Profil użytkownika


komentarze: 153, w dziale opowiadań: 142, opowiadania: 78

Ostatnie sto komentarzy

Cześć,

 

Tak jakoś się składa, że fragmenty nie cieszą się tu zbytnią popularnością. Trudno się dziwić, ludzie rzadko poświęcą czas na czytanie tekstu, którego zakończenia mogą nie poznać. Ale piszę to tak w ramach formalności i ostrzeżenia.

 

Całość, chociaż za dużo fabuły tu nie ma, czytało mi się dobrze. Serwujesz bardzo plastyczne opisy, dobrze operujesz językiem. Właściwie ten tekst mógłby całkiem nieźle (przynajmniej w mojej opinii) funkcjonować jako short. A gdyby nieco się tu rozpisać, dodać więcej historii Zaga (czemu się tam znalazł, dokąd zmierza, jaki cel mu przyświeca, jak ważne jest, że musi gdzieś tam dotrzeć i coś załatwić), wyszłoby z tego całkiem fajne opowiadanie. Krótkie, bo krótkie, ale fajne. Deklaruję się jako czytelnik kontynuacji. Mam nadzieję, że powstanie. :)

 

Odrobinka marudzenia i technikaliów poniżej. 

 

Nic nie przeszkadzało im w oglądaniu występu pianistycznego(…).

Słuchanie jakoś bardziej mi tu pasuje, chociaż wiem, że w oglądanie pianistów przy pracy bywa hipnotyzujące.

 

Panowała cisza pełna napięcia, wyczekiwana.

Czy ta cisza była wyczekiwana? Czy była pełna wyczekiwania?

 

Po drugiej stronie iluminatora, zza przejrzystym pancerzem znajdowała się niegościnna pustka kosmosu(…).

Za przejrzystym pancerzem. 

 

Zag, czy tego chciał czy nie, musiał być ekstrawagancji.

Musiał być ekstrawagancki.

 

Rozmowę przerwało pojawienie się promu. Na krótką chwilę przysłonił widok z okna, wywołując przy tym burzę oklasków. Zataczał koła wokół statku na wzór natrętnej muchy.

Nie czytam zbyt dużo SF, fizyk też ze mnie żaden, więc możliwe, że mój zarzut jest bezzasadny, ale czy takie szybkie manewry kosmicznym promem są w ogóle możliwe? Mam przed oczami sceny z gwiezdnych wojen, gdzie śmigają myśliwce X-wing czy inne StarFightery, ale czy taki prom dałby radę?

 

– Nie proszę mi wierzyć, to muszą być odpowiedni ludzie, a przynajmniej tacy, którzy wiedzą czego chcą.

Przecinek po nie chyba się zgubił.

 

Potężny wstrząs wytrącił Zaga z równowagi, i rzucił nim o ścianę.

O, znalazłem! Tu chyba nie powinno go być. :)

 

Wpatrywała się w widok zza oknem, z czystym przerażeniem na twarzy.

Za oknem albo zza okna.

 

Następna, celna salwa spowodowała gwałtowną reakcje łańcuchową jednego z reaktorów Dakoty.

Tu też bez przecinka.

 

Powodzenia w dalszym pisaniu, pozdrawiam. :)

Hej,

 

Mam słabość do klasycznego fantasy, więc już za to daje plusika. Do tego udana stylizacja językowa oraz zgrabnie przedstawiona historia o sile poświęcenia i rodzicielskiej miłości, co w końcowym efekcie przekłada się na przyjemne opowiadanie do kawy. Skandynawski klimat (że tak pozwolę sobie to nazwać) bije chłodem i surowością z każdego akapitu. Chciałbym lepiej poznać postać Widzącego, ale może na tym polega jego tajemniczy urok, że nie mamy z nim zbyt wiele do czynienia. Zakończenie, choć dla protagonisty mało szczęśliwe, mi się podoba i satysfakcjonuje.

 

Jest gdzieś tego więcej? ;) 

 

Pozdrawiam! 

Mort,

 

Dzięki za opinię i uwagi. Nie mogę się zgodzić co do braku happy endu, pojęcie złego bohatera również jest o dość płynne; złe postępowanie, choćby podjęte pod wpływem zaburzeń, niskiej samooceny czy presji ze strony otoczenia, wciąż pozostaje złym postepowaniem. Mordowanie, grabienie i palenie miast, w moim rozumowaniu są czynami, które kwalifikują się w kategorii “zło”. Rozumiem, że w Twojej opinii jest inaczej, nie będę się o to kłócił. 

Pozdrawiam. :)

 

Krarze,

 

Cieszę się, że tekst udało się przeczytać bez większych zgrzytów, a fabułę uznałeś za ciekawą. :) Brak fantastyki był świadomy. Kilka magicznych elementów, które miałem w pierwotnej wersji tekstu, wygadały tam nienaturalnie, bo i wepchnąłem je na siłę. Ostatecznie, będąc świadomym konsekwencji, wywaliłem magię z tekstu. 

 

Król, wychowany w wojsku, przyzwyczajony do wydawania rozkazów i posłuszeństwa ot tak przyjmuje “nie” od nałożnicy.

Przyjmuje jej odmowę, bo już wie, że ją zabije, gdy ta odmówi. Tylko i wyłącznie dlatego. 

 

Oraz nie wietrzy spisku w jej postępowaniu(…).

Nie podejrzewa jej o tak dalekosiężne plany, a zarazem ma do niej słabość i zaufanie, bo na przestrzeni jego krótkiego panowania była mu wsparciem, opoką, osobą, przy której wylewał wszystkie swoje bóle i zażalenia wobec świata. Jednocześnie doprowadziło go to do zazdrości, która ściągnęła na Inez śmierć, bo nie mógł znieść myśli, że kto inny posiądzie ją w podobny sposób. Do tego znała wiele jego sekretów, w tym plany Vissarina, co czyniło ją niebezpieczną. A przynajmniej tak to sobie w głowie skonstruowałem, jeśli niezbyt poprawnie, nielogicznie, to przepraszam i postaram się poprawić w przyszłości. :)

 

Czy kiełbaski są synonimem czegoś tłustego same w sobie? Poza tym pamiętam, że Martin w GoT często używał takiego (albo podobnego) porównania pisząc o Samie i tutaj strasznie mi to ściągnęło tekst w tą stronę. Zwłaszcza, że tak jak Martin piszesz poniekąd o władzy.

Przyznaję, że nie myślałem, czy kiełbaski same w sobie są synonimem czegoś tłustego. Ale tak mi się kojarzą, więc zakładam, że sformułowanie takiego zdania jest sumą moich skojarzeń i przeczytanego, być może nawet u Martina, podobnie brzmiącego porównania. :)

 

Serdeczne dzięki za wizytę i wszystkie uwagi, zawsze miło Cię czytać pod moimi tekstami. 

 

Pozdrawiam. :)

 

 

Cześć,

 

Nie będę się rozpisywał. To był bardzo udany szorcik. Zatańczyłeś z konwencją w taki sposób, że aż miło było czytać. Bawiłem się przednio. Polecam do biblioteki. :)

 

Pozdrawiam. :)

Finklo,

 

Wyszła Ci ciekawa historia, z interesującą femme fatale, w dość skąpo przedstawionym świecie. To ostatnie nie jest zarzutem, tak dla jasności. :) Podejrzewałem, że Kakobela jest wiedźmą, która wykorzystuje mężczyzn do kolekcjonowania artefaktów, a tu proszę, tresowana sowa jej pomaga, a nie jakieś tam wykwintne czary. Sprytne, szczególnie, że Rodrig dał się nabrać i wyszedł na kłamcę podczas śledztwa. A przynajmniej mógł być podejrzany o kłamstwo.

Przebrnąłem przez tekst jednym tchem, masz bardzo lekki styl, nawet pisząc o niegodziwościach. Całość spięta bardzo zgrabną klamerką.

 

Gratuluję dobrego tekstu i pozdrawiam. :)

 

 

 

 

Krarze,

 

Fajnie pobawiłeś się konwencją. Świat nie jest oryginalny, ale przecież nie na tym Ci zależało, jak zakładam. Podoba mi się sposób, w jaki przekazujesz czytelnikowi informację o uniwersum; mimochodem, bez akapitów przytłaczających ilością informacji.

 

Bohaterowie, którzy dokonują zła w imię swoich ideałów to też znany motyw, a mimo to z zainteresowaniem brnąłem przez kolejne zdania, aby poznać, jak zakończy się ta przygoda. Końcówka zaskakuje, przynajmniej mnie. Stworzone przez Ciebie postacie błyszczą indywidualnym stylem i wyrazistością, za co należy się pochwała. Sam mam z tym problem, dlatego szczerzę przyznaje: dobra robota. :)

 

To naprawdę kawał solidnego fantasty, kipiącego ciężkim klimatem i chętnie poczytałbym więcej w tej konwencji. 

 

Pozdrawiam!

Amonie,

 

Starałem się wyrzucić z głowy myśli o Bibliotece, czytając to opowiadanie, co było trudne, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z tymi samymi bohaterami. Po lekturze nie ma we mnie przekonania, że powyższy tekst jest lepszy. Nie powiedziałbym też, że jest gorszy. Jest po prostu inny, tyle. Poważniejszy, bo na pewno bije w inne tony i mniej w nim humoru. Ale równie ciekawy, równie sprawnie napisany.

 

Na plus bohaterowie, po raz kolejni wyraziści, a także fabuła. Tu mam wrażenie nieco nierównego tempa, bo zaczynasz nieśpiesznie, a od pewnego momentu wszystko toczy się bardzo szybko łącznie z finałem. Mi to jednak nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. W ogóle nie odczułem tej (niemałej przecież) ilości znaków.

 

Twoje teksty zacząłem od bety W cieniu Zigguratu. Teraz, po kolejnych dwóch opkach w Twoim wykonaniu, nie mogę nie być pod wrażeniem postępów, jakie robisz. Szczerze (i w całkowicie pozytywny sposób, rzecz jasna) Ci ich zazdroszczę, a przy tym z serducha gratuluję. Zwłaszcza, że sam mam taki czas, w którym nie ma wiele miejsca na pisanie, więc zamiast postępów obserwuję u siebie regres.

Czekam na więcej i pozdrawiam! 

Lano,

 

Dobre to było. Piszę jako gracz i czytelnik. :) Kupiłaś mnie pomysłem, postaciami oraz ładnym warsztatem. Pięknie grasz emocjami, autentycznie przejąłem się losami NPCów. Zły jest zły, przedstawiłaś go bardzo zgrabnie.

Wiele już zostało napisane, więc nie będę się powtarzał. Gratuluję dobrej roboty. :)

 

Pozdrawiam!

Ponownie spóźniony witam się z Państwem!

 

japkiewicz,

 

Ukłony. ;)

 

Amonie,

 

Absolutnie nie masz za co przepraszać. Taki komentarz to zawsze powód do radości, zwłaszcza, kiedy czas średnio wesoły. :) Z tym zakończeniem, jak już gdzieś wyżej pisałem, to było trochę zamieszania i rozważań na temat jego zmiany. Ostatecznie zostało takie, jakim je sobie wymyśliłem, więc cieszę się, że przypadło do gustu. Stokrotne dzięki za polecenie do biblioteki.

Pozdrawiam! :) 

 

Fladrifie,

 

Dziękuję za Twoją opinię, przeczytam sobie ten początek i przemyślę, co mogłem zrobić tam lepiej, żeby spróbować uniknąć powtarzania tych samych błędów w przyszłości. :) Jednocześnie cieszę się, że wszystkie fragmenty układanki złożyły się w pasującą i satysfakcjonująca całość na końcu.

Podziękowania za klika i ukłony za wizytę. :)

 

Filipie,

 

Przykro mi, że miałeś problemy z wejściem w świat opowiadania. Wydaje mi się, że jest to kwestia indywidualna, ale mimo wszystko cały czas próbuję znaleźć jakiś złoty środek. Jeżeli później było tylko lepiej, to cieszę się. Dziękuję Ci za czas poświęcony lekturze mojego tekstu. 

Pozdrawiam. :)

Domingo, hej!

 

a nazwy własne wcale nie były takie straszne.

Cieszę się, że przynajmniej w Twoim przypadku czytanie tych wszystkich nazw nie było męczarnią. :D

Dziękuję za Twoją obecność, fajnie, że tekst przypadł do gustu. Ciągle nad sobą pracuję, więc mam nadzieję, że następnym razem będzie bez dłużyzn. :)

Pozdrawiam! 

Cześć, Geki.

 

Miałem taki czas, że zapoznawałem się z tematyką niemieckich obozów zagłady na terenie Polski. Odkąd poznałem historie ludzi, którym w piekle obozów udało się zachować człowieczeństwo, ludzkie odruchy, litość i współczucie, jakoś spadła moja akceptacja dla literackich bohaterów i prawdziwych osób, którzy dopuszczają się okrucieństw wychodzących od życiowego niezadowolenia, paskudnego szefa czy ogólnego nieszczęścia. Nie jest to dla mnie żadne usprawiedliwienie do bycia podłym oraz egoistycznym ponad miarę (wiadomo, że zdrowy egoizm jest potrzebny), dlatego nawet przez chwilę nie przejąłem się losem Twojego bohatera. Z chęcią czytałem, co się dalej wydarzy, ale wyłącznie z ciekawości dokąd zaprowadzi go ta droga. Jak podróż skończy się dla niego interesowało mnie już mniej.

Lektura była bardzo przyjemna i, mówiąc szczerze, końcówka z Alicją zaskoczyła. Warsztatowo pojechałeś pięknie, bez dłużyzn, bez zbędnych wątków. Pochłonąłem tekst na raz.

Powodzenia w konkursie. :)

Pozdrawiam!

Cześć, cześć, spieszę z odpowiedziami!

 

Reg,

Cieszę się, że tak sądzisz, masz jednak tę przewagę, że Twoje komentarze zawsze są pomocne i merytoryczne, a moje opowiadania nie zawsze są ciekawe i dobrze napisane. :D Zatem ja za każdym razem wyniosę coś dobrego z Twoich komentarzy, a w drugą stronę bywa z tym różnie. :P Obiecuję jednak sumiennie pracować, żeby sytuacja uległą poprawie. :) Dziękuję raz jeszcze!

 

Silvanie,

Jestem niemal pewny, że poprawiałem ten fragment w becie… Niemal. :P Dziękuję za zwrócenie uwagi, już się tym zajmuję. Za klika dziękuję, za brak fantastyki wybaczenia proszę. Jak pisałem wyżej, w oryginalnej wersji opowiadania było jej trochę, ale sztucznej i upchniętej na siłę. Cieszę się, że odczucia masz pozytywne! 

Pozdrawiam! 

 

Shanti,

Jeszcze raz dziękuję za Twoją obecność podczas bety i wszystkie uwagi. Każda była pomocna, nawet jeśli nie wszystkie zastosowałem w tekście. :)

Kłaniam się!

 

Irko,

Doprowadziłeś egoizm bohatera na najwyższy poziom, wyżej się już chyba nie da.

Dziękuję, starałem się. :D

 

Swoją drogą zawsze się zastanawiałam, po co komu na dłuższą metę władza. Rozumiem popróbować, ale trzymać się jej za wszelką cenę – tego nie rozumiem.

Mam dokładnie te same odczucia i to nimi kierowałem się, tworząc zakończenie. Nie jestem w stanie pojąć trzymania urzędu/korony do samego, choćby i śmiertelnego końca. Chociaż może wynika to z faktu, że żadnej poważnej władzy w życiu nie dzierżyłem. :D Niemniej wartość życia zawsze wydawała mi się nie do wycenienia, choćby nawet w grę wchodziła władza nad światem. 

Dziękuję za komentarz i poświęcony na lekturę czas. :)

Pozdrówki. :)

 

Hej,

 

Dziękuję za odwiedziny i uwagi, od razu wprowadziłem poprawki. Zakończenie stanowiło przedmiot małej dyskusji podczas bety. Ostatecznie uparcie zostałem przy mojej wersji, więc cieszę się, że to rozwiązanie przydało Ci do gustu.

O fantastyce nie zapomniałem, w pierwotnej wersji tekstu była odrobinka fantastyki. Robiła jednak wrażenie nachalnej i niepasującej do całej reszty opowiadania, więc z premedytacją się jej pozbyłem. :)

Zawsze miło Cię czytać, Reg.

 

Pozdrawiam!

Jestem chętny, choć wiele zależy od daty. W drugiej połowie czerwca mam urlop, wtedy odpadam. We wcześniejszym terminie mógłbym spróbować się dopasować. Mi również, jak większości, najbardziej pasuje Warszawa, bo mam najbliżej, no i pracuje w stolicy. 

Drodzy państwo, miło mi móc odpowiedzieć na kolejną porcję komentarzy!

 

Krokusie,

Wybacz, że zmęczyłem Cię nazwiskami i nazwami własnymi. A jednocześnie dziękuję za dobre słowo i cieszę się, że lektura przypadła do gustu! Dobrze widzieć, że moje intencje odnośnie głównego złego (bo w tym tekście każdy jest trochę zły) zostały przez Ciebie prawidłowo odebrane. Właśnie o to ludzkie zło mi chodziło.

Dzięki za poświęcony czas. :)

Pozdrawiam!

 

Iluvatharze

Jak już wracamy do nazw własnych, to odwołam się do Twojego podpisu i ośmielę się stwierdzić, że moje imiona i nazwy własny przy całej palecie nazw, imion i określeń u Tolkiena, to jest naprawdę pikuś. ;D

 

OS,

Fajnie, że wpadłeś! Właśnie z powodu braku fantastyki tagowałem tekst jako inne

W historii Vissarina próbowałem ukazać go jako postać złożoną, może nie do końca oczywistą, zwłaszcza dla pogrywających z nim spiskowców, którzy widzieli w jego osobie tylko żołnierza, więc nieopatrznie i na własną zgubę sączyli mu do uszu słowa o wybrańcu bogów. Nie rozumieli przemiany, jaka w nim zachodziła z prostego wojaka w niekompetentnego szaleńca u władzy. Nie rozumieli nawet, że to ich sprawka i dlatego zanim się obejrzeli, ich manipulację obróciły się przeciwko nim, a manipulowany stopniowo zaczął przejmować pałeczkę. Jeśli udało mi się tego dokonać (a tak pozwoliłem sobie wywnioskować i popraw mnie, jeśli się mylę), to znaczy, że mały kroczek w pisarskim rozwoju udało mi się zrobić. ;)

Dzięki za dobre słowa, cieszę się, że lektura sprawiła przyjemność. W przyszłości popracuję nad tymi podmiotami mówiącymi. :)

Pozdrawiam!

 

Witam reprezentację jurorów w osobach Silvy i morteciusa. :)

Iluvatharze,

 

Dziękuję za wizytę i komentarz. 

 

Bardzo dobra historia i niezły czarny charakter, tylko wymawianie wspomnianych nazw (imion i nazw państw) sprawiało mi dużo trudności. (czułem się jak anglik czytający “W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”)

Powodzenia przy lekturze Opowieści z Meekhańskiego pograniczna, bo jeśli u mnie są trudne nazwy własne, to nie wiem jak określić to, co zrobił Wegner. :D

 

Pozdrawiam. :)

 

Światowiderze,

 

Dziękuję za wyłapanie bubli w tekście, poprawione. 

 

Co więcej, skoro najbardziej interesowało go życie dowódcy, organizacja nowej rebelii w celu odzyskania tronu powinna być dla niego pociągającym wyzwaniem.

Żołnierza. Nie dowódcy. ;) Kilka razy jest to w tekście zaznaczone. Chociażby:

 

Otwarte okiennice wpuściły do pokoju okrzyki nawołujących się na murach strażników. Vissarin westchnął. Proste, żołnierskie życie. Tej nocy, jak nigdy wcześniej, doceniał wolność od ciężaru decyzyjności, przynależną zwykłemu wojakowi.

Oraz:

 

Niezaprzeczalnie miał rację. Dahnel uważał, że nikt z całego rodu Kazaan nie nadawał się do dzierżenia władzy. Ani Haran, który przy pomocy rebelii wspiął się na tron. Ani Vissarin, który był świetnym żołnierzem, ale marnym przywódcą.

Tu także wydaje się być jasnym, że nie pociągało go dowodzenie, ale wojaczka sama w sobie:

 

– Mówiłeś – rzekła, siadając obok mężczyzny – że wiele oddałbyś za możliwość wyjechania. Porzucenia obowiązków, życia niezależnego, bez polityki i dworu.

“Zuowatość” bohatera to, wydaje mi się, niekompetencja doprawiona wybujałym ego, podszeptami nieodpowiednich doradców, a przy tym okraszona sporą dawką bezwzględności nabytej na wojnach i w twardym, żołnierskim wychowaniu. Ale to wciąż “zuowatość”. :D 

 

Dzięki za wizytę i komentarz. :) 

 

To spieszę z jeszcze jedną odpowiedzią, drogi Ślimaku!

 

Nie chcę już Cię męczyć, czepiając się topografii jak jakaś przywra albo (w przypadku tatrzańskim) kozica z przyssawkami, ale tutaj wciąż mam zastrzeżenia, ponieważ:

– Chcę tylko przejść do Cichej lub Kondratowej. Potrzebuje krótkiego okna pogodowego

Umknęło mi to przy edycji, już poprawiłem.

 

Ogólnie, to doszło do pewnego nieporozumienia, gdyż nie zauważyłem, że w pierwszym komentarzu napisałeś:

 

Przecież on idzie na Przełęcz Kondracką (”ukształtowaną na wzór szerokiego siodła”), nie na żaden szczyt.

W drugim zaś:

 

To mniejszy problem. Większy jest taki, że (jak sam zresztą wiesz, tylko pewnie nie zwróciłeś na to uwagi w konstrukcji opowiadania) bohater nie może zejść z Przełęczy Kondrackiej (między Kopą Kondracką a Giewontem) w Dolinę Cichą.

Nie może, oczywiście masz rację. Od początku w tekście chodziło mi o Przełęcz pod Kopą Kondracką, co zaznaczam w drugim akapicie:

 

Michał zatrzymał się przed prowadzącymi do schroniska stopniami i spojrzał w górę. Przełęcz pod Kopą Kondracką tonęła w kłębach nisko zawieszonych chmur.

Nie wiem, czy ja gdzieś napisałem o Przełęczy Kondrackiej, czy też Ty tak wywnioskowałeś, ale zamysł od razu był taki, aby przejść z Przełęczy pod Kopą do Cichej. Nie mam pojęcia, czemu nie zauważyłem tej pomyłki. Chyba pogrzebał mnie fakt, że pisałem odpowiedź na zmęczeniu i po maratonie w pracy, bo zupełnie mi umknęło, że mówimy o dwóch różnych przełęczach, i że bronię jak niepodległości geograficznie błędnych założeń. Aż wstyd.

 

Nie zrozum mnie źle: uważam, że “szacunek, pokora do gór” to w pierwotnych założeniach wzniosłe, wartościowe hasło, ale od jakiegoś czasu nabawiłem się pewnej alergii na nie, ponieważ pod każdym artykułem o wypadku górskim zlatuje się w komentarzach horda bezrefleksyjnych szczekaczek “do gór trzeba mieć pokorę, pokorę, pokorę”(…)

Wiem, co masz na myśli, sam unikam czytania artykułów o górskich wypadkach, a tym bardziej nie zaglądam do komentarzy pod takowymi. Ograniczam się do kroniki TOPRu. Chciałem właśnie zagrać na tych pierwotnych założeniach, ukazując przy tym głupotę Michała, bo jemu wyraźnie pokory zabrakło. Tragedia mogła wydarzyć się wyłącznie z powodu jego wyboru. Jednak rozumiem Twoje podejście.

 

W luźnej rozmowie nie mam z tym problemu, ale na poczet przyszłych tekstów pozwolę sobie zwrócić Ci uwagę, że sformułowanie to oznacza dosłownie “dobierać zamiar, a potem oceniać swoje siły tak, aby stwierdzić, że są na niego wystarczające” – i w takim właśnie sensie użył go pierwotnie poeta.

Zanotowane!

 

Myślę, że to zależy od rodzaju rzeczywistości – nie trzeba tłumaczyć w przedmowie, że taki Duch jest postacią fikcyjną, ale jeżeli modyfikujesz na swoje potrzeby topografię pasma górskiego(…)

No i tu wróciliśmy do tego nieporozumienia, bo w zasadzie nie zmieniłem topografii, z Przełęczy pod Kopą Kondracką da się zejść w Dolinę Cichą i o to mi głównie chodziło. Ale gdybym w przyszłości planował zrobić coś takiego, będę miał w pamięci tę rozmowę. :) Mam też nauczkę, że jak człowiek zaczyna odpadać po kilkunastu nadmiarowych godzinach na zmianie, to nie powinien brać się do odpisywania na komentarze. ;)

 

Kłaniam się!

Hej, Ambush!

 

Wychodzi pewnie mój brak warsztatu, ale sceną z perspektywy Inez chciałem ukazać, że w rzeczywistości jest inna, niż kiedy spoglądamy na nią oczami Vissarina. Owszem, wskakuje do królewskiego łóżka jako piękna idiotka, słucha władcy i pozwala mu zwierzać się, z czasem zdobywając jego zaufanie, awansując na faworytę i umacniając swoją pozycję, dzięki czemu pozwala sobie na “porady”. Te doradzanie nie skupia się na żadnych wielkich aspektach władzy, o których nie ma pojęcia, tylko na próbie ocalenia jemu (i sobie) życia, co, tak sądzę, mieści się nawet w kompetencji pięknej, szablonowej idiotki, jeśli uparcie zechcemy tak na nią patrzeć. :)

 

Dziękuję za Twój komentarz i poświęcony na lekturę czas. Miło mi, że tekst czytało się dobrze, mam nadzieję, że przyszłe będzie czytało się lepiej. :D

 

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Lekko, przyjemnie, z zaskakującą końcówką. Dobrze widzieć, że da się jeszcze wykorzystać nieumarłych w literacko ciekawy sposób. :D Zwykle unikam tego motywu jak ognia, a w tym wypadku bawiłem się naprawdę dobrze. 

Szkoda, że nie wszyscy wyłapią przemianę z nekromanty w licza, bo to ciekawe rozwiązanie, ale z drugiej strony opis tego momentu odebrałby zakończeniu nutkę zaskoczenia. Mi, staremu erpegowcowi, cholernie się podobało.

Klikam. 

 

Pozdrawiam. :)

Hej, OS!

 

Chociaż to nie do końca moje klimaty, bawiłem się świetnie. W czasie lektury towarzyszyły mi skojarzenia z cyklem pewnej znanej polskiej pisarki. Opisy serwujesz bardzo obrazowe, językiem bawisz się z wprawą i lekkością. Mnóstwo fajnych nawiązań, odwołań do kultury, kilka razy parsknąłem śmiechem. :D Dla mnie tekst to też swoisty komentarz do kondycji dzisiejszego świata, nawet jeśli sam nie zamierzałeś niczego komentować. :) Chyba takie prawo czytelnika, rezonować z dziełem na swój sposób i czasem wbrew intencjom autora. ;)

Polecam gdzie trzeba. 

 

Pozdrawiam. :)

Hej.

 

Totalnie nie wiem, co o tym myśleć, poza tym, że zgadzam się z Reg. Wygląda to, jakbyś chciał wyrzucić z siebie coś tym shortem. Może odnosisz się do sytuacji na forum, której nie znam i dlatego nie mogę należycie docenić tekstu. Umknął mi też motyw przewodni konkursu. Jeśli gdzieś tu jest, prosiłbym o wskazanie.

A w ogóle to słuchaj Asylum, bo mądrze pisze.

Powodzenia w następnych tekstach.

 

Pozdrawiam.

I znowu mam zaległości, które spieszę nadrobić!

 

Iluzjo,

 

Cieszy mnie, że lektura była przyjemna, choć udało Ci się co nieco przewidzieć. Najwidoczniej cechuje Cię ogromna wyrozumiałość do ludzi, skoro Michał Cię nie denerwował. :D Dziękuję za odwiedziny!

 

Sagitt,

 

Dziękuję za wizytę i polecenie. :) Super, że udało mi się oddać w tekście emocje związane z “walką” z siłami natury. To w sumie jedna z wielu moich bolączek – obawa, że będzie mało emocjonalnie. Radość, że tym razem było w porządku. :D

Pozdrawiam! 

 

Asylum,

 

Kłaniam się nisko za Twoją obecność i za polecajkę do biblioteki. :) Wychodzi chyba na to, że shorty idą mi lepiej, niż dłuższe formy. Ale cóż, uczę się. Jeśli udało mi się zawrzeć w opku część moich własnych odczuć, doznań, a Ty je w nim odnalazłaś, to już prawie jestem sobą usatysfakcjonowany. :) 

Pozderki! 

 

Ślimaku,

 

Halny to wiatr o bardzo konkretnym mechanizmie powstawania, występujący późną jesienią i zimą. Halny w maju stanowiłby wielką rzadkość. 

Wiem, liczyłem się z tym, że ktoś mnie za to złaja. Na użytek artystycznej wizji wcisnąłem go w maju, bo zależało mi umiejscowić tekst na przełomie pór roku. Nie mam innego wytłumaczenia.

 

On już jest w Dolinie Kondratowej. Nie ma potrzeby w nią schodzić. Może nią zejść przez Kalatówki w Dolinę Bystrej i do Kuźnic, co byłoby nawet wskazane, dopóki wichura nie przewraca drzew.

Si, wkradł się błąd z pierwotnej wersji tekstu. Już poprawiłem, że chodzi o zejście w Dolinę Cichą. A skoro o tym mowa…

 

A wzmianka o Dolinie Cichej jeszcze mniej zrozumiała. Szlak w Dolinę Cichą sprowadza z Kasprowego Wierchu, na który on właśnie nie zamierza wychodzić. Zapewne, można też tam zejść z Przełęczy pod Kopą Kondracką, ale to wcale nie łatwiej i – przynajmniej teoretycznie – ryzyko mandatu. 

Jeszcze w czasie II Wojny Światowej posłańcy śmigali przez Przełęcz na Słowacką stronę, bo droga była stosunkowo łatwa. Dziś zejście do Doliny Cichej jest zabronione, to prawda, ale nie było tak zawsze. W tym wypadku, podobnie jak z halnym, pozwoliłem sobie na pewne uproszczenia fabularne, by pokazać, że chociaż Michał miał zamiar przebyć stosunkowo łatwą trasę, to w nieodpowiednich warunkach nie ma łatwych szlaków. 

 

Poza tym… powiedzmy nawet, że zejdzie w tę Dolinę Cichą. Co dalej? Cicha ma coś z 17 km długości i żadnego schroniska. W takich warunkach niejeden już zamarzł, zanim dotarł do jej wylotu.

Byłem pewien, że całe opowiadanie doskonale ukazuje, iż Michał wcale nie jest tak dobry w górskiej turystyce, jak mu się wydaje. Wchodzi tam, gdzie nie powinien, źle ocenia zagrożenie, lekceważy warunki pogodowe. Tak samo z doborem trasy.

 

Na jaki szczyt? Z kontekstu wynika, że mowa o ścieżce prowadzącej na przełęcz, więc powinno być “prowadzącej na nią ścieżki”.

Szczyt w znaczeniu końca pnącej się pod górę ścieżki. To duże uproszczenie i pisząc opowiadanie górskie powinienem zwrócić większą uwagę na słownictwo. Przyznaję, że nie był to najbardziej fortunny zabieg i już to zmieniłem.

 

Przecież on idzie na Przełęcz Kondracką (”ukształtowaną na wzór szerokiego siodła”), nie na żaden szczyt.

Jak wyżej. Poprawione.

 

Przyznam, że nie przypominam sobie z Przełęczy Kondrackiej dużych głazów zapewniających ochronę przed wiatrem. To raczej odsłonięte siodło, z niewielkimi pogarbionymi skałkami.

Ta sama sytuacja, co halny w maju i schodzenie do Doliny Cichej. Naciąganie rzeczywistości na potrzeby fikcji literackiej.

 

Mam pewien kłopot z tym rozumowaniem. (…)

Do tego się nie odniosę. Puentą tekstu miało być podkreślenie, żeby uważać na siebie w górach, być odpowiedzialnym i świadomym turystą. Nie zamierzałem nigdy rozkładać na czynniki pierwsze sposobów podejmowania ryzyka czy jego ewentualnej oceny. Sam jestem w górach wybitnie zachowawczy. Jeżeli wydaje mi się, że gdzieś nie mogę lub nie powinienem iść, to nie idę. Twoja interpretacja słów Ducha, do której masz pełne prawo, nie jest zbieżna z intencjami, które mi przyświecały. Nie chodziło o usprawiedliwianie górskich wypadków, ani tym bardziej o pogardliwe podsumowanie działań ofiary w stylu “sam sobie życzył”. Zależało mi jedynie na przypomnieniu, by szacować ryzyko i mierzyć siły na zamiary. Ot, opowiastka z morałem, motywem fantastycznym i górami w tle. ;)

 

Mam nadzieję, że moje uwagi przydadzą się do ulepszenia opowiadania albo i na przyszłość.

Jedno i drugie, drogi Ślimaku. Bo i wprowadziłem kilka zmian, i mam nauczkę, by nieco mniej naciągać rzeczywistość do fikcji literackiej. Albo przynajmniej zaznaczyć taki zabieg w przedmowie. Ponieważ coś pewnie z górskiej serii jeszcze się pojawi, obiecuję popracować nad topografią i sprecyzować nazewnictwo elementów krajobrazu. :)

Serdeczne dzięki za wizytę i wskazówki, pozdrawiam. :)

 

Morderco,

 

Byłoby śmiesznie, gdyby nie było strasznie. Podobieństwa do prawdziwych zdarzeń, zupełnie przecież nieprzypadkowe, smucą. Zapis imienia “VVateusz” to jedna z kilku pereł w koronie, na jaką zasługuje ten tekst w kategorii “satyra na rzeczywistość”.

Słabo mi tu wybrzmiewa konkursowe hasło. Rozumiem ideę, ale oczekiwałem jakiegoś łupnięcia, które byłoby prawdziwym happy endem dla tego/tych złego/złych. Tymczasem status quo rządzących jest takie samo, jak na początku.

Idę z tym do biblioteki, chociaż nie powiem, że z wielką radością. Ale to przecież nie Twoja wina. :)

 

Pozdrawiam.

Cześć.

 

Chociaż dopiero co zamknąłem jedną betę, publikowanie tekstu w tak gorącym konkursowo czasie nie wydaje mi się dobrym pomysłem, więc… Wrzuciłem następny tekst do betowania. Konkursowy właśnie. Ciężar władzy, bo taki nosi tytuł, to krótka (23 k znaków według licznika forum) historia polityczna, rozgrywająca się  w kreowanym przeze mnie uniwersum. Głównie zależy mi na łapance ewentualnych literówek, nieprawidłowości w interpunkcji, oraz na ogólnych wrażeniach odnośnie tekstu. Dużych zmian wprowadzać nie chcę, więc beta nie powinna być uciążliwa i rozciągnięta z w czasie.

 

Jeśli znajdą się chętni, będę dozgonnie wdzięczny.

Jeszcze ośmielę się odwołać, Jimbo.

 

To prawda. W “Tańcu miłości i pogardy” (tym długo betowanym opowiadaniu) też ich nie wyjaśniam. Czy to dlatego, że jestem względem czytelnika wredny? Chyba nie do końca. Raczej: chciałbym być zrozumiany – to oczywiste – staram się pisać prosto jak się da, celowo niczego nie zaciemniam – nad zrozumiałość stawiam jednak uczciwość i zwięzłość. Liczę, że czytelnik przymknie oko na niezrozumienie, lub zrozumie w swój sposób zrozumie – nawet błędny – ale nie zostanie przeze mnie celowo oszukany. Bo gdybym na przykład konsekwentnie używał zamiast nazwy “nawirena” – “arcykapłanka” (parę razy tak robię, pisząc o Rodiuris “arcykapłanka”) – czułbym się jak oszust.

Arcykapłanka zamyka nam znaczenie i bardzo uściśla – wyraz obcy

Jeszcze gorzej jest z subreną. O ile “arcykapłanka” oddaje w miarę dobrze główną treść tego o co chodzi w byciu nawireną (choć może lepsze by było “papieżyca” lub “matriarcha”), to dla subreny nie ma pojedynczego słowa, które by mogło w przybliżeniu je zastąpić (pewnie najbliższe byłoby ”robotnica” – ale wtedy bałbym się, że ludzie zaczną je na przykład uważać za proletariuszki, “podwładna”? jeszcze gorzej)

Rozumiem, co masz na myśli i jest to na swój sposób usprawiedliwiające. Nijak nie ułatwia czytania, ale usprawiedliwia pewne aspekty tekstu, które uważam za mankamenty (nawet, jeśli nie chciałeś się usprawiedliwiać).

 

Czy gdybym napisał, że heptyna to jedna siódma iméry, czyli pory dziennej i w zależności od pory roku trwa, używając ziemskich miar – od około czterdziestu do dziewięćdziesięciu minut – w czymkolwiek by to pomogło?

No nie.

 

Nie wiem, może powinienem. Może powinienem wymienić heptynę na godzinę – zrozumiałą bez tłumaczenia, a mniej więcej odpowiadającą jej długości. Ale znów – czułbym się jak oszust. Godzina ma stałą długość. Heptyna nie.

Jeśli pisałeś tekst dla siebie, to w porządku. Bycie fair wobec siebie to ważna rzecz. Jeśli pisałeś dla czytelnika, to obawiam się, że troszkę inaczej to działa.

 

Bellis i Arkadis to dwa narody biorące udział w konflikcie – piszę o tym w następnym akapicie.

Masz rację i przyznaję, że tu zawaliłem, a tekst przeczytałem dwa razy. Mea maxima culpa. 

 

Nie. Nie wdając się w szczegóły – subreny są terminem ogólniejszym. Karseny to w pewien szczególny sposób uzbrojone i wyszkolone subreny – ale myślę, że wiedza o tym jak, gdzie i po co są szkolone (a jak są uzbrojone odrobinę opisałem) – nie jest potrzebna do zrozumienia opowiadania.

Nie jest, to fakt. Ale gdybyś poczęstował mnie w trakcie lektury informacją zawartą w pierwszej części tej wypowiedzi, to światotwórczy aspekt opowiadania zyskałby plusika. A ja miałbym mniej o jedną rzecz do przyczepienia się. ;)

 

No cóż – nie zagrało. Ale może inni coś poczują? Zakładam, że nie muszę każdym zdaniem trafiać do każdego.

Rzecz jasna, że nie musisz. I wierzę, że inni poczują. Ja to ogólnie mało wrażliwy poetycko jestem. ;)

 

Raczej ortograf niż literówka :) 

O to, to!

 

Hmmm… jeśli kusi Cię by uzyskać szersze tło, to przeczytaj mój “Taniec…” 

A żebyś wiedział!

 

Znów wychodzę z założenia – nie trzeba znać całości tego świata, jego głębi, relacji w nim – by zrozumieć samą historię.

Masz rację, zgodzę się w tym przypadku. Historia jest zrozumiała. Wybrzmiewa motyw konkursowy. Tyle tylko, że opowieść pędzi szaleńczo i atakuje czytającego mnóstwem nieznanych mu wyrazów, odbierając możliwość stopniowego rozsmakowania się w bardzo bogatym światotwórstwie. To trochę tak, jak było Ci obojętne, czy zainteresujesz odbiorcę swoim uniwersum. Bo nawet nie pozwalasz mu dobrze się z nim zapoznać. Po prostu wrzucasz go w to morze tytułów, nazw i imion, pozwalając tonąć, zamiast ostrożnie uczyć pływać. Być może niektórym się to spodoba (wierzę w to!). Ja czułem się lekko zagubiony. :)

 

(…)mam nadzieję, że eksperyment nie był dla Ciebie zbyt uciążliwy.

Nie był. A ja mam nadzieję, że znów udało mi się być bardziej konstruktywnym, niż uszczypliwym. :)

 

Jimie,

 

Mam wrażenie, że fabułę wymyślałeś na bieżąco, podczas pisania. Chaos jest słowem, które jakoś mi towarzyszy po lekturze. Spróbuję wyjaśnić, o co mi chodzi.

 

Używasz wielu nazw, które totalnie nic mi nie mówią. Nigdzie ich nie wyjaśniasz, niewiele opisujesz, w wyniku czego przebijam się przez tekst, którego nie tylko nie jestem w stanie zrozumieć, ale nawet zwizualizować. Jak choćby tu: 

 

Gdy Noktis wytężyła wzrok i przyjrzała się cieniom bliżej, wyłowiła z tego chaosu kilkanaście dyrod z przybocznymi, norody w szatach kapłańskich i zbrojach i ogromną liczbę uzbrojonych po zęby subren.

Czy tu:

– Półtorej heptyny temu.

