Profil użytkownika


komentarze: 310, w dziale opowiadań: 215, opowiadania: 116

Ostatnie sto komentarzy

Nie wiem, czy w tej wspomnianej powyżej ósemce zostałem ujęty. Bo jak nie, to piszę się na dziewiątego. Ten od “W drodze”, to ja.

 

Niniejszym kłaniam się organizatorom konkursu w Ich mateczniku. Współtwórcom również.

Opis zostanie. Nie ma w nim nic karkołomnego. Jest prosty jak metr drutu w kieszeni.

Heimdall (według "Słownika mitów - Bogowie i herosi, mity i legendy"  Marisy Balmonte Carmony i Margarity Burgueno Gallego) poprawiony. Dzięx.

No, nic się nie dzieje. Ale chwilę wcześniej... Uch!, to się dopiero działo.

Może być. Tylko dwie uwagi:
1. Techniczna. Uszy przekłuł, nie przekuł.
2. Logiczna. Skoro telefony się rozdzwoniły, a na komendę zaczęły napływać rozpaczliwe listy, to z pewnością nie był przejaw zamarcia lasu, a wręcz przeciwnie, chaosu.

Poza tym, jak to humoreska. Może być

Dobre. Jakkolwiek agazgaga zrobiła rysę i na moim odbiorze, bo jeśłi to w istocie Hołodomor, to i reakcje tłumu przycyzniłyby się do opowieści znacznie dłuższej i bogatszej w ten drugi tytułowy element, 'życie' znaczy. Fakt jednak faktem, że szort zmyślny i zaskakujący.

5

Taki urok Miecia, że wciśnie się wszędzie tam, gdzie go być nie powinno. Ot, choćby tutaj. Dzięki rinosowi wiem już jak to było z mieciowymi początkami ;) Co do samego szorta, tak jak ja widzę sens szortów: głównym elementem takiego powinna być puenta. Tutaj niestety, ta puenta, jest zawieszona w próżni. Emocje Stwórcy są niejasne i nie pozwalają jednoznacznie stwierdzić, czy ma im za złe, czy po prostu miał zły dzień.

Tragedii nie ma, ale interpunkcję w dialogarz rzeczywiście mógłbyś poprawić.

 

Samo opowiadanie nie zachwyciło mnie specjalnie. Nawet jakby trochę zbyt ckliwe, jak na mój gust.

Komentarze do szorta Fasolettiego sponsoruje cyfra 5 i literka h ;)

To dobry szort. Podoba mi się neologizm 'Śniegulak'. Byłby może ten szort bardzo dobry, gdyby dopracować zakończenie, bo w takiej formie trudno szukać puenty, a ona właśnie by nadała tej historii mocy. Długie wypowiedzi jako zakończenia szortów nie są wybitnie dopasowane. Ale już krótkie, ostre, zabawne... Bo ja wiem? Po operacji plastycznej przeprowadzonej na gówniarzu, samo " - Po nazwisku to po pysku - powiedział Bałwan." miałoby nawet urok i sznyt. IMO

Sylwien i Panie Cyjanku, polubcie samo 'h' ;P

Dam se spokój z komentarzem. Napisać komentarz do takiego tekstu to jak kazać założyć sobie stare, znoszone trampki do trumny.  ;P

5

No i pamiętajmy, że po wielokropku jednak, jak po każdym (prawie ;P) znaku interpunkcyjnym, następuje pauza.

Tytułowe łaskotki niwelują przewidywalność szorta. Bo sam pomysł na fabułę rzeczywiście stareńki. Ratują go łaskotki i to nawet, rzekłbym, solidnie. Tylko trochę mi te rwane zdania przeszkadzały. Osobiście nie lubię, gdy wielokropek włazi na wielokropek - zwłaszcza w szorcie.

Lubię szorty. Lubię wierzyć, że ze wzajemnością. Ten był odrobinę przegadany, w moim subiektywnym odczuciu. Tak siedzieli sobie chłopaki przy tym piwie i marudzili. Wszystko wiodło do puenty, która - tak mi się zdaje - idealnie zgrała się z tytułem ;P

 

Poniższy fragment, a konkretnie pogrubiony fragment fragmentu, mi nie gra. Już mówię dlaczego. Informować powinien o czymś, co się dzieje tu i teraz, zaś słowo użyte dotyczy zdarzenia rozłożonego w czasie:

 

" Sebastian wstrzymał oddech i kiedy odgłosy zdawały się dobiegać z pobocza ścieżki, wypuścił powietrze ze świstem."

 

Sugestia, którą można olać:  "Sebastian wstrzymał oddech i kiedy zdało mu się, że odgłosy dobiegają z pobocza ścieżki, wypuścił powietrze ze świstem."

@dziko: zto... tero... eee? ;)

 

Przeczytałem szorta już na "Łączce baranka" i uznałem, że trafił (baranek) nim (szortem) w mój ideał humoreski.

Jeśli chodzi o technikalia, opowieści złożone z krótkich zdań prostych przekonują mnie, o ile jest zachowana jakaś konsekwencja, a tu taki lekki bajzel - krótkie zdania na przemian z długimi, złożonymi. Użycie jednych czy drugich ma jakiś cel, spowolnienia czy przyspieszenia akcji. Też użycie podmiotu w zdaniu możnaby poprawić, by nie sugerować czytelnikowi, że to kac zmrużył oczy i łypnął bezmyślnie (przykład z drugiego akapitu).

 

Również nie zrozumiałem przesłania, ale skoro to  groteska, to może nawet nie powinienem? Z drugiej strony nie przepadam za tekstami nierealnymi w sensie onirycznym, groteskowym. Lubię jak fantastyczne fabuły osadzane są na jakichś realnych podstawach, to pozwala mi je zrozumieć. Daję 4 punkty, ale dlatego, bo styl (nie fabuła) jest przystępny i zrozumiały, i nie zmuszał mnie do zatrzymywania się w trakcie lektury.

Ważne że portal funkcjonuje, że teksty zą komentowane, przez tych czy innych użytkowników, te najlepsze nominowane przez Lożę do 'piórek'. Wszystko działa jak należy. Mnie osobiście system opracowany przez a.k.j przekonuje. Nie chciałbym urazić kogokolwiek, ale 'Lożowicze' to nie wykwalifikowani redaktorzy, których komentarz miałby posiadać jakąś szczególniejszą wartość niż inne. To użytkownicy, tyle że z prawem do nominowania do 'piórek'. Komentują i oceniają również inni, więc po co to szukanie dziury w całym.

Ma być mniejsze od strony głównej Szortala ;P

Nie 'powiedzieć', tylko zmusić do posłuszeństwa. To byłby niezły zwrot akcji. Kobieta... Tylko, że wtedy dokoła obozu drałowałby pewnie Szczurołap. I wtedy puenta by miała właściwą wyrazistość. Moim zdaniem to naprawdę dobry pomysł, ifyoucan89 (bez męskiego szowinizmu, choć nie jestem kobietą) ;P

Też niewiele wyniosłem z tej lektury. Jak na tak krótkie opowiadanie finał powinien być zaskakujący, a z przyczyny którą podał Fasoletti, nie zaskoczył. To wręcz wynikało z fabuły. Gatunek zwierzęcia, jeżeli miał być słupkiem milowym, po którym akcja dostanie kopa, też nim nie był. Natomiast nagromadzenie nazw własnych aż się prosi o tekst znacznie obszerniejszy i bogatszy w wątki.

http://www.qfant.pl/index.php?option=com_k2&view=item&id=2739:nowa-fantastyka-03-2011

 

zachęcające :)

Mam nadzieję, że MF nie padł przeze mnie ;D

 

Niestety w konkursie powieściowym nie startowałem. A żałuję.

 

Wybebeszyłem półkę z posiadanymi przeze mnie egzemplarzami NF i jak raz marcowej nie mam :( Jaki tytuł?

 

W prasie:

nr 65/ marzec 2011 Science Fiction Fantasy i Horror - "To już nie jest ten sam las, co niegdyś".

2n 20/21 2011 Magazyn Fantastyczny - "100 000 B.C."

 

W Necie, choćby tu:

http://marekscieszek.bloog.pl

Takie sobie. Finał trochę dla mnie niezrozumiały. Podejrzewam, że jednak nie nastąpiła jakaś tam wymiana dusz, czy co. Najzwyczajniej w świecie pojawił się nowy samiec. A skoro tak, to czemu ten nowy samiec nazywa kobietę 'swą panią', tak samo jak kot?

gwidon2, fajnie że pytasz.  Zawsze by mogła lepiej. Ale nie narzekam. Na razie ;)

Na początek dobrze jest pisać właśnie takie proste historyjki. Na nich można zbudować warsztat. Że to początek drogi pisarskiej, świadczy ogrom błędów: niewłaściwa interpunkcja (znak interpunkcyjny przylega do słowa poprzedniego, od nastęnego oddziela go spacja. Są wyjątki, ale do nich nie należy kropka, przecinek, czy wielokropek) nadmiar zaimków nieokreślonych, tych wszystki "jakiś", "jakaś" - one najczęściej są zbędne, jeżeli chwilę potem następuje opis albo nazwa przedmiotu. No i sam styl, bardzo prościutki, pełen "był", "było".

 

Ale już nic nie mówię, bo można się tu, niestety, natknąć na wrogów przysięgłych komentarzy, w których ktoś ośmiela się wytykać błędy, a nie skupia się na 'misiepodobało'.

;P

No, może niekoniecznie pseudonim, lecz przezwisko z pewnością. Jest znana geneza przezwiska, a i samo przezwisko przypisane jest tej jednej, konkretnej osobie. Duża litera pasi. Jednak. Choć to nie tytuł wojskowy ;P

Wezmę Kata na słowo. Chociaż "Podręczny słownik ortograficzny języka polskiego"  Krystyny Bober i Iwony Kwiecińskiej - Kałuży (ten akurat mam pod ręką) wyraźnie informuje:

 

"Wielką literą piszemy (...) pseudonimy, przydomki, przezwiska ludzi, jedno- lub wielowyrazowe (w wielowyrazowych przyimki pisze się małą literą)."

Kat Huszczki Małej to pseudonim, a samo "Kat" to nie przyimek ;P

Akcja następnego epizodu będzie się odbywała na planie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie"? ;P

 

Tekst jak tekst. Czytałem już i takie.

Pamiętam ten tekścik z FZ. Świetny.

Z autorów, którzy je wydają.

Autor finansuje książkę, nie wydawnictwo. Wadium w całości jest zwracane. Książka finansuje wydawnictwo. Nie mam dostępu do sprzedaży innych autorów ale jak długo może istnieć wydawnictwo, które z trudem sprzedaje trzysta obowiązkowych egzemplarzy?

 

Absolutnie nie próbowałem Cię uczyć.  Odpowiedziałem na pytania.

 

To jest pierwsza recenzja.

 

Jak nikt się nie odezwie w tej sprawie, również z chęcią bym zakończył tę jałową dyskusję. Zbyt łatwo feruje się tu wyroki ;(

beryl, jasne że argumentem przeciw będzie nędzny zasięg książki. Tu mnie akurat nie zaskoczyłeś. Książka nie trafi do takiej ilości rąk, jak ta, której wydawca korzysta z pełnej palety Chociaż, pisząc "nikt" pewnie miałeś na myśli "mało kto" albo "niewielu". To nie to samo znaczy. W przeciwieństwie do mnie nie masz dostępu do danych ze spredaży, więc mogę zaręczyć że "nikt"  przestało pasować jakiś czas temu.  Ewidentnie podnosi ego autora każda jego wydana książka, bez znaczenia, czy za własną czy cudzą kasę. Każda książka, każdego autora. "Brak pokory", wspaniały atut, tylko odrobinę śmieszny w dyskusji ze strony kogoś, kto czerpie ewidentną przyjemność i satysfakcję z możliwości publicznej wypowiedzi. Parafrazując Mortycjana, czym się różni książka od publicznej wypowiedzi? Tym że ma więcej słów?

Czy to nie brak pokory, uważać, że ma się rację, bo tak, i już ;)

 

Suzuki M., nie zajrzałaś na stronę wydawnictwa, prawda? Po co? Przecież swoje wiesz ;) W skrócie, bo nie jestem na etacie Radwana: Wydawnictwo publikuje taką ilość książek, na jaką otrzyma zlecenie. Minimalną ilością jest 300 sztuk. Sprzedaje je za pośrednictwem własnej strony, jak wiele innych, tradycyjnych wydawnictw - mógłbym podać nazwy jeśli sobie życzysz. Dopuszcza innych sprzedających ale autoryzowanych ma jedynie dwóch internetowych sprzedawców. Również autor pośredniczy w sprzedaży, wiem, tego w tradycyjnych wydwnictwach się nie praktykuje: autor może promować, ale nie zajmuje się handlem. Tak nie uchodzi. Fe. Nie sprzedają księgarnie, bo Radwan z dystrybucji wyłączył hurtownie, dzięki czemu cena książek pomniejszona jest o marżę legionów pośredników. Pewnie część winy ponosi nasz system prawny, w którym nie da się opchnąć hurtowych ilości książek poważnym księgarniom bez czyjegoś pośrednictwa, w tym przypadku hurtowni. A i sam rynek księgarski monopoluje empik i robi z nim praktycznie co mu się podoba. Trudno obarczać winą właścicieli Radwana jeśli mają do wyboru użeranie się z pazernym monopolistą (podlinkowałem, abyś mogła sobie poczytać, dlaczego czasami powstają alternatywne i niepopularne metody publikowania). Hurtowe ilości książek idą do księgarni i przy braku zbytu hurtowo wracają do wydawnictw, a te muszą coś z nimi począć. Nie każdy z tradycyjnych literatów jest Pilipiukiem czy Piekarą i nie każdemu schodzi cały nakład. Radwan, by nie paść już na początku swej drogi, postanowił nie tracić - dostaje zamówienie, na koncie pojawia się gotówka, wówczas drukują odpowiednią ilość. Fakt, że istnieje od roku i ma na swoim koncie ileś tam pozycji, świadczy chyba, że jednak interes kwitnie. A niby dzięki czemu miałby kwitnąć, jak nie ze sprzedaży książek?  Tyle jeśli chodzi o dystrybucję.

 

Promocja niczym nie różni się od tej praktykowanej przez inne wydawnictwa. Internet jest dostęny dla wszystkich.

 

Z tym odpowiadaniem na wszystkie propozycje, wycięłaś z kontekstu. Wierzę, że nie z premedytacją. W tym przypadku nie pisałem o książce i Radwanie, ale e booku i wydawnictwie, co zwie się Nowy Świat.

Suzuki M. zadajesz pytania na które możesz uzykać odpowiedź na stronie wydawnictwa. Wystarczy wejść i odszukać. Nawiasem mówiąc słowa nie powiedziałem o promocji, lecz dystrybucji. Książka rozprowadzana jest przez internet. Oczywiście, że to bardzo ogranicza możliwości, ale na to akurat wpływu nie mam. Skoro się uparli, że bez księgarni i hurtowni, to co ja mogę na to poradzić?

Zatem jesteś jednym, z głosów krytycznych, Mortycjan. W kraju, w którym do władzy potrafią dojść psychopaci z PISu i drobne złodziejaszki z PO na dwie osoby przypadają trzy opinie. Muszę się z tym pogodzić. Ty demonizujesz wydawnictwa pobierające wadium od autorów, ja nie widzę w tym niczego niezwykłego. A skoro obaj zgodni jesteśmy, że nie ma to żadnego wpływu na wartość wydanej książki, to właściwie w czym problem? W desperacji piszącego? Nie byłoby Radwanu byłoby inne wydawnictwo. Czy aktem desperacji jest wydanie e-booka albo audiobooka? Fasoletti wydał. Ja dostałem odpowiedź z propozycją. Ten format również nie stanowi najmniejszej konkurencji dla książek tradycyjnych, takich dostępnych w ksiegarniach i w oczach sceptyka mógłby świadczyć o desperacji. W czym problem, pytam, w braku pokory? :shock: Zdaje się, że Suzuki M. rzuciła takim argumentem. Wszystko jest dla ludzi.

To jest ryzyko, Mortycjan, które czasami należy ponieść. Nie jesteś w stanie tego zrozumieć - dla Ciebie słowo Mortycjana jest słowem ostatecznym, dla mnie tylko opinią.

 

Traktuję to jako inwestycję, która, jeśli się nawet nie zwróci w przypadku "Wehrwolfu", to może zaprocentować w przyszłości, choćby innym spojrzeniem na moje propozycje przez wydawców. Zapłaciłem. I co z tego wynika, prócz tego, że zdecydowałem się zaryzykować. Sprawdzić się na polu, na którym do tej pory mnie nie było. Jak napisałem na początku tej przemiłej wymiany zdań, istnieją różne formy publikowania, również takie gdzie samemu trzeba wyłożyć część kasy. Wszystkie mają rację bytu, chyba że prowadzą do naciągnięć - płacisz, ale Ci nie zwracają a produkt nie spełnia Twoich oczekiwań. W tym przypadku tak nie jest. Nie mnie płacą, ale ja płacę, tak, dostrzegłem tę delikatną różnicę, ale nie nastraja mnie ona wrogo do wydawnictwa Radwan i nawet nie chodzi o to, że tę wyłożoną kasę zwracają w całości. Wartości czegoś własnego autorstwa, nie oceniam po współfinansowaniu tego przez autora. To nas różni. Zaś SEDNO pozostaje kwestią dyskusyjną, Twoje zdanie sprawy nie zamyka.

Ryzyko. Albo wkład procentuje, albo nie. W tym przypadku przynajmniej się zwraca, więc nie upychałbym tego do jednego wora z tymi wydawnictwami, które biorą kasę za druk. Zdecydowałem się je podjąć, to ryzyko. Idealnie z pewnością nie jest. Paskudna jest forma dystrybucji, z której wyłączono hurtownie i księgarnie, ale to też ryzyko. Wóz albo przewóz. Na stu Mortycjanów, którzy w życiu by się na to nie zdecydowali, przypada jeden terebka, który patrzy na sprawę od drugiej strony, nie wkładu poniesionego, lecz zysku, który ten wkład może przynieść. MOŻE, choć nie musi, nie wykluczam. Nie zmienię zdania tylko dlatego, że słyszę wokół siebie teraz setkę krytycznych głosów.

Bo podchodzisz do tego zbyt sceptycznie. A to przecież publikacja jest. Nie próbuję się na siłę dowartościowywać, co sugerowane jest od początku tej dyskusji, ale też nie umniejszam wartości efektu swej pracy. Bo niby czemu miałbym umniejszać? Nie mam problemów z pokorą, potrafię też przyjąć krytykę, o ile nie jest to puste krytykanctwo. Publikacja, jest takie słowo - nie to, kto wydał na nią kasę świadczy o jej istnieniu, a numer ISBN. Biblioteka Narodowa ma już na półce egzemplarz mojej książki, ale Wy uznaliście, że waszej bliblioteczki nie jest godna. Luzik. Wasza decyzja. Z uporem dziwnym, którego nie pojmuję, porównujecie pełnoprawne wydawnictwo z jakąś pokątną drukarenką, nawet nie starając się wniknąć w szczegóły. Utrwaliliście w sobie zdanie i żaden argument was od niego nie odciągnie. Radwan istnieje od niespełna roku, publikacji ma na koncie tyle, co kot napłakał. Ale wydaje. A to, co wydaje, to nie pocztówki czy ulotki, ale k s i ą ż k i.

 

Kurde, nie piszę tego, powodowany megalomanią. Nie napędza mnie grafomania. Nie jestem doskonały w tym co robię. Mam dystans do samego siebie. Ale bronienie się z perspektywy kogoś, kto "popełnił coś nienormalnego", czytanie zwrotów "krytyka jego postępowania" czy "nie jestem w stanie zrozumieć Twojej logiki" bo współfinansowałem produkt, jest właśnie nienormalne. Obie strony wyniosły z tego korzyść - jedna firmuje produkt swoim nazwiskiem, druga znakiem. Bez żadnej ze stron produkt by nie powstał. Tymczasem tutaj ocenia się nie produkt ale jego prawo do istnienia i to dopiero jest nienormalne.

Nie tylko.

 

Zastanawiać się i doskonalić można w nieskończoność i w efekcie nigdy się nie zdecydować,wychodząc z założenia, że wciąż nie jest się dość dobrym. Nie dowiem się, czy te dwie powieści, z którymi Stephen King startował do wydawnictw na początku swej drogi, i które mu odrzucono, rzeczywiście były takie kiepskie. Wiem, gówniany przykład, bo żadnej ze swoich książek nie musiał wydawać własnym sumptem, ale gdyby się przejął licznymi odmowami i przestał wysyłać i, nie daj Panie, pisać, to pewnie by zrobił zawrotną karierę belfra ;)

One są jedynie miłym dodatkiem. Tak, owszem, fajnie kiedy są. Nie wypieram się. Ale do tego dodałbym jednak piąty, najważniejszy, element: urzeczywistnienie pragnień, nadanie im realnego kształtu. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie sam cel, a środki które uświęcił, są przedmiotem tej dyskusji. Ale to wciąż kwestia bardzo, ale to bardzo dyskusyjna i ten kategoryczny ton, jaki przyjmują niektórzy dyskutanci bardzo mi nieodpowiada.

1) Ktoś postanawia zostać posłem. 2) Ktoś wydaje kupę forsy na plakaty i kiełbasę wyborczą. 3) Plakaty i kiełbasa odnoszą zamierzony skutek. Ktoś zostaje posłem i jest szczęśliwy.

 

1.) Ktoś inny uznaje, że trollowanie we własnej, starej piaskownicy to zdecydowanie za mało jak na nowe czasy. 2.) Ktoś kupuje komputer, płaci abonament za Internet. 3) Grono znajomych 'kogoś innego' gwałtownie rośnie. Szersza publiczność cieszy go więc jest szczęśliwy.

 

To nie jest argument na wyjątkowość decyzji terebki. To ścieżka motywacji, po której stąpają miliony, choć cel dla każdego może być nieco inny. Jak kogoś rajcuje, że jego twarz pokazywana jest w telewizji, a słowa słuchane są jednym uchem to pcha się na Wiejską. Tysiąc odda głos, dziesięć tysięcy nazwie złodziejem. Nie dlatego, że nim jest, ale dlatego, że każdy ma własne zdanie na temat rzeczy dziwnych, niekoniecznie zgodne ze stanem faktycznym.

Bo strasznie generalizujesz, Suzuki M., nie potrafiąc, a może nie chcąc każdemu przypadkowi przyjrzeć się z osobna :) I może stąd właśnie wypływają te Twoje negatywne emocje:

 

nic nie wkurza mnie tak, jak brak pokory i wygórowane zdanie na temat swojej osoby i swoich umiejętności. Przekonaj mnie, powiedz mi, co zyskałeś na tym wydaniu? 

O jakim mówisz zysku? Nawet nie śmiem posądzać Cię, że o finansowym. Spełniłem marzenia, które są tak stare, że od prawie pięciu lat mają już dowód osobisty. Jesteś w stanie zaakceptować, że tak jak są ludzie, którzy marzą o zostaniu baletnicą światowego formatu, tak są i tacy którzy chcą pisać i być czytanymi poza kręgiem rodziny i znajomych. Błagam jedynie, nie mów więcej o talencie, bo, raz, nie pamiętam, czy byłaś jedną z tych osób które przyznały w tym wątku, że nie nie czytały moich 'wypocin', dwa, nie przekonasz mnie, że pragnienie publikacji tak silne, że człowiek jest w stanie sam za nią zapłacić, generalnie charakteryzuje brak pokory, wygórowane mniemania, i ogólnie szczyt desperacji.

 

Aha, i jak tylko Eragon zmienił wydawcę, z miejsca przeistoczył się z grafomańskich popłuczyn w dzieło światowej litratury ;P

A czy ja powiedziałem, że Cię nie pozdrawiam, beryl :)

 

"Walenie na każdy konkurs" nie był atakiem z prostej przyczyny, a właściwie dwóch przyczyn: Po pierwsze nie twierdzę, że udział w konkursach jest aktem desperacji, tak jak nie uważam, że i publikacja w wydawnictwie typu Radwan nią jest. Sam biorę udział w konkursach więc dziwne by było, gdybym krytykował tych, którzy czynią tak samo. Po wtóre, było to pytanie, nie opinia, będące jedynie próbą skalibrowania merytorycznego znaczenia samego określenia 'desperacja'. Co nią jest? A co nią nie jest? I czy w ogóle istnieje czyn, chęć, decyzja, która nie nosiłaby w sobie pierwiastka desperacji. Czy ktoś, kto zarzuca desperację innym, nie usiłuje w desperacki sposób przekonywać do swych poglądów?

Potrzeba wyjątkowej arogancji by poddawać kogoś publicznemu piętnowaniu wyłącznie na podstawie  własnych przekonań

Nie jestem w stanie ocenić tego jaką jesteś baletnicą. Zakładając, że udzielałabyś się w wiejskim zespole pieśni i tańca, to wciąż za mało by poddać ocenie Twe zdolności, czy w kategoryczny sposób je zakwestionować.

Trochę dziwnie mi się część powyższych komentarzy czytało. Niby nie personalnie o terebce, ale 'desperat' wyskakiwał niemal w co drugim zdaniu. Trudno mi przekonywać Mortycjana, że się myli - jest tak pewny swego, że niedługo zacznie spisywać własną ewangelię.  Moje pobudki znane są tylko mnie, przed nikim się z nich nie spowiadałem. Tak jak i z drogi, jaką przeszedł zbiór moich opowiadań, zanim trafił do Radwana. Odpowiedziałem jedynie na pytanie autora wątku. Desperacją by było, gdybym przez dziesięć lat dobijał się do stu innych 'poważnych' wydawnictw i od każdego dostawał czarną polewkę. I gdybym po dziesięciu latach uklęknął, że użyję metafory, przed najbrzydszą i najpopularniejszą dziewką w promieniu stu mil, która da każdemu, kto wyłoży własną kasę - księciu ale i parobkowi. Tylko, czy rzeczywiście tak było? I w czym, proszę mi powiedzieć, nie ma desperacji? W uderzaniu do tych 'poważnych' wydawnictw i gryzieniu pazurów w oczekiwaniu na odpowiedź? W odpowiadaniu na każdy konkurs literacki, jaki ktoś powiesi w Sieci? W zasypywaniu miejsc takich, jak to, dziesiątkami tekstów, częstokroć o bardzo marnej kondycji? Sama obecność w takich własnie miejscach, jak to, i udzielanie się na nich? Trochę zbyt kategoryczne i generalnie zbyt generalizujące są te Wasze oceny moich decyzji. A już określenie 'krytyka jego postępowania', które padło również, jest zdecydowanie nie na miejscu. To już bezczelne sugerowanie, że rzeczywiście postąpiłem niewłaściwie. A przecież to jedynie czyjeś zdanie, niekoniecznie autorytetu, z którym można się zgodzić, albo nie.

Mortycjan pisze z perspektywy doświadczenia w temacie i niekwestionowanego autorytetu. Miło poczytać. Człowiek może się dowartościować przebywając, choćby wirtualnie, w samej Jego obecności. Kaucja zostaje zwrócona, jak to kaucja. Są różne sposoby publikacji, jeden nie gorszy od drugiego. Można się łudzić, że wystarczy wysłać do 'porządnego' wydawnictwa a to łyknie i w rękę pocałuje. Oczywiście się nie wyśle, bo wtedy słupek własnej wartości jeszcze nie daj Zeusie poleci na łeb. Zdecydowanie łatwiej komentować, stojąc z boku, robiąc za podwórkową wyrocznię i napawając się własnym głosem.

Owszem, Suzuki M., trzeba wpłacić wadium. Ale niech Cię to nie nastraja pesymistycznie do tego wydawnictwa. Książka is książka ;) Papier nie pachnie inaczej, kartki nie rozlatują się w dłoni, a ISBN nie znika po tygodniu. Tekst przeszedł profesjonalną redakcję, korektę oraz skład. A efekt pracy grafika wywołał we mnie szczery zachwyt. Prawdziwy kłopot to bardzo ograniczona dystrybucja, ale za dużo by o tym mówić. Każdy zaciekawiony niech zajrzy sobie na stronę wydawnictwa:

 

www.radwan.pl

 

Urban Horn, wciąż zbyt wcześnie by o tym mówić. W kwietniu do promocji przyłączy się SFFiH, wtedy będzie można coś powiedzieć o efektach.

W temacie, to ostatnio się trochę posypało drukowanymi literkami:

 

* W ostatnim [ :( ] numerze Magazynu Fantastycznego opowiadanie "100 000 B.C."

* W najnowszym, marcowym numerze SFFiH szort pt. "To już nie jest ten sam las, co niegdyś"

* I zbiór opowiadań  "Wehrwolf" - wydawnictwo Radwan

Mam tę książkę pod ręką, bo jestem w trakcie jej czytania. Gdyby "powieść" zastąpić "zbiorem opowiadań", nie upchałoby się w jednej linijce.

Oczywiście, że czujesz się poszkodowany. Przecież dla Ciebie kwintesencją indywidualności jest negowanie zachowań grupowych. Net jest stworzony z grup, a ty każdej, którą odwiedzisz, chlapiesz gównem po ścianach i wmawiasz, że to normalne bo jesteś taki wyjątkowy, inny. Nie jesteś indywidualnością. Jesteś internetowym cudakiem. Kiedy i stąd cię wykopią, być może wreszcie to zrozumiesz.

Luzik. Autor jest strasznie przeczulony na swoim punkcie. Osobiście podchodzi mi Jego styl, tak ten lżejszy, jakubowy, jak i ambitniejszy. Jednak to Jego użalanie się nad sobą na forach i w publicystyce, dawno mnie przekonało, że albo się z tym pogodzę, albo zbyt mocno wezmę sobie do serca i nie daj Jakubie, wypaczy to moje spojrzenie na pilipiukową część literacką. Sam Autor twierdzi, żę "Wampir... " to zbiór opowiadań i rzeczywiście, każde fabułę ma własną, a jednak wiele tropów prowadzi do powieści, a wydawca rzeczywiście zasłużył na solidny kop w dup za hasło na górze okładki, ewidentnie sprzeczne ze zdaniem samego Autora. Tak więc, spoko ;)

W sumie, baazyl, mOffis, MoFFis, Mo... i tak dalej, sam się o to prosiłeś. A fakt, że to już jest któreś z kolei forum, na którym twoje cokolwiek dziwne sachowanie zaczyna być wytykane palcami, pewnie i świadczy jakoś nie-teges, ale na pewno nie o tych forach. Na FF nadal krążą o Tobie anegdoty i podawane są z oczu do oczu linki z Twoimi kolejnymi cudacznymi podrygami. Jeśli chciałeś zostać gwiazdą Internetu, myślę że Ci się udało.

mkmorgoth, marudzisz.

 

Wymieniłeś oczywiste błędy, które są elementem czyjejś wypowiedzi, a ta, dokładnie tak samo jak w przypadku dialogów rządzi się innymi prawami, niż element narracyjny. Autor z opowiadania oraz narrator to ta sama osoba, ale inaczej prowadzi narrację a inaczej buduje sw "Dziełło". Jedyne, do czego móglbym się przyczepić i pomarudzić to monotonia narracji. Absolutnie nie miałbym nic przeciwko większemu zagęszczeniu imiesłowów.

 

Ot, choćby ten akapit:

Zerwałem się z łóżka, zbiegłem schodkami, omal nie (ŁAMIĄC) obu nóg, wyrżnąłem na środku holu, zebrałem się i w końcu wybiegłem przez frontowe drzwi w duchotę sierpniowego poranka. Na ulicy okręciłem się na pięcie i ruszyłem z powrotem do domu, żeby się ubrać. 
Kilka obłąkańczych chwil później stałem otoczony regałami sklepu papierniczego i marudziłem, a sprzedawca, garbaty dziadziuś w okularach na złotym łańcuszku, dreptał wokół mnie i robił wszystko, żeby mi pomóc.

Kupa tekstu i tylko jeden rzucający się w oczy imiesłów, łamiący monotonię.

Nie powiem, milusie ^^ Inaczej niż u Kolegi piętro wyżej, to co kursywą podobało mi się najbardziej. Ale całość i tak nie rozbawiła mnie aż tak, jakbym tego oczekiwał po tekście kosmikomicznym.

Rigante, to czy ja sobie usiądę i będę patrzył przez dwadzieścia minut w jeden punkt nie oznacza jeszcze, że w mojej głowie nie będzie się kłębiło milion myśli, a temu, kto stoi obok z książką pod pachą jajco (za przeproszeniem naszego didżeja) do tego. Jeżeli będę sobie chciał pogadać w trakcie jazdy z kimś obok o dupie Maryni, dokładnie tyle samo do tego wspomnianemu bidokowi, co to nie może sobie usiąść i poczytać. Jak tak bardzo mu się chce czytać, a brak wolnego fotela, niech usiądzie na podłodze. A może kierowca ma mu ustąpić miejsca?

Tamta klasyfikacja jest obrzydliwie tendencyjna: rzeczywiście według niej czytający to absolutna elita umysłowa, reszta zapełniajaca pojazd to nikt przez duże 'N'.

To nie jest pierwsze miejsce, w którym ktos zamieszcza ten "apel". Jeśli to żart, jego miejscem są działy przeznaczone dla żartów na różnorakich forach, nie osobne wątki. Bo wtedy mam prawo sądzić, że to jednak serio.

I jeszcze jedno. Klasyfikacja, której poddano podróżnych w pierwszym poście, to już nawet nie bezczelność, lecz zwykłe chamstwo. Osobę, która jej dokonała, trudno uznać za członka "elity".

Zdarzy mi się czytać w środkach komunikacji, ale wyłącznie pod warunkiem, że znajdę sobie wolne miejsce. Jeśli pojawi się osoba, której ze względu na wiek, czy stan zdrowia trzeba wypada ustąpić, natychmiast zamykam książkę. Czułbym się nie komfortowo, zmuszając kogoś do ustąpienia mi miejsca tylko dlatego, że mam kaprys sobie poczytać.

 

Jednakową porcje sensu i przyzwoitości niosłaby akcja: "Chcę się zdrzemnąć. Ustąp mi miejsca!"

Prawdę mówiąc, niespecjalnie przemówiła do mnie ta inicjatywa. Wymuszanie tego jakimiś głupawymi akcjami to już łagodniejsza forma terroryzmu. Osobie starszej ustąpię. Ustąpię osobie chorej. Kobiecie ustąpię. I nie potrzeba mnie będzie do tego zachęcać. Ale komuś z książką w garści ustąpię jeśli będę chciał. Różnej maści naklejki, plakaty czy napisy na szybach, wiodą do ostracyzmu, a to już bezczelność. Żeby nie uzyć dosadniejszego określenia.

Tego właśnie to opowiadanie potrzebuje: rozwinięcia. W tej formie nie do końca jest zrozumiałe. Nie powiem, ze względu na styl czytało się z przyjemnością, ale fabularnie mocno okrojone. Nie dostrzegłem powiązań pomiędzy epizodami.

Proponowałbym w szczytnym dziele promocji tej strony i ich użytkowników, rzucić okiem na tych Autorów, których współczynnik ilości wrzuconych opowiadań do tych nagrodzonych piórkiem jest najwyższy. Są tu Autorzy, którzy mają 100-procentową skuteczność (vide tregard).

Nie wiem, w jaki sposób mogą ze sobą współbrzmieć oba wydarzenia, czy jednego nie trzeba by nadmiernie opóźnić, czy może drugiego przyspieszyć. Widziałbym jednak zwycięską powieść z konkursu literackiego jako dodatek do tego właśnie numeru, zaś zwycieską grafikę z konkursu graficznego na okładce tegoż.

Tak myślałem. Ale się wstydziłem powiedzieć.

 

Pytający, macie trudności z dostępem do Regulaminu Konkursu? Czego tam nie wyszczególniono, to pozostawiono ocenie konkursowiczów. Tak to widzę. Odstępy. Czcionka. Przypisy. Obrazki. Słodki Jeeeeeeezu... Piszcie prace konkursowe, nie setki powtarzających się pytań o rzeczy, których znaczenie dla Organizatora przedstawia się ich brakiem w Regulaminie.

Evvek, odpowiedź narzuca się sama - jeżeli jakiemukolwiek organizatorowi konkursu przyjdzie na myśl liczyć znaki bez spacji, to i teksty bez spacji dostanie. Sam je sobie powkleja, jak taki mądry ;)

Prócz jednego orta:  Chmmm...  tekst jest napisany poprawną polszczyzną. Widać natomiast wyraźnie, że u podstaw jego kreacji stoi wolna chwila, z którą należało uczynić coś produktywnego.  Produkt jest niepełny fabularnie. Nie chcę się wymądrzać, ale pozostawił mnie w lekkim niedosycie.

Rechot, bo tak zwał się troll biegał najwyraźniej ścieżkami przez ludzi wytyczonymi - konstrukcja zdania. Według zaproponownanej przez Autora związek zachodzi pomiędzy wyboldowanymi. Jeśli dobrze zrozumiałem kontekst, miał zajść pomiędzy "najwyraźniej" a "ludzi".

"Rechot, bo tak zwał się troll, biegał ścieżkami najwyraźniej wytyczonymi przez ludzi."

 

Ale rozumiem, w czym tkwi problem. Autorowi wydaje się, że wystarczy zamieszać w konstrukcj, by uzyskać styl opowieści fantastyczno-średniowiecznej. Błąd.

Fabuła mnie nie zachwyciła, tym bardziej, że przekaz był lichy. Opowiadanie pełne jest skrótów myślowych, wynikłych z autorskiego chciejstwa.

 

Dałbym 3, ale nie zapunktuję.

Cóż począć. Gdzie dwóch czytelników tam trzy różne gusta ;)

Nowa Fantastyka