tu zakochania). Te skutki są oczywiście przerysowane, ale bez nich nie było by dramaturgii i w ogóle opowieści:)

Obcość odczytujesz oczywiście właściwie.

Pozdrawiam również!

 

Hej, bruce!

 

Najpierw chciałem napisać coś ujmującego, ale ten skręt w kierunku czarnego humoru tak kusił:) Nie wiem, chyba im jestem starszy, tym co raz mniej poważne rzeczy mnie cieszą:)

Szukałam w necie, nazwy nie znalazłam, ale domyślam się, że to wspaniała roślina. :)

Z pewnością:) Na szczęście ją zmyśliłem, a na nadwislańskich łąkach natknąć się można co najwyżej na podchmielonych wędkarzy:)

Niezwykły pomysł, szczególnie na ten konkurs. :) Dobry czarny humor nigdy nie jest zły. :) 

Bardzo miło mi to słyszeć, bo z tymi pomysłami to ostatnio u mnie bardzo słabo. Na szczęście magia portalowych konkursów zadziałała i na ostatnią chwilę coś tam przyszło do głowy.

 

Dzięki za klika i pozdrawiam także!

 

To jest ciekawa kwestia, przedwczoraj Clarkesworld Magazine tymczasowo całkowicie zamknęło wysyłanie treści przez użytkowników, z tego właśnie powodu, że masowo dostają treści generowane przez AI.

Naprawdę? Świat się kończy…

 

Imho należy wpisać w regulamin, że treści generowanych przez AI nie przyjmujemy.

Dwa plus popieram.

Ech, dziewczyno, ależ ty masz talent. Co tu gadać, miód na serce. Nie wiem, nie ma się tu chyba co rozwodzić, bo to jest dojrzałe, świadome pisanie, które się po prostu chłonie. Zaznaczę, że strasznie mi się podoba jak Twoja narracja jest zbalansowana. Bez przechyłów w którąkolwiek ze stron, tylko opowieść. Coś wspaniałego.

 

Może tylko tytuł przywołuje niezbyt pożądane skojarzenia. Jeśli mógłbym wybierać, wolałbym Zagłada.

 

Pozdrawiam cieplutko:)

wiesz, faktycznie rozważałem, czy tam pełnoprawnej flachy nie wsadzić, ale te małpeczki i reklamóweczki tak mi się podobały, że zrezygnowałem.

Tak to czasem jest, że człowiekowi coś się przyklei i musi zostać w tekście. W którymś opowiadaniu zostawiłem zdanie gwałcące gramatykę, bo tak mi się podobało:)

 

A że małpka to takie od 100 do 200 ml, to powiedzmy, że jednak mu coś niecoś zostało. W końcu jest tag “absurd”, nie? :P

Zamykając temat alkoholowych pojemności to jeśli krążymy w okolicach transformacji, to mogła by się tu znaleźć klasyczna ćwiarteczka. Zdaje się że unia odebrała nam ten element dziedzictwa narodowego, zastępując ponurą dwusetką (a rasowe zero siedemdziesiąt pięć podłym zero siedem), ale to tak na marginesie.

 

A przechodząc do rzeczy. Przez większość czasu lektury miałem ochotę napisać, że trochę za bardzo przefajniona ta Twoja fraza. Trochę jak z sitcomami, gdzie każde zachowanie, każdy tekst wypowiadany przez bohatera to osobny żart, tak że bez przyjęcia odpowiedniego nawiasu nie sposób czegoś takiego oglądać – choć to nie najlepsze porównanie, ale ten efekt “za bardzo” jakoś mnie tu uwierał. Potem przeżarło się i popłynąłem. I siadło jak cholera. Bardzo dobry tekst. Przemyślany, podany lekko i z przekąsem. Jest tu to Jarmushowe gadanie o dupie marynie, w którym nagle więcej prawdy o życiu, niż w uczonych księgach. Końcówka miód. Bardzo dobre pisanie.

 

Jeszcze raz się zedytuję… 

 

Choć jeśli miałbym zgadywać, na konkurs pod jakim hasłem to napisałeś, to na “obcość” bym nie wpadł;)

 

Niezupełnie tak. W owych czasach najmniejszą pojemnością było 375ml, i to nazywano “małpką”.

Obecnie w sprzedaży są 200ml i 100ml – obie pojemności jako “małpki”…

Fascynatorze, faktycznie mogło tak być.

 

Ale teraz “małpka” na 200? Co kraj to obyczaj;)

Tego ostatniego klika to się jednak najfajniej daje. Czuć moc:) A z komentarzem przyjdę potem.

 

No i jestem.

Strasznie mi się podoba, jak to jest napisane. Jakoś ta kwestia cyklopowa mnie ominęła, ale w żaden sposób nie odebrało to przyjemności z lektury. Trochę mi się przypomniał Drugi najazd marsjan, a trochę coboldowe Życie Lothara Greinholtdza (może przez tę szkołę). Bardzo dobry tekst, choć czemu mu się to samo, nie mam pojęcia:) 

Wrócę tu jeszcze z kilkoma słowami, bo ostatnio pisałem z telefonu, a to potworna udręka.

 

Chyba nie znam Twoich poprzednich tekstów, ale kojarzę, że eksploatujesz tę japońską dziwaczność i tutaj to fajnie zagrało, bo już na początku lektury odniosłem wrażenie, że wchodzę na dobrze przygotowany grunt, że zabierasz mnie gdzieś z premedytacją. Rasowo prowadzisz narrację, fajnie grasz kilkoma elementami (ślad, muchy, schody) pokazując nam “przemianę” bohatera (jego przejście od do).

 

W końcu zamknąłem wszystkie okna i siebie w domu, zdany na dostawcę mleka.

Mi także to zdanie zgrzytnęło, bo znienacka wskoczył ten dostawca mleka.

Moim zdaniem właśnie takie zagrania robią w tym tekście robotę, decydują o jakości narracji.

 

Ogólnie, jak już pisałem, bardzo satysfakcjonująca lektura.

 

Pozdrawiam!

 

bo taka jest tu narracyjna intencja autora (…) i nie umiałem tego zrobić inaczej

Ech i właśnie o to mam największy żal. Że nie spróbowałeś. To znaczy ze struktury tekstu jasno wynika, jakie przyjąłeś założenia i założenia te sprawnie zrealizowałeś, tylko że to były założenia minimum, nie przystające do tego jak fajnie budujesz nastrój opowieści itd. No przyznaj sam, jak takie podejście do sprawy ma zadowolić wyrobionego czytelnika? Zaczyna się smakowicie, a potem droga na skróty.

No trudno. Swoją drogą przeczytałem kilka naprawdę dobrych szortów, w ramach tego konkursu, polecam więc zajrzeć choćby do tekstu SaryWinter albo mr.marasa żeby zobaczyć jak fajnie napisać krótka formę.

Pozdrawiam.

Było fajnie (nawet bardzo) do gwiazdek. Potem przyszła potężna paczka danych zrzucona na czytelnika niczym odważnik 10 ton na postać z kreskówki. Magia poszła się czochrać. Tak nie można, autorze! 

Powiem tak, bo już z Twoim tekstem miałem do czynienia; masz bardzo dobrą frazę, pięknie budujesz opowieść, ale chyba jeszcze nie wiesz, jak ją poskromić. Szkoda. Czekam, w każdym razie, na kolejna próbę.

Łooooł, chwila. Zabrałem się za czytanie, ale tu jedna istotna rzecz wymaga sprostowania. Małpka to sto mililitrów. Z takiego gabarytu nie wychyla się kilku łyków, tylko bierze na raz, ewentualnie dwa, jeśli ktoś, jak ja, niespecjalnie wprawiony, a na pewno nic na potem nie może w środku zostać żeby żałować jeśli się stłucze. Kurde, panie, pan mi tu świat próbujesz na głowie postawić!

Dobre. Ostatni akapit zbędny, bo wszystko już wiadomo, ale i takbardzo dobry tekst. Przeczytałem z dużą przyjemnością. Pozdrawiam.

wciąż mam w pamięci fajowe s-f w Twoim wykonaniu, czyli "Clean up & Go".

Cieszę się, bo też pamiętam Twoją sugestię, żeby pociągnąć tę opowieść:) Nie raz do tego tekstu wracam, jest w tym potencjał, fakt, ale pomysłu na ciąg dalszy na razie brak. Cóż, może kiedyś.

 

Dobra, starczy offtopu;)

No PanieMalino, ja nie dałem rady. 6k znaków, a powieki ciążyły z każdym wierszem coraz bardziej i pytanie po co brnę w to bagno negatywnych wrażeń rozbrzmiewało coraz głośniej.

To jest właśnie piękne na tym portalu, jeden rabin powie tak, drugi powie inaczej, haha.

Ano właśnie. Widzę jednak teraz, jak nieprecyzyjnie się wyraziłem, bo te negatywne wrażenia nie wynikały z tego, jak tekst jest napisany, raczej z zawartych w nim treści. Zbyt duża dawka mroku jak na połowę lutego;)

 

Swoją drogą po przeczytaniu kilku konkursowych szortów odnoszę wrażenie, że w krótkiej formie autorzy chętniej uciekają w takie oto wewnętrzne narracje i stany emocjonalne, mniej jest chyba typowej narracji trzecioosobowej.

 Tak na marginesie, wiem od Wydawnictwa IX, że e-book antologii z Twoim opowiadaniem będzie dostępny w tym tygodniu, Na emigracji z papierem ciężko, więc sobie poczytam na Kindlu.

Wspaniale to słyszeć! Będzie mi ogromnie miło, jeśli sięgniesz po ten tekst. Zresztą w części konkursowej antologii reprezentacja portalu jest bardzo silna. Jest kolega ukrywający się pod pseudonimem Morderca bez serca oraz zdobywczyni pierwszego miejsca – tu nie jestem pewien, chyba Mirabell, choć cobold pisał mi kiedyś, że to Werwena:) 

Mam nadzieję, że przynajmniej dzięki niemu lektura sprawiła Ci przyjemność.

To na pewno:) I broń Boże nie rezygnuj z szortów!

Urocze, ale i dość mocno przewidywalne. W znaczeniu, że wywrócisz stolik tym właśnie sposobem – zderzenie wzniosłej powagi świata mikro z trywialnością świata makro. Niemniej fajny króciak, jeśli jeszcze brakuje to będę klikał.

No PanieMalino, ja nie dałem rady. 6k znaków, a powieki ciążyły z każdym wierszem coraz bardziej i pytanie po co brnę w to bagno negatywnych wrażeń rozbrzmiewało coraz głośniej. I to nie Twoja wina. Tak to sobie wymyśliłeś i skwapliwie zrealizowałeś. Istnieje pewna literatura, która mnie odrzuca, mimo posiadania niewątpliwych walorów. Cóż, może następnym razem. Miejmy nadzieję.

Hej!

 

Cóż rzec, ten mglisty romans posiada swój urok, lecz wynika on moim zdaniem przede wszystkim ze sprawności języka, którym operujesz. Kilka fragmentów szalenie mi się podobało, zaklinasz maksimum treści w minimum formy i to jest wspaniałe, bo roziskrza się w czytelniczej głowie miriadą skojarzeń, wspomnień, doświadczeń własnych. Ale w samej opowieści kryje się też trochę altruizmu rodem z amerykańskich seriali o lekarzach i nieco westchnień a’la samotna pensjonarka, no wiesz, ona, on i miłość olłejs i forewer. Aż by się chciało jakiegoś zgrzytu. No i finał. Obcy, który będzie znajomym… no kurde, mało to koszerne. Na pewno nie wytrawne. Nie kąsa mej czytelniczej duszy.

 

Pozdrawiam.

Ja się wyspałem. Ale przez chwilę myślałem, że śnię…

Otóż to. Otarliśmy się tu o najprawdziwszy koszmar;)

 

A teraz już na spokojnie o tekście, choć coś mi się zdaje, że jednak będę tylko krążył w pobliżu.

 

Tekst czyta się znakomicie, ale w Twoim przypadku to żadna nowość i zapewne doskonale o tym wiesz;)

– a właśnie nie wiem. Wiem za to, że Twoje pisanie wydawało mi się zawsze niezwykle sprawne, Michale. 

Dzięki, marasie. Bardzo miło przeczytać takie słowa. Niestety mógłbym odpowiedzieć tym samym – też o tym nie wiem, a z pewnością nie jestem co do tego przekonany. Czy to dobrze, czy źle nieistotne, odnoszę jednak wrażenie, że dopuszczenie do siebie odrobiny samozajebistości i uciszenie, choć na chwilę, tego cholernego wewnętrznego krytyka, jest raczej wskazane niż niepożądane, a z pewnością pozwala sięgnąć wyżej, niż wydaje nam się, że moglibyśmy to zrobić. Bo chyba po to to właśnie robimy. Żeby przekraczać kolejne granice.

 

– to niedobrze, gdy takie rzeczy docierają dopiero po wyjaśnieniach autora w komentarzu.

Pełna zgoda. Uważam zresztą, że rola autora kończy się wraz z publikacją dzieła i te wszystkie wyjaśnienia, odpowiadanie a dlaczego, a jak, a po co, zwyczajnie frustrują, będąc poniekąd miarą poniesionej porażki. A jednak portal jest miejscem gdzie publikuje się trochę na zasadach otwartej bety (bo zawsze coś do poprawienia się trafi), trudno więc, aby takie pytania nie padały. I może właśnie na tym polega cały urok; z jednaj strony drażni, że tłumaczysz, co poeta miała na myśli, z drugiej niejednokrotnie dopiero wówczas dostrzegasz zupełnie inne spojrzenie na problem, poszerza się twój horyzont, uczysz się. No, przynajmniej ja tak mam;)

 

To proste – jako autor pozbawiony stylu, a może raczej stylu poszukujący, próbuję wszystkiego ;). Podobnie jest z gatunkami/konwencjami fantastyki.

W moim odczuciu jest to wyłącznie zaleta. To poszukiwanie i sięganie po rozmaite gatunki i tak dalej. Więcej nawet. Sam nie pisze niczego, co nie stanowiło by dla mnie jakiegoś novum, czy to w obszarze konwencji, prowadzonej narracji, bohatera, jakiegokolwiek elementu i dziwi mnie podejście przeciwne. Nad nikim z nas nie wisi topór konieczności, nie trzeba oddawać dwu tytułów rocznie, żeby raty kredytu szły jak należy – ot, przewaga amatora nad profesjonalistą. Można, trzeba nawet szukać.

 

Pozdrawiam!

Chciałem jeszcze o tekście, ale to, co tu czytam każe mi zapytać czy aby na pewno wszyscy się dziś wyspali? Weźmy po kilka głębszych oddechów, może jakiś spacer albo co, ładna w każdym razie pogoda, bo rozkręcanie festiwalu podszytej dobrymi chęciami głupoty raczej niczemu dobremu nie posłuży.

Hej!

 

Bardzo odpowiada mi sposób w jaki prowadzisz narrację, w jaki opowiadasz. Tekst czyta się znakomicie, ale w Twoim przypadku to żadna nowość i zapewne doskonale o tym wiesz;)

 

Mam wrażenie, że nienazbyt mocno skierowałeś mnie ku refleksji, którą wyłożyłeś przy okazji komentarza silvera. To chwalone tu w komentarzach niedookreślenie, ucieczka od wyjaśnień (rozumiana nie jako wyłożenie kawy na ławę, a właśnie silniejsze pacnięcie mnie w plecy bym dostrzegł to, co trzeba, zachowując przy tym przekonanie, że tak genialnie “przenikam” dzieło:) pozostawiło we mnie pewien dysonans, którego źródło teraz rozumiem.

Otóż zachowanie bohatera wydaje mi się jak najbardziej właściwe. Zwyczajne znaczy, w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zaspokoił ciekawość, okiełznał nieznane, po co ma nurzać się w tej podsuwanej przez nie ohydzie? Szukając katharsis? Samoświadomości? Wyższego zrozumienia naszej egzystencji? Pies to trącał, poszukiwanie bezpieczeństwa zawsze wygra, a bezpieczne jest to, co tu i teraz, to że grzyby, że ryby, że baba, że żreć się chce. Ucieczka ode złego od tego, co nas przerasta, nie jest przecież oznaką “moralnego skarlenia”, czy deficytów człowieczeństwa. To zwykły mechanizm, którym psychika ratuje się przez zagładą. Może gdyby bohater był kimś innym? Ale zwykły chłop ze wsi? Zrobił by właśnie tak, jak napisałeś. I może właśnie dlatego tekst jest tak ciekawy? Nie mam pojęcia ;)

Ciekawy tekst. Wrócę z komentarzem, bo z telefonu nie jestem w stanie napisać więcej jak dwa zdania. Pozdrawiam.

SNDWKLR, rozbiłeś bank, gratulacje;) Niestety mocy zadania kolejnej zagadki nie jestem już w stanie przekazać, ale sława i chwała są Twoje! 

 

A sam film ciekawy. To i “Babadok” to były chyba najlepsze strzały z gatunku w pierwszej połowie drugiej dekady 21w. 

Tak z ciekawości i w ramach taktycznej kropki: co to jest leftnet?

Co najbardziej cenne na portalu? To tu przekonałem się, że w sieci, za darmo, można przeczytać fantastykę nie gorszą, a nieraz lepszą, niż to, co znaleźć można w oficjalnym obiegu. To bardzo wiele.

 

Poza tym konkursy. Nie chodzi o rywalizację, czy wygraną. Konkursy uczą pisania na zadany temat, na czas i w limicie znaków, a to abc dla każdego, kto chce pisać.

 

No i oczywiście ludzie. Bardzo wielu publikujących tu autorów cenię, od wielu się uczę, nie wszystkich muszę lubić. 

 

A największym osiągnięciem  portalowej społeczności są oczywiście antologie. To wartość dodana do ogółu fantastycznego fandomu. Fakt, że takie przedsięwzięcie udało się dopiąć wydaje mi się czymś niebywałym i jak o nowofantastycznej społeczności świadczy, to chyba nie musze pisać. Keep rocking, people. Świat czeka na wasze teksty ;) 

@ Radek

. Umiesz wejść w opowiadanie, żeby je przeczytać, bez kliknięcia?

Tak. Starczy że otworzę antologie Fantastyczne Pióra.

Zostawmy sobie łapanie się za słówka na inną okazję. Obaj wiemy o jakie kliknięcia chodzi. Argument z gubieniem się młodzieży niewart dyskusji. Ogólnie chodzi o to, aby zachęcać do argumentowania swoich opinii/ocen itd. Samo zgadzam się/ nie zgadzam się, w jakiejkolwiek formie, jest przecież bardzo niewiele warte. Jakkolwiek to wygląda “na bitach”.

O ile nie wiem, czego chcę, to wiem, czego nie chcę:

 

Łapka w górę i łapka w dół przy komentarzach, żeby prosto wyrazić: zgadzam się bądź nie.

Mimo, że często na to nie wygląda, jesteśmy na portalu ludzi porozumiewających się słowem pisanym i niech tak zostanie. Klikanie, łapki itp. to skręt w kierunku ordynarnej społecznościówki, co w moim odczuciu stanowi zjazd portalu w niebyt, utrata jego unikalności i tak dalej. Rozbudowa funkcji społecznościowych portalu jak najbardziej, ale tylko w optyce, że to portal ludzi piszących i czytających.

Fajnie by było zbudować przestrzeń betowania na wzór trybu korekty w Wordzie. 

Nie mam pojęcia na ile technicznie to możliwe, ale popieram to, co proponuje ANDO. Bety są popularne na portalu, a w obecnej formie wykonuje się je… no wykonuje się je. W każdym razie ja za przy każdej becie mam ochotę napisać “hej, podeślij mi tekst w wordzie, bo tu nie zdziałamy wiele”.

Nigdy nie traktowałam gwiazdek poważnie.

Otóż to. Odkrycie, że ktoś traktował gwiazdki poważnie jest dla mnie odkryciem miesiąca;)

 

Jeśli to komuś potrzebne, proszę bardzo. Dla mnie gwizdki nie mają najmniejszego znaczenia, nie używam, nie zwracam na nie uwagi. Ogólnie taki system oceny czyjejś pracy uważam za dość czerstwy. 

Aj jaj, zupełnie zapomniałem! Dzięki bruce za przypomnienie. Dobra, to zmieniamy temat, powyższa zagadka pozostanie tajemnica już na zawsze;)

 

Książkowo, klasyka klasyk:

 

– Wiedziałeś o tym…? – powoli spytał Cybernetyk.

Koordynator nic nie powiedział.

– Co będziemy robili? – spytał Fizyk.

Myli naczynia w kuble wody. Doktor wycierał je jednym ze swoich ręczników.

– Tu jest tlen – powiedział Doktor, rzucając z brzękiem aluminiowy talerz na stos innych – to znaczy, że tu jest życie. Co o tym wiesz?

W Polsce niestety panuje przekonanie, że fantastyka to gatunek głupi, błahy

Tak że podsumowując, oczekuję od fantastyki przyjemności, przygody, zaskoczenia i bohatera, którego losy będę chciał poznać.

Czyli sprzężenie zwrotne. 

 

A przecież:

Żaden inny gatunek nie daje tak szerokich możliwości.

A mimo to korzystanie z tych możliwości to bufonada, bo przecież przede wszystkim przyjemność, zaskoczenie i przygoda. Chyba  że te możliwości kończą się na etapie kreacji przyjemności, zaskoczenia i przygody (a się nie kończą), ale wtedy wracamy do:

W Polsce niestety panuje przekonanie, że fantastyka to gatunek głupi, błahy

W zasadzie trudno się temu dziwić.

 

 

Hej, hej, nie wszyscy na raz… 

 

No dobra, w takim razie kolejny kawałek:

 

Potykając się o walizki przedostałem się do kredensu i nalałem sobie kieliszek koniaku akurat w momencie, gdy do jadalni weszła Hermiona. Oświadczyła, że to istny dom wariatów, że na nikim nie można polegać, mężczyźni nie są mężczyznami, a kobiety kobietami. Ja jestem zadeklarowanym alkoholikiem, Charon turystą, a Artemida – laleczką absolutnie nie przystosowaną do życia. I tak dalej, i tak dalej. Może by jej ktoś wyjaśnił, po co zerwano ją z łóżka w środku nocy i kazano pakować walizki? Usiłowałem dać jakaś sensowną odpowiedź, po czy ukryłem się w mojej sypialni. Wszystko mnie bolało, byłem pewny, że znów się zaostrzy egzema. Już czuję świąd, ale na razie powstrzymuje się od drapania.

To ja książkowo. Raczej proste…

 

W gospodzie przede wszystkim zamówiliśmy piwo. Oto przyjemność, której przed odejściem na emeryturę byłem pozbawiony. W takim małym miasteczku, jak nasze, nauczyciela znają wszyscy. Rodzice jego uczniów wyobrażają sobie nie wiedzieć czemu, iż jest on cudotwórcą zdolnym uchronić swym osobistym przykładem ich dzieci od pójścia w ślady rodziców. Przesiadują w gospodzie dosłownie od rana do późnej nocy i jeśli nauczyciel pozwoli sobie na niewinny kufel piwa, to nazajutrz czeka go nieuchronnie upokarzająca rozmowa z dyrektorem. A ja lubię knajpkę! Lubię posiedzieć w dobrym męskim towarzystwie, lubię pogawędzić poważnie i spokojnie na najrozmaitsze tematy, łowiąc półuchem pogwar rozmów  i brzęk szklanek za moimi plecami, słuchać i sam opowiadać pieprzne kawały, zagrać w karty – niezbyt wysoko, z umiarem – i w razie wygranej postawić wszystkim po kuflu. No, dość o tym.

To nie ten film, gdzie "jajco zlądowało"? Tylko nie pamiętam tytułu…

“F.A.Q. about time travelling”. Komedia barowa o problemach podróży w czasie. Dawno oglądałem, ale pamiętam, że bawiłem się nieźle. Chyba angielski film, albo szkocki, w każdym razie klimat pubów z czasów kiedy jeszcze można było tam palić obecny.

Nie cztałem regulaminu, ale jeśli to jest konkurs, w którym można pisać o krasnoludkach to ja w to wchodzę.

trochę zacząłem o tym pisać w odpowiedzi na komentarz Krokusa.

Zerknąłem tam i pełna zgoda. Pokonotowanie tego tekstu z bieżącymi wydarzeniami odebrałoby mu całą lekkość i urok. Myślałem trochę o czym innym. Typu: matka z dziećmi to warszawianka kryjąca się w kamienicznej piwnicy przed kolejnym bombardowaniem powstańczej stolicy (tak w duchu Białoszewskiego, nakręcanie szaf i ściany chodzące na metr), ale też mogłaby to być wietnamka uciekająca przed apokalipsą napalmu Wuja Sama, lub dziesiątki innych przypadków. Słowem coś, do czego czytelnik mógłby się odnieść, podzielać uczucia, choćby tylko poprzez obejrzany film, przeczytaną książkę etc.

Ale to tylko drobiazg, tekst i bez tego jest bardzo dobry.

Bardzo dobry tekst. Pomysł chwytliwy w swej prostocie, doskonale zrealizowany. Mimo sugerowanej przez tytuł konotacji religijnej mnie ujął duch prac Eschera, który się nad tą wizją unosi (to zaglądanie przez okno do całkiem innej rzeczywistości). Nie wiem tylko dlaczego w drugiej scenie uciekłeś w fantomową Alice, która wraz z jakimś tam Cooperem chroni się przed bombardowaniem w nieistniejącej wojnie. Mam wrażenie, że gdybyś odwołał się w tym wypadku do wydarzeń osadzonych konkretnie w historii oddziaływanie na czytelnika byłoby większe, a przez to wymowa całości silniejsza. Ale i tak znalazłem tu wiele czytelniczej radości. Dobra robota.

Bardzo dobry tekst. Wejście weń miałem trudne, bo nie lubię jak pod płaszczykiem fantastyki opowiada nam się o teraźniejszości, a tym z początku tu pachniało, niemniej od chwili spotkania bohateta z sąsiadką stało się jasne, że masz na ten tekst o wiele ciekawszy pomysł i z zimną precyzją go realizujesz. Słowem czytelnicza zabawa była przednia, szczególnie że pierwsza osoba ci służy.

Jest tu fajne zagęszczenie treści, o którym wspominałem przed chwilą pod tekstem Outty, ale… nie złapałem w czym rzecz. Za pierwszym razem. Za kolejnym coś tam zaczęło się po głowie błąkać, niemniej stawiasz dużo pytań podsuwając niewiele odpowiedzi, tak że ten tekst przypomina puzzle, które, zamiast obrazka, wręczasz czytelnikowi. Bez brania odpowiedzialności za to, co można z nich ułożyć. 

Nawet żebym mógł to odczytać na poziomie symbolicznym ta opowieść jest zbyt rachityczna, mglista, niedopowiedziana, aby do mnie przemówić. I nie mam tu na myśli zbyt małej ilości znaków, o nie. Chyba po prostu wolę konkret.

Niemniej od strony technicznej jest to bardzo dobre.

Trochę szkoda, że pierwsze wrażenie, iż opowiesz nam to za pomocą dialogu, nie potwierdziło się. Po zakończeniu partii dialogowych, zgodnie z bajkowymi prawidłami odczyniający rytuał swoistej wyliczanki, dość szybko można się było domyśleć, że chłopiec nie jest zwykłym chłopcem. Równie szybko potwierdziłeś to w tekście – zrezygnowałeś więc z tak miłego dla czytelnika efektu “wow”. A co dostaliśmy w zamian? Ciepłą opowieść o miłości rodzicielskiej, jak to w bajce przerysowaną, ale z pewnością szczerą. Ja to kupuje. Jest w tym magia.

Kapitalny pomysł, absurd na maksa, bardzo mi się podobało.

 

Jak zawsze przy tego typu okazjach ponarzekam, że nie zjechałeś do rasowego tysiączka. Zabawa w krótką formę daje największą frajdę jeśli zagęszcza treść, a tu można by jeszcze zagęszczać i to sporo. Np w takich miejscach:

– To jakiś głupi żart, tak? – Mężczyzna nadal powątpiewał w rewelacje studentów, jednak posłusznie zajął wskazane miejsce.

Niepotrzebnie w didaskaliach powielasz informację, którą niesie już wypowiedź dialogowa. Starczyło by “ – To jakiś głupi żart, tak ? – Mężczyzna zajął wskazane miejsce” – ta sama treść przy minimum formy.

 

Niemniej z odkryciem kart przetrzymałeś nas do ostatniej chwili. I wyszło to świetnie.

O słodka nadwrażliwości, kogóż z nas nie prowadzasz na manowce? Tyle wymagasz, tak niewiele dając w zamian.

Dziwnie słyszeć, że tu nie pasuje z ust osoby, która tak silnie to miejsce współtworzyła. Powiem tak, “to miejsce” ma wad więcej, niż mnóstwo, niemniej wracam tylko tu. Powód jest jeden. Można się tu z wieloma poglądami nie zgadzać, można dawać temu wyraz komentarzami nie raz i głupimi, można mieć tu zapiekłych wrogów, masa rzeczy może irytować do szpiku kości (i irytuje), ale nie spotkałem się tu z nikim, kto w ferworze najbardziej nawet ostrej dyskusji nie miał na względzie przede wszystkim jakości tego, co piszemy. W moim odczuciu to duża wartość. Nie musimy się kochać, ważne że kochamy literaturę.

No, wiem, zabrzmiało to tandetnie.

Ale zgadzam się, betowanie jest najlepsze.

Dzięki Irko za odwiedziny! Cieszę się, że się wciągnęło, mimo tyku potencjalnie niesprzyjających okoliczności;)

Fujsko też momentami jest, ale tak dobrze wkomponowałeś działania młodych satanistów w opko, że to nie przeszkadzało, przeciwnie, dodało smaczku (jakkolwiek dziwnie to brzmi ;))

Cieszę się, bo bardzo nie chciałem spotkać się z zarzutami o obrazę uczuć religijnych, czy coś podobnego:) Choć mam też nadzieję, że pewien dystans, który starałem się do tekstu “włożyć” powoduje, że całą tę historyjkę czytelnik odbierze z należytym przymrużeniem oka:)

 

Dziękuję Misiu za wizytę, przeczytanie i gratulacje. Horrory nie są takie straszne, przynajmniej nie wszystkie;)

O, dziękuję! Bardzo mi miło, że to opowiadanie zostało wyróżnione:)

 

Dziękuję jury za ciężką pracę i gratuluję współzwycięzcom i wszystkim uczestnikom. Mam nadzieję, że w jak najszerszym gronie spotkamy się na kartach antoligii;)

 

Pozdrawiam!

Hej, Asylum! Dzięki za klika i łapankę. Już poprawione;)

Mówisz za dużo? Na pewno kilka śmiesznostek można było sobie darować, ale jakoś je polubiłem, poza tym od chwili, gdy atmosfera się zagęstsza, starałam się już jechać akcją. Jeśli wciągnęło, to chyba jakoś udało nam się wspólnie dojechać do punktu, gdzie autor i czytelnik są zadowolenia, prawda?

Dejw jest za bardzo niewzruszony, rodzaj statuły, tak jakby nie był "in", lecz "out" i stał za okularem swojej kamery bądź wpatrywał się w dopiero co skręcone kadry i dumał, co by tu jeszcze, kurna, poprawić, podciągnąć. 

Doskonale ubrałaś w słowa skołtunione myśli, które w mojej głowie budowały tego bohatera. Takie podejście nie do końca musi przekonywać, wiem, ale jeśli odpowiednio je podbudować… Poza tym taki bohater jest dla mnie wygodny, bo uniwersalny. Profesjonalista, ot co – chyba tym jednym słowem, specyficznie zresztą rozumianym, sam siebie by opisał;)

 

Hejka, SNDWLKR!

Zobaczyłem tytuł i wiedziałem, że muszę przeczytać. :) Z różnych przyczyn środowisko metalowców znam dość dobrze, więc czytając o ich ekscesach, bawiłem się znakomicie.

Bardzo się cieszę, bo o zabawę w tym tekście przede wszystkim chodzi:) Mam nadzieje, że nie masz mi za złe ukazania metalowców w krzywym zwierciadle. Ja bardzo ich lubię;)

 

Skojarzenia miałem nie tyle z Blair Witch, co z innym horrorem, pod tytułem ,,Rytuał” bodajże, ale w tej chwili nie jestem pewien

Jeśli masz na myśli ten film, gdzie kilku gości robi sobie trekking z lesie w Szwecji to pełen szacunek. Strzał w dziesiątkę. Motyw figury/postaci w lesie, mimo że powszechny i nieszczególnie oryginalny, ujął mnie własnie tam.

 

Fanthomasie, jeśli chciałoby Ci się więcej to jestem kontent. Zostawić czytelnika ze zdrowym niedosytem, to jest własnie to, po co pisze się takie historyjki;)

 

Hej, ninedin!

Już mi to Asylum wytknęła. Za dużo, no prawda, szczególnie, że masz rację, są momenty efekciarstwa, które może drażnić, ale taki to już bohater, a przez pryzmat jego wrażliwości wchodzimy tu w świat przedstawiony. Z drugiej strony masz też rację, że stanowi on atut tekstu, może powinienem więc bardziej świadomie zbalansować tu pewne rzeczy. Cóż, materiał do przemyśleń;)

Najbardziej to chciałem przy okazji tego tekstu pobawić się tym found footage, zobaczyć na ile zagra to w fabule. Chyba w miarę nieźle się to pokleiło. 

 

To możliwe. Natomiast ta wersja tekstu ma lepszą końcówkę i szereg poprawek. Szaleństwo i nietypowość, mam nadzieję, zostały na miejscu;)

Potrzeba matką pomysłowości ;) Bardzo chciałam coś napisać, a czułam, że nie zdążę i jeszcze te kotłujące się pomysły, więc… ;)

No i udało Ci się znakomicie:)

 

To się pewnie nawet jakoś nazywa, jak człowiek to co mu ciąży przemienia w to, co go wynosi, no a przynajmniej takie słowo powinno powstać:) 

Hej Adamie!

 

Dzięki za kliczka! Tak, Blair Witch, no, ogólnie found footage to moje nieocenione źródło inspiracji. Uwielbiam miłością ślepą i łykam wszystko, nawet amatorskie produkcje, jeśli gdzieś trafię. Chciałem nawet napisać opowiadanie w pełni w takiej poetyce, ale to nie ma sensu. Taki zabieg sprawdza się jako smaczek, dodatek, sztuczka. Jednak obraz posiada swoje zalety, których literatura nie odda jak należy. Ot, nieprzenikalność muz;)

No i racja. Ten tekst w dużej mierze bohaterem stoi. Takiego sobie wymyśliłem kiedyś, nie powiem że everymana, ale przeciętniaka i taka postać pięknie zagrała mi w różnych pomysłach z kategorii lekko, łatwo i przyjemnie. Inne produkcje szanownego pana Dawida zalegają na dysku, powinienem je w zasadzie tu wrzucić bo cóż warte są czytadła bez czytelników?;)

Ze Szpilą to prawda, w pierwotnej wersji istniała pomiędzy tymi bohaterami pewna ewoluująca relacja, później tekst okroiłem, jak widać ze szkodą dla tego wątku, choć dobrze, że ta zmiana relacji jest do przełknięcia, bo wyznam, że nieco mi to umknęło.

Dzięki i pozdrawiam!

 

Hej oidrin! Witam jurorstwo!

 

Hejka Kronosie!

 

Jeśli czytało się szybko i przyjemnie to jestem kontent. Proste historie powinny wchodzić własnie tak, ewentualnie jeszcze z lekkim uśmiechem;) Meyhem, no właśnie. Nie da się ukryć inspiracji, prawda? Powiem Ci, że w pierwszej wersji w tekście umieściłem szereg różnych nawiązań i puściłem kilka oczek do znawców tematu, ale opowiadanie wydało mi się wówczas zbyt hermetyczne, a takiego nie chciałem. No i jak widać kto siarkę z głośników nie raz puszcza to i tak dwa do dwóch doda;)

Pozdrawiam!

 

Bardzo pomysłowe. I pięknie napisane. Ale przede wszystkim pomysłowe. Sam nie napisałem niczego nowego od prawie roku i tak, niemoc twórcza to horror.

 

Bardzo fajny tekst.

 

A teraz poszedłem dać klika i pisze ten komentarz jeszcze raz, bo zniknął:P

Klikałbym, gdyby to było jeszcze potrzebne, ale będę przede wszystkim narzekał.

 

Podjąłeś ciekawa próbę, ale jakby zabrakło Ci konsekwencji. Widać to w aspekcie światotwórstwa – z jednej strony swojska wioska, taka nasza, z drugiej doktor o anglosaskim nazwisku, oraz przyjętej konwencji – z jednej strony zaczynasz sceną nieco rubaszną, z drugiej zamykasz niemalże dramatem psychologicznym. Nawet zło czyhające na swe ofiary okazuje się złem z tymi ofiarami niemal zblatowanym, od lat żyjącym prawie w symbiozie. No i wszystko podajesz nam w dialogach, zbyt rozciągniętych, może nie przesadnie, ale zauważalnie. Zaskoczenia są, owszem, ale brakuje napięcia, akcji, a tego, jako czytelnik, miałem prawo oczekiwać po otwarciu pod hasłem “łapiem wilkołka!”.

Zresztą machnął bym na powyższe dłonią gdyby nie jedno. Postać uczonego. Cała ta konfesja Starszego odbywa się dzięki niemu, ale ani nie poznajemy jego motywacji, ani też nie dokonuje on niczego, co uznać moglibyśmy za odpowiednik etapu śledztwa w kryminale. Ot, facet wszystko wie, bo (i tym próbujesz nam ten brak wynagrodzić) sam okazuje się wilkołakiem. Ale dlaczego zależy mu na “wyprostowaniu” życia Starszego? Na czym polega jego “naukowość”? Nie wiemy. Myślę nawet, że ta historia mogła by zyskać, gdyby opowiedzieć ją jako swoisty personal horror, bez tego obcego, z zewnątrz, a z dwoma odmiennymi postawami ludzi dotkniętych odmiennością w obrębie niewielkiej przecież wioski. Może drugą mogła by być nawet baba Starszego? Przecież z jakiegoś powodu go wybrała. No, takie gdybanie. Niemniej odniosłem wrażenie, że doktor rozwiązuje zagadkę, lecz niewiele do opowieści wnosi.

 

Skupiam się jak zazwyczaj na minusach, ale to nie jest bynajmniej złe opowiadanie. Nawet stylizacja wyjątkowo mi odpowiadała, choć przeważnie mam na takie zabiegi uczulenie. Zabrakło może trochę doświadczenia, może pojechania z pewnymi rzeczami ostrzej, mocniej, grubszą kreską. Nie wiem. Bo tekst czyta się bardzo dobrze. No i ilustracja kapitalna.

Lubię Twój styl. Jest prosty i klarowny. To znaczy lubię też zawijasy, zabawy i ciążenie w ku formie kosztem treści, ale u Ciebie ta prostota się sprawdza. To znaczy Twoje pisanie wciąga. Dobrze się je czyta. Przyjemnie.

Zabrakło mi za to jasnego osadzenia opowieści w realiach. Z jednej strony narracja zalatuje przedwojniem a’la Grabiński, z drugiej wspominasz o czymś pokroju terapii grupowej, no, pewien dysonans się wytworzył, a starczyło by rzucić kilka haseł-kluczy aby świat przedstawiony eksplodował w mojej głowie milionami obrazów znanych z filmów i popkultury. To raz.

Dwa, folklor jest tu dość umowny. Równie dobrze złem mogły by tu być małe wredne koboldy, albo małe zielone ludziki, to znaczy zło czyhające za bramom ośrodka nie koresponduje z fabułą. Bo na jakiej zasadzie to wszystko działało? Bohater jakoś tymi mocami władał? To była projekcja jego gniewu? Nie wiem i niczego w tym względnie chyba nie wyjaśniłeś, chyba że coś mi umknęło. Fajnie zagrałeś z relacją podaną na końcu z boku, ale wynika z niej tyle, że zbzikowany facet zamknął się z grupą nieszczęśników na odludzi i prowadził z nimi jakąś grę o niezbyt jasnych zasadach. A zło? To fantastyczne jądro? Zostało w niedopowiedzeniu. Zbyt dużym w moim odczuciu. Bo przecież wszyscy chcielibyśmy wiedzieć;)

 

Słowem klikam, ale pewien niedosyt pozostał.

Zapewniam, że tekst był przemyślany

W to nie wątpię, chyba jednak najbardziej zainteresowało mnie nie to, co wybrane zostało na główną oś opowiadania. Zresztą ja mam tak, jak napisała Finkla, lubię czas liniowy i przejrzystość sytuacji. Nawet w kryminałach gubię się po pięciu minutach.

