Profil użytkownika

Jestem tu nowy. Nikogo nie znam. Na razie szukam, patrzę, obserwuję. Kiedyś na pewno coś napiszę do końca...


komentarze: 52, w dziale opowiadań: 50, opowiadania: 29

Ostatnie sto komentarzy

Bellatrix: to takie małe sześcianiki, w których… ;) więcej nie mogę ;)

Diabeł – jest, anioł – jest. Wszystko się zgadza. Opisy technologiczne edukacyjne. Przypomniało mi się, jak byłem w podziemiach pewnego polmosu. Starkę tam pędzili w dębowych beczkach, nie whiskacza, ale klimat wrócił ;) Pozostaje obawa, że diabeł, jak to diabeł, coś spieprzył i papiery na rewolucyjne technologie nie zginęły…

To jest Piekło wszak i trudno oczekiwać ziemskich praw fizyki, więc niech i będzie “pokój na lewej ścianie”. Dobry tekst. Klimat da się złapać. Ale czemu to już moje drugie dziś opko o diabłach? Wybrane tym razem na chybił-trafił? ;)

Wszedłem bo diabeł w tytule. Dobrze się czytało. Klimat dla mnie jednak mniej ruski, a bardziej zima na Bałkanach. Nie wiem czemu. 

 

zangielszczanie ruskich imion i nazwisk to coś pomiędzy czysta głupotą a zbrodnią popełnioną z premedytacją” – wtrącę tu swoje 3 grosze. Niezależnie od woli Autora i od konwencji fantasy. Miałem ostatnio sporo do czynienia z ludźmi zza wschodniej granicy, z Ukrainy, Białorusi, Litwy, nie z Rosji, ale domniemuję, że może być podobnie. Oni tam sami swoim obywatelom takie “dziwaczne” transkrypcje do paszportów wpisują np. “Volodymyr”, “Aliaksandra”, “Ielena” – (przez duże “i”); z nazwiskami jeszcze “gorzej”: np. “…shchuk” pojawia się nagminnie. Zanim człowiek odcyfruje, to ruski rok mija. Skoro więc oni urzędowo tak chcą, to niby jaka zbrodnia?

Dobrze się czytało. Przyjemny klimat. Niedosyt. Świat muśnięty, a wydaje się ciekawy. Postaci, zasadniczo tylko z jednej strony konfliktu. Villaini, jako to stado baranów, na rzeź prowadzeni. Zaskoczeni, nieprzygotowani, naiwni (?). Trochę ich więcej, a historia by zyskała na dynamice. Chemiczno-biznesowe kwestie interesujące i twardo osadzone w dzisiejszej, a zapewne i przyszłej, realności. Opis apartamentu – prawie dałem się nabrać, że zaraz przeczytam opis moich kubików (ciągle w fazie lęgowej w głowie)! Ulga, że jednak nie. Pomimo twista, ostatnie zdanie potwierdza dystopijny charakter świata. No i poznałem nowe słowo, nawet dwa ;) 

Przegapiłem ogłoszenie konkursu, przegapiłem ogłoszenie wyników… Brawo ja! Jakim cudem, pozostanie zagadką… Fatum? W każdym razie – gratuluję laureatom! Nie będę ukrywał, że miejsce nr 2 napawa mnie szczególną dumą (współakuszera) ;) Dziękuję – jako czytelnik – wszystkim piszącym – za tak wiele, niezwykle zróżnicowanych tematycznie, gatunkowo i stylistycznie tekstów :)

Dobry pomysł pogrzebany pod hektolitrami niepotrzebnej fizjologii. Ani to nowe, ani szokujące. Jedyny efekt to wspomnienie przekombinowanych Purpurowych godów: Naga budzisz się w wielkich jajach… Prącie trzy na metr; Czarne jak w habicie ksiądz; Chłoszcze brzuch, gwałci cię na krzyżu wszelkich wiar…

Takie tam przemyślenia mam, więc się dzielę. Podobają mi się zmiany perspektywy. Dobry pomysł na udynamicznienie akcji. Zmieniłbym tylko kolejność, czyli pamiętnik dał po narracji pierwszoosobowej lub jeszcze bardziej poszatkował. Teraz podajesz Autorze wszystko na tacy na samym początku.

Ciekawe ujęcie hasła (w wąskim znaczeniu). Trochę jednak nadmiarowe uzasadnienie – zmiany polityczno-religijne w Polsce? 96% poparcia? Sanskryt? IMO można było się obejść bez tych ozdobników, jeśliby trochę więcej czasu i miejsca poświęcić pierwszej (?) ofierze (dziewczynie ze schizofrenią). Nie przekonuje mnie również sposób złapania grzyba – taki Filip z konopi (indyjskich?), nagle wyskakuje ni stąd, ni zowąd, wali „z dyni” i, w efekcie, wybucha apokalipsa.

Lubię patologów w opowieściach (w realu nie miałem okazji poznać). Ciekawy wątek relacji damsko-męskich. Jedynie ta „łycha” mi zgrzytnęła i dopiero po kilkukrotnym powrocie do sceny zrozumiałem, że o whisky biega. Wydaje mi się również, że pytanie „Czy­ta­łeś ra­port z sek­cji?” pada nie tyle przedwcześnie, co bez sensu, skoro chwilę później pani patolog mówi: „je­stem jesz­cze przed otwie­ra­niem mó­zgo­czasz­ki”. Sekcja nie została zakończona, więc skąd policjant miał mieć raport i go czytać?

Zastanawia mnie znaczne przyspieszenie w cyklu życiowym grzyba. U Hanny rozwija się powoli, przez kilka dni, objawy narastają, pierwsza oznaka to pryszcz. U gliniarza następuje nagłe załamanie, zasadniczo bez jakichkolwiek symptomów poprzedzających. Jakby ktoś mu dodał czegoś do tego singlemalta. Sam wątek popijania whisky bliski memu sercu (zamiaruję właśnie sprawić sobie świąteczną butelczynę ;) lecz po lekturze mam pewne obawy…), a atak paniki draczny i udany.

Końcówka apokaliptyczna. Może nazbyt pospieszna.

 

Pod kątem technicznym sporo usterek interpunkcyjnych, tj. brakuje głównie przecinków oddzielających zdania podrzędne od nadrzędnych. Jest po terminie, a jurki oceniają, więc poprawiać nie wolno, podam zatem tylko kilka przykładów:

 

„Ru­szy­łem przez puste miesz­ka­nie[+,] by wci­snąć przy­cisk wi­de­okon­fe­ren­cji na apa­ra­cie.”

