Profil użytkownika

Witam na profilu. Kilka słów przedstawienia.

 

Literacko: lubię fantastykę. Nie mogę powiedzieć, żebym przeczytał jej dużo, ale lubię. Głównie standardy: Tolkien, Sapkowski, Lem, Frank Herbert. Lubię też motywy fantastyczne w literaturze klasycznej, mitologie i legendy różnych kultur. Prócz tego do działalności literackiej i fantastycznej zaliczyłbym też prowadzenie sesji RPG na serwerze Aeris (Neverwinter Nights 2).

Epikę piszę w sumie od niedawna. Oczami wyobraźni widzę powieści wydawane w tysiącach egzemplarzy i licznych przekładach. No, może jedną wydaną powieść. Może choć opowiadanie wydane na papierze. ;) Tymczasem po prostu dobrze się bawię pisaniem.

 

Prywatnie: mąż i ojciec.

 

Zawodowo: świeżo upieczony lekarz (co objawia się w upodobaniu do tematyki medycznej).

 

Pozdrawiam i zapraszam do czytania i komentowania tekstów.


komentarze: 165, w dziale opowiadań: 152, opowiadania: 74

Ostatnie sto komentarzy

Chalbarczyk, czuję się zaszczycony, że mój tekst stał się dla Ciebie inspiracją. To bardzo miłe.

Opowiadanie ma interesującą atmosferę. Czuję intrygującą obcość przedstawionego świata, pomimo wielu podobieństw z rzeczywistością. No i to pierwsze opowiadanie od dawna, które czytałem, a które kończy się tak pozytywnie. Przyjemna odmiana.

Pozdrawiam serdecznie.

"Tego nie do końca zrozumiałem? To w końcu piątego stycznia czy w wigilię?"


Też się na tym złapałem. Pewnie chodzi o Święta prawosławne, według kalendarza juliańskiego. :)

Zatem kończąc offtop. Raz jeszcze dzięki za komentarz i krótką dyskusję. Ciekawe spojrzenie i fajnie było przemyśleć koncepcję raz jeszcze

Pozdrawiam.

Oidrin – dzięki za komentarz i raz jeszcze za betę. :)


LanaVallen – dziękuję. Cieszę się że się podobało.


Krar85 – Dziękuję za wizytę. Aż trochę jestem dumny, że opowiadanie zdołało wywołać taki komentarz, to jest, odnoszący się do "ważnych spraw".

Spróbuję jednak wziąć głównych bohaterów w obronę. Moim zdaniem, jeżeli coś mogli zrobić lepiej, to właśnie odłożyć decyzję o dziecku na jeszcze kilka miesięcy. Pośpieszyli się, zakładając, że ciąża będzie niepowikłana i potrwa, ile trzeba. Nie wzięli pod uwagę możliwości wcześniactwa. Także jeśli jakiś brak w planowaniu, odpowiedzialności miałbym dostrzec, to raczej w tym momencie.

Tym niemniej nie wykazali się kompletnym brakiem przewidywania. Wszak większość ciąż kończy się jednak w okolicy czterdziestego tygodnia. Ponadto żyją w świecie dość opresyjnym, zwłaszcza w kwestii zaludnienia planety, toteż czynnik "buntu" też mógł tu zagrać.

Co do postępowania Józka po porodzie. Cóż, sytuacja dla niego wyglądała tak: moja żona i ja mamy dość punktów. Nasze dziecko, którego oboje chcieliśmy i oboje kochamy, nie ma żadnych. Jedyny sposób na ocalenie go (w obrębie systemu), to oddanie życia. A system jest przytłaczająco potężny i sprawny.

Wychodząc z chrześcijańskiej definicji miłości (a uważam, że w konkursie świątecznym jest ona całkiem na miejscu), oddanie życia, żeby dziecko mogło żyć było logicznym wyborem. Nawet jeśli oznacza to trudniejsze życie.

Co do braku konsultacji z żoną, faktycznie nie było to dojrzałe. Józek wykazał się pychą, uważając że jest w stanie podjąć tę decyzję sam. Pozbawił przy tym niejako żonę podmiotowości. Tu na jego obronę mam tylko to, że powodowała nim litość. W swoim mniemaniu przejął na siebie całą odpowiedzialność za decyzję, co z założenia miało oszczędzić Marii ewentualnych wyrzutów sumienia.

Nie zgodzę się natomiast, że było to proste "strzelenie samobója", i że decyzja przyszła mu łatwo. Wydaje mi się, że rozterki bohatera i jego trud nakreśliłem dość wyraźnie. Może jednak niewystarczająco. W takim razie śpieszę zapewnić, że decyzja o zakończeniu swojego istnienia nie była dla niego prosta. Prawdopodobieństwo zaś udanego buntu przeciw zastanemu systemowi ocenił jako bardzo niskie. A na szali było życie całej rodziny. Nie podjął tego ryzyka i nie uważam, żeby zasługiwał na potępienie z tego akurat powodu.

Na koniec przyznam jeszcze, że nad niektórymi z tych spraw dopiero teraz zastanowiłem się głębiej, więc niektóre rzeczy wyjaśniam niejako retrospektywnie.

Raz jeszcze dziękuję i zapraszam do dyskusji.

Mi dla odmiany styl bardzo przypadł do gustu. Nieśpieszny, z budującymi atmosferę opisami, po prostu ładny.

Tak ślicznie nakreśliłeś życie rodzinne głównego bohatera, że naprawdę zrobiło się przykro, gdy prawda o symulacji i tragedii wyszła na jaw.

Świat przedstawiony też ciekawy. Kolejne dość przygnębiające opowiadanie w konkursie świątecznym, ale jestem ostatnią osobą, która mogłaby rzucić kamieniem z tego powodu. ;)

Podobało mi się. Zgłaszam do biblioteki.

Ładne, naprawdę ładne.

Przez początek musiałem troszkę przebrnąć, coś mi w stylu zgrzytało.

Ale tak jakoś od pojawienia się chłopca dwa tysiące cztery, to kupiłem wszystko. Głównego bohatera, rozrzewnionego wódką, świąteczną rewolucję i jakąś taką sentymentalną rosyjskość. Aż się wzruszyłem. Pomimo trudnych tematów (alkoholizm, inwigilacja, tortury, totalitaryzm), takie ciepłe opowiadanie wyszło.

Podzieliłbym tylko tekst nieco wyraźniej.

Pozdrawiam. :)

Przyjemne, zabawne. Z tego co widzę, fantasy nie pojawia się na portalu zbyt często, tym bardziej przyjemnie mi się czytało. :)

Jedyna uwaga (możliwe, że już czepialstwo): na początku używasz zamiennie słów "zbroja" i "pancerz". Przy czym ten drugi to raczej kolczuga (stąd: "pancerni"), a z opisu wynika raczej zbroja płytowa. Pozdrawiam. :)

Bardzo przyjemna lektura.

Opowiedziana historia, bohaterowie, świat przedstawiony, wszystko przypadło mi do gustu.

Szczególnymi perełkami były dla mnie: "oczy Lu lśniły jak dwa błękitne olbrzymy" i "starożytne Musk City". Podobał mi się też motyw Mikołajów, jako elementu aparatu państwowego.

No jestem ciekaw, czy obcy to byli obcy, byty duchowe, a może całkiem ludzcy dysydenci? Fajny znak zapytania postawiłeś.

Ogólnie – bardzo to dobre. Pozdrawiam.

Cześć, Oidrin!

Dołączę do tych, którzy pisali, że nie znają zbyt dobrze mitologii nordyckiej. Ale że lubię mitologie w ogóle, to już sam temat na plus. ;)

Napisane bardzo klimatycznie, podoba mi się atmosfera panująca w pogrążonym w ciemności Nilfheimie.

Bałem się, że Loki mówiąc, że będzie szkolił kota dość długo, by spokojnie przetrwać zimę, miał na myśli: "będę go trzymał tak długo, aż twoje darmozjady poumierają z głodu, więc będziesz miała spokój przez resztę zimy", ale na szczęście nie było aż tak strasznie…

…choć chwilę później finał przypomniał mi, że mitologia nordycka potrafi być makabryczna (potrafi, prawda?). :D

Ogólnie ciekawa lektura i aż mnie zainspirowała do sięgnięcia po legendy Północy. Pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Cieszę się, że się podobało.

Odnosząc się do post scriptum Gekikary – nie chciałem tak zupełnie dołować czytelnika. Uważam, że w opowiadaniu świątecznym powinien być przynajmniej jakiś promyk nadziei, więc taka ofiara nie mogła okazać się daremną. :)

Po prostu w tym momencie jeszcze bardzo nie chciał strzelać do miejscowych, a czuł przymus pod wpływem geasu ( zimno w piersi), więc wyrzucił broń, żeby go nie kusiła. Miałem też nadzieję odmalować głównego bohatera jako niezbyt stabilnego nerwowo. ;) Dzięki za odwiedziny i komentarz.

Edward Pitowski Dziękuję za odwiedziny, komentarz i klika. Do niektórych uwag się zastosowałem. Opowiadanie pisałem dość pośpiesznie i dokończyłem na dzień przed terminem. Możliwe, że gdybym przysiadł, to coś bym jeszcze obciął. Ale pewien nie jestem. ;)

 

Irka_Luz Zawsze miło gościć. Dzięki za pochlebny komentarz. ;) Przyznam, że risercz historyczny był spory, włącznie z mapami Dublina z epoki, konsultacjami z Irlandczykami (raz jeszcze dzięki Olof Gill) i wykładami o Grace na YouTubie. :) 

Dziękuję za komentarz Wilku-zimowy. Pamiętam. ;)

 

Cóż, cieszę się, że ileś elementów było, jak trzeba. Co do tego, że opornie się czytało, to pomyślałem że może tak być. Od dłuższego czasu opornie mi się pisze. ;) Mam nadzieję że to kwestia ćwiczeń, więc będę ćwiczył. Pozdrawiam.

Ja tylko krótko: podobało mi się. Klimat gęsty że można go nożem kroić i mógłbym przysiąc, że poczułem zapach deszczu. O głównym bohaterze nie dowiadujemy się zbyt wiele, ale dość, by mu kibicować. Zagadka tajemnicza, aż chciałoby się dowiedzieć o co tam dokładnie chodziło. Pętla ciekawa ale skoro Andersson chciał już opuścić miasteczko, to nowy Andersson chyba już nie mógł go zabić?

Satysfakcjonująca lektura. Mi najbardziej spodobała się myśl o tym, jak bardzo nieludzkie jest bycie samowystarczalną, doskonałą “samotną wyspą”. Że wady, przez które potrzebujemy siebie nawzajem, stanowią wartość i człowieczeństwo.

U Meyer jednak kosmici nie byli tak dobrzy w swojej robocie i czasami wzbudzali opór. Myślałem w pewnej chwili (i trochę na to liczyłem), że rozwiązaniem o jakim mówią bohaterowie, będzie odebranie sobie życia (”przynajmniej umrzemy wolni”), ale te istoty są naprawdę szczwane, jak widzę. ;)

Klasyczne fantasy… mniam. Od jakiegoś czasu za mną chodziło. Na początku zajęło mi chwilę, nim się wciągnąłem w historię, ale później czytało się bardzo szybko i przyjemnie. Historia może i niezbyt odkrywcza, ale mi się podobała. Nie pomyślałem zupełnie, jakie konsekwencje może być to, że syn został zraniony przez wilkołaka i ten fragment był dla mnie zaskoczeniem. Ogólnie opowiadanie na plus.

Interesujące. Przedstawienie życia bohatera wydaje się bardzo prawdziwe, jest sugestywne i przygnębia (powinno, jak sądzę). Ciekawa sprawa z tą jajecznicą, przyznam. Zastanawiam się, czy w świecie przedstawionym faktycznie takie rzeczy się dzieją, czy to tylko majaczenia głównego bohatera. Wszak słowa ostatniej modlitwy brzmią tak, że równie dobrze może to być odgłos krztuszenia się jedzeniem. Największe brawa jednak właśnie za ten opis zmieniającej się codzienności sparaliżowanego człowieka.

Bardzo interesująca wizja umierania. Nie “całe życie przebiegło mi przed oczami”, a “ostatnie chwile życia przebiegają mi przed oczami z różnych perspektyw i w różnych konfiguracjach”, naprawdę ciekawe. Bohaterka wiarygodna, daje się lubić (i można jej współczuć), były odpowiednio odpychający, pozostałe postaci też takie zwyczajnie autentyczne.

Zapis ogólnie w porządku. Do kilku miejsc ma uwagi, ale się nie upieram:

Drewniane deski skrzypią mi pod stopami, a oddech przyspiesza. Czuję lekkie zmęczenie, serce bije mi mocniej, a torby wbijają się w dłonie.

Być może opuszczenie któregoś zaimka dałoby ładniejszy efekt?

Czwarte piętro, które zamieszkuję już kilka miesięcy, nadal jest wyzwaniem.

A tu z kolei bardziej by mi pasowało: “…już od kilku miesięcy”.

Na samą myśl o byłym mężu przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Upominam się w duchu i odpycham nieprzyjemne wspomnienia razów, upokorzeń, krzyku i wyzwisk.

Powtórzenie.

„To na pewno tylko myszy” – wmawiam sobie i czym prędzej trzęsącymi dłońmi, otwieram drzwi mieszkania.

“…trzęsącymi się dłońmi…”, chyba że dłonie czymś potrząsały.

Ireną, Irminą, Iloną…

A tu się uśmiechnąłem, bo problem z imionami zupełnie jak mój. :D

Im dłużej to trwa tym dostrzegam, lub może umysł płata mi figle, wirujące po suficie i ścianach cienie.

Chyba powinno być “…tym wyraźniej (mocniej?) dostrzegam…”.

Nie mogę  dłużej czekać, odgłosy z korytarza potęgowały na sile. Uczucie zagubienia, dezorientacji, niezrozumienia nasilały się.

Nie dosłowne, ale jednak powtórzenie. I “potęgowały na sile” nie brzmi dobrze.

Czuję jak się duszę, gdy były mnie dusi, „ja” na podłodze próbuję złapać oddech.

Może lepiej: “czuję jak zaczyna brakować mi tchu, gdy były mnie dusi”?

 

Zgłaszam do biblioteki, za tą ciekawą wizję umierania.

Wiersz misternie ułożon, winszuję Waszmości.

Dobrych humorów pełen, ludowej mądrości.

Rytmem zgrabnym raduje serce czytelnika.

Nuda, na wzór Potwory, w dziurze czarnej znika.

 

Jedną uwagę miałbym, drobny błąd w utworze.

Matrona, jako zamężna, posażną być nie może.

Prócz tego od perfekcji wiersz nie jest daleki.

Więc z sumieniem czystym: zgłaszam do Biblioteki!

 

Bardzo przyjemnie się czytało. Jako że opowiadanie znam, niezmiernie bawiło mnie wyszukiwanie detali z nim związanych. Zakończenie dość nieoczekiwane, miałem nadzieję, że jak już bohater sprytnie znalazł sposób na udawanie nieboszczyka, to uda mu się zajść trochę dalej. :( Całość oczywiście napisana bardzo dobrym stylem. Zgłaszam do biblioteki. :)

I ja również zauważyłem głównie alegorię do zaburzeń odżywiania. Całkiem dobrą alegorię. Postać mężczyzny odebrałem jako osądzającą część psychiki głównej bohaterki. Głęboko niepokojący tekst.

Dzięki za komentarze. Cieszę się, że się podoba.

 

Outta Sewer – może faktycznie byłoby jeszcze bardziej niepokojące, gdyby zakończyć na tym. Ale bez ostatniej linijki drabble wydawał mi się zbyt… niedokończony. 

Bardzo interesujące opowiadanie. Barwny styl, ciekawa fabułą. No i ocieka lovecraftowością. Widać też porządne przygotowanie merytoryczne. Malinowskiego wcześniej nie znałem. Jeśli chodzi o jego metodę badawczą, najbliższe z czym się spotkałem to chyba “Rio Anakonda” Cejrowskiego. I w sumie opowiadanie też mi się trochę z tym kojarzy. Czytałem z przyjemnością.

Dzięki za komentarz. Nawiązenie do "Foggy Dew" jak najbardziej zamierzone. ;) I odległe do "Come out ye Black and Tans". Cieszę się że się podobało.

Betowanie jest dozwolone, czy łapie się pod "wcześniejszą publikację"?

Ech, gdyby tylko żyli bohaterowie dawnych wieków. Na przykład sir Parytet z Łota. Zabawne drabble i fajny smaczek z biurkiem.

Dziękuję za wszystkie komentarze. Na przyszłość biorę sobie do serca nie przeginanie z patosem. Ale może warto wrócić do wojennej tematyki w takim razie.

Dzięki za komentarz. Hm… w sumie nie znam się na psach. Wydawało się klimatyczne. ;) A żarcia tej nocy chyba im nie zabrakło. ;)

Dziękuję za komentarze. Wezmę pod uwagę przy kolejnych opowiadaniach. ;)

Wracam po przerwie. Dziękuję za wszystkie komentarze. Tak właśnie myślałem, że za bardzo weird nie wyszło, ale cóż, może innym razem. Cieszę się, że świat przypadł do gustu. Może pociągnę coś dalej.

Dzięki za komentarz. Początkowo pomyślałem, że obecna sytuacja nie miała wpływu na wybór tematu zarazy, ale pewnie gdzieś podświadomie coś tam było. ;) Cieszę się że pomimo trudniejszego odbioru, lektura była satysfakcjonująca.

Cześć. Opowiadanie, mimo że z założenia z elementem grozy, wydało mi się dość lekkie, mocno przygodowe, z wartką akcją, czytało mi się całkiem przyjemnie. Twist fajny, ale efekt byłby chyba lepszy, gdybyś nie zapowiadał go w przedmowie. Całość kojarzy mi się trochę z lżejszą wersją “Rozprawy” i “Opowiadania Pirxa”, Lema. 

Trochę zazgrzytało mi, że wszystko wyjaśnia Strauss w długim monologu na końcu, a nie dzieje się to w toku akcji. I taka wątpliwość, po co w zasadzie wtajemniczano doktora w cały plan? W końcu mogło to narazić misję na niepowodzenie?

 

Następnie dwie rzeczy z zakresu medycyny:

Doktor przeciął specjalnymi nożycami nogawkę jego kombinezonu i zdezynfekował ranę. Następnie odciął skalpelem pojedyncze skrawki skóry, które łączyły jeszcze Zacharego z jego zmiażdżoną stopą.

Nie wiem, jak mocno zmiażdżona była noga, ale skalpelem byłaby to bardzo żmudna robota. Ostrze malutkie a tnie się ciężko. I raczej fragmenty kości i ścięgien, które są od skóry bardziej wytrzymałe. Nożyce chyba byłyby lepsze do tej roboty.

Goldberg stracił dużo krwi i energii, w dodatku był pod wpływem silnych środków przeciwbólowych. Nie wiedzieliśmy kiedy odzyska przytomność. Nie mogliśmy również liczyć na pomoc kapitana.

Lekarz w tym momencie powinien raczej zabezpieczyć drogi oddechowe pacjenta i rozpocząć wentylację. Odurzony lekami, nieprzytomny i z urazem, duże ryzyko utraty własnego oddechu. Z opisu wynika, że doktor Strauss był w tym momencie na tyle przytomny, by to zrobić. (spoiler) Chyba że było to działanie celowe, a taka wskazówka faktycznie później w tekście jest.

 

Inne sugestie:

Uwięziona pod drzwiami stopa była zmiażdżona i nie dało się jej już uratować. Co więcej, drzwi się zatrzasnęły.

Nie ma już czego ratować – stwierdził Strauss. 

Wypowiedzi narratora i postaci w tym miejscu są na tyle podobne, że efekt wyszedł dla mnie lekko komiczny. Uśmiechnąłem się, a pewnie nie o to chodziło. ;)

Strauss zatamował krwotok(-,) szybkoschnącą płynną substancją.

Razem z Gładkowem, podtrzymując rannego za ramiona(+,) szybko pobiegli w stronę ambulatorium. 

Wyciągnąłem skalpel z oka porucznika Gładkowa i ściągnąłem z niego skafander, nie był mu już potrzebny. Razem z Lydią zaciągnęliśmy go do śluzy. Położyłem palec na przycisku odblokowującym zewnętrzne drzwi.

Ryzykował utratą hermetyczności uszkodzonego statku w takiej chwili, żeby urządzić pogrzeb? Wydaje się nieprawdopodobne, chyba że to efekt szoku. 

Statek był za duży jak na potrzeby pięciu osób, ale w końcu miał być naszym domem przez co najmniej trzydzieści cztery miesiące.

Czyli biorąc pod uwagę nie tylko ilość osób, ale też czas, nie był za duży, jak na ich potrzeby.

Podłużny i owalny, przypominał wielkie, biało-niebieskie cygaro zawieszone w kosmicznej próżni.

To już według upodobania, ale zaproponuję zgrabne chyba słowo: “wrzecionowaty”.

Mijając H(,+) skręciłem ku górze statku.

Sztywny trup wleciał we mnie, a jego zastygła w upiornym grymasie twarz(,-) odbiła się od wizjera mojego hełmu.

To kolejna usterka, która absolutnie nie powinna mieć miejsca. Na szczęście jej naprawa nie była skomplikowana i szybko uwinąłem się z problemem(,+) zakładając nowe nity.

Kątem oka dostrzegłem, że coś zbliża się do mnie od strony dziobu statku.

“Od dziobu statku” byłoby chyba równie dobrze zrozumiałe. 

 

I to chyba byłoby na tyle. Pozdrawiam.

Bardzo ciekawe opowiadanie, z niesamowitym światem i atmosferą. Koniec bardzo przejmujący. Czytałem z przyjemnością.

 

Tylko dwie rzeczy na które się natknąłem:

Długo szukali stroju, w który mogliby przywdziać Dzień, aż w końcu natrafili na dom, gdzie kiedyś mieszkała gromadka dzieci.

– Wydaje mi się, że właściwym słowem byłoby: “przyodziać”.

Zbliżali się do czarnej drogi. Isenia zwalczyła nagłą chęć zawrócenia, myśląc o potworach z cienia (+,) patrzących w ciemności na śpiącą Dzień.

PS. Całość bardzo mi się skojarzyła z okładką zbioru opowiadań Lovecrafta: “Przyszła na Sarnath zagłada”. https://vesper.pl/262-large_default/przyszla-na-sarnath-zaglada-opowiesci-niesamowite-i-fantastyczne-oprawa-miekka.jpg

Sympatyczne, uśmiechnąłem się kilka razy. No i ten zaskakujący zwrot akcji na końcu! Przeczytałem z przyjemnością i zainteresowaniem.

Spodobało mi się na swój sposób. Powiedziałbym że utwór bardzo poetycki, malarski. Niewiele tu fabuły, czy akcji, ale też nie taki był zamysł.

Piszesz bardzo nastrojowo i obrazowo, starając się oddziaływać na różne zmysły. Fajne to. "Ederlezi" znam w wykonaniu Dikandy i "puściłem sobie" w głowie, żeby domownikom już nie przeszkadzać.

No i skojarzyła mi się taka rzecz, którą dla Autora może być, mam wrażenie, interesującą. W moim rodzinnym mieście jest most z płaskorzeźbą niedźwiedzia. Wiąże się ona z legendą o Cyganach właśnie. Otóż mieli oni zatrzymać się pod murami miejskimi, bo mieszczanie nie chcieli ich wpuścić. W nocy z lasu wyszedł niedźwiedź i zaczął siać popłoch w taborze. Wtedy mieszkańcy otworzyli bramy dla Cyganów, a sami wybrali się z bronią na niedźwiedzia i go zabili. Ot taki kawałek antropologii z rodzinnych stron.

Bardzo zgrabnie pomyślana i napisana bajka. Oparta na ciekawym pomyśle, styl dopasowany do gatunku. Wyraźnie zarysowani główni bohaterowie, schematycznie, a przez to tak, jak należy w bajce. Spodobało mi się, że dało się polubić Harta, który nie zapomniał o przyjacielu dzieciństwa. Głównego bohatera żal, pomimo jego wad. Morał jest. Czytało mi się przyjemnie. Zgłaszam klika do biblioteki.

Podoba mi się, jak piszesz. Ciekawa wizja, ładny, elegancki styl. Przejmująca symbolika tego rewolweru w szafce ewakuacyjnej i przekonujący, samotny bohater. Niecierpliwie wyglądam kolejnych opowiadań. :)

 

Dzięki i pozdrawiam.

Sprawnie, elegancko napisane. Ciekawa historia, ładny rym pomiędzy jałmużną, a za dużym o dwa złote dochodem. Faktycznie przez większość opowiadania główna bohaterka wydawała mi się mieć za dużo planów i nadziei, żeby końcówka była wiarygodna.

Mimo to dobrze mi się czytało i moim zdaniem opowiadanie udane.

Dzięki i pozdrawiam. :)

Ładne, ciepłe, a przy tym elegancko fantastyczno-naukowe (a co, socjologia też nauka). Spodobało mi się. 

Bardzo plastyczne i klimatyczne opowiadanie. Podobała mi się malarskość opisów, elegancki, czytelny układ. 

Z przesłaniem “my, dzisiejsza młodzież wpatrzona w ekrany” się nie zgadzam, ale ładnie przedstawione. :D

 

A mi z kolei zrobiło się bardzo emocjonalnie. Przemówiło do mnie. :) Nieuchronność zagłady i ta niewiadoma spotęgowały efekt. I te śpiące dzieci, których nie chcieli budzić. Jak mawiają w memach: right in the feels. ;) 

 

Zapis podobał mi się trochę mniej, ale nie przeszkodził w odbiorze:

 

Na początek interpunkcja:

– Dlaczego? – zapytała Sarah(,+) przytulając się mocno.

– Za duże powiększenie, dlatego widzimy tylko czarny obraz – zauważył przytomnie redaktor(,+) prowadzący rozmowę w studio.

Trochę trwało(,+) zanim zostali wpuszczeni do środka, w końcu połączyli się na żywo.

To zdanie lepiej by mi brzmiało, gdyby było rozbite na dwa.

Gdyby rzeczywiście szło jakieś kosmiczne tsunami(,+) pochłaniające kolejne galaktyki, musiałoby osiągnąć prędkość miliardy razy większą od prędkości światła.

Ochrona placówki zwarła szyki(,+) widząc(,-) jak dobiegają też reporterzy z innych stacji(,-) z wystawionymi przed sobą mikrofonami, jakby to był kluczowy atak piechoty na dawnym froncie, z bagnetami założonymi na lufy karabinów.

Nie jestem pewien, ale ja z interpunkcją bym zamieszał tak. :)

zapytała młoda reporterka dyrektora agencji, nie tracąc czasu na etykietę.

Zaznaczony fragment jest dla mnie trochę nieczytelny. Może tak: “Młoda reporterka skierowała pytanie do dyrektora agencji, nie tracąc czasu na etykietę.”?

– Ile mamy czasu do uderzenia? To na pewno pana agencja już to obliczyła – zapytała, gdy się wszyscy uciszyli.

Powtórzenie się zaplątało.

 

Ogólnie short bardzo mi się podobał. Pozdrawiam.

 

PS. No naprawdę dawno żaden tekst tak mnie nie poruszył! :D

Na pewno pierwsza część jest bardziej "medyczna", a na tym faktycznie znam się lepiej, niż na włamywaniu się do opuszczonych ośrodków badawczych, więc to może być to. ;) Dzięki za domykającego klika.

Dzięki za komentarz. Cóż, z pewnością do sceny na cmentarzu również pisało mi się łatwiej. Potem musiałem się trochę natrudzić, może to ma związek. Jak wpadniesz na to, co jest nie tak, to daj znać. ;)

Opowiadanie mi się spodobało. Sporo fajnych pomysłów. Atmosfera egzotyki, tajemniczości. Intrygujące i działające na wyobraźnię były opisy różnych rytuałów, tradycji, różnych szczegółów dotyczących kultury. Podobał mi się na przykład bardzo pomysł sędziowskiego noża. 

 

Koncepcja ghuli i cała stojąca za nimi historia też bardzo ciekawe.

 

Nie rozumiem trochę postępowania Aszy. Z tego, co jest napisane, był on przywódcą swojego ludu. Był za niego odpowiedzialny, a mimo to zaryzykował życie swoje i towarzyszy, by spełnić prośbę obcego. Chodziło po prostu o poczucie, że robi coś słusznego? Ale wtedy co z ludźmi, których zostawił. Czy może chciał uchronić ludzi przed żarłoczą pustynią, przelewając krew? Ewentualnie wydaje mi się, że można by wywnioskować, że władza mu ciążyła.

 

Początkowo też wprowadziłeś wiele miejsc i postaci o egzotycznych nazwach, na mój gust trochę za szybko i ciężko było mi się w nich połapać. Ale ogólnie opowiadanie na plus.

 

Dzięki i pozdrawiam. :)

Naprawdę fajne. Podoba mi się, że długo wszystko jest w porządku i nic, oprócz kategorii tekstu, nie zapowiada, że coś złego ma się wydarzyć. Aż do brei z “Roberta Każmierczaka”. Moim zdaniem zgrabniej byłoby bez ostatniego zdania, ale to może tylko ja. ;) Pozdrawiam.

Przeczytałem z przyjemnością. Ładny, przejrzysty język, sympatyczny pomysł. Urzekł mnie mały negocjator. Nierealność tego, co stworzyli mali ludzie z ograniczonych surowców mi nie przeszkadza, ale zastanawiam się, jak mali musieli być, że im się to wszystko w słoiku zmieściło. ;) Pozdrawiam.

Dziękuję za komentarze. Widzę, że początek nie gra. No to postaram się pamiętać a przyszłość, żeby zwrócić większą uwagę na spójność.

Bardzo przyjemnie mi się czytało. Ciekawe zastosowanie neologizmów, podobnie opis pracy myślniarza, jednostek chorobowych i sama postać zajętego fachowca. Fabuła prosta, w porządku. Całość pachnie mi trochę "Panem Kleksem", a trochę "Dziennikami gwiazdowymi". ;)

Natknąłem się w Internecie na dowody używania zbroi w celach ochronnych na danym terenie jakoś tak do 1560 roku. W dwóch anglojęzycznych opracowaniach opisujących przełom XVI i XVII wieku natknąłem się na stwierdzenia, że uzbrojenie ochronne wychodziło z użytku. Zastanawiam się, na ile wyszło. Jak było z uzbrojeniem piechoty (półzbroja, kirys, na głowach jakieś moriony?), zbroje nosili tylko pikinierzy, czy muszkieterzy też? Może jednak była to już domena ciężkiej jazdy wywodzącej się z rycerstwa? Najchętniej przygarnąłbym jakąś ikonografię batalistyczną z epoki. Bo na zbroje natrafiałem tylko w portretach, a to jeszcze nie dowodzi, że była używana bojowo. Albo może jakieś spisy arsenałów?

Bardzo dobre. Widzę jaskinię zbójców podczas dzielenia łupów. I rytm w pierwszych trzech wersach każdej zwrotki pasuje np. do "Pieśni Konfederatów". Nie chcę przyrównywać konfederatów do rzezimieszków, po prostu brzmi super klimatycznie. ;)

Tekst wydaje mi się symboliczny i skłania do refleksji, więc co tam, podejmę się próby interpretacji. Karawanę odczytuję jako rodzaj ludzki. Idzie do celu. Nieokreślonego, ale celu. Widzę tu linijność historii, postrzeganie właściwe raczej dla cywilizacji Zachodu. Na Wschodzie podobno raczej kręcą kółka. Ludożercy (z tej interpretacji jestem szczególnie zadowolony) to dokładnie ludo-żercy, a nie ludzio-żercy. To dzięki nim uczymy się raczej o Egipcie, Rzymie w różnych odsłonach, Imperium Brytyjskim, etc., A mniej o Indianach obu Ameryk, Połabianach, Scytach, Czukczach, Amalekitach czyli generalnie tych, którzy nie stworzyli wielkiej (albo "wielkiej") cywilizacji. Pobrzmiewa "tylko ofiary się nie mylą" z "Jałty" Kaczmarskiego. Dalej jest dla mnie nieco trudniej, ale tę część tekstu rozumiem tak, że zawsze znajdzie się ktoś słabszy, na kim silniejsi żerują, co ostatecznie w opowiadaniu doprowadziło do zagłady gatunku. Potem wchodzimy w fantastykę naukową z refleksją, kto przyjdzie po nas. Kończymy osobiście, Narrator okazuje się też stać wśród tych, co pożerają. Czuję niepostawione pytanie: czy tak musi wyglądać istnienie? Nawet jeśli interpretacja nietrafiona, to dziękuję za przyczynek do krótkiej, porannej refleksji.

Przyjemnie się czytało. Podoba mi się lekki humor, postacie mistrzów ze swoimi atrybutami, dalekowschodni klimat. Początek intrygujący, odpowiedź na rodzące się pytanie (”kogo takiego zabili?”) satysfakcjonuje.

 

Pozdrawiam.

Podobało mi się. Dobry, cyberpunkowy klimat, wartka akcja i niespodziewany zwrot akcji. I faktycznie z potencjałem na rozbudowę i jakąś dłuższą fabułę.

 

Pozdrawiam.

To ja powtórzę za przedpiścami: ciekawy pomysł, ładnie napisane, aż chciałoby się przeczytać jakąś dłuższą fabułę w tym stylu. PS. A nekropolis to najlepsze miasto w Heroesach. ;) Tak mi się skojarzyło.

Bardzo dobrze się czytało. Klimat ma w sobie coś z marznięcia na cmentarzu w nasze Zaduszki, tylko jest bardziej mroczny. Chyba to było dla mnie największym atutem, jeśli chodzi o budowanie atmosfery w opowiadaniu – było w tym coś znajomego. Przekonujące i ciekawe tło historyczne, fabuła ładnie nakreślona i interesującą od początku do końca. Dziękuję za możliwość przeczytania i pozdrawiam.

Bardzo mi się spodobało. Ciekawy pomysł i oryginalne tło opowieści. Styl i język ładnie podbudowują to wrażenie wszechogarniającego gorąca i słońca wiszącego gdzieś nad tym wszystkim. No i niektóre niepokojące stwierdzenia mogą się okazać boleśnie prawdziwe. Pozdrawiam.

Irka_Luz widziałem tego Dooma. ;) Stąd właśnie pomyślałem, że to takie żartobliwie mrugnięcie okiem miało być. :)

Dzięki za komentarz. Historia o której piszesz jest w opowiadaniu z linku podanego we wstępie. Ale jeśli były takie wątpliwości, to może nie udało się do końca napisać tekstu, będącego zamkniętą całością. Bomba wulkaniczna to, za Wikipedią: rodzaj materiału piroklastycznego, który jest wyrzucany w powietrze w czasie wybuchu wulkanu. Tak, z tym kosmitą to w sumie ciekawe. W sumie pochodzą z planety obcej z punktu widzenia narratora, więc z kosmosu, więc kosmici? Może w ten sposób? Za motyw z larwami dziękuję raz jeszcze BrunoSiakowi. Pozdrawiam.

A to też brałem pod uwagę z von Doomem. Że czegoś nie załapałem. Albo może jakaś kontynuacja? ;)

Opowiadanie moim zdaniem bardzo dobrze napisane i aż gęste od klimatu. Ciekawy świat przedstawiony, intrygujące tło. Miałem przesyt wszechobecną brzydotą, cierpieniem i ogólnym plugastwem, ale zdałem sobie sprawę, że to dobrze. To nie miało być miłe i rozrywkowe opowiadanie jak rozumiem i to wyszło. Nie wiem czy to dobre określenie, ale przeczytałem z przyjemnością. Pozdrawiam.

Może nie śmieszne, ale zabawne trochę tak, sorry. ;) Fabuła trochę mi nie podeszła, nie jest zła i wiadomo że przy takim limicie dużo się nie pokombinuje, ale no nie zaintrygowała mnie. Może tytuł w połączeniu z serwisantami wiatraków na samym początku, zdradza zbyt dużo? Fragment z błędnym rycerzem i jego giermkiem najlepiej mi się czytało. Ładny, stylizowany język, a od opisów upału aż zasychało w gardle. Przykro mi, że Don Kichot ostatecznie trafił do szpitala psychiatrycznego. Dobrze zagrało moim zdaniem to, że dyżur miało kilka postaci. Doktora von Dooma uznałem za taki Easter Egg, troszkę mocno oderwany od reszty. W moim odczuciu jednak humor jest największym atutem tekstu. Dzięki za opowiadanie i pozdrawiam.

Dobre, podobało mi się. Styl i język bez zarzutów. Co do treści, to pierwszy akapit wzbudził we mnie obawy, czy będzie opowiadanie, czy esej filozoficzny, ale przy reszcie tekstu, jego cel staje się jasny. Potem czytałem już tylko z rosnącym uśmiechem. Zaskakujące i zabawne przejście do lżejszego tonu, tajemnicze plamy na kanwie i satysfakcjonujące wyjaśnienie, czym są. Podoba mi się koncepcja wpływu hipotetycznej maszyny podejmującej decyzje na wymiar duchowy, etyczny. Dzięki za opowiadanie, pozdrawiam.

Przeczytałem z zainteresowaniem. Nie słyszałem wcześniej o wydarzeniach, które zainspirowały opowiadanie. Styl i język ładny, adekwatny do tematu. Podobało mi się przedstawienie narkotycznego transu. Z początku myślałem, że to główny bohater będzie próbował znaleźć Lucy, dowiedzieć się, co się z nią stało, a tu w sumie Lucy odnalazła go. Fajny zwrot akcji. Koniec bardzo smutny, ale i wzruszający. Taki słodko-gorzki. Dobrze, że od tamtego czasu eksperymenty medyczne stały się trochę bardziej uregulowane. Dzięki za opowiadanie, pozdrawiam.

Ups, nie pomyślałem, że ktoś najpierw czyta komentarze. Zaraz zedytuję. Faktycznie, była szarpanina, ale chodziło mi o intencję. Więcej nie piszę, bo zaraz znowu spoilery. Dobrze wiedzieć z tą terapią POChP i faktycznie, jest to sensowne. ;)

Przeczytałem dawno, teraz wpadam skomentować, choć pewnie wszystko zostało powiedziane. Sympatyczne, zabawne. Spodobała mi się zmiana tytułu. Na początku chyba było: “Śmierć smoka”, o ile dobrze pamiętam? A teraz tytuł jest dobrym żartem sam w sobie. ;)

Czytałem z przyjemnością i zainteresowaniem. Ładny styl, sympatyczny główny bohater, obrazowe, jasne opisy.

Tajemnicze morderstwo od początku intryguje. Byłem bardzo ciekaw, jak sprawa się rozwiąże.

Sama kwestia wygnania na Marsa, jako rodzaj kary, wydaje mi się niezbyt wiarygodna, choć może to kwestia obranej konwencji. Skojarzenia z Australią fajne, ale to strasznie drogi sposób "pozbywania się chwastów". Nawet jeśli w przyszłości koszty takiej wyprawy byłyby niższe. A z tekstu wynika, że kara nie jest dużo bardziej (o ile w ogóle) humanitarna od kary śmierci. I skoro przez czas trwania wygnania nikt się więźniami nie interesuje, to rządy nie mają najwyraźniej interesu w ich przebywaniu na Marsie.

Bardzo ładnie wymyślone atramentowe. Chyba je zapamiętam najbardziej z całego opowiadania. Oppy jest pełnoprawną postacią, co oczywiście też na plus.

 

Co do zauważonych usterek, sugestii:

 

"Lufy karabinów strażników błyszczą groźnie." – Nie wiem czy dobrze to nazwę, ale taka raczej nieładna aliteracja. Może tych strażników wyciąć? Z kontekstu wynika, kto trzyma karabiny.

 

"Z każdą chwilą coraz bardziej marzę, by zostać na ziemi, w moim spokojnym domu."

– Czy tu nie chodzi o planetę Ziemię i wtedy wielką literą?

 

"Symbolu mojego snu."

– Chyba czytelniej byłoby: "mojego marzenia".

 

"Nocą wentyluję płuca, żeby zmniejszyć niedobory powietrza z całego dnia."

– Wygląda to jak opis oddychania "na zapas". Tak się chyba raczej nie da. Ale znowu, wiem że tekst nie jest science-fiction, więc może nie wychwyciłem konwencji.

 

Dziękuję za opowiadanie i pozdrawiam serdecznie.

 

Dzięki za komentarze. BrunoSiak – Przepraszam za skrótowość przy opisie pancerza. ;) To i pozostałe usterki (skrótowość opisów, nierozbudowane zakończenie) składam na karby konkursowego limitu znaków, choć pewnie faktycznie mógłbym jeszcze coś zmieścić, inaczej rozkładając akcenty. Może jakaś wersja reżyserska po konkursie? A "głupi Jaś" w takim razie do zmiany, bo już mi żona na to zwracała uwagę, to trzeba. Zrobię polowanie na inne słowa łamiące klimat. A pomysł z żarłocznym i poczwarkami mi się podoba. Kradnę. Pozdrawiam.

Poprawiłem większość błędów, zgodnie z sugestiami z “łapanek”. Za wychwycenie usterek bardzo dziękuję.

Proste, pogodne, kilka zabawnych kwestii w dialogach. Zaskoczył mnie pozytywnie kot i rum. Rozsiewanie szczęścia przez uśmiech może mało odkrywcze, ale przecież nie musi być. Kilka usterek w zapisie ("ekscytujące", "niemożliwe" łącznie w tym wypadku). Pozdrawiam.

Cześć, AdiBielo. Na początek to, co na plus. Bardzo fajnie, że posiedziałeś i popracowałeś nad opowiadaniem, jak napisałeś we wstępie. Podobał mi się pomysł nawiązywania do gier cRPG (wychwyciłem Baldury, Icewind Dale i Neverwinter Nights), ale moim zdaniem pomysł trochę za mało rozwinięty. Z ciekawością przeczytałem, jak bawisz się z tym konceptem szerzej i głębiej. Podobała mi się zagadka i jej rozwiązanie, powiało dość absurdalnym humorem. Aktywna pauza i inne mechaniki z cRPG też wywołały uśmiech. Niestety, główny bohater jest dla mnie dość nijaki (utrzymując komentarz w konwencji opowiadania: jak z generatora), widziałbym nakreślenie go od początku jako, np. zakręconego nerda, trochę więcej tła. Niekiedy nie trzymasz klimatu, jeżeli w założeniu, ma to być normalna gra, to np. "bard Mieciu" mi nie pasuje. Chyba że grze bliżej do, dajmy na to Bard's Tale, niż Baldurów. Pozdrawiam.

Dzięki za komentarze. Czyli wygląda na to, że przeszarżowałem z aniołami, generalnie. ;) No nic. Będzie nauka na przyszłość. @regulatorzy, poprawki wprowadzę, dzięki. :)

Dziękuję za kolejne komentarze.

 

drakaina – Zgadzam się co do patetyczności sceny z aniołami. To znaczy, ona w założeniu miała być patetyczna i barokowa. Największą inspiracją był tu obraz Hansa Memlinga “Sąd Ostateczny” (wiem, to nie barok). W zamyśle miało to pokazać ogrom i zaznaczyć wagę tego, co niewidoczne, konfliktu “góra-dół” i jaki wpływ ma na świat materialny. 

Co do dosłowności aniołów, to znów, taki był zamysł. Chciałem przedstawić je dosłownie, wręcz organicznie, jako pełnoprawnych członków wydarzeń, mających duży wpływ na to, co dzieje się w świecie widzialnym. 

Odnośnie nastroju beznadziei w okopach, owszem, jest to wczesna faza wojny, choć po fiasku planu Schlieffena zdążyła już przerodzić się w wojnę pozycyjną, z całym urokiem zasieków, wykorzystania na szeroką skalę karabinów maszynowych, rzucania mas piechoty na umocnione pozycje bez większego pomyślunku. Zauważ proszę, że pomimo trzecoosobowej narracji, skupiam się na pojedynczym żołnierzu, a on już miał w ogóle pełne prawo czuć beznadzieję wiedząc, że za chwilę z dużym prawdopodobieństwem może zginąć w bardzo bolesny i nieprzyjemny sposób. Innymi słowy, przed użyciem broni chemicznej ogień z broni maszynowej nie był mniej straszny.

Przecinek usuwam. ;)

 

Irka_Luz – Dziękuję za komentarz i klika. Cieszę się, że się podobało. Oj, widzę że z tym patosem balansuję na krawędzi. ;)

Nowa Fantastyka