Profil użytkownika


komentarze: 80, w dziale opowiadań: 73, opowiadania: 27

Ostatnie sto komentarzy

Przeczytałem i językowo jestem urzeczony – sporo ładnych momentów, chociażby zakończenie. Spodobały mi się rozmowy rycerzy okrągłego stołu i pomysłowe połączenie z połączenie z XIX-wiecznymi Niemcami. Odrobinę żałuję, że siadłem do tekstu o późnej godzinie z lekko zmęczoną głową i nie mogłem w pełni cieszyć się wszystkimi odwołaniami i smaczkami, ale i tak część, na którą udało mi się zwrócić uwagę, okazała się interesująca. Następnym razem spróbuję podejść do Twojego opowiadania, będąc bardziej wypoczętym. ;-)

Katia72 – Jedna długa noc – 5 pkt

NoWhereMan – Status ofiary ściśle reglamentowany – 4 pkt

Staruch – Karpia dzień, czyli JaFonowi wypaplane – 3 pkt

Majkubar – Dzikuska – 2 pkt

Deirdriu – Serce szwajcarskiego bohatera – 1 pkt

mr.maras – Druga śmierć Kewella – 0,5 pkt

 

Oświadczam, że pod każdym z powyższych opowiadań napisałem merytoryczną opinię.

Pozytywnie zaskoczyło mnie Twoje opowiadanie, Pietrku. Pomysłowa koncepcja z matką i opis jak zdobyła władzę na planecie. Epilog odrobinę zbyt nagły i za zwięzły, ale ogólne odczucia są przyjemne.

Kliknąłbym, ale nie mam mocy bibliotecznej. ;)

Dobrze, że zdążyłem przeczytać przed zakończeniem głosowania, ponieważ opowiadanie bardzo mi podeszło :). Świetny klimat, napisane nader ładnie, płynąłem przez tekst jak Michael Phelps. I do tego ten kobiecy bohater w postaci Jagi z dylematem – fajnie było nieco się zagłębić w jej myśli.

Od strony warsztatowej podzielam odczucia innych czytelników – napisane ładnie, czytało się bardzo płynnie.

Zaś od strony merytorycznej, jako osoba której miłe są teksty o zabarwieniu teologicznym (nazwa użytkownika zobowiązuje), również jestem usatysfakcjonowany. Wszak dyskusja o wierze bez poddania jej w wątpliwość, nie wydałaby mi się obiektywna. Zatem refleksje, spostrzeżenia i doświadczenia bohatera uznałem za interesujące i wiarygodne. Bohater nie może Boga poznać rozumem, ale poznaje Go przez ponadnaturalne spotkanie.

 

PS. Pytanie “Czy wszechmocny Bóg mógłby stworzyć kamień tak ciężki, że nie byłby w stanie go podnieść?”, jakkolwiek podchwytliwe, samo w sobie jest zaprzeczeniem i zawiera błąd logiczny (implikacja, w której z prawdy wynika fałsz).

Pietrku, dziękuję za lekturę i nominację do biblioteki. Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. Nie pisałem pod młodego czytelnika, ale przyznaję, że tekst ma pewne cechy przypowiastki dla dzieci.

Hmmm… Ciekawe, ciekawe. Trochę inaczej zrozumiałem zakończenie i jedynie tutaj odczuwam mały dysonans poznawczy. Mianowicie ostatnie zdanie (”Zza pleców dobiegł go radosny krzyk dziecka.”) odebrałem jako śmiech Edaine, a poprzedzające go wydarzenia jako ostateczny test i sprawdzenie, jak Kewell zareaguje na próbę przekupstwa i śmierć podopiecznej. Do tej interpretacji popchnęło mnie jeszcze kilka innych stwierdzeń w końcówce, ale skoro mnie poniosło, to nie ma co o tym wspominać.

Doczytałem w komentarzach:

Krzyk dziecka w ostatnim zdaniu miał sugerować, że się wydostały ze świątyni.

Tak czy inaczej, też jest ciekawie. Postać Kewella-Dunkara została bardzo fajnie wykreowana, a całe opowiadanie wciągnęło. 

Reasumująć, lektura bardzo satysfakcjonująca. :-)

Bardzo sympatyczne opowiadanie, Łukaszu. Napisane ładnie i z lekką nutą humorystyczną. Pierwsza część, będąca przedstawieniem Pupca, najbardziej mnie urzekła. Finałowy dowcip z golemem, choć dobrze wpasowuję się w całość, to jednak trochę za mało zaskakujący.

Reasumując – całkiem przyjemne opowiadanko. :-)

Dziękuję za lekturę i klika, Majkubarze. Cieszę się, że przypadło do gustu.

 

PS. Nareszcie ktoś zwrócił uwagę na prawdziwość opowieści. ;-)

Przyznaję się, że przeczytałem Twoje opowiadanie już dawno, przeszło miesiąc temu i zapomniałem skomentować. Jednak okazuje się, że cały czas tekst jest świeży w mojej pamięci, co poczytuję za ogromną zaletę :).

Spodobał mi się dowcip i absurd, jak również odrobina filozofii w przystępnej formie.

Jeden z końcowych akapitów wpadł mi szczególnie w oko. Brzmi świetnie.

Jestem quasi-człowiekiem, pseudooddycham, semi-myślę, niby-żyję. Przedrostki przyklejają się do mnie jak spragnione pijawki. Pojawiam się na świecie tylko w krótkich mgnieniach. Mógłbym zostać duchem, ale urywki są zbyt krótkie, by zatrząść łańcuchami. Nie zerkam już nawet na swój procent istnienia. To znaczy promil.

Zaiste lekkie opowiadano, ale to niekoniecznie minus – czasami człowiek ma ochotę przeczytać coś dla czystej rozrywki, aczkolwiek delikatne przesłanie pojawia się na koniec. Błędy i literówki zostały wyeliminowane, więc nic nie zakłócało spokojnej lektury.

Spodobały mi się fragmenty o wykuwaniu miecza i analogia do bohatera. Ostatni akapit zrobił świetne wrażenie i pozostawił dobry smaczek.

Minus – szkoda, że finałowa bitwa nie została trochę dokładniej opisana. Stopniowe odkrywanie kart i położenie akcentu na starcie z Bellą mogłoby wzbogacić opowiadanie.

Reasumując, jestem usatysfakcjonowany z lektury. =)

Przeczytałem z satysfakcją. Najbardziej spodobała mi się kreacja obcych i narracja z ich perspektywy. Wszystkie pływy, chlupnięcia i bulgotnięcia dodają smaczku. Ulubione zdanie:

Zebrali swoją oceaniczność i chlupnęli na korytarz zgodnie z rozkazem sumienia.

Przyjemna lektura, Majkubarze, zaprawdę przyjemna ;-), zwłaszcza jako luźny retelling bajki. Napisane bardzo sprawnie, więc swobodnie leciałem przez tekst .

Nie zrozumiałem czemu w śnie otwierającym opowiadanie Chrystus na koniec zanosi się spazmatycznym śmiechem. Znaczyłoby to, że sen (jakkolwiek symboliczny), to po prostu zwykły sen albo został zesłany przez Złego?

Podobnie jak innych, trochę zaskoczyła mnie gwałtowność przemiany bohaterów, ale pewnie było to po części spowodowane limitem znaków.

PS. Wydaje mi się, że protestanci (wyłączając prawosławnych i kilka innych ortodoksysjnych denominacji) raczej nie modlą się do Anioła Stróża.

Deirdriu, dziękuję za lekturę i pozytywny komentarz. Cieszę się, że opowiadanko przypadło do gustu. Zakończenie w Światło się mroczy rzeczywiście było posępne i do tego z niedopowiedzeniem, pozostawiającym czytelnikowi przestrzeń do interpretacji. Ale powiązaniu książki Martina z treścią opowiadania za chwilę. :)

 

Mr. maras, również dziękuję pięknie za lekturę, opinię i klika. :-) Przyznaję się, że teraz w opowiadaniu panuje lekki anarchoniczny miszmasz. Wcześniej wszystko oprócz tytułów książek było osadzone w czasach pionierów. Zgodnie z sugestią pierwszych czytelników dopasowałem niektóre elementy do współczesnych czasów, bo nazwiska autorów i tytuły książek musiały zostać – nie miały być przypadkowe.

 

Zatem śpieszę z krótkim wyjaśnieniem, jak powiązałem wymienione książki i pisarzy z opowiadaniem.

Grendela Johna Gardnera pięknie wyłapałeś – dlatego Furfi “Widział też siebie. Prawie”. W tekście pojawia się również wypowiedź Furfiego, będąca parafrazą słów Grendela.

Verne – chodzi głownie o książki nawiązujące do postępu cywilizacyjnego, wspaniałych wynalazków. Verne nie pisał całkiem wyssanej z palca fantastyki naukowej, ale czytał prasę naukową (podobnie jak wielu pisarzy obecnie) i niekiedy umiejętnie przewidywał kierunek postępu. Furfi zachwyca się postępem, nie zdając sobie sprawy, że ta “straszliwa siła” stanowi dla niego zgubę.

Tolkien – motyw wędrówki i przygody (”– Przeżyć wielką przygodę, choć jeden raz…”).

Le Guin – sporo utworów porusza tematykę odmienności, tolerancji i akceptacji (np. Lewa ręka ciemnośći, Wydziedziczeni) oraz poszukiwania swojego miejsca na świecie, sensu (Czarodziej z archipelagu). Starałem się w tekście podkreślić, że te problemy dotyczą Furfiego.

Światło się mroczy Martina odebrałem jako powieść o przemijaniu, o umierającej planecie, na której w niepamięć odchodzą stara tradycja i kodeks. Na umierającą planetę wyemigrowali najbardziej konserwatywni tradycjonaliści, dla których nie było miejsca w nowym społeczeństwie. Tak samo nasz bohater musi odejść do najgłębszej puszczy, bo w świecie człowieków nie ma dla niego miejsca. Dodatkowo na koniec spogląda na tytuł Światło się mroczy (Dying of the light), wpatrując się nocą w dogasające szczątki domu.

Oczywiście to wszystko jest subiektywne i twórczości wspomnianych pisarzy nie można zamknąć w takich ciasnych ramach. Do tego nakłada się to na indywidualny odbiór niektórych utworów, np. wspomnianego Światło się mroczy. Niemniej jednak starałem się w ten sposób coś dodatkowo przekazać. ;-)

Ciekawy paradoks, bo lektura okazała się przyjemna, a jednocześnie cieszę się, że mam to już za sobą. ;-) Czapka z głowy za wiarygodne naśladowanie stylu wypowiedzi. Żarciki skutecznie osłodziły gorycz słowotoku.

Dopiero na koniec dotarło do mnie, że Pulpecik był osobistym źródełkiem. Gumisiek o defekciku nie wiedział czy może Mariolka powstrzymywała się przy mężu? Bo Puplecikowi poprawiało się, kiedy Frank wracał do domu. Opowiadanie czytałem tydzień temu i niektóre szczegóły już zaczęły zamazywać się w mojej pamięci.

W każdym razie fajne czytadło i nawiązanie do hasła “jestem legendą”, w moim odczuciu, wyraziste.

 

PS. Ten “barbakan” to takie ładne słówko. :) Barbakan, barkaban, barbakan…

Tym razem zaliczam się to tych nielicznych, którym nie podeszło. Może to kwestia późnej godziny nocnej (komentarz jest zaległy), a może jeszcze czegoś innego. Trochę chwilami gubiłem się w imionach, ksywkach i ich alternatywnych wersjach. W każdym razie skoro wiele jest głosów zachwytu, to nie należy niczego zmieniać. Wszystkich nie zadowolisz, a grupa usatysfakcjonowanych czytelników jest spora.

Co ciekawe, na drugi dzień nakreśliłem znajomej zarys fabuły i stwierdziła: “Fajne to!”. (Ale czytać łobuz nie chciał).

Następnym razem spróbuję podejść do Twojego opowiadania o bardziej ludzkiej godzinie. ;-)

Powodzenia w konkursie.

Komentarz jest zaległy, więc będzie z tych krótszych. Mea culpa!

 

Bardzo dobre czytadło, z ciekawą fabułą i do tego przystające do naszych czasów – porusza problematykę nam bliską i aktualną. Dzieje się to za sprawą fantastycznego instrumentarium – wyolbrzymienia i ekstrapolacji w czasie, więc żadna brzytwa czy inna maszynka do golenia nie są tutaj wystarczająco ostre.

Spodobała mi się dynamika scen. Przykładowo kiedy bohaterka potrąca wazon (o ile pamięć mnie nie myli), myślimy sobie, że jej obecność zostanie natychmiast odkryta, ale Lefezjanin nie odwraca się, bo hałas przypisuje partnerowi.

Gdzieś w trakcie lektury (raczej blisko początku), na moment zagubiłem się w technobełkocie, ale taka już stylistyki fantastycznej uroda, a uczucie szybko minęło.

Dziękuję, Coboldzie, za lekturę i opinię. Cieszę się, że pozytywnie odebrałeś moje opowiadanie i równocześnie żałuję, że jakość narracji rozczarowała. Mogę tylko obiecać, że następnym razem jeszcze bardziej się postaram. ;-)

Harmonogram konkursu powstrzymuje mnie od wprowadzenia poprawek, więc tylko po krótce odpiszę.

Przywołał w pamięci skrawki tłumaczenia, które posłuchał

– chyba “podsłuchał”, ale czemu “skrawki”?

Pierwsze to oczywiście literówka. Przyznaję, że skrawek jest odrobinę niefortunny, bo raczej sugeruje materialny kawałek lub wycinek przestrzeni.

Snuł wspaniały plan, kiedy piękną chwilę zmącił jeden z osadników

 – zmącić można piękno chwili, nie chwilę piękna

Tego za bardzo nie czuję, ale skoro tak mówisz, to Ci zaufam. ;-)

żaden kamyk czy gałązka nie miały szansy sfuszerować akcji.

– sfuszerować może sam wykonawca czynności, nie okoliczności poboczne

Ok, trochę to niesemantyczne, chyba że spersonifukujemy kamyk lub gałązkę. W późniejszej części opowiadania pojawiają się sugestie, że puszcza jest świadoma, ale w tym miejscu rzeczywiście może to źle wyglądać.

Samiec przeniósł wzrok w bok, stwór podążył za jego spojrzeniem na sztucer

– “wzrok w bok” się rymuje, a potem to już w ogóle jakaś dziwna konstrukcja

Ok, można to ująć inaczej, bo trochę psuje melodię tekstu.

Nie zrozumiałem też do końca, czy dziewczynka jest dziewczynką, czy rusałką.

Dziewczynka jest rusałką. Już przy pierwszym spotkaniu pewne drobne szczegóły mogły na to wskazywać, a na koniec słowa Furfiego to potwierdzają (albo miały potwierdzać).

Nevaz, dziękuję za lekturę i opinię. Opowiadanie miało być smutnawe, bo przesłanie jest z ostrzeżeniem, wszak jeszcze nie wszystkie dzikie ścieżki i magiczne wierzby zostały zniszczone lub odczarowane. Przyznaję, że zarówno temat, jak i poniekąd sposób jego prezentacji, bywały dosyć często eksploatowane w literaturze fantastycznej. Chociażby u autorów wspomnianych w tekście, ale tak naprawdę imię ich Legion.

A że zagadnienie uznałem za aktualne i w moim odczuciu dobrze spinające się z hasłem konkursu… ;-)

 

Enderek, cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. Skojarzenia znowu jak najbardziej na miejscu. Wielka Stopa razem Grendelem są bliską rodziną Furfiego, jednak nazwanie bohatera Wielką Stopą w tekście jakoś uznałem za zbyt nachalne. Może niesłusznie.

Yeti także chodził mi po głowie. Jest nawet pewien utwór muzyczny Berry’ego Wright’a pt. “Yeti’s lament”, który był dla mnie źródłem inspiracji. Może stąd taki smutny wydźwięk opowiadania. Polecam na deser: https://soundcloud.com/berryweight/yetis-lament

Piękna sceneria, barwne opisy Babilonu i wieży pobudzają wyobraźnię.

Podobnie jak Finkla, nie dostrzegam zbyt wyraźnie elementu “jestem” z hasła konkursowego. Gdyby tak na koniec wieżę Babel i okolicznych mieszkańców spotkała zagłada za sprawą pewnego upiora, wówczas jedynym sposobem, aby ujrzeć Babel w pełni chwały, byłaby podróż w wyobraźni Audrey.

Powodzenia w konkursie. :)

NoWhereMan, dzięki za lekturę i komentarz. :)

 

Naz, dziękuję za lekturę, komentarz i klik. Uwagi przyjąłem i wdrożyłem poprawki. =)

PS. Retelling o św. Jerzym mogę betować, ale tylko jeśli to smok wygrywa. Nienawidzę zabijania smoków.

No masz, wiedźminka abo druid jaki. Muszę jeszcze trochę poprawić ten tekst i wtedy się do Ciebie uśmiechnę, ale nie obiecuję z tym nie zabijaniem.

 

Dopisałem fragment o przeszłości Furfiego. Wyjaśnia “człowieków”, “więzienie” złotej rybki, skąd futrzak nauczył się czytać i jeszcze kilka innych ciekawostek:

 

– Ach, trzeba człowiekom przyznać, snują wspaniałe opowieści, pełne cudów. – Ciemne, zamglone oczy rozmarzyły się.

Człowieki. Kiedy zaczął poznawać literaturę, zorientował się, że takie słowo nie istnieje, chociaż nie do końca rozumiał dlaczego. Tylko że tak mawiał tatko. „Człowieki to”, „człowieki tamto”, „nigdy nie ufaj człowiekom”.  Okrutna ironio, biedny, poczciwy staruszek zmarł na dziwną chorobę, niedługo po spotkaniu z ludźmi. Ciągle wydmuchiwał z nosa dziwną wydzielinę, narzekał na kłopoty z oddychaniem i bóle głowy. Furfi był wtedy jeszcze mały. Pewnego dnia, kiedy tatko już naprawdę zaniemógł, pożegnał się z synem i powiedział, że idzie odpocząć pod akacją. Tam go Furfi później znalazł, przykrytego całunem kolorowych liści.

I tak został sam. Do dnia w którym poznał Listka. Wczesnym rankiem kąpał się w strumieniu, nucąc radosną melodykę, aż spostrzegł przepiękną złotą rybkę. Wpatrywał się oczarowany jej pięknem, a ona zwróciła na niego bystre oczy. Podpłynęła, słusznie nie czując strachu, i zaczęła się popisywać, wywijając młynki wokół nóg stwora.

Nagle pojawiło się coś większego, może zwykły pstrąg, i pożarło malutką rybeńkę. Furfi rzucił się w dół i zaczął rozpaczliwie młócić wodę, próbując złapać potwora. W końcu udało się pochwycić bestię. Jednym ruchem rozdarł ją na dwie części, jakby była kartką papieru. Złota rybka żyła, uwolniona przylgnęła mu do uda i za nic nie chciała się odkleić. Zabrał ją do domu.

Co jakiś czas chodzili nad mały staw i pływali razem, czasami nad rzeczkę. Listek zawsze, gdy już się znudził, wpływał do szklanej kuli i wtedy wracali.

Furfi podszedł do szafki, na której stał jedyny niezakurzony przedmiot w norze – akwarium.

– Przeżyć wielką przygodę, choć jeden raz…

W wypolerowanym szkle ujrzał odbicie – twarz gęsto porośniętą miedzianobrązowym futrem, groźnie wystające kły i płaski nos. Przejechał pod okiem długim, zakrzywionym pazurem, płosząc już i tak ledwie dostrzegalny uśmiech. Nie zdążył zapytać: „Tato, a czemu ja jestem taki?”.

Spojrzał w bok na półki uginające się pod ciężarem książek. Dostrzegł Elementarz, klasa pierwsza i odżyły w nim wspomnienia z czasów, kiedy nauczył się czytać. Podsłuchiwał wtedy człowieków obozujących w lesie. Dorosły samiec najpierw tłumaczył, a potem dziecko w kółko recytowało: „a, be, ce, de…”. Furfi wyrył to sobie w pamięci i po chwili powtarzał już w myślach razem z maluchem. Potem chłopiec odbiegł, zawołany przez rodziców. Ale zostawił otwartą książkę. Furfi porwał Elementarz, klasa pierwsza i umknął z miejsca grabieży.

W norze długo i dokładnie oglądał symbole wypisane na stronie, która była wtedy otwarta. „A, be, ce, de…”. Następnie próbował odczytać pierwsze słowo – drzewo, ale wyszło „derzetwuo”. Przywołał w pamięci skrawki tłumaczenia, które posłuchał i spojrzał na wymalowany obrazek. W końcu się udało.

Furfi obudził się ze wspomnień i znowu skoncentrował spojrzenie na biblioteczce.

– Wiesz, czasami zastanawiam się, z czego je wytwarzają.

 

Dodatkowo lampa naftowa została transmutowana w świeczkę i dopisałem jedno zdanie na koniec, żeby powiązanie z hasłem konkursowym było bardziej oczywiste: 

 

– Co mówisz? Dziecko? Głupi Furfi nie potrafi odróżnić dziewczynki od rusałki, bo głupi Furfi nigdy wcześniej nie widział rusałki. Tatko opowiadał mi o nich, że teraz już się tak często ich nie widuje i wyłącznie w najgłębszej puszczy. Zapomniałem o nich, zdaje się nawet nigdy nie wierzyłem. Włożyłem je między baśnie i legendy – westchnął. – My też, Listku, my też ukryjemy się w najgłębszej puszczy. Tam żyją kikimory, leśne demony, strzygi i amfisbeny, ale nie ma człowieków, wiec może o nas też zapomną, a jeśli kiedyś dotrą i tam, to bodaj w końcu umrzemy i już cały świat będzie taki, jak chcą.

Spojrzał na okładkę książki, za którą zapłacił tak wysoką cenę. Światło się mroczy.

Obrócił się i zniknął za czarną ścianą lasu.

 

Thargone, rad jestem, że tekst wywarł pozytywne wrażenie. Skojarzenia też mi się podobają, jest jeszcze Grendel od Gardnera z biblioteczki Furfiego.

Lecz muszę przyznać, że zastanawia mnie, w jaki sposób Furfi nauczył się czytać? 

Furfi miał rodziców, na koniec wspomniał o “tatku”.

 

Fleurdelacour, cieszę się, że lektura okazała się przyjemna i wiem już komu wysłać następnym razem zaproszenie do betowania. ;-)

Pół żartem, pół serio, to na betaliście wisi, już prawie przeze mnie zapomniane, opowiadanie będące retellingiem legendy o świętym Jerzym.

 

Finkla, nawet nie wiedziałem, że taki sympatyczny tekst mi wyszedł. ;-) Już kilka osób określiło go tym słowem, więc pewnie coś w tym jest.

Legendą jest główny bohater, a w zasadzie staje się nią na koniec opowiadania, wypchnięty przez straszliwą siłę Postępu, bo w nowym świecie nie ma już dla niego miejsca. Przez całe opowiadanie stawia opór i dopiero na koniec godzi się ze smutną prawdą. Ma nadzieje, że ludzie przestaną w niego wierzyć, a wtedy być może przeżyje, w legendzie.

Oczywiście jeśli nie wybrzmiało to wystarczająco wyraźnie, wina jest autora, znaczy się moja. ;-)

Drakaino, Twoje uwagi na temat anachronizmów oraz spostrzeżenia o utworach fantastycznych i cytowanych w nich książkach uznaję za słuszne i fajnie, że się tym podzieliłaś. Muszkiety już wyleciały, więc opowiadanie zostało przesunięte na linii czasu.

Człowieków też bym się pozbył, bo widzę, że jest kilka osób, które postrzega to jako niespójność, ale na tym etapie byłoby to odrobinę problematyczne. Dodatkowo słówko człowieki pełni w tekście pewną rolę, o której wspominałem.

Dziękuję nowym czytelnikom za komentarze, są niczym balsam na mą duszę ;-).

Kilka zgrzytów zostało wygładzonych. Bór też zniknął (chociaż to podobno las głownie, a nie wyłącznie iglasty). :-)

 

Rybaku, świetny pomysł z dubeltówką. Zatem najpierw Furfi umyka przed strzałami sztucera, a za drugim razem obrywa śrutem z dubeltówki.

 

Musz­kiet i jego czasy wy­da­wa­ły mi się bar­dziej ro­man­tycz­ne na tło opo­wia­da­nia

 

W dobie ro­man­ty­zmu musz­kiet wła­śnie się osta­tecz­nie dez­ak­tu­ali­zu­je, więc za­baw­nie to za­brzmia­ło. 

Nie miałem na myśli epoki romantyzmu, ale znacznie szersze znaczenie tego słowa.

 

Akcent położony jest na słowo “człowieki”, ponieważ właśnie ich Furfi nie rozumie.

 

Ale skąd on wziął tę niepoprawną formę?

Sam wymyślił, próbując w domyślny sposób odmienić słowo człowiek w liczbie mnogiej. Trochę jak małe dziecko.

Rybaku, przyznaję się, że wcześniej, z zamiarem późniejszego dokładniejszego przeczytania, tylko rzuciłem okiem drugą połowę Twojego miniwykładziku.

Obcierki i otarcia też mi pasują. Dziury po kulach nie są symboliczne. Jednak zastanawiam się, czy Furfi jako materia magica nie może być wytrzymalszy od zwierzyny łownej? Otarcia i obcierki nie dodają zbyt wiele dramatyzmu. Jak sądzisz?

Wrócę do tego po pracy.

Dziękuję czytelnikom za lekturę i komentarze. Krytykę przyjmuję. Błędy poprawiłem, a nieszczęsny muszkiet, tfu, sztucer został już potraktowany zakrzywiarką czasoprzestrzeni.

 

Słów kilka na obronę bohatera.

Furfi owszem ma wzbudzić pozytywne odczucia, ale nie brak mu wad. Trochę jak… ludziom. Miewa napady szału, nie widzi, że jego świat i działania też nie są całkowicie odarte ze skłonności do niszczenia i przetwarzania.

Stworek dużo czyta i nasz świat go nęci. Furfi z książek próbuje dowiedzieć się jak najwięcej i upodobnić do ludzi, ale na każdym kroku zawodzi, nawet w tak prostej i oczywistej sprawie jak podstawy poprawnego wysławiania się. Później okazuje się, że nie może wykrztusić jednego zdania. Akcent położony jest na słowo “człowieki”, ponieważ właśnie ich Furfi nie rozumie.

 

Edit:

Rybak, dziękuję za rozszerzone wyjaśnienie. Dobrze to wiedzieć. :)

Muszkiet i jego czasy wydawały mi się bardziej romantyczne na tło opowiadania, a autorów i tytuły książek uznałem za czasowo neutralne. Istnieją w literaturze precedensy, kiedy prawdziwe cytaty (nawet często) lub tytuły książek (trochę rzadziej) pojawiały się w nibylandiach.

Jednak sztucer i czasy współczesne niczemu nie wadzą, więc poszedłem za radą, aby muszkiet przestał razić w oczy.

Tak było, ponieważ przeoczyłem fakt, że przełączenie “kopia robocza” na “gotowy tekst” bierze górę nad przełącznikiem od betalisty. Jest na to rada?

Dorzuciłem cegiełkę do konkursu, ale nurtuje mnie pytanie dotyczące działania betalisty.

Tydzień temu dodałem swoje konkursowe opowiadanie na betalistę, dzisiaj je opublikowałem i tekst trafił do poczekalni z datą sprzed tygodnia, zepchnięty w dół hen daleeeeeko. Coś poszło nie tak, czy może zawsze to tak działa?

Fantasy, las, literatura, potwory.

Opowiadanie pt. “Droga do najgłębszej puszczy” jest krótkie (15 tys. znaków), treściwe i raczej smutne (chociaż po drodze delikatne uśmiechy mogą się pojawić).

Bohaterem jest potwór.

Myślałem, że już nikt więcej nie przeczyta tego opowiadania, a tu miła niespodzianka. Dzięki za lekturę i pochwałę, FoloinStephanus. =)

Następnego odcinka nie planowałem, ale nigdy nic nie wiadomo na pewno.

NoWhereMan, dzięki za lekturę. Jeśli trochę rozśmieszyło, to już coś. ;)

Annyonne, wizja Mlecznego gubiącego się w biurokratycznych zawiłościach jest rzeczywiście inspirująca.  A ileż by się tam absurdalnych sytuacji znalazło… :P

MPJ 78, podsumowanie zaiste godne superbohaterskiego wyczynu Mlecznego. Lepiej bym tego nie ujął ;-).

Dziękuję nowym czytelniczkom.

Annyonne, ciekawe spostrzeżenia. W moim zamyśle Mleczny ma dostację na ogólną działaność superbohaterską, więc jest zobowiązany do reagowania na przeróżne zagrożenia.

Regulatorzy, naniosłem poprawki, a poradników nigdy za wiele, także dzięki i za to ;-).

Finkla, czytałem kilka poradników na ten temat. Czasami ciężko stwierdzić, co jest czynnością gębową ;-). 

 

Natarela, dzięki za lekturę i opinię. Fajnie, że się spodobało. Właśnie zdanie z “suczką” też mi nie grało w rytm muzyki i trochę zapomniałem je wywalić lub zmiękczyć. Także “suczka” wylatuje ;-).

Cieszę się, że przypadło Ci do gustu, Finkla.

O jakie błędy Ci chodzi? Małe, wielkie litery i znaki interpunkcyjne?

“Dyrektor generalny” – opowiadanie, inne, dł. 12884, humor, parodia, suberbohaterowie, Wrocław, współczesność. 

 

Napisałem ten tekst na konkurs Kryształowe Smoki, jednak nie dostałem się do finału. Według mojej ekstremalnie subiektywnej oceny opowiadanie jest dobre ;-). Chciałbym zatem, żeby ktoś rzucił okiem i ocenił pomysł oraz wykonanie. Temat konkursu brzmiał: “wrocławski superbohater – kryształowy smok”.

 

Ku zachęcie: Mleczny Wojownik zawdzięcza ponadnaturalne umiejętności unikatowemu rodzajowi metaamfetaminy, który nazywa Kryształowym Smokiem. Jak poradzi sobie z problemem kryształowego smogu nad miastem?

 

Zapraszam do betowania.

Dziękuję, Fladrif, cobold i Anet. Miło mi to słyszeć… albo czytać ;-).

Pytanie natury administracyjno-technicznej: czy po publikacji tekstu komentarze z betalisty są widoczne dla wszystkich?

Przy okazji, jeśli ktoś jeszcze nie czytał, to polecam allegrowicza Skulla i jego “Skansen” ;-).

Podobało mi się zakończenie z wielkim finałem po zapadnięciu kurtyny ;). Metafora o Statule Wolności była ciekawa. Dziękuję za lekturę.

Dziękuję nowym czytelnikom za komentarze. Skoro odbiór jest pozytywny, to niedługo odkurzę i zaserwuję inne opowiadanie, jak tylko doprowadzę je do porządku.

Bellatrix, odpowiem z pełną należytą powagą: uzupełniony ;).

…wyznam, że miodopłynność nie bardzo współgra mi z szarością oczu i ich stalowym chłodem. Mam wrażenie, że czasem zdarza Ci się używać dość ryzykownych porównań.

Masz rację. Co prawda jedno nie wyklucza drugiego, ale w tak bliskim sąsiedztwie te sformułowania gryzą się.  Edytowałem, żeby lepiej współgrało:

Sergiusz w milczeniu uniósł jedną brew i posłał mu miodopłynne spojrzenie. Jego oczy były szare i nieprzeniknione; skrywały w sobie siłę, ale równocześnie życzliwość.

Dziękuję nowym czytelnikom i cieszę się, słysząc, że tekst dostarczył odrobinę przyjemności.

 

Regulatorzy, po prostu wow! Dziękuję za Twój cenny czas, który poświęciłaś na wypisanie tych błędów. Poprawiłem usterki i mam nadzieję, że wyryłem je w pamięci. Pozwól, że odpowiem na kilka pytań, które zadałaś =).

Zawiesił parasol i kurtkę na drewnianym wieszaku. – Sklepik z szatnią???

Szatnia to może zbyt wzniosłe określenie, ale zwykły wieszak pojawia się w sklepach tu i tam, a w niektórych rejonach to po prostu standard. Przypomina mi się znajomy z Teksasu i jego pełne niedowierzania “To u was nie ma wieszaka na kapelusze?!”.

Chcę tylko wypróbować kawałek. – Czy można wypróbować kawałek książki?

Wydaje mi się, że można próbować różnych rzeczy, a w ustach Eustachego to określenie obrasta w dodatkowe znaczenie – literatura to dla niego duchowy pokarm, bez niej nie może żyć.

Zawiasy drzwi słodko skrzypnęły… – Czym objawia się słodycz skrzypu drzwi?

To jest subiektywne odczucie bohatera. Dla niego ten dźwięk jest przyjemny, ponieważ przywodzi na myśl ukochaną bibliotekę.

posłał mu miodopłynne spojrzenie. – Czym się objawia miodopłynność spojrzenia?

Ech, wolałbym zapytać poetę ;). Dla mnie to takie spojrzenie, które w leniwy, a zarazem nieunikiony sposób rozlewa się po obserwowanym obiekcie, skutecznie go oblepiając.

Pogoda zmusiła go do poszukania schronienia. Przestąpił próg, zostawiając za sobą szalejącą burzę i zalała go przyjemna fala ciepła. Odrapane drzwi rozkosznie za nim zaskrzypiały, całkiem podobnie jak w jego ukochanej bibliotece. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

Zdarza się, że nadużywasz zaimków.

Przyznaję się, że usunąłem tylko jeden ;), ale w kontekście Twoich dobrych uwag tej również nie odrzucam. Na razie pora wracać do pracy.

Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu i dziękuję za komentarz. Poprawiłem zgodnie z Twoimi uwagami.

To już zależy od gabarytów maczugi, ale może poprzestanę na tym, bo ta rozmowa zbacza w dziwnym kierunku, jakby trochę w klimaty fan fiction (oczywiście nie czytałem, kumpel mi opowiadał).

Moją pierwszą reakcją była lekka konsternacja: Naprawdę tak napisała?

Po chwili: O, jednak nie, to tylko ja mam durne skojarzenia.

Tylko że to wina mózgu (tak, tak, a mózg czyj? ;)),  a autor stroi sobie z czytelnika żarty. Celowo czy nie, trik jest fajny i zamierzam się kiedyś pobawić tym zjawiskiem.

 

Ups, czyżbym wykopał sobie grób? Wieść gminna niesie, że czytając wzrokowo patrzymy na pierwszą literę (względnie początek) słowa, ostatnią literę (względnie końcówkę słowa), długość i kontekst. Na tej podstawie mózg dopasowuje sobie odpowiednie słowo. Zadanie ma oczywiście ułatwione, jeśli zna już tekst. Dobrze, a teraz weźmy “f..ta” oraz sytuację, w której rozważamy radykalną redukcję masy bohatera przez wycięcie czegoś. Aua!

Dobre.

No dobra, napiszę coś więcej. Świetnie i wiarygodnie przedstawiłaś alternatywną rzeczywistość, serwując kilka smakowitych szczegółów. Technikalia zostały opisane bardzo zgrabnie i udało ci się uniknąć technobełkotu.

Fajnie się bawisz językiem. Niektóre fragmenty są po prostu wybornie skomponowane.

Może nawet nad wycięciem funta mięsa by się nie wahał.

Zapewne nie tylko ja za pierwszym razem przeczytałem tę frazę ciut inaczej i śmiem snuć przypuszczenia, że celowo zastawiłaś pułapkę :P.

W teorii transferu rzuciły mi się ze dwie nieścisłości, ale zawsze możemy uznać, że “fizyka kwantowa jest kobietą” i moje próby zrozumienia są zwyczajnie zbyt zuchwałe.

 

Powoli się rozkręcam z tym komentowaniem. Od teraz postaram się robić to bezpośrednio po lekturze =).

Dzięki kam_mod, następnym razem może opublikuję coś wesołego. Ten szort jakoś tak… niechcący ;-).

 

Dzięki belhaj, przeczytałem tutaj kilka bardzo fajnych tekstów i zaczyna mi się podobać.

 

 

Solidna dawka emocji miękko osadzona na fantastycznym fundamencie Stunożnego Miasta (nie znam “Depresji…”). Bez najmniejszego uczucia znużenia zanurzałem się w strumień myśli Vanderkrugera. Przez pewien czas nie miałem pewności, czy bohater był tchórzem i egoistą, czy może altruistą, który nie chciał swoim smutkiem zalewać żony, ale wystarczyła odrobina cierpliwości i wszystko się wyjaśniło, a na koniec nawet odmieniło =).

Jeszcze należy się pochwała za styl. Podoba mi się, że nie ma tutaj dziwnych, przekombinowanych konstrukcji gramatycznych, a jednocześnie literki jakoś ładnie koło siebie stoją. Dzięki temu czytało się łatwo i przyjemnie.

Gratuluję i dołączam się do chóru zadziwionych. Jakiś czas temu na Polconie, któryś pisarz powiedział: “[..] my zaczynaliśmy czytać w wieku 9 lat, a nie mając 25 lat i mieszkając na kampusie”. A co by powiedział na takiego szorta?

Zgadza się Finkla, to miał być tylko pierwszy znak, że liczby mają znaczenie i nie jest (ściśle) powiązany z resztą. Nie próbowałem odpowiadać na to Pytanie ;).

Dzięki gary, cieszę się, że się spodobało.

Odnośnie do znaczenia metaforycznego: nie zaprzeczam, ani nie potwierdzam ;). Wcześniej broniłem sensowności eksperymentu z perspektywy badającego, ale przecież tekst może mieć kilka warstw znaczeniowych. Zatem fajnie, że coś takiego zauważyłeś.

Kwestia symboliki pozostaje jeszcze otwarta, a dałem już sporą podpowiedź z tą czterdziestką. Czemu tak to drążę? Chcę się przekonać, czy wkomponowywanie czegoś takiego w ogóle ma sens.

Dziękuję joseheim, poprawiłem zgodnie z Twoją uwagą, a jak już przy tym jesteśmy i ktoś tak jak Madej lubi symbolikę, to ta czterdziestka jest jej częścią.

Właśnie tak, cytując niedawne słowa Sapka: “Nie spodziewałęm się, że mnie dzisiaj coś tak miłego spotka”.

8)

 

Po pierwsze dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i uwagi.

Pierwszy raz opublikowałem tutaj tekst i mam pewien dylemat: czy autorowi wypada tłumaczyć dlaczego lokaj zabił? Skoro jednak kilka osób ma wątpliwości, to wina pewnie leży po stronie autora ;), więc spróbuję przestawić tok rozumowania, którym się kierowałem.

Eksperyment zakończyłby się wynikiem pozytywnym, gdyby Obiekt wydostał się z celi. Więzień znajduje klucz i w pierwszej kolejności używa go w najbardziej oczywisty w tej sytuacji sposób, tzn. do kłódki. W książce oczekiwał sposobu wyjścia, dalszych instrukcji. Jest rozczarowany. Jak zareaguje? Czy pogrąży się w rozpaczy? Czy podda się? Wystarczyło powalczyć jeszcze chwilę, ruszyć odrobinę głową i spróbować kolejnej możliwości. Wystarczyło nie tracić… wiary.

Pewna symbolika gdzieś jest, ale przyznaję, że gdybym sam jej tam nie włożył, to z pewnością bym tego nie zauważył :P. Może mnie delikatnie poniosło, a może znajdzie się jakaś tęga (ew. pokręcona) głowa, która to wyłapie.

Nowa Fantastyka