Profil użytkownika


komentarze: 158, w dziale opowiadań: 149, opowiadania: 58

Ostatnie sto komentarzy

Blacktomie,

z opóźnieniem, ale szczerze, dziękuję za Twoje uwagi i poświęcony czas.

Z tym balansem niedopowiedzeń mam duuuży problem, to widać. Pracuję nad tym. 

No, tak: “czego autor nie ujawni, tego czytelnik nie zobaczy”… Chyba sobie powieszę na lodówce smiley.

Pozdrawiam smiley

F_H

 

PS Autorka – szczęśliwie dla rodzaju ludzkiego – nie wykonuje żadnego zawodu medycznego.

 

Tarnino, dzięki za lekturę. Ciekawa byłam Twoich uwag.

 

Przecinki wstawiłam. Każde wskazane przez Ciebie “nienaturalne” brzmienie, bądź szyk przeanalizuję.

Odniosę się do kilku spraw:

ma ogromną wiedzę

Tak, ludzie się tak wyrażają. Wierz mi. Pozostaje jeszcze pytanie, czy skoro tak jest, to w tekście literackim wolno to po prostu “wkleić”, czy należałoby jednak trochę to podszlifować.

 

Będąc pewien ---> Upewniwszy się, że

O, w mordę jeża! Dziękuję za tę uwagę, nie przyszłoby mi to do głowy…

 

wdrożonego leczenia

Może brzmieć dziwnie: to sformułowanie jest typowe dla języka epikryz (powstrzymałam się przed napisaniem “terapii” zamiast “leczenia”). To wyrażenie wydało mi się tutaj uzasadnione, bo cały akapit (rozpoczynający się “Pacjent z dwójki od początku rokował źle”) jest rodzajem mini-epikryzy, którą bohater przedstawia czytelnikowi.

 

dochować procedur

sprawdzę jeszcze w słowniku frazeologicznym. Takie określenie na pewno funkcjonuje w języku prawniczym.

 

Mieszanie stylu potocznego i wysokiego:

Faktycznie, “wzuć crocsy” nie brzmi najlepiej, jednak co do reszty, to nie do końca się zgadzam.

To, co mówi Ojciec (”czynisz”) ma jak najbardziej być archaiczne i wysokie, bo postać jest poważna. Określenie “łapiduch” nie wydaje mi się potoczne, tylko pogardliwe (intuicję swoją sprawdziłam w sjp).

 

Szczególnie dziękuję Ci za wyjaśnienie sprawy z tym piątkiem smiley, lipcowym.

 

 

 

Co do treści:

Tak, Borowy tak się oswoił z darem, który otrzymał, że wydało mu się, że “wie lepiej”. Sam Ojciec wyraża irytację, gdy zauważa, że jego podopiecznemu trochę się w … poprzewracało (”Mądraliński!”). Można to nazwać upojeniem władzą/wiedzą, syndromem Boga, albo jeszcze jakoś inaczej. Dlatego Ojciec twierdzi, że Borowy “chce nad nim zapanować” – tutaj Ojciec zna lepiej (!) motywację lekarza, niż on sam.

Nawiasem mówiąc, w klasycznej wersji tej baśni lekarzowi dość wcześnie przychodzi na myśl oszukiwanie Ojca: obraca łóżko pacjenta przy pierwszej poważniejszej pokusie. Mój bohater zachowuje posłuszeństwo na tyle długo, że w końcu traci zdrowy osąd sytuacji.

 

Pozdrawiam smiley

F_H

Dziękuję, Finklo, za lekturę.

Faktycznie, zbyt wiele w tym tekście niedomówień.

Z przedszkolakami to dobry trop, właśnie mniej więcej o to mi chodziło.

Jeśli chodzi o pozostałych młodzieńców obecnych w jaskini, to nie byli to koledzy Jurka, ale inni studenci (z innych lat/czasów) – ponieważ przeniesienie do jaskini nie jest tylko przeniesieniem w przestrzeni, ale przede wszystkim w czasie. Dlatego Grzecha nie ma w jaskini (jest/był/będzie w jakimś innym wymiarze czasowym). Zauważ, że bohater przebywa w jaskini kilka dni, a w czasie “rzeczywistym” jest to mgnienie pod koniec egzaminu.

Kryteria doboru do sekty nie są oryginalne: każde tego typu zrzeszenie potrzebuje przede wszystkim ludzi jak najmniej skażonych krytycyzmem. Dlatego Lolek siedzi tak długo w jaskini, bo nie do końca można ocenić, czy się nadaje ;).

To, co napisałam powyżej, powinno być ładnie pokazane w tekście. Tak nie jest :(

Tak, wiem już, że końcówka jest doklejona sztucznie, by nie nazwać tego dosadniej. Niestety, wciąż mam problem z prowadzeniem fabuły, ale chyba już wiem, jak do tego podejść: od samego początku powinnam wiedzieć, dokąd zmierza historia (tutaj tak nie było:(). Owszem, mogę nie wiedzieć którędy pójdzie opowieść, bo jest ona poniekąd autonomiczna, ale muszę znać cel. Uczę się pilnie na własnych błędach.

Pozdrawiam smiley

Witaj, MaSkrolu, miło mi, że nie zepsułam Ci drogi ze szkoły :).

Historia miała być krótka, właściwie jedyne, co mogłabym dodać, to wspomniane już przez jednego z Komentujących okoliczności otrzymania daru od Ojca.

Dzięki za wizytę smiley

Witaj, ocho, dzięki za lekturę. Twoja opinia coraz bardziej przekonuje mnie, że to opko pozostaje nieczytelne dla osób “spoza branży”… A z kolei czytelnicy “z branży” wnoszą wiele zastrzeżeń. Hmmm… Materiał do przemyśleń.

 

Dogsdumpling, dziękuję za obszerny komentarz. Pouczająca dla mnie jest szczególnie Twoja opinia odnośnie scen z jaskini:

Sposób, w jaki bohater rozpoznaje sytuację, w której się znalazł nie jest podyktowany samą sytuacją wewnątrztekstową, tylko tym, że autor musi/chce o niej poinformować czytelnika.

Moją intencją było ukazanie, jak bohater stopniowo odzyskuje zmysł słuchu, a potem wzroku. Stąd najpierw opisuję wrażenia zapachowe, potem dotykowe (ale zapach jest tu najważniejszy, w gabinecie profesora czuć ziemią, Janek pachnie wilgocią i spalenizną itd.). Samo skupienie się na wrażeniach zmysłowych to miał być taki antyplatoński akcent. Platon zmysłów nie cenił, a powonienie i dotyk (szczególnie powonienie!) wydają się bardziej “zmysłowymi zmysłami” niż wzrok (ten przecież sięga ku geometrii) i słuch (słuch prowadzi ku muzyce, która przecież opiera się na matematyce). Ale Twoje zastrzeżenia nie dotyczą treści, tylko formy i tu najwyraźniej zadanie mnie przerosło…

Zastrzeżenia co do niedostatków fabularnych przyjmuję bez szemraniaindecision.

I dzięki za zgłoszenie.

Pozdrawiam smiley

Witajcie, miłe Czytelniczki!

Irko, tak, egzamin to rekrutacja, a pobyt w Jaskini to kolejny etap selekcji. Jurek i Janek zostali odrzuceni, a Zenek, Grzechu i Lolek przyjęci, choć Lolek z problemami (dlatego tak długo siedział w Jaskini), ale koniec końców został rzecznikiem prasowym sekty ;), o czym nie wspominam w tekście. Jeśli idzie o kryteria przyjęcia do sekty, to nie do końca miałam na myśli to, że kto się orientuje, że to cienie, ten się nie nadaje. Sekta nie może składać się z samych matołów, przydają się też cynicy o odpowiednich predyspozycjach devil

Szczerze powiedziawszy, nie myślałam o Pudelskim jako o kimś szczególnym: ot taki sobie założyciel sekty przejęty wzniosłymi ideami, które z czasem wyrodziły się na tyle, by doprowadzać swoich krzewicieli do porywania dzieci z przedszkoli… Bo to mało takich?

Dziękuję za klika, cieszę się, że opko Ci się podobało.

Ninedin, dzięki za dobre słowo. Uradowany czytelnik jest nie do przecenienia :). Pisząc to opko chyba też w jakiś sposób chciałam wyrównać swoje rachunki z Platonem…

Pozdrawiam smiley

 

Już, już piszę, co mi tam stylistycznie zgrzytnęło:

zalecił jeszcze na odchodne

 można coś zrobić “na odchodnym” i robi to ten ktoś, kto wychodzi;

poczucie pełnego żołądka

uczucie?

samym jądrem jaźni, a i te potrafiło być zniszczone

to.

 

Ten akapit:

– Mam nadzieję, że tyle wystarczy – westchnął myślniarz, który, ku własnemu zaskoczeniu, okazał [się] trochę poddenerwowany całą sytuacją. Mógł przewidzieć to wcześniej i dosztukować sobie nieco więcej opanowania, ale teraz nie było już na to czasu. 

Tu jest za dużo przysłówków, części z nich można by się pozbyć, bo są nadmiarowe (np. “przewidzieć wcześniej”). Wcześniej masz też coś podobnego: 

kompletnie nie wiedział

Mam jeszcze wątpliwości co do wyrażenia

nie dowierzał w jego istnienie

wydaje mi się, że albo “nie wierzyć w coś/kogoś” albo “nie dowierzać czemuś/komuś”

 

I ostatnie:

Zdrowemu rozsądkowi myślniarza nigdy by przez myśl nie przeszło

przez myśl może przejść coś komuś, ale nie jego umysłowi/rozumowi/rozsądkowi – ale tutaj trochę powątpiewam w swój językowy słuch, być może w kontekście całego Twojego tekstu, z jego neologizmami i celowymi powtórzeniami, ta fraza jest do zaakceptowania.

 

 

Bardzo zgrabny szorcik. Kilka potknięć stylistycznych nie zaburzyło lektury. 

Fajna konstrukcja, najpierw “łatwy przypadek”, potem mimochodem przywołane szczegóły praktyki myślniarza, a na końcu bum – trafiła kosa na kamień i śmierć na posterunku…

Zabawne, szczególnie ujął mnie fragment, z zostawioną u Ockhama brzytwą…

Neologizmy: jeden tylko mi zgrzytał: “patrzwskrośkop”. Sugerowałabym jednak “patrzwskośskop”, jakkolwiek ortograficznie wygląda podejrzanie.

Mam trochę wrażenie, że koniec mógłby być bardziej dopieszczony.

Mimo wszystko uważam, że tekst wart Biblioteki.

Pozdrawiam smiley

Bardzo smakowita lektura devil. Bohater psychologicznie wiarygodny. Najpierw odkrywa w sobie fundamentalny, metafizyczny brak. Potem objawia się ktoś, kto w jakiś sposób jest tego braku “winny”. Potem walka i rywalizacja z cieniem. A na koniec… znowu zupa!

Jedno mnie tutaj frapuje: czemu trzustka?

No to lecę po klika, bom już na tyle mocna.

Dziękuję za osłodę tego wrednego poniedziałku, pozdrawiam smiley

MaSkrolu, (przepraszam, Sy, że się wcinam pod Twoim tekstem), Twoje uwagi o określeniu “nagle” są bardzo pouczające enlightened. A zdanie 

To jest klątwa przysłówków, chce się ich używać, ale w większości przypadków tak naprawdę nie działają.

jest bardzo trafne. Ładnie ująłeś to, z czym w stu procentach się zgadzam, ale nie umiałabym tak zgrabnie tego ująć.

Sorry, Sy blush

 

Dzięki, Anet, za poświęcony czas i komentarz. Nie chciałam nikogo zaskakiwać. Chodziło mi o prosty “retelling”, jak to nazwała Ninedin w swoim komentarzu.

Miałam ambicję, by tekst był zrozumiały i satysfakcjonujący w lekturze zarówno dla tych, którzy są zaznajomieni z baśniowym wątkiem Kumy-Śmierci, jak i tych, którzy go nie znają. Choć przyznaję, że jestem nieco zaskoczona, że tych drugich jest więcej, sądząc po komentarzach.

Pozdrawiam smiley

Czytałam z zapartym tchem.

Fajny, marynistyczny klimat. (Miałam skojarzenia z pewną znienawidzoną lekturą szkolną, ale to mój problem, szybko je odpędziłam). Drobne stylistyczne niedomogi nie zaburzyły lektury.

Uznanie budzi umiejętne wplecenie wiersza w fabułę. 

 

Mam dwie uwagi dotyczące tematyki morskiej:

  1. “Statek” i “okręt” to nie są synonimy. (Okręt to jednostka sił zbrojnych). Pomimo tego, że określenia “chłopiec okrętowy”, “lina okrętowa” itd. stosują się do statków i okrętów.
  2. Piszesz: “Pride” zatonął. Myślę, że skoro rzecz ma miejsce w anglosaskim obszarze, dobrze wyglądałoby “Pride” zatonęła. Ale to nie tylko kwestia specyfiki angielszczyzny: dalej porównujesz statek do matki i to chyba nie bez przyczyny. Dla marynarza statek jest matką jak Kościół dla wierzącego, albo Uniwerytet dla uczonego. Dlatego wydaje mi się, że rodzaj żeński byłby tu bardzo na miejscu.

Ten albatros na końcu… Ach, już słyszę jego skrzeczenie!

Ogólnie, bardzo udany tekst. 

 

Pozdrawiam smiley

 

 

Dziękuję kolejnym Czytelnikom za odwiedziny.

Katiu, dzięki za dobre słowo i klika.

Sy, mam nadzieję, że chłodno zrobiło Ci się dopiero w drugiej części.

Finklo, śpieszę wyjaśnić Twoje wątpliwości: jeśli przy pacjencie nikt nie stoi, to pacjent jest symulantem ;).

Idąc tym tokiem rozumowania, można by też pomyśleć o przyjęciu ziela “na zapas”. 

Z ciekawostek: w jednej z wersji tego baśniowego motywu lekarz skonstruuje dla siebie obrotowe łóżko… 

Gdyby ten tekst był lepszy, mógłby pobudzić czytelników do refleksji. Nawet “śliski temat” można ograć w taki sposób, że jest o czym rozmawiać. Ale tak po prostu uderzać tępym piórem między oczy…

Dzięki za wyjaśnieniaenlightened. Ulżyło mi.

Swoją drogą, brak studenckiej pilności Twojego bohatera czyni go tylko bardziej wiarygodnym wink. To takie ludzkie odkrywać po latach treść podręczników, na które niegdyś patrzyło się z obrzydzeniem…

Tak, to była dobra decyzja, żeby wrzucić całość yes.

 

Wciągnęło mnie, nawet pomimo tego, że czytałam wersję “wykastrowaną”. Tak, wykastrowaną, nie waham się użyć tego określenia, bo w dopiero w tej formie tekst ujawnia swoje zalety.

Wątków dalej jest, imho, zbyt wiele (bo jeszcze doszedł Rydygier!).

Podoba mi się zabieg powtarzania pewnych fraz (”banda rzeźników”, “dlaczego zawsze mnie to spotyka”).

Stylistycznie jest jeszcze trochę do poprawy (powtórzenia! Słowo “młody/młoda” pojawia się 41 razy, to za dużo, czasem nawet trzy razy w jednym akapicie) i przyszlifowania. Np.:

młody, nie­do­szły jesz­cze or­to­pe­da

szybko podbiegł do białowłosego

Jego oczy były sze­ro­ko otwar­te i zdzi­wio­ne, a nie­du­żo rze­czy po­tra­fi zdzi­wić sta­re­go chi­rur­ga.

Ob­ra­ca­jąc go w pal­cach, roz­pa­ko­wał go i przy­go­to­wał do wkłu­cia

 

Na ekranie telefonu zobaczył otwarty drewniany kufer z sygnaturą „Prof. JvM-R”, w środku były historyczne narzędzia chirurgiczne. Był to ten sam kufer, którym rzucił w niego legendarny profesor chirurgii.  

To ostatnie jest bardzo łopatologiczne.

 

I rzeczy, które wzbudziły moje wątpliwości (to są tylko wątpliwości, nie twierdzę, że jest źle):

”jakie to polskie” – twój bohater chyba nie był zbyt pilnym studentem: o maskach Mikulicza można przeczytać w Historii Medycyny (red. Brzeziński), która jest obowiązkową lekturą na pierwszym roku, nie trzeba sięgać do “obcych źródeł”.

Ścieżka specjalizacyjna młodego ortopedy jest trochę kręta: jest na ostatnim roku rezydentury, a już ma za sobą “staż z torakochirurgii”?

Czy w czasach Mikulicza fartuchy zaplamione krwią (czy “sztywne od ropy”devil) nie były już przeszłością?

No to pomarudziłam, ale ogólnie jestem urzeczona. Bardzo fajny pomysł na fanficka. I jeśli, jak piszesz, jest to Twój debiut ever, to bardzo udany. Pisz, pisz smiley

Też zwrócę się zaraz o klika.

 

Pozdrawiam smiley

 

EDIT, bo mi się przypomniało:

mortis victim?

Czy miało być mortis victima? I wtedy “po każdej mortis victima” ?

Albo morte victus?

Uuuu, faktycznie! To przecież to zdjęcie jest!

Pawelek sobie niezły żart zrobił yes

Mi się podobało. Nie przeszkadza mi, że “nie wiadomo, o co chodzi”. Po prostu, w życiu różne epizody się zdarzają… Nie mają dalszego ciągu, nie wiążą się z żadną tajemnicą, spiskiem, planem opatrznościowym.

Tylko to zdanie: 

Wyglądem przypominało gnoma z “Harrego Pottera”.

IMHO, do wywalenia. Albo opisujesz, jak wyglądało, albo pozostawiasz to wyobraźni czytelnika. 

Ponadto, wydaje mi się, że posługiwanie się boldem i CAPS LOCKiem to pójście na łatwiznę. Używanie takich chwytów w tekście literackim powinno być zarezerwowane dla przypadków absolutnie wyjątkowych.

Pozdrawiam smiley

Przycinanie zdecydowanie temu opku nie posłużyło (rzadki przypadek!).

Mojry, chirurg, magiczna zakładka, wiedźmin, Mikulicz… Za dużo tego trochę.

Trochę zgrzytów innych niż zgrzyty windy:

Założył książkę zakładką, po czym rzucił ją na tapczan w dyżurce nocnej. Przedmiot używany jako zakładka posiadał od wczesnego dzieciństwa

mocno się w niego wpatrywała

natrafił na kobietę o rudych włosach, która mocno się w niego wpatrywała. Była dziwna, z typu tych kobiet,

rany brudne, obleczone jakimiś fekaliami

Chalcedon zaświecił jeszcze jaśniej, a litery na stronach książki zajaśniały razem z nim.

Młoda dziewczyna podtrzymywała chorego, patrzyła dookoła i krzyczała. Wołała pomocy.

Młody doktor szybko podbiegł do białowłosego.

 

Myślę też, że dużą część szczegółów anatomicznych i medyczno-technicznych można by pominąć. Np.:

uniosła rękę stroną dłoniową skierowaną do Klotho i Lachesis

wbił wenflon w drugą przestrzeń międzyżebrową.

włożył klemy hemostatyczne w ręce młodego lekarza

trzy rany kłute klatki piersiowej zadane od tyłoboku

To jest tekst literacki, więc trzeba się zgodzić na pewne nieścisłości i niedopowiedzenia.

 

Czemu nie wrzucisz pełnej wersji? Historia zapowiada się nieźle. Tylko te Mojry tak trochę od czapy… Nigdy bym nie przypuszczała, że w jednym tekście można mieć i Wiedźmina, i Mikulicza devil. Fajny, odjechany pomysł.

 

Pozdrawiam smiley

 

Smutne. Poszło mi w pięty. Kropka.

 

Moją uwagę też zwróciło słowo “niweluje”. Sprawdziłam w sjp i znaczeniowo niby może być. Ale coś dalej mi nie pasuje użycie tego określenia w odniesieniu do zapachów.

Słyszałem już tutaj dziesiątki modlitw do dziesiątki różnych bóstw.

Wydaje mi się, że powinno być “do dziesiątek różnych bóstw”, chyba że tych bóstw było dokładnie dziesięć.

Pozdrawiam.

No, to wracam.

 

Podobało mi się. Dobrze się czytało, czas teraźniejszy bardzo dobrze służy temu szortowi. Przecinki. Tak, przecinki, czasem jest ich za dużo, czasem za mało.

Nie do końca rozumiem dlaczego instytucja, dla której pracuje Mama, to biuro astralne (tak, wiem, potrzebne było “a” do skrótu). Mama ma też astralne implanty. Czy to oznacza, że pandemia przyszła z gwiazd? Nie jest to jasne.

I “pandemia demoniczna”. Pandemia, czyli jakaś zaraza, więc sprawa medyczna. Ale Mama walczy z tymi dementorami (tak zbiorczo nazwę złośliwe duchy, demony szaleństwa, siły nieczyste itd.), czyli mamy do czynienia z jakąś inwazją (z gwiazd?). Jak dla mnie pandemia to coś innego niż inwazja. Trochę namieszane.

Szczegóły stylistyczne, które zwróciły moją uwagę:

biorę się za robienie obiadu na jutro dla nas obojga. Robię wszystko powoli

powtórzenie, może “biorę się za obiad na jutro”?

odstawia butelkę od ust

odstawić może na stół;

trzymałam ją wtedy za dłoń

można trzymać za rękę, albo trzymać czyjąś dłoń (w swojej);

Cieszy mnie to i wycisza

Może to takie zboczenie, ale należę do czytających uszami. Czy to powtórzenie określonej zbitki głosek jest celowe?

 

Ogólnie, wrażenia mam dobre. Twój tekst ma też zgrabną konstrukcję. Ponadto, sprzedajesz czytelnikowi w sposób nienachalny przeszłość rodziny i szczegóły profesji Mamy. Może trochę za mało o tej pandemii demonicznej, myślę, że można by to rozwinąć.

 

Pozdrawiam jeszcze raz smiley 

Cieszę się. Chociaż mimo wszystko myślę, że tekst powinien mówić sam za siebie, a w tym przypadku nie do końca tak jest…

Dzięki za lekturę. Kropa wstawiona.

Kilka słów wyjaśnienia: tekst jest uwspółcześnioną wariacją na temat baśniowego wątku Kumy-Śmierci (opisanego szerzej tutaj: https://bajka.umk.pl/slownik/lista-hasel/haslo/?id=95).

Jako że moim punktem odniesienia jest opracowanie Braci Grimm (Der Gevatter Tod), śmierć jest postacią męską. Gdy go pisałam, tekst miał roboczy tytuł “Kuma-Śmierć” – jednak określenie “kum”, “prosić w kumy” jest dzisiaj zupełnie nieczytelne i byłoby zupełnie nie na miejscu w powyższym tekście. Dlatego zdecydowałam się na określenie “ojciec chrzestny”. Zatem: tak, ta postać trzymała bohatera do chrztu, a kiedy podrósł, otrzymał od niej podarunek chrzcielny. Rzeczywiście, mogłam jeszcze dodać parę zdań o tych wydarzeniach (może zrobię to po konkursie).

Wydawało mi się, że wątek Kumy-Śmierci jest popularny, ale być może bez widowiskowego obracania łóżka z chorym traci na rozpoznawalności :(.

Pozdrawiam smiley

 

 

 

 

Dzięki, Reg, za wizytę i komentarz.

Nie wiem za bardzo, co odpisać na Twój koronny zarzut… Pozostaje mi jedynie spuścić głowę, poprawić interpunkcję i żyć dalej, nie ustając w próbach napisania czegoś bardziej… klarownego?

Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas. Czekałam na baty od Ciebie. Pozdrawiam smiley

Cześć, Realuc, nareszcie udało mi się przeczytać Twoje opowiadanie o przyciągającym tytule.

 

Przyznam, że się wzruszyłam, nie żebym ryczała jak bóbr, ale oczy się zaszkliły…

W kwestii rezolutnych dwunastolatek zgadzam się z tą częścią przedpiśczyń, której zdarzyło się takie dzieci-anioły spotkać. Mam podobne doświadczenie.

Trochę zbiły mnie z tropu “Moherowe Klify” – jako że o geografii Irlandii pojęcie mam marne, pierwsze skojarzenie zboczyło ku “moherowym beretom”. Ale to tak na marginesie.

Zwiodłeś mnie z tą butelczyną: kiedy pojawiła się po raz pierwszy, pomyślałam sobie: “Ty idioto, po co ją trzymasz?! Przecież to elementarny błąd!”. Potem, gdy Twój bohater otworzył szafkę: “I co? A nie mówiłam!”. A potem figa przemądrzałej czytelniczce…

Scena w szpitalu wydaje mi się nieco sztucznie wprowadzona – widać, że już zmierzasz do końca chcesz jakoś wszystkie wątki powiązać i wyjaśnić.

 

Wpadło mi jeszcze w oko kilka potknięć, które umknęły (czy to możliwe?) Reg:

Radowali się ciepłymi promieniami, które w tych rejonach nie należały do częstego zjawiska.

Liam wygramolił się z kanapy i wolnym krokiem udał się do przedpokoju.

I ostatnie, ale to może tylko w moich uszach zazgrzytało:

Jedno spojrzenie wystarczyło, aby było wiadomo, że wszystko to jest przypomnieniami o zaległych rachunkach

Może np. tak:

Jedno spojrzenie wystarczyło, aby było wiadomo, że wszystko to jest to przypomnieniami zaległych nieopłaconych rachunkach

ale się nie upieram.

 

“Kręcone lody”? Tak się mówi? W moim dzieciństwie takie lody nazywano “włoskimi”. “Kręcone lody” niebezpiecznie kojarzą mi się z wyrażeniem “kręcić lody”.

 

Jeszcze raz wyrazy uznania! To fakt, jest schemat, ale czuć, że pisane z bebechów. Schematy nie zawsze są po to, by je przekraczać. Czasem większą sztuką jest wypełnić je czymś autentycznym.

Pozdrawiam smiley

 

 

Historia w sam raz na thriller klasy B. Dobrze nakręcona mogłaby odnieść sukces w kinach, spartolona byłaby jednym z kandydatów do Złotej Maliny.

Opowieść momentami dość przewidywalna, gdy pojawił się wujek, już wiedziałam, co się święci…

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Przede wszystkim zwracają uwagę powtórzenia: słowo “kobieta” występuje w niezbyt długim tekście 19 razy, “siostra” – 16, “charkot”, “charczenie” – 8.

Niepotrzebne zaimki: 

jednak ja milczałam

które ja spędziłam oglądając telewizję

Siedziałam naprzeciwko niej pijąc herbatę

Błędy językowe:

Wpatrywała się na mnie

To wszystko sprawiło, że czytało mi się dość ciężko. Trochę brzmiało jak szkolne wypracowanie.

Nie czytałam pierwszej wersji, więc nie mogę się wypowiadać co do ewentualnego postępu.

 

Pozdrawiam smiley

Bardzo przyjemny tekst. Trzyma w napięciu. 

Garść pytań i uwag :

Czemu Jezus po zdjęciu kominiarki ma "zadbane" włosy?

Zamiast "twarz ukryta za kominiarką", proponowałabym "twarz ukryta pod kominiarką".

"Liczba światów" zamiast "ilość światów". 

 

Pozdrawiam smiley

No, tak. Że to jeden pacjent, to się domyśliłam. Nazwisko przeczytałam. Ale dalej nie łapię całego konceptu…:(

Witaj, MaSkrolu, przeczytałam Twoje opko kilka dni temu i cały czas o nim myślę.

Zrobiło na mnie wrażenie, pomimo że duszeszczypatielnyje klimaty z cierpieniem dzieci co do zasady mnie nie ruszają.

Podobają mi się otwarcia poszczególnych przypadków dyżuru Adama, gdzie pierwszym, co opisujesz, jest zapach. Choć przyznam, że “perfumy dla staruszków” były dla mnie nieczytelne. Przypuszczam, że chciałeś oddać charakterystyczną woń, jaka panuje w mieszkaniach starszych osób. Możnaby to jakoś zgrabniej ująć.

Podobnie jak Gravel, uważam, że pierwsza część tekstu mogłaby być krótsza. Piszę to z bólem, bo czytało mi się ją ze smakiem i nie wiem, jak wybrzmiałaby dalsza część opowieści bez tego wstępu.

Myślę, że to opko zostanie ze mną na dłużej.

Wyrazy uznania!

Pozdrawiam smiley

 

 

 

Witaj, Neurologu!

Jak dla mnie, nie wyjaśniło się, a brnęłam przez Twój tekst z taką nadzieją.

Bohater odwiedzał kolejne sale, ale napięcie nie wzrastało. I tych sal trochę dużo. A kiedy w końcu coś jakby się trochę odsłoniło i pojawił się pacjent-hydra o monstrualnie długim nazwisku – znowu ciemność. I te dwa znaki na końcu… To celowe?

Dick? Dlaczego Dick? Facet jest… dickiem? Philip K.Dick? Skrót od Fredericka, to chyba byłby Rick?

Moje przypuszczenia są takie, że Banks operował sam siebie i odwiedzał potem (potem?) swoje projekcje (różne urazy – różni pacjenci, a wszystko do kupy to uraz wielonarządowy Banksa) i do tego jeszcze zapętlenie czasowe (???).

Jak dla mnie to za dużo, zbyt pokręcone i słabo wyjaśnione.

A tak w ogóle, to nawet nie wiem, czy moje przypuszczenia są słuszne… No, pogubiłam się. 

 

Ważniejsze zgrzyty, na które zwróciłam uwagę:

 

Przynajmniej jego uciążliwe objawy dla Hausa nie miały podłoża infekcyjnego. 

Przynajmniej (jego) uciążliwe dla Hausa objawy nie miały podłoża infekcyjnego.

Facet miał unieruchomione kończyny skórzanymi pasami.

Facet miał kończyny unieruchomione skórzanymi pasami.

Szyk.

Członkowie zespołu operacyjnego jak cienie opuszczali blok operacyjny, w milczeniu.

Powtórzenie.

Ominąłem człowieka nie reagując na jego zaczepki i podszedłem do drugiego łóżka w tym pokoju.

Pisałeś, że sale pacjentów są dwuosobowe, więc wiadomo.

 

Na Twoim miejscu jeszcze przejrzałabym przecinki: gdzieś ich brakuje, gdzieś są też nadmiarowe.

 

Pozdrawiam smiley

Finklo, jeśli to nie jest katolicyzm (ani nawet chrześcijaństwo), to unikałabym słowa “msza” (może bardziej neutralnie “nabożeństwo”).

Swoją drogą, ciekawe, że po dziesięciu tysiącach lat, na nowej planecie, wiodący pozostaje monoteizm. Zapewne Azjaci (hinduiści, buddyści itd.) i reszta to niewierni, których apokalipsa zgładziła. To oczywiście nie żaden zarzut, tylko taka refleksja na marginesie…

Fajne, czytało się płynnie, pomimo braku tych przecinków. (Proponuję zacząć wstawianie od tych przed “że”).

Zgrabnie naszkicowałaś postać Boba. 

Zaintrygowały mnie technikalia: do czego służy “filtrator moczu”? O resztę nie będę pytać. Skoro akcja dzieje się w przyszłości, to zakładam, że technika poszła do przodu i Max dysponuje supermateracem przeciwodleżynowym i innymi (tanimi jak barszcz) udogodnieniami.

Twój short składa się z dwóch części. W pierwszej opisujesz (bardzo udatnie) cyberpunkowy świat przyszłości. Dodajesz ciekawe szczegóły. W drugiej części mamy Boba i opis jego fascynacji Roxy oraz relacji z Maxem. Tutaj – obok przejmującej relacji z czynności pielęgnacyjnych yes – opisujesz okoliczności, jakie skłoniły Boba do zbrodniczego czynu. Mam jakieś, bardzo subiektywne, odczucie, że te części nie do końca współgrają.

Ogólnie, podobało mi się. Klimacik jest. Choć historia jest jedynie migawką, epizodem z życia komuny z sutereny.

Pozdrawiam smiley

 

Ooo, super. Jeszcze zyskało na sile przekazu. Tak, wielebna matka jest jeszcze bardziej żyletowata devil

A może :

Zakazuję ci powtarzać te słowa i zatruwać dusze braci i sióstr swoimi wątpliwościami.

?

Hmmm… Mniam, mniam, uwielbiam to połączenie religii, podróży międzyplanetarnych i postapo. Przypomniała mi się “Kantyczka dla Leibowitza”, książka, która wywarła na mnie spore wrażenie.

Tak, “modlitwa jest zawsze dobrym rozwiązaniem”. Pedofil jako szermierz (i, jak końcu okazuje, męczennik!) krytycznego myślenia – to jest koncept, który faktycznie mógłby znaleźć swoje pogłębione rozwinięcie w powieści (zapewne kontrowersyjnej…).

Jedno zdanie budzi moje wątpliwości natury językowej:

Zakazuję ci powtarzać te słowa braciom i siostrom, zatruwając ich dusze swoimi wątpliwościami.

Wychodzi na to, że to Rebeka zakazując zatruwa dusze wiernych.

Może lepiej byłoby napisać:

Zakazuję ci powtarzać te słowa braciom i siostrom i zatruwać ich dusze swoimi wątpliwościami.

albo podobnie, bez powtórzenia “i”.

 

Dziękuję za tę lekturę, dała mi dużo radości.

Pozdrawiam smiley

Masz rację, Michale Pe.

Przyznaję, w swoim pisaniu mam problem z zachowaniem balansu, o którym piszesz. Zbaczam w stronę niedopowiedzeń i muszę nad tym popracować. Twoja uwaga utwierdza mnie w tym przekonaniu.

Cześć! Dzięki wszystkim za poświęcony czas i uwagi.

 

Crucis, pozwolę sobie odnieść się do Twoich zastrzeżeń. Nie żebym uważała je za nieuzasadnione, ale się wytłumaczę:

Borowy zapomina o sprawie z chwilą, gdy wchodzi do dyżurki: po pierwsze, on nie uważa, żeby złamał jakiś pakt, coś mu tam się nie zgadza, myśli, że Ojciec się pomylił, ale “pomyśli o tym jutro”. Ponadto, Borowy ma już swoje lata, obecność Ojca już mu spowszedniała (podarunek otrzymał jakieś 40 lat wcześniej, w początkach swojej zawodowej kariery). I jeszcze jedno: jako lekarz intensywista musiał wykształcić w sobie mechanizm emocjonalnego odcinania się od spraw zawodowych…

Druga rzecz: “Szefie”. Oczywiście na różnych oddziałach jest różnie. Oddział, którym kieruje Borowy, jest mały, a zespół zgrany, panuje wzajemne zaufanie: lekarze traktują średni personel medyczny po partnersku, będąc świadomi, że medycyna to gra zespołowa, a rola pielęgniarki w OIT jest nie do przecenienia. Pielęgniarka, zwracając się do niego “szefie”, nie spoufala się, tylko wyraża szacunek, wiedząc, że także jej praca jest przez ordynatora doceniana.

 

Matko Chrzestna, nie miałam żadnych wątpliwości, że się pojawisz wink.

Nie jestem w stanie ocenić dlaczego “tego lipcowego piątku” miałoby być lepsze niż “w ten lipcowy piątek” – nie wiem, może są jeszcze jakieś niuanse znaczeniowe… Zbadam to.

Kolejne dostrzeżone przez Ciebie zgrzyty dotyczą… Łóżek. W ostatecznej redakcji tekstu włączyłam funkcję edytora, która mi policzyła wszystkie “łóżka” i wyszło tego za dużo :(. Więc musiałam część z nich wyrzucić – może nie wszędzie udało mi się to zrobić sprawnie.

 

aKuba139, ładnie to naszkicowałeś… Hmmm… Do rozważenia. Już po konkursie.

 

paradust, dzięki za wizytę i dobre słowo. 

 

Michał Pe, sama nie wiem… To chyba rzecz gustu. Niektórzy czytelnicy nie lubią z kolei zbyt szczegółowych , łopatologicznych wyjaśnień.

 

And last but not least, Arnubisie, miło, że wpadłeś.

 

Pozdrawiam smiley

Czytało się świetnie. Też nie znam się na reaktorach, ale chyba nic przez to mi nie umknęło. To duża zaleta tego tekstu.

Podobało mi się, że jednak nie p…ęło – taka figa i czytelnikowi, i “sceptycznej większości”. Tytuł w punkt…

Niech pan do nas jeszcze kiedyś zaglądnie

Ja bym napisała “zajrzy”, ale to może subiektywnie odczuwany zgrzycik.

Powodzenia w konkursie!

Pozdrawiam smiley

 

Clevish ma rację, że zwraca uwagę na ten akapit, tu jest coś nie tak. I chyba już wiem, co (ja też z początku pomyliłam Karin z Marit):

Kiedyś dwóch fotografów weszło do domu Karin i śmiertelnie przeraziło – uznali, że skoro nikt tu nie zamyka drzwi na klucz, to mogą sobie po prostu wejść i zrobić zdjęcia. Miała naprawdę ogromną ochotę walnąć jednego z nich w tę mordę z rudą brodą.

Czyli wychodzi na to, że to Karin chciała walnąć, a z kontekstu wiadomo, że chodzi o Marit.

 

Chalbarczyk, dzięki za odwiedziny!

Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.

Na rozwijanie tematu sekty opartej na filozofii Platona, która porywa dzieci z przedszkolilaugh, jeszcze nie jestem gotowa…

Świetny tekst. Wciągający.

Potknęłam się w dwóch miejscach: najpierw przy tej popielniczce w kształcie misia, ale tu przeczytałam ponownie i już gra (chociaż to takie mało matczyne dawać córce popielniczkę w prezencie…). I drugi raz przy wzmiance o Karin i fotografach. Czy to naprawdę jest potrzebne? Odniosłam wrażenie, że w tym miejscu złamałaś zasadę “nie pisz wszystkiego, co wiesz”. Wzmianka o niezamykanych drzwiach wydała mi się nieco sztuczna, a wprowadzenie kolejnego imienia do tekstu trochę mnie wybiło z rytmu. Może to jakaś pozostałość z wyciętej partii tekstu?

Napięcie i klimat jest, potwierdzam. Zgadzam się, że obszerne informacje na temat narratorki w pierwszej części są zbędne.

Ogólnie, bardzo mi się podobało. 

Pozdrawiam smiley

Witaj, Matko Chrzestna

Dzięki, że wpadłaś. 

Twoja sugestia wycięcia wilków z mojego drzewka wydaje mi się trafna. Już widzę jeden fragment, który jest zupełnie niepotrzebny. Biorę sekatorek i do dzieła.

Cieszę się, że doceniasz sam pomysł, bo były momenty, gdy mnie samej wydawał się zupełnie od czapy ;)

Dzięki, Piotrze, za odwiedziny :)

 

Czy pisząc o wyjaśnianiu “tajemnicy Pudelskiego”, miałeś na myśli dokładniejsze przedstawienie kryteriów selekcji w jaskini (kto wraca drogą Jurka i Janka, a kto drogą Grześka)? Czy chodzi Ci o zbyt ograniczone przedstawienie samej sekty?

 

“Otrzepują piórka”

Rozumiem to określenie (a nie mogę go jak na razie znaleźć w słowniku :() w ten sposób: otrzepywać piórka oznacza podnieść się po porażce/traumatycznym zdarzeniu i dalej przeć do przodu.

Przykłady użycia (z sieci):

“Podnieść się i otrzepać piórka zdążył już Tomasz Adamek, który po osiągnięciu symbolicznego poparcia w wyborach zapowiedział powrót do ringu”

“wstać, otrzepać piórka i walczyć dalej … to potrafią tylko najlepsi”

“A teraz Andrzej Duda może jeszcze otrzepać piórka i próbować coś proponować”

“Po porażce trzeba wstać, otrzepać pióra, alleluja i do przodu”

 

Używając tego określenia miałam na myśli to, że dziewczyny wychodzące po (traumatycznym) egzaminie zdanym na dostateczny zapominają o sprawie i ruszają dalej na podbój świata.

Nie wiem, na ile satysfakcjonuje Cię to wyjaśnienie. Czy uważasz, że coś jest niehalo z tym określeniem w takim kontekście? 

 

Realuc, miło, że wpadłeś. Dzięki za dobre słowo, mam nadzieję, że Twój śmiech nie był śmiechem politowania ;). Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na te zapachy. Od zapachów wziął się cały pomysł na opowiadanie…

 

Clevish, Tobie także dziękuję za poświęcony czas i uwagi. Zgadzam się z Tobą, jeśli idzie o skracanie, zabieg z wywalaniem niepotrzebnych części tekstu/zdań też uważam za bardzo pouczający (choć bywa bolesnyangry) – ćwiczenie wykonam.

Tak… Końcówka…

A we fragmencie, który przytaczasz, pozwoliłam sobie na mały anachronizm: część studencka opowiadania dzieje się w czasach, kiedy na studia uciekało się przed wojskiem, kto pamięta te czasy, ten wie, że wtedy słowo “dzban” nie funkcjonowało tak jak obecnie… Ale jeśli udało mi się Cię rozbawić, to znaczy, że było warto laugh.

 

Piękne opowiadanie, przejmująca ilustracja.

Zapisuję się do klubu Twoich fanów i czekam z niecierpliwością na tomik w papierze, oczywiście z ilustracjami Twojego autorstwa.

Temat może i ograny, ale liczy się wykonanie, a to jest genialne. 

Jeśli coś będziesz poprawiała, to wpadła mi w oko jeszcze “widna” zamiast “windy”.

Pozdrawiam smiley

Dzięki, ANDO, za poświęcony czas i komentarz :).

Z miejsca kupuję Twoją sugestię podzielenia tego wielkiego akapitu, masz rację.

Oczywiście, przejrzę jeszcze raz cały tekst w poszukiwaniu nieuzasadnionych powtórzeń.

Wtrącenia też prześledzę, bo jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to niedobrze.

Dobrze się czytało. Napisane sprawnie. Podobało mi się, choć mogłoby być lepiej.

Oczywiście, pamiętam aferę z Łodzi, więc sama przedstawiona sytuacja (niestety) fantastyczna nie jest… I chyba nie ma powodu, by ktokolwiek czuł się urażony – based on a true story…

 

Moje wątpliwości budzi kilka spraw:

  1. Trochę tłoczno w tej karetce: troje ratowników i lekarz i to do błahej w sumie sprawy starszego pana z bólem brzucha. Do takich przypadków wystarczy karetka typu P z dwoma ratownikami medycznymi, może kilkanaście lat temu było inaczej (lekarz w każdej karetce), ale tego nie jestem pewna;
  2. “Wszystkie lata studiów” – skoro Nina dopiero zaczyna pracę jako ratowniczka medyczna, to zapewne jest zaledwie po trzech latach licencjatu (kiedyś ratownikiem można było zostać po studium medycznym, dwa lata chyba). 
  3. Pracownicy firmy pogrzebowej pojawiają się za szybko. Moim zdaniem to za duży skrót myślowy: po pierwsze, firmę pogrzebową wybiera rodzina, lekarz pogotowia nie ma tu nic do gadania (w czasach afery łowców skór zdarzało się, że sugerowali, ale po niej nawet tego im nie wolno); po drugie, zakład pogrzebowy nie ma prawa ruszyć ciała bez karty zgonu, a tej nie wypisuje się tak hop siup; po trzecie, jeśli nie ma nikogo z rodziny, sprawa się komplikuje: dla zakładu pogrzebowego sprawa zarobku pozostaje problematyczna, bo nawet wydobycie zasiłku pogrzebowego z ZUSu nie jest proste.
  4. Nie wydaje mi się też prawdopodobne, żeby lekarz rozliczał się na miejscu z szeregowymi pracownikami firmy pogrzebowej – ale tu się nie upieram, bo pamiętam, że przy okazji afery łódzkiej na jaw wyszły bardzo bezczelne zachowania lekarzy i ratowników…

Ponadto:

  1. Lubieżny lekarz (swoją drogą o bardzo wdzięcznie brzmiącym nazwisku yes) jest przedstawiony schematycznie, ok. Jednak trochę zbyt toporna wydaje mi się jego gotowość natychmiastowego udania się z Niną do zagajnika… Przypomniały mi się kadry z Benny Hilla, kiedy to części bielizny fruwają nad podrygującym krzakiem.
  2. Zgadzam się z Realukiem: “wersalka ze zmarłym” też mnie trochę zbiła z pantałyku i przeszło mi przez myśl, że schowali ciało w wersalce.
  3. Ta scena ze zmarłymi… No, jakoś do mnie nie przemówiła, mogłaby być straszniejsza wink. W ostatnich akapitach trzy razy używasz słowa “upiorny” lub jego pochodnych – nie jest przez to bardziej upiornie.
  4. “rozglądał się na wszystkie strony jak zwierzę złapane we wnyki” – dziwne to porównanie, zwierzę złapane we wnyki chyba się szarpie, a nie rozgląda (?).

Pozdrawiam smiley

Rrybaku, określenie “stara kobieta” nie występuje w opowiadaniu, Ninedin miała na myśli swój komentarz smiley

Ale “seniorka” faktycznie jest paskudna. Mnie się kojarzy z “juniorkami” – wiązanymi bucikami dla dzieci, z czasów słusznie minionych.

Swoją drogą, zaczynam się zastanawiać, dlaczego określenie “stara kobieta” wzbudziło tak ożywioną dyskusję… Rozumiem, Neurologu, że chodziło Ci o błąd rzeczowy, gdy rozpocząłeś ten wątek?

Pytam, ponieważ odniosłam wrażenie, że sformułowanie “stara kobieta” odbierasz (odbieramy?) jako uwłaczające/pejoratywne. Może to być wrażenie mylne :).

Neurologu, to bohaterka mówi, że niedawno obchodziła pięćdziesiąte piąte urodziny, ale w jakim naprawdę jest wieku, nie wiadomo. Przynajmniej ja tak zrozumiałam, a też zwróciłam uwagę na ten stosunkowo młody wiek ;).

Piękny tekst! I powstał w kilka godzin… Hmmm… Chapeaux bas!

Ujął mnie fakt, że narratorem jest osoba cierpiąca na Alzheimera. Jest to tak napisane, że splątanie i zapętlenie bohaterki, jej błądzenie w czasie, wcale nie sprawia, że czytelnik nie mógłby się z nią utożsamić. Wręcz przeciwnie, czytający staje po jej stronie i postrzega ją jako postać zintegrowaną – to ona cały czas jest sobą i kroczy prostą ścieżką zwracając uwagę na rzeczy ważne, a nieistotne (co? gdzie? kiedy? w jakiej kolejności?) ocenia jako nieistotne. 

Pozwolę sobie wytknąć jeden malutki błędzik:

widzę Władysława w swoich butach za kostkę…

widzę Władysława w jego butach za kostkę…

 

 Dziękuję za tekst.

 

Pozdrawiam smiley

Hmmm, pomysł ekonomiczny, choć skojarzenia nieciekawe, kiedy to ofiary same się “obsługują”…

Ja myślałam o tym, jak zmieniłaby się branża funeralna, gdyby pogrzeby organizowali i finansowali sami zainteresowani. Chyba wzrosłyby obroty, nie oszczędzano by na trumnach, odzieży itd. I zaniknęłaby profesja makijażysty pośmiertnego, może część rynku przeszłaby do branży ślubnej?…

Tak, masz świętą rację, Finklo :(. Mówiąc żargonem tenisowym, zerwałam uderzenie, czyli z niechlujstwa lub ekscytacji nie wykończyłam tego opka, jak należało. I to jest dla mnie lekcja.

Mnie też zdarzyło się tam przesiadać. Lotnisko przeogromne, a zamiast kolejki płatne meleksy jeździły między terminalami surprise.

Jak wyżej, nie zrozumiałam.

Czy bohater należy do gatunku ludzkiego? Bo kilka zdań z tekstu, wskazuje na to, że nie. Ale inne informacje wskazują, że tak.

“Pulsoksymetr”. Po polsku chyba pisze się “oftalmoskop”.

Pozdrawiam smiley

Ach, Anatolij!… A ja się tyle namyślałam, kto to może być! 

Trochę to niekonsekwentne, że raz inicjały są jeden do jeden, a kiedy indziej wskazują na postaci fikcyjne (pomijam N.N.)…

Swoją drogą, ekstrawagancka wersja inicjałów chyba bardziej by mi podeszła. Myślę, że lepiej by się czytało. Z tymi kropkami to się trochę krztusiłam przy lekturze, ale może to osobnicze ;)

Hmmm… Miła, rocznicowa lektura. Przyjemnie się czytało.

A K.W. to W.J., jak mniemam? Ciekawa interpretacja wallenrodyzmu.

Swoją drogą, C.K. z Twojego tekstu chyba się Szekspira po pijaku naczytał, że kogoś nazywa “kanalią”, bo z tego, co mi wiadomo, osoby z jego środowiska raczej łaciną się posługiwały ;).

Śmieszne, ale i straszne. Niestety, moje skojarzenia biegną nieuchronnie ku jak najbardziej współczesnym realiom. Gdyby tak znalazł się dziś taki utalentowany profesorek i poprzestawiał w niektórych ciemnych głowach… Ale to przecież fantastyka crying

Pozdrawiam smiley

 

Wicked G, Ninedin, Śniąca, dziękuję Wam za uporządkowany i rzeczowy feedback. Nie mam powodu, by bronić swoich wypocin, jedyne, co mi pozostaje, to przetrawić Wasze uwagi i skorzystać z nich w przyszłych tekstach smiley.

Dziękuję kolejnym czytelnikom za poświęcony czas i feedback.

Fladrifie, tanatyk musiał być obecny, bo jego zadań nie może przejąć lekarz (przysięga Hipokratesa), natomiast robiąc research ze zdziwieniem znalazłam też pewne ślady “tanatometru”: 

https://pl.wikisource.org/wiki/M._Arcta_Słownik_ilustrowany_języka_polskiego/Tanatometr wink

LuluXVIII, dzięki za uznanie chłodu tego tekstu za zaletę. 

Minuskuło, tak, w założeniu to miał być protokół z pogrzebu (i miał to być szort, ale trochę się wymknął spod kontroli). Ten fragment, który przytoczyłaś… Bałam się i nie wiedziałam, czy mam prawo go napisać, bo on wychodzi poza ten protokół. Cała reszta jest do pewnego stopnia wyobrażona, skonstruowana i obudowana ideami, a te kilka zdań było z najgłębszych bebechów, z życia i emocji. To jest taki szczególny punkt tego tekstu – cieszę się, że zwróciłaś na niego uwagę…  

 

Dzięki za lekturę!

Sonato, co do pierwszej Twojej uwagi, oczywiście się zgadzam, chodzi o to, że lubił Aerofłot, pomimo tego, że jedzenie nienajlepsze.

Co do drugiego Twojego zastrzeżenia, to będę broniła tego zdania. Przede wszystkim zamyka ono dygresyjny akapit o androidach starego typu. To prawda, do fabuły nic ono nie wnosi, jednak jest ważne w budowaniu wizerunku bohatera jak i dla ogólnego klimatu tekstu: 

Bohater: jest nieudacznikiem i świadczy też o tym to, jakich miał/ma kolegów – też nieudaczników (skoro oblał).

Klimat: zauważ, że w tym zdaniu są zawarte aż trzy informacje negatywne (wylądowała na strychu, oblał, stracił kontakt). Ma to za zadanie podkreślić dekadencką nutę, która – jak mam nadzieję – jest wyczuwalna w całym tekście.

Dzięki za wizytę, NoWhereManie Łosiocie!

 

Faktycznie, te zdania w pierwszym akapicie są nie do końca spójne – jasne, że chodzi o to, że lubił latać Aerofłotem, pomimo tego, że jedzenie nienajlepsze. Zaraz pomyślę, jak to przeformułować.

Co do chaosu narracyjnego (łaskawie przez Ciebie, Łosiocie, nazwanego didżejką) – przyznam szczerze, że to niezamierzone: spontan, albo po prostu brak warsztatu… Chociaż jak próbuję to uporządkować i część tekstu dać kursywą, to co i raz potykam się na zdaniach, których nie umiem zaklasyfikować jako wypowiedź bohatera albo narratora.

Całość z głowy Andżejka? O, nie! Nie chciałbyś wiedzieć, co jest w jego głowie, zapewniam Cię…

 

Jednych zakończenie zaskakuje, inni twierdzą, że od razu czuli, że coś z tym androidem nie halo. Myślę, że nie jest to kwestia lotności, ale czytelniczego podejścia: niektórzy podchodzą do tekstu czujnie i nieufnie jak detektywi (taka postawa może być wzbudzona przez jakiś zgrzyt na początku tekstu), inni są czytelnikami naiwnymi, pozwalającymi ponieść się tekstowi. Ja też najczęściej jestem czytelniczką naiwną (o ile tekst na to pozwala) i daję się zaskoczyć.

Bardzo przyjemna bajka, wciągnęło mnie!

“To ja opatentowałem czarne dziury” – yes

 

Ten Majster to wydał mi się z początku jakiś umysłowo ograniczony, skoro widząc wysiadającego z dżipa człowieka w mundurze, pyta “czy jest pan wojskowym?”…

“klepsydrę przesypującą się z dołu do góry” – to piasek się przesypuje, nie klepsydra. 

 

Pozdrawiam smiley

Piękny, uroczy tekst, jeśli mogę takich słów użyć. 

Zgadzam się z Irką, puenta lepiej by wybrzmiała, gdyby nie tytuł i wstęp…

Pozdrawiam smiley

Przyjemnie się czytało. 

Pod koniec trochę za dużo informacji upakowane w dialogach.

Mam taką małą wątpliwość, że “kapitan” okazuje się być podwładnym “detektywa”. Oczywiście sprawa dzieje się w przyszłości i rangi w policji (?) mogą być dowolne, ale kapitan, to dość wysoki stopień i trudno sobie wyobrazić, że ktoś będący kapitanem może być jakimś chłopcem na posyłki.

Pozdrawiam smiley

Bardzo mi się Twój tekst podobał, nie wymyślę nic więcej ponad to, co już zostało podniesione w komentarzach. Po słowach z przedmowy trochę bałam się czytać to opowiadanie. Obawiałam się, że będę łkała jak w trakcie lektury “Białego Bima, Czarne Ucho”… Oczywiście, wzruszenie było, ale subtelne, bez wyciskania łez przemocą.

Pozwolę sobie tylko na jedną małą uwagę: “uszatka” to taka sowa, a czapka to “uszanka”.

Pozdrawiam smiley

Dziękuję, thargone.

Jak widać, nie pozostaje mi nic innego jak tylko przysiąść z duszą na ramieniu nad czymś dłuższym. A potem zbierać baty blush. No nic, do odważnych świat należy…

Faktycznie, masz rację, mogą być i kłykcie. Przepraszam, pisałam na szybko. 

Sama użyłabym słowa "knykcie", bo "kłykcie" wywołują u mnie nieprzyjemne skojarzenia (kłykciny kończyste). To tak tytułem usprawiedliwienia, że w ogóle zwróciłam na to uwagę.

Bardzo wciągający tekst. Nie pomyślałabym, że skoda może być taka… temperamentna. Tiry w ciemności też mi się kojarzą z Mikołajem. 

I dwie marudne uwagi mam:

nie “kłykcie”, tylko “knykcie”;

i to “dziurawe koło” to tak nie za bardzo – chyba opona.

Fajnie tak sobie wieczorkiem przeczytać dobry tekst.

Pozdrawiam smiley

Dziękuję za lekturę i Wasze refleksje.

Asylum, tak, tak właśnie miało być: przezroczyście i bezosobowo.

Tsole, jestem świadoma, że w katolicyzmie coś takiego jak “Święto Zmarłych” nie istnieje. Użyłam tego określenia w przedmowie z rozmysłem.

SaraWinter, tak, myślę, że w tych opisach dałoby się jeszcze coś powycinać, może za dużo tam uszczegółowień przestrzennych (prawo, lewo), bo nie jestem do końca pewna, czy ułatwiają one czytelnikowi wizualizację całego zdarzenia…

Dziękuję za lekturę, klika i wypatrzenie tego Mariusza (bohater, jak można się domyślić, zmieniał imię w trakcie powstawania tekstu).

“Obrąbek małżowiny usznej” (helix) to pojęcie anatomiczne, jednak opowiadanie to przecież nie podręcznik anatomii, więc jeszcze pomyślę, czy tego nie zmienić…

Tytuł opowiadania jest chyba radykalnym przeciwieństwem clickbaitu: czytasz i od razu wiesz, że ominiesz szerokim łukiem frown. Ale cóż, pasował, jak ulał, więc nie chciałam zwodzić potencjalnych czytelników. 

Dziękuję Ci za wnikliwą lekturę i dobre słowo, Mr.marasie.

Konstruując te opisy, momentami myślałam, że zniosę jajko…

Coś dłuższego i fabularnego też na pewno będzie, choć na razie ograniczam się do krótkich form. Pewnie ze strachu, że mnie taka fabuła przerośnie, splącze i udusi. Ale próbę podejmę.  

 

Dzięki za odwiedziny, ANDO.

Trafna uwaga. Choć przyznam, że od początku chciałam, żeby to był tylko suchy opis ceremonii. Przez moment miałam taką myśl, żeby rzecz pokazać z perspektywy przedsiębiorcy pogrzebowego, ale wtedy zboczyłoby to niechybnie w stronę heheszków, więc dość szybko ten pomysł porzuciłam. 

Gdyby tekst miał być dłuższy, to ten brak emocji byłby już nieznośny, ale przy takim prawie szorciku…

 

No, dobrze, ale “coraz częściej”…

Fajny tekst.

Ten książę to faktycznie taki głupkowaty, czy mniej niż potencjalni kandydaci do ręki Królowej? Pomijając niefrasobliwość księcia, to taki trochę Hamlet, co z widmem ojca sobie gwarzy – hmmm… może Królowa miała coś wspólnego z tym pożarem? Twierdzi, że absztyfikanci są ograniczeni umysłowo, ale może po prostu chce rządzić sama? “Kiedy książę skończy szesnaście lat”… – tere fere, póki co nie skończył, a potem się zobaczy devil.

Trochę niespójna wydaje mi się scena rozmowy księcia z ojcem: najpierw bezceremonialnie mu przerywa, a potem nie śmie na niego spojrzeć. Ale może coś mi umknęło. Podoba mi się, jak powoli dawkujesz szczegóły: zadymione okiennice, chrypka króla, potem kaszel i nagłe pragnienie yes.

Aha, jeszcze jedno: kiedy królowi chce się pić, książę sięga do kredensu i sprawdza zawartość butelek, spodziewając się, że któraś będzie napełniona wodą. Nie wiem, czy w tym względzie Twoim uniwersum rządzą jakieś szczególne reguły, ale zakładam, że jednak nawiązuje ono do Średniowiecza. Jeśli tak, to raczej jest mało prawdopodobne, by butelka zawierała wodę.

Czytało się bardzo miło.

Pozdrawiam smiley

 

Bardzo sympatyczny tekst. Chyba należę do grupy docelowej Twojego szorcika wink

Tak, świat jest pełen młodych bogów metr sześćdziesiąt…

W kapeluszu.

 

“Urzekła mnie Twoja historia”wink. Jako czytelniczka naiwna i emocjonalna, poczułam ukłucie w sercu, gdy okazało się, że Grzegorz ściemniał. Biedny blaszaczek! Był bardziej empatyczny od Szefa-człowieka…

Niemniej jednak zgadzam się z uwagami przedpiśczyń odnośnie zbyt technicznych opisów i przekombinowanych zdań – to mi znacznie utrudniało lekturę. Pąkle sprawdziłam – już sobie te anteny wyobrażam. Ale jako czytelniczka oczekiwałabym, że opisy będą konstruowane tak, że od razu będę widziała to, co chcesz pokazać. Kiedy muszę sprawdzać znaczenia wyrazów w sieci, czar pryska! 

Ale za to dialogi brzmią bardzo naturalnie, łykałam jak młody pelikan.

Ogólnie dobre, ale przyłączam się do apelów o przeszlifowanie tych rozbudowanych zdań i technicznych opisów.

Pozdrawiam smiley

Nowa Fantastyka