Ta heptyna pada kilka razy i nie daje mi spokoju, ile to jest w końcu.

 

– Gdzie zniknęła twoja przyboczna?

No właśnie, gdzie? Bo albo coś mi umknęło, albo nigdzie nie było o niej słowa. Przyznaję, że mogłem pogubić się w mnogości nazw.

 

Noktis uderzyła mocniej płetwami i wysforowała się naprzód. Mijając Lacrimosis powiedziała:

– Przejmą go po drodze. Nic na tym nie zyskasz. Ani ich nie zabijesz, ani nie uratujesz Klejnotu.

– Stój! Gdzie płyniesz?

– Nie chcę w tym uczestniczyć. To jest idiotyzm. Znajdę inny sposób by się zemścić.

– Poczekaj! Jest jeszcze jedna rzecz, której ci nie powiedziałam.

Lacrimosis jest wolna, do czego właściwie potrzebna jej tutaj (nie)Noktis? Równie dobrze mogła powiedzieć “nara, trzym się, dzięki za wyzwolenie!”.

 

– Nie daj im do mnie dopłynąć! – rzuciła do Dormendory.

– Łatwo powiedzieć – odparła Bellijka(…)

Czym jest Dormendora i czym jest Bellijka? Bo bohaterka mówi do (nie)Noktis, ale te zamienne i niewyjaśnione nazwy potęgują bałagan w tekście.

 

W tym samym momencie z mrocznych zaułków katedry wypłynęły subreny w czerwonych zbrojach.

Okej, subreny, czymkolwiek są, wypłynęły na pomoc antagonistce. Po czym:

Karseny otoczyły je ciasną półsferą, jednak nie atakowały.

Karseny to inaczej subreny? Czy karseny to resztka oddziału gwardii Rodiuris, a subreny to coś zupełnie innego?

 

Miała wrażenie, jakby jej dusza zanurzyła się we wrzątku.

Poetycko, aczkolwiek troszkę niezrozumiale, bo nijak mi się do tego odnieść.

 

– Prościej cię zabić puki jesteś związana.

 Literówka, tak na koniec.

 

Walki bardzo szybkie, chaotyczne, bez, mam wrażenie, żadnego porządku. Może to i dobrze, walka pewnie tak właśnie wygląda. Ale czyta się to ciężko.

Trudno przejąć się losami protagonistki, choć to, co przechodzi, jest bez wątpienia straszne. Nie mam jednak pojęcia, kim jest nasza bohaterka, kto ją pojmał i czy jest przetrzymywana w jakimś większym celu, czy tylko po to, żeby wyznała/pokazała, gdzie jest klejnot? Rozumiem, że gdzieś tam w tle toczy się wojna, ale kto z kim walczy i z jakiego powodu? Odpowiedzi na te pytania mogłyby nadać opowieści głębi i atrakcyjności.

Twist końcowy… Gdyby Lacrimosis pozwoliła swojej wyzwolicielce odejść i “mścić się” na własny sposób, zamiast usilnie zatrzymywać ją przy sobie, cały plan spaliłby na panewce, zgadza się? Czy gdzieś w moim rozumowaniu jest błąd?

 

Odpowiadając na Twoje pytanie z przedmowy: tak, warto betować, choćby i trzy miesiące (jeśli betujący dają radę). 

Mam nadzieję, że sprawdziłem się jako mysz laboratoryjna. ;) Oraz że inni znajdą w tekście coś pozytywnego dla siebie.

 

Powodzenia w konkursie. :)

Cześć!

 

Lekkie i przyjemne. :) Wchłonąłem na raz i nieźle się bawiłem. Przyznaje, że fabuła mnie nie powaliła, ale język, światotwórstwo i bezczelność głównego bohatera nadrabiają niedosyt związany z historią. I dla jasności – nie ma w niej nic złego, jest logiczna, trzyma się kupy. Po prostu nie w moim typie. :D Trochę też gryzł mnie ten fragment:

 

Niech to! Nie znałem tego prawa! Może dlatego, że nikt nigdy z niego nie korzysta.

Taki cwaniak, a zasiadł do gry bez pełnej znajomości zasad. :D Jak to mówią – nieznajomość prawa szkodzi. :D

 

Ogólne wrażenia jak najbardziej na plus. :)

 

Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!

Hej!

 

Otóż przeczytałem i generalnie mógłbym napisać większość z tego, co OS już napisał. Z tym, że mi się długie zdania podobają i nie męczyłem się przy nich. :) Ale faktycznie, fabuła bardzo prosta, bohaterowie stereotypowi. Również udało mi się przewidzieć (właśnie na zasadzie kontrastu), że kapłan okaże się tym złym. Klimat heroic fantasy w tym wypadku na plus, choć nie jest to mój docelowy gatunek i dłuższych form pod tym szyldem unikam (jeśli nie liczyć powrotów do Władcy Pierścieni). Zgrzyta mi też informacja, że bohater jest półelfem i to, w połączeniu z nauką szermierki, sprawia że sześciu (jeśli dobrze pamiętam) chłopa nie ma z nim szans. To takie “eragonowskie”, że aż się skrzywiłem w duchu.

Z rzeczy godnych pochwalenia, to przede wszystkim opisy. Obrazowe, nieprzesadzone. Podobały mi się, podobnie jak wspomniany wcześniej klimat, którego tu nie brakuje. Tylko jedna drobnostka mi zawadziła, dokładniej w postaci…

 

– Jak miałbym się za to wziąć? Skoro jest tak niewiele danych, śledztwo zajmie pewnie kilka tygodni, ja zaś nie mam tyle czasu.

Te dane są zbyt współczesne, zupełnie nie pasują i wytrącają z lektury.

 

No i zakładam, że tworzyłeś świat w klimatach średniowiecza, a w tamtych czasach miasteczko na tysiąc osób to już niezła metropolia. ;) Taki Lublin po 1315 roku liczył około tysiąca dusz i był ważnym ośrodkiem handlowo-przemysłowymi. :) Ale to drobnostka, wiadomo. Fantastyczne światy i ich miasta mogły się rządzić swoimi prawami. :D

 

Podsumowując – nie ma wielkiego szału, ale nie ma też tragedii. Masz niezły warsztat, w tekście brak rażących bubli, błędów, literówek. Długie zdania to pułapka, w której łatwo się pogubić, ale poradziłeś sobie z nimi całkiem dobrze. Fabularnie trzeba popracować, ale dokładnie to samo mogę powiedzieć o sobie, więc dopinguję i życzę powodzenia w przyszłości. :D

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Ależ miałem skojarzenia z Planetą Skarbów. :D Raz, że mix broni z różnych epok. Dwa, że klimaty żeglarsko-pirackie umiejscowione w podróżach międzyplanetarnych. Trzy, że taką wielofunkcyjną rękę miał właśnie kapitan statku z tej animowanej produkcji. :D Nie wiem, na ile było to świadome działanie, a na ile odwoływałeś to się innych, podobnych dzieł (choć może do niczego się nie odwoływałeś). Ale to zagranie na sentymentalnych nutach młodości totalnie mnie kupiło.

Na szczęście nie tylko sentyment zagrał. Światotwórczo bardzo fajnie uzupełniasz elementy znane mi z wyżej wymienionego filmu o garść motywów fantastycznych i mitologicznych. Nie ma dłużyzn, akcję prowadzisz wartko. Od razu widać dobry warsztat.

Fabuła przypomina mi trochę skrót sesji RPG. Jest quest, bohaterowie wyruszają na wyprawę, twist ze zleceniodawcą na końcu. I nie czepiam się tego, bo oprawiłeś to w tak ładną ramkę z klimatu, języka i świata przedstawionego, że czyta się to z przyjemnością.

Śmigam z polecajką do biblioteki.

 

Pozdrawiam. :)

Lano,

 

Znasz moją opinię z bety, ale powtórzę, że przypadł mi do gustu ten niepokojący klimat, tempo oraz sposób prowadzenia narracji. Widzę też, że część moich uwag odnośnie technicznych aspektów była (całe szczęście!) nieuzasadniona. Wychodzi na to, że Mort miał rację – nie ma co szukać problemów tam, gdzie ich nie ma, a pewne założenia są wpisane w konwencję tekstu SF. :)

Gratuluję biblioteki! :)

 

Pozdrawiam. :)

Cześć, Amonie!

 

Udało Ci się popełnić ciekawy tekst. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że bije on na głowę opowiadanie “W cieniu Zigguratu”., więc dokonałeś niesamowitego przeskoku jakościowego w warsztacie literackim. Dzieje się wartko, ciekawie, tajemniczo. Ładnie poradziłeś sobie z opisem miasta, który, choć skromny, pozwala zapracować wyobraźni i nie zostawia uczucia niedosytu w tej kwestii. Bohaterowie przypadli mi do gustu i liczę, że to nie był ostatni raz, kiedy przeczytałem o ich losach. Bo zdecydowanie jest w tym potencjał cykliczny, jak pisał kolega wyżej. Szczególnie, że zakończenie wręcz obiecuje jeszcze jedną historię z tego świata i z tym bohaterem. :)

 

Dwie rzeczy średnio mi się podobały. Pierwsza, to nawiązania do mniej lub bardziej współczesnych dzieł kultury, jak nieszczęsne “365 dni” czy “Hobbit”. Ale na to jestem po prostu wyczulony. Jeśli w tekście mają być nawiązania, to delikatne, nienachalne i nieoczywiste. A tutaj momentami robią się z tego żarty, które mnie osobiście nie bawią. Jednak ja to ponurak jestem, więc nie musisz się tym sugerować. I to prowadzi do drugiego punktu, który mi nie podszedł, czyli humor w miejscach, w których lepiej byłoby zachować powagę. A dokładniej – w kulminacyjnej fazie tekstu. Nie czułem, że ów demon rzeczywiście stanowi wielkie (lub jakiekolwiek) zagrożenie. Był tam potencjał na nieco bardziej mroczny wątek. Dałoby to świetne połączenie przygody awanturniczej z horrorem.

 

Mimo wszystko – jest dobrze. Bardzo dobrze, rzekłbym. Kliknę do biblioteki. :)

 

Pozdrawiam. 

Nazbierało mi się komentarzy, za które wszystkim bardzo dziękuję! Wybaczcie tak późną odpowiedź, ale proza życia nie rozpieszcza. ;) Po kolei:

 

Domingo,

Dzięki za masę dobrych słów! Cieszy mnie, że mój pomysł, by skończyć w tym właśnie miejscu, uważasz za słuszny.

Tutaj chyba literówka?

Czemu? Czy zerwał się w kontekście wiatru jest niepoprawne? :P

 

Helmucie,

Wygląda na to, że udało mi się przekazać Ci moje własne pragnienia. :D W zeszłym roku mogłem nigdzie wyjechać i góry zaczynają nawiedzać mnie w snach, więc teraz wypatruję jakichś wolnych dni, żeby choć na chwilę się wyrwać. :D

Za dobre słowo – kłaniam się!

 

Pop Labie,

Cieszę się, że styl przemówił! Kara za brak pokory, pychę wobec gór, rzeczywiście jest wysoka. Ale myśląc o tym, uzasadniłem ją tym, że brawurą w górach bardzo często ryzykujemy nie tylko swoje życie, ale również życie innych turystów, czasem naszych bliskich, a w niektórych przypadkach również ratowników, którzy szukają zaginionych lub sprowadzają ciała. Jeśli lekko szafujesz cudzym życiem…

Pozdrawiam, fajnie, że wpadłeś!

 

Nati,

Fakt, historia mało oryginalna. I mimo, iż może nawet da się ją nazwać wyświechtaną, głupców w górach wciąż nie brakuje. :D Miło mi jednak, że tekst zaciekawił. :)

Uszanowanko!

 

Amonie,

Chyba już tak się zaczyna przyjmować, że jak coś napiszę, to mi sprzątasz bałagan z literówek. :D Dzięki, że wpadłeś i podwójne dzięki za chęć klika, który, jak wiadomo, liczy się na równi z tym klikiem realnym. :) Miło mi, że i przesłanie i kwestie opisowe wyszły dobrze. :)

Pozdrowienia do zaświatów! :D

 

Irko,

Ilekroć ktoś pisze, że Michał go zdenerwował, tylekroć się cieszę, że udało mi się wiernie oddać jego postać. :) Powiedziałbym, że nie wiadomo, kto dał mu tę drugą szansę. Jakaś Siła Wyższa, ot co. :) Z pewnością owa Siła nie daje wszystkim drugiej szansy. Nie mogę jednak powiedzieć, czemu akurat on ją dostał, tak jak nie wiadomo, dlaczego niektórzy przeżywają wypadki, w których z samochodu zostają zgliszcza, a inni giną w lekkich stłuczkach, bo uderzyli głową pod nieodpowiednim kątem lub w nieodpowiednie miejsce. Chociaż wielokrotnie zastanawiałem się i nad losami Michała, i nad tymi wypadkami. Niezbadane wyroki. :)

Miło mi, że choć proste, to jednak ładne. :)

 

Wszystkim jeszcze serdeczne podziękowania za czas poświęcony na lekturę i napisanie opinii! :)

Cześć! 

 

Tekst niełatwy, ale zdecydowanie dobry. Przy pierwszej lekturze czułem, że coś mi umyka, że masz do przekazania jakąś myśl, której nie mogę złapać. Poszperałem trochę i poczytałem, idąc tropem wskazanym w komentarzach, po czym przeczytałem ponownie. I dopiero wtedy w pełni (tak myślę) doceniłem Twój tekst.

Nie będę się rozpisywał, bo wiele już zostało powiedziane. Klikam do biblioteki, bo short zasługuje, by się tam znaleźć. :)

Cześć, Irko!

 

Przyjemnie skrojony tekst (ten limit jest iście zabójczy), oprawiony w miłą memu sercu konwencję klasycznej fantasy. Celna puenta, choć krasnoluda mi szkoda. Niemniej nie jest to pierwszy przedstawiciel tej rasy, którego zgubiła chciwość, prawda? Minuta ciszy dla Thorina Dębowej Tarczy.

Podobało mi się, mówiąc w skrócie. :)

 

Pozdrawiam!

Mówiąc o niewyrobionym czytelniku miałem oczywiście na myśli siebie. :D 

Rozwijamy się zatem – pisząc i czytając jak najwięcej. :)

Hej, Asylum!

 

Godzinkę spędziłem nad Twoim tekstem. Przeczytałem kilka razy, zastanawiałem się nad nim, wypiłem herbatę i zastanawiałem się dalej. Jeśli coś mogę powiedzieć o tym opku, to że na na pewno na długo zostanie mi w głowie. :D

Podoba mi się Twój styl, ale, mimo najszczerszych chęci, nic nie zrozumiałem. :D Bawi mnie to, bo dawno nie miałem takiej zagwozdki nad tak krótkim tekstem. Najpierw myślałem, że to przetransferowana do sieci/komputera świadomość zmarłej kobiety (akurat jakiś czas temu czytałem o tym u Dukaja). Potem, że to może duch tejże nieszczęsnej niewiasty. A potem dotarłem do końca i już nie wiem, co o tym myśleć. :D Jeśli wyjaśnienie jest gdzieś w komentarzach, to proszę o cynk, bo nawet nie próbowałem przez nie przebrnąć. :P 

Za pobudzenie moich szarych komórek w tą leniwą niedzielę daje dużego plusa. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Dzieje się w tym Twoim tekście. Liczba wątków i postaci może wprowadzać małe zamieszanie, ale końcówka ratuje sytuację. Ogólne wrażenie są jak najbardziej pozytywne. Choć nie miałbym nic przeciwko przeczytaniu tej historii w rozszerzonej wersji.

 

Pozdrawiam!

Może to nie wina historii, tylko niewyrobionego czytelnika? Zajrzałem w komentarze i ogólny odbiór jest raczej pozytywny.

Czekam na inne górskie opowiadania. :)

Witaj, Monique!

 

Lubię fantasy. I z tego powodu narzeknę sobie. Otóż żal mi, że tekst jest taki krótki. Wiem, limit znaków, jasna sprawa. Ale sprawnie budujesz klimat, wartko prowadzisz narrację, po czym wyrywasz czytelnika z nastroju postawieniem ostatniej kropki. No, skończyłem z narzekaniem.

Ogólnie – podobało mi się. Gdyby gdzieś kiedyś miały się pojawić dalsze losy bohaterki, to chętnie się z nimi zapoznam. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć, Ślimaku.

 

Góry w opowiadaniu to dla mnie plus na samym starcie. Co do historii, za pierwszy razem mi nie podeszła. Potem trafiłem na Twój wyjaśniający komentarz, przeczytałem jeszcze raz i zmieniłem zdanie. Motyw kamienia interesujący.

Słowem – fajnie. :)

 

Pozdrawiam!

Dziękuję za komentarz i dobre słowo. Cieszę się, że tekst zainspirował i poruszył pewne nuty. Wracaj do niego ilekroć poczujesz, że może Ci pomóc na Twojej twórczej drodze. :)

Bruce,

 

Dziękuję za wizytę i komentarz. :)

 

ponieważ ja za żadne skarby świata nie porwałabym się na taką wędrówkę, jak Michał. 

Bardzo słusznie. :)

 

Oidrin,

 

Miło mi Cię tu czytać. :) 

 

W sumie szkoda, że urwałeś tam, gdzie urwałeś, bo tam mogłaby się zacząć prawdziwa jazda bez trzymanki i rozterki bohatera.

Myślałem nad rozbudowaniem tekstu, ale doszedłem do wniosku, że krótsza forma będzie bezpieczniejszym rozwiązaniem dla tej historii. A bardzo nie chciałem jej zepsuć.

 

A ta czwórka zmarłych to symbol czy niekoniecznie? 

Symbol, ale akurat nie ten, o którym piszesz. Raczej taki z rodzaju osobistych, które twórca wplata w tekst wyłącznie dla samego siebie. :)

Za klik do biblioteki dziękuję i kłaniam się nisko. :)

 

Reg,

 

Cieszy mnie, że czytało się naprawdę nieźle. :) Fakt, że Michał irytował również jest dla mnie dobrą wiadomością, bo taki właśnie miał być. Wkurzający i zarozumiały.

 

Będą wędrować po tych ziemiach, aż przyjdzie czas ich wyzwolenia. ―> Czyjego wyzwolenia – wędrujących, czy tych ziem?

 Być może kiedyś te ziemie zaznają wyzwolenia od depczących je ludzi, kto wie? :D 

Już poprawione. :) Dziękuję za nieocenione uwagi. :)

 

Pozdrawiam!

 

 

Cześć, Saro!

 

Chyba jako jeden z niewielu (komentarze przejrzałem pobieżnie) nie pomyślałem w pierwszej kolejności o Yennefer. :D A Sagę czytałem jakieś dziesięć razy, bo gawędziarski styl Sapkowskiego bardzo mi się podoba.

Do rzeczy. Teks napisany zgrabnie, można powiedzieć, że płynąłem przez kolejne zdania. Wolałbym, gdyby wszystkich łowców spotkał ten sam los i właściwie spodziewałem się tego. Nie umiem zdecydować, czy to niespodziewane zakończenie jest na plus, czy wręcz przeciwnie.

Klasyczne fantasy w tym konkursie to rzadkość (w sumie nie przeczytałem jeszcze wszystkich, więc może się mylę) i cieszę się, że taki shorcik powstał. :)

 

Pozdrawiam! 

Silvo,

 

Jak już napisano, short wyszedł bardzo poetycko. W dłuższej formie raczej by mnie odrzuciło, ale w tym wypadku czytało się dobrze. Jest tajemniczo, lekko niepokojąco. Podoba mi się. Nietypowe podejście do motywu kamienia to duży plus. Jeśli czegoś mi zabrakło, to wyraźnej końcówki. Nie psuje to jednak ogólnego odbioru.

 

Pozdrawiam. :)

Janie,

 

Będę szczery – opowiadanie nie nadaje się do publikacji. Nie da się tego czytać, nie dotrwałem do końca. To Twój czwarty tekst na portalu, ale widzę, że nie bierzesz pod uwagę komentarzy użytkowników, którzy przecież chcą Ci pomóc, wskazując błędny i potknięcia. Nie nanosisz poprawek, nie wykazujesz żadnej aktywności. Dojdzie do tego, że nikomu nie zechce się zerkać w to, co będziesz tu wrzucał.

Tekst jest zupełnie niesformatowany. Dialogi zapisujesz nieprawidłowo. Akapity pojawiają się w miejscach, w których nikt by się ich nie spodziewał. Z kolei przecinki zazwyczaj nie pojawiają się tam, gdzie mogłyby to zrobić. Raz silisz się na patos, raz kombinujesz z archaizmami, raz piszesz zupełnie współcześnie. Do tego dochodzi plaga powtórzeń.

Nie ma sensu iść tą drogą. Popełnianie tych samych błędów niczego Cię nie nauczy. Opinie innych piszących są cenne i warto je sobie brać do serca.

 

Pozdrawiam.

Cześć, BK!

 

Dzięki za dobre słowo, klika do biblioteki i łapankę. Od razu naniosłem poprawki :)

 

Tytuł przypomina mi Pierwszy krok w chmurach.

 

Nie czytałem, ale opis mnie zaciekawił. Poszukam gdzieś na Allegro, bo z dostępnością w księgarniach i u wydawcy może być problem. Niemniej, dzięki również za podrzucenie lektury. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Kupiła mnie Twoja koncepcja kamienia. Może trochę ckliwa. Ale odmienna od tego, co czytałem do tej pory w shortach konkursowych. Wyświechtane porównania, jak choćby to prześcieradło, nie przeszkodziło mi w odbiorze. Ot, drobnostka, przynajmniej w mojej ocenie.

Podobało mi się. :)

 

Pozdrawiam!

 

Hej,

 

Wizja przykra, ale w pewnych aspektach zupełnie realna. Może nie grozi nam ozłocenie, ale budowa bunkrów i schronów przeciwatomowych to już przecież nieźle prosperujący interes. Być może w przyszłości bunkry odejdą do lamusa, a ratowanie ludzkości przed zagładą odbędzie się na promach kosmicznych. W jednym i drugim wypadku oczywistym jest, że nie dla wszystkich starczy miejsca.

 

Nie powiem, że mi się podobało, bo wizja zniszczenia świata to nie jest coś, co mogłoby przypaść mi do gustu. :D Ale przeczytałem z przyjemnością i chylę czoła przed sprawnie napisanym tekstem. :)

 

Pozdrawiam!

Troszkę za lekkie, jak dla mnie. Czytało się nieźle, baboli nie ma, ale poczułem, że to raczej wstęp do czegoś większego, niż samodzielny tekst. Mam niedosyt, ale całość jest na plus.

 

Ujęło mnie szczególnie jedno zdanie:

 

Podczas gdy dusze flaszeczek odlatywały do Szklanego Nieba, gdzie oczekiwały Dnia Recyrkulacji, do pomieszczenia wpadł Maciej, siwobrody alchemik.

Ładnie mi to brzmi. :D Gdyby powstało coś więcej o przygodach Mikołaja i reszty ekipy, to chętnie zajrzę na lekturę.

 

Pozdrawiam. :)

Podobało mi się, Jimie. Złapałem mikrozachwyt nad minimalizmem tekstu. Poprowadzenie dialogów w taki sposób, by uzyskać ciekawość czytelnika, to chyba niełatwa sztuka. Tutaj się udało. Końcówka zaskoczyła. Podziwiam głębie symboliki, którą tłumaczyłeś w komentarzu powyżej, bo choć numerologiczne i mityczne znaczenie siódemki znam, to jakoś nie zaglądałem w tekst aż tak głęboko.

 

Pozdrawiam. :)

Przyjemna lektura, choć mój wewnętrzny mediewista amator zwrócił uwagę na to, o czym mówił Ślimak. Bariera językowo-kulturowa byłaby zbyt duża, aby młodzieńcy mogli się swobodnie porozumieć. Niemniej nie czepiam się tego, bo rozumiem (wydaje mi się), co chciałaś przekazać. Opowiadanie raczej nie zostanie na dłużej w mojej głowie, ale doceniam sprawność zamknięcia opowiastki w tak sztywnym limicie znaków. 

 

Pozdrawiam. :)

Choćbym chciał, nie mam nad czym się rozpisać. Podoba mi się pomysł. Co do wykonania, Tarnina zrobiła już robotę. Potrzebuję jednak doprecyzowania. Dlaczego kamień nie dość, że miał oko, to jeszcze mówił? :D

 

Cześć!

 

Podobało mi się. Proste i piękne w swej prostocie. Nic odkrywczego, a zarazem strasznie mnie zaciekawiło. Tytuł i fabuła sprawiły, że miałem w głowie pewnego niewysokiego jegomościa.

 

 

Mój sentyment do awanturniczych hobbitów/gnomów/krasnali/liliputów sprawia, że mogę być lekko nieobiektywny i nie mam na to usprawiedliwienia. :D Nie przeszkadzało mi też, że tekst jest raczej dla młodego czytelnika. Bawiłem się dobrze. Na końcu fajny twist, nie spodziewałem się.

Jeśli coś mi się mniej podobało, to fakt, że Malutcy to marsjanie. Chciałbym poznać historię tej rasy. Jak to się stało, że żyją na Ziemi? Skąd się tam wzięli? Jacyś odlegli przodkowie przywieźli ich na Ziemię i potem Malutcy zapomnieli o swoim dziedzictwie? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. :D Myślę też, że wujek mógł spróbować przekonać do swojej misji brata, wodza. Być może naprawdę chciał pomóc swoim ziomkom i wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale fabuła jest zamknięta, więc nie ma co dywagować. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Podobnie jak BK, ja również miałem skojarzenia z historią braci z uniwersum Overwatch. Ale lubię ten wątek, więc inspiracja, choć nieplanowana, w moich oczach jest na plus. :D

Czytało mi się przyjemnie. Jako legenda/mit tekst zdaje egzamin. Poetycki język (że tak pozwolę sobie go nazwać) na początku troszkę mnie rozpraszał, potem jednak wpadłem w rytm lektury i reszta poszła jak z płatka. Zakończenie nie zaskakuje, ale w tym wypadku nie musi, bo widać, że nie taki był zamiar.

Spotkałem się ostatnio z opinią, że fantastyka się kończy, bo zaczyna tylko powielać znane już historie i motywy, a o oryginalność coraz trudniej. Twój tekst to dla mnie dowód, że teza ta jest bzdurą, bo można napisać tekst na motywie starym jak świat i sprawić przy tym frajdę czytelnikowi. 

 

Pozdrawiam. :)

Cześć!

 

Gdybym miał jednym słowem określić opowiadanie, wybrałbym poruszające.

Najpierw było mi smutno, że matka nie rozumie jak ważna dla Tomka może być gra z kumplami. Później było mi smutno, że Tomek nie docenił jak bardzo zależy mu na siostrze i być może w ogóle nie będzie miał okazji naprawić tego błędu. Na końcu było mi smutno, że częściowo miałem rację. Ale w tym tekście brak oczywistego happy endu to najlepsze rozwiązanie.

 

Całość jest mi bliska, jako najstarszemu z trójki rodzeństwa. Uczucia Tomasza (nie wszystkie, na szczęście) są mi dobrze znane. I nie tylko mi, jak podejrzewam. :D Pomysł z Archiwum Marzeń genialny w swej prostocie. 

 

– Przecież z braku marzeń się nie umiera – zaoponował Tomek.

– Nie umiera – potwierdził mężczyzna. – Ale też się nie żyje.

Jeśli doczekam się kiedykolwiek potomstwa, to chyba wpoję im to jako jakąś sentencję. :D Sam pochodzę z rodziny o tradycjach robotniczo-rolniczych i “bzdury” na temat marzeń latami wybijano mi z głowy, szlifując mój mózg na rzecz kultu codziennej ciężkiej pracy, więc to proste zdanie trafia do mnie ze zdwojoną siłą.

 

Dzięki za to opowiadanie, dało do myślenia. :)

 

Pozdrawiam!

Hej, 

 

Dłuższą chwilę zajęło mi zastanowienie się, jakie mam odczucia po lekturze. I ostatecznie są one pozytywne. Historia skłóconych ras i fałszowania przeszłości to motyw doskonale znany ale ubrałeś ją w ciekawy język i jeszcze ciekawszy świat. Pomysł na zapis dialogów jest świetny. Nie czytam zbyt dużo Sci-Fi, więc nie wiem, czy to Twoje dzieło, czy inspiracja, ale szalenie spodobała mi się ta forma komunikacji. 

Jeden fragment dotknął mnie szczególnie.

 

Zrozumiał, że zginie, a jego dobre chęci od początku były niewystarczające, by zmienić sposób postrzegania własnej rasy i naprawić to, co pozostawało zepsute przez tysiące cykli.

Tak się czuję, gdy próbuje łagodzić konflikty wśród ludzi z mojego otoczenia. W pracy, w domu, wśród znajomych. Kiedy staję pośrodku kłótni na tle politycznym, religijnym, światopoglądowym, szukając porozumienia i kompromisu w coraz to nowych sporach. Choć umieram wyłącznie towarzysko, całe szczęście. Dla liberałów jestem konserwą, dla konserwatystów jestem lewakiem, dla wierzących jestem letni, cytując Apokalipsę, a dla niewierzących jestem religijnym ultrasem. Efektem końcowym jest fakt, że nie pasuję do żadnego otoczenia. :) Zdaję sobie sprawę, że to nie jest wyłącznie mój problem, ale w tekście właśnie to jedno zdanie poruszyło mnie najbardziej.

 

Pozdrawiam. :)

Morderco,

 

Opowiadanie przeczytałem już dawno. I powtórzę moją opinię z wrzuconego wcześniej fragmentu: słowiańska apokalipsa zombie to coś, czego potrzebowałem, chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy. :D Szczególnie, że nie przepadam za historiami spod znaku żywych trupów i zupełnie nie pojmuję fenomenu The Walking Dead. Było swojsko, przaśnie, a przy tym ciekawie i dynamicznie. Na uznanie zasługuje fakt przyciągnięcia czytelników przy tak dużej ilości znaków. Ogrom pracy, włożony w betę tego opowiadania, mogę sobie tylko wyobrazić. I to mi wystarczy, by chylić czoło przed Tobą i drużyną betujących.

Ale skąd u Oidrin ten pomysł z prawicowością głównego bohatera? :P

Na lekturę dalszych losów Kowala piszę się już w tym momencie. :)

 

Pozdrawiam!

Bardziej pasowałaby mi Warszawa, ale… Będę w kwietniu w Katowicach siedział, to tak wstępnie mógłbym wyskoczyć do Wrocławia na jakieś spotkanie. Chociaż mój introwertyk czuje się dobrze w tych niespokojnych czasach, to jednak miło byłoby w końcu wyjść do ludzi. :D

Cześć!

 

To jedyne opowiadanie konkursowe w którym dotrwałem do końca. Takie teksty z gatunku weird mógłbym od czasu do czasu czytać. Ciężkie, niepokojące, mroczne, ale ciekawe. Zarówno dzięki osadzeniu w pewnych historycznych ramach (alternatywnych ramach, wiem), jak i za sprawą języka, kreującego szaleństwo szeregowego Josefa. Nie czytało mi się tego z łatwością, jak w przypadku Nikt nie zaśnieSchwanengesang, czy Fundamenty Imperium. Ale stylistyka konkursowa zobowiązuje. Nadto sama napisałaś, że trochę eksperymentowałaś, bawiłaś się. Może nie będzie to moje ulubione opowiadanie Twojego autorstwa (wiele z nich jeszcze przede mną), ale uważam je za udane.

 

Inspiruje mnie sprawność, z jaką potrafisz wplatać subtelne nawiązania do dzieł kultury, operując na historycznych wydarzeniach, do tego serwując całość opakowaną w elegancką narrację. Mam nadzieję, że można się czegoś takiego nauczyć, (przynajmniej w jakimś stopniu) choć zapewne pewien zmysł i intuicja są tu nieodzowne.

 

Chylę czoła i wracam do pisania, bo im więcej tu czytam, tym większą mam świadomość, jak wiele nauki przede mną. :)

 

Pozdrawiam.

 

Cześć,

 

Chyba mi się podobało. Chociaż przede wszystkim poczułem silną więź z Zenonem. Utożsamiam się z tą postacią całym sercem. Co prawda zmusza mnie to do refleksji nad moją aspołecznością. Ale polubiłem gościa.

 

Podobnie jak Silvie, mi również pasuje ta pętelka na końcu. Otwarte zakończenie daje pole do interpretacji i nasunęło mi kilka myśli o wolności płynącej z czytania, o nieświadomym zarażaniu pasją, o możliwości ucieczki przed światem. To ostatnie akurat uważam za nie najlepsze rozwiązanie. Ale wciąż bardzo kuszące.

 

Powodzenia w dalszych pracach.

 

Pozdrawiam. :)

Hej, Reg!

 

Dziękuję za uwagi, poprawki naniosę w najbliższym czasie. Cóż, samodzielne pisanie, brak bety i świeżego spojrzenia innych użytkowników, to wychodzą takie babole. Niemniej ja również żywię nadzieję, że następne opowiadania będę lepsze. Lub, w ostateczności, zostanę przy krótszych formach, które chyba wychodzą mi lepiej. :)

 

Tak jak rozumiem, że Vegard, patrolując drogi, mógł akurat trafić do właśnie zrujnowanej osady, tak nie pojmuję, skąd wzięła się tam drużyna Rolanda – kto ich zawiadomił i kiedy? A może coś przeoczyłam…

Założenie było takie, że po ataku wysłali jednego zmyślnego, co by powiadomił właściciela wioski o zdarzeniu. Na założeniu się skończyło, bo zapomniałem o tym napisać. Wyciągnę wnioski i postaram się poprawić. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Przybyłem, betowałem, napiszę komentarz. Jednak treść Cię nie zaskoczy. Bo już wiesz, że jestem na tak. :D Klimat mnie zachwyca, fabuła przekonuje. Twist z ojcem bohatera – ciekawy. Ładnie operujesz opisami, budujesz napięcie. Taką historię czyta się na raz i doprasza o więcej. Aż żal, że to zamknięta i tak krótka forma. A jednocześnie, gdyby podjąć na nowo te same postacie, czy Sebastiana, czy Wagnerów, to już nie byłoby to samo. Tragizm historii Sebastiana zbudowany jest na stanie, w jakim go zostawiamy – okaleczenie, ból, niepewność losu. Co do Wagnerów, ich ponowne wystąpienie mogłoby odebrać im tą tajemniczość, która jest jednym z elementów mrocznej i gęstej atmosfery opowiadania. Podsumowując, zachęcam, byś dalej próbował swoich sił w horrorze, jeśli poczujesz się gotowy, bo idzie Ci dobrze. :D

 

Wciąż nie spełniam wymagań nominacji do biblioteki, więc nie nominuję. Ale wierzę, że inni nadrobią za mnie. :)

 

Z okazji urodzin – weny, wytrwałości i sukcesów w pisaniu. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

W końcu znalazłem czas, żeby przysiąść i skomentować pierwsze betowane przeze mnie opowiadanie. :D Chociaż moją opinię znasz. Wiesz, co na temat tekstu sądzę, co myślę o “braku fantastyki w fantastyce”, jak zapatruję się na zakończenie, które proponujesz. Podtrzymuje moje zdanie – podoba mi się. Pomysł, przebieg fabuły, zakończenie. Zwłaszcza w kwestii tego ostatniego cieszę się, że obrałeś inną drogę, niż w pierwotnym zamyśle. Świadomość, że bunt szlag trafił, bo ktoś chciał zaznać lepszego życia, wykupić się, albo przynajmniej dostawać większą porcję michy, dodaje dramatyzmu temu i tak już dramatycznemu przedsięwzięciu.

 

Na Twoim miejscu nie zmieniałbym kategorii. Pisałem w becie, napiszę i tu: nie zawsze z każdego akapitu i zdania musi ociekać magia, żeby opowiadanie/tekst należało do fantastyki. Abercrombie, przywołam go jeszcze raz, ma mnóstwo takich opowiadań, które, jeśli nie znajomość świata przedstawionego, trudno by przypisać do gatunku fantastyki. To jest kwestia umowna, wydaje mi się. Równie dobrze możesz przyjąć, że akcja opowiadania dzieje się w stworzonym przez Ciebie uniwersum, fantastycznym świecie, do stworzenia którego czerpałeś garściami z historii Babilonu czy ogólnie kultury wschodu.

 

Wskazane usterki wywołały we mnie poczucie porażki, bo przecież powinienem być w stanie większość z nich odnaleźć samodzielnie, a nie zrobiłem tego mimo wielu, wielu godzin spędzonych nad tekstem…

Tutaj powinieneś wyrwać ode mnie z główki. xD Miałem przyjemność pracować z osobą, które redagowała książki dziennikarza i reportażysty, pana Jacka Hugo-Badera. Nagradzanego i nominowanego do nagród (może niezbyt wielu, ale jednak). Bywało i tak, że pan Jacek przesyłał książkę bogatą w ciekawą treść, pełną wnikliwych komentarzy i błyskotliwych anegdot. Jednocześnie, w tej samej książce, nie znalazłbyś strony, której nie trzeba było poprawić, przeredagować. Od ortografii, przez interpunkcję, a na składni kończąc. Nie sądzę, by z tego tytułu Hugo-Bader czuł porażkę, albo, na przykład, przestał pisać książki, reportaże, felietony. :D Jeśli coś można było zrobić inaczej, to wydłużyć czas bety. Bo betowaliśmy stosunkowo krótko. Gdyby tekst odłożyć na, załóżmy, dwa tygodnie, w ogóle w tym czasie do niego nie zaglądając, to zarówno autor, jak i betujący, mogliby spojrzeć nań świeżym okiem. I wtedy, być może, wyłapać więcej błędów. Należy wciągnąć lekcję, ale żadnej porażki tutaj nie było, bo wykonałeś kawał dobrej roboty!

 

Jest dobrze. Należy pamiętać, że George R. R. Martin nie od razu usiadł do Pieśni Lodu i Ognia. Pisanie to droga, jedne teksty wychodzą nam lepiej, innej gorzej, jeszcze inne, bo przychodzi taki moment, wychodzą fenomenalnie. I tu, powtórzę się, jest dobrze. Bądź z siebie zadowolony, wyciągnij wnioski na przyszłość z tego, co Twoim zdaniem nie zagrało. Ale ja już czekam na dalsze teksty, zgłaszając się jednocześnie z wyprzedzeniem do betowania. :D

 

Chciałbym dać klik do biblioteki, ale pomyliłem się w wymogach. Myślałem, że wystarczą 3 miesiące na forum plus ponad pięćdziesiąt komentarzy. A to chodziło o pięćdziesiąt osobnych tekstów. xD Mając ledwie trzydzieści na koncie, mogę jedynie mentalnie Cię wesprzeć. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Wyszła Ci niezła historia postaci pod RPGa, do jakiegoś DnD czy innego Warhammera. :D Jako opowiadanie już trochę gorzej. Mocno klasyczna fantastyka, która jest już tak wyświechtana na kartach setek książek, że o oryginalność ciężko, za to łatwo popaść w utarte schematy. No cóż, taki gatunek. Bywa, że ciężko na nim operować. Wiem po sobie.

 

Asylum wyłożyła Ci bardzo ładnie techniczne błędy. Gdzieniegdzie też nieprawidłowo zapisałeś dialog. Bardzo dobry poradnik masz tutaj:

 

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

 

Ja przyczepię się trochę do kwestii logiczno-fabularnych.

 

– Dobrze, a nawet bardzo dobrze. – Elf klepnął w ramię Engrada.(…)

– Wolałbym pokazać wam mapę jutro, jak już wyruszymy. Bez obrazy, ale nie ufam nieznajomym, a my poznaliśmy się przed chwilą. 

Niby nie ufa nieznajomym, ale klepie w ramię, co wydaje się gestem nieco poufałym. Pozbyłbym się tego wtrącenia o klepaniu.

 

– Żaden z nas nie zwiedził tej części gór, ale jeśli bogowie będą przychylni, to zapewne jutro pod koniec dnia powinniśmy tam dotrzeć.

Jak na fantastycznego questa, dzień czy dwa dni marszu nie wydają się zbyt daleką podróżą. :P

 

Była wiosna, więc śnieg na tej wysokości już stopniał, jednak od czasu do czasu czuli na karkach powiew mroźnego górskiego powietrza.

W górach śnieg potrafi trzymać do czerwca. Nawet na niezbyt wysokiej Przełęczy pod Kopą Kondracką, w dobrym tempie ledwie godzinę marszu od Kuźnic, w maju ciągle zalega pokrywa śnieżna. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów potrafi być w maju nadal odcięte od świata. To szczegół, smaczek, ale smaczki tworzą klimat całości.

 

– Nigdy nie wiesz, na kogo trafisz w takim mieście jak Onnaron. Nie byłbym w stanie zaufać takim ludziom. – Upił łyk naparu z drewnianego kubka. – Pomyślałem, że lepiej będzie dogadać się z lokalnymi śmiałkami. Widzicie, ludzie wychowani poza miastem cenią sobie jeszcze honor i dane słowo. Mam rację?

– A jakże! – Wtrącił się Bedu. – Jak odnajdziemy skarb, to po powrocie będziemy ucztować w “Kozim rogu” trzy dni i trzy noce. Daję słowo.

Bohaterowie dają tu lekki popis naiwności, pochlebstwem można ich kupić, jak dzieci. Przypominają mi się protagoniści z “Koła Czasu” Roberta Jordana, którzy w naiwności i głupocie bili rekordy. Ale to byli młodzieńcy, co trochę, tylko trochę, usprawiedliwiało ich luki w myśleniu.

 

Przerażony i rozgniewany zarazem Arun upuścił pochodnię i wyszarpnął miecz z pochwy. Wampiry natychmiast zaczęły syczeć i cofać się. Chłopak zobaczył, że miecz zaczął emanować jasnym światłem a na głowni pojawiły się runy, świecące jeszcze jaśniej.

Zastanawia mnie, czemu wypuścił pochodnię, zamiast przełożyć ją do drugiej ręki? Przecież nie wiedział, że miecz będzie jaśniał, więc na własne życzenie mógł utkwić w ciemności, wśród potworów, prawda?

 

Tyle ode mnie. Nie jest to tekst zły, tego nie mogę powiedzieć. Natomiast do dobrego troszkę mu brakuję. Co mogę poradzić, to pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Następnym razem spróbuj wciągnąć kogoś w betę opowiadania, kilka osób spojrzy na tekst świeższym okiem, niż autor. To bardzo pomocne.

 

Powodzenia w dalszej pracy. :)

 

Pozdrawiam! 

Cześć!

 

Przeczytałem i zupełnie szczerze nie wiem, co o tym myśleć. Skoro jednak jestem po lekturze, wypada skomentować. :P

 

Ma to swoje momenty, w których śmiechłem, podobnie jak Outta. Ale ogólny przekaz nie trafił do mnie, bo, jak już zauważono, nie kryło się za tym żadne głębsze przesłanie fabularne. Ot, ciekawostka, nie do końca przeze mnie zrozumiana. Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to złe. Ani też, że dobre. :D Zostawię więc tekst gdzieś na neutralnym gruncie. I, prawdopodobnie, przeczytam, jeśli pojawi się coś więcej w tym stylu. Tak z ciekawości.

 

Pozdrawiam. 

Hej,

 

Na początek muszę wyrazić nadzieję, że to nie jest koniec. Że to nie jest zamknięty tekst, ale, załóżmy, pierwsza część. Że piszesz kontynuację. Proszę, nie obracaj mych nadziei w niwecz, bo bardzo chciałbym przeczytać, co było dalej. Bardzo, bardzo. :)

 

Nie jestem ojcem, ale zajmowałem się opieką nad dziećmi, a do tego mam dwójkę młodszego rodzeństwa, nad którymi sprawowałem pieczę w stopniu nieco większym, niż wskazuje rola starszego brata. Posiadam więc pewne wyobrażenie na temat uczuć bohaterki i dogłębnie poczułem jej złość, frustrację, ale i bezsilność zarazem. Zakładam, że moja znajomość tematu to nic, w porównaniu do ojcostwa/macierzyństwa. Ale ta część opowiadania żywo do mnie przemówiła.

 

Tekst to bardzo ciekawy mix prozy codziennego życia z fantastyką. Gdzieś tam podejrzewałem, że bohaterka nie jest, na przykład, księgową, bo zwraca uwagę ten fragment o adrenalinie w pracy. Ale ostatecznie nie spodziewałem się zabójczyni, co jest na plus. Warsztat masz dobry, bez dwóch zdań. Fabularnie można by dopatrywać się luk… Ale ja tego robił nie będę. ;) Koledzy przede mną zrobili już pod tym względem robotę. Klisze, nawiązania, odniesienia, to raczej nieodłączna część prozy czy kinematografii. Nie uciekniemy od tego, bycie oryginalnym na siłę to zwykle droga donikąd. Ty tymczasem sprawnie i ładnie operujesz znanymi schematami. Osobiście jestem zwolennikiem teorii, że czytelnik (czy też widz, w zależności od medium) lubi wracać do tego, co zna, żeby odkrywać to w nowym świetle. Pozostaje mi więc pochwalić i czekać na kolejne teksty. :)

 

Pozdrawiam!

Tylko w przypadku, jeśli lubisz obyczajówki o spełnianiu marzeń i związanych z tym trudnościach. Bo tam nic więcej nie ma. Lekka lektura, trochę bazująca na znanych z filmów schematach typu: artysta w końcu się wybił, ale sypie mu się reszta życia. :D Dziesięć lat temu uznałem za całkiem przyjemne. Nawet nie będąc fanem literatury obyczajowej. 

Serio? Czyżbym tylko ja miał wśród znajomych foliarzy i fanów teorii spiskowych? Chyba czas zmienić towarzystwo w realu :D

Nie, nie tylko Ty. :D Mój brat, kiedyś młody i zapalony korwinista, miał teorię spiskową na niemal każdy możliwy temat. Na szczęście wyrósł z tego, kiedy okazało się, że Niewidzialna Ręka Wolnego Rynku nie działa tak, jak sobie wyobrażał.  I zdążył się ogarnąć, nim rodzina go wydziedziczyła. :P

Silvo,

 

Owszem, inspiracja poszła z książki o tytule Doskonały dzień, która, rzecz jasna, rozgrywa się w Ameryce. :D Mimo wszystko, jeśli mam wierzyć w cuda, to właśnie w takie. W których ktoś, w tak nieprawdopodobny sposób, spełnia marzenia. :)

Cześć,

 

Tragiczna historia z życia codziennego. Z pewnością można odnieść życie bohatera do milionów ludzi na świecie. Nieudane małżeństwo, niespełnione ambicje, powolne staczanie się w otchłań. Znam przynajmniej kilka podobnych przypadków, wliczając w to przykre rozstanie się z życiem, dlatego przesłanie ogólne rozumiem i trafia do mnie.

 

Dobrze oddajesz frustracje głównego bohatera. Tak dobrze, że w swoim narzekaniu na własną niedolę zaczął mnie irytować i gdyby potrwało to dłużej, raczej nie dałbym rady dobrnąć do końca. Winą za swoje nieszczęście też początkowo obarcza cały świat, tylko nie siebie. Refleksja przychodzi na koniec. Jak to bywa w takich wypadkach – za późno. Poza tym, widzę w protagoniście zapędy komunistyczne. Facebooka nie używa ze względów etycznych (bo, jak wnioskuje, kapitalistyczne korporacje to zło). Bogatych chce opodatkowywać. 

 

Całość oceniłbym na plus, jako taką obyczajową opowiastkę. Ale…

 

Sięgnąłem po butelkę Żubrówki i upiłem kilka łyków. Wyciągnąłem z kurtki plastikową torebkę i spojrzałem na dwie szare skarpetki, które kiedyś należały do Doroty. Ukradłem je. Otworzyłem torebkę i powąchałem środek. Skarpetki już dawno straciły zapach. Mimo tego, przytknąłem je do twarzy i zacząłem pocierać prącie.

Ten akapit rozłożył mnie na łopatki. Nie potrzebowałem go przeczytać. Ba, nie sądzę, żeby wnosił coś ciekawego do opowiadania, poza wskazaniem, że bohater jest srogo, przepraszam za wulgaryzm, jebnięty. Ale nawet w takiej formie nijak mnie to nie przekonuje. Może przesadzam, niech inni się wypowiedzą. Jednakże kradzież skarpetek niespełnionej miłości i próba zrobienia sobie dobrze przy ich zapachu jest dla mnie przesadnym i niepotrzebnym eksponowaniem nieszczęśliwego zakochania, pomieszanym z poważnymi problemami psychicznymi, które dało się opisać inaczej.

 

Poza tym jednym (ale jakim!) przytykiem, nie mam uwag. Przeczytam później drugi raz i zwrócę uwagę na techniczne aspekty. Jak coś mi się rzuci w oczy, napiszę (o ile ktoś mnie nie wyprzedzi).

 

Pozdrawiam.

Cześć,

 

Rozumiem przesłanie, zgadzam się z niektórymi tezami, ale z wykonaniem troszkę nie poszło. Za mało wyjaśniasz, za dużo pozostaje kwestii niedopracowanych, które przedmówcy już wyłożyli, a pod którymi ja się podpisuję. Interesuje mnie geneza: co się stało z ludźmi? Dlaczego zwierzęta żyją tak po prostu w mieście? Czemu drapieżniki nie polują? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.

 

A najbardziej to żal mi tej sarenki, której próbują wcisnąć, rzekomo taki wspaniały, wielkomiejski styl życia. Co za kłamstwo. :D Chociaż latte i brownie to akurat całkiem niezłe połączenie. ;)

 

W przyszłości będzie lepiej, wierzę.

 

Pozdrawiam i powodzenia w dalszych pracach. :)

Cześć,

 

Jako antyfan wszelkich opowieści o żywych trupach i człowiek zupełnie niepojmujący fenomenu The Walking Dead, jestem zaskoczony, jak bardzo spodobał mi się ten tekst. :D Język, postać głównego bohatera, wszechobecna swojskość klimatu. Świetne! Apokalipsa Zombie w wydaniu słowiańskim to coś, czego potrzebowałem, choć nie miałem o tym pojęcia. :D Wchłonąłem za jednym zamachem i czekam na drugą część bardziej, niż na zaległy urlop. Eksperymentujesz trochę z tymi capslokami, ale mi osobiście nie przeszkadzały w odbiorze. Nie zgodzę się z niektórymi z powyższych uwag, jak choćby z tym, co napisała Asylum, że tysiące słów i niewiele treści. To wszak pierwsza część, zakładam, że dalej akcji będzie więcej, a tu mamy podstawy budowy świata. Mi to pasuje. Niuanse i uwagi wypisano wyżej, nie mam innych, więc powtarzał się nie będę. Poza jednym.

 

Że była to nad wyraz nad wyraz słuszna koncepcja, przekonał się całkiem rychle.

Nie wiem, czy nie powinno być rychło.

 

Kelner, zamawiam kontynuację tegoż dania.

 

Pozdrawiam! :)

Cześć,

 

Świetny tekst. Płynnie poprowadzona akcja, bardzo ładne opisy, niezły twist na końcu. Lubię historie z alternatywnych rzeczywistości, choć Twoja wizja świata jest bardzo mroczna. O kwestie historyczne spierał się nie będę, kupuję wszystko takim, jakie jest. :D

 

Widzę, że z teorii o podróży w czasie również się obroniłeś, omijając Paradoks Dziadka na rzecz alternatywnych wymiarów (mocno towarzyszyły mi skojarzenia z Avengers: Endgame, ale to akurat na plus, bo mój wewnętrzny dziesięciolatek kocha uniwersum Marvela).

 

Mentalnie klikam do biblioteki. Realnie nadal nie mogę. Ale składam najgłębsze wyrazy uznania. :)

 

Pozdrawiam!

 

PS. Błagam, niech to następne opowiadanie o zabójcy zombie będzie miało trochę mniej znaków, bo zaciekawiony jestem cholernie, ale znając mój tryb życia, 80k będę czytał przez 3 dni. :D

Hej,

 

Bardzo ciekawy tekst, który jakoś wpasowuje mi się w dzisiejszy Dzień Walki z Depresją. Nie wiem, na ile było to zamierzone, ale bohaterka w swojej świadomości wydaje mi się być bardzo blisko tego stanu, za którym jest już ciemność, totalna obojętność, brak chęci do życia i swego rodzaju życie na autopilocie. Ostatecznie autopilot dopada ją dosłownie. W przeciwieństwie do kolegi powyżej, opowiadanie bardzo do mnie trafia i to na różnych płaszczyznach. Nie tylko napisane poprawnie, ale i wiarygodnie, przez co porusza pewne struny w moim sercu.

Jedyne, co rzuciło mi się w oczy:

 

 

Widzę kropelki śliny wylatujące z jej ust, bo maseczkę ma oczywiście na brodzie. Z trudem opanowuję odruch wytarcia się.

Zdaje się, że powinno być “wydarcia się”. :) No chyba, że bohaterka chciała się wytrzeć. :D 

 

Dałbym klik do biblioteki, ale jeszcze nie mogę, więc (tylko i aż) gratuluję dobrej pracy.

 

Pozdrawiam!

Cześć, Krarze!

 

Dzięki za czas poświęcony na lekturę i uwagi. :) 

Keitha to ona, uciekła mi literka. Co do snu Vegarda – były to raczej próby zaśnięcia, niż normalny sen. A że próbowali zasnąć (co ani strażnikowi, ani żołnierzom nie wyszło), wynikało z chęci regeneracji sił przed walką. Więc, wydaje mi się, musieli spróbować się zdrzemnąć. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Ciekawa historia. Z potencjałem. Gdyby nad nią popracować, byłoby naprawdę nieźle. :) Błędy językowe już wypisano wyżej. Powtórzę też, że motywacja głównego bohatera jest co najmniej niejasna, podobnie jak jego śmierć, którą można było opisać nieco jaśniej. Choć zrozumiałem od początku, że zabiła go moc broni, to jednak dało się to wyjaśnić w bardziej klarowny sposób. Podłość mistrza Salwadora pasuje mi do kreacji wielkiego maga i poczytałbym więcej o jego intrygach.

 

Czekam na kolejne teksty, bo na te spod znaku fantasy zawsze chętnie zerkam. 

