National Geographic o ludziach
Richard Linklater w 1989 roku poznaje Amy Lehrhaupt, z którą spędza całą noc flirtując, rozmawiając i żegnając się z nią dopiero nad ranem. Żartuje, że nakręci o tym kiedyś film.
Kilka lat później powstaje „Przed wschodem słońca”. Reżyser ma nadzieję, że dziewczyna pojawi się na premierze (do czego nawiąże później w drugiej części trylogii), jednak tak się nie dzieje.
Dopiero w 2010 roku dowiaduje się, że Amy nie miała szans pojawić się na premierze, bo zginęła w wypadku samochodowym trzy miesiące przed rozpoczęciem zdjęć do „Przed wschodem słońca”.
Wydźwięk tej historii jest jeszcze bardziej smutny, gdy zdamy sobie sprawę, że Celine, czyli postać, której pierwowzorem w realnym życiu była Amy, już w pociągu mówi nam o swojej fobii śmierci. O tym, jak boi się podróżować samolotem. I jak ten strach towarzyszy jej każdego dnia…
Życie nie poczekało na sztukę.
(kinofilia.pl)
Tą opowieścią (nieprzypadkowo w przypadku tego reżysera zahaczającą o prawdziwe życie) chciałabym rozpocząć pierwszy z naszych DKFów. Wybrałam ten film, bo Richard Linklater to twórca nietuzinkowy – większość jego autorskich filmów opowiada historie (cytując za Jessem i Celine), które można by nazwać „National Geographic o ludziach”. Zresztą ta inicjująca rozmowa w pociągu doskonale opisuje cały film – Jesse swoim pomysłem na „film dokumentalny w kablówce” streścił „Przed wschodem słońca”. Przez dwadzieścia cztery godziny oglądamy dzień z życia ludzi, tę prozę życia codziennego (a może „poezję życia codziennego”?). Rozmowy, błahostki, przemyślenia mniej lub bardziej banalne.
Linklater tworzy filmy pisane życiem, które są niego nawet tak blisko, że czas rzeczywisty przekłada się w nich na czas filmowy – „Przed wschodem słońca” stanowi wszak pierwszą część trylogii, której kolejne części będą rozgrywały się (i tak też zostaną nagrane) dziewięć lat po poprzednich. Podobnie sprawa wygląda z „Boyhood” – filmem o dorastaniu zwyczajnego chłopaka, a niezwyczajnym o tyle, że kręconym przez dwanaście lat wraz z dojrzewaniem zarówno aktora, jak i granej przez niego postaci. Zupełnie jakby Linklater jeszcze bardziej chciał przybliżyć się do życia i nadać mu dokumentalny ton. Reżyser wskazuje palcami bohaterów – zobaczcie, to tu, między ludźmi, między mną a tobą rozgrywa się historia. To ten pies leżący w słońcu jest ciekawy, te puste krzesła, na których przed chwilą siedzieliśmy i ten jeden moment, który potrafi nas odmienić…
Po tym przydługim wstępie chciałabym otworzyć dyskusję i poznać Wasze zdanie na temat tego filmu. Co uważacie na temat jego formy? Czy zaciekawiła was, czy kompletnie znudziła? Czy czuliście realistyczność tego filmu, zapomnieliście, że oglądamy aktorów i byliście „wewnątrz” tej relacji, czy wręcz przeciwnie – wszystko zdawało się Wam pretensjonalne, sztuczne?
I przede wszystkim (odcinając się od kolejnych części) – myślicie, że Jesse i Celine jeszcze kiedyś się spotkali, czy wszystko skończyło się na tej jednej, magicznej nocy?
Piszcie, dawajcie znać, co sądzicie! : )
"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson