Profil użytkownika


komentarze: 311, w dziale opowiadań: 302, opowiadania: 79

Ostatnie sto komentarzy

Otwieram oczy, czując ostry ból w skroniach. Jedna myśli dudni mi w głowie. Jestem tylko androidem.

Moim zdaniem tak jest czytelniej.

Otwieram oczy, czując ostry ból w skroniach. Jedna myśli dudni mi w głowie: jestem tylko androidem.

 

Niezgrabnie wstaję, stękając.

Lubujesz się w takich zdaniach, ale według mnie one nie brzmią dobrze, są nienaturalne. Myślę, że efekt dezorientacji i oszołomienia można zbudować nieco inaczej, nieznacznie rozbudowując te krótkie zdania, do tego dodając zdania składające się z odpowiednio dobranego pojedynczego słowa. Ułożyłbym też inaczej akapity, by spotęgować ten efekt. No ale to tylko taka moja stylistyczna uwaga, możesz ją zignorować.

 

Dziwna sprawa. Ból w skroniach natychmiastowo znika, gdy się prostuję.

Te dwa zdania bym połączył, ponieważ są ze sobą logicznie związane.

 

Obróciwszy się, dostrzegam płonące wzgórza i wznoszące się z nich kłęby czarnego dymu.

Płonące wzgórza? Bohaterka dosłownie zobaczyła płonące wzgórza, czy to jakaś poetycka przenośnia?

Myśl nieznośnie powraca, gdy znów stoję pośród pobojowiska, jakim jest ten apartament.

Trochę koślawe to zdanie.

 

Zobaczywszy mnie, mężczyzna wytrzeszcza oczy, czyniąc je naprawdę ogromnymi i rozdziawia usta.

Jak wyglądają naprawdę ogromne wytrzeszczone oczy? Wiem, że to szczegół, ale ja to sobie wyobraziłem i w mojej wyobraźni wszyło to dość komicznie.

 

Odtrącam te pytania, jako że prowadzą one tylko do ogłupiającego braku zrozumienia.

Masz trochę takich nienaturalnych zdań. To subiektywne odczucie, ale nie wyobrażam sobie, by ktoś tak powiedział albo pomyślał. No, chyba że android. ;)

 

Wysiadam z windy i wychodzę przez drzwi wejściowe.

To źle brzmi, proponuję po prostu: wychodzę na zewnątrz.

 

Kaszlę, będąc przed budynkiem, gdyż wiatr zmienił kierunek i przyniósł ze sobą dym, popiół i inne śmierdzące paskudztwa pożaru.

Znaczy z tych palących się wzgórz, które bohaterka dojrzała, zerkając za siebie?

 

Niedaleko śmietnika dwie mewy skubią leżącą na ziemi czarną plątaninę.

– Au! – krzyczy plątanina, a ja się wzdrygam. – Zostawcie mnie! Jestem niejadalny!

Scena z głową androida ma wydźwięk komiksowo-groteskowy i nie pasuje do budowanego wcześniej nastroju. Do tego dialog jest dość drętwy.

 

No niestety, od kiedy prysnął budowany w pierwszej scenie nastrój tajemniczej, wręcz apokaliptycznej tragedii, straciłem zainteresowanie opowieścią.

Zakończenie jest słabe. Wybacz, że tak bez ogródek, ale ja inaczej nie umiem. Tak mogłaby się skończyć powieść albo dłuższe opowiadanie, gdzie zażyłość z bohaterem byłaby o wiele większa. Znalibyśmy jego losy, wiedzielibyśmy, co przeszedł i rozumielibyśmy, że liczy się dla niego obecnie przeżywana chwila. A w takim króciaku, gdzie głównym pytaniem jest tożsamość bohaterki, zakończenie wydaje się od czapy.

A ja zostaję z masą pytań:

Co z tymi płonącymi wzgórzami? Dlaczego przy chodniku leżał łeb androida? Czemu ludzie bali się bohaterki? Dlaczego konduktor pytał o bilet, a potem uciekł? Czy miała miejsce jakaś zagłada androidów?

Podpisuję się wszystkimi kończynami pod słowami Silvii.

Opowiadanie przeczytałem bez przykrości. Jeśli miała to być wprawka, to wyszła przyzwoicie.

Forum NF jest skarbnicą wiedzy na temat reakcji czytelników.

Tak, to chyba największa wartość portalu.

 

Umysł odbiera jako logiczne to, co jest długo zakorzenione w jego kulturze. Wydaje mi się, że naukowo opisuje to pojęcie “memu kulturowego”, ale oczywiście nie chodzi o takie “memy” w postaci śmiesznych obrazków ;D Nie jestem kulturoznawcą, więc pewnie ktoś to skoryguje.

Myślę, że dobrym słowem będzie archetyp.

 

Kłopot zaczyna się, gdy wprowadzasz coś nowego. Wtedy umysły poszukiwaczy struktury zaczynają pracować na zwiększonych obrotach, doszukując się problemów w Twoim dziełku. Jak, co i dlaczego nie mogłoby w ten czy inny sposób funkcjonować.

No i albo znajdują coś nowego, a dzieło przechodzi do historii, albo nie i trafia na jej śmietnik.

 

Liluś był dlatego tak dobrze przyjęty, bo miłośnicy struktury nie mieli zbyt wiele do “rozszarpania”. Wydał im się spójny, a że dodatkowo niósł ponadczasowe przesłania – spodobał się też miłośnikom emocji. Masz więc szeroką grupę akceptacji, historia była napisana porządnie, więc posypały się zachwyty.

To chyba prawda.

Czytałem ostatnio Liluś w portalowej antologii, szukając literówek, i byłem doprawdy zdumiony tym, jak chaos, który jest typowy dla mojej pisaniny, naturalnie ułożył się w spójną i zrozumiałą całość – rzecz jasna zrobiłem to nieświadomie. Pamiętajmy też, że Liluś jest retellingiem głęboko zakorzenionej w kulturze historii i to bardzo opowiadaniu pomaga, daje pewien grunt, po którym czytelnik może stąpać. Zresztą sam o tym wspomniałeś.

A od tego opowiadana czytelnik się odbija, nie rozumie go, nie ma punktu zaczepienia.

 

To, że jest to przenośnia albo że w założeniu pisarskim należało się skupić przede wszystkim na ładunku emocjonalnym – przemówi jedynie do wąskiej grupy osób, dla której utwór może być szkicowy i nielogiczny, jeśli pod drugim dnem są ciekawe treści EMOCJONALNE czy intelektualne.

Nie przedstawiałem sobie tego tak jasno, ale po prostu miałem nadzieję, że warstwa emocjonalna i symboliczna w połączeniu z formą (rytm, te potrójne przymiotniki, klamra) wytworzy po przeczytaniu jakiś efekt estetyczny, że czytelnik poczuje to tragikomiczne, absurdalne Nic, do którego trafił bohater. I że to będzie Coś. Ale pośród wielu błędów popełniłem jeden kluczowy, bo chyba nikt, oprócz mnie, nie utożsamił się z bohaterem.

 

Ludzie w lwiej części nie będą się zastanawiać co za tym stoi, jeśli zachowanie bohatera jest niezrozumiałe, świat niespójny a fizyka i ciągi przyczynowo-skutkowe nie będą działać jak należy.

Tak, wiem, że przedobrzyłem, ale i tak dalej nie wiem, jakbym miał to napisać inaczej. ;)

 

Prostą receptą na sukces w fantastyce jest tworzenie światów spójnych, logicznych i konsekwentnych, a jeśli posiadają bonus w postaci ciekawego przesłania – mogą liczyć na dodatkowe punkty u wszystkich. 

Pytanie, czy autor ma ochotę takie światy tworzyć… ;)

No tak, widzisz, ja raczej ze swoimi tekstami nie wyjdę poza Internet, bo piszę je przede wszystkim dla siebie. Choć czasem ich nienawidzę, bo ja się namęczyłem i chciałbym, żeby ludzie to doceniali. Ale jak mi przejdzie i na spokojnie przeczytam, to odnajduję w moich tekstach jakąś ukrytą cząstkę siebie, coś, czego na co dzień nie widzę. I raczej nie będę pisał tekstów dla ludzi, bo nie mam ani wiedzy, ani umiejętności, ani chęci, żeby tworzyć piękne, spójne, fantastyczne światy.

Ludzie czytają to, co ich porusza, co do nich trafia, na przykład taka Blanka Lipińska trafia do masy kobiet, które od młodości oglądają pornole, to są miliony ludzi, którzy językowe wzorce estetyczne czerpią z smsów, fejsa i komci na youtube’ie albo instagramie. Ci ludzie nie są w stanie przeczytać Wojny i Pokoju, ba, nawet z Małym Księciem mogą mieć problem. A najlepsze jest to, że ja wcale nie czuję się od nich lepszy, bo współczesny świat, nastawiony na szybki bodziec, na natychmiastowy wypust dopaminy, nieubłaganie mnie przerabia, tak, że czuję się zdecydowanie innym człowiekiem niż dziesięć lat temu.

Niestety, literatura spadła do czegoś w rodzaju sztuki pomocniczej dla filmu albo gier komputerowych. Oczywiście ludzie będą dalej pisać, bo to dość prosty sposób na wyrażenie siebie, prościej napisać książkę niż stworzyć grę albo nakręcić film. No ale czy prościej stworzyć dobrą książkę niż dobry film? Tu już można polemizować. Ja nie potrafię. Na samą myśl, że miałbym napisać książkę, robi mi się słabo. Ludzie będą też czytać, przynajmniej niektórzy, bo nic nie zastąpi czytania, czytając, uczymy się myśleć, a oglądając, słuchając czy grając, jedynie chłoniemy informacje. Dlatego literatura raczej przetrwa, tylko że na drodze do wymagającego czytelnika będzie ostra selekcja.

A ja będę pisać po swojemu i czasem coś mi wyjdzie i może jakiś mój tekst trafi jeszcze do internetowej antologii. Byłoby fajnie.

 

Twoja teoria jest bardzo przenikliwa i choć intuicyjnie chyba każdy w miarę inteligenty twórca podskórnie to czuje, niekoniecznie potrafi ubrać to w słowa. Jednak ja nie do końca się z tym zgadzam, myślę, że istnieją ludzie genialni, genialni twórcy, którzy po prostu piszą tak, że szczena opada. I nie myślą o tym wszystkim, sami nie do końca zdają sobie sprawę, jak to robią. Dlatego często nie trzymają równego poziomu.

Oczywiście. Myślę, że jednym z głównych ludzkich motywatorów do działania – rzecz jasna poza biologicznymi – jest próba ucieczki przed Nicością. Religia jest taką próbą. Chrześcijaństwo zdobyło ogromną popularność, bo umożliwiało taką ucieczkę. I ta emocja, znaczy poczucie sensu, była główną siłą chrześcijaństwa. No a czym jest kultura? Czy aby nie tworzeniem “czegoś” z “niczego”? Czy dobre opowiadania, to nie są takie, po przeczytaniu których czujemy, że to wszystko ma jakiś sens? Że jest po coś?

Dlatego Liluś to było dobre opowiadanie, a to jest opowiadanie słabe, widocznie nawet nie biblioteczne, bo niczego ludziom nie daje, poza przypominaniem tego, o czym starają się nie myśleć. Spontaniczna opowieść o Niczym jest moją porażką. Nie wyszło mi to, co chciałem zrobić i wyjść nie mogło. Teraz, po miesiącu od napisania, wręcz bawi mnie moja naiwność. Bo co ja tu chciałem osiągnąć? Chciałem zamknąć w 17 k znaków tę bezradność, którą czuję, gdy szarpię się z życiem i gdy raczej mi nie wychodzi. Tę emocję, która sprawia, że raz chce mi się śmiać, raz płakać, a często jedno i drugie na raz. Zamknąć i dać ludziom, żeby się zachwycali. Bo po to jest sztuka, żeby się nią zachwycać. Czuć piękno, harmonię, sens. A wszystko poza tym niech znika w mrokach poczekalni, niech spada do Niebytu, bo tam tego miejsce.

 

Nie wiem, jaka jest rzeczywistość. Nie wiem, czy wszystko mi się wydaje – bo kolory, dźwięki, smaki, itp. z pewnością mi się wydają – czy może tylko część. Ale wiem, że istnieję, a to z pewnością coś. Tylko że to coś jest otoczone przez Nicość, z Nicości się wyłoniłem i do Nicości wrócę i nic tego nie powstrzyma. Czymś jest moje życie i ono – choć bezsensowne, bo skończy w Nicości – ma jakąś wartość. I dlatego podziwiam ludzi, którzy się szarpią. Za to, że im się chce, że robią robią coś, by było lepiej, chociażby żebyśmy mniej cierpieli, choć w perspektywie kosmicznej to przecież bez sensu

Nie wiem, jak będzie ze Wszechświatem, bo może jest wieczny, na przykład cykliczny, ale my wrócimy skąd przyszliśmy. A to wszystko, znaczy nasze życie, ma sens tylko, jeśli wierzymy, że ma. Ja czasem wierzę, że moje życie ma sens, ale gdy usiadłem do pisania tego tekstu, nie wierzyłem, co w zestawieniu z codzienną szarpaniną, której nie sposób uniknąć, zaowocowało takim twórczym wykwitem.

 

Dziękuję za komentarz i za to, że doceniłeś tę próbę, choć była skazana na porażkę.

Mądra była to bajka, mówiąca o tym, że nieważne jakie człowiek dźwięki wydaje i z którego otworu pochodzą, bo liczy się tylko siła, co porusza serca i umysły ludzkie. Nieco bym tylko środek przerobił, gdyż powaga, z jaką król August Lukrecjusz (czy aby przypadkiem król nazywa się identycznie jak słynny rzymski poeta?) przygotowywał się do pojedynku kłóciła się z samym jego przebiegiem, przez co końcówka nieco gwałtowna mi się wydała. Ale nie ma co kręcić nosem, jeno czym prędzej doklikać bibliotekę, by owa ponadczasowa mądrość nie przepadła w mrokach poczekalni.

Cześć, Robet.

Przeczytałem początek, który, niestety, w żadne sposób mnie nie wciągnął. Przejrzałem też komentarze i cóż, po Twoim wyznaniu jakoś trudno mi znaleźć motywację, by zmusić się do czytania. Mam też nadzieję, że – oczywiście, jak dopijesz browara :) – poprawisz wskazane przez krara błędy i niedociągnięcia.

Pozdrawiam.

Ja też nie wiem, Radku, czy tak ma prawo być, trzeba by zapytać kogoś kompetentnego. Ale te pierwsze dwa zdania fajnie wprowadzają do rytmu opowieści. Choć nie wykluczam, że tylko mnie we własnej głowie.

Myślę, że fantastyka jest, i to podwójna. Pierwsza, to bohater, który wie, że jest narratorem opowieści, czyli postacią fantastyczną, a druga to Nicość, którą bohater widzi. No ale sam widzisz, jaka to fantastyka i jak łatwo ją obalić, dlatego nie będę się o nią kłócić.

Szkoda, że jedynie Ci smutno, na przykład Misiowi było wesoło, tylko że zbyt słabo. I weź tu dogódź czytelnikowi… Dlatego nawet się nie staram.

Ale dzięki, że przeczytałeś i napisałeś, co myślisz. Cieszy mnie, że miałeś z tekstem jakiś problem, bo mógłbyś jedynie wzruszyć ramionami, co również bym zrozumiał.

 Chłopczyk przewraca kolejną stronę. Teraz widzi piękną karocę, z wypiekami na twarzy przebiega wzrokiem tekst. Czy księżniczka przeżyje, czy zła wiedźma jej nie zabije? Och, to młody książę na koniu przyjeżdża.

Delikatne przerobiłbym pierwszy akapit.

Propozycja:

Chłopczyk przewraca kolejną stronę i z wypiekami na twarzy przebiega wzrokiem tekst. Widzi piękną karocę. Martwi się o los księżniczki – czy zła wiedźma jej nie zabije? Och, to młody książę przejeżdża na koniu.

 

Uzasadnienie propozycji:

Po pierwsze zmieniłem kolejność zdań. Zauważ, że piszesz o chłopczyki i o książce, potem o karocy, która w domyśle opisana jest w tej książce, no i znowu wracamy do chłopczyka i książki, po czym znów do treści i wyobraźni chłopca. Może być tak, że już na samym początku czytelnik – podobnie jak ja – dostanie lekkiego kręćka, a to chyba nie był Twój cel.

Do tego wykreśliłem “teraz”, no bo to jasne, że teraz. Znaczy, ja się domyślam, że on wcześniej coś widział i teraz ma kolejny obraz, ale czy to jest konieczne? Moim zdaniem nie. I lekko zmodyfikowałem treść, żeby zlikwidować rym.

 

Akcja dotarła do punktu kulminacyjnego.

Chyba dociera, bo piszesz w czasie teraźniejszym.

Książę, bohater, już prawie ratuje księżniczkę, lecz oto naciera wiedźma straszna, rzuca zaklęcie.

Tylko że teraz masz okropnie brzmiący rym: dociera-naciera; coś z tym trzeba zrobić. I czy świadomie stylizujesz tekst?

 

Nie zadziałało, miłość silniejsza od złej magii. Dobro zwyciężyło!

Mieszasz czasy. I można to uzasadnić myślami chłopca, ale – moim zdaniem – wprowadza to chaos.

Nie działa, miłość jest silniejsza od złej magii. Dobro zwycięża!

 

Czyta ją już tyle razy, ale zawsze towarzyszą mu niesamowite emocje.

Tu z kolei powinien być czas przeszły. Zrobiłem też małe niedopowiedzenie, no wiesz, żeby czytelnik sam się domyślił tych emocji.

Czytał ją tyle razy, ale zawsze towarzyszą mu te same emocje.

 

Chłopczyk kuli się, straszna rzeczywistość powraca.

Znowu, niedopowiedzenie. Rzecz jasna to tylko propozycja.

 

Nie ma z kim porozmawiać, ani z kim poczytać bajek.

Chcesz mi powiedzieć, że gdzieś w jakimś schronie czy piwnicy siedzi samotny chłopczyk, który czyta książkę, a wokół są ludzie i nikt, absolutnie nikt się nim nie zainteresuje. Ja nie mówię, że to niemożliwe, ale rysujesz tu bardzo ponury obraz, który domaga się uzasadnienia.

 

Rozumiem, że Anonim chciał opisać ten tragiczny moment, kiedy dziecko wierzy, że będzie dobrze, choć wszystko wskazuje na to, że nie będzie. I moim zdaniem nie wyszło to Anonimowi, zabrakło znaków, kontekstu i lekko kulał warsztat.

Peace, jak najbardziej! Złośliwy możesz być, rozmawiamy przecież o tekście, poglądzie, opinii „na” litery, wizję. :-)

Przecież złośliwość została uznana za nie na miejscu i wykreślona, więc nie wiem, o czym mówisz. ;)

 

Pamiętasz Bruno Schulza, gdy przyjechał do W-wy, zameldował się w hoteliku i przekazał rękopis „Sklepów cynamonowych” Zofii Naukowskiej.

Nie znam życiorysu Bruno Schulza i nie przepadam za jego twórczością.

 

Objaśniając krótki komentarz, nie miałam intencji, aby zmieniać Twój styl, temat, konstrukcję, lecz próbowałam wytłumaczyć, jak opowiadanie zarezonowalo we mnie – czytelniczo.

Ja zrozumiałem, że Ty mi dajesz rady – być może z dobroci serca – jak i co powinienem pisać. Za co ja – we właściwy dla mnie sposób – Ci podziękowałem. Kropka. A Twoje opinie i interpretacje są Twoje i ja się mogę z nimi nie zgadzać, próbując naprowadzić Cię na tory, którymi sądzę, że sam jechałem. Ale nic mi do tego, jak Ty rozumiesz mój tekst.

 

. Jasne, mogę swoją opinię, gust schować do kieszeni i się nią nie dzielić. Jednakże taki pogląd stoi dla mnie w sprzeczności z samą ideą czytania.

Chyba już to przerabialiśmy pod moim poprzednim opowiadaniem. No więc możesz ze swoją opinią zrobić, co chcesz, na przykład wyrazić w komentarzu pod moim opowiadaniem, tylko musisz się liczyć z tym, że ja będę się do niej odnosił (co staram się robić zachowując kulturę słowa). Dyskutowaliśmy, żywo i nieco ostrzej niż to się robi zazwyczaj, no ale to chyba dobrze. Czy nie? Bo jak nie, to następnym razem – jeśli nie zapomną – będę się starał tonować swoje wypowiedzi.

 

Mam ukryć opinię głęboko, zawstydzona, że nie pojęłam tragizmu nicości, że niebyt do mnie nie przemówił? 

Proszę Cię, Asylum, daruj, bo ręce mi opadają. Odbiór literatury jest subiektywny. Skąd ja mam wiedzieć, czy Ty nie pojęłaś, czy ja napisałem gniota? Myślę, że nie, raczej takie sobie opowiadanie. Choć dość ambitne i ryzykowne, jak na to, jakim dysponuję piórem, może za bardzo. No i byłbym idiotą, gdybym wymagał od czytelnika, żeby rozumiał drugie-trzecie dna. Jeśli nie poczułaś klimatu, nic Cię nie rozśmieszyło, nie ujęło, ani nie zasmuciło i nie miałaś żadnych refleksji, to po prostu przegrałem bitwę w Twojej głowie i tyle.

 

W swoim opowiadaniu skierowałeś mnie pierwszym zdaniem na osobę pisarza, ktory chce napisać rzecz mającą mega znaczenie, która da mu wreszcie sens, coś, czego będzie mógł się uchwycić (nie znamy go i nie wiemy, że jest człowiekiem, który po prostu lubi wymyślać opowieści, wyobrażać sobie różne rzeczy, wtedy sytuacja diametralnie odmieniłaby się), męczącego się nad pustą kartką.

To nie tak. Jeszcze raz zacytuję początek:

 

Siedzę, siedzę i myślę, jaką historię opowiedzieć. A nie mogę opowiadać byle jakiej historii, co to to nie, musi ona mieć to coś, żeby od razu było czuć, że jest o czymś… W międzyczasie sprawdzam stan konta, ale wciąż Nic, znaczy pusto.

Biorę głęboki oddech i znowu siedzę… Aż rozbolało mnie siedzenie. Więc wstaję, podchodzę do okna, a za nim Nic. Znaczy to samo co zawsze: droga, drzewa, samochody, ludzie, czyli nic ciekawego.

Bohater siedzi i myśli, jaką historię opowiedzieć, a nie napisać, o żadnych kartach nie ma mowy – to pierwsze zdanie. A w drugim komunikuje, że nie chce, aby była to byle jaka historia, tylko żeby była o czymś, żeby od razu przykuła uwagę czytelnika. No i dalej już opowiada, starając się trzymać własnego założenia. I to nie jest człowiek, który lubi wymyślać opowieści, a człowiek, który wie, że jest narratorem opowieści.

I powtórzę, nie mam nikomu za złe, że tego nie odgadł. I masz prawo do własnej interpretacji. Mogłem napisać, że stoi, albo że leży i myśli, albo zupełnie inaczej, może wtedy by Cię to nie zmyliło.

 

Potem opisujesz scenę z synem i wizytę w markecie oraz podrzucasz wnioski z tych dwóch wydarzeń, pewnie cyklicznych i uderzasz mnie w głowę niebytem/nicością. Jak mam połączyć pierwszą i drugą rzecz. Wyprowadzić?

Tekst jest całością i musiałbym go analizować akapit po akapicie, co mogę zrobić, ale już nie dziś. Oczywiście z samej sceny z Synem i z wizyty w markecie nie wyprowadzisz puenty, do tego należy zauważyć, że narrator robi, co może, żeby Nicości uniknąć, co jest rzecz jasna jałowe.

 

Nie potrafiłam, poszło po schemacie, dość wyeksploatowanym.

Trudno.

 

. Gdy piszesz o powodzie – wiarygodny narrator, to mamy kolejne przebicie czwartej ściany, czyli powrót do pisarza.

Nie rozumiem. Gdzie mamy powrót do pisarza? Mnie nie ma. Niby w którym fragmencie według Ciebie przebijam czwartą ścinę. Ja napisałem opowiadanie, daję je czytelnikowi i bohater żyje w głowie czytelnika, a jak czytelnik skończy czytać, to narrator znika, no i pytanie: czy zostawił jakiś ślad? Jeśli nie, to znaczy, że się szarpał z Synem bez sensu, że bez sensu był jego konflikt, wizyta w markecie i śmierć.

 

Wybredny Głód i Oryginalna Miłość, czyli bohater odbija się od ściany do ściany – tak, jednak gdy przyjęta przez niego pozycja nie porusza, wydając się „werterowaniem”, oba zdarzenia, wygłaszane tyrady i wiele mówiące nazwy tracą moc.

No ok, ale zauważ, że poruszasz się tylko w obrębie swojej interpretacji, do której, powtórzę, masz prawo.

 

Próbuję jak najdokładniej opisać swoje myśli i odczucia, jaśniej już chyba nie potrafię. Niestety. :-( Zaproś mnie kiedyś na betę, może wtedy będzie łatwiej wymienić się punktami widzenia, jeśli chcesz, bo naturalnie nie musisz, nie powinieneś i w ogóle. ;-)

Raczej nie będę betował tekstów. Ale serdecznie zapraszam do czytania i komentowania. :)

 

Zaprawdę nieodmiennie mnie dziwi, że bywam odbierana na forum jako użyszkodnik narzucający formę i treść. :p

Ja odebrałem, że mi dobrze radzisz. :p

 

Pozdrawiam i mam nadzieję, że do następnego. :)

Cześć, Krokusie.

 

Mój piątkowy dyżurny wyłożył swoje zdanie tak jasno i klarownie, że nie widzę innego wyjścia, jak tylko bezradnie rozłożyć ręce i mieć nadzieję, że następnym razem napiszę tekst, który będzie również dla niego.

Pozdrawiam!

Podoba mi się Twoja interpretacja, bliska mojej, ale trochę inna, szersza. A cieszy mnie ona podwójnie, bo to znaczy, że tekst popracował.

Chciałem, żeby świat był z jednej strony raczej realistyczny i nieciekawy, jak to nasz bohater nazywa: smutny, szary, prozaiczny; a z drugiej wrogi dla narratora, żeby raczej utrudniał mu opowiadanie. A reakcje ludzi w kolejce są z życia wzięte. ;)

Dzięki za komentarz i biblioteczne polecenie.

Cześć, Kronosie.

 

Cieszy mnie, że doceniłeś to połączenie, bo nie było wcale łatwo połączyć to tak, by wyszło w miarę przekonująco. No a opowiadanie nie mogło się skończyć inaczej.

Pozdrawiam i dzięki za klika.

 

@Palaio

 

Palaio, spróbuję oblec myśli w konkrety. :-)

Świetnie, to lubię. :)

 

Zatem, nie pozostaje mi nic innego prócz uwierzyć. ;-) 

Nie byłabym jednak sobą, gdybym czegoś nie dodała, nieprawdaż?

To dobrze, że mi wierzysz, choć znamy się bardzo słabo, ledwie z jednej dyskusji pod jednym z moich opowiadań.

 

Nie umiem sformułować przepisu, lecz sam akt pisania jest wchodzeniem w inny świat, jasne, może męczyć, lecz prędzej spodziewałabym się dawki znużenia podczas poprawiania, redagowania.

Może, nie wiem, jak mają inni.

 

Jeśli podczas pisania przedzieram się non stop przez konstrukcje, wymyślanie i nie ma flow – dla mnie – jest wskazówką, że coś na rzeczy jest z samym pomysłem, bohaterem, koncepcją. Może musi się uleżeć, odłożyć. 

Ja mam tak – jeśli Cię to interesuje – że piszę bardzo wolno i raczej mało, w sumie napisałem jakieś 150k znaków w dwa lata i to mój cały dorobek. Piszę zawsze jeden tekst na raz i myślę o nim jakby w tle: w trakcie pracy, kiedy wykonuję jakieś nudne czynności, sprzątam, gotuję, odpoczywam, jadę autobusem, itp. Opowiadanie zawsze zaczyna się od pomysłu: myśli; bo za tym tekstem stoi myśl, no ale chyba sama rozumiesz, jak trudno coś przekazać w formie fabularnego opowiadania. Najlepiej jakąś prostą emocję, ale im myśl jest bardziej skomplikowana, tym trudniej ją odcyfrować, a raczej odliterować z treści. Umiejętność pisania tak, by zawrzeć w treści jasną i doniosłą myśl to wielka sztuka. Ale do rzeczy. No więc mam myśl, a potem układam do niej opowieść, którą szkicuję w głowie, a kiedy siadam do pisania, ten myślowi szkic staram się ubrać w słowa i to jest dla mnie męczące, bo jak świetnie opisał to Norwid:

 

Słowa moje, lecz słowa?… blaszki pozłacane,

 Mdłym dźwiękiem gadające! grosze połamane,

 Fałszywe!… ha! ubóstwo, nędza to szalona,

 Gdy nawet słów brakuje, gdy otumaniona

 Dusza, co począć, nie wie – albo raczej może

 Wie wszystko – do Ciebie woła: „Pomóż, Boże!”

Po prostu nie jestem zadowolony ze swoich słów, wciąż wydaje mi się, że nie oddają dobrze tego, co mam w głowie. I zawsze jest tak, że na etapie przenoszenia na papier opowiadanie się zmienia, nigdy jeszcze nie napisałem opowiadania tak, jak zaplanowałem, a nawet pisałem zupełnie inaczej niż było w planach (przykład, Liluś). I być może powinienem sobie odpuścić i znaleźć inne hobby, ale, niestety, co jakiś czas odzywa się we mnie przymus pisania. Jakoś się to nazywa, z grecka, no ale na szczęście taktownie wyleciało mi to słowo z głowy. ;)

I ja naprawdę wierzę, że Ty chcesz dobrze, no ale zrozum, że nie każdy ma tak, jak Ci się wydaje, że powinno być.

 

Całość nie jest o „niczym”, o enigmatycznym „nic, nicości”, bardziej o dręczącym Autora szukaniu pomysłu i eksploatowaniu w tym celu własnej pisarskiej osoby, która musi coś napisać, powiedzieć i robi wymyk z odbicia na nisko zawieszonym drążku.

Oczywiście możesz sobie mieć własną interpretację mojego opowiadania i uważać, że Twoja interpretacja jest słuszniejsza i prawdziwsza od tego, jaką myśl – podkreślam, wypaczoną przez słowa i formę przekazu – starałem się przedstawić. No ale dobra, nie znoszę odkrywać wszystkich kart, bo mam niesamowitą radochę, gdy ktoś dostrzeże moją myśl – a czasem ktoś ją dostrzega, tylko, że to raczej pojedyncze przypadki – jednak zacisnę zęby i napiszę, co “artysta” miał na myśli.

 

Siedzę, siedzę i myślę, jaką historię opowiedzieć. A nie mogę opowiadać byle jakiej historii, co to to nie, musi ona mieć to coś, żeby od razu było czuć, że jest o czymś…

To są pierwsze dwa zdania, które mówią nam, jaka jest motywacja bohatera. I na początku zaznaczę, ja nie jestem moim bohaterem, naszą cechą wspólną jest to, że chcemy coś opowiedzieć, tylko że ja mam do dyspozycji co chcę, a mój bohater tylko to, co ja mu dam.

Nasz bohater jest wariatem, no ale pomyśl, czy czasem sama byś nie zwariowała na jego miejscu? Nasz bohater nie dysponuje genialną wyobraźnią, oczywiście, można mieć mu to za złe, no ale już taki on jest, trudno, a mimo to musi opowiadać, bo jest cholernym narratorem i ma ambicje, żeby robić to zajmująco. Teraz zastanówmy się, kiedy bohater żyje? Ano w głowie czytelnika, gdy ten czyta. I nasz bohater intuicyjnie czuje, że jeśli czytelnik porzuci opowieść, to on trafi do Niebytu. Dlatego tak panicznie się tego boi i na siłę próbuje utrzymać czytelniczą uwagę. No jak mu to wychodzi, widzimy, ale trzeba przyznać, że nie ma on zbyt wiele do dyspozycji, no i zbyt mądry to on nie jest, coś tam liznął, ale nie na tyle, żeby mieć o czym opowiadać. Poza tym starałem się, żeby tło opowieści było ledwo zarysowane, żeby czytelnik czuł, że nasz bohater niemal porusza się w pustce, ale to już takie techniczne rzeczy, które mogły mi się nie udać. No i twory naszego bohatera – Wybredny Głód, konflikt na twarzy Syna, konflikt pomiędzy Wybrednym Głodem a Oryginalną Miłością, Ma Miłość – to nie są zupełne bełkoty, choć można je tak traktować i wzruszyć na koniec ramionami, nie mam o to do czytelnika żalu.

Tyle samej opowieści, a teraz myśl. Myśl o Niebycie ciągle mi towarzyszy. Z Niebytu przyszedłem i do Niebytu wrócę po śmierci. Mógłbym o tym nie myśleć i po prostu żyć, ignorując ten fakt, no ale niestety nie potrafię i muszę jakoś sobie z tą świadomością poradzić. Czasem mam tak, że mnie to bawi, że umrę i wszystko co zrobiłem było bez sensu, ot skończony ciąg przyjemnych bądź nieprzyjemnych wrażeń. A czasem mnie to smuci i wtedy jakoś mniej chce się żyć, robić sensowne rzeczy, które wymagają wysiłku. Bo niby po co? No i tak się szarpię – dysponując bardzo ograniczonymi środkami, które dał mi Los – próbując coś zrobić, być zapamiętany, zostawić po sobie ślad, coś stworzyć, choć to przecież bez sensu. No i czasem zdaje mi się, że wariuję, no nie tak, żeby brać leki, ale na tyle żeby skrobnąć taki zwariowany, absurdalny tekścik, w którym postaram się wyrazić siebie. O tym wariactwie życia (bezsensownym epizodem między Niebytem a Niebytem), jakie czasem odczuwam, chciałem opowiedzieć. No i starałem się to zrobić tak, jak nikt przede mną. (Zauważ, do czego służy mi literatura, że nie przejmuję się wymaganiami czytelnika co do treści, bo treść jest moja, i jeśli nikt nie będzie mnie czytał, to trudno, będę pisać do szuflady; natomiast jeśli chodzi o formę i styl, staram się przykładać do tego dużą wagę, bo to się czytelnikowi należy).

I możesz się ze mną nie zgadzać, ale ja tak uważam i zbyt wielu filozofów przeczytałem, żeby łatwo zmienić zdanie.

 

. Zazwyczaj stanowi to zabieg ryzykowny, gdyż czytelnika niekoniecznie interesują kłopoty Autora związane z pisaniem i/lub brakiem pomysłu i niejasne smugi prowadzące nie wiadomo dokąd (do tego odniosę się za chwilę), lecz jakiś rodzaj ujęcia rzeczywistości,  odbioru, również w tej sytuacji.

No to przecież w opowiadaniu starałem się zawrzeć to, jak widzę jakiś fragment rzeczywistości, a że Ty uważasz, że to są moje kłopoty z pisaniem, to już Twój problem i Twoja interpretacja.

 

Czemu rozpacza, ucieka, co postrzega jako przeszkodę?

Kto rozpacza? Bohater? Gdzie? Przy kasie? No bo przestał wierzyć w miłość, którą sobie wymyślił. No i ucieka, bo w jego mniemaniu tylko to mu pozostaje. Co oczywiście jest bez sensu, ale zadam Ci prowokacyjne pytanie: co byś zrobiła na jego miejscu? No i jaką przeszkodę, do czego? Nie możesz tak pisać – znaczy możesz, wszystko możesz, tylko że ja nie rozumiem, co masz na myśli. ;)

Edyca. Czy też w monologu do Syna? Bo chyba tam bardziej rozpacza. Ale czy to rozpacz, raczej emocjonalne wyznanie wiary. Przytoczę:

 – Kiedyś wiedziałem, Synu – zaczynam, wzdychając głęboko – o czym opowiadać. Wiedziałem, że musi być, jak ja chcę, bo jak nie to przepadniemy. Albo że nie może być, jak ja nie chcę, bo jak nie to zginiemy. I wierzyłem, Synu, święcie w coś wierzyłem, że tak i tak jest dobrze, a tak i tak źle. Ale to wszystko głupie, naiwne, bo i tak zginiemy albo przepadniemy, no i już nie wiem, co jest dobre a co złe. Wiem tylko, że jest Nic i tylko w Nic wierzę i gdyby nie ty, to wszystko na nic…

Znaczy to, że nasz bohater kiedyś w coś wierzył, na przykład w jakieś ideały, no ale stracił tę wiarę i teraz wierzy w Nic. I to jest ważne, że wierzy w Nic, a nie, że w nic nie wierzy. Bo w tym tekście starałem się nadać nicości wartość metafizyczną i zrobić z niej Nicość.

Bohater ma nadzieję, że tym szczerym i emocjonalnym wyznaniem skłoni Syna do współpracy, by tamten został jego bohaterem. A sam monolog ma wydźwięk groteskowy – z czego, tuż po wypowiedzeniu kwestii, nasz bohater zdaje sobie sprawę – zresztą jak całość, przynajmniej chciałbym, żeby opowiadanie tak było odbierane.

 

Niejako odpowiedź na pytanie, co się dzieje (kontekst, dlaczego bohater pogrąża się w sytuacji, czy są ku temu powody, czym jest dla niego ów stan, do czego prowadzi).

To też musisz napisać inaczej, bo nie rozumiem.

 

Tej rzeczywistości nie trzeba podrasowywać, lecz sięgnąć do swoich myśli, nie cenzurować i jeśli coś podkręcić to bohatera czującego i reagującego silniej na konkretne bodżce zewnętrzne/wewnętrzne, pod warunkiem, że one pojawią się w tekście.

Przepraszam, Asylum, ale teraz będę trochę złośliwy. Po pierwsze, każdy trochę inaczej postrzega rzeczywistość – bo chyba mi nie powiesz, że wiesz coś o niej na pewno? Po drugie, skąd Ty wiesz, że nie sięgam do swoich myśli i że je cenzuruje. Co Ty siedzisz w mojej głowie? Nie uważasz, że to jest, hmm, trochę bezczelne? A po trzecie, pozwól, że w swoich opowiadaniach będę podkręcać, co mi się podoba. ;)

Przyznaję, że zrozumiałem, o co Ci chodzi, dopiero gdy przeczytałem ten fragment ponownie, sprawdzając, czy nie napisałem zbyt wielu głupot.

Więc jeszcze raz. Ja nie uważam, że wiem coś o rzeczywistości, postrzegam ją i staram się wyrazić to, co postrzegam przy pomocy opowiadań, które nauczyłem się jako tako pisać. I nie bardzo wiem, co chcesz powiedzieć przez to, że cenzuruję rzeczywistość. A pisać będę tak, jak mi się podoba. ;)

 

E, tam, w jakiej próżni? Sam się izoluje i przeżywa niezadowolenie z powodu braku weny do napisania wielkiej amerykańskiej powieści.

To jest znowu Twoja interpretacja, masz do niej prawo.

 

Passus o zakończeniu życia wydaje mi się w tym kontekście przesadą.

W jakim kontekście, w tym, który zarysowałaś? Bo jeśli tak, to jest to Twoja interpretacja i Twój kontekst i masz do niego prawo, ba, nawet prawa autorskie. ;)

 

Dzielimy się znaczącymi fragmentami, przemyśleniami, które swój początek biorą w naszym umyśle, czasami innych. Dotyczą życia, pracy, lęków,  radości, rozczarowań, całej gamy przeżyć, przygód, uogólnień, sensu  apoteozy życia.

No dobra, ale co z tego wynika i jaki ma to związek z moim opowiadaniem?

 

Tak, dla mnie niewątpliwie jesteś sprawny i, cholera jasna, „nie irytuj” z podrzucaniem ocen, pomniejszaniem – podkreślenie, już drugie. Nie o to chodzi!

Ja tak naprawdę uważam i mogę to na Twoje specjalne życzenie uzasadnić. Po prostu lubię wiedzieć, na czym stoję, nie zaś łudzić się, że będę poczytnym pisarzem. Naprawdę wiele obiektywnych czynników wskazuje, że nie, dlatego wolę szukać racjonalnej motywacji do pisania.

A zaznaczam to z własnej psychologicznej potrzeby, bo jeszcze z rok temu wierzyłem, że jestem trochę bardziej utalentowani, niż jestem naprawdę i mam szansę wyjść poza Internet. No ale zderzyłem się ze ścianą, znaczy z rzeczywistością.

 

Piszesz gładko, warsztatowo dobrze – nic, niewiele zatrzymuje, więc mogę spokojnie skupić się na treści, a ona – dla takiego czytelnika jak ja wymagałaby czegoś więcej prócz przebijania łomem czwartej ściany.

No dobra, ale ilu takich autorów pozostało w odmętach biblioteki NF, innych portali literackich, ezinów, antologii, których prawie nikt nie czyta, itp.? I nic na to nie poradzę, że moja pisanina Ci się nie podoba – bo to już drugie opowiadanie, które Ci się nie spodobało, choć to chyba bardziej niż tamto pierwsze (bardziej udane) – nie mam zamiaru zmieniać ani metod pisania, ani ograniczać się wymaganiami jakiegokolwiek czytelnika, tym bardziej że niektórym podoba się tak, jak jest.

 

Pozdrawiam i mam nadzieję, że pomimo mojej złośliwości (za którą, podkreślam, przeprosiłem ;)), między nami zapanuje pokój.

Miś pokazał ząbki, to dobrze, bo w końcu jawi mi się jako prawdziwy Miś. Mam nadzieję, że Miś zechce nieco ze mną podyskutować i nie czmychnie na drzewo. ;)

 

Mogłoby być o połowę krótsze. Przy tej długości funkcja prześmiewcza traci na ostrości.

Dobrze, tylko czy potrafisz wskazać mi fragmenty, które są zbędne i które mógłbym wyciąć? Wierz mi, czytałem ten tekst dziesiątki razy i starałem się znaleźć choćby zbędne słowo (prawie zawsze coś znajdowałem). Nie twierdzę, że już takich nie ma, na pewno są, ale ja ich nie widzę, więc Misiu, bądź tak łaskawy i wskaż mi, co mam wyciąć.

Problem polega na tym, że to nie jest jedynie tekst prześmiewczy. Przytoczę tu słowa Silvera:

Palaio, jednocześnie mnie tym tekstem rozbawiłeś, zasmuciłeś i skłoniłeś do refleksji. 

No nie mogłem dostać lepszego komentarza, bo dokładnie taki efekt chciałem osiągnąć. Ale chwilę się nad tym zastanówmy. Jeśli tekst nie ma jedynie rozbawiać, a jeszcze do tego zasmucać i nawet skłaniać do refleksji, to chyba dobrze, że “funkcja prześmiewcza traci na ostrości”, co rozumiem tak, że nie pcha się nachalne na pierwszy plan, sprowadzając moje opowiadanie do głupowatych heheszek, nie?

 

Spontaniczność zgłaszana w tytule budzi wątpliwość.

Nie do końca rozumiem. Tytuł opowiadanie to: Spontaniczna opowieść o Niczym. I w jaki sposób owa spontaniczność budzi wątpliwości? Czy budzi wątpliwości to, że opowiadanie zostało przeze mnie spontanicznie napisane? To dobrze, bo jeśli chcesz przeczytać coś, co napisałem spontanicznie, to zapraszam Cię do ponownej lektury: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28332.

Czy może budzi wątpliwości to, że bohater spontanicznie opowiada? Jeśli tak, to cóż, poległem na froncie literackim. Nie pierwszy i – o zgrozo – pewnie nie ostatni raz.

 

Imho, jak na tekst o Niczym jest za długi, taka trochę wydmuszka.

To jest opinia i masz do niej prawo (ależ mi się ten frazes podoba). Nie argumentujesz jej, więc nie wiem, jak mam z Tobą dyskutować. Wspomnę tylko, że znów piszesz Nic wielką literą i nie wiem, czy robisz to rozmyślnie, rozumiejąc, co to dla mnie znaczy, czy wręcz przeciwnie.

 

Sorry, ale sam chciałeś…

No Misiu, nie ma za co przepraszać i nie ma co mnie żałować. Pewnie za trzy dni mi przejdzie i znów uznam swoje “dzieła” za literacko bezwartościowe, ale na tę chwilę, napędzony tą dziwną mocą płynącą z ukończenia opowiadania, mam jeszcze chęć podyskutować.

Ciesze się, że doceniłeś moją sprawność. Ale pozwól, że trochę pociągnę Cię za język i spytam: co rozumiesz przez Nic? Bo jeśli to, co ja, to jestem w pełni zadowolony.

@AdamKB

 

Aby wiadomo było, do czego się odnoszę.

Rozumiem, choć dla mnie było to jasne. No ale dla portalowicza, który wejdzie tylko, żeby sprawdzić komentarze, rzeczywiście może nie być wiadome, do czego się odnosisz. Poza tym ucieszyło mnie, że choć trochę rozwinąłeś swój komentarz.

 

@Asylum

Pozwól, że potraktuję Twój komentarz jako osobne zdania, bo nie potrafię – być może przez własne ograniczenia – spiąć go w całość. A wygodnie mi będzie zacząć od końca.

 

Napisz o tym, co Ciebie obchodzi, choć mizernie, tutaj raczej kroczymy opłotkami. ;-)

Otóż ja piszę wyłącznie o tym, co mnie obchodzi. Powiem Ci więcej, ja nie potrafiłbym napisać czegoś, co mnie nie obchodzi. Bo niby po co? Sam proces pisania nie jest dla mnie czymś przyjemnym, męczę się przy tym i gdyby nie był to dodatkowy bodziec do głębszego zajrzenia wewnątrz siebie, to nie pisałbym w ogóle. (Wyjątek to tekst na Grafomanię, przy jego pisaniu bawiłem się przednie). A że wychodzi mi to, jak wychodzi, no cóż, Gombrowiczem to ja nie jestem.

 

Dla mnie przerost formy nad treścią.

Twoja opinia, masz do niej prawo. Choć ja się z nią nie zgadzam, uważam, że forma jest adekwatna do treści. Jeśli zechcesz rozwinąć swoją opinię, przedstawić jakieś argumenty, to ja nie omieszkam przedstawić Ci moje.

 

O niczym i pustce też nie, więc o czym? Nie wiem, zabawa i niechęć do przelewania swoich myśli i odczuć? Co z tym synem i Tą Oryginalną Miłością w rzeczywistości smutnej i prozaicznej?.

Z Synem jest po pierwsze to:

Ja jednak nie poddaję się tak łatwo, szarpię go za ramię i ostatnie co widzę, to synowska pięść.

 

A po drugie to:

…napotykam syna – i tworzę z niego Syna, który pozostaje moim najlepszym bohaterem i którego wciąż mi żal…

 

Z Oryginalną Miłością to:

I patrząc na porcję rosołową, sunącą na taśmie do kasy, przestaję wierzyć w Mą Miłość i momentalnie dopadają mnie czarne myśli…

 

Tyle w tekście, a jeśli interesuje Cię to, co tekstokleta miał na myśli, służę.

Narrator za wszelką ceną chce opowiedzieć historię, no bo niby co on ma oprócz tej historii? A tworzy ją z tego, co jest pod ręką, a że rzeczywistość nie jest – jego zdaniem – na tyle ciekawa, by o niej opowiadać, to ją podrasowuje. Gdyby był genialny, to opowiedziałby, dajmy na to, Władcę Pierścieni albo chociaż Hobbita. No ale ewidentnie nie jest, chce coś na siłę stworzyć, na już, posługując się znanymi mu wzorcami, a za tworzywo służą mu bodźce.

A Nicość można rozumieć na dwa sposoby. Nasz bohater prawie że lata w próżni, Nicość ciągle mu towarzyszy, a on rozpaczliwie próbuje jej uciec. Ale to przecież daremne, no bo opowiadanie w końcu musi się skończyć, tak jak życie każdego z nas kiedyś się skończy, no i wylądujemy wspólnie – my i nasi bohaterowie – w tym samym miejscu.

 

Gombrowiczowskie to to nie jest, sorry.

To jest palaiowskie, znaczy moje, a Gombrowiczem jedynie się inspirowałem. Poza tym Gombrowicz był wielkim artystą, choć nierównym. A ja jestem kimś, kto nigdy nie wyjdzie ze swoimi tekstami poza Internet. Gombrowiczowi zdarzało się tworzyć dzieła, a ja w wolnym czasie klecę teksty (chyba dość sprawnie). No i nie ma się co nade mną litować.

 

Dla mnie kreacja.

Nie wiem, co masz na myśli.

 

Takie sobie, Palaio.

Zgoda.

W którym banku oko miało konto?

Może w banku dla ślepców, półanalfabetów i ćwierćinteligentów? xD

 

Wstęp napisałem zaraz po tym, jak wpadł mi pomysł na opowiadanie. No i już taki został, przyznaję, że trochę prowokacyjny. I wcale mnie nie martwi, że odniosłaś inne wrażenie.

Trochę martwią mnie te byki, no ale nie widzę innego wyjścia, jak podkulić ogon i szybko je poprawić.

Co ciekawe o Gogolu w ogóle nie myślałem, pisząc opowiadanie, natomiast niedawno ponownie czytałem Martwe dusze.

Może zabrzmię trochę przemądrzale, ale trudno. Otóż tekst jest (nie tylko, ale w jednej z interpretacji, bo ja mam dwie) próbą wykpienia romantyzmu. Oczywiście nie warto się zastanawiać nad tymi głupotami, które wysmarowałem, ale skoro już zacząłem tłumaczyć, to dokończę. Otóż na twarzy Syna rysuje się konflikt pomiędzy rozumem a emocjami. I emocje zwyciężają. Do tego wydumany (bardziej już nie umiałem) wątek miłosny. Zresztą jest tego więcej. No i końcówka, która jest kpiną z samego siebie, bo ja nie potrafię się z romantyzmu wyzwolić. A do tego sądzę, że to problem szerszy, na pewno polski, a może i w ogóle całego Zachodu.

I dzięki za miłe słowa, jak zawsze cieszą.

Główną inspiracją była twórczość Gombrowicza, ale są też inne nawiązania. :)

Opowiadanie, wbrew pozorom, powstawało dość długo i kosztował mnie dużo pracy. W założeniu miał być to żart, ot próba przełamania pisarskiej niemocy, ale w rezultacie wyszło, zresztą jak zwykle, mniej lub bardziej nieudolnie wyrażenie mojego wewnętrznego stanu – tego, co mnie najbardziej w danym okresie trapi.

Pisać to Ty umiesz jak mało kto, ale co z tego? NIC

No wiem i jestem świadom, że Nic. ;)

Co jednocześnie mnie smuci i bawi.

Przefajnowane, mówisz. Czyli jakie, bo nie rozumiem?

A mój wstęp skopiowałeś po to, żeby Twój komentarz wydawał się obszerniejszy, czy jest jakiś inny powód?

Przeczytałem, Vacterze, Twoje komentarze, ale – powiem szczerze – zbytnio ich nie rozumiem. Znaczy, coś tam łapię, ale w gruncie rzeczy nie wiem, co masz na myśli, przez co trudno mi się do nich odnieść.

Andrzej spojrzał się na Antoniego uważnie. Jak na głupka, bo dawno nie słyszał tak dziwacznie ułożonego pytania.

“Się” gubi sens zdania. No i nie zauważyłem, by Antoni zadał Andrzejowi jakieś pytanie.

 

– Miło mi panie (+,) Andrzeju, ale wolę poczekać na zimę.

Przyjrzyj się wołaczom, wszystkie powinny być oddzielone przecinkami bądź innym znakiem.

 

Mógł Antoni czekać na zimę, ale równie dobrze na wiosnę, bo pogoda była zrujnowana.

Szyk w tym zdaniu może i obroniłby się w klechdzie, no ale na pewno nie w tym opowiadaniu.

Antoni mógł czekać zimę, ale równie dobrze na wiosnę, bo pogoda była zrujnowana.

Poza tym, “zrujnowana pogoda”? Jesteś pewien tego określenia?

 

– Zejdą państwo z drzew?

– Nie zejdziemy.

– Liczę do pięciu.

Dlaczego Antoniemu tak zależy, żeby sąsiedzi zeszli z drzewa? Czy raczej nie powinien im się przyglądać, trochę jak małpom w ZOO. No i przede wszystkim dociec, dlaczego siedzą na tych drzewach.

 

Pani Anna, ma 45 lat, dwójkę dzieci.

Irka już zwróciła Ci uwagę, że w literaturze liczebniki zazwyczaj zapisuje się słownie.

 

Poszedł do bramki zamkniętego osiedla, waląc obcasami w chodnik, dobijał rytmu do coraz cichszej kolędy, którą wciąż śpiewał sąsiad Andrzej.

Nie rozumiem podkreślonej części zdania.

 

Zadziwiająca nieodpowiedzialność, z uwagi na wszędzie istniejące zło gotowe ucieleśnić się w nieznanym przechodniu.

To zdanie źle brzmi. Lepiej napisać “powszechne zło”, a najlepiej zbudować inne zdanie.

 

Taki też właśnie zmierzał zły w stronę Antoniego.

Musiałem chwilę pogłówkować, żeby domyślić się, o co Ci chodziło. Może lepiej:

Właśnie taki zły człowiek zmierzał w stronę Antoniego.

 

Ci biedni ludzie byli tak skonfundowani, że cofnęli się nie o kilka lat, a o całe tysiące ewolucyjnych wieków.

Tysiące ewolucyjnych wieków? To taka ekwilibrystyczna nazwa milionów lat? A jeśli tak, to czy nie powinni raczej porykiwać niż mówić?

 

– Jedz jabłka chłopaku, dobrze?

Kto wypowiada tę kwestię?

 

Swoje wbijanie noża pod „klasycznym kształtem księżyca”.

Pilnuj zaimków, jeśli zdanie jest zrozumiałe bez zaimka, to znaczy, że jest on zbędny (choć bywają wyjątki).

 

Ale czy wiarygodność tego dziwnego informatora jeszcze w ogóle istniała?

Dlaczego tak udziwniasz niektóre zdania? Czemu nie napisałeś po prostu: Ale czy ten dziwny informator był wiarygodny.

Gdyby na poważnie zastanowić się nad Twoim zdaniem, to znaczyłoby ono, że narrator wątpi, czy w momencie zadania pytanie, istniała wiarygodność owego informatora, co jest dość osobliwym rozważaniem.

 

Antoni prawie przyłapał tego człowieka na morderstwie, rzeczy nie tylko zabronionej, ale i całkowicie wbrew wrodzonej intuicji, że lepiej jest żyć niż umrzeć.

A tego to już w ogóle nie łapię. Chcesz mi powiedzieć, że mordowanie jest wbrew wrodzonej intuicji. I chyba mylisz intuicję z instynktem samozachowawczym. Zresztą sam już nie wiem, trochę się pogubiłem…

 

Przyłożył ucho do głowy z której włos ściekał od lat na rzecz skórzastego placka, ale już nic ona nie mówiła.

Nie rozumiem tego zdania, zresztą opowieści też już nie rozumiem.

 

Nie mam pojęcia, co chciałeś opowiedzieć. Przedstawiałeś ciąg wydarzeń, ale nic z nich nie wynika. Facet wstał, a tu wszyscy zwariowali – no, może oprócz mordercy kobiet (przy okazji, dlaczego wrzuciłeś do tej opowieści akurat mordercę kobiet?) – koniec. Tyle mój prymitywny umysł zrozumiał z Twojego opowiadania.

 

Pozdrawiam i mam nadzieję, że napiszesz coś bardziej zrozumiałego. Jak wrzucisz w niedzielę, to przeczytam i skomentuję.

Natomiast myślę, że są możliwe teksty (czy może konteksty), w których bym zwariowanych leków nie usunął.

No to masz pomysł na mocno absurdalny tekst. ;)

A poważnie, to rzeczywiście potrafię sobie wyobrazić kontekst, w którym to by się obroniło. Na przykład podczas dialogu dwóch chemików/farmaceutów.

 

Męka nie jest rzeczą, którą bym polecał komuś, komu źle nie życzę.

No, może taka mała męka, nazwijmy ją wysiłkiem. Męką była kolejna próba dokończenia rozgrzebanego tekstu, a dzięki Tobie znalazłem od tej męki ucieczkę. ;)

 

Czy dobrze życzę ludziom, którym może się przydarzyć przeczytanie mojego tekstu?

Chyba Ty wiesz lepiej, czego życzysz ludziom. A gdybyś popracował nad stylem, jestem przekonany, że Twoje teksty czytałoby się lepiej.

 

Co z poprawkami?

Jutro dokończę czytać, wypiszę wyrywkowe uwagi i zostawię ogólny komentarz.

 

Będą wprowadzane i spróbuję za każdym razem męczyć się przynajmniej tak, jak męczyła się osoba komentująca.

No i git.

Swoim ochrypłym głosem sąsiad Antoniego intonował zza ściany "Przybieżeli do Betlejem".

Proponuję remont tego zdania: Sąsiad Antoniego ochrypłym głosem intonował “Przybieżeli do Betlejem”. I czy na pewno użyłeś dobrego czasownika? https://sjp.pwn.pl/slowniki/intonowa%C4%87.html Pomyślałbym też nad zmianą czasownika ze względu na małą aliterację.

Zaimek “swój” jest prawie zawsze zbędny, bo niby czyim głosem miał śpiewać sąsiad?

 

Dalej masz zdanie:

Dźwięk przedostawał się z łatwością przez ścianę działową.

Czyli już wiemy, że głos dobiega zza ściany i nie trzeba zbytnio komplikować poprzedniego zdania. :)

 

Ten stan wymógł na Antonim otwarcie powiek i uznanie za fakt nastanie kolejnego dnia.

Jaki stan? Dla mnie to nie do końca jasne. No i masz brzydki rym.

 

Oczywiste następstwo w żaden sposób nie tłumaczyło śpiewów sąsiada, tym bardziej,(-,) że był środek wiosny, miesiąc po Wielkanocy.

Bez przecinka. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/tym-bardziej-ze-tym-bardziej-ze;5412.html

 

Stanowczo zbyt wcześnie, by wymagać od zbawiciela ponownych narodzin.

Zbawiciela dużą literą. https://sjp.pwn.pl/slowniki/Zbawiciel.html

No i chyba wymieszałeś Boże Narodzenie z Paruzją.

…kiedy tak nienazwana rzecz się działa za ścianą.

Raczej “się” za czasownik: kiedy tak nienazwana rzecz działa się za ścianą.

 

"Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi". Szybko włożył na siebie odpowiedni strój. Wbrew śpiewom mało świąteczny, zwyczajny i codzienny. A one były coraz głośniejsze, więc Antoni zdecydował się zadać sąsiadowi jakieś pytanie, odpowiednie do sytuacji.

Napisałeś to niechlujnie. Proponuję:

Antoni wstał, włożył kapcie i ruszył w stronę szafy, żeby się ubrać. Szybko włożył na siebie odpowiedni strój. Mało świąteczny, zwyczajny i codzienny.

– Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi. – Śpiew był coraz głośniejszy, więc Antoni zdecydował się zadać sąsiadowi jakieś pytanie, odpowiednie do sytuacji.

 

Psychotropy albo inne zwariowane środki na głowę.

Czy leki mogą być zwariowane?

 

Tu mnie coś tknęło i postanowiłem sprawdzić, czy poprawiłeś błędy wskazane przez innych użytkowników. No i odkryłem coś dziwnego, co pokażę na przykładzie.

ANDO wskazała Ci różne babole, na przykład:

Spytał więc spokojnie[.][:]

– Zejdą państwo z drzew?

Co poprawiłeś.

 

Ale tego już nie poprawiłeś:

Dziwi mnie, ze że jeszcze na nogach jesteś.

A tu znalazłem coś naprawdę dziwnego.

Propozycja ANDO:

– Na zdrowie[,] Antek[.]

Twoja poprawka:

– Na zdrowie, Antek

Czyli wstawiłeś przecinek, ale nie postawiłeś na końcu zdania kropki. Więc jak to jest z tymi poprawkami, bo nie wiem, czy mam się dalej męczyć? A jak widzisz, jest co poprawiać.

Daj znać, bo nie wiem, w jakim trybie czytać Twoje opowiadanie.

Mnie, jak wspomniałem, jest obojętnie, więc niech wybierze Golodh.

Zgłaszam się, mogę zacząć od lipca, dzień jest mi obojętny.

BarbarianCataphract Mam swoje piórko, nie chcę twoich piurek. Ale dobrze, że entuzjastycznie doceniłeś opowiadanie.

Koala75 Coś tam (coś tam i coś tam Palaio).

BlackSnow Do końca miesiąca powinno cię puścić, więc po prostu zaszyj się gdzieś do tego czasu.

Dziękuję za komentarz. Cieszę się, fmsduvalu, że opowiadanie Ci się spodobało.

Przepraszam, że nie odpowiadałem, ale pracowałem nad tym tekstem i jakoś nie mogłem się zebrać, żeby coś pod nim napisać. Ot takie dziwactwo, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

Pozdrawiam!

Cześć, Zanaisie.

Wczoraj wieczorem zacząłem czytać zeszłoroczną antologię piórkowych opowiadań i zrobiłem to z postanowieniem, że gdy jakieś opowiadanie szczególnie mi się spodoba, to zostawię pod nim komentarz. Zostawiam więc komentarz, w którym – nie wysilając się zbytnio – napiszę, że bardzo podobało mi się Twoje opowiadanie, szczególnie sposób, w jaki połączyłeś kontrastujące ze sobą motywy, rzeczywiście jest w tym coś świeżego, a to już – wybacz leniwe powtórzenie – coś.

Pozdrawiam.

Dzięki, Kejt i Koalo, za komentarze.

Nie wiem, czy komentarze – jakiekolwiek by nie były – można uznać za argument, który uzasadnia biblioteczny klik. Ja bym, szczerze mówiąc, takiego argumentu nie uznał, ale jednocześnie mam nadzieję, że Użytkownicy nie będą zbytnimi służbistami i zaliczą, Misiu, Twój klik.

Wspaniałe archetypowe opowiadanie. Aż odebrało mnie czucie w palcach, dlatego nic więcej nie napisze, żeby nie umniejszyć wspaniałości dzieła . Mój faworyt, oczywiście zaraz po moim dziele.

 

PS. Tylko konia trochę szkoda.

No nie wiem czy będę pisać. Jakoś mało ludzi czyta. Może zacznę nagrywać horrory na youtuba? Ale najpierw skończę serial i zobaczymy czy będzie mnie się chciało.

Zaskoczenie zaskoczyło, bo miało być zaskakujące więc nic dziwnego, że trwałaś w zaskoczeniu godzinę ośmiornico. Na szczęście nie zapomniałaś oddychać.

Już nie pamiętam kto i dlaczego mordował, teraz mam inny super pomysł i jak mi się zachce to go zrealizuję.

 

Trudny tekst, który sięga wielu den, a całość okraszona nienachalnym i życiowym morałem. Uwielbiam czytać literaturę traktującą o aktualnych wydarzeniach, które ukazujesz niczym w krzywym zwierciadle. Szkoda tylko że tak mało napisałaś, bo jakbyś napisała więcej to może nawet udałoby Ci się dodać kolejne dna.

Dobra, może i nie pisałem uważnie, ale to jeszcze nie powód żeby mi dawać taki perfidny komentarz.

 

Smutno mi się zrobiło we wrażliwym miejscu duszy.

 

PS. Przyjmuję przeprosiny, ale podrażnione miejsce w duszy zostanie na zawsze.

Nie będę dyskutował na tym poziomie, albo się poprawisz, albo nie wiem co.

Lubię takie klimatyczne opowieści miecza i mięśnia. Podobało mi się też jak wszystko subtelnie wyjaśniasz. No i super dialogi – ekstraliga. Niby nic nowego ani odkrywczego w Twoim opowiadaniu nie ma no i dobrze się kończy, ale jednak wzruszyło, złapało za serce i wycisnęło z niego łzy. A może to dlatego, że słuchałem Twojej opowieści krojąc cebulę? Ale chyba nie, bo polubiłem Chlora i chciałbym być jak on!

Podeprę jeszcze mój komentarz ulubionym cytatem, który spina całą opowieść:

– Historię piszą zwycięzcy, powiadasz, Legacie? – zapytał Chlorn krzywiąc się w uśmiechu.

– To się tylko tak mówi, to znaczy tak gdzieś przeczytałem po prostu – odparł Legat, wyraźnie zmieszany.

– Cóż, ja nie umiem czytać – wypowiedział się Chlorn i ciął od prawej do lewej.

Słabe, nie podobało mi się

 

No dobra już ochłonąłem po Twoim negatywnym komentarzy i w sumie to nawet może być,bo jednak wciąż chcę być jak Chlorn

O rety ile enatuzjastycznych komentarzy. Aż zaraz jak skończę serial to napiszę kolejną część. Nie będzie chyba Wam przykro, że zgarnę dwie pierwsze miejsca?

Rozwieję tylko wsze wątpliwości:

Irko nie wiadomo, dlaczego były te mordy, to się dopiero okaże!! A filozoficzne egzaltacje zawsze są dobre, bo dobrze jest się tak wyegzaltować z tego świata do błękitnych migdałów.

Ninedin świetnie zauważyłaś zalety opowiadania i nawet wymieniłaś je w dobrej kolejności. Na mój szacunek zwłaszcza zasługuje to, że dostrzegłaś naukowość opowiadana, zarówno od strony technologicznej jak i historycznej, bo to przecież oczywiście historia alternatywne, gdzie Rzym wyruszył w kosmos.

Siemano Krokus! Wiosna idzie, więc się pojawiłeś. hehehehe Będzie więcej Rozkoszy i więcej Machino, bo planuję dokończyć ten serial, znaczy cykl opowiadań, a potem jeszcze machnę jakaś sagę. Ale to już jak wygram konkurs i będę sławny. Pozdrówka!

Łosiot jasne, że świetna, a Machino czyta się po Rzymsku Machino. I chyba musisz przeczytać jeszcze raz, bo ja wszystko w opowiadaniu napisałem, ale ludzie ne czytają uważnie. No i Machino nie potrzebuje pułci, bo jest maszyną, to chyba jasne. A Transformersi są spoko, ale nie tak spoko jak moje opowiadanie, bo jak je czytam, to czuję takie wow.

bjkpsrz Widać, że jesteś bystry i znasz się na opowiadaniach i mógłbym Twój komentarz podać jako wzór wystarczająco entuzystycznego komentarza. Pozdrówka!

 

O matko kiedy ja wasze opowieści wrzucę w syntezator i wysłucham to nie wiem, ale jakoś z Krystyną damy radę.

 

– Nie – skła­ma­ło ma­chi­no.

Z czy­sto lo­gicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia Ma­chi­no nie skła­ma­ło. Po­dwój­ne za­prze­cze­nie. ;-)

Machino toczy ciągłą walkę między logicznym elektronicznym mózgiem a uczuciami i widać, że tego nie rozumiesz, bo nie wyłapałeś takiego doskonałego smaczka!!

 

Napisz kolejny odcinek!

No nie wiem, jakiś mało eutanozjastyczny był Twój komentarz.

Niezwykle podobała mnie się kwiecistość języka, którą obrazuje chociażby takie zdanie: “Nad-komisarz Arnold Kapustka wirował w przestrzeni swojego śledztwa nowego, w związku do powyższego szedł ślepy jak gawron.” Doskonałe posługiwanie się wszelakimi środkami stylowymi też zasługuje na uwagę. Widać, że masz wyszlifowany warsztat. Na uwagę zasługuje też doskonały rys psychologiczny postaci co też podeprę cytatem: “– Więc będę czekała na ciebie – odrzekła Julyja szeptem i już tęskniła zanim, za nim jeszcze wyszedł z domu. A potem oglądnęła serial.” Też wyłapałem liczne nawiązania do znanych produktów kultury. Gratulację!

Doskonale odczytałaś psychologię postaci Macino, które jest skomplikowaną postacią i toczy ciągłą walkę wewnętrzną. Opko przerwałem podświadomie w tym momencie tak jak się przerywa serial, by się chciało oglądać kolejny odcinek. Jak się nazbiera wystarczająco dużo wystarczająco eutanuzjastycznych opini to może napiszę kolejny odcinek. Bo tak to mi się nie chce.

Masz rację, GOLODOCIE, może i nie czytałem uważnie, bo miałem odpalony filmik na Youtubie. Ale to Ty jesteś pisarzem i Twoja w tym głowa, że bym go wyłączył czytając!!!

Musisz jeszcze trochę popracować, posłuchać jakiś audiobooków czy coś, ale widać, że masz talent. Bardzo fajnie oddałaś fałszywe zauroczenie bohaterki, a potem przemiankę, którą pięknie podsumowałaś: .Bo jak ktoś nie wie co to jest miłość to nie wie jak to jest kochać.

Niby wszystko wspaniale, ale nie jestem przekonany. Zabrakło mi w Twoim dziele czegoś nad czym bym się zadumał. Wiesz, żebym zrobił: “rany, jakie to mądre”, zamknął kartę i włączył coś głupiego na Youtubie. No i może nadużywasz słowa “kur”, zastanów się na tym.

Do tego opowiadania – jak zresztą do każdego mojego tworu – wpakowałem masę znaczeń (nawet to, że ojciec Miszaela był rybakiem ma znaczenie), ale akurat w tym opowiadaniu z jakichś powodów moje – nazwijmy je delikatnie – twórcze zapędy do nadawania wszystkiemu znaczenia i wpychania tego tak gęsto jak tylko można zeszły na drugi plan. Pewnie dlatego to opowiadanie się spodobało, bo czytelnicy wolą las, który zasiałem – nie do końca świadomie – niż ukryte liście.

Dziękuję wszystkim za komentarze.

Redakcja trwa i mam nadzieję, że z pomocą pewnej miłej użytkowniczki uda się poprawić opowiadanie.

Odniosę się tylko do imienia konia. Imię pochodzi od kwiatu – lilii – który ma dość jasną symbolikę. Tego w tekście nie ma, ale można się domyślić, że Liluś nie była zbyt urodziwą klaczą; w pałacu nosiła wodę, być może wykorzystywano ją do innych prostych prac, na przykład do wywożenia nieczystości, ale coś w niej było, coś pięknego i dlatego została tak nazwana czy raczej przezwana – trochę złośliwie, trochę na przekór, ale i trochę prawdziwie.

Oczywiście słowo lilia jest łacińskiego pochodzenia i można się tu przyczepić (jak zresztą do całej masy szczegółów), że powinienem znaleźć hebrajski albo bliskowschodni odpowiednik tego słowa, ale ono tak ładnie mi brzmiało, że nie mogłem się oprzeć.

A co do zdrobnienia, racja, ale i w opowiadaniu – taką mam nadzieję – pokazany jest pewien fragment naszej polskiej rzeczywistości.

Nie protestuję przeciwko niczemu, ja jestem bezradny i mogę tylko napisać lekko absurdalny tekścik, w którym poupycham to i owo, a potem, zamiast wyrzucić do kosza, wrzucę go do Internetu.

 

Hmm, oskarżona z pierwszej rozprawy, w której Nitro – zapewne jeszcze wtedy młodzieniec – brał udział i ją przegrał, czy może z ostatniej rozprawy, którą tu opisujesz i, która jednocześnie była pierwszą, jaką Nitro przegrał?

Chodzi o tę, którą opisałem. Dziękuję za uwagę, rzeczywiście nie wiadomo, o którą rozprawę chodzi.

 

Dziękuję za komentarz.

O tym, że proces nie jest naprawdę, wiedziała tylko “góra” i Oskarżona, która należy do warstwy zarządzającej.

Zmieniłem ostatni akapit, bo chyba rzeczywiście ten balon próbny był bez sensu. Chciałem, żeby zakończenie było do interpretacji, a wyszedł bełkot. Teraz zakończenie nie pozostawia już możliwości interpretacji, ale wciąż nie mam pewności, czy nie bełkoczę.

Dziękuję za komentarz i czujne oko. :)

Cześć,

przepiszę początek, znowu. Niestety, problem polega na tym, że nie potrafię pisać, więc nie spodziewam się znacznej poprawy, ale dobrze, że dodałaś uwagi z komentarzem, bo mam się czym kierować.

Co do przekleństw, to na początku chciałem pokazać, z jakimi ludźmi mamy do czynienia. Wyszedłem z założenia, że konflikt jest nakreślony w tytule, więc teraz mogę przedstawić postacie. To nie jest ładne opowiadanie, ale miałem nadzieję, że będzie chociaż trochę ciekawe.

 

Gdyby moja babcia nie oglądała Sędzi Wesołowskiej, to po tej pierwszej części zostałabym z pustką w głowie. ;) ;) Autentycznie przepraszam :( xD, ale tak w pełni zrozumiałam ten segment dopiero po przeczytaniu całego opowiadania…

Za co przepraszasz? Bo nie bardzo rozumiem. ;)

 

Nie chciała za swoje zachowanie przeprosić ani nawet je wytłumaczyć. – Go wytłumaczyć?

https://nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/kiedy-go-a-kiedy-je-,cltt,G

 

Nie zrozumiałam jeszcze tego: Podpaliłeś się, Nitruś. – Czy mam to rozumieć dosłownie? Bo mowa o tym jest tylko w tym jednym zdanku.

To aluzja, nawiązująca do pseudonimu bohatera, a dotyczy jego zachowania na rozprawie.

 

I pytanie o “balon próbny” – zastanawiam się, czy to wyrażenie zostało tutaj zastosowane w dobrym sensie.

Wydaje mi się, że użyłem je we właściwym sensie, ale interpretację chciałbym zostawić czytelnikowi.

 

Cieszę się, że coś Ci się spodobało i zostawiałaś tak miły, rozbudowany i merytoryczny komentarz.

Pozdrawiam. :)

Sympatyczny szorcik. Dobry, prosty pomysł na połączenie światów. Przeczytałem z przyjemnością, więc kliknę.

Tekst miał betę, dałem go też do przeczytania kilku znajomym i mniej więcej połowa czytających twierdziła, że nie gubi się w postaciach, a połowa, że trochę się gubi, ale nie jakoś strasznie. Starałem się coś z tym zrobić, bo dynamika jest duża – cztery postacie wypowiadają swoje kwestie, trzy są w tle – ale chyba nie bardzo mi wyszło.

Szczerze mówiąc, to ja nie umiem pisać w narracji trzecioosobowej, to pierwszy tekst w trójce, który dokończyłem (nie licząc kompletnie nieudanych prób). Nie czuję tego, nie umiem się wczuć w narrację. Jeśli jeszcze coś napiszę, to raczej nie w tej narracji.

Opowiadanie jest eksperymentem, moim własnym eksperymentem, chciałem, by czytelnik mógł sam ocenić, co jest na poważnie, a co nie.

Poza tym nie wierzę, bym potrafił wymyślić jakiś nowy, ciekawy motyw, dlatego używam tych wyświechtanych. ;)

Dzięki za komentarz, a że przeczytałaś ciągiem moje dwa teksty, co cieszy jeszcze bardziej, dorzucam emotkę. :)

Nawet coś tam napisałem, ale jak zobaczyłem, ile znaków wysmarowałem, to usunąłem, bo i tak wydało mi się to tak śmiesznie mało, że już lepiej nic nie pisać, a komentarzy niezwiązanych z opowiadaniem mogłoby przybyć.

Rzecz jasna nie uważam Freuda za złola, który jednoosobowo zniszczył kulturę. Już sam pogląd, że nasza kultura jest w stanie rozkładu wzbudza kontrowersje, znam takich, co twierdzą, że ma się całkiem nieźle. Ale sam zacząłem tę dyskusję… Nie mam też zamiaru tłumaczyć w komentarzach, co dokładnie zarzucam Freudowi (w tekście to tylko wrzutka, z której nic sensownego nie da się wywnioskować, ale może ktoś ma podobną myśl i załapie, nigdy nie wiadomo), jak ktoś jest ciekawy, to zapraszam na priv.

Dzięki, Deirdriu, za komentarz i miłe słowa. :)

Moim zdaniem on zrzucił kamień, który spowodował lawinę. Człowiek od zawsze próbuje się wyzwolić z kultury, bo ona jest trudna i uciążliwa – szczególnie nasza. Ale mam świadomość, że jest to pogląd wysoce sporny. To tylko wstawka do oceny czytelnika, a nie uporządkowany wykład, którego zresztą nie mam, bo jestem na to za cienki.

Tytuł dotarł do mnie jako start-up (pewnie dlatego, że żyłam w błogiej niewiedzy, że komiczny monolog jest teraz nazywany stand-upem)

Ach, ten szczęśliwy stan niewiedzy.

doczytałam do końca i ze zmarszczonym czołem próbowałam zrozumieć o co chodzi. Pomogły komentarze ;)

Jak to u mnie, musiałem namieszać. ;)

 

Całość ma rzeczywiście raczej smutny wydźwięk, ale chyba bardziej w odniesieniu do żywych. Faktycznie ludzkość aż tak schamiała?

Nie, ale obserwuję tendencję ku powszechnemu schamieniu, która nabiera tempa.

 

Zygmuś, ech, nie lubię psychoanalizy, bo to droga donikąd, ale w czambuł bym go nie potępiała.

Freuda umieściłem w Piekle nie za to, co zrobił, ale za to, czego nie zrobił (myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem). A owa tendencja, czyli odrzucenie kultury, było możliwe, moim zdaniem, właśnie dzięki Freudowi. No, ale nie chce się w to zagłębiać i nie spieram się, jeśli ktoś myśli inaczej. Poza tym, mógłbym Freuda umieścić w Piekle za sam pogląd, że religia, czy potrzeby religijne, to objaw nerwicy.

A tak naprawdę, to ja, podobnie jak Bóg, nikogo nie potępiam. No, przynajmniej się staram.

Dzięki za komentarz i klika. :)

Cześć!

Zamysł był taki: Ludzie się dostosowują; starzy bywalcy Piekła już się przyzwyczaili do panujących tam warunków i zaczęli sobie radzić, a nowym – przez upadek kultury na Ziemi – Piekło nie wydaje się takie straszne. A żeby Piekło pozostało Piekłem musi tam trwać wieczna zmiana – jak w myśli Heraklita – no i tą zmianą jest ciągłe przechodzenie z anarchii do niewolniczego systemu kastowego o charakterze totalitarnym, co starałem się zasugerować, pisząc, że system jest sprawdzony, znaczy, że już był stosowany. I jak potępieni zaczną się przyzwyczajać, to znowu zmiana na anarchię.

Cieszę się, że zagrała końcówka, bo zmieniłem ją za namową drakainy. (Dodaje smaczek, że występ może być karą piekielną komika). I w moim odczuciu wydźwięk opowieści też jest raczej smutny.

Dzięki za komentarz i klika.

Pozdrawiam!

Sympatyczny tekst, uśmiechnął kilka razy. :)

Napisany żywo, z pazurem, ale znając Twój styl, spodziewałem się dobrego wykonania, a mimo to zaskoczyła mnie lekkość, z jaką przemknąłem przez opowieść. Miałaś świetny pomysł i go udźwignęłaś.

Gratuluję!

A gdzie tam, tylko podpatrzyłem to i owo na Youtubie. Ja się panicznie boję występów publicznych. W stand-upie – tak mi się zdaje – wiele się improwizuje i niekoniecznie publiczność odpowiadałaby tak, jak w moim opowiadaniu. Musiałby się wypowiedzieć zawodowiec, czy dałoby radę to wszystko zainscenizować.

Dzięki za komentarz.

W moich opowiadaniach często-gęsto ukrywam myśli i intuicje, co do których nie mam pewności, nie mam wystarczających argumentów merytorycznych, by z całą pewnością powiedzieć, że mam rację (dlatego piszę na boku opowiadania, a nie artykuły, eseje i opasłe tomiszcza pełne “mądrości”) a, co najważniejsze, są to kwestie drażliwe, na przykład światopoglądowe i gdyby tak drążyć jakiś wycinek albo smaczek opowiadania wystarczająco głęboko, to – dzięki szybkiej wymianie informacji, bańkach, podziałach, bojkotach, wykluczeniach i tym, że każdy o każdym wszystko wie, a przynajmniej tak uważa – mogłoby się okazać, że wkurzam wszystkich, czego – przynajmniej na razie – chciałbym uniknąć. (Chociaż pewnie przesadzam, bo jakie to ma znaczenie i kogo obchodzi czy będzie obchodzić to, co piszę).

Opowiadanie nie bez powodów chciałem opublikować anonimowo, bo lista wkurzonych może być długa, no ale trudno, jak ktoś chce się wkurzyć, to niech przeczyta opowiadanie i zastanowi się, co “artysta” miał na myśli, ja nie będę już ułatwiał zadania w komentarzach. ;)

Jeśli chodzi o Fromma, w skrócie, przeniósł on psychoanalizę na grunt społeczny, posuwając techniki manipulacyjne znacznie do przodu.

Tak się zastanawiałem, czy zabierać głos, bo prawdopodobieństwo rozbudowanych i luźno związanych z opowiadaniem komentarzy – czego unikam jak ognia – radykalnie wzrasta, no ale trudno. Freud miał wielu uczniów, zazwyczaj odchodzących od jego myśli w jedną stronę: jak Reich; albo drugą: Adler, Jung; bo czysty freudyzm na dłuższą metę jest nie do utrzymania i to nie tylko filozoficznie, a i naukowo, co pokazała klęska freudowskiej psychoanaliza, którą w Stanach rozpowszechniła córka Freuda – Anna.

Umieściłem Freuda w Piekle, dlatego że wiedział, jakie skutki społecznie i kulturowe przyniesie jego myśl i nie zrobił nic, by temu zapobiec. Myśli i poczynań Marii Bonaparte nie znam, więc chyba trzeba się douczyć, i ich nie komentuję, ale coś tam wiem o innych uczniach Freuda. Nie mam nic do Junga czy Adlera, ale już do Reicha, Fromma czy Edwarda Bernaysa mam. Ale, w gruncie rzeczy, stać mnie tylko na takie literackie uszczypliwości (nie bez powodu akcja opowiadania dzieje się w karykaturze katolickiego piekła), bo nie wierzę, by upadek kultury dało się powstrzymać. Bo jak nie Freud, to ktoś inny sięgnąłby po to, co było na wyciągnięcie ręki. I jestem prawie przekonany, że prędzej czy później ludzie będą – w pełni wyzwoleni seksualnie – chodzić jak w zegarku, stymulowani różnymi apkami, systemami inwigilacji, punktacją społeczną. I nic się nie da z tym zrobić.

Myślę, że – jak to często bywa – jego filozofia była próbą poradzenia sobie z własnymi problemami, a że był piekielnie inteligenty, to przy okazji otworzył puszkę Pandory. Zresztą on był tego świadomy, bo gdy przyjechał do Stanów ze swoimi wykładami, które entuzjastycznie przyjęto, sam powiedział: ”Jeszcze nie wiedzą, że przywieźliśmy im zarazę.”

Zygmunt – niezależnie od tego, w czym się mylił, bo w sumie to macał po ciemku, skupiając się głównie na jednym – pierwszy zauważył, że można nas rozwalić na kawałeczki, co przyniosło umiarkowane (a często tragiczne) rezultaty w leczeniu duszy, za to świetne w manipulacji społecznej. Też go nie lubię, a że w piekło (w rozumieniu religijnym), podobnie jak Zygmunt, nie wierzę, to umieściłem go we własnym – wymyślonym.

Dzięki za komentarz i kilka.

To nie jest tekst, którym miałem nadzieję zawojować świat (ani nawet portal); już pierwszy akapit może triggerować. A w dodatku ta forma, gdzie wszystko poza tekstem piekielnego komika trzeba sobie dopowiedzieć i wejść w tę rolę. Streszczając: w ogóle się Tobie dziwię.

No cóż, napełnienie rezerwą nie jest odczuciem, z jakim chciałem zostawić czytelnika, ale ja to mogę sobie chcieć… W zamyśle tekst nie miał być zabawny, raczej groteskowo-złośliwy.

W życiu nie obejrzałem w całości ani jednego stand-upu (na potrzeby tekstu obejrzałem fragmenty kilku najpopularniejszych występów dostępnych w sieci), ale wiem o istnieniu takiej formy rozrywki i myślę, że rozumiem jej popularność, a tekst jest – oczywiście bardzo uproszczoną – groteskowo-złośliwą refleksją bezradnego człowieka nad rozpadającą rozkładającą się cywilizacją, co świadomie podałem w formie barbarzyńskiego monologu.

Dzięki za komentarz.

Ciekawe czy syn Nihilisty dosiądzie się do tego samego kociołka?;)

Kto wie, a może się nawróci? ;)

Dzięki, Ambush, za komentarz.

 

Że kojarzy mi się z ruchem anarchistycznym bardziej niż kwestiami światopoglądowo-religijnymi.

Aaa, chyba nikomu, kto nie siedzi w epoce, nie przyjdzie najpierw na myśl Bakunin i spółka.

Nie sposób się z Tobą nie zgodzić, drakaino. Opowiadanie chciałem napisać na raz dla rozrywki, ale, niestety, nie potrafię tak pisać i ślęczałem nad nim, aż mnie zmęczyło, co chyba widać w końcówce. (W ogóle mam problem z zakończeniami, na przykład Liluś odłożyłem na miesiąc, bo nie miałem zakończenia – znaczy miałem ich dziesiątki, ale żadne nie było satysfakcjonujące – a po miesiącu zakończenie przyszło samo i spisałem je na kratce w minutę). Spróbuję coś wymyślić.

 

Zgrzyta mi też odrobinkę nihilista, ale to może być zboczenie zawodowe osoby zajmującej się XIX wiekiem.

W jakim sensie zgrzyta?

 

Dlaczego szepty Lucyfera kursywą?

Chciałem wyraźnie zaznaczyć, że są to (oczywiście imitowane przez narratora) szepty w głowie, ale rzeczywiście, chyba to niepotrzebne.

 

Dzięki za komentarz, uwagi i klika.

Cześć!

Napisałem opowiadanie i, o dziwo, jestem z niego zadowolony, co, niestety, dobrze mu nie wróży. Może ktoś zechce sprowadzić mnie na ziemię? 14k znaków, dystopia (akcja dzieje się w studio) z, mam nadzieję, wyczuwalną nutką absurdu.

Chętnym oferuję wzajemność.

Świetny styl – lekki, przejrzysty i dopasowany do bohaterki-narratorki. Dobrze skonstruowane postacie. Fabuła prosta i jeśli miałbym się czepiać to właśnie tego; chciałbym, żeby coś mnie zaskoczyło. Nie jest to moja półka, ale czytało się przyjemnie.

Poniżej subiektywne uwagi:

 

Czy ty tam jak byłaś mała nie chodziłaś z ciocią Asią?

Dzieci cioci Asi były wszystkie ode mnie ładnych parę lat starsze i dogadywały się z Witkiem, złotowłosym przywódcą bandy łobuzów, doskonale. Ja tam byłam na doczepkę, w charakterze spowalniacza i beksy osiedlowej.

Domyślam się, dlaczego tak piszesz, ale dla mnie o jedno być za dużo. I dziwny szyk, ale chyba robisz to świadomie, więc rób, jak uważasz. ;)

 

Trumnę, przy akompaniamencie marsza żałobnego i szlochu kobiet, spuszczano do dołu, a ja niemal mogłam już odetchnąć spokojnie. Udało się! Martyna poszła do piachu, jak przystało na martwego człowieka, i nie będzie nigdy więcej zawracać mi głowy.

Czy to “niemal” jest konieczne?

 

Wybiła pierwsza w nocy, gdy wyprowadziłam rower przed garaż i ruszyłam przed siebie po nieoświetlonej drodze, sama nie wierząc, co robię.

Dodałbym do ekwipunku lampkę rowerową, bo wychodzi na to, że bohaterka jedzie w kompletnych ciemnościach.

 

Opatuliłam się swetrem, gdy od strony wody opatulił mnie chłód.

Rozumiem, że to celowe, ale nie pasuje mi ten opatulający chłód, bo kojarzy się z czymś przyjemnym.

 

Informowanie kogoś, że jego martwa dziewczyna chce z nim porozmawiać, nie jest najprostszym sposobem, by zaprosić kogoś nad jezioro, z góry więc skreśliłam tą możliwość.

Z emfazą wręczyła mi papier, na którym widniały jakieś cyferki.

To wyszukane słowo nie pasuje do potocznego stylu.

 

Nawet jeśli wcześniej Misiek miał jakieś wątpliwości, teraz miał pewność, jakie intencje miała jego była.

W następnej chwili topielica przewróciła go, usiadła na nim okrakiem i zaczęła go dusić. Misiek szybko posiniał na twarzy.

To drugie “go” można wykreślić.

 

Usiadła za plecami Michała, krzyżując nogi na jego brzuchu. Obie dłonie trzymała przy jego szyi.

Chyba na plecach.

 

Oczywiście, że pamiętam. Spotkałam się z Miśkiem. Nie tu, trochę dalej. Tam, gdzie jest kamienne dno, więc nikt nie pływa. A gdy się poślizgnęłam, ten idiota uciekł, zamiast mnie ratować.

Tak jest, moim zdaniem, czytelniej: Oczywiście, że pamiętam. Spotkałam się z Miśkiem. Nie tu, trochę dalej. Gdzie jest kamienne dno, więc nikt tam nie pływa. A gdy się poślizgnęłam, ten idiota uciekł, zamiast mnie ratować.

 

Przez chwilę widziałam jeszcze unoszącą się na powierzchni twarz Miśka, która wkrótce zmalała do wielkości główki od szpileczki, by wreszcie rozpłynąć się w mroku.

Spojrzałam na Witka, który wydawał się być równie zdziwiony, co ja.

Coś bym zmienił w pierwszym zdaniu, bo aliteruje, a w kolejnym znów powtarzasz “który”.

 

– Dostałam go na komunię. Nie ma mowy, żebym go tu zostawiła.

– Po prostu wsadzisz go do bagażnika – tłumaczył mi Witek chwilę później, gdy odpinałam rower od ławki.

Nie brzmi to źle, bo wychodzi w miarę naturalnie, ale skoro się zatrzymałem, to wrzucę. ;)

 

– A skąd ja mam wiedzieć, czy ty nie jesteś z Martyną w komitywie, co? Równie dobrze możesz planować mnie zabić.

Wydaje mi się, że po prostu “w zmowie” wyszłoby naturalniej.

 

– Wodną. No i masz szczęście, bo jesteś z kimś, kto się na nich zna.

Mazda kołysała się na boki, zapadając się w koleinach, ale Witek nie zwalniał.

Stąd widać światła Brzózki i domy, które obsiadły drugi brzeg jeziora.

Wiem, licentia poetica, ale aż się prosi o jakieś porównanie, bo ja tego nie widzę.

 

Długie, proste włosy rozpryskiwały wokół drobinki błota.

Jak włosy rozpryskiwały? Może błoto po prostu ściekało z włosów, bo nie piszesz, że nimi potrząsał.

 

No, proszę ja was, ten niedoszły pierwszy pocałunek parę godzin wcześniej tak mnie nie zaskoczył jak to, że pierwszy goły facet, jakiego zobaczyłam na żywo, nie był, nomen omen, żywy.

Dlaczego masz tu kursywę?

 

Zrzuciłam ją z siebie i wepchnęłam jej twarz w trawę. Nim zdążyła mnie zrzucić, usiadłam na plecach dziewczyny

Szarzała, widziałam to wyraźnie mimo ciemności, aż całkiem straciła kolor. Była już całkiem przezroczysta, gdy zmieniła formę i przepłynęła Witkowi przez palce.

Uśmiechnął się do mnie i zakręcił nim młynka, nim wetknął go sobie za pas.

To trochę mylące.

Obszerna odpowiedź, przeczytałem, ale niestety już zdążyłem kompletnie zapomnieć, o czym było Twoje opowiadanie. Może, skoro się tak natrudziłeś, przeczytam je jeszcze raz, by sobie przypomnieć i szczerze odpowiem, czy wszystko mi wyjaśniłeś. I może uda mi się to zrobić wcześniej niż za pół roku. ;)

Choć z grubsza patrząc, wydaja mi się, że zaserwowałeś w swoim opowiadaniu taki misz-masz, który mnie przerósł. Jak pewnie zauważyłeś, mam prosty umysł.

Odniosę się tylko do tego fragmentu:

Eon to, według założenia, czas trwania jednego wszechświata. Czyli czas od powstania wszechświata, przez jego istnienie aż do jego zniszczenia [np. wskutek śmierci cieplnej]. Założenie jest takie, że światy są cykliczne. Podczas jednej z moich rozmów z profesorem Meissnerem, stwierdził, że takie odrodzenie się wszechświata byłoby możliwe w przypadku spotkania fotonu z falą grawitacyjną. Wiadomo, że nie jest to zaawansowana fizyka teoretyczna [musiałbym np. wykazać stosowne równania na popracie mojej tezy], ale dla mnie wystarczy. ;)

Dziś już wiem o teorii Rogera Penrose’a – Konforemna Kosmologia Cykliczna – która zakłada odradzanie się Wszechświata. I Penrose ma dla niej pewną podstawę teoretyczną, która sprowadza się do skracania nieskończoności (które, jak pewnie wiesz, są niefizyczne), ale nic mi nie wiadomo, by nowy eon (Penrose rzeczywiście używa tej nazwy zapożyczonej od gnostyków) następował w przypadku spotkania fotonu z falą grawitacyjną. Teoria zakłada, że w końcu we Wszechświecie zostaną tylko cząsteczki bez masy. I gdy zostaną tylko one, to czas, jako że nie ma względem czego go mierzyć, przestanie mieć znaczenie. I w tym momencie – uważa Penrose – zastosowanie będzie miała geometria konforemna, a że nie będzie już skali, to ten stan – zimny i rzadki – będzie równoważny stanowi gęstemu i gorącemu. No i nastąpi to, co nazywamy Wielkim Wybuchem.

Wiem też, że Krzysztof Meissner współpracuje z Penrosem i bardzo ciekawi mnie, co miał na myśli. Czy możesz mi to przybliżyć?

Czytałem opowiadanie dawno – tuż po premierze – i, o dziwo, wciąż je pamiętam.

Nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenie, ale jest w nim pewien charakterystyczny rys, który – tak mi się zdaje – sprawił, że opowiadanie przetrwało w mojej pamięci.

Pamiętam dobrze skonstruowany wątek obyczajowy i przenikającą się z nim oniryczną wizję zaświatów, która z początku wydawała mi się nie pasować do opowieści, jakbyś dodał ją na doczepkę, by była fantastyka. Ale teraz myślę, że ten wątek spajał opowieść i mimo że nie był dla mnie do końca zrozumiały (jakbyś się silił na jakąś metafizykę), to nadał historii inny wydźwięk. (Nie było to idealnie zrobione, ale coś tam zagrało.) Niby w tej opowieści nie ma nic nowego (swoją drogą, wymyśl coś całkiem nowego ;) ), ale jest ten charakterystyczny rys – coś od autora, co nieczęsto w opowieściach widać.

Cześć!

Skupiłem się głównie na tym, by wczuć się w bohatera – opowiedzieć historię jego językiem, który będzie zarazem prosty i atrakcyjny literacko, a reszta jakoś się ułożyła.

Dzięki za komentarz, i nie ma mowy o spóźnieniu, bo nie oczekiwałem Twojego komentarza. :)

Ogonek już jest. Pomimo popełnienia kilku tekstów, niezmiennie dziwi mnie fenomen tych drobnych, oczywistych błędów, które i tak zawsze gdzieś się uchowają.

Dziękuję wszystkim za komentarze.

Dzięki. Dodałem w przedmowie wzmiankę, o jakie zmiany chodzi, jeśli Irka będzie miała jakieś obiekcje, to cofnę opoko do stanu konkursowego. :)

Mam pytanie do organizatorów. Postanowiłem nieco zmienić to opowiadanie. Zmianie uległ też tytuł, który brzmi Szlaban na śmierć. Czy jeśli zdecydowałbym się na edycję opowiadania i zmiany w treści i tytule, to powinienem usuwać tag konkursowy, czy wystarczy wzmianka w przedmowie, że takie a takie zmiany miały miejsce już po ogłoszeniu wyników konkursu?

Cześć.

W tekście jest wiele powtórzeń, starałem się zbudować na nich rytm opowieści. Te zaimkowe rzucają się w oczy, ale mnie przy czytaniu jakoś nie raziły; może ktoś jeszcze się wypowie. Ten czas oczywiście poprawię.

Dziękuję za komentarz, uwagi i również pozdrawiam.

Myślałem, czy nie ostrzegać przed tą obyczajówką w przedmowie, ale wtedy mógłbym Cię odstraszyć. ;)

Chciałem przeprowadzić bohatera – pokazując jego lęk i strach – przez cztery etapy życia, do czego fantastyka nie była mi potrzebna, byłaby wręcz śmieszną dekoracją. No, ale mam nadzieję, że zakończenie nadrabia, bo w rezultacie powstał ciekawy świat, do którego mógłbym wrócić.

Dzięki za komentarz.

Chyba przecinek między dwoma przymiotnikami?

Tu akurat chyba nie, bo dookreślam, a nie wymieniam cechy.

 

Dziwne to zdanie.

Racja. Ten dialog przed publikacją wyglądał inaczej i część została w mojej głowie.

 

Przecinek chyba zbędny.

Chyba tak.

 

Ja bym intuicyjnie wyrzucił przecinek.

Bez przecinka nie pasuje mi fonetycznie. Może zrobię z tego dwa zdania albo coś dopiszę. Pomyślę.

 

W tej scenie po profesorze, a przed powrotem do rodziny, to delektowanie się krokiem mnie wybiło z klimatu.

Chciałem, by czytelnik odczuł, że bohater na schodach odpoczywa, ale nie chciałbym wybijać z klimatu.

 

Dobrze napisane, działające na emocje, doceniam większą przejrzystość fabuły :)

Starałem się, by miało to sens i jakąś logikę. :)

 

Dzięki za uwagi i komentarz.

Dzięki, Kulosławie. Może ktoś jeszcze kliknie i opowiadanie trafi do biblioteki.

Dzięki, Ambush, za komentarz. Cieszy mnie, że ci się podobało.

Jasne, że dywan był u myszy… Ale napisałeś, że lektura mojego opowiadania przypomina Ci spotkanie z myszą. Zrozumiałem, że przez analogię próbujesz mi przekazać, że ów drink to treść mojego opowiadania (rzecz jasna biorę pod uwagę żartobliwą formę i pewne przerysowanie).

Jestem ostatnim, kto obwiniałby czytelnika za to, że nie przejrzał zamysłu autora. Po prostu odniosłem się do tego, co napisałeś w komentarzu jurorskim. Ja, niestety, czytałem takie opowiadania, które mój zmysł estetyczny przyprawiały o odruch wymiotny, że się tak nieprecyzyjnie wyrażę. A autorzy tych tekstów nierzadko potrafili pisać. Oczywiście nie jest miło, gdy się czyta podobną opinię o własnej pracy, ale ja jestem w stanie zrozumieć, że ktoś może coś podobnego czuć.

Dzięki za wyjaśnienie, widocznie nie zrozumiałem Twojego poprzedniego komentarza.

Nie zgadam się z opinią, że o jakości dzieła literackiego decyduje to, że ma ono jeden temat. Tematami dzieła mogą być wojna, pokój, dobro, zło, miłość, życie moskiewskich elit, masoni i rozwleczone na kilkadziesiąt stron dywagacje o roli jednostki w historii, a i tak dzieło będzie piękne, wspaniałe, bo wywołało u czytelnika takie wrażenie estetyczne.

Rozumiem, że Twoje wrażenie przypomina raczej odruch wymiotny. Nie potrafię osądzić, w jakim stopniu jest to wina mojego tworu, a w jakim Twojego żołądka. Mam nadzieję, że szybko doszedłeś do siebie.

Ciesze się, że coś tam się podobało. Doceniam trud włożony w organizację. Dziękuję, że mogłem wziąć udział w konkursie. :)

 

Jest trochę tak, jak piszesz, ale nie do końca. Znaczy, jak jest, to każdy widzi, a ja napiszę, jak chciałbym, żeby było. ;)

Tak, bohater cierpi na paranoję, ale chciałem, by paranoja była uzasadniona, by świat otaczający bohatera był za trudny. Praca, własne androidy, androidy chińskie, rozpad związku, dziwna relacja z Bogiem, no i to opowiadania przerastają bohatera, i chciałem, by przerosło czytelnika, aby zgubił się razem z bohaterem. Przyznam, że ja również się zgubiłem i już nie wiem, czy bohater nie wymyślił sobie Smitha, domowych androidów i tego opowiadania (zauważ taki szczegół – Smith mówi do Johna, że ma tuzin koszul w kratę, a potem Kate wyznaje Johnowi, że zabrała jedną z jego koszul i wyraża przekonanie, że John nawet tego nie zauważył; John spotyka się ze Smithem na parkingu, z dala od ludzi).

Opowiadanie jest alegoryczne. Chciałem opowiedzieć, że świat, który sami sobie stworzyliśmy, robi się dla nas za trudny. Że się w nim gubimy. Ale i tak musimy w nim żyć – bo żyć musimy, taki mamy mechanizm – nawet jeśli zwariujemy.

Wiem, że wszelkie tłumaczenia pod tekstem są śmieszne, bo opowiadanie musi się bronić samo i czytelnik ma czerpać z niego, a nie z jakiś rozpaczliwych autorskich wyjaśnień. Ale zanim opublikowałem na portalu pierwszy opko, zadałem sobie pytanie: Czy wyjaśniać w komentarzach wątpliwości czytelników? Czy w ogóle komentować własne teksty? (Nie mylić z odpowiadaniem na komentarze.) I uznałem, że tak, że powinienem pisać, co autor miał na myśli. Jednak zaczynam wątpić, czy to była dobra decyzja.

Serdecznie dziękuję za komentarz. Widać, że myślałaś nad tekstem, a równie dobrze mogłaś napisać, że autor wylał na papier brednie gnieżdżące mu się między uszami i teraz każe się zastanawiać, o co w nich chodzi.

Doceniam trud włożony w organizację tak inspirującego konkursu. Dziękuję, że mogłem wziąć w nim udział. :)

Wyjątkowo grzeczny ten marsjański Rzym, ale rozumiem, że mordowanie politycznych wrogów w sektach czy tysiącach zaliczamy już do czasów słusznie minionych. Historia mi się podobała, choć chwyciło mnie dopiero od przemówienia Sulla, jakby na początku brakowało czegoś, co po wrzuceniu mnie w świat, zbuduje odpowiednie napięcie. Opowiadanie jest ciekawe i dobrze napisane, więc zgłaszam do biblioteki i czekam na marsjańskiego Cezara. ;)

Nowa Fantastyka