 

Nie powiedziałbym, że na siłę próbowałem zrobić z tego horror.

Tego nie twierdzę, natomiast odniosłem wrażenie, że konwencja wyznaczyła Ci ramy, których zdecydowałeś się nie przekraczać. A ja przez pewien czas liczyłem na to, że opowiesz nam tu o czymś uniwersalnym, wykraczającym poza gatunkowość. Zresztą to takie moje czytelnicze marudzenie. Tekst, do czego już nas przyzwyczaiłeś, jest świeży, barwny, ciekawy. Baśniowość, pomijając nawet zapożyczenie, fajnie gra, Jest nastrój i opowieść. Czegóż chcieć więcej?

 

Pozdrawiam również. 

Na podstawie bajki o chłopcu, który pasąc owieczki zaczął z nudów wszczynać alarm o nadchodzących wilkach, Nabokov pisał kiedyś o chwili, w której narodziła się literatura. Po trosze zahaczasz tym tekstem o podobne rejony, jakbyś szukał odpowiedzi na pytanie, co było przed opowieścią, tą którą znamy, gdzie tkwią jej korzenie, jaka siła stoi za jej powstaniem w takim, a nie innym kształcie. To jest fajne. Tworzysz swoją metaopowieść aby zabrać nas gdzieś głębiej, do źródeł, które my wszyscy, piszący, chcielibyśmy poznać. Szkoda tylko, że robisz to przy okazji, po trosze, zatrzymując się w pół kroku i ustępując przed przyjętym z góry założeniem, że to ma być horror. Uciekasz wtedy w dość zgrabną, lecz nie satysfakcjonującą mnie jak powyższe sztuczkę o tym, że młodsze jest starsze niż się wydaje. Szkoda. Szkoda, że zabrało Ci konsekwencji. Zgrabnie lawirujesz i uwodzisz, lecz bystre czytelnicze oko widzi, że król jest nie tyle nagi, co wystrojony w szmatki nie do końca tworzące zgrabną całość. 

A tak bardziej wprost. W pewnym momencie napięcie siada. Gdy czar flirtu ze znanym wszystkim schematem mija, a Ty zaczynasz maglować naszą bohaterkę w tę i na zad. Pogubiłem się wówczas, nie wiem do końca czemu te wszystkie zabawy Atrament z bohaterką miały służyć. Jakbyś próbował kilku rozwiązań, nie mogąc zdecydować się na jedno. Nie wiem, czy finał mi to wynagrodził. Na pewno nie na tyle, ile obiecywałem sobie po doskonałym początku. Na pewno wrażenie, że można by z tej opowieści wycisnąć więcej, zostało.

W każdym razie tekst czyta się doskonale. Lubię Twój przesycony emocjami styl. Wrażliwość pozwalającą dostrzec szczegół i zabrać nas w świat bohatera, zarówno ten w którym żyje, jak i ten, który przeżywa. To bardzo cenne. I dla mnie, czytelnika, niezwykle przyjemne. To na długo zapada w pamięć, nastrój, psychika bohatera. Naprawdę zabierasz nas do innego świata.

I na koniec, z technikaliów. Często w tym tekście do budowy nastroju używasz porównań. Ja to lubię, ale przyznam szczerze, że w pewnym momencie zacząłem zwracać na to uwagę i momentami co kilka zdań coś było jak malowniczy element budujący ponury nastrój grozy świata przedstawionego. Powstało wrażenie przesytu, a na pewno warto by ten element tekstu przepuścić przez gęstsze sito.

Wielkie graty dla Zanaisa oraz pozostałych chłopaków!

 

Bardzo mocny skład, bardzo dobre opowiadania (nie przeczytałem jeszcze wszystkich, ale co się odwlecze…). Osobiście stawiałem na Spleć z głosów…, nie trafiłem:) Ogólnie ten sezon naszego wspólnego serialu miał dwóch bohaterów, Zanais i Geki, panowie we dwóch zorganizowaliście połowę stawki, a to przecież nie wszystkie opowiadania, które zamieściliście na portalu w zeszłym roku. Szacunek, ilość i jakość nie często chadzają w parze, a u was teksty na wysokim poziomie jak na zawołanie.

 

Zabrakło pań w zestawieniu, smuteczek. Oraz mojego ulubionego, piórkowego tekstu, do którego wzdycham po nocach:)

 

Dziękuję tym, którzy dostrzegli moje, skromne opowiadanie. Obecność w tej stawce to prawdziwy zaszczyt i ogromna przyjemność:)

Jakaś klątwa mnie nawiedza, zawsze kiedy strzelam komentarz życia, długi jak referat, nie wysyła mi się ;-; 

Zaniedbałem się tu haniebnie, więc teraz ja będę pisał długi jak referat komentarz życia:) Podzielę go chyba zresztą na dwie części, bo mnie klątwa samokasujących się komentarzy także nawiedza:)

 

Zatem po kolei:

 

Hej Basement Key!

Dzięki za bardzo miłe słowa i TAKa!

 

już na wstępie mnie kupiłeś początkiem, tak powinno się go tworzyć. Mamy pięknie zbudowane konflikty, postać o tajemniczych zdolnościach, którego moc i siłę możemy oglądać przez pryzmat strachu marynarzy, zaprawionych wilków morskich; dziwną wyspę i cel wyprawy głównego bohatera, który na razie jest zasłonięty przed czytelnikiem. Tak! Po stokroć i do diaska! Tak się to robi :)

Dzięki! Bardzo się cieszę. Wprawdzie mędrzec powiedział, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale po tym jak kończy, ale ja strasznie lubię sceny otwarcia. Jeśli złapać czytelnika na haczyk to kiedy, jak nie na początku? Fajnie, że tutaj się udało.

 

A co do języka, również me gusta, przypomina mi dzieła Conrada czy Londona. Nie nazwałbym go nadmiernie poetyckim, jest idealnie wyważony (subiektywizm przeze mnie przemawia, wiem).

To także poczytuje sobie jako duży komplement. Z tą poetyckością tekstu to jest dla mnie trochę kłopot, bo ja na poezji kompletnie się nie znam i dlatego staram się nie odlatywać zbytnio przy pisaniu, bo wiem, że często takie rzeczy bywają niestrawne. Jeśli tu język był wyważony to ma radość jest ogromna:)

 

Ładny zabieg animizacji wyspy zestawiony z konkulzją “niemal nie ma tu zwierząt”, czyli ocierający się o taki trochę osksymoron; ożywiamy nieożywione, a prawdziwe życie wykreślamy. Podoba mi się bardzo.

O, dziękuję. Bardzo się cieszę, że to zauważyłeś. To taki drobiażdżek, ale chyba fajnie zadziałał.

 

Czy można by rozbudować i dodać nieco wątków? Zawsze można, ale ja czuję się ukontentowany tym, co przeczytałem.

Super! Dla mnie jest to największa nagroda:)

 

Drakkaino!

 

Ogólnie to się z tobą zgadzam. Nie wiem czy ci niderlandzcy mistrzowie to byli łopatą wpychani, ale fakt, świat przedstawiony nie determinuje tu fabuły, tę historię można by opowiedzieć bez tego malarskiego zaplecza, lub zmienić je na, dajmy na to, francuskich impresjonistów. Niemniej ja lubię o holendrach, bo to mnie z jakiegoś powodu fascynuje.

 

Piszesz poetycko, tajemniczo, ale też trochę banalnie w tej poetyckości. To jest takie opowiadanie, jak dla mnie, na granicy bardzo-dobrości, ale tylko poprawne, brakuje mu nuty szaleństwa lub efektu wow, jak kto woli, który w tego typu prozie jest niezbędny do zachwytu.

Bo, jak już wspominałem, na poezji kompletnie się nie znam, skręcam czasem ku niej instynktownie i banał wyrobiony czytelnik zapewne wyłapie. I racja. Szaleństw i efektu wow raczej tu nie ma, niemniej uważam, że znajdziemy tu uczciwe rzemiosło, a czyż ono nie jest formą sztuki? :)

 

Ogólnie razem z ninedin to jesteście jak dwugłowy smok:) Podobne odczucia pojawiają się w waszych komentarzach, ale tam gdzie ty widzisz NIE, ona dostrzega TAK. Nie dziwię się, że razem piszecie. Dobrze jest się uzupełniać:)

 

Ninedin, dzięki za TAKA!

 

 

Hej Krarze85!

 

Świetny teksty, bardzo nastrojowy i przepełniony subtelną tęsknotą. Od samego początku czuć jakąś grozę, powoli gromadzącą się nad bohaterem, rozmowa z kapitanem bardzo to potęguje. Wiele rzeczy jest niewypowiedzianych, ale świetnie buduje to aurę niepewności.

Przepiękne to opisałeś! Opisy są MOCNĄ strona tekstu, sugestywne i dopieszczone. Pokazujesz artystę, zamiast stawiać kawę na ławę. Sama radość z czytania. W końcówce wszystko dzieje się nieco zbyt szybko imho, ale to też dobrze oddaje dynamikę sytuacji. Zabrakło mi nieco dłuższego delektowania się przemianą pod wpływem syreniego śpiewu. Ale to wynika z bardzo trafionego pomysłu, zwyczajnie chcę więcej ;-)

Dzięki, miód na moje serduszko:) Jeśli pojawił się u Ciebie niedosyt, to wspaniale. Niedosyt zawsze lepszy niż przesyt:)

 

Ok, ale tu nie za bardzo rozumiem do czego się odnosisz mówiąc o “człowieku pokroju Adriana”. Bo jak na upośledzonego to on jest bardzo ogarnięty i bohater jest tego świadom, ich interakcje są szczątkowe, prawie nie rozmawiają i w zasadzie mam wrażenie bardzo niewiele o sobie wiedzą.

 

Masz rację, ale troszkę chciałem tu podkreślić, że Adriaan robi to wszystko niejako na własnych zasadach. Żyje wyłącznie we własnych, zamkniętym świecie, gdzie wszystko robi tak jak on chce i kiedy on chce. Narrator w pewnym momencie uświadamia sobie, że jeśli chce poznać tajemnicę, nie powinien na niego naciskać. Musi zagrać w tę grę na zasadach chłopaka.

 

Dzięki raz jeszcze i do zobaczenia w piórkowej antologii:)

 

Anet, jak zawsze na stanowisku:) Jak się podobało tom szczęśliwy:)

 

Hej coboldzie!

 

Nadrabiam przespany listopad, bo czas wyłonić najlepszego z najlepszych ;)

To ogromne wyróżnienie i szalona radość usłyszeć to od Ciebie:) Czasem się udaje, czasem nie. Tu wyszedł całkiem fajny tekst, nie wiem czy “najlepszy z najlepszych”, ale nie wypada mi się kłócić:)

 

Warsztat nie zardzewiał, choć imiesłów wywiódł Cię raz na manowce:

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

Tak, tu poleciałem po bandzie:) Oczywiście na potrzeby antologii ten babol zostanie naprostowany, w w zasadzie już, dzięki Jose, został naprawiony.

 

Tak, widziałem, co tam wyżej pisałeś o żachwach.

Niezależnie od tego, dobrze, że znowu jesteś :)

To o żachwach sama prawda:) Nic na to nie poradzę:)

 

Dzięki, mam też nadzieję, że Twoja emerytura od loży nie oznacza całkowitego zniknięcia z portalu. To byłaby niepowetowana strata. 

 

Dobra robię przerwę. Podobno nie ładnie pisać post pod postem, ale chyba będę musiał, bo jeszcze trylion komentarzy do nadrobienia.

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

 

 

Przeczytałem ten tekst już dosyć dawno temu więc mój komentarz musi być obciążony urokami cudu niepamięci, ale jedna rzecz wciąż siedzi mi w głowie apropos tego opowiadania.

 

Najbardziej podobała mi się pierwsza część tekstu, czyli warstwa obyczajowa. Potem pogubiłem się nieco, dziś już nie jest to ważne. Ale te pierwsze sceny były bardzo fajne. Trochę zagrałaś sztampom (magiczny zakup od staruszki), trochę przeczołgałaś naszego bohatera. Scena na stacji benzynowej wyszła naprawdę fajnie. Porozumienie w uzależnieniu – wiele nie trzeba wówczas mówić. Pomyślałem jednak, że taki sam efekt (czyli naznaczenie bohatera odium alkoholika) można by osiągnąć już w drugiej scenie, gdy bohater melduje się w domu byłej żony. Starczyłoby gdyby w trakcie rozmowy (jakże przepełnionej wciąż pulsującymi bólem ranami) żona wyczuła od naszego bohatera alkohol. Znaczy znowu pijesz? Nie, to nie tak. Przestań, kogo ty próbujesz oszukać… Dobra, weź te prezenty i tak dalej. Niby nasz bohater odstawił, stara się, ale taki zabieg pozwoliłby oszczędzić sporo znaków na część fantastyczną, prawda?

Niemniej ten obyczaj bardzo mi się w tym opowiadaniu podobał. 

Kiepsko zrośnięte kolano zaraz mi nasunęło wizję jakiegoś fizycznego urazu, wynikłego z walki, akcji, upadku itp.

Fakt, wyniszczony organizm pełniej odmalowałby gruźliczy kaszel z krwawą plwociną (zapowiedź rychłej śmierci). Stare złamanie/uraz nasuwa skojarzenia z bujną/dramatyczną lecz zamkniętą już przeszłością.

Podobnie mijasz się ze stereotypowym wyobrażeniem tutaj: 

Kiepsko zrośnięte kolano wyjątkowo dawało się dzisiaj we znaki, pewnie zbliżała się wichura.

Ból w stawach/łamanie w kościach/ ból w źle zaleczonych ranach to raczej zwiastun zbliżającej się burzy. Tyle że tu nie powinno być deszczu i mamy klops. Maras ma sporo racji, zabrakło w tym szorcie precyzji. W znaczeniu takim, że w króciaku kilka haseł-kluczy wystarczy do zbudowania świata przedstawionego, tak aby starczyło znaków na fabułę, prezentacje bohatera i najlepiej jeszcze pointę. A tu momentami idziesz jakby w poprzek schematom i naszym mapom mentalnym. I to rodzi podświadome nawet, ale jednak dysonanse.

Chyba dlatego mi tym razem nie zagrało. Bo przecież sam pomysł i wykonanie są ok.

 

Nie tyle w śmieciach, co pod ziemią. I to chyba chleb powszedni dla archeologa?

Masz rację. Ja to sobie wyobraziłem bardziej jako grzebanie na zwłokach upadłej cywilizacji, choć skoro szukają roślin to logiczne, że nie robią tego pośród ruin tyko na przykład na wysuszonej słońcem pustyni lub w wymarłym lesie. To chyba przez te wzmiankę o slumsach. I jeszcze ten ściek, bardzo to “urban”. Wyobraźnia skręciła mi nie w tym kierunku co trzeba.

Tym razem nie zażarło, niestety. Poniekąd przez piękny tytuł, który tekstowi nadałaś. Wzbudził u mnie skojarzenia z klimatami a’la Strugackich “Trudno być Bogiem”, a prędko okazało się, że twoja archeologia to grzebanie w śmieciach (niejeden archeolog powiedziałby zapewne w tym miejscu, że słusznie:), a bardziej niż przyszłość liczy się w tej historii przeszłość (jako klucz do przyszłości).

Odniosłem też wrażenie, że jakby się uparł, choćby lekko, to zszedłby z tym do drabbla, lub w odwrotną stronę – możne by dopisać trochę znaków rozwijając pomysł w rasowego szorta. Wyszło coś pomiędzy, na pewno zabrakło elementu zaskoczenia, bo punkt ciężkości położyłaś na niebywałe frukta, jakie za swe znalezisko zgarną, lub nie, bohaterowie.

Czy podkreślenie wieku bohaterów było elementem budowy ich statusu społecznego (znaczy że biedota szybciej się rozmnaża)?

Gratulacje dla Finkli (zawsze to miłe odbierać gratulacje w doborowym towarzystwie:) i dzięki za gratulacje. Bardzo się cieszę, że ten tekst został wyróżniony piórkiem, bo bardzo go lubię:)

 

No i nie mogę nie zauważyć pięknego obrazka, którym zilustrowano powyższy post. Doskonała robota! 

Ależ to smutne, ależ trafne i dojmujące. Genialny w swej prostocie pomysł, świetne wykonanie. To nie jest tekst,pod którym ma się ochotę pisać obszerne komentarze. Rozsmarowałaś nas niczym masło na ciepłym toście. A może jak miodek na ciepłym pierniku?

 

Gratulacje, kapitalny tekst.

Cóż, nie każde opowiadanie musi się udać, ale dzięki takim komentarzom, łatwiej mi będzie na przyszłość się ograniczyć.

 

Zanaisie, żabyśmy nie zrozumieli się źle. Nie uważam tego opowiadania za nieudane. Na wielu płaszczyznach jest świetne (przede wszystkim ten bohater!, ale i narracja, świat przedstawiony), po prostu mam tak, że zawsze szukam tego, co można by w tekście ulepszyć, aby opowiadana historia wybrzmiała jeszcze pełniej.

 

I mała errata, bo umknęło mi w pierwszym komentarzu. Ten skręt w kierunku happy endu. On sam w sobie nie jest zły. Obaj z Marasem (sorry, wnów porównuję) opowiadaliście o nadziei, mam jednak wrażenie, że Maras zostawił czytelnikowi przestrzeń do tego, aby do tej myśli dojść, aby odkryć ją samemu, a tutaj rzecz jest zbyt dosłowna. Tylko tyle, a może aż tyle.

 

 

 

Być może jednak zauważyłeś, że tekst dodałem do kolejki jeszcze zanim był nominowany – bo kojarzę Cię jako osobę, która pisać potrafi :)

 

A tak, prawda, zauważyłem. I dzięki, bardzo to miłe:)

 

Pozdrawiam!

Cóż, między innymi to przekonanie stało za faktem, że to Europejczycy podbili świat, a taka rzecz nie może obyć się bez ofiar. 

Można na to spojrzeć tak, jak to przedstawiałaś. Niemniej decyzja należała do bohatera, nie było w tym woli przeznaczenia, czy fatalizmu klątwy. W tym sensie to bardzo europejskie, owszem. Biały suprematyzm pada ofiarą przekonania o własnej wyjątkowości;) W sumie bardzo to conradowskie:) 

I narrator powinien wiedzieć, że chłopak nie jest typowy.

Masz rację, choć jak przyglądam się teraz, na zimno, kompozycji tego tekstu, widzę, że te elementy w fabule rozstawiłem, z tym że może nie najbardziej optymalnie z punktu widzenia czytelniczego odbioru. To znaczy narrator zdaje sobie sprawę z odmienności chłopaka i pointuje ją w chwili, gdy w myślach przyznaje rację słowom kapitana ze wstępu (on jest inny), ale wówczas jest już pozamiatane, bo syreni śpiew zrobił swoje. Ten syndrom ostrzeganego Europejczyka bierze sie chyba z niezrozumienia przez narratora ostrzeżenia kapitana (którego echem jest niechęć urzędnika z scenie czwartej), oraz jego braku uprzedzenia odnośnie osoby Adriaana. Scena trzecia jest dodatkowo usypianiem jego uwagi (wytapianie czasu na bzdurne czynności) i choć po jej finale (trup poprzednika) narrator musi wiedzieć, że powinien mieć się na baczności, otwarcie sceny końcowej, gdy Adriaan robi pokaz z bronią, niejako odwraca układ rzeczy. To chłopak tu dowodzi i jeśli narrator chcę odkryć tajemnicę (a chce), musi mu zaufać (czego w końcu nie robi i dlatego ginie – rozwiązanie zagadki, czyli widok syreny, jest już tylko oddaniem sprawiedliwości czytelnikowi, który bez tego miałby święte prawo spóścić na tę opowieść zasłonę milczenia). 

Dobra, bo się rozpędziłem. Trochę mnie ten ostrzegany Europejczyk kłuje, bo też nie do końca jest tak, że to Tomek wśród łowców głów. Wychowany przez ojca Adriaan nie jest mimo wszystko tak egzotyczny jak plemiona krwiożerczych kanibali. Jest zmutowanym przez ułomność i specyfikę świata kolonii, który go ukształtował, nośnikiem tych samych wartości, z których zlepiony jest narrator. Jeśli więc motyw ostrzeganego Europejczyka to owszem, on stanowi zrąb tej histori, ale nie jest to ostrzeżenie przed odmiennością dzikich plemion, a odmiennością Adriaana, której specyfiki, wygłaszajacy ostrzeżenie kapitan Stadhamm zapewne sam nie do końca rozumie. I zapewne dlatego ostrzeżenie jest tak mgliste. 

Tak postawiony motyw, przyznaj sama, nie jest już chyba oklepany.

Próbowałem.

Pewnie gdybym nie próbował, to i bym nie napisał zdania, które przytoczyłeś. Bo jednak niemożliwość napisania czegoś więcej, to to w jakiś sposób porażka komentującego.

Wilku, oczywiście wierzę w Twoje dobre chęci. Czasem tak jest, że pewne rzeczy się nie stykają i nie ma co wtedy silić sie na Bóg wie jakie, wymyślne komentarze. Nie zagrało, po prostu. To też informacja. Zmęczenie tegorocznej loży musi być zresztą ogromne, bo kilka osób chyba z ulgą przyjeło pojawienie się wątku, w którym można wypisać się z udziału w tym interesie.

 

Dzięki i pozdrawiam!

 

Finklo, miło mi Cię widzieć!

Fabuła, tak. To taki tekst, gdzie opowieść i fabuła pokrywają się tylko troszkę, ta pierwsza karmi się przede wszystkim tym, co fabuły nie robi. Starałem się dlatego budować sceny tak, aby ciągnęły czytelniczą uwagę dalej i dalej. Na ile się to udało, to sama powiedz.

 

No i kulki do uszu też swoje mówią. Taki przejęty sztuką facet, a “Odysei” nie czytał?

Zgadza się. Już gdzie o tym powyżej wspominałem. Wykazałem się tutaj pewnego rodzaju niekonsekwencją, dla części czytalników już w tym memencie sprawa zaczyna być jasna. Spodziewałem się zresztą, że tych czytelników będzie więcej. Ludzie Odysei nie znają, czy jak?:) Ale z tym bohaterem to trochę nie tak. On wiedział już, domyślał się znaczy. Zwiodła go rzecz, która w tekście najwyraźniej nie wybrzmiała należycie, czyli to, że Adriaan nie zatykał sobie uszu. A dlaczego tak się działo stanowi istotę Adriaanowej odmienności. To znaczy tutaj jest pies pogrzebany, ale chyba zakopałem go odrobnę zbyt głęboko.

 

Adriaan wiele wnosi do historii. To ciekawy bohater, nietuzinkowy i nietuzinkowy w swojej nietuzinkowości.

Obraz to magiczny element, wiele daje. Zdaje się, że lubisz wykorzystywać motywy malarskie. Pewnie słusznie, jakby dodawały głębi tekstowi.

Dzięki, to bardzo ważne dla mnie spostrzeżenia. Tak, ja jestem malarz-teoretyk, do praktyki nie mam talentu:)

 

Jestem na TAK, czyli. Acz trochę się wahałam, bo ta fabuła szału nie robi.

Moja radość jest wielka!

 

Czując się swobodniej pośród walijskich pasterzy, niż w ciasnym i głośnym city, nie mogło być inaczej.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

Już ktoś mi to wytknął. Prawda, poleciałem tu bez trzymanki. Wrzucę jeszcze poprawki w kilku miejscach, ale już raczej nie dzisiaj, bo godzina zaczyna być sroga.

 

Lejesz miód na moje serce strumieniem tak szerokim, że zaczynam już odrywać się od ziemi;)

A nie powinieneś raczej się przykleić? ;-)

Ano właśnie. Pochwalą człowieka i już sens i logika tego, co się pisze, idą w diabły:) Niby rzucona półżartem, ale jakże dajaca do myślenia uwaga.

 

Dzięki i pozdrawiam!

Pierwsze, co mam ochotę zrobić po przeczytaniu tego tekstu, to cię Zanaisie obsypać wszelką słodyczą i oczojebnym brokatem. Jakże to jest wspaniale napisane! Czysta czytelnicza rozkosz! Myślę sobie jednak, że facet, który tak pisze, nie specjalnie potrzebuje dosładzania, bo dobrze wie co robi i wie, że robi to dobrze. Ale podkreślić to przynajmniej muszę. Tekst czyta się doskonale, to naprawdę ogromna czytelnicza radość.

Po drugie muszę cię przeprosić. Gdy myślę o tym tekście, nie mogę uciec myślami od konkursowego tekstu Marasa i choć może nie powinienem tego robić, choćby podświadomie będę porównywał. Zagraliście przecież tymi samymi kartami i nawet triki wybraliście te same (ten skrawek dający wgląd w świat sprzed).

Początek bardzo mnie wciągnął, a dalej było jeszcze lepiej. Sunąłem tymi mechanicznymi saniami mrocznym niebem zgładzonego świata ciesząc się jak dziecko (te nogi reniferów, kapitalne!). Przy wymianie dzieci serduszko zadrżało mi z obawy, że nie doniesiesz do końca tak potwornego ciężaru, jakiego w tym momencie nabrała ta historia, a potem trochę pożąglowałeś moimi obawami w scenie, gdy bohater waży, czy rzucić jedno z dzieci na żer zbliżającemu się niebezpieczeństwu, które jakże słusznie pozostawiłeś pod śniegiem, pozwalając nam bać się tego, co nie poznane. Do tej chwili czytałem z rozdziawioną z zadowolenie gębą, bo lektura nadwyraz trafiał w to co lubię. Historia bez pier*olenia, ze zmączonym, arcyciekawym bohaterem i cudowną frazą prowadzącą mnie przez mroki przedstawianego świata. A potem rozbiłem się o te skały, między którymi bohater odnalazł wlot w miejsce, gdzie ja z moimi czytelniczymi nadziejemi bardzo nie chciałem się znaleźć.

Słowem moje obawy nie pozostały płonne. Niedociągnąłeś tego cholernego ciężaru, nie przemieniłeś go w walutę, którą kupiłbyć mą czytelniczą duszę na wieki. Wiesz dobrze jakiego kalibru motywem zagrałeś, każąc rodzicom handlować dziećmi w zamian za choćby i najbardziej życiodajne gadżety. Fabuła nie zna silniejszej i bardziej uniwersalnej motywacji, jak strach matki (a szerzej rodziców) o potomstwo. Wkładając taki handel w postać Mikołaja zagrałes naprawdę mocno, to było cholernie dobre. Emocje w tym momencie fabuły były naprawdę duże. Życzyłbym sobie, abyś w finale obrócił je, podbił, lub nawej zintensyfikował, lecz nie roztrwonił, jak to niestety się stało. Azyl, gdzie dobry Bóg-Ojciec-Ganiusz, niechby i trochę już zmęczony, odwróci wszystko, co złe w nowy wsponialszy jeszcze świat? Nie, o zgrozo, nie tegom chciał! Przychodzi mi do głowy takie filmowe porównanie. O ile tekst Marasa był zagubioną sceną z Drogi, to ty w swojej produkcji obsadziłeś upadłego superbohatera rodem ze Strażników w roli anioła ni to zagłady ni wyzwolenia świata głębokiej postapokalipsy, co w mojej opinii było zabiegiem arcykapitalnym, lecz w scenie jego powrotu do bazy skręciłeś w stronę hollywwdzkiej superprodukcji podszytej nadzieją z gwieździstym sztandarem w tle, typu tego filmu z Costnerem, który po Wodnym świecie na dobre strącił go z firnamentu najgorętszych nazwisk fabryki snów.

A potem pojechałes dalej, odsłaniając nam prawdę o istocie swego opowiadania. Na przestrzeni tych 15k znaków nie zbudowałeś nam bowiem całego świata i nie zburzyłeś dawnego, jak uczynił to Maras. Grając tymi samymi kartami poszedłeś inną drogą. Zbudowałeś nam cudownego bohatera. Już po tym, jak wybrzmiały tytułowe dzieci jutra. Bo co one nas tak naprawdę mogą obchodzić? Pies trącał te dzieci! Ich świat był tylko sceną, na której wszystkie reflektory zwrócony zostały na jednego aktora, cóż nas więc może obchodzić jutro tego świata, czy dzieci tego jutra, z nimi nie związały się żadne emocje. Za to z twoim Mikołajem tak. On gra w tej sztuce, to jego monodram, wszelkie czytelnicze emocje są wyłącznie z nim związane. Opowiadanie nie powinno nazywać się Dzieci jutra, powinno nazywać się Mikołaj jutra, lub pojutrza, a najlepiej Mikołaj nigdy, bo miejmy nadzieje, że nigdy nie spotka nas, ludzkości, aż tak okropna przyszłość, jaką opisałeś.

Słowem trochę się to wszystko rozjechało. Ten tekst to znakomita lektura, ale nie stanowi monolitu, który wali prosto w twarz. Zabrakło tego przyjemnego bólu i rozedrgania nerwów, który kochają czytelnicy poszukujący w prozie grzebania w mrocznych zakamarkach duszy. Bo twój Mikołaj, mimo, że automatyczny, ma duszę. Jak cholera.

Hej, Wilku!

 

Cóż rzec, żałuję, że nie bawiłeś się przy czytaniu tak dobrze, jak ja przy pisaniu, ale nie sposób zadowolić wszystkich czytelników, żadna to nowość. Szczególnie, żę wybierając formę taką, a nie inną, z pewnością sobie zadania nie ułatwiłem. 

 

Wiem, ze ten komentarz niestety nie jest tym, czym być powinien i za mało w nim jakiegoś konkretnego, konstruktywnego przekazu,

No, nie jest. A konstruktywnego przekazu nie ma w nim w ogóle.

 

ale jakbym nie próbował,

A próbowałeś?

 

Pozdrawiam.

Kufa, właśnie skasowałem sobie pół napisanego już posta. Niech żyje frustracja! Denerwujące tym bardziej, że znów przez własnie niezorganizowanie muszę odpowiadać hurtowo, a wczorajsze zasiądnięcie do napisania czegoś sensownego na forum zakończyło się kimaniem nad klawiaturą. Słowem, życie. 

 

Chrościsko, dzięki ogromne za odwiedziny i wszystko co napisałeś. Najbardziej za to:

 

Dość odważny i ciekawy zabieg z postacią Adriaana.

Zgadzam sie z tym, jak patrzysz na ten tekst. Technikalia są tu ok, więc o jego ocenie decydować muszą czysto czytelnicze upodobania. Fabuła, bohaterowie, świat przedstawiony, albo coś ukąsi dusze i zostanie, albo nie i po lekturze uleci. Niczyja to wina. Jednak jeśli mogę, a pod wałsnym tekstem być może nie powinienem, wyznam, że w mojej opini tym, co stanowi w tym opowiadaniu wartość dodaną, jest postać Adriaana właśnie. Nieczęsty to bohater dla fantastyki i zresztą prozy w ogóle.

 

Podobało mi się, jak opisałeś tę zieleń. Na kolorach się znam nie bardzo, ale na minerałach już tak, a dzięki temu mogłem sobie te kolory wyobrazić.

Dzięki. Jesteś zapewne jedną z nielicznych osób, której nazwy te nasunęły konkretne obrazy. Ja z geologii byłem noga, nawet repetowałem na pierwszym roku;) Zresztą poszedłem tropem minerałów przypadniem, po prostu podczas researchu okazało się, że ta droga będzie najciekawsza. I w sumie słusznie – zieleń to kolor Ziemi. 

 

Tu natomiast już nieco przepoetyzowane, jak na mój gust. Często masz w tym tekście takie fragmenty, ładnie napisane, ale jest tego aż za dużo, jakbyś nie zatrzymał się w porę.

Ja wiem, musisz mi wybaczyć. To jest tak, że Bogu, co boskie, czytelnikowi, co czytelnicza, ale i ja musze mieć coś z całej tej zabawy. W pewnych tekstach, w pewnych momentach takie odloty wydają mi się nie odzowne. To mój sposób patrzenia na świat, trochę własnej duszy muszą w tekst włożyć;) Na usprawiedliwienie dodam, ze naprawde strałem się, aby te odloty nie przygniotły opowieści:)

 

Scheveningen

 

Jestem ciekaw, czy to miejsce wybrałeś świadomie, czy przypadkowo. Bo Scheveningen to taki holenderski Szczebrzeszyn, którego nazwy nie jest w stanie poprawnie wymówić żaden obcokrajowiec. Holendrzy często wspominają, że było to hasło ruchu oporu w czasie II Wojny Światowej, bo żaden Niemiec nie potrafił tego słowa wypowiedzieć.

To ciekawe, nie wiedziałem. Nie ma co się dziwić Niemcom, okazuje się, że ja nie wiem nawet jak to napisać:) To jak z nazwiskiem autora słynnej Jesieni Średniowiecza. Piotr Oczko w przedmowie do Kultury XVII wieku Holandii wyjaśnia tę sprawę najproście, jak się da, a i tak nie mam pojęcia jak to nazwisko wymówić. Nie, w tym tekście nie ma przypadków. Scheveningen wzięło się stąd:

 

https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Adriaen_van_de_Velde_-_The_Beach_at_Scheveningen_-_WGA24479.jpg

 

ale też i stąd:

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Widok_morza_w_Scheveningen#/media/Plik:Zeegezicht_bij_Scheveningen_-_s0416M1990_-_Van_Gogh_Museum.jpg

 

co w pewien sposób spina klamrą tę opowieść. Od małych mistrzów wieków minionych po mistrza okresu, gdy pi razu oko rozgrywa się się fabuła opowiadania.

 

Pytanie, które sobie stawiam jest takie, czy ten tekst jest na tyle wyjątkowy, że będę go pamiętał za kilka miesięcy.

Nie mam pojęcia, czy będę.

Ano właśnie. To już jest sprawa, z którą pozostajesz sam. Jakakolwiek nie będzie Twoja decyzja, mam nadzieje, że coś z tego tekstu z Tobą zostanie.

 

 

 

Golodhu, hej! 

 

Dzięki, że wpadłeś i miło mi, że mimo tych fabularnych oszczędności, jakie tu serwowałem, szklanka okazała się bardziej pełna, niż pusta:)

 

Mignęło mi w komentarzach, że chciałeś tu oddać trochę Conradowskiego, XIX-wiecznego ducha i, przyznaję, też była to moja pierwsza myśl. W ogóle bardzo sprawnie to napisałeś i klimatycznie, choć to pewnie żadne już odkrycie :P

Bardzo się cieszę. Conrada szalenie lubię, ale dziś czyta się go już jakże trudno, z pewnością nie jest to lektura dla każdego odborcy. Za mało twistów fabularnych;)

 

Tak czy inaczej zostało mi wrażenie, że napisałeś raczej szorta, długiego dzięki opisom i bardzo (bardzo) ładnie napisanego, ale zostawiającego ten niedosyt w warstwie fabularnej.

Ciekawe spostrzeżenie. W zasadzie tak, w warstwie fabularnej jest to swoisty short i ten niedostyt rozumiem. Opowieść, którą tu przedstawiam, niekoniecznie pokrywa się z fabułą (raczej wykracza poza nią) i myśle, że stąd właśnie bierze się ten brak, który część czytalników zgłasza. Cóż, tak to mi się w głowie poukładało i teraz musze pić piwo, którego nawarzyłem. Na szczęście piwo lubię na równi z Conradem;)

 

PS. Klimat “wyspiarski” przywiódł mi na myśl Gelprina z lipcowego NF, nie wiem czy czytałeś :P Trochę co innego, na pewno o czym innym, ale też utknęło mi w pamięci.

A nie, nie czytałem, ale jakby mi ten numer wpadł w ręce, to chętnie zajrzę. Dzięki za polecankę.

 

 

Hej, JasnastronoMocy! Bardzo się cieszę, że i ty tu zajrzałeś. O wyspie doktora nie myślałem, ale masz rację. Jest w tym opowiadaniu trochę tego nastroju.

 

Z początku rzuciło mi się w oczy kilka niezgrabności, niestety nie miałem możliwości powypisywać. Gdzieś tam “łyk powietrza” zamieniłbym na “haust powietrza” SJP PWN podaje, że łyk można wziąć tylko płynu.

Masz rację, zmienię to. Tych nierzęczności jest pwenie więcej, momentami pozwoliłem sobie na jechanie po bandzie.

 

Opis obrazu to tutaj moim zdaniem clue programu. Coś niesamowitego, jak Ci to wychodzi! Czyta się to jak pełną napięcia akcję, a każdy kolejny detal, na który zwraca uwagę narrator, trochę zmienia perspektywę, nasyca przekaz. Bardzo mi się ten zabieg podoba, a pamiętam że potrafisz jeszcze z “Portretu Anny Halls”.

Dzięki. To jest tak, że pomysł na opowiadanie często składa się mi w głowie z kilku luźniejszych elementów i tutaj tak, obraz stanowi jeden z gwoździ, na których ta konstrukcja się trzyma. Bardzo się cieszę, że zwróciłeś na to uwagę. Jak mi to wychodzi, sam nie wiem, ale fajnie że wychodzi:) Kiedyś, lata temu, oglądałem, chyba na telewizyjenej dwójce, taki cykl programów, gdzie jakiś facet opowaidał o obrazach. Nic nazdwyczajnego. Ot, sir David Attenborough gada o lwach na serengeti, tylko program na trochę inny temat. Niemniej oglądajac to, czułem, że ten facet opowiada mi o pewnym espekcie rzeczywistości (sztuka) językiem, który do mnie trafia i który jest dla mnie tak naturalny jak oddychanie. Wtedy nauczyłem się patrzeć na sztukę. Że obraz to opowieść, za którą stoi nie raz więcej, niż dać nam może fabuła skrząca się od zwrotów akcji. To mnie fascynuje. Poza tym jestem typowym wzrokowcem. Lubię obserwować i przyglądać się. I czasem wymyślam to, na co chętnie bym popatrzył, bo Bozia nie dała talentu abym mógł sobie coś takiego napalować:) Trzeba więc pisać:)

 

I tu dwa słowa jeszcze o bohaterach. Postać Adriaana wyszła super, nie powiela stereotypów osoby niepełnosprawnej intelektualnie; jest intrygujący i sprawczy. Trochę inaczej główny bohater, sprawia wrażenie bycia popychanym przez akcję, trochę bezwładnie, przez co nie wypada zbyt ciekawie, ani nie zapada w pamięć.

Doskonale to rozumiem. Głównego bohatera zredukowałen do narratora, wyciągając Adriaana na pierwszy plan. Teraz widzę, jakie przyniosło to konsekwencje. Te pozytywne i negatywne. Ciekawy materiał do rozmyślań;)

 

Wątek tytułowej zieleni uważam, że można by jeszcze pociągnąć. Skoro barwnik pochodził z łuski syreny i ta syrena zabijała zbliżających się do niej nieznajomych, to skąd ta barwa wzięła się na obrazie, który bohater wspomina?

Ano właśnie. Już gdzieś powyżej pisałem, o tych niedopowiedzeniach, które znalazły się poza opowieścią. To jedna z takich rzecz, bardzo słusznie zwracasz na to uwagę. Ja to mam obmyślone, ale też rozumiem, że w tekście nie pojawiło się wystarczająco wiele wskazówek, aby czytelnik mógł mój tok myślenia odtworzyć. Nie wybrzmiało to, co tłumaczyło by na czym rzeczywiście polegała wyjątkowośc Adriaana. Ciekawe, że użyłeś tu słowa “nieznajomych”, co rodzi pewien obraz stosunków łaczacych Adriaana z syreną, a on przecież chciał do niej strzelać, jak do zwierza i tylko ten nieszczęsny idiota narratoa przeszkodził.

 

Dzięki raz jeszcze panowie za wizytę. Pojawiło się tu sporo cennych uwag, będzie o czym myśleć. 

Hej, Panie Domingo, dzięki za odwiedziny!

 

W formie wyczułem wpływy XIX-wiecznej powieści: powolnej, rozbudowanej w opisy, dla smakoszy porównań i detali.

Dokładnie tak, bardzo lubię taką formę. Tym razem robiłem jednak wszystko, aby nie znużyć czytelnika, bo dziewiętnasty wiek jest piękny, ale dla współczesnego czytelnika najczęściej zbyt ciężkostrawny. W tym tekście, odnośnie formy, poszukiwałem swoistego złotego środka. Więc jeśli…

 

I bardzo mi się to podobało, bo wyszło to naprawdę dobrze. Delektowałem się klimatem, mimo że dość późno zorientowałem się, o czym jest ta historia.

…to jestem szalenie zadowolony:)

 

Narrator chciał coś za wszelką cenę zdobyć i wszelką cenę za to zapłacił.

Bardzo zgrabnie to ująłeś.

 

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka