Profil użytkownika


komentarze: 44, w dziale opowiadań: 41, opowiadania: 18

Ostatnie sto komentarzy

Dzięki za informacje, Gromborze.

A wracając do tematu– jak wszyscy, to wszyscy– ja też napiszę coś, żeby się wszystkim zainteresowanym zaświeciły złote gwiazdki bez powodu, a co!

Grombor, a co się stało ze stalkerskim konkursem?

Lordi, Ty nie żałuj, tylko pisz opowiadanie na konkurs. :-)

Na pięćdziesiąt twarzy? Trochę się boję, że potem ktoś spojrzy na nagłówek i pomyśli “o, napisał o superpejczach w kosmosie”.

Zresztą zwykle omijam takowe sceny i zostawiam je wyobraźni czytelnika.

Ale… jak tu tak dyskutujemy, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Musiałby się dziać w obszarze wyobraźni i ogarniętej obsesją psychiki, ale… Może się skuszę.

A… teraz rozumiem. Nie wiem czemu akurat na taką opcję nie wpadłem.

Trochę żałuję– widziałem kilka twoich utworów, uważam je za więcej niż niezłe, bardzo chciałem wiedzieć, jak Twoja twórczość sprawdza się na rynku i czy się sprzedaje. A tak– na razie nic nie wiem.

Coś Ci się roi… ;)

Lordi, poszukaj w ogłoszeniu konkursu o 50 twarzach. ;-p

Ale… ale… ja nie rozumiem. Druk, ale nie druk? To nie na papierze? 

A ja już się nakręciłem i chciałem je miętosić (to tak a propos rzeczonego konkursu).

Czy to znaczy, że to tak intymne utwory, że tylko zwycięzcy konkursu dostąpią zaszczytu ich poznania? Czy też produkcja jest w toku?

 

Odpowiem po malkontencku:

Jasne, jasne, jak powiedzą, że oklepane to powiedz, że to gra z konwencją, a jak, że słabe to– prowokacja artystycznawink

Żartuję oczywiście, teraz i mój komentarz jest przerysowany smiley

Czy mi się tylko coś roi, czy też wydałaś jakiś czas temu książkę? Czy mogłabyś, jeśli mam rację, podać mi tytuł, bo nie umiem się dogrzebać tej informacji?

Warsztatowo wygląda to dobrze, ale tego chyba nie muszę mówić, to jest pewną oczywistością.

Jeśli chodzi o postaci– są trochę sztuczne. Przystojniak, do którego wzdychają wszystkie, który upatrzył sobie brzydulę, bo to wyzwanie, a ona go kocha skrycie (po kilku tygodniach(?) btw.)… to niestety topos godny BrzydUli, Zbuntowanego Anioła, czy innych Pięćdziesięciu Twarzy. W ten sposób zamiast sztuki czerpiącej z życia, mamy coś sięgającego do schematów i stereotypów, a szkoda. Za to na pewno sięgnę po twoją książkę, żeby sprawdzić, czy to się powtarza wink

Co do zakończenia… efekt twistera zaistniał, ale wydało mi się naciągane. Nie widzę motywacji końcowego bohatera, jego czyny nie mają żadnego źródła. Zabił, bo mu… szkoda szarej myszki? Pokochał ją z litości? Takie rzeczy się nie zdarzają.

Zwłaszcza, że to urządzenie jest zabójcą, więc powinno myśleć bardziej jak psychopata ergo powinno mieć cel, a nie motyw w swoich działaniach. A zabicie jednego z astronautów zagraża życiu mordercy, logicznie rzecz ujmując, nie ma sensu.

Jeśli chodzi o przedstawienie stanu emocjonalnego bohaterów na niewielkiej przestrzeni– pochwalam. Po prostu sami bohaterowie i ich “serca” są, moim zdaniem, wadliwi.

Podsumowując– masz nowego fana-malkontenta (mnie). Mam nadzieję, że się cieszysz smiley

Myślałam, że już orientuję się w tym świecie, ale po lekturze Ostatniego elementu okazało się, że raczej jednak nie za bardzo. Ponieważ opowiadanie zdecydowanie odbiega od historii, które przeczytałam do tej pory, ucieszyłam się, że przynajmniej w zakończeniu znalazło się coś znajomego. ;-)

Dzięki. Ale czy to zawoalowane stwierdzenie, że minąłem się z tematem? ;-)

 

Dzięki za znalezione błędy, wprowadzę część poprawek po konkursie :-)

Mi się podobało, wkręciłem się. Historia wprawdzie biegnie bardzo równolegle do tej wyznaczonych w zasadach konkursu, ale jest klimatyczna i sprawnie napisana.

Dobre, podoba mi się. Miejscami, zupełnym przypadkiem, można nawet przyjąć, że przeplata się z moim (choć trzebaby sporo ponaciągać momentami). Więc tym bardziej się zachwycamsmiley

Za język śląski dodatkowy plus. Miejscami zmieniłbym drobiazgi w poszczególnych słowach, ale język ten, jako nieskodyfikowany, różni się w zależności od miejscowości.

Tylko nie zaczynajmy dyskusji o tych, którzy przyjechali na Śląsk, a język im przeszkadza, bo

“Them’s fightin’ words, kid”.

Jak to mawia moja narzeczona “jak góral w telewizji zaciąga, to wszyscy zachwyceni, a jak ślązak godo to zaraz robią z niego ryla i tłuka”

Mi język przypadł do gustu, a komu się nie podoba, niech się bajsnie w rzyć wink

Cieszę się, że też zamieniłeś “houndsy” na ogary.

Ja się cieszę, mi się podobało.

 

 

A, i dzięki twojemu opowiadaniu przypomniało mi się, skąd twórcy wzieli pielgrzymów:

http://www.ebay.com/itm/GW-Specialist-Games-Inquisitor-54mm-Sergeant-Stone-shrinkwrapped-OOP-/151458431052

I że ich włócznie to raczej glewie.

Całkiem niezła historia. Jest w niej kilka pomysłów dość ciekawie rozbudowujących koncepcje przedstawionego świata.

Ale…

Piszesz niestety zdania o gargantuicznych rozmiarach, zgadzam się z przedmówcą. Spójrz na ten przykład:

Rosły w barach i pokryty siatką starych blizn, mimo przeplatanych gęsto siwizną włosów miał w sobie coś szlachetnego, co odróżniało go od przestępców, których los wraz z nim rzucił na ścieżkę pokuty.

Zredagowałbym tak:

 

Rosły w barach i pokryty siatką starych blizn, mimo przeplatanych gęsto siwizną włosów miał w sobie coś szlachetnego. Odróżniało go to od przestępców, których los, wraz z nim, rzucił na ścieżkę pokuty.

 

Choć pewnie da się to zrobić znacznie lepiej.

Konstrukcje przypominają mi nieco początek powieści, którą piszę. Nie myśl więc, że krytykuję Cię z jakiejś przesadnie wyniosłej pozycji. Ja sam jestem winny, pokutujmy razem wink

Wydaje mi się, że być może czytasz dużo albo w języku angielskim, albo chociaż dużo tłumaczeń z tegoż języka, w którym zdania są znacznie dłuższe. Pamiętaj jednak, że w języku polskim same słowa są dłuższe i często znacznie bardziej zawiłe, co z kolei wymusza pisanie krótszych zdań.

Jeśli mogę udzielić Ci kilku rad, to po pierwsze– stosuj zasadę z kazań Piotra Skargi– długie zdania na przemian z krótkimi, aby utrzymać uwagę czytelnika.

Po drugie– pisząc, nasiąkamy stylem tego, co czytamy. Jeśli chcesz poprawić styl pisania po polsku, czytaj tych, którzy dobrze piszą po polsku. Proponuję coś z kryminału, bo tam język służy podtrzymaniu uwagi. Osobiście polecam Ryszarda Ćwirleja, najlepiej jego “Trzynasty dzień tygodnia”. Mi na styl pomogło.

Po trzecie– siecz przysłówki. Wielu pisarzy, w tym GRR Martin wspomina swoje pierwsze dzieła jako przesycone tymi częściami mowy. Usuwaj wszystko, co zbędne.

Po czwarte, jak twierdzi K Bonda i inni– każdy pisarz to grafoman i musi ze sobą walczyć. Siecz bez litości wszelkie “popielne niebyty” i tym podobne zwroty, bo zalatują grafomanią lub…

http://en.wikipedia.org/wiki/It_was_a_dark_and_stormy_night

http://en.wikipedia.org/wiki/Purple_prose

 

Ogólnie widzę potencjał, ale styl swój, przesycony wszelkimi przesadzonym, lub chociaż przerysowanymi zdaniami i opisami, które utrudniają znacznie odbiór i zmuszają czytelnika do wielokrotnego czytania poszczególnych podzdań, okiełznać musisz nieco wink 

 

Co do wymowy demonów– wyszedł Ci niemiecki akcent, a zrobienie z demonów złych niemców jest nieco zbyt oczywiste. Choć widziałem już w fantastyce polskiej takie zabiegi (nie powiem u kogo), zawsze na kilometr zalatują banałem.

 

– Tysš jesšt ten, który dowódcą tu jesšt.

Tu mi się kojarzy “kto kierowcą jest, chorąży?”

 

Nie zrażaj się, wiemy tu wszyscy, jak irytuje krytyka, zwłaszcza na początku. Z czasem przestanie tak boleć, działaj dalej.

 

 

Rzeczywiście, bez znajomości założeń byłoby momentami trudno smiley Cieszę się, że intryga jest ciekawa, dzieki.

Co do stężenia zwierzaczków– nie przeczytałem jeszcze wszystkich pozostałych opowiadań, ale może rzeczywiście mam ich tu najwięcej. Przynajmniej jedna scena jest mało kameralna. Ale to trochę jak z robocopem z pierwszego filmu– jest zdolny do zrobienia takiej masakry, że nie może być go w tekście za dużo.

wynikała z braku znajomości świata gry – nie interesowałam się tematem i dlatego niektóre rzeczy wydały mi się dziwne

Nie widzę w tym nic dziwnego, nie zakładałem, że ktokolwiek spoza konkursu zna założenia.

 

Jeszcze raz ogromne dzięki smiley

A i jeszcze kilka drobiazgów– popiersie oznacza także taki stojak jubilerski na naszyjniki/kolie itp. Uściśliłem w tekście, bo mi też popiersie raczej kojarzy się z rzeźbą (zwłaszcza, że w tekście jest jeszcze drugie).

Co do powtórzeń, widzę dwie przyczyny– pisanie praktycznie całości przy jednym posiedzeniu, bez zwyczajowych przerw na iteracje. Postanowiłem spróbować pisania tą metodą (w sensie dużo, jednym ciągiem, z jedną korektą na końcu). Drugi powód– naczytałem się ostatnio literatury faktu, w której nie zawsze język obrasta w takie zbytki jak zróżnicowane synonimy. Zwykle nie mam z nimi aż takiego problemu.

Co do Rycha– działał na uboczu, po to by doprowadzić Teodora do celu. Nie musiał przesadnie ingerować w jego podróż, stąd jego rola jest mocno ograniczona.

A strażnicy nie byli żołnierzami, raczej służącymi. Stąd ich stosunkowo niewielkie zdolności bojowe i, na szczęście dla złodzieja, nieporadność. Doświadczeni żołnierze nie daliby mu szans na ucieczkę i tam ta historia musiałaby się zakończyć.

W kwestii kakofonii: tak, to już powoli maligna i synestezja.

Co do samobójstwa– dla niego ważne było tylko nie umrzeć bez celu. Wiedział, że umiera, wolał zginąć z własnej ręki. Zdążył się zemścić, więc jego życie miało już jakiś cel. Zresztą nikt nie mówi, że udało mu się zastrzelić. Niejeden bohater literacki lub filmowy wyszedł żywy z takiego ambarasu. 

Dzięki, Śniąca, ratujesz dziś poślad mój.

Wszystkie nadliczbowe/brakujące spacje wynikały z próby zamiany wszystkich myślników na inne znaki graficzne, wraz z towarzyszącymi przerwami. Stąd zrodził się ten bałagan.

Co do łamanych rewolwerów– były dość popularne w drugiej połowie dziewiętnastego wieku i później. Spójrz na przykład tu: http://en.wikipedia.org/wiki/Smith_%26_Wesson_Model_3 

i tu: http://en.wikipedia.org/wiki/Webley_Revolver

Założyłem, że mogę czerpać mniej więcej z tego okresu, jeśli chodzi o technologię– stąd w tekście popularne w tych czasach latarnie gazowe itd.

Co do podwójnej żuchwy, spójrz na model: http://www.intotheedge.com/models/demons/35-hound

Jak dla mnie to dwudzielna żuchwa, jak u predatora, lub, jeśli mnie pamięć nie myli, niektórych pytonów i innych węży. Można by to nazwać żuwaczkami, ale brzmiałoby to nieco jednak owadzio.

W materiałach te stwory nazywane są “houndsami”, dla mnie hound to jednak znaczy ogar. Nieważne czy to ogar myśliwski, piekielny, czy demoniczny. Stąd też nie ma sierści– bo żywiczny model wygląda na “gładki” w tej kwestii (może ogolony, nie wiadomo na tym etapie wink).

Anioły są tu mechaniczne, takie jest wyjściowe założenie w materiałach i modelach. Uznałem, że jurorzy będą to wiedzieć, a ewentualni czytelnicy najpierw zobaczą modele.

Kosę też wyobrażam sobie zwykle inaczej, ale znowu– założenia modelu.

Wybacz zatem, że zmusiłem Cię do ugryzienia tematu bez zakąski wink

Co do “złamanej gałązki” miałem na myśli coś między tym:

 http://en.wikipedia.org/wiki/Spiral_fracture a tym:

http://en.wikipedia.org/wiki/Greenstick_fracture

Ale przyjrzałem się rentgenom i jednak inaczej to zapamiętałem.

Co do reszty sugestii– znaczną większośc wcieliłem w życie, o jednej czy dwóch niestety zapomniałem, z niewielkim odsetkiem pozwoliłem sobie się nie zgodzić.

W każdym razie dziękuję Ci ogromnie– przy najbliższej okazji ślę ciasteczka.

Dobra, widzę, że przeczytałem “do ciebie”, gdzie w rzeczywistośći było “do siebie”. Do siebie nawzajem będą, ale bardziej w ostateczności niż tu.

Będą do siebie strzelać, prawda? Prooooszę…

Nie wiedziałem, że w tak krótkim czasie zdążyłem aż tak podpaść. Co złego, to nie ja, przysięgam.

Było kilka fajnych, dających oddech momentów, jak np. rozmowa z lekarzem o kolorach.

Czyli dla każdego coś miłego. W każdym razie dzięki. Następne opowiadania będą w znaczniej mniej militarnych klimatach.

W wielu miejscach wyszedłem z założenia nakreślonego przez Philipa K. Dicka: “Opowiadanie jest o morderstwie, a powieść o mordercy” (zresztą do Filipa też jest tu drobna aluzja, a w zasadzie do jego K.), więc wiele elementów ważnych dla opisywanego świata, a nieważnych dla konkretnej historii po prostu nie znalazło się w tekście.

Co do dekad podróży– w komentarzu przesadziłem, ale w tekście nie chciałem zbytnio przekraczać ustanowionych zasad nauki. W końcu dzisiaj dolecenie do innego układu gwiezdnego w dekadę to i tak bardzo odległa hipoteza. Dlatego też pozostawiłem tę kwestię bez wyjaśnienia.

nie trzeba tego tłumaczyć

Proszę o wybaczenie, bałem się, że napisałem w jakiś niejasny sposób. Nie mam jeszcze wyczucia w wielu kwestiach strony technicznej pisania.

Co do ak47– zgadzam się, jest to pewien anachronizm, ale… w 2008 roku wycofano z użytku w armii Iraku m.in. kilka egzemplarzy tej broni z 1954 roku. Więc akurat kałach może służyć wiernie ponad pół stulecia.

Co do broni energetycznej– wymyśliłem sobie broń miotającą wiązką promieniowania, opartą na ułożonych szeregowo, “miniaturowych” cyklotronach. Ze względu na charakter quasi-militarnej organizacji, która tu występuje, nie mogłem im pozwolić jej użyć. Ale dla celów dalszego rozbudowania tej historii zakładam, że takowa broń w tym świecie istnieje i jest dość typowa.

Co do samoświadomego implantu– jego samoświadomość to jednak przypadek. Wymyśliłem sobie, że w celu usprawnienia jego działania musi mieć jakąś sieć neuronową, a skoro ma stosunkowo duży stosunek masy “mózgu” do masy własnego ciała to może zacząć swobodnie myśleć, choć to jednak daleko idące uproszczenie. Ale poniekąd, skoro może współdzielić ból– ma już jakiś zalążek empatii.

W gruncie rzeczy, ze względu na pierwszą zasadę, nie znalazł się w opowiadaniu chociażby wątek uzależnienia, poniekąd kluczowy, a i relacja implant/nosiciel powinna chyba rozwijać się stopniowo. W końcu Hela czuje, że kocha, ale jak to wpłynie na obiekt jej uczuć– to na razie trochę zagadka, a trochę miłość toksyczna/patologiczna. Psy też kochają swoich właścicieli, ale… itd., itd.

W zasadzie wysłałem to opowiadanie jako swego rodzaju zwiadowcę– chciałem sprawdzić, czy to co i jak piszę jest w stanie przykuć uwagę czytelnika. No i nie byłem pewien, czy koncepcja jest w stanie napędzić aż powieść, a i powoli rozwijana relacja miłosna wielu czytelników sci-fi może znudzić.

Co do innych tekstów– wrzucę zatem wkrótce pierwszy rozdział powieści w klimacie fantastyki i wtedy zapraszam do betowania.

Pozdrawiam.

Całkiem fajne, nie ma przesadnie na co narzekać. Szkoda tylko, że tempo narracji miejscami oscyluje, a końcówka jest trochę przegadana. W momencie, gdy opowieść się kończy i wiadomo, kto i jak dokonał tej zbrodni, gadka szmatka głównego antagonisty jest już trochę zbędna. Ale od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić, a historia jest ciekawa, więc uznaję opowiadanie za udane.

Hm. Nie wiem co myśleć– jest dużo błędów ortograficznych i to rażących. Interpunkcja czasem jest bardzo… balistyczna. Narracja bywa chaotyczna, a przeskoki między rodzajami narracji… cóż, zbędne. Mam wrażenie, że ktoś nie żyje, potem żyje, potem umiera. Śni mu się, potem nie śni, potem nie wiadomo, potem śni. Ukłon za postawienie sobie bardzo ambitnego zadania, ale jak masz ścianę do remontu– plakatem jej nie uratujesz. Jeden cytat mi się nasuwa z “Siedmiu Psychopatów”– “Dream sequences are for fags”. Trzeba być już dobrze oblatanym pismakiem, żeby uciągnąć narrację na dwóch poziomach, ale-

Przeczytałem i to za jednym zamachem, mimo znacznej objętości. Czyli potrafisz przyciągnąć czytelnika, a to już solidna podstawa. Widzę też, że jest tu jakieś zawirowanie z kolejnością fragmentów, ale boję się czytać jeszcze raz, bo czasami ortografia aż boli.

A tak z innej beczki– jedna noc i już od razu są w sobie pozakochiwani? To już nie można normalnie zaruchać jak człowiek, od razu emocje?wink

Właściwie, to jeszcze jedno.

Wiem o co Ci chodzi– często sci-fi korzysta z technologii opóźnionej o parę dekad w stosunku do współczesności, ale nie tu. Ale po kolei:

Amunicja bezłuskowa jest głównie zawodna ze względu na to, że nie da się “prochu” spalić nigdy w stu procentach, nawet w końcu używane do precyzyjnych pomiarów laboratoryjnych sączki bezdymne czasem nieco zakopcą. Jeśli nawet przyjmiemy, że w opowiadaniu wystąpiły karabiny o szybkostrzelności współczesnych m134 (do ~100 pocisków na sekundę) to nagar będzie się zbierał w lufach (i przede wszystkim komorach) dość szybko, a to niczego dobrego nie wróży.

Można też przyjąć, że to współczesne prototypy (mniej lub bardziej prymitywne w rozumieniu sf) broni laserowej, Gaussowskiej, mikrofalowej itd. itp. Zaczną wypierać współczesną broń palną i amunicja bezłuskowa zostanie ślepym zaułkiem ewolucji technologii, jak współczesne emulsje fotograficzne na bazie nanosrebra (rozdzielczość genialna, ale mało kto używa dziś klisz).

Następnie– po stronie ludzi nie ma tu żołnierzy, stąd użyłem terminu “żandarmi”. Terminy ochroniarze, policjanci, milicjanci rodzą swoje skojarzenia, których chciałem uniknąć i w końcu postawiłem na żandarmów. M.in. dlatego, że zatrudniająca ich korporacja miała być konglomeratem, a pustułki miały mieć białe plusiki w kółku– logo korporacji. Jednak to logo zbyt jednoznacznie kojarzyło się z krzyżem luftwaffe, więc zostało wycięte.

Zauważ ponadto, że takowa korporacja może nie mieć w pełni dostępu do najbardziej współczesnej broni, a tym bardziej nie będzie inwestować nieskończonych surowców w uzbrajanie straży przemysłowej, skoro może inwestować w coś, co się zwróci. Technologia dostępna ludziom w tej historii to dla nich samych już zabytki. Dodatkowo korpo sprzedaje obcym wszelkie technologie, których nie znają– sprzedała już załóżmy projekty G43, a kiedyśtam sprzeda im G36 czy  FAMASy. Ale czemu miałaby zarobić tylko raz?

Co do kosmicznych podróży w rozsądnym czasie– w tej historii jest trzy tygodnie do najbliższej placówki, nie mówię przecież, że uchodźcy nie spędzą później np. dekady, by dostać się na jakąś planetę/księżyc.

Mam nadzieję, że odniosłem się do wszystkich argumentów.

Od strony technicznej w oczy rzucają się przede wszystkim powtórzenia

tarcza, tarcza, biała tarcza, tarcza biała

Niestety zauważyłem, ale już po wysłaniu, a bałem się, że ingerencja w tekst po terminie może zostać odebrana jako próba oszustwa, więc tak zostało.

Przyczepię się jednak pierwszej sceny. Facet dostał postrzał w klatkę piersiową, który właściwie nie zrobił na nim żadnego wrażenia.

Niedopatrzenie to wynika z mojego wielokrotnego przycinania pierwszego podrozdziału tekstu. Miało być coś w stylu “pocisk przeszedł między pierwszym i drugim żebrem, implant zamknął dopływ krwi do przestrzelonego, szczytowego płata płuca”, ale skoro “między” to skąd odłamki? A jak zamknął, to co z ew. niedotlenieniem tego organu, równoznacznym z zawałem części płuca? Zastanawiałem się nad rozwiązaniem tego problemu na tyle długo, że postanowiłem ten wątek wyciąć, również po to, żeby nie zanudzić czytelnika trajektorią lotu jednego pocisku, zwłaszcza w scenie, gdzie lata ich sporo. Uznałem w końcu, że bohater w scenie akcji może liczyć na szczęście bohatera filmu akcji i pocisk przeszedł po prostu wyjątkowo fortunnie. Inaczej by zginął i musielibyśmy śledzić losy innego.

Rozumiem, że uranowy nabój nie odkształca się, nie grzybkuje,

uff… bałem się, że zostanę “wywołany do odpowiedzi” w tej kwestii…

Co więcej, pocisk karabinowy powoduje nielichy kanał tymczasowy.

…a jednak, mają mnie, już po mnie. Uznałem, w celu uproszczenia, że pocisk przeszedł bardzo “gładko”. Ponadto broń obcych jest przestarzałą bronią kupioną od ludzi. W końcu po co sprzedawać najnowszy wynalazek, skoro ktoś jest gotów równie dobrze zapłacić za starszy.

Podniesione kwestie miały być po części wyjaśnione, bo opowiadanie w założeniu miało być dłuższe, ale bałem się rozdrabniać (pierwsze opowiadanie w końcu), żeby czytelnik czytając ostatnie słowa, nie odniósł wrażenia, że wysłuchał dowcipu o “trzech małych, zielonych kuleczkach” i został przygnieciony przerośniętą formą, niewartą treści.

Poza tym rzecz jest napisana sprawnie i dynamicznie.

Dziękuję, oddam się teraz pęcznieniu z dumy wink

 

 

To zaczne od upierdliwostek:

następnie był seks oralny, a w finale…

Chyba lepiej byłoby tak skończyć tą myśl, czytelnik już dawno zrozumiał, co… zaszło.

W paru miejscach są naleciałości z tzw. wschodniej ściany, które odwracały moją uwagę od historii, ale rozumiem, że takich rzeczy w praktyce nie da się uniknąć.

Podoba mi się, że wpadłeś na pomysł podobny do tego z “Synekdocha, Nowy Jork” a zrobiłeś z nim więcej niż autorzy tamtego filmu.

Pochwalam stonowanie historii– nie jest krzykliwie, nie zahacza o karykaturę… stąd mój pierwszy zarzut– lepiej byłoby zagrać pauzą/niedopowiedzeniem.

 

chodzi mi po głowie ciąg dalszy jego przygód (gdzie wyjaśni się , dlaczego ubiera się tak, a nie inaczej)

Ciąg dalszy przygód przyjmę z radością, ale błagam– bez wyjaśniania. Na obietnicę o wyjaśnieniu tajemnicy ubioru zareagowałem jak Adolf w znanym filmie: “9,9,9”wink

Jest tu trochę z tradycji japońskich horrorów, gdzie istota nadprzyrodzona nie musi w spektakularny sposób zabijać (jak w amerykańskich), żeby mieć władzę nad postaciami.

Wystawiłbym wysoką ocenę, ale też mam opowiadanie w tym konkursie, więc byłoby to chyba nieuczciwe, no i strzeliłbym sobie w stopę.

To suce obcięłabym włosy, a jemu… no nieważne :D

I potem “dla pana wacik a dla pani korkociąg”?

 

albo wszystkim włosy, albo wszystkim nieodrastające organy

E tam, to już ponoć było w “Antychryście” tego wizualnego grafomana Von Triera. Wogóle lepiej dać sobie chyba spokój z obcinaniem czegokolwiek i odejść w kierunku zachodzącego słońca.

 

A tak trochę a propos– szkoda, że wszystkie dorosłe kobiety w tej historii to chu… suki (obie kłamią– jedna o swojej orientacji, a druga o pochodzeniu dziecka). Liczę na lepszych ludzi z dwoma chromosomami x w następnych częściach tej historii.

Chodzi mi o to, że współczynnik szamiłowatości burbulatora musi wynikać z pewnych jego fizycznych właściwości. Takoż szamiłowatość musi zmieniać się w czasie i np. w konkretny sposób wpływać na mierzalną wartość jakiejś cechy fizycznej– jeśli emituje ciepło mierzymy kalorymetrem, jeśli pochłania i emituje  promieniowanie to sprawdzamy spektrofotometrem, jeśli istnieje jakaś zmiana w jego strukturze można to sprawdzić rezonansem magnetycznym, mikroskopem sił elektronowych, krystalografią rentgenowską itd. itp. ad infinitum. Uczelnie mają takie sprzęty i nie muszą mierzyć  np. zasolenia salinometrem, bo pracownicy doskonale poradzą sobie przy użyciu konduktometru i nawet się po dordze nie zastanowią.

Jeśli odbiorca nie poukłada pikselków

Właściwa forma to raczej “pikseli”

Ach, słodka zemsta wink

i do tego nie musiałem długo czekać.

 

A tak serio: mówimy tu wszyscy chyba o co najmniej trzech rodzajach entropii w tym termodynamicznej, informacyjnej i takiej w ujęciu popularnonaukowym itd. Tym sposobem nie dojdziemy do konsensusu aż do cieplnej śmierci wszechświata.

Silnik. Nie rozumiem argumentu. Zadaniem silnika nie jest marnowanie energii.

Ale i tak większość zwykle marnuje. Benzynowy ma wydajność ~30%.

Na podstawie tych doświadczeń wymyśliłam sobie zespół, który buduje, co potrzeba, z gotowych komponentów.

W tym jest coś fajnego. Taki McGyverski zespół badawczy. Pomysł jest o tyle ciekawy, o ile w rzeczywistości niepraktyczny. Po prostu są ludzie od aparatury i ludzie od badań i każdy zna się na swojej robocie. Ale to przecież scifi, więc można to wybaczyć.

Ech, nie ma to jak męskie dumne EGO ;)

Męskie, czy nie to jest teraz ego jeszcze bardziej przerośnięte, bo należące do samozwańczego AUTORA ;)

 

Co do korpośmieci – miałam nadzieję na jakieś gierki korporacyjne, wyzysk czy coś, nie na krwawą  wojnę z obcymi.

W zasadzie chodzi o wyzysk, taki w stylu kolonizacyjnym. W końcu obcy na etapie rozwoju sprzed karabinów samopowtarzalnych mieli prawo nie zdawać sobie sprawy ze szkodliwości promieniowania, a kopali dla ludzi uran. Wojny też nie ma tu tak do końca– to ewakuacja pod ostrzałem. Rzeczywiście, mogłem aspektowi wyzysku poświęcić więcej uwagi.

 

Jeśli Cię to pocieszy, to z wykonaniem nie masz najgorzej – czytałam (nie tylko tu, żeby nie było) o wiele, wiele gorsze teksty :) 

Miód na moje serce. Parafrazując stare przysłowie: “Zobaczyć taki komentarz i umrzeć…”

Warsztatowo jest dobre, ale fabuła za serce mnie nie chwyciła. Parę razy się uśmiechnąłęm, przyznaję. Szkoda tylko, że żadne wydarzenie nie ma tu żadnych konsekwencji. Bo gdyby na przykład zrobiona na ostatnią chwilę śruba (pomijając już samą zasadność projektowania śruby– tych ci u nas dostatek wszelki), spowodowała, że teleksop Hubble’a spadnie jakiemuś Bogu ducha winnemu przechodniowi na głowę, albo chociaż się zatnie– cała ta historia miałaby sens. A tak, stosując zasadę karabinu Czechowa, zostaje nam “przyszła baba do roboty i wyszła w kapciach”.

Co nie przeszkadzało mi czytać z zapartym tchem, więc tzw. propsy za przykucie mojej uwagi. Mimo wszystko opowiadanie zapewniło mi rozrywkę, więc zaliczam je na plus.

A ja nie zgodzę się z przedmówcami– forma zbliżona do reportażu w niczym mi nie przeszkadza, jest nawet ożywczym powiewem świeżości. Co do głębszych przemyśleń– wynika z tej historii jedno: w przypadku takiego zdarzenia mamy przekichane. To zaś skłania do refleksji nad tym, jak mało znaczy nasz gatunek i jego przedśmiertne drgawki, ba– cały nasz ekosystem, w skali bezlitosnego wszechświata.

Dobra koncepcja, w końcu opowiadanie z krwistymi dialogami. Warsztatowo też jest bardzo dobrze, przyczepię się za to do nazewnictwa

maść -to żel, nie maść, bo nie ma właściwości leczniczych

strzelba -nie strzelby, tylko karabiny. Strzelby są do polowań i nie zachowują celności na opisane dystanse.

krążownik -trochę szkoda lecieć ciężko uzbrojonym krążownikiem na tajną misję we dwóch.

 

Ogólnie oceniam na bdb.

O, Jeremi, jak w moim opowiadaniu! Jak widać stary przebój Pearl Jam’u siedzi ludziom głeboko w podświadomości. Fajnie napisane, dobry pomysł, całkiem niezłe wykonanie. Jest troche błedów, ale “nawet mona lisa się sypie”. Redakcja by nie zaszkodziła, ale historia wciąga, a to jest najważniejsze.

A teraz pierdoły:

Oczywiście kolor jest pojęciem umownym, ponieważ, nie używając wzroku, nie da się stwierdzić, jaki coś ma kolor.

Owszem, da się– analizując widmo. Kolor JEST umowny, ale już długość fali przypisana do odcienia nie.

a w powietrzu wokół niej zaroiło się od programów.

Wyczuwam tu pewien skrót myślowy.

– Trzeba ściągnąć tu dziesięciu najlepszych informatyków z całego świata,

Czyli jest gdzieś jakiś ranking informatyków? I czemu akurat dziesięciu?

od RPA zaczynając, a na Chinach kończąc, jest teraz na równym poziomie rozwoju

Zakres “od RPA do ChRL” w kwestii poziomu rozwoju nie objąłby dużego odsetka państw.

 

Ogólnie fajne. Warsztat zawsze można dopracować, a pomysły nawet Einstein w trakcie całej kariery miał na podobnym poziomie. Mi się podobało.

Chyba nie zrozumiałeś Finkli. Spójrz na to przykładowe zdanie: 

Argument nie był zbyt zawiły, więc zrozumiałem.

 

A teraz zajrzyj do pierwszej lepszej książki i zobacz, jak wygląda zapis dialogu.

Zajrzałem i przyznaję rację. Choć nadal uważam, że dyskusja o wzajemnych relacjach spacji i myślników komuś mniej lub bardziej początkującemu potrzebna jest jak kurs pilotażu, komuś kto próbuje nauczyć się chodzić. Ale może rzeczywiście lepiej zadbać o takie rzeczy na początku.

 

Powiedzmy, że można by zrozumieć i przyjąć takie wyrażenie “ubrałem kask” w wypowiedzi prostego człeka. Ale w narracji to już błąd i nie ma znaczenia, gdzie rozgrywa się akcja.

Widziałem już publikacje, w których postać “siadała na ryczce”, więc nie do końca się zgadzam. Wszystko zależy chyba od tego, jak blisko oko narratora przyklejone jest do śledzonej postaci, a tu mamy jedną główną postać, więc i narracja może być prowadzona z jej perspektywy. Trzymanie się doskonałej rozdzielności narratora i postaci to hołdowanie nieco już przestarzałym wzorcom, sprzed chociażby twórczości Pahlaniuka i wielu innych, wcześniejszych. Tak, wiem, że przesadzam.

 

Do opka przyciągnął mnie tytuł, ale ponieważ spodziewałam się czegoś innego, to jednak nie dotrwałam do końca. Nie moje klimaty

To przynajmniej mam w sobie instynkt marketingowca. A co do drugiej części komentarza:

< niewspółmiernie cięta riposta on>

Ja kiedyś kupiłem szampana z Szampanii, ale od pierwszego łyka nie smakował jak ruski, więc nie dopiłem.wink

<niewspółmiernie cięta riposta off>

 

W każdym razie dzięki za uwagi. Mimo nadmiernie złośliwej odpowiedzi z mojej strony na pewno wezmę je sobie do serca (ale nikomu się nie przyznam). Pozdrawiam.

To skąd bierze się cholernie specjalistyczny sprzęt, jeśli jeszcze nie chce się nikomu tłumaczyć, do jakich konkretnie doświadczeń ma służyć?

Cholernie specjalistyczny sprzęt kupuje się u cholernie specjalistycznych dystrybutorów i nikomu nic nie trzeba tłumaczyć. To tak jakby powiedzieć “lepiej sam zbuduję sobie śrubokręt, bo jeszcze ktoś w castoramie domysli się, że robię szafę i ukradnie mi pomysł”. Dystrybutora nie obchodzi ani twój decelerator, ani szafa. Wbrew pozorom bardzo skomplikowane badania można prowadzić używając dość banalnych w działaniu sprzętów.

 

Porównaj definicję entropii w Teorii Informacji z twoją. Twoja ma zastosowanie w szczególnym przypadku fizycznym. I nadal, będąc termodynamiczną funkcją stanu, jest jednocześnie miarą nieuporządkowania układu… (ujęcie statystyczne)

O ile za “szczególny przypadek fizyczny” uznamy każde zjawisko we wszechświecie, w którym dochodzi do wymiany energii, czyli w zasadzie każde obserwowalne zjawisko. Zresztą teoria informacji chyba nie ma tu zastosowania.

 

Ale skoro już przy entropii jesteśmy: nie widzę związku między odzyskiem energii potencjalnej ze spadającego kubka (czy tam kinetycznej ze zderzenia niesprężystego, zależy w którym momencie spojrzeć) a entropią per se. Jeśli już przyjąć, że urządzenie rzeczywiście odzyskuje straconą do otoczenia energię (co prościej zrobić wymiennikiem ciepła), to albo może ją przesłać do tegoż kubka (i rozbić go bardziej spektakularnie), albo zmagazynować (przesyłając samo sobie prąd bezprzewodowo?). A skoro po podłodze tańczą iskry, to udało się tym samym przekształkić energię mechaniczną na elektryczną, czyli wynaleźliśmy na nowo koło piezoelektryki. Lepszy wynik można by uzyskać podłączając decelerator to jakiejkolwiek bomby kalorymetrycznej, albo po prostu do jakiegokolwiek silnika.

 

dobre w przypadku kogoś, kto wie, że dzwoni ale nie wie w którym kościele, ale raczej nie w przypadku znakomicie oblatanego profesora fizyki

Zgadzam się z Bellatrix, profesor wbija gwoździe mikroskopem i to elektronowym smiley

 

Jeśli zaś chodzi o nobla, sprzątaczki itd.

O noblu może sobie pomarzyć każdy, nawet pisząc licencjat z teorii rzutu kiszonym mlekiem. Profesor równie dobrze może być przekonany, mniej lub bardziej błędnie, o własnej świetności.

Egzorcyzm, ksiądz, sprzątaczki w sumie do fabuły nic nie wnoszą, ale zapewniają tło i koloryt, a narzekanie na ich obecność, to jak krytykowanie, wspomnianych w dyskusji, “Słoneczników” Van Gogha, za to że na obrazie znajduje się również wazon.

Niestety zapłaciłem za to drętwotą tekstu.

 

Tego nie powiedziałem, tak nie uważam. Z ładunkiem emocjonalnym w tekstach to jest akurat jak z ciemną stroną mocy– emocje prowadzą do przysłowków, a przysłówki do grafomanii.

Jedynie zdawał sobie sprawę, że być może nieco dłużej się uczą.

Osobiście nigdy nie zauważyłem takowej prawidłowości, ale rozumiem, że drążenie tematu z mojej strony jest dzieleniem włosa na czworo.

 

Co zaś do wstydu z powodu tańca na rurze, to pojawił się on dopiero wówczas, gdy w Janku obudziły się emocje.

Tyle widzę– pytam tylko: dlaczego? Nie po to, żeby krytykować, tylko dlatego, że się wkręciłem i chcę wiedzieć więcej.

Szczere dzięki za konstruktywną krytykę. Zgadzam się i nie zgadzam, ale po kolei:

Myślniki od sąsiednich słów oddzielamy spacją.

Myślniki są tu w ramach ujednolicenia formy graficznej, w “profesjonalnym” zapisie powinienem ponoć wybrać pauzy/półpauzy do oznaczania dialogów, a te chyba nie mają przed sobą spacji. Chyba. Poza tym wiszący samotnie myślnik lubi rozbić tekst w zaskakujący sposób.

 

Podmiot zaginął w akcji, wychodzi, że to pocisk miał gruczoły.

Nie spodziewałbym się pocisku z gruczołami, zwłaszcza, że skoro opuścił już rannego, to nie może nasączać jego tkanek. Ale coś w tym może być. 

 

Ubrań się nie ubiera.

Owszem, ale hełm to nie do końca ubranie. Ale zgadzam się– nie zwróciłem uwagi na tę naleciałość z południa. Co nie znaczy, że nie zamierzam jej powtarzać w przyszłości w ramach przypisania miejsca akcji do konkretnego regionu. Z tej samej beczki pojawia się tam “szychta”.

 

Nie z przymiotnikami w stopniu wyższym i najwyższym – oddzielnie.

Jeśli chodzi Ci o nazwę naszej planety, to koniecznie dużą literą.

Tu akurat dwa razy stuprocentowo się zgadzam.

 

Oczywiście proszę zrzucić mój upór względem krytyki na karb zacietrzewienia początkującego.

Całkiem zgrabnie napisane. Może tylko przeskok między światem postrzeganym beznamiętnie i tym obserwowanym uczuciowo mógłby być bardziej wyraziście zaznaczony (jest taka scena w filmie “Equilibrium”, o ile mnie pamięć nie myli).

Do jednej rzeczy chciałbym się przyczepić– jeśli mówimy o systematycznej likwidacji seksizmu, to szafowanie w tym samym tekście stereotypem głupiej blondynki nie ma zbytnio sensu, moim zdaniem. No i czemu Jankowi było wstyd w kwestii tańca na rurze? Jeśli ze względu na nieudolność -ok. Jeśli miałoby być to przedstawione jak zajęcie upokarzające, to nie w tym akurat opowiadaniu.

Jako szeregowy czytelnik muszę powiedzieć: da się czytać, zdecydowanie. Normalnie takie skoki pomiędzy różnymi typami narracji wprowadzałyby chaos, a tu proszę bardzo: można? możnawink

Klimat trochę przypominał mi serial Ergo Proxy, ale bez wtórności, więc kolejny plus.

Czepię się za to dialogów: rozmowy w przyszłości i wypowiedzi wieśniaków brzmią trochę jak wyjęte z “Dumy i Uprzedzenia”.Ale w konwencji idealnego miasta ma to swój sens, oczywiście. Choć sam pisząc dialogi przeginam (daleko) w drugą stronę, pozwól szanowna autorko, że skorzystam z jej twórczości szukając dla siebie samego złotego środka.

Chciałbym trochę więcej obrazowych opisów miasta, wyraźniejszego kontrastu między jego częściami. Ale wkręciłem się w tą opowieść, a to chyba najważniejsze.

Nowa Fantastyka