Cześć. Opowiadanie, mimo że z założenia z elementem grozy, wydało mi się dość lekkie, mocno przygodowe, z wartką akcją, czytało mi się całkiem przyjemnie. Twist fajny, ale efekt byłby chyba lepszy, gdybyś nie zapowiadał go w przedmowie. Całość kojarzy mi się trochę z lżejszą wersją “Rozprawy” i “Opowiadania Pirxa”, Lema.
Trochę zazgrzytało mi, że wszystko wyjaśnia Strauss w długim monologu na końcu, a nie dzieje się to w toku akcji. I taka wątpliwość, po co w zasadzie wtajemniczano doktora w cały plan? W końcu mogło to narazić misję na niepowodzenie?
Następnie dwie rzeczy z zakresu medycyny:
Doktor przeciął specjalnymi nożycami nogawkę jego kombinezonu i zdezynfekował ranę. Następnie odciął skalpelem pojedyncze skrawki skóry, które łączyły jeszcze Zacharego z jego zmiażdżoną stopą.
Nie wiem, jak mocno zmiażdżona była noga, ale skalpelem byłaby to bardzo żmudna robota. Ostrze malutkie a tnie się ciężko. I raczej fragmenty kości i ścięgien, które są od skóry bardziej wytrzymałe. Nożyce chyba byłyby lepsze do tej roboty.
Goldberg stracił dużo krwi i energii, w dodatku był pod wpływem silnych środków przeciwbólowych. Nie wiedzieliśmy kiedy odzyska przytomność. Nie mogliśmy również liczyć na pomoc kapitana.
Lekarz w tym momencie powinien raczej zabezpieczyć drogi oddechowe pacjenta i rozpocząć wentylację. Odurzony lekami, nieprzytomny i z urazem, duże ryzyko utraty własnego oddechu. Z opisu wynika, że doktor Strauss był w tym momencie na tyle przytomny, by to zrobić. (spoiler) Chyba że było to działanie celowe, a taka wskazówka faktycznie później w tekście jest.
Inne sugestie:
Uwięziona pod drzwiami stopa była zmiażdżona i nie dało się jej już uratować. Co więcej, drzwi się zatrzasnęły.
– Nie ma już czego ratować – stwierdził Strauss.
Wypowiedzi narratora i postaci w tym miejscu są na tyle podobne, że efekt wyszedł dla mnie lekko komiczny. Uśmiechnąłem się, a pewnie nie o to chodziło. ;)
Strauss zatamował krwotok(-,) szybkoschnącą płynną substancją.
Razem z Gładkowem, podtrzymując rannego za ramiona(+,) szybko pobiegli w stronę ambulatorium.
Wyciągnąłem skalpel z oka porucznika Gładkowa i ściągnąłem z niego skafander, nie był mu już potrzebny. Razem z Lydią zaciągnęliśmy go do śluzy. Położyłem palec na przycisku odblokowującym zewnętrzne drzwi.
Ryzykował utratą hermetyczności uszkodzonego statku w takiej chwili, żeby urządzić pogrzeb? Wydaje się nieprawdopodobne, chyba że to efekt szoku.
Statek był za duży jak na potrzeby pięciu osób, ale w końcu miał być naszym domem przez co najmniej trzydzieści cztery miesiące.
Czyli biorąc pod uwagę nie tylko ilość osób, ale też czas, nie był za duży, jak na ich potrzeby.
Podłużny i owalny, przypominał wielkie, biało-niebieskie cygaro zawieszone w kosmicznej próżni.
To już według upodobania, ale zaproponuję zgrabne chyba słowo: “wrzecionowaty”.
Mijając H(,+) skręciłem ku górze statku.
Sztywny trup wleciał we mnie, a jego zastygła w upiornym grymasie twarz(,-) odbiła się od wizjera mojego hełmu.
To kolejna usterka, która absolutnie nie powinna mieć miejsca. Na szczęście jej naprawa nie była skomplikowana i szybko uwinąłem się z problemem(,+) zakładając nowe nity.
Kątem oka dostrzegłem, że coś zbliża się do mnie od strony dziobu statku.
“Od dziobu statku” byłoby chyba równie dobrze zrozumiałe.
I to chyba byłoby na tyle. Pozdrawiam.