- Opowiadanie: Tryfid - Odeonsplatz [ZABIĆ ADOLFA H.]

Odeonsplatz [ZABIĆ ADOLFA H.]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Odeonsplatz [ZABIĆ ADOLFA H.]

Odeonsplatz (ZABIĆ ADOLFA H.)

 

 

Jak zawsze ból: potworny i niemal nie do zniesienia.

 

Rozerwane na atomy ciało właśnie wróciło do swojego regularnego kształtu. Nowy czas ruszył. Implant w ramieniu uwolnił do krwi tetramorfinowy koktajl. Ból powoli mijał, wracała świadomość kończyn, ostrość wzroku. Mężczyzna zatoczył się jak pijany. Na szczęście ręka trafiła na ścianę budynku. Zwymiotował. Jednak z sekundy na sekundę było coraz lepiej. Kilku przechodniów spojrzało na niego z dezaprobatą.

 

„Niekonieczna interakcja drugiego stopnia” – zdiagnozował odruchowo i rozpoczął działanie zgodne z procedurą.

 

„Kapitan Rufus Cerf. Trzydzieści trzy lata. Numer 7234985”. – wyszeptał pierwszą instrukcję diagnozującą destynat x, po czym spojrzał na podszewkę marynarki. Wszystko się zgadzało. Dokonał ostrożnych oględzin ciała. Nie był ranny, a organy nie wykazywały śladu przemieszczeń.

 

Przystąpił do sprawdzania destynatu y. Rozejrzał się uważnie dokoła. W oddali na wprost dostrzegł Feldherrenhalle, a po prawej stronie wieże kościoła Teatynów. Udało się.

Destynat y w punkcie. Był dokładnie tam, gdzie powinien: na Odeonsplatz w Monachium. Teraz destynat z. Cerf przyjrzał się ubraniom mijających go ludzi. Następnie skierował wzrok ku ciężkim, szarym chmurom. Głębiej wciągnął powietrze.

 

Tak, to mógł być listopad.

 

Powoli ruszył w stronę szczytu placu. Nogi niosły go pewnie, odzyskał siły. Po kilkuset krokach mógł już dostrzec godzinę na kościelnej wieży. Wskazówki pokazywały 9.45. Idealnie. Zanim przystąpił do interakcji, spojrzał jeszcze w stronę Feldherrenhalle. Przy pomnikach niemieckich bohaterów czekali policjanci pod bronią. Serce Rufusa przyspieszyło. Pozostał jeszcze jeden, rutynowy test destynatu z.

 

– Przepraszam, którego dzisiaj mamy – zapytał przechodzącego obok mężczyznę bełkotliwym głosem.

 

– No co pan? – uśmiechnął się tamten wesoło – 9 listopada.

 

– A rok?

 

– 1923 – mężczyzna z niedowierzaniem pokręcił głową. – Za dużo tego schnapsa i to tak rano.

 

Ale kapitan Rufus Cerf już nie słuchał. Zyskał bowiem pewność, że destynat z jest w punkcie. Nie planował już żadnych interakcji prócz finalnej.

 

Zaczął powoli spacerować po placu. Dokładnie tak, jak poprzednim razem. Tłum gęstniał. Od wczoraj w mieście wrzało. Oczy całych Niemiec zwrócone były na Monachium. Ludzie zbijali się w małe grupki. Było dużo rowerów. Jedni znaleźli się tu z ciekawości, inni przyszli specjalnie. Większość z nich musiała wiedzieć, że marsz z piwiarni Bürgerbräukeller już wyruszył. Prawie dwa tysiące mężczyzn. Wielu uzbrojonych. Policjanci nerwowo ściskali broń. Oni też wiedzieli. Rufus wcale nie miał poczucia deja vu. Za pierwszym razem rzuciło go bardziej na lewo, przyszedł tu z przeciwnej strony. Mimo że wszystko rozgrywało się tak samo, miał wrażenie, iż ogląda nową wersję znanego już spektaklu. Łowił kluczowe dla tego ranka słowa:

 

– …von Kahr nie da się złamać…

 

– …panie, koniec Republiki?

 

– …iiii tam, oni lubią szumieć…

 

– …ale Ludendorff…

 

– …nie, ten drugi… byłem w Bürgerbräukeller, silny człowiek…

 

– …ciekawe czy mama pozwoliła mu bawić się na ulicy…

 

Nie słuchał dłużej, starał się zamknąć umysł. Ludzie dokoła nie byli istotni. Liczyło się tylko dotarcie do miejsca, które wybrał poprzednim razem. W czasie tamtej wizyty prześledził pierwotny bieg wydarzeń. Dzięki temu mógł dokładnie zoptymalizować swoje zachowanie począwszy od 10.05. Właśnie znalazł się na wybranej ścieżce. Teraz zaczynał już rozpoznawać twarze przechodniów. Zdawało mu się nawet, że dostrzegł tego, który za chwilę zginie. Jakiś impuls podpowiadał, by go ostrzec. Jednak Cerf szybko zdusił w sobie ten odruch. W końcu miał uratować miliony istnień, a nie wzbudzać interakcje o nieprzewidzianych retorsjach temporalnych. Włożył rękę do kieszeni, gdzie namacał uchwyt pneumatycznego ostrza, które w kluczowym momencie miało zadać celowi śmiertelną ranę. Zatrzymał się przy jednej z kamienic. Jeszcze raz tego ranka odetchnął głęboko. Tak pachniała historia.

 

Czuł lekkie mrowienie na karku. Doskonale wiedział, co wydarzy się tu za niespełna godzinę. Na plac z Residenzstrasse wkroczy kolumna, na której czele, obok pocztu sztandarowego NSDAP będzie szedł Adolf Hitler. I wtedy na Odeonsplatz, po krótkiej strzelaninie, zakończy się próba zamachu stanu zwana Puczem Monachijskim. Hitler trafi do więzienia, a jego partia zostanie zdelegalizowana. Niestety tam przywódca się wzmocni, napisze Mein Kampf i za dziesięć lat przejmie władzę, a potem…

 

Rufus Cerf znów myślał o Holocauście. Patrzył na twarze poczciwych Niemców, którzy nie zdawali sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządzą światu. W tej chwili tylko od niego zależało, czy do tego dojdzie. Obliczenia TACYTA, biocyfrowego analizatora modeli histomatycznych piątej generacji, wskazywały, że jest ogromna szansa, by powstrzymać zagładę. Zresztą program „Nowe Korzenie” udowodnił już swą skuteczność w walce z klęskami żywiołowymi.

 

Kapitan spojrzał na zegar. Dochodziła 10.45. Jeszcze piętnaście minut. Poczuł się trochę nieswojo. Wiedział, że jeśli mu się uda, powróci do innej rzeczywistość. Najprawdopodobniej nikt nie będzie wiedział o jego wielkim czynie. Na tym właśnie polegała ofiara kapitana – na dobrowolnej anonimowości. Ufał jednak, że zaproponowana przez TACYTA procedura „Paczki z przyszłości” uczyni go pełnoprawnym elementem zmienionej teraźniejszości. Przed nim bowiem, do roku 1923, cofnął się porucznik Stanley Miles i zgodnie ze wskazówkami TACYTA uruchomił ciąg zdarzeń, które z blisko stuprocentową pewnością miały umożliwić otwarcie tunelu powrotnego w określonym czasie i miejscu w przyszłości.

 

Nagle, gdzieś w dali, posłyszał melodię. Rozpoznał Sturmlied, która miała dodać maszerującym otuchy. Wiedział, że zaraz się zacznie. Tłum też czuł atmosferę konfrontacji. Parę minut temu Hitler wraz z towarzyszami przerwał kordon policji na Ludwigsbrücke. Szli więc pewnie, przy akompaniamencie Pieśni Szturmowej i okrzyków „Heil”. Twarze policjantów przed Feldherrenhalle pozostały zacięte. Rufus liczył sekundy. Wszystko zaczynało mu się dłużyć, ludzie wydawali się tylko aktorami. Było po jedenastej. Mógł już rozróżnić poszczególne głosy maszerujących Residenzstrasse. Gapie patrzyli z ciekawością.

 

„Głupcy!” – chciał krzyknąć Cerf – „Uciekajcie, tu za chwilę poleje się krew!”

 

Był to znów jedynie irracjonalny odruch, wszak wiedział, że zginie tylko jeden cywil, szesnastu puczystów i czterech policjantów. To niewielu, jednak ta demiurgiczna wiedza mimowolnie prowokowała do reakcji.

 

Maszerujący wkroczyli na plac. Rufus zaczął przesuwać się bokiem ku przodowi. Wśród łopotu partyjnych sztandarów NSDAP, w pierwszym rzędzie, dostrzegł Cel. Obok niego szedł Erwin von Scheubner-Richter. To on będzie jedną z ofiar, a śmiertelnie raniony, pociągnie w dół Hitlera, któremu zwichnie ramię. Wodza podniesie nieznany mężczyzna. Pomoże mu lekarz SA, Walter Schulze. Zaczną prowadzić Hitlera do samochodu, by wywieźć go bezpiecznie z miejsca klęski. W połowie drogi, w cieniu bramy, będzie czekał Rufus – najskuteczniejsza broń, jaką XXII wiek miał do zaoferowania. I to da początek „Nowym Korzeniom”.

 

Puczyści z NSDAP zalewają plac. Ich twarze są brzydkie i zacięte. Policjanci trzymają broń gotową do strzału. Pieśń na chwilę milknie. Wszyscy są niezdecydowani.

 

Historycy nigdy nie doszli do tego, kto strzelił pierwszy. Jednak Rufus wiedział. Patrzył na twarz piegowatego policjanta, któremu pociły się ręce. Naprzeciwko niego puczysta ze wstrętnym, pełnym wyższości uśmiechem wyciągnął zza pasa pistolet. Piegowaty policjant nie wytrzymał. Wszystko utonęło w huku wystrzału, któremu natychmiast zawtórowały inne. Tłum rozpierzchnął się wśród krzyków. Rufus Cerf miał ledwie kilkadziesiąt sekund. Zaczął je liczyć i iść. Kątem oka dostrzegł upadającego Hitlera, potem dwóch mężczyzn, którzy go podnieśli. Przepychali się przez tłum w stronę samochodu. Minęli Rufusa, a on przyspieszył, wyciągając z kieszeni rękojeść pneumatycznego ostrza. Broń, po naciśnięciu startera, na ułamek sekundy wygeneruje trzydziestocentymetrowy słup powietrza, pod ciśnieniem zdolnym przedziurawić stalowy pancerz.

 

Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, a dookoła chaos. Sześć, pięć, cztery: milknące odgłosy wystrzałów zastępują krzyki i tupot. Trzy, dwa, jeden: otrze przeszywa mężczyznę z prawej strony, prawdopodobnie przecinając mu kręgosłup. Ugodzony pada, ciągnąc za sobą towarzyszy. Schulze i Hitler jednak wciąż stoją. Odwracają się. Schulze umiera w połowie obrotu. Rufus odpycha go, jak szmacianą lalkę. Przed sobą ma niskiego bruneta z ciemnymi, przestraszonymi oczami. Jedną ręką chwyta go za gardło.

 

– Mane, tekel, fares – szepcze prosto w znienawidzoną twarz, potomek żydowskiej rodziny spalonej w Birkenau.

 

Hitler nie ma siły się bronić. Pada na bruk z dziurą w miejscu serca.

 

 

***

 

 

Znowu ból, na który jak zawsze próbował się przygotować. Bezskutecznie. Wrzucony do wnętrza powrotnej klatki, nie zdołał utrzymać się na nogach. Upadł na podłogę i czekał, aż wewnątrzramienny implant zneutralizuje ból. Udało się. Rufus powoli zaczynał czuć, że jego ciało jest jednością. Wszystko poszło, jak należy. Był bohaterem. Ta myśl osłodziła mu cierpienie związane z powrotem. Odczuwał je mocniej, bowiem powodzenie misji spowolniło wydzielanie adrenaliny. Nie musiał już być w gotowości, mógł sobie pozwolić na rozluźnienie. Nadmiar wrażeń i ekstremalne doświadczenie fizyczne, jakim była reatomizacja ciała, sprawiły, że stracił przytomność. Przywróciło mu ją silne uderzenie w okolice podbrzusza. Otworzył oczy. Poraziło go jasne światło, więc z powrotem zacisnął powieki. Wszechobecny, złoty blask uniemożliwiał zobaczenie czegokolwiek.

 

– Kapitan Rufus Cerf. Trzydzieści trzy lata. Numer 7234985 – wyrecytował instrukcję. – Melduję pomyślne wykonanie misji Odeonsplatz.

 

Odpowiedziało mu milczenie, jednak światło nieco zelżało. Ku swemu zdziwieniu dostrzegł wyraźne kontury żołnierzy z uniesioną bronią. Jego serce przyspieszyło. Spodziewał się pewnych problemów, wszak wracał do przyszłości zmienionej przez misję. Na szczęście skoro tu był, procedura „Paczki z przyszłości” musiała zadziałać. Dlaczego jednak ktoś trzymał go na muszce? Czy destynaty były w punkcie?

 

– Spokojnie, nie mam złych zamiarów. – Rufus próbował wstać. – Chcę tylko wiedzieć, który mamy rok.

 

– Osiemdziesiąty pierwszy, sukinsynu – rzucił twardy, męski głos spoza kręgu światła.

 

– Dwa tysiące osiemdziesiąty pierwszy? – upewnił się drżącym głosem Cerf.

 

– Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty pierwszy – doprecyzował głos.

 

Kapitan Rufus Cerf poczuł, że kręci mu się w głowie. Zwymiotował. Nie było sensu pytać o pozostałe destynaty, skoro najważniejszy nie był w punkcie. Przerażenie mąciło mu zmysły, nie mógł wyrzec ani słowa więcej. Domyślał się, co tu zaszło: TACYT się pomylił. „Paczka z przyszłości”, która miała być jego zabezpieczeniem na powrót do roku dwa tysiące sto dwudziestego trzeciego, została otwarta wcześniej, a wydobyte z niej instrukcje posłużyły do zbudowania urządzenia tunelowego, które sprowadziło go z powrotem. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa i znów osunął się na zimną podłogę. Nie stracił jednak przytomności. Poczuł dotyk kilku par silnych rąk. Najpierw ciągnięto go przez długi czas, a potem znalazł się na krześle. Ręce nogi i szyja otoczone zostały stalowymi obręczami tak, by nie mógł się ruszyć. Pod nos podsunięto mu substancję, mającą go ocucić. Wywołała ona wszakże falę wymiotów.

 

– Ale świnia! – dobiegł go pełen dezaprobaty komentarz.

 

Rufus znajdował się w pokoju o wygłuszonych ścianach, w którym jedną z nich stanowiło lustro. Przed nim, przy stole, siedziało trzech mężczyzn. Jeden z nich obsługiwał jakąś aparaturę.

 

– Co tu się, do cholery, dzieje? – wydyszał Cerf. – Tak witacie bohatera?

 

Mężczyźni patrzyli z zainteresowaniem. Wszyscy mieli na sobie nieznane Rufusowi rodzaje mundurów. Gniew kapitana narastał. Zaczął się szarpać:

 

– Kapitan Rufus Cerf. Trzydzieści trzy lata. Numer 7234985! – krzyczał.

 

Mundurowi przeczekali jego wybuch.

 

– Jesteś Żydem? – spytał w końcu jeden z nich.

 

– Tak, jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych pochodzenia żydowskiego. – odpowiedział Rufus zdziwiony.

 

Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

 

– I w 1923 roku zabiłeś niejakiego Adolfa Hitlera?

 

– Tak!

 

– W ten sposób uchroniłeś świat przed wielkim kataklizmem zwanym Holocaustem oraz przed II wojną światową?

 

– Właśnie tak – potwierdził z entuzjazmem Cerf, ciesząc się, że wreszcie rozmowa zmierza we właściwą stronę.

 

– A to wszystko dzięki podróży w czasie? – Jeden z mężczyzn uśmiechnął się z przekąsem.

 

W tym momencie drzwi naprzeciwko Rufusa otworzyły się gwałtownie i stanął w nich człowiek w garniturze.

 

– Dosyć już usłyszałem! – rzucił, po czym ruszył w stronę unieruchomionego kapitana. – Dla kogo, kurwa, pracujesz! – krzyknął mu prosto w twarz. Cerf poczuł na policzkach kropelki śliny.

 

– Dla rządu Stanów Zjed…

 

– Zła odpowiedź, Żydzie! – wrzasnął tamten i uderzył Rufusa pięścią w twarz.

 

Cerf był jednak twardym, wzmocnionym wieloaspektowo żołnierzem.

 

– Idioto! – wywrzeszczał w odpowiedzi – Nie czytałeś instrukcji dołączonej do tej maszyny. Jest tam cały pakiet! Opis misji. Zbudowaliście ją za wcześnie.

 

Garnitur nie odpowiedział, lecz uderzył Rufusa jeszcze raz. Nie zrobiło to na przesłuchiwanym wrażenia. Wpatrywał się hardo w znajdujących się w pokoju mężczyzn.

 

– Za włamanie do DARPA grozi ci czapa, Żydzie. Jaką technologię chciałeś nam ukraść, co to za sztuczki z tą maszyną? – wycedził zimno ten, który bił.

 

– DARPA? – wytrzeszczył oczy Rufus – nie wiem, o co chodzi, ale mój destynat, miejsce przeznaczenia, to Centrum Misji Czasowych…

 

– Naczytałeś się fantastyki, gnoju, ale my też znamy Dicka. Nie udawaj głupiego, tylko mów, jak udało ci się włamać do tajnego laboratorium Agencji Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych?

 

Rufus milczał zdezorientowany.

 

– Dawajcie tu chłopców ze sprzętem – rzucił garnitur.

 

Następne minuty, a może godziny zlały się Rufusowi w jedno, nieprzerwane pasmo cierpień. Najpierw bito go dotkliwie, zadając wciąż te same pytanie, na które nie znał odpowiedzi. Potem złamano trzy palce, zerwano cztery paznokcie, by w końcu naszprycować chemikaliami – serum prawdy. Wszystko na nic. Cerf, ku zaskoczeniu katów, wytrzymywał męki. Było to możliwe dzięki implantom, które odpowiednio do natężenia bólu dawkowały kolejne porcje tetramorfin. W końcu poziom środka w organizmie męczonego był tak wysoki, że po prostu zasnął, nie udzieliwszy żadnych odpowiedzi, ponad te, które znał: nazywał się Rufus Cerf, wyruszył z przyszłości, by zabić Adolfa Hitlera i to mu się udało. Jest bohaterem.

 

 

 

 

***

 

 

 

Jasność myśli wracała powoli. Podrasowany organizm od kilkudziesięciu minut wykonywał tytaniczną pracę regeneracyjną. Cerf czuł przychodzące i odchodzące słabnące fale bólu. Intuicja mówiła mu, że znajduje się pod ziemią. Wstał niespiesznie i centymetr po centymetrze zbadał wnętrze celi. Było to pomieszczenie o gładkich, żeliwnych ścianach i powierzchni około dwudziestu metrów kwadratowych. Śliskie, stalowe drzwi nie miały żadnego zamka, tylko mały wizjer. Kapitan przez chwilę rozważał opcje działania. W tej sytuacji uznał, że wszelkie dalsze interakcje są usprawiedliwione. Chodziło tylko o minimalizację skutków. Jeszcze raz uważnie zbadał drzwi, po czym podwinął nogawkę spodni. Paznokciem ostrożnie rozciął skórę na łydce, spod której wyciągnął dwudziestocentymetrowy, wąski pasek tworzywa. Była to baza nanofabryki, która za chwilę miała wyposażyć go we wszystkie potrzebne przedmioty. Oczyściwszy pasek nano z krwi, położył go na pryczy. Podwinąwszy rękaw swetra, na podskórnej klawiaturze mającej formę fantazyjnego tatuażu, wystukał odpowiednie opcje. Widzialny pasek natychmiast rozpadł się na biliony nanobotów, które przystąpiły do przetwarzania pryczy w broń. Po chwili Rufus trzymał już w ręku niezwykle skutecznego PS21 – krótką, świetnie wytłumioną broń oddziałów specjalnych. Obok części pryczy, które nie weszły w skład broni, Cerf odnalazł bazowy pasek nano. Uruchomił kolejny program i po chwili jego arsenał wzbogacił się o dwa granaty oślepiające. Schował je do kieszeni, po czym ostrożnie przykleił pasek na drzwi. Po zaprogramowaniu zadania stanął w pozycji strzeleckiej. Drzwi redukowane przez pracowite nanoboty bezgłośnie znikały na jego oczach. Odwróceni tyłem dwaj strażnicy, nie zdążyli wykonać najmniejszego ruchu. Zginęli trafieni pociskami z PS21.

 

Rufus zrobił pierwszy krok ku wolności.

 

Wrzucił ciała strażników z powrotem do celi i zaprogramował odbudowę drzwi. Nie czekał, aż nano dokończy robotę. W różnych częściach ciała miał jeszcze dziewięć takich pasków. Teraz najważniejszy był czas. Naciął paznokciem lewe, nietatuowane przedramię, by mieć szybki dostęp do kolejnej nanofabryki. Przed nim rozciągał się długi, jasno oświetlony korytarz. Przebiegł go w kilka sekund. Wiedział, że nie ma szans na zneutralizowanie kamer, więc prędzej czy później ktoś zauważy brak strażników. Odkąd wrzucił ich do celi upłynęło może dwadzieścia sekund. Nikt nie wszczynał alarmu, więc wciąż miał szansę. Zbliżywszy się do zakrętu, usłyszał głosy. Domyślił się, że znajduję się tam rodzaj wartowni.

 

– Ej, spójrz, Dan i Tom zniknęli – krzyknął jakiś mężczyzna.

 

– No co ty?

 

– Patrz…

 

W tym momencie Cerf wybiegł zza zakrętu. Z bronią gotową do strzału i odbezpieczonym granatem w okamgnieniu ocenił sytuację. Wrzucił granat za oszklone drzwi i zamknąwszy oczy, przeczekał jedną setną sekundy bezgłośnej eksplozji. Precyzyjnymi strzałami zlikwidował trzech oślepionych strażników. Sprawnie przebrał się w mundur jednego z nich i stanął przed drzwiami, które najwyraźniej prowadziły do windy. Wiedział, że musi za wszelką cenę dostać się na poziom „0”. Obojętnie do jakiego pomieszczenia. Jeśli wyjedzie spod ziemi, nanofabryka łatwo zredukuje każdą ścianę stojącą na drodze do wolności.

 

Nadjechała winda. Na szczęście była pusta. Rufus nacisnął przycisk „0”. Teraz znajdował się na poziomie „-13”. Czekała go więc długa droga. Spojrzał na sufit. Było tam wyjście komory wentylacyjnej. Winda ruszyła, a on zwinnie usadowił się na dachu kabiny, zasuwając za sobą kratę. Wiedział, że alarm związany z jego zniknięciem jest kwestią najbliższych sekund. Jednak niezatrzymywana przez nikogo winda dotarła na upragniony poziom. Nim drzwi rozsunęły się na dobre, kapitan przylepił pasek nano do włazu wyższego piętra. Po kilku sekundach miał wolną drogę. Zdążył jeszcze usłyszeć gorączkowe krzyki ludzi, którzy właśnie wtargnęli do pustej kabiny. Rufus opuściwszy szyb windy, znalazł się w małym hallu, którego prawa strona była początkiem długiego korytarza. Na końcu z pewnością czekali kolejni strażnicy. Wszędzie było pusto. Najwyraźniej droga prowadząca do podziemnego więzienia nie mieściła się w pobliżu uczęszczanych szlaków pracowniczych. Niestety Rufus słyszał za sobą dźwięk otwieranej kratki prowadzącej na dach windy. Nano tymczasem zmieniło rozsuwane drzwi prowadzące na ten poziom w jednorodny kawał stali, co dało mu trochę czasu. Wiedział, że nie ma wyjścia, więc unosząc broń, nacisnął klamkę najbliższych drzwi.

 

Za biurkiem, w pokoju bez okien, siedział żołnierz. Zginął, nim zdążył się zdziwić wtargnięciem nieznajomego. Zabójca stał niezdecydowany. W końcu podwinął nogawkę spodni i pod skórą na łydce zlokalizował kolejny pasek nanofabryki. Tym razem położył go na podłodze. Liczył na to, że trafi do kolejnego pokoju, a nie na ruchliwy korytarz. Miał podwójne szczęście. Skoczywszy w dziurę wyciętą przez nanoboty, znalazł się w identycznym, bezokiennym pomieszczeniu z biurkiem i komputerem. Nie było w nim nikogo. Rufus rozejrzał się uważnie. Jego wzrok zatrzymał się na alarmie przeciwpożarowym. Nacisnął przycisk, po czym wszędzie dookoła rozległo się wycie syren. Cerf odczekał chwilę. Zaprogramował nano w taki sposób, by przeżarło zamek zamkniętych drzwi. Nacisnął klamkę i wybiegł na korytarz. Tak jak przypuszczał, dookoła niego wszyscy opuścili swoje biura. Obok strażników w mundurach wszędzie pełno było pracowników cywilnych. Rufus wmieszał się w tłum, który najwyraźniej zmierzał do wyjścia. Domyślił się, że wszyscy szukają człowieka w skradzionym mundurze. Biegnąc w raz z innymi, kątem oka dostrzegł otwierające się drzwi, a w nich przerażonego mężczyznę. Skręcił w tamtą stronę. Z impetem wepchnął go do środka. Upadający stracił przytomność. Rufus zamknął drzwi i przebrał się w jego garnitur. Ubranie leżało całkiem dobrze. Już zamierzał znów wmieszać się w biegnący tłum, gdy dostrzegł przed sobą zakratowane okno. To mogła być szansa uniknięcia ewentualnych bramek kontrolnych przy wyjściu. Otworzył okno i chwycił kratę. Nie tracił czasu na programowanie nano. Zacisnął zęby i naprężył ramiona. Jego wzmocniony szkielet zastygł na chwilę, a doładowane mięśnie oszacowały ilość potrzebnej energii. Rufus poczuł lekkie swędzenie w końcówkach palców. Był gotów. Szarpnął kratę, która skruszywszy swymi stalowymi mocowaniami pokaźną ilość muru, ustąpiła. Rzucił ją na ziemię i płynnym ruchem wyskoczył na trawę. Przed sobą dostrzegł wysoki płot, a za nim parking. Zaczął biec. Nawet jeśli ktoś widział Rufusa w tej chwili, prawdopodobnie brał go za spanikowanego pracownika. Zresztą w jaki sposób ktokolwiek miałby dogonić go na otwartej przestrzeni? Choć wciąż był za płotem, kapitan Rufus Cerf wiedział, że jest wolny.

 

 

***

 

 

 

Rok 1981 śmierdział. Do tego dochodziła wszechobecna szarość łamana nonsensownie kolorowymi, asymetrycznymi „reklamami”. Rufus czuł się tu znacznie gorzej niż w międzywojennych Niemczech. Znalazł się w jądrze nieznanego mu chaosu. Nie było autolotów, które pozwoliłyby wznieść się ponad przytłaczające drapacze chmur. To miasto nie miało żadnego wertykalnego życia. Jednak to były drobiazgi. Radość związana z ucieczką trwała krótko z zupełnie innego powodu. Najpierw w kieszeni marynarki znalazł portfel, dzięki czemu nanofabryka wytworzyła mu odpowiednią ilość tutejszych pieniędzy według studolarowego wzorca. Mógł sobie pozwolić na nowe ubranie. Potem kupił gazetę i tak rozpoczęło się piekło:

 

Wielki bunt w Camp Kane w Teksasie. Będziemy zagazowywać mówi prezydent – ogromne czarne litery krzyczały makabryczny tytuł w stronę Rufusa. Kapitan usiadł na ławce i zaczął czytać. Ręce mu drżały. Kolejne frazy z trudem znajdowały drogę do świadomości: …niższa rasa po raz kolejny udowodniła, że nie sprosta moralnie humanitarnemu programowi sterylizacyjnemu… nie możemy tolerować stu tysięcy czarnych, którzy chcą się mnożyć… podzieli los innych obozów… proponujemy bezbolesny i sprawdzony gaz: Cyklon B… obraduje już Międzynarodowy Eugeniczny Sztab Kryzysowy… Intelektualiści skupieni wokół cieszącego się wielkim szacunkiem Instytutu Josefa Mengele w Berlinie podpisali list z wyrazami poparcia dla rządu Stanów Zjednoczonych… Zewsząd napływają słowa otuchy dla Białych… Ustawy Laughlina zobowiązują do…

 

Nagle zdał sobie sprawę, że dookoła niego rzeczywiście znajdują się sami biali ludzie. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważył. Od jakiegoś czasu kręcił się po ruchliwych ulicach miasta i nie spotkał jeszcze żadnego Murzyna, Azjaty, Latynosa. Poczuł suchość w gardle. Czy to on stworzył taki świat? Nie, to niemożliwe, przecież wyeliminował winnego. Najprawdopodobniej w tunelu czasoprzestrzennym coś poszło nie tak. Być może nie wrócił do kontinuum pierwotnej osi czasowej i znajduje się teraz w alternatywnym wszechświecie. A jednak w głębi duszy czuł jakąś palącą wątpliwość. Musiał dowiedzieć się więcej o tej wynaturzonej rzeczywistości. Oczywiście, nie powinien rozmawiać z przypadkowymi ludźmi. Nie istniała też Sieć, w której mógłby wszystko sprawdzić. Szedł, dając się nieść tłumowi. Byle dalej od miejsca, z którego uciekł. Szukał księgarni. W końcu ją znalazł i kupił Małą Historię XX wieku.

 

Nie znał za dobrze tutejszych zwyczajów, choć domyślał się, że nie odbiegają za bardzo od tych z 1923 roku, do których był szkolony. Zresztą starał się nie rzucać w oczy i zachowywać dokładnie tak, jak inni ludzie. Był w tym dobry, nikt nie zwracał na niego uwagi. Skręcił w jakąś mniej gwarną ulicę. Przeszedł jeszcze kilkanaście przecznic, aż trafił do miejsca, gdzie mijali go już tylko pojedynczy przechodnie. Dostrzegł tam małą wiatę przystankową z ławeczką. Była pusta. Wcześniej widział chłopaka czytającego książkę w oczekiwaniu na publiczny transport. Doszedł do wniosku, że mieści się to w ramach akceptowalnych zachowań destynatu. By móc zdecydować, co dalej robić, musiał przekonać się, jakie zmiany wywołała jego ingerencja. Zaczął gorączkowo kartkować historię XX wieku.

 

„A więc II wojna światowa nigdy nie wybuchła!” – ucieszył się.

 

W roku 1947 na terenie Europy skończył się jedynie konflikt, w którym koalicja niemiecko-polska pokonała Związek Sowiecki, po napaści komunistów na Finlandię. Coraz bardziej zadowolony, kartkował dalej. Aż do roku 1980 nie znalazł żadnych wzmianek o globalnej wojnie czy zagładzie. Już zaczynał czuć dumę, lecz nagle wróciło to, o czym przeczytał w gazecie. Obozy koncentracyjne jednak istniały. I to nie w Europie, ale tu, na terenie Stanów Zjednoczonych. Kluczem mogła być fraza o ulepszaniu rasy powtarzająca się na stronach Małej Historii. Jak dotąd działania takie kojarzył z nazistami. Wrócił więc do księgarni i kupił tom Eugenika – w stronę zbawienia. Sprzedawca przywitał jego wybór z mrukliwą aprobatą. Cerf znalazł inną ławkę i zaczął czytać.

 

Dowiedział się o istnieniu Francisa J. Galtona, ojca łagodnej formy eugeniki. Potem była opowieść o Charlesie Davenporcie i Harrym Laughlinie niezmordowanych propagatorach ulepszania rasy w Ameryce. Pojawiły się miliony Andrew Carnegiego, magnata stalowego, dzięki którym w 1902 roku, w Waszyngtonie mógł powstać Carnegie Institution – lider „badań” eugenicznych. Cerf czytał z przejęciem o Stacji Ewolucji Eksperymentalnej w Cold Spring Harbour utworzonej w 1904 roku. Otwarto tam Eugenics Record Office, które zbierało informację o czystości rasowej obywateli USA. Wszystko to, ku zdziwieniu Rufusa, za pełną aprobatą polityków i za pieniądze bogatych sponsorów: Rockefellera, Harrimana, Carnegiego i innych. W 1907 eugenicy spotkali się nawet z prezydentem Theodorem Rooseveltem. Ich działania były podporządkowane jednemu: eliminacji wadliwej plazmy zarodkowej. Na początku działo się to pod auspicjami Amerykańskiego Stowarzyszenie Hodowców. Wszak jeśli dba się o czystość rasy bydła, wielką lekkomyślnością byłoby niedbanie o taką samą czystość ludzkości – twierdzili eugenicy.

 

Rufus oddychał coraz szybciej. Nie rozumiał tych informacji. Zastanawiał się, czy TACYT o nich wiedział. Czytał dalej o pierwszych ustawach eugenicznych. W 1909 przymusowa sterylizacja chorych psychicznie pacjentów, notorycznych przestępców i gwałcicieli była prawem w trzech stanach. Mnożyły się prawne zakazy małżeństw międzyrasowych. Amerykańscy eugenicy podbijali świat. Środowisko lekarskie w pełni akceptowało eugenikę. W 1912 odbył się Pierwszy Międzynarodowy Kongres Eugeniki na Uniwersytecie Londyńskim. Przyjechało przeszło 400 delegatów z różnych krajów. Przyklaskiwały temu rządy, sławni ludzie: między innymi wynalazca telefonu Alexander Graham Bell, pisarz Herbert George Wells. Dramaturg George Bernard Shaw zachwycony eugeniką już 1905 roku pisał, że tylko eugeniczna religia może zbawić cywilizację. W 1927 roku sterylizacja ze względów eugenicznych stała się powszechnym prawem. Taki los miał czekać w przyszłości innych ludzi z wadliwą plazmą zarodkową: Murzynów, Latynosów, Żydów. Jednak wkrótce okazało się, że sterylizacja to za mało, rasa oczyszcza się zbyt wolno, wciąż jest „brudna”. Dlatego zaczęto dyskutować o łagodnej eliminacji groźnego rasowo elementu. Komora gazowa była częstym tematem rozmów amerykańskich eugeników. Brytyjski eugenik Robert Rentoul zatytułował nawet rozdział swojej książki Uśmiercanie degeneratów. Pisał tam właśnie o komorach gazowych. Na początku mówiono tylko o chorych i starych…

 

Cerf dostrzegł nagle skomplikowane, niezwykle dalekie zmienne, których TACYT nie uwzględnił w swych histomatycznych rachunkach. Korzenie Holocaustu wcale nie tkwiły w Niemczech, lecz tu – w Stanach Zjednoczonych. Niechęć do eugeniki, polityki rasowej wzięła się stąd, że Niemcy pod wodzą Hitlera zaszokowały świat ich gwałtowną realizacją. Jednak te same idee wdrażane przez dziesięciolecia w sposób niby-demokratyczny, już nikogo nie zniechęcały. Czy więc histomatycy się mylili?

 

Kapitan Rufus Cerf czuł, że pęka mu głowa. Cała wiedza jaką posiadał zlała się w jedną, nic nieznaczącą breję. Nerwy natężyły się do maksimum. Znał histomatykę, jej prawa i wzory, jednak dopiero teraz zrozumiał, jak złożonym tworem są ludzkie dzieje. I po raz pierwszy w życiu pomyślał o historii nie jak o plastelinie, którą można ugniatać, lecz jak o inteligentnej emanacji nieskończonego ducha.

 

 

***

 

 

 

Druty kolczaste oplatały swymi wężowymi splotami tysiące drewnianych budynków. Strażnicy na wieżyczkach bacznie obserwowali, co dzieje się za ich podwójną barierą. Do bramy, wzniecając tumany kurzu zbliżała się policyjna furgonetka. Wysiadł z niej mężczyzna i sprężystym krokiem podszedł do strażnika pilnującego wjazdu. Ten wyszedł mu naprzeciw.

 

– Nowi lokatorzy? – uśmiechnął się. – Asfalty?

 

– Tak – odpowiedział kierowca.

 

Był nieznośny upał. Strażnik dał znak koledze, żeby nie wychodził z zacienionej budki i sam zaczął otwierać drutowaną bramę. Policjant wsiadł z powrotem do samochodu. Wjeżdżając, skinął pilnującemu. Tamten zachęcony podszedł bliżej.

 

– Nie zamykaj, zaraz będę wracał.

 

– Muszę, takie przepisy. A tak w ogóle to chyba jesteś tu pierwszy raz. Jak się nazywasz? – zagadnął przyjaźnie strażnik.

 

Najwyraźniej liczył na papierosa.

 

– Hitler, Adolf Hitler – odpowiedział policjant, wyciągając pomiętą paczkę Lucky Strike’ów i pistolet PS21, którego uśmiechnięty strażnik nie mógł zauważyć.

 

W oddali jakieś pojazdy wzbijały żółto-szarą mgłę.

 

Koniec

Komentarze

    Ludendorff -- Erich mial nieco nietypowe nazwisko, jeżeli idzie o końcowkę.

Szanowny Autorze, przejrzyj tekst pod kątem interpunkcji.  

Institute, nie Instytute.

Były ze dwa czy trzy zgrzytnięcia, ale opowiadanie wciąga tak, że nie przeszkadzają one zbytnio w odbiorze. Przedstawiona przez Ciebie wizja jest spójna i robi spore wrażenie.

Pozdrawiam.

Dziękuję za uwagi redakcyjne. Pora późna, ale popracowałem nad tym.

Yoss - cieszę się, że "kupiłeś" wizję. Pozdrawiam

 i powierzchni około 20m2 - zapisz to słownie.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Powoli ruszył w stronę szczytu placu - jakoś szczyt nie kojarzy mi się z placem

Sturm Lied, - czy nie powinno być Sturmlied? Niemiecki ma do siebie, że łączy wyrazy 

by wywieźć go bezpiecznie z miejsca klęski - miejsce klęski to chyba złe określenie

zakiełkują „Nowe Korzenie”. - dziwnie brzmi, bo korzenie nie kiełkują 

Ich twarze są brzydkie i zacięte - brzydota? raczej gniewne,  

- Mane, tekel, fares. – szepcze prosto - po fares niepotrzebna kropka 

Kapitan Rufus Cerf. Trzydzieści trzy lata. Numer 7234985 – wyrecytował instrukcję - tu kropka, bo potem zaczynasz nowe zdanie 

A to wszystko dzięki podróży w czasie? - jeden z mężczyzn uśmiechnął się z przekąsem. - Jeden dużą literą 

W końcu szukali mężczyzny w skradzionym mundurze. - po raz kolejny powtarzasz tę informację

I jeszcze trochę błędów w zapisie dialogów.

Bardzo ciekawe i wciągające opowiadanie. Nie zrozumiałam jednak epilogu - dlaczego pojawia się tam Adolf? 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałam. Na razie, jako jurorka, napiszę tylko tyle - wciąga!

Bemik, dziękuję za uważną lekturę. Niektóre uwagi redakcyjne bezdyskusyjne, więc poprawię. Co do epilogu - starałem się zostawić wcześniej pewne tropy, o których nie będę pisał, żeby nie psuć przyjemności interpretacji. Pozdrawiam serdecznie

Szacunek. Za to, że wykonałeś sporo pracy sprawdzając informacje, które później nie tylko użyłeś do uwiarygodnienia opowiedzianej historii, ale także przemyciłeś do świadomości czytelnika. Czytało się płynnie i bez zgrzytów, więc do stylu nie mogę mieć zarzutów. Jak już wielu zauważyło, opowiadanie wciąga, a więc i wątek fabularny Ci się udał.

Ja miałbym jedynie drobne wątpliwości, czy nanoboty mogłyby stworzyć amunicję z pryczy (jeśli chodzi o samą broń, tych wątpliwości nie mam), bo mogłyby w niej nie znaleźć odpowiednich pierwiastków, a rozbijanie atomów, aby takowe skomponować mogłoby być ryzykowne. Ale to drobny szczegół, z którym naukowcy z XXII wieku zapewne by sobie poradzili. ;)

Pozdrawiam

@Ufnall

Pistolet mógł w inny, niż znane nam sposoby  wyrzucac pociski. Nidzie nie jest wspomniane o huku wystrzałów. :)

Przeczytałem. Podobało sie. Ciekawy pomysł, oparty na założeniu o nieuchronności pewnych realnych zjawisk historycznych.

Pozdrawiam. 

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

@Zalth

co racja, to racja. :)

Zalth - sam bym tego lepiej nie wyjaśnił :), a poza tym świadectwo satysfakcjonującej lektury najlepiej rekompensuje wkład pracy :)

Zgubiłeś jedno "e" w nazwisku Roosevelta.

 

Naprawdę dobre opowiadanie. Wciąga i daje do myślenia. Niektóre fakty z historii eugeniki mogą budzić dziś niedowierzanie. Trudno jednak zaprzeczyć, że jeszcze przed II w.ś. w tzw. cywilizowanych krajach zachodu, nie tylko w nazistowskich Niemczech, powszechnie szanowane osoby, w szczególności naukowcy, kierowani troską o "czystość rasową" formułowali tezy, które dziś uważmy za skrajnie nieetyczne. Uważam, że zręcznie wykorzystałeś tę wiedzę w swoim opowiadaniu. Przedstawiona przez Ciebie smutna wizja alternatywnej historii jest może nieprawdopodobna, ale nie zupełnie pozbawiana podstaw. Napisałeś "Odeonplatz" na tyle sprawnie, że na chwilę w Twoją wizję uwierzyłem.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

     Bardzo porządnie napisane opowiadanie. Wciągnęło mnie od pierwszych zdań i taka „wciągnięta” czytałam do końca. Oczywiście z wielką przyjemnością.

     Dołączam swój głos do chwalących rzetelne podejście do tematu i mam nadzieję na przeczytanie Twoich kolejnych opowiadań.

 

„Na szczęście zdołał podeprzeć się o ścianę budynku”. –– Podpieramy się czymś, np. laską, o ścianę możemy się oprzeć. Zdanie winno brzmieć: Na szczęście zdołał oprzeć się o ścianę budynku.

 

„Mężczyzna zatoczył się jak pijany. Na szczęście zdołał podeprzeć się o ścianę budynku. Zwymiotował. Jednak z sekundy na sekundę czuł się coraz lepiej”. –– Nadmiar zaimków się.

Proponuję: Mężczyzna zaczął chwiejnie iść, jak pijany. Na szczęście zdołał oprzeć się o ścianę budynku. Zwymiotował. Jednak z sekundy na sekundę czuł, że jest lepiej.

 

„Następnie skierował wzrok w górę, ku ciężkim, szarym chmurom”. –– Ja napisałabym: Następnie skierował wzrok ku ciężkim, szarym chmurom.

Jest oczywiste, gdzie kierujemy wzrok, patrząc na chmury.

 

„Po kilkuset krokach mógł już dostrzec godzinę na kościelnej wieży”. –– Ja napisałabym” Po kilkuset krokach mógł już dostrzec godzinę na zegarze kościelnej wieży.

 

„Rufus wcale nie miał poczucia dejavu. –– Rufus wcale nie miał poczucia déjà vu.

 

Broń po naciśnięciu na ułamek sekundy wygeneruje trzydziestocentymetrowy słup powietrza pod ciśnieniem zdolnym przedziurawić stalowy pancerz”. –– W jaki sposób broń ma zainstalowany ułamek sekundy, na który się naciska? ;-)

Ja napisałabym: Broń, po naciśnięciu, na ułamek sekundy wygeneruje trzydziestocentymetrowy słup powietrza, pod ciśnieniem zdolnym przedziurawić stalowy pancerz.

 

„Paznokciem ostrożnie rozciął skórę na łydce, spod której wyciągnął dwudziestocentymetrowy, wąski pasek tworzywa”. –– Czy bez rozcinania skóry nie można było wyciągnąć spod łydki owego paska tworzywa? ;-)

Ja napisałabym: Spod ostrożnie rozciętej paznokciem skóry na łydce, wyciągnął dwudziestocentymetrowy, wąski pasek tworzywa.

 

„Podwinąwszy rękaw swetra na podskórnej klawiaturze mającej formę fantazyjnego tatuażu, wystukał odpowiednie opcje”. –– Czy podskórna klawiatura była ubrana w sweter? ;-)

Ja napisałabym: Podwinąwszy rękaw swetra, na podskórnej klawiaturze mającej formę fantazyjnego tatuażu, wystukał odpowiednie opcje. Lub: Podwinąwszy rękaw swetra obnażył przedramię i na podskórnej klawiaturze, mającej formę fantazyjnego tatuażu, wystukał odpowiednie opcje.

 

„Rufus opuściwszy szyb windy, znalazł się na małym hallu…” –– Rufus, opuściwszy szyb windy, znalazł się w małym hallu

 

„Nawet jeśli ktoś widział Rufusa tej chwili…” –– Nawet jeśli ktoś widział Rufusa w tej chwili

 

„Wcześniej widział młodego chłopaka czytającego książkę…” –– Czy mógł widzieć także starego chłopaka? ;-)

Ja napisałabym: Wcześniej widział młodzieńca czytającego książkę… Lub: Wcześniej widział młodego człowieka czytającego książkę… Albo: Wcześniej widział chłopaka czytającego książkę

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trafiłeś w sedno. Niestety jest tak, że historia eugeniki (i sam termin) pozostają dla wielu nieznane. Szkoda, bo to ważna część historii, z której Zachód w zasadzie nie wyciągnął wniosków. Istnieje na ten temat literatura naukowa, ale nie przebija się do szerszego grona odbiorców. Stąd pomyślałem, że taki mały intelektualny eksperyment ze śmiercią Hitlera i eugeniką będzie usprawiadliwiony.Warto o tym wspominać zwłaszcza w kontekście tego, że niektórzy badacze uważają,  że eugenika nie zniknęła, a zmieniła swą nazwę na "genetyka".

Pozdrawiam serdecznie

Badacze jak badacze, gorzej, że takie podejrzenie i utrwala się w powszechnej świadomości słabiej lub wcale nie doinformowanych, i może okazać się prawdą.

Tak, zwłaszcza w kontekście nośnych haseł: "Zostwamy naukę naukowcom".

@regulatorzy

dziękuję za dobre słowo i wnikliwe uwagi redakcyjne. Ech, człowiek czyta i puszcza takie oczywistości... Poprawię chyba już rzutem na taśmę, bo czas edycji się kończy. Pozdrawiam

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

    Zapytałbym tak: jaki jest związek pomiędzy eugeniką, rasismem a zabiciem Adolfa Hitlera? Bezpośredni albo pośredni? Tego autor nie wyjaśnil, skupiajac się na akcji. Zrobił sobie przeskok i stwierdził, że nagle zapanowala wszędzie eugenika --- i już. Załatwione.  I drugie pytanie: co robi Hitler na końcu opowiadania i skąd się wziąl?  Tego też Autor nie wyjaśnił, więc Adolf wziął się po prostu ot, tak sobie, ni z gruchy, ni z pietruchy.  Dobre, ale nie tragiczne.

    Początek fajny, a poźniej coraz to gorzej. Szkoda.    

    Pozdrówko.  

@RogerRedeye

nie ma tu dziur - jest silne osadzenie w kontekście historycznym. Zachęcam do ponownej, uważnej lektury. I jeszcze jedno - czy w epilogu na pewno pojawia się Hitler?

Pozdrawiam.

To nie był Hitler. Tak tylko przedstawił się żołnierz z pistoletem PS21 w ręce. Zrobił to jak Bond. Domyślam się, że bohater będzie nadal naprawiać świat. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja zrozumiałem, że w rzeczywistości na końcu pojawia się bohater, który tylko przedstawia się jako Hitler. Inna sprawa, że nie widzę związku między śmiercią Hitlera a rozwojem eugeniki, podobnie jak RR, ale moje zdanie jest mało znaczące, jako konkurenta. Dlatego też nie rozwinę komentarza.

A gdzie tam, Autorze...

"Coraz bardziej zadowolony, kartkował dalej. Aż do roku 1980 nie znalazł żadnych wzmianek o globalnej wojnie czy zagładzie. Już zaczynał czuć dumę, lecz nagle wróciło to, o czym przeczytał w gazecie. Obozy koncentracyjne jednak istniały. I to nie w Europie, ale tu, na terenie Stanów Zjednoczonych. Kluczem mogła być fraza o ulepszaniu rasy powtarzająca się na stronach Małej Historii. Jak dotąd działania takie kojarzył z nazistami. Wrócił więc do księgarni i kupił tom Eugenika – w stronę zbawienia. Sprzedawca przywitał jego wybór z mrukliwą aprobatą. Cerf znalazł inną ławkę i zaczął czytać."

I to jest jedyne wytłumaczenie: reszta jest opisem, co tam, panie, się  z tą eugeniką później  działo. i wynika z tego, że nie mialo to związku  nazistami za bardzo, bo się działo w USA.

Do kitu, moim zdaniem, choc w miarę sprawnie napisane.   

@regulatorzy

no właśnie :)

@tfurca

mogę tylko odesłać do historii ruchu eugenicznego przed Hitlerem, byś osądził, czy moja (oczywiście nieco wyjaskrawiona wizja) trzyma się kupy.

@RogerRedeye

trudno - nie rozumiemy się. Miłego wieczoru.

Interesujące jest to, że nie potraktowałeś śmierci Hitlera jako klamry zamykającej całą opowieść, a zatem jako punktu, do którego zmierza opowiadana przez Ciebie historia; ba, zamach jest tutaj punktem wyjścia i dopiero później czytelnik śledzi właściwą akcję. Zastanawia, że obraz świata w Twoim tekście, mimo tego, że Adolf Hitler nie doszedł do władzy, wygląda bardzo niepokojąco, a więc w pewnym sensie zło jest nieuniknione. Oczywiście można tutaj dyskutować, czy owa wizja jest wiarygodna, możliwa do przyjęcia; ja interpretuję to w ten sposób, iż ludzkość musiała doświadczyć "na własnej skórze" pewnych praktyk, by wyciągnąć wnioski na przyszłość, dzięki czemu współczesny cywilizowany świat jest "normalny".

Wydaje mi się jednak, że zbyt wiele uwagi --- jeśli nie całe opowiadanie --- poświęciłeś tej całej eugenice. Doceniam rzecz jasna takie oryginalne ujęcie tematu, lecz nie do końca jestem usatysfakcjonowany, gdyż mimo wszystko oczekiwałem, że fabuła skupiona będzie bliżej osoby Hitlera.

 

Zupełnie zawiodła mnie ta część tekstu, w której Rufus kupuje Małą Historię XX wieku i z tejże książki dowiaduje się --- podobnie jak czytelnik --- o najważniejszych faktach, o tym co się działo po wojnie, której nie było. Forma, w jakiej serwujesz odbiorcy kluczowe dla opowiadanej historii informacje, traktuję jako pójście na skróty; nie zastanawiam się nad tym, jak inaczej mogłeś przedstawić tę opowieść, być może nie udało Ci się znaleźć lepszego sposobu. Niestety to rzutuje, moim zdaniem, na całość i psuje całkiem ciekawy zamysł.

 

Scena ucieczki Rufusa powinna wzbudzić emocje, zbudować napięcie, a mnie ten fragment zwyczajnie zanudził. Szczerze powiedziawszy miałem ochotę czym prędzej go mieć za sobą. To co nastąpiło po tej części (zakup Małej Historii...) wcale nie polepszyło sytuacji. 

 

Uważam, że nie wykorzystałeś należycie naprawdę dobrego pomysłu. Im dalej, tym gorzej. Mógł to być kawał solidnej, wciągającej lektury, lecz efekt finalny jest stosunkowo słaby i pozostawia spory niedosyt.

Rozumiem, że innym może się podobać, ja natomiast mam pewne wątpliwości, o których wyżej napisałem.

 

Pozdrawiam.

@domek

Twoja droga interpretacji jest jedną z najważniejszych. Co do dalszych uwag, to je rozumiem, lecz cóż, tak wybrałem. Nie będę tu bronił tekstu, powiem tylko o intencji: zależało mi na wyeksponowaniu waloru informacyjnego, przemyceniu pewnych faktów z historii eugeniki. Akcję traktowałem jako tło. Reszta to już wrażenia Czytelników. Ponadto w warunkach, w których znalazł się bohater, taki sposób prezentacji rozwiązania (czytanie książki) był logiczny i co najważniesze - pozwolił zmieścić się w limicie słów.

Pozdrawiam

Skoro już piszemy o wątpliwościach, ja też mam pewne. Poruszę jednak ten temat, mimo, że na razie nie chciałam się za bardzo wypowiadać. A napiszę, bo - jeśli czegoś nie zrozumiałam lub przeoczyłam - to nie chciałabym, żeby rzutowało to na moją ocenę. Bohater wraca, a właściwie miał wrócić, do roku 2123. To, od zakończenia II WŚ 178 lat. Czyli tak, jakby ktoś z roku 2013 chciał się cofnąć do 1835.

Holocaust był oczywiście zbrodnią niewyobrazalną. Ale ludzie wyrzynali się od dawna, niknęły całe narody, masowa eksterminacja nie jest wynalazkiem XXw. Wydaje mi się, że w 2123 II WŚ i Holocaust będą tylko tragicznym wydarzeniem w książkach historycznych i jest to za późno, by ktoś zechciał wówczas zmieniać historię ryzykując tak gigantyczne i niewiadome jej przemeblowanie. Już nie mówiąc o tym, że chyba mieli w 2123 jakichś analityków, którzy uznaliby, że gra może okazać się niewarta świeczki.

Rozumiem jednak, że tak daleki skok w przyszłośc był Ci potrzebny, by uwiarygodnić postać super-żołnierza.

Czego mi zabrakło - to jakiegoś uzasadnienia dla tego, co wyrabiało się w 1981 r. w Stanach Zjednoczonych. II WŚ i jej konsekwencje nie wzięły się znikąd. Wydaje mi się, że eugenika była raczej usprawiedliwieniem, a nie przyczyną.

Też zatrzymałam się na fragmencie, w których nanoboty przerobiły pryczę na broń, ale jako osoba, która musiała sobie sprawdzić, co toto te nanoboty, to się tu wypowiadać nie będę;).

Aha, i ja wiem, może to nienormalne, ale próbowałam sprawdzić, czy paznokciem można sobie tak hop siup przeciąć skórę. No, mnie się na szczęście nie udało, ale przyznaję również, że jakoś bardzo się nie strałam:). No i jak to super - żołnierz, to może ma i super - paznokcie :).

To są jednak - dla mnie - generalnie drobiazgi (jedne większe, drugie mniejsze), bo tekst mi się podobał.

@ocha

Masz rację, ludzie wyrzynali się od zawsze, jednak Holocaust był istotną nowością. Po raz pierwszy eksterminacja miała charakter przemysłowy. Przecież utworzono nawet specjalny termin "genocide", ponieważ takie działania nie miały wcześnmej precedensu. Zwłaszcza że ta zbrodnia była dziełem nie bezmyślnychych barbarzyńców, ale oświeconego państwa, jednego z filarów kultury europejskiej. Ta zbrodnia ma też ważny wymiar filozoficzny. Trzeba było na nowo zdefiniować pojęcia takie jak "człowiek" czy "zło". Zatem skoro dzisiaj narody wciąż żyją rocznicami sprzed setek lat, nie widzę niczego szczególnego w tym, że podobnie będzie w przyszłości, zwłaszcza że Holocaust to zbrodnia będąca już ważnym elementem kultury wielu krajów w taki czy inny sposób - takich doświadczeń, ponadnarodowych, nie mamy wiele. Czy gra mogła okazać się niewarta świeczki? Oczywiście, ale miała silny wymiar ideologiczny, a w takich przypadkach pragmatyka nie zawsze zwycięża, o czym historia uczyła nas wielokrotnie.

Dlaczego rok 1981 w USA? Otóż właśnie eugenika jest tu najważniejszą przyczyną. Można bronić tej tezy, przyglądając się jej historii. Dopóki naziści nie skompromitowali jej, swym zbrodniczym, gwałtownym działaniem, to Stany były najprężniejszym jej ośrodkiem. Dlatego przytoczyłem tak wiele faktów z jej historii. Kto wie, jakby rozwinęła się przez kilkadziesiąt lat.

Pozdrawiam

Kiedy wczoraj czytałem, w oczy rzuciło mi się trochę zgrzytów. Zgrzytów już nie pamiętam, w pamięci zostało natomiast naprawdę niezłe opowiadanie. Podoba mi się, że rozwój akcji wyciągnąłeś z historii, nie z kapelusza. Podoba mi się też zakończenie, otwarte, bez łatwych rozwiązań.

Gdy pisałam poprzedni komentarz myślałam o tym, że jedynym sensownym wytłumaczeniem byłaby właśnie bardzo silna ideologizacja problemu. Ale zabrakło mi podkreślenia tego w tekście.

Co do charakteru przemysłowego Holocaustu - jasne, ale stało się tak dlatego, że takie wówczas już istniały możliwości. Gdyby istniały wcześniej, zapewne wcześniej by je wykorzystano. Podejrzewam, że dla ludzi z XXII wieku ta zbrodnia pod względem technologicznym jawić się będzie tak samo prymitywnie, jak dla nas najzady Mongołów.

I w ogóle nie przekonuje mnie argument (nie chodzi mi konkretnie o Twój tekst, tylko ogólnie), że o wyjątkowości tej zbrodni stanowił fakt, że została dokonana przez "oświecone państwo". To, co "cywilizowane" narody potrafią wyczyniać możemy poczytać sobie w książkach o kolonialiźmie. Wystarczy sobie ofiary zdehumanizować, co "cywilizowanym" ze specjalnym trudem nie przychodziło.

Wybacz mi w ogóle te uwagi, bo ja rozumiem również, że wszystkiego nie da się w opowiadaniu zmieścić, niektóre rzeczy trzeba uprościć, albo - po prostu - niektórzy, jak ja, po prostu się czepiają :). Ale już tak mam - nie przepadam za niedomówieniami w tekście, nadmiernym polem do interpretacji. Niektórzy to jednak  cenią.

I nie zaprzątałabym sobie głowy tą dyskusją gdybym nie uważała, że tekst jest tego warty.

Pozdrawiam

@ocha

Chęć dyskusji z wizją autora świadczy o zaangażowaniu Czytelnika, z czego się cieszę :)

Jeśli chodzi o ideologizację problemu - tak jak napisałaś - mój wybór strategii, co podam w tekście. Ktoś woli więcej inny mniej...

Jednak będę się upierał przy wyjątkowości Hoilocaustu. I wcale nie chodzi o moje prywatne zdanie, lecz o pewien klimat filozoficzny wokół tej zbrodni. Zauważ, że kolonizacja nie miała miejsca u nas w "domu", nie mordowano tutaj. Z punktu widzenia moralnego nie ma różnicy, jednak jeśli chodzi o samoocenę kolonizatorów to już tak, a co za tym idzie wymiaru zbrodni jest inny. Ponadto celem kolonizacji nie było wytępienie jakiejkolwiek rasy (oczywiście praktyka bywała różna) . Co do możliwości technicznych, nie to było w Holocauście przełomowe, lecz organizacja, masowość, planowość rozciągnięte w czasie i konsekwentne, bo przecież kolej (a to było najwazniejsze - dowiezienie ludzi w jedno miejsce) już istniała w XIX w. No i jednak Niemcy - centrum kultury, przecież wtedy zawalił się wielki sen oświecenia, że wraz z postępem cywilizacji stajemy się coraz bardziej moralni...

Pozdrawiam

 

Ja jednak, z biegiem czasu, coraz mniej jestem przekonana o jakiejś specjalnej wyjątkowości tej zbrodni. Obozy koncentracyjne również nie były wynalazkiem nazistów.

Jednak - te rozważania już chyba mocno zbaczają z tematu, jakim jest Twój tekst, więc postaram się wreszcie zamknąć:).

Pozdrawiam

To ja już też się kończę upierać :)

Konkursowe opowiadania będę czytał po 30 kwietnia.

pozdrawiam

I po co to było?

Opowiadanie robi wielkie wrażenie, wciąga, a pomysł z eugeniką jest ciekawy i wiarygodny. Właśnie"dzięki" II wś została ona zatrzymana, zmieniła się mentalność ludzi. Nagle, zarówno w Ameryce, jak i w Europie, zaczęto uważać, że chociażby sterylizacja kobiet, bez ich zgody czy nawet wiedzy (np. Cyganek w Szwecji), czarnych (zwykle mężczyzn, USA) czy też trepanacje czaszki u chorych psychiczne czy upośledzonych, po których zwykle stawali się warzywami, to coś złego. Dlatego też, podobnie jak ochę, nie przekonuje mnie specjalnie przyczyna chęci zabicia Hitlera - jakby nagle za parę wieków ludzie skupili się tylko na technice (nanoroboty, wehikuł czasu), a równiecześnie stali się kompletnie bezmyślni, nie zastanawiali się nic nad konsekwencjami. Nie wiem, ale wydaje mi się, że nawet teraz dla Żydów ważniejsze może być zachowanie pamięci o zbrodni niż sprawienie, by zniknęła. 

Drugi minus to opis ucieczki - przed oczami przemykały mi sceny dziesiątek amerykańskich filmów akcji, które się w życiu obejrzało. Chociaż nanoroboty świetne, też chciałabym mieć takiego;-)

Zakończenie przewidywalne, ale dobry pomysł z przedstawieniem się jako Hitler - w końcu pośrednio "dzięki" niemu zmieniono to, co zaczął w opowiadaniu zmieniać bohater.

Błędów niewiele mi się rzuciło, literówka, której teraz nie mogę znaleźć, większość wypisano powyżej. 

a po prawej stronie wieże kościoła Teatynów - tylko pełne nazwy zakonów pisze się wielką literą. 

Cóż bronię tylko tezy, że w przyszłości wciąż będzie istniało ideologiczne podejście do historii.ale oczywiście można by się o to spierać. Niemniej cieszę się że eksperyment z eugeniką

się podobał. Pozdrawiam serdecznie

Cóż bronię tylko tezy, że w przyszłości wciąż będzie istniało ideologiczne podejście do historii.ale oczywiście można by się o to spierać. Niemniej cieszę się że eksperyment z eugeniką

się podobał. Pozdrawiam serdecznie

ODEONSPLATZ — TRYFID

Przeczytałem — czas na komentarz:

1. pomysł — niezły, ale przydałoby się nieco rozwinąć kwestię kto i jak, i dlaczego zdecydował się gmerać w historii — podejrzewam, że byłaby to raczej autonomiczna decyzja jakieś komórki wojska czy wywiadu niż władzy publicznej, szczególnie po upływie tak długiego czasu, i przydałoby się to zaakcentować. Zaawansowane technologiczne tłumaczy podróż w czasie, więc w tym zakresie nic nie zgrzyta. 3.0.

2. wizja rzeczywistości — wprowadzenie kwestii eugeniki było świetnym pomysłem, podobnie jak przeniesienie akcji do USA i zauważenie jej znaczenia w dwudziestowiecznych kręgach naukowo-przemysłowych. To zdecydowanie jest największa zaleta opowiadania. Być może przydałoby się kilka słów więcej na temat związku Holocaustu ze zmierzchem rzeczonej eugeniki. 4.5.

3. jakość wykonania — Podobał mi się opis akcji w Monachium, potem niestety jest gorzej. Walka w budynku rządowym zżera zbyt wiele miejsca, przez co brakuje później przestrzeni na odpowiednie przedstawienie alternatywnej Ameryki. To z kolei sprawia, że musisz w dość łopatologiczny sposób wyjawić informacje, które aż proszą się o ładniejszą i bardziej emocjonalną formę — np. dialogu z jakimś piewcą eugeniki. 3.0.

4. motywacja bohatera — tutaj trochę zgrzyta. Przydałoby się kilka słów wyjaśnienia, czemu cała operacja została zorganizowana i czemu nasz bohater zdecydował się wziąć w niej udział — w tym zakresie daleka relacja z ofiarami Holocaustu nie jest zbyt przekonująca. Może gdyby jeszcze bardziej zakręcić sprawę i za pomocą wehikułu czasu do przyszłości ściągnąć dziecko, które przeżyło obóz zagłady, wyszkolić je i znów wysłać w przeszłość... Przydałoby się także objaśnić lepiej cel finalnego wypadu do obozu — przecież bohater w pojedynkę nie będzie chciał obalić systemu, a raczej zebrać informacje i być może wrócić do Monachium, by powstrzymać siebie samego od zamachu na Hitlera. 2.5

Podsumowując — opowiadanie wiele by zyskało, gdyby przebudować jego drugą część — skrócić sceny walki i inaczej ukazać alternatywną rzeczywistość, jak również, gdyby nieco dopracować bohatera. Moja ocena to 13.0.

pozdrawiam

I po co to było?

Podsumowanie przesłane wraz z wynikami przewodniczącemu jury. U mnie - 2. miejsce.

Podobało mi się. Wciągające, dobrze napisane. Podobał mi się bohater, chociaż sama nie jestem pewna, dlaczego, bo to raczej miejscami bardziej „robot” niż człowiek. Może dlatego, że właśnie taki perfekcyjny, opanowany, chłodny.

Kompozycyjnie – udał się Autorowi pomysł odwrócenia kolejności wydarzeń. Śmierć Hitlera jest na początku i dopiero po niej opowiadanie nabiera rozpędu. Podoba mi się ilość informacji, jaką serwujesz na temat alternatywnej rzeczywistości.

O wątpliwościach natomiast napisałam pod tekstem, przytoczę je więc w skrócie.

Tylko niezwykle silna ideologizacja mogłaby sprawić, że w 2123 r. zechciano odmieniać koleje historii, sięgając tak daleko i nie wiedząc, jakie mogą być tego konsekwencje. Tak silna, że wydaje mi się wręcz niemożliwa. Co z analitykami w przyszłości? Powrót Rufusa był częścią planu, nad którym pracowało wiele osób. Nie wpadli na to, że gra może okazać się niewarta świeczki?

Zabrakło mi również nieco uzasadnienia dla wydarzeń z 1981r. Dalej uważam, że przyczyn II wojny światowej, również Holocaustu, należy szukać w sytuacji gospodarczej, społecznej i politycznej, a eugenika stała się po prostu wygodnym narzędziem i usprawiedliwieniem.

(Ale sama zadumałam się teraz nad tym ostatnim zdaniem i już nie jestem tak całkiem pewna jego stuprocentowej słuszności; pewnie też dlatego, że Autor w komentarzach bronił swojego stanowiska, w jednych kwestiach – według mnie – mniej, w innych jednak bardziej przekonywająco).

Jednak tekst na plus, i to spory.

Komentarz od jurora:

 

Bardzo spodobał mi się pomysł i skupienie się na eugenice. Po przeczytaniu tekstu można się zastanawiać, na ile prawdopodobny były właśnie taki bieg wydarzeń – czy segregacja ludzi i komory gazowe dla tych „gorszych jakościowo” to domena szalonego, złego Adolfa Hitlera, czy też jest to fenomen, który może się pojawić w każdym społeczeństwie jako takim? W umysłach ludzi światłych i wykształconych, naukowców? Jak się okazuje, usunięcie Hitlera i tak nic nie dało, pierwiastek zła w ludziach istniał nadal. Tło tekstu i zakończenie na bardzo duży plus.

 

Wadą jest natomiast dość spore przegadanie. Trochę tu za dużo opisów, jak na mój gust – przemyślenia Rufusa Cerfa, gdy oczekiwał na Hitlera; jego ucieczka z więzienia – wolałabym coś bardziej zwięzłego, choć kwestię ucieczki trudno by załatwić kilkoma zdaniami. Natomiast krótka lekcja historii, jaką na końcu zafundował sobie Rufus, choć również opisowa, nie dłużyła się i czytało się ją z prawdziwym zainteresowaniem oraz lekkim dreszczem na karku. Brr, tylu uczonych i szanowanych ludzi, których znamy z kart historii, a którzy za Boga obrali sobie eugenikę… Zakończenie jest natomiast bardzo zaskakujące – policjant Adolf Hitler? Przypadkowa zbieżność nazwisk czy jakiś kuzyn? Ze wszystkich trzech nominowanych przeze mnie tekstów zakończenie właśnie tego najbardziej przypadło mi do gustu. Zwłaszcza, że sugeruje, iż policjant Hitler planuje zamach na obóz – po cóż by inaczej wspominać o pistolecie, którego nie dostrzegł uśmiechnięty strażnik?

Nowa Fantastyka