 

„Do­brze, że znamy się wy­star­cza­ją­co długo[+,] aby ta sy­tu­acja nie do­sta­ła się wyżej.” –

 

„Nie oba­wiaj się – par­sk­nę­ła, – I tak (…)” – parsknęła.

 

„– Dobra – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.” – Dobra.

 

„dziew­czy­na, za­miast krwi, miała w ży­łach brą­zo­wą maź!” – tutaj zamiast nie wprowadza zdania podrzędnego, więc przecinki wokół są zbędne i błędne

 

„Sub­stan­cję[+,] w któ­rej roz­pusz­czo­ne są leki i al­ko­hol.”

 

„Już się boję[+,] co tam znaj­dę.” –

 

„Ode­zwę się[+,] jak skoń­czę.” –

 

„Ta roz­mo­wa była dość dziw­na, Ewa nie miała w zwy­cza­ju pa­ni­ko­wać.” – dziwna.

 

„Ra­port[+,] nie­ste­ty[+,] nie ujaw­nił żad­nych od­po­wie­dzi, je­dy­nie do­ło­żył nowe py­ta­nia.” – można bez wskazanych przecinków; kontekst uzasadnia ich użycie, zakładam bowiem, że bohaterowi zależy na odpowiedziach i czuje rozczarowanie ich brakiem. Pod rozwagę.

 

Nie mogę też pominąć: „In­for­ma­cji o dziw­nym two­rze w in­nych czę­ściach miesz­ka­nia nie było wcale, je­dy­nie jeden z tech­ni­ków wy­sto­so­wał nie­ofi­cjal­ną notkę do­da­ną do ra­por­tu, wy­ra­ża­jąc zdzi­wie­nie w te­ma­cie ro­ślin.” – na temat

Jeszcze trzykrotnie używasz tej błędnej konstrukcji. O ile w komentarzach jestem w stanie przyjąć założenie, że to zabawa, puszczenie oka do rozmówcy, o tyle w samym opowiadaniu nie powinno się pojawić. A i z tym puszczaniem oka bym uważał. Lepiej ująć wtedy błędną konstrukcję w cudzysłów lub pochylić, dodać emotikon [;)].

Przeczytałem jako ostatnie konkursowe. I to nie przez chęć zjedzenia deseru. Przyznaję, tytuł i kilka pierwszych zdań trochę mnie odstraszyło. Nie moja stylistyka. Nie zła, zwyczajnie nie moja. Nie moja optyka. Nie zła, zwyczajnie obca, nie ludzka. W miarę postępów czytania tekst potwierdzał moje najgorsze obawy. Z każdym akapitem, z każdym zdaniem było gorzej. Podobne odczucia towarzyszyły mi przy lekturze „Łatwo być bogiem” Roberta J. Szmidta. Tam też obszerne fragmenty napisane są z perspektywy innej formy życia niż ziemska. Po kilku stronach czułem się, jakbym godzinami orał pole – w roli konia lub wołu. Na szczęście (dla mnie) Szmidt poprzeplatał te fragmenty zwykłą opowieścią, wkomponował w większą całość. Na szczęście (dla niego też) miał do dyspozycji kilkaset stron na taki zabieg. Nie wiem, czy w limicie 20k znaków udałby się taki myk. Pewnie nie. Gdzieś tak w 3/4 tekstu czułem ulgę, że męczarnie wkrótce się skończą. Wydobędę się z nie swojej skóry, z nie swoich zmysłów. Niby sam wskoczyłem i popłynąłem w stronę Błękitnej Głębi, ale jaki nowicjusz uwierzy na słowo, że Ona woła, kusi, wciąga? Czułem się, jakby mnie ktoś wyrwał z głębokiego snu i otworzyłem oczy otoczony jedynie Nią. I tym wszystkim, co kryło się za nią – ciszą, dudnieniem odległych fal o brzeg lub kadłub statku. Dla mnie, lądowego szczura, to inny świat, niebezpieczne uniwersum. I wtedy stało się… Coś przeskoczyło, zaskoczył jakiś trybik. Nie wskażę dokładnego momentu. Gdy uświadomiłem sobie, że się stało, to już było przeszłością. Zobaczyłem ostatnią kropkę i napis „Koniec”. A przecież już byłem Tam, a teraz pozostała tylko tęsknota. Zostałem zaczarowany. Na smutno, ale nie szkodzi. Podobało się. A z zemsty ;) teraz ja postawię ostatnią kropkę – o właśnie taką: .

Przeczytane z przyjemnością. Dobrze, że skróciłeś opisy początkowe. Technicznie bardzo sprawne, poza dwoma nadmiarowymi przecinkami, ale ich nawet nie wynotowałem, a szukać ponownie byłoby grzechem. Kilka wrażeń odniosłem, więc się podzielę.

Przede wszystkim opowiadanie inne od pozostałych konkursowych. Taki zwykły świat, nasz, znajomy. Fantastyka nienachalna, a mogłaby. Bo przecież noc, góry, izolacja, wiatr, napływające chmury. Można było zrobić z tego bieszczadzką masakrę piłą mechaniczną. A tu tylko cyklopi, mityczne stworki, bawią się teleskopem. Skoro już jestem przy cyklopach, to tu moje myśli poszły sobie na daleki spacer. No bo czemu cyklopi mają być jedynie mało rozgarniętymi mitycznymi stworkami? Jakoś, w trakcie lektury, pośród tych wszystkich lunet, lornet, teleskopów, chciałem, żeby się okazali przybyszami z kosmosu na rekonesansie. Spodziewałem się nawet jakiegoś NOLa, który przylatuje i ich zabiera. Tak bardziej w stronę „Z archiwum X” ;) Tak się nie stało, a cyklopi zostali mitycznymi słodziakami. Prezent w krzakach to sympatyczny pomysł. Niech się bawią.

Relacja Dzikiego z Rudą. Przez większą część tekstu traktowałem ich jako parę (nie ja jeden). Taki romans pana w średnim wieku z dziewczyną tuż po studiach. Jak się tak jednak głębiej zastanowię, to muszę przyznać, że to dobrze Autorze rozegrałeś. To we mnie, jako w czytelniku, jest klisza, że skoro chop i baba, to trza im się gzić, nie ma bata. A wskazówkę umieszczono już na samym początku, w scenie łazienkowej. Tak się może zwracać córka do ojca, raczej nie dziewczyna do chłopaka.* Później jeszcze ta duma z usamodzielniania się latorośli i duma, że idzie w jego ślady ;) Wszystko się ładnie składa. Na plus.

* w pierwszej chwili odczytałem to jako puszczenie genderowego oka do publiki, bo wszak wszyscy doskonale wiedzą, kto najdłużej siedzi w łazience i po co ;)

Zbyt wiele niejasności, co zostało już skomentowane. Miałem dokładnie takie same objawy (!) jak przedpiścy. Albo i bardziej odjechane, bo mi wyszło, że Len urodził córkę Lotowi, swojemu bratu. Tylko ostatnie zdanie powstrzymuje mnie przed tkwieniem w uporze przy swojej wizji :)

Opowiadanie ciekawe, ale również mi czegoś zabrakło. Może właśnie objętości? Bez limitu może by się dało jakoś ciekawiej przedstawić uniwersum (mocna strona) i bez nadmiernych uproszczeń. Niestety podczas pierwszej części modliłem się o jakąś akcję lub koniec. No i nie wymodliłem. Akcja niby jest, ale kończy się na jednym ciosie w tył głowy.

 

 „i-Chem©” – ciekawy pomysł na kosmiczny gadżet, ale… po co jest ten znaczek „copyright”? Zrozumiałbym, gdyby to był obrazek lub ulotka reklamowa, ale w opowiadaniu? Dla podkreślenia korporacyjności? Nie trafia to do mnie, a w czytaniu drażni.

 

„3V4” i „54MU31” –  Ewa jako wirus, Samuel nowym mesjaszem… Czy 54MU31 był wcześniej Samuelem, a po AI.end podmieniono mu literki na cyferki, żeby odczłowieczyć, podkreślić sztuczność? Poza tym samo „54MU31” wydaje się za krótkie. Już teraz korporacje nadają swoim produktom nazwy wieloczłonowe. Odstąpiłbym również od odmieniania. Można „Samuela”, „Samuelem”, ale raczej nie „54MU31a” czy „54MU31em”, a już na pewno nie dużymi literami (-A, -EM). Nazwę androida w mianowniku czyta się bez transkrypcji: „pięćdziesiąt cztery m u trzydzieści jeden” lub „pięć cztery m u trzy jeden”. IMO nie ma tu miejsca na proponowaną przez Ciebie odmianę. Brzmi to teraz mniej więcej tak: „pięć cztery m u trzy jedena/jedenem”. Narrator w ten sposób uczłowiecza androida (sam nim jest?) i zmusza czytelnika do czytania liter w miejsce cyfr. Dziwny zabieg.

Tak swoją drogą – czy „Cyfria” z tytułu oznacza chorobę podmieniania liter na cyfry? ;) Tylko takie wyjaśnienie przychodzi mi do głowy po lekturze ;)

 

 „– Do stu tysięcy beczek zwietrzałego uranium – powiedział na głos.” – jak w bajce o piratach z Nibylandii ;) Co to jest to zwietrzałe uranium?

 

„Jednak nim zdążył zareagować, cios w tył głowy pozbawiło go przytomności.” – pozbawił

 

„Fakt, że po za­stą­pie­niu państw kor­po­ra­cja­mi (…)” – to jest właśnie jedno z uproszczeń, dla mnie nie do przyjęcia. Idea zastąpienia państw korporacjami należy do wizji utopijnych. Jestem przekonany, że państwa nie pozwolą się tak łatwo i szybko zastąpić przez cokolwiek. Chyba że… no właśnie, tu potrzebne jest wyjaśnienie, głębsza analiza. A limit bezduszny.

Czyli nie percepcja, jak wskazywałbym słownik, a uczucia i wiara. To był mój drugi domysł. Trochę obocznie, ale jest w porządku. Uczucia chyba nawet lepiej pasują do kontekstu. Dzięki za wyjaśnienie.

Tekst w swej warstwie science nie stanowił problemu. Szukałem raczej precyzyjnych znaczeń i powiązań, żeby lepiejgłębiej. Od czasu hajpu na CJD i szalonych krów minęło trochę czasu, coś tam w głowie zostało, ale warto było odświeżyć. Ładnie to poukładałeś i podrasowałeś.

Sorki za tak spóźnioną odpowiedź. Wycięło mnie na kilka dni z powodów zawodowych.

Esencjonalne :) Dobrze spędzony czas na czytaniu i googlowaniu (żeby chociaż trochę zrozumieć kolejne zdania). Jakieś drobiazgi techniczne widziałem, ale już poprawiłeś. Długo rozkminiałem pierwsze zdanie, szczególnie “szarpie emocje i przepoczwarza odczucia w ich splugawione odpowiedniki”… I fragment, i całe zdanie są piękne wizualnie i brzmią zachwycająco, ale nadal nie jestem pewien, czy chodzi Ci po prostu o zaburzenia percepcji, czy o coś zupełnie innego. W każdym razie – opowiadanie na duży plus.

Ha! Bardzo dobre opowiadanie :) Czytało się wyśmienicie, pomimo ponurej tematyki. Wystąpił u mnie efekt „chcę więcej”, koniecznie z paskudnym zakończeniem.

Co do przemiany bohaterów – uległość może przerodzić się w gniew, a od gniewu i złości łatwo przejść do agresji. Młodzian wydaje się łatwo ulegać wpływom. Pojawia się autorytet, mentor, ktoś zainteresowany, ktoś zwracający uwagę i mamy gotowy przewrót. Dodając do tego szczyptę freudyzmu, czyli typowego dla młodzieńczego wieku pożądania uśmiercenia własnego ojca, wygląda to nawet logicznie. Super. Może skrótowo opisane, ale takie wymogi.

Na temat zaś przemiany głównego bohatera warto dyskutować, czy była ona rzeczywista. Wg mnie – nie, to przemiana pozorna. Jak u wielu buntowników, rewolucjonistów, którzy, próbując wywrócić system, stosują metody identyczne do tych, przeciwko którym podejmują walkę. Lub jeszcze gorsze, bardziej drastyczne, bestialskie. Strony podręczników historii nie roją się od Ghandich czy Jezusów. Dodam jeszcze, że żeby wykonywać zawód śmierciodawcy, zapewne trzeba było mieć pewne predyspozycje, pogłębione/utwalone podczas praktykowania. Zabijanie spowszedniało. Nastąpiła jedynie zmiana kierunku, obiektu, profilu ofiary. Pozostaje zatem pytanie, co faktycznie przykrywa thanatos bohatera? Jakie fiksacje i jakie deficyty? Jak się rozwijał do obecnej formy? I jak się będzie zmieniał później? Czy dojdzie do rzeczywistej przemiany? Można snuć jedynie przypuszczenia.

 

Drobiazgi:

 

 

„Dla­te­go nie wie­dzia­łem, iż fiol­kę, którą po­wi­nie­nem był wyjąć, po­win­na być fio­le­to­wa!” – fiolka

 

 

„Coś cie­ka­we­go? – pyta drugi męż­czy­zna, stra­szy, ale nie mniej pod­eks­cy­to­wa­ny.” – starszy

Hm, przeczytałem teraz, czyli po kolejnych poprawkach. Fajnie, że wprowadziłaś zmiany. Zmniejszenie liczby psów i ograniczenie ich roli zdecydowanie na plus. Na plus zmiany w linii fabularnej. Teraz coś jest. Zmieniona perspektywa dodała dynamiki. Trochę nie wyszła kwestia dylematów etyczno-moralnych. Wydaje mi się, że odpowiedź podajesz na tacy. Na ile te zmiany pomogą w konkursie, nie wiem, ale lepiej z nimi niż bez. Szkoda, że nie zdecydowałaś się na udostępnienie tekstu do betowania po raz drugi przed opublikowaniem, bo zmian jest tak dużo, że trudno porównywać z pierwotną wersją.

Taka uwaga ogólna. Wg mnie to opowiadanie nigdy nie miało straszyć, nie miało być horrorem sensu stricto. Sama postać wampira/zombiaka/mutanta nie wystarczy.

I takie jeszcze drobiazgi:

 

„Trzy rozłożyły się na i wokół sofy.” – Trzy psy

 

„ Wcześniej nie przywiązywał dużej uwagi do otoczenia” – „Wcześniej nie zwracał uwagi na otoczenie” – uwagi nie można do niczego przywiązać (można przywiązywać wagę, ale to chyba nie ten kontekst)

 

„Zawisłby, gdyby trakcie pobytu w więzieniu” – gdyby w trakcie

 

„Żaden mięsień nie drgał, nawet skrzydełka płaskiego nosa.” – czy mam rozumieć, że skrzydełka nosa są mięśniami?

 

„Ze ściśniętym z przerażenia sercem strzelec patrzył, jak dziura w ciele tej istoty znika, nie pozostawiając nawet śladu.” – patrzył i widział? Mam pewne wątpliwości, bo jednak ciemna noc była i środek ciemnego lasu, a wampir miał na sobie jakieś odzienie.

 

„Największym zmartwieniem kamerdynera były dziury po kulach.” – wydaje mi się, że był jeden strzał; nawet jeśli kula przeszła przez kilka warstw ubrania, to nadal była jedna – oczywiście, kamerdyner nie musiał tego wiedzieć. Ale czy lorda nie stać na nowe ciuchy? Tak zwyczajnie w świecie? Musi się przebierać w „stare łachy”? Czy wampir (na dodatek majętny) w ogóle by sobie zaprzątał głowę takimi drobiazgami, jak przebranie się?

 

I zrezygnowałbym ze słowa atonalna w ostatnim zdaniu. Nachalnie wciska hasło do tekstu. Chyba nie ma potrzeby.

Cieszę się, że opowiadanie się podoba i ma kliki do biblioteki :) Gratuluję Autorze!

Przyjemna lektura. Dobrze napisana. Scena z historią. Fantastyka jakby w domyśle. Lepiej może powiedzieć: fantastyki, bo jedna to ta wynikająca z opowieści Marii, a druga to opis warunków szpitalnych. Każdy pewnie będzie miał trochę inne wspomnienia. Ja, na przykład, pamiętam poród mojej pociechy jako podróż w czasie. Porodówka wyczesana, taka już w pełni z XXI wieku, obszerne jedynki z łazienkami, możliwość znieczulenia na życzenie, przecięcia pępowiny itp. itd. A potem jechaliśmy na salę poporodową i, przechodząc przez jedne z wielu drzwi, trafiliśmy na oddział rodem z Gierka albo Gomułki. Odnosiło się to też do mentalności personelu. Heh. Natomiast jak ja się rodziłem w połowie lat ’70-ych to ojca nawet do szpitala nie wpuszczono. Przez okno mnie wypatrywał.

To zrozumiałe. Każdy ma inną mapę w głowie. Ja powędrowałem do Włoch i nic na to nie poradzę. Nie widzę w tym nic złego, chyba że Twoim zamysłem było ulokowanie akcji w zupełnie innej, konkretnej i znaczącej scenerii.

Jeśli zaś idzie o Gwiezdne wojny, to ten obrazek wyświetlił mi się po tym fragmencie: „Głos Ri­qu­eta brzmiał jesz­cze bar­dziej draż­nią­co niż zwy­kle, jed­nak hra­bia był pod wra­że­niem. Czary Ma­stro­bran­die­go spra­wi­ły, że Gia­co­maz­zi wi­dział obraz szpie­ga, mimo że ten znaj­do­wał się kil­ka­na­ście staj od niego.” Mnie się to pojawiło jako hologram z GW. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie: Help me, Obi-Wan Kenobi. You're my only hope. :) Nie krytykuję w żaden sposób tego fragmentu opowiadania, jest OK. Skojarzenie moje i ponoszę za nie pełną odpowiedzialność.

Kwestia geomancji. Oczekiwałbym w tej kwestii pewnego wyjaśnienia w tekście konkursowym, który powinien się w pełni bronić sam, a nie wymagać znajomości innych utworów (jeszcze nienapisanych?). Tak rozumiem ideę konkursów. Ale może to tylko moje. Poza tym, podstawowe znaczenie słowa geomancja, które logicznie przypisujesz (bo przecież nekromancja to nie tylko przywoływanie duchów w celu przepowiadania przyszłości), jest nieco inne: (1) wróżenie z rozrzucanego pyłu lub ziemi (gleby); (2) wróżenie z naturalnych pęknięć i szczelin na powierzchni ziemi (na szybko z wikipedii). Kiedyś też feng shui, chyba błędnie, określano mianem chińskiej geomancji. Stąd poczułem pewien dyskomfort. Minął.

Twist jest taki, że hrabia jednak nie umiera…

Pozostaję z mieszanymi uczuciami. Dobrze się zaczyna. Wysłałeś mnie do Włoch, gdzieś w czasy Borgiów. Nieustannie przewijały mi się w głowie sceny z serialu. Lubię ciepłe klimaty śródziemnomorskie, więc czułem się dobrze. Początek opowiadania wciągający. Świetny opis facjaty Ri­qu­eta – barwny, ruchomy, zapadający w pamięć (choć wolałbym się od tego obrazu uwolnić). Jedna scena, wiadomo która, przywołała też Gwiezdne Wojny ;)

Mam trochę wątpliwości. Czasem się pewnie czepiam nieistotnych szczegółów. Pod rozwagę.

20000 znaków to mocne ograniczenie dla rozbudowanej intrygi. Często odnosiłem wrażenie, że czytam jakieś sprawozdanie, kronikę, zapis gawędy.

Dobrze by było ujednolicić tytulaturę arystokracji.

 

Traf chciał, że na dwo­rze grafa Cam­baul­ta z Mont­cas­son” – zamierzona gra słów?

 

„Oglą­da­jąc pier­ścio­nek, ku stra­pie­niu hra­bie­go, stwier­dził, że ka­mień to nie dia­ment, lecz cyr­ko­nia.” – tylko ku strapieniu? Strapienie to uczucie smutku, niepokoju. W tym momencie hrabia był pewnie bardziej zaskoczony niż zaniepokojony, zasmucony.

 

„Bar­dzo udana pod­rób­ka, która jakiś czas temu po­ja­wi­ła się na rynku.” – zastanawiam się po co ta informacja? Czy ten konkretny kamień z pierścionka, był już w obrocie, a ojciec Albertiny miał okazję go oglądać? – „Bardzo udana podróbka. Jedna z wielu, które ostatnio pojawiły się na rynku.” Pomijam drobiazg, że hrabia nie sprawdził u swoich rzemieślników kamienia i pierścienia…

 

„Muszę prze­nieść pra­cow­nie mi­strza ma­ło­do­bre­go do piw­nic, po­my­ślał Ba­chet-Bar­bier, wspi­na­jąc się po stro­mych scho­dach Ka­tow­skiej Wieży. (…) Muszę po­wie­dzieć se­ne­sza­lo­wi, żeby wydał roz­kaz prze­nie­sie­nia pra­cow­ni kata do piw­nic, po­my­ślał hra­bia i za­czął ostroż­nie scho­dzić ze stro­mych scho­dów. (…) Nie szu­kasz może sta­łe­go za­ję­cia? Aku­rat zwol­ni­ła mi się wieża.” – nie znajduję uzasadnienia dla przenoszenia kata do piwnic; może: „wspinając się z trudem po stromych”; niechby się chociaż zasapał; kat do piwnicy, mag do wieży – czy nie da się przełamać tego stereotypu? Poza tym, rozumiem, że hrabia planuje częstsze wizyty u „sympatycznego” mistrza małodobrego niż u maga?

 

Oka­za­ło się, że graf Cam­bault od lat miał mu za złe ślub z Mar­got, drugą żoną Gia­co­maz­zie­go, która zmar­ła w po­ło­gu. (…)

Oka­za­ło się, że nie­daw­ne nie­po­ko­je na po­gra­ni­czu, o które oskar­żo­no jedną z gra­su­ją­cych w po­bli­skich gó­rach zgraj ko­czow­ni­ków, rów­nież były wy­ni­kiem kno­wań Cam­baul­ta. (…)” – identyczna konstrukcja, oddzielona wprawdzie kilkoma zdaniami, ale zgrzyta.

 

„– Wrzu­cić ją do rynsz­to­ka, niech, kurwa, tam zgni­je!” – słowo na „k” występuje tu w roli przecinka czy obraźliwego określenia zawodu? – jeśli to drugie (tak obstawiam), wtedy bez przecinków wokół.

 

„Znany jest ze  stłu­mie­nia po­wsta­nia ko­bol­dów na Łup­ko­wym Po­gó­rzu” – podwójna spacja.

 

„Mont­cas­son to bo­ga­te mia­sto, po jego zdo­by­ciu bę­dzie­cie mogli do woli plą­dro­wać, palić i gwał­cić. Daję wam prawo do wy­nie­sie­nia z niego tylu dóbr, ile zdo­ła­cie unieść. W za­mian ocze­ku­ję, że je dla mnie zdo­bę­dzie­cie i schwy­ta­cie tam­tej­sze­go grafa.” – „je” odnosi się do dóbr? Mogą sobie je zabrać, czy mają je zdobyć dla hrabiego? Zdanie środkowe zbędne.

 

„Woj­ska opu­ści­ły zamek trzy dni temu.” – zastanawiam się, jaki był cel tej wycieczki, chyba tylko po to opuściły, żeby wpaść w pułapki…

 

„Wczo­raj wpa­dły w bąble za­sta­wio­ne przez maga.” – bąble były już wspominane; są jakieś takie mało poważne w kontekście „wchłaniania wojsk”; nie mogę się oderwać od myśli, że im jednak zwyczajnie bąble na stopach się pojawiły… Wszelkie „mancje” kojarzą mi się z wróżbiarstwem. Jak definiujesz geomancję w swoim uniwersum? Bo z feng shui chyba niewiele ma wspólnego? Magia w tym wydaniu wydaje się przepotężna, nieograniczona. Aż dziw, że mag nie wchłonął w bąble grafa razem z hrabią i jego wojskami i nie zajął obu miast.

 

„po­my­ślał hra­bia wy­cho­dząc ze swo­je­go na­mio­tu.” – „z namiotu” by chyba wystarczyło.

 

„Na samą myśl, że jego prze­ciw­nik mógł ujść z ży­ciem[+,] krew w nim wrza­ła.” – przecinek.

 

„Męż­czy­zna miał za­krwa­wio­ną twarz, a pod pra­wym okiem wy­kwitł, po­kaź­nych roz­mia­rów krwiak.” – czyli krew na skórze i pod skórą; niezręcznie skonstruowane zdanie.

 

„Nie mo­żesz mi oddać ni­cze­go wię­cej[+,] niż już zdo­by­łem, głup­cze!” – wstawiłbym przecinek.

 

„Bez obaw, panie. Umrze do­pie­ro po za­cho­dzie słoń­ca.” – jakoś strasznie długo będą go palić. Dla odmiany, stos udało się przygotować błyskawicznie. Nie przekonuje mnie też palenie dla przestrogi.

Nie przepadam za nordyckimi klimatami. Są dla mnie jakieś takie zbyt… nordyckie? :) Ale spędziłem kilka przyjemnych chwil czytając opowiadanie. Zgrabnie rozkminiłeś hasło. Klimat mroczny, zimny i północny. Drobne usterki wskazane, poprawione (są lub będą). Przyznam, że czasem zgrzytało w oczach, ale to pewnie przez te językowe nowożytności i cięcia, o których wspominałeś. Że coś się bohaterowi nie dodawało jest IMO OK. Co do finału, podzielam opinię Reinee. Ogólnie na duży plus. Pozdrawiam!

EDIT: nie jest dla mnie jasne zdanie pierwsze. Może przez ominięcie jednego orzeczenia.

Przyjemna lektura. Klątwa rewelacyjna. Eufe sprytna/y :) Zmylił mnie ten trzeci jegomość, co to się w cieniu kolumny skrył. I się o nią opierał?

Jeśli chodzi o hasło – mam swój typ, ale żeby potwierdzić to pisać na priva?

Melduję, że: (1) przeczytałem, (2) wybaczyłem i (3)… eee zapomniałem :)

Jak mogę ocenić ten tekst: jest po prostu bardzo dobry – począwszy od pomysłu, wykorzystania hasła, przez tytuł, po techniczne wykonanie (czytałem już po ostatnich poprawkach).

Zakończenie – dla mnie bombowe ;) bo w mojej głowie nie ma obrazka wybuchającego śmigłowca (no, mignął przez chwilę ledwie). Za to widzę tę piłeczkę w szkatule, za szkiełkiem jakowymś, w wielkiej sali pałacowej. Nie słychać żadnego tik-tak, tik-tak, ale materiał powoli się męczy, męczy, męczy… Nic nie jest wieczne, z wyjątkiem bogów, a ci nieźle zakpili z Teramury.

Głowę sypię popiołem, bom jeszcze nie przeczytał opowiadania, ale ten smakowity tytuł wiele obiecuje ;) No i zupełnie nie rozumiem, czemu nie można by sobie trochę poinwokować… Argumenty @RogerRedeye do mnie nie trafiają, bo:

1) Patrz komentarz Bellatrix powyżej;

2) Wg Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych W. Kopalińskiego inwokacja oznacza: “apostrofa; zwrócenie się o pomoc, o natchnienie do Muz, bóstw, na wstępie epopei; liturgiczne wezwanie do modlitwy. – łac. invocatio ‘wezwanie; błaganie’ od invocare ‘wzywać’“;

3) W Korpusie języka polskiego na sjp.pwn.pl podano taki przykład użycia czasownika inwokować w piśmie (nie wskazano autora, być może to Crowley): „…literą grymuarów jestem tylko w jednym względzie: chcący ewokować lub inwokować mag musi spełnić warunek odpowiednio długotrwałej wstrzemięźliwości od stosunków płciowych…”;

4) W sieciowych słownikach (sgjp.pl, aztekium.pl) podana jest pełna koniugacja czasownika inwokować.

Podsumowując, jest to czasownik rzadki, ale jego użycie w sytuacji religijnej, a więc podniosłej, wzniosłej, patetycznej, wydaje się w pełni uzasadnione. A sama inwokacja nie oznacza wstępu, czy początku utworu. Może się w nim znajdować, jak w Panu Tadeuszu, ale nie musi.

Dla pełnej sprawiedliwości, w wym. w pkt. 2 słowniku ewokować oznacza „wywoływać wspomnienie, wizję czego, uprzytamniać. || ewokacja. – łac. evocare ‘wywołać’“; podstawową formą jest czasownik, a rzeczownik stanowi pochodną. W przypadku inwokacji nie ma podanego czasownika. Co nie znaczy, że nie istnieje (pkt. 1 i 3).

 

 

Nie wszystkie błędy da się wytłumaczyć zapisem strumienia świadomości, czasem teraźniejszym czy narracją w pierwszej osobie. Obrazek słaby. Kalesony to nie choinka. Pozostaję, no kurna, w stanie niewiary.

@cobold – jeszcze tylko jakąś fabułę trzasnę i spoko, bo na razie mam starca w wysokiej wieży, rozmyślającego nad końcem świata itede itepe. I nie jest to Gandalf czy inny Dumbledore ;)

@Finkla Chyba mamy inne obrazki w głowach (obrazki Kuczera i naukowców). Dla mnie ROZMOWA, nawet taka prawie zwykła, jak w taksówce, MOŻE coś zmienić. NIE musi. Na chwilę załóżmy, że coś zmieniła, chociaż Kuczer nie ma takich intencji, ale załóżmy, że jednak, to tylko Kuczer (i sam naukowiec)by wiedział, że ktoś czegoś nie opublikował. Świat, czyli my też, byśmy o tym nie wiedzieli. I tyle. Nie ma o czym rozmawiać, bo nie wiemy o czym, bo tego nie było i nie ma (lub spoczywa w jakimś tajnym magazynie w Strefie 51 i też o tym nie wiemy). W każdym razie, nie jest mi po drodze z ideą, że zachowanie człowieka (nieważne czy żołdaka, czy geniusza) jest determinowane wyłącznie przez emocje i zwierzęce instynkty.

Chyba że rozmawiamy o czymś innym :/ wtedy poproszę o koło ratunkowe lub możliwość wykonania telefonu do przyjaciela…

Alicja to nie moja bajka, ale się podobało. Świetny opis Strażnicy i bitwy. Trochę się pogubiłem w basenie, bo Alicja nagle dała nura w „głębię” i ja posłusznie za nią. I już myślałem, że tam jakiś odpływ był (taki mega) do Pustki, zwykłej kanalizacji lub jeziora Loch Ness… Zaskakujące zakończenie. Fajnie się czytało, dzięki!

 

Kilka wątpliwości:

 

„Widzowie odchodzili od ekranów, od kolorowych snów, ich życie traciło istotny element, dzięki któremu wciąż zachowywali niewinność dziecka.” – ja bym to podzielił na dwa zdania.

 

„Ludzie rozrośli się w czasomaterii, rozplenili, zabrakło dla nich Mechanizmów, więc je rozkradli. Wydarli z fabryk światów natchnienie. Zostało jedno, którego żywi nie mogli wziąć. Ostatnie spoiwo, nienaruszony filar. A teraz przyszła po niego zdająca się niepowstrzymaną, niedokonana śmierć.” – czego ludzie nie mogli wziąć, natchnienia czy Mechanizmu? A śmierć przyszła po Mechanizm, natchnienie, spoiwo czy filar? Jakoś rodzaje mi się w czytaniu pomieszały. Pierwsze ze zdań też podzieliłbym na dwa. I chyba zrezygnowałbym ze zdania o natchnieniu albo przeszmuglował w inne miejsce.

 

 „Przyłożyła do nich dłonie, podstawiła twarz pod natrysk.” – zgrzyta mi w onirycznej atmosferze całości takie techniczne podstawianie twarzy pod natrysk

 

„Mieli chwilę czasu, by wymyślić ratunek.” – o jeden czas za dużo, chyba że mieli chwilę czegoś innego.

 

„Stosy rozłożonych szczątków…” – może „Stosy szczątków w różnych stadiach rozkładu”, bo skoro już są rozłożone, to ich nie ma? Albo „Rozłożone w stosy szczątki…”, ale to chyba nie o to chodziło?

EDIT: Albo po prostu: “Stosy szczątków…”?

 

„Często też zdawały się przesiąknięte magią, absurdem, nieziemską wspaniałością, pochodzące z innego wymiaru.” – literówka: pochodzącą z innego wymiaru.

@Staruch @Finkla – może tak, może nie. Może nie od razu. Może po prostu jest zasianiem ziarna lub machnięciem motylim skrzydełkiem. Widać jakoś mam bardziej optymistyczny obraz ludzi w głowie, przynajmniej w tym momencie… ;)

I tylko Kuczer zna nazwiska tych, którzy się w ostatniej chwili powstrzymali przed ogłoszeniem swoich odkryć. Na jak długo i kto ich zastąpił?

Swoją drogą, czytając byłem głową w Polsce. Jakoś mi te wieżowce szwankowały, ale w końcu to przyszłość mogła być, więc wątpliwości poszły się przewietrzyć. I stąd w pierwszej chwili obawiałem się zakończenia w stylu: “no tak, to dlatego nie-Polacy odnoszą sukcesy, bo my-Polacy zawsze (jasne!) sobie poszerzamy perspektywę i w obawie przed negatywnymi konsekwencjami rezygnujemy…”

Jeżyk potrzebny. Żal, ale wręcz niezbędny.

Mnie się i podobało, i nie podobało.

Zacznę od minusów, żeby mieć je szybko z głowy i zakończyć pozytywną zwrotką: nie polecam czytania w poniedziałkowy, słoneczny poranek, przy słodkiej, czarnej kawie ;) tematyka może przytłoczyć, kawa skwaśnieje, a niebo zasnują chmury.

Z plusów: świetne ujęcie hasła i zbudowanie nim elementu fantastycznego, czytelna konstrukcja, dobrze napisane. Czyta się, mimo wszystko, lekko.

Poza tym, trudno mi się przyznać, ale musiałem sporo nakombinować, żeby zrozumieć ideę gry Przeznaczenia z Czasem. Pocieszam się, że to może jednak niedobór kofeiny w krwioobiegu, a nie bardziej trwałe niedostatki umysłowe… Jak człowiek radzi sobie (albo lepiej: jak sobie nie radzi) z wydarzeniami niepunktualnymi i ich skutkami. Szkoda, że w sumie sprowadza się to do nieplanowanych ciąż.

Fajnie, że zmusiłaś mnie do gimnastyki :)

Peany pochwalne zostały już wielokroć napisane, więc mi pozostaje już tylko się pod nimi podpisać :)

Jeśli zaś idzie o nieśmiertelność… To strasznie rozkochany w sobie ten Lothar. Przez tysiąc lat nie stworzył klona kobietopodobnego… Za to stworzył procedurę niezwykłą, bo każdy kolejny klon, z każdego kolejnego pokolenia, jest jakby jego bezpośrednią kopią, nie tylko w sensie klonowania, ale również pamięci, czyli być może tego elementu, który poza genetyką decyduje o naszej unikatowości. To daje rzeczywiście gwarancję budowania i trwania wybranej konfiguracji neuronalnej (tak to sobie roboczo nazwę) najbliższej oryginałowi. Gdyby kolejne klony miały pamięć swoich poprzedników nie byłoby już tak prosto. Zmiany wprowadzone przez Micka mogą sporo namieszać.

Ślady pamięciowe pozostają poza zasięgiem współczesnego klonowania (chyba żeby przyjąć hipotezę pamięci komórkowej, co w s-f byłoby dopuszczalne, choć naciągane, ale i tak część informacji byłaby tracona – co za koszmarne zdanie mi tu wyszło! sic!). Mam teraz w głowie pomysł (pewnie generyczny), że można próbować wykorzystać neurony lustrzane. Tylko na razie brak mi jakiejkolwiek fabuły, a sam opis procedury to za mało na cokolwiek.

BTW, wydaje mi się, że komórki jajowe (zarówno zębate, jak i te bezzębne ;) przestają być do klonowania potrzebne…

3 razy podchodziłem do pierwszego akapitu… ale jednak się rozkręca. Jest pomysł, ponury klimat, chociaż można było rozbudować. Mam niedosyt ponurości. IMO, frezarka, ze swej natury niejako, kojarzy mi się z gore. A tu tego brak (przeszukałem całą szopę/komórkę; może to kwestia kiepskiego oświetlenia). Jest czyściutko, nie licząc powiększającej się sterty ubrań. Musi być zatem biedna maszyna wygłodzona, że nawet kropli nie uroni. Ciekawi mnie też cóż to za przedmiot/kształt/narzędzie jest wytworem. Czy to wytwór ostateczny, zaplanowany, płynnie zmieniający się w zależności od operatora? Pozostaję zaintrygowany… cel Autora chyba zatem osiągnięty :)

Finkla: co najmniej! a przecinka się pozbyłem.

Reg: wybrałbym bramkę nr dwa; “Już” pojawia się dwa zdania wcześniej. Ale “przed” trochę zmienia umiejscowienie bohaterki w przestrzeni. Bo zaczyna czuć tytoń dopiero energicznie (to słowo nie pada) przekraczając próg. Gdyby poczuła przed, mogłaby mi uciec i wtedy musiałbym ją gonić za pomocą jakiegoś rosłego karczka, waliłaby w kolejne drzwi, narobiła hałasu, złamała obcas, na końcu ciemnego korytarza wywiązałaby się nierówna walka, jej stygnące ciało spadłoby ze schodów i byłby ogólny klops – inna historia z opcją rozkwaszonego mózgu na marmurowej posadzce lub krwią wsiąkającą w wytarty chodnik. Muszę nad tym popracować ;) ale tak, żeby nie musieć wszczynać śledztwa lub speckomisji powoływać, bo wtedy w setce na pewno się nie zmieszczę ;)

Bardzo Wam dziękuję! :)

Nie będę udawał, że o komiksach myślałem, gdy pisałem, ale właśnie o podkreślenie wizualne mi szło. Cyrylica jest wymowna – w pierwszym znaczeniu podawanym przez sjp.pl ;) Czy wyszło dobrze, czy źle, to pozostawiam do swobodnej oceny :)

Jeśli chodzi o politykę… Pozostaję z nadzieją, że dobrze zrobiłem, wybierając taką krótką formę, niż próbując zrobić z tego wielkie opowiadanie/nowelę/trylogię/pięcioksiąg. Z tego prostego powodu, że fabularnie (jeszcze) niedomagam. Stąd zapewne braki w entuzjazmie Czytelników :(

Natomiast za dobrą monetę wezmę brak większych usterek językowych. Przynajmniej do tej pory nikt niczego nie wytknął :)

Dziękuję za komentarze :)

Reg: Faktycznie премьер-министрa liczyłem jako dwa słowa. Dodałem jedno w pierwszym zdaniu – neutralne. Teraz jest sto.

EDIT: Bemik: bo jak przetransliterowałem, to mi to jakoś fatalnie wyglądało (może powinienem poszukać innych reguł lub napisać ze słuchu?). Poza tym, sama cyrylica jest wymowna, nawet jeśli nie rozpozna się poszczególnych robaczków.

Cześć, jestem tu nowy…

Przedstawiam się z lekkim opóźnieniem, bo jakoś nie wpadłem na pomysł zajrzenia do HydeParku. Skupiłem się na czytaniu opowiadań, dobrych rad i porad, komentarzy. Bywa. Za faux pas składam przykładną samokrytykę ;)

Jeśli idzie o fantastykę, to wychowałem się na Star Wars‘ach i Diunie Franka Herberta. Nie bez znaczenia było obejrzenie w szczenięcym wieku Nosferatu wampira Herzoga, Portretu Doriana Graya, Opowieści wigilijnej (nie pamiętam, których wersji), czy lektura Frankensteina Mary Shelley. Przez wiele lat fascynowałem się motywem wampirycznym, który jednak został zarżnięty. Obecnie preferuję S-F, choć nie stronię od czasowych i krótkotrwałych romansów z innymi podgatunkami lub tzw. głównym nurtem.

Jak to pewnie często bywa, zawsze chciałem coś napisać, ale… jakoś nigdy nie udało mi się niczego skończyć (nie licząc czasów licealnych). Wpadam na “genialne” pomysły, czasem skrobnę kilka stron, a potem jakoś zapał gaśnie, czasu brakuje, komputer szwankuje, przeszkadza rąbek u spód… u spodni. Więc jestem tu pewnie po to, żeby wreszcie się jakoś zmobilizować.

Co jeszcze, żeby Was kompletnie nie zanudzić, może to: 20 lat temu postanowiłem nie zostać spawaczem, więc skończyłem jako certyfikowany znawca tego, na czym i tak wszyscy mieszkańcy naszego pięknego kraju znają się lepiej ;) Teraz na bieżąco śledzę psychologiczne teorie, w tym neuro. Jakoś nie potrafię przekonać się do spawania… skądinąd bardzo cennej umiejętności.

Pozdrawiam!

Bardzo mi się podobało. Temat bliski moim ostatnim przemyśleniom. Nie nowy, bo przecież sięgający aż do „źródeł wiecznej młodości”. Mnie to nie przeszkadza. Jak dla mnie trochę za mało objaśnień dla „tech­nik ma­ni­pu­la­cji ge­ne­tycz­nych, na­no­in­ter­wen­cji i pro­te­zo­wa­nia tkan­ko­we­go”. Czemu są ograniczone tylko do „skutecznego powstrzymywania zmian w organizmach”? W sensie „zmian degeneracyjnych”? Pewnie w komercyjnym sektorze dodali do tego trochę „zmian rozwojowych” – taki mój domysł. Może dlatego te 10% pragnie się wypisać? Wychodzi mi na to, że jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest dążenie do zmiany i ucieczka od stagnacji. Tylko wtedy rodzi się pytanie, czy ta potrzeba nie dotyczy pozostałych 90%.

Jeśli chodzi o inne wątpliwości, to nasunęły mi się:

– Pierwsze zdanie jest konstrukcją dla mnie piękną, tzn. idealnie pozwala wczuć się w klimat znudzonego pracą, wypalonego doktora. Potrafię sobie zwizualizować stan, w jakim wraca do roboty po krótkim urlopie;

– „zlasować korę czołową” – „zlasować” to potocyzm, który nie pasuje, a i chyba nie ma czegoś takiego jak „kora czołowa”, jest „płat czołowy”. Kora to tylko jej fragment z ciałami neuronów. Ja bym poprzestał po prostu na mózgu i zmienianiu/przerabianiu (niekoniecznie lasowaniu, bo to też nie wapno) w budyń?

– „Oddział RE” – wyjaśniło się w trakcie czytania, na początku próbowałem rozszyfrować skrót i wyszło mi np. „Oddział Reanimacji Elektrowstrząsowej”. Nie znam się na organizacji szpitali;

– fragment o płaceniu za myślenie – generalnie, doktor przeprowadza wywiad z pacjentem, dość impertynencki („Co panu strzeliło do głowy” – pytanie masakra), co może uzasadniać stan wypalenia zawodowego doktora. Ale skoro pacjent sugeruje domysły, to może doktorowi nie płacą za domysły? Niby powtórzenie, ale uzasadnione.

– „Całujcie mnie w dupę!” – riposta czterolatka? Facet ma zaserwowaną amnezję wsteczną, generalnie zachowywać się może w tej sytuacji różnie, ale „cięte” riposty? Poza tym, co takiego szczególnego jest w czterolatku, że STOS wymazał pacjenta do tego poziomu, czyli do mniej więcej granicy amnezji dziecięcej?

Zaskakujący finał, który pozwala mieć nadzieję, na coś więcej, na większą intrygę. Pozdrawiam i dzięki za przyjemny czas spędzony na czytaniu.

Nowa Fantastyka