- Opowiadanie: domek - Trup Tour

Trup Tour

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

ocha, Unfall, AlexFagus

Oceny

Trup Tour

 

1. Pogrzeb

 

 

 

Nigdy nie lubiłem lilii. Byłem na nie uczulony. Wiedzieli o tym moi rodzice, przyjaciele i znajomi. Często nawet ironizowali z powodu mojej alergii, a ja śmiałem się wraz z nimi. Bo wiedziałem, że po prostu sobie żartują, tak jak się żartuje z wielu innych rzeczy.

Ale zatkało mnie, kiedy zobaczyłem je spoczywające w rękach moich najbliższych przyjaciół. Tak, białe lilie przeplatane wstążką z napisem żałobnym: ,,Kochanemu Mikołajowi, zawsze wierni i serdeczni przyjaciele’’. Popłakałem się. Jednak nie ze względu na wzruszające słowa, lecz przez te cholerne kwiaty, które miały się znaleźć na moim grobie pośród nawału innych wiązanek.

Czułem się tak, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro pomyj i śmiał się prosto w twarz.

Straciłem swoich przyjaciół. W podwójnym znaczeniu: dosłownym i przenośnym. Pierwszą przyczyną była śmierć, nic szczególnego, drugą zaś kpina, z jaką zostałem potraktowany przez rzekomych przyjaciół. Nawet w tak ważnym momencie nie potrafili zachować powagi, i stojąc nad ciemną dziurą ziejącą w cmentarnej ziemi próbowałem odgadnąć ich intencje; czy zrobili to z pogardy i braku szacunku dla mnie, czy też uznali to za dobry dowcip, z którego na pewno bym się śmiał?

Ale się nie śmiałem. Byłem śmiertelnie poważny.

Rozejrzałem się i zobaczyłem swoich rodziców. Ojciec zachowywał kamienną twarz, powieka mu nie drgnęła, ani żaden mięsień na wybladłej facjacie, choć doskonale zdawałem sobie sprawę jak wiele kosztuje go ten pozorny spokój. Matka nie udawała. Nie chciała udawać, zalewała się żywymi łzami, jej matczyny szloch niósł się przez mogilnik jakimś tajemniczym echem. Nieustannie przecierała zapuchnięte oczy haftowaną chustą, tą samą, która towarzyszyła jej podczas pogrzebu babci i dziadka. Zwyczajna, a zarazem niezwykła chusta do cna przesiąknięta żółcią, gorzkimi łzami, a także śmiercią ukochanych dla matki osób. Wiele je łączyło. Matkę i chustę.

Za rodzicami stał brat, Mariusz. Miał dwadzieścia lat, zatem dzieliła nas pewna różnica wieku, ale był wystarczająco dojrzały i mądry, by uświadomić sobie, co się stało, jak wielka niesprawiedliwość spotkała naszą rodzinę. Nie płakał, lecz widziałem ból w jego oczach. Patrzył tępym wzrokiem gdzieś w dal, dokąd nic i nikt inny nie jest w stanie sięgnąć, poznać granic tej rozpaczy i żalu.

Moją zadumę przerwało czterech krzepkich grabarzy niosących trumnę z drzewa dębowego, pięknie wypolerowanego. Mężczyźni poczęli spuszczać moje ciało do grobowej dziury, w której aż roiło się od różnorakiego robactwa i innego paskudztwa. Matka wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem, policzki ojca zadrgały niebezpiecznie, zacisnął mocniej szczękę, pragnąc za wszelką cenę udowodnić swoje męstwo, które według niego winno być podstawową cnotą każdego faceta.

Pierwsza gruda ziemi rozbryzgała się na polerowanej powierzchni trumny. Kilka osób obsypało ją kwiatami. Na szczęście nie było wśród nich białych lilii. Ksiądz odprawił powszechny rytuał, powiedział parę zbędnych słów i odszedł, zostawiając pogrążoną w żałobie rodzinę, a pracownicy firmy pogrzebowej z rutyną, można by rzec z wyrachowaniem pospiesznie zasypali trumnę mokrą gliną i piachem, niedbale ułożyli na grobie wieńce, po czym radzi z ukończonej roboty oddalili się równie prędko, co przed paroma chwilami kapłan.

Było cicho. Szloch matki jakby skrył się do mojego grobu, zasypany ziemią na zawsze. Na wieki. Wszystko się zmieniło.

– Jakie to uczucie? – spytał mnie pracownik biura podróży „Trup Tour”. Obróciłem głowę w jego stronę i zobaczyłem lekki uśmiech na bladej podłużnej twarzy.

– Bardzo dziwne – odparłem, obserwując rozchodzących się powoli ludzi. – Coś nowego.

– Oferujemy niezapomniane wrażenia – oznajmił pracownik, wypinając dumnie pierś – zabieramy swoich klientów w miejsca, które są niedostępne dla wielu osób. Szczęściarz z pana.

Spojrzałem na lilie i zwątpiłem w słowa faceta, który stał z boku i prezentował rząd równych, lśniąco białych zębów w uśmiechu, wyrażającym zadowolenie.

– Możemy przejść do następnego punktu naszej wycieczki? – zapytałem po chwili milczenia.

– Naturalnie – odpowiedział. – Pozwoli pan, że przedstawię mu przewodnika, który pokieruje dalszą wycieczką.

Skinąłem nieznacznie głową i oto zmaterializowała się przed nami postać umęczonego wędrowca w starych rozczłapanych buciorach, płaszczu podróżnym i kapeluszu z postrzępionym rondem. Nazywał się Obieżyświat.

 

 

 

2. Stypa

 

 

 

Lokal rozbrzmiewał wieloma głosami, coraz częściej dało się słyszeć wybuchy śmiechu, parsknięcia, czy inne dźwięki dowodzące dobrej zabawy wszystkich gości. Było przyjemnie i wesoło. Tak jak być powinno. Gdyby nie jeden istotny szczegół.

To była stypa.

Za oknami zapadał mrok, ludzie bawili się w najlepsze. Długi stół zastawiony różnymi potrawami z wolna pustoszał, ale dobry humor nie opuszczał żałobników. Wyglądało to tak, jakby cały swój ból i cierpienie zostawili za bramą cmentarza, i kiedy weszli w inny świat, w którym ciszę i atmosferę zadumy zburzyła szara codzienność, stali się z powrotem uczestnikami tej zwariowanej gry, pełnej niejasnych zasad. Być może uznali, że byłem słabym graczem skoro odpadłem, zbity niczym pionek z planszy ludzkiej egzystencji. Wcale nie uważałem się za złego gracza. Po prostu wybrałem się na wycieczkę marzeń.

Obieżyświat siedział w rogu sali z twarzą, na której wcześniej dostrzegłem wiele zmarszczek, skrytą w cieniu ronda starego kapelusza. Natomiast ja przechadzałem się między gośćmi, szukając wśród nich choćby jednej osoby, która zachowywałaby powagę i zechciała jeszcze tę godzinę pamiętać, z jakiego powodu chłepcze z miski gorący gulasz i pochłania kolejne kotlety. I nagle przemknęła mi przez głowę jakaś egoistyczna myśl; że gdyby nie ja, nikt z obecnych tutaj nie rozkoszowałby się tymi wspaniałymi daniami. To wszystko dzięki mnie, i mam pełne prawo wyrzucić ich wszystkich na zewnątrz, bo przecież to moje święto, to ja umarłem, nie oni!

I zobaczyłem ją. Siedziała odseparowana od reszty, z dłońmi splecionymi na podołku i tępym wzrokiem utkwionym gdzieś w próżni. Miała smutną minę i zaczerwienione oczy. Lecz nie płakała. Była spokojna i opanowana. Moja mama.

Usiadłem koło mojego przewodnika i otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć.

– Znudziło cię? – spytał Obieżyświat, zanim zdążyłem wydobyć z siebie choć jedno słowo. – Czy raczej zmartwiło?

Poczułem się podobnie, jak w chwili kiedy zobaczyłem białe lilie na swoim grobie. Znowu zostałem ośmieszony, zlekceważony. Czy człowiek może być pozbawiony uczuć, które tak naprawdę były mu przypisane? Spostrzegawczość, a może doświadczenie Obieżyświata zaskoczyło mnie i zamknąłem usta, obserwując tylko w milczeniu śmiejących się do rozpuku moich kuzynów, z którymi każdego lata spędzałem wakacje u dziadków, moją byłą dziewczynę pogrążoną w rozmowie z jakimś przystojnym blondynem i kumpli, dla których każda impreza była okazją do napicia się i podrywania obcych dziewcząt. Zapragnąłem jak najprędzej opuścić to miejsce. Czułem się tutaj źle. Czułem się nieswojo na własnym pogrzebie i nie podobała mi się stypa, w jakiej brali udział przebrani żałobnicy.

– Chodźmy stąd – zaproponowałem przewodnikowi. – Jaki jest następny punkt wycieczki?

Podał mi program, wstał z krzesła i odrzekł:

– Sąd ostateczny.

 

 

 

3. Sąd ostateczny

 

 

 

Cisza i pustka były przyjemną odmianą. Nie słyszałem już tych rozgadanych ludzi, znajdowałem się teraz w jasnym i pustym holu, a Obieżyświat stał dwa kroki przede mną, naciskając co chwila przycisk usytuowany w aluminiowej tabliczce.

– Musi być na samej górze – stwierdził, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. – Jest strasznie wolna. Ale to i tak lepiej, bo pamiętam czasy, kiedy trzeba było wspinać się po schodach na sam szczyt. To dopiero mordęga.

Za chwilę z nicości wyłoniły się drzwi, które samoczynnie się otworzyły – zupełnie tak jak te w supermarketach na ziemi – i mój przewodnik wszedł do niewielkiego pomieszczenia oświetlonego białym oślepiającym blaskiem, ale nigdzie nie dostrzegłem tych cholernych jarzeniówek.

– Wsiadaj – ponaglił mnie Obieżyświat. – Winda nie będzie czekała wiecznie.

Posłuchałem i kiedy drzwi zasunęły się za mną automatycznie, Obieżyświat wsunął w płaską szczelinę widniejącą w ścianie windy dwa bilety, które zakupił w kasie, przed wejściem do holu. Nawet tu trzeba za wszystko płacić, pomyślałem ponuro i westchnąłem.

Winda ruszyła, a ja ze zdumieniem ujrzałem za sobą okrągłe okienko z widokiem na rzekę wijącą się jak serpentyna wśród ponurej krainy. Dostrzegłem także na powierzchni rzeki łódź z jakimś starcem na pokładzie, i szkaradnymi postaciami w rozwianych brudnoszarych pelerynach. Każda z owych istot dzierżyła wiosło, którym zawzięcie pracowała.

– Co to? – wyszeptałem niemal bezgłośnie. Obieżyświat również wyjrzał przez okienko.

– To rzeka Styks – oznajmił beznamiętnie. – A ta łajba, którą widzisz to łódź starego Charona. Straszny z niego skurwysyn. – Pokręcił głową, po czym dodał – A te szkarady do dusze zmarłych.

– To tutaj jest Hades?

– Owszem. Świat zmarłych jest niezwykle rozległy i skupia krainy różnych wyznań, religii, a nawet mitologii. Niestety Hades nie jest uwzględniony w programie naszej wycieczki.

Odetchnąłem z ulgą. Chociaż biuro podróży gwarantowało niezapomniane wrażenia, w żadnym razie nie życzyłbym sobie wsiąść do łodzi samego Charona. Wolałem zostać w tej windzie, albo wrócić na stypę, gdzie mimo wszystkich tych osób było znacznie bezpieczniej.

Nawet nie wiem, w którym momencie drzwi windy ponownie się otworzyły. Powitał nas mężczyzna z ciężką sakwą oraz chytrym uśmieszkiem na twarzy. Obieżyświat podał mu banknot stuzłotowy, który zaraz zniknął w sakiewce.

– Kto to? – szepnąłem do przewodnika.

– Jak to kto? – zdziwił się. – To święty Piotr.

Spojrzałem niepewnie na sakwę wypełnioną pieniędzmi i postanowiłem nie zadawać więcej pytań.

– Zapraszamy! – zawołał wesoło Piotr i gestem wskazał wysokie kamienne schody wiodące na wierzchołek skalistego wzgórza, a tam na potężnym tronie z wysokim oparciem… Siedziałem ja!

Zacząłem wchodzić schodami.

 

***

 

Z bliska tron nie wyglądał już tak okazale jak z podnóża góry. Za to widok ze szczytu był imponujący. W dole widziałem malownicze pola i lasy, bystre strumienie przecinały te cudowne doliny, a w dali piętrzył się masyw górski z zaśnieżonymi grzbietami. Miałem ochotę cieszyć wzrok pięknem natury, aż w końcu dotarło do mnie, gdzie jestem.

Spojrzałem na mężczyznę, który był niejako moim lustrzanym odbiciem. Był identyczny. Wysoki, szczupły trzydziestolatek z ciemnymi potarganymi włosami, których strzecha opadała na zielone oczy. Na prawej dłoni dostrzegłem bliznę, taką samą jaka szpeci moją dłoń od dziewiętnastego roku życia.

Nigdy nie przypuszczałem, że spotka mnie coś takiego.

– To mój sobowtór? – zwróciłem się do przewodnika.

– Nie – zaprzeczył – To jesteś ty.

– Nie rozumiem – wymamrotałem pod nosem. – Czy tu nie powinien siedzieć Bóg?

– Nie – odpowiedział spokojnie i uśmiechnął się słabo. – Nikt Boga nie widział, co nie oznacza że Go nie ma. Postać, którą widzisz na tronie, to Sędzia. Od niego zależy, jaka cię czeka wieczność. Oczywiście twoje ziemskie życie ma ogromny wpływ na jego decyzję.

Milczałem przez jakiś czas, odczuwając już trudy podróży. A tyle jeszcze zostało do zwiedzania…

– Nie udamy się w dalszą drogę – Obieżyświat przerwał ciszę – dopóty, dopóki nie poddasz się osądowi.

Zamarłem. Wzrok przewodnika utkwiony był we mnie, a ja nie wiedziałem, co robić. Nastąpił właśnie moment zwątpienia, którego tak bardzo się obawiałem. Moja wyprawa była niezwykła i oprócz ekscytacji, czułem też lęk.

– Uklęknij przy tronie i uściśnij rękę Sędziemu – nakazał Obieżyświat. Stałem jeszcze przez parę sekund niezdecydowany, po czym wykonałem krok w stronę tronu. Zatrzymałem się jednak i obejrzałem przez ramię. Zapragnąłem nagle mieć to już za sobą; przyklęknąłem na jedno kolano i wyciągnąłem rękę. Poczułem uścisk zimnej jak lód dłoni mężczyzny. A potem w oczach mi pociemniało, przez wyobraźnię zaczęły się przewijać kolejne serie obrazów, przedstawiających sceny z mojego życia; widziałem rzeczy, o których próbowałem przez wiele lat zapomnieć, niektóre ilustracje, tak bardzo realistyczne, były mroczne i przerażające. Równocześnie widziałem, jak twarz mojego „sobowtóra” pokrywa się zmarszczkami, ciemne jak smoła włosy stają się białe jak śnieg, a sylwetka, dotąd wyprostowana, jest przygarbiona niczym u starca.

Wokół rozpętała się burza, mój krzyk przedzierał się przez grzmot piorunów, a ja spadałem bezwładnie w ciemną pieczarę, z której dochodził smród spalenizny.

 

 

 

4. Piekło

 

 

 

Czułem pod sobą twardy grunt, który emanował przyjemnym ciepłem. Podniosłem głowę i zobaczyłem buciory Obieżyświata, który stał nade mną i kręcił głową.

– Nie ma czasu na wylegiwanie – powiedział i pomógł mi wstać. – Widzisz tę bramę?

Spojrzałem w kierunku, który mi wskazał. Wysoka i szeroka żelazna brama wyglądała złowrogo, podobnie jak pieczara, w której się znajdowaliśmy. Próbowałem sobie przypomnieć moment, w którym uderzyłem o ziemię, ale miałem zupełną pustkę w głowie.

Podeszliśmy do bramy. Obieżyświat ujął w obie ręce ciężką kołatkę i załomotał nią z wielkim trudem. Po chwili małe drzwiczki usytuowane w prawym dolnym rogu bramy otworzyły się i wysunęła się z nich trupia ręka. Wzdrygnąłem się, a przewodnik wyciągnął zza pazuchy plik banknotów i położył go na szkielecie odrażającej dłoni.

– Odsuńmy się do tyłu – poradził Obieżyświat, a kiedy to uczyniliśmy, złowroga brama poczęła się rozwierać ze zgrzytem, ukazując przerażający świat.

Staliśmy u wrót piekieł.

 

***

 

Kiedy brama powtórnie się zamknęła uświadomiłem sobie, gdzie jestem. Na samą myśl o pokonaniu tej trasy wycieczki robiło mi się słabo. Ale cóż, byłem spragniony wrażeń, więc „Trup Tour” zrobi wszystko, bym czuł się usatysfakcjonowany.

Obieżyświat prowadził mnie między gejzerami buchającymi gorącą parą, zaś ze sklepienia pieczary wyrastały stalaktyty. Nieznośny skwar, jaki tu panował przyprawiał mnie o zawroty głowy i zamiast podziwiać uroki tej wspaniałej krainy, uważałem żeby nie stracić równowagi.

Zatrzymaliśmy się przed starymi osmolonymi drzwiami z zakratowanym okienkiem.

– Dokąd prowadzą te drzwi? – zainteresowałem się, podczas gdy Obieżyświat położył dłoń na klamce. Obejrzał się na mnie.

– Do piekła – odparł i rozejrzałem się po pieczarze, wypełnionej gorącą parą. – Dopiero teraz przekonasz się jak wygląda piekło.

Nie poruszyłem się, kiedy po otwarciu drzwi ukazał się długi, ciemny korytarz z licznymi celami po obu jego stronach. Gdzieś w głębi tego tunelu migotało niewyraźne światełko. Pomyślałem sobie, że korytarz musi być cholernie długi.

Jak cierpienie potępionej duszy.

 

***

 

Znaleźliśmy się w parku. Drzwi, przez które dostaliśmy się do środka zniknęły podobnie, jak sama cela. Wzdłuż alejki świeciły latarnie, w czarnej tafli stawu przeglądał się sierp księżyca zawieszony na rozgwieżdżonym niebie. Wokół panowały spokój i cisza.

Nagle z mroku wyłoniła się jakaś postać, chyba kobieta, która zmierzała w naszą stronę. Była wysoka i piękna; burza jasnych włosów spływała kaskadą po plecach, ostre rysy nadawały jej twarzy osobliwy urok. Miała na sobie bluzkę z głębokim dekoltem, krótką spódniczkę, odsłaniającą długie, zgrabne nogi i czarne kozaki.

I zobaczyłem kolejne dwie sylwetki osób, wyłaniających się z mroków nocy. Byli to dwaj mężczyźni. Podążali za kobietą, przyspieszając wreszcie kroku. Osunąłem się bezwładnie na ławeczkę, przyglądając się sytuacji.

Zanim dotarło do mnie, co się stało, usłyszałem przeraźliwy pisk, a następnie jeden z mężczyzn zakrył kobiecie usta i przydusił ją do siebie. Drugi z nich brutalnym szarpnięciem rozerwał jej koszulkę i bezwstydnie począł ściskać parę krągłych piersi w skąpym purpurowym staniku. Po chwili mimo rozpaczliwych prób uwolnienia się, kobieta została zaciągnięta za drzewo i poczęstowana solidnym kopniakiem. Upadła na trawę, a kiedy wsparła się na łokciach spadł na nią kolejny cios i rozłożyła się jak długa. Mężczyzna ponownie ją obezwładnił, chwyciwszy za ramiona, natomiast drugi z napastników przez chwilę napawał się widokiem rozpiętej bluzeczki i wyglądających spod niej piersi. Później rzucił się na klęczki, rozpiął rozporek i zadarł spódniczkę do góry.

Odwróciłem wzrok i wciągnąłem głęboko powietrze, czując jak robi mi się niedobrze. Zaraz dobiegły moich uszu odgłosy rozpaczy gwałconej kobiety. Trwało to może dwie minuty, ale czas ten dłużył mi się w nieskończoność. Znowu spojrzałem w kierunku drzewa, pod którym półnaga kobieta próbowała się bronić, kiedy przytrzymujący do tej pory mężczyzna obrócił ją twarzą do ziemi i uciszył kilkoma ciosami. Zamilkła. Poddała się bez dalszej walki, pomimo szoku wiedziała, że przegrała, ale rozmiary tej porażki przyjdzie jej poznać dopiero potem.

Nocną ciszę wypełniły sapanie i jęki. Wstałem z ławki i podszedłem do przewodnika. Nie musiałem nic mówić.

 

***

 

Staliśmy przed drzwiami do celi, której wnętrze zmieniło scenerię na park i w głębi tunelu znowu zobaczyłem migocące światło. Korytarz był pewnie równie długi, jak te koszmarne dwie minuty, podczas których gwałcono ową kobietę.

Ruszyłem za Obieżyświatem do kolejnych drzwi. Poważnie się zastanowiłem, zanim przekroczyłem ich próg. Ale nie miałem wyboru.

Taki był program wycieczki.

 

***

 

Na tle stalowego nieba rysował się szyld z napisem: „Arbeit macht frei”. Weszliśmy przez bramę na teren obozu, mijając baraki, z których dobiegały jakieś wrzaski. Dreszcze przebiegły mi po karku.

– Dokąd idziemy? – zapytałem, rozglądając się dookoła i czując rosnący niepokój.

– Jak to dokąd? – Obieżyświat wzruszył ramionami. – Do piekła.

Naprzeciw nas ujrzeliśmy kolumny więźniów, zestawionych w komanda, prowadzonych w stronę bramy. Rozbrzmiały dźwięki obozowej orkiestry symfonicznej.

Niezauważeni minęliśmy uwięzionych. Patrzyłem na ich blade brudne twarze z podkrążonymi oczami i zapadniętymi policzkami. Widziałem wychudzonych mężczyzn, którzy z trudem stawiali kolejne kroki. Odniosłem nieodparte wrażenie, że ku bramie, pod chorągwią śmierci, zmierza armia nieboszczyków powstałych niedawno z grobów. Wiedziałem, iż nasze zwłoki, kiedy już umrzemy, ulegną rozkładowi i będziemy wyglądać podobnie jak ci więźniowie. Ale nigdy nawet bym nie przypuszczał, że człowiek może przypominać trupa.

Wchodziliśmy w głąb obozu. Panowała tu jakaś tajemnicza atmosfera. Nie potrafiłem jej opisać konkretnymi słowami, ale budziła we mnie strach i smutek. Nie miałem pojęcia, dlaczego było mi przykro, może podziałał tak na mnie widok maszerującej kolumny ludzi, dla większości których nie było już ratunku. Szok którego doznałem, będąc naocznym świadkiem gwałtu na kobiecie w parku, był niczym w porównaniu z przygnębiającym uczuciem, które dopadło mnie po zetknięciu się z tymi biednymi ludźmi. A potem smutek przerodził się w złość. Ale nie miałem czasu na kontemplacje, bo oto dotarliśmy na dziedziniec, na którym ujrzałem kilku więźniów wiszących na zagiętych do tyłu rękach.

– Jesteśmy na dziedzińcu bloku jedenastego – poinformował mnie Obieżyświat. – A tortura, której poddawani są ci nieszczęśnicy to tak zwana kara słupka.

Przewodnik najwyraźniej nie miał zamiaru tracić czasu na przyglądanie się katuszom, którym poddawani byli więźniowie. Ruszyłem za nim, nie spuszczając wzroku z udręczonych bólem twarzy, które często pokryte były skrzepami krwi.

Kiedy wreszcie dziedziniec zniknął za rogiem baraku, zatrzymałem się i nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Ogarnął mnie paraliżujący strach. Myślałem, że zaraz zemdleję, obraz przed oczami stracił ostrość i do porządku przywrócił mnie uścisk dłoni Obieżyświata na moim ramieniu.

– Przepraszam – bąknąłem, ale wcale nie czułem się winny i nie miałem za co przepraszać. Jedyne, czego w tej chwili pragnąłem, to opuścić to przeklęte miejsce, zapaść się pod ziemię. Ta była obficie nasączona krwią. Zwłaszcza tam, pod murem.

Pod Ścianą Śmierci.

Zabrakło mi sił. Osunąłem się na kolana, następnie wyciągnąłem przed siebie obie ręce, ratując się przed upadkiem. Czułem zimno pod palcami. Ziemia tutaj była zimna jak wszystkie martwe ciała, które oddały na niej swoje życie. Powietrzem wstrząsnął wystrzał z karabinu. Mimowolnie rzuciłem krótkie spojrzenie w kierunku Ściany. Spodziewałem się zobaczyć gestapowca, kata z bronią wycelowaną w swoje ofiary i czyjeś ciało, w którym jeszcze niedawno tliło się życie. Ale nie widziałem niczego z wyjątkiem krwi. Było jej tu naprawdę dużo. Tak dużo, że mógłbym się utopić w jej niezmierzonym oceanie.

Nagle kurtyna mroku zakończyła krwawy spektakl.

 

***

 

W głębi tunelu nadal paliło się światełko, chociaż byłem przekonany, iż jego blask powoli słabnie. I wniosek, do którego doszedłem był zaskakujący. Im dalej szliśmy owym korytarzem z drzwiami po obu jego stronach, tym światło zdawało się gasnąć i nigdy nie mieliśmy szans do niego dotrzeć. Było w tym coś niepokojącego.

Niestety większy niepokój dręczył mnie, gdy odwiedziliśmy kolejną celę.

Nie byłem już ciekaw, co się w niej znajduje. Byłem śmiertelnie przerażony.

 

***

 

W pokoju panowała głucha cisza i przyjazny półmrok. Pod ścianą, na której wisiał obrazek z wizerunkiem Matki Bożej stało łóżko. Leżała w nim jakaś kobieta. Mimo, że nie paliło się tu światło, dostrzegłem to od razu.

Kobieta była chora.

Podszedłem ostrożnie do jej łóżka i dopiero teraz dotarło do mnie jak poważna jest to choroba. Głowa ogolona na łyso i gdyby nie delikatne wypuklenie na piersiach, nie byłbym w stanie stwierdzić, czy osoba ta jest mężczyzną, czy kobietą. Twarz umierającej była biała jak kreda. Policzki miała zapadnięte, nadgarstki tak chude, że zdołałbym je objąć kciukiem zetkniętym z palcem wskazującym. Usiadłem na skraju łóżka i w milczeniu oraz spokojnej atmosferze oczekiwania – która panowała tu bezustannie – przyglądałem się człowiekowi pokonanemu przez nowotwór. Przypomniałem sobie moją ciotkę, która umarła na raka płuc. Chociaż byłem wtedy jeszcze nastolatkiem, trwale zapadły mi w pamięć dni i tygodnie, w czasie których moja matka chodziła ciągle przygnębiona. Wiedziałem, że ciocia jest chora. Mama bardzo się o nią martwiła. Nigdy jednak nie widziałem matki zapłakanej. Co prawda widywałem ją dość rzadko, sporo czasu spędzała u cioci. Byłem pewny, że tam, przy jej łóżku wylewała wszystkie swoje łzy, ale kiedy wracała do domu cierpienie nie opuszczało ją, ani na krok. Skontrastowałem sobie te wspomnienia z dzieciństwa z moją obecną sytuacją. Porównałem, w jakim stanie matka była na pogrzebie, a jak się zachowywała na stypie. Kiedy wypłakała się nad moim grobem, później przeżywała ból w sercu, w samotności.

Niespodziewanie, jak w transie, wyciągnąłem rękę w stronę chorej kobiety. Pogładziłem ją wierzchem dłoni po bladej twarzy. Była zimna. Jak ziemia w Auschwitz.

Śmierć czaiła się za rogiem baraku, pod łóżkiem, pozostawała w ukryciu, ale zawsze z niego wychodziła. I atakowała.

 

 

 

5. Wieczność

 

 

 

Każdy miał swoje własne piekło. Kobieta, która została napadnięta i zgwałcona, cierpiała za grzechy, których się dopuściła na ziemskim padole, wielokrotnie przeżywając scenę z parku. Ludzie w obozie koncentracyjnym nie stawali się wolnymi po śmierci, ale na nowo przeżywali swój koszmar z ziemskiego życia. A osoba, która ostatnie dni spędziła w hospicjum, nadal konała w łóżku, czekając na ulgę w postaci śmierci, która jednak nigdy nie miała nadejść.

Każdy miał swoje własne piekło.

Ja również.

Przekroczyłem próg drzwi, za którymi miałem spędzić całą wieczność. Uświadomiłem sobie, iż wyprawa w nieznane przeobraziła się w moją ostatnią drogę. Drogę ku wieczności.

Obejrzałem się, chcąc się pożegnać z Obieżyświatem, ale już go nie zobaczyłem. Byłem sam. I nigdy już nie miałem opuścić mrocznego pomieszczenia, pośrodku którego stała beczka wypełniona wodą. Usłyszałem chlupanie.

Pełen obaw, lecz świadomy, co znajdę w beczce, zbliżyłem się ku niej. Musiałem to zrobić.

Zajrzałem do środka.

Niemowlę z piąstkami zaciśniętymi w małe kuleczki i zamkniętymi powiekami, kołysało się bezwładnie na wodzie. Bolesne wspomnienia spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Widziałem dziewczynę, z którą kochałem się namiętnie wśród wzburzonej jak morska piana pościeli. Widziałem ją w ciąży, rękoma czule obejmowała rosnący brzuch. Oczami wyobraźni obserwowałem, jak jakiś mężczyzna pochyla się nad beczką, szarpie się, rozbryzgując wodę dookoła. A potem ten mężczyzna się odwrócił. Na widok jego mokrej od potu twarzy wrzasnąłem na całe gardło.

Patrzyłem w oczy mordercy mojego dziecka… Rozpoznałem je.

Należały do mnie.

Piekło pochłonęło moją duszę.

Koniec

Komentarze

Sama tematyka należy do tych nieco bardziej oklepanych, ot, nawet u mnie na półce stoi komiks pomyślany w bardzo podobny sposób, 'Czyściec'. Aaale... Opowiadanie jest naprawdę niezłe. Poza nieznośnym uczuciem towarzyszącym mi przez całą lekturę, że już to gdzieś, kiedyś czytałem/widziałem - bardzo dobrze. A zdanie 'Każdy miał swoje własne piekło.' sam już kiedyś napisałem we własnym tekście ;) Dodatkowy plus za sugestywne opisy. Jak dla mnie, w dziesięciostopniowej skali, co najmniej siedem, siedem i pół.

Bardzo mi się podobało. Sprawnie poprowadzona, zdyscyplinowana narracja, opowiadanie przyciąga uwagę od początku do końca. Dość długi tekst, nie nużył ani przez moment. Bardzo dobre po prostu.

Ale - weszłam sobie w Twój profil i zafrapował mnie tytuł "Trup Tour" - to nowa wersja?

Hm, teraz, jak ocha zwróciła na to uwagę... Faktycznie, to jest to samo opowiadanie, jedynie z kosmetycznymi zmianami. Stąd nasuwa się pytanie - po co po raz drugi zamieszczać ten sam tekst?

Owszem, opowiadanie wrzuciłem grubo ponad dwa lata temu, przez ten czas z pewnością zmieniło się grono czytelników na portalu, jest wielu nowych, więc i dla nich tekst jest nowy; skleiłem obie części w jedną, chciałem dokonać większych zmian w tekście, ale ostatecznie uznałem, że nie będę tego robił.

Opowiadanie przyzwoite, ale bez rewelacji. Ponieważ zupełnie nie wierzę, że po śmierci można gdzieś wędrować, coś widzieć, z czegoś zdawać sobie sprawę, odebrałam Twoją wycieczkę w towarzystwie Obieżyświata zupełnie bez emocji. Ot, opis kilku scen, jak sobie wyobrażasz, co może być po tzw. drugiej stronie.

Po opowiadaniu, mającym dwa lata, i nad którym teraz pracowałeś ponownie, spodziewałabym się mniejszej ilości usterek i niedoskonałości. Obawiam się, że i tak nie wyłapałam wszystkich.

 

„Ksiądz odbył powszechny rytuał…” –– Wolałabym, aby: Ksiądz odprawił powszechny rytuał…, a jeszcze lepiej, by: Ksiądz odprawił tradycyjną ceremonię...

 

„Pozwoli pan, że przedstawię panu przewodnika…” –– Ja napisałabym: Pozwoli pan, że przedstawię mu przewodnika

 

„Lokal rozbrzmiewał wieloma głosami, coraz częściej dało się słyszeć wybuchy śmiechu, parsknięcia, czy inne odgłosy dowodzące…” –– Lokal rozbrzmiewał wieloma głosami, coraz częściej dało się słyszeć wybuchy śmiechu, parsknięcia, czy inne dźwięki dowodzące

 

„– Wsiadaj – skarcił mnie Obieżyświat. – Winda nie będzie czekała wiecznie”. –– Ja napisałabym: – Wsiadaj – ponaglił mnie Obieżyświat. – Winda nie będzie czekała wiecznie.

 

„Dostrzegłem także na powierzchni tej rzeki łódź z jakimś starcem na jej pokładzie i szkaradnymi postaciami z rozwianymi brudnoszarymi pelerynami”. –– Ja napisałabym: Dostrzegłem także na powierzchni rzeki łódź z jakimś starcem na pokładzie, i szkaradnymi postaciami w rozwianych brudnoszarych pelerynach.

Widać było jedną rzekę, „tej” jest zbędne, tak jak „jej”, bo wiadomo, o jaki pokład chodzi.

 

„Próbowałem sobie przypomnieć moment, w jakim uderzyłem o ziemię…” ––  Próbowałem sobie przypomnieć moment, w którym uderzyłem o ziemię

 

„…twarz o ostrych rysach nadawała jej osobliwego uroku”. –– Ja napisałabym: …ostre rysy nadawały jej twarzy osobliwy urok.

„Miała na sobie bluzkę z szerokim dekoltem…” –– Miała na sobie bluzkę z dużym/głębokim dekoltem

 

„Szok jaki doznałem, będąc naocznym świadkiem gwałtu…” –– Szok którego doznałem, będąc naocznym świadkiem gwałtu

 

„Ruszyłem za nim, nie spuszczając wzroku z udręczonych bólem twarzy, które często pokryte były skrzepami krwi”. –– Ja napisałabym: Ruszyłem za nim, nie spuszczając wzroku z udręczonych bólem twarzy, z których wiele pokrywała zakrzepła krew.

 

„Ziemia tutaj była zimna jak wszystkie martwe ciała, które oddały na niej swoje życie”. –– Martwe ciała nie mogą oddać życia.


„Spodziewałem się zobaczyć Gestapowca…” –– Spodziewałem się zobaczyć gestapowca

 

„…czekając na ulgę w postaci śmierci, jaka jednak nigdy nie miała nadejść”. –– …czekając na ulgę w postaci śmierci, która jednak nigdy nie miała nadejść.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cholera, też piszę właśnie opowiadanie o Czyśćciu!

cu*. Matko.

Podobało mi się!

Jedno mi bardzo nie zagrało. Na tronie bohater widzi siebie --- i nie wiadomo, iluzja własna, iluzja sterowana z zewnątrz... Mógłby ktoś powiedzieć, że to bez różnicy, ja jednak uważam, że przybieranie przez Tego, Który Tam Powinien Siedzieć postaci "podsądnego" ma znaczenie.

Mężczyzna na tronie jest odzwierciedleniem nie tylko postaci fizycznej głównego bohatera, powiem więcej --- owa "fizyczność" ma za zadanie obrazować duszę bohatera; starzenie się faceta na tronie świadczy o złu, które nosił w sobie nasz bohater, o niecnych czynach jakich się dopuścił za życia. Stary, siwy, zgarbiony --- taki jest stan ducha klienta biura podróży. Gdyby postać na tronie zachowała młodszy wiek, mężczyzna nie zostałby potępiony. 

Jeżeli zaś chodzi o iluzje, o których piszesz... Hmm, swoją drogą nie nazwałbym tego iluzją. Ale możesz oczywiście interpretować to po swojemu.

Pozdrawiam.

Przyzwoicie napisany tekst. Jak przedmówcy --- miałem deja vu. Co mi nie pasowało, to ten obóz --- on jest na tyle oczywisty, że wystarczyłoby jedno zdanie: "potem przeszliśmy przez Auschwitz." Z drugiej strony, wydaje mi się, że ten motyw jest na tyle specyficzny, że --- jeżeli już go opisywać --- to z jakimś paskudnym ekshibicjonistycznym zacięciem. Zajrzyj, proszę, do linka, to zobaczysz, o co mi chodzi.

pozdrawiam

I po co to było?

@Syf - zupełnie nie zgadzam się z Twoją koncepcją opisu Auschwitz. Zwykłe stwierdzenie "przeszliśmy przez Auschwitz" nie daje nic; to co jest dla Ciebie oczywiste, dla innych będzie niestety po prostu zdaniem.

A to ekshibicjonistyczne zacięcie jeszcze mniej mi pasuje. Nie chodzi mi oczywiście tylko o Auschwitz, ale o każdy przypadek szalonego ludobójstwa. Rozumiem intencje twórców  filmu, który tu zalinkowałeś, jednak tego rodzaju epatowanie okrucieństwem przynosi efekt groteskowy, przez co odziera ofiary z godności, robi z nich aktorów w tandetnym, kiczowatym cyrku. To byli, cholera, ludzie. Postawieni w takiej sytuacji, o jakiej boję się nawet myśleć.

Pamiętam, gdy po raz pierwszy byłam w Auschwitz, największe wrażenie zrobił na mnie pojedynczy, damski, elegancki but. Stał sobie gdzieś na tej górze butów, i tak wyróżniał się właśnie tym, że był taki zadbany, elegancki, należący do młodej zapewne, zalotnej, wesołej dziewczyny. Której życie właśnie miało się kończyć w jakiś absurdalnie nieludzki sposób. Bo co?

Sama byłam wtedy dziewczyną i dlatego pewnie zrobiło to na mnie takie wrażenie.

W "Liście Schindlera" była taka scena: jakaś selekcja, kobiety szczypią się po policzkach, malują cegłą, żeby wyglądać na zdrowe. Potem się cieszą, że się udało. I nie zauważyły, że w tym czasie na samochody załadowano ich dzieci, które właśnie gdzieś są wywożone. Można się tylko domyśleć, po co. Kobiety biegną, krzyczą, wyciągają ręce, płaczą. A dzieci się śmieją, machają rączkami, bo ktoś im pewnie powiedział, że jadą na wycieczkę.

Wtedy byłam już mamą i ta scena prześladuje mnie szczerze mówiąc cały czas.

Epatowanie okrucieństwem wulgaryzuje to, co było niewyobrażalnie straszne. Prosty obraz, proste zdanie wystarczą, by odbiorca dostał w łeb z taką siłą, że długo się nie podniesie. Wystarczy spróbować wczuć się na chwilę w ofiary, w ich myśli i emocje. Albo lepiej tego nie robić - dla własnego zdrowia psychicznego.

Pozdrawiam.

Zwykłe stwierdzenie "przeszliśmy przez Auschwitz" nie daje nic; to co jest dla Ciebie oczywiste, dla innych będzie niestety po prostu zdaniem. ---  może trochę spekulatywnie powiem, ale wydaje mi się, że każdy, kogo byś na ulicy zapytała "co się pani/pany kojarzy z przejściem przez Auschwitz" odpowiedziałby mniej więcej to samo (nie licząc może chłopców w brunatnych koszulach --- ale to swoisty margines...) --- miałby podobny zestaw skojarzeń: tory, drut, arbeit macht frei, baraki i tak dalej.

Skusiłbym się nawet na stwierdzenie, że cień napisu na bramie wjazdowej obozu jest równie długi jak trzech krzyży na Golgocie.

*

Idąc dalej --- i nawiązując do kiczu --- gdy przeczytałem "ładny damski but" w kontekście Auschwitz, miałem dokładnie to samo skojarzenie co Ty. Może z inaczej wyglądającą, ale wciąż ładną i młodą dziewczyną, która miała przed sobą całe życie... I podejrzewam, że tak myśli większość ludzi. Nie da się pokazać właścicielki tego pantofelka, więc wyobrażamy sobie pewien schemat, zazwyczaj najbardziej ckliwy, żeby nas poruszył. Żyjemy w jednej kulturze, więce generalnie te same rzeczy nas wzruszają --- ale to z kolei sprawia, że nasze emocje stają się umasowione, a bodziec je wywołujący --- kiczowaty (ukiczyzowany?). But i ładna dziewczyna właściwie przesłaniają prawdziwego człowieka i jego tragedię. Bo gdyby to nie była ładna i młoda panna z całym życiem przed sobą, ale powiedzmy brzydka i bogata, może stara i biedna, a buty znalazła --- wreszcie: kurwa, która tymi butami przyciągała klientów?

Z dziećmi jest podobnie, a nawet bardziej, bo one zawsze wywołują najsilniejsze emocje u odbiorcy.

*

Wracając do głównego wątku --- obraz Oświęcimia jest na tyle znany i opracowany, że stał się oczywisty. Proste zdania i opisy --- owszem, są dobre --- ale nie w tak obrośniętym skojarzeniami i oczywistym kontekście. Zresztą w tym wypadku mamy wręcz nieograniczoną literaturę faktu. Z tego powodu przytoczyłem Chapmanów --- ich "Fuckin Hell" także jest kiczowate, w końcu to plastikowe ludziki i zabawki, ale za to bardziej odrażające. Przez to obnaża ten kicz ładnych emocji grzecznych dzieci, które jadą na śmierć oraz młodych dziewcząt. Nie powiem, że przez to na powrót uczłowiecza ofiary, ale na pewno mąci kurtynę, którą odgradzamy się o jakiejś prawdy o terrorze.

Albo lepiej tego nie robić - dla własnego zdrowia psychicznego --- po to, jak myślę, istnieje wyżej wymieniona kurtyna.

*

Nawiązując do samego opowiadania --- bo to przecież komentarze do tekstu --- myślę, że prawdziwe piekło leży gdzieś tam daleko za butami, bramami i dziećmi. Artystycznie trzeba by się bardzo natrudzić, żeby chociaż w kawałku je pokazać. Dlatego myślę, że --- jeżeli nie chcemy zagłębiać się w takie dywagacje --- wystarczy przywołać sam symbol, bo czytelnik i tak go sobie uzupełni.

No a jeżeli chcemy --- to albo pokazać możliwie prawdziwego człowieka (ale to nie pasuje do kontekstu opowiadania), albo zaatakować czytelnika groteską i w jakiś sposób zmącić jego dobre samopoczucie.To by chyba dobrze komponowało się z wycieczką po piekle.

pozdrawiam

I po co to było?

Być może. Dałam przykłady dziewczyny i matek z dziećmi, ponieważ właśnie z nimi na danym etapie życia się utożsamiałam. Podczas tej wizyty w Oświęcimiu oglądałam też przecież dziecięce ubranka, i - oczywiście - to było straszne, ale uważałam wówczas, że tragedia młodych ludzi, stojących u progu życia, ale jednak bardziej lub mniej świadomych tego, co ich właśnie spotkało, jest większa, niż dzieci, które do końca właściwie świadome tego nie będą.   Rozumiem oczywiście, że takie stopniowanie nieszczęścia jest idiotyczne, ale tak właśnie niestety albo stety postrzegamy rzeczywistość. Utożsamiamy się z tymi, którzy w jakiś sposób są do nas podobni. Potem percepcja mi się po prostu zmieniła.

Pytanie, co się pani/panu kojarzy z Auschwitz, wymaga odpowiedzi, więc też chwili zastanowienia się. Wtedy rzeczywiście przywołuje się te obrazy. Zdanie w opowiadaniu "przeszliśmy przez Auschwitz" - tu się będę upierać - dla większości będzie zwykłym zdaniem. Większość raczej nie zacznie wyobrażać sobie, co do dla autora mogłoby oznaczać.

I do samego opowiadania, bo masz rację, to komentarze do tekstu - mnie się opis domka podoba, o ile mogę użyć takiego słowa. Moim zdaniem jest taki, jaki być powinien. Jedno tylko wyrażenie mi zgrzyta - "biedni ludzie". Nieco trywializuje. 

Zabrakło mi sił. Upadłem na kolana - wybacz patos, ale to jest to, co zazwyczaj czuję, kiedy dociera do mnie, co się tam działo. To nie są "ładne emocje". Nieograniczona literatura faktu - tak, i to właśnie ona jest czasem najbardziej przerażającą lekturą.

I to chyba tyle z mojej strony, bo po pierwsze - nie chcę już zaśmiecać wątku, a po drugie - zdaję sobie sprawę, że są tematy, które wzbudzają we mnie potężne emocje. Naprawdę, ani ładne, ani kiczowate. Przynajmniej taką mam nadzieję. I mam w głębokim poważaniu, czy ci ludzie za życia byli dziećmi, kurwami, złodziejami, policjantami czy gospodyniami domowymi.

Dobra, przepraszam, że się tak rozpisałam, koniec :).

Pozdrawiam

Ocha, Syf --- dzięki za komentarze, skądinąd bardzo ciekawe. 

 

Pozdrawiam.

Sprawnie napisane i wciągające opowiadanie. Czytałam je jakiś czas temu i nie skomentowałam, gdyż rodzi we mnie mieszane uczucia, choć nie potrafię dokładnie zdefiniować, o co chodzi. Nie mniej – na pewno warte przeczytania.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Aaaa – pamiętaj, Domku, o edycji i usuń zbędne puste linijki

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Hmmm. Opowiadanie niezłe, ale nie przemawia do mnie końcówka. Nie rozumiem jej. Dlaczego jest tam ich dwóch? Bohater utopił własne dziecko i zapomniał o tym drobiazgu? Tak ma wyglądać jego kara? Można kogoś zabić, ale jak zmusić go do zabicia?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka