Profil użytkownika

Literacko lubię twory przygodowe i fantastyczne – szczególnie dark fantasy. 

Zainteresowania ogólne to historia (szczególnie historia wojskowości i II wojna światowa), astronomia, muzyka i szeroko pojęta wiedza o świecie. Uwielbiam góry, podróże i naturę.

Betowanie – przyjmuję. Warto się kontaktować i pytać, chętnie pomagam.


komentarze: 1017, w dziale opowiadań: 798, opowiadania: 411

Ostatnie sto komentarzy

Zgodzę się z przedmówcami, że z jednej strony zakończone zbyt szybko, a z drugiej są części, które nic nie wnoszą. Akurat w takich formach kryteria, co powinno pójść pod nóż, powinny być mocno wyśrubowane.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nie powaliło. Sceny walki takie sobie, bardzo dużo ozdobników w tekście, co go rozmywało. Nawtykane wulgaryzmy – nie, że nie może ich być, natomiast tutaj nie ma umiaru i jest rzucanie mięsa same dla siebie. Poza tym ktoś tak choleryczny na drodze samuraja? Hm…

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Racja. Tylko nie przychodzi mi do głowy, jak inaczej ten ogrom określić? Na przykład “biblioteczka sięgająca do sufitu…”? Chociaż wtedy mógłbyś zadać pytanie, jak wysoki jest ten sufit :)

Byłoby to już jakieś wyobrażenie, nie mam miarki w oku, że ten sufit to 2,60 jak nic. Nie czepiałbym się. ;)

A mi właśnie takie zabiegi wydawałyby się cliché…

No cóż, rozumiem. Tutaj nie mam już argumentów na dalsze drążenie, bo weszliśmy na poziom indywidualnego odbioru. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Jako je­dy­na w oko­li­cy osoba z drew­nia­nym pu­dłem na gło­wie

Pudło wedle definicji jest kartonowe, aniżeli drewniane. Może skrzynka?

 

Jest żal losu Pana Ślimaka, natomiast moment kulminacyjny w zakończeniu wydaje się… mało kulminacyjny. Myślałem, że będzie jakoś rozszerzony wątek dziewczynki, która jako jedna z nielicznych wykazała się troską, a tu nastąpiło urwanie akcji i ucieczka.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hej HollyHell

Drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­krę­ci­łam numer po­go­to­wia i przy­ło­ży­łam do ucha słu­chaw­kę.

To nie jest błąd, ale jeśli pousuwać zbędne dopowiedzenia to można oszczędzać znaki. Tak jak tutaj – "do ucha" jest niepotrzebne, bo wiadomo, że słuchawka trafi właśnie tam. :) Podobnie jakby napisać "chwycił klamkę dłonią", "rozgryzł zębami" itp.

Ogrom­ny, dę­bo­wy mebel wy­da­wał się naj­lep­szą kry­jów­ką. Przez chwi­lę czu­łam się względ­nie bez­piecz­nie. Wtedy przy­po­mnia­łam sobie o córce.

– Sara…! – wy­mam­ro­ta­łam i już chcia­łam się wy­rwać, ale Kevin mnie po­wstrzy­mał. Tuż przed moim nosem wy­lą­do­wa­ła ogrom­na bi­blio­tecz­ka.

Powtórzenia. I jakby się nad tym zastanowić, to niewiele to mówi. Ogromna biblioteczka = 3 x 2 metry? Nie chodzi mi, że muszą być wymiary, ale dla każdego to będzie znaczyło co innego.

Ze­rwa­łam się z krze­sła, aby nalać sobie wody i w tym samym mo­men­cie Kevin rów­nież się po­de­rwał. Pod­biegł do scho­dów, ale po wej­ściu na stop­nie zwol­nił. Szedł jak na ścię­cie.

Zerwała się z krzesła do tak prozaicznej czynności? Mąż również się zerwał, jakby się czegoś przestraszył. W takim zestawie czasowników dziwnie to brzmi, bo nie pojawiło się nowe zagrożenie. Może wstała? Również się podniósł?

Bardziej mi to przypomina moje koty – jednego z nich zaskoczy koszulka leżąca na podłodze, przestraszy się, a drugi od razu za nim. xD

 

Opowiadanie klimatem w pierwszej części przypomina mi trochę Kolor z przestworzy Lovecrafta, które bardzo dobrze wspominam. I mam pewien problem z zakończeniem – nie chodzi o sposób poprowadzenia i wytłumaczenia, bo jest zaskakujące, a raczej o to, że w moim odczuciu jest zbyt oderwane. Myślę, że wartym rozważenia zabiegiem mogłoby być dodanie unoszącego się, duszącego, chemicznego zapachu gdy Kevin traci oczy czy cichego chichotu, gdy bohaterka upada i skręca sobie kostkę. Takie elementy, które w zakończeniu "oświecają" czytelnika składając fikcję i prawdę jeszcze ściślej.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Kiedy wspo­mi­nam wła­sne wy­stęp­ki z daw­nych lat, wciąż nie mogę się na­dzi­wić ich do­bro­ci serca: po­mi­mo tych wszyst­kich wy­stęp­ków po­zo­sta­wi­li mi po sobie spory ma­ją­tek. 

Powtórzenie. Ponadto "własne" jest zbędne – o innych nie ma mowy, więc to zbędne dopowiedzenie.

 

Czytało się dobrze, choć końcówka trochę mnie zawiodła – była może zbyt oczywista w przekazie, w zasadzie nie zostawiając pola do większej interpretacji. Największym plusem jest klimat – całkiem dobrze oddałeś fascynację głównego bohatera w stosunku do śmierci.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nie zostało to napisane, że uwierzył, natomiast podczas takiej rozmowy naturalnie pojawiłyby się jakieś reakcje słuchacza. Kiedy dziennikarz tylko zapisuje i nie ma nawet ironicznego grymasu to sprawia wrażenie jakby wierzył.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

No mam zamiar przeczytać jeszcze inny tekst dla porównania.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hej, kam_mod

 

Podobało mi się. Nie tak, jak np. Lady Łazarz, ale o powodach (powodzie) za chwilę.

 

Fajnie żonglowałaś mitologią słowiańską we współczesności. Lubię wtrącenia z zachowaniami społecznymi i obserwacjami zjawisk – tak jak w przypadku facebookowych "nagrobków". Humorystyczne wstawki też są na plus, szczególnie z diagnozą raka. :P Końcowe sceny musiałem przeczytać dwa razy, aby jakoś połączyć sobie równoległe rzeczywistości. No i jestem fanem pani Tereski.

 

Poza tym – totalna pierdoła, ale Witek zmienia tabletki w ciągu kilku godzin:

W apteczce znajduję ibuprofen, wyciskam dwie tabletki na dłoń i popijam wodą.

[…]

Tym bar­dziej teraz, gdy głowa boli mnie mimo dwóch ta­ble­tek pa­ra­ce­ta­mo­lu, a moż­li­wo­ści ma­new­ru lewej ręki koń­czą się na jej swo­bod­nym zwi­sa­niu.

Coś, co średnio przypadło mi do gustu – struktura. Całość opowiadania jest dość dynamiczna w swoich krótkich lub bardzo krótkich scenach, natomiast tekst wydaje mi się za bardzo poszatkowany. Tutaj przykład:

Nie, nie będę się bać byle de­mo­na. Uno­szę ful­gu­ryt w zdro­wej dłoni i rzu­cam się przed sie­bie.

***

Bies po­ru­sza się szyb­ko, o wiele szyb­ciej niż po­wi­nien w tym wiel­kim ciel­sku. Le­d­wie robię krok do przo­du, znika i po­ja­wia się za moimi ple­ca­mi. Od­wra­cam się i ata­ku­ję, ale nóż prze­ci­na po­wie­trze, a bies po­py­cha mnie od tyłu. Przy zde­rze­niu z zie­mią moje ramię za­czy­na pul­so­wać bólem. Prze­krę­cam się i nie­mra­wo pod­no­szę na nogi, które demon pod­ci­na jak ja dawno temu pew­nej po­łu­dni­cy.

Pomiędzy końcem poprzedniej sceny, a początkiem kolejnej mogło minąć co najwyżej kilka sekund, więc nie widzę sensu dzielenia tego. 

Nie mniej, to kwestia indywidualnych preferencji. Wolę bardziej "płynące" teksty, w których będę miał chociaż chwilę na rozeznanie w miejscu, czasie i bohaterach. Nie przeszkodziło mi to jednak w przyjemnym czasie z lekturą, więc to jest najważniejsze.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

  1. Misja: Tulipan widnieje w grafiku, a ma prawie 93k znaków.
  2. Dobrze byłoby zaktualizować regulamin, aby zmienić Dzień Rozliczenia z siódmego na dziesiąty dzień miesiąca, skoro loża uchwaliła to jakiś czas temu. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Po kilku mi­nu­tach do­je­chał do wschod­niej czę­ści pa­li­sa­dy. Ze­bra­ła się już przy niej duża grup­ka ha­ła­śli­wych osob­ni­ków naj­róż­niej­sze­go po­kro­ju. Tło­czy­li się oni wokół war­tow­ni­ka, od­dzie­la­ją­ce­go ich od drzwi.

[…]

Han­gwir nie cze­kał na dal­szy roz­wój sy­tu­acji. Pod­je­chał do drzwi i wi­dła­mi roz­wa­lił lichy zamek. Straż­ni­cy zaj­mo­wa­li się pa­cy­fi­ka­cją tłumu i nie zdą­ży­li go zła­pać. 

Nie rozumiem. Przecisnął się na koniu, czy wleciał pełnym pędem tratując ludzi po drodze?

Młody męż­czy­zna po­wo­li czoł­gał się w stro­nę lasu. Są­dził, że jak tam doj­dzie, to bę­dzie ura­to­wa­ny.

Lepiej: dotrze. Bohater się czołga, a dojście jest związane z chodzeniem.

Jed­nak po prze­by­ciu kil­ku­na­stu me­trów za­czął do­strze­gać w chasz­czach przy­cza­jo­ne po­sta­cie. Dużo przy­cza­jo­nych po­sta­ci.

Żołnierze siedzieli w krzakach, aby obserwować przedpole. Strzelali z łuków przy otwarciu bramy, więc musieli widzieć bohatera. Po czym po chwili, po frontalnym podejściu, Hangwir ich zaskakuje. Jak dla mnie nie ma to sensu.

Mło­dzie­niec do­sko­czył do prze­ciw­ni­ka i wal­nął so­lid­nie lewym sier­po­wym.

Je­dy­ne jego do­świad­cze­nie w walce po­cho­dzi­ło z po­dwór­ka, na pię­ści i kije. Lecz to wy­star­czy­ło. Głowa złego czło­wie­ka nie miała jak po­le­cieć do tyłu – znaj­do­wa­ło się za nią drze­wo – więc ule­gła czę­ścio­wej de­for­ma­cji. Wy­star­czy­ło dobić i spra­wa za­ła­twio­na.

Trochę poszalałeś z fantazją. Gość uderza go z pięści, a siła jest tak duża, że uderzona głowa się deformuje o drzewo? Druga kwestia, gość tutaj walczy, wszystko powinno dziać się szybko, a mimo to znajdujesz czas na wtrącenia o przeszłości.

Usły­szał sze­lest i od­ru­cho­wo wy­ko­nał unik. Nie­ste­ty za­miast od­su­nąć się w bok padł na zie­mię, a pe­cho­wa włócz­nia także zo­sta­ła po­sła­na z góry. Na szczę­ście dla niego, a na nie­szczę­ście dla nie­przy­ja­cie­la jedna z ga­łę­zi za­trzy­ma­ła drzew­ce tuż nad ple­ca­mi Han­gwi­ra. Młody męż­czy­zna ob­ró­cił się, chwy­ta­jąc broń na­past­ni­ka i pod­ciął go. Ob­ró­cił zdo­bycz­ne na­rzę­dzie mordu w dłoni i prze­bił Er­da­na.

Czy ten żołnierz siedział na drzewie z włócznią?

Nie­da­le­ko za­uwa­żył dwóch ludzi na ko­niach. Jeden pro­stak mel­do­wał coś ofi­ce­ro­wi na czar­nym, bo­jo­wym ru­ma­ku. Do­oko­ła za­uwa­żył tylko kilku in­nych żoł­nie­rzy i to tro­chę od­da­lo­nych. Mło­dzie­niec po­my­ślał, że to jego je­dy­na szan­sa – zdo­być wierz­chow­ca i uciec, zanim się zo­rien­tu­ją. Póź­niej nie po­tra­fił stwier­dzić, dla­cze­go zde­cy­do­wał się wła­śnie na ten plan – mógł prze­cież dalej prze­kra­dać się wśród drzew.

Pod­szedł na od­le­głość kil­ku­na­stu me­trów i rzu­cił dość cięż­ką włócz­nią. Mel­du­ją­cy wo­jow­nik za­chwiał się w sio­dle, ale nie spadł. Chło­pak w kilku su­sach był przy nim i po­mógł mu zle­cieć na zie­mię. Od­wró­cił konia, wsko­czył na niego, po czym po­pę­dził na wschód. Przy­naj­mniej chciał.

Trafił jednego włócznią, Hangwir przebiegł kilkanaście kroków, zrzucił pierwszego konnego i zajął jego miejsce. Czy drugi konny był w tym czasie statystą? Uderzenie włóczni o pancerz byłoby słychać, tak samo jęk rannego, a żołnierze wokół zdaje się, jakby przestali istnieć. Drugi konny powinien go dawno zabić.

