Profil użytkownika


komentarze: 556, w dziale opowiadań: 424, opowiadania: 224

Ostatnie sto komentarzy

A ja zazdroszczę dzieciństwa w takiej egzotyce! Zwłaszcza teraz, kiedy Wenezuela jest chyba totalnie poza zasięgiem dla przeciętnego podróżnika. Zawsze zazdrościłam mojemu tacie, który jako 10-latek spędził ponad rok w Zambii. Naturalnie z dziadkami, bo dziadek pracował w tamtejszej kopalni miedzi – te wszystkie historie, które opowiadają, chociaż słyszane już n-ty raz, są niesamowite. A jak od czasu do czasu się uda wygrzebać z pamięci dziadka lub babci jakąś nową… Uważam, że to ogromna wartość, mieszkać w tak innych światach za młodu i tym nasiąkać. Zwłaszcza, że z perspektywy czasu i opowieści “niebezpieczeństwa” zamieniają się w “przygody”. Jaka była Wenezuela wtedy? 

Kambodża zawsze jest dostępna drogą lądową :D ale rozumiem. Sama nienawidzę latać. Za każdym razem udaję przez większość lotu, że nie istnieję albo targuję się w myślach z jakimkolwiek bogiem, który akurat słucha, żeby jeszcze ten jeden raz się mój samolot nie rozbił, a przysięgam, że już nigdy nie wsiądę do kolejnego. 

O, jaki cudowny wątek na odwiedzenie portalu po dłuższej przerwie. W ciągu ostatniego roku aż 3 miesiące spędziłam w “ciepłych krajach”. Kwiecień i maj 2022 w Kambodży. Parę dni temu wróciłam z miesięcznej wyprawy po Kolumbii. Cóż to jest za niesamowity kraj! Trudno się nie zakochać, bo każdy znajdzie coś dla siebie. Od amazońskiej dżungli, przez trawiaste równiny, egzotyczne plaże i pustynie aż po ośnieżone szczyty Andów. A pomiędzy tym wszystkim kolonialne miasteczka, dobra kuchnia (chociaż to zależy jak bardzo lubi się jajka, fasolę i kukurydzę), pyszne kakao i czekolada. 

Co prawda nie jest to najbezpieczniejszy kierunek podróży – w Bogocie patrole policji na każdym kroku, nieraz także wojsko w pełnym rynsztunku. Niektóre rejony kraju wciąż są pod kontrolą rebeliantów i się aktywnie tłuką. Za to w mniejszych miejscowościach ludzie są przemili i pomocni, nieraz czuliśmy się zaopiekowani – zwłaszcza z naszym niemal nieistniejącym hiszpańskim. Na szczęście chęć porozumienia, ciekawość drugiego człowieka i ufność w dobre intencje to uniwersalny język na całym świecie :) Cieszę się, że starczyło mi odwagi, żeby odwiedzić Kolumbię teraz, kiedy wciąż jeszcze nie jest bardzo turystycznym kierunkiem. Powoli zaczyna się to zmieniać.

Za to w Europie wciąż nie byłam ani w Skandynawii, ani na Wyspach Brytyjskich, a to kierunki, które z naszego kontynentu najbardziej mi się zawsze marzyły. Być może nawet jako miejsce do życia… trzeba pojechać i zweryfikować te fantazje. O Gruzji też słyszałam same dobre rzeczy, ale to już parę ładnych lat temu, wiele mogło się zmienić.

A co do inspiracji – Kambodża zaowocowała dwoma pomysłami na teksty, w tym jeden tak okrutnie mi się światotwórczo rozbudował, że nie jestem teraz w stanie poskładać fabuły, która byłaby tego świata godna :/

Cześć, black_cape!

Dzięki za komentarz i cieszę się, że Ci się podobało :) To prawda, że bardziej, niż na technicznych aspektach terraformowania Marsa czy sposobach przeżycia gatunku, chciałam się skupić na zmianach, jakie na skutek utraty macierzystej planety zachodzą w ludziach, a las jest materią, wokół której te zmiany się krystalizują. Cieszę się, że to się udało i po raz kolejny posypuję głowę popiołem za motyw całkowitej utraty idei i obrazu lasu, w którą niełatwo uwierzyć.

Cześć, BC!

W trakcie czytania miałam trochę wrażenie chaosu między scenami, ale pod koniec wszystko się jakoś zlepiło. Krwią, jak na horror przystało. Nie znałam wcześniej Cwn annwn, więc plus za poszerzenie mojej wiedzy :) chociaż okazuje się, że to nie element fantastyczny gra pierwsze skrzypce w tekście. W zasadzie mogłoby go nie być. To trochę niedobrze, przydałoby się jakoś mocniej tego psa w tekście umocować. Bo reszta jest tego zdecydowanie warta.

Twój horror wykwita powoli z – niestety – bardzo życiowej sytuacji i to chyba jest w nim najstraszniejsze. Zwykła miejscowość, zwykły blok, zwykła przemoc, zwykła tragedia, zwykły złamany człowiek. Odejmijmy psa i to się zdarzyło naprawdę. Niestety dla rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Ale chapeu bas dla Ciebie za tak przekonujący opis pełen szczegółów, jak przetwory, jak ten jeden jedyny blok w okolicy. W tej materii bryluje dla mnie postać matki i jej odzywki. Świetne.

Całkiem fajnie wyszedł zabieg z powtórzeniem przez bohatera tych samych fraz i ogólne odtworzenie sytuacji z psem i dziewczyną. Błędów czy baboli zaś nie wyławiałam, na pewno nie rzuciło mi się w oczy nic szczególnego.

Pozostaję z refleksją, jak wiele może się kryć za zamkniętymi drzwiami i w ludziach zamkniętych w pułapkach traumatycznych doświadczeń, na dodatek wciąż z katem w środku. Obciążyłeś mnie tą historią – gratulacje! ;) Poczłapię do wątku bibliotecznego.

A tu też przecież zajrzałam parę dni temu. Co mi zostało w głowie po tym czasie? Dobrze napisane. Bardzo prosty, a jakże efektowny pomysł na wykorzystanie dysocjacyjnych zaburzeń osobowości, które pragną własnych ciał. No, nie znam się na horrorach, ale motyw solidny, że hoho. I przy okazji fajny pomysł na ogranie pierwszoosobowej narracji. Jak na tekst o takich rozmiarach dobrze, bo mocną kreską, zarysowałeś te postaci.

Co jeszcze pamiętam? Że były jakieś szataństwa i demonizmy, ale wydały mi się doklejone – no i przez te parę dni odkleiły się od reszty tekstu i gdzieś pofrunęły w niepamięć. 

Okropieństwa, wulgaryzmy, flaki i perwersje – dla mnie plus. Użyte z wyczuciem, to znaczy wyczułeś, że taki bohater może mieć w sobie niezmierzone, a jednocześnie absolutnie znormalizowane ich pokłady. Pasuje mi to, wierzę w takiego psychopatę. Dobry tekst.

Zaraz zerknę, czy tu jeszcze kliki potrzebne, i jak potrzebne, to zgłoszę do klikania.

Jak zapowiedziałam na SB, tak czynię. Na początek – faktycznie po lekturze odnoszę wrażenie, że SF to dla Ciebie eksploracja nowej przestrzeni. Jakbyś bał się zagłębiać w techniczne czy naukowe szczegóły całkiem śmiałych wizji, które w opowiadaniu snujesz, więc ślizgasz się tylko po ich koncepcyjnej powierzchni. Nie będę też robić łapanki, bo bateria słaba, a tu burza prąd odcięła. Potknęłam się w kilku miejscach (pamiętam, że na początku pojawiło się cudowanie, zamiast cudownie i rozbawiło mnie to nawet, bo nadało Klarze charakteru takiej dobrej babci ze wsi :D), ale generalnie przez tekst przeszłam gładko (chociaż też bez zachwytów nad warstwą językową).

Masz tu kilka naprawdę interesujących wątków – wiertło Orana to bardzo ciekawy wynalazek i nazwa niesamowicie przypadła mi do gustu! A serca wszechświata aż proszą się o dopisanie ciągu dalszego. Co jeszcze na plus? Relacja matka-syn między Klarą a Jerrym. Nie chcę wrzucać spoilerów, ale prawdziwa natura tej relacji i przyczyny, dla której Klara może tak androida traktować, także wydają mi się interesującym wątkiem psychologicznym. No i zakończenie – dobra scena i ostatnie słowa. Poruszyło mnie.

Niestety jest też parę minusów i to niemałych. Przede wszystkim sporo infodumpów, jak mniemam zmora krótkich tekstów, zwłaszcza SF. Przez to dialogi wychodzą nienaturalnie, bardzo pretekstowo. No i ta diaboliczność rządzących wypada wręcz groteskowo – a nie czuję, by było to zamierzone. Szkoda, bo sam motyw “dmuchania na zimne” jest ciekawy i prawdopodobny. 

Zostaję z wrażeniem ciekawej koncepcji świata, wynalazków, sytuacji polityczno-społecznej oraz historii bohatera, do której nie mogę zajrzeć wystarczająco głęboko, by naprawdę w mojej głowie ożyła.

No widzisz, a na Nir za jasne, Nie dogodzisz. :P

Nie ma tak łatwo. Jak po lekturze nie mam mentalnej zadyszki, to żadne tam czytanie!

 

Ja do nich nie wróciłem, całe opowiadanie zbudowane jest na greckich podstawach. 

Ba! Nawet od nich trochę odszedłem, bo przeniosłem postaci bogów w realia kosmiczne. :P

Uwielbiam niedopowiedzenia, ale wydaje mi się, że bez ostatniego fragmentu, czy ogólnie bez powiązania Ora z Orfeuszem historia straciłaby to, o czym traktuje, czyli tę niemożność przełamania formy. To by była opowieść o jednym Orze i tym, co go spotkało, a nie o bezliku wersji jego żywota, w których powtarza się jego (archetypowy ;)) 

Oczywiście, że jest zbudowane na greckich podstawach i takie być musi, bo z tych wystrzelonych w kosmos podstaw musiało oczywiście wrócić na grecką ziemię. W moim idealnym świecie byłby to jednak powrót ot, zasugerowany – że w milionach innych żyć i cykli byli Orfeuszem i Eurydyką. Taka krótka, niby to mimochodem wrzucona wstawka zawierałaby dla mnie cały impet odkrycia, że oto mamy do czynienia z mitem opowiedzianym na nowo. Ale naturalnie nie od tego jest Twoja twórczość, by spełniać moje marzenia – bo jak widać, co czytelnik, to i marzenia inne. A większość moich czytelniczych marzeń i tak przecież spełniłeś!

 

Cześć, Geki! Krążyłam wokół tego opowiadania i krążyłam, bo ciężko mi znaleźć czas, żeby coś na portalu poczytać, a jednak coś mnie tu do Ciebie ciągnęło. I w końcu trafiły się idealne warunki – miałam pracować, no to usiadłam do lektury :D

Na początek powiem, że miewałam problem z językową stroną tekstu. Czasem niektóre zdania zdawały się mieć jakby ziarenko piasku w łożysku, nie był to zgrzyt (bo to już nie Twój poziom, myślę, by słowem niecelowo zgrzytać), ale pewien dyskomfort… a czasem stylizacja bardzo do mnie trafiała. Ponieważ poczucie towarzyszyło mi przez cały tekst, uznaję, że taki po prostu styl przyjąłeś, a więc i ja takim, jaki jest, go przyjmuję.

Sama istotą istotę opowiadania stanowią dla mnie dwa elementy – reinterpretacja mitu, czy też wyniesienie go na jakiś metapoziom, wydestylowanie samej idei czy archetypu oraz osadzenie go w wykreowanym przez Ciebie świecie. Oczywiście nie mogą one istnieć bez siebie nawzajem, więc o samym wyłuskaniu mitu krótko – troszkę szkoda mi było, że na koniec tak dosłownie wróciłeś do greckich podstaw, jakby to one stanowiły jednak ten metapoziom, a nie były tylko jedną z iteracji. Ale ja lubię niedopowiedzenia, może to dlatego.

Dość narzekań jednak, czas na perełki, czyli stworzony przez Ciebie świat, w którym pożeniłeś technologię (nasuwają mi się skojarzenia z “Wydechem” Chianga czy Cyberiadą) z uniwersum greckich mitów i nutką filozofii. Cudowny to mariaż, pięknie odmalowany szczegółami, takimi jak wróżenie z zegarka czy postać technodriady – absolutnie cudowne słowo. Wrażenie zrobiło na mnie wykorzystanie ucieleśnień platońskich idei, próbujących odciskać swoje piętna na otoczeniu – ale nie formą, a ideą właśnie: dzikością lamparta, tęsknotą za wolnością rumaka itd. Chyba po prostu spodobało mi się zobaczenie ich “w akcji”, a nie tylko jako filozoficzne, nomen omen abstrakcyjne, rozważanie. 

Podsumowując – podobało się bardzo. I, co najważniejsze, dzięki kreacji świata chyba mi ten tekst zapadnie w pamięć.

 

Dzięki, za komentarz, Ramshiri i cieszę się, że się podobało! Chyba w trakcie redakcji do antologii będę musiała poprosić jurków o możliwość zajawienia chociaż wątku tłumaczącego ten brak choćby jednego zdjęcia xD

Ja to chyba mam jakiś oldschoolowy mózg, albo po prostu tak w tyle jestem za trendami w literaturze, bo to nie pierwszy raz, kiedy się to określenie pojawia przy jakimś moim tekście.

 

“Żywy” to w moim odczuciu wielki komplement dla tekstu, bo to znaczy, że udało mi się ten główny nurt fabuły poprowadzić tak, by przepływał przez jakiś szerszy świat. I można podczas płynięcia spojrzeć w bok i zobaczyć, że tam dalej też coś jest. 

– a to jest fragment naprawdę wart zauważenia. Bo w bardzo, bardzo prosty sposób pokazujesz, jak bardzo „odemocjonowana” (nie wiem czy intencjonalnie, ale trochę tak wygląda bohaterka) osoba zaczyna czuć marzenie.

Tak! Dokładnie taki był pomysł na Klio – by stopniowo przeprowadzić ją od totalnego pragmatyzmu wymuszonego realiami, w jakich przyszła na świat, do przebudzenia się w niej “mniej praktycznych” cech, jak marzycielstwo. I udało się w tych zaledwie trzech krótkich fragmentach, cieszy mnie to bardzo!

"Opowiedział jej więc o lesie, który znał"

A to z kolei zupełnie przypadkowe. Sprawdzę, cóż to za niezamierzona inspiracja mi się trafiła, bo utwory Dead Can Dance znam raczej wybiórczo.

 

Dzięki, wilku! Za uśmiechający twarz komentarz, za pracę wykonaną przy naborze (i za tą, która dopiero będzie wykonana, by antologia ciałem się stała), a przede wszystkim za to, że kolejny raz Twój konkurs sprawia, że coś piszę.

Co za miła wiadomość! Gratulacje dla wszystkich, którzy odnaleźli się na powyższych listach, a dla jurków podziękowania oraz podziw za organizację i przegryzienie się przez taki nawał tekstów.

Nie dość, że fajne, to jeszcze się podobało? To więcej, niż śmiałabym chcieć ;) Dziękuję, Anet!

Spodobały mi się początkowe synestezje, ale im dalej w las, tym częściej zdarzało mi się potknąć, jakbyś nie do końca władał nad używanymi metaforami i rozbestwiły się nieco, powyżerały dziury w tym, co właściwie chciałeś przekazać ;) Tekst zdecydowanie skondensowany, mnóstwo tu motywów, tropów i warstw. Czytając miałam co chwilę wrażenie, że już łapię, łapię Twój zamysł, ale zawsze wtedy skręcałeś nieoczekiwanie, zaczynałeś nową ścieżkę, więc koniec końców zostałam z tą łyżeczką literackiego koncentratu i nawet nie wiem, czy mi smakowało, czy nie. Trzeba by dolać wody!

 

 

Takiej postawy/interpretacji, czyli "ot, niefortunnie" jeszcze nie widziałem w komentarzach pod tekstem, ale nie znaczy to, że jest nieuprawniona.

Chyba po prostu przejadły mi się już utyskiwania na to, jak bardzo nie szanujemy planety – co oczywiście nie zmienia tego, że faktycznie jej nie szanujemy i to szalenie przykre (oraz moim skromnym zdaniem nieuchronnie już zgubne). Ale jeśli można w tekście znaleźć coś ponad tę wyeksploatowaną niczym Ziemia refleksję, to ja chętnie znajduję – nawet, jeśli nikt nic ponad nią nie zamierzał umieszczać :D

Dzięki, dawidzie, bardzo miło mi to czytać – rozumiem w takim razie, że tekst był dla Ciebie zrozumiały :D 

Kolejne konkursowe opowiadanie, które przeczytałam wcześniej, a teraz wracam z komentarzem, więc dziś krótko.

Pierwszy raz chyba widzę wykorzystanie Pando w literaturze. To bardzo wdzięczny bohater – chociaż u Ciebie unicestwiony, to ciekawe jest wykorzystanie fenomenu jego rozmiarów (jako, zdaje się, największego znanego ludziom organizmu na Ziemi) do nadaniu mu w zasadzie pozaziemskiego pochodzenia. Wyobrażam sobie kolejne egzoplanety jako doniczki dla takich superorganizmów zasadzonych przez Arbor, być może szkółki leśne, z których dorosłe osobniki wyruszyłyby w kosmos… no, ale ludzie wycięli w pień. Bardziej, niż do moralnych ocen naszego gatunku i ubolewania nad ludzkim egoizmem, tekst skłania mnie jednak do powiedzenia: ot, niefortunnie. Wielkie i ważne rzeczy też mogą przeminąć niezauważone lub przypadkowo zniszczone. Generalnie przypadł mi bardzo ten leśno-kosmiczny koncept do gustu.

Początek tekstu nieco wyboisty przez nagromadzenie rozpoetyzowanych terminów naukowych, jak dla mnie zbyt gęsto. Po przyzwyczajeniu się jakoś poszło ;)

Cześć, Sonato :) tekst czytałam już chwilę temu – to, co zostało mi w głowie, to delikatność, pastelowość, dziewczęcość zestawione z, nieopisanymi co prawda szeroko od strony technicznej, ale zimnymi i nieczułymi realiami przyszłości. Bardzo fajny kontrast, chociaż wszystko w tekście jest na tyle subtelne, że nawet kontrastowi uciekło nieco nasycenia, więc nie do końca uderzył mnie los bohaterki. Niemniej jednak sam pomysł na indywidualny psychiatryk we wnętrzu własnej głowy jest bardzo efektowny i szalenie mi się podoba.

Wydaje mi się, że to tekst, który musi otrzymać czas, przestrzeń i uwagę, by rozkwitnąć czytelnikowi w głowie, ożywić jakieś refleksje, bo dopiero wtedy dociera do człowieka, jak straszną rzecz opisałaś w tych pastelowych odcieniach. Przyznam, że u mnie ten rozkwit nie nastąpił w pełni. Może dla mnie konwencja jest całościowo zbyt poetycka i efemeryczna.

Bywają, reg! Zwłaszcza, kiedy wszystko, co znasz, to wyhodowane w pocie czoła kwadratowe monouprawy, z których jesteś dumny i takie nawet całkiem ładne ci się wydają. A tu jakiś Ziemianin mimochodem wzdycha, że “na Ziemi to było” i “gdybyś tylko mógł zobaczyć las…”. Więc w końcu zbierasz się na odwagę, żeby zapytać (bo dla Ziemian to pewnie drażliwy temat), jak te rośliny na Ziemi wyglądały, co to za tajemniczy las, który przez lata obijał ci się o uszy wspominany z taką nostalgią… Natura jest magiczna, nie może nam jej zabraknąć, no! 

Cześć!

W szorcie widać niestety pośpiech – rozbiłeś fabułę na parę scen, przez historię przewija się wielu bohaterów, do tego jeszcze dochodzi konieczność zarysowania świata. Odniosłam przez to wrażenie porwanej, powierzchownej narracji, która nie ma szans wyjść poza klisze jeśli chodzi o opisy i bohaterów. Dialogi wydały mi się nienaturalne, jakby postaci nie były żywe, tylko miały do odegrania jakąś stereotypową rolę: zmartwiona matka, ojciec naginający zasady, nieposłuszny syn. Czytałam bez potknięć, ale nie mogę powiedzieć, że przez tekst się płynęło. Nie trafiła też do mnie warstwa emocjonalna – wiem, że miało być dramatycznie i smutno ale nie odczułam tego prawie. Obarczam znów pośpiech i wymuszoną przez niego powierzchowność.

Za to naprawdę nieźle odnalazłeś się w klimacie niczym z Metro 2033 czy innej zony. Podobają mi się ostatnie sceny – zamiana w drzewo to fajny smaczek urozmaicający typową scenerię skażonej powierzchni, wprowadzający trochę magii czy może nawet weirdu. I tutaj dopiero coś mnie ruszyło emocjonalnie. Zatem zakończenie na plus.

Poza tym wyobraziłam sobie, jak oddział groźnych, ubranych w skafandry facetów, pewnie nawet pod bronią, palikuje fasolkę czy pieli grządki :D Masz tu parę ciekawych tropów, powiedziałabym nawet, że zarys oryginalnego podejścia do bardzo już wyeksploatowanego gatunku. Ale potrzeba więcej znaków i więcej oddechu, by historia mogła się rozrosnąć – lub rezygnacji z pewnych wątków po to, by inne mogły odpowiednio wybrzmieć. Ja na przykład pozbyłabym się całkiem matki. Ale nie będę Ci się wtryniać w klawiaturę ;) 

 

Outta, wydaje mi się, że w przyszłości coś tak oczywistego dla nas, jak karty pamięci i pendrive’y, mogłyby zaniknąć (jako powszechnie posiadane) przez łatwość i szybkość dostępu do sieci – czy tak będzie, zobaczymy ;) z pewnością tekstowi na dobre zrobiłoby wyjaśnienie, ile było czasu na ucieczkę, bo jeśli bardzo mało, to może przypadkowe osoby nie miałyby nawet pod ręką takich narzędzi, jak archaiczne karty pamięci. No i ta ewentualna awaria baz danych, tak. Ale nie ma sensu chyba się nad tym rozwodzić w komentarzach – kiepsko wychodzi mi bezpośrednie dyskutowanie, wolę, kiedy tekst broni się sam. Może kiedyś usiądę do tego tekstu od nowa i po dopracowaniu tej warstwy zobaczę, czy się wybroni. Ale dzięki i tak za wyjaśnienia :)

kronosie maximusie, cieszą mnie bardzo Twoje słowa na temat bohaterów tekstu, ich relacja była dla mnie w tekście najważniejsza – oraz pokazanie, jak trudno o porozumienie, kiedy brakuje wspólnego punktu odniesienia. Myślę, że to idea, której starczyłoby i na dłuższy tekst: jak wypełniać dziury po takich oczywistościach i pewnikach, jak drzewa, jak o nich mówić, jacy byliby ludzie ich pozbawieni.

Ale czy przez okres bytności na Marsie nikt nie pokusił się o odtworzenie bazy danych roślin?

To właśnie się dzieje w tekście – z początku ludzie skupili się na tych bardziej przydatnych gatunkach, których odtworzenie było kluczowe dla przetrwania wobec skończonej ilości zapasów pożywienia.

Ponadto, las to cały ekosystem – nie tylko rośliny, ale też zwierzęta, małe i duże. Z technicznego punktu widzenia jego odtworzenie byłoby bardzo złożonym procesem.

Naturalnie! “Prawdziwego” lasu nie byliby w stanie odtworzyć – ale jakąś jego namiastkę, na dodatek po swojemu – być może. 

Dzięki za miłe słowa i cieszę się, że się podobało – też sobie myślę, że w dłuższa forma dobrze by temu pomysłowi zrobiła. Przede wszystkim dała przestrzeń do zaplanowania fabuły i opisu świata tak, by było łatwiej w nie uwierzyć ;)

Dzięki za drobną uwagę, aryo i fajnie, że wyszło na plus :) motyw utraty rzeczywiście wtórny, chociaż dla mnie ta utrata to raczej pretekst, bo sam tekst jest o odtwarzaniu i problemach, które w takiej sytuacji mogą się nieoczekiwanie pojawić. Ale jak to w szorcie, trudno zrobić coś więcej, niż zarysować taki obszerny koncept :)

 

Miałam czytać opowiadania lasokonkursowe, ale jakoś się przybłąkałam tutaj. Powiem tak – nie zwracałam uwagi na ewentualne błędy i subtelności, bo jak tylko zaczęłam czytać, to zajechało mi Chiangiem. A ja bardzo lubię Chianga. Za to, że w jego pisaniu fantastyka jest tylko pretekstem, okrasą, nośnikiem… polem, na którym rozgrywa się rozważanie na jakiś temat i to tok tej refleksji (ubrany w wątki, postaci i wydarzenia) pcha fabułę do przodu, a na koniec zarówno wnioski, jak i historia potrafią być oszałamiające. Przynajmniej dla mnie :D

No więc nie oszołomiłeś mnie może na poziomie Chianga, marasie, ale odnajduję w Twoim tekście ten model, który opisałam wyżej. Ledwo wykluty, w końcu to szorcik, ale w La Silli odbyła się namiastka rozważań nad bardzo ważnym pytaniem – czy ludzie w ogóle powinni nawiązywać kontakt z obcą cywilizacją? I to nie dlatego, że ona może być zagrożeniem dla nas – może odwrotnie, to my bylibyśmy zagrożeniem dla niej? Może nie zasługujemy na kontakt, skoro zachowujemy się względem samych siebie i nam podległych istot tak, jak to opisałeś? Co to znaczy w ogóle zasłużyć – jaką wagę nadać naszym najchwalebniejszym osiągnięciom, postępowi nauki chociażby, a jaką najpodlejszej naturze, która zaprzepaszcza wszystko, co nam wyszło? I wreszcie – kto powinien ewentualnie taką cezurkę ludzkości wystawiać? Czy może to być jedna, przypadkowa osoba? No, widzisz sam, że zaczynam się rozpędzać :D

Prawdopodobnie mogłabym przyjrzeć się tekstowi dokładniej i zauważyć, że coś mogłoby być lepiej napisane. Albo narzekać, że zabrakło mi jakiegoś zdania-perełki. Chociaż styl tu masz prosty, bez niepotrzebnych zawijasów – i dobrze. Mam ambiwalentne odczucia co do motywu naskalnych malowideł. Z jednej strony tworzą w głowie ładny obrazek, z drugiej troszkę sprawiają wrażenie dopchniętych, jakby zabrakło dla nich silniejszej więzi z resztą, są naszkicowanym zaledwie symbolem.

Liczy się to, że jedną z najważniejszych rzeczy, których szukam w fantastyce, może w literaturze ogólnie, znalazłam dziś u Ciebie. 

Ciekawy pomysł i chociaż opisany zaledwie tysiącem słów to widać, że stoi za nimi jakiś szerszy, wykreowany przez Ciebie świat. Nawet udane, chociaż niezawsze równe dialogi. Bohaterowie nie powinni rozmawiać ze sobą w aż tak tłumaczący wszystko sposób, w końcu żyją w tym świecie. Miejscami – zwłaszcza na początku - wkradają się też jakieś wysokie, moralizatorskie tony, które nie do końca pasują mi do sytuacji. Ale skoro cały szort dialogiem stoi, to nie byłoby innej opcji, by wprowadzić czytelnika w wykreowane przez Ciebie realia, więc niech tak będzie. Styl bez szału, ale nie potykałam się, czytając.

Intrygujący jest motyw czy to samoistnego rozmnażania się drzewa, czy też jakiejś dodatkowej celowo zaszytej w drzewie technologii, o której wie Kirsten, a Pax już nie.

Podsumowując: za bezbolesne opisanie interesującej koncepcji pójdę poskarżyć tekst do biblioteki :)

 

Ładny pomysł z haftowaniem rzeczywistości, bohaterka jest trochę niczym moira, ale sama sobie los splatająca. A trochę po syzyfowemu wciąż zaczyna od nowa i od nowa – ale za każdym razem inaczej, bo przecież jest tyle kombinacji, tyle wizji ucieczki i sposobów na ich pokazanie, może któraś z nich okaże się adekwatna do posiadanych zasobów… bardzo przypadł mi do gustu motyw brakujących nici, sprowadza trochę ten magiczny haft na ziemię, urealnia. Dobra robota.

Nie chciał jej wypuścić, wszak to ona dawała mu energię potrzebną do przeżycia w tej dziwnej śmierci.

Końcówka tego zdania jest okrągła. To znaczy coś tam klika, coś robi umpf w głowie, kiedy widzę myśl ujętą w dokładnie takie słowa, w jakie powinna być ujęta.

Ale trzeba przyznać, że bohaterka zapierdzielała w tempie Haftotronu 2000 :D

I chociaż koniec końców tekst nie zostanie ze mną na dłużej, to ładny obrazek wydziergałaś, NaNo.

Nooo… nie wiem, jaka była natura gęstwiny, przez którą właśnie się przedarłam, ale chyba zaraz obejdę tę plątaninę 44 oraz dwukrotnie 44 znaków, wejdę od początku i przedrę się znowu! Nie dlatego, że nie rozumiem – bo nie rozumiem, ale to nie szkodzi, to nawet chyba o to chodzi trochę – a dlatego, że wielce mi się podoba ta gawęda trochę filozoficzna, trochę mszalna, a trochę ludowa. Jakby to jakiś swojski prorok mnie po lesie prowadził. 

Dzięki Ambush! Wyszło nawet bardziej optymistycznie, niż z początku planowałam :)

Al, Twoja sugestia na to zdanie brzmi bardzo fajnie, chociaż mam wrażenie, że oddaje nieco inną myśl. Ale to okrągłe zdanie. Lubię takie :D

Cześć Outta – spróbujmy podyskutować zatem, bo ciekawa jestem, czy gdyby tekst pozbawić tych wszystkich wad i niedopowiedzeń, to byłbyś w stanie zaakceptować moją wizję.

Piszesz, że w zamyśle (to zresztą jest też w tekście ujęte) koloniści przybyli już na gotowe, choć o pół roku za wcześnie.

Na gotowe to zdecydowanie zbyt mocne określenie – widzę teraz, że używając słowa “uchodźców” nakierowałam narrację na zdradliwe skały. Chodziło mi o fakt, że jakaś bazowa struktura kolonii zostałaby już postawiona i mogłaby zapewnić warunki do życia ludziom, którzy przybyliby przygotowywać ją dalej… tak, teraz widzę, że opisując w ten sposób kolonię sprawiłam wrażenie, że czasu na przygotowania było zdecydowanie więcej, niż było. Kolonia powinna zostać opisana jako coś,co i tak było budowane przez Ziemian, bez myśli o nadchodzącej katastrofie, a tam po prostu zbiegli uchodźcy.

Wiem oczywiście o Spitsbergenie, cudowny projekt. Podczas pisania miałam w głowie wątek pwenych “ark z danymi”, które uległy by częściowemu zniszczeniu i stąd utrata niektórych danych. Zdecydowanie powinnam była umieścić ten wątek w tekście.

Nie mówię, że koloniści nie mają zupełnie żadnych danych czy żadnych podstaw – po prostu, myśląc o wiedzy biologicznej, kluczowe dla nich były informacje o bardzo zaawansowanych technologiach manipulowania genami. Nie wszystko zdążyło zostać przesłane lub – jeśli zawarłabym wątek utraty danych – zachowane. I akurat drzewa, czy generalnie pewien spis ziemskiej flory, zaginęły w mrokach historii. A potem, już w warunkach kolonii, ludzie musieli skupić się na walce o przetrwanie. Być może wracanie myślami do utraconej Ziemi było też dodatkowo bolesne i tym bardziej woleli skupiać się na tym, co jest tu i teraz. 

No cóż, muszę przyznać, że jest to po prostu element, który musiałabym jeszcze dokładniej przemyśleć, a zabrakło na to czasu.

 

Zacznę od czepialstwa, morteciusie!

Nie miałam pojęcia, jak park wygląda w świetle księżyca, jak las brzmi i pachnie w pierwszych dniach jesieni.

Park i las to jednak trochę co innego, myślę sobie. Chyba, że to park w stylu wyjątkowo angielskim :D Motyw lasu wydaje mi się przez to dość luźno zawarty w opowiadaniu. Motyw drzewa, wiązu – jak najbardziej. Czy bohaterka zamieniła się w drzewo, czy założenie parku było zwyczajowym sposobem na zagospodarowania miejsca takiej ofiary?

I czemu to stała bywalczyni parku ma być po nim oprowadzana przez nowoprzybyłą? Odczuwam pewien chaos w konstrukcji, ale mam wrażenie, że wynika on nie tyle z braku władzy nad fabułą, co z faktu, że zamiast opisywać pewne rzeczy wprost, posługujesz się dużo subtelniejszymi zabiegami. Widać po tym tekście dużą świadomość tego, że historia składa się z pewnych wrażeń w głowie czytelnika, nie jest więc samą fabułą, samym stylem czy samą formą, a czymś więcej, niż suma tych elementów.

Nie jestem pewna, czy sama wyrażam tę myśl wystarczająco jasno, jest już trochę późno ^^ Powiem więc o moim wrażeniu. Forma opowieści, jaką przyjąłeś, klimat, jaki wymalowałeś stylem i sam pomysł – prosty, a jednak… adekwatny? dobrze dopasowany do reszty? – spięły się w kształtną impresję. Nostalgiczną, smutną, żywą, prawdziwą przez dobór detali, z których konstruujesz opisy. Tak trafne przekazanie wszystkich niefantastycznych elementów tylko uwydatnia i obramowuje ten subtelny kawałek magii.

Podobało mi się :)

Edit: przeczytałam komentarze i rozumiem już, czemu to dziedziczka rodu Wiązów była oprowadzana przez obcą. Chociaż pewnie nie zaszkodziłoby jeszcze jakoś tego motywu jej hmm zawodu? ekspertyzy? uwypuklić, skoro nie ja jedyna poczułam się nieco zagubiona w tamtym momencie. 

 

Dziękuję – za źródła i za opowiadanie napisane w sposób, który zachęca do dalszych eksploracji tematu.

Co do książek, to oby mnie żadne opko do żadnych nowych tytułów nie zachęcało, za duży już mój stos wstydu, tzn książek kupionych, a nieprzeczytanych :x

Może Warus po prostu miał pecha :)

No tak, kto powiedział, że żyjąc miliardy lat nie można mieć gorszego dnia :D 

A co konkretnie czytasz?

Na początek choćby i wikipedię, cóż się w tym lesie Teutoburskim wydarzyło, kim byli Cheruskowie itp., itd. Chyba, że masz jakieś źródło, które mogłabyś polecić? 

Cześć, Irko :) Dorzucę swoje trzy grosze z perspektywy czytelnika nieznającego historycznych podstaw, na których zbudowałaś tekst. 

W pierwszym akapicie się pogubiłam – niby były tylko 3 postaci, ale musiałam przeczytać dwa razy, żeby to sobie ułożyć. Gdybym wiedziała, kto był księciem Cherusków, byłoby pewnie łatwiej :D

Słyszeli krzyki towarzyszy, którzy mieli ich ochraniać z góry, a znikali niczym duchy.

Wreszcie nastąpił główny atak. Ze zboczy okalających parów, którym maszerowały legiony, runęły setki barbarzyńców.

Tutaj mówiąc “z góry” masz na myśli te zbocza, o których wspominasz później?

 

Drugim zgrzytem było użycie słowa “atom” – nawet z następującym od razu dopiskiem, że bohater pojmuje ich naturę – chyba lepiej by mi brzmiało, gdybyś zamiast nazwy użyła tylko opisu, czym są, a domysł, że chodzi o atomy, zostawiła czytelnikowi. Ale doczytałam też potem, że koncepcja atomów, choć bez empirycznego potwierdzenia, była już rozważana w starożytności, może była znana Warusowi, więc się nie czepiam :D

Akurat czytałam niedawno też o różnicy między słowami TellusTerra, więc przy okazji poznałam stosowną do sytuacji boginię, o której wspominano już wyżej w komentarzach :) Użycie jej w tekście mogłoby być dodatkowym smaczkiem, zwłaszcza gdyby Ziema sprowadziła Warusa na (nomen omen) ziemię mówiąc, że Tellus to tylko imię, a ona jest czymś znacznie, znacznie potężniejszym nawet niż koncept boginii dla Rzymian; pokazałaby tym dobitniej, jak licha jest zmienna ludzka kultura wobec niezmiennej natury. Ale znów – takie to moje rozważania.

Generalnie po Ziemi, w kształcie, w jakim ją przedstawiłaś, spodziewałam się raczej bardziej stoickiego charakteru. Bo cóż tak naprawdę obchodzą ją przekleństwa jednego człowieka, gdy cykle życia całych cywilizacji to dla niej zaledwie tyknięcie wskazówki na tarczy zegarka? Z drugiej strony – może jej się nudzi, kto wie. Wciąż, nieco dziwi mnie jej zajadłość. 

Podobał mi się końcowy twist – przecież wszyscy wiedzą, że imperium to podbija z troski o ciemne ludy, a tu barbarzyńcy tacy podstępni i niewdzięczni, las nieprzychylny i po tysiącach lat jeszcze będą wypominać porażkę! Ciekawe, czy Warusa naszła jakaś refleksja w tym temacie.

Generalnie lektura była przyjemna, ostatnio trochę siedzę w rzymskich klimatach, więc trafiłaś w dobry czas tym szortem :) ale nie jest to coś, co zostanie z czytelnikiem na dłużej. No, może poza tym, że zaraz zanurzę się w prawdziwą historię bitwy, którą opisałaś.

Edit, bo jeszcze jedna myśl mi umknęła:

Językowo i stylistycznie bez zarzutów, chociaż i bez zachwytów – ale podobała mi się wypowiedź Ziemi o przeszłych epokach. 

O, jak tłumnie! Dzięki wszystkim za odwiedziny :)

Fajne, że tak mądra dziewczyna nie wie tak podstawowych dla nas rzeczy. Każde czasy mają swoją prawdę…

Finklo, właśnie tak sobie myślę, że to, co było oczywiste na Ziemi i przez to nawet nie jest do końca postrzegane jako wiedza, mogłoby w zaskakujący sposób zniknąć przy odrobinie zaniedbania. Ale o tym więcej za chwilę. 

Ładny wybór z imieniem Klio – muza historii, która próbuje z opowieści odtworzyć stary świat.

Miło, że zauważyłaś ten smaczek, Anoio. Zawsze czekam z niecierpliwością, czy i kiedy tego rodzaju drobnostki w tekstach zostaną odczytane, a sama lubię się ich dopatrywać w twórczości innych.

Z drugiej zaś, między tymi ścianami, mamy solidny kawał naturalnych dialogów, emocji

Dzięki, Realucu, bardzo mnie to cieszy, bo przy pisanym w takim tempie tekście nie byłam pewna, czy skonstruowane przeze mnie postaci będą odpowiednio wybrzmiewać. Okazuje się, że wybrzmiały wyjątkowo dobrze, za to sam główny zamysł nie do końca :D ale do tego odniosę się na końcu komentarza.

Piękne grzybki, Asylum, uwielbiam wajrakową dokumentację leśnego życia <3 Dzięki za klika, który zdaje się wysłał tekst do biblioteki! Pasowała mi ta wiabilność do genomu, który skonstruowany poprawnie – przetrwałby, a niepoprawnie byłby do tego niezdolny. Ale może to zbytni skrót myślowy.

Dziękuję pięknie za propozycje doszlifowania, Al! Nie jestem pewna, czy mogę je wprowadzić w tym momencie, ale po zakończeniu konkursu jak najbardziej. Chociaż do jednej uwagmi mam kontruwagę :)

W dwadzieścia lat postawiliśmy nowe pokolenie na ramionach gigantów – mając do dyspozycji tylko ramiona. – „Budować (postawić) coś na ramionach gigantów” jest ok, ale powtarzając „ramiona” zgubił się utarty zwrot i zabrzmiało trochę groteskowo (jakby stawiający nie mieli głow ani nóg) a powinno patetycznie.

Właśnie o to chodziło! Ludzkość zabrała ze sobą tylko najnowszą technologię, właśnie te ramiona, dzięki którym mogli przetrwać (np. odtwarzając genomy potrzebnych roślin), a nogi (wiedza, czym jest drzewo) zostały zapomniane. Przyznam jednak, że nie jestem do końca zadowolona z tego, jak ją wyraziłam i faktycznie mój zamysł może nie być do końca jasny.

Udało Ci się niewiedzę Marsjanki na temat lasu utrzymać do końca, naprawdę widać, że nie ma pojęcia, o czym jest mowa. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe.

Próba opisu drzewa przy pomocy opisu soi mnie urzekła.

Opisywanie rzeczy, których nigdy się nie opisuje, bo wszyscy wiedzą, o co chodzi, okazało się jednocześnie nieoczekiwanym wyzwaniem, jak i bardzo przyjemnym ćwiczeniem. Cieszę się też, ze ostatnie zdanie przypadło Ci do gustu, miałam nadzieję, że wybrzmi odpowiednio mocno.

dogsdumpling, do Twojej i nie tylko Twojej niewiary także odniosę się na samym dole.

Pokazujesz klasyczną relację mistrz-uczeń w odświeżonej i kosmicznej odsłonie.

W sumie nie myślałam o tej relacji w tym kontekście, ale faktycznie chyba wyszło coś w tym stylu.

Chyba nieco zbyt dosłownie potraktowałeś fragment, o którym mówisz, vrchampsie. A może ja zbyt dosadnie go wyraziłam :D Nie chodziło mi o to, że nowe pokolenie faktycznie racjonuje tlen albo świadomie rezygnuje z poczucia humoru – raczej o to, że wychowani w takiej rzeczywistości mogą być ludźmi bardziej pragmatycznymi i poważnymi. Poza tym – poczucie humoru może być zupełnie inne u różnych osób w ramach tego samego pokolenia. Widzę dobrze, z czego śmieje się mój brat xD

Drodzy niewierni! Kilka Waszych głosów uświadomiło mi, że być może za mało miejsca w tekście poświęciłam na odmalowanie szczegółów katastrofy/ewakuacji. 

Żeby móc stworzyć jakikolwiek zalążek cywilizacji na Marsie musieli mieć dostęp do bardzo wielu danych i dysponować zaawansowanymi technologiami.

To jest właśnie istotą mojego zamysłu, że dysponowali TYLKO zaawansowanymi technologiami, bo to ich znajomość była kluczowa do przeżycia w kolonii. W pośpiesznej ewakuacji priorytet mogłyby mieć te najbardziej praktyczne rzeczy, cała ludzka wiedza zostałaby podzielona na swego instrukcje obsługi. Jak wspomniałam wyżej, oczywiste rzeczy mogłyby nie być nawet traktowane jako wiedza, po prostu umknęłyby w ogólnej panice. Zastanawiałam się, czy w tekście nie użyć też motywu utraty niektórych danych na skutek jakiejś awarii/wypadku – widzę, że powinnam była to zrobić :D Bohaterowie swojej kolonii nie stawiają też od zera, przybywają w pewnym sensie na częściowo przygotowany grunt. Im dłużej o tym wszystkim myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że sensowna argmentacja mojej wizji i doprecyzowanie kontekstu jest możliwe, ale w tekście ich po prostu zabrakło – zwłaszcza dla sceptyków. Nie pierwszy raz zdarza mi się zbyt subtelnie traktować pewne ciągi przyczynowo-skutkowe, które mają sens w mojej głowie, gdzie są bogatsze o tuzin szczegółów, a po przelaniu na papier tracą na jasności.

Dziękuję misiu Koalo, fajnie, że coś przyjemnego zostało w głowie po lekturze. Myślę, że tak to już jest z tym lasem, czy przyrodą w ogóle, że najlepiej, kiedy da się jej miejsce i zostawi w spokoju, bez nadawania żadnej funkcji, roli do spełnienia i oczekiwań do zrealizowania. 

A mi czegoś w tej scence zabrakło.

Jak przedpiścy, podziwiam Twoją zdolność do zaszycia całkiem sporej ilości informacji w tak niewielkiej ilości słów, na dodatek bez infodumpów, po prostu snując historię (może snucie nie jest tu najlepszym słowem). Warsztat oczywiście bez zarzutu.

Ale po przeczytaniu zostałam z obrazem dość typowego świata po katastrofie klimatycznej, w którym jest ponuro, biedno i choro, a całą tę zaawansowaną technologię, którą zdążyliśmy wynaleźć przed upadkiem, to możemy sobie wsadzić w… ziemię ;) Przy użyciu tak dobrze znanego i często ogrywanego motywu zabrakło mi czegoś, co sprawiłoby, że zapamiętam Twoją wizję – pomysłowych szczegółów, nietypowej formy, jakiegoś zaskoczenia. Są tam zaledwie sugestie ciekawych pomysłów, np. leki tworzone z drewna, czy ogólnie z materii organicznej. To interesujące, o tym chętnie dowiedziałabym się więcej!

Zatrzymało mnie umieszczanie półmetrowego kawału drewna w pojemniku na próbki – półmetrowa próbka… no, nie jest fizycznie niemożliwa, po prostu próbki kojarzą mi się raczej z czymś o mniejszych rozmiarach. Nie do końca pasuje mi też skrapianie wodą z manierki gleby, która i tak jest tak spieczona, że trzeba się przez pół godziny męczyć, by wbić w nią sondę. Jakoś mam wrażenie, ze ta odrobina płynu realnie w niczym by nie pomogła, a woda wydaje się w Twoim świecie dość cenna. 

Z jakiegoś powodu swoje tour de las rozpoczynam od Twojego opowiadania – i od razu mogę powiedzieć, że to dobry początek.

Dodanie odrobiny magii (bo nauki chyba nie, chociaż kto wie…) do praktykowanych już dziś pochówków, w których prochy zmarłego zamieniane są w sadzonkę wybranego gatunku drzewa. Cmentarze-lasy to dla mnie piękna, taka spokojna koncepcja, przynajmniej dopóki ktoś nie postanowi wykorzystać takich drzew jako surowca. “Komoda po babci” może nabrać zupełnie nowego znaczenia :D

Ale wracając do opowiadania – plastycznie odmalowałeś rytuał pogrzebowy, który dla mnie nie był w ogóle makabryczny. Wręcz odwrotnie, taka wizja wydaje mi się bardzo łagodzić poczucie straty i żałobę, bo przecież dziadkowie ciągle są, może nieco inni, ale wciąż odczuwający i wyrażający miłość na swój sposób. Ciekawi mnie, czy takie drzewa są zdolne do rozmnażania? Genealogia zrobiłaby się w przyszłości nieco pokręcona xD

Czytało się dobrze, chociaż raczej bez zachwytów nad warstwą językową – ale spodobały mi się zdania o babci chroniącej przed słońcem oraz to ostatnie. Myślę, że szort zostanie mi w pamięci właśnie dzięki wizji, która co prawda nie była dla mnie nowa, ale za to bliska, a Ty pokazałeś ją w sposób, który jakoś tak mnie rozpuchacił w środku, uśmiechnął i ogrzał. Fabuły tutaj nie ma, ale taką wybrałeś formę, wiem dobrze, że szort ma swoje prawa. Zostałam tylko z poczuciem niedosytu, wywołanym zwłaszcza przez to ostatnie zdanie, które wyszło już poza ten pogrzebowy rytuał – jak wygląda ten nowy, drzewny świat? Chciałabym wiedzieć o nim więcej.

(Na początek wybaczcie, ale piszę z telefonu w tym mikroskopijnym okienku i jest to jakiś dramat.

Edit: uff, na komputerze o niebo lepiej)

 

OldGuard, Łosiocie – co do absolutnego wyrugowania drzew, które Was ukłuło. Wyobrażam sobie, że skoro już teraz ogromna część danych przechowywana jest w tzw. chmurach, nie mówiąc już o zaniku jakichkolwiek fizycznych nośników, takich jak zdjęcia, to wydaje mi się całkiem możliwym, by w niedalekiej przyszłości ta tendencja postąpiła jeszcze dalej. W momencie, kiedy siada internet, który spora część z nas traktuje jak coś, co po prostu jest, jak woda w kranie (a jakże złudne mogą być oba te przekonania), tracimy część wspomnień i informacji, bo przestajemy przechowywać je w głowach. Mam wrażenie, że w momencie nagłej, definitywnej katastrofy, można zwyczajnie zapomnieć o takiej oczywistości, jak drzewa czy w ogóle wszystko, co nie jest niezbędne do przeżycia. Myślę, że wiele konceptów zostałoby w ten sposób utraconych. A, że akurat drzewa – im bardziej coś bierzemy za pewne i oczywiste, tym mniej uwagi temu poświęcamy. Ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że może to mieć sens tylko w mojej głowie :) Nie bez znaczenia jest też fakt, że pisane na ostatnią chwilę opowiadanie nie zdążyło odleżeć w szufladzie, a ja nie zyskałam dystansu, który pozwoliłby mi lepiej wyłożyć tok mojej wyobraźni w tekście. Cieszę się, że mimo wszystko opowiadanie skłoniło Was do zawieszenia niewiary i dobrze się bawiliście :)

Ninedin, Irko – zwróciłyście uwagę na emocje i bardzo mi w zasadzie ulżyło, że odbieracie bohaterów tak, jak chciałam ich pokazać. Dziękuję za kliki!

Dawno mnie tu nie było, a tu złota gwiazdka na powitanie :)

Irko, Arnubisie – spóźnione dzięki za lożowe komentarze. Koalo, to bardzo miłe, kiedy ktoś odkopie stary tekst, a jeszcze milsze, kiedy powie o nim parę ciepłych słów. Taki właśnie był zamysł, by miał formę żartu z ziarnkiem prawdy. Dziękuję!

 

W ramach ciekawostki dodam, że parę miesięcy temu ze zdziwieniem odkryłam, że ktoś zrobił z tego szorta audiobooka na YouTube xD

No nie powiem, sama już kilka razy wracałam do okładki, żeby sobie na nią popatrzeć. A trochę też na swoje nazwisko przy okazji :D super robota, wilku!

Przyszłam złowić sobie szorta do kawy, dogsdumpling nie zawiodła :)

Podobnie jak poprzednicy uważam, że fabuły tu tyle, co kot napłakał – ale nie fabułą tekst stoi. Bardzo przypadł mi do gustu opis przeżyć wewnętrznych bohatera, zwłaszcza, że zdecydowanie potrafię z nim empatyzować w temacie lenistwa i marznięcia, które potrafią być zabójczą mieszanką. Przedstawiłaś jego rozterki tak, że trafiają do mnie treścią i urzekają doborem słów użytych do ich przekazania. Najbardziej rozbawił mnie cały fragment z O-SA WY-LA-TU-JE. Doskonałe :D 

Absurdem bym tego szrocika nie nazwała, bo jest tu jak na mój gust tego absurdu zwyczajnie za mało – końcówka jest dość szalona, to prawda, ale nie aż tak, by jako jedyny absurdalny element postawić cały szort na takiej gatunkowej półce.

Wyszła Ci taka pisanka – w środku za wiele nie ma, ale za to jak odmalowana ładnie. I fajnie, ja tam lubię pisanki. 

 

 

 

Osa znika. Wylatuje.

No naprawdę, dla tego momentu warto było to przeczytać :D

Dla mnie 2020 pod względem pisania był fatalny, co wiązało się też z praktycznym brakiem obecności na portalu, a powodem tego wszystkiego była totalna reorganizacja życia prywatnego i zawodowego na każdym możliwym poziomie. Ale bardzo, bardzo mi dłubania w literkach brakuje, ominęło mnie kilka świetnych konkursów :( No i rozwój w pisaniu także stoi wszystkimi kołami w błocie z paroma rogrzebanymi pomysłami na pace. 

Jedynie w lipcu za namową wilka-zimowego udało się skleić jakiś szorcik na konkurs Granice Nieskończoności – z niezłym efektem. Parę dni temu okazało się, że Heban, konwalie, tysiące słońc także trafi do pokonkursowej antologii Inwerwencji Infromatyka. Fajny motywacyjny kop, być może takiego mi trzeba.

Gratulacje dla nowego składu. Nowej Loży życzę wytrwałości w lożowaniu, a sobie – żeby w 2021 była okazja do poddania się Waszemu osądowi ;)

Witam Lożę :)

Wybaczcie krótką i zbiorową odpowiedź, ale kiepsko u mnie teraz z dostępem do komputera. Oczywiście pokornie przyjmuję Wasze… hm, TAKi łatwo odmienić, jak nazwać bycie na NIE? NIEki, NIEny, NII? :D w każdym razie rozumiem doskonale, że tekst, napisany jednak jako wprawka, humoreska, nie jest poważnym kandydatem do piórka – zwłaszcza, jak wspomniała Kam, w zestawieniu z tekstami obszernymi, poważnymi, dopracowanymi.

Z tym podsadzeniem, Kam, bojowałam trochę, zanim w końcu zostawiłam zdanie w takiej formie. Jest w nim jakiś zgrzyt, ale nie potrafiłam mojej myśli zgrabniej w tamtym momencie ująć.

Marasie, wszelkie próby mierzenia są w tym przypadku niezamierzone. Echa znanych motywów właśnie, które u drakainy wywołały to czytelnicze deja vu, gdyż żadnych więkzych odkryć (poza końcowym twistem, który też nie każdego musi zaskoczyć) ani nowatorstwa w tekście nie planowałam. Jeśli jako dowcip dobrze się czyta – to mi wystarczy. Narracja rzeczywiście jest maksymalnie uproszczona, ale taka też wydało mi się, że do humoreski pasuje najbardziej.

Co do przesłania, które jedni interpretują głębiej, inni płycej – każdego co innego na moment zatrzyma. Ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że zasygnalizowałam tam pewien motyw, nad którym ostatnio więcej rozmyślam, ale to zaledwie cień, może wręcz przygotowanie do wzięcia się z tym tematem za rogi kiedyś na poważnie.

Dzięki Wam bardzo za wizytę – i mam nadzieję, że do kolejnego razu :)

 

Ach – no i oczywiście tytuł, tytuł teraz wydaje się zdradzać wszystko… a wcześniej nawet nie zwróciłam na niego uwagi. To ładne zagranie, w końcu tytuł jest tym dla tekstu, czym klaps dla filmu.

Moje myśli poszły w jakiś większy absurd, jakiejś dziwnej postapokaliptyczno-konsumpcjonistycznej gry, w której zaciekłe walki frakcji o różnych światopoglądach wieńczą wizyty w Macu. Bo przecież nie samą wojną współczesny człowiek żyje, nie da rady na nią poświęcać całego swojego cennego czasu ;) tak więc zaczątek wizji i część motywów się zgadza. 

Teraz ten operator ma sens!

Ja mam wrażenie, że coś przeczuwam. O co kaman. Wyjaśnij, rozszerz, Asylum! :)

Cześć Katiu :) brnę swoim ślimaczym tempem przez zakolejkowane opowiadania i dziś doślimaczyłam się do Ciebie. 

Więc tak – mój jedyny właściwie zarzut (choć niemały) do tego tekstu, to zbytnia płytkość psychologiczna bohaterki, która przeżywając szereg traum, wydaje się nic z nich sobie nie robić. Gdzieś w trakcie lektury zgrzytnęły mi chyba jakieś drobniejsze rzeczy, ale umykały natychmiast z pamięci, bo…

Tekst wciąga. Kolejny raz zadziwia mnie Twoja płodność (w kontekście tej fabuły ma to sformułowanie podwójne dno :D ale jakoś nie miałam problemu z przełknięciem nieprawdopodobieństwa powstania hybrydy z dwóch zupełnie różnych form życia), łatwość, z jaką przychodzi Ci kreowanie nowych światów. I ta Twoja swoboda kreatorska sprawia, że ja z równą swobodą to wszystko przyjmuję i płynę z nurtem historii.

Zaskakujący i ciekawy, a jednocześnie fajnie oddający ducha oryginału pomysł na historię rozbitka Crusoe. Pobrzmiewa nieco motywami z Avatara Jamesa Camerona. Tekst może nie z gatunku tych, co zostaną ze mną na dłużej, ale za to cudownie działa na wyobraźnię w momencie czytania – imaginowanie sobie tej obcej ziemi, jej geografii, fauny, flory… ogromną i kolorową przyjemność sprawiłaś mi w ten wieczór!

Przyjemny szorcik. Czy tylko mi WWZ skojarzył się z Jabbą z Gwiezdnych Wojen? On też zdecydowanie stosował strategię przesuwania granic Wszechświata w ten sposób. W ogóle ciekawy koncept z tą granicą-skórą. W sumie dostrzegam tu pewne podobieństwo do mojego toku myślenia jeśli chodzi o interpretację tematu konkursowego.

Czytało się bardzo lekko, jak to zwykle u Ciebie, nie było się doczego przyczepić. Miejscami uśmiechało, ale tytułowa kolejność pytań nie zatrzymała mnie na dłużej. Chociaż – wróć. Zastanawia mnie, czemu WWZ i jego asystenowi szkoda było, że pytanie o Boga nie zostało zadane jako pierwsze. Bo chyba nie dlatego, że wtedy mogliby go od razu do tego Boga wysłać i mieć sprawę szybciej z głowy?

I już odpuszczając kwestię tego, czy cel jest konieczny, czy też nie, to czy taki cel pokazany musiałby być w tekście? Jakikolwiek by on nie był, w zasadzie nie zmieniłoby to fabuły szorta – dlatego właściwie nawet się nad nim nie zastanawiałam. Chcieli pomóc szczerze, nieszczerze, może brakowało im jednej pieczątki zwerbowanej formy życia w galaktyczym bingo, kto wie. W końcu to nie o Obcych tu chodzi, ale o ludzi, któych natura się w tym pierwszym kontakcie odbiła jak w krzywym zwierciadle. A głębokość przesłania każdy sobie, jak zawsze, wysonduje sam.

Dzięki, Olciatko, za lekturę – cieszę się, że się podobało.

Mytrixie, już myślałam, że poklikałeś tam guziczki nad tekstem i nie skomentujesz :D Fajnie, że wpadłeś i miło, że szort przypadł Ci do gustu. A jeszcze milej, że wciąż pamiętasz Heban… To sporo dla mnie znaczy – tak zostać tekstem w czyjejś głowie.

Wolisz Lovecrafta czy Poego? ;)

Też mi to od razu przyszło do głowy. :) Początek skojarzył mi się też z grą Darkest Dungeon, w której genialnie napisany, karykaturalnie mroczno-patetyczny narrator jest także spadkobiercą zamczyska, w którego lochach drzemie pradawne zło, więc daleko mniej subtelnie, niż u Ciebie, autorze.

Ale co do tekstu. To migawka zaledwie – całość służy właśnie temu ostatniemu zdaniu, które naprawdę robi wrażenie. Mimo tak krótkiego tekstu zbudowałeś fajny, ciężki klimat, chociaż jeśli chodzi o język, to czasem miałam wrażenie pewnego wymuszenia. Ta “transmisja” pod koniec troszkę wybija swoją, hm, nowoczesnością, z atmosfery. Ale ostatnie zdanie – ono zostaje w głowie.

Cieszę się, coboldzie, że tekst był przyczynkiem do zgody między Wami w takim razie :D A skoro kręgi na światłowodzie kupione, to nie jest źle. Zwłaszcza, że jednobosość komuś skradziona, a kręgi wymyślone samodzielnie. Chyba, bo kto tam wie, co i skąd mi podświadomość podsunęła. No i spoko, że spoko!

Cześć, wilku-jurorze! Tekst prostotą stoi, i w formie, i treści. Geniusz jest przereklamowany ;) co do Einsteina, jest w tym nieco nadinterpretacji, a trochę nie. Bo nie miałam w głowie dokładnie tego cytatu, ale jego ideę – owszem. Więc może ta moja wspominana wyżej podświadomość jednak się tego Einsteina czepiła? Bo przecież pasuje! Pytanie, czy przyznanie braku stuprocentowego nawiązania jakoś tekstowi w Twoim odbiorze szkodzi?

A rzepak jest kluczowy!

To wielokropki, które próbują sztucznie ograniczyć nieskończoną historię bohatera ;)

O tak, to jest w tym opowiadaniu jeden z wybornych smaczków. Kto by pomyślał, że można tyle powiedzieć wielokropkiem!

Cześć, joseheim. Szkoda, że jednobosy zatykający, ale może jeszcze Cię z nim oswoję przy następnej okazji ;) zabawą tekst jest rzeczywiście, smyra tylko tę poważniejszą interpretację. Fajnie, że się podobało, a tu i tam nawet nad wyraz!

Darconie – co prawda do bardzo poważnego podejścia do tekstu, tak jak napisałam w przedmowie, nie zachęcam; ot, refleksja na chwilę dla chętnych. Przybycie obcej cywilizacji stanowi jedynie kanwę dla zobrazowania ludzkiej natury. Ale jeśli już mówimy na poważnie… zgadzam się, że ludzie niczego na próżno nie robią, czy to rozbójnicy na ulicy, czy rządy i wielkie korporacje. Ale nie byłabym taka pewna, czy zupełnie od nas odmienna inteligentna forma życia także podpadałaby pod taką konieczność posiadania celu? Zwłaszcza taka, co to już osiągnęła wszystko, co było do osiągnięcia, może pozbyła się dyktanda atawizmów i intynktów? Może masz rację, że cel musi mieć każdy. Ja nie mam takiej pewności; czym i czy w ogóle będziemy się różnili od Obcych na poziomie zachowań, motywacji, emocji… dla mnie to szalenie ciekawa kwestia, absolutnie nie zamknięta. Przynajmniej dopóki faktycznie nas nie odwiedzą. Dzięki za refleksję i cieszę się mimo wszystko, że na tej żartobliwej płszczyźnie się podobało. :)

Świetnie zgrały mi się w głowie smoki z kosmosem – aż byłam zaskoczona, jak dobrze w Twojej wizji do siebie pasują, choćby zrównująć smoczy ogień z plazmą, a zionięcie z uderzeniem meteorytu w Jukatan. Podobały mi się także zabawy motywami religijnymi – ostatnie zdanie bardzo w punkt. No i ta zdrada wpisana w fundament ludzkiej natury jako stworzonej na podobieństwo pierwszego zdrajcy. Bardzo dobre :)

Dialog, a właściwie w głównej mierze monolog, nieco mi się dłużył. Po pierwsze dlatego, że w zasadzie z konieczności wymuszonej przez zakrawającą na mit formę, styl jest bardzo wzniosły. Po drugie, wymieniane w nim liczne wydarzenia i podboje są tak wielkiego formatu i abstrakcji, że zabrakło mi jakiegoś punktu zaczepienia, nawet mimo odniesień do motywów znanych. To wszystko chyba dlatego, że zmieściłeś tak obszerną i szczegółową wizję w tak ograniczonym limicie. Podejrzewam, że odrobina oddechu w tekście pozwoliłaby uniknąć tego przytłoczenia. Ale nie narzekam, takie prawa konkursu :) Pozostaję urzeczona pomysłem na smoki. 

Całkiem uśmiechające :) Bardzo fajne sprowadzenie boskiego mopa do legendarnej ośmiornicy, ech te legendy :D Chociaż najbardziej spodobała mi się tytułowa gra słów.

Wracam do tekstu dłuuugo po tym, jak go przeczytałam.

Jest coś w tym, co napisała Asylum – tekst się bardziej czuje, niż czyta. Z początku wydawało mi się, że jest przesadnie poetycko, za dużo tych gier świateł i odcieni zieloności. Ale przyznam, że potem wciągnęło mnie to oniryczne zapętlenie. Nie miałam problemu ze zrozumieniem kto jest kim; historia jest w zasadzie bardzo prosta, to świat przeżyć dziewczynki się tu liczy. Ładnie oddałaś emocje (tak mi się wydaje, bo nigdy podobnej traumy nie przeżyłam); to zaprzeczenie i niezgodę na kolej rzeczy, która staje się więzieniem. Cały ten świat z pozoru jest tylko piękny, może tym bardziej uwypukla to dramat zapętlenia. 

Językowo, jak już przywykłam do stylu, czytało się dobrze. Bez potknięć, zgrabne zakończenie z sową mogącą wreszcie zasnąć i to zasugerowanie przejeżdżającym samochodem, że bohaterka uwolniła się z pętli i wraca do prawdziwego świata.

Na początek mam jedno zastrzeżenie – rybki raczej nie odnotowałyby jakichś braków w natlenieniu wody tak szybko po wyłączeniu pompki; przynajmniej moje nigdy się tak nie zachowują, niedobory tlenu to kwestia kilku godzin, oczywiście zależnie od temperatury i wielkości akwarium. Taki szczegół, ale mnie akurat trochę wybił z klimatu. 

Ale przechodząc do meritum. Napisane jest zręcznie, płynnie, bardzo naturalnie – zwróciłam na to uwagę zwłaszcza w pierwszej scenie. Dialogi też fajnie poprowadzone. Sama historia okej, chociaż motyw kolejnego z nieskończonych eksperymentów pod tytułem “inteligentne życie” nie jest nowy. Ale jakoś Pan Bolt (z ostatniej części) przypadł mi do gustu, fajny jest pomysł z powiększalnikiem i prowadzeniem X projektów naraz oraz jego całkiem nieboska osoba. Chociaż też przed lekturą komentarzy odczytywałam historię jak drakaina, że Bolt i Przewodniczący to to samo. Mam wrażenie, że tekst naprawdę rozwinąłby skrzydła, gdybyś nie musiał ograniczać się limitem znaków. Wręcz ciekawa bym była takiej wersji, bo już teraz mi się podobało i chciałabym zobaczyć, w jaki sposób być przedstawione motywy pogłębił. :)

Prosty, a interesujący pomysł i nietypowe podejście do tematu konkursu. Wykonanie – zwłaszcza pierwszej sceny, która jest wyjątkowo klimatyczna, detale przedstawianej przez Ciebie sceny robią potężną robotę – na plus, kilka naprawdę zgrabnych fraz się trafiło. Dobrze, że kolejne sceny nabierają tempa, by wręcz stać się na końcu wyrywkami, uniknęłaś w ten sposób znudzenia powtarzającym się motywem, zachowując jednocześnie tej powtarzalności sedno. 

Podobałosię :)

Saro, rzeczywiście za uśmiechniętą i lekką formą kryją się rozmaitye poważniejsze rozważania – do tego też satyra się idealnie nadaje. Wychodzę z założenia, że sprawy ważne nie muszą być od razu – i zawsze – poważne ;)

Muszę przyznać, że zadziwiła mnie Twoja ocena tekstu, jako najlepszego z moich dotychczasowych. I tym bardziej bardzo mi miło, że tak uważasz. I doceniłaś część o fizykach <3

Mam wielką słabość do kwitnącego rzepaku.

Dzięki piękne za odwiedziny!

tsole, przez chwilę zastanawiałam się, czy nie za mało we mnie wiary w ludzkość i ścieżki, którymi podąży… kto wie, kto wie. Z drugiej strony – tacy chyba właśnie jesteśmy, że nawet jak sobie nie radzimy, to i tak sobie poradzimy. Bardzo mi miło, że tekst Ci się spodobał, i to na tyle, by nominować.

Dziękuję Finklom za stanie na straży porządku :)

Przyjemny szort – i wcale nie aż tak fantastyczny, jak mogłoby się wydawać, w końcu drzewa faktycznie tworzą między sobią coś na kształt sieci WWW i wymieniają się informacjami. Smutno-logiczne, że zapewne właśnie w taki sposób ludzkość wykorzystałaby tę wiedzę, gdyby faktycznie drzewosieć funkcjonowała tak, jak w Twojej wizji. Język może nie powala, ale obyło się bez większych potknięć. Puenta zdecydowanie do uśmiechnięcia :)

Z tymi bunkrami to też nie do końca bezpiecznie – chyba, że bardzo głęboko – bo nie dość, że korzenie, to jeszcze grzyby w mikoryzie, a kto wie, jakimi zmysłami one inwigilują… a takie opieńki na przykład potrafią jedną grzybnią się rozwlec na kilka kilometrów kwadratowych. Cały Pentagon ogarnięty!

Ha! No i taki drabble mi się podoba, sprytna przekrętka z tą puentą.

Bogowie zazdrośnie strzegący tajemnicy swego istnienia za zasłoną światła – intrygujący pomysł. Z jakiegoś powodu skojarzyło mi się z opowiadaniem “The Egg” Andy’ego Weira, być może dlatego, że zapoznałam się z nim również niedawno i ono także prezentuje interesującą koncepcję poznania Stworzyciela.

Jak to zwykle u Ciebie, historia prowadzona jest ładnym językiem, bardzo umiejętnie i subtelnie łączącym poetyckość z nauką, widać po prostu, że jest to tematyka nie tylko Ci znana, ale i zrozumiana; a wynikające z tego literacka swoboda i niewymuszenie nie są takie znowu częste :)

Z jakiegoś powodu bardzo zapadła mi w pamięć – wracam do Twojego tekstu po dłuższej chwili – heliopatia. Szybki risercz pokazuje mi tylko jakieś portugalskie słowniki, w takim razie zgaduję, że termin ukułeś sam. Bardzo mi się ten pomysł podoba. Lubię takie smaczki, gdzieś pobocznie przemykające, a jednak budujące swoją świeżością wiarygodny klimat przyszłości.

Podsumowując – przyjemny szort, chyba póki co najbardziej dla mnie klimatyczny pod względem motywu podróży kosmicznej z opowiadań konkursowych.

Brak odmienności psychologicznej był zamierzony. AI porównująca się do Lancelota albo Doriana Greya, jest w moim założeniu samoświadoma. Czemu miałaby się ograniczać do bycia w swej świadomości podobna zwykłym ludziom? Czemu nie miałaby postrzegać siebie, jako romantycznego bohatera? Nie ma powodu, więc wyszło mi coś takiego :)

Zwykli ludzie chyba z lubością właśnie postrzegają się jako postaci tragiczne czy romantyczne, lubimy się porównywać do znanych person, żywych czy to literackich. ;) więc jeśli jak najbliższa ludzkiej postawa była Twoim założeniem – udało się. :) Po prostu sama lubię, kiedy jakiś ponadludzki smaczek się do AI wkradnie, to jak woda na młyn mojej wyobraźni jako czytelniczki. Ale oczywiście to tylko moje upodobanie!

Co do końcówki, to tak jak wspomniałam – taka a nie inna konstrukcja fabuły po prostu sprawiła, że największe trzęsienie ziemi odbyło się wcześniej, napięcie sięgnęło zenitu w momencie mijania się z Osobliwością. Trochę więc oczekiwałam jeszcze uderzenia jakąś myślą, jakiegoś zaskoczenia. Wracając do tekstu teraz, na następny dzień, odnoszę jednak wrażenie, że to nieuchronne, beznadziejne (z perspektywy pozycji, w jakiej znalazł się bohater) uspokojenie może i najlepiej tutaj pasuje.

Dzwon!

 

Trzymajcie się tam, chłopaki!

 

Ja Mu dam, tak Was męczyć.

 

P.S. Wybaczice poprzednie dzwony! I te, które nadejdą!

 

Przyszłam, żeby wrzucić opowiadanie do kolejki, a potem wrócić do czytania Wellsa. Wyobraź sobie, CMie, że już nie wróciłam. Chociaż od pierwszego dzwonu czułam, co się święci, to wciągnęło mnie. Ale żeby tak męczyć swoich bohaterów… zwłaszcza uchylając Quetzalcoatlowi rąbka świadomości i mądrości tylko po to, by dostrzegł własną tragedię. Ależ mi biednego szkoda. Biednych, bo Ciapka przecież także, jeszcze tak się namęczył po drodze. Gdzie to się zgłasza? Czy jest na sali jakiś kurator do spraw Ontologicznych Mniejszości? Jej, naprawdę się przejęłam. Znaczy – dobra robota.

Teraz jeszcze trochę przydzwonię: lekkie, do uśmiechnięcia, przez tekst wiosłowało się zdecydowanie łatwiej, niż Ciapkowi. I parę zgrabności językowych się trafiło, na przykład:

idiota zna radość lepiej niż człowiek rozsądny.

Ale! Może dlatego, że wszystko wiadomo od niemal samego początku, to troszkę znaków myślę, że dałoby się uciąć.

Wyszła ładna – z naszej perspektywy, bo przecież nie Pierzastego czy Ciapka – laurka. Dla Ciebie, dla nas, dla pisania. Nawet jeśli sam pomysł na zburzenie bariery między sobą samym a wykreowanymi przez siebie postaciami nie jest oryginalny – to mam wrażenie, że po prostu każdego pisarza taki eksperyment czeka. Zwłaszcza tak, wydaje się, zżytego ze swoimi postaciami. Miło było być świadkiem Twojego.

P.S. Do komentujących – kto sprawdzał, czy miał swój udział w dzwonach? ;)

Spodobało mi się połączenie motywów kosmiczno-naukowych z perspektywą iście rycerską, a do tego jeszcze wątek romantyczny – nietypowa mieszanka. Ten pomysł jako główna oś tekstu zagrał bardzo dobrze.

Całość bardzo poetycka (chociaż gdzieniegdzie poczułam się już wysokimi tonami przytłoczona), krótka forma zdecydowanie na plus w tym wypadku. Końcówka wydała mi się najsłabszym fragmentem, ale cóż może przebić spotkanie oko w oko z Osobliwością? Poza tym, tekst jest wyraźnie nastawiony na wrażenie, nie fabułę jako taką, więc nie będę się czepiać. Z innych przemyśleń, bohater nie pasował mi do AI – może chodzi o brak jakiejś cechy, która czyniłaby go w chociaż trochę psychologicznie odmiennym od człowieka (a może włącza mi się dolina osobliwości i stąd ten wewnętrzny protest ;)

Podsumowując – jak dla mnie udana impresja.

Cześć kolejnym odwiedzającym :)

Asylum, właśnie to takie skrobnięcie, na lekko, na prosto, na śmiesznie – no i nie ukrywam, że na szybko ;) Fajnie, że się podobało!

Bez Twojego komentarza, Anet, żaden tekst na tym portalu nie jest kompletny. Dzięki :)

CMie, ale “niezłe” jest niżej w hierarchii zadowolenia od “fajne”! No i jestem pewna, że jeszcze jakiś synonim niegrożący pożogą by się znalazł ;) 

nawet w takiej konwencji widać ten Twój bardzo ładny styl pisania.

Muszę się go kiedyś dla testu pozbyć.

Treść i forma wybitnie mi podpasowały do umieszczenia akcji w Czechach. Bo przecież nie w USA! Cieszę się, że satyra się udała, bo tak jak mówisz, tekst ma dla mnie właściwości rozpędzające. Lekkie teksty lekko się tworzy, lekko się konsumuje, potrzeba nam więcej lekkich tekstów! Dzięki za wizytę i fajnie, że Ci się podobało.

Oj, Sonato, jak mi miło! Prostota w dobrym tego słowa znaczeniu jawi mi się jako jedna z najtrudniejszych rzeczy do osiągnięcia ;) jeśli się udało, to pozostaje tylko się cieszyć. Super, że Cię wciągnęło. I, że Hubble Bubble zyskuje kolejny głos poparcia, chyba wyślę ten pomysł do NASA :D

Ja również doceniam zabieg z rodzajem nijakim, faktycznie pozwolił on oderwać się nieco od ludzkiej, dualistycznej (patrząc zwłaszcza przez pryzmat naszego języka który płeć nadaje wszystkim i wszystkiemu) natury i przejść gdzieś na wyższy poziom. To znaczy – na ile sobie taki poziom możemy wyobrażać i snuć domysły na jego temat.

Balonik z początku wydał mi się nieco zbyt drastycznym obniżeniem tonu w porównaniu do poprzedzającego go stylu, ale potem uznałam, że po pierwsze – pasuje mi to, bo w zasadziadzie rzeczy dlatego przecież pękają, że osiągają granice swoich możliwych naprężeń, tak jak i strumień myśli w tym tekście, świadomość bohatera. A potem myślałam jeszcze trochę i przypomniałam sobie, że balonik i rysowane na nim punkty to jeden z najprostszych sposobów na pokazanie modelu rozszerzającego się Wszechświata. Więc tak – jako opowieść istoty o świadomości szerszej, niż można to sobie wyobrazić, do odbiorców, którzy zostali o poziom niżej – pasuje mi to.

I wreszcie – że strzępy tego balonika to świadomość właśnie, sprowadzenie tego nieuchwytnego fenomenu do świata materii. Też fajne. Mam nawet swoją małą fantazję w tym temacie, która póki co tkwi w moich notatkach pod postacią dwóch słów, natchnąłeś mnie do dalszego eksplorowania tej myśli. ;)

Podobało mi się!

Dzięki za odwiedziny, Wickedzie. No bo co, tylko Wielcy mają mieć trudno? Małych też trzeba czasem pociągnąć do odpowiedzialności. Zwłaszcza takich z aspiracjami. Dzięki za przecinek, poprawię po ogłoszeniu wyników :)

Witaj, Gekikaro! To wina Ziemian, jakby wymyślili przez ten rok coś więcej, fabuła byłaby bogatsza. ;) Miło, że szorcik przypadł Ci do gustu.

Przychodzę przyciągnięta piórkiem, ale wybacz, marasie, bo komentarz nie będzie zbyt obszerny – upał nie pozwala na wielką umysłową aktywność. Za to przeczytałam tekst, jak jeszcze byłam w pełni władz umysłowych i baaardzo mi się spodobał. Oczywiście mi także skojarzył się ze świetnym opowiadaniem thargone’a – rzeczywiście teksty są bardzo podobne pod wieloma względami, ale nie mam wątpliwości, że każdy z osobna zasługuje na pianie z zachwytu. Bo jednak Twój tekst wywołał we mnie nieco inne odczucia. W Bieluniu moje odczucia były, hm, malarskie, tutaj zaś było żywiej. Ale dość porównań.

Zdecydowanie przypadł mi do gustu sposób przedstawienia tła wydarzeń – którym to tłem jest przecież cały fantastyczny świat z mechami na czele; cała ta otoczka jednocześnie pozostaje kanwą i wybrzmiewa na tyle mocno, że pośrodku powstaje wrażenie realności. Językowo jest świetnie, dialogowo – płynnie, prawdziwie. Słowem – wciągnęło mnie.

Naprawdę poruszyła mnie ostatnia scena – może i koncepcyjnie sama w sobie nienowa, zresztą to wybrany przez Ciebie obrazek konkursowy; Dawid kontra Goliat, beznadziejna szarża (chociaż kto wie, co tam te elektryczne lance potrafią!) – ale trafiło do mnie bardzo. Widocznie nie każdy potrafi oddać ten klasyczny trop w tak przekonywujący sposób. Tak czy siak, mój żal był prawdziwy. 

No i popatrz, jednak wcale niemało udało mi się powiedzieć. Burza idzie.

Finklo, no niestety taka gorzko-śmieszna refleksja była właśnie przyczynkiem dla tego tekstu. Ale może za mało w nas wiary w ludzi.

Dzięki za rekomendacje, Cytryno!

oidrin, WhiteOwl, grzelulukasie – dzięki za miłe słowa, cieszę się, że lekko się czytało i uśmiechało tu i ówdzie. 

fizyku, dzięki za lekturę – też ostatecznie przyznaję, że dobrze, że nie próbowałam tego na siłę upchnąć w drablu. Fajnie, że się podobało, nawet mimo niewybrzmianej końcówki – a to już nie pierwszy raz u mnie, zdaje się.

Bóg, Einstain i Friedman – ciekawie przemeblowałaś swietą trójcę. Filozofa za to żadnego nie uwieczniłaś – nie lubisz ich?

A może wręcz przeciwnie? :D Nie chciałam też w tak krótkim tekście robić co i rusz nazwiskowych wyliczanek – każda grupa dostała swój motyw, a zamknięcie filozofów w jednym zdaniu wydało mi się wręcz odpowiednio przewrotne dla ich zwyczajowego rozgadania.

Największe wrażenie zrobiła na mnie metafora natury-dilera (dilerki?), przełożona na kilka zgrabnych sformułowań. Naprawdę świetne porównanie. W ogóle tematyka, w zasadzie kamień węgielny Twojego świata, jaki wyłania się z tego opowiadania (nadrobić muszę pozostałe, skoro osadzone są w tym samym uniwersum), czyli ekoapokalipsy (chyba, że był to efekt, a nie przyczyna – to pewnie odkryję czytając Cię dalej), bardzo do mnie przemawia:

Nie potrafiliśmy ogarnąć klimatu na naszej planecie, a mielibyśmy całkowicie go zmienić na innych?

Bardzo, bardzo trafne. Jestem podatnym gruntem na tę tematykę, może kiedyś pokażę na portalu efekty tej podatności.

Poza tym bardzo intrygujący klimat, takiej, hm, spokojnej postapokalipsy. Przykurzonej, niebijącej po oczach, jak to często bywa. Rzeczywistość, widać, jest trudna, ale przyjęta za normę; trzeba sobie radzić. Postaci intrygujące, dialogi również niezłe.

Bardzo mi się podobało!

Cytryno, muszę się przyznać, że świadomie nie miało co powiać, bo Vonnegut pozostaje wciąż na mojej liście autorów do odkrycia. Ale tym bardziej muszę w końcu choćby Rzeźnię numer pięć przeczytać. Fajnie, że się podobało i końcówka zagrała, jak trzeba – szort spełnił swą powinność. :)

Na początek dziękuję Wam, dziewczyny, ze wysłanie tekstu do biblioteki!

kasjopejatales, o, jakże mi miło, że kogoś uśmiechnął habelbabel :) a Dvorak może mieć na imię i Mietek, może ma polskie korzenie. Zdecydowanie myślę, że miał już dość zadeptywania rzepaku. Każdy ma swoje wielkie sprawy :) bardzo się cieszę, że się podobało!

O, dokładnie tak, Silvo, z tym niezamierzeniem! Jeśli chodzi o powód niepowodzenia guru – może nie wybrzmiało to wystarczająco mocno w tekście, ale musiał zdobyć poparcie większości populacji, którego to progu ostatecznie nie udało mu się przekroczyć (chyba mnie ten okres wyborów tak natchnął). Chociaż pierwotnie rozważałam też alergię na pyłki rzepaku ;) a co do jednobosego – to w zasadzie inny termin na nazwanie kogoś, kto chodzi w jednym bucie (co też ma dość konkretny wymiar symboliczny). Znalazłam ten termin kiedyś w jakimś felietionie czy artykule i bardzo mi się spodobał.

Cieszę się, że kolejny smaczek wyłowiony, dogsdumpling! Przez moment miałam zapędy, by spróbować sparafrazować sentencję w oryginale, ale nie znam łaciny zupełnie, więc wolałam nie ryzykować. No i po polsku też działa. Fajnie, że uśmiechnęło i ukontentowało!

Mam taką dziwną przypadłość, że mój mózg nie akceptuje istnienia zwrotu dobry wieczór. Po prostu nie. Ale da się z tym żyć – zwłaszcza w okresie letnim jest mniejsza szansa na wpadkę. Do czasu ;)

Dobrze było znowu coś napisać, katiu. Dopiero po kilku akapitach uświadomiłam sobie, jak bardzo mi tego brakowało! Cieszę się, że przypadło Ci do gustu w treści, jak i w formie oraz oczywiście dziękuję za pierwszy kliczek. 

pgujdo, myślę, że to było coś tak mistycznego, że byśmy nie pojęli. Ale jednobosi nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Dzięki za miłe słowo, zabawy językowe tego rodzaju dają mi największą frajdę.

Cześć, Irko! Pytanie, czy on umyślnie w ten punkt trafił… ;) a co do podziękowań, to nawet myślałam chwilę nad tym, czy mu winni postawić pomnik, ale jednak uznałam, że powinni czym prędzej ruszyć na podbój kosmosu, bo jeszcze by się dobroczyńcy obcej cywilizacji rozmyślili… ale tak to bywa, że wielkich odkryć dokona się czasem nieintencjonalnie. Dzięki za drugiego klika, cieszę się, że lektura okazała się przyjemna.

Dzińdybry, chciałam zgłosić zadowolenie. 

Bardzo miła bajeczka Ci wyszła, urzeka mnie stylizacja językowa, zwłaszcza w dialogach. Podobnie jak tsole zwróciłam uwagę na smaczki-perełki, te uchje skończone oraz ćmy rukwie! Cudowne stworzenia z rodziny walguryzmowatych. Morał na końcu może nie do końca mi podszedł w swojej morałowatości, dlatego za puentę tak naprawdę uznałam zdanie o narzędziu i wkręcaniu młotkiem śrubek. I trafne, i ładnie ujęte.

W ogóle czytało mi się muzycznie, rytmicznie… Dobrze trafiać na takie teksty na rozgrzewkę po długiej portalowej drzemce.

Mam straszny problem z tym opowiadaniem :( chciałabym tyle o nim napisać, ale coś mi się wyrazy w głowie gubią, nie układają się, może właśnie w obliczu okrągłości Twojego tekstu, coboldzie. Okrągłość, znaczy się, kiedy wszystko jest dokładnie takie, jakie być powinno. Od koncepcji, przez styl, język, emocje, postaci, dialogi, po precyzyjny dobór przedstawionego w historii momentu, zwłaszcza fajnie wybrzmiewającego w kontekście natury glównego bohatera. Wieczność pełna małych wielkich chwil. Pomysł nie musi być zawsze nowatorski, jeśli jest tak wybornie podany. :)

Bardzo mi się podobało!

 

A to mnie również zaskoczyło, uśmiechnęło też troszkę. Bardzo sprytny zabieg ze stylizacją na podpuchę – dodatkowe pole do ukrywania smaczków, które połapałam czytając po raz drugi, a smaczki to ja bardzo lubię.

ManeTekelFares – wyłaź z doła! Bo jeszcze Ci tak zostanie ;) dzięki za takie miłe słowa, chociaż na pewno jest się do czego przyczepić, gdyż tekst nie miał czasu na odleżenie swojego w dojrzewalni, wrzucałamgo jeszcze w szale ostatnich świeżych poprawek. Z tym przymrużeniem oka chyba masz rację :D

krar85, bardzo cieszy mnie określenie tekstu “bajką filozoficzną”. Chociaż może to filozofowanie niezbyt głębokie, ale jednak miło, że tak to postrzegasz. Zwłaszcza, jeśli przy okazji jeszcze wyszło zgrabnie. Nie ma co zabierać żartów Adamsowi, lepiej wymyślać własne przekrętki… no i nie jestem pewna, czy to faktycznie taki “hepi” end. ;) 

W zasadzie mogę podpisać się pod słowami fizyka – ładnie to wszystko odmalowane. Słowa, tempo, forma, wszystko mówi: rozpacz. Świeża żałoba jak otwarta rana. Uwierzyłam w ten ból. Tylko chciałoby się wiedzieć, co potem, a co przed.

Też muszę przyznać, że się zgubiłam. Ale przynajmniej niewiele się potykałam w tej podróży po omacku ;)

Udało Ci się mnie zaskoczyć – takiego zakończenia się nie spodziewałam! Idea w sam raz na szorta. Językowo nic nie zgrzytało, ale też nic nie urzekło. Zgadzam się z przedpiścami, chciałabym teraz zobaczyć jakąś dłuższą formę, która nie samym pomysłem stoi. :) Fajne!

A ja mam pytanie z innej beczki – czy Fundacje Wsparcia Ratownictwa RK można wesprzeć groszem tylko za pośrednictwem przelewu? Szukałam innych opcji na ich profilu, jakiejś zbiórki na portalu do tego przeznaczonym czy nawet na FB, ale nie znalazłam. Taka rozwydrzona jestem, że wolę zbiórki na jeden klik, niż przelewy – zawsze się boję, że przekręcę cyferki, nawet jak numery konta przeklejam.

A tymczasem zabieram się za czytanie konkursowych opków. <3

Wy diabły! Mięsień pisarski mi się zastał przez pół roku z górką, już po szrociku się zakwasów spodziewam, a żeby jeszcze na coś dłuższego się porywać… Zostanę przy trzymaniu kciuków. Tym razem!

Taki ciekawy konkurs mnie ominął… trzymam kciuki za wszystkich, którzy wzięli udział :)

Nowa Fantastyka