Profil użytkownika


komentarze: 29, w dziale opowiadań: 29, opowiadania: 14

Ostatnie sto komentarzy

Też bym jej tego życzyła :) Nie popieram zwyczajów przedstawionych w tym opowiadaniu, ale na przestrzeni czasu różnie to ze związkami bywało… Dzięki za tę komentarzową rozmowę ;)

Gdyby Des nigdy nie istniał, to albo w ogóle nie byłoby opowiadania…

Tak, nim miną trzy dni, musielibyśmy udawać, że to opowiadanie nigdy nie istniało ;)

 

W jednym z rozwiązań (podkreślam, że to tylko opcja), za jakiś dzień mieszkańcy osady spokojnie przywitają dziewczynę, przepraszając, że musieli udawać, że ona nie istnieje, póki dusza Desa nie odeszła. A potem pewnie znajdą dla niej innego męża, skoro już tu się znalazła.

regulatorzy, od dnia, w którym umarł Des nie minęły jeszcze pełne trzy dni, a gdyby Des nigdy nie istniał, czy jego narzeczona byłaby w tej osadzie? ;)

Dziękuję wszystkim za komentarze!

 

regulatorzy, poprawki wprowadzone ;)

 

Skoro wyruszyła nocą, to o jakim zmierzchu tu mowa?

Poprzedni akapit mówi o jej wędrówce w ciągu dnia, jeszcze dodałam tam parę słów. Więc w tym akapicie jest już przeskok do zmierzchu po całym dniu wędrówki.

 

Zastanawiam się tylko, bo nie wiem dlaczego umarł Des, czy jego zgon był uwarunkowany śmiercią dziewczyny?

To opowiadanie miało mieć parę rozwiązań i nie chciałabym tu wskazywać jednego jako “właściwego”, bo specjalnie zostawiam to otwarte ;) Niemniej, ciekawa jestem, czy wzięłaś może pod uwagę opcję, że ona tylko sobie wmówiła, że umarła?

Z opóźnieniem spowodowanym przeziębieniem naniosłam poprawki , które wypisały regulatorzy or Mer (z tym, że z uwag Mer poprawiłam na razie te bardziej “głupie” błędy ;) niektóre uwagi muszę jeszcze przemyśleć lub wymagałyby większej zmiany opowiadania).

 

Irka_Luz Dzięki za komentarz! Chyba faktycznie odmłodzę bohaterkę o rok czy dwa. Ogólnie tak, to miało być opowiadanie dla młodzieży lub osób starszych, które chciałyby przeczytać coś lekkiego. Cieszę się, że Tobie się spodobało. A co do pirackiego statku w porcie, nie napisałam tego wprost, ale to właśnie miało być takie miasto w “szarej strefie”, gdzie przypływają zarówno “normalne” statki, jak i pirackie.

Dziękuję za komentarze! Właściwie nie chciałam adresować tego konkretnie do nastolatek, choć obawiałam się, że właśnie wiek głównej bohaterki może nieco wpłynąć na odbiór – dlatego bardzo się cieszę, że się wciągnęliście w tę historię ;)

 

ANDO, co do swetra… jakoś tak uznałam, że jak mają wełnę od owiec, to nietrudno o sweter… Ale może ta nazwa nie jest do końca odpowiednia, więc zmieniłam na koszulę. Dzięki za zwrócenie uwagi. A co do wysyłania w samotną podróż, uznałam tutaj właśnie, że te osady nie były jakoś bardzo od siebie oddalone, a do tego trasy były w większości proste. Główna bohaterka niestety miała pecha, bo musiała akurat przejść przez góry. To wykracza poza to, co napisałam, ale w mojej wizji Wiedzący bez problemu często pokonują te trasy, odwiedzając się nawzajem – chociażby po to, by ustalić małżeństwa.

Dziękuję za komentarz! Bardzo doceniam, że wypisujesz te wszystkie błędy.

 

Jeśli chodzi o poprawność użycia słowa “ubrać” itp., to kajam się. Już od jakiegoś czasu staram się zwracać na to uwagę, a i tak coś się potrafi prześlizgnąć. Jeszcze tylko odniosę się do słowa “kord”. Specjalnie podczas pisania sprawdzałam go w słowniku i z tego, co rozumiem, odmiana “korda” jest poprawna.

kord (miecz) -rda, -rdzie; -rdy, -rdów

Szkoda, Anelis, że tylko opowiadasz, a niczego nie wyjaśniasz. A ja chciałabym wiedzieć, dlaczego Storm jest piratem, dlaczego matka Liz nie chciała go znać, jakiegoż to skarbu pożądał, czym była samozawalająca się jaskinia, skąd tam żywe kościotrupy, no i co tam się wydarzyło…

Nie chciałam wrzucać tak wiele w jedno opowiadanie. Chciałabym napisać kolejne, które to wyjaśnią. I jako, że Liz/Ruby nauczyła się już życia, nie będzie wtedy już tak bardzo irytująca (chyba) ;)

 

Jednocześni usiłujesz mi wmówić, że Liz jest urocza, samodzielna, sprytna, mądra, rozgarnięta, sprawna fizycznie, zna podstawy samoobrony, szybko się wszystkiego uczy, cało wychodzi z każdej opresji i chyba jeszcze zawraca w głowie Edwardowi.

Szczerze mówiąc, myślałam, że pokazuję, że Liz zdecydowanie nie jest rozgarnięta i zbyt sprytna – chociażby dlatego, że właśnie dała się na to wszystko namówić. Pisałam z pierwszej osoby, z głowy Liz, więc narracja odpowiadała jej naiwnemu sposobowi myślenia. No i Liz sama nie wyszła cało z prawie żadnej opresji – ratował ją albo ojciec (w porcie, w czasie sztormu), albo Edward (w jaskini i potem na statku). Nie jest więc chyba taka samodzielna i sprawna. Owszem, chciałam, by była chętna do nauki, w miarę szybko się uczyła i była pełna entuzjazmu. Dzięki za wskazanie, jak Ty ją odebrałaś.

 

Wiem, że masz inny gust. To trochę tak jak z komediami romantycznymi – można je lubić lub nienawidzić. Akurat to konkretne opowiadanie miało być proste, lekkie i przyjemne – bardziej do potraktowania jak bajka czy komedia romantyczna niż “porządny” film. A ciekawa jestem, jaką masz opinię o “Piratach z Karaibów” ;)

Dziękuję za uwagi :)

Dodatkowym elementem opowiadania miało być to, że wszystkie istoty prócz głównej bohaterki są demonami słowiańskimi (prócz głównej bohaterki, ponieważ w założeniach opowiadanie miało być na konkurs, gdzie należało wymyślić nowego słowiańskiego demona). Niestety, mitologia słowiańska jest słabo znana. Byłam ciekawa, czy może tutaj ktoś byłby w stanie rozpoznać je wszystkie.

A co do warsztatu, składnia to taka moja pięta achillesowa. Ciągle staram się zwracać na to uwagę, a mimo to zawsze znajdzie się parę miejsc, które przegapiłam ja i moja beta.

Dzięki :) Chciałam, żeby ich miłość była takim bardzo jasnym punktem w tym ponurym świecie, ale może trochę przesadziłam. Zwrócę na to uwagę.

Zakończenie (ostatnie zdanie) świetne :) Generalnie mi się podobało, choć sporo jest błędów interpunkcyjnych, literówek i trochę niezręcznych zdań. Nie wiem do końca, jaki świat kreujesz. Z jednej strony wydaje się dość stary, a z drugiej występuje szkło w normalnym użyciu. Dialogi w większości brzmiały bardzo drętwo i nienaturalnie. To chyba główny zarzut do całego tekstu. No i motyw Kora wydał mi się bardzo wymuszony, jakby dodany na siłę. Jest jeszcze kwestia zmiany osoby, z której punktu widzenia prowadzona jest narracja. Dla innych może to jest w porządku ale ja strasznie tego nie lubię. Mam na myśli przechodzenie narracji z głównej bohaterki na jej ciotkę bez żadnej przerwy. Śledzimy fabułę z punktu widzenia Neff, a nagle narracja przechodzi na ciotkę (jak np. przy kwestii listu). Dla mnie takie zmiany powinny być czymś umotywowane i określone np. gwiazdką.

W ogóle Neff ucieka konno przed swym przyszłym mężem po tym, jak próbował ją zgwałcić. Z opisu wynika, że ma spódnicę i rozerwane majtki. Powodzenia w jeździe konnej… Jakieś ostre obtarcia chyba powinna mieć.

 

Warczały, skomlały, wyły, by przywołać innych na posiłek.

Określenie “skomlały” psuje tu mroczny nastrój.

 

Neffer-Tari spojrzała na sidła, łańcuch, którym były przymocowane, niknął w skorupie ziemi.

Rozdzieliłabym raczej na dwa zdania. “…sidła. Łańcuch, którym…”.

 

Neffer-Tari krzyknęła, unieruchomione ramiona nagle się oswobodziły, wypchnęła je w przód.

Jakoś dziwnie mi to brzmi… jakby ramiona były “ciałem obcym”.

 

Gdy słońce wspięło się na szczyt nieboskłonu, Neffer-Tari wyprowadziła ze stajni czarnego rumaka, dosiadła konia, związała ciemnomiodowe włosy, a jej obfity biust wypełnił skórzany kaftan.

Czy jej biust jest na baterie słoneczne, czy coś? ;P Skoro zwiększył się (wypełnił kaftan), gdy zaświeciło słońce.

 

Za mosiężnym kontuarem siedział przygarbiony starzec, na którego czerepie błyszczał, w blasku południowego słońca, łysy placek.

Starzec raczej nie jest sympatyczny, więc opis pewnie ma trochę nastawić czytelnika przeciw niemu, ale ten “łysy placek” i tak nie brzmi dobrze. Mnie się skojarzył z krowim plackiem :P

 

Zrywany oddech dopiero po chwili dał się uspokoić.

JAKI oddech? ;P

 

Ogólnie jak dla mnie historia ma potencjał. Z “sagi” w tytule wnioskuję, że ma być kontynuowana? Nie jest to może bardzo oryginalna fabuła, ale taka przyjemna, lekka lektura. Tylko warsztat wymaga sporego szlifu.

Dziękuję bardzo i przepraszam za to dopytywanie się :) Chciałam jednak zrozumieć Twoją wizję (z tym kochankiem to nie było na poważnie). Doceniam ją, ale w takim razie widzę zmienianie znaczenia metafory w trakcie opowiadania, a raczej znaczenie jest bardzo płynne. A może jestem zbytnim laikiem… Wydaje mi się, że całość byłaby generalnie jaśniejsza, gdyby potwór był czymś bardzo podobnym, jeśli nie tym samym i w pierwszej scenie, i w ostatniej. Wybacz te długie komentarze, już przestaję i życzę weny do dalszych opowiadań, pewnie coraz lepszych :)

Metafora potwora – nowego ojca przyszła mi do głowy, ale odrzuciłam ją ze względu na to:

 

Nie! – zawołało coś w głowie chłopca. Nie ufaj mu. To potwór! Ten sam, którego twój tato nie chciał dopuścić do waszego życia. Ten sam, którego obaj się obawialiście. Nie pozwól, żeby bestia wkroczyła w życie twoje i twojej mamy. 

 Czy mam przez to rozumieć, że matka miała kochanka już wcześniej, którego ojciec nie chciał dopuścić do ich życia, więc udawał, że wszystko jest w porządku i ukrywał tegoż kochanka swej żony przed synem…? Może coś jeszcze mi umyka, ale gdy mam do czynienia z metaforą, z reguły przywiązuję wagę do każdego zdania tyczącego się metafory. A w tym momencie to zdanie mi dosyć nie pasuje. W ogóle sądziłam, że potwór jest mimo wszystko jakąś formą emocji czy innej abstrakcji. Jeżeli jest metaforą czegoś bardziej realnego, to dlaczego w ogóle pojawił się na długo, zanim ojciec odszedł?

Przepraszam, skonfundowała mnie odpowiedź, że chodzi o nowego ojca i dlatego chętnie dowiedziałabym się, co mi umknęło :)

Jedno z moich skojarzeń (ale pewnie przesadziłam) było takie, że chłopiec ujrzał swoją własną, dojrzalszą twarz – podobną do twarzy ojca, ale trochę inną (w końcu to syn, nie kopia). A “mężczyzna, który przyciągnął go do siebie”, to on sam – odszedł Pawełek, pojawił się mężczyzna, dzieciństwo odchodzi w zapomnienie. No tyle tylko, że wizja mi upadała, gdy brałam pod uwagę, że chłopiec ma nie więcej niż osiem lat i z tym mężczyzną byłaby przesada… Więc raczej nie trafiłam, aczkolwiek ta opcja mi się spodobała :)

W ogóle tak się zastanawiam… Początek i koniec mają pewien klimat. Największy problem jest z suchym środkiem streszczającym parę miesięcy. To taka zupełnie luźna propozycja i nie wiem, jaki byłby tego efekt, ale może zamiast streszczenia dałoby się umieścić kilka równie krótkich scenek z życia (np. obiad z matką, jakaś scenka, jak wraca do domu i słyszy płacz matki z pokoju, krótka scenka ze szkoły, nocne koszmary), lecz utrzymanych w narracji z głowy Pawełka? Przekazywałyby nam to samo, co streszczenie, ale w bardziej klimatyczny i bardziej emocjonalny sposób. A do tego subtelne, tajemnicze, mroczne wstawki w kwestii potwora spod łóżka tak, żeby jeszcze poczuć napięcie, nim dojdziemy do końca.

 

regulatorzy, Twój pomysł też mi się podoba ;)

Miałam kilka teorii, najbardziej prawdopodobna wydaje mi się metafora wejścia w dorosłość, porzucenia dzieciństwa. Tyle tylko, że tekst nie wciąga tak bardzo, żeby człowiek się nad tym zastanawiał i zastanawiał. W tym konkretnym wypadku, gdy tyle o tym piszecie, potraktowałam to jako wyzwanie. Gdybym dostała tekst bez komentarzy “mentorów” (nie wiem, jak Was określić :P), przeczytałabym, uznała zakończenie za niejasne i tyle. Czegoś w tym wszystkim tak czy owak chyba brakuje.

Ogólnie napisane raczej poprawnie, choć brakowało płynności (pewnie kwestia prostoty nadanej przez bohatera – dziecko) . Pierwszy “rozdział” mi się spodobał, całkiem uroczy. Potem jednak niestety było gorzej. Nie przypadła mi do gustu ta narracja, za bardzo skojarzyła się mi z niezbyt ambitnymi programami typu “Ukryta prawda”. Ale może tylko mi tak wyszło. Wydaje mi się, że największy wpływ miało na to sztuczne przedstawianie imion rodziców i ich używanie. Może poprzestałabym na “mama”, “tata”. W ogóle zgrzytało mi takie przemieszanie narracji dziecinnej z suchą narracją reportera.

Generalnie jakoś to opowiadanie do mnie nie trafiło. Dla mnie także końcówka jest trochę niejasna. Chyba nie do końca pojęłam Twój przekaz. Niemniej życzę powodzenia w pisaniu kolejnych opowiadań :)

 

I dwie drobnostki, na które zwróciłam uwagę (niekoniecznie błędy):

Pawełek Majewski, wówczas siedmioletni uczeń, wrócił właśnie ze szkoły.

 Siedmiolatkowie raczej nie wracają sami ze szkoły, chyba tylko w rzadkich przypadkach. Ale może coś się zmieniło :)

Codziennie wychodziła z domu na jedną, dwie godziny, a następnie znowu zamykała się w sobie.

(…)

Mama dawno nie przygotowywała jakiegokolwiek posiłku, przeważnie zamawiała pizzę lub chińszczyznę.

Jak rozumiem, przestała pracować? Pojmuję, w jakim była stanie, ale częste zamawianie pizzy lub chińszczyzny chyba trochę kosztuje, a tu trzeba jeszcze zapłacić za dom, rachunki… A ojca nie ma.

Dziękuję, regulatorzy. Pierwsza scena, podobnie jak pozostałe rozgrywające się w przyszłości, są wizją tego, co może się zdarzyć – w tym wypadku, zanim Robert dowiedział się, że Ria żyje i jest “wolna”. Elena jest tylko obserwatorem wydarzeń, a choć narracja jest trzecioosobowa, niejako widzimy to, co ona widzi. A pegazy… cóż… wróciły raczej do niewoli.

Poprawiłam wskazane przez Ciebie błędy, ale z pierwszymi dwoma się nie zgadzam, chyba mylnie zrozumiałaś to, co chciałam przekazać.

Tym, co na plakacie najbardziej zgadzało się z rzeczywistością, była kula energii w dłoniach, lecz także i ona została przekłamana. – Ze zdania wynika, że przekłamana została kula energii, a podejrzewam, że przekłamana miała być rzeczywistość.

Tak jak ze zdania wynika, chodziło mi o to, że przekłamana została kula energii. Na plakacie jest wyrazista podczas, gdy w rzeczywistości kule energii są słabo widoczne.

Tak naprawdę wcale nie miały wyrazistej barwy.Tak naprawdę wcale nie miała wyrazistej barwy.

Ta na plakacie miała wyrazistą barwę, ale ogólnie, w rzeczywistości kule energii nie miały wyrazistej barwy. Stąd liczba mnoga.

Dziękuję bardzo za komentarze. Cieszę się, że opowiadanie przypadło Wam do gustu :)

cobold, dzięki także za wskazanie tych drobiazgów, już poprawiłam.

c21h23no5.enazet, każdemu zdarza się zły dzień :) Miło mi, że jednak odnalazłaś w moim opowiadaniu jakieś pozytywy. Dlatego też dziękuję za ten komentarz.

(Odpisuję z takim opóźnieniem, bo dopadła mnie choroba.)

Dziękuję za komentarze. W kwestiach warsztatowych postaram się poprawić. Chciałabym się jednak trochę odnieść do Waszych zarzutów.

 

Przede wszystkim, osią historii były emocje. Do jak wielu osób są w stanie przemówić te przedstawione przeze mnie, to już osobna sprawa. Na pewno nie jest to opowiadanie dla osób nielubiących wątków miłosnych (miłości różnej), a z Waszych komentarzy odniosłam wrażenie, że nie przepadacie za nimi generalnie. I cóż… Nie bronię się i nie uważam, że to super dzieło, ale chyba jest po prostu bardziej dla “plebsu”, a nie dla tak wyrobionych “krytyków literackich” jak wy ;) Spora schematyczność tego opowiadania, częściowo zamierzona, przypadła do gustu osobom mających do tego typu historii sentyment, ale doskonale rozumiem, że Wam, którzy przeczytali już morze schematycznych opowiadań, podziałała na nerwy.

 

Jeżeli chodzi o barbarzyńców i ich chęć odegrania walki “1:1”: to właśnie “barbarzyńskie” plemiona mają często religię powiązaną z walką i takie wyzwanie może być dla nich istotne. Podobnie popularnością cieszyły są sądy boże. Skoro obcy wygrali taki pojedynek, znaczy, że bogowie im sprzyjają i nie warto ich atakować. Tego typu rozważań nie zamieściłam oczywiście w opowiadaniu, jako że nie jest to jego treścią.

 

Co do walki jako takiej: znów to nie była istotna treść opowiadania, jako że istotniejsze były emocje i przeżycia (co oczywiście nie każdemu musi leżeć). Bohaterka jedynie wspomina o walkach. To nie jest narracja zgodna z czasem akcji, żeby zawierała aktualne przemyślenia bohaterki.

 

A co do marysuizmu… przynajmniej nie schodzi na śniadanie ;P Owszem, walki jej wychodzą – w pewnym sensie JEST maszyną do zabijania, do tego feniksem. Jej słabe strony pod tym względem nie były istotne dla jej wypowiedzi, ledwie dwa razy walczyła.

Co do garba, to dopiero teraz uświadomiłam sobie, że tym garbem były skrzydła pod płaszczem. Mój błąd :)

Co do tych trzech zdań pojedynczych… Wiem, że takie zabiegi się stosuje, szczególnie w scenach dynamicznych (jak walka). Akurat w tym wypadku mi to zazgrzytało, ale nie jestem wyrocznią, może dla innych dobrze to brzmi. Ja bym zmieniła na coś w stylu: “Przez chwilę spoglądał na Kiri. Westchnął ciężko, aż w końcu odszedł.” Widać, że dzieje się powoli, a zdania toczą się płynniej. Ale decyzja należy do Ciebie :)

Myślałam, że panna jest uosobieniem weny lub czymś w tym stylu. Zakończenie mnie zawiodło, bo fakt, że dziewczyna okazała się Pasterzem Dusz, niczego nie wniósł. Brakuje w tym jakiegoś… sensu, głębi czy chociaż rezultatu. Zostałam z myślą “i co z tego?”. Może epilog w postaci blasku i dziecka podrzuconego na progu już byłby czymś więcej, lecz nadal niczym oryginalnym.

Zaczęło się całkiem dobrze, choć może przydługimi opisami. Potem wszystko się rozmywało. Jak dla mnie, za dużo było przeskoków fabularnych do przodu. Przykładowo przydałoby się może przedstawić bardziej pierwsze rozmowy bohaterów (gdy wyjawiała imię oraz okoliczności napadu) zamiast wspomnieć o nich opisowo.

Przedstawienie właściciela karczmy było bezcelowe. Bohater kompletnie nic nie wnosił do fabuły, nawet się w żadnej scenie nie pojawił. Powiązane z nim plotki całkiem ciekawe, ale nie mają racji bytu w tym opowiadaniu, skoro niczego nie wnoszą.

Może to tylko ja, ale pogubiłam się w krainach: gdzie bohater był, gdzie jest i skąd właściwie pochodzi.

Sporo brakuje przecinków. Często niepotrzebnie mnożysz akapity, np. nadmiernie tworzysz jednozdaniowe, co wręcz utrudnia czytanie.

Nie podkreślaj, nie pisz wprost, że bohater używa magii, a tym bardziej nie wchodź w szczegóły, jaki to zakres magii. Bardzo psuje to akcję, a czytelnik głupi nie jest i domyśli się, że przykładowo przemiana w ptaka to magia.

 

Te zdania wyjątkowo zwróciły moją uwagę:

 

Śmierć i spustoszenie na długo uwięziły tę krainę w swoich sidłach, jednak w końcu udało ojczyznę artystów wyzwolono dzięki odnowieniu starożytnej cywilizacji Pasterzy Dusz

Zapewne “udało” zostało z jakiejś wcześniejszej wersji zdania ;P

A chodzi chyba o odnowienie kontaktu, a nie odnowienie cywilizacji?

 

 z którą później kontakt znów zanikł.

Bardziej by mi pasowało “urwał się”.

 

Zobaczywszy błysk, Raqel od razu ruszył w jego stronę. Przyszło mu na myśl, że to jakieś zwierze wpadło w zasadzkę tropicieli.

Nie wiem, jak błysk skojarzył mu się ze zwierzęciem w zasadzce…

 

Skorzystawszy ze swoich umiejętności z zakresu magii przemienienia, Raqel przybrał postać czarnego kruka, szybując w małym odstępie od ziemi, wybrał drzewo będące bliskim świadkiem zdarzenia i wylądował na gałęzi wyrastającej kilka centymetrów pod jego koroną.

Po pierwsze, za długie zdanie. Należałoby je podzielić na dwa lub więcej. Po drugie, pierwsza część zdania (skorzystawszy… …przemienienia) brzmi nieliteracko, nieklimatycznie. Jak już, wystarczyłoby “korzystając z magii”.

 

Cały czas w powietrze obciążał ich szyderczy śmiech…

Jakoś śmiech obciążający powietrze nie brzmi dobrze. No i niepotrzebne “w“.

 

Bandyci ruszyli szybkim krokiem w stronę artysty, ich ruchy były gwałtowne, a oczy pełne żądzy krwi. Poeta stał się naocznym świadkiem próby popełnienia poważnego przestępstwa. Nie było wyjścia, musieli go zlikwidować.

Najpierw o żądzy krwi, a potem o “naocznym świadku próby popełnienia poważnego przestępstwa“ jak w policyjnym raporcie. Bardzo to nie współgra, szczególnie że narracja wchodzi tu chwilowo w głowy tychże bandytów – przynajmniej tak to odbieram.

 

Nie mógł temu zaprzestać. Stwierdził u siebie brak wątpliwości w to, że znalazł skarb, którego pożądali artyści.

Te dwa zdania wywołały u mnie reakcję “… że co?“ ;P

 

Pomógł jej wstać.

Coś pchnęło ją naprzód. Wróżbita nie dowiedział się, że to ona z własnej woli postąpiła gwałtownie do przodu.

Wystarczyła krótka chwila i padli na łóżko.

Skoro wstała, a coś popchnęło ją naprzód… nie powinni upaść na podłogę? Nie wiem, skąd tu się nagle wzięło określenie “wróżbita“. I nie wiem, do jakiego wniosku mógł dojść bohater. Co ją niby miało popchnąć? Jak mógł nie poczuć, że ona sama nie postąpiła naprzód?

 

Przyznajesz, że fabuła naiwna, ale dałoby się zrobić z tego ładną, poetycką, romantyczną historię – w końcu miłość jest główną częścią fabuły. Tymczasem brakuje przedstawienia emocji, rodzącego się uczucia. Można by się było postarać o ciekawszą narrację, wykorzystując fakt, że bohater jest poetą, np. więcej pokazać rodzące się w jego głowie wersy w reakcji na otoczenie lub zdarzenia.

Widzę tu jakieś pomysły, zgaduję, że je później rozwijałeś w innych opowiadaniach, ale warsztat wymaga sporo poprawy.

Jeżeli chodzi o fabułę, trochę przewidywalna, ale dla mnie miałaby potencjał. Zależy, w jakim kierunku by się to dalej potoczyło. Bohaterowie dość schematyczni, demon wydał mi się już tak zbyt przesadzonym złym bohaterem, jak z bajki dla dzieci. Przydałoby się może urealnić bohaterów, nadać im większej głębi. Czasem brakowało mi bardziej realistycznych emocji, które by mnie poruszyły. 

Imię “Kiri” kojarzy mi się z reklamowanym kiedyś serkiem, ale to szczegół ;P

Generalnie czytało się dość przyjemnie, choć może bez wielkiego efektu. Pomysł demona uważam za naprawdę ciekawy. Myślałam początkowo, że to odrywanie to standardowa procedura.

 

Pod względem warsztatu mam kilka uwag. Przede wszystkim przecinki, których z reguły brakowało, a czasem były nadmiarowe. Poza tym raczej niedobrze wygląda “??!“ oraz “!!!“. Nie wiem, jak na to patrzą inni, ale ja dla podkreślenia krzyku użyłabym chyba wielkich liter.

 

Była poruszona obserwowanym wydarzeniem i to ono najbardziej ją zajmowało. Starała się jednak tego nie okazywać.

No… nie wiem, jak się starała tego nie okazywać, skoro wyraźnie to okazywała.

 

Przez chwilę spoglądał na Kiri. Westchnął. Odszedł.

Trzy pojedyncze zdania obok siebie już brzmią nienaturalnie.

 

Była ona zakryta długim płaszczem i zdawało mu się, że pogarbiona.

Przygarbiona?

 

Poza tym wyglądem, przypominał zwykłego człowieka.

Jakoś… dziwnie to brzmi. Poza tymi cechami/elementami?

Już poprawione :) Przepraszam, że tak późno i jeszcze raz dziękuję za uwagi.

To może faktycznie zależy. U mnie w pracy akurat wszyscy używają angielskich zwrotów, na uczelni też. Dlatego chciałam oddać ten styl.

Uginając się pod falą Waszych uwag, chciałam tylko odpowiedzieć na pytanie Śniącej.

 

Na początek mam pytanie – czy w języku polskim nie ma odpowiedników słów error i warning?

Użycie tych słów w języku angielskim jest celowe, bo to slang informatyczny. Większość tego typu zwrotów właśnie się nie tłumaczy, tylko odmienia po polsku.

 

Dziękuję bardzo za to, że poświęciliście czas na przeczytanie i skomentowanie mojego opowiadania. Wszystkie uwagi wezmę sobie do serca.

– Sheila? Otwórz drzwi! Przekręć kluczyć!

Literówka: kluczyk

 

Najpierw napiszę, że bardzo dobrze mi się czytało pod wględem stylu. Płynnie, żadnych zgrzytów.

A tak generalnie… nie wiem, co dokładnie myśleć o tym opowiadaniu. Określiłaś tekst jako horror, ale ja prawie w ogóle nie czułam grozy. Odbierałam to bardziej jako parodię, chociaż i tutaj w pełni to nie pasowało. Szczegółowy opis “grozy” sytuacji na początku sprawił, że spodziewałam się, że tym wrogiem jest mały pająk. Niewiele się pomyliłam, bo była to myszka.

Jak rozumiem, ta mała myszka miała być jedną z tych przerażających mysz, które widział Steven. Jakoś tak początkowy, bardziej humorystyczny nastrój, w jaki wpadłam na początku, sprawił, że ta wieść po prostu po mnie spłynęła, nie wywołała dreszczu.

Właściwie nie pisałam tego przeciwko wojnie. Bardziej chodziło mi o to, jak zmieniła się główna bohaterka, jak zmieniała się do osoba, do której kierowane są słowa refrenu.

Dziękuję bardzo za komentarze, postaram się zapamiętać te uwagi i poprawić opowiadanie.

Chłopcy zdejmowali koszulę, demonstrując mięśnie wyrobione od ciężkiej pracy.

Mieli jedną wspólną? ;P

Hmm… Wyobraziłam to sobie laugh

Zacznę od początku. Miała być chyba mocna scena na wstępie, ale wyszło… dość słabo. Tam prosi się o dynamizm, a zamiast tego piszesz długie zdania. Sam zamysł sceny otwierającej opowiadanie jest fajny, tylko należałoby zadbać o krótkie, urywane zdania itp.

Jak już zauważyli poprzedni komentujący, opowiadanie jest naiwne. Błędów interpunkcyjnych jest mnóstwo, szczególnie w okolicach dialogów. Same dialogi brzmią totalnie sztucznie oraz nienaturalnie, a zachowania bohaterów są nieprzekonujące, np. “powinienem to ukrywać, nikomu nie zdradzać, ale… a dobra, powiem jej wszystko” bez żadnego głębszego zastanowienia czy emocji.

Przyznam, że też nie doczytałam do samego końca, bo błędy utrudniały mi odbiór. Niemniej sam pomysł jest może niezbyt oryginalny, ale w sumie ok. Gdybyś napisał to opowiadanie jeszcze raz (bo chyba same poprawki do istniejącego tekstu nie wystarczą), chętnie bym je przeczytała, szczególnie że klimat może powstać całkiem ciekawy.

Nowa Fantastyka