– Olej go­to­wy?! – spy­tał sze­re­go­wych, od­po­wie­dzial­nych za ostu­dza­nie wrząt­kiem za­mia­ry wro­gich żoł­nie­rzy.

zamiarów*

Jeśli On jest w sta­nie i tutaj tak po pro­stu po­zba­wić ich przy­tom­no­ści

Dlaczego on jest z wielkiej litery?

 cią­gle ob­le­wa­ni i ob­sy­py­wa­ni przez ludzi Mo­re­na. 

Czym obsypywani?

Nie zwró­ci­ła uwagi, że inni ban­dy­ci za­ba­wia­li się w tym cza­sie z jej słu­żą­cą i są­siad­ką. 

Braliby się za gwałty, gdy bitwa o miasto dalej trwała?

Jed­nak gdy horda na­past­ni­ków ru­nę­ła na mia­sto, We­ldom­czy­kom nie było do śmie­chu.

No nie, to strasznie infantylne.

Ata­ku­ją­cy na­pie­ra­li z taką siłą, że w kilku miej­scach pa­li­sa­da za­czę­ła się prze­wra­cać – każdy pchał tego przed nim, a ci z przo­du chcąc nie chcąc pcha­li pa­li­sa­dę. 

No nie, palisada to grube bale drewna wbite głęboko w ziemię i wzmacniane, a nie tyczki.

Po dro­dze pa­li­li, mor­do­wa­li, ra­bo­wa­li i gwał­ci­li. 

Znów – w trakcie walk o miasto mieliby czas rabować i gwałcić? Oficerowie za coś takiego nabiliby ich na pal. Po rozumiem, ale w trakcie…

Nagle spo­strzegł bli­sko sie­bie po­stać na koniu. Jak umrzeć, to tak, by mnie za­pa­mię­ta­li – my­ślał upusz­cza­jąc miecz i wy­szar­pu­jąc zza pasa mi­ze­ri­kor­dię. Rzu­cił nią. Czar­na po­stać ob­ró­ci­ła się w jego stro­nę w mo­men­cie rzutu. Nie zdą­ży­ła nic in­ne­go zro­bić. Szty­let wbił się jej w szyję. Śmierć pra­wie na­tych­mia­sto­wa. Po­mi­mo iż w tej chwi­li Gum­miar­tig do­stał to­po­rem, potem mie­czem, a na ko­niec włócz­nią, to od­cho­dził z tego świa­ta z uśmie­chem na twa­rzy.

Kolejna hollywoodzka wstawka. Wcelowany był.

 

Generalnie, to oprócz opisów mordów i walki, to praktycznie nic tu nie ma. Losy zbioru niepowiązanych ze sobą postaci. Zła armia jest jedynie od tego, aby być zła i aby mordować (i ginąć w znacznych ilościach). Obrońcy są prawi i pokrzywdzeni i zostali przedstawieni w zasadzie tylko po to, aby zginąć. Logika starcia i szybkość zdobywania nie trzymają się kupy.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sam pomysł wydaje się dość ciekawy do rozwinięcia, napięcie narasta, jednak długie wywody policjanta mnie nie przekonują, bo przekazuje historię wręcz z chirurgiczną precyzją. Wiem, że na akta sprawy składał się dziennik, który mógłby być źródłem wielu informacji, natomiast chyba nie wyobrażam sobie funkcjonariusza, który po iluś latach służby zapamiętałby sprawę w takich szczegółach. Pojawia mi się też inne pytanie: dlaczego dziennikarz miałby mu wierzyć? Historia jest dziwna i bardzo abstrakcyjna z punktu widzenia kogoś z zewnątrz, a on przyjmuje to dość bezkrytycznie.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dwu­ty­siąc­let­nie pań­stwo z długą hi­sto­rią i całą chwa­łą za­czę­ło chy­lić się ku upad­ko­wi. 

Masło maślane, dwa tysiące lat to długo, nie trzeba tego dodawać. Ponadto zaczęło się chylić dużo wcześniej.

Był gru­dzień, śnieg po­krył naj­wyż­sze szczy­ty. 

Kilka akapitów wcześniej zostało wskazane, że akcja dzieje się w grudniu.

Za kilka ty­go­dni będą świę­cić Boże Na­ro­dze­nie, więc obec­ne dni sło­necz­ne są naj­krót­sze, a noce są bar­dzo dłu­gie. 

To jest tak oczywiste, że nie wiem, po co tłumaczyć.

– Nie dzi­wisz się, że tu je­stem? – Za­py­tał pod­grze­wa­jąc jeden z dwóch bu­kła­ków za­wie­ra­ją­cych wino.

Jak grzali skórzane bukłaki? Na ogniu? Nie rozumiem.

Ogólnie ten dialog pasterzy (ludzi prostych i często żyjących na odludziu) jest dla mnie zbyt "światowy". Trudno powiedzieć, skąd mieliby mieć taką wiedzę.

Spo­śród skał i wy­so­kich traw wy­pełzł wąż. Ogrom­ny i mrocz­ny za­sy­czał cicho tak, że Kon­stan­tyn go nie usły­szał. Zie­lo­ne oczy uj­rza­ły ich obu i zbli­żył się do konia. Po­ta­jem­nie do­cie­ra­jąc do celu sko­czył w kie­run­ku kopyt, aż zwie­rzę się wy­pło­szy­ło. Pod­nio­sło przed­nie nogi do góry ze stra­chu. Koń wy­rwał lejce z rąk Kon­stan­ty­na i po­biegł w prze­ciw­nym kie­run­ku. Męż­czy­zna na krót­ką chwi­lę uj­rzał węża i zro­zu­miał, co go wy­pło­szy­ło. Z obawy przed ja­do­wi­ty­mi kłami węża i z gnie­wu wy­cią­gnął miecz.

– Ty dia­ble! Przez cie­bie koń mi uciekł! A masz! – Mach­nął bro­nią w kie­run­ku węża, ale było już tak ciem­no, że nie mógł do­kład­nie tra­fić ucie­ka­ją­ce­go wroga i mu­siał się pod­dać.

Dużo tego węża tutaj.

Wąż, który spło­szył konia, wy­pełzł z za­ro­śla i czoł­ga­jąc się, wszedł do ja­ski­ni. 

Prędzej "wpełzł" niż "wszedł".

Za­sta­na­wiał się, co na niego czeka? Czy ciem­ność, która na­dej­dzie, bę­dzie czę­ścią jego życia? My­ślał o swo­ich żo­nach. Pierw­sza zmar­ła zanim do­tar­ła do Kon­stan­ty­no­po­la. Taka młoda i nie za­zna­ła w pełni życia. Druga ode­szła ro­dząc wspól­ne pierw­sze dziec­ko, które też nie prze­ży­ło. Był jesz­cze młody i chciał zna­leźć ko­lej­ną żonę, jed­nak suł­tan ogra­ni­czył moje moż­li­wo­ści. Ma harem. Mło­dych chłop­ców i ko­bie­ty do wy­ko­rzy­sta­nia, a mnie ska­zu­je na sa­mot­ność i bez­dziet­ność. Nie mam dzie­dzi­ca. Braci i bra­tan­ków nie mógł­bym wy­brać, po­nie­waż nie mają od­wa­gi rzą­dzić Im­pe­rium Rzym­skim. Jedni sprze­da­li­by tytuł za bo­gac­twa, dru­dzy od­da­li­by swe usłu­gi suł­ta­no­wi, a inni to mier­no­ty nie­war­te uwagi. Są jesz­cze Pa­le­olo­dzy z Mont­fer­ra­tu, ale mają swoją zie­mię i wła­sne zmar­twie­nia. Nie mogę kazać im po­rzu­cić bez­piecz­nej przy­sta­ni i za­miesz­kać w roz­pa­da­ją­cym się pa­ła­cu.

Tutaj się zawiesiłem i zdziwiłem. Nie dość, że nastąpiła zmiana narratora z trzecio na pierwszoosobowego, to również zmienił się czas narracji z przeszłego na teraźniejszy.

 

Błędów jest niestety jest dużo więcej i zostały wymienione przez przedpiśców.

Ogólnie to w tekście jest bardzo dużo faktów i bardzo mało fabuły. Fakty same w sobie najczęściej nie popychają akcji. Spotkanie z tajemiczą kapłanką można byłoby rozpisać inaczej – praktycznie po samym spotkaniu następuje zakończenie, więc o aurze tajemnicy i napięciu nie może być mowy, a szkoda. Bardziej czułem się, jakbym czytał artykuł z wikipedii ze wstawką fabularną.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nie jestem fanem takiej formy opowiadania historii (takie narratorskie ADHD), więc niestety, nie podobało mi się. Nie mniej, to nie tak, że sama historia mnie odrzuciła – pisząc, potrzeba sporo gimnastyki i otwartej głowy do interpretacji emocji i planów czajnika. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ciekawe opowiadanie, a szczególnie podobało mi się nowe podejście do kuriera. To taki motyw wyciągnięty z piwnicy i odrestaurowany. ;) Twoja historia potwierdza też pewien trend – bohater chce zrobić coś ostatni raz i przejść na emeryturę, lecz ostatecznie wszystko się komplikuje. Tutaj wyszło naturalnie, więc postrzegam to pozytywnie.

Z minusów, to opowiadanie trochę "biegnie", fabuła idzie od punktu do punktu po linii prostej. Nie ma zróżnicowanego tempa, które mogłoby wyjść tekstowi na dobre. Ponadto chyba popracowałbym nad dialogami/postaciami – taka Vail wykazuje żywe zainteresowanie głównym bohaterem, nie widzę jednak dlaczego tak bardzo wpadł jej w oko – czy wręcz jest tak, że bohaterka tak traktuje mężczyzn?

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ciekawa wizja wpół zmechanizowanych pięciolatków. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Fantastyka jako sen jest dla mnie dość mocno naciągana, ale niech będzie. Jednak zgodzę się z przedmówcami – nie bardzo wiem, co chciałaś przekazać. Zakończenie, na które nie było żadnych poszlak, było zbyt zaskakujące.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nigdzie nie napisałem, że tekst musi być dynamiczny pod kątem akcji, z pościgami i tym co wymieniłeś. O klasycznej strukturze też nigdzie nie wspomniałem. Znasz swój świat i Tobie się wszystko składa, ja mam po lekturze więcej pytań i "białych plam". Po prostu uważam, że opowiadanie, nawet będąc częścią większego świata, jest czymś w czym czytelnik musi się rozeznawać. Nie wiem, co mogę napisać więcej – szanuję Twoje zdanie i podejście, nie ze wszystkim się zgadzam, a nie chcę też by to przeszło w przerzucanie się na podejścia. Jestem ciekawy odbioru innych. Pozdro.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

 

Nie wiem, co bohater miał (…), że sam w sumie jest prostakiem, zamiast zwyczajnie podziękować.

Bohater nie „robi sceny” trzem nieznajomy, przecież oni go zaczepili. Po czym wnosisz, że jest prostakiem? Czy w zacytowanym przez ciebie zdaniu nie próbuje dowiedzieć się, z kim ma przyjemność?

Wiesz, w moim rozumieniu, to gdybym usłyszał na zdrowie w odpowiedzi na moje kichnięcie, to podziękowałbym osobie nieznajomej, nie mając najmniejszej potrzeby dowiedzenia się kim jest. A ten zaczyna jakieś mowy i nie robi tego w sposób naturalny.

Galopującego konia słychać z daleka, a tu pojawia się mocno niespodziewanie.

Miejscem akcji jest coś w rodzaju kanionu, a trakt przebiega obok jego wylotu. Powiedzmy, że takie „T”. Jeśli Klejnias galopował traktem („daszkiem”), a potem wjechał do kanionu, to pojawił się właśnie dość niespodziewanie, w szczególności, że akcja ma miejsce blisko wyjścia.

To jeździec widział sytuację (a musiał, skoro pojechał i tak zareagował)i nie było go słychać mimo to? Nie kupuję tego.

Szyk zdania tutaj kuleje: Stanęli na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na miasto leżące w dolinie, otoczone masywnymi murami.

To, że miasto było otoczone murami, to jakaś cecha, a zaczynasz od cechy, zamiast od podmiotu.

W powyższym zdaniu Beltram jest wręcz podwójnym podmiotem

Czy to błąd?

Można to zdanie napisać krócej i z takim samym sensem.

Strojniś/piękni/człowieczek/nasz bohater (użyte wiele razy) itp – nie wiem, ale te określenia psują mi klimat.

Ja lubię takie określania. Jeśli nie są to twoje klimaty, nie zmuszam do czytania.

Jasne, tylko duża część akcji opowiadania kręci się wokół trupów, w tym trupa syna jednego z bohaterów. Jak dorzucasz pięknisiów i podobne słownictwo, to dla mnie trup zostaje przypudrowany i poperfumowany. Ale to po prostu mój odbiór.

Jeden był rzemieślnikiem, co pod względem politycznym i tak wyglądało słabo, a drugi był tylko synem rzemieślnika. Dlaczego mieliby być politycznymi przyjaciółmi? Jakie znajomości czy wpływy mogliby mieć?

Akcja dzieje się w polis o ustroju demokratycznym. Obywateli jest tam może półtora tysiąca. Może mniej. Na głosowania i tak zapewne przychodzi jeszcze mniej. Arystarch to przypuszczalnie syn jakiegoś dorobkiewicza, przedstawiciel „złotej młodzieży”. Dajloch z kolei to rzemieślnik, zapewne jednak posiada niewolników, którzy na niego pracują, sam zaś zajmuje się filozofowaniem i polityką. Jeden i drugi są w stanie zwerbować kilkanaście lub więcej osób, czy to mało?

Dlaczego mieliby być politycznymi przyjaciółmi?

Dlatego, że łączy ich jedynie wspólny interes? Są jak koledzy posłowie.

Napisałeś tutaj kilka rzeczy, których w tekście nie było = nie mam prawa tego wiedzieć. Piszesz o ustroju, o którym nie było większej mowy (albo nie wyczytałem tego w mrowiu znaków). Dobra, są obywatelami i mają prawo głosu. Ale ja to widzę tak: syn garbarza. Garbarz był brudnym zajęciem z nizin, do tego stopnia, że osoby trudniące się tym zawodem w niektórych kulturach zaliczani byli do najniższych kast. Więc gość, który co prawda jest obywatelem, który jest tylko synem człowieka wykonującego parszywe zajęcie – dla mnie jest nikim. Dosłownie nikim.

Logika tego zdania dla mnie: jestem bezbronny i zależny od nich – nie mają powodu mnie atakować. No nie ma to sensu.

Trafnie je odczytałeś, ale nie dostrzegam tu braku logiki. Jeśli jest bezbronny i zależny od nich, to po co mają go atakować? Przecież realizuje ich cele. Gdzie tu błąd?

Wiesz, w polityce i w relacjach społecznych niestety jest tak, że osoby bezbronne są narzędziem w rękach mocniejszych i ci mocniejsi chętnie to wykorzystują. Tym bardziej w Twoim świecie, gdzie są niewolnicy.

Szyk zdania – Biesiadnicy się zamyślili.

Znów nie rozumiem dlaczego. Patrząc na cały akapit, jakoś mi to nie pasuje.

Konstrukcja zdania – od podmiotu zaczynając.

Nie starałem się bardzo różnicować ich mów. Może i jest to wadą, ale nie chciałem „przedobrzyć”, nie zaćmić tego, co istotne, czyli treści wypowiedzi. Jeśliby szukać jakiegoś uzasadnienia w świcie przedstawionym, to zwracam uwagę, że mamy do czynienia z demokracją, a w tej „wszystko” dąży do jakiegoś „środka”. Obecnie także trudno poznać, czy rozmawiamy z politykiem, studentem, czy robotnikiem – każdy krzyczy „wyp***dalać”

No, tylko ta demokracja ma niewolnictwo więc co do tego, do czego dąży, można się spierać.

Opowiadanie jest zdecydowanie zbyt długie i można byłoby je odchudzić o dwadzieścia (przynajmniej) tysięcy znaków, aby zachować sens i zagęścić to co się wydarzyło.

Tak, wycinając ucztę, która jest istotą tekstu.

No możesz krytykować, ale dla mnie tekst mógłby być treściwszy, bo coś już tam przeczytałem i mam porównanie. Bardzo dużo pisarzy mówi o tym, że trzeba ciąć, by wydobyć więcej mięsa, że tak to kolokwialnie ujmę.

Ten tekst to fabularyzowane wprowadzenie do świata. Z takim założeniem go pisałem. Jest on drugim z cyklu planowanego na kilka opowiadań. Jeśli szukasz czegoś bardziej klasycznego, gdzie starałem się wprowadzić głównego bohatera i brałem pod uwagę „przeskok” pomiędzy naszą, a tą fantastyczną rzeczywistością, to zapraszam do pierwszego tekstu o tytule „Beltram”. Opowiadanie dostało się do biblioteki, zyskało kilku czytelników, więc chyba „chwyciło”, choć nie obeszło się bez pewnych wad, które starałem się poprawić.

Na temat tamtego tekstu nie mogę się wypowiedzieć, bo go nie czytałem i jego odbiór może być diametralnie różny.

Jeśli zaś sam mam braki warsztatowe, to co ja pomogę w becie?

Zdziwiłbyś się. Błędy innych widzi się dużo lepiej, niż swoje. To też nauka jeśli ktoś chce.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Na wstępie łapanka. Błędów jest więcej, jest trochę literówek, więc poniżej przykłady:

Po­grą­żo­ny w smut­ku po­czął roz­bi­jać pro­wi­zo­rycz­ny na­miot gdy nagle po­sły­szał dziw­ne krzy­ki. Do­cho­dzi­ły z głębi lasu. Bez więk­sze­go za­sta­no­wie­nia Men­dus po­dą­żył za nimi aż w końcu jego oczom uka­za­ła się duża, zie­lo­na po­la­na. Na jej środ­ku stał jakiś męż­czy­zna od­wró­co­ny doń ple­ca­mi. Coś nie­wy­raź­nie wy­krzy­ki­wał. Jego głos był słaby i skrze­czą­cy jak nie­do­stro­jo­ny in­stru­ment. Kra­sno­lud wy­szedł z krza­ków i pod­szedł bli­żej aby co­kol­wiek zro­zu­mieć

Po przeczytaniu tego fragmentu pomyślałem, że czekam na opowiadanie, w którym bohater po usłyszeniu dziwnych dźwięków zacznie uciekać, zamiast sprawdzać. W sumie zawsze musi leźć… A czy musiał w tym wypadku? Może był poszukiwany listem gończym i właśnie trwała na niego obława?

Men­dus był prze­ra­żo­ny. Był pewny, że na­po­tkał sza­leń­ca z po­dwój­ną oso­bo­wo­ścią. Czy­tał o tym kie­dyś w książ­ce. 

Złodziej i oszust czytający książki o psychologii? :P

Był to wy­so­ki chło­pak o mło­dej, nie­opie­rzo­nej twa­rzy. 

Nieopierzony może być ptak, do twarzy to mi zupełnie nie pasuje.

Odzia­ny był w starą skó­rza­ną zbro­je. 

"ę"

W lewej ręce dzier­żył miecz. Wy­ry­te były na nim dziw­ne rysy, które od razu zwró­ci­ły uwagę Men­du­sa.

Może lepiej runy?

Rysy które za­uwa­żył na mie­czu nie były w isto­cie me­ta­lo­wy­mi a twa­rzo­wy­mi. 

Nie rozumiem tego zdania.

Ura­żo­ny kra­sno­lud ob­wią­zał miecz so­lid­ną tka­ni­ną aby wię­cej mu nie ubli­żał i wło­żył go do du­że­go ple­ca­ka. 

Biorąc pod uwagę długość mieczy, nawet tych krótkich, to musiałby tym plecakiem ciągnąć po ziemi.

Men­dus do­tarł do mia­sta póź­nym wie­czo­rem. Wszedł do je­dy­nej karcz­my gdzie po­pro­sił od razu o naj­lep­szy pokój. Gdy karcz­marz za­py­tał go o pie­nią­dze ten wy­cią­gnął miecz twier­dząc że za­pła­ci jutro kiedy sprze­da ten okaz za górę złota. Za­pew­niał rów­nież że po zdo­by­ciu pie­nię­dzy wy­ku­pi on wszyst­kie trun­ki z karty. Wła­ści­ciel karcz­my był już nie­mal prze­ko­na­ny do­pó­ki miecz nie za­czął ubli­żać jemu, jego ro­dzi­nie oraz trzem po­przed­nim jej po­ko­le­niom. Men­dus znów mu­siał spę­dzić noc na bruku.

Spójrz na logikę tego fragmentu. Krasnolud ma miecz, który jest narzędziem do obrony i ataku. Nic lepszego przy sobie nie ma na wypadek starcia, a jest przestępcą, więc z niejednym ma na pieńku. Przekonuje karczmarza, że mu zapłaci, jak tylko sprzeda miecz – swój najprzydatniejszy przedmiot. To karczmarza przekonuje (nie wiem dlaczego), a zaczyna się obrażać, gdy miecz zaczyna go wyzywać. Na jego miejscu zdziwiłbym się, gdyby miecz zaczął do mnie mówić, a nie wyrzucałbym jego właściciela.

Oprócz tego że ona sama stra­ci in­te­res swego życia, w mie­ście zo­sta­ną tłumy nie­za­spo­ko­jo­nych męż­czyzn.

Tak, bo faktycznie po to zakładała burdel. By służyć ludziom.

Zwró­cił się także do dziew­cząt, iż za­wsze po­win­ny z uwagą słu­chać star­szych gdyż ich słowa czę­sto za­wie­ra­ją w sobie nie­zwy­kle cenną ży­cio­wą mą­drość, która ob­ja­wia się czło­wie­ko­wi tylko w toku zdo­by­wa­nia do­świad­cze­nia. 

Filozofia w burdelu? Hmmm…

Bur­del­ma­ma nie mogła ukryć wzru­sze­nia. Łzy na­pły­wa­ły jej do oczu i spły­wa­ły po­wo­li po zmę­czo­nych tru­dem życia po­licz­kach. Ko­bie­ta uświa­do­mi­ła sobie że do­pie­ro po czter­dzie­stu sied­miu la­tach nędz­nej eg­zy­sten­cji po raz pierw­szy ktoś ją usza­no­wał. Szka­rad­ny kra­sno­lud po­czął zda­wać jej się naj­pięk­niej­szym męż­czy­zną na świe­cie. Po­dzię­ko­wa­ła mu z głębi serca i zło­ży­ła czuły po­ca­łu­nek na jego spo­co­nym czole. Nie mogła wy­do­być już z sie­bie wię­cej słów gdy krysz­ta­ło­we łzy znów za­go­ści­ły na jej twa­rzy. Młod­sze dziew­czę­ta ofia­ro­wa­ły jej swe chu­s­tecz­ki i po­cie­sze­nia. Wzru­sze­niom nie było końca.

Dość patetycznie jak na miejsce i czas. Bardzo mi się to gryzie.

Prze­dłu­ża­ją­ce się unie­sie­nia strasz­nie znie­cier­pli­wi­ły Rexa. Nie cze­ka­jąc długo zdzie­lił bur­del mame w jej ku­rew­ską morde. 

Dlaczego narrator zaczął się zachowywać jak główny bohater?

 

Nie jestem zadowolony z lektury. O ile w jakiś sposób jest ona przewrotna, tak nie zaskakuje, jest bardzo wulgarna (nawet, gdy sytuacja tego nie wymagała) i bazuje na prostym schemacie – głupi krasnolud marzył o typowych rzeczach i fabularnie musiał dać się nabrać. Niestety trudno mi napisać coś więcej.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Przyjemnie się czytało, chociaż zestawienie mojego niezrozumienia kim jest podmiot i Twojego zamysłu – nie wiem, ale mi nie gra. :P Bardziej samotna, acz pełna życia panna, takie miałem skojarzenia.

Na wierszach się nie znam i nawet nie próbuję dorastać do pięt analizy Ślimaka. Bo ta pięta, paradoksalnie jak na ślimaka, jest bardzo wysoko.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Przeczytałem. Jest dużo błędów, niejasności, zdarzają się literówki. Poniżej łapanka przykładów:

– A psik! – kich­nął pra­wie na­tych­miast.

– Na zdro­wie! – Usły­szał w od­po­wie­dzi, ocie­ra­jąc ciek­ną­cy nos. – Po­wie­dzia­łem: „Na zdro­wie!” – po­wtó­rzył bro­da­ty czło­wie­czek w za­ku­rzo­nym chi­to­nie, wy­cho­dząc zza skały. – Głu­chy je­steś?

– Czy my się znamy? – za­py­tał zja­dacz grze­chów, pa­trząc z góry na na­trę­ta i jego dwóch po­dej­rza­nie we­so­łych kom­pa­nów. – Chciał­bym wie­dzieć, komu po­dzię­ko­wać.

Nie wiem, co bohater miał tutaj przedstawić czy fabuła została wymuszona aby iść w tę stronę. Robi głupią scenę trzem nieznajomym, okazuje się, że sam w sumie jest prostakiem, zamiast zwyczajnie podziękować.

– Precz stąd, ob­dar­tu­sy! – za­głu­szył bro­da­te­go jeź­dziec ga­lo­pu­ją­cy od stro­ny trak­tu, krę­cąc młyń­ce mie­czem. – Precz, bo ubiję!

Dość… szybko. Galopującego konia słychać z daleka, a tu pojawia się mocno niespodziewanie.

Sta­nę­li na wznie­sie­niu, skąd roz­cią­gał się widok na oto­czo­ne ma­syw­ny­mi mu­ra­mi mia­sto le­żą­ce w do­li­nie.

Szyk zdania tutaj kuleje: Stanęli na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na miasto leżące w dolinie, otoczone masywnymi murami.

Pierw­sze przy­wi­ta­ły Bel­tra­ma dwa psy o ob­cię­tych ogo­nach, które po­rzu­ciw­szy we­so­łą go­ni­twę mię­dzy sto­ła­mi, pod­bie­gły do no­we­go go­ścia z wy­wie­szo­ny­mi ję­zy­ka­mi.

W powyższym zdaniu Beltram jest wręcz podwójnym podmiotem (jako on sam i jako nowy gość). Po prostu: do niego.

Stroj­niś/pięk­ni/człowieczek/nasz bohater (użyte wiele razy) itp – nie wiem, ale te określenia psują mi klimat. Generalnie klimat, jak na zagadnienia, które zostały poruszone, jest przegadany, lekki i momentami bajkowy. Antagonista jest przerysowany – brakuje tylko złowieszczego śmiechu i wykrzyczenia: "patrzcie, jaki jestem zły!", przez co trudno traktować go poważnie.

tym­cza­sem go­spo­darz przed­sta­wił po­zo­sta­łych dwóch gości. Pierw­szy był synem gar­ba­rza, drugi – fa­bry­kan­tem lir. Obaj za­li­cza­li się do po­li­tycz­nych przy­ja­ciół pana domu.

Jeden był rzemieślnikiem, co pod względem politycznym i tak wyglądało słabo, a drugi był tylko synem rzemieślnika. Dlaczego mieliby być politycznymi przyjaciółmi? Jakie znajomości czy wpływy mogliby mieć?

– Byłem im cał­ko­wi­cie po­wol­ny. 

???

To, że te ich par­szy­we ko­ra­bie cu­mu­ją w na­szym por­cie, który jest wła­ści­wie także ich, to moja za­słu­ga! Wie o tym każdy w mie­ście i oni wie­dzą, że ja nie mogę się od nich od­wró­cić, że bez nich nie ist­nie­ję. Nie mają po­wo­du mnie ata­ko­wać.

Logika tego zdania dla mnie: jestem bezbronny i zależny od nich – nie mają powodu mnie atakować. No nie ma to sensu.

Za­my­śli­li się bie­siad­ni­cy.

Szyk zdania – Biesiadnicy się zamyślili.

– O to mu­sisz za­py­tać Klej­nia­sa. – Od­wró­ci­ła się tyłem do niego i po­de­szła do okna. – Jest w po­ko­ju na górze. Bar­dzo chciał z tobą po­mó­wić. Wie­rzył, że wsta­niesz przed zmro­kiem. Chcesz go zo­ba­czyć? – Mil­cza­ła krzty­nę, po czym rze­kła ła­mią­cym się gło­sem: – Ran­kiem może nie być już oka­zji.

Dziwi mnie, że nie zareagował na te słowa.

Był skrom­nym, ma­lut­kim droz­dem. Nie po­my­lił­byś go jed­nak ze zwy­czaj­nym droz­dem. W jego oczach nie było gnie­wu, czy nie­na­wi­ści.

No normalnie drozdy to takie agresywne sukinkoty? :P Potem niby się wyjaśnia, ale w tym zestawie to sens jest zachwiany.

 

Podsumowując, gubiłem się czytając. Wprowadziłeś bardzo wiele pojęć religijno-społeczno-kulturowo-geograficznych, które nie miały (w moim odczuciu) wielkiego wpływu na fabułę, a jedynie mnie dezorientowały. Bohaterów nie ma zbyt wielu, ale mam podobnie jak Reg – czasami ich nie rozróżniałem. Wypowiadali się bardzo podobnie i praktycznie każdy z nich był gadułą. Swoją drogą, nie tak wyobrażam sobie spotkanie kilku facetów, te dialogi i przeskakiwanie wątków nie zagrało. Nie znam wszystkich motywów bohaterów – w przypadku głównego bohatera praktycznie do końca nie wiedziałem, dlaczego to wszystko robi. Wydarzenia nie wynikały z ciągu przyczynowo-skutkowego, a raczej sprawiały wrażenie odgórnie zaplanowanych. 

Opowiadanie jest zdecydowanie zbyt długie i można byłoby je odchudzić o dwadzieścia (przynajmniej) tysięcy znaków, aby zachować sens i zagęścić to co się wydarzyło.

 

Ze swojej strony proponuję pójść w stronę krótszych opowiadań, w których łatwiej będzie kontrolować tempo akcji i bohaterów oraz w stronę betowania i czytania innych. Wyobraźni Ci nie brakuje, natomiast warsztat można sobie wypracować za co trzymam kciuki.

Powodzenia!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

To uczucie, kiedy jesteś setkowym, elitarnym dyżurnym po przeczytaniu i skomentowaniu dwóch tekstów… xD

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć Rybaku,

Mam mieszane uczucia. Tekst ogólnie mi się podoba, szczególnie bogactwo świata, natomiast całość wydaje mi się lekko zbyt przegadana.

Co do zgrzytów, to mam dwa:

Fakt, są prze­cież dzie­ci. Jakoś tak stale ich przy­by­wa­ło.

Trochę parsknąłem, bo gość brzmi, jakby nie wiedział skąd się biorą. Albo nie miał z tym nic wspólnego.

Kolejna sprawa – jeśli przeoczyłem to wybij mnie z błędu, natomiast gdy małżeństwo siada do kolacji, to Ania bierze wino. Chwilę później “rośnie” jej brzuch z ciążą bliźniaczą. Było o tym wspomniane wcześniej?

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Postawiłeś przed czytelnikiem próg wejścia nie do przeskoczenia. Te wszystkie neologizmy miałyby sens, gdybyś jakoś wprowadził czytelnika w świat. Wymieszał nowe z czymś, w czym czytelnik może się poruszać, aby zaczął przyjmować to co nieznane.

 

Nie podobała mi się szarpana narracja i akapity po kilka linii, bo to raczej wskazuje na brak pomysłu na jakąś strukturę opowiadania. Część z tych wtrąceń nie ma większego wpływu na fabułę.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dobry tekst.

Część ze znikającym mieszkaniem skojarzyła mi się trochę z opowiadaniem Muzyka Ericha Zanna Lovecrafta, natomiast wątek monety przywiódł mi na myśl Ludzi Bez Twarzy z Braavos.

Spodziewałem się, że gość ostatecznie odmelduje się z tego świata, natomiast skutecznie odwlekałeś ten moment i lawirowałeś, by wzmocnić ciekawość czytelnika.

Akcję opisałeś płynnie i obrazowo – meblościanka, stara kanapa czy boazeria dawały wyobrażenie – nie tylko wizualne – warunków mieszkaniowych Michała. Podobnie jest ze scenami w barze.

Jedyne, nad czym bym się pochylił, to postać głównej bohaterki – widziałbym więcej jej inicjatywy i celów działania, żeby fabuła była popychana większym udziale Anki w stosunku do innych postaci.

Napisałbym więcej, ale bycie facetem z gorączką to poważny stan… ;)

 

Daję polecajkę do biblioteki.

Pozdro!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Jeśli jeszcze trochę popiszemy o kupnie lodówki, to takowa zacznie mnie także nawiedzać. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Witaj, Basement, dobrze Cię widzieć (jak i całą resztę) :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

BK rzadko bo rzadko ale jestem. Choć tak, długo mnie nie było.

Poprawię się w marcu.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nie przypadło mi do gustu niestety. Niektóre fragmenty sprawiają wrażenie “efekciarskich” choć niewiele z nich wynika. Ponadto zabrakło mi tu jakiegoś balansu w tempie narracji – często dłuższe zdania są wtedy, gdy coś dzieje się szybko, a krótkie zdania występują przy chwilach mocno statycznych, cichych, ciemnych. Dłuższe zdania w takich sytuacjach mogłyby moim zdaniem dać fabule płynąć.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Berylu, Fantastyka Antynaukowa widnieje w grafiku.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dużo tu zbędnych opisów, a sama historia jest raczej jedną z tych, że wydarzenia po prostu musiały nastąpić po sobie. Sama fabuła nie jest jakoś najbardziej wciągająca.

Niestety, ale widziałem Twoje lepsze opowiadania. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Napisane z jakąś dozą humoru i ironii. W sumie każdy wpis to krótka "podhistoryjka" i jak na tekst z taką ilość znaków to całkiem sporo się dzieje. Ogólnie przyjemne, natomiast zabrakło mi czegoś, przez co zapamiętałbym tekst na długo.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Verus, może być wtorek. ;)

Witaj, Ambush! :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dzień dobry

 

Zgłaszam się do dyżurowania. Dzień bez znaczenia.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hej Gerladzie!

Dzięki za opinię do opowiadania z zaznaczeniem lepszych i gorszych stron. Realizm mógł trochę kuleć ze względu na limit znaków, ale to tylko moje odczucie.

No i te zdanie, jak dla mnie złoto. Piękne. Nie mam pojęcia co aż tak mi się w nim podoba ale do mnie przemawia. 

Pozostaje mi tylko cieszyć się, że “siadło”. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Chciałbym czasowo zrezygnować z dyżurowania.

Nagromadziło mi się trochę spraw, a przede wszystkim ruszam z wykończeniem mieszkania, a to proces siło– i czasochłonny.

Za parę miesięcy powinno być lepiej, więc rozważę powrót.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Wybaczcie obsuwę, ale ostatnio mało mnie było na portalu.

 

Ambush, dzięki za przeczytanie. :) Może nieco pośpieszna, nie przywykłem do pisania szortów, ten w sumie był pierwszy. Co do smrodu, oryginalnie bohaterka przechowywała kochanków w piwnicy, więc może w chłodnym i suchym nie było aż tak źle, jeśli trumny przez pierwszy okres były zamknięte?

 

Dzięki i Tobie Koalo.

Ma­rze­nie wy­ra­sta­ło wprost z tę­sk­no­ty, ży­wio­ne ro­dzin­ny­mi awan­tu­ra­mi, po­bu­dzo­ny­mi do wzro­stu przez białe odłam­ki roz­bi­ja­nych za­staw, gdy matka do­wia­dy­wa­ła się o zdra­dach ojca.

Co było po­bu­dza­ne do wzro­stu odłam­ka­mi por­ce­la­ny? IMO po­win­no być ma­rze­nie, a mam wra­że­nie, że są ro­dzin­ne awan­tu­ry.

 Tak, chodziło o marzenie.

Luca spo­czął w trum­nie u boku Ni­co­lae

Obaj w jed­nej? ;) 

Powinno być obok*, fakt.

Po­de­szłam pod ścia­nę, gdzie w pół­mro­ku leżał wy­cią­gnię­ty Lo­ren­zo.

Syna też za­ła­twi­ła? I czemu się żali, że od niego wszyst­ko się za­czę­ło?

Tam potem występuje, że czuje się przez niego zdradzona, tyle, że na inny sposób.

Fakt, smród cią­gnął­by się do gra­nic Błu­ga­rii, albo i dalej. Opo­wia­dasz o zdra­dzo­nej żonie, która wzię­ła spra­wy w swoje ręce, a femme fa­ta­le ko­ja­rzy mi się ra­czej z tą trze­cią, z ko­bie­tą, która wy­ko­rzy­stu­je męż­czyzn. Ale niech Ci bę­dzie, skoro w końcu za­czy­na sama uwo­dzić ;) Fan­ta­sty­ka, no… de­li­kat­na, ale przyj­mij­my, że jest.

Opko przy­da­ło­by się wy­szli­fo­wać, widać tutaj pre­sję czasu ;) Ale lep­sze niż prze­ciw­ni­ka :)

Dzięki Irko. ;) Oryginalnie nikt przez długi czas się nie zorientował, że potrzebowała tylu trumien, ale szort to chyba nieodpowiednia forma do tłumaczenia tego.

Amonie:

Zbyt po­spiesz­nie, zbyt pur­po­ro­wo, pom­pa­tycz­nie. Po­czą­tek bar­dzo prze­kom­bi­no­wa­ny ję­zy­ko­wo i opo­wia­da­nie na tym traci. Hi­sto­ria mo­dlisz­ki, która mor­du­je swo­ich ko­chan­ków, bo nie są jej wier­ni to nawet cie­ka­wy po­mysł, ale uwa­żam, że przy­da­ło­by Ci się odro­bi­nę wię­cej zna­ków do na­le­ży­te­go przed­sta­wie­nia hi­sto­rii. Albo tyle, ile wy­no­sił limit, gdy­byś przy­ciął tro­chę te kwie­ci­ste i nie­po­trzeb­ne wy­ra­że­nia na po­cząt­ku opo­wie­ści :P

Opko różni się od opo­wia­da­nia opo­nen­ta tym, że nie po­sta­wi­łeś na jakiś twist, za­sko­cze­nie, i na tym polu mu ustę­pu­je. Uwa­żam jed­nak Twój tekst za lep­szy, no i tro­chę le­piej na­pi­sa­ny. 

Nie pisałem dotychczas szortów i trudno było mi się odnaleźć w takim limicie szczerze mówiąc. Co do pompatycznie – taki w sumie był zamysł na tę narrację, więc trudno to uznać za wadę. ;)

MaLeeNo:

Bio­rąc pod uwagę praw­dzi­wą hi­sto­rię Very, chyba jed­nak nie śmier­dzia­ło tru­pem aż tak bar­dzo. Przy lek­tu­rze zde­cy­do­wa­nie dało się wy­czuć pre­sję licz­by zna­ków.

O, to to. 

Pew­ne­go dnia w dro­dze na rynek do­rwa­ła mnie Olga, żona mo­je­go ostat­nie­go ko­chan­ka – Ser­giu.

Dama tak mówi?

Dama w emocjach myślę, że tak.

Dzięki za odwiedziny. ;)

Po­zdra­wiam!

 

Dzięki za Twoją wierną służbę Krokusie. ;)

Pa­trząc na wątek po­je­dyn­ko­wy, my­śla­łem, że „Co cię kręci, Vero Ren­czi?” to tylko hasło, które miało wpro­wa­dzić do te­ma­tu przed­sta­wie­nia po­sta­ci bę­dą­cej femme fa­ta­le, tym­cza­sem obaj po­sta­no­wi­li­ście przed­sta­wić Verę (a Sa­gitt ści­śle wg. prze­pi­su z Wi­ki­pe­dii) na swój spo­sób.

Wiem, że to trochę wedle przepisu, choć zależało mi w tym, aby wczuć się w narrację szalonej kobiety.

 Finklo:

Hmmm. Jak dla mnie – za mało fan­ta­sty­ki. Kur­czo­wo trzy­ma­łeś się fak­tów, na osło­dę do­rzu­ci­łeś tylko duchy, które nie od­gry­wa­ją żad­nej roli w fa­bu­le.

Dziw­ne, że tak długo nikt baby nie po­dej­rze­wał…

No to jest w sumie ciekawe, że ponad trzydzieści ofiar i nic, dopiero potem na jej trop wpadła policja.

I jak wyżej wspomniałem, najbardziej zależało mi na przedstawienie obłąkańczej wersji z perspektywy narracji pierwszoosobowej.

 

Regulatorzy:

Ot, taka sobie opo­wiast­ka o ba­becz­ce bez­względ­nie wy­ma­ga­ją­ce wier­no­ści i tru­ją­cej nie­wier­nych part­ne­rów. Przy­pusz­czam, że tylko fan­ta­sty­ce można przy­pi­sać to, że za­zna­wa­ła przy­jem­no­ści prze­sia­du­jąc w śmier­dzą­cej piw­ni­cy peł­nej roz­kła­da­ją­cych się tru­pów.

Wy­ko­na­nie nie uła­twia­ło lek­tu­ry.

Szkoda, że historia się nie spodobała. Dla mnie elementem fantastycznym były widma i zwidy głównej bohaterki. A co do preferencji głównej bohaterki. Cóż. O gustach, nawet tych dziwnych się nie dyskutuje, bo historia została oparta na faktach.

Poprawię wskazane błędy.

 

Outta Sewer

Dzięki za opinię. ;)

to ro­zu­miem jej fik­sa­cję, to jak jej kuku eska­lo­wa­ło, ale są tutaj mo­ty­wy, które budzą moje wąt­pli­wo­ści. Fan­ta­sty­ka jest szcząt­ko­wa i bar­dzo pre­tek­sto­wa, w za­sa­dzie w ogóle jej nie ma. Opo­wieść nieco mi sie cią­gnę­ła, ten jed­no­staj­ny rytm nie po­ma­gał w po­czu­ciu ja­kiej­kol­wiek emo­cji w trak­cie lek­tu­ry.

Jak myślisz, co mogłoby to zmienić? Jakaś większa akcja, zmiana tempa?

Co do fa­bu­lar­nych spraw: co ona miała za piw­ni­cę? Skoro dała radę tyle tru­pów w niej trzy­mać to mu­sia­ła być spora, ale jak to jest, że te ciała nie gniły? W trak­cie lek­tu­ry od­nio­słem wra­że­nie, że pi­szesz, że te ciała były wy­schnię­te. Czy tam nie śmier­dzia­ło tymi tru­pa­mi? Czy nikt nie na­brał po­dej­rzeń, że za­wsze zni­ka­ją fa­ce­ci, i to w więk­szej licz­bie, któ­rzy spo­ty­ka­ją się z bo­ha­ter­ką? No i co z dziec­kiem, które tam gdzieś pła­cze po dro­dze? Zbyt wiele nie­ści­sło­ści, nie­do­po­wie­dzeń, po­ury­wa­nych mo­ty­wów.

Limit i po­spiech nie za­dzia­ła­ły tutaj na ko­rzyść tek­stu.

W prawdziwej historii Very faktycznie trzymała kochanków w piwnicy. Może to nie wybrzmiało, ale Vera w mojej wersji otwierała trumny dopiero po jakimś czasie, jak zgniło to co miało zgnić i reszta wyschła. Może dzięki takiemu postępowania mogła tam przesiadywać… 

Niestety, nie jestem specjalistą od gnijących ciał… :P

 Pozdrawiam!

 

Asylum

Po­do­bał mi się po­mysł, no i Bu­ka­reszt, szko­da że jego było tak mało. Mam pewne wy­obra­że­nie, tro­chę skraw­ków z pa­mię­ci: lu­dzie, oto­cze­nie. Prze­dziw­ne miej­sce.

Po­mysł w tek­ście jest, może nie jest wiel­ce ory­gi­nal­ny, ale dla mnie wpa­so­wu­je się w tamte, za­pa­mię­ta­ne kli­ma­ty oraz pod­kre­śla je w jakiś spo­sób rów­nież zapis, może przez spo­sób frag­men­to­wa­nia. Uryw­ko­wość i słowa.

A dziękuję, fajnie, że te akcenty tak w Tobie wybrzmiały.

Warsz­ta­to­wo chyba tekst wy­ma­gał­by jesz­cze do­pra­co­wa­nia: kli­mat, mniej­sza po­spiesz­ność i może licz­ba, ja­kieś kiksy typu "woda z mie­dzy" czy prze­ci­nek w : “Gdy za­bie­ra­li mnie do wię­zie­nia (+,) nie wiem”.

Kiedy patrzę na tekst po tym czasie widzę te błędy.

Dzięki!

 

Golodhu:

Niby do­brze na­pi­sa­ne, ale fa­bu­ła nie do końca się klei, szcze­gól­nie w dru­gim akcie, tj. od razu z dru­gie­go mor­der­stwa prze­cho­dzisz do mor­do­wa­nia wszyst­kich. Bra­ku­je mo­ty­wa­cji/prze­mia­ny bo­ha­te­ra i przez to żal na końcu jest tro­chę nie­wia­ry­god­ny.

Czy to żal za innych? Raczej żal do losu, że tak się potoczył, kiedy przecież chciała tylko dobrze żyć. Może lekko makabryczne, ale cóż.

Poza tym gdzieś zgu­bi­łeś jej synka:P

Zginął przecież… :P

Ob­sta­wiam au­tor­stwo Sa­git­ta (i zdzi­wił­bym się, gdy­bym się mylił).

Trafiony. ;)

 

Po­do­ba­ła mi się ta opo­wieść. Za­czy­na się jak ty­po­wa oby­cza­jów­ka, ale za­ska­ku­je zwro­tem akcji. Tro­chę zbyt po­spiesz­nie opo­wie­dzia­na, lecz nie ode­bra­ło to przy­jem­no­ści z lek­tu­ry. Po­stać bo­ha­ter­ki wy­pa­dła wia­ry­god­nie. Do­kład­nie wy­ja­śniasz, dla­cze­go wier­ność była dla niej bar­dzo ważna i z ja­kie­go po­wo­du na­stą­pi­ła jej prze­mia­na. 

Tekst do­brze się czy­ta­ło, pi­szesz sty­lem “przy­ja­znym dla czy­tel­ni­ka”. 

Dzięki, że wpadłaś i przeczytałaś ANDO. Miło jest widzieć dobre głosy. ;) Co w Twojej ocenie to styl przyjazny dla czytelnika?

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Poproszę o urlop na październik.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ogólnie, to fajne opowiadanie z kilkoma mankamentami, które nie tyle utrudniały lekturę, co ich zmiana spowodowałaby jeszcze lepszy odbiór.

Brakuje mi tu informacji, dlaczego Odo był wybrańcem – tutaj nie pada nic konkretnego co dla mnie jest minusem. Odnośnie akcji – mam mieszane uczucia jeśli chodzi o strukturę – punkt zwrotny pojawił się i rozegrał dość szybko. Jakieś wątpliwości i po chwili nie było naszego bohatera. Dziwi mnie to nieco też ze względu na fakt, że miał obok siebie zjawy, które musiały wyczuwać obecność jeszcze kogoś dodatkowego i go powstrzymać. A nawet jeśli nie powstrzymać, to po prostu całość wydarzyła się bardzo szybko.

Na plus jest na pewno sam zamysł historii, szlachetność głównego bohatera chociażby w końcówce oraz to, że świat, który zbudowałeś, jest łatwoprzyswajalny. Jest Twój, ale wykreowałeś go w taki sposób, że absolutnie nie było problemem łączenie wątków, miejsc i postaci.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

No i powrócił Pewien Apacz. ;) Ciekawe, przewrotne, choć momentami mętne – idzie się pogubić czasem, kto co mówi w nurtach absurdu.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Klimatyczny i z fajnym przesłaniem. Wojenne sceny pokazałeś bardzo obrazowo i przejmująco, nie korzystając z przemocy co uważam za duży plus. 

Ogólnie przyjemnie się czytało, dałbym klika do biblio, gdyby jeszcze można było. ;) Jedno ale, tak zupełnie na luzie – pisarze mają jakiś taki stereotyp, że muszą być nierozumiani, a jak alkoholik, zagubiony, rozwiedziony to tym lepiej, bardziej pasuje do profesji. :P

 

PS. Widziałem już Cię jakoś niedawno, ale fajnie, że wróciłeś na portal. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

To zaiste jest dobra mumia. ;) 

Fajnie widzieć, że napisałeś coś dłuższego i liczę na więcej szortów!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ciekawa idea, choć nieco napisana w pompatycznym stylu, szczególnie końcówka. Nie czuję powodów rebelii – jest to bunt przeciw technologii, ale jak na rewolucję przystało, każdy jest wrogiem.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nie ujęło mnie, bo to raczej opis wspomnień, aniżeli historia.

Zauważyłem, że opisujesz dużo szczegółów, nawet to, że drzewa są jeszcze zielone i że jakieś zeschłe liście leżą już na ziemi. Wstawka światotwórcza, spoko, tylko w tekście tak krótkim wydaje się to stratą znaków. Klimatu też to nie dodaje, bo nie zapowiada masakry.

Średnio lubię horrory tego typu – nastawienie na przemoc w literaturze nie zawsze mnie rusza, a im bardziej jest szczegółowo, tym w sumie bardziej czuć nacisk, aby to szokowało. Tutaj miałem takie wrażenie.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ciekawe, krótkie i przyjemne, choć ewolucja języka, to wiadomo, norma. :)

Chociaż mam nadzieję, że dziwnie brzmiące dzionle nie zawładną rodzimą mową…

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dobra, więc podsumowanie.

W pierwszej kolejności dzięki Wam za wszystkie przeczytania, głosy i obstawianie. :) Wedle moich rachunków sytuacja wygląda następująco:

Hamsterror Barbariana – 6 głosów

Trzydzieści dwa razy  mojego autorstwa – 8 głosów.

 

Dziękuję oponentowi – BC, fajnie było stanąć z Tobą w szranki. :) Dobrze się bawiłem pisząc tekst i gratuluję Ci, bo choć zdobyłeś dwa punkty mniej, to masz trzy kliki więcej, niż ja i wydaje mi się to docenieniem roboty, którą włożyłeś. :)

 

Na komentarze odpowiem na dniach.

Pozdro!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Do opinii odniesiemy się pewnie po “odanonimizowaniu”, ale już teraz dzięki za komentarze. :D

 

emlisien chcesz się podzielić komentarzami pod tekstami?

Koalo, możemy tak policzyć Twoją ocenę jak na moje. ;)

 

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Zachęcamy do czytania i głosowania. :D

 

Dziękujemy Outta Sewer i Golodh za ciche udostępnienie tekstów do pojedynku. ← jednak wykreślić, aby nikt nie wiedział.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć Irko!

Wybacz taką zwłokę, ale ostatnio nie bywałem zbyt często na portalu.

 

To w sumie jest całkiem fajny tekst, ale wkradło się do niego sporo chaosu. Na początek rozpączkowały mi się bohaterki; z dwójki przyjaciółek zrobiło się stadko młodych kobiet i trochę czasu mi zajęło zrozumienie kto jest kim. Koniecznie popraw w tym miejscu, bo to akurat miesza jeszcze bardziej:

Zamieszałem, bo chciałem dodać określenia-zamienniki, aby uniknąć tylu powtórzeń. Pomyślę, jak w przyszłości można by to napisać lepiej.

Druga sprawa: zabity potwór kojarzy mi się ze smokiem, werweną, albo innym ustrojstwem, które lubi ludzkie mięsko. Pozostawi po sobie niedojedzone szczątki, ślady pazurów i tak dalej. W każdym razie IMO dość łatwo orzec, że zniknęło. Z kolei Widzący działa bardziej na psychikę. Tego typu stworów nie sposób pomylić, dlatego trudno mi uwierzyć, że mieszkańcy zaczęli powątpiewać w sukces Kazeka.

Dlatego wspominałem o zaginięciach, bo równie dobrze kolejnych trupów mogli nie znaleźć (jeszcze). Gdyby za każdym razem potwór zostawiał szczątki pod miastem, to wówczas nie byłoby wątpliwości.

I na koniec pokonanie Widzącego. Hmm, można odnieść wrażenie, że Harma widzi to, co budzi poczucie winy u przyjaciółki i że dzieckiem, które zabrała Terienne była właśnie Harma. To ma sens, skoro Harma została przy przyjaciółce mimo tego, czego się dowiedziała. Oznaczałoby to, że przebaczeniem można pokonać Widzącego. Tylko że to nie pasuje wiekowo, bo na początku do miasteczka zmierzają dwie młode kobiety, więc przyjaciółki są w podobnym wieku.

Znaczy, moją myślą w tym fragmencie było to, że często przy takich psychicznych ustrojstwach wychodzą takie flashbacki, które wpływają na odbiór sytuacji w teraźniejszości. Harma miała wątpliwości i ta wizja przyjaciółki, która wykorzystuje ją jedynie do swoich celów to czarnowidztwo pod wpływem Widzącego. Wiem, że może to być zamieszane ale nie zależało mi na tłumaczeniu tego krok po kroku, a raczej postawiłem na interpretację własną czytelnika.

 

Wielkie dzięki za odwiedziny i komentarz!

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Przeczytałem, nie rozumiem. Próba połączeń spraw kosmicznych z ziemskimi, który zmierzał do nikąd, a wątek podróży przez kosmos i wyidealizowanego rozwoju w nowych światach nie pomagał. Potem pojawił się wątek wojny:

Było to zbyt dawno temu. Na po­cząt­kach na­szej eks­pan­sji. Pod­stęp­nie nas za­ata­ko­wa­li, znisz­czy­li wiele gwiazd i nie­mal nas sa­mych. Oca­le­li­śmy tylko dzię­ki od­kry­ciu w ostat­niej chwi­li nowej broni.

tylko w powyższym brakuje konkretów. Skoro narrator mówi o rzeczach, których czytelnik z góry ma nie rozumieć, to po co to wspominać? Nijakie to.

