Profil użytkownika


komentarze: 112, w dziale opowiadań: 63, opowiadania: 12

Ostatnie sto komentarzy

A możesz wytłumaczyć, czemu tak sądzisz? Stylizacja języka i konstrukcji fabularnej jest celowa, bo to bajka przecież. Dla maluchów :)

W moim profilu możesz przeczytać dwa moje inne opowiadania, “trochę” różniące się stylem. Mam nadzieję, że (być może) nieco zmienisz zdanie ;)

A za “młodą” dziękuję. Nie ma to jak komplement, którego dawno się już nie ma prawa usłyszeć :P

Ani jedno, ani drugie,. Raczej przyjemność typu stymulacyjnego, bo nikotyna powoduje kaskadę ciekawych i odbieranych jako “przyjemne”reakcji organizmu. Czysta (bio)chemia :)

Doczytałam, że belgijska to była seria, nie francuska :) Tak, teraz już pamiętam, czytałam w szkolnej bibliotece. Chyba trochę mnie wtedy to przerażało ;) A styl kreski taki Thorgalowski, więc stąd pomieszanie. Dalszej części (z pomnikiem) nie pamiętałam, a nawet skrócona historia brzmi fajnie :)

Dzięki :)

Mam tą scenę przed oczami – jesli to ta – umierający, ranny rycerz, któremu ktoś zdejmuje hełm, a ze zbroi wylatują małe, czarne ptaki – ale nie umiem przypomnieć sobie tytułu. Najbardziej frustrujące uczucie ever. Szninkiel? Skarga Utraconych Ziem? Thargone, zlituj się :P

A motyw z hełmem to nie był w którymś Thorgalu?

Celem jest refleksja, odczucie. Dyskurs. Padają opinie takie, owakie, głosy oburzenia i popracia, jest pewien “ferment”. Coś się dzieje, przede wszystkim w naszych umysłach, naszym spojrzeniu na świat. Jest dialog, może nie najbardziej wyważony, ale “tykający” spraw ważnych i ważkich: cierpienia, depresji, kilku społecznych tabu, zasadności przywoływania pewnych skojarzeń, kwestii smaku, granic wolności wypowiedzi artystycznej.

Jak na jeden mały utworek to sporo. Nie widzę w tym bezsensownego “szumu” raczej pouczającą gamę reakcji odbiorców, która daje (mam nadzieję że nie tylko mi) wiele do myślenia.

I w tym sensie – wybicia kogoś z “obojętności”, zmuszenia go do reakcji (bez oceny wartości tejże) cel (który IMHO jest celem każdego tworu uzurpującego sobie miano “artystycznego”) został osiągnięty. Znów zgodzę się z bemik – jest wielu artystów, których nie trawię, nie przemawia do mnie ich styl i środki wyrazu. Ale jeśli ich dzieło mnie jakkolwiek “rusza” to znaczy, że jest ono na swój sposób udane, a użyte środki – usprawiedliwione.

 

EDT: I tak, zupełnie nie spodziewałam się aż takiej reakcji.

Bemik, dziękuję za bardzo osobisty komentarz; chyba muszę cię też przeprosić za przywoływanie takich złych emocji.

I przede wszystkim twój wpis pokazuje jedno: poezja jest formą subiektywną, kontekstową. Każdy odbiera ją przez pryzmat własnych skojarzeń, obserwacji. Nie znam wojennych losów mojej rodziny, nie mam doświadczeń utraty kogoś bliskiego przez państwowy terror; mam za to paskudne wspomnienia z własnego życia. I to chciałam wyrazić – jak widać w przypadku bemik, która przeżyła coś podobnego – chyba mi się nieco udało oddać część tych doznań. Inni komentujący przeżywają ten utwór z własnej perspektywy… innej. Ani lepszej, ani gorszej.

A to, jakie emocje wywołuje dane dzieło, jakie skojarzenia budzi – czy to jest kwestia dzieła i autora właśnie, czy raczej patrzącego? Zastanówcie się nad tym…

Żadnych poszukiwań ochrony ludzi? Przecież to kiedyś wyjdzie na jaw…

Taka jest niestety rzeczywistość Polski. Nie tak dawno było Euro i mnożyły się doniesienia o wypadkach na budowach (bo nie zadbano o BHP czy najzwyklejsze kaski), potem temat przycichł – ale to jest norma. Firma oszczędza gdzie może, więc na pracownikach najbardziej. A że wyjdzie na jaw? Może wyjdzie, może nie. Efektem jest zwykle mandat na śmieszne -set złotych i wprowadzenie jakieś bzdurnej instrukcji, która nie jest przestrzegana.

 

Przykro mi, nie mogę poprzeć nominacji…

To, że tekst w ogóle był brany pod uwagę, jest samo w sobie wielkim wyróżnieniem, szczególnie dla debiutantki. Tak czy inaczej, dziękuję za przeczytanie :)

Wiem, inny temat, ale manipulacja podobna.

Nie identyfikuję się z żadną powszechnie rozpoznawalną opcją polityczną w tym kraju, więc odczytywanie tego wiersza jako manifestacji politycznej jest… raczej chybione. Tak jak wspomniałam wcześniej – to zapis moich, subiektywnych doświadczeń i emocji przez które przechodziłam na pewnym etapie swojego życia i ekhm… kariery.

Nie wszystko jest polityką, naprawdę. Czasem to po prostu bardzo, bardzo czarne myśli, które trzeba wylać na papier, bo trzymane w głowie mogą prowadzić do złych rzeczy.

Super. Go for it. Nie daj się zdusić. Zamiast tego napluj na ludzi, którzy zginęli z głodu, zimna czy w komorach gazowych. Oni przecież nie będą się obronić.

Nie wiem, gdzie dopatrujesz się “plucia”. Nie odnoszę się nigdzie do cierpienia tamtych osób; nie deprecjonuje go i nie umniejszam. Nie wyśmiewam. Chcę tylko zauważyć, że pewne mechanizmy, które wtedy pokazały swoją najgorszą stronę, funkcjonują w dzisiejszym świecie do dziś – zwykle niezauważone.

A cierpienie nie jest tylko “przywilejem” europejskich ofiar II wś. Łatwo zapominamy o tym, że takie same potworności działy się i na innych kontynentach – i że dzieją się do dziś. O tym, co spotkało wielu Niemców ze strony “cywilizowanych” alianckich żołnierzy, też jakoś się milczy… A przecież ból, cierpienie nie podlega wartościowaniu, skalowaniu. Każde – małe czy duże – jest jednakowo złe. Twierdzenie że “ja cierpię bardziej i dlatego należy mi się…” jest dla mnie niestety objawem pychy, źle pojmowanego męczeństwa.

 

Łam „święte normy”. Może nawet jakąś kasę na tym zarobisz.

Przykro mi, że wszystko sprowadzasz do kwestii pieniędzy. Przykro mi też, że uznajesz mnie za kogoś, kto kieruje się tylko wartościami materialnymi w życiu i że taki był (jest?) cel mojej twórczości.

 

Szacunek dla przeszłości na pewno nie przyniesie Ci żadnych pieniędzy.

Wielu producentom patriotycznych gadżetów przynosi kasę, i to całkiem niezłą… Ale z przeszłością jest tak jak z każdą inną rzeczą – sama przez się, z faktu swojego istnienia, nie zasługuje na automatyczną cześć. Szacunek rodzi się dopiero wtedy, kiedy zostanie uczciwie wypracowany, a nie narzucony “bo tak zawsze było” i “taka jest norma”. Moim zdaniem po to mamy krytyczne umysły, by samemu wybierać swoje wzorce, a nie bezrefleksyjnie przyjmować gotowe rozwiązania i sposoby myślenia.

 

A, i jeszcze jedno: to, co napisałam w tym temacie, to tylko i wyłącznie moja subiektywna opinia. Nie roszczę sobie prawa do oceny innych postaw życiowych – i nie uważam, że wszyscy powinni moje zdanie podzielać. Tak po prostu myślę i nie zamierzam za to przepraszać – za to chętnie podyskutuję o różnicach i innych przemyśleniach.

Nie chcę wywoływać tu wielkiej dyskusji, bo to tylko parę liter o które nie warto się zabijać. Nie chcę też brnąć w argumenty personalne i porównywanie doświadczeń czy poglądów/życiowych filozofii (choć nasze punkty widzenia są bardzo rozbieżne), bo nie o to chodzi. Odniosę się jednak do kilku rzeczy:

 

Z drugiej strony trudno winić Jesień. Ostatnimi czasy takie podejście wydaje się bardzo modne

Być może tak jest. U mnie ten motyw ma raczej wymiar osobisty – staram się za modą nie podążać, a “ponurość” spojrzenia bierze się raczej z moich osobistych przeżyć (kilka lat ciężkiej, nieleczonej depresji… i takie inne “drobnostki”) i obserwacji, a nie z tego, co sobie zobaczyłam w TV. Staram się pisać wyłącznie o rzeczach, które znam, a nie o tym, co jest na topie. Mam nadzieję, że mi uwierzysz…

A to, że takie podejście jest coraz bardziej powszechne i przebija się do mainstreamu…? Mhm. Może dlatego, że świat się robi coraz bardziej nieprzyjemnym miejscem do życia?

 

Domyślam się, że nawet nie przyszło Ci do głowy, że takie porównania mogą kogokolwiek urazić. I to właśnie mnie tak rozgniewało. Brak jakiejkolwiek refleksji nad znaczeniem Twoich słów.

Nie. Refleksja była. A jej wniosek był prosty – nie dam się “zadusić” tabu i “świętym normom” w imię “ładu społecznego”. JA widzę to tak i tak odczuwam. Inni mogą to negować, nie podzielać takiego punktu widzenia czy – jak niektórzy komentatorzy – wytykać błędy warsztatowe. Okej, taka jest cena publikowania czegoś na forum, a przeciw krytyce nic nie mam. Co innego jednak krytyka – że coś zrobiło się źle – a co innego cenzura pt. “o tym nie wolno mówić”.

Ale (jeszcze) mamy jako-taką wolność słowa. I w jej zakresie mieści się też prawo do subiektywnego mówienia o rzeczach “niewymawialnych”, z nadzieją, że coś z tego zostanie w niektórych umysłach, albo rozbije “różowe bańki”. Krótko mówiąc: nie wszystko musi być grzeczne, ładne, bezpieczne dla dzieci i powszechnie akceptowane. Szok, wstręt, obrzydzenie, pogarda – wobec dzieła, twórcy, tematu – też ma swoją wartość poznawczą i rozwojową. Bo często zapomina się o tym, że coś, co dziś jest normą, dawniej właśnie było takim samym “zgorszeniem”.

Przepraszam, jeśli uraziłam czyjeś osobiste odczucia. Nie było moim zamiarem umniejszanie doświadczeń tamtych strasznych czasów… tylko raczej pewnego rodzaju ostry kontrast, może nieco skandalizujący (?) ale właśnie zmuszający do myślenia. Bezpośrednią inspiracją były tu dla mnie prace A. Żmijewskiego (artysty, nie aktora) które właśnie próbują zderzać traumatyczne doświadczenia historii ze współczesnym “szczęśliwym z nakazu” światem…

Dodatkowo, jest we mnie głęboki sprzeciw co do twierdzeń typu “przecież można zmienić styl życia”. Mówią je zwykle osoby, które odniosły pewien sukces albo mają komfortową sytuację życiową. Nie zazdroszczę nikomu – jeśli komuś się wiedzie, to zapewne sobie na to ciężko zapracował – ale niestety z okien wygodnych mieszkań nie ma dobrej perspektywy. To iluzja; pułapka prekariatu i perfidia Systemu polega właśnie na tym, że pewne grupy ludzi nie mogą właśnie zmienić swojego życia “same z siebie”. Tkwią w piekle “ukrytej biedy”, stagnacji, niemożności zrobienia kroku w żadną ze stron. Często nie ze swojej winy, a z powodu okoliczności zewnętrznych i w wyniku działania mechanizmów społecznych. Been there, done that – to nie są czcze rojenia lewackiej aktywistki, tylko moja upokarzająca codzienność.

To jednak jest portal o literaturze, a nie forum polityczne, więc dyskusję o poglądach zostawiam na inne miejsce i inny czas.

 

Co do samego wiersza, to obawiam się, iż to kolejny przykład nieśmiertelnej chwały entera. Gdyby poszatkowane wersy połączyć zgrabnie w normalne zdania, wyszedłby ładny szorcik.

Tak jak pisałam wcześniej – to jest próbka poetycka i to dość archeologiczna. Wydaje mi się też, że forma wiersza niejako łagodzi cały wydźwięk tego porównania; szort byłby moim zdaniem już przekroczeniem pewnej granicy, bo proza jednak nadałaby treść zbyt wielką dosłowność i brutalność. A i tak, jak widać, wiersz mocno “uderza”.

Ocho, cenię sobie każdą opinię, a nie opinię większości ;) Skoro opko wywołało u ciebie ochotę na ponure marudzenie to chyba cel został spełniony :P

Większość osób wskazała też to przegadanie i montonię i choć poniekąd taki był zamysł, dla mnie to też czytelny sygnał, że należy z takimi środkami wyrazu jak strumień świadomości/wewnętrzny monolog bardzo uważać, żeby nie zanudzić czytacza :)

Thargone, dzięki za świetny komentarz, nad którym na pewno się zastanowię. Bardzo słuszne uwagi :)

 

Reszta: wczoraj wieczorem zaglądam na główną i widzę… moje opowiadanie na niej. Umm… dziękuję wszystkich, którzy kliknęli w bibliotekę, to dla mnie wielkie wyróżnienie i wielki motywator do kolejnych prób pisania :) Jesteście wspaniali :D

 

Pozdrawiam,

J.

Kiksy poprawione. Regulatorzy, dziękuję! Podziwiam i czczę twoje korektorskie zacięcie (jeszcze nie dopisuję się do kultu Wielkiej Bogini R., ale jestem blisko ;)

 

I tak, od brzegu do brzegu, szli, depcząc po drodze wszystkie budynki i co tylko napotkali przed sobą? Bo nie wydaje mi się, by, będąc w mieście, poruszali się w terenie niezabudowanym.

Dokładnie tak właśnie poszli. W końcu byli groźnymi Brygadami i było ich dużo, prawda? Więc mogli sobie chodzić jak chcieli :) Naprawdę sobie tak to sobie wyobrażałam :)

 

Jeśli ma to być przypowieść, alegoria, to tekst jest za długi i zbyt zagmatwany. A inna interpretacja byłaby naciągana. Pozdro, u

No nie. NIE ma być to przypowieść czy alegoria. To ma być bajka dla dzieci. Naprawdę ;)

Zauważyliście, że autor z każdym poważniejszym komentarzem zmienia tytuł na coraz dłuższy?

 

Pewnie to znów jakieś społeczno-psychologiczne “testy” Kormorana, a wy się dajcie jak młode pelikany :P

Bo to nic nowego nie miało być :) A jak na dziełko, które powstało (od pomysłu do realizacji) w ciągu 20 minut to jestem z formy (i siebie) dość zadowolona :D

 

Z w/w powodów wniosek o “nie” oddalam! :P

A u mnie na kwadracie “samara” to kielnia (znaczy kieszeń), a nie torba. Takie coś nazywa się “dilerką”, zaś wspomniana przez Bravincjusza “tytka” to lufka. Ew. “trytyka” czuli plastikowy samozacisk ;)

 

Ah, uwielbiam regionalizmy :D

Brak czepialstwa o u Finkli traktuję jako największy komplement z dotychczas otrzymanych (przepraszam, Werweno… ;P )

Dzięki za łapankę, poprawię rano. Odpowiadając na szybko:

 

Bardzo dziwnie poszli, tak dziwnie, że nie bardzo umiem to sobie zwizualizować. :-(

Poszli tak jak dzieci w we Władcy Much ;) Zakładając, że Miasto było koliste, to po cięciwie koła, od brzegu do brzegu :)

to nie są bajki filozoficzne a po prostu baja dla malców. I jako taką, z przesądzony happy endem, chyba powinna im się spodobać

Mam nadzieję! Bajka będzie (podobno) przeczytana kilku maluchom, więc to będzie dopiero jej prawdziwy crashtest ;)

 

Wielkie dzięki za opinie. Zauważyłam, że odbiór tej formy zależy od oczekiwań, więc podkreślę jeszcze raz, z całą mocą: to ma być bajka dla dzieci. Prawdziwa bajka dla prawdziwych dzieci, nie zabawa z formą, wariacja na temat czy opowieść dla dorosłych, schowana pod płaszczykiem dobranocki ;) Stąd pewne “łopatologiczne” zabiegi fabularne czy opisowe, które dla niektórych wyrobionych czytaczów są zbyt nużące.

 

No ale każdy ma swoje gusta, a wasze uwagi są ze wszech miar słuszne. Zachęcam więc do komentowania ze swojej perspektywy, bo wiem, że wiele pracy na pisarskim froncie przede mną :)

 

EDT: Zgłoszone wcześniej kiksy językowe poprawiłam. Beryl, Werwena – thnx za czójność ;P

A ten dodatek o głowie dodałam w sumie ostatnim rzutem na taśmę, sekundę przed wysłaniem. I proszę jak się spodobał ;)

To się nie wyklucza ;)

 

No, ja nie jestem, stąd takie karygodne błędy formalne, Wysoki Sądzie! ;D

Rozbiło się u nich, więc było ich :) Poza tym, nigdzie nie jest napisane, że to był jego sterowiec, więc może nie miał prawa nim rozporządzać.

Kolega jest libertarianinem? ;)

Dziękuję za czytanie i uwagi! Literówki będę poprawiać za chwilę, “na szybko” odniosę się do konstrukcji:

 

dlaczego namalowane okno w kopalni uzyskało aplauz, a obrazy na murze nie?

Bo górnicy chcieli (aktywnie szukali) jakieś odmiany, a ludzie z Miasta – nie. Bali się myśleć, że może być lepiej/inaczej.

 

połowa użytych znaków w zupełności wystarczyłaby na opisanie świata i przedstawienie problemów i rozwiązań

Tak rozbudowane tłumaczenie mechanizmu działań społeczeństwa sprawiło, że od połowy skanowałam tylko tekst

To ma być bajka dla dzieci. Prawdziwych :) I jako taka powinna być “autonomiczna”, by dziecko, nie mając pełnego obrazu świata, z którego może sobie “dopowiadać” brakujące elementy, miało wszystko przedstawione od razu.

 

Alchemik mógł sprzedać złom sterowca, w końcu mieszkańcy mogli sobie ten złom zarekwirować.

Przecież mieszkańcy nie byli jakimiś dzikusami bez prawa. Nie kradli i nie oszukiwali ;) Co najwyżej zapłacił spory podatek ;)

 

Potem piszesz, że za te pieniądze Alchemik sobie wynajął mieszkanie, jednak dalej mamy informację, że siedział u dziewczynki.

W tym sensie, że wynajął mieszkanie u rodziców Dziewczynki – zapłacił za nie.

 

No i coś na długo mu tych pieniędzy starczyło, nie wiedziałem, że złom potrafi być taki drogi… :)

To był bardzo wielki sterowiec, a wszystko zza Muru (min. metal) było okropnie drogie, bo przywożone drogą powietrzną. No, a poza tym biedował i niedojadał.

 

Przecież do pokonania miała już tylko te drzwi, spieszyła się aż tak, że jej przyrządy z rąk wyleciały? :P I to dość ważne przyrządy.

Zostawiła tylko farby, bo pędzli dawno nie miała. A kubełki z farbą są bardzo duże i ciężkie, nie można z nimi szybko biegać, a ona się bardzo bała że ją złapią. No i nie mogła zabrać wszystkich, więc nie zabrała żadnej.

 

Poza tym, wydaje mi się, że byłoby trochę bardziej realistycznie, gdyby jakieś drzwi na początku istniały.

No nie. Taki jest sens: drzwi od początku nie było, bo mieszkańcy tak się przejęli swoim bezpieczeństwem, że o nich zapomnieli albo uznali, że nie są w ogóle potrzebne. Kiedy Mur był niski, nie było to problemem… a kiedy urósł, wszyscy pamiętali że “tak zawsze było” i się nie zastanawiali nad tym, czy drzwi powinny być.

 

Zachęcam do dalszych uwag ! Szerzej rozpiszę się potem :)

Urocze ;) Nawet mnie natchnęło!

 

Masz coś wspólnego z naukami ścisłymi, Finklo?

No, jakby się o mnie stu wydawców zabijało, to bym pomyślała, że czas zmienić dilera, bo mam już ostre halucynacje ;) Ale może dla niektórych koleżanek i kolegów z portalu takie rzeczy (tj. wydawcy) to codzienność :P

Cet – odwróć proporcje i będzie fantastyka jak się patrzy. Bo na razie to smutna proza życia jest :D

Przy stanie ducha, jaki prezentuje w tym wątku nieoceniony Juror, to raczej wypadałaby zawołać (żałobne):

 

Amen, amen, amen…

Przepraszam cię, berylu, ale pytanie pt.: “pokaż mi w polskiej kulturze poztywny obraz Powstania” to jest ten poziom co “nie wierzę, że grawitacja istnieje, udowodnij”. To nie jest prośba o konkret, mający coś wyjaśnić, to jest ewidentna zła wola współrozmówcy, usiłującego sprowadzić dyskusję do poziomu negowania (zaklinania?) rzeczywistości.

Być może dobrze, że nie będziesz dyskutował. Równie dobrze ja mogłabym zarządać konkretów na dowód, że Powstanie się w ogóle odbyło, bo przecież to wszystko mógłbyć spiseg i fotoszop ;). I to byłby ten sam kaliber argumentu.

Witki opadają, srlsy.

Miły Kormoranie,

 

Powiem krótko:

 

k.

 

Teraz proszę o konkret (tak namiętnie porządany przez kol. beryla), gdzie w owym szeroko rozumianym przekazie medialnym jest ów “obiektywny” przekaz dla dzieci? Być może konsumuję za mało owego przekazu, lecz nie potrafię dostrzec by w ogólnospołecznej narracji właśnie taki wyważony dyskurs się pojawił. Może poza gronem takich ekscentrycznych stwforków jak zebrane tu szacowne grono… a i tak, jak widać, z trudem ta myśl się przebija.

Teorię wychowawczą masz ze wszech miar słuszną. Sęk w tym, że nikt w Polsce jej nie realizuje. I o to cała prawda (objawiona).

Nie całkiem oddana Tobie,

Jesień

Zero. Konkretów.

 

Jeżeli, berylu, z wyboru lub nieświadomie, zamykasz oczka, uszka i inne organy poznawcze, i w żaden sposób nie percepujesz otaczającej cię rzeczywistości naszej pięknej, wspaniałej i postokroć umiłowanej Ojczyzny – i nie potrafisz/nie chcesz/nie umiesz czytać kulturowych “kodów”, trendów i narodowych mitów/narracji… tak wszechobecnych, że poniekąd oczywistych…

Cóż. Nic na to nie poradzę. Może prócz miałkiej zazdrości, że to ty, (a nie ja) egzystujesz w stanie absolutnej i permanentnej Nirwany (albo zagarnico), na której podniebny parnas nie dociera to, co dzieje się w tzw. codziennym życiu.

 

EDT: czy spierając się z berylem, właśnie niszczę sobie szanse na bycie kiedykolwiek docenioną na łamach NF? ;)

 

Autor tego wątku, tak na sam początek ;) A poza tym media, politycy, Kościół, organizacje prawicowe, władze samorządowe i państwowe, Muzeum Powstania Warszawskiego, kilka zespołów muzycznych i celebrytów, szkoły, twórcy kultury, producenci pamiątek, sportowcy, kibice… dalej wymieniać?

Wystarczy włączyć gazetę albo przeczytać jakiś telewizor w okolicach “rocznicowych”, żeby z ekarnu/szpalty lała się słodka papka pt. “powstanie takie super, wow, wzór dla młodzieży bardzo”.

Berlylu, chyba festiwal nieporozumień trwa w najlepsze, bo i twoje argumenta są gdzieś obok ;)

 

Nie chcę wdawać się w dywagacje, czy te dzieci wtedy były dziećmi, czy nie, czy chciały mordować Niemców, czy nie… W tamtym kontekście historycznym być może miało to swój sens i swoje wytłumaczenie. Nie wiem, brakuje mi wiedzy z wielu różnych dziedzin, by o tym wyrokować.

Ale obecne, na fali różnych powstańczych rocznic, porównywanie “tamtych” dzieci i stawianie “tamtych” 12 latków za wzór “tym” (współczesnym) dzieciakom, z jasną sugestią, że obecne dzieciaki mają robić tak samo, bo to słuszne jest i fajne (!) jest po prostu chore. Albo skurwysyńskie.

Czasy się zmieniły. Nie zatruwajmy dnia dzisiejszego ponurą przeszłością, która – miejmy nadzieję – na dobre odeszła. Uczmy się świata takim, jaki jest teraz, a nie bijmy bałwochwalczych pokłonów mrocznym, dawnym czasom. I tyle.

Seria “Dj Jajko poleca…” jak niegdyś Stasiek L. polecał w Wydawnictwie Literackim ;)

Drogi Kormoranie!

 

Uświadomię Cię (i beryla przy okazji) – to się nazywa postęp. I nie tyczy się on tylko zamiany maczugi na karabin, czy konia na auto, ale także strefy, nazwijmy to, moralno-etycznej. Okej, historia jest relatywna i kontekstowa – każda rzecz, szczególnie w kwestiach społecznych, zawsze musi być brana pod ocenę razem z całym jej “ekosystem” i jako taka nie funkcjonuje w próżni. Wtedy może robienie z tych dzieci zabójców było “okej”, jasne.

Ale teraz mamy inny świat, inne normy, inne rozwiązania. Nie o to chodzi, żeby stawiać przed sąd Spartan – ale o to, żeby TERAZ powiedzieć sobie “to się zdarzyło, ale nie może zdarzyć się jeszcze raz, bo jako ludzie wyrośliśmy z takich praktyk, uznaliśmy je za złe”. Żeby TERAZ nie pchać do głów młodych ludzi trutki pt. “jak słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę w wieku lat 10” bo TERAZ te 10 latki umierać za nią nie muszą. Wtedy, być może, było to jakoś (!) uzasadnione, tak samo jak wiele innego zła, jakie przez wieki robili sobie i innym ludzie. Dziś jesteśmy mądrzejsi o te straszne doświadczenia i możemy (spróbować) spojrzeć na to jako antyprzykład – a nie coś, co w teraźniejszych warunkach geopolitycznych powinniśmy propagować. Bo niestety propagujemy takie szkodliwe i krwawe baśnie, zwykle służące interesom tych, których to nie dotyczy (przykład z ‘44 – większość “generalicji” z Londynu po wojnie miała się dobrze, a młodzi szeregowcy zginęli okrutną i bezsensowną śmiercią).

Panimaju ? ;)

 

PS: I to samo dotyczy wymienionych przez ciebie przykładów. To że kiedyś gwałt pana na chłopce był dozwolony, to nie znaczy, że teraz trzeba się na tą piękną tradycję powoływać ;)

A ja dorzucę kamyczek do zdania Finkli, bo to jest coś, z czym się gorącą zgadzam:

 

Różnica między wcielaniem dzieci a dorosłych do wojska jest taka, jak pomiędzy stosunkiem seksualnym z dzieckiem, a z dorosłym. Niby można powiedzieć że “ona wyglądała na 18” albo “sama się zgodziła”, ale z ważnych powodów jest to zabronione i moralnie piętnowane. Kształtująca się dopiero psychika dziecka to nie jest coś, czym można sobie ot tak pogrywać. Jasne, dziecko może pragnąć wielu rzeczy (np. wsadzić palce do kontaktu), ale po tą są dorośli, żeby czasem wskazać właściwsze, bezpieczniejsze drogi.

Zarzut o tym że młodzi powstańcy “sami się wyrywali” trąci tanią demagogią, bo idąc tym tropem możemy równie dobrze sprzedawać gimnazjalistom wódę i dragi. Bo przecież bardzo tego chcą…

 

EDT: Ale cieszę się, że jeden cel został osiągnięty tym tematem – rozmawiamy, spieramy się. Nie łykamy bezkrytycznie tej hurrapatriotycznej papki “jedynie słusznej wizji” Powstania, jaką serwują nam media i politycy (i autor wątku). I to już jest coś!

Niewykluczone, że jest tam jeszcze cukierek imbirowy.

 

…ale po tak długim czasie, jaki spędził samotnie w ciemnej kieszonce, boisz się sprawdzać, bo możesz stracić palce ? ;)

 

Latarkę też nosiłam, ale się zepsuła ;(

 

Beryl – powiedzmy oględnie, że są to rzeczy zaliczające się do tej samej kategorii co twoje prezerwatywy w portfelu, czyli środki ochrony osobistej przed zagrożeniami biologicznymi ;) A właśnie. Dopóki się nie przeprowadziłam (niedawno) to nosiłam w plecaku gazrurkę, szczególnie kiedy pracowałam tak, że wracałam nocami do domu.

 

Mocno sfatygowany notatnik i dwa długopisy (jakby mnie natchło nagle), ładowarka do komóry, plaster “w rolce”, utility combat knife (zwany inaczej nożykiem do tapet), dwie paczki zapasowych chusteczek, zestaw kluczy do roweru, butelka wody, klucze, komóra, dokumenty, zapałki/zapalniczka (plus czasem fajki), ciepła bluza, kosmetyki (w tym krem Nivea). Żelazna rezerwa gotówki w postaci stosu miedziaków o nieustalonej wartości :P Ostatnio tablet. To był szybki przegląd po kieszeniach i plecaku. Mam tez kilka rzeczy, o których nie napiszę, bo damie nie wypada się przyznawać do takich bezeceństw ;)

Tjaa… Ile one mają neuronów?

Pytasz o tzw. “samce” (tzw. trutnie), Adamie, o których wspomina koleżanka Finkla w poście wyżej? ;)

To może obowiązkowo kazać wstępować? Jako kara dla wszystkich trolli – czytać kiepskie opowiadania do końca świata :)

A ja mam pytanie.

 

Kto jest najwredniejszą, najbardziej czepliwą, bezlitosną i morderczą betą na portalu? Utrapieniem porównywalnym z plagami egipskimi, takim, którego celne i cierpkie uwagi śnią się autorom po nocach?

 

Nie, to nie ma być temat o ostrzeżeniach. Raczej o polecankach, bo na razie bety trafiają mi się świetne, ale głaszczą po główce piórkiem, a ja mam nadzieję na ostre okładanie kańczugiem po… [cenzura]

 

Hm? Wasze typy? A może ktoś się tak sam czuje i jest z tego dumny? ;P

To jedno i to samo ;)

 

W sensie zamierzeniem było to, że praca z “ciemną energią” powoduje raka (”pasożyta”). Coś na zasadzie czerniaka (raka skóry) który powstaje po zbyt dużej dawce napromieniowania słonecznego. To tutaj tak samo – “rak” powstał przy zbyt dużej dawce “promieniowania ciemności”.

Widzę, że pomysł, który traktowałam jako tylko małą klimatyczną “wrzutkę” (tj. o ciemnej energii) budzi sporo zainteresowania. Będę musiała go rozbudować i poświęcić na niego osobne opowiadanie :)

A czemu nie było to pokłosiem np. spadku populacji pingwinów zielonoczubych na Madagaskarze? To, że dwa zjawiska następują po sobie, nie dowodzi jeszcze ich zależności/wzajmnego wpływu.

Zlituj się choć nad logiką albo metodą naukowa, skoro historię już bezlitośnie gwałcisz, głuchy na prośby przedpiściów ;)

Ja chyba mam problemy z jasnym przekazywaniem myśli, bo ty berylu ni w ząb mnie nie rozumiesz i to po raz kolejny! Załamka… >.<

 

Zacytuję panią D.:

 

Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że nie chodzi o promowanie siebie, ale tekstów.

 

I to dla mnie jest idealna pointa moich wynurzeń ;)

No tak. Nie zabraniam nikomu walczyć o swoje – w jego mniemaniu warte wydania – dzieło, ale odnoszę się raczej do początku wątku i pytań autora. Bo pytanie “jak się wypromować” to raczej podśmierduje drogą na skróty, próbą “przeskoczenia” pewnych wymogów (typu jakość dzieła) niezbędnych do wydania przez “zrobienie szumu”. Trochę taka metoda na tzw. biografię celebryty – zrobiłam coś medialnego, to cokolwiek napiszę, to się sprzeda – bo “mam nazwisko”.

Dukaj nie musiał tańczyć na lodzie, żeby zostać wydanym. Po prostu napisał coś ciekawego. I od tego chyba warto zacząć… a nie od “wyrabiania sobie” czegokolwiek ;)

No jasne. Ale jak ktoś dobrze pisze, to go się dobrze czyta, więc chałwa i zaszczyty przychodzą naturalnie, z czasem. Może to mniej spektakularnie niż PR’owe zabiegi, ale za to takie laury mają kolor złota, a nie tombaku. I “ważą” odpowiednio więcej.

Może zamiast spędzać czas na myśleniu o tym “jak wypromować swoje nazwisko”, poświęcić te godziny na myślenie/ćwiczenie  o tym jak być lepszym skrobaczem? Sława nazwiska przemija, wartość dzieła zostaje…

A ja, czytając taki (i podobne) wątek o promocji, wydawaniu i CV to mam dziwne wrażenie, że niektórym ludzikom strasznie zależy na byciu “opublkiwanym”. Parcie na szkło…

 

…a zawsze myślałam, ze w tej zabawie chodzi o to, żeby być dobrym pisarzem. Albo po prostu dobrze pisać.

 

Cóż, człowiek całe życie się óczy ;)

Cytując beryla:

 

Wszyscy lubimy piwo, prawda? Zatem, szukając tego, co łączy, a nie co dzieli

 

i obserwując rozkręcająca się gorącą dyskusję o piwnych stolicach, zaczynam powątpiewać w łączące właściwości tego napoju. A jak jeszcze dojdzie do sporu ciemne vs. jasne czy pilsner vs. ale, fermentacja górna vs. dolna, kufel vs. pokal….oj, piana się będzie lała ;)

 

Może lepiej spotkajmy się przy wodzie…?

 

…ognistej, oczywiście :P

Werwena, a zdajesz sobie sprawę, jakich wysiłków i cudów technologi/nauki wymaga utrzymanie obrazów/rzeźb w stanie niezmienionym, np. w salach wystawowych? To są wbrew pozorom bardzo delikatne rzeczy i zmiana wilgotności, natężenia światła czy temperatury o ułamki procent powoduje, że dzieła się niszczą i tracą swój blask.

Podlewanie kwiatów czy golenie portretu to przy niektórych obecnie wymaganych/stosowanych środkach/zabezpieczeniach konserwatorskich to zaiste mały pikuś ;)

kto by się tak uparcie trzymał techniki, która kosztuje tyle zachodu? ;)

Prawdziwy Artysta :)

 

W malarstwie czy szkle (te akurat znam) jest szereg technik, które są bardzo czasochłonne, trudne czy wymagające bardzo specyficznych odczynników/warunków, a jednak są wciąż używane, mimo że “technika idzie do przodu”. Czasem ma to związek z tym, że dana technika jest nie do zastąpienia, czasem po prostu to kaprys/świadoma droga twórcza artysty.

Przykład pierwszy z brzegu? Ikony. Te prawdziwe, a nie “para” ;)

A tak w ogóle, to pracuję właśnie nad opowiadaniem na podobny temat. Ubiegłeś mnie ;) Ale pocieszam się tym, że “genialne umysły myślą tak samo” i może moja wizja też się jakoś obroni :P

Małe kiksy jezykowe (”domieszkiwać farby” ? i “eksperymentowała z [nowymi/różnymi] technikami) ale generalnie – pomysł super, wykonanie świetne, cały drabble ma urok, lekkość i humor. Opowiadanie przyjemne jak ciasteczko biszkoptowe z kawą :) Do mnie przemawia dodatkowo, bo coś tam wspólnego z malowaniem mam :)

To dosyć normalne dla doświadczenia historycznego Polaków, że wszystkie powstania zostały po czasie otoczone mitem bez względu na przebieg. W miarę oddalania się czasu narasta mit, który w dodatku jest jeszcze rozwijany, bo akurat taka koniunktura polityczna się nadarzyła, bo to było potrzebne i wygodne dla niektórych kół. Warto, by młode pokolenie znało prawdę i nie ulegało mitom; niestety prawdę znają ograniczone części społeczeństwa. A prawda jest taka, że był to wielki błąd, który nas bardzo dużo kosztował.

Dlaczego mity zastępują prawdę? Staramy się budować świadomość narodową na różnych mitach, by się dowartościować w taki sposób, może mamy jakieś całkiem realne kompleksy, że czujemy taką potrzebę? Ubolewam nad tym, bo sam przeżyłem powstanie warszawskie i będę ostatnim z tych, którzy zaprzeczą, że to był przykład wielkiej wspaniałej indywidualnej gotowości do poświęcenia, ale bardzo nieszczęśliwy z punktu widzenia historii Polski.

Prawda jest zastępowana z trzech powodów. Po pierwsze, mit zawsze wygrywa, prawie w każdych warunkach, co widziałem już w dziesiątkach dyskusji. Po drugie, prawda jest luksusem, jest zbyt skomplikowana, zawsze trochę przykra. Po trzecie, mit, którym się prawdę zastępuje, też staje się jakąś prawdą.

Mit jest niezbędny dla naszej tożsamości, aby wywołać emocjonalny stosunek i zbudować wizerunek bohaterskiego patrioty. Stawianie pytań, czy wybuch powstania był błędem, jest w złym stylu. Wszystko musi być słuszne, bo tylko to nas wzrusza. Impuls powinien być jednoznaczny we wszystkich formach przekazu, filmie, telewizji, książce, muzeum.

Nie mam w sobie takiego entuzjazmu, jaki się dziś upowszechnia. Moim zdaniem to zakłamanie. Jestem sceptyczny, bo wydaje się, że politycy postępowali wówczas tak, jakby byli poetami. Byłem wtedy smarkaczem, miałem 14 lat i osiem miesięcy, ale widzę to innymi oczami, jako okrutną klęskę. I moim zdaniem w Muzeum Powstania Warszawskiego tego właśnie brakuje.

Zapytałbym, dlaczego historię Polski zastępuje się mitem. W czasach PRL również mieliśmy z tym do czynienia, tyle że mitem postępowych ideałów niszczono wtedy tradycję niepodległościową. Dlaczego teraz, kiedy można już mówić i pisać wszystko, tworzy się mity ŕ rebours? […] Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale wiem, że tak pojmowana historia nie zawsze ma wiele wspólnego z prawdą, zawsze natomiast staje się oleodrukiem. To dotyczy również pamięci o powstaniu warszawskim, którego wybuch był straszliwym dramatem stolicy. Czynienie z tej tragedii wzoru patriotyzmu nie może być jednoznaczne, bo cena, jaką zapłaciła Warszawa i ludzie – jak się kiedyś mówiło – „pokolenia Kolumbów” może być uważana za zbyt wysoką, a straty okazały się nie do odrobienia. Jeśli więc wszystko to zastępuje się patriotyczną papką – grzeszy się faktycznie przeciw narodowi i jego samowiedzy. Innymi słowy: jest to postępowania antynarodowe.

Zastępowanie prawdy mitem to jak kładzenie szalika na rzeczywistość. Na patrzących z boku to w ogóle nie działa, tak jak nikt nie rozumie, dlaczego bitwa warszawska była cudem nad Wisłą i należy naszym zdaniem do najważniejszych w historii. My budujemy złudzenia.

Mit o powstaniu wynika z poczucia wspólnoty. Nijak się nie ma do prawdy historycznej, i to widać na wielu poziomach.

Ci, którzy w 1944 r. podejmowali decyzję o rozpoczęciu czy uczestniczeniu w akcji "Burza", nie mieli nawet jednej setnej tej wiedzy, którą my mamy dziś.

vs:

 

Dowódcy AK mogli wiedzieć o rezultacie rozmów teherańskich z innych, własnych źródeł, albo z informacji wywiadu. Dowodem na to są meldunki kpt Jana Nowaka Jeziorańskiego, słynnego Kuriera z Warszawy i przyszłego szefa RWE. Właśnie od Nowaka tuż przed wybuchem powstania, 29 lipca 1944 r.. dowódcy AK dowiedzieli się, że nie tylko nie będzie obecności Aliantów zachodnich na terytorium polskim, ale nawet obserwatorów. Bora interesowało również, czy powstanie może liczyć na zrzutu broni i przysłanie Brygady Spadochronowej. Kapitan Jeziorański odpowiedział zdecydowanie, nie ma takiej możliwości. Gen. Tadeusz Pełczyński zapytał o sens powstania w takich warunkach, Jeziorański odpowiedział, że nie będzie miało ono „żadnego wpływu na politykę sojuszników, a jeśli chodzi o opinię publiczną, będzie to dosłownie burza w szklance wody”.

Pod koniec ludność cywilna była już tak wyczerpana, tak wykończona, że my odczuwaliśmy pretensje ludności cywilnej. Bo to za długo trwało. To Powstanie miało trwać krótko, a trwało sześćdziesiąt trzy [dni]. Dla nas cztery dni wcześniej i pięć dni później, to trwało dla nas ponad siedemdziesiąt dni. Tak że jednak było takie [zmęczenie]… I nie ma się co dziwić, bo ludzie siedzieli w piwnicach, nie mieli możliwości [normalnego życia]… My to chociaż mogliśmy się bronić, coś robić. A oni byli skazani na siedzenie w piwnicach i jak bomba uderzy – na zagładę. Psychicznie było to jednak bardzo ciężkie.

  1. Jagiełło, ps. “Kalif”, powstaniec warszawski. Muzeum Powstania Warszawskiego, Archiwum Historii Mówionej

Ale to, że to była tragedia, jest pewne i oczywiste. Bo jeśli jest inaczej, to nie rozumiem słowa tragedia. Dwieście tysięcy zabitych, miasto zniszczone i tak dalej – to nie jest tragedia? No to, co w takim razie jest tragedią? Dla mnie ktoś, kto neguje, że powstanie było tragedią i katastrofą, to zupełny osioł”.

 

(…)

 

Niedobrze mi się robi od takiego myślenia. Jakie wartości wychowawcze ma totalna klęska? Jakie ma pozytywne działanie przez wiele wieków? Chyba to, że już nigdy kretyni nie będą wiedli dzieciaków na barykady!".

 

(…)

 

To było zbyt kosztowne. Kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki, jeśli chodzi o kulturę.

 

(…)

 

Ocalilibyśmy godność i bez powstania. A tak, owszem, godność zachowaliśmy, tylko potem zabrakło setek tysięcy ludzi, w tym moich najlepszych przyjaciół.

  1. Likiernik, ps. “Staszek”, powstaniec, członek Kedywu. Emil Marat i Michała Wójcik: "Made in Poland. Opowiada jeden z ostatnich żołnierzy Kedywu Stanisław Likiernik”

Natomiast upieram się, że skandalem na pograniczu zbrodni było rzucanie przez zawodowych oficerów nieuzbrojonej młodzieży do niewykonalnych zadań. Albo wykorzystywanie w walkach dzieci, które są dobrymi żołnierzami, bo nie mają wyobraźni. Niby jak mają bezbronni zdobywać gniazda karabinów maszynowych? A po wojnie ci dowódcy na ogół nie mieli złych snów. Może poza samym Borem-Komorowskim, który przepraszał za cierpienia, jakich powstańcy przysporzyli ludności cywilnej. Może trzeba było po prostu znacznie wcześniej skapitulować.

 

Powstanie w jakimś sensie realizowało cel niemiecki, bo Polacy masowo ginęli, a Warszawa została zburzona. Ale także cel radziecki, bo wyeliminowana została znaczna część polskiego zbrojnego podziemia, które mogło być dla Stalina problemem.

  1. Łubieński, “Newsweek Historia”

Swoje koncepcje, zamiast na realiach, kierownictwo naszego podziemia oparło na złudzeniach i pobożnych życzeniach. Nakazując wspierać oddziałom AK wkraczającą do Polski Armię Czerwoną, dopuściło się kolaboracji z wrogiem. Był to obłęd. Komenda Główna AK wydała bowiem w ten sposób swoich żołnierzy w ręce sowieckiej bezpieki. Tysiące z nich zapłaciły za to najwyższą cenę.

 

Apogeum tego obłędu była decyzja o wszczęciu Powstania Warszawskiego. Zryw ten, choć bohaterski, nie miał najmniejszych szans powodzenia. Spowodował za to gigantyczne straty: zagładę 200 tysięcy Polaków, zburzenie stolicy – wraz z bezcennymi skarbami kultury – i zniszczenie AK. Jedynej poważnej siły, która mogła się przeciwstawić sowietyzacji Polski. Było to spektakularne, ale bezsensowne samobójstwo.

 

Powstanie Warszawskie okazało się najlepszym prezentem, jaki mógł sobie wymarzyć Stalin.

  1. Zych, “Obłęd 44”

Jest oczywiście jasne, że nie ma słów, które by mogły wyrazić nasz najwyższy podziw i dumę z powodu bohaterstwa naszej Armii Krajowej i ludności stolicy.

 

(…)

 

Chyba nikt uczciwy i nieślepy nie miał jednak złudzeń, że stanie się to, co się stało, to jest, że Sowiety nie tylko nie pomogą naszej ukochanej, bohaterskiej Warszawie, ale z największym zadowoleniem i radością będą czekać, aż się wyleje do dna najlepsza krew Narodu Polskiego.

 

Byłem zawsze, a także wszyscy moi koledzy w Korpusie zdania, że w chwili, kiedy Niemcy wyraźnie się walą, kiedy bolszewicy tak samo wrogo weszli do Polski i niszczą tak jak w roku 1939 naszych najlepszych ludzi – powstanie w ogóle nie tylko nie miało żadnego sensu, ale było nawet zbrodnią.

 

Generał W. Anders, 31 sierpnia 1944.

Eeee, nie do końca mi o to chodziło, Be3Al2Si6O18, ale nie będę się wgłębiać i motać.

 

Wrocław i Gůrny Ślůnsk!

A nie lepiej organizować lokalne spotkania przy złotym napoju w większych miastach zamiast jednego, globalnego?

 

Tj. niech każde “duże” miasto se zorganizuje samo “ogródek”, będzie łatwiej, lepiej i no i bez wyrzeczeń logistyczno-czasowych ;)

Obiecałaś, ale twoje zgłoszenie rezerwuję na obiecany slice of life. Nie chcę marnować go na taką “głupotkę” ;)

Szukam jednej (lub dwóch) bet do zabetonowania krótkiej opowiastki w formie bajki, opowiadającej historię pewnego miasta i otaczającego go muru. Tym razem opko ma nawet fabułę! ;) Forma raczej syntetyczna, minimalistyczna; ot, prosta historia bez pogłębionej psychologii. Chyba (?) dość optymistyczna.

 

“Bajka o murze” 17k znaków (docelowo 15k, będę ciąć jak wściekła), kategoria “Inne”. Idealna beta powinna umieć robić łapankę, wskazać dłużyzny i przede wszystkim – powiedzieć mi, czy jest “klimat”.

 

Z nadzieją czekając na betę…

 

A.

Ale musi być woda? W młynie jest część specjalnie przystosowana do zabijania młynarzy – żarna i mechanizm napędowy. Może nie tak malowniczy, jak koło, ale działa zupełnie podobnie – młyn pracuje, wystarczy że się ktoś “zapląta” w zębatki i maszyna go wciąga w tryby. Albo mieli na papkę młyńskim kamieniem.

 

Inna, bardziej przyciemna wersja (o której nota bene czytałam) to “eksplozja” mechanizmu. To były drewniano-metalowe części; jak coś się w nich zacięło, to materiał nie wytrzymywał naprężeń i pękał w spektakularny sposób. Można np. oberwać rozpędzona przekładną czy latająca “drzazgą” drewna.

 

Zrzucony z góry worek mąki/ziarna (nieuważny pomocnik przy rozładunku/załadunku) też robi robotę – śmierć może nie ma miejscy, ale zrobienie z kogoś “roślinki” jak najbardziej.

 

A wezbrana rzeka (np. powódź, większe opady) mogła koło porwać jak najbardziej :)

“Maszyna różnicowa” faktycznie jest średnia, ale jako pewnego rodzaju “kamień węgielny” ujdzie. Ja polecę komiks “Liga Niezwykłych Dżentelmenów“ Alana Moora oraz książki Chiny Miéville’a: “Dworzec Perdido”, “Blizna” i “Żelazna Rada” (tej ostatniej nie czytałam). Świetna literatura, oszałamia wyobraźnią autora i sprawnością warsztatu.

 

Bliżej new weird ale też koło SP jest też Jeff VanderMeer (czarny kryminał “Finch” i oniryczne “Miasto szaleńców i świętych”).

 

A Dukaj i jego “Lód” ? Tak czy nie? ;)

Nie wyobrażam sobie też, by Firma, mając tak wątpliwą reputację, mogła skutecznie rekrutować, oferując kiepską płacę.

Ale to są realia naszego, polskiego rynku ;) Wszystkie firmy “podwykonawcze” tak działają – zatrudnić ile się da, zapłacić im nic, zatrudnić następnych. Bezrobotnych w kraju jest dość, zawsze się ktoś skusi, bo lepsza ujowa praca od żadnej. To jest właśnie prekariat :)

Adamie, “twoje” poprawki zostały wprowadzone. Dziękuję za komplement, po twoim krytycznym spojrzeniu na “Bo we mnie…” jest on o tyle milszy, że zaskakujący ;)

 

Ryszardzie – ze wstydem przyznam, że przeczytałam tylko “W stronę Swanna“ i “W cieniu zakwitających dziewcząt“. Ale mam twarde postawnowienie, że kiedyś się zawezmę i dokończę całość cyklu :) Ale zapierający dech w piersiach krajobraz wspomnień i impresji, jaki Proust odmalował już na pierwszych stronach, ukształtował mnie na pewno jako czytelniczkę.

 

Wicked – z kilku pomysłów na obiecaną ”fabułę” postapo w świecie z “Bo we mnie jest noc…” wydaje mi się mieć największy potencjał. Póki co mam kilka luźnych szkiców i pomysłów, ale kto wie, kto wie… Swoją drogą, nie lubię za bardzo tego nurtu “po bombie” bo wydaje mi się wtórny i nieco wyeksploatowany “na jedno kopyto”. A co do klimatu – sam, swoimi uwagami, miałeś w jego twozreniu niemały udział :)

 

 

Zapewne “jedna strona”, wspólny mianownik tych dwóch rzeczy, to topienie publicznych pieniędzy na sprawy, które wydają się być wątpliwe w z punktu widzenia interesu państwa i jego obywateli.

 

Żydzi, Kościół czy małe kotki – rząd umie i lubi wywalać “nie swoją” (bo naszą – podatników) kasę na głupotki małe i duże. A przynajmniej tak sugeruje autor posta ;)

 

I to chyba szło :)

Wow. Nie wiem, co powiedzieć, chyba poza bardzo zacukanym “dziękuję”. Obdarzyliście mnie wielkim zaufaniem, “wykopując” ten tekst do biblioteki, więc postaram się – i obiecuję! – tego kredytu dobrej woli dla debiutantki nie bardzo nadużyć :)

To opcja tańsza – klawiatura mechaniczna :)

 

Stuka równie fajnie (szczególnie wysoki skok), a pozwala pracować z kompem.

Poprawki gramatyczno-językowe wprowadzone.

 

Z komentarzy bije jeden, dość nieoptymistyczny wniosek – “autorko, warsztat masz okej, weź się za fabułę, a nie męcz nas jakimiś smętami” :D I niestety, boję się, że do tej rady będę musiała się zastosować. Choc pomysłów na podobne “pitu-pitu” mi nie brak, brak za to tych bardziej fabularnych… to cóż. Co najwyżej czytających będą potem zęby boleć :P

 

 

Wszyscy – dzięki za pozytywnego kopa. Tak długo unikałam tych fabuł, że chyba mi to w nawyk weszło, więc wasz krytyczne zachęty są bardzo motywujące ;)

 

 

Jak zaryzykujesz, z chęcią pobetuję ;)

 

Deirdriu, mam nadzieję, że wiesz, co piszesz, bo ja na pewno pociągnę za konksekwencje za te lekko rzucone słowa :) Pomysł nawet jest (pokłosie dyskusji pod moim poprzednim opkiem), ale na razie przyplątała mi się taka mała “głupotka”, nad którą dość intensywnie pracuję. Jak skończę, to obiecuję napisać coś z fabułą i na pewno się zgłoszę ;)

 

Na waszą odpowiedzialność, no!

Błędy zaraz poprawię, ale na szybko odpowiem na bardziej palącą kwestię:

 

Otóż nie umiem pisać fabuł!

 

Serio.

 

Próbowałam, żeby nie było. Tak czy siak, zawsze wpadam w te barokowe opisy, dywagacje, uczucia… No, klops i już. Staram się jakoś z tym radzić, ale nadal nie mam żadnego pomysłu jak wymyślić od A do Z linię fabularną i ją sprawnie poprowadzić. A raczej nie znajduję w głowie pomysłu na coś, co warte byłoby takiego poprowadzenia. Jedyne “moje” idee są dość proste, żeby nie powiedzieć banalne i skręcają zawsze w stronę Prousta (tj. 100 stron opisu smaku ciasteczka) albo opierają się na prostych opisach “życia”. Obiecuję popracować nad nowym tekstem z jakąś historią, ale to będzie podwójna droga przez mękę – dla autorki i dla czytelnika :P

 

Być może wynika to z moich czytelnicznych/kulturowych fascynacji i klimatów – wolę zdecydowanie “slice of life” od akcji.

Pewnie że było :)

 

Nie mam umiejętności/talentu do kreowania niesamowitych pomysłów, które zapierają dech w piersiach swoją oryginalnością. Na tym etapie “rozwoju” staram się więc ćwiczyć znane gamy, żeby w nich przynajmniej osiągnąć jakąś biegłość, zanim rzucę się na "prawdziwą literaturę”.

To moja próba zmierzenia się z tematem, wprawka/ćwiczenie nad pewnym motywem i tworzeniem nastroju. “Porządnie napisane” przyjmę więc za komplement. Co do fantastyki: działu “historia alternatywa” (która moim zdaniem do fantastyki się zalicza) tu nie ma, więc…

 

Nie wiem, czy to “dozwolone” i mile widziane, ale zamierzam potraktować ten portal nie jako platformę do bycia sławną i znaną, tylko miejsce, gdzie moje mniej i bardziej udane twory będą hartowały się w ogniu krytyki – i z literki na literki będą lepsze. Dlatego też wrzuciłam to co wyżej :)

Jesionko, zechcesz być w tym dziele moją Hip?

Oczywiście! W takim razie wyślę ci niedługo wiadomość, jak ja to widzę. Ustalimy zeznania ;) i może coś z tego będzie?

AlexFagus – chodziło mi o wskazanie fragmentów nudy… to, że chciałaś jeszcze przybliżyć tajniki warsztatu, to bardzo miłe z twojej strony :) Dzięki!

 

regulatorzy – masz rację, źle cię zrozumiałam (późna pora? brak kawy?) Oczywiście masz rację co do tych “poprawionych poprawek”.

 

Wskazane błędy poprawiłam (prócz 2-3 z którymi to uwagami się nie zgadzam :P ) no i co najważniejsze – przetłumaczyłam cytat jak umiałam najlepiej. Teraz brzmi zbyt… brutalnie, zbyt oczywiście. Mam wrażenie, że zdradza pointę :( Ale niech będzie!

 

Dziękuję za uwagi…! Czekam na kolejne :)

No nie, z rapą Cienia nie śmię się nawet mierzyć, więc zostaje mi tylko z pokorą docenić i nieśmiało zapytać, czy może jakiś duet? Ja będę Hip, a ty, Cieniu, Hop? ;)

 

A tak na marginesie zupełne, wzmianka o “półgodzinie” u Cienia mnie zainspirowała. W anglojęzycznych internetach zdarzają się konkursy na dziełka pisane w określonym reżimie czasowym (np. 24h) – cały proces twórczy i redakcyjny musi się w tym zamknąć. Wyniki bywają niezwykłe ;)Może to i jakiś pomysł na konkurs literacki w NF?

to kiepska wymówka – przetłumacz tak jak sama go interpretujesz, bo to Twoje interpretacja wiąże go z tekstem

Nadal się nie zgodzę; sama angielska (oryginalna) składnia, rytm tego języka, jego wieloznaczność, kontekstowość – to wszystko mi “lepiej gra” niż w ojczystym. Łacińskich bon motów nie tłumaczy się wszakże :)

 

Ale poprawię. Kolejna uwaga o tym samym od kolejnego doświadczonego usera – więc coś jest na rzeczy, a w sumie nie ma o co kruszyć kopi. Zdanie odrębne zgłosiłam, teraz spróbuję to przetłumaczyć, bo szkoda żeby był to “cierń” który wszystkich kłuje i nie pozwala się skupić na reszcie.

 

Poprawki wprowadzę jutro, dziś nie mam na nie mózgu.

 

Mam nadzieję, że niejedno jeszcze wyłapiecie!

 

AlexFagus – skrobniesz trzy słowa o tym, jak taką monotonię przełamać, uniknąć? Rozwiniesz? Będę bardzo dźwięczna ;)

Literówki poprawię – dziękuję za czujność i bystre oko – ale będę się sprzeczać co do niektórych wskazań. Trochę wyjaśniałam to przy kwesti “angielskiej” (obcojęzyczne wstawki) – chodziło mi nie o tekst literacko doskonały, ale (też) o oddanie języka, sposobu mówienia, jaki znam – naturalnego, a nie pisarskiego. Stąd niektóre zbitki, które nie są poprawne, ale są w mowie potocznej używane. I – mam wrażenie – że o ile w narracji 3 os. można mieć o to uwagi, to w 1 os. “subiektywny”, potoczny język jest uzasadniony.

 

Czynsz jest opłatą, chyba nie można zapłacić za opłatę.

“Zapłaciłeś czynsz?” – u mnie w domu to powszechne pytanie.

 

kiedy inżynierowie nie wzięli się na serio do swojej pracy

“Weź się za tą robotę wreszcie” – j.w.

 

Raczej: …figurki zadumanych świętych

Figurka jest zadumana – tak jak np. “zasmucona figurka”. Najpierw widać zadumę tej rzeźby, potem to, że jest to święty, stąd taka konstrukcja.

 

Skoro kikut jest wciąż wczepiony w piach, to skąd wiadomo, że ma poskręcane korzenie? Może kikut miał poskręcane konary?

Korzenie sosny, rosnącej na jałowej, płytkiej glebie, często z niej “wychodzą”, częściowo nad powierzchnię. Kto był w nadmorskim lesie iglastym i się o cholerstwo potknął, wie, o czym mówię ;) Szczególnie że to drzewo było wcześniej “zdmuchnięte” przez wiatr, który dodatkowo wyrwał korzenie z ziemi (choć nie do końca).

 

Czy gładząc czyjeś plecy można odkryć coś u podstawy kręgosłupa innej osoby?

Tak, tam gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, czyli w okolicach kości ogonowej. Nie mylić z pupą :) To jest to miejsce, gdzie niektórzy tatuują sobie motylki ;p

 

EDT: A. może to nie było jasne. Wyobraź sobie, że ktoś robi ci masaż po ciężkim dniu. Leżysz w łóżku na brzuchu, bez strategicznych części garderoby, a ta druga osoba cię “mizia” pleckach i nie tylko. To właśnie tak miało być :)

 

Dziękuję za wnikliwą lekturę!

 

 

Dobrze pamiętasz ;)

 

Przyznam szczerze, że szybko melorecytowane to “cudo” zyskuje o wiele głębszy wymiar i niedoróbki się w uszy tak bardzo nie rzucają. Wiem, bo taka była metoda na pisanie kolejnych wersów – “śpiewałam” to sobie na głos i dopisywałam pierwsze “klejące” się skojarzenie, jakie wpadło w mózg ;)

 

Sukcesu utworkowi nie wróżę, ale każdy czasem musi popełnić coś głupiego “na odmóżdżenie”, co by nie było, że sama powaga i wysokie loty ;)

 

Chwała tym, co przebrnęli :P

Nie do końca jeszcze orientuję się, jak działają piórka (oprócz tego, że każdy autor w nie porasta, prędzej czy później ;) ale bardzo dziękuję za ciepłe słowa. Spodziewałam się ostrzejszej krytyki, bo przed tym forum mnie ostrzegano :P

 

Przede wszystkim – prócz uwag, które na pewno postaram się wykorzystac do poprawy stylu – wasze komentarze dają mi mnóstwo motywacji do podjęcia na nowo pracy nad kolejnym, rozgrzebanym tekstem – bo muszę przyznać, że nie wierzę za bardzo we własne siły. A tu proszę!

 

Wielkie dzięki :) – jesteście wspaniali!

Witam wszystkie alfy, bety i omegi i zapraszam do rzucenia (się) na moje szorty, które wczoraj wylądowały na betaniarce ;)

 

Szorcik ma 5k znaków, jest ckliwy, w zamyśle nastrojowy, wspòłczesny i z bombą atomową (w tle). Pisany na szybko, pod wpływem uniesienia spowodowanego wysłuchaniem pewnego utworu muzycznego.

 

Pewnie ocieka kiczem, ale mam nadzieję “wyprowadzić go na ludzi” – i jednocześnie przetestować, jak sprawdzi mi się praca z betonem :p

 

Serdecznie zapraszam i z gòry dziękuję za wszelką pomoc.

 

EDT: Jedna beta się już znalazła. Ale przyjmę jeszcze ze 2-3 ;)

Dlaczego jeszcze tego nie poprawiłaś?

Już wprowadziłam te zauważone przez czytelników poprawki. Dziękuję za korektę.

 

Odniosę się do “drobniejszych” uwag:

 

ale można to było nieco skrócić, uważam.

Tak, na pewno. Tekst był skracany i tak o 1/3, ale jakoś nie potrafiłam uciąć więcej bez wrażenia, że go zubażam. Wyleciało min. kilka wątków, które dodawały tła fabule. Może po prostu nie mam jeszcze tak “synentycznego” stylu, by ograniczyć się w ilości używanych słów, a zachować sens/przekaz?

 

zgubiłam się, o kim mowa…

O J. Jest o nim cały ten akapit.

 

wybił się na samodzielność

Wybił się to znaczy zrobił coś ekstra, osiągnął sukces. “Na samodzielność” – J. i Szef byli pracownikami akademickimi (powiedzmy…), a potem Szef się “usamodzielnił”, zakładając Firmę, która odniosła duży sukces. J. został w miejscu – nadal jako kiepsko opłacany asystent.

jedyny tytuł, który był mu wypominany jakoś bardziej oficjalnie – dlaczego wypominany?

Bo nie był to żaden oficjalny tytuł ani stanowisko, nie wiązały się z tym też żadne przywileje etc. Tak nazywali go koledzy, trochę podobnie do “konserwator powierzchni płaskich” – coś, co brzmi (niby) profesjonalnie, a jest zawoalowaną kpiną.

 

Przy innym podziale, przewleczeniu ich krótszymi partiami tekstu – byłoby przystępniej.

Sama osobiście lubię takie “bloki” treści; uwaga jednak przyjęta, postaram się bardziej dbać o formę/skład.

 

jest przegadany

brakowało czegoś. Pewnie napięcia.

Nie miało go być. Wszak to pamiętnik, strumień świadomości, relacja osobista – coś bliższego “ściekowi”, “powodzi” luźnych skojarzeń niż precyzyjnie skonstruowanej fabule opowiadania akcji.

 

nie mam się z kim utożsamić

po lekturze nawet nie wiem w sumie o czym – nie zapamiętałam w zasadzie nic szczególnego

Dla mnie jest to tekst o poddaniu się, wypaleniu, poczuciu beznadziei – wywoływanym przez pracę poniżej kwalifikacji, za to powyżej sił, w takim, a nie innym kraju/społeczeństwie. W jakiś sposób przetworzone moje osobiste doświadczenia (i fantazje) – oparte na faktach, ubrane w fantastykę, metaforę (np. choroba “rak”to symbol depresji).

 

Być może po prostu nie jestem Twoim czytelniczym celem.

vs.

absolutnie rozumiem ten rodzaj przekazu. Ma swoje uzasadnienie w przeżyciach bohaterki. Podpasował mi Twój sposób narracji, Twoje plucie na życie w cieniu korporacji, Twoja wizja interakcji z ludźmi.

Myślę, że tu właśnie chodzi o pewne wspólne (autorki i potencjalnego czytelnika) doświadczenia. Tekst na pewno jest bardziej zrozumiały i “mówi” lepiej dla tych osób, które znają/żyją w prekariacie i doświadczyły upokorzeń związanych z “robotą”, życiem w zaklętym kręgu wiecznych problemów finansowych, zdrowotnych czy miały za sobą epizod depresyjny (lub podobne myśli o braku sensu życia i pustce). Moją ambicją nie było tworzenie tekstu “uniwersalnego” (co też chyba byłoby niemożliwe) tylko pewnego rodzaju “przefiltrowanie” specyficznej sytuacji na bardziej ogólny, “literacki” obraz. To chyba się udało… ale wiem, że niekoniecznie musi do wszystkich trafiać, a są ludzie, dla których tego rodzaju zdarzenia/myśli są nieznane, nie warte uwagi czy w inny sposób obce. Bywa ;)

 

Dziękuję za uwagi – i mam nadzieję na więcej!

 

 

EDYCJA:

 

ciekawa koncepcja, spodobało mi się to pozyskiwanie energii z ciemności. Do tego stopnia, że chętnie dowiedziałabym się więcej o pomyśle, a tu… niewiele.

Bo to miał być tylko taki Macguffin – wymyśliłam go, by nadać sens całości opowiadania (praca w nocy, teren, kontakt ze “skondensowaną” ciemnością) ale nie myślałam głębiej nad jego implikacjami czy podstawami fizycznymi. To jednak ciekawy trop – może kiedyś popełnię coś w tym kierunku, skoro sama idea okazała się interesująca.

Dziękuję za liczne i konstruktywne uwagi. Odniosę się do tych najbardziej palących:

 

sam pomysł z ciemną materią, energia i ciemnymi fotonami jest całkiem na rzeczy i na czasie, ale uzasadnienie wszystkiego, czyli dopuszczenia do użytkowania, łapówkami, mało co “załatwia”.

W ten sposób wprowadzono do Polski kilka technologii “ekologicznych” więc czemu nie tą ;) Raczej chodziło mi nie bezpośrednio o łapówki, ale korzyści (podatki? obietnice miejsc pracy?) które “przebiły” protesty lobby węglowego. A że bohaterka jest cyniczną, wredną i gorzką marudą, to sprowadza to do “aferalnego” mianownika, zgodnie z typowym myśleniem pt. “ma lepiej, znaczy złodziej”.

 

Otwieranie tekstu opisem czegoś, co kojarzy się z opisem superhiperkaca, stało się zabiegiem ryzykownym, ponieważ po modzie na takie otwarcia

O modzie nie wiedziałam, więc chyba zrobiłam to nieświadomie. Sam stan opisany na początku kacem nie jest, a stanem, w jakim z powodu choroby znajduje się bohaterka. Okropny? Realny ;) Cieszę się więc, że budzi złe/przykre przeżycia, bo takie miał budzić.

 

Dlaczego cytat jest po angielsku?

Bo nie znalazłam satysfakcjonującego mnie tłumaczenia, a sama nie czuję się na tyle pewnie, by przekładać całą poetykę i znaczenie tego tekstu na język ojczysty.

 

Dlaczego nie używasz imion, tylko inicjały?

Żeby pozbawić bohaterów tożsamości, pokazać ich jako swoiste “figury”, które dla bohaterki i świata są mało znaczące poza elementem “styku” z danym fragmentem rzeczywistości. Też żeby ich nieco “odrealnić”.

 

Firma dostała zadyszki – dlaczego firma dużą literą? Czy to nazwa?

Tak jak wyżej. To praca, gdzie pracuje bohaterka – bez znaczenia, jak się nazywa. Po prostu etykietka, łatwa do zapamiętania, nijaka, bezosobowa, może trochę nieludzka jak Urząd czy Sąd?

 

Dlaczego wtrącasz anglojęzyczne zwroty jak np. damage control?

Patrz “dlaczego cytat jest po angielsku”. Plus to, że są one używane (przynajmniej wśród moich znajomych) zamiennie z polskimi słowami – zupełnie naturalnie. Chciałam, by bohaterka “mówiła” rzeczywistym żywy językiem, taki jakiego sama używam czy słucham.

 

Trochę odpowiadam na szybko, jak pojawi się nowa porcja uwag, to uzupełnię. Prawdę mówiąc, jestem bardzo (mile) zaskoczona ilością komentarzy :)

 

Pozdrawiam!

 

A.

Nowa Fantastyka