Profil użytkownika

Taki zwykły paradust. Nic szczególnego.


komentarze: 172, w dziale opowiadań: 170, opowiadania: 33

Ostatnie sto komentarzy

Biorąc pod uwagę spadający głód wiedzy studenckiego narybka, doktor musi być mocno wygłodniały. Był kiedyś taki kawał o smoku, którego układ pokarmowy przyswajał wyłącznie dziewice. Smok zdechł z głodu. Wróżę podobny koniec naszemu doktorowi, niestety. O tempora, o mores!

A tak na serio, zakończenie mnie przyjemnie zaskoczyło. Bardzo miłe, zwięzłe opko :) Parę zgrzytów stylistycznych zauważyłem, ale raczej nic poważnego.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziadek z Manchesteru – akcent poniekąd bliski mojemu sercu :)

Buntowniczy chłopczyk z zapałkami, rewolucja i oczywisty kontrast do “prequela” z dziewczynką w roli głównej – dostrzegam w tym (chyba niezamierzony) komentarz do wydarzeń ostatnich tygodni. Niby ta sama historia, a motywacja jednak zupełnie inna. Całość ładnie wpasowana w konkursowe ramy. I bardzo zwięzła – przeczytałem jednym tchem. Bardzo przyjemnie się czytało!

P.s. powracam z zaświatów. Dziurawca nie dostałem, ale zieleń istotnie działa kojąco :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

O widzisz, a u mnie to działa zupełnie inaczej. Praca zdalna z domu ma w sobie coś niemal świętokradczego – oaza spokoju, jaką powinien być dom, nagle już nie chroni przed nudnymi obowiązkami i czujnym okiem szefa. Już wolałbym drałować te sześć kilometrów codziennie, bo wtedy przynajmniej jeden świat jest od drugiego wyraźnie oddzielony. Wiem, że to głupie podejście, ale zupełnie nad tym nie panuję.

Muszę się jakoś przełamać i wypłynąć na powierzchnię. Próbowałem robić przemeblowanie, słuchac muzyki, majsterkować itd., ale bez zmian. Jedyne, na czym jestem w stanie skupić uwagę, to stare gry albo jeszcze starsze filmy, które oglądam na zabytkowym (znaczy się retro) telewizorze CRT.

Oby się to wszystko skończyło jak najszybciej. Samego wirusa się nie boję (powiem więcej – prawie napewno go przeszedłem w styczniu, zanim się o tym mówiło), bo ostatnie doniesienia mówią o śmiertelności może dwóch promili, albo mniej. Boję się za to, że mi całkiem odbije. Ech…

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Poprawiłem :) Nigdy z nimi nie wygram. Dużo się nauczyłem pisząc, ale ciągle mi się zdarzy wrzucić taki kwiatuszek do tekstu. Zawsze mylę pary (np. pary cech, ż i rz, u i ó, lewa i prawa strona) – od dziecka. Dopiero mając 15 lat nauczyłem się bez zastanowienia odgadywać, która strona jest lewa, a która prawa (a i tutaj musiałem posługiwać się mnemoniką). Taki paradust specjalnej troski jestem.

Ostatnio rzadko (znowu chciałem napisać przez ż) zaglądam na NF – to siedzenie w domu i zdalna praca wywysają ze mnie chęć do życia. Nawet nic nie piszę, ale powoli zbieram się, żeby odbić się od dna marazmu. Czy tez masz (miewasz) podobnie? Jeśli tak, masz może na to jakiś sprawdzony sposób?

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dzięki, Finklo :) Dopiero teraz zobaczyłem komenta – ostatnio rzadko siedzę na internetach, od siedzenia w domu mi odbija. Nie wiedziałem, że temat jest aż tak oklepany – wpadłem na niego bez niczyjej pomocy, choć podejrzewałem, że ktoś przede mną wpadł na to samo. Ciężko dzisiaj odkryć cokolwiek nowego :)

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Programista? szacun. Ja niestety skończyłem przygodę z programowaniem jakieś 13 lat temu. Robiłem stronki na tabelkach, więc programista był ze mnie najwyżej mierny :) I żałka trochę, bo temat ciekawy. Ale do tego potrzeba ścisłego umysłu, a mój jest bardzo rozprężony.

Co do ipada – takie podejście rozumiem. Podejrzewam, że szczególnie przy programowaniu się sprawdza. Monitor do ipada niby można podpiąć (praca na samym ipadzie, nawet pro, to mordęga dla oczu ze względu na mały ekran), ale trzeba się pieprzyć z różnymi ustawieniami / przelotkami / airplayami itd.

Osobiście muszę używać stacjonarki, bo praca, do jakiej ją wykorzystuje, wymaga ogromnej ilości danych i mocy obliczeniowej. Z przeciętnego wesela zbieram jakieś 8 tys. RAWów, z czego później obrabiam 800-1000, w międzyczasie fotoszop hula w tle. No i lubię pograć czasem (Dooma Eternala ostatnio przeszedłem – Jezu, ale rzeźnia).

Praca w chmurze jest ciekawa, ale jeszcze przez 10 lat nie ma co się łudzić, że będzie to sposób subiektywnie porównywalny do pracy na lokalnych plikach – głównie ze względu na transfery, stabilność łącza itd. Ale kiedyś… kto wie? (Elon Musk właśnie posłał w kosmos koło 200 Starlinków…) Pomysł jak najbardziej mi się podoba, pomimo faktu, że jako anachroniczny moher zawsze wszystko wolę trzymać lokalnie (mam np. 150 giga muzy na twardym, a płyt CD / DVD / BD nie liczę nawet). I kto wie, czy się to nie przyda – chwila i cała ekonomia padnie, a wtedy przynajmniej nie będę zależny od subskrypcji na spotifaju czy innym netfliksie. Co nie zmienia faktu, że chmura to przyszłość :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Niektórzy mówią, że ARM / RISC to przyszłość. Micro$oft powoli się przesiada na swojego ARMa z nowym Surface X. Apple planuje w ogóle zejść z Intela. Będzie ciekawie – kupiłem 2 kilo popcornu. Już słyszę ten kwik, jak połowa programów nie będzie chodzić, przynajmniej przez pierwszy rok. Jak schodzili z PPC paręnaście lat temu, też były jaja.

Programujesz coś?

EDIT: no, pochwał też potrzeba :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Etam, zauważ, że u mnie rymy zawsze klepane jak z foremki. Nie potrafię się tak nimi bawić, jak Ty, uprawiać takiej synkopy, że tak powiem. Widać, że perkusista :)

A za ścianą siedzi Ania,

piękna, ładna, łania – skarb.

No nie wpadłbym na to. (cholera, permanentna kursywa mi się włączyła)

 

Co do jabłuszek – owszem. Te nowe szesnastki są spoko – procki się tak nie przegrzewają, jak w poprzednich (szczególnie i9). Są większe, więc władowali wydajniejsze chłodzenie. Bo na cholerę płacić za i9, skoro po minucie pracy na pełnym pierdzie się przegrzeje i przykręci zegarek. Ale summa summarum sprzęt przepłacony. W zasadzie kupując maca płacisz za system operacyjny. No, i może przyzwoity wyświetlacz z dobrymi kolorami. Ale że w macbookach nie da się nawet dowalić więcej RAMu… Nóż się w kieszeni otwiera.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Bardzo fajne, nie powiem :) Przypomniały mi się teksty taty Kazika.

 

Kiedyś napisałem inną rymowankę na konkurs Pveka (taki spoko całkiem grafik-satyryk). O pokoleniu nieco innych dżolasów (akurat była gadka o hipsterach).

 

Karuzela, karuzela,

kolorowa gra kapela,

tłum pijany rozwesela,

tłum pijany pot wydziela.

 

Bluzki w romby, w kratę szale,

kurtki szwedki i korale,

słodkie wino, gorzkie żale,

niedopięty cel w kwartale.

 

Jestem tak alternatywny,

kreatywny, asertywny,

antyautorytatywny,

nieheteronormatywny.

 

Lajkowany, twittowany,

siną barwą wykłuwany,

wszędzie manifestowany,

dupy ból nieopisany.

 

Wisi dalej na starym blogu (czy raczej tym, co z niego zostało). Tekstu nigdy nie dokończyłem. Jakoś rymowanie mi przeszło. Ostatnio rzeźbiłem go nieco, ale nie miałem żywcem weny.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Nawet nie cweter, a cwetr jest :) Celowa podrówja literówka. Tak jak Penderewski (Paderewski + Penderecki). Tak sobie wyobrażam dżolasa właśnie. Nota bene, mam kumpla, u którego podpatrzyłem parę takich metod (np. drukowane euro w portfelu, karty grosik wkładane paskiem do góry, kluczyki od drogiego auta, a w portfelu pięć dych najwyżej).

Dżolas kwiatów nie kupuje,

nie w smak mu kupida broń.

On nie w serce wszak celuje,

przed małżeństwem Boże broń :)

 

p.s. fajna rymowanka :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

W pierwszych chwilach miałem skojarzenia z “Coraline” Gaimana, później z “Ciemność i Pleśń” Lema, a później to jakieś Walking Dead niemal. Lektura przypadła mi do gustu, chociaż jakiś atawistyczny niedosyt pozostał – bo zamiast rozkoszować się groteską i absurdem fabuły i formy, dziecko we mnie chciałoby dowiedzieć się czegoś bardziej konkretnego o tych piłkach.

Nie mniej jednak lektura bardzo, bardzo przyjemna. Opko mnie wciągnęło i trzymało do końca.

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Nie wiedziałem nawet, przyznaję się bez bicia. A przeczytałem i Ubika, i A Scanner Darkly, i Czy Androidy Śnią o Elektrycznych Owcach. Ech, braki, braki… Dzięki za info :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Blacktomie,

Dziękuję serdecznie za komentarz!

Na wstępie chciałbym wyjaśnić, że, według mojego planu, zespół Majera nie przyczynił się do problemu. Gdyby Majer nie przybył, Januszkiewicz poszedłby do domu, zamiast wymieniać jakiś zawór. I w krytycznej chwili doszłoby do wycieku. Słowem, Majer zapobiegł wypadkowi samym swoim przybyciem. To pewnie ujmuje nieco całości, ale musiałem uczciwie przyznać, jak było na prawdę.

Fakt, że uznałeś opko za rzemieślniczo poprawne, bardzo mnie ucieszyło. Pisząc opowiadanie na konkurs, miałem świadomość nieuchronnej, ostrej krytyki, pisałem je więc właśnie jako rzemieślnik. Chodzi mi o to, że dość świadomie dobierałem słowa i zwroty, bez specjalnych eksperymentów ani odważnych zagrywek; słowem, zastanawiałem się z matematycznym wyrachowaniem nad każdym zdaniem (ów sposób pisania odbił zresztą się na charakterystyce Majera). Chciałem, by było poprawne, żeby było zapięte na ostatni guzik, żeby było schludne. I, sądząc po twoich słowach, chyba wyszło zgodnie z zamiarem.

Twoja analiza potwierdza, że udało mi się dokonać czegoś, z perspektywy mojego znikomego pisarskiego doświadczenia, znaczącego (czy był to efekt przypadku, czy rzeczywiście wynika to z moich umiejętności – to osobny temat). Napisałem tekst, który ma ręce i nogi, formę, i przede wszystkim potrafi przykuć uwagę czytelnika – i to nie byle jakiego :) Początkujący pisarz, jak ja, o niczym innym nie śni.

Jeszcze raz dziękuję serdeczne – za rzetelny komentarz, ale też i miłe słowo :)

Pozdrawiam!

P.s. Co do Raportu Mniejszości – dwie osoby wcześniej zwróciły mi na to uwagę. Niestety filmu nie oglądałem. Raz u kogoś widziałem fragment, jak jakieś samochody jeździły po dziwnych, powykręcanych drogach z plastiku czy coś takiego. Na koncept wpadłem sam i jeśli opko przypomina Raport, to na prawdę jest to zbieg okoliczności.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Asylum – dziękuję za linka! Dodałem do ulubionych :) (znaczy się, zasubskrybowałem). I zaraz wrzucam.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Uśmiałem się. Bardzo zgrabna bajka, gdzieś między Panią Twardowską a Księżniczką Pizdoloną. W sam raz na piątkowy poranek :) Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Skojarzenie z Dickensem trafione :)

A te anomalie – oj wiem, że umysł obyty w arkanach fizyki wyśmieje te moje pomysły. Stąd też i mój mechanizm obronny – cykl powieści jest świadomy bezsensowności tego fenomenu. Ataka ingerencja nieznanej siły, która lokalnie zmienia prawa fizyki, siła spoza wszechświata, to wygodna tarcza, którą zasłaniam się jak mogę. Ingerencja niczym programista, który ingeruje w kod gry, zmieniając lokalnie prawa obowiązujące w pokazanym przez nią świecie. Nie chodzi mi tu o żadne IDDQD (czy inne kody na nieśmiertelność), ale raczej zmiana kodu na niskim poziomie. Z punktu widzenia wszystkich żyjątek, jakimi zaludniona jest przeciętna gra komputerowa, taki programista to rzecz niepojęta i wszechmogąca :)

P.s. Nigdzie tego “smartgasta” na YT nie mogę zlaleźć. Masz może linka?

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mr.Marasie, chętnie bym polecił jakąś lektórę na ten temat, ale przyznać muszę, że wszystko, o czym piszę, to najwyżej jakieś moje jałowe przemyślenia “na chłopski rozum”. Czasem rzucę okiem na jakiś filmik Isaaca Arthura na YT, dopóki nie zagłębia się w jakieś szczególiki – wtedy moja uwaga wyłącza się samoistnie.

Z ciekawostek – ktoś zrobił już grę, w której główny bohater porusza się w trzójwymiarowym wycinku czterowymiarowej przestrzeni: https://www.youtube.com/watch?v=9yW--eQaA2I – mózg ledwie nadąża. Taka gra to ciekawe narzędzie do wizualizacji zagadnienia. Niestety, na moje nieszczęście wolę Doom Eternal :)

Asylum – powieści mam w zasadzie skończone, tylko szlifuję teorię (plus warsztat – w tym celu pojawiłem się na NF). Dodam, że w moim świecie czwarty wymiar to nie jest osobny świat. To takie lokalne rozwarstwienie przestrzeni poprzez dodanie nowego wymiaru przestrzennego – coś jak pęcherz na powierzchni naleśnika. Świat pozostaje taki sam, oddzielony od nowego wymiaru niewidzialną granicą, i tylko główny bohater niejako przenosi się do tego pęcherza, nie naruszając struktury wszechświata. Co do światła – z powierzchni ziemi nie da się tego fenomenu zaobserwować. Nikt zatem nie wie, skąd w tej przestrzeni światło (ani dlaczego rozchodzi się tak, że ludzkie oczy to widzą). Bo przecież z naszego świata nie ucieka – w przeciwnym razie na niebie (czy gdzie tam) pojawiłaby się wielka, czarna plama. Ale się nie pojawia, a jednak na “Zapleczu” światło jest. W trzeciej części, którą planuję, okarze się, że główny bohater jest w niewielkim stopniu daltonistą, i światło na “Zapleczu” akurat doskonale odpowiada sposobowi, w jaki postrzega kolory. Całe zagadnienie jest nazywane jako Model Protagonisty albo Model Abela Magwitcha – więcej wolę nie zdradzać (chyba, że na priv).

Co do ingerencji – kto wie, kto wie :) Jeden z bohaterów zastanawia się, czy za tymi cudami stoi Bóg, czy może kosmici, czy może jakiś bezmyślny proces, o którym wspomniałaś (Bodajże ”Miliard lat przed końcem świata” Strugackich ciekawie ten problem zgłębił). Dochodzi do wniosku, że z naszego punktu widzenia nie ma absolutnie różnicy między jednym, drugim a trzecim. Szczególnie, że nikt nie jest w stanie dojrzeć celowości tych fenomenów.

Mrówki nigdy nie będą w stanie zgłębić motywacji człowieka, ani odróżnić jego działań od działań zjawisk naturalnych.

Ale to wszystko, to tylko wątek, który przewija się w tle. Przede wszystkim jest to cykl o bardzo ludzkich rzeczach – dojrzewaniu, bezinteresowności, emocjach.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mr.Maras – przepraszam, że tutaj wywlekam swoje pseudonaukowe pseudoteorie. Nigdy nie mogę się powstrzymać, by pogawędzić nieco z mądrzejszymi od siebie i przy okazji czegoś się nauczyć (a w wątku wszyscy, na czele z Tobą, górują nade mną wiedzą z zakresu fizyki i nie tylko). Przepraszam jeszcze raz i z góry dziękuję za wyrozumiałość. Jeśli zbytnio zaśmiecam wątek, przeniosę dyskusję na priv.

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Asylum, dziękuję serdecznie za merytoryczny komentarz!

Generalnie zgadzam się ze wszystkim, prócz jednej rzeczy (i pewnie tutaj nie mam racji – wszak moja wiedza przy Twojej wypada, delikatnie mówiąc, blado). Ale po kolei.

W mojej powieści chodzi o dodatkowy wymiar przestrzenny. Czas pozostaje taki sam. Gwoli uzupełnienia – nikt w powieści nie wie, jak to się odbywa; są podejrzenia, że coś ingeruje w nasz świat posługując się możliwościami spoza naszego wszechświata – coś jak programista ingerujący w gotowy program gry z poziomu assemblera, zmieniający niektóre jej właściwości w zakresie lokalnym. Paradoks polega na tym, że choć badania trwają nad wymienionym przeze mnie „Zapleczem” (i paroma innymi rzeczami – wpływ na zdarzenia losowe itd.), naukowcy zaczynają sobie zdawać sprawę, że na dobrą sprawę nigdy nie będą w stanie rozgryźć zagadnienia. Chodzi o to, że tutaj na dobrą sprawę dzieją się rzeczy nieprzewidziane nawet przez fizykę naszego wszechświata (np. jakim cudem światło przenika ze świata 3D na to całe “Zaplecze”?). Nie chodzi tu więc o model „Głosu Pana”; bardziej o ingerencję czegoś o nieograniczonych możliwościach bez zrozumiałego dla nas motywu. Ale to taka dygresja. Miałem nie „palić”, ale nie mogłem się powstrzymać.

Tak czy siak, owszem, w naszym wszechświecie jest więcej niż trzy wymiary przestrzenne (ja je tak po swojemu nazywam – wymiary przestrzenne, plus jeden modyfikujący, tj. czas – moja prywatna laicka nomenklatura). Ale w powieści chodzi mi o takie full wypaśne cztery wymiar przestrzenne. Bohater owszem, widzi dalej płasko w tym wymiarze (tzn. stereoskopowo), jednak zależnie od płaszczyzny, wg której ustawi się do świata trójwymiarowego, może zajrzeć do jego środka (tzn. na jego trójwymiarowy przekrój). Może dzięki temu ‘skanować’ dany obszar, trochę jak skaner – tylko taki trójwymiarowy. Coś jak animowana tomografia komputerowa, która ukazuje człowieka od jednego końca do drugiego, tylko zamiast płaskiego obrazu, mamy do czynienia z animowanymi bryłami.

Co do rozpadania się – chodzi mi o to, że przeniósłszy słoik z kulką w środku do przestrzeni 4D, mógłbym sięgnąć po kulkę bez odkręcania wieczka. Tak samo jak mogę dotknąć środka okręgu na kartce bez przekraczania granicy okręgu – wystarczy, że uniosę długopis w górę i opuszczę w centrum. Pójdźmy dalej. Załóżmy, że mamy (niemal) nieskończenie cienką kartkę, a więc (w praktyce) obiekt 2d. Wycinamy w nim skomplikowane kształty. Dopóki obiekt jest w przestrzeni 2D (powiedzmy sprasowany do doskonale płaskiego biurka za pomocą szyby) kształty nie mogą przechodzić jeden przez drugi, bo w dwóch wymiarach są kompletne, dane elementy nie mogą przechodzić przez inne. Ale gdybyśmy tak przenieśli obiekt w przestrzeń 3D? Czyli zdjęli szybę i wzięli owo coś do ręki. Momentalnie by się rozpadło. Tak samo człowiek, a więc obiekt 3D, jest przystosowany do takiej przestrzeni właśnie. Ale w 4D jego żyły (które pompują krew pod ciśnieniem) nie będą już szczelne. Ani żyły, ani jelita, ani okalająca jego ciało skóra. I pod wpływem ciśnienia wszystko się rozpadnie (no chyba, że każdy wektor każdej siły oddziałującej na każdy atom, z którego się składa, będzie dalej oddziaływać dokładnie w trzech wymiarach, w których operowały do tej pory – co jest mało prawdopodobne, choćby ze względu na obecność tych dodatkowych wymiarów przestrzennych, o których wspomniałaś, a które, choć bardzo wąskie, istnieją i fakt ten musi mieć odzwierciedlenie w wektorach ruchu atomów, spinów itd.).

Co się tyczy marszczenia – pewnie się mylę, ale ja to widzę tak. Obiekt 2D (a więc w/w kartka), dopóki jest pod szybą, nie można zgiąć w pół. Ale jeśli wyjąć ją spod szyby? W 1D mamy odcinek. W 2D okrąg. W 3D mamy kulę. W 4D, powiedzmy, hiper-kulę. Biorąc każdy z poniższych obiektów i przenosząc go w następną kolejną przestrzeń o większej ilości wymiarów (odcinek do 2D, okrąg do 3D itd.), taki obiekt możemy złożyć na pół, na cztery itd., i to przy relatywnie niewielkim wysiłku (a przy jeszcze mniejszym możemy odwrócić coś w tej dodatkowej osi, przekształcając obiekt w swoje odbicie lustrzane – wyobraź sobie człowieka, który nagle jest fizycznie cały lewo-na-prawo). Chodziło mi właśnie o coś takiego. Mając bryłkę jakiegoś metalu, w przestrzeni 4D, można zginać ją w czwartej osi do woli. Proces ten byłby też i samoistny – wszak płaski fragment, nie wiem, szyfonu na wietrze również się zagina, marszczy itd. Choćby pod działaniem elektrostatyki.

Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli – nie potrafię dobrze tłumaczyć. I pewnie nie mam racji, ale czułem, że niezbyt jasno się wysłowiłem.

Tak czy siak, jeszcze raz dziękuję za obszerny komentarz i poświęcony mi czas. Całość czytałem z wypiekami na twarzy (serio!).

Pozdrawiam!

P.s. Smartgatsa obejrzę koniecznie.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mr.Maras – dzięki za poradę, już nie palę :) Pomysły są z powieści, które szlifuję – z wykorzystaniem porad od różnych forumowiczów NF. Noszę się z zamiarem sklecenia jakiegoś opka z wykorzystaniem bohaterów z w/w książek – chociaż przy obecnym modelu pracy zdalnej nie prędko coś skrobnę. Zdalna obsługa komputera / lagi / zerwane połączenia i inne przyjemności sprawiają, że pod koniec dnia nie mogę znieść widoku monitora.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mr.Maras – owszem, chodzi właśnie o cztery wymiary przestrzenne. Temat niejako już ugryzłem – mój bohater potrafi przeskakiwać przez taką przestrzeń (mówi na nią “Zaplecze”) z jednego punktu na drugi. Z jakiegoś powodu ani on, ani nic, z czym ma fizyczny kontakt, w tej przestrzeni się nie rozpada. Widzi też z poziomu czwartego wymiaru przekrój świata trójwymiarowego (co wprawia naukowców w osłupienie – nie wiedzą, jakim cudzem na Zaplecze dociera światło, ani jak dokładnie się rozprzestrzenia – wszystkie urządzenia, w tym mierniki Dopplera, wariują). Ale ciągle się siłuję z tematem, szlifuję teorię itd.

W Interstellar wyłożyli się właśnie na integralności trójwymiarowych obiektów w przestrzeni 4D – człowiek w takiej przestrzeni zwyczajnie by się rozpadł (rozwinął / rozkleił), i to dość gwałtownie. A później by się zaczął marszczyć w płaszczyźnie czwartego wymiaru (trójwymiarową kulę można w przestrzeni 4D poskładać na dwa, cztery, osiem itd., bo w tejże przestrzeni jest niejako płaska; tym sposobem nawet z grama uranu można uformowac masę krytyczną – temat na kolejną wycieczkę mojego bohatera). A takie zagadnienia jak dyfrakcja światła czy inne cuda – to już w ogóle jest kosmos.

Co zaś się tyczy czasu – nasz czas jest liniowy, czyli jednowymiarowy. A gdyby tak istniał wszechświat z czasem dwuwymiarowym? Ech, co tu dużo mówić, mózg się przegrzewa.

Wracając do Lema – nauka nauką, ale jego poczucie humoru szczególniej mi przypadło do gustu. Ten moment, w którym niezrównoważony psychicznie robot nawymyślał Tichy’emu od ‘myślących serów’ – genialne.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mr.Marasie, pomysł był bardzo dobry. Przejście do alternatywnego wszechświata przez czarną dziurę, a tak taka niespodzianka. Lubię, gdy opko ma “zagwozdgę”. W ogóle wiele rzeczy przypadło mi do gustu – podróż w nienznane, wysokich lotów osnowa nauki, jak i to, że po takim symetrycznym spotkaniu / wymianie między wszechświatami, jeden i drugi nadal pozostają lustrzanymi odbiciami – wszak po drugiej stronie główny bohater kończy tak samo, kopia jego jaźni dochodzi do identycznych wniosków itd. Solidny kawał fantastyki naukowej. I duży plus za Wędrowców. Strugackich uwielbiam (i Ursulę K Le Guinn – ona też niejako pisze o Wędrowcach). A porównanie do Fiaska jak najbardziej zasłużone.

Dziękuję za sugestię lektury – chętnię przeczytam. Przyda się nieco tematów do główkowania i kilka pomysłów przy moich kolejnych pisarskich wycieczkach.

A propos główkowania, osobiście głowię się teraz nad przestrzenią czterowymiarową – oraz wpływu tejże na obiekty trójwymiarowe, w tym ludzi. Jeśli podnieść płaskie puzzle ze stołu do ręki, i w ten sposób przenieść je niejako do przestrzeni trójwymiarowej, rozpada się. Co więc staje się z człowiekiem, gdy w czterowymiarowej przestrzeni jego żyły, jelita, czaszka, wszystko dosłownie przestaje być zamknięte, szczelne, gdy spoiwa jego tkanek, przystosowane do trzech wymiarów, nie trzymają w czwartej płaszczyźnie?

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ciekawe opowiadanie. Spodobał mi się pomysł z partycjonowaniem jaźni i bezpośrednim połączeniem ludzkiego mózgu z inną inteligencją – np. maszyną. Od dziecka te wszystkie literki i cyferki (a.k.a. HUD) na wizjerze takiego Robocopa mnie śmieszyły – wszak powinien wiedzieć, co się dzieje, dzięki bezpośredniemu neuronowemu mostowi, a nie czytać jakieś wykwity w polu widzenia. Cieszę się, że w końcu ktoś to zauważył. Niby mały szczegół, a potrafi zepsuć nie jeden film (np. Terminator, którego pole widzenia wygląda jak konsola dla debuggerów).

Co do czarnych dziur i podróży do wszechświatów równoległych, ciężko mi się wypowiedzieć. Żaden ze mnie fizyk. Ale swoje jakieś tam bieda-wnioski mam. Rozumiem, że zakładasz, iż po drugiej stronie wszystko przebiega identycznie, jak w naszym wszechświecie (takie splątanie). Podoba mi się ten pomysł, to doskonałe odbicie lustrzane. Choć ponoć fizycy kwantowi spierają się, czy nieprzewidywalność kwantowych zjawisk może wpływać na naszą rzeczywistość w dostatecznie zauważalny sposób, by zaprzeczyć temu determinizmowi, który ponoć steruje naszym życiem. Bo jeśli tak, to w obydwu wszechświatach (czy ile ich tam jest) linia czasowa przebiegała by osobnymi ścieżkami. Ba, podobno stwożyli nawet jakiś autentyczny generator losowy oparty na laserze i zjawiskach kwantowych – teraz wystarczy, że ktoś dokona jakiegokolwiek wyboru na podstawie wyników z owego generatora i hyc, mamy parę nowych osobnych wszechświatów, bo te nieprzewidywalne zdarzenia, zaobserwowane i świadomie wprowadzone do czyjegoś procesu dezyzyjnego, oddziałują już na naszą rzeczywistość pełną gębą. Ale to taka dygresja. Broń Boże nie próbuję krytykować Twojej koncepcji – całe zagadnienie jest nie na mój prosty łeb. Po prostu zastanawiam się na głos.

Jak by nie było, koncept, który ilustrują dwa identyczne okręty pędzące po doskonale identycznej trajektorii (ale z przeciwnymi wektorami), bardzo przypadł mi do gustu.

Swoją droga takie spotkanie swojego bliźniaka z równoległego, lustrzanego wszechświata to musiałoby być ciekawe przeżycie. Usłyszeć swój głos i przekonać się, że brzmi kompletnie inaczej, niż nam się zdaje… Ech, znowy myślę na głos. (EDIT: wiem, że w opku do takiego spotkania nie doszło)

Wylewne opisy podstawowych czynności (np. operowanie z użyciem różnych warstw świadomości) nieco mnie umęczyły, ale i też przyciągnęły uwagę. W ogóle całość wciąga jak ta przysłowiowa czarna dziura. Wielki plus za risercz i fizykę. I Wędrowców – osobiście lubię to zagadnienie. Czy dobrze rozumiem, że był to ukłon w stronę Strugackich?

Strugaccy Strugackimi, opko zaś kojarzy mi się z moim ukochanym Fiaskiem Lema. I to jest chyba największy komplement, na jaki mnie stać.

Pozdrawiam!

p.s. przepraszam, jeśli mylę pojęcia i stulam. Jak pisałem wcześniej, jestem laikiem, który czytał tam coś kiedyś, dawno temu.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Z tym chomikiem to wcale mi nie do śmiechu. Robią się coraz bardziej przebiegłe – mają ludzkie ubranka, strzygą wąsy, uczą się na pamięć tekstów Martyniuka. Coraz ciężej odróżnić!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Chore, i to bardzo. Jaki myśliwy, taka zwierzyna :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Witaj, Finklo! Zgadzam się z Waszym osądem :) Ot, taka rymowanka pasująca bardziej na kabaretową piosenkę, niż na wiersz. Wrzuciłem, bo akurat był weekend, a zaczynała się panika :) Dziękuję za odwiedziny!

P.s. Znałem takich dżolasów. Powiedzmy, że taki młodzieniec może dużo upolować. Takie czasy! 

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziękuję, Finklo! Ktoś mi kiedyś wypunktował, że niektóre drobnoustroje nie pasują (na pewno ta ameba), ale w sumie nie jest to żadne ambitne dzieło :) A że przekaz pasuje do czasów – cóż, takie czasy.

Pozdrawiam!

P.s. Dziękuję za klika :D

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Haha była udana, oj dana dana, owszem. Taka dwudniowa się zrobiła. W przerwach Doom Eternal i odsłuch muzyki z sąsiadami (I don’t always listen to Supertramp, but when I do, so do the neighbours). Mam nadzieję, że Twój weekend był równie radosny.

Co do morza i gór – nie wiem, co wolę. Góry mają jakiś taki urok niepojęty, ale urok niepojęty ma i wielka woda (i te mniejsze wody też), mają nawet i lasy. Gdyby mi kazano wybierać, nie potrafiłbym. Wiem jedno: gdyby przyszło związać życie z którąkolwiek z w/w scenerii, nie stałaby mi się krzywda :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Darbozku,

Po prawdzie brałem pod uwagę i takie wyjaśnienie zakończenia.

Sam nie raz napiszę coś, co jest zrozumiałe tylko dla mnie. Albo tłumaczę zbyt wylewnie rzeczy, które dla czytelnika są oczywiste. Staram się znaleźć złoty środek metodą prób i błędów – z różnym skutkiem. Czasem się uda, czasem nie. Generalnie odkryłem ciekawą metodę, której się trzymam, a mianowicie: czasem wystarczy zasygnalizować coś jednym przymiotnikiem, czasownikiem itd. Mamy na przykład taką sytuację:

– anioł prowadzi dialog z diabłem

– czytelnik jeszcze nie wie, że jedno jest aniołem, drugie diabłem

– najważniejsza jest treść dialogu, bo napędza mi akcję, więc nie chcę rozcieńczać zbędnymi opisami

Ja to rozwiązuję dodając w didaskaliach takie kwiatki, jak „powiedział, poprawiając na głowie aureolę / mruknął i przygładził śnieżnobiałą togę / Westchnął i przestąpił z kopyta na kopyto” itd itp. Wilk syty i owca cała. Taka moja metoda, chociaż żaden ze mnie autorytet – jestem początkującym pisarzem i moja wiedza / doświadczenie wypada blado na tle pozostałych forumowiczów. Sama w/w metoda to pewnie jakieś podstawy pisarstwa, a ja tu się wynurzam jak jakiś mędrzec. Jeśli prawię rzeczy oczywiste, przepraszam.

Tak czy siak, powodzenia z następnymi opkami :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ech, morze – dawno nie byłem nad Bałtykiem. Bardzo, bardzo dawno. Będzie ponad dwadzieścia lat…

Tekst się czyta jak poezja. Gra słów i skojarzeń działa na wyobraźnię – czułem tą bryzę i zapach ryb z frytkami, i widziałem te cellulity (i nawet jakiś parawanik się pojawił – takie moje prywatne skojarzenie – a z parawanem powiało, i w oczy się piasek posypał). I znowu poczułem żywicę zagajnika, znowu zebrałem garść muszelek, oczy znowu zapiekły od solanki. Wiem, że w opku żadnych z w/w elementów nie było, ale, widać, gra skojarzeń jest bardzo zaraźliwa. Generalnie moje klimaty, bo ze mną, jak z dzieckiem – absurdalnie. Bardzo, bardzo fajny tekst!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ciekawe opowiadanie. To znaczy temat owszem, oklepany, ale plus za Pattona i “My Ass is on Fire”. Całość kojarzy mi się z “Zapomnianym Diabłem” z Gajosem (pamięta ktoś jeszcze “Zapomnianego Diabła”? <pa dum tssss>). Język przypadł mi do gustu. Błędy, wiadomo, są, ale nie mi je poprawiać – nie jestem dość kompetentny, zresztą moi szanowni poprzednicy znaleźli parę. Jedna rzecz, która mi zgrzytnęła, to zbyt wumyszona ekspozycja podczas dialogu (szczególnie fragment dotyczący czasu). Rozmówcy przecież znają temat, nie muszą sobie tłumaczyć zawodowych podstaw. Prócz tego, czytało się przyjemnie. Chociaż nie “kleję” zakończenia – czyżby w ostatniej chwili wyrarował go Bóg?

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Sam Raimi – o, ciekawe! Nie wiedziałem nawet. Jeśli zostało mu choć trochę talentu z czasów Evil Dead, zapowiada się ciekawy film. I żeby tak Bruce Campbell jako Joel… Chociaż nie. Nie mógłbym się skupić na fabule.

 

Nie pracowałem przy Doomie niestety. Miałem na myśli, że będę tłukł w Dooma (źle się wyraziłem). Chociaż znajomi zaprosili nas dzisiaj na “symboliczną lampkę wina” (symboliczną haha). Więc Dooma będę musiał odłożyć do jutra. Nie lubię grać po spożyciu, bo na drugi dzień prawie nic nie pamiętam i muszę przechodzić “levele” od nowa.

 

Bidet – ech, w wiktoriańskich domkach nie masz na nie miejsca. Ani, po prawdzie, na nic innego. Od jakiegoś czasu kompletujemy z żoną kolekcję różnej maści starych konsol (nawet Amigę CD32 dorwałem). I jeśli chodzi o miejsce, powiem tak: coraz łakomiej spoglądam na sufit jako jedyną niezagospodarowaną przestrzeń.

 

Tak czy siak, jest weekend. Radujmy serca :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Jak to mówią, great minds think alike :)

Że sytuacja się w końcu ustatkuje, w to nie wątpię. Sceny z The Last of Us nam nie grożą – najwyżej z nowego Dooma, jeśli w Asdzie rzucą papier toaletowy :) A propos Dooma – jutro (tzn. w piątek) wychodzi Doom Eternal. Będę tłukł, jakby mi wisiał pieniądze. Ale to taka dygresja.

Być może obudzimy się w zupełnie innym świecie

Tego obawiam się najbardziej. Różnica będzie niewielka – większość ludzi nie zauważy. Taki malutki kroczek w stronę totalnej kontroli, nieduży taki, malusi. Ale co rok to jakieś nowe “igrzyska”, a w trakcie każdych “igrzysk” jeden kroczek. I te kroczki się zbierają, i zbierają… I nagle za jednego niewłaściwego twitta można stracić pracę, dom i rodzinę. A najgorsze jest to, że nikogo to nie dziwi. Jarzmo przylgnęło do skóry, stało się jej częścią.

Ech, nie truję już. Stay safe!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Maćku,

Z tego co widzę, każdy rząd każdego państwa, od lewej do prawej, zaciera szczurze łapki. Ileż to nowych ustaw będzie można przepchnąć! Ile nowych obostrzeń, ile dodatkowej kontroli! Przerażona tłuszcza łyknie wszystko, byleby tylko opiekuńczy aparat państwa wybawił ich od zagłady.

Może z wyjątkiem (anegdotycznego już) Teksasu. Tam rząd federalny chodzi na palcach. Nie chce mieć na rękach wojny domowej. Ale to osobna bajka.

Wczoraj słyszałem, że mój znajomy ma znajomego, który jest w armii i stacjonuje w jakimś egzotycznym kraju. Ponoć rząd w UK ściąga ich na lewo i prawo, mają mobilizować armię. Szkoły zamykają od piątku, niebawem wszystko ustanie. Straszą karami za nieuzasadnione wyjście z domu, babciom i dziadkom już teraz nakazują izolację na 12 tygodni (!). A ponoć przepchnęli jakieś prawo, które pozwala na areszt obywatela podejrzanego o nosicielstwo. Normalnie kaszlniesz nie na tego, co trzeba, i chyc do izolatki.

Tak się drapię w głowę i sobie myślę, że 1984 miał być ostrzeżeniem, a nie podręcznikiem.

A wszystko przez jakąś pół-grypę. Stosunek zarażeń do ofiar śmiertelnych wygląda strasznie, dopóki nie uświadomimy sobie, że faktyczna ilość zarażonych jest o wiele większa. Masa ludzi albo nie wie, że jest nosicielem (u wielu choroba przebiega bezobjawowo), albo zdążyła już przejść infekcję na przełomie roku, zanim temat obwieszczono orbi et urbi (tak jak prawdopodobnie miało miejsce w moim przypadku – miałem wszak modelowe objawy, z gorączką na czele), albo profilaktycznie poddała się kwarantannie bez udziału służby zdrowia, albo zwyczajnie udaje, że wszystko gra – dwa tygodnie bez dochodów to poważna sprawa. Tak czy siak, każda śmierć jest rejestrowana. Ale nie każda infekcja.

Właśnie dlatego wrzuciłem na forum publicum rymowankę. Nie dajmy się zwariować! Bo sam wirus nie jest taki straszny. O wiele straszniejsza jest panika. Póki co brakuje makaronu i papieru toaletowego. Ale za chwilę po okolicy zaczną łazić szwadrony wzburzonych młodzieńców z telewizorami pod pachą, a dokoła zapłoną auta.

Jedna pozytywna rzecz, którą w tym wszystkim dostrzegam, to że ludzie znów nabierają właściwego podejścia do życia. Gdy wszystkiego wkoło w bród, rozbestwiony lud szuka sobie na siłę problemów zastępczych. Ale wizja pandemii i śmierci (jakkolwiek przejaskrawiona i przekłamana) unaoczni wielu, na czym polegają autentyczne problemy, oraz że tak na prawdę życie w XXI wieku jest o wiele wygodniejsze i przyjemniejsze, niż można by wywnioskować oglądając telewizję.

Uff, się rozgadałem. Ale fajnie czasem tak zrzucić balast. Dzięki serdeczne za komentarz :) Cieszę się, że rymowanka się podoba :)

P.s. Pisz relację. Chętnie przeczytam :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Haha no tak, to wiele tłumaczy XD Ja od lat już siedzę w Manchesterze, zapuściłem korzenie – można rzec, że jestem etranżerem (panem Etranżerem hehehe). Mam nadzieję, że nie wrzucam zbyt dużo kalek językowych (w sensie kalka językowa, nie kaleka – chociaż jedno łączy się z drugim). Bardzo żadko mam okazję posługiwać się matczynym językiem i podejrzewam, że gdyby nie NF, sypałbym rabiszami, insiurami, kakrociami i innymi ponglish’owymi zwrotami jak z rękawa.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ech, a ja nie byłem ani w tym, ani w tym (chociaż . Na Orlenie byłem (i jadłem nawet hotdoga!), ale to się chyba nie liczy :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Aguniu – kino, czemu nie? Wino tym bardziej. O dobrą pizzę coraz ciężej, o kebaba też, ale do załatwienia. Kwiaty owszem, element minionej epoki, a szkoda. Tak wziąć od szefa akonto, kupić jej bukiecik róż, jak śpiewał Eugeniusz Bodo… Gdyby żył w dzisiejszych czasach, musiałby śpiewać o e-kartkach i emailach.

P.s. Dziękuję za ocenę :)

 

Drakaino, w Orleanie nie byłem niestety – najwyżej w tramwaju (a i to żadko). Zmuszony jestem do podróży autobusem.

Autobus, czerwony, a w nim ludzie, choćby każdy z nas, każdy patrzy podejrzliwie, jeśli kaszlniesz chociaż raz…

 

Asylum – dziękuję :) Pewne prawidła ludzkiego życia są ponadczasowe. I tak, jak piszesz – zmieniają się tylko narzędzia. Kiedyś były róże, potem porftele wypychane kartami Rodzinka, dziś słit fociaczki robione z perspektywy sufitu na tinderze. 

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Drakaino, Reg – faktycznie, jak by na to nie patrzeć, tekst traktuje o tym samym, tylko przez pryzmat nieco innych realiów :) Dżolas swojej Madelaine nie zabrałby na frytki u Eugena, tylko na hotdoga na Orlenie :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Spodnie w paski, adidaski, kurtka szwedka i beretka :)

Witaj, Aguniu, i dziękuję za miłą recenzję :) Co prawda nie pamiętam czasów, o których wspominał Twój tata (ja sam próbowałem podrywać dziewczyny w glanach i koszulce Iron Maiden – na marginesie z mizernym skutkiem), ale co nieco zasłyszałem. Dawniejsze czasy jawią mi się nieco bardziej cywilizowanymi (przynajmniej jeśli zapomnieć o minionym ustroju). Sam fakt, że można było podbić czyjeś serce wierszem mówi już wiele. A kawa z fusami (moja “plujka” ulubiona) – taka w szklance i w blaszanym “trzymadełku” – to było coś! No i te kawiarnie… Dzisiaj są tylko kluby, przebywanie w których dłużej niż pół godziny skutkuje w nieodwracalnym uszczerbku na zdrowiu, albo puby (mniej lub bardziej udane). A kawiarenek brak! No chyba że liczyć te takie nowoczesne, sterylne, robione bardziej z myślą o sanepidzie niż kliencie.

Cieszę się, że rymowanka się spodobała. Po prawdzie popełniłem ją głównie jako ćwiczenie pisarskie. Jak większość początkujących pisarzy, miałem (i mam nadal) poważne problemy z laniem wody (za dużo opisów, za dużo zbędnych informacji, wszystko za gęsto upchane), postanowiłem więc nauczyć się skracać tekst, wykorzystywać drugorzędne znaczenie słów do przekazu informacji, ufać w domyślność czytelnika itd. A że forma takiego ośmiozgłoskowca sama w sobie narzuca bardzo konkretne ograniczenia… Żadne to literackie dzieło – bardziej praca domowa :) A że lubię kabarety (z tych nieco starszych), humor jakoś sam wpadł mi do głowy. Nie mniej jednak cieszy mnie, że przywołał u Ciebie lawinę wspomnień.

Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Oby :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ja też, po prawdzie – idzie opornie :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Reg, jakże miło czytać takie poprawki! Serce roście! Dzięki za dodatkową porcję motywacji :) Przyda się, choćby przy kontynuacji Ósmego (opko już powstaje).

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dzięki, Reg – staram się! Z pomocą Twoją i pozostałych forumowiczów może uda mi się rozwinąć skrzydła :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Reg, czapki z głów :) Głównym zarzutem poprzednich czytających było, że “nie trybili, o co kaman”.

Jedną z najważniejszych umiejętności w sztuce pisania jest chyba umiejętność znalezienia kompromisu pomiędzy zwięzłością a jasnością przekazu. Są ludzie, którzy czują to instynktownie; ja niestety takowego nie posiadam, uczę się więc metodą prób i błędów. I chyba jakieś tam postępy czynię.

Tak czy siak, dzięki za szczerą opinię :) Jest ona zgodna z moją osobistą oceną “Dżolasa”, a to oznacza, że zaczynam z wolna oceniać własną pracę z nieco trzeźwiejszej perspektywy. Łatwo jest się zakochać w swoich “dziełach”, ale takie samouwielbienie prowadzi donikąd, dlatego usiłuję wyrobić w sobie, nazwijmy to, obiektywne spojrzenie w lustro.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Oj, przepraszam, że naraziłem Cię na tą gehennę :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Bynajmniej :) ‘Poemat’ wrzuciłem tylko dlatego, bo pomyślałem, że kogoś może rozweselić z okazji weekendu. Ale poprzedni czytelnicy już mi zgłaszali, że za dużo krypto-przekazów, więc nie spodziewałem się pozytywnego odzewu.

Po prawdzie było to takie ćwiczenie. Jak wiesz, mam problem z laniem wody, więc spróbowałem nauczyć się przemycać treści z wykorzystaniem jak najmniejszej ilości słów. Okazuje się, że przesadziłem w drugą stronę.

 

Poniżej rozszyfrowałem poszczególne zwrotki:

1 – Dżolas przygotowuje się na podryw na mieście. Jest pełen optymizmu.

2 – Zakłada drogi swetr LaCosta, ale do porftela wkłada już tylko 20zł, bo więcej nie ma.

3 – Do portfela wkłada też karty klubowe mające udawać kredytówki (dlatego paskiem w górę).

4 – Na miejscu chwali się kluczykiem od drogiego auta, które "akurat" jest u mechanika.

5 – Udaje, że jest światowcem, choć nie potrafi porządnie wymówić ginger ale.

6 – Podszywa się pod obeznanego celebrytę i muzyka, chociaż myli Paderewskiego z Pendereckim (stąd Penderwski).

7 – Udaje, że robi coś ważnego na laptopie (np. gra na giełdzie), choć tak na prawdę gra w “piłkarzy” na Kurniku i modli się nad jednym piwem dwie godziny.

8 – Godziny mijają, a dżolasowi ciągle nie udaje się zainteresować płci niewieściej. Barman się krzywi, że zamówił tylko jedno piwo (za 20 złotych dużo kupić się nie da).

9 – W końcu zauważa, że jakiś inny podrywacz udający Francuza sprzątnął mu sprzed nosa wszystkie dziewuchy (widać miał lepszy sznyt).

10 – Dżolas wraca do domu z poczuciem porażki, ale nie traci nadziei.

 

Tak jak nadmieniłem, tylko takie ćwiczenie literackie (inspirowane własnymi obserwacjami). Dużo mnie nauczyło – choćby tego, że czasem lepiej wylać trochę wody, niż szyfrować wszystko i kompresować :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Tak też myślałem, haha. Co zwrotka to zagadka. Dzięki, że wpadłaś i przebrnęłaś :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ostrzegam, że może to być bolesne doznanie :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Kto wie? Rok 2020, póki co, sam w sobie jest jak kabaretowym kupletem. Inspiracji pełno. Może coś sklecę niebawem :) Tymczasem wrzuciłem jeszcze “pół-dramat” o niespełnionej miłości (z okazji weekendu) ale się nie przyjął. Bo ciężko się czyta chyba – ze względu na ograniczenia struktury. Takie ćwiczenie literackie, które sobie sam zadałem jakiś czas temu, żadne cuda :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Reg, cieszy mnie niezmiernie, że doceniłaś mój “poemat” :D Niegdaj pisywałem takie różne dziwadła, bardziej z nudów niż z innego powodu. A że pasowało do sytuacji… Dziękuję za miłe słowo!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Świetny tekst, Anonimie. Napisany lekko, zgrabnie, z ładnie wyważonym zakończeniem, odpowiednio zaprezentowanym. Poczucie humoru bardzo do mnie trafia. Od strony technicznej super.

 

Słowem, łyknąłem za jednym zamachem. Chętnie poczytałbym jeszcze inne podobne “retellingi”.

 

Znalazłem jedną literówkę, ale Staruch już mnie ubiegł. Gratuluję talentu!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Witam wszystkich!

Wrzuciłem do betalisty opowiadanie pod tytułem “Ósmy”. Niestety, płód ów mojego umysłu zdaje się być niedopieczony (i nie jestem pewien, jak mam go usprawnić). Nieoceniona Reg poleciła, bym skorzystał z opcji betowania, co niezwłocznie czynię.

Nieco informacji: Opowiadanie z gatunku SF (cyborgi, trochę polityki, lekkie post-apo, brutalne sceny). Ilość znaków – 58759.

Opis z betalisty: Opowiadanie jest niejako pilotem dłuższego cyklu. Jego zadaniem jest zarysowanie okrutnego świata, w którym dzieje się akcja. Bohaterem jest tytułowy Ósmy – początkowo nudny bohater, wolny od rozterek, który z czasem (w przyszłych opowiadaniach) nabiera nieco ludzkich cech.

Jako pisarz raczkujący w arkanach literatury, chętnie skorzystałbym z pomocy szanownych forumowiczów. Z góry dziękuję za poświęcony mi czas!

P.s. Jestem na forum NF relatywnie nowy, proszę więc o wyrozumiałość, jeśli popełniłem jakiś nietakt.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Reg, dziękuję za odpowiedź.

Prawdą jest, że opko, wraz z otoczką, mam w głowie i całość jawi mi się zrozumiałą. Niby zawsze mam tego świadomość i staram się wyjaśniać pewne rzeczy – ale, jak widać, z różnym rezultatem :) Ósmego napisałem zwięźle, bo wiem, że mam problem z laniem wody. I owszem, chyba z tym laniem wody się uporałem, ale kosztem zrozumiałości. To tak jakby rzucać palenie, zastępując papierosy heroiną :)

Betowanie to dobry pomysł. Będę tylko musiał upolować kogoś, kto podejmie się jakże ciekawej pracy betowania płodów mojego rozumu. Może nie ucieknie ani nie popełni jakiegoś drastycznego czynu :) W poradniku piszą o wątku w HP – czem prędzej tam uderzę. W międzyczasie zmieniam status opka na kopia robocza / beta.

Jeszcze raz dzięki za wszelką myśl, uczynek i zadbanie. I przede wszystkim za czas, jaki poświęciłaś, by mi pomóc. Bardzo bardzo doceniam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mi się tam bardzo podoba. Przypominają mi się czasy Top Secret i Secret Service – wielu czytelników słało wtedy mini-komiksiki, często perełki. A na czcionkę a’la Metallica zawsze jest czas i miejsce :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziękuję, Aguniu – miło zacząć poniedziałek od takiego komentarza :)

Pozdrawiam! 

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

To tak jak w szkole – nauczyciel de facto niczego nie uczy, on tylko wskazuje drogę. Reszta w rękach ucznia. Nie mniej jednak bez nauczyciela uczeń szybko zabłądzi :)

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Witaj, Reg!

 

Dziękuję serdecznie za komentarz, recenzję i szczegółowe wypunktowanie błędów! Wiesz, a ja już się poddałem z tym opkiem… Ba, z całym cyklem. Ale wyratowałaś mnie de profundis zwątpienia :) 

 

Co do samego opowiadania – to nie jest tak, że ono jest niedokończone. Ja po prostu je spaprałem – i to tak, jak tylko ja potrafię (eeeeeeeeech…). Wątek główny miał być taki: w świecie totalnej kontroli, gdzie faktyczną władzę trzyma tajemnicza grupa Siedmiorga, pojawia się paru błyskotliwych młodzieńców, którzy mają nadzieję wkupić się do wierchuszki. Są bardzo utalentowani i udaje im się autentycznie zaskoczyć rządzących. I w zasadzie powinni być przez grupę Siedmiorga docenieni. Ale nie biorą pod uwagę jednego: że Siedmioro nie chcą ludzi utalentowanych. Oni się takich ludzi boją. Wolą miernotę, która będzie ślepo wykonywała polecenia, która nigdy im nie zagrozi, nigdy ich nie przerośnie, która będzie przewidywalna. Dlatego Siedmioro pozbywają się Patryka, czy raczej przekazują go Trójce (która poddaje go torturom – osobny wątek, który będzie rozwinięty w kolejnych opkach). Ostatnia scena, gdzie komisarz guberni dostaje nagrodę, pomimo że dopuścił do zamachu na Piątego, miała zamykać całość, miała stanowić pointę. Dwie kontrastujące sceny – monolog Trójki do utalentowanego Patryka oraz przedłużenie kadencji niezbyt bystrego komisarza – miały właśnie zamykać całą intrygę. Bo przecież powinno się doceniać talent, pracę, umiejętności, inteligencję itd. Powinno, ale nie w tym świecie.

 

Jak zwykle miałem szczere chęci, ale i wyszło "jak zwykle".

 

Czy myślisz, że w/w intryga jest zbyt subtelna dla czytelnika? Wybrałem ją, bo pozwalała opisać najważniejsze cechy świata, w którym dzieje się akcja. Może powinienem ją jakoś wzmocnić, lepiej zaakcentować?

 

Co do błędów – każdy jeden poprawiłem. Poniżej kilka moich wyjaśnień:

 

“Jego nieokreślona wiekiem twarz…” – po długim namyśle poprawiłem na: "Jego twarz – przystojna, lecz nie oszałamiająca urodą – mogła należeć do dwudziestolatka, mogła i do czterdziestolatka." Myślisz, że może być?

 

Pana Piątego poprawiłem. Opisując komisarza, wczuwałem się w jego emocje, w tą psią wierność – widać za bardzo.

 

"Zniżył głos" poprawiłem na małą literę, choć przyznam, że nie do końca "kleję wątki", jak to młodzież mawia. Zasady pisania didaskaliów to widać skomplikowana sprawa.

 

"Wstał z fotela" i późniejszą wypowiedź dialogową poprawiłem, klepiąc się w czoło (któryś tam raz z kolei). W zasadzie nie wiem, dlaczego coś tak oczywistego mi umknęło. Cały ja…

 

"Trzymiesięczną" – chylę czoła, że wyłapałaś taki szczegół. Poprawiłem.

 

Mrowiące mrówki (klask w czoło) zmieniłem na: "Wzdłuż jego kręgosłupa przeskoczyła iskra, w mostku coś zamrowiło i rozlało się po reszcie ciała, na ustach wykwitł już dawno zapomniany grymas…" Myślisz, że lepiej?

 

"licował" zmieniłem na "kontrastował", bowiem miałem na myśli to drugie (klask).

 

Z tym "Karłem samooceny" – chciałem w kreatywny sposób opisać niską samoocenę komisarza. Wyszło jak zwykle :) Wywaliłem karła.

 

Trochę teraz zaspojluję (uwaga – SPOJLERY – takie nieduże, ale zawsze). Głównym bohaterem jest Ósmy – szef ochrony Siedmiorga, który, choć nie ma nad nimi formalnej władzy, cieszy się wśród nich pewną formą szacunku podszytego strachem. Jest on opisywany przede wszystkim z perspektywy ludzi, z którymi się spotyka (przynajmniej z początku). Ze względu na swoją jałową sferę emocjonalną (cena nieśmiertelności wewnątrz mechanicznego ciała – osobny wątek, będzie wyjaśniony w następnej części) nie ma żadnych rozterek ani wewnętrznych konfliktów. Jego główna motywacja, ba, całe jałowe życie nawet to walka z nudą.

Ósmy jest nieciekawym bohaterem – na początku. Ale wewnętrzne konflikty w końcu w jego życiu zagoszczą, głównie za sprawą niemowlęcia, które ocalił, a które kiedyś w przyszłości wyrośnie (ostro główkuję nad tym wątkiem). Akcja będzie rozłożona na kilkanaście lat, podczas których Ósmy będzie chciał odzyskać choć fragment swojego utraconego człowieczeństwa, którym zapłacił za nieśmiertelność. Głównymi antagonistami będzie Siedmioro, którzy, za namową Trójki, będą chcieli go wyeliminować (po serii opowiadań planuję dłuższą powieść lub serię, w której Ósmy będzie walczył z Siedmiorgiem).

Bóg to takie Google, tylko przyszłości – inteligentne, opiekuńcze, wszechwiedzące itd. Bóg przez duże P (jak Produkt). Jest to sieć komputerowa, za pomocą której Siedmioro rządzą ludem. Cały świat zaś jest technologicznie niedorozwinięty – ludzie dalej słuchają kaset magnetofonowych itd. Technologia i nauka są rozwijane selektywnie, wyspowo, i tylko na bezpośrednie potrzeby Siedmiorga (Bóg, cyborgizacja itd.). Dzięki temu, Siedmioro są niejako bogami na ziemi – tylko oni mają dostęp do zaawansowanej technologii, lud zaś tkwi w latach siedemdziesiątych XX wieku (wyjątek stanowią powtykane wszędzie terminale Boga i telewizory). 

 

Jeszcze raz dziękuję za porady i tak szczegółowe wypunktowanie błędów. Twoja pomoc jest nieoceniona :) Dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

O! i tego właśnie nam potrzeba – optymizmu. I chłodnej rozwagi. Fakt, na giełdzie mogą się zacząć dziać dziwne rzeczy. Ktoś na pewno na tym dużo ugra, ktoś inny straci. I tego się najbardziej boję – ekonomicznych anomalii. Na szczęśćie w Chinach większośc ludzi już zdążyła wyzdrowieć. Wieści te zdają się działać na opinię publiczną jak balsam kojący.

W Mancu, odpukać, spokojnie – tuziemcy z wolna oswajają się z sytuacją, poziom niepokoju zdaje się opadać. Ani tu Dżumy, ani The Walking Dead. I dzięki Bogu.

A co do pisania – mamy podobne zapatrywanie na temat. Że jestem wciągnięty, to i owszem – wiem to już na pewno. Wiem jedno – trafiłem pod dobry dach i w towarzystwo wspaniałych, ciekawych ludzi.

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dzięki, Irka! A wiesz, wyróżnienie niniejszego opowiadania zawdzięczam Twojej (i Reg) pomocy z moim poprzednim tekstem (o czym nie omieszkałem wspomnieć w przedmowie). Wszelkie uwagi zanotowałem i zapamiętałem, podlinkowane poradniki przeczytałem. Jeszcze raz dziękuję :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

A teściowa – co, tak nic?

 

Tarnino, w czasach, gdy sztuka kabaretu kojarzy się najwyżej ze sztuką dżyns lub zapałek (przeciętnie czterdzieści osiem), wróciłaś mi wiarę w ludzkość :)

 

“Sztuka obroni się sama… ale nie przede mną.” – Władysław Sikora.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Tekst po prostu świetny, nie ma co. Jestem pod wrażeniem szczególnie od strony technicznej – przebogaty język, a jednak niewymuszony, celny, lekki. Postaci wyraziste, żyją i oddychają, jak z krwi i kości. No i najważniejsze – całość wciąga, a i człowiek się przy okazji nauczy paru nowych rzeczy.

Pozdrawiam!

p.s. ilustracje pasują doskonale!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dzięki, Zalth. A i owszem, tak się kończy niepotrzebne sianie paniki. Bajka jest poniekąd ku przestrodze :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Tarnino, Bajki dla Potłuczonych rządzą. Nie robią już takich. Obraz Gepetta, który mówi do Pinokia, że jest jego protoplastusiem, zostanie w mojej pamięci do śmierci.

 

Grzelulukas – dziękuję! Fakt, w końcu się przydało. Cieszę się, że potrafi rozweselić :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dzięki, Irka :) Myślę, że w obecnej sytuacji przyda się każdemu nieco wesołości :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Drakaino, dziękuję za poradę! Zmiany czem prędzej wdrożyłem zgodnie z zaleceniem – na czele z nawiasami.

Jeszdze raz dziękuję :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Drakaino, dziękuję za miły komentarz :) Owszem, starałem się o rytm dbać.

 

Co do “zaś” – chętnie poprawię, wcześniej jednak chciałbym spytać o jedną rzecz. Podmiotem poprzedniej zwrotki są paciorkowce pod paznokciem (to one właśnie “wrzask podniosły wielki”, nie pantofelki):

 

Pod paznokciem paciorkowce,

które strzygły, niczym owce,

z rzęsek bierne pantofelki,

rychło wrzask podniosły wielki.

 

Pantofelki zaś spłoszone

gnać poczęły przestraszone.

 

W kolejnej zwrotce zaś nowym podmiotem są już pantofelki. Czy wobec tego owo “zaś” dalej jest błędne? Pytam, bo nie jestem pewien (powiem więcej – własnemu osądowi nie ufam), a chętnie zasięgnąłbym porady osoby bardziej doświadczonej.

 

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!

 

p.s. Możliwe, że źle powtykałem przecinki, przez co zwrotka była mało zrozumiała (już poprawiłem).

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Katiu, przerabialiśmy w moich okolicach (Manchester) podobny scenariusz 10 lat temu. Masa wzburzonych młodzieńców w czarnych kapturach plądrowało sklepy, bo ktoś tam coś tam w Londynie. Boję się, że będzie podobnie – zamieszki, chaos i wszędzie pudła po skradzionych telewizorach i XBoxach.

 

Aguniu, dziękuję serdecznie za ocenę i miłe słowo! Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu. Nigdy wcześniej go nie publikowałem szerzej (wisiał chwilę na blogu, potem na Salon24) bo nie byłem pewien jego walorów rozrywkowych. Ale że czasy, takie, nie inne… Na Tuwimie / Brzechwie owszem, chowałem się. Lata osiemdziesiąte tak chyba miały :) Zawsze uważałem, że w tego typu utworach rytm to podstawa, więc uważałem, by żadna sylaba mi nie nabruździła. Mam jeszcze parę podobnych z czasów, gdy pisałem rymowanki – wrzucę kiedyś jeszcze.

 

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Katiu, dzięki stokrotne za dobre słowo i za klika! Wiesz, uratowałaś mi tym dzisiejszy dzień. Cieszę się, jeśli bajka się podobała – nawet, jeśli kontekst nieco straszny. Bo obecna (która to już zkolei…?) pandemia może i nie tak straszna, jak ją malują, to jednak ogólna panika straszniejsza.

 

Tarnino, to taki mój prywatny odchył – lubię Potemów, może nawet za bardzo. Tak czy siak, dziękuję raz jeszcze!

 

edit: Tarnino, po namyśle zmieniłem jednak “dostatecznie” na “na bogato.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Maciekzolnowski, pewnie, że za jednym. Czytało się przednio. Uwielbiam takie wycieczki “down the memory lane”, jak to anglosasi mawiają. Slough czy Manchester, nostalgia zżera tak samo. Ty tęsknisz za Racławicami, ja za Tarnowem. Ale w pisaniu jest ukojenie.

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Maciekzolnowski, dziękuję za miły komentarz i ocenę! Nie mam pojęcia, jakim cudem to opko wyszło tak, jak wyszło. Jedno jest pewne – żaden ze mnie pisarz (póki co – nie poddaję się!) i to prędzej ja nauczyłbym się czegoś od Ciebie. Limit był, jaki był, więc zacząłem skracać z tysiąca pięciuset… i jakoś się ułożyło samo.

Kodu nie czytałem (widziałem film), choć może się zabiorę, bo temat nęci. Ogólnie rzecz biorąc mam braki. Nadgoniłem sporo z audiobookami, ale przez ostatni rok brakowało mi sił, by się w cokolwiek angażować. Prócz pisania.

Osobiście mieszkam w Manchesterze, więc spory kawałek na północ, choć atmosfera u nas podobna. Tzn. da się czuć niepokój. Moim zdaniem nieuzasadniony – COVID19 (a.k.a. Kung Flu) nie taki straszny, jak go malują. Boję się innych rzeczy – zamieszek. Widuję codziennie sporo odzianych w dresy młodzieńców, którzy czekają tylko na pretekst, by zacząć szabrować. Przerabialiśmy to wszak 10 lat temu…

Tak czy siak, dziękuję raz jeszcze!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Matko Chrzestna, dziękuję za odwiedziny i dobre słowo. Pomyślałem sobie, że przydałoby się nam wszystkim nieco luźniejsze podejście do kwestii wirusów, pandemii i apokaliptycznych wieści :)

 

Tarnino, Dzięki serdeczne za wypunktowanie błędów. Poprawiłem wszystko z wyjątkiem “dostatecznie” – tutaj błąd popełniony celowo, żeby śmieszniej brzmiało (wzorowałem się na “Bajkach dla Potłuczonych” Potemów – tam też mieszkańcy żyli dostatecznie). Myślisz, że może tak zostać, czy jednak poprawić?

 

Pozdrawiam

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

W objęciach szaleństwa – tym razem nie na Marsie, a na Ziemi, i to tej bliskiej…

Fajnie się czytało. Spodobała mi się ta swojskość – wszystko jakby żywcem wyjęte z mojego dzieciństwa. Prócz zabójstwa brata, naturalnie. Nie mam brata.

Otoczka horroru przypomina mi pewną serię koszmarów, które nawiedzały mnie, gdy przebywałem u babci. Miałem chyba z pięć, może sześć lat… Sny były nie do odróżnienia od rzeczywistości, dopóki coś w nich zaczynało nie grać – np. telewizor nagle miał pokrętła po drugiej stronie, czy jakaś znajoma mi osoba nagle zaczynała się dziwnie zachowywać… i wiedziałem już, że to nie jawa, tylko kolejny koszmar, i że zaraz wszystko dokoła mnie się posypie i “się zacznie”. A zaczynało się, i działo się w tych koszmarach. Po jakimś czasie nauczyłem się budzić z nich na zawołanie.

Czytając opis rozmowy z matką – ot, niby zwyczajna rozmowa – dotarłem do momentu, w którym roześmiała się złowrogo. I cofnąłem się do swoich dziecięcych koszmarów.

Bardzo udany tekst!

Pozdrawiam,

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

– Rozum – poprawia się, po angielsku. – Rozum wielkiej żachwy.

a później

Masa jest tłusta i bez smaku, przełykam ją, tłumiąc mdłości.

Przeszły mnie autentyczne ciarki.

 

Nie chcę spojlować, ale czy dobrze rozumiem, że pod koniec bohater staje się “wielką żachwą” – jedną z wielu kolejnych? Tłumaczyłoby to, skąd Devi tak biegle włada angielskim (i nie tylko angielskim).

Podejrzenia miałem od chwili, gdy ogłoszono, że bohater ma być “głównym gościem” podczas święta (w trakcie którego konsumowano poprzednią “wielką żachwę”, czy raczej jej, ekhm, “rozum”).

Pewnie nadinterpretuję. Lubię makabryczne zakręty w sielankach, może dlatego.

Tak czy siak, świetne opko.

Pozdrawiam

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Podobne listy znajduję zawsze, gdy wracam w rodzinne strony. W parku, tym dzikim, na wpół okiełznanym siecią świeżo wylanych betonowych ścieżynek, jak i tym tzw. “z prawdziwego zdarzenia”, ułożonym, z fontanną, latarniami i sklepikiem. Idę brukowaną ulicą, a zamiast starego kina, list; wchodzę do drewnianego kościółka, na cmentarz jeden, drugi, a tam listy pisane ciszą; patrzę na schyloną nad starym garażem mirabelkę, a tam, na spękanej papie, pośród zeschłych liści, list. Tu list, tam list. Zbieram je za każdym razem, przewożę przez granicę, a potem czasem czytam po cichu, wieczorem, gdy jestem sam.

Nie wiem, czy dobrze odebrałem przekaz, ale chyba nie ma to znaczenia.

Rzadko czytam teksty w autobusie, bo ciężko się skupić itd. Ale Twój tekst łyknąłem za jednym zamachem. Bardzo przyjemnie się czytało Twój list, Twoim okiem.

Pozdrawiam

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Killman, dzięki za szczery komentarz – bardzo doceniam. Widzisz, zdawało mi się, że pomysł był OK – totalitarny świat zarządzany przez wąską grupę wpływowych ludzi, którzy faworyzują miernotę, a tępią wszystko, co ponadprzeciętne. To opko miało być w zasadzie jedną wielką ekspozycją mającą nakreślić czytelnikowi zasady świata i zanęcić nieco pewnymi niewyjaśnionymi kwestiami. Jak widać, nie udało się. Trudno.

 

Co do przypływu – miała to być metafora związana z powodzią, prądem rzecznym itd. Zastanowię się nad nią jeszcze i ją przebuduję, bo faktycznie coś w niej nie gra.

 

Pozory zmienię na oznaki albo coś w tym guście – faktycznie, to bez sensu. Pamiętam, że głowiłem się nad tym wyrażeniem, ale coś musiało rozproszyć moją uwagę.

 

Co się tyczy pozyskiwania informacji – w tym świecie dostęp do nich jest bardzo ograniczony i kontrolowany za pomocą Boga. Ludzie mają znać tylko oficjalną wiedzę zaaprobowaną przez wierchuszkę, nic więcej. Jedna z paru rzeczy, jaka miała kolejno wypływać na wierzch. Ludzie, o których mowa w opku, zajmują się pozyskiwaniem bardzo niejawnych informacji.

 

Karzeł samooceny – chodziło mi o personifikację niskiej samooceny. Komisarz toczy niejako rozmowę z samym sobą, z różnymi aspektami własnej osobowości.

 

Jeszcze raz dzięki za szczerą krytykę. Wiem, że niełatwo napisać coś takiego, bo większość ludzi reaguje negatywnie. A przecież, żeby polepszyć umiejętności, potrzeba też i negatywnej krytyki.

 

Pozdrawiam

 

edit: błędy poprawione.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mr.maras – poprawione. Nie mam pojęcia, jakim cudem to przeoczyłem. Tak się zbłaźnić to potrafię tylko ja…

Dziękuję za wypunktowanie!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Mr.maras, dziękuję serdecznie za miły i merytoryczny komentarz! Doskonale odgadłeś moje zamysły w tekście, łącznie z procesem twórczym (nazwa “paradosk Kasandry” był, owszem, moim pomysłem).

Ciągle nie mogę uwierzyć, że dostałem się do wyróżnionej szóstki. Jadaczka dalej mi się nie zamyka, moi znajomi mają już mnie dość. Wiem, że dla wyjadaczy ze złotymi piórkami itd. to pewnie żadne cuda, ale dla mnie owo wyróżnienie oznacza przede wszystkim ogromną dozę wiary we własne możliwości. Dla początkującego pisarza jest to niezwykle ważne – zwątpienie rodzi się samo i zabić je może tylko uznanie w oczach odbiorcy.

Słałem kiedyś grubsze propozycje do wydawców. Prawie zawsze odpowiedziała mi cisza, a wraz z nią niekończąca się niepewność, która po roku przepoczwarzała się w gorzkie przemyślenia. W zasadzie już się poddałem, gdy trafiłem na NF. I odżyłem.

Jeszcze raz dziękuję. Za poświęcony mi czas, za miłe słowo, za szczegółowy komentarz, za pracę nad konkursem. I za nadzieję.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Arnubisie, wciąż nie mogę uwierzyć, że moje opowiadanie znalazło się w puli sześciu wyróżnionych. Podzieliłem się nowiną ze znanym mi światem – post na fejsbuku dalej zbiera lajki, znajomi wciąż gratulują, niektórzy czytają nawet cały tekst (co w dzisiejszych czasach jest rzadkością). Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak dumny z fruktów własnego wysiłku – jakichokolwiek.

Ale to wszystko nieważne. Moją najważniejszą nagrodą jest pewność siebie. Bo nic tak nie daje pewności siebie jak bycie docenionym przez lepszych. Nie marzyłem o niczym więcej.

Dziękuję.

p.s. Na portalu planuję zostać długo. Właśnie kończę poprawiać pierwsze opowiadanie z dość rozległego cyklku.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Gratulacje dla zwycięzców i współwyróżnionych! I oczywiście serdeczne podzięki dla organizatorów i jurorów za poświęcony czas!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ach tak, przepraszam. Nie wiem dlaczego myślałem o śledzionie – muszę mieć chyba jakąś obsesję. W ogóle śledziona jest passe. Niby coś tam wytwarza, wchłania i tak dalej, ale na dobrą sprawę jest jak zupa pomidorowa – można bez niej żyć.

Tak czy siak, wielki plus za trzustkę. To o wiele ciekawszy organ.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Co tu dużo mówić, świetny tekst. Rewelacyjnie napisany, równie rewelacyjnie się czyta. Sam opis dzieciństwa, dorastania, wreszcie dorosłości nie tyle wciąga, co pożera z butami – realizmem, bezlikiem przemyśleń, sprytnych rozwiązań narracyjnych i innych takich. Zakończenie mnie rozbawiło i zaskoczyło, w pozytywny sposób, choć i bez niego opko rewelacyjne.

Pozdrawiam!

P.s. dlaczego akurat śledziona? To taki banalny organ.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziękuję za miły komentarz, Mike1385. Tak jak piszesz, wybranie wycieku było celowym zabiegiem. Chciałem, by mimo wszystklo pewien poziom realizmu został zachowany. Co do prekognicji w kontekście “Raportu” niestety nie oglądałem, a szkoda – zawsze staram się unikać kalkowania. Będę musiał rzucić okiem.

Dzięki jeszcze raz za miłe słowo i zwrócenie uwagi!

Pozdrawiam,

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziękuję za miłe słowo, Oidrin! Z didaskaliami rozumiem – było ich jeszcze mniej we wcześniejszej wersji, ale powtykałem je gdzie mogłem. Całość skomponowałem w ten sposób, że w każdej części rozmowa toczysię wyłącznie między dwiema osobami, z których jedną zawsze jest Majer. Starałem się wrzucić jak najwięcej wskazówek, choć widocznie nie dość. Niestety jest już po terminie, więc nie będę mógł nic dorzucić (co chętnie bym uczynił – do sugestii i poprawek jestem z natury nastawiony pozytywnie).

Jeszcze raz dziękuję za miły komentarz i szczerą opinię!

Edit: Dziękuję również i za ocenę :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Moje spostrzeżenia zbiegają się z szanownymi poprzednikami, którzy zresztą spisali je dalece bardziej kompetentnie, niż byłbym w stanie uczynić to ja. Ograniczę się więc do subiektywnych odczuć, te zaś są pozytywne. Podobał mi się klimat, podobał mi się nieliniowy sposób narracji, podobała mi się fabuła. Owszem, pogubiłem się nieco w pojęciach i zwyczajach opisywanej epoki, ale jasnym było od początku, że opko wymaga pewnej wiedzy historycznej – co moim zdaniem nie jest bynajmniej błędem. Ot, zachęta dla czytelnika, by zgłębił nieco temat i dopiero wtedy zabrał się za rozbieranie opisanej historii (chociaż, i to muszę podkreślić, całość jest tak napisana, że i laik jest w stanie fabułę rozgryźć, za co wielki plus). Po wszystkim przeczytałem Twój komentarz, w którym przybliżasz nieco opisane magiczne arkana, dzięki czemu zrozumiałem całość.

Słowem, bardzo fajny tekst – fabularnie, klimatycznie i przede wszystkim treściowo.

Pozdrawiam

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziękuję, Ninedin! Jak fajnie przeczytać takie miłe słowo w poniedziałek :) Aż się przyjemniej pracuje. Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Świetnie napisane! Nie znam się co prawda, ale jak dla mnie, warsztat jest wyśmienity. Szczególnie urzekł mnie opis sąsiadów, ich spojrzenia. Podoba mi się też ten podwójnie ujęty dyżur – matki, ale też i córki, który trwa długo. Bardzo fajne zestawienie.

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

SaraWinter – Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz :)

 

Edward Pitowski – Dzięki serdeczne! Opis katastrofy byłby z pewnością bardziej dramatyczny (i na pewno miałbym sporo uciechy opisując cały bajzel, jaki towarzyszy radioaktywnemu wyciekowi), ale nie chciałem powtarzać schematu Czarnobyla, z resztą nie potrafiłbym upchnąć tego w limicie znaków (zwięzłe opisy są moją słabą stroną). Mimo to, cieszę się, że zakończenie się podobało :)

 

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Facies_Hippocratica – dzięki serdeczne za miły komentarz, poprawkę oraz ocenę :) I już zabieram się za poprawianie. Prawda, powinno być “zajrzy”. Zaglądnie jest formą potoczną (której używam namiętnie w potocznej mowie) i jakoś mi się wkradła do tekstu. Owszem, niby Januszkiewicz mógłby się nią posługiwać, ale nie zasygnalozowałem wcześniej podobnej tendencji (mówiąc prościej: popełniłem jawny błąd).

Jeszcze raz dziękuję serdecznie i pozdrawiam :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Bardzo fajne opowiadanie, czytało się świetnie. W paru miejscach przyjemne zaskoczenie (np. opis prezentu dla wnuczki – bałem się, że Ojciec będzie chciał ją zabrać czy coś, jak to bywa w hollywoodzkich filmidłach, a jednak autor nie dość, że nie wpadł w tą pułapkę przekolorowionego dramatyzmu, to jeszcze celowo pomachał nią czytelnikowi przed nosem). Opisane realistycznie, duży plus za meydczny risercz.

Co do uwag – moi o wiele bardziej kompetentni poprzednicy zabrali już na ten temat głos. Tak czy siak, bardzo przyjemne opko.

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziękuję za odwiedziny i miłe słowo, Buldożerze!

Nie wzorowałem się co prawda na Młodym Techniku (a czytywałem za dziecka, owszem – nie wiele jeszcze wtedy rozumiałem i Sonda trafiała do mnie bardziej, ale uwielbiałem czytać o nowinkach technicznych), ale moim zamysłem było osiągnąć to wszystko, co opisałeś – z haczykiem na czele. Cieszy mnie, że udało mi się to osiągnąć!

Z tym “bystrym spojrzeniem” to ciekawa sprawa – pamiętam, że owo wyrażenie podpatrzyłem właśnie u innych pisarzy, zdaje się m.in. u Sienkiewicza. Będę musiał zgłębić temat, bo istotnie, tak jak piszesz, mowa ciała jest lepsza (show, don’t tell, jak mawiają Anglosasi). Zamienię chyba na “przeszył ją wzrokiem”.

Jeszcze raz dzięki za miły komentarz, ocenę i sugestię :)

Edit: zmieniłem na “przeszył ją wzrokiem”. Mam nadzieję, żę jest lepiej.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

(…) już dawno temu zabroniono rytuału połączenia, dokonuje się go bardzo rzadko, to i klimat się powoli ociepla.

How dare they! :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Reg – cała przyjemność po mojej stronie :) Nie wiem, kiedy skończę pisać i nie wiem nawet, czy będzie warte cokolwiek, ale jedno jest pewne: sporo się nauczę.

 

Blacktom – dziękuję za odwiedziny i Rorschacha (widzę tam jedną pijaną twarz, jedną skoncentrowaną, kukułkę o poranku i mroczną zmorę, plus parę innych postaci) :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

“Tylko czy wtedy Ślęża będzie chciała oddać magię?” – hmm, ciekawa zagwozdka, że tak powiem. Znaczy, zalążek fabuły.

p.s. Śnieżka + śnieżnik i niespodziewana ingerencja wulkanu. Już wiem, dlaczego tegoroczna zima jest, że tak się wyrażę, dupowata (przynajmniej u nas) :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Reg – nie mogło być inaczej :) Bardzo cenię rzetelną, porządną, merytoryczną krytykę.

Wiem, że niektórzy autorzy podchodzą do takiej krytyki negatywnie, odbierają to wręcz jako osobisty atak. Dlatego tym bardziej doceniam Twój wysiłek (a zauważyłem, że pomagasz w ten sposób wielu autorom). Bardzo niewdzięczne zadanie – osobiście nie potrafiłbym tak, bo raz, że się nie znam, a dwa, że nie miałbym zwyczajnie odwagi.

Tak czy siak, dziękuję jeszcze raz :) Nauka nie poszła w las (mam nadzieję). A gdy w przyszłości kiedyś zdarzy Ci się trafić na mój tekst, pastw się nad nim bez litości. Pastw się tak, jakby był Ci dłużny pieniądze. Pastw się i rózgi nie żałuj.

p.s. “Paradoks” nie jest tym brutalnym opowiadaniem, o którym wspomniałem w trakcie naszej ostatniej wymiany myśli (nad tym ciągle pracuję – projekt sie rozrósł do całej serii). Ale przynajmniej nie ma żadnych snów ani nic z tych rzeczy :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Nowa Fantastyka