 

Jedynie załapałem “małą kropkę błękitu”, w odniesieniu do zdjęcia Ziemi z orbity bodajże Saturna.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Duża ilość pytań spowodowała efekt odwrotny do zamierzonego – czułem się bardziej zagubiony, niż zaintrygowany dalszym rozwojem akcji. Dialogi mocno drewniane.

W mojej ocenie główna bohaterka nie była androidem, bo raczej maszyny nigdy nie stworzyłyby w sobie tak realistycznego poczucia piękna i chwili.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Początek mnie zaciekawił, aczkolwiek “samiec z BMW” trochę sprowadził mnie na ziemię. Nie mówię, że nie mógłby występować, ale akcja dzieje się z pperspektywy kontrolerów systemu i nie jestem pewien, czy nazwaliby go tak, jak robią to Polacy.

Wyrywkowa łapanka:

niski po­ziom azja­tyc­kie­go czyn­ni­ka z Ta­sma­nii

Nie rozumiem – przecież Tasmania to Australia.

– Może spo­tka­nie jutro o dwu­dzie­stej nad Wisłą? – za­pro­po­no­wał Bob.

– Bar­dzo chęt­nie – zgo­dzi­ła się Jula.

Spójrz, że wytłuszczenia to zbędne dopowiedzenia, ponieważ wynika to z dialogu.

– Jula? Może ko­la­cja? – za­pro­po­no­wał Bob.

– Nie, może od razu pój­dzie­my do ho­te­lu – za­pro­po­no­wa­ła bez nie­śmia­ło­ści tym razem.

Powtórzenia.

Gdy Jula wró­ci­ła z ła­zien­ki, Bob wy­raź­nie zmę­czo­ny za­py­tał pro­sto z mostu.  

– Chciał­bym ci coś opo­wie­dzieć, choć to wła­ści­wie nie­moż­li­we do opo­wie­dze­nia. Sam się za­sta­na­wiam. Mam mę­tlik w gło­wie. Nie wiem czy eli­mi­nu­jąc obcy ele­ment w pew­nej ukła­dan­ce sam nie do­pro­wa­dzę do uni­ce­stwie­nia sie­bie.

Tylko on tu o nic nie pyta.

– I ja mam w to uwie­rzyć? – wzdry­gnę­ła się nie­spo­koj­nie. – Prze­cież do­sko­na­le wiesz, że nie wie­rze w ja­kieś gusła, re­li­gie i inne bajki. Po­wiedz mi o co cho­dzi?

Wiem, że studiuje prawo, ale jak na poziom instagramowy to mi zgrzyta.

 

Ogólnie to początek mnie zaciekawił lecz potem wkradło się dużo chaosu. Fragmenty, w których chciałeś przekazać wiedzę na temat funkcjonowania świata są infodumpowe, często pomiędzy dialogami, zaburzając ich rytm i akcję ogólnie. Końcówki niestety nie zrozumiałem, bo wydaje się ona zbyt urwana.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Berylu, jakaś konkursowa mumia zostawiła ślad w grafiku 18.08. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Przychodzę i nadrabiam zaległości. 

mindenamifaj:  

Zgadzam się w większości z przedpiścami.

Tekst ma zdecydowane plusy: bohater z PTSD po bohaterskich czynach, światotwórczo nieźle, jest ciekawy pomysł na “złego”, tajemnica do rozwiązania, klimacik…

Ale minusów niestety sporo, o których już wspominali inni. Pogubiłam się kompletnie kto i jest kim, i ile ich jest :) Ośmiornica dobrze podsumowała, że “skaczesz pomiędzy scenami (…) i że brakuje pomiędzy nimi kleju.” Miałam trochę wrażenie, jakbym czytała fragment czegoś dłuższego, że brakuje mi kontekstu dla lepszego zrozumienia całości.

Ech. Czuję porażkę w związku z tym tekstem, to mój pierwszy tekst, który nie trafił do biblioteki. :P

Z drugiej strony po odbiorze widzę, że to kwestia przede wszystkim warsztatu i chaosu, nie zaś samego pomysłu, więc to mnie pociesza. 

Z takich konkretniejszych rzeczy:

– Warand? To ty?

– Hm? Czego? – wybełkotał.

– Czy widziałeś zabitego stwora w wapiennym lesie?

– Co, co?

– Potwór. Wapienny las – rzekła szybko.

– Coś-coś było. Waaaliło truchłem.

Warand oparł się o worki i chrapnął przeciągle. Harma skinieniem głowy podziękowała mężczyźnie, który ją przyprowadził i stwierdzając, że nie dowie się nic więcej, oddaliła się w kierunku najwyższego wzgórza w mieście.

Szukała gościa tyle czasu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, niż to co mogła usłyszeć z przekazów i plotek, w końcu go znalazła, po czym odpuściła po “Coś było. Waliło truchłem”? Nie dość, że Warand mało przytomny, więc ciężko dawać wiarę czemukolwiek, co mówi, to jeszcze w dodatku nie powiedział jej nic nowego. 

Jak zauważyłaś, Warand był mało przytomny więc trudno było wyciągnąć z niego coś więcej. I to taki element fabularny prowadzący trochę do ślepego zaułku, no ale w życiu też tak czasem bywa, prawda? ;) To też pozwoliło na to, że fabuła nie poszła zbyt łatwo, po sznurku.  

Dzięki za odwiedziny!  

 

Koalo75:  

Miś przeczytał. Na początku pogubił się w ilości wędrujących dziewczyn. Potem zdziwił się, że demon łatwo odstąpił. Koniec nijaki. Nie podeszło misiowi. Woli inne Twoje teksty.

Trudno, ale rozumiem i mam tylko nadzieję, że miś wróci z przyszłości do kolejnych tworów. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Asylum, damy. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

fmsduval dooobre. Wydaje się to spore pole do wykorzystania różnych wątków z jej życia. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ostatnio na NF pojawia się coraz więcej pojedynków, więc nadchodzi kolejny, na rzecz zrobienia jednej, wielkiej ustawki.

 

BarbarianCataphract vs Sagitt!

 

Kategoria wagowa: szorty

Czas stanięcia do pojedynku: 6 września

Czas zakończenia: pewnie ze dwa tygodnie później, ale to jeszcze określimy.

 

Z racji, że nikt z nas nie miał pomysłu na temat pojedynku, tak zwracamy się do Was o propozycje. Szalone, mroczne, cyberpunkowe – rozważymy wszystko i wybierzemy najciekawszy. Chyba, że zbierze się grupa podpisująca się pod jednym tematem, to możemy ulec presji… ;)

Na tematy czekamy do niedzieli 28 sierpnia.

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Toluca: Miło słyszeć, że nie jestem sam. Nie wszystko musi być napisane według schematu dobrego opowiadania dla uczniów (Bohater, cel, motywacje, początek-rozwinięcie-zakończenie etc.). Sądzę, że powinny istnieć zarówno teksty realizujące klasyczne założenia, jak i te skupiające się na innych walorach wypowiedzi literackiej. Im mniej schematów, tym większe wymagania od czytelnika. Sztampy, o których piszemy niekiedy wręcz umożliwiają jakiekolwiek rozumienie u masowego odbiorcy.

Nie do końca się zgadzam, Vacterze. Oczywiście można łamać schematy, ale to co wymieniłeś, to pewne ogólne elementy opowiadania. Czy można napisać dobre opowiadanie bez bohatera? Pewnie tak, ale raczej postrzegam to jako eksperyment, który nie zdobędzie szerszego zainteresowania. 

Tak samo cel i motywacje. Oczywiście, cel może się zmienić pod wpływem fabuły, tak jak motywacje, ale nie wyobrażam sobie ciekawego bohatera, który nie ma celu. Bo nawet szwędanie się po świecie bez celu to paradoksalnie jakiś cel, zamierzone działanie, podparte motywacją. 

Zaś jeśli chodzi o strukturę – początek, rozwinięcie, zakończenie – to wszystko ma swoją funkcję i przy tym nie narzuca formy. Wyobrażasz sobie uciąć opowiadanie nie dając sceny finałowej (patrz odbiór fragmentów na forum)? Albo wrzucić czytelnika od razu w rozwinięcie, tak, że zderzy się ze ścianą i przestanie czytać?

Trójkowa struktura, nie przekreśla zwrotów akcji na samym początku, nie przekreśla narzędzi, dzięki którym granice pomiędzy poszczególnymi częściami struktury się upłynnią, z korzyścią dla odbioru czytelnika. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

   Tarnino:

Serio, wolałbym widzieć uwalonego błotem i krwią wampira, który beknął i wydobył spomiędzy zębów kawałek chrząstki z żeber.

Napisz. To. Natychmiast.

A w sumie, można w czymś ten motyw wykorzystać. :D

(W sumie – przed erą wampirycznych bóstw seksu tak je właśnie przedstawiano, słyszałam też dobre słowa o "Lair of the White Serpent", filmie na podstawie późnej powieści Brama Stokera, w którym młodzi Peter Capaldi i Hugh Grant kołkują wampirzycę, która jest seksowną "angielską" damą ;D)

A to jest ciekawe, zobaczę sobie.

 

Ananke:

Sagitt, to się trochę odniosę, bo razem raźniej narzekać :D

Tak, to hobby, które jednoczy Polaków xD

O, a to można dodać do tematu “oklepane sformułowania”, o ile nie było. ;)

Wydaje mi się, że było.

No tak, bo jak tu zrobić bohatera, który miałby zbyt mocną rysę, nie? Autorzy się tego boją, żeby czytelnicy nie odrzucili głównego bohatera. ;)

Tak sobie myślę, że tu nawet nie o rysy chodzi czasami – można zrobić dobrego bohatera (tylko nie takiego altruistę totalnego) i dać mu zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Od razu ciekawiej. xD

Statyści giną jak szturmowcy w SW xd. A główni bohaterowie nawet jak nie są mistrzami walki, to zawsze jakoś unikną ciosu xd.

Ooo, szturmowcy z SW to idealny przykład. :D

Coś w tym jest, mało tej codzienności, ale z drugiej strony nie można przesadzić i stworzyć scenek zbyt mało wciągających. ;)

Nie no, wiadomo, że na dłuższą metę czytelnik nie chce przerzucania gnoju. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

O, ciekawy wątek, który musiał mi kiedyś umknąć.

Moja osobista lista “sztampa ponad sztampy”, która z biegiem czasu tylko się wydłuża: :P

  1. finałowa scena, TEN ZŁY celuje w tego dobrego i zaczyna się ogromny monolog, jak ten dobry dał się wrobić i że nadchodzą “nowe lepsze czasy, na zasadach, które powinny być od dawna”. Jasny gwint. Stoi i plecie bzdury, tłumaczy się bohaterowi, którego gonił od dwóch lat, aby go zabić. I wtedy cudowna okoliczność sprawi, że ten zły przegrywa.
  2. brak krasnoludzkich kobiet, a jeśli już występują, to są brzydkie i często mają brody. Do tego każdy męski krasnolud musi mieć brodę, być opryskliwy i musi pić piwo lub mocniejsze alkohole.
  3. Horrory i określenia  – nogi odmówiły posłuszeństwa, krew zmrożona w żyłach. Szczególnie to drugie określenie jest dla mnie wyznacznikiem słabego horroru i bardzo często to kryterium się sprawdza.
  4. Polaryzacja charakterów na dobre i złe. Generalnie: zero-jedynkowe podejście do bohaterów. Do tego łapią się krasnoludy, wcześniej wspomniane, oraz szlachetne elfy z lasu, których nie spotkasz w jaskini. 
  5. Wspomniany już bohater-wybraniec, który pokona wszystkie przeciwności, bo jest tym naj. 
  6. Stereotypowy macho i delikatna kobieta, która nie wie, czego chce. Dziecko we mgle zapatrzone w drania, którego nic nie interesuje, no ale z miłości do niej się przecież zmieni. 
  7. Bezmózdzy statyści, którzy występują tylko po to, aby efektownie zginąć. A im dłużej szkolony i lepiej wyposażony, tym lepiej.
  8. Lamerskie wampiry. O alabastrowej cerze w dziwnych, zadbanych wdziankach, z przygłupimi pelerynami i o nienagannych obyczajach. Serio, wolałbym widzieć uwalonego błotem i krwią wampira, który beknął i wydobył spomiędzy zębów kawałek chrząstki z żeber. 
  9. Zbyt RPGowa fabuła – ej, karczmarzu, szukam roboty – potwór prześladuje nasze miasto – OK! A fajnie jakby jakiś gospodarz na takie pytanie stwierdził: wyglądasz na silnego, dobrze, tam są widły i przerzuć mi ten gnój na kupę.

Generalnie jest tak, że nie jestem przeciwnikiem wszelkich schematów, bo trudno jest napisać coś pozbawione takich czy innych naleciałości czy inspiracji. Nie nazwę opowiadania sztampowym, jeśli w klasycznej fabule znajdzie się wyraźny autorski element, który nada tekstowi fajnego przesłania/charakteru.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Wierzę, że część rzeczy bierze się z zaaferowania pisaniem, a nie z niewiedzy. :)

 

Także nawet jeśli człowiek początkowo obruszy się na te uwagi, to one i tak zostają z nim już na zawsze ;) 

A to prawda. Do dzisiaj pamiętam uwagę promotora do pracy inżynierskiej, kiedy (w wielkim skrócie) napisałem, że materiały kompozytowe, które akurat robiłem, są wrażliwe na działanie promieniowania UV. Dostałem odpowiedź:

“One nie mogą być wrażliwe. Nie mają uczuć”. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Toluca – no warto mieć to na uwadze, bo przy zbyt dużym nagromadzeniu zaimków, tekstów nie czyta się dobrze. Są takie powykręcane, a poza tym bardzo wiele zdań można skonstruować w ten sposób, aby ich nie używać.

Tak jak wyżej – jest bohater i jest śmierć w postaci kobiety. Jest on i jest ona i to wiemy. Jeśli “zsunęła się” to “ona” jest całkowicie zbędne, bo mówi nam o tym czasownik. Jeśli “raczyła go pocałunkami” to też wiemy o kim mowa, więc zaimek nie ma sensu. W przypadku – “poczuł chłodne ciało” to zapewne nie mówimy o jego własnym ciele.

Tak samo dalej można napisać: Błądził dłoniami po piersiach, a gdy przerwał, by złapać oddech, zsunęła się […] I tak dalej. Jak widzisz, skutecznie je wyrzuciłem bez zmiany znaczenia, a sam tekst jest bardziej treściwy.

To tak jakby odparować z sosu nadmiar wody, że tak się posłużę kulinarną metaforą. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

No, zgadzam się z poprzednikami, a szczególnie z marasem.

Nie rozumiem niestety. Podejrzewam, że brakuje tutaj (i nie tylko tutaj) skupienia się na przekazaniu spójnych myśli, bo czasem historie wpadają w poślizg i pędzą przez dziwne tereny.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Jeśli ciasto jest dobre w smaku, to i zakalec czasem przejdzie… ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Początek był intrygujący, w tekście podałeś dość rozbudowane światotwórstwo, natomiast czytanie mocno mnie znużyło.

Stosowanie wręcz starotestamentalnego stylu zadziałało na krótką metę, bo powtórzenia i taka konstrukcja zdań zaczynała mi ciążyć, tym bardziej przy ścianie tekstu. Jednak moim najważniejszym “ale” jest brak większych emocji i napięcia. Ot opisy prymitywnego gatunku, który potem zaczyna się przekształcać w coś na kształt protocywilizacji. Nie było trwania w tym, co zaraz nastąpi, pojęcie bohatera było szczątkowe przez dużą część opowiadania, więc trudne było, aby wejść w historię całym sobą. Wszystko też było wykładane na tacy przez narratora, co też działało na szkodę ciekawości, bo przecież nie pozostawało wiele miejsc do własnych domysłów.

Także podsumowując: nie mój styl, także rewelacji nie było.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Niestety, klimat stalkerski nie pomógł temu opowiadaniu, a po lekturze czułem się zawiedziony z dwóch powodów.

Pierwszym był plot twist, który był w mojej ocenie totalnym deus ex machina. Pojawia się Damian, który w cudowny sposób się zregenerował, pomimo tego, że dostał kulkę w łeb przeszywającą mózg na wskroś. Rozumiem cudowny system, ale w takim wypadku ten system nie ma żadnych granic i może regenerować wszystko. Czytelnik tego nie wiedział, więc pogrzebał Damiana już całkiem i ruszył dalej z fabułą (która w sumie kręciła się tylko wokół zwalczaniu potworów), a tu niespodzianka.

Mój drugi zawód, to to, co nastąpiło po pełnej pouczenia i złowieszczego planu stworzenia świata na inny sposób. Pojawia się krótka informacja o rekordowym wyniku, co skłania do myślenia, że całość była jedynie symulacją. Poczułem się trochę tak, jakby bohater stwierdzał na koniec, że jednak mu się to śniło.

Pozytywy? Jakaś namiastka polskich realiów, swojskie imiona dla bohaterów. To sprawiało, że klimat był nieco bliżej.  

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Błyskotliwe, zjawiskowe. Ekspresja i przelanie emocji w jakże wybuchowym stylu.

Tytuł monumentalny. Zgłosiłbym, ale sam wiesz, “zasady”.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dobra, tylko jak oddawać głosy? Ocena opowiadań w skali 1-10 czy tylko stwierdzenie, które lepsze? :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Klimatyczne osuwanie się w mrok śmierci głównego bohatera i dość szlachetne (a przez to niespotykane) zachowanie kostuchy. ;)

Stwierdzam jednak, że w ostatniej scenie widać, że to koty są najważniejsze na świecie, skoro nawet sama śmierć musiała się wytłumaczyć futrzakowi. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cóż, scena otwierająca, w której dziewczynka nie może czytać, bo chłopiec musi iść do toalety… No, nie powala.

Jak rozumiem, przez całość historii rozgrywają się losy tej dwójki bohaterów, ale nie jest to przekonująca forma. Tekst jest pocięty na kawałki i sprawia wrażenie zbyt lekkostrawnego, pokazanego zbyt na tacy, bez jakiejkolwiek literackiej subtelności.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Po przeczytaniu przedmowy i tekstu nie wiem, co napisać. Nie rozumiem, bo fabuła jest szczątkowa i przegadana w chaotyczny sposób.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Wyznanie uczuć? W przypadku dentystów mogłoby paść wiele gorzkich słów. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Po­wo­li mi­ja­ły ko­lej­ne groby, nawet na nie spo­glą­da­jąc.

Czegoś tu nie zabrakło?

Ogólnie – pierwszy akapit obrazowy, dalej nastąpił lekki spadek formy, ale na koniec tekst się poprawił, więc odbieram go na mały plus.

Wydaje mi się, że zakończenie nie jest tak mocno zakotwiczone we wcześniejszych fragmentach tekstu, jak mogłoby być. Końcówka nie zrobiła we mnie efektu “włożenia ostatniego puzzla” do układanki, a raczej musiałem przystanąć i doszukać się więcej do tego, co już wiedziałem. 

Coś co mi przeszkadzało – wiatr. Ciągle wieje, ciągle wyje i pada przynajmniej cztery czy pięć razy jako element otoczenia, a na taką długość tekstu to zdecydowanie za dużo. :P

Nie mniej, postaram się zajrzeć przy kolejnych tekstach.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Limit znaków to jest okrutna rzecz. Niedawno ciachałam swój tekst z 18tys. na 12tys. Płakałam.

To musiało być trudne, bo jednak człowiek nie pisze po to, by potem wycinać z tekstu pełnosprawne “tkanki”. :P

Mam nadzieję, że z czasem nabiorę doświadczenia i będę umiała oszacować czy dany pomysł jest do zrealizowania w narzuconym limicie znaków. Są nawet wzory, które wiążą liczbę postaci, wątków i scen w tekście z minimalną liczbą słów, których trzeba użyć, żeby to zagrało. Nie do końca wierzę, że takie obliczanie ma sens, z drugiej strony…

Nie wiem, czy można zrobić taki kalkulator, bo jedni piszą zbyt lekko, a niektórym trudno rozpisać tekst właściwie. 

Moim zdaniem najważniejszy jest pomysł, reszta jest do wypracowania. A pomysł miałeś bardzo dobry.

To pozytywne, bo nad warsztatem można i trzeba pracować. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

MaLeeNa

A dziękuję za powtórne odwiedziny. :D Błędy techniczne poprawię jutro.

Początek mnie zniechęcił (Elka i Neivaalka), dość dezorientujące wymienne stosowanie nazw. Chyba byłoby logiczniej na początku stosować wymiennie pełne imiona i zdrobnienia, a Neivaalka mogłaby się pojawić, gdy tylko elfka przedstawiła przyjaciółkę rodzinie.

Łapię, nie mam obiekcji.

latarnik nie narzekał na swoją pracę, pomimo kolejnych zmarszczek

Rozumiem, że z wiekiem człowiek traci siły, w plecak strzyka, i zdrowie już nie takie. NA pewno utrudnia to wykonywanie obowiązków. Ale zmarszczki? Bardzo niefortunny skrót myślowy.

Faktycznie, założenie dobre, w odbiorze będące dziwaczne. :P

3 listopada 1279 roku

Wymyśliłeś piękne imiona i nazwy geograficzne, a pozostałeś przy banalnym listopadzie? Jestem rozczarowana. 

A nie pomyślałem o miesiącach szczerze mówiąc, a mogłyby one dodać uroku. Pomyślę nad tym w przyszłości, bo będą kolejne teksty z tego świata.

Podobał mi się klimat, który stworzyłeś. Poza listopadem, jest to dobrze skonstruowany, jak na tak krótki tekst, świat.

Postać Widzącego – super, choć nie zaszkodziłoby więcej szczegółów. Może dokładniejszy i bardziej przerażający opis. Może jakieś plotki zasłyszane w Akademii. Może jakaś starożytna, zapomniana legenda.

Pierwsze i drugie bardzo mnie cieszy, natomiast co do większej liczby szczegółów – pewnie możnaby trochę dodać, ale ograniczał mnie limit znaków. Te tropy pogłębienia wątku są dobre. Choć Widzący to postać, która może kiedyś jeszcze zawita, bo w sumie przeżył i zostawił sztylet, a z tego może być furtka do czegoś dalszego.

Pomysł z pokazaniem PTSD u bohatera (bohater archetypowego, nie literackiego) – też mi się podoba. Nawet dość przekonywująco to wyszło, zwłaszcza przegonienie wścibskich przyjaciółek.

Super, więc zamysł zatrybił. 

Finalna konfrontacja z Widzącym – nie spełniła moich oczekiwań. Zabrakło realnego zagrożenia i bardziej aktywnej postawy bohaterek. Samym przytulaniem go odegnały? Zastanawiałam się, co mogłoby podkręcić akcję i jedyne, co mi przyszło do głowy, to fizyczna konfrontacja między dziewczynami sprowokowana przez magię Widzącego.

Gdy myślałem o fabule, to chciałem uniknąć kolejnej fizycznej walki z potworem. I tutaj w sumie się zgodzę, bo zamysł nie pokrył się z odbiorem – przytulanie może się wydawać ironiczne dosyć, ale coś, co myślałem, a nie przekazałem jak widać – Widzący odpuścił, bo nie miał wystarczająco mocy, aby pokonać bohaterki. Miała być taka metafora problemów psychicznych, bo jeśli jest się w czymś razem, to demony nie giną, ale potrafią odpuścić. 

Motyw pijaczka byłego wartownika – słaby. Moim zdanie za słabo umotywowałeś to, że popadł w nałóg.

Dla mnie to był motyw poboczny więc też nie poświęcałem mu tyle miejsca. Natomiast mogę tu podać przykład pokaźnej grupy ludzi z naszego podwórka – ludzie pracujący w PGRach robili tylko to, co tam potrafili, a kiedy PGRy zostały zniesione, tak wielu z nich nie potrafiło się odnaleźć i wziąć nowego fachu, tak zaczęli pić na umór. Jako że wychowałem się na popgrowskiej wsi, to przykładów miałem sporo i wydawało (wydaje) mi się to umotywowane.

Na pewno widzę w Twoim tekście pomysł, jednak całość jest nieco niemrawa.

Trudne ale prawdziwe, dzięki.

Najlepsza scena – grzebanie we wspomnieniach Kazeka (tu mogłeś poszaleć, przypadkowe fragmenty były takie dość grzeczne, szkoda, że nie dałeś tutaj czegoś bardziej nieoczywistego).

Tak jak powyżej – limit znaków. Na pewno fajnie byłoby pokrążyć po odmętach wspomnień, aby pokazać więcej.

Ostatnie zdanie – piękne :)

Bardzo dziękuję. :)

Pozdrawiam!

 

Gruszel, cześć, ponownie

Dłuższą opinię napisałam na becie, więc teraz będzie krótko. Z dłuższej perspektywy, musze niestety przyznać, że słabo pamiętam twój tekst. Owszem miał swoje momenty, ale ja również nieco się w nim pogubiłam.

Za to mogę pochwalić sam styl, bo choć ciągu przyczynowo skutkowego trudno mi upatrywać, tak czytało się nieźle ;) No i wiadomo, ostatnie zdania, bardzo dobre ;P

 

Dziękuję za lekturę!

Dziękuję Ci za powtórne odwiedziny i przede wszystkim za betę. ;)  

 

Piotr W.K.

Tobie również dzięki, że wpadłeś i zostawiłeś komentarz. ;) A szczegółowo:  

Też mia­łem pro­blem ze sko­ja­rze­niem kto jak ma na imię. Też czu­łem że prze­sko­ki mię­dzy wy­da­rze­nia­mi nie są płyn­ne, też bra­ko­wa­ło mi ja­kiejś… kon­klu­zji? Star­cia? W kon­fron­ta­cji z tą faj­nie opi­sa­ną, zło­wiesz­czą (świet­ny wy­gląd) po­sta­cią de­mo­na.

Jak rozumiem, zabrakło tego szczytu napięcia w finale? 

Czyli muszę zadbać o lepsze przedstawienie postaci w kolejnych tekstach. :P

Mimo tego świet­nie się ba­wi­łem. Jest tro­chę ta­kiej faj­nej, gę­stej at­mos­fe­ry na gra­ni­cy thril­le­ra i hor­ro­ru, bar­dzo lubię taki kli­mat a czę­sto au­to­rzy (w tym ja sam) mają pro­ble­my z tym by w nie­wy­mu­szo­ny spo­sób go kre­ować. 

Opo­wia­da­nie cie­ka­we, in­te­re­so­wa­ło mnie co wy­da­rzy się dalej i czy­ta­ło mi się bar­dzo gład­ko.

A dziękuję, cieszę się widząc pozytywy. ;) Fajnie, że zagrał dla Ciebie ten klimat, na tym też mi zależało.

Tro­chę ba­wi­ło mnie imię bo­ha­te­ra bo robił mi się z niego w gło­wie “Kazik”, cią­gle psu­jąc at­mos­fe­rę ;p

Kazik? xD Haha. Kazik jest poczciwy, a tu gość był w strasznym stanie… 

Co do imion postaci, to sprawdzałem sobie “Kazek” w google po napisaniu opowiadania i okazało się, że to nazwisko popularyzatora historii, Łukasza Kazeka (ma swoje filmy na YT, na temat II WŚ). Śmiesznie, bo oglądałem ileś jego filmów, ale nie połączyłem faktów przez czas pisania. A jak już napisałem i ogarnąłem, to byłem zbytnio przywiązany, bo go inaczej nazywać. xD

Mega po­do­ba mi się zda­nie z koń­ców­ki z płat­ka­mi śnie­gu, po­dob­nie jak jakiś przed­mów­ca ode­bra­łem je jed­nak tro­chę ina­czej niż za­kła­da­łeś – my­śla­łem że to tro­chę jak w hor­ro­rach, które niby do­brze się koń­czą ma zwia­sto­wać to, że ja­kieś złe ziar­no zo­sta­ło za­sia­ne i dalej kieł­ku­je.

Wymyśliłem to na początku pisania i tak naprawdę miało być to takie zaskoczenie, kiedy czytelnik już “ląduje”. Zostawiłem pole do interpretacji, dając wcześniej wskazówkę, że Kazek już próbował ze sobą skończyć (druga scena w jego domu, rozmowa z Harmą). No i przyznaję, że mam słabość do słodko-gorzkich zakończeń. Tutaj przyjaciółkom udało się przetrwać, lecz dla Kazeka było już za późno, aby udźwignął ciężar tego, co odczuwał.

Dzięki jeszcze raz!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

To wówczas powinna mieć system raportowania na bieżąco, aby samiec alfa nie musiał się domyślać, czego przecież nie lubi, a przede wszystkim nie potrafi. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Brak fantastyki, a przede wszystkim za dużo przemocy.

Można przedstawić brutalność, jasne, ale jej ilość w tekście trochę się wylewa i mam wrażenie, że za wszelką cenę chciałeś zszokować czytelnika, co uważam za kiepski pomysł. Niedopowiedzenia i ważenie na słowa spełniłoby się w tym wypadku zdecydowanie lepiej. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Jej. Oldguard, czy znasz to uczucie, kiedy ktoś pisze w taki sposób, że trafia do czytelnika tak mocno personalnie?

Ja teraz tak się czuję po przeczytaniu, bo bohater jest mi pośrednio znany.

To wujek mojego kolegi z pracy. Napisał mu to w mailu.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

A co, jeśli ten drugi kiedyś przejmie kontrolę? :P Tego nikt by nie chciał, ale różnie bywa.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Jeśli Lily była robotem, to miała zaprogramowane niezadowolenie? :P Ja bym towaru z taką cechą nie kupił. Powinna świecić pracowitością i entuzjazmem…

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Co tu dużo mówić, świetny tekst Krokusie.

Sportowa akcja stanowiła fajne tło i płynęła bez szwanku. W umiejętny sposób zagrałeś zawieszeniem akcji (usunięcie bramkarza ze składu), aby zaciekawić czytelnika i wyjaśnić wątek później. Podoba mi się kontrast w przedstawieniu agenta UOO, który wydawał się bucowatym idiotą, a który finalnie okazał się groźnym narzędziem swojego aparatu – czy to w wypadku aresztowania Mihalego czy krzyżowej zależności za rodziny i była strzałem w dziesiątkę, skutecznie uniemożliwiając działanie bohaterów. 

Podoba mi się przesłanie i ostateczny sportowy duch ponad podziałami, tak jak przedstawienie grozy i bezlitosnego działania totalitaryzmu. Klikałbym, gdyby jeszcze było co.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Rozumiem wchodzenie w szczegóły, tylko te rozważania coraz bardziej oddalają się od fabuły. Straż była elementem zupełnie pobocznym, wręcz uzupełniającym i można byłoby dawać czytelnikowi wskazówki, dlaczego jest tak a nie inaczej, ale to powoduje rozrastanie się tekstu do niebotycznych rozmiarów. Zatarg z sąsiednim księstewkiem – nie byłoby to możliwe, ponieważ Erpat jest w krainie Vasaro, które wchodzi w skład Państwa Cesarskiego. Vasaro jest oddalone od granic innych państw. Jako, że straż należała do miasta, a nie do państwa, to władze miejskie dysponowały jej majątkiem. 

Tak, to wiedza, którą mam w głowie i która nie jest w opowiadaniu, ale te wszystkie szczegóły byłyby zbędne w odniesieniu do fabuły i przede wszystkim przesłania.

Tak samo kwestia służby. Majątek, jasne, przyznaję, że powinien mieć kasę na służbę, a jednocześnie jak teraz o tym myślę, to Kazek przechodził traumę po spotkaniu z Widzącym, miał koszmary i generalnie wycofał się “z życia publicznego” (są na to wskazówki w tekście). Czy w takim wypadku byłby na tyle ufny, aby zapraszać obce osoby do pracy w jego domu? To dyskusyjne. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ale cóż miało zna­czyć gdy­ba­nie o na­zwach, kiedy tak nie­na­zwa­na rzecz dzia­ła się za ścia­ną. An­to­ni wstał, wło­żył kap­cie i ru­szył w stro­nę szafy, żeby się ubrać. An­to­ni wstał, wło­żył kap­cie i ru­szył w stro­nę szafy, żeby się ubrać. Z resz­tek czy­stych rze­czy skom­po­no­wał w końcu strój. Mało świą­tecz­ny, zwy­czaj­ny i co­dzien­ny.

Dwa identyczne zdania.

An­to­ni za­pu­kał trzy­krot­nie do drzwi, śpiew ucichł i za chwi­lę w progu sta­nął ubra­ny od­święt­nie są­siad An­drzej.

– Słu­cham cię Antek, coś cię nie­po­koi?

– A skąd pan wy­cią­ga taki wnio­sek, że przy­cho­dzę tu z po­wo­du nie­po­ko­ju?

Jakieś dzień dobry? :P Sąsiad zadaje na wstępie pytanie, które jest dość nienaturalne.

– Niech pan spoj­rzy na ka­len­darz.

– Na ka­len­darz? Ha ha. Nikt już nie pa­trzy na ka­len­darz.

An­to­ni po­my­ślał o wszyst­kich lu­dziach nie­pa­trzą­cych na ka­len­darz. Czy to jed­nak po­wo­do­wa­ło aż tak skraj­ne roz­mi­ja­nie się z rze­czy­wi­sto­ścią?

– Jak nikt nie pa­trzy na ka­len­darz

Za dużo kalendarzowania jak dla mnie, przez co dialog brzmi sztywno.

An­to­ni, choć dziś mocno stą­pa­ją­cy po ziemi, nie dał po sobie po­znać zdzi­wie­nia. 

To, że był realistą sprawiało, że ukrywał swoje emocje? Jedno do drugiego ma się nijak.

An­to­ni po­czuł się mą­drzej­szy, choć by­łych mor­der­ców zwykł trzy­mać w na­wia­sie jako zbyt cięż­ki ma­te­riał na in­for­ma­to­rów czy na­uczy­cie­li. 

Były morderca? Jeśli dalej żyje, to jak można mówić o nim w czasie przeszłym?

Ale na krót­ko, bo na twa­rzy tego czło­wie­ka znów za­go­ści­ły same ra­do­sne tre­ści.

Czym jest radosna treść na twarzy?

 – Wsta­wać wszy­scy na­tych­miast! – krzyk­nął, ale nikt nie od­po­wie­dział. Tak się przy­naj­mniej wy­da­wa­ło, bo jedna głowa, która utkwi­ła przy oknie piw­nicz­nym mam­ro­ta­ła coś pod nosem.

Po pierwsze, odciąłeś głowę i stworzyłeś z niej samodzielny byt, po drugie, jak głowa może utknąć przy oknie, a nie w oknie?

 

Nie wiem, poziom absurdu w tekście mnie przerasta. Skupienie na rzeczach, które nie mają sensu lub nie popychają fabuły do przodu mnie przygniotły szczerze mówiąc – jak choćby opisywanie kolegi Antoniego, który szedł i miał ręce w kieszeniach. Interpunkcja leży, szyk zdania często jest losowy, a po przebrnięciu niestety nie mogę powiedzieć, o czym traktuje tekst. 

Odnośnie wyjaśnień z komentarzy, niby ok, ale jeśli tekst można “zrozumieć” jedynie po Twoich komentarzach, to znaczy, że nie jest on dobrze napisany. To trochę tak, jakby wydać książkę i kilkugodzinny materiał na YouTube z wyjaśnieniami autora dotyczącymi fabuły.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Twoje krótkie opowiadanie jest pokrzepiające. To chyba najlepsze słowo. ;) To historia o stawaniu naprzeciw realnym problemom, których najczęściej nie widać z zewnątrz. Podobało mi się użycie Buki i nadchodzącej z nią zimy, tak jak proces oswajania się i coraz bardziej świadomego działania w obliczu powrotów.

 

Całkiem wiosny uczynić się nie da, ale obyś jak najsprawniej radziła sobie z zimą. :)

Daję klika do biblioteki.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

ośmiornico:

Teraz łapię, to cenna uwaga.

 

Finklo:

Dzięki za przeczytanie. Twój komentarz (i reg, pod kątem technicznym – kwestie fabularne to kwestia mocno indywidualna, a zawsze chciałem pisać historie, które trafią do głowy, a nie myśleć w kategoriach spodoba się/nie spodoba się) to trochę zimny prysznic, bo miałem poczucie/obawy i teraz te rzeczy wychodzą. Ale to dobrze. A odnosząc się do poszczególnych rzeczy:

 

Hmmm. Mam wrażenie, że za dużo zostało w Twojej głowie.

A to chyba mój częsty problem.

Zaczyna się od bohaterek. Na początku pojawia się Harma, Terienne, Elka (literówka ;-) ) i Neivaalka. Dość długo byłam przekonana, że ich jest cztery. Do końca nie zorientowałam się dobrze, która jest która. Potem odniosłam wrażenie, że jedna z nich jest córką burmistrza. 

Hm. Nie mogę podważać Twojego odbioru, a jednocześnie starałem się temu zapobiec, ponieważ w pierwszej scenie opisuję jakieś elementy charakterystyczne tylko dwóch bohaterek, a “Neivaalka” i “elfka” miały stanowić zamienniki (w tym pierwszym wypadku określenie od pochodzenia przewinęło się w jednym dialogu i podczas ataku Widzącego). Muszę pomyśleć, co tu nie zagrało.

I tak dalej – wydarzenia zdają się słabo powiązane. To znaczy, zależności przyczynowo-skutkowe są zachowane, ale jakoś się w tym wszystkim gubiłam. Nie potrafię określić precyzyjnie, co się popsuło. Może niektóre rzeczy są dla Ciebie tak oczywiste, że nie widzisz potrzeby ich wyjaśniania (liczba bohaterek na przykład ;-) ). 

Możliwe, że brakuje tu płynności pomiędzy scenami i szerszej charakterystyki bohaterek?

A może pewne zjawisko wyobrażamy sobie tak różnie, że ja się gubię w Twojej wersji. Na przykład scena z odwiedzeniem Kazka – dlaczego córka burmistrza sama otwiera drzwi (i to w koszuli nocnej?!)? Nie ma służby?

A to mi się nie kłóci jakoś. Gdyby po drugiej stronie stał facet, to może wtedy, ale usłyszała przez drzwi kobiecy głos.

Co do służby – Kazek do niedawna zarabiał na tym, że jeździł i walczył na turniejach, prowadząc objazdowe życie, nie musiał być na tyle majętny, by mieć służbę.

Oprócz kilometrów zgrzytnęło mi jeszcze bezrobocie. Nie jestem pewna, czy w średniowieczu używano takiego słowa. 

Współczesny model zarządzania strażą (zwalnianie niepotrzebnych, sprzedawanie ich broni) też wydaje się dziwny, ale tu się nie będę upierać.

Tego będę bronił. ;) Na bezrobocie nie zwróciłem uwagi, bo pada w narracji, a nie dialogu, choć samo słowo chyba warto zastąpić czymś innym.

Władze i mieszkańcy byli przekonani, że zagrożenie bezpowrotnie minęło, nie przypuszczając, że zostanie zastąpione czymś gorszym.

Dlatego ciąg logiczny: pojawia się zagrożenie i trwa przez jakiś czas -> zatrudniamy więcej strażników -> pojawia się Kazek i potwór zostaje zabity -> strażnicy kosztują a jest bezpiecznie -> zwalniamy ich, wydaje się dla mnie sensowny. Mogłoby być współcześnie, gdyby mieli trzymiesięczny okres wypowiedzenia… ;)

 

Twój komentarz jest dla mnie ważny, bo chyba muszę zrobić krok do tyłu przed kolejnymi tekstami.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Co tu dużo mówić, nie podobało mi się. Tekst miał dawać jakieś przesłanie, niestety wydawał się nadmuchany, a nagromadzenie wielokropków nie potęgowało we mnie napięcia. Zakończenie jest bardzo otwarte i tak naprawdę z tekstu nie można wywnioskować, w którą stronę mogłaby iść dalsza fabuła.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka