- Opowiadanie: agatakasiak - Baśń o wilczej dolinie, cz. IV - krótko

Baśń o wilczej dolinie, cz. IV - krótko

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Baśń o wilczej dolinie, cz. IV - krótko

TEN WĄTEK (JEDEN Z DWÓCH GŁÓWNYCH) DOTYCZY WIEDŹMY OLCHY. OD WIEKÓW MIESZKA ONA W GÓRSKIEJ WIOSCE. WYGLĄDA ZRESZTĄ NA SWOJE LATA:)

 

PO TYM JAK DO WSI PRZYBYŁ ZŁOTOOKI OBCY (CZCIRAD) ZACZĘŁY SIĘ KŁOPOTY. TRZEJ MŁODZIEŃCY ODKRYLI, ŻE CZCIRAD SZUKAŁ CZEGOŚ NA WYSPIE LEŻĄCEJ NA JEZIORZE, DO KTÓREJ DZIĘKI SUSZY MOGLI TERAZ DOTRZEĆ NIE ZMOCZYWSZY KOLAN. JAK SIĘ OKAZAŁO W PUSZCZY PORASTAJĄCEJ WYSPĘ ZNAJDUJĄ SIĘ STARE GROBY. MŁODZIEŃCY ODKRYWAJĄ, ŻE CZCIRAD NARUSZYŁ JE, SZUKAJĄC W USTACH ZMARŁYCH… ZŁOTA. JESZCZE PRZED ŚWITEM DOWIADUJĄ SIĘ DLACZEGO NIE WOLNO WYCIĄGAĆ ZŁOTA Z UST ZMARŁYCH POGRZEBANYCH NA WYSPIE…

 

JEDEN Z MŁODZIEŃCÓW, PRZERAŻONY ZACHODZĄCĄ W NIM DZIWNĄ PRZEMIANĄ, SZUKA POMOCY U WIEDŹMY. KIEDY JEDNAK TA TRAFIA NA WYSPĘ I DOCIERA DO NAJWIĘKSZEGO Z KURHANÓW, JAKIŚ STARY DUCH, UTRZYMUJĄCY WIEDŹMĘ PRZY ŻYCIU TYLE WIEKÓW, OPUSZCZA JEJ CIAŁO. WIEDŹMA STAJE SIĘ ZNÓW MŁODĄ KOBIETĄ, KTÓRĄ BYŁA PRZED LATY, ZANIM UWIĘZIONO W NIEJ OWĄ STRASZNĄ MARĘ. NIESTETY PRÓCZ MŁODOŚCI DUCH ODDAŁ JEJ TEŻ WSZYSTKIE LUDZKIE LĘKI.

 

TYMCZASEM ZBLIŻA SIĘ KSIĘŻYCOWA PEŁNIA. OLCHA I JEJ WYCHOWANEK, WILKO, MUSZĄ SPROWADZIĆ POMOC, ZANIM MIESZKAŃCY WSI DOWIEDZĄ SIĘ DLACZEGO DZIADOWIE ZABRANIALI DOTĄD KOMUKOLWIEK CHADZANIA NA WYSPĘ…

 

 

Dwa zachody słońca odmierzyć miały czas do księżycowej pełni. Bardzo krótki czas. Na domiar złego górskie istoty nie odpowiadały na wezwania Wilka.

Wiedźma nie mogła dłużej czekać. Wraz ze swym wychowankiem zostawili wieś, upewniwszy się, że znaki na grobli, którymi odgrodzili martwy świat wyspy od żywej doliny, są nienaruszone.

Nie tracąc nadziei na odzew ze strony górskich klanów, w drodze Wilko raz po raz nawoływał ich krótkim wyciem. Wreszcie czujniej zastygł, nasłuchując. Zwrócił pysk w stronę swojej pani, poznając, że i ona wyłowiła z ciszy wilczy głos płynący ponad górskim światem.

– Pierwszy z klanów. – Przyjęli to z ulgą. Tak samo jak wyraźną woń pozostawioną na kamieniach od wewnętrznej strony wilczego terytorium. Wychowanek wiedźmy obwąchał ślad. A potem odruchowo na tymże głazie zostawił swój znak, tyle że od strony doliny. Olchę tym rozbawił, samego siebie chyba również. Zmieszany pospiesznie podreptał dalej.

Na pewnej wysokości, kiedy puszcza ubożała już na rzecz skąpej górskiej roślinności, obojgu zaczęło się iść lepiej. Pięły się tu bowiem stare drogi, z jakichś dawnych czasów. Twarde, brukowane. Wśród łysiejących skał nie pochłonięte nawet przez roślinność. Woda też nie zdarła ich mimo stuleci, deszczami nie raz przecież opłukując. A to dlatego, że drogi te rowy miały po bokach, nadal tak solidne, że wciąż spełniające swoje zadanie. Zupełnie niepotrzebnie, skoro budowniczowie ich, kimkolwiek byli, dawno temu odeszli w zapomnienie dziejów.

Olcha nieraz myślała o tych starożytnych drogach, których szczątki wszędzie w puszczy nadal można było spotkać. A tym razem jedynie tym dobitniej przypomniały jej o naglących sprawach sprzed wieków, które powróciły w góry tego przeklętego roku.

Szczeknięcie Wilka wyrwało ją z ponurych myśli. Oto bowiem pojawiły się najznamienitsze ślady – kupy. Pełne mysich główek. Wszak kiedy zwierzyna nie dopisywała, ci, do których zmierzali, tym się głównie żywili – gryzoniami. Od dawna większe stada pobratymców Wilka nie zapędzały się ku dolinie ludzi. Nawet wiedźma, tak przecież długowieczna, spotkała ich zaledwie kilka razy. Wreszcie teraz woń padliny idąca od wilczej „spiżarki”, jaką było miejsce w skałach służące do składowania nie zjedzonych resztek, powiedziało idącym, że już niedaleko było od poszukiwanej nory. W tamtą stronę zatem pospieszyli.

Wreszcie byli już na miejscu. Poznali głównego członka klanu – Ludmara. Wyszedł ku nim. Spokojny, acz nieufny. A jego żona, dzieci z bratem zostawiwszy i przybyszkę wyczuwszy, już nogi podgryzła biegnącemu ku obcej mężowi, poznając, że owa kobieta samotna była. Zignorował żonę. Z Wilkiem stanęli łeb w łeb, obwąchując sobie nosy.

Tymczasem drzemiący brat Ludmarowej partnerki podniósł głowę, wypatrzywszy przybyszkę. Nos uniósł, węsząc. Wstał niebaczny na spadające zeń rozbawione szczenięta. A i te przestały wreszcie obgryzać mu uszy, zauważając obcych.

Samotny wilk górski od razu żywiej zainteresował się przybyłą. Podbiegł, wąchając. Potem skoczył, jakby na mysz polując, to znów błaznował chwilę.

Olcha ku Wilkowi postąpiła dla pewności, odwykła do bycia przez mężczyzn zauważaną. Stała i patrzyła z każdą chwilą bardziej zadziwiona. Przerażona zdziczeniem, do jakiego przywiodło górskie klany życie na tym pustkowiu.

Wilkarzy. Jedni z ostatnich żyjących, wręcz baśniowi. Ludzie w wilki się zmieniający. A może wilki mogące przybierać człowieczą postać.

– Dziko prawie żyjecie – Olcha przemówiła do nich. – Ale jeśli choć odrobinę ludźmi jeszcze jesteście, pomóżcie, kiedy czas przyjdzie. Boginka uciekła ze mnie, jak widzicie. Młodość skradzioną oddała. Tak, jam to jest, wiedźma, nie kto inny. Po pomoc tu przybywam. Krwawa gwiazda na północy wzeszła, niebo czerwienią naznaczyła, złe czasy wieszczy, na świat plagi sprowadzi niechybnie.

Łby ciekawie przekrzywili, jakby mowę sobie przypomniawszy. Potem schylili się, wygięli w łuk ciała. I wstali płynnie. Coraz wyżsi, wreszcie ludzcy, w postaci dwunożnej. Nagich wiatr owiał, ciała ich człowiecze. W ciszy chwilę spoglądali dziko.

– Świat nas strącił tu, czy nie wiesz? – Ludmar, samiec wśród nich najważniejszy odezwał się wreszcie.

Olcha skinęła pokornie. Znała ich nieszczęsne losy. Kiedy bowiem rozpadało się Królestwo, wilki duszanieckie, które pierwsze wzniosły bunt, wilkarów z innych klanów, którzy zdołali przeżyć pogrom, zostawili na pastwę ludzi. Swoich chronili, pobratymców za lek na wilkołactwo dając.

– Dla ludzi ratowania przyszłaś się tu kajać? – Dziwił się kobiecie Ludmar. – Ojciec własny ludzki sprzedał cię tu, jak jałówkę izbickiem panu. Zawiedli cię do Duszańców, jak rujną krowę!

Wilko warknął na to ku niemu. A pierwszy raz szczerze złowrogiego ujrzała go młoda teraz wiedźma.

– Olcho – zaczęła łagodnie ludmarowa samica, przed męża się wbijając, a taktu więcej mając i ogłady – pomówić z tobą mogę? W cztery oczy?

Wiedźma skinęła. Na Wilka jeszcze spojrzawszy, dała się wilkarce odwieść nieco.

– Wiesz jak posiąść moc, mocy JEJ równą – zaczęła ta subtelnie. A że rozmówczyni wiedziała przecież, dalej nalegała: – Wiem, że gwałty ci czyniono, że…

– Wcale nie wiesz. – Olcha ucięła, wreszcie mogąc po tylu latach bez cienia jakiegokolwiek czucia powiedzieć jej wszystko. – Prawdę chcesz znać? Tak, miałam matką zostać bestii, zakupioną za złocisze marne na bazarze przez ludzkiego króla. Miały mi dziecko spłodzić duszanieckie wilki. Pierwszy zaniechał mnie, rozpacz moją widząc. Drugi litość poczuł na me łzy, myśląc, że poprzednik sprawę już załatwił. Tak i kolejnych kilku, jakich do mnie prowadzono. Ostatni tylko pomówić za mną poczuł się w honorze. Rzekł, że… poprzednicy dla dobra to mego czynili. Bo zapłodniona rasą ich, w siłę urosnę, bestiom równą, że pokonać mogę armię Wilkomira. A oni pomogą mi w raz. Tak zatem odszedł i on, nie tknąwszy mnie, za uczynione przez poprzednich wszystko już mając.

Wilczyca słuchała ze współczuciem.

– A wiesz – kończyła Olcha – dlaczego nie poprosiłam go, plan ten od niego znając, by uczynił mi to, czego poprzednicy jego sumienia uczynić nie mięli? Bym mocy nabrała? Bym szanse jakieś miała przeżyć?

– Dlaczego?

– Bo próżne to starania by były, to już wtedy wiedziałam. Bo ojciec mój nie bez powodu sprzedał mnie na targu. Mężczyzna mi poślubiony po dziesięciu latach zwrócił mnie rodzicom, bom mu potomka nie dała. Śluby zaś unieważnili. Na tym targu ojciec mój myślał, że do innych celów królewscy ludzie mnie kupują. A biedny był. Złociszy potrzebował. – Wzrok spuściła, twarda mimo słów tych o swoim losie. – Nieznana mi przyczyna, dla której Boginka zechciała zamieszkać we mnie tamtej nocy, skoro brzemienne tylko nachodziła. Ale jeśli Matka wam się tutaj marzy, jedno wiedzcie zanim któryś z waszych do wsi pójdzie zgwałcić niczym Czcirad: nie znacie Boginki, nie wiecie co czynić potrafi w głowie swej wybranki. Przemyślcie to dobrze, by Matka taka przeciw wam się nie zwróciła.

Tak skończyła. I odeszła ku reszcie. Wilkarka za nią, strapiona. Męża przywołała, z którym naradziła się szybko.

– Przybędziemy. – Obiecał on wreszcie, jeszcze raz wcześniej spojrzeniami z żoną się rozmówiwszy. – I innych zbierzemy, o to się nie trapcie. Będziemy o pełni.

– Bądźcie. Bo w wianki ona nastąpi.

I tylko w ostatniej już chwili, wilczyca ludmarowa dobiegła wiedźmy i za rękę ją chwyciła.

– Olcho – przemówiła życzliwie, zmartwiona – po tym, co mi rzekłaś, wiem, żeś żalu pełna. Ale jeśliś męża żoną tylko była… tamci zaś kolejno zaniechali ciebie… może… – kluczyła niezręcznie – może męża twego była to przyczyna?

Temat znowu zgnębił Olchę.

– Najlepiej Boginkę znasz ze wszystkich – mówiła wilkarka. – Setki lat gościłaś ją w sobie. Jedyna pokonać ją byś mogła. Jeślibyś jej siłą dorównała.

– Jak?

Samica na Wilka zerknęła, stojącego z dalsza, nie rozumiejącego.

– Co? – Ten ucha baczniej nastawił.

Ale Olcha gestem powstrzymała wilkarkę przed mówieniem czegokolwiek. I pożegnała ją pospiesznie, powrotną drogę obierając bardziej stanowczo.

Milczała, odganiając słowa tamtej od siebie i zbywając pytania goniącego ją Wilka. W głowie namieszała jej jednak wilkarka niemało.

Wreszcie, kiedy znaleźli się już nisko w borach, musiała przysiąść. Było jedno miejsce chłodne, pośród puszczy, pod skałami szarymi, nieopodal szemrzącego źródła. Tam się zatrzymała. W półkę skalną weszła, wyraźnie wydzieloną. Płaską, półokrągłą, otoczoną pradawnym, niszczejącym murkiem. Odgarnęła bluszcze pnące się po ścianie dawnego świętego miejsca, znajdując kapiące źródełko w środku małej jamy. W nieckę, wyraźnie utworzoną ręką ludzkiego gatunku, ściekała ze skał święta woda. Życzenia par spełniała ponoć, płodność dając. Starczyło napić się tej życiodajnej wody i bogów modłą przekonać. Krzesąd niedawno zdradził wiedźmie taką tajemnicę. Skąd mógł to wiedzieć, nie myślała. Biały Wilk wyjawił może biedakowi. Ale się tu odtąd czasem zachodziła, w starości, podumać wśród skał i wijącego się bluszczu. W braterstwie kamiennych wilków, pewnie bogów zapomnianych, niestety dawno mchem porosłych.

I teraz napiła się tej wody, oczy zamykając w modlitwie, ułożonej naprędce słowami własnymi. Twarz obmyła później. A uśmiechnąwszy się rada na zapach tak miły cieniolubnej roślinności, usiadła na omszałym murku.

Wilko spragniony pił zachłannie, ceregielami nie zaprzątnięty zwyczajem swym.

– Aaa, dobra woda – odetchnął. – Najlepsza. Mówią, że jak kto dziecka mieć nie może, to prosić tu powinien. Że źródełko jest to, co życie daje, kiedy się poprosi. Prawda to, kumo?

– Kto to wie? – Westchnęła rozmarzona.

– E, kiedy by tak być miało, to dziecek chował bym już całe stado! Bom tu wypił nie raz i nie mało! Zawsze tu przystaję, kiedy w góry chodzę. A…

– A co?

– A… – Zęby białe wyszczerzył rozbrajająco. – Anim się nie całował jeszcze! – wyznał, usta ocierając ręką.

Głową pokręciła, nowinie tej i rada i zgnębiona ową jednocześnie. Bo tym starzej poczuła się przy nim.

– A prosiłeś to o dzieci? – zapytała.

– No, nie prosiłem.

– To co się tak dziwujesz? Modłę zmówić trzeba. Bogowie za darmo nic nigdy nie dawali. Nie starczy się nażłopać wody świętej, ot.

– Acha.

Ruszyła dalej w drogę, opuszczając świątynię wilczego źródełka.

On zaś dogonił ją. A z czasem w drodze znów zagaił:

– Kumo? Co ona mówiła do ciebie, wuja żona? Czy sposób jest jakiś na Boginkę?

Zatrzymała się, patrząc nerwowo na góry ponad puszczą, na niego nie mogąc ani zerknąć.

– Znikomy, Wilko – odrzekła mu cicho.

A kiedy milczała dalej, dopytał ciekawie:

– Ja pomóc w tym mogę?

Westchnęła, ledwo dosłyszalnie:

– Jeśli ktokolwiek… to tylko ty… biedaku.

 

 

 

 

Poprosiła, by nie pytał, sama długo milcząc o czymkolwiek. Wrócili chłodnym lasem, po długiej drodze z gór czując wreszcie swojską wilgoć stawu obok swojej chaty. Czule przyjęli zapach nagrzanego słońcem drewna, jakim tchnęło plecione domostwo. Oboje myśleli jednak o czymś innym, na las patrząc i bezwiednie słuchając świerszczy grających już wieczornie gdzieś na uroczysku. Wreszcie, kiedy Olcha siadła na wysokim progu chaty, Wilko zaś miodu przyniósł i usiadł na kamieniu obok, tak wiernie… nie chciała ściskać tego w sobie więcej. Poznała, że nie musiała taić dłużej niczego i nagle ulgę taką jej to przyniosło, że aż zaczęła wszystko po kolei.

– Nie wiem ile kobiet opętała Boginka przede mną. – W oczy jego złote popatrzyła śmielej. – Ani nie marzę, żem była ostatnią. Wszystko to trwa dłużej, niż ja żyję. Nie wiem jednak jak długo. Wszak lat rachować Krzesąd dopiero mnie nauczył wcale nie tak dawno, kiedy przybył tu z Poszukiwaczami złota. – Odczekała chwilę, nastrój łapiąc czasów odległych, w których na świat matka ją wydała. – Pochodziłam z Łyśca. Gródka małego u stóp gór położonego. Tam za mąż mnie wydano, tam też śluby te uczyniono nieważnymi. Nie o tym jednak… Otóż – najważniejszego teraz chciała się uchwycić – czasy młodości mojej znaczone były jakimś złem, które nadchodziło, a w powietrzu wyczuwane nawet się stawało. O Północnym Królestwie z gór mówiono wtedy, że pan żądny władzy i potęgi tam nastał, Wilkomir. W potęgę rósł, taką, że król ludzki w Izbicach panujący, swatami odeń nie pogardził nawet, córkę mu za żonę dając. Lata spokojne minęły jednak szybko. Wieści od izbickiej królewny, żony Wilkomira coraz rzadsze przychodziły z gór. Poselstwa z Izbic, z grodu ojca, ginęły nie wracając nigdy. Wreszcie słuch o niej przepadł całkowicie. O mężu jej Wilkomirze coraz za to głośniej było. Już i do gminu docierało imię jego złowrogie, wiążące się zawsze z najazdami przy granicy. Coraz to liczniejsze panny w góry coś porywało. Szeptano po wsiach i miasteczkach że wilkomirowi ludzie za tym stali. Aż pewnego dnia król nasz, siedzący na izbicowym grodzie, walkę temu wypowiedział. Dziewczynę, mnie, kupił na jarmarku od ojca mego. Przerażoną wiedli mnie w coraz to mniej przyjazne górskie przesmyki. Lecz tajemnicy mego bezpłodnego, długiego małżeństwa nie znali. Izbicki król zamierzał córkę swoją, Wilkomirowi z gór poślubioną, dzięki fortelowi temu wyswobodzić. Lecz w górach było słychać jakieś straszne ryki. Wiedziałam, że biada każdemu, kto zabłąkał by się między górskie pustkowia. Dlatego byłam pewna śmierci. Cudu nie czekałam. Aż jednego dnia o zmroku dotarliśmy do celu podróży. Drogą żeśmy wjechali w wysoką przełęcz, gdzie przy księżycowej pełni pierwszy raz spostrzegłam cień kobiety. Wzrok żem wytężyła. Lecz zdziwiłam się, gdy kształt okazał się jedynie wierzbą, przywodzącą na myśl brzemienną kobietę.

Krawędzie przełęczy owej zasłoniły niebo, kiedyśmy znaleźli się na jej dnie. Ciemności tam panujące sprawiły zaś, żem niewiele widziała. W wąwozie tym słyszałam tylko coraz to głośniejsze porykiwania dochodzące z jego końca. Wreszcie wyjechaliśmy spomiędzy skalnych ścian, a oczom mym ukazała się rozległa, mroczna dolina. Nie widziałam istot, które majaczyły na drodze do zamku, przemykające jedynie bokami traktu w srebrzystej poświacie. To jednak one wydawały te dźwięki, poznałam wnet. Słyszałam jak węszą, coraz lepiej rysując się w księżycowym świetle. Wreszcie jeden zawył, a ja pysk ujrzałam ku niebu wzniesiony. Bestii pysk.

Byłabym zgubiona. Oczy zamknęłam, kuląc się w swej klatce. W uldze usłyszałam jednak głos inny tamtej nocy, melodyjny, dźwięczny, głos wilkarów. Bestie podniosły łby czujnie. A wtedy czarni rycerze w białych duszanieckich pasach spadli na nie. Za nimi zaś izbicka armia, wciąż pod wiatr podchodząca.

Co dalej było, nie pamiętam. Bom ze strachu przytomność utraciła. Na chwilę krótką tylko się ocknęłam, która to chwila koszmarem raczej była mi przez lata, niż wspomnieniem zrozumiałym. Niesiono mnie do lasu czarnego, spiesznie, pośród strasznej burzy. A nawoływania rycerzy tamtych do dziś w głowie mi dudnią, czarnych rycerzy o białych pasach, duszanieckich, tom tylko poznała. Wiedziałam, że Duszańce buntownikami byli wobec Wilkomira, tu w sojuszu z ludzkim królem z Izbic,. Oni zaklęcia owe odmówili tamtej nocy. A kiedy chlustający deszcz pochodnie wreszcie zgasił, umilkli, wycofując się, mnie zostawiając. I jedyne com nagle ujrzała wśród ciemności, to oblicze mary, która doliną i górami władała w tamtych czasach.

Kiedym znów uchyliła oczy, a przyszło mi to z wielkim trudem, była zupełnie inna już, choć tak samo ciemna noc. Chłód jakiś nieprzyjemny przeszedł moje ciało. Odruchowo poszukałam czegoś do okrycia, ale ręka trzęsła mi się, ociężała. Z trudem nasunęłam na plecy derkę obok porzuconą. Mimo sennego otępienia pamiętałam co zaszło, pojmując niestety, że rycerze owi zostawili mnie samą teraz pośród tego lasu!

Chciałam zerwać się z mokrego runa, ale coś straszliwie łupnęło mnie w krzyżach! Zaskoczona tym brakiem sił, usiadłam wreszcie i odruchowo przetarłam oczy…

Aż-em wrzasnęła, czując pod palcami nie swoją jakby twarz. Powoli oglądnęłam też dłoń, drugą, włosy, piersi, nogi… i wszystko stało się jasne. Uwierzyć żem nie mogła. Że mara owa młodość mi zabrała.

Zwlekłam się z ziemi, ledwo sunąc ku jasności księżycowej na niebie, co między drzewami przebijała. Oczy me słabo wiedziały wówczas, zwłaszcza w tych ciemnościach. Wzrok wytężyłam, by dostrzec cokolwiek w okolicy, na nic jednak. Widziałam tylko rozmazane plamy, które pamiętałam, że są górami i lasem.

Zasmuciłam się i strwożyłam. Wydawało mi się, że coś jaśnieje od strony łąk, ogień pewnie, ale niczego więcej nie ujrzałam, a iść w noc i jeszcze w takim stanie za bardzo się bałam. Zresztą zmęczyłam się staniem, co jeszcze bardziej mnie biedną przygnębiło, i tylko z ulgą opadłam znów na mech leśny. Krzyże odezwały się, pogrążając mnie, nienawykłą do bycia staruszką.

Nawet nie wiedziałam, kiedy ciężkie powieki opadły na zmęczone oczy i wprawiły mnie w starczy sen. Lata całe minąć tak musiałam, przelatujące odtąd obok mnie, uszczerbku na mym ciele już nie czyniąc. Ani mnie nie zabierając do krainy zmarłych.

Błąkałam się długie zimy i lata, zamku owego króla Wilkomira odnaleźć nie mogąc, ani żadnego śladu jakichkolwiek żywych. Pustelnicą zostałam. Aż po latach ludzie jacyś przybyli w te strony, ze świata uciekający. Chaty sobie zbudowali, i dla mnie jedną, koło bagien, gdziem mieszkała odtąd i gdzie do dziś mieszkam. Zimę pierwszą przetrwali i kolejne, rodzili się, umierali. Wreszcie klecić się to jakoś zaczęło. Po ludzku. Jedynie musiałam baczenie na nich mieć, znając góry te od lat na tyle, by wiedzieć, że stwory tu się czają, chętne ich krwi. Broniąc osadników, tak oto wiedźmą się stałam z mokradeł. Pilnującą, by stwory przeklęte, które tylko ludziom zagroziły, na wyspie spoczęły, gdzie chować je zwykłam.

Kiedy skończyła, Wilko obdarzył ją szczerym uśmiechem.

– Kobieta ludzka nosząca dziecko wilkara – podjęła z westchnieniem – mocy nabiera dzięki wilczej krwi z ciała dziecka. Matką mieszańca się staje i bestią. Tym być miałam kiedyś, kiedy czarni rycerze w białych pasach przywiedli mnie tutaj. Tym będąc mogłabym z Boginką walczyć. – Miodu znów popiła w ciszy. – Lecz nie mogę. – Głowę spuściła, nie mówiąc już więcej.

– Kumo. – On za to się podniósł nieznacznie. – Ludmarowa samica dobrze to mówiła, że… Ja wiem wszystko – przyznał się, minę Olchy zaskoczoną widząc – żeś przecież spróbować winna z innym.

– Podsłuchiwałeś!

– Nie! Mnie Ludmar rzekł wszystko, jako ona tobie! Rzekł mi, bym… No wiesz, kumo.

Sam umilkł wreszcie, nieco też skołowany. A zakończył ciszej jeszcze:

– Rzekł mi, bym postarał się ojcem być twojego dziecka. No, naszego raczej.

Koniec

Komentarze

Część IV, rozdział VII... 

Ja dziękuję.

Tak od razu? Szkoda.

Podstępnie usunęłam, że to rozdział VII:) Faktycznie, mogło odstraszać:)

Acha, jeśli to coś zmieni, domek, to nie siódmy rozdział czawrtej części, ale po prostu siódmy rozdział - po dwa zamieszczałam dotąd na portalu, stąd były wcześniej 3 części (portalowe:) - I wszystkie są ciągle dostępne!:)

Hej Agatko:-)

Przeczytałam. Ogólnie - styl, lżejszy! A tu coś Ci zaznaczyłam:

" A tym razem jedynie tym dobitniej przypomniały jej o naglących sprawach sprzed wieków, które powróciły w góry tego przeklętego roku."

- powtórzonko;) Takie tam malutkie, ale zobacz jak się go wywali - od razu lepiej. No nie?

Ogólnie: No, pomysł czarownicy Olchy, jej przeszłości - ciekawy. Zakończenie też całkiem fajne - powiem szczerze, no, nie spodziewałam się takiej zmiany sytuacji. Ale ja bywam nie kumata, heh, niestety.

Fajny był fragment o cieniu wierzby - nawiązanie do macierzyństwa. Czarownica, źródełko, zły ojciec, sprzedaż. Fajnie, fajnie:)

Pozdrawiam.

Dziękuję, Maja:) Wiedziałam, że na Ciebie mogę liczyć:) Przede wszystkim chodzi mi tu o to, że przeczytałaś. A skoro jeszcze dostrzegłaś w tym coś fajnego, to tym bardziej się cieszę. Pozdrawiam, całuski:)

Część IV? Ja również podziękuję.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Można zacząć od pierwszej. Polecam.;-)

Poczekaj, poczekaj, siostra. Wyjdzie kiedyś drukiem to nagle będzie "O rany, rany, jakie cudowne! Tylko czemu takie krótkie?! Laboga!" :p

Keep on rockin' :D

https://www.martakrajewska.eu

Jasne;-)

Tutaj też skończyłam – ogólnie tekst krótki, mało o nim można powiedzieć, bo służy pchnięciu fabuły do przodu. Trochę zaburzyły mi się proporcje, bo niby Olcha i Wilko idą do Ludmara, ale sama scena spotkania z wilkami mija bardzo szybko i bezboleśnie – przyszli, pogadali, poszli. Jak do znajomych za płotem. Brakowało mi w niej takiego napięcia, jakiegoś konfliktu, tym bardziej, że końcówka rozdziału również jest bardzo statyczna i całość sprawia wrażenie przegadanej. Myślałam na przykład, że rodzina Ludmara będzie bardziej protestować przeciwko bronieniu ludzi i generalnie że ta wyprawa będzie miała jakiś mocniejszy akcent. Ale ogólnie na plus oceniam wyrobienie się trochę w tej stylistyce, chociaż głowy nie dam, czy nie jest to kwestia tego, że co jakiś czas zapominasz jej stosować (w sensie tej gramatyki). No ale o tym pisałam już pod poprzednimi tekstami. Jeszcze na koniec mam taką jedną kwestię odnośnie całokształtu – wrzuciłabymś może na stronę (albo przesłała mi na maila) jakiś Twój tekst z opisem akcji, ale bez stylizacji? Może być krótki i zupełnie wyrywkowy, ale chciałam zobaczyć, czy to, co zauważałam na przykład w poprzedniej części, jest kwestią tej stylizacji, czy ogólnie opisów akcji, bo teraz trudno mi jest powiedzieć.

Hej;) Kolejna miła wizyta. Dzięki za przeczytanie! Zaraz przechodzę do mailowania, to pewnie sobie pogadamy. Pa!

Nowa Fantastyka