Profil użytkownika

Ostatnie sto komentarzy

Finklo, dzięki za dotarcie. Generalnie się z Tobą zgadzam. Nie potrafię pisać zamkniętych opowiadań. Są to w zasadzie puzzle, które można rozpatrywać osobno, a można połączyć w jedną całość. Planuje stworzenie takiego cyklu mozaikowego. Robokoń jest powiązany z trzema innymi opowiadaniami.

Witaj Feniksie! Dziękuję za odwiedziny i apologię. Niektórzy interpretują gatunki fantastyki bardziej kostiumowo, niż merytorycznie. Są rycerze – więc to fantasy. Jeśli chodzi o technologie, to dla mnie są czymś podrzędnym, tworzącym tło czy kontekst dla idei lub ewolucji bohaterów. Nie wierzę, żeby mogły zmienić istotę człowieka, czy jego duchową kondycję.

Miło, że podeszło ci tempo narracji. Może spodoba ci się coś jeszcze. Zapraszam.

No niezłe, Rybaku, kosmos podbijają wielodzietne rodziny, pokonując walniętych ekoaktywistów pospołu z robotami zaprogramowanymi przez krytyczną teorię rasową. Aż chce się wierzyć w taką wizję przyszłości. Wątpliwe tylko, żeby to byli ludzie z anglosaskimi nazwiskami, mierzący długości jardami.

Klik ode mnie.

Może ci się spodobać Uniwersum Wielkiej Rzeszy, na przykład w Robokoniu i opowiadaniach powiązanych.

Cześć Bardzie, przeczytałem i generalnie mi się spodobało, choć pewnej rzeczy nie rozumiem: Susan została wskrzeszona przez wprowadzenia specyfiku. W jaki sposób został wskrzeszony Daan? Więcej środka chyba nie było, ani ona o nim nie wiedziała. Czy to był Tom, który przeżył zastrzyk?

SPW, masz rację. Kiedyś cały pierwszy tom i spora część drugiego wisiała tu na portalu. Po wydaniu pierwszego tomu wszystko schowałem, poza jednym rozdziałem (Burzyć – nie budować). Teraz, w trakcie pracy nad drugim tomem znowu go udostępniam, bo to pomaga przy wstępnej obróbce redakcyjnej. Jeśli jesteś zainteresowany pierwszym tomem, a nie chcesz kupować książki ;) mogę ci to udostępnić jako zaproszenie do bety. Uniwersum odsłania się powoli, a systematyczne rozjaśnienie nastąpi dopiero w drugim tomie i jest teraz w trakcie pisania.

SPW, dzięki za łapankę. Jest to faktycznie fragment. Zapomniałem to zaznaczyć. Wcześniejsze części są też dostępne – linki są w opisie. Jeśli Koala pragnie całości to zapraszam. Wprawdzie pierwszy tom jest tylko na papierze.

Dobrze wiem kim jest senior, a kim wasal. Stettenowie są kosmicznymi wasalami lądowego seniora, dona Pedro de Gilliomar, który z kolei jest wasalem kurfirsta planety Kowandong, który jest z kolei wasalem cesarza Wielkiej Rzeszy. Zapraszam do pierwszego tomu, albo przynajmniej do pierwszego odcinka. Dla swoich poddanych Fredegar oczywiście jest seniorem.

Zygfrydzie, dzięki za odwiedziny. Rycerz nie jest z przeszłości, tylko z innej planety, z wielkiego imperium kosmicznego, zwanego Wielką Rzeszą. Kobieta jest jego konkubiną, z którą żył, będąc szpiegiem w czasie przygotowania inwazji. Wszystkie moje teksty na portalu dotyczą tego uniwersum. Inne opowiadanie o podboju Ziemi nazywa się Szaber sakralny .

O genezie broni grawitacyjnej jest mowa w Burzyć – nie budować

 

Realuc, żyjemy w upadłym świecie i mrok w nim jest wszechobecny, jak i w nas upadłych istotach. Nie jest on jednak niezwyciężony. Jest pasożytem pozbawionym własnego bytu, lecz czyhający nieustannie, by zawładnąć cudzym. Jak powiedział ktoś mądry, świat bez gówna jest niewiarygodny. Na tym buduje się dramat egzystencji.

Nie piszę lekkiego fantasy. Pomysły mam raczej twarde, choć moim zdaniem nie mroczne.

gdy ktoś wdziera się subtelnie pod kołdrę.

Trudno sobie wyobrazić ten proces. Subtelne wdzieranie się. Może lepiej wsuwanie?

 

Trzeba powiedzieć, że roztaczanie mrocznych wizji wyjątkowo dobrze Ci wychodzi. Mi ciągle wychodzi, choć brutalna, ale utopia.

To że coś jest nie tak zrozumiałem od razu z tej dziwacznej religii, gdzie Bóg zwie się Haram (czyli grzech po arabsku), a po tradycyjnych religiach nie ma śladu. Gdyby ludzkość poharatał taki kataklizm jak Rozbłysk, religia i kultura ucierpiałyby raczej powierzchownie, no chyba że ludzkość już wcześniej tak zdegradowała, że mało co z nich zostało.

Przekonująca jest ewolucja antybohatera od nie pozbawionego sumienia badacza do sadysty i degenerata, który przepił sumienie i po świńsku korzysta ze swojej władzy, nawet swoją rolę gra niechlujnie. Według mnie temat został potraktowany nieco zbyt zdawkowo.

Ciekaw jestem świata na powierzchni. Czy ten podziemny obóz mięsny jest jeden, czy jest ich cała sieć? Czy istnieje jak hitlerowskie obóz zagłady, o których ludzie wiedzieli i nie wiedzieli zarazem? Przypuszczam, że ze społeczeństwem na powierzchni też dzieje się coś niedobrego. Jako osoba nie lubiąca opowiadań, lubię patrzeć na podobające mnie teksty, jako na fragmenty większej całości, chciałbym więc przeczytać coś więcej z tego uniwersum.

Generalnie mi się spodobało. Każde śmieszne i absurdalne dzieło powinno mieć w sobie dramat. Idea, że opisana droga rozwoju ludzkości w stronę stopniowej zamiany samego człowieka w elektroniczny gadżet prowadzi do powszechnej sraczki jest mi bliska. Mizantropijne odczucia bohatera są nieobce mojemu “lepszemu mężowi”. Klikam

SPW, Fantasy, nawiasem mówiąc, też ma swoje ramy gatunkowe i spychanie tam wszystkiego, co, twoim zdaniem, nie jest science-fiction, uwłacza temu poczciwemu gatunkowi. Skoro nie ma tu żadnej magii, smoków i krasnoludów, ani innych atrybutów fantasy, to według pojęć tego portalu jest to science-fiction. Zgodziłbym się na neutralne określenie “fantastyka”, ale tu takiego nie ma. A jak ci to nie pasuje, to życzę powodzenia w próbach przekonania moderatorów, by wprowadzili zmiany.

Adamie, dzięki za odwiedziny i rzeczowy komentarz. Miło, że ktoś nowy zajrzał do Uniwersum Wielkiej Rzeszy. To opowiadanie komponuje się z dwoma drugimi, w których logika jego konstrukcji jest lepiej wyrażona. W dużej mierze jest to utopia, choć dosyć twarda i szorstka w dotyku.

 

SPW, nie mogę się doczekać, kiedy coś napiszesz, żebym zobaczył jak wygląda prawdziwe science fiction.

Mówienie o starych i młodych aniołach, to nieporozumienie. Zostały stworzone jednym aktem, więc są w tym samym wieku. W ogóle nie lubię antropomorfizowania tych nieskończenie odmiennych istot. Kiedy czytałem, miałem nadzieję szybko zacząłem podejrzewać, że chodzi o nie, ale miałem nadzieję, że będzie inaczej. Niestety wyszło 404.

Miłe opowiadanko. Właściwie bajka. Tylko dzieciom raczej nie podejdzie, bo nie ma żadnego napięcia. Dodać trochę kłapiących szczęk, jakiś szkielet w szafie…

ujrzała, że podwójne drzwi mają zamek na kłódkę, której nie było.

Zamek nie może być na kłódkę, bo kłódka to rodzaj zamka.

Sugeruję: ujrzała, że podwójne drzwi zamykają się na kłódkę, ale jej nie było.

Zaczyna się banalnie i nagle wpływa groza. Nagłe powołanie na cyborga, mającego żelazną ręką zaprowadzać sprawiedliwość harmonizuje z dziecięcym marzeniem o roli szeryfa. Dziwi trochę, że bohater nie odczuł odruchowego zainteresowania propozycją: byłby znowu młody i silny, na dodatek obleczony władzą. Nie byle jak pokusa. Chyba niezręczna propaganda odstraszyła go tą niefortunną “dyktaturą dobra”. A potem wszystko wraca do banalności.

Z moją niechęcią do opowiadań jako takich, wolę patrzeć na nie jako na fragmenty. W takim układzie ten sympatyczny szort można potraktować jako początek historii, w której uspokojony bohater potem odkrywa, że faktycznie został cyberszeryfem…

Duago, dzięki za przeczytanie. Trafiłeś w sedno mojego podejścia do pisania. Prawdę mówiąc, nie potrafię myśleć w formacie opowiadania. Szczerze mówiąc, opowiadania nawet czytam niechętnie. Wszystkie moje opowiadania są zamaskowanymi fragmentami większych całości lub koncentratem zbyt dużych dla opowiadania historii. Robokoń i Kabestan stanowią cześć planowanego cyklu przenikających się “Opowieści z Wielkiej Rzeszy” z udziałem wspólnych bohaterów. Może wyjdzie z tego swoista mozaikowa powieść.

Jeśli zechcesz zobaczyć Wielką Rzeszę w formacie powieściowym, z chęcią podrzucę “Przypadki rycerza Fredegara von Stettena” w wersji papierowej. Szczegóły omówimy w korespondencji prywatnej.

Witaj! Spóźniłem się z klikaniem, ten dostojny tekst już dobił do swojej Ipenerii. Z początku tekst nie wzbudzał u mnie wielkiego zainteresowania ze względu na pospolite klimaty dzielnicy biedoty i kryminalnego półświatka. Wiedziałem jednak, czyje dzieło czytam i nie zawiodłem się. Od wizyty w przytułku Klemem zrobiło się naprawdę ciekawie. Zaczęło kreować się uniwersum i to co się kryje za zewnętrzną intrygą. W końcu okazuje się, że bohaterowie okazały się igraszką w rękach demonicznych manipulatorów. W sumie koncepcja jest ciekawa i zasługuje na rozwinięcie. Można stworzyć cały cykl wokół walki o kolejne części ciała Durmana (imię moim zdaniem dość niefortunne, bo kojarzy się z odurzaniem: ros. дурман = narkotyk). Warto się zastanowić.

Pozostają jednak pytanie, na które nie znalazłem zadowalającej odpowiedzi. Dlaczego Klemen zgodziła się współpracować ze złodziejami. Skoro posiadała wystarczającą wiedzę o przynależności relikwii, to powinna znać jej przeznaczenia. Jej niechęć do konwentu nie powinna przesłaniać jej konsekwencji jej zniszczenia.

 

SPW, kiedy uczyłem się w podstawówce, na takie pytania zwykle odpowiadano: “po to, byś zapytał”.

Trudno komentować coś tak krótkiego. Brzmi epicko. Jest też aktualny wątek: potęga Zeusa tkwi w kontroli nad informacją!

Miło, że mogłem się przydać. Myślę, że z monetami bardziej pasowałyby tu obole i drachmy, ale jak uważasz. Nie wiem jakie monety chodziły w epoce mykeńskiej. Czekam w odwiedziny, ciekaw jestem, co mi doradzisz ))

Witaj Katafrakcie! Dobry tekst. Porusza emocjonalnie i tworzy przekonujący obraz. Od czasu do czasu coś zgrzyta językowo, o czym już napisali moi poprzednicy. Ja natomiast zwrócę uwagę na niektóry wątpliwe momenty bardziej merytoryczne.

Bohater daje dzieciakowi, który przynosi nowinę srebrną monetę. Cóż za wielkopański gest! Powinien dać miedziaka. To przecież wieśniacy, a nie magnaci.

Skąd u nich historyczne żydowskie monety? Imiona i nazwy są raczej greckie.

Ktoś zwraca się do wsiowego zgromadzenia “panowie” – piszesz o realiach, kiedy pan to był PAN. Nie tytułowano w ten sposób kogo popadnie.

Używasz pojęcia biblijnego sanctus sanctorum, odnoszącego do Świątyni Jerozolimskiej i nie mającego odpowiednika w świątyniach pogańskich. Nawet jeśli założymy, że takie coś tam było, to bohaterowie, którzy przybyli, by przebłagać bóstwo, nie ośmieliliby się znieważać je wchodząc do takiego miejsca. Ja bym zmienił na dziedziniec wewnętrzny, albo coś w tym rodzaju.

Witaj Oczovo. Pozdrowienia od starego fragmenciarza. Tekst ładnie napisany i klimatyczny. Mam nadzieję, że nie całe Twoje uniwersum jest tak malowniczo obskurne. Generalnie fragment sprawdziłby się jako samodzielne opowiadanie a zakwalifikowany w ten sposób miałby szansę zyskać więcej czytelników i trafić do biblioteki, na co moim zdaniem zasługuje.

Finał, moim zdaniem jest trochę zbyt przewidywalny, choć jeśli to tylko rozdział wstępny, to nie widzę w tym większego problemu.

Nie wiem na czym polega sprzeczność pasa z lądowiskiem. Wywalam lądowisko z tego zdania. Poprawiłem większość wątpliwych fragmentów. Nad końcówką na pewno trzeba popracować, faktycznie jest jakaś zdawkowa. Wrócę do tego.

Baldachim jest z lekkiego drzewa. Nie waży tyle co koń i jest na statku tylko jeden. Umieściłem go tam trochę licząc na taką reakcję, jak Twoja. To jeszcze nic w porównaniu z tym, jaki wypas jest na statkach nielądujących!

Konar do blokowania drzwi przewidziałem od początku.

Jeszcze raz dziękuję!

 

 

Cześć Bartonie! Dzięki, że dotarłeś i dzięki za czesanie. Wyłapałeś sporo baboli, w tym kilka rusycyzmów, które u mnie ustawicznie wracają. W języku rosyjskim przegrywa się komuś, a nie z kimś ( hakerom/ z hakerami).

Pas startowy jest całkowicie na miejscu, gdyż służy wahadłowcom ziemia – orbita, obsługującym duże statki nielądujące. Startują i lądują one jak samoloty. Wspominałem o nich przy okazji odlotu Fredegara z Kowandongu w Przypadkach.

Odnośnie sukni. Statek Meliane to Schlosshiff – latające rezydencja. Ma tam pełną garderobę sukni okolicznościowych, jakże inaczej? Nie mieć stroju żałobnego, to jakby nie mieć skafandra w locie kosmicznym ;)

Cześć. A raczej Czołem Waszmości! Historia mi się spodobała pod warunkiem, że będzie miała swoje rozwinięcie w tym uniwersum. Szkodę pracy dla jednego opowiadania. Doceniam dopracowane uniwersa. Tu trochę przeszkadza mi pewne podobieństwo do bardzo nielubianego przeze mnie świata Gwiezdnych Wojen, ale wszystko jest do czegoś podobne.

Pewne rzeczy wzbudzają u mnie wątpliwości: Gargulce są istotami żyjącymi na pograniczu kosmosu i atmosfery, a do tego mają dosyć konwencjonalny wygląd. W jaki sposób oddychają? Czy są istotami biologicznymi czy też sztucznymi tworami?

Milicja imperialna brzmi dziko. Milicja z definicji jest czymś miejscowym, pospolitym ruszeniem.

siedzenie żebraka przed imperatorskim tronem

Też brzmi dziko. Przed tronem żebracy nie siedzą. Tam siedzą ministrowie. Żebracy najwyżej klęczą przed bramą pałacu.

Motywacja bohaterki zdecydowanej na tak radykalne działania jest za mało ambitna. Jej ludzie szli za nią na śmierć nie zadając pytań. Przecież to nie samuraje, nawet nie żołnierze mafii, tylko najemni robotnicy! Rozumiem, gdyby chciała zdobyć władzę nad planetą. Jeśli jest młoda, nie powinna tak sztywnie przywiązywać się do rodzimego biznesu. Jeśli jest śmiertelnie chora, to powinno jej być wszystko jedno. Zrozumiałbym, gdyby nienawidziła swych ziomków i pragnęła zemsty za dawne krzywdy, ale nic takiego tu nie ma.

Nie mniej spodobało mi się. Klikam do biblioteki.

Ciekaw jestem, jak Ci się spodobają moje historii z uniwersum Wielkiej Rzeszy.

Zgrabnie napisane. Czyta się dobrze, choć nastrój jest realistycznie przygnębiający. Obraz nudnej, pustej egzystencji postaci, ich wyobcowania wręcz budzi niechęć do życia. Wpisanie w tę konwencję anioła śmierci, wiodącego podobny żywot jest interesujący, choć i wyjątkowo depresyjny. Do Fajrantu zadawałem się pytaniem, kiedy pojawia się coś fantastycznego. Oprócz twarzy na ostrzu noża nic tego nie zapowiada. Rozumiem, że taka była koncepcja. W moim odczuciu w trakcie opowiadania brakuje suspensu, obecności czegoś niepokojącego, przenikającego mdłą codzienność.

BasementKey, Cały tom dalszych przygód Hansa u boku rycerza Fredegara jest już wydany. Dla tutejszych forumowiczów w atrakcyjnej cenie ;) Jeśli to Cię zainteresuje, napisz prywatnie.

BasementKey , dzięki za przeczytanie i uwagi. Przegrana świni, która uważał za bardziej godną życia, niż jej wytatuowanego przeciwnika, obudziła w nim refleksję o niesprawiedliwości życia i wspomnienia o śmierci ojca. Rozumiem, że osobom nie znającym go z Przypadków to może wydawać się niewystarczająco czytelnym.

O mój boże

Boże powinno się pisać z dużej litery. W ogóle jest pytanie, czy potępieniec w piekle jest w stanie wzywać Boga.

Usłyszałem ich radosny lament

Lament z definicji nie może być radosny. Może lepiej napisać zawodzenie lub wrzaski.

W ogóle opowiadanie mile mnie zaskoczyło. Z jednej strony jest bardzo realistyczne, mógłbym przypuścić, że piekło faktycznie tak wygląda. Bardzo udany jest wątek z zakazem rozmawiania. W jednym z objawień starożytnych świętych, cierpiący w piekle stali jeden na drugim w mrocznych płomieniach, ale modlitwy za nich skutkowały tym, że płomienie nieco opadały i oni mogli widzieć oblicze jeden drugiego, co już stanowiło duże pocieszenie.

Pojawienie się Stalina jest natomiast nieprzekonujące. Dlaczego akurat on? Choć był on bezwzględnym i cynicznym politykiem, historia zna wiele bardziej diabolicznych postaci.

Klik ode mnie.

Ambush, dzięki za odwiedziny i uwagi. Cieszę się z dobrego wrażenia. Alternatywne zakończenie walki jest oczywiście wymyślone przez Hansa. Przecież inicjowany sam mu wszystko opowiedział, ale on kibicował świni. Jednocześnie wspomina swoją pierwszą walkę, o której jest mowa w pierwszym rozdziale Przypadków.

Mocna rzecz. Zaczyna się tak niewinnie, Manty jest niczym Czeburaszka, którego w starej radzieckiej kreskówce znaleziono w skrzyni z pomarańczami. A potem masz. W pewnym momencie skojarzyła mi się z personifikacją sztucznej inteligencji, która zaczęła ukazywać się bohaterowi Grzędowicza w postaci disneyowskiej wróżki. I takie twarde lądowanie. W każdym razie skojarzeń budzi mnóstwo.

klik ode mnie!

Czy imię bohaterki celowo kojarzy się z popularnym lekiem na niestrawność?;))

Niedawno też popełniłem coś drastycznego 18+, nazywa się Świniobicie. Zapraszam.

AP, dzięki za odwiedziny. Miło, że sięgnąłeś po kolejny tekst. Grawiton to wymyślona przeze mnie substancja, rozszczepienie jądra której powoduje zwiększenie grawitacji. Zwykle używa się na statkach i stacjach kosmicznych,, jak też w osadach na małych planetach. Co do odległości do gwiazd, to jestem jej świadom. Planety Wielkiej Rzeszy są rozrzucone po galaktyce dość szeroko, ale hipernapęd pozwala w miarę szybko docierać do każdej. Co do średniowiecza, cóż, przywrócone średniowiecze jest zasadniczą cechą mojego uniwersum. Swego rodzaju zabiegiem, chroniącym ludzkość przed degeneracją, zwaną postępem. Pozdrawiam

Prostota w historii udała się tylko raz – w piramidach. Ewolucja bohatera przydałaby sens całości, bo tak trochę go brakuje.

 

 

 

 

Przyjemnie napisane. Coś w rodzaju ekologizowanych braci Grimm. Lubie niemieckie klimaty, choć ekologów niekoniecznie. Szczury szlachetniejsze od ludzi. W dzisiejszych czasach brzmi to nawet banalnie. Wyszło bajkowo i jak na wybrany temat za łagodnie. Idea uszczurzenia bohatera jest interesująca. Tu można byłoby rozbudowa wątek procesu wewnętrznego bohatera. Wraz z wygladem powinno zmienić się również jego postrzeganie otoczenia. Nie powinien postrzegać już swojej królowej jako potwora, tylko jako piękność, tak jak Shrek postrzegał fionę.

Pozdrawiam. 

Bartonie, serdeczne dzięki! W tym co piszesz, jest sporo racji. Jak zwykle zostałem przyłapany na tym, że czegoś jest za dużo lub za mało. Wynika to z tego, że pod postacią opowiadań przemycam kawałki powieści. Nie oznaczam tego jako fragmentów, bo nie są częścią zasadniczej narracji, tylko historiami wstawionymi (opowieściami lub wspomnieniami). Tutaj masz wspomnienia Krallego do powstającego II tomu Przypadków. Już pewnie nie pamiętasz o jego pochodach do burdelu i przygodach na Grauenstein i wcześniej (historia pierwszej walki i śmierci ojca). W kontekście oddzielnie wziętego opowiadania doklejki o burdelach z gwiazdkami i scena z seksem na końcu może faktycznie nie są wystarczająco uzasadnione, ale w kontekście końcowego przeznaczenia są potrzebne.

Drastyczna inicjacja ma miejsce w odpowiednio zakapiorskich załogach. Nie jest regułą.

Twoje komentarze uważam za bardzo wartościowe. Szkoda, że nie ma ich przy Kabestanie i Robokoniu. Nie żebym się narzucał ;)

Regulatorzy, dziękuję za czesanie. Teraz świnia będzie przystojniejsza.

 

Zabiegowymi w budownictwie fachowo nazywają się kręcone schody. Zmieniłem.

Peter Barton, wnoszę z tego, że byłeś przy Świniobiciu. Mam nadzieję, że podzielisz się wrażeniami, choćby i nie najlepszymi ;)

Peter Barton, byłem Ci to winien. Przecież przebrnąłeś przez niewydane jeszcze Przypadki we fragmentach!

Bardzo zabawne, choć, żeby docenić koncept, brakuje mi znajomości klasyki fantastycznej. Z tym cyrografem nie do końca zrozumiałem.

Klimat szrotowy jest mi nieobcy: zapraszam do Świniobicia

Szczerze mówiąc nie zrozumiałem prawie nic w tym dialogu-monologu. Obraz opisywanej rzeczywistości jest dla mnie nieczytelny. Jakieś machlojki, jakaś mafia, to pojąłem. Wygląda jak wyrwany ze środka fragment. Brakuje mi tu normalnych opisów.

Dawidiq, Ja się zbytnio nie przejmuję tym, że to co piszę, komuś się nie podoba, bo się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Negatywne oceny też są pożyteczne, bo pokazują jaki jest odbiór tych czy innych idei i wątków, jakie poruszam. Interesuje mnie, co konkretnie ludzi irytuje, z czym się nie zgadzają. Będę wdzięczny, jeśli się podzielisz.

AP, dzięki za odwiedziny i uznanie. Opisałem wstrętny kawałek pięknego świata. Świat bez gówna, jak powiedział ktoś mądry, jest niewiarygodny. Wszystkie moje teksty odnoszą się do jednego uniwersum Wielkiej Rzeszy. Jestem ciekaw, czy opisany w nich świat, też uznasz za wstrętny. Zapraszam.

 

Dawidiq, podziwiam twój upór. Dotarłeś do końca, choć Ci się nie podobało. Ja, przyznam się, porzucałem takie teksty po kilku akapitach.

W popkulturze jest masa różnego (piiiip). Masz tutaj istoty ptakowate i jaszczurowate i jeszcze jakieś. Żadna nie jest humanoidalna i każda ma odmienną fizjologię. O to mi chodziło. W kiepskich filmach takie rzeczy się zdarzają, ale nie sądzę, by warto było je naśladować. Generalnie wydaje mi się, że twoja powieść bardzo wygrałaby, gdyby obce gatunki były mniej ludzcy w zachowaniu, bardziej tajemniczy, niezrozumiali. Spodobał mi się jaszczur w sklepie.

Nie mów, że przyjmujesz się tym gównem

Przejmujesz

 

W opowieści Ijoni o serialu figuruje jakiś międzygatunkowy romans. Biorąc pod uwagę różnicę fizjologii to brzmi nieprzekonująco. Na tym tle późniejszy seks z krową wygląda wręcz naturalnie.

 

Persefono, na tym portalu przyjęte jest odwzajemniać wizyty. Każdy fragmenciarz o tym wie.

Robi się coraz ciekawiej…

Jeśli akcja toczy się na Ziemi, to 16 godzin pracy, to przesada. Nawet pracując 12 godzin człowiek prawie nie ma czasu dla siebie, a 16, jeszcze z dojazdami, to nierealne nawet dla fantastyki.

Pozdrowienia od starego fragmenciarza. Jesteśmy tu tę samą klasą D-. Moja wydana powieść długo wisiała tu w kawałkach i miała niewielu czytelników. Zacząłem więc czytać z solidarności, ale zaraz mnie wciągnęło. Na początku miałem wrażenie, że akcja toczy się w Izraelu. Imiona mi to zasugerowały, jak też stosunek faceta urzędnika do kobiety.

Twój solipsyzm w podpisie jest przygnębiający))

Zaraz sięgnę po następne kawałki.

Irko, miło, że dotarłaś, a jeszcze milej, że opko Ci się spodobało. No i dzięki za klika.

Meliane nie złamała zasad, bo jeśli pamiętasz Kabestan losu, w wyniku ciężkich przeżyć została uwolniona z obowiązków wobec rodu męża. W tej chwili jest wolną kobietą i choć nosi żałobę ma otwarte okno możliwości decydowania o swoim losie. Mam zamiar jeszcze wrócić do losów Wolframa i Meliane.

Ludzie nie są traktowani jak niewolnicy. Są na Marsie dobrowolnie w ramach “prac interwencyjnych”, które mają na celu uratowanie ich od śmierci głodowej. Jest to coś na podobieństwo prac publicznych Roosvelta, z czasów “Wielkiej Depresji” w których zaangażowano ponad 8 milionów bezrobotnych. Wielu to pomogło przetrwać trudne czasy, choć wielu też zmarło z powodu wyczerpania i ciężkich warunków.

Bardzo dobre! Sugestywny obraz usztucznienia życia współczesnego człowieka. Podobne wizję działają na mnie przygnębiająco, ale czytało się lekko i z przyjemnością. Skojarzyło mi się z jednym odcinkiem serialu, zdaje się, Black Mirror. Tam ludzie wyrabiali prąd kręcąc pedały na nieruchomych rowerach, spali w pokojach z ekranów jako ścian i musieli dopłacać jak nie chcieli oglądać reklam.

Klik ode mnie.

 

Smutne i piękne. Bardzo sugestywne opisy, świetnie połączone z opowiadaną historią. Zgodzę się z krokusem, że rozmowa ze spaloną narzeczoną jest przykrótka. Warto byłoby ją rozbudować. Generalnie jestem zauroczony. Sięgnę po inne twoje teksty. Przy okazji zapraszam do mojego Robokonia.

Klik ode mnie.

Znakomity tekst. Bardzo aktualny. Jest tu i plaga modnych przeprosin i nieskończonych pretensji, i autodestrukcja, jak i obraz hegemona, który się potknął i teraz jest z entuzjazmem kopany przez wszystkich.

Pewne rzeczy nie są dla mnie do końca przekonujące. Na przykład samobójstwo cesarza. Zazwyczaj upadek imperiów następuje w momencie, kiedy są otwarte na dialog i reformy, lecz głupi ludek jest zbyt niecierpliwy i znosi władzę, zachęcany przez lokalnych kacyków, którzy myślą, że w stanie niepodległości będą mieli wszystko dla siebie. Druga rzecz, której budzi wątpliwości, to jest to, że pstrokate i wielorasowe imperium nadal trzyma się kupy, choć logicznie i historycznie rzecz biorąc wyzwoleni powinni rzucić się sobie do gardeł lub rozbiec się na wszystkie strony, bo zabrakło elementu konsolidującego.

No dobra, to wszak fantastyka!

Klik ode mnie!

Zapraszam do odwiedzenia mojego imperium.

Wygląda na to Duago, że losy naszej twórczości na portalu będą raczej podobne. Szanowny Bardjaskier na pewno się załamie, jeśli spróbuje przeczytać Robokonia, albo Kabestan.

Serce Behenu zabiło mocniej. Próbowało wyrwać się z piersi. Dziewczyna bez zastanowienia rzuciła się pokutnikowi na szyję.

Tu można dodać, że zruciła maskę. Inaczej nie da rady, by 

wtuliła mokre oczy w bark brata

Kocham barbarzyństwo i kawalerię. Może Robokoń ci się spodoba?

Don Domingo, w tym co piszesz, jest zapewne sporo racji, choć zamierzałem bardziej zająć się tu Wolframem, niż światem. Z drugiej strony ten tekst należy do planowanego cyklu “opowieści na marginesie” Przypadków Fredegara. Ich celem jest przedstawienie przekroju uniwersum Wielkiej Rzeszy, zatem potwierdzasz, że opowiadanie spełnia to zadanie. Co do samodzielności, to z pewnością jest ono sparowane, jak słuchawki z telefonem, z Kabestanem losu. Bez tego trudno zrozumieć skąd w końcu opowiadania nagle pojawia się utracona Meliane.

Dzięki za odwiedzenie i wierne kibicowanie Wielkiej Rzeszy.

Duago, jestem zaszczycony i podbudowany Twoim komentarzem. Niestety większość moich historii poniewiera się w poczekalni latami. Jakoś nie trafiam w tutejsze gusta, a może piszę przydługie teksty, które bardziej wyglądają na rozdziały czegoś większego, niż na typowe opowiadania. O powiązaniach tego tekstu z innymi napisałem we wstępie. Jest on przede wszystkim uzupełnieniem “Kabestanu losu”, tam generalnie więcej się dzieje.

W każdym razie, jeśli uniwersum Wielkiej Rzeszy cię nie rozczaruje, mogę podrzucić papierową książkę “Przypadków”.

Bardzo klimatyczne opowiadanie. Z mroczną, zagadkową atmosferą. To było dobre – wychowana w wolności i swobodzie, buntująca się przeciwko wszelkiemu zniewoleniu dziewczyna, okazuje się półboginią, żywiącą się śmiercią. Można w tym dostrzec morderczy skutek buntu w ogóle. W każdym razie ja bym chciał. Klik ode mnie.

Mam trzy uwagi natury technicznej:

upewniła się, że sztylet z brązu solidnie trzyma się skórzanej pochwy schowanej na lewym przedramieniu.

Nie bardzo rozumiem jak można schować pochwę ze sztyletem na przedramieniu. Rozumiem jeśli w rękawie. Sugerowałbym zmianę czasownika albo przyszycie rękawa.

Druga kwestia to śmierć tancerki na dachu. Od rozcięcia żył na ręce można umierać godzinami, a ona tu skonała, jakby przecięła sobie arterię biodrową.

No i trzecia:

Wtuliła mokre oczy w bark brata i nie chciała puścić

To sugeruje bezpośredni kontakt, ale parę akapitów wcześniej

Stanął przed nią i spojrzał w schowane za otworami w masce oczy.

W którym momencie zdjęła maskę? Jeśli oczy są schowane, to jak można w nie spojrzeć? Może lepiej w pobłyskujące w głębi otworów maski ?

Świetne opowiadanie. Dobrze pokazuje gdzie prowadzi ideologia ekologiczna, która każe człowiekowi przepraszać za samo swoje istnienie.

Doskonały termin – zamienita. Dużo lepszy niż android. Oddaje sens istnienia tych sztucznych istot. W końcu wypierają zdegradowaną ludzkość. Pozostaje pytanie, czy w częściowo zaprogramowanych sentymentach robotów pozostaje jakaś nadzieja na zachowanie nie tyle gatunku ludzkiego, co człowieczeństwa.

Klikam do biblioteki.

Całkiem przyjemna lektura. Dla mnie najfajniejsze jest, że najpierw nic nie zapowiada tego, iż bohaterowie nie są zwykłymi facetami, lubującymi się w piciu, biciu i dupczeniu. I raptem smok i bóstwo. Bardzo dobry zwrot. Szkoda tylko, że za szybki. Ja bym to wydłużył od trzech do pięciu razy.

Koalo, dzięki za uwagi. Generalnie to nie jest fragment, tylko samodzielna historia, choć i powiązana z innymi.

Inanno, jestem wielce szczęśliwy, że robokonie przypadły Ci do gustu. Jeśli aranżacja małżeństw to twój temat to Kabestan losu jest sam raz dla Ciebie.

Fascynatorze, cieszę się, że pomysł znalazł Twoje uznanie. Zapraszam do lektury Kabestanu (jest to historia Meliane) i oczywiście Przypadków.

dziękuję też za uwagi. Do większości się zastosowałem, a tej nie rozumiem:

 Poczucie krzywdy i rozpacz ustąpiły miejsca smutku i nostalgii

– komu-czemu?…

Ambush, bruce, dziękuję za szybką reakcje i przeczytanie tego dość długiego tekstu. No i za klika i to tak zaraz)). Konkurs miał miejsce ze dwa lata temu i oczywiście dawno minął. Miałem wtedy ochotę coś takiego napisać, ale nie zebrałem się. Wtedy też pojawił się pomysł wykorzystania kółka od Opportunity dla zwykłej taczki. Dziękuję za przypomnienie, chciałem dodać adnotację odnośnie nawiązania do konkursu post scriptum.

Szykuję się na Nordcon z prelekcją “pisanie fantastyki z pozycji religijnych”. Miło było wymienić parę zdań. Pisałem Ci bezpośrednio o wyjściu “Przypadków”. Też wyszły w wydawnictwie katolickim.

Interesująca wizja. Dla mnie ta sfera jest wprawdzie wykluczona z fantazjowania, ale potrafię docenić, kiedy ktoś dotyka jej z szacunkiem i ostrożnością. Słabym punktem, chociaż bardzo mainstreamowym, jest synkretyzm, nazwany w opowiadaniu ekumenizmem. Synkretyzm zawsze jest powierzchowny i nieuważny w swoim dążeniu do pożenienia rzeczy wzajemnie wykluczających. Stąd też docelowa budowla robi wrażenie czegoś w nie najlepszym guście. Nie chciałbym do czegoś takiego podążać.

Niemniej klik ode mnie.

Recenzja z czsopisma internetowego “Hipogryf” 4/2021

Arek „Birdman” Orzeł

Przypadki rycerza Fredegara von Stettena

 

A już myślałem, że nic w tym roku mnie nie zaskoczy

Nie spodziewałem się tej książki, naprawdę nic nie wskazywało na to, że na sam

koniec roku trafię na coś… coś niezwykłego!

Bo tym właśnie jest książka Piotra Nikolskiego! Pozycją, przy której aż wypada

powiedzieć „nie oceniaj książki po okładce”. No a jak już jesteśmy przy okładce,

to pozwolę sobie przytoczyć opis na niej zawarty, bo wydaje mi się, że on tutaj

najlepiej wprowadzi was w omawiany świat. Serio, próbowałem to jakoś w skrócie

opisać swoimi słowami i obawiam się, że nic by wam to nie powiedziało, tutaj jest

to po prostu zrobione lepiej:

Młody właściciel statku kosmicznego, Fredegar von Stetten, właśnie kończy studia

na wydziale astronawigacji, by wreszcie objąć swoje dziedzictwo. Nie jest jednak

zwykłym amatorem, ponieważ jego statek jest lennem, i zanim wejdzie na jego

pokład, musi spełnić obowiązek wobec suzerena – wyruszyć na wojnę z mieczem

i kopią. Razem z nieodłącznym towarzyszem broni, wylanym studentem Hansem

Krallem rozpoczynają wyprawę, która poprowadzi ich przez otchłanie kosmosu,

pola bitew, przygody i trudne decyzje. Stopniowo przed czytelnikiem odsłania się

życie kosmicznego imperium zbudowanego na fundamencie błogosławionej

niewiary w dobrodziejstwa postępu. Wśród postaci książki, oprócz mieszkańców

różnych planet, spotkamy również współczesnych nam ziomków.

No i jak? Rozumiecie już o co mi chodzi? Krzyżacy w kosmosie!

Szczerze? to na początku bardzo sceptycznie do tego podchodziłem. Że będzie

przerost formy nad treścią, jakieś granie duszy autora i jakieś wizjonerskie pomysły

zamiast warsztatowego rzemiosła. Jednak!

Bardzo szybko przypomniał mi się Hrabia Monte Christo

I nie mam tu na myśli powieści Aleksandra Dumasa, a tę szaloną japońską

ekranizację, gdzie zrobili z niego wampira, wykopali go w kosmos i jeszcze mu

robota dali. To też wydawało mi się dziwne i nie było opcji, żeby to mogło być

dobre, a potem zacząłem oglądać i wciągnęło mnie bez reszty. Właśnie podobnie

jest z Fredegarem von Stetten’em (oj mam nadzieję, że dobrze to wymawiam).

Myślisz sobie, że to nie przejdzie, a potem siadasz do czytania i nagle wszystko ma

ręce i nogi. Świat jest przemyślany i fajnie zaprojektowany, pomysły zarówno cię

zaskakują, jak i się podobają i po prostu chcesz to dalej czytać.

Zwłaszcza że:

Książka jest naprawdę solidnie złożona

Mamy gruby, wysokiej jakości kredowy papier, mamy kolorowe ilustracje (które

są świetne i chcę mieć jedną w ramce!), okładkę z błyszczącymi wstawkami

i ogólnie widać, że nie oszczędzano przy projektowaniu i drukowaniu tej pozycji.

KSIĄŻKI 65

Fakt, że sama okładka nie jest piękna (wspomniałem, żeby nie oceniać po okładce)

może nas trochę zbijać z tropu, zwłaszcza jeśli oglądamy to z poziomu sklepu

internetowego, wtedy nie każdy pewnie zwróci na nią w ogóle uwagę.

Jednak w realu, jak weźmiemy ją do ręki, to po prostu czujemy, drukarnia tutaj

stanęła na wysokości zadania. Mimo to dalej boli mnie, że front wygląda jak

okładka Pieśni o Rolandzie od wydawnictwa GREG.

Pomysłów tu nie brakuje!

Przypadki Rycerza Fredegara von Stettena to niezwykłe połączenie opery

kosmicznej ze średniowieczem. I mam tutaj na myśli takie prawdziwe

średniowiecze, z zachowaniem cnót rycerskich, wiary i tamtejszej mentalności,

a nie jakieś „ha jestem rycerzem i do tego w kosmosie” oj nie nie! Tutaj autor

naprawdę zrobił research i jak mówię, że tu jest średniowiecze, to mam na myśli

takie legitne średniowiecze, jak z lektur na języku polskim czy lekcji historii, a nie

„fantasy z rycerzami i smokami”. No i właśnie takie średniowiecze wystrzelono

w kosmos! Pomysł szalony, a jednak się udało! A jednak to wciąga i chce się

widzieć więcej takich pomysłów. Bo to jest właśnie fikcja, jakiej szukałem.

Nie kolejna książka, która wrzuci gdzieś magię czy potwory i voila mamy

fantastykę, tylko strumień niezwykłych pomysłów autora przelany na strony

książki.

Bardzo mi się to wszystko podobało i czytają kolejne strony, dosłownie myślałem

„ej, ja mógłbym to wziąć na sesje RPG!”.

Łyżka dziegciu w tej beczce miodu

Mimo że pomysł chwycił mnie za serce, to sama redakcja i korekta książki,

pokazują, że jest tutaj miejsce na rozwój. Część mógł tutaj zawinić wydawca

i gdzieś nie wyłapać złośliwych chochlików drukarskich, ale też czasem potrafił

przygnieść nas opisem, czasem gdzieś nasza uwaga uciekała. Szczególnie jak na raz

za dużo mało znanych określeń się pojawiało, ale spokojnie – na końcu książki jest

obszerny indeks, co jest kolejnym dowodem na ogrom pracy włożonej przez

autora. Jest to książka, do której trzeba po prostu przysiąść i skupić się na tych

wszystkich nazwach i meandrach kosmiczno-rycerskiej podróży. Dla jednych może

być to wada… tak… znam ludzi, którym się Tolkiena ciężko czyta i oni tego nie

ruszą… (całe szczęście, że nie uważam ich za swoich przyjaciół), a drudzy

to docenią, przysiądą, wciągną się w ten tytuł, a książka w zamian odwdzięczy się

bogactwem pomysłów.

Przechodząc do konkluzji

Świetny pomysł, ogrom pracy włożony w zaprojektowanie świata i bohaterów, no

po prostu widać, że autor wpakował w to serce i duszę, że to wszystko było

planowane, skrupulatnie składane i trzymam kciuki, żeby ta seria wypaliła.

Bo to jest dopiero część pierwsza! Już jestem ciekaw, jakie pomysły przyniesie

kontynuacja.Czy Przypadki Rycerza Fredegara von Stettena to lekka i przyjemna

lektura? Nie! Jest to ciężka (poznacie tam ogrom nowych słów czy pojęć) ale

cholernie satysfakcjonująca książka!

Odnośnie sekretności, miałem na myśli, że Gloria i Maks powinni raczej zginąć w katastrofie, lub znaleźć się w niewoli drapieżnej korporacji lub służb specjalnych, stojących za projektem..

Dobre opowiadanie. Nawet szkoda, że tylko opowiadanie. Temat prosi o większą przestrzeń. Końcówka wydaje się nieco zbyt pospieszna. Jakoś za szybko Gloria decyduje się wszystko zniszczyć. Za łatwo udaje im się wydostać, co już samo z siebie jest trochę dziwne w przypadku sekretnego projektu. Można też rozwinąć wersję projektu dla “biednych” – piekło z krótkotrwałym wykorzystaniem ożywieńców pozbawionych pamięci i uważanych za zmarłych dla jakichś morderczo szkodliwych prac. Przepraszam, zawsze chce mi się improwizować na marginesie cudzych opowiadań. Rozumiem  ograniczenia terminowe. Zacząłem coś marsjańskiego w nawiązaniu do Kabestanu na ten konkurs, ale zrozumiałem, że nie wyrobię. Będzie P.S.

Bohaterka żywa i przekonująca. Klik ode mnie.

Ta prawda to pokonanie Krwawego Władcy, żeby przywrócić pokój. Wiem, że z racji pochodzenia pewnie trudno Ci to zrozumieć. Kiedyś wreszcie się obudzicie, czego i Tobie życzę.

Wiesz, ze względu na naszą dawną znajomość daruję Ci tę, oględnie mówiąc, obraźliwą wypowiedź. Nie będę się tłumaczył, bo nie warto. Zobaczymy, kto się obudzi jako pierwszy. “Cywilizowane kraje” juz się budzą – z ręką w nocniku:))))

Ando, dzięki za przeczytanie i pozytywną ocenę. W obronie Meliane mogę powiedzieć, że była w ciąży bardzo krótko i nie zdążyła przyzwyczaić się do dziecka po macierzyńsku, choć jako członkini rodu panującego od razu zajęła się obroną jego przyszłej pozycji. Myślę wrócić do Meliane w przyszłości, jak też do dziewczyny z pierzyną, która pojawi się w drugim tomie Przypadków.

W obronie świata powiem, że wojen intryg i podstępów, tam jest nie dużo więcej niż w naszym, ale jest zdecydowanie mniej manipulacji i propagandy )).

Zgadzam się, że warto podkreślić wspomnieniowy charakter wstępu.

Idea umieszczenia driad w realiach współczesnej wojny jest interesująca, stwarza okazję do konfrontacji sielankowego świata driad z brutalnością, czadem i hałasem współczesnej wojny. Zdaje się, ta możliwość nie została w pełni wykorzystana, a to z tego powodu, że sama wojna została przedstawiona strasznie naiwnie i bajkowo, bardziej bajkowo niż walka z orkami Mordoru. Krwawy Władca! Takie czyste bezinteresowne zło, jak z propagandowego produkcyjniaka. Zgadzam się z pierwszą uwagą Finkli.

Driada wrzucona w wir ludzkich racji, konfliktów i porachunków, błąkająca się wśród broniących dobra złych ludzi, lub odwrotnie wśród dobrych i szlachetnych ludzi zaangażowanych w niesłuszną sprawę, zniekształcana i zatracająca swoją przyrodzoną wrażliwość, starająca się znaleźć prawdę. Całe morze niewykorzystanych możliwości. Szkoda.

Zgodnie z sugestiami uzupełniłem łącznik długiego wstępu z pierwotnym tekstem, co powinno usunąć niejasność, co do tego kto z kim walczy.

Spodobały mi się węże, kąsające w kieszeniach. Będę ostrożnie z nich korzystał. Nie znam się na wierszowaniu, ale przypomniał mi się niezapomniany ksiądz Baka. Dziewczynka wydaje się trochę przyciągnięta za uszy, chyba że to Greta Tunberg wygnana zewsząd za spowodowanie katastrofy energetycznej ;)

Nowa Fantastyka