 

Pozdrawiam. :)

Cześć,

 

Lekka, wciągająca opowiastka. Czytało mi się przyjemnie, a rozczarował mnie jedynie fakt, że tak szybko nastąpił koniec. :) Nie dołączam się do zarzutów o brak fantastyki, bo sam popełniłem shorta z gatunku “inne” i podejrzewam, że nie był to ostatni raz. :D

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Jestem po lekturze i na początek wrzucę drobne błędy, które rzuciły mi się w oczy, a potem przejdę do pochwał. :)

 

 

Dawid nagi z ubraniem, jedzeniem i kosztownościami w nieprzemakalnym plecaku ucałował rodziców, następnie zanurzył się w jeziorze.

Chyba powinien być przecinek po nagi. Bo raczej nie był nagi z ubraniem. :)

 

 

– Co podać?

– Właściwie to nic, natomiast chcę zapytać o rejs do najbliższego dużego miasta. Poszukuję leku na moją chorobę.

Można tu było zatrzymać się na informacji o poszukiwaniu statku. Handlarza raczej średnio interesuje cel podróży, a chwalenie się chorobami w najlepszym wypadku może zrodzić pytania, czy to aby nie jest zaraźliwa choroba. ;)

 

Czerwony klejnot zmienił właściciela. Potem zaczęli ostro pić i jeść najlepsze potrawy, które sponsorował kapitan.

Kapitan mógł chłopaka okpić, wziąć zapłatę i powiedzieć, że tyle wystarczy. Takie zachowanie, jakkolwiek chwalebne, nie przekonuje mnie za bardzo. Po marynarzach spodziewałbym się raczej zachłanności, niż nieuzasadnionej dobroduszności. Gdyby później w jakiś sposób go okpili, okradli, pobili, czy cokolwiek innego, to jeszcze bym zrozumiał.

 

Statek zaczął zawracać a pasażerowie podawali sobie wzajemnie lunetę kapitana, która w końcu trafiła do Dawida.

Myślę sobie, że taka luneta to nie byle błyskotka. Mogła wypaść za burtę, lub zostać uszkodzona w inny sposób. Poziom zaufania kapitana do pasażerów jest niespotykanie ogromny. ;)

 

– Nie strzelać, dopóki się bardziej nie zbliży! – krzyknął kapitan.

Jakoś mi to lepiej brzmi bez tego bardziej. :)

 

Okazało się, że burmistrz znał historię i domyślił się, że ma przed sobą poryba. Zaproponował, by do niego wstąpił, gdy będzie wracał i opowiedział jak jego rasa przetrwała. Dał też adres najlepszego lekarza jakiego znał, który był już na emeryturze, lecz na pewno będzie chciał mu pomóc.

Okej, burmistrz, znawca historii, widzi przed sobą przedstawiciela niemal wymarłej rasy i reaguje bez większego zdziwienia. W dodatku podaje mu adres najlepszego lekarza z zapewnieniem, że ten mu pomoże. Skąd mógł być tego pewny? 

 

Niezwłocznie się tam udamy. Im szybciej tym lepiej bo jestem poważnie chory i mogę w każdej chwili umrzeć.

Poważnie chory lekarz udaje się w sześciodniową podróż. Oby zostawił bohaterowi instrukcję dotyczące trasy, bo jak zejdzie po drodze, to będzie bieda. ;)

 

Z uwag logicznych to tyle. Jeśli chodzi o fabułę, widać, że masz niezłą wyobraźnie, dużo pomysłów, niesamowite chęci. To wróży dobrze na przyszłość. Jednak postawiłeś sobie poprzeczkę bardzo wysoko, poruszając tak ważny temat i miksując go z fantastyką. Moim zdaniem nie bardzo się to sprawdziło. Można było zastanowić się nad istotą bycia porybem lub człowiekiem, dać jakieś przemyślenia antagonisty, wątpliwości i wahania związane z całym przedsięwzięciem. Całość spłyciła się do akcji w stylu “poszedł do szamana i ten go wyleczył”. Zresztą, cała podróż i to, co czekało u jej celu, przebiegło bardzo bezproblemowo. Za bardzo. Nie utrudniałeś bohaterowi drogi, a przeszkody pozwoliłeś mu pokonywać gładko. W dodatku sam nie wiem, czy Dawid stał się człowiekiem, czy po prostu zaakceptował swoje ciało, bo na końcu opowiadania wyszedł z wody, jakby przypłynął do domu wpław. Czyli w stylu poryba. Dziwi mnie też, że bohater po ataku potwora na statek jak gdyby nigdy nic popłyną do miasta i nawet w myślach nie wspomniał tragicznie uśmierconej załogi statku. Żadnego przerażenia czy traumy. Dzień jak co dzień. Trochę mi to wszystko przeszkadzało.

Na plus na pewno budowanie świata. Ciekawy pomysł z porybami i odciętą od świata osadą. Jest w tym potencjał na więcej, gdyby jeszcze coś przyszło Ci do głowy. Taka społeczność na pewno ma swoje tradycje, obyczaje. Jest co robić na tym polu.

Wierzę, że dalsza praca nad tekstami pozwoli wyeliminować niedoskonałości i poprawić warsztat pisarski.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy. :)

 

 

 

 

Cześć,

 

Bardzo przyjemne opowiadanie. Czyta się to płynnie, historia wciąga, całość kipi magicznym klimatem. Endi rzeczywiście zakochana ultra beznadziejnie, ale dla mnie jej zachowanie jest całkowicie do przyjęcia (w takim sensie, że nie zarzucałbym niewiarygodności). Zwłaszcza, że zapłaciła za to surową cenę. Kaitlin ze swoim rozsądkiem i chłodnym, jak mi się wydaje, spojrzeniem na rzeczywistość, wzbudza sympatię. Zakładam, że ta historia to typowy jednostrzał, ale gdyby było coś więcej z tą bohaterką, to czytałbym jak szalony.

Powodzenia w dalszych pracach. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Nauki ścisłe, technologia. Raczej nie moje klimaty. SF leży mi średnio, bowiem jedynymi tytułami z tego gatunku, która naprawdę mi się podobały, były książki Johna Scalziego z uniwersum Old Man’s War. Podchodziłem więc bardzo sceptycznie, a jednak zostałem całkowicie kupiony. Tekst przystępny dla laika (za którego się uważam). Pomysł interesujący, wykonanie bez większych zarzutów (a ponieważ nie znalazłem innych, niż wymienione wyżej, to daruję sobie). Myślę, że to kawał dobrej roboty. :)

 

Powodzenia w dalszych pracach.

Pozdrawiam. 

Cześć,

 

Dużo już zostało powiedziane, zarówno uwag, jak i pochwał, dlatego nie będę rozpisywał się nadmiernie. Opowiadanie przeczytałem już wcześniej, bardzo przypadło mi do gustu. Znalazłem kilka drobnych podobieństw między mną a narratorem, czego efektem było jeszcze większe zaangażowanie mojej osoby w lekturę. Całość napisana bardzo ładnie. Zabieram się do Dziewczyny z Papieru i Ognia, bo nie miałem okazji przeczytać w wersji papierowej, a po Świętych… mam apetyt. I trochę oczekiwań. ;) 

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

Bardzo ciekawe opowiadanie, którego lekturę psuł nieco brak odpowiedniego formatowania, o którym pisał wyżej BasementKey. To drobnostki, ale dla mnie, cholernego perfekcjonisty i maniakalnego estety, strasznie rzucające się w oczy. Za to fabularnie czuję się zaskoczony i usatysfakcjonowany. Gdyby Virta lub Corentin pojawili się w ramach kolejnych opowiadań, chętnie przeczytam.

 

Pozdrawiam.

Fizyku,

Nie wątpię i nie próbuję umniejszać cierpienia starych pisarzy! Myślę jednak, że pisarz, który już przeszedł jakąś drogę, był publikowany, cierpi trochę inaczej. Nie mniej boleśnie. Ale inaczej. :)

 

Lano,

 

Dziękuję za dobre słowo. Miło mi, że tekst zadziałał motywacyjnie. :)

Mam tylko zastrzeżenie/pytanie, jak zarabia bohater, bo nie pisaniem, a pracy nie ma. “Trzeba skończyć z mrzonkami i wziąć się do normalnej roboty”. No chyba że ma pracę i musi w końcu do niej iść?

Nie myślałem o tym szczegółowo, ale w moim wyobrażeniu rzucił niesatysfakcjonującą pracę i, mając oszczędności, postanowił na poważnie spróbować pisania. Wątpliwości jednak nie chcą go opuścić. :)

 

Pozdrawiam!

Drakaino,

 

Piękna adaptacja. Tak ładnie to splotłaś, zamieniłaś, że ciężko nie docenić, znając pierwowzór. Zakończenia nie spodziewałem się absolutnie. Jest emocjonalnie, opisy bardzo obrazowe, język nieco poetycki, czyli pasujący do tego klimatu dalekowschodnich pałaców i książąt.

 

Słowem – klasa. :)

 

Pozdrawiam!

Dobra, zaczaiłem. xD Edytowanie tekstów w pracy, na szybko, bez wczytania się, to jednak zło. No i użyłem Twojej sugestii niemal dosłownie.

Cześć,

 

Nie jestem fanem zombie, żywych trupów, ani wszelkiej maści ożywieńców, a tu mamy do czynienia z podobnym przypadkiem. I tym bardziej miło się zaskoczyłem, bo opowiadanie przeczytałem z zaciekawieniem. Owszem, pewnych rzeczy można się domyślać już na początku, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Spodziewałem się sieczki, może jakiegoś jednego ocalonego, a tu krótka piłka, kawalerzyści do piachu. Nietypowe i w swej nietypowości interesujące. 

 

Pozdrawiam!

Reg,

Wdzięcznym za lekturę i uwagi, poprawione. :) 

 

Ando,

Dziękuję za klik i dobre słowo. Cieszę się, że opowiadanie trafiło tam, gdzie trzeba. :)

 

ninedin,

Postaram się nie zawieść następnymi tekstami. Dziękuję za Twój czas i opinię. :)

 

drakaino,

Czasem w takich sytuacjach lepiej użyć narracji pierwszoosobowej, bo ona pozwala uniknąć konkretyzacji narratora/bohatera/punktu widzenia.

Zapiszę, zapamiętam, dzięki. :)

 

Przecinek wydaje mi się zbędny, bo masz tu raczej rozbudowaną przydawkę, a nie wtrącenie czy imiesłowowy równoważnik zdania.

Został tam po rozbiciu długiego zdania, ale moja wina, że nie dostrzegłem. Już znikł.

 

PS. Doklikałam, ale na przyszły raz dawaj tagi i fragment reprezentacyjny – wtedy lądujące w Bibliotece opowiadanie będzie też reklamowane na stronie startowej portalu

Serdecznie dziękuję za klik. :) O tagach i fragmencie reprezentacyjnym doczytałem trochę później. Ponownie – moja wina. Teraz będę już wiedział, może w przyszłości coś do biblioteki jeszcze wskoczy. :D

 

Pozdrawiam!

Kwintet fortepianowy A – dur pod tytułem "Pstrąg". Napisany, podobnie jak Schwanengesang, przez Schuberta. Oczywiście. :) Idąc dalej, porównał bym idylliczną opowieść o pstrągu, który wesoło pływa sobie w rzeczce, dopóki nie kończy na haku rybaka, do beztroskiego i bogatego życia czarnego charakteru, który kończy na sznurze. Ale nie wiem, czy nie brnę za głęboko. :D

Szczerze mówiąc, rozpoznałem trzy, z czego dwa są dość oczywiste. :) Elsa, rzecz wiadoma, w poemacie małżonka Lohengrima, w operze zaś była broniona przez niego przed oskarżeniami o morderstwo. Wagner, jako autor opery też nie stanowi tajemnicy. Natomiast Schwanstein ( dziś Neuschwanstein) to wszak zamek zbudowany przez bawarskiego króla Ludwika II, który nie tylko przyjaźnił się z Wagnerem, ale zafascynowany jego utworami, a także pod wpływem silnej inspiracji średniowieczem, nakazał właśnie budowę tego zamku. Tyle wyłapałem, jeśli było coś jeszcze, to umknęło mi. :) No i Schwanengesang. Łabędzi Śpiew. Zbiór pieśni z 1828 roku, wydany do poezji, między innymi, Johanna Seidla. Choć nie wiem, czy akurat w tym wypadku Johann nie jest przypadkowy. :)

Cześć,

 

Piękna i nienachalna inspiracja Lohengrinem. Czytałem z przyjemnością i wchłonąłem opowiadanie jednym tchem, bo bardzo lubię tę historię, zarówno w wersji poematu Rycerz łabędzia, jak i w operze Wagnera, które przecież nieco się różnią.

Fabułę prowadzisz wartko, bez dłużyzn, cały czas trzymając (przynajmniej mnie) w zaciekawieniu, co będzie dalej. Odkrywanie kolejnych nawiązań, od łabędzich piór do, nieprzypadkowych przecież, imion niektórych bohaterów, wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Gdybym mógł, klikałbym jak szalony do biblioteki. A ponieważ nie mogę, składam jedynie wyrazy uznania i podziwu. Fantastyczna robota. :)

 

Pozdrawiam!

Olciatko,

 Opowieść pokazała mu, jakie ma możliwości wyboru. Może pisać, może to zostawić. Ale ostatecznie nie mogła mu pomóc, bo tę pracę musi wykonać sam. Jeśli nie zdecyduje, czym Opowieść ma być, to ona nie stanie się w ogóle. Dlatego musiał ukształtować ją samodzielnie, bez pomocy. :)

 

Krarze,

Powiedziałbym, że to tylko i aż pusta strona. :D

 

Oluto,

Cieszę się, że dało radę zmotywować, pobudzić wyobraźnię i ogólnie przypadło do gustu. :D

 

Wszystkim ponownie dziękuję za opinie, uwagi i znalezienie chwilki na przeczytanie. :)

 

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka