Profil użytkownika


komentarze: 8, w dziale opowiadań: 8, opowiadania: 4

Ostatnie sto komentarzy

Interpunkcja bardzo – bo już od pierwszego akapitu – zgrzyta i to na tyle, że wybija nieprzyjemnie z rytmu. Może poddaj opowiadanie korekcie? Na razie odkładam lekturę na jutro :)

Bez zbędnego rozwodzenia się: koncepcja terraformowania planet, czyli czynienia ich zdatnymi do życia dla ludzi należy do kanonu SF. A skoro taka planeta nadaje się do życia dla ludzi, to dlaczego nie dla zwierząt, takich jak konie na przykład? Przecież terraformowanie polega ni mniej, ni więcej, tylko na zaszczepianiu ziemskiego ekosystemu i całej biokultury na obcy grunt. Dalej w opowiadaniu jest to wyjaśnione, ale fragmentaryczność tekstu narzuca pewne oczywiste ograniczenia. Osobiście uważam to za ciekawy temat do spekulacji, a połączenie tematyki wiązanej dotąd z fantastyką lub wręcz westernem i powieścią płaszcza i szpady za co najmniej równie ciekawe, a na pewno w jakiś sposób wyróżniające. I nie ukrywam inspiracji jednym ze słynniejszych dzieł Science Fantasy Stephena Kinga. Kto nie zna i nie domyśla się, ten trąba :)

 

Pozdrawiam z powrotem :)

Dziękuję ponownie. Właśnie staram się o głęboką refleksję nad tym, co jest, a co nie jest SF..

 

Jestem pod wrażeniem, że jego istotą jest spekulatywna fikcja, przy czym spekulacja odnosi się do tego, gdzie i w jakich kierunkach może nas zaprowadzić rozwój nauki. Wydaje mi się, że te warunki moje opowiadanie spełnia. Trudno, szkoda, że nie przypadło Ci to do gustu. 

 

AdamKB

Przyjałem. Czy masz jakieś uwagi dot. kwestii niepodlegających korekcie – stylistyki, tematyki (poza tym, że trudna), tempa i rytmu jezyka, a także tego, czy zwyczajnie dobrze się to czyta? I czy wzbudza jakąkolwiek ciekawość w czytelniku?

W którkiej formie liczy się pomysł. A tu nie widze sensownej puenty. Jak się pojawi jakiś lepszy pomysł, nie wahaj się napisać.

Zaznaczyłem w tytule. Postaram się edytować wątek, kiedy pozwoli na to połączenie internetowe – to w pracy na to nie pozwala.

Dzięki za komentarz, edycja jest strasznie trudna – na służbowym komputerze internet ledwo dyszy. Dlatego zamieściłem opowiadanie po raz kolejny, w całości, w wątku powyżej (też ucięło, pólowa jest w opowiadaniu, połowa w komentarzu do niego. Nie wiem dlaczego, ale nie mogę usunąć tego wątku :/ ). Jeszcze raz dzięki za uwagi! I polecam swoje opowiadanie w całości, w sąsiednim wątku :)

Ucięło mi część opowiadania (a edycja jest potwornie uciążliwa), więc tu można znaleźć resztę:

– …zumiem.

 

– No. To głowa w dół i wkuwaj o lwach i indykach. Potem przejdziesz do jastrunów i reszty marsjańskiej fauny. A jeszcze potem cię zabiorę na wyprawę i pogadamy… Bo mnie też interesują takie rzeczy. Zgoda?

 

– Zgoda.

 

– No, to teraz trzeba tę zgodę przyklepać! – z całej siły strzelił chłopakowi dłonią w tyłek – Złaź i leć do Cormaca, na jednej nodze, ha! Przeproś i powiedz, że chcesz dalej pobierać nauki! Zeszyt do odbioru u mnie!

 

***

 

Pierwszy dzień był dniem szarym, zaś deszcz skropił ludzi oddając im dar wody

A pierwsza noc była jasna, ojczyzna błekitną plamą rozjaśniła niebo

I w drugi dzień chmury rozstąpiły się, zaś słońce rozpuściło wieczne lody

Masz li coś piękniejszego, niż piękno lądu od Boga darowanego?

 

Radio rzęziło słowa psalmu, wprawiając blaszany ganek w nieprzyjemne buczenie. Psalm był stary jak ten świat, puszczany był ku pokrzepieniu serc. Niektórzy protestanci włączyli go do ksiąg Nowej Genezis. Wszyscy, papieżnicy, rozłamowcy i prawdziwi chrześcijanie zgadzali się jednak do tego, że pieśń stanowiła kanon, wzruszała serce i pozwalała przeżyć do następnego dnia. Chociaż akurat Juniorowi wydawała się dość smętna. Ale nie miał ucha do psalmów i poezji.

Im starszy się robił, tym bliżej był stwierdzenia, że autor psalmu również.

 

McCarthy Senior siedział na ganku i polerował ekran projektora, popalając fajkę. Kopciło strasznie, a fajka syczała i strzelała na boki iskrami. Każdy inny pękłby raczej, niż wciągnął coś takiego do płuc, ale nie Senior. Senior miał opinię człowieka niezniszczalnego, a palił tylko po to, by tę opinię utrwalić. Dym znikał w jego płucach, choć wedle wszelkich prawideł natury powinien już chyba wypływać mu uszami.

 

– Nareszcie jesteś, synu. Choć, spocznij obok i posłuchaj psalmów. Mamy wiele do nadrobienia.

 

Jak zwykle wylewny, pomyślał Junior. Nie było mnie miesiąc, a ten nawet nie podniósł wzroku znad ekranu. Tymczasem jednak usiadł obok, dzwoniąc ostrogami o stalowy taboret i oddał ukłon głowie rodziny.

 

– Opowiadaj o swojej wyprawie. Ja się zajmę swoimi sprawami. Czy wyłapałeś całe bydło? Odkryłeś coś nowego?

 

– Nie, papa. Beczkozwierze co do jednego wytracone. Poszły na odstrzał, na Czerwone Pola. Z nowych rzeczy… Odkryłem źródełko. Wydaje mi się też, że widziałem dwa piaszczaki, ale to równe dobrze mogły być ruchome wydmy. Tak blisko lodowca ziemia robi się zbyt skalista.

 

– A więc nie mamy wody. Hmm, hmmm. Hmmm, hmm. – kiwał głową jak automat. – Doniesiono mi… Że gadałeś z młodym Alefem. Po co? Nie dość kłopotów nam sprawia?

 

– Chciałem mu przemówić do rozsądku. W sumie… Chyba go przekupiłem.

 

– Toście się dobrali, jak w korcu maku! Przekupujesz go już któryś raz! Co dałeś mu tym razem? Encyklopedię? Czasopismo? Zdurniałeś do reszty?! – stary podniósł głos i zrobił się czerwony, trąc ekran szybciej i szybciej. – Gdybyś chociaż go pilnował. Ale nie. Nikt go nie pilnuje. Chodzi po wiosce, błąka się i nie daje posłuchu! Nie słucha… Nie słucha, kiedy się mówi. A jak słucha, to na opak. Na opak, tak, jak ten świat jest na opak, na opak…

Stary zaciął się. Wysiłek wzburzył rysy i odsłonił zmarszczki, w które marsjański pył wrósł, postarzając już i tak niemłodą twarz. Ten sam pył wżerał się w skórę, tworząc coś w rodzaju opalenizny. Prawdziwej opalenizny nikt tu nie miał, słońce rzadko przebijało się przez gęste chmury.

– Marnacja. Marnowanie potencjału. Przybłęda, ziemskie kukułcze jajo. Słyszy, ale nie słucha. Patrzy, ale nie widzi. Powiedz mi, synu… Jak to się dzieje, że ten chłopak jest takim nieszczęściem? Nawet chłopcy nie mogą go zdyscyplinować. Biją go, a ten nawet uciec nie potrafi. Ani się obronić. Prosiłem ich, ale mówią, że nie dają rady. To co mam jeszcze zrobić?

 

– Ojcze, co Ty mówisz, to nie po chrześcijańsku… Alef nic złego nie zrobił. Głupio gada i tyle. Kto go słucha? Wszyscy dają posłuch Tobie i staremu Cormacowi.

 

– Głupiś. Głupiś jak but. Ty myślisz, że ile lat mi zostało? Pięć? Nawet mniej przy zdrowych zmysłach. Bo ja zapominam. Zapomniałem…

Zapomniałem jak świeci Ziemia. Chłopak tu był i się pytał. A ja musiałem skłamać, niech mi Bóg wybaczy, że świeci ledwo widzialnym światłem. A Cormac nie lepszy. Nie lepszy ode mnie.

 

Zamilkł. Przestał wycierać ekran, porowaty od uderzeń niesionego wiatrem piasku. Podniósł wzrok i spojrzał na Juniora.

 

– Nawet jeśli jeszcze dożyjemy, aż kolejne pokolenie dorośnie… Hmmmpfh. To wcale nic nie zmieni. Pomyśl, synu. Ile książek dałeś Alefowi i ile razy powodował zamieszanie. Podręczniki. Reportaże. Gazety. Zakazane i plugawe pisemka… Ktoś już teraz słucha i mu wierzy. Jak sądzisz, czy beczkozwierze uciekły same? Ktoś je wypuścił. Tylko najstarsi o tym wiedzą, ale ogrodzenie jest zasilane przez stuletni generator! Stuletni, czyli absolutnie niezawodny! Nie mógł ot, tak, nawalić!

 

Strużka śliny opadła mu na brodę. Senior opanował się i zasepił.

 

– To było miesiąc temu. Co także zdarzyło się miesiąc temu? Otóż, mój synu, Alif spytał się mnie, jak to się dzieje, że nie odbieramy sygnałów z Ziemi, choć przeczytał, że sygnał telewizyjny leci w kosmos na setki tysięcy lat świetlnych w kosmos. A takie pytanie rodzą następne. Jakie? Domyśl się sam.

 

– Ale Ziemianie mogą nadawać sygnały na innych częstotliwościach, takich, których nie jesteśmy w stanie…

 

– I kto o tym wie?! Ja? Ty? Cormac? Tylko my czytamy święte księgi. Tutaj tylko słowo przeciwko słowu. A ksiąg nie mogę spalić. Bo spalę…

 

– …ostatni symbol ziemskiej wiedzy. Bo to herezja. – wyciągnął dwa złączone palce w stronę nieba i wyszeptał ochronną formułkę.

 

– Właśnie. Alef miał być kolejnym pastorem. Dzieciaki Cormaca są bezużyteczne. Głupie, nadęte… To samo dzieciaki Donnely’ch, Friedmannów i Wyner’ów. Nie umieją myśleć, nauczyliśmy je tylko słuchać. Wyhodowaliśmy fanatyków. Ale Alef jest jeszcze gorszy. Szkodliwy. Zatrute nasienie, istny krzyż pański… Kiedy go przygarnialiśmy, zdawaliśmy się na wolę Pana. Teraz już wiem, że to była diabelska sztuczka.

 

Wzmógł się wiatr, zaczął podrywać wszechobecny pył, którego nie były w stanie zatrzymać skąpe, rachityczne porosty. Choć narastająca burza oszczędzała jeszcze ganek betonowego domu z prefabrykatów, wiadomo było, że i to schronienie wkrótce przestanie wystarczać. Wycie wiatru niemal uniemożliwiało rozmowę.

– A teraz słuchaj, synu. Przed tobą najważniejsza misja w życiu. Ocalisz nasz ród i wioskę. Ocalisz Słowo, które nas wiedzie. Za dwa dni burze ustaną, wtedy wyruszysz w stronę morza, odbijając wpierw dziesięć mil na zachód. W pierwszej napotkanej wiosce oddasz Alefa tam, skąd przybył. Nie muszą go chcieć, ale tam go zostawisz.

Druga rzecz: kupisz sobie żonę. Ma mieć szerokie biodra i duże piersi, ma być tłusta jak masełko. Taka da dużo zdrowych dzieci. Na wykup masz to – wręczył Juniorowi projektor – oraz nasz skarb – i podał mu ciężkie, kanciaste zawiniątko. – Nie byłeś najlepszym z moich synów. Ale jesteś jedynym, który przeżył. I tobie muszę przekazać moje brzemię wodza. Wracaj jak najszybciej. Czuję, że po ostatniej katastrofie nadchodzi następna. Idź już, precz. Nikt się za ciebie nie wyśpi.

 

Junior wstał i złożył krótki, niedbały ukłon w stronę ojca, po czym oddalił się bez słowa. Zdążył tylko usłyszeć, jak ojciec zmawia modlitwę pokutną, nie wiadomo, czy za swoje, czy cudze grzechy.

 

*******

Nowa Fantastyka