Profil użytkownika


komentarze: 175, w dziale opowiadań: 50, opowiadania: 16

Ostatnie sto komentarzy

krar85, bo to się właśnie tak nazywa: palowanie. Dla laików: jest to sprawdzony system (krowa-łańcuch-pal), gdzie krowa porusza się ruchem kołowym po orbicie pala, której średnicę wyznacza długość łańcucha. Inne nazwy procesu (n.p. dokowanie krowy, cumowanie krowy) jakoś się nie przyjęły ;) 

Dziękuję pięknie za opinie ;)

Iluvathar, rób jak chcesz ;) Zdradzę Ci sekret: nie ma potrzeby, żeby bronić własnego tekstu.

 

Wcześniej dostałeś olbrzymią pomoc: wyraźną informację, że dla większości czytelników liczą się bohaterowie i opowiadana historia, nie sztafaż.

 

To wszystko poszło w złym kierunku: pytałeś o rzeczy praktyczne, na marginesie dostałeś bardzo ważne info dodatkowe, co z tym zrobisz – Twoja sprawa ;)

Nocą łatwiej się zakraść, dodatkowo wozy będą raczej wyprzęgnięte, a konie spętane. Ludzie będą spać, ogniska dogasać, pojedynczych strażników też łatwiej ogarnąć. Do napadywywywywania  wybrałbym przedświt. 

Nadmierna stylizacja to zło #teamDrakainy.

Jim, myślę, że wkręcając się w stylizację, robisz sobie wielką krzywdę. Dlaczego tak uważam? Mogę wymienić wiele powodów, ale najważniejszy jest jeden: psujesz sobie warsztat, nabierasz nawyków, które potem będzie ciężko wyplenić. 

 

W PRL pani stała za ladą. W 1875: Wnętrze izby przedstawiało ustawione pod dwoma ścianami wąskie, długie ławy, jeden kąt zajmował ogromny komin „z kucą” pod „trzanem” i „szabaśnik” do pieczenia chleba, w drugim przy drzwiach stała bateria pustych antałków, cebrów i wiader. Na ścianach rzędami wisiały wysoko obrazy świętych, a niżej patent akcyzny, szafa z paczkami tytuniu, papierosów i zapałek, a obok przylepione było kolorowane pruskie wojsko, zabawka dziecinna, kupowana po trzy grosze arkusz u Węgrów, roznoszących po wsiach towary. Na szynkwasie stały baterie flaszek, garnków, kwart, półkwaterek blaszanych i kieliszek ze szkła zielonego w pręgi. Tu było właściwe źródło rozkosznej dla Prokopa woni anyżowej, skombinowej z zapachem niedogonu i fuzlowego olejku gorzałki. Mieszkania wieśniaków naszych nie mogą nigdy obejść się bez przygarnięcia do swego wnętrza zwierząt domowych. Więc też i tutaj, pod jedną ławą, nocowało liczne stado białych, zaszarganych w błocie kaczek, dopełniając charakterystycznego widoku izby karczemnej na Podlasiu.

Wcześniej: panie Geralt, a zagrajmy w gwinta przy barze. 

 

Mnie do pisania popchnął kierowniczek działu marketingu, który wytknął mi, że w mailu do klienta źle wstawiłem znaki przestankowe (zwalony szyk, spacja przed, spacja po – typowe błędy ludzi nieumiejących  w pisanie). To był taki tam Grammar Nazi, niewarty wspomnienia w mojej historii, typ obleśny, donosiciel, taka korpo-menda, który oczywiście miał rację  (jeżeli to czytasz Krzysiu, to wiedz, że: Dziękuję!). Zacząłem regularny treningi, sparingi, walki. Stworzył mnie ;)

 

Dzięki pisaniu mam ugruntowaną pozycję na kopalni: oto ten, który najpiękniej prowadzi korespondencję firmową. Masz problem z mailem, wiesz, do kogo masz się zwrócić o pomoc. O, sza, patrz, idzie:

https://www.youtube.com/watch?v=46ypAUg_SFw

Nie chcę niszczyć twoich wspomnień, ale nie ;) Musiałeś to oglądać na jakiejś kopii z RTL z niemieckimi /włoskimi napisami. Nie wiem, z czego to wynikało, pewnie z ograniczeń technicznych, czyli łatwiej wrzucić lektora, niż tekst na obraz (pamiętajmy, że były to czasy, gdy 640 KB powinno wystarczyć każdemu). Innych przyczyn boję się dopatrywać… Poważnie, obejrzałem setki filmów VHS, zawsze z lektorem, nigdy z napisami.

drakaina, VHS to tylko lektor, żadnych napisów, nigdy. Mistrzowie: Tomasz Knapik, Lucjan Szołajski,  Mirosław Utta i Janusz Kozioł. Nikt więcej się nie liczył. Nigdy nie było napisów, no dobra, czasem niemieckie ;) Marki: Basf, Sony, Konica i kaseta czyszcząca. Tak było.

Sonato, na wsi o słabej ziemi mówi się sap.  Ziemia nieurodzajna, gdzie niewiele i słabo rośnie, to ziemia sapowa, sapowata, saperunek. 

Wg mnie Twoi wujkowie własnie to mieli na myśli.

Kiedyś zaparkowałem na stacji paliwowej, zrobiłem zakupy, wsiadam do auta, przekręcam kluczyk – kontrolki świecą, ale silnik nie odpala. Co jest? Na tej stacji pracował mój znajomy (fanatyk motoryzacji, najgorzej) – przyszedł, popatrzył i mówi: Pompka paliwowa się zawiesiła. Naprawa była bardzo szybka i efektowna: znajomy podniósł tylne siedzenie (wystarczy złapać za brzeg i pociągnąć w górę) i odsłonił tę całą pompkę (w oplu corsa jest zakryta klapką, którą należy zdjąć/odchylić). Następnie kilka razy stuknął zwykłym kluczem w tę pompkę i powiedział: Spróbuj! Przekręciłem kluczyk i samochód odpalił. Znajomy skomentował: Pompka się zawiesiła i nie dochodziła waha. Parę dni później dla świętego spokoju wymieniłem pompkę w warsztacie naprawczym. Taka to historia.

Arnubis, poszukaj:

Sacrum. Obraz i funkcja w społeczeństwie średniowiecznym.

Życie codzienne Prusów i Jacwięgów w wiekach średnich. Ł. Okulicz

Słowianie zachodni. Dzieje, obyczaje, wierzenia W. Bogusławski (jest kilka tomów).

 

Dwie pierwsze pozycje miałem w rękach – szczególnie polecam Życie codzienne Prusów…

Jak pisałem wyżej, męczę się przy czytaniu mieszanych narracji, i w przypadku pisania powieści nie zdecydowałbym się na takie rozwiązanie (raz – trudno byłoby mi utrzymać równy poziom, dwa – w przypadku, gdybym się rozmyślił, to odkręcenie tego (czyli: ujednolicenie) byłaby strasznie żmudną robotą).

Zmienną narrację testowałem w opowiadaniach (mnie nie porwało, opinie były różne) – w takich króciakach można eksperymentować; opowiadanie to znakomity poligon, gdzie można sprawdzać rozwiązania pod planowaną powieść. Z drugiej strony odpowiedzi zwrotne będą obarczone błędem (przeczytanie 40k znaków jest mniej męczące niż 400k – czytacz może być zachwycony krótką formą, natomiast powieść napisana w ten sposób może męczyć).

Efekt końcowy i tak będzie zależał od gustu odbiorcy – wg mnie większość odbiera pozytywnie różnorodność narracyjną (co potwierdza ten wątek – ludzie wypowiadają się pozytywnie), więc warto spróbować.

 

Mnie różne rodzaje narracji wytrącają z czytania, po prostu: szybko się przyzwyczajam do jednej narracji, pojawienie się nowej wprowadza dysonans. Nie przepadam za tym rozwiązaniem, ale to ja, na różnych forach widziałem raczej pozytywne odpowiedzi, ludziom się podoba, chwalą, że taka zmiana wprowadza ożywienie, pozwala spojrzeć na historyjkę z innych punktów widzenia, wprowadza dzianie się. Ja nie lubię.

Banał: żeby zadziałało dobrze, musi być zrobione dobrze.

W odpowiedzi na pytanie z tematu: będzie normalnie. Czyli: opowiadania będą sobie trwały, bo są naturalną drogą prowadzącą do stworzenia produktu końcowego: powieści. Są poligonem testowym dla autorów mających imperatyw wydania i jednocześnie rodzajem survivalowej gry o przetrwanie: ile duporoboczogodzin możesz poświęcić dla swojej pasji? Część ludzi odpada po publikacji pierwszych tekstów (uznają: nakopałem już światu, mogę zająć się czymś innym), nieliczni jednak walczą do samego końca (czytaj: wydania powieści), są też tacy, którzy uznają, że umieją tylko w opowiadania i skupiają się na krótkich formach.

Odnośnie możliwości publikacji: obecnie wydanie opowiadania fantastycznego jest piekielnie łatwe. Posłużę się przykładem pewnego agenta branży futrzarskiej, który lata temu napisał opowiadanie, włożył do koperty, zalizał i wysłał pocztą. Potem miesiącami czekał, aż listonosz przyniesie odpowiedź listowną. Dziś cały proces zamyka się w kilku mailach. Wydawnictw jest mnóstwo, są konkursy, nabory do antologii, wciąż jest NF, są ziny, są fora internetowe (które też potrafią się zorganizować i wydać coś własnego), słowem: miejsc do publikacji opowiadań fantastycznych jest bardzo dużo.

 

 

 

Wg mnie najbardziej neutralny będzie znak. Mamy przecież Znak Orła (serial), Znak wilka (wiadomo) itd. Sygnet to łacińskie signum, i nie jest tożsame z medalionem/emblematem – obecny sygnet to pierwotnie pierścień służący do potwierdzania korespondencji, określania przynależności, pozycji, wywoływania efektu: łał! na szaraczkach. Wyczuwam srogie fantasy, więc te konotacje łacińskie mogą być zbyt nowoczesne :D

Można też iść krok dalej, zrobić dwa w jednym: czytałem o pewnym szlachetce, który ze względu na stratę dwóch palców (w tym serdecznego) w czasie zawieruchy kurlandzkiej, nosił pierścień rodowy na rzemyku przewieszonym na szyi.

 

Nie do końca ogarniam, czym jest headhopping. To skakanie w jednej scenie między myślami bohaterów? Np. Woźnica strzelił batem. Nie idę, pomyślał koń. Nie chce iść, pomyślał woźnica. Nie pójdzie, pomyślał turysta na wozie. Jeżeli tak – to nie lubię. Czy może pokazywanie fabuły z perspektywy różnych bohaterów (jak u Martina lub Faulknera)? To chyba normalny, często stosowany zabieg. 

W tym drugim przypadku jest dużo korzyści: można przedstawić różne spojrzenia, uatrakcyjnić fabułę, zwiększyć dramatyzm, ale również sztucznie napompować tekst znakami (gdy nie ma się pomysłu, a trzeba dociągnąć fabułę do rozmiaru powieści, np. mam 300k – mało, więc wprowadzę jeszcze spojrzenie elfa Krzesimira ;)). 

Podstawowe ryzyko: trzeba mieć żywe, zindywidualizowane postaci, każdą z własną tożsamością, celem i rolą do odegrania w opisywanej historyjce – lub mieć pisarską moc w łapie, która sprawi, że każda postać będzie ciekawa, a jej losy będziemy śledzić z wypiekami na twarzy. Skakanie między głowami papierowych ludzików tylko znudzi czytelnika.

Bolly, ale od badania drogi są zwiadowcy, jeżeli dowódca chce głębiej spenetrować teren  – wysyła podjazd (mały oddział lub duży (w warunkach wojennych)), a najlepiej kilka podjazdów. I nie działało to tak, że chłopaki przejechali się za zakręt, wracali i meldowali: jest ok. Podjazdy szły głęboko w teren, często wracały po upływie dni (np. miały za zadanie namierzyć podjazdy przeciwnika). Dowódca może osobiście zbadać teren (np. żeby założyć obóz obronny), ale tylko w czystym (sprawdzonym) terenie i w otoczeniu osłony (nie dwóch-trzech ludzi, tylko dużej grupy).

Zobacz, jak Amerykańce podczas IIWW skasowali Yamamoto: koleś wybrał się samolotem na osobiste wizytowanie baz, jego samolot został namierzony (już wcześniej) i zestrzelony. Jego śmierć była potężnym ciosem dla Japonii.  Podobnie z każda wyprawą. Dlatego dowódca nie porusza się sam po obcym, niesprawdzonym terenie.

O, właśnie, jeszcze jedna kwestia: szkolenie. Mój pradziadek, przedwojenny ułan zasławski, opowiadał swoim dzieciom, jak konni szkolili piechotę. Wyglądało to tak: stał sobie oddział piechoty pod bronią, z drugiej strony szedł oddział ułanów w galopie, przed linią piechoty robili zwrot i ich omijali. Efekt był piorunujący: większość piechoty, chociaż świadomej, że to szkolenie, jeszcze przed tym zwrotem szła w rozsypkę. Trzeba było wielu takich lekcji, żeby pokonać strach na widok zbliżającego się oddziału konnych. Druga sprawa: tylko wyszkolone konie były zdolne do takich manewrów (utrzymanie linii, zwrot), w późniejszych czasach mówiło się: ostrzelane. Przykład: husaria zaczynała szarżę w luźnym szyku, tuż przed zetknięciem z wrogiem zbijali się w linię, konie szły strzemię w strzemię, łeb w łeb – dzięki temu uderzali jak wielki młot lub klin, który tratował wszystko. 

W walce konnej liczy się manewrowość, obycie i umiejętności – jeźdźca i konia. W źródłach jest na ten temat trochę informacji: np. decydująca była kwestia, z której strony zajechałeś przeciwnika (inaczej w pościgu, inaczej w walce twarzą w twarz), tzn. kto musiał wychylać się ponad łeb koński albo w którą stronę obracać się w siodle. Doświadczony fighter w pościgu walił szablą/mieczem z góry na odlew, nigdy forhendem (jak pokazują to czasem filmy, np Gladiator, gdzie w pierwszej bitwie Maximus tak ciapie gladiusem – w efekcie miecz zostaje wbity w drzewo (w prawdziwej walce zostałby tam razem z ręką ;)) itd. Dochodziła jeszcze kwestia znajomości swojej maszyny: jaki ma przebieg, jak przyśpiesza, ile pociągnie na jednym worku z owsem, jak dozować tempo jazdy, żeby nie walnęły uszczelki, jaką ma prędkość ucieczki itd. Jak zwykle: temat-rzeka ;)

 

 

Bolly, nie znam się zbytnio na koniach, ale myślę, że to nie działa w ten sposób, że: siadasz na konia pociągowego, mówisz: “Koniu, od teraz będziesz koniem bojowym!” Koń kiwa łbem: ok. I jedziecie na bitwę.

I w drugą stronę: koń wierzchowy jest więcej wart od pociągowego, więc nie występują zamiennie. Koń pociągowy ma prosty skrypt: wóz-trawa-pług-trawa… O, siano! Koń bojowy to inna bajka: jest jak polisa ubezpieczeniowa, wykupione dwie opcje: bitwa i siadasz-uciekasz. Jakoś mi się nie spina taka podmiana.

Kwestia nazewnictwa: np. u p.Sienkiewicza luzak to służący obozowy. W sienkiewiczowskiej staropolszczyźnie funkcjonowały nazwy: podjezdek, mierzynek, hetka. Wszystkie dotyczyły koni o słabszych parametrach, czyli: biedota rozbijała się dziesięcioletnimi sprowadzanymi mierzynkami, ci bogatsi zamykali licznik na arabach.

W zależności od przyjętych realiów, ja bym rozgraniczył: koń bojowy, koń pociągowy, konik dla giermka/później służącego, późniejszy koń kawaleryjski, koń wyjściowy (np. gdy jedziemy w gości), koń transportowy, konik przejażdżkowy, koń na dłuższe trasy (sypialny), koń ucieczkowy (pendolino), koń do podrywu, lichy konik do śmigania po wioskach – to nie są łatwe wybory ;)

A tak naprawdę, to sięgnij do Ivanhoe sir Waltera Scotta: w jednej z pierwszych scen jest opisany pochód templariuszy, gdzie rycerze śmigają na osiołkach/lichych konikach, zbroje jadą na wozach, a prawostronne konie bojowe są prowadzone przez pachołków. Zakładam, że sir Walter miał lepsza wiedzę na temat koni niż my ;)  

 

 

Ajzan,  nie słuchaj tego. Forum jest od zadawania pytań. Jak masz ochotę – pytaj,  jak masz wątpliwości – pytaj, jak masz problem – pytaj. Ja tak robię. Zawsze warto pytać.

 Trzeba robić ruch na forum, żeby coś się działo, żeby było życie ;)

 

Odnośnie Twojego pytania: przy pisaniu opowiadań unikaj ścian tekstu, ze swojego słownika wyrzuć: flashback, info dump, backstory, masz +-40k znaków, żeby opowiedzieć jakąś historię, wykorzystaj to dobrze :)

 

 

 

 

 

 

 

kasjopejatales, polecam dwie książki, obie znajdziesz online w Bibliotekach Cyfrowych:

  1. Historyja jazdy polskiej Górskiego
  2. Siły zbrojne w wołoskiej wojnie Jana Olbrachta Borzemskiego.

Szczególnie polecam Borzemskiego – mała książeczka, ale znajdziesz w niej wszystko, łącznie z ilością kaszy w workach na wozach taborowych. Okres (1497), teren (Mołdawia), władca (SIII) się zgadza. Bardzo dobrze napisana, cudny przykład przedwojennego podejścia do prac historycznych, naprawdę: przyjemnie się czyta.

 

Gdybyś chciała więcej informacji, to polecam również Kronikę z czasów Stefana Wielkiego Górki (znajdziesz to w Archiwum Komisji Historycznej, Seria 2, Tom III – oczywiście również bez problemu dostępne w wersji zdigitalizowanej w dowolnej BC). 

Ja od siebie polecę dwa tytuły:

Internat S.Żadan – Więc tak: nie jest to postapo, ale… No, właśnie. Proszę Państwa, przedstawiam Państwu zawodnika wagi ciężkiej, absolutnego championa, powieść klasy Drogi, tylko lepszą, oficjalnie nienależącą do nurtu postapo, ale zdecydowanie ten gatunek rzucającą na kolana. Starcia z Internatem nie wytrzymuje żadna współczesna powieść postapo, pada na deski i jest liczona już na początku pierwszej rundy. Dlaczego? Bo  Internat to rzecz prawdziwa aż do bólu i fenomenalnie napisana, pokazuje czasy, gdy wszystko już zdechło, nie ma nic, a perspektywy są jeszcze gorsze. Fabuła jest prosta: akcja powieści rozgrywa się na współczesnej Ukrainie, główny bohater w przeciągu trzech dni musi dostać się z domu do internatu w pobliskim mieście, zabrać stamtąd swojego siostrzeńca i do tego domu przyprowadzić. Proste? Nie do końca. Problem polega na tym, że między domem a internatem jest strefa wojny. Autor poznał wojnę z bliska (ukraiński aktywista, uczestnik majdanu), opisuje ją fenomenalnie, od podszewki,  pokazuje zwykłych ludzi uciekających przed śmiercią, żołnierzy z kałachami i w butach sportowych, strach, cierpienie, słowem: pokazuje bardzo bliską i bardzo prawdziwą apokalipsę, która może zdarzyć się wszędzie. Jestem pod nieustającym wrażeniem tej powieści.

 

Gwiazdozbiór psa Hellera – to już typowe postapo, powieść bardzo klimatyczna, można powiedzieć: skromna, chociaż dobrze napisana, z prawdziwymi bohaterami, ze świetnym oddaniem realiów czasów po, a przy tym książka dająca światełko w tunelu (pomimo pokazywania ciężkich emocji). Też polecam. Bez mutantów, więc polecam podwójnie.

 

Fajnie, że szukasz, ja strasznie to lubię: kombinowanie, obracanie problemu w głowie, własne spojrzenie. Odnośnie mang i tego wątku: moja córa (12 lat) jest na etapie Hetalii, też musiałem przeczytać, bo zadawała coraz trudniejsze pytania ;)

Przypadek Asgardczyka, z tymi wszystkimi niuansami i całą jego historią (Sleipnir) jest znakomitym punktem startu do takich rozważań. Myślę, że przyjęcie jednej formy (on) można fajnie rozegrać literacko (np. w scenach, gdy Loki jako kobieta to nadal on), można też spróbować pokazać różnice między pan– i omniseksualizmem, jest dużo możliwości. Trzymam kciuki i powodzenia!   

Jak w języku polskim pisać o osobach, które nie identyfikują się ani jako kobieta, ani mężczyzna?

Ajzan, dobre pytanie, tylko obecnie trochę ryzykowne. Zmagałem się z tym w 2018, w efekcie napisałem głupi tekst na 100k, parę opowiadań i temat nawet nie został porządnie ugryziony.

Ogólnie, na początku warto określić, o jaką identyfikację chodzi.

Płciową? Ok, dotykamy nieheteronormatywności, interseksualności, aseksualności, trzeciej płci, zaburzeń, defektów – temat bardzo delikatny, strasznie łatwo to spłaszczyć, zaszkodzić ludziom, którzy tylko pragną żyć. Można próbować z określeniami już lekko znanymi: divers, intersex, as, androgen, aven, awers (przytaczam tylko pojęcia, dotyczą różnych spraw, żadnych znaków równości).

Identyfikację społeczną? W przypadku świadomego buntu przeciw skryptom społecznym to zagadnienie wygląda zupełnie inaczej – pomimo pociągu do określonej płci, można świadomie próbować zrezygnować z przyjmowania roli nadanej przez dane społeczeństwo (ona, on buntują się przeciw kodom kulturowym: ona nie chce być matką-polką, on macho koszącym panny jak ułan zboże). Tu chyba nie jest potrzebne żadne nazewnictwo: każdy ma prawo do swojego buntu, niezależnie od płci. Też to próbowałem przepracować kilkoma opowiadaniami.

Identyfikację kulturową? Mamy cały wschód (Hidźra),  Amerykę (Mahu), Europę (albańskie Kanunu, Grecja, Rzym), ogólnie: cały legion złamanych kodów kulturowych na wszystkich kontynentach.

Identyfikację SF, czyli jaką płeć ma SI?

 

Temat bardzo złożony, dlatego naprawdę uważam, że w pierwszej kolejności warto określić jakim brakiem identyfikacji próbujemy się zajmować.  

 

 

Ajzan,  spróbuj zrobić dwie rzeczy: wstępnie określ ilość planowanych znaków (np. 40k) i  zaplanuj kompozycję swojego tekstu. W najprostszej postaci rozbij tekst na trzy części:  ekspozycję->rozwinięcie->finał. Potem na cztery: ekspozycja->rozwinięcie->punkt kulminacyjny->finał. Na pięć: ekspozycja->rozwinięcie->punkt kulminacyjny->finał->wyciszenie po finale. Na sześć: ekspozycja->zawiązanie akcji->rozwinięcie->punkt kulminacyjny->finał->wyciszenie po finale. A potem to już możesz się bawić, dodając np. dwa następujące po sobie punkty kulminacyjne lub zakończyć wszystko finałem (gdzie np. umieścisz supertwist fabularny) bez wyciszenia. Gdy już będziesz miała swoją kompozycję i ilość znaków, wykonaj proste dzielenie, pamiętając, że każdy etap powinien mieć zbliżoną ilość k (z wyjątkiem rozwinięcia, które może być dłuższe i wyciszenia, które może być krótsze (lub może go nie być wcale – w zależności od wybranej kompozycji)). Jeżeli jeszcze Cię nie znudziłem i to czytasz, to pozostaje tylko jedna rzecz: określić ilość znaków we flashbacku. Jeżeli będzie krótszy niż pojedyncze elementy składowe Twojej kompozycji – spokojnie możesz go wrzucić na początku jako prolog, jeżeli jednak potrzebujesz na to więcej znaków, to wskazane jest prowadzenie akcji dwutorowo – inaczej padnie kompozycja tekstu (wyjdzie np. długaśny wstęp (prolog+ekspozycja) i gwałtowny koniec – jest to zmora wszystkich pisarczyków).           

 

 

Wyjrzał przez okno brzmi najnormalniej, jeżeli masz narratora na zewnątrz, to może być również mignął w oknie, pokazał się w oknie, ale również wychylił ponad parapet/za parapet, pomachał z okna lub otworzył okno i popatrzył na ogród, mógł też zaplątać się w firankę i prawie wypaść, gdy wychylił się z okna, żeby pomachać odjeżdżającej ukochanej itd. Ważne, żeby był ruch, żeby się działo. Kombinuj ;)  

Się jeszcze wtrącę: w takich sytuacjach z pomocą przychodzi mowa pozornie zależna, tak bardzo nielubiana przez autorów i silnie tępiona przez redaktorów. MPZ cudnie sprawdza się wszędzie, szczególnie w dialogach, nie wiem czemu nikt z niej nie korzysta (na kilkadziesiąt przeczytanych opek z tego forum, nigdzie nie widziałem zastosowania mowy pozornie zależnej w dialogach. Zawsze powtarza się model szczekaczkowy: dialog – dialog lub dialog – didaskalia – dialog. Czyli nuda).  Na szybko ten dialog mógłby wyglądać tak:

Nagle zrozumiał, że wystarczy tylko ruszyć dupę, żeby zostać Batmanem, Aquamenem lub Człowiekiem-dynią.

– Będę Batmanem! – zadecydował.

lub tak:

– Jestem Batmanem!

Nie mogła uwierzyć, że powiedziała to głośno. Wcześniej tylko o tym nieśmiało myślała.

lub tak:

Pomyślał o wszystkich superbohaterach, którzy odeszli w cień, bo nie potrafili się dostosować do nowych czasów.

– Jestem Batmanem! – powiedział z dumą. – I przetrwam!

lub tak:

Jestem Batmanem! Ta myśl przyniosła jej ulgę. Dlatego odważyła się powtórzyć ją głośno. Mężczyzna zmarszczył brwi.

– Co powiedziałaś? – zapytał.

I można się tak bawić w nieskończoność. Modyfikowanie dialogów z użyciem MPZ to znakomite ćwiczenie warsztatowe (spróbujcie w napisanych tekstach podmienić wypowiedzi paszczękowe na MPZ – super zabawa!), polecam z całego serducha! ;)

 

 

 

 

  

Tak bez żadnego trybu zgłoszę zdanie odrębne: ten marmur na Marsie to takie batystowe majtki u AS-a. Mnie się podoba idea, ze autor to taki niszczyciel światów: stawia pierwszą literkę i bum! -  anektuje jakiś świat. Od tej chwili ten świat należy tylko do autora – jednocześnie jest milion innych światów, gdzie majtek nie ma, Mars jest Marsem (czyli: daleko, czerwono, ogólnie: nieprzyjemnie), a ludzie normalnie sobie prokrastynują zamiast walczyć z globalnym ociepleniem.

Dobra, nie będę ściemniał… Też mnie złości, jak z tekstu wynika, że autor popłynął i nie wie o czym pisze. 

Czego szukamy w opowiadaniach fantastycznych… i dlaczego nie potrafimy tego znaleźć?

 

Opublikowany tekst jest jak zagubiona nocą owieczka – czasem odnajdzie ją mama, a czasem wilk. Nie mamy na to wpływu. Dobre teksty bywają rozrywane na strzępy, a przeciętne – chwalone i stawiane za wzór.

Gdyby zrobić na forum listę najlepszych opowiadań fantastycznych, byłaby nieskończona, wciąż ktoś dopisywałby nowe tytuły – wiadomo, banał: ile ludzi, tyle opinii. Nie da się jednak ukryć, że jest trochę tekstów, które w takich zestawieniach mają zawsze miejsca premiowane. Na pytanie: Jak dołączyć do tego grona? jest tylko jedna odpowiedź: Trzeba ćwiczyć!

Dobra, nieważne – odbiegliśmy, wracamy. Ogólnie, na postawione w temacie pytanie (Czego szukamy..?), słyszymy, że opowiadanie powinno mieć: pomysł, dobre wykonanie (ten mityczny warsztat, o którym wszyscy mówią, ale nikt nie potrafi sprecyzować: co to jest?), klimat, świat, oryginalność, jeszcze więcej klimatu (?), humor, przesłanie, ciekawą fabułę, bohaterów, zapewniać rozrywkę i sprawiać, że jeszcze przez tydzień po przeczytaniu siadamy z kubkiem kawy na parapecie i w zadumie patrzymy na świat za oknem. Ok. Dużo tego. Rozprawmy się z nimi wszystkimi, bo większość tylko niepotrzebnie nas blokuje przy pisaniu.

pomysł – niby tak, a jednak nie. Mnie osobiście nudzą opowiadania jednego pomysłu, tam zwykle cała para idzie w gwizdek, znaczy się: w pomysł. Olać.

dobre wykonanie – to wiadomo (Trzeba ćwiczyć!), jest niezbędne. Ale też nie powinno nas zbytnio blokować – z każdym napisanym znakiem poprawiamy swoje umiejętności, gdzieś tak po pierwszym milionie będziemy wiedzieć, o co w tym całym pisaniu chodzi (Trzeba…),

klimat – więc tak: rano jakiś fragment mnie fascynuje (Och, jak to jest napisane!), a wieczorem: Zieeew! Decyduje moja czytelnicza forma dnia. Ogólnie: klimat idzie za wykonaniem, pykniesz milion znaków, nauczysz się robić klimat, 

świat – dla mnie bez znaczenia. Historia może się rozgrywać gdziekolwiek, świat jest tłem. Sztafaż nie jest najważniejszy,

oryginalność – pomijamy, można znakomicie rozegrać wtórną historyjkę,

humor – fajnie, jak jest, ale nie jest niezbędny,

przesłanie – O, to jest ważne! Bierzemy problem, obracamy w głowie, oglądamy pod światło, pokazujemy innym, mówimy do czytacza: łap, a co z tym zrobisz, to twoja sprawa.

ciekawa fabuła – rzecz drugorzędna, dobrze jak jest, nie ma co się przejmować, jak jej nie ma.

bohater – niezbędny; jak mamy bohatera, reszta zacznie się kręcić i wskoczy na właściwe tory,

rozrywka – dla jednych rozrywką jest czytanie Lermontowa w oryginale, dla innych kebab w cieście, więc radziłbym ostrożne podejście do tej kwestii.

I tyle. Pisać ;) 

 

 

 

 

To zawsze zależy od kontekstu, ale… Wg mnie trzeba pisać nowocześnie, nie bać się stosować środków stylistycznych, zapożyczeń, porównań itd. – to są po po prostu kolejne strzały w kołczanie autora, które trzeba wyciągać i używać. Jasne, będzie to głupie/dziwne, gdy przeczytamy: Daj, ać ja pobruszam, bo eksploduje!, ale to oczywiście przejaskrawiony przykład; przy leciutkiej stylizacji ta eksplozja powinna być ok, zwłaszcza w narracji (w dialogach mniej).

Mam podobny dylemat: w opowiadaniu chciałbym wykorzystać znane postaci, ale…

Poza stroną prawną warto się zastanowić, czy dorabianie mordy żyjącej osobie jest zgodne z naszą moralnością. Czy chcielibyśmy tak zostać potraktowani? Jasne, literatura polega na przetwarzaniu rzeczywistości, należy oddzielić osobę żyjącą od postaci literackiej, tylko nie każdy czytelnik to potrafi. Wg mnie należy uważać, żeby nie zrobić komuś krzywdy. Oczywiście, siła oddziaływania opowiadania na forum jest malutka, ale w przypadku znanych autorów i ich powieści to oddziaływanie jest przepotężne. Do dziś przecież za sprawą Dumasa trwa czarna legenda kardynała Richelieu, chociaż historycy mają na jego temat inną opinię.

Z drugiej strony nie można zaprzestać pisać/czytać powieści historyczne, autorzy mają prawo przetwarzać rzeczywistość do swoich potrzeb, tym różni się beletrystyka od podręczników historii. Mój stary, który przeczytał chyba wszystkie znane powieści historyczne, często powtarza: ładne to, ale niezgodne z prawdą. Ja odpowiadam: a musi być zgodne? Przecież to fikcja. Stary kontruje: jasne, tylko potem te głupoty ludzie powtarzają, zamiast zajrzeć do źródeł. I tak jest zawsze po każdej przeczytanej książce historycznej, zwłaszcza tych nowszych.   

Gdzie jest więc granica przetworzenia postaci realnej? Dlaczego łatwiej łykamy fikcyjne historyjki o nieżyjących już bohaterach? Czy jest to nam niezbędne w opowieści, czy jednak chcemy się trochę powozić na znanym nazwisku? Tak mnie to trochę zastanawia.     

 

Wątek zdryfował, a jest ciekawy, więc szkoda, żeby go wycięto – może temat krytyki można gdzieś przenieść?

Drakaina, miałem na myśli coś zupełnie innego, związanego z samym pomysłem. Na przykładzie: czy Milczenie owiec jest szczytowym osiągnięciem gatunku filmowego, opartego na pojedynku policjanta z psychopatą, czy może jednak Siedem jest lepsze? Chodzi mi o takie przetworzenie klasycznego pomysłu, żeby stał się lepszy od oryginału. Wg mnie nie można mówić: Tfu, tfu, zaklepane. W ten sposób wszystkie opowiadania o podróży na księżyc należy uznawać za gorsze od oryginału J.Verne.

 

 

Odnośnie fajne/niefajne i podoba mi się/nie podoba – to też jest opinia, równie ważna jak elaboraty na trzy strony. Pokutuje przeświadczenie, że takie opinie nic nie dają autorowi, który spodziewa się, że każdy czytelnik będzie rozbierał tekst na części składowe i analizował. To oczekiwanie wynika z przebywania na forach literackich, gdzie normalną sprawą jest dialog autor – czytelnik, a komentarze jednozdaniowe są źle odbierane. Publikacja tekstu na forum to zaproszenie do rozmowy, do  argumentacji i wskazówek pozwalających poprawić własne umiejętności. I to jest super!

Natomiast w przypadku komentarzy jednozdaniowych, w żadnym wypadku, nie można oceniać kompetencji czytelniczych ich autora. Nie każdy ma ochotę na długie komentarze i trzeba to uszanować – zwłaszcza, że jest to dobre przygotowanie do Autor universe. Faza 2, czyli publikacji w wydawnictwie.

 

A to już zupełnie inna bajka, bo wraz z publikacją papierową kończy się czas beztroskiej forumowej zabawy, trzeba zacisnąć zęby i zbierać baty bez możliwości odpowiedzi ;)

W praktyce wygląda to tak: trochę recenzji, opinii z LC, pw na FB i koniec. Przyzwyczajenia wyniesione z forum (wbijanie w dyskusję z czytaczami) bardzo rzadko dobrze się kończą – zwykle prowadzą do sytuacji, gdy autor jak lew broni własnych tez, narażając się na negatywne opinie (bo tekst powinien się sam obronić). Dlatego warto przyjąć taktykę: pokiwać głową, wyciągnąć wnioski, w żądnym wypadku nie angażować się w publiczne dyskusje o własnym tekście, ostrożnie rozmawiać na pw.    

Drakaina, poruszyłaś ciekawy temat, który dla mnie sprowadza się do pytania: czy oryginał jest zawsze tą wersją najlepszą?

To chyba dość ważne pytanie dla fantastów, gdzie w pierwszej kolejności oczekuje się ODP*, a mniej zwraca się uwagę na wykonanie.

 

* ODP – opowiadanie dobrego pomysłu   

ANDO, wg mnie przed podjęciem decyzji powinnaś się przyjrzeć kompozycji całego tekstu.

Narracja prowadzona naprzemiennie pozwala pokazywać te same wydarzenia z różnych punktów widzenia. I to jest fajne, bo pozwala również na rożne kombinacje. Nie odpuszczaj! ;)

Możesz zastosować prosty zabieg: scena w czasie rzeczywistym odbywa się z punktu widzenia A, natomiast w kolejnej scenie B ją tylko wspomina (i opisuje swoje reakcje, wnioski).

Możesz też wykorzystać inny sposób. Jeżeli problematyczna scena to finał, spróbuj skracać POV, np: pierwsze POV A i B – po 10k (ekspozycja), następne – po 5k (zawiązanie głównego wątku), następne po 2k (rozwinięcie) i finał opisany po jednym zdaniu dla każdego punktu widzenia. Nie wiem, czy jest to czytelne: miałem na myśli odwróconą piramidę (gdzie rozdziały/POV skracają się aż do finału). O ile dobrze pamiętam, taki trik został zastosowany w powieści Wszystko co lśni Cotton.    

Przy zapisie myśli trzeba pamiętać o trzech sprawach: zapis myśli powinien być zgodny z gramatyką,  prowadzony konsekwentnie (czyli należy trzymać się jednego wybranego stylu) i musi różnić się od zapisu dialogów.

Zapis ze średnikami, kursywą, myślnikami jest ok, ale osobiście niezbyt za nim przepadam i zwykle nie stosuję. Wolę mowę pozorną zależną, ale mam też świadomość ograniczeń tego zapisu (tylko zdania oznajmiające, problem z zapisem myśli zakończonych ?!…). Wg mnie zdanie Do kogo się modlisz?, pomyślał jest błędne ze względu na zbieg znaków. 

Jeżeli opowiadanie jest mocno zakotwiczone w popkulturze (więcej: bawi się nią i przetwarza), to trickster jest ok. W innych przypadkach niekoniecznie. Amerykańskich bogowie i Wilcza zamieć – takmieczowo-karczemnej fantasy – nie.  

Mnie osobiście to słowo zupełnie nie pasuje i spróbowałbym je zastąpić. Żeby jednak zachować  odpowiedni kontekst, można pokusić się o jakiś zlepek, jak w starej piosence: Zawodowi macherzy od losu. Albo zupełnie iść w mnogość synonimów zlepionych w różnych wariantach: wiarołomny kochanek, urodzony blagier, obłudny brat w nieszczęściu i szalbierz ludzkich pragnień, czy jakoś tak ;)   

 

Bolly, odpowiedź na Twoje pytanie zależy od wielu czynników: odległości do pokonania, terenu,  warunków pogodowych, zasobów uczestników wyprawy i przede wszystkim: rozwoju cywilizacyjnego społeczności. Wg mnie spokojnie każdy zbrojny może, a nawet powinien na wyprawę zabrać zapasowego konia (tak jak żołnierz obrony terytorialnej zapasowe baterie do latarki). To zależy też od stopnia utajnienia wyprawy. Wg mnie jednak jest trudno zorganizować dużą wyprawę w tajemnicy.

Pokombinujmy: jestem agentem bogatego kupca w mieście na obcym terenie. W imieniu tego kupca mam dostarczyć towary do innego miasta oddalonego o 300km (A co!). Realia: jakieś pseudośredniowiecze. Warunki pogodowe: lato, skwar. Warunki terenowe: przeprawa przez las, rwącą rzekę, pustynię, na końcu góry. Warunki polityczne: niebezpiecznie (w górach bandy, na pustynie koczownicy, w tle jakaś wojna). Środki: słabo, bo kupiec-szef to sknera.

Co robię? Na początku liczę kasę: muszę wynająć wozy (w górach tragarzy), przewodników (zwiadowców), ochronę, zorganizować przeprawę (znaleźć bezpieczny bród) zapewnić kasę na jedzenie i noclegi. Podróż zajmie 15-25 dni (przy założeniu tempa jazdy konnej (w trudnym terenie) ok 20-25 km dziennie). Wychodzi, że zabraknie mi kasy. Jestem agentem kupca, więc mam trochę znajomości: dogaduję się z kilkoma innymi kupcami, razem będzie taniej. Robimy zrzutę. 

Dzięki wspólnym znajomościom udaje nam się uzyskać wsparcie lokalnego władcy (któremu zależy na handlu i dochodom z podatków): dostajemy doświadczonego dowódcę i 10 zbrojnych (każdy na koniu bojowym, z luzakiem i z podjezdkiem + ich wozy taborowe). Władca stawia warunek: jego człowiek jest dowódcą wyprawy. Dołącza do nas lokalny guru religijny ze swoimi służącymi, pachołkami, taborem itd.  Każdy z kupców (lub ich agentów) zabiera ze sobą paru pachołków/ochroniarzy, towary na wozach, braci, kuzyniaków, żony, itd. Na wszelki wypadek zatrudniamy jeszcze kilku najemników jako ochronę, bierzemy też ze sobą kowala, stolarza, kołodzieja, konowała i kucharza.

Ustalamy termin i ruszamy. Przodem puszczamy zwiadowców, potem reszta: straż przednia, grupa dowódcy, ważni uczestnicy wyprawy, kupcy (w kolejności od najważniejszych), potem tabory i luzaki, straż tylna, znów zwiadowcy osłaniający tyły. Za tym wszystkim samowolnie ciągną na czym mogą podrzędni handlarze, biedni podróżni, pielgrzymi i damy lekkich obyczajów. Po drodze dołączają kolejni podróżni (wiadomo: podróż w kupie jest bezpieczniejsza). Kolumna podróżnych robi się długa jak przeciętny cykl fantasy.

A przecież zaledwie tylko opuściliśmy bramy miasta ;)

 

Warto poczytać o współczesnych wyprawach konnych, np tu:

https://www.januszgalka.com/2017/01/29/wyprawa-konna-andy-nieznane/

http://podroze.se.pl/swiat/azja/kirgistan/kirgistan-w-siodle-i-na-oklep-konna-wyprawa-przez-gory-w-sercu-azji/5480/

Tu trochę o tempie podróżowania:

http://www.historycy.org/index.php?showtopic=61754&st=0

 

  

 

 

Bolly, dla szukanej przez ciebie profesji, w różnych czasach i na różnych kontynentach, bywały nazwy: agent, ajent, czasem barysznik lub mekler (machler lub po prostu: makler) lecz mi najbardziej pasuje: faktor. Dwa przydatne linki:

https://rejestr.pfrn.pl/porada,227,malo-znana-historia-posrednictwa

http://www.taraka.pl/philippe_dollinger_dzieje_hanzy

 

Warto też poszukać informacji o Gasparze da Gama i Amerigo Vespuccim (który był agentem bankowym Medyceuszy).  Odnośnie zarządzania: wg mnie np. w wyprawach morskich to kapitan (lub dowódca wyprawy kilku statków) miał władzę absolutną. Jasne, agenci kupieccy naciskali (często, z racji doświadczenia bywali bardzo pomocni, jak wspomniany Gaspar), ale do kapitana należała ostateczna decyzja.  

Wszystko zależy od kontekstu, a wskazany fragment jest skromny pod tym względem (nie wiemy dokładnie, jak wygląda cała scena). Jeżeli scena jest skromna (ojciec + syn), a we wcześniejszej części akapitu przyjmujesz punkt widzenia chłopca, to ok: tego malca możesz spokojnie wyciąć.Jeżeli jednak w scenie jest więcej dzieci w różnym wieku, to całość może być niejasna. Ogólnie, sceny rozmowy w grupie są jedne z najcięższych do przedstawienia.

W przypadku takich wątpliwości, warto w myślach uprościć zdanie (wywalić wszystkie ozdobniki, ściąć zdanie do najprostszej postaci: podmiot, orzeczenie, dopełnienie), czyli: Widok ścisnął chłopca za serce. -…– Zaprotestował.  Wg mnie ok (w dialogu), bo dużej partii tekstu może budzić wątpliwości (że niby widok zaprotestował).

 

I nie unikaj mowy zależnej – nie warto wyrzucać dodatkowej strzały z kołczana aspirującego autora ;)

 

Ajzan, kiedyś oglądałem na Discovery  program o angielskiej wsi w czasach II WŚ – sytuacja idealnie pasująca do Twojej historii: nocne zaciemnianie okien (żeby uniknąć nalotów), wprowadzenie norm produkcyjnych i związane z tym wymagań jakościowo-ilościowe produkcji rolnej, napływ pracowników sezonowych (mieszkających w pokojach wynajmowanych w domach prywatnych) oraz szybki rozwój techniki, polegający na ciągłym konstruowaniu i dostarczaniu na wieś coraz nowszych maszyn rolniczych: młockarnie, dojarnie mleka, traktory, żniwiarki, kosiarki, pastuchy elektryczne, opryskiwacze, sadzarki, siewniki do zboża, nowoczesne systemy nawadniania, maszyny do melioracji, maszyny do budowy dróg dojazdowych itd. Do tego rozbudowany system kontroli: cały zespół ludzi odpowiedzialnych za zwiększanie produkcji rolnej, systemu dystrybucji, przechowywania i konserwowania żywności. Słowem: wojna jest motorem rozwoju ;)

I kontrolerzy, chodzący od gospodarstwa do gospodarstwa i sprawdzający, czy nowe metody produkcji (tysiące stron przepisów/poradników/ulotek) są wprowadzane w życie. Temat-rzeka.  

Bardzo lubię, gdy na początku rozdziałów pojawiają się fragmenty fikcyjnych książek, ale nie ukrywam, że zdarza mi się je przewijać przy czytaniu ;) Zwykle dzieje się tak w sytuacjach, gdy te fragmenty stanowią proste infodumpy, są przydługie, ciężko napisane i przeintelektualizowane, przez co odrywają mnie od głównego tekstu. To chyba największe skały o które może rozbić się nasz okręt.

Z drugiej strony, jeżeli nie spróbujesz, nie będziesz wiedziała. Wiem, powtarzam do do znudzenia ;) Ale taka jest prawda: oczywiście, nie ma sensu próbować wyważać otwartych drzwi, ale wiele rzeczy trzeba jednak przepracować samodzielnie.

W sytuacji idealnej (dla mnie) takie fragmenty powinny być krótkie, zwięźle napisane (drabble?), zawierać puentę lub ciekawy twist, mogą stanowić element gry z czytelnikiem (na zasadzie: masz podpowiedzi – kombinuj) lub stanowić odrębną historię osadzoną w opisywanym świecie.

Chciałbym też, żeby we właściwym tekście znalazły się nawiązania do tych fragmentów/tytułów, żeby bohaterowie rozmawiali o tych książkach, żeby coś z tego zabiegu po prostu wynikało. No, to tyle :D  

Działa tak, że głosować każdy może, więc nominowane zostają osoby z (pozytywny scenariusz) dużą liczbą fanów, czy też (negatywny scenariusz) dużą liczbą znajomych. No i te zasłużone (chyba).

Hmm, to w końcu wydarzenie literackie, gdzie decyduje jakość tekstu, czy konkurs na najbardziej uśmiechniętą mordkę?

 

Mnie jest bez różnicy, czy tekst napisała kobieta czy mężczyzna. Nie interesuje mnie nazwisko autora. Tekst ma być dobry. Literacko. Myślowo. Nie wiem ile osób głosuje i co nimi kieruje, ale chcę mocno wierzyć, że decyduje tekst, a nie nazwisko lub płeć.

Ajzan, wybór formy narracji to jedna z najważniejszych decyzji podjętych przed rozpoczęciem pisania tekstu – oczywiście, tylko dla autorów, którzy się nad tym zastanawiają (duża grupa działa na zasadzie: siadam i piszę). Trzeba ją (narrację) traktować jak narzędzie: wybierzesz nieodpowiednią – wyjdzie paździerz; trafisz – zyskasz uznanie tłumów.

Ogólnie, w trakcie czytania sprawy warsztatowe schodzą na drugi plan – jeżeli czytacz płynie przez tekst, to znaczy, że narracja współgra z historią. Polecam Teda Chianga – ten autor w swoich opowiadaniach stosuje różne formy narracji i zwykle trafia, czyli odpowiednio dobiera formę do treści.  Gdy słyszę, że ktoś nienawidzi narracji drugoosobowej, to polecam Historię mojego życia T. Chianga – opowiadanie wybitne. Gdy ktoś mówi, że w dłuższej formie użycie czasu teraźniejszego powoduje u czytelnika drgawki, odsyłam do Wolf Hall H.Mantell – Bookera wszechczasów. 

Podsumowując: tylko od Ciebie zależy, jaką narracje wybierzesz. Trafisz – będzie dobrze; spudłujesz – będziesz miała cenną lekcję (dodatkowo: lekcję, którą trzeba przerobić osobiście; opieranie się na opiniach innych ludzi niewiele wniesie do Twojego warsztatu; po prostu: trzeba spróbować).

Żeby było łatwiej:  zastanów się, jaka będzie Twoja historia. Czy będzie skondensowana na dwóch-trzech scenach, bardzo dynamicznych, dziejących się w krótkim okresie czasu? Czy zrezygnujesz z oddechu i dygresji na rzecz szybszej akcji? Czy pasuje Ci szybsze tempo opowieści? Czy chcesz maksymalnie zbliżyć czytacza do bohaterów, chcesz, żeby przeżywali historię tu i teraz?  Wtedy narracja w czasie teraźniejszym powinna być ok. 

Warto to rozważyć przed rozpoczęciem pisania. Przerabianie narracji w napisanym tekście to mordercze zajęcie, ale też cenna lekcja ;) Jeżeli w tekście ma być dużo opisów, światotworzenia, retrospekcji, rozkmin wewnętrznych bohaterów, to być może narracja w czasie teraźniejszym nie jest odpowiednia.

Z drugiej strony możesz podejść do tego w ten sposób: światły krytyk mówi: Ajzan, nie dasz rady napisać tego tekstu w narracji w czasie teraźniejszym. Ajzan: Ja nie dam rady? To potrzymaj mi piwo i patrz!

Zdekonspirowałeś mnie XD

Dzięki za dobre słowo. Ogólnie, to czułem, że zbiorę baty za ten tekst, ale wiesz, warto było ;)

Bolly, wg mnie szklany/metalowy ekran to raczej wymysł naszych czasów, mający poprawić bezpieczeństwo, i nie ma odpowiednika w przeszłości. Współcześnie ekran, w przeszłości nieodległej (np. XIX w.) można zaryzykować i ostatecznie napisać: parawan. Ale to chyba nie będzie zgodne z faktami.

 

Z ciekawości przeszukałem na Wolnych Lekturach Lalkę i Nad Niemnem, gdzie ciągle powtarza się słowo piec, ale nie ma ani słowa o ażurowych barierkach, parawanach itd. W bibliotece cyfrowej dorwałem tez jakąś historię kamienic krakowskich, gdzie też nie ma nic, co sugerowałoby istnienie takich zabezpieczeń. Być może trzeba sięgnąć głębiej do źródeł.

 

 

Gratki Wiktor! ;) Świetna robota!

 

A Openminder śliczny! Brawo Naz!

Zapominacie o szalenie ważnej roli, którą pełni każde forum literackie: to sala treningowa, gdzie wszyscy uczymy się pisać. Właśnie tej wartości edukacyjnej brakuje mi w dyskusjach – podkreślenia, że ludzie poświęcają swój wolny czas i energię dla innych. Dlatego jakakolwiek rywalizacja (np. konkursy) nie może przysłaniać idei: podnoszenia własnych umiejętności poprzez kontakt z innymi ludźmi. A betowanie jest taką formą kontaktu – wstępem do dyskusji o tekście. I to jest super!

I żeby nie było: mówię to z pozycji osoby, która nigdy nie miała nic wspólnego z betowaniem (tak wybrałem i już). Z mojego punktu widzenia betowanie to po prostu dodatkowa strzała w kołczanie aspirującego pisarczyka. Co z nią zrobi – jego sprawa ;) 

Irka_Luz, Twoje neologizmy kojarzą mi się z tytułami: Wasza Kociość, Jego Wielkotość. Ogólnie: fajne skojarzenia. Ale z przełożeniem na ludzkość jako ogół to tak średnio. 

Dodatkowo: https://wsjp.pl/index.php?id_hasla=31220

 

Podobno koty mają dziewięć żyć (albo siedem – nigdy nie pamiętam), może idź w tym kierunku i spróbuj połączyć nazwę kociej społeczności z tą magiczną cyfrą (lub inną cechą, która charakteryzuje ten gatunek).

Dobra, trochę posprawdzałem: faktycznie, większość ma w kontaktach mail do przesyłania propozycji. W większości podobne wymagania: tekst+konspekt+biogram. Kaszka z mleczkiem ;)

 

Ceterari, jeżeli pytasz mnie, to jest to romans w klimatach retro+fantastyka socjologiczna (?)

 

 

Naszła mnie myśl dzika, żeby spróbować zaatakować z powieścią jakieś wydawnictwo. W wątku są wspomniane wydawnictwa, natomiast zastanawiam się nad mailami; sporo osób pisze, że otrzymało informacje zwrotną (nieważne jaką). Stąd pytanie: to adresy mailowe dostępne na stronach wydawnictwa? Np. Fabryka w zakładce kontakty ma coś takiego: przeslijtekst@fabrykaslow.com.pl.

A inni? Też tak banalnie? ;) 

Pierwsze były chyba dziewiętnastowieczne powieści epistolarne, ale pewności nie mam (znając życie, było coś wcześniej). W klimatach wiktoriańskich cudnie utrzymuje się nowoczesna powieść E.Catton: Wszystko co lśni. Doskonała zabawa formą.

 

Ogólnie, lubię filmowe narracje (z całym ich bagażem uproszczeń i kreacji bohaterów), dlatego przy zabawie w pisanie często polecam dobre filmy. Dziś oglądałem w kinie Faworytę – znakomite aktorstwo, przeciętny scenariusz, ale całość fajnie pokazuje, jak można prostymi środkami zbudować kapitalną opowieść. 

DanielKurowski1, przy okazji pisania opowiadaniawymyśliłeś sobie fajne ćwiczenie warsztatowe. Ze szkicu historii wynika, że wybrana forma będzie najodpowiedniejsza (daje duże pole do popisu, bohaterowie widzą subiektywnie, mogą np. okłamywać czytelnika). Spróbuj namierzyć w swojej historii punkty kulminacyjne i przedstaw je z różnych punktów widzenia; zróżnicuj bohaterów, daj im jakieś pasje/namiętności; spróbuj oszukać czytelnika ;) Baw się dobrze przy pisaniu ;)

 

Polecam Rashōmon Kurosawy – to film-matka takiej narracji ;)

Ciężko odpowiedzieć bez znajomości kontekstu. Niby jest to synonim, ale może brzmieć głupio, gdy  pracownią nazwiemy warsztat samochodowy w garażu Janusza.

Np.  warsztat zegarmistrza i pracownia zegarmistrza brzmią już dobrze.

 

Maitre d'hotel.

 

Pytałeś o tego gościa, który w ekskluzywnych restauracjach z filmów ma swoje miejsce (pulpit) przy wejściu na salę? W zwykłych chyba taką rolę pełni kelner (wita gości, wskazuje stolik i do tego stolika prowadzi).

Rzeźnia nr 5 (ogólnie: cała twórczość Vonneguta), Zapiski oficera Armii Czerwonej Piaseckiego, Kontrola Suworowa. Dużo jest takich powieści, a im dalej na wschód tym i śmieszniej i straszniej. 

Bez problemu: przytomności i życia, a na pewno zdrowia, gdyby butelka pozostała pełna. Jest to potwornie niebezpieczne uderzenie, w boksie (ogólnie: w walce), wszelkie uderzenia w tył głowy nazywa się rabbit punch (w google mozna łatwo znaleźć skąd wzięła się ta nazwa). Ciosy w potylicę można zadawać przypadkowo (gdy nie jest się świadomym konsekwencji (np. stres) lub z wyrachowania (znając skutek).

Ogólnie, trzeba mieć świadomość, że takie uderzenia mogą doprowadzić do utraty życia. Więc motywacja/stawka musi być też poważna (wrodzona bezmyślność lub zamroczenie (np alko) to marne usprawiedliwienie przed sądem). 

Odnośnie sceny: odporności na wstrząs mózgu nie można wytrenować. Mocne precyzyjne uderzenie w tył głowy powali każdego: cherubinka i zawodnika sumo. Wydaje mi się, że fizycznie jest to w stanie zrobić każdy, natomiast pozostaje bariera psychiczna, czyli to, co wspomniałem wcześniej: nie każdy jest w stanie przełamać swoje obawy przed zadaniem krzywdy bliźniemu. Dlatego nie wiem, czy kobieta byłaby to w stanie zrobić. Kwestia motywacji.

 

Bardzo chciałbym polecić grę Brothers: A Tale of Two Sons. To bardzo fajna i mądra gra z epicką fabułą i kapitalnym systemem sterowania: gramy we dwie osoby na jednym padzie, więc można grać z dziewczyną, dzieckiem, kimś dla nas ważnym. Dzięki temu prostemu rozwiązaniu zakończenie gry po prostu łapie za serce. Mistrzostwo świata!

dogsdumpling

Teoria mówi: nie! Bo faceci to tylko ostre kształty, proste zdania, skupieni są na dzianiu się, a nie emocjach, a w kwestii uczuć mają IQ równe połowie wagi swojego ciała wyrażonej w centymetrach.

Życie natomiast wskazuje, że całą tę teorię można wyrzucić do kosza, gdy spotka się właściwą kobietę ;)

Spokojnie mógłbym tak powiedzieć.

Darcon, kilka spraw:

  1. Konkursy i wyniki. W konkursach literackich biorę udział nałogowo – po prostu: lubię. Wyniki to splot kilku czynników; jak w życiu, dużo zależy od umiejętności, ale również szczęścia, aktualnego nastroju czytających. I tyle. Autorowi nic do tego. Autor swoją robotę już wykonał. Jeżeli konkurs przebiega sprawnie, czyli zgodnie z regulaminem i tylko lekką obsuwą terminową (co jest normalne i nie można nad tym rozdzierać szat), nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby krytykować, niezależnie od wyników. Zapamiętaj: w konkursach nie mierzysz się z innymi ludźmi, tylko ze sobą.
  2. Komentowanie tekstów. To akurat jest proste: nie ma obowiązku, tylko dobre chęci. Więc, proszę, daruj sobie złośliwość.
  3. Konkursy forumowe. Są kapitalną inicjatywą ludzi, którzy animują forum. Takie krytykowanie, nawet skryte pod płaszczykiem nieudolnego sarkazmu, jest po prostu niepotrzebne. Takie działania zabijają kreatywność, zniechęcają do aktywności.
  4. Jedną z cech dobrego warsztatu pisarskiego jest precyzja komunikatu i formy. Założyłeś ten wątek, więc muszę zapytać: o co Ci w ogóle chodzi? Napisz prostą odpowiedź, bez rozbuchanej formy, sarkazmu i romantycznej podbudowy.

Nie. Konkurs znam, kilka opowiadań przeczytałem, więc w powyższym wpisie, w jednym zdaniu, trzy razy napisałeś głupstwo.

Takie wątki tylko psują fajne inicjatywy na NF.

Wstyd.

 

 

Pochodnia to kijek okręcony szmatą nasączaną jakimś łatwopalnym dziadostwem, np. naftą lub smołą. Czytacz z zacięciem do eksperymentów może sobie sam zrobić pochodnię i wtedy Ci wytknie, że taka mała pochodnia pali się zaledwie kilkanaście minut, więc w jaskini się nie sprawdzi. Z drugiej strony ludzie w zamierzchłych czasach pewnie mieli patenty, które przedłużały życie takiej pochodni i potrafili ją zrobić z byle czego (jak w minecrafcie: z patyka i węgla). Napisz po prostu, że wyciągnęli pochodnie i zapalili, albo: Poczekali chwilę, aż ich oczy przyzwyczają się do braku światła…

Sprostujmy te offtopowe drogi ;)

Mnie steampunk fascynuje od strony wizualnej: uwielbiam te wszystkie szkiełka, mechanizmy, ornamenty, ogólnie: całą steampunkową metaloplastykę.

Natomiast mam problem ze steampunkiem literackim: bardzo ciężko te cuda opisać. Można iść w technologię, ale w końcu pojawia się problem z obrazowaniem: jak to wszystko opisać, żeby pobudzić wyobraźnię czytelnika? W kinie jest dużo łatwiej.

 

Ogólnie, lekko licząc, pyknąłem z milion steampunkowych znaków, ale wciąż nie jestem zadowolony z efektów. Przede wszystkim: dla mnie to jest steampunk, natomiast nie nosi podstawowych cech tego gatunku, które tak mocno widać/czuć w Dishonored, Wild Wild West lub Lidze niezwykłych dżentelmenów.

Drakaina, mamy to :) Madame, zechcesz rozbić butelkę przy wodowaniu nowego wątku?

wybranietz, żeby daleko nie szukać: Strażak J.Hilla. Autor jest synem S.Kinga, powieści nie czytałem, ale ma przyzwoite opinie.

Z filmowych inspiracji: Ognisty podmuch,  bardzo dobry film z kapitalną obsadą, dobrym scenariuszem i świetną stroną wizualną. Cudo epoki VHS ;)  

Też lubię ;) W steampunku strasznie pociąga mnie ta barokowa obfitość dekoracji. Wg mnie Inne pieśni zahaczają o steampunk, ale to nic pewnego, bo ten autor wymyka się wszelkim próbom sklasyfikowania. W każdym razie: Inne pieśni to powieść totalna.

Drakaino, pytanie: dlaczego steampunk? Pytam z ciekawości.

Mr.maras, niestety, ale to tak nie działa. Powtarzam: to co tworzysz, deszyfruje Ciebie. Już na poziomie pomysłu, myśli, motywu, sposobu patrzenia na świat. To jest wartość dodana: indywidualne spojrzenie.

Zobacz, prosty przykład: z pewnością są motywy/tematy, których nigdy nie dotkniesz (ponieważ uznajesz je za trudne/zbyt poważne) oraz sposoby obrazowania, których nigdy nie wykorzystasz (bo np. wzbudzają Twoje obrzydzenie/niesmak/znudzenie) – już to definiuje Twoją etykę, którą kierujesz się przy tworzeniu własnych tekstów. Z drugiej strony z pewnością są też motywy, które do Ciebie wracają, które często obracasz w głowie, które natrętnie pchają się do tekstu. I to jest właśnie ten moment, gdy można zawalczyć o siebie: spróbować pokazać własne spojrzenie na daną sprawę. Lub iść w bezpieczny przezroczysty schemat.

Asylum, niestety nie.

Najgorsze, co może spotkać autora, to pisanie przezroczyste i tworzenie tekstów przezroczystych. Dobre teksty są zawsze osobiste. Podejmowane tematy, a głównie: sposób ich przedstawienia, deszyfrują autora i jego spojrzenie na świat. 

 

 

 

 

 

Hmm, kiedyś byłem bardziej zapalczywy, bardziej skłonny skakać ludziom do gardła, chociaż i teraz, jak się wpienię, to wchodzę w tryb: sam przeciw wszystkim. Bez oddechu ;) Ale dziś potrafię odczekać, uspokoić się, parę rzeczy przemyśleć, wybrać się na wewnętrzną emigrację do Indii.

Nabrałem doświadczenia, dystansu, ale też wiary w siebie. O, to jest ważne: wierzyć w swoje możliwości. Nie ślepo, ale na podstawie przesłanek od odbiorców.

 

Z zamkniętej jaskini nie wyjdzie pisarz doskonały. To mit grafomanów. Trzeba iść między ludzi, publikować na forach, ścierać się, popełniać błędy i uczyć na błędach. Dlatego tak ważne jest udzielanie się w społecznościach takich jak na tym forum. Trzeba po prostu okrzepnąć ;)

 

No dobra, żeby przerwać to słodzenie: komu z Was nigdy żyłka nie pękła na widok krytycznego komentarza jakiegoś noname wypełzającego z czeluści internetów?  ;)

Tarnino, jeszcze w ramach ciekawostki (smutnej): rozmawiałem kiedyś ze znajomym, który biega po lasach i łąkach z wykrywaczem metalu. Ten znajomy twierdził, że zabytkowe hełmy z IIWŚ, które mają uszkodzoną (pękniętą, skruszoną) górną część dzwonu, prawdopodobnie leżały w ziemi wraz z właścicielem. Procesy rozkładu powodują takie uszkodzenie hełmu.

Zastrzegam, że nie wiem, czy jest to prawda, a i temat przykry, więc nigdy tej informacji nie weryfikowałem.

 

To jest kapitalny temat ze względu na konsekwencje: świadomość wkładania ręki w ogień. Mnie radiacja strasznie fascynuje, bo to można przepięknie wygrać na emocjach. Lubię mit o samosiełach.

 

 

Louis Slotin, kanadyjski fizyk pracujący przy projekcie Manhatan, otrzymał (za wiki): śmiertelną dawkę szacowaną na 21 Sv promieniowania gamma i neutronowego. Slotin chwilę po zdarzeniu odczuwał kwaśny smak w ustach oraz piekący ból w lewej ręce, spowodowany olbrzymią dawką promieniowania przyjętą w krótkim czasie. Zaraz po opuszczeniu laboratorium zaczął gwałtownie wymiotować; został niezwłocznie przewieziony do szpitala, ale według świadków, od samego początku zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, i od razu pożegnał się z kolegami. Zmarł w szpitalu 9 dni później.

Warto zaznaczyć, że obecnie dopuszczalna dawka to 0,02 Sv/rok (ICRP). Warto tez zapoznać się z historią Skażenia w Goiânii.

I żeby totalnie uzmysłowić sobie skalę zjawiska: Prace Marii Skłodowskiej-Curie z 1890 roku, ze względu na ich wysoki poziom skażenia radioaktywnego uważa się do dziś za zbyt niebezpieczne, aby ludzie mogli mieć z nimi bezpośredni kontakt. Przechowuje się je w odosobnieniu, w specjalnych pojemnikach pokrytych ołowiem. Naukowcy, którzy chcą skorzystać z oryginalnych manuskryptów polskiej badaczki zobowiązani są zakładać wcześniej odzież ochronną i przestrzegać specjalnych zaleceń dotyczących bezpieczeństwa.

Tak to kiedyś widziałem:

 

Już podpisałam testament i wydałam ostatnie dyspozycje. Rzeczy osobiste i suknie, nawet tą bordową – spalić. Notatki koniecznie zamknąć w ołowianym sejfie, niech nie szkodzą nikomu. Może kiedyś, gdy zwietrzeje mój dotyk, będzie można je bezpiecznie odczytać. Może kiedyś, za tysiąc lat…

Bailout, Tarnina, w rozważaniach o wulgaryzmach, przemocy i seksie musicie brać poprawkę na jedną rzecz: świadomi autorzy dostosowują język wypowiedzi do poziomu przyswajania odbiorców.

Stąd właśnie bierze się cała infantylizacja dialogów, naiwność w scenach erotycznych lub nadmiarowa przemoc. Autorzy tworzą produkt skrojony pod oczekiwania i możliwości intelektualne odbiorców. I to jest straszne, bo jest dużo autorów, którzy mogliby pisać teksty lepsze jakościowo. Nie robią tego, ponieważ: chcą dotrzeć do właściwej grupy odbiorców, b) faktycznie im się nie chce.

To właśnie mnie wkurza: autorzy świadomie nie chcą levelować umysłów swoich czytelników. Zamiast skupić się na jednej porządnej powieści, tłuką po pięć rocznie (wszystkie identyczne), celują w target, zwykle trafiają, co upewnia ich w przekonaniu, że wykonują dobrą robotę.  Sami są czyści, bo przecież: czytelnicy głosują portfelami. Trudno przecież dyskutować z argumentami: Się sprzedaje, więc jest dobre. Wolny rynek. Napisz lepiej.

 

Powyższe nie dotyczy literatury dziecięcej, która rządzi się osobnymi prawami (związanymi z koniecznością dotarcia do małych odbiorców). Ci autorzy zwykle robią kawał dobrej roboty dla młodych czytelników, dzięki czemu zasługują na podziw i uznanie.

 

Jest  jeszcze grupa autorów, którzy piszą infantylne historyjki ponieważ faktycznie nie umieją w literaturę. Dla nich jest szansa, że z każda wydaną powieścią będą poprawiać jakość.

Wybranietz, ciekawy problem. Zastanawiałem się, jak wyglądałby zapis z chatu z np. piętrowym cytowaniem. Jak wyglądałoby to na papierze. No bo trzeba jakość oznaczyć komentarze (user, treść). Może rozwiązaniem będzie zastosowanie kursywy dla komentarzy?

 

Jeżeli między takie czytane komentarze chcesz wrzucić myśli bohaterki, to jeżeli użyjesz “” to w końcu zacznie się to mieszać z tymi komentarzami. Zostaje mowa pozornie zależna, niby ok, ale wtedy musisz ujednolicić resztę tekstu. Jeżeli w trakcie czytania wpadnie jeszcze jakiś dialog, to zrobi się straszne zamieszanie na stronie. Napisz kiedyś, jak z tego wybrnąłeś ;)

Fajnie, że wątek tak się rozrósł, ale: nie i nie.

Kto się przyzna do stwierdzenia: Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Prawie 50 lat temu inżynier Mamoń precyzyjnie wskazał przyczynę, dla której odtwórcze podejście do kultury cieszy się takim powodzeniem.

Słuchajcie, to jest szalenie istotne na forum, gdzie przychodzą ludzie z własnymi aspiracjami literackimi: bagaż lekturowy determinuje jakość pisania. Inaczej: na starcie piszesz to co wcześniej przeczytasz. Dopiero potem szukasz dla siebie niszy.

Dlatego tak ważne jest, żeby wyrwać się z kręgu lektur popularnych. Zwłaszcza takich gatunków, które od dawna stoją w miejscu: fantasy, postapo. Mówię to z przykrością, bo o ile fantasy jest mi zupełnie obojętne, to postapo strasznie lubię, ale w żadnym wypadku nie zamierzam tego gatunku bronić.

Każdy gatunek ma swoich fighterów, którzy potrafią wygrać wszystkie walki w swojej kategorii, a w starciach międzygatunkowych będą się okładać tak długo, że sędzia zarządzi remis. Fantasy też ma swoich herosów (na zachodzie: Tolkien, Le Guin, u nas: A.Sapkowski) – ich zostawmy w spokoju, bo nie mamy odpowiedniej wiedzy (ani narzędzi analitycznych), żeby ich oceniać. Zajmijmy się legionem tych, którzy przyszli po nich.  

 

Dawno temu F.Kres radził, żeby na spokojnie rozbebeszać ulubione książki. Na zimno, analitycznie, bez skrupułów. Niestety, żeby to zrobić dobrze, trzeba jeszcze w pierwszej kolejności przestać je kochać.

Lubię właśnie tak czytać: przyglądać się bohaterom, szkieletom fabularnym, sztafażowi, warsztatowi. I zwykle przy fantasy wychodzi cała miałkość tego gatunku: płascy bohaterowie (obdarzeni 3 cechami wiodącymi), klisze fabularne, wtórny sztafaż (brokatowe stwory, krainy z generatora i udziwnione nazwy). Gdyby jeszcze warsztatowo te książki wychodziły ponad sprawność rzemieślniczą – ale nie, nic z tych rzeczy: prosta łupanina. Pamiętajmy: opinia dotyczy tych wszystkich Pirogów, którzy rozmiękczyli fantasy do granic możliwości.

Po co to robić? Żeby unikać wtórności przy pisaniu. Żeby w danym gatunku być wartością dodaną (nawet minimalną), a nie projekcją przeczytanych książek.

W świecie, gdzie podobno napisano już wszystko, tylko to się liczy: wartość dodana. Tego oczekuję od autora. To prosty deal. Po przeczytaniu kilkunastu powieści fantasy taki deal mógłbym zrobić z jednym, dwoma pisarzami. To słaby wynik. Dlatego nie mam jakiegoś szczególnego sentymentu do fantasy i oceniam je dość nisko. Może to się zmieni w najbliższych latach, nie wiem. Może gdyby pojawiła się powieść fantasy ze świeżym podejściem do sprawy? Może już jest, tylko nie czytałem (prośba o podpowiedź).

Odbiór literatury (ogólnie: dzieł kultury i sztuki) zależy od wielu czynników (m.in. wieku, bagażu kulturowego itd), przy czym jeden czynnik jest bardzo subiektywny: aktualny nastrój. Też często z dziką przyjemnością oglądam bzdurne filmy lub czytam książki rozrywkowe (dlatego też na bardzo długo utknąłem w postapo). Natomiast w żadnym przypadku nie stawiam ich w jednym rzędzie z dziełami wybitnymi.

Zręczne dłonie, zwinne palce powinno być ok. Albo jeszcze iść krok dalej, np. zwinne palce doświadczonego zegarmistrza, dzięki czemu można ładnie sprzedać informację o bohaterze.

Mnie ogólnie strasznie podobają się takie połączenia: ciekawskie dłonie, niecierpliwe dłonie itd.

Wampiry od paru lat są passe, więc na start musisz wymyślić bohatera, który będzie na bieżąco z trendami sezonu 2019*. Szkielet fabuły bardzo ok, każda próba odwrócenie schematu  jest zawsze na propsie ;)

 

Trendy sezonu 2019: na świecie to genderowe space opery i cyberpunk, natomiast w naszym zaścianku wszystko wskazuje (tzn. zapowiedzi wydawców), że będzie to powrót do dziadowskiego fantasy. Polscy pisarze to taki internet explorer wśród przeglądarek (Kim jesteście? Odpowiedź po godzinie: Przeglądarkami!) – po co iść z nowymi kierunkami, po co się rozwijać, jak można jeszcze parę lat dorzynać postapo i płodzić durne fantasy…

Może po prostu: kontener.

W kontenerze jest potencjał opisowy: jak spadnie młotek, to odezwą się wszystkie blachy; jest też rama i żebra, o które można się potknąć; goła żarówka pod sufitem; jest zimno; a jak kontener jest przerdzewiały, to w środku wyje wiatr ;)

Nowa Fantastyka