- Opowiadanie: Questionarius - Wrogie przejęcie w Stadzie Dwunastym

Wrogie przejęcie w Stadzie Dwunastym

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wrogie przejęcie w Stadzie Dwunastym

 

 

AKT I – INFORMACJA

 

 

Stałem wtedy na skraju wysokiego klifu i wpatrywałem się w płonące morze oraz potężne, kilkusetmetrowe ogniste tornada tańczące po jego powierzchni. Widok zapierał dech w piersi i był tak piękny jak i straszny. Zawsze chciałem zobaczyć to bądź co bądź, wywołane przez ludzką głupotę zjawisko. W końcu je ujrzałem. Do dziś nie wiem jednak czy było to dziełem przypadku czy też nie.

 

– Myśli pan, że dotrą do lądu? – spytał mnie Sebastian, podając mi jednocześnie kubek termiczny z herbatą.

– Na to wygląda. Prądy atmosferyczne często ściągają je w te strony. Dlatego jak widzisz, ludzie wynieśli się stąd dawno temu.

 

Wskazałem na wysokie, osmolone żurawie zrujnowanego przez żywioł miasta portowego, widoczne daleko na północnym wschodzie. Płonące trąby pustoszą te przeklęte ziemie co jakiś czas i znikają, gdy spalą całą zassaną z wód zatoki substancję.

 

Pamiętałem z historii, że w 1923 roku, w Tokio, podczas trzęsienia ziemi, takie tornada zabiły prawie czterdzieści tysięcy ludzi w pół godziny. Zgasły relatywnie szybko, zaś wiry na które spoglądaliśmy były po stokroć większe i mogły płonąć nawet do kilku dni. Otaczały nas pustkowia. Najbliższa zamieszkana osada górnicza znajdowała się dwieście kilometrów stąd.

 

To właśnie do tej osady zmierzał mój najemny oddział złożony zarówno z ludzi jak i z dronów – Stado Dwunaste. Nosiła ona robocze oznaczenie OCIGH-2097. Zgrupowanie Jedności Energetycznej rozpoczynało tam budowę nowego rurociągu, którą mieliśmy osłaniać. Doprawdy kiepskie to było miejsce na taką inwestycję. Pociągnąłem łyk herbaty, jej cierpki smak wykrzywił lekko kąciki moich ust.

 

– Powinniśmy wracać do wozów, sir. Nie jest to dogodne miejsce do ewentualnej obrony.

– Jeszcze chwilę. Spójrz na to!

 

Dwa „palce boże” zbliżyły się ku sobie i ze złowrogo brzmiącym szumem połączyły w jeden gigantyczny słup ognia. Obserwowanie tego groźnego zjawiska sprawiało mi jakąś dziwną przyjemność. Zerwał się nieprzyjemny wiatr, który po chwili przeszedł w wichurę. Uderzyła w nas salwa piachu i popiołu, więc założyłem na oczy okulary przeciwodłamkowe. Nagle w słuchawce usłyszałem lekko nerwowy głos porucznika Adlera:

 

– Nowe rozkazy dla Stada z Giełdy, Sir. Starszy Simpson chce z panem osobiście rozmawiać.

– Daj go na mój kanał i włącz czerwony poziom kodowania transmisji. Wszystko w porządku Adler? Brzmisz jakoś inaczej niż zwykle.

– Wszystko w jak najlepszym porządku Sir.

 

Pociągnąłem kolejny łyk herbaty. Po krótkiej chwili usłyszałem szum towarzyszący uruchamianiu urządzenia zakłócającego podsłuchy i sygnał rozpoczęcia połączenia.

 

– Stado Dwunaste, tu Pasterz, odbiór. – powiedziałem.

– Witam i jednocześnie gratuluję zajęcia wysokiego miejsca w rankingu bojowej lojalności kontraktowej za ostatni kwartał. Mam dość istotne doniesienia z Giełdy, zmienił się główny udziałowiec w waszym Stadzie. – powiedział swym piskliwym głosem Simpson.

– Czwarty raz w tym miesiącu, ale nie dziwi mnie to. Dla kogo walczymy tym razem? – obróciłem się w stronę lądu i dałem Sebastianowi znak ręką, żeby szedł za mną.

– FDR Tele, który aktualne wykonuje prace dla Sojuszu Tranzytowego. Wiąże się to ze zmianą strony konfliktu oraz zadań dla pańskiego oddziału. Wysłałem przed chwilą zaktualizowane dane dotyczące rozpoznania wróg-przyjaciel do pańskich ludzi. Proszę również pamiętać o podwyższonym ryzyku zastosowania broni ABC wobec przedwczorajszego wypowiedzenia traktatów rozbrojeniowych przez wszystkie strony.

– Przyjąłem. Co z danymi bojowymi dla naszych dronów? – spytałem, wylewając jednocześnie resztę paskudnej herbaty na ziemię.

– Odnośnie dronów. Mam sprawdzoną informację, dosłownie sprzed piętnastu minut. Obawiam się, że nie ucieszy ona zarówno pana jak i pańskich ludzi.

– Proszę mówić. – Czułem, że padną słowa, które zepsują mi dość dobry tego dnia humor.

– Mamy do czynienia z niecodzienną sytuacją. Nowy udziałowiec postanowił sprzedać wszystkie bojowe maszyny bezzałogowe ze Stada Dwunastego. Nabywcą jest jego spółka córka: ARC Falque & Bloss. Niestety wykonują oni aktualnie prace dla wrogiej wobec pańskiego nowego pracodawcy Kompanii Wschodniosyberyjskiej. Wie pan chyba co to oznacza.

– Wiem doskonale – Podział oddziału. Spory problem. – pomyślałem przyspieszając kroku. Wraz z moim towarzyszem wspinałem się na wypalone przez ogień, jałowe wydmy, za którymi stał cały nasze liczny oddział. Widać stąd było całą potęgę, którą miałem pod swoimi rozkazami. Czterysta trzydzieści sześć wiszących dwa metry nad ziemią, bezzałogowych machin bojowych oraz dwa transportery opancerzone.

– Oczywiście zna pan procedurę, ale jestem zobowiązany ją panu powtórzyć. – kontynuował Simpson. – Drony zostaną dezaktywowane w pięć minut od zakończenia tej transmisji i dojdzie do przeprogramowania na nowy tryb operacyjny, czyli przejścia do przeciwnego obozu. Zajmie to około dziesięciu sekund. Następnie przejdą w stan uśpienia i pozostanie trzydzieści minut rozejmu na oddalenie się pańskich ludzi wraz z załogowymi maszynami panu podległymi z miejsca postoju technicznego do punktu ewakuacji, który zostanie zorganizowany przez nowego kontrahenta. Punkt ten powinien się pojawić w pańskim systemie nawigacji właśnie w tej chwili. Z powodu burz ogniowych jest on oddalony od wybrzeża. Przypominam również, że każdy z określonych powyżej okresów czasowych jest zgodny z Traktatem Humanitarnym zawartym w Astanie w dniu 28 sierpnia 2064r. oraz Konwencją o Zachowaniu Ograniczonego Pokoju zawartą w Buenos Aires w dniu 1 września 2039r. Wszelkie działania sprzeciwiające się powyższej procedurze będą karane w odpowiedni sposób, z karą pozbawienia życia włącznie. Przypominam również o dodatkowych polisach ubezpieczeniowych na wypadek śmierci, które może pan wykupić dla siebie i swoich ludzi. – w tym momencie Simpson zakończył prawniczy bełkot i rozłączył się, a ja mogłem wysłuchać reklamy towarzystwa specjalizującego się w ubezpieczaniu najemników. W tle przygrywała pompatyczna muzyka, a rozemocjonowany kobiecy głos zaczął mówić:

-„Piekło, koszmar, wojna. Czy myślisz czasami w tym całym bałaganie o…”

 

Oszczędziłem sobie słuchania tych bredni, przełączyłem się na kanał ogólny, uruchomiłem stoper i spróbowałem błyskawicznie zebrać myśli. Szczerze mówiąc miałem z tego typu sytuacją do czynienia po raz pierwszy. Zmiana strony konfliktu odbywała się zwykle w ten sposób, że ludzie przechodzili pod komendę nowego zleceniodawcy wraz z maszynami. Stada nie dzielono.

 

Informacje z Giełdy były jednak jasne: wszystkie czterysta trzydzieści sześć bezzałogowców, które były pod moją komendą miały zmienić właściciela i jednocześnie przejść do wrogiego obozu. Twarde zasady biznesu. Coś tu jednak śmierdziało. Wśród oddanych mi w zarząd maszyn znajdowały się naprawcze 34-MC oraz bezcenne, niezwykle szybkie i zabójcze poduszkowce C20 Spider. To właśnie w zwinności, i wysokich osiągach, a nie w pancerzu, leżała największa siła tych maszyn. Znałem ich maksymalną prędkość oraz prędkość dwóch ciężkich transporterów typu Coverlord, którymi przemieszczałem się ze swoimi ludźmi. Porównanie wypadało na naszą niekorzyść. Pół godziny – było to za mało żeby uciec do punktu ewakuacji. Wiedziałem, że część dronów automatycznie rozpocznie pościg.

Wojna nauczyła mnie wielu bolesnych prawd, więc byłem również pewien, że żaden oddział ewakuacyjny nie zaryzykuje by nam pomagać. Nie na tym niebezpiecznym pustkowiu. Poza tym ewakuacja należała do innej firmy, a powietrzne „taksówki” wypożyczały od nich wszystkie strony konfliktu. Często się spóźniali. Lojalność tych „taksówkarzy” zazwyczaj była wątpliwa, nie wspominając o odwadze. A ja zbyt wysoko ceniłem mój personel, żeby dać się tutaj zabić. To był moment na szybką i ryzykowną decyzję.

 

– Jakie rozkazy z Giełdy Sir? – spytał idący za mną Sebastian.

– Przygotować działka na transporterach. Musimy jak najszybciej rozpieprzyć wszystkie drony z naszego Stada.

 

 

 

AKT II – REAKCJA

 

 

– Odmawiam wykonania rozkazu sir. Nie wolno nam niszczyć sprzętu. Nie ma pan takich kompetencji. Gdyby jajogłowi na Giełdzie tak zadecydowali, skorzystano by z procedury autodestrukcji maszyn. – powiedział do mnie ze stoickim spokojem podporucznik Widgens.

– Zniszczono satelitę odpowiedzialnego za te procedury, podporuczniku. Poza tym nie muszę się nikomu tłumaczyć z moich rozkazów! Wykonać natychmiast! – drobne kłamstwo dotyczące satelity miało przekonać żołnierza do moich poleceń, choć wiedziałem, że może to nie podziałać.

 

W naszym niezgodnym ze standardowym etatem oddziale było ośmiu ludzi. Ja, mój adiutant Sebastian, Adler – łącznościowiec, medyk Champignon, strzelec Widgens, i trzech mechaników: Pototzky, Svenson i Fekete. Byliśmy odpowiedzialni głównie za konserwację maszyn naprawczych i co najważniejsze – obserwację humanitarną konfliktu. Zasada była prosta – żadni cywile nie mogli ucierpieć od ognia Stada Dwunastego, a my mieliśmy tego dopilnować. Pododdziały obserwacji humanitarnej przydzielono po kilku krwawych incydentach z udziałem dronów, które wykazały, że czynnik ludzki jest mimo wszystko niezawodny gdy idzie o oceny etyczne i współczucie. Pełniliśmy rolę pasterzy dbających by ich uzbrojone, mechaniczne owieczki nie stratowały przypadkiem ogrodzenia o nazwie „zdrowy rozsądek” i nie wkroczyły na pole zwane „zbrodnia wojenna”. Mogliśmy wyłączać drony, korygować ich cele, i w prawdziwej ostateczności niszczyć je. Jeżeli zaś chodzi o Widgensa, był to doświadczony strzelec i obserwator, człowiek odpowiedzialny, prawdziwy profesjonalista. Teraz wypowiedział mi posłuszeństwo. Faktycznie, znał dobrze procedury. Niestety ja nie przywykłem do odmowy.

 

– Nie mamy czasu na zabawę w klub dyskusyjny. Sebastian! Aresztuj go! Rozwalę ten złom własnoręcznie. Fekete! Do drugiego wozu, rozpocząć ostrzał dronów! Użyć ciężkiej amunicji!

 

– Przykro mi Sir, ale również muszę odmówić wykonania rozkazu.– powiedział ktoś z mojej prawej strony.

 

Nie wierzyłem w to, ale uszy mnie nie myliły. To był Sebastian. Młody głupiec. Lufa jego karabinu była wymierzona prosto we mnie. Pech chciał, że zostawiłem swoje uzbrojenie osobiste w transporterze. Nie wiem jak to się tym razem stało, zawsze miałem je przy sobie.

 

– Sam pan rozumie. Miejsce w rankingu lojalności spadłoby gdyby okazało się, że pan kłamie. Czekałby nas sąd. Nie wspominając o tym, że nie zobaczylibyśmy żołdu. Pan w coś gra i mi się to nie podoba. – powiedział z właściwą sobie analityczną nutą Sebastian.

 

Źle oceniłem, człowieka, który był moim adiutantem. Miałem go za inteligentnego i lojalnego towarzysza broni. Okazał się być zwyczajną gnidą. Później dowiedziałem się, że Sebastian grał w tym zbrodniczym przedstawieniu rolę o wiele ważniejszą, niż mogłoby się to zdawać w chwili gdy mierzył do mnie z broni.

Czas grał na moją korzyść jeżeli szło o bunt, i na niekorzyść gdy chodziło o zniszczenie maszyn oraz ocalenie skóry. Otóż, dokładnie w momencie wystąpienia Sebastiana upłynęło pięć minut od zakończenia mojej rozmowy ze Starszym Simpsonem. Zgodnie z zapowiedzą dezaktywowano drony za pośrednictwem satelity i rozpoczęto przeprogramowanie. Zabójcze machiny osiadły na powierzchni i przeszły w stan uśpienia. Mój plan żeby zniszczyć je jak najszybciej, spalił na panewce. Zostało pół godziny życia. Pół godziny na zniszczenie dronów.

 

– Co u cholery… – powiedział pod nosem zaskoczony Widgens. Cały mój personel wydał z siebie okrzyk zdziwienia.

 

Sebastian rozproszył się i łaskawie raczył spojrzeć w stronę Widgensa, co wykorzystałem. Gwałtownie odwróciłem się, wykonałem przewrót, wyćwiczonym ruchem rozbroiłem i uderzyłem mego byłego adiutanta kolbą w podbródek. Stracił przytomność oraz kilka zębów przy okazji. Opadł bezwładnie na ziemię, wypluwając krew i uzębienie z jamy ustnej. Na wszelki wypadek wymierzyłem z karabinu do moich własnych ludzi, którzy wyglądali na mocno zdziwionych i zdezorientowanych.

 

– W porządku, myślę, że nikt nie ma już chyba ochoty na żaden bunt, więc teraz mogę wam wyjaśnić dlaczego kazałem strzelać do własnych dronów. Przeszły w stan uśpienia, a za pół godziny zmienią stronę konfliktu. To znaczy: za pół godziny zaczną nas ostrzeliwać, a my będziemy chłodnymi trupami!

– Nie rozumiem Sir, skoro maszyny zmieniają właściciela, to nam zgodnie z prawem powinna zostać zapewniona ewakuacja. – powiedział milczący do tej pory Champignon.

– Dokładnie tak – powinna. Ale jestem pewien, że nie będzie. Maszyny ewakuacyjne należą teraz do wrogiej spółki, która przejmuje również nasze drony. – tu pozwoliłem sobie na kolejne drobne kłamstwo, ale wolałem nie ryzykować, że uwierzą w moje przeczucia. A „coś” silnie mówiło mi, że jesteśmy spisani na straty. To „coś” często ratowało mi tyłek w przeszłości, dlatego ufałem temu szóstemu zmysłowi, instynktowi weterana, tak jak dziecko ufa własnej matce. Punkt ewakuacji migał intensywnie na moim wyświetlaczu. Wiedziałem jednak, że nikt nie będzie tam na nas czekał, bo nie zdążylibyśmy tam dotrzeć. Byłem po prostu pewien: ktoś chce się nas pozbyć przy pomocy naszych własnych dronów. Tylko dlaczego?

 

 

AKT III – DEZINFORMACJA

 

– Gdzie jest Adler u cholery? – spytałem moich ludzi. Sebastian, Widgens, Svenson, Pototzky i Fekete byli w zasięgu mojego wzroku, nieobecność naszego łącznościowca, porucznika Adlera jakoś umknęła mi w całym tym zamieszaniu.

– Został na stanowisku w wozie i powinien cały czas tam być, sir. – odparł Fekete.

– Adler! Adler! – nerwowo wywoływałem go na kanale ogólnym. Odpowiedziało mi tylko milczenie.

– Fekete, weź dupę w troki i sprawdź co się dzieje z porucznikiem! Nie podoba mi się to.

– Taa jest! – odpowiedział na mój rozkaz Fekete. W tej chwili najbardziej polegałem na nim, choć było to dosyć naiwne z mojej strony. Przyznam szczerze, że bałem się, i nie wszystkie moje działania były chłodne, racjonalne i przemyślane.

Najemnik przebiegł truchtem jakieś siedemdziesiąt metrów, które dzieliło go od pojazdu. Wszedł do jego wnętrza i po chwili zameldował:

– Adler nie żyje Sir! Nie żyje! Ktoś poderżnął mu gardło! – wykrzyczał.

– Tak myślałem. Mamy w oddziale zdrajcę. Albo zdrajców. Wracaj tu, Fekete. Przynieś przy okazji mój hełm taktyczny. – odpowiedziałem chłodno. Mój rozkaz odnośnie hełmu nie był przypadkowy. Przypomniałem sobie coś.

– „Wysłałem przed chwilą zaktualizowane dane dotyczące rozpoznania wróg – przyjaciel do pańskich ludzi i maszyn załogowych.” – słyszałem w głowie słowa Simpsona. Wielofunkcyjne hełmy taktyczne, którymi dysponowaliśmy, były wyposażone w cyfrowe gogle z funkcją rozpoznania wroga. Zdrajcy powinni być zaznaczeni w barwach Kompanii Wschodniosyberyjskiej – to zabezpieczyłoby ich przed atakiem ze strony przeprogramowanych dronów, które miały teraz walczyć dla tej frakcji. Jako, że byłem dowódcą, tylko ja mogłem aktualizować system zgodnie z przesłanymi z centrali informacjami.

– Sir, pański hełm! – powiedział technik podający mi moje wyposażenie.

– Dzięki, Fekete. Cokolwiek się teraz stanie nie otwierać ognia! To rozkaz! Choćby nie wiem co! Zrozumiano? – Nie czekając na odpowiedź założyłem hełm na głowę i opuściłem zasłonę. Automatycznie aktywowały się nowe wytyczne. Niestety aktywacja systemu u dowódcy dotyczyła całego oddziału. Hełmy mieli na sobie także Fekete, Widgens i Svenson. Skutki mojej decyzji zaskoczyły mnie samego. Rozpoczął się prawdziwy chaos.

– Sir! Proszę się poddać! – darł się Fekete jednocześnie mierząc we mnie ze swojego karabinu.

– Ręce w górę! Na ziemię! Na ziemię! – krzyczałem do oznaczonego jako wróg Fekete, celując w niego.

– Na ziemię Fekete! – krzyczał Widgens,

– Opuść broń Widgens! – powtarzał groźnie Svenson.

 

Meksykański pat – tak chyba nazywa się sytuacja z którą miałem w tamtej chwili do czynienia. Pototzky i Champignon byli kompletnie zdezorientowani. Nie mieli hełmów, nie widzieli markerów wróg-przyjaciel na pozostałych najemnikach. Mierzyli więc na przemian to we mnie, to w Fekete oraz w siebie nawzajem.

 

– Rzuć broń!

– Na ziemię!

– Gleba sir! Gleba!

– Odłóż do cholery broń Fekete! Nie widzisz, że ktoś tu robi nas perfidnie w konia! – Moje słowa nie przebiły się jednak przez krzyki i wielogłos.

– Na ziemię do kurwy nędzy!

– Zostało dwadzieścia minut!

– Ręce w górę!

– Gleba! Gleba! Odłóż broń!

Wszystko co działo się później pamiętam jak pokaz slajdów. Krzyki zmieszały się z odgłosem wystrzałów. Nie pamiętam kto pierwszy otworzył ogień. Może ja, może ktoś inny. Wiem, że mój karabin pluł ołowiem w stronę Fekete. W kolejnym slajdzie widziałem ból na jego twarzy. Później poczułem potężne szarpnięcie w lewym ramieniu. Byłem już kiedyś postrzelony, gdy służyłem w regularnej armii. To fatalne uczucie. W jednej chwili przestałem czuć grunt pod nogami, czułem się tak jakbym lewitował, a potem otworzyło się nade mną złowrogie, pomarańczowe niebo. Słyszałem w uszach szum krwi. Na chwilę przed utratą przytomności ujrzałem jeszcze ogniste tornado. Było straszliwe, piękne, potężne i zbliżało się by pochłonąć nas wszystkich.

 

 

AKT IV – DESTRUKCJA

 

– Sir! Żyje pan? – czyjaś otwarta dłoń usilnie tłukła mnie po twarzy. Uderzenia przyniosły spodziewany skutek, po chwili otworzyłem oczy. Od strony morza wiał niezwykle silny wiatr, a tornado powoli i konsekwentnie zmierzało w naszą stronę.

– Champignon? – Ból pulsował w moim ramieniu, drążył tak mocno moje nerwy, że ledwie mogłem mówić.

– Dostał pan serię w ramię. Szczęśliwie pociski zeszły po pancerzu, ale siła była tak duża, że złamało panu rękę. Założyłem opaskę uciskową i podałem painkillera. Może niech pan lepiej nie patrzy…

Za późno. Spojrzałem. Złamanie było otwarte. Ujrzałem bielącą się kość i całe mnóstwo krwi.

– Co z innymi, Champignon?

– Rzeźnia sir! Fekete, Widgens i Svenson nie żyją. Pototzky ciężko ranny. Sebastian, chyba odzyskuje powoli przytomność. – odpowiedział medyk.

Faktycznie, chłopak zdawał się ją odzyskiwać. Użyłem karabinu jako podpórki dla prawej ręki i wstałem. Podszedłem do Sebastiana, by ponownie zdzielić go kolbą w łeb. Jęknął i znieruchomiał. Żałośnie kończyła się historia mojego oddziału. Z kamienną twarzą, próbując zapomnieć o bólu, udałem się w stronę wozu, choć wiatr nie ułatwiał poruszania się.

– Wnieś Pototzkiego i Sebastiana do transportera. – spojrzałem na stoper. Zostały nam niecałe dwie minuty do aktywacji dronów. Tragicznie mało czasu. Wiedziałem, że nie zdążymy.

– Tu się rozgrywa jakieś szaleństwo! Ma pan jakiś plan, sir?

Spojrzałem w stronę ognistego tornada. Było już naprawdę bardzo blisko nas.

– Zrobimy grilla z naszych owieczek. No już, ładuj tych dwóch do transportera! Szybko!

Champignon patrzył na mnie przez chwilę ze strachem w oczach, po czym zabrał się za wykonywanie rozkazu. Zająłem miejsce w fotelu kierowcy i uruchomiłem silnik. Całe szczęście mogłem spokojnie prowadzić jedną ręką, gdyż poduszkowce Coverlord obsługuje się przy pomocy joysticka. Ruszyłem gdy tylko ranni i medyk byli już w transporterze. Zamknąłem właz i przyspieszyłem, przesuwając manetkę do przodu.

– Do wieżyczki! – rozkazałem ostatniemu członkowi oddziału. Byłem zmuszony mu zaufać, poza tym gdyby to on był zdrajcą, dobiłby mnie gdy byłem nieprzytomny, a nie opatrywał. Jechaliśmy teraz na jednym wózku. Dosłownie.

– Zająłem pozycję, sir! – zameldował Champignon.

– Otworzyć ogień do dronów!

– Tak jest!

Szybkostrzelne działko systemu Gatlinga zasypało maszyny gradem kul. Bezzałogowce, jeden za drugim ulegały zniszczeniu. W ten sposób mogliśmy zniszczyć może jedną dziesiątą oddziału, który rozstawiony był na dość sporym terenie. Tymczasem rozpędziłem transporter do pełnej prędkości. Fala przytłumionego lekami bólu znowu rozlała się po mojej lewej ręce. Rzuciłem okiem na stoper odmierzający ostatnie sekundy przed aktywacją:

– Trzy, dwa, jeden…

– Sir, drony! Ruszają w naszą stronę!

– Nie przestawaj strzelać!

Oddaliliśmy się od dronów na odległość jakichś dwóch kilometrów. Pędziłem wprost na płonące, gigantyczne tornado, które obracało się w swym przerażającym tańcu nad brzegiem morza.

– Sir! Pan naprawdę chce w to wjechać? – spytał Champignon.

– Nie! Zamierzam się zatrzymać, wysiąść i urządzić piknik w centrum płonącego piekła! Oszczędzimy na podpałce do grilla!

– Jest Pan szalony. sir!

– Ratuję nam tyłki Champignon!

Nasz transporter posiadał kompleksową osłonę przed skutkami użycia broni ABC. Liczyłem więc, że wytrzyma ekstremalne warunki panujące w obrębie ognistej trąby powietrznej. Są to wozy odporne na wysoką temperaturę. Teoretycznie powinny pozwolić załodze przetrwać wybuch bomby termojądrowej, oczywiście zakładając, że pojazd nie znajdzie się w samym centrum wybuchu.

– Trzymaj się mocno! – poradziłem swojemu kompanowi.

Uderzenie ognistej fali zatrzęsło rozpędzonym transporterem. Docisk do podłoża był na tyle silny, że tornado nie porwało nas w górę, ale nie mogłem utrzymać kierunku jazdy . Szum wokół nas brzmiał straszliwie. Czułem się jak Dante przekraczający bramy piekielne, albo raczej jak kurczak obracający się z zawrotną prędkością na gigantycznym rożnie. Usłyszałem za nami serię kilku wybuchów.

– Drony atakują sir! Używają rakiet! Ha! – usłyszałem rozentuzjazmowanego Champignona.

Rakiety wystrzeliwane z bezzałogowców eksplodowały jedna za drugą gdy tylko wlatywały w ogień.

Chwila tryumfu zamieniła się po chwili w rozpacz. Transporter zaczął zwalniać, w jednej chwili padły wszystkie systemy.

 

– Jasna cholera! Użyły impulsu elektromagnetycznego! Już po nas!

 

Pamiętam jedynie, że później coś głośno stuknęło. Tak jakby jakaś wielka ręka wyłączyła światło w gigantycznym pokoju. Wszystko pochłonęły ciemności. Nie czułem nic, nie widziałem nic, i nic nie słyszałem. A mimo to zachowałem szczątkową świadomość. Zupełna pustka – tak mogę określić stan w którym się znalazłem.

 

 

AKT V – DEMASKACJA

 

– Czy to już wszystko co ma pan do powiedzenia na temat tamtego feralnego dnia? Wytyczne z Giełdy od niejakiego Simpsona, bunt w pododdziale obserwacji humanitarnej, strzelanina i walka z dronami, samobójczy rajd w stronę ognistego tornada. Ciekawe, naprawdę ciekawe. Ale chciałbym się dowiedzieć co naprawdę się stało. Ciąży na panu bardzo poważny zarzut dopuszczenia się zbrodni wojennej. – Komisarz Trybunału stał nad moim bio-łóżkiem i wpatrywał się we mnie swym podejrzliwym wzrokiem.

– Powtarzam jeszcze raz. Połączył się ze mną Starszy Makler Simpson, który prowadził mój oddział od miesiąca, i miał odpowiednie uwierzytelnienie. Poinformował mnie o sprzedaniu dronów. Mieliśmy pracować dla Sojuszu Tranzytowego. Wszystko zdawało się być wiarygodne. Dość szybko zorientowałem się jednak, że ktoś chce się nas pozbyć.

– Problem w tym, że żaden Simpson nie pracuje dla Giełdy, i nie zajmuje się kontaktem z wojskami najemnymi. Osada OCIGH-2097, prace nad rurociągiem prowadzone przez Zgrupowanie Jedności Energetycznej. Mówi to coś panu? Drony z pańskiego oddziału miały osłaniać tamtejszą budowę. Tymczasem udały się w tamten rejon i rozpoczęły ostrzał robotników i inżynierów, którzy się tam znajdowali. Nie przeżył nikt, straty w sprzęcie również sięgają astronomicznych sum. Całe szczęście Zgrupowanie było ubezpieczone na wypadek omyłkowego ognia, a pierwsze transze odszkodowań już są wypłacane. Tamtego dnia Giełda nie odnotowała, co oczywiste, żadnej zmiany stron konfliktu gdy chodzi o Stado Dwunaste, nie doszło do żadnego przejęcia. Wygląda na to, że nie wypełnił pan swojego obowiązku, drony zaś zaatakowały cele cywilne w wyniku błędu systemu, a pan nie interweniował.

– Drony, które zaatakowały osadę nie znajdowały się pod moimi rozkazami! Doszło do przejęcia, wrogiego przejęcia! Nie wiem kto i jakimi środkami to zrobił, ale tak się stało! Drony ostrzeliwały także nas. I dlaczego nie chce mi pan powiedzieć, czy ktoś z mojego oddziału przeżył? Champignon, Pototzky i Mark Sebastian byli ze mną na pokładzie Coverlorda. Co z nimi!

– Mogę panu powiedzieć, że przeżył tylko jeden z członków pańskiego oddziału. I jego zeznania odbiegają w najważniejszych punktach od pańskich. Mówi, że bredził pan, próbował zdezerterować, a także atakować własnych ludzi. Co pan na to?

– Co takiego? To zwykłe kłamstwa! Nie postradałem jeszcze zmysłów! Wszystko co zeznałem jest prawdą!

– A jak odniesie się pan do faktu, iż wykryliśmy w pańskiej krwi środki zakazane, wpływające na stan świadomości. To kolejna okoliczność obciążająca.

– Środki zakazane? Jakie? Nic nie brałem!

– Jest pan pewien?

– Całkowicie! Byłem czysty przez cały czas trwania operacji.

– To żaden wstyd się przyznać, że tak było. Na froncie w różny sposób można sobie radzić ze stresem.

– Powtarzam po raz ostatni: nic nie brałem. A odnośnie tego jedynego, który ocalał poza mną, to nie musi mi pan mówić kim on jest. Doskonale wiem. I doskonale widzę co się tu dzieje. Ktoś chce ze mnie zrobić kozła ofiarnego, którego będzie można obarczyć winą za całą sytuację. Drony w służbie Kompanii Wschodniosyberyjskiej zaatakowały terytorium Zgrupowania, to wszystko co wiem, z pańskich przekazów oczywiście, bo na własne oczy tego nie widziałem. Nie miałem nad nimi kontroli. Powiedział pan, komisarzu, że wypłacane są już pierwsze transze odszkodowań. Dostanie pan coś z tej sumy za oskarżenie mnie? Kiedy Zgrupowanie zorientowało się, że inwestycja w rurociąg jest nietrafiona, i topią w niej tylko swoje środki? Kiedy dogadali się z Kompanią, żeby zaatakować OCIGH-2097 i wyłudzić w ten sposób astronomiczną kwotę odszkodowania? Kiedy wpadli na pomysł, żeby upozorować atak sprzymierzonych maszyn? Kiedy zadecydowali, że umieszczą Marka Sebastiana w moim oddziale, tak żeby zapobiegł zniszczeniu dronów, które jako dowódca zarządziłem? Odpowie mi pan na te pytania? Czyż nie mam racji?

 

Komisarz patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. Jego spojrzenie było zimne, ale moje podejrzenia wyraźnie go przestraszyły.

 

– To co pan mówi to bardzo poważne oskarżenia. A gdy wysuwa się poważne oskarżenia, trzeba mieć mocne dowody na poparcie swoich tez. Ma pan jakieś? – spytał sarkastycznie.

– Jak u cholery miałbym zdobywać dowody, kiedy leżę w szpitalu, a przytomność odzyskałem dopiero kilka dni temu?

 

Komisarz uśmiechnął się lekko i patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, obrócił się na pięcie i wyszedł ze szpitalnej sali. Zamknąłem oczy. Po chwili otworzyłem je i napiłem się herbaty stojącej na stoliku. Przeformowałem bio-łóżko w wózek przy pomocy panelu kontrolnego, chciałem podjechać do okna, popatrzyć na piękny las otaczający tereny na których znajdował się szpital.

 

I owszem, były tam drzewa, piękne, zielone, rozłożyste. Uśmiechnąłem się, bo byli tam też moi przyjaciele. Były ich setki, tysiące, o wiele więcej niż ostatnim razem – potężne, kilkusetmetrowe ogniste tornada tańczące na horyzoncie. Zmierzały w moją stronę, by mnie pochłonąć.

 

Koniec

Komentarze

Muszę przyznać, że opowiadanie stoi na bardzo wysokim poziomie i czyta się je wyjątkowo przyjemnie. Co prawda jest kilka błędów interpunkcyjnych a złamanie (opancerzonej) ręki przez serię z broni (nie wiadomo, jakiej konkretnie) jest nierealne, ale nie przysłania to ogólnie dobrego wrażenia. I mimo, że nie przepadam za wizją przyszłości, w której konflikty zbrojne toczą się niędzy korporacjami, to sam pomysł mi się podobał. Podobnie jego realizacja.

Pozdrawiam.

Jak dla mnie, tekst jest całkiem niezły. Świat ciekawie wykreowany. Były jakieś potknięcia, ale ogólne wrażenie bardzo dobre.

Dzięki za miłe słowa. Zdaję sobie sprawę, że jest w tym opowiadaniu sporo niedociągnięć. Chciałem nad nim jeszcze trochę popracować, ale koniec końców zwyciężyła we mnie chęć sprawdzenia reakcji ludzi na moje wypociny :)

zaprawde, zacne to "wypociny".

Popraw zapis dialogów, bo jest błędny.

Trochę mi zgrzyta ten impuls EMP. Skoro drony miały go na wyposażeniu, to dlaczego trasporter nie miał zapasowego systemu obwodów? Własnie na taką okoliczność friendly fire. Rozumiem że po uzyciu EMP drony dalej działają (podwójne obowdy) a trasporter juz nie? :)

Ogólnie na plus, mimo niewilekich zgrzytów. Dobrze mi sie czytało do porannej drożdżówki.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Błędny zapis dialogów, brakujące przecinki - do poprawki. Opowiadanie jest ciekawe, przeczytałem z zainteresowaniem.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Bardzo ciekawa historia, przystępnie i sprawnie opowiedziana.

Zalth - nie można zabezpieczyć się przed impulsem elektromagnetycznym poprzez zdublowanie obwodów. Taki impuls niszczy elektronikę znajdującą się w jego zasięgu, bez względu na to, czy jest aktywna, czy wyłączona i stanowi zapas. Drony użyły, z tego co zrozumiałem, rakiet z głowicami EMP, w ziązku z czym same mogły znajdować się poza zasięgiem impulsu.

Wojsko, na wypadek wojny nuklearnej (impuls elektromagnetyczny towarzyszy wybuchowi bomby atomowej) korzysta z systemów opartych na układach lampowych. Są one mniej podatne na działanie EMP, co nie znaczy, że przetrwają  bezpośrednie trafienie bombą EMP, jeśli takowe wejdą do użytku.

Zalth - wybacz, ale nie wiesz :)

Pod linkiem podanym przez Ciebie są opisane urządzenia chroniące przed przepięciami w sieciach energetycznych. Takie przepięcie może być wywołane impulsem elektromagnetycznym, ale działającym na sieć energetyczną (linia przesyłowa, transformator...). Urządzenia tego typu nie przepuszczają przepięć do sieci lokalnych, chroniąc tym samym wszelkie odbiorniki prądu do nich podpięte. Wojsko z całą pewnością powinno je stosować i stosuje.

W opowiadaniu mamy jednak inną sytuację. Pojazd znajduje się bezpośrednio w zasięgu broni EMP i prąd indukowany w wyniku jej działania powstaje bezpośrednio w systemach tego pojazdu, niszcząc je. Nie jest tutaj pobierana energia elektryczna z zewnętrznego źródła, przed której zakłóceniami można by się było uchronić.

No dobrze, może ten link nie był do końca trafiony. Nie zamierzam sie kłócic o techniczne aspekty bo nie mam aż takiej wiedzy.

Chodziło mi tylko o to, że opisana w tekscie sytuacja nie jest dla mnie do końca klarowna. Autor pisze: impuls elektromagnetyczny. Pierwsze co przyszło mi do głowy, tak jak i zapewne większosci ludzi, to impuls jaki postaje po wybuchu atomowaym, a że trasporter był w odległosci około dwóch kilometrów od dronów (tak przynajmniej wynika z opisu) to stąd moja wątpliwośc czy drony tez nie zostały porazone? To wszystko. Nie wiedziałem że to jakies superpracyzjyne rakiety z głowicami EMP które nawet jak nie trafią, bo wybuchną w ognistym tornadzie, to i tak unieruchomią cel. 

Moze sie czepiam. :P

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Ciekawy pomysł, dobrze napisany. Przemyślany świat, który trzyma się kupy. Fajnie się czyta. Nie wiem tylko, czy dobrze ogarniam zalążek intrygi:

FDR Tele przekazuje drony spółce-córce ARC Falque & Bloss, która wykonuje zlecenie dla Kompanii Wschodniosyberyjskiej, która z kolei jest wrogiem FDR Tele?

Nawet jak na ściemę to zbyt mocno naciągane. Chyba że czegoś nie jarzę.

Swoją drogą, jakby autor zechciał, mógłby rozwinąć to w coś większego, bo potencjał jest duży (autora i pomysłu).

Rozumiem, że miłośnicy futurystycznych militariów są wsród nas --- i niech sobie będą. Rozumiem, że chcą spisywać swoje wyobrażenia --- nie mam nic przeciw temu, bo zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że coś z sensem opiszą. Pod warunkiem, że przyjmą sensowne założenia startowe. Tutaj, moim zdaniem, ta sztuka nie powiodła się. Prywatne armie korporacyjne, rygorystyczne przestrzeganie bezpieczeństwa ludności cywilnej, doświadczony najemnik daje się wodzić za nos, zmiany sojuszy na skutek machinacji i operacji giełdowych...

Tutaj gadu-gadu, a tekst ma takie braki w logice, że aż trzeszczą grube nici, którymi jest szyta fabuła...

 

Możesz wyjaśnić, jaka jest fizyka powstawania tych „ognistych tornad”?

 

- Przykro mi Sir, ale również muszę odmówić wykonania rozkazu.– powiedział ktoś

Prosiłem, żebyś poprawił zapis dialogów.

 

Pan w coś gra i mi się to nie podoba. – powiedział z właściwą sobie analityczną nutą Sebastian.
(…). Później dowiedziałem się, że Sebastian grał w tym zbrodniczym przedstawieniu rolę o wiele ważniejszą, niż mogłoby się to zdawać w chwili gdy mierzył do mnie z broni.
Czas grał na moją

Heja, orkiestra!

 

To znaczy: za pół godziny zaczną nas ostrzeliwać, a my będziemy chłodnymi trupami!

Chłodnymi trupami dopiero się staną po jakimś czasie. Za pół godziny będą kaczkami.

 

- Dokładnie tak – powinna

Dobrze byłoby unikać dywizów i im podobnych w dialogach, ponieważ służą one do wprowadzania narracji. Użycie ich w innym celu jest mylące.

 

Byłem po prostu pewien: ktoś chce się nas pozbyć przy pomocy naszych własnych dronów. Tylko dlaczego?

No nie wiem… Bo jeśli ma się kasę, to tak jest łatwiej, niż gdyby wysyłać konwencjonalne wojsko do akcji? Całe to pytanie wydaje mi się głupie, nawet jeśli uznamy, że zadający je jest średnio rozgarnięty. To brzmi dla mnie prawie jak: „włączyłem piekarnik i zrobił się ciepły. Dlaczego?”

 

Zdrajcy powinni być zaznaczeni w barwach Kompanii Wschodniosyberyjskiej – to zabezpieczyłoby ich przed atakiem ze strony przeprogramowanych dronów

Wybacz, ale to wydaje mi się skandalicznie idiotyczne, ponieważ takie podejście oznaczałoby, że wszystkie strony konfliktu używały… jednego systemu. Tak jakby Japonia i Rosja używały jednej sieci informacyjnej, wymieniając się danymi nt. swoich szpiegów. WTF?

 

Od strony morza wiał niezwykle silny wiatr,

Morze płonie. Nad morzem jest ogniste tornado. Kolega liznął fizyki trochę? I chemii? Powietrze, kiedy się nagrzeje, staje się lekkie i unosi się. Zimne powietrze – cięższe – zajmuje jego miejsce. Wniosek: wiatr mógł wiać jedynie w stronę ognia, a nie od niego. Dorzućmy do tego jeszcze spalanie tlenu…

 

Teoretycznie powinny pozwolić załodze przetrwać wybuch bomby termojądrowej

A zaraz potem:

- Jasna cholera! Użyły impulsu elektromagnetycznego! Już po nas!

Czyli mam rozumieć, że transporter pozwoli przetrwać wybuch bomby termojądrowej, ale potem trzeba z niego wyjść na napromieniowaną, spaloną ziemię, żeby dotrzeć do najbliższej bazy, tak? Skoro pojazd nie wytrzymuje impulsu EMP z rakiety, to jakim cudem ma wytrzymać EMP z termojądrówki? Znaczy… Nie widzę logiki w projektowaniu pojazdu tak, żeby wytrzymał temperaturę, promieniowanie, falę uderzeniową, ale poległ na EMP, zostawiając załogę w środku atomowego piekła.

 

Tytuł wydaje mi się bardzo nietrafiony. Sugeruje – w połączeniu z giełdą i maklerami – że to nawiązanie do mechanizmu giełdowego „wrogiego przejęcia”, natomiast nie widzę tutaj punktów stycznych.

Co do poprawy tekstu to niestety jestem dosyć zajętym człowiekiem i nie znalazłem na to czasu, za co przepraszam. Tekst ma luki fabularne, nie przemyślałem wszystkiego na 100% i nie ukrywam tego faktu. Miało być w miarę wartko i w miarę klimatycznie. To się chyba w jakimś stopniu udało.

Co do ognistych tornad itp. - tu nie ma logiki, fizyki itp. bo to majaki głównego bohatera. Radzę sprawdzić co popija główny bohater mniej więcej w czasie kiedy widzi te zjawiska. W moim założeniu, wersja przedstawiona przez komisarza jest prawdziwym przebiegiem wydarzeń.

Tak, to, że herbata szkodzi bohaterowi da się zauważyć ;) Ale skoro tornada to majaki, to jak wytłumaczyć, że Sebastian (scena pierwsza) też je widzi? Bo przecież o nich rozmiawają.

 

Świetne opowiadanie. Oby tak dalej.

 bo to majaki głównego bohatera

1. Widzą je inni bohaterowie: Sebastian i Champignon

2. Tornada wpływają na zmianę warunków: wiatry.

3. Jest wspomniane, że tornada występowały wcześniej, zabijały ludzi w Tokio.

Jeśli dobrze rozumiem zamysł autora, to bohater został naćpany "kubkiem" herbaty? To niezwykla substancja w takim razie:

1. Działa przed podaniem.

2. Podający widzi to samo co zażywający.

3. Halucynacjom towarzyszą odczuwalne przez innych efekty pogodowe.

To lepsze niz "przyszłoroczne wino" od Pracheta, chyba że bohater nażłopał sie wczeniej takiej herbatki, a my nic o tym nie wiemy. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Podający mógł zawsze udawać, że widzi, żeby zażywający nic nie podejrzewał ;)

Szatańska intryga. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Interpunkcja i zapis dialogów do poprawy. Co do fabuły - doceniam intrygę, ale jednak wydaje mi się ona przekombinowana, a zakończenie, które mimo że niby cośtam wyjaśnia, w sumie niewiele wyjaśnia, nie podoba mi się. Kwiatki logiczne atakowali już inni, ja się zagłębiać nie będę.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Stałem wtedy na skraju wysokiego klifu i wpatrywałem się w płonące morze oraz potężne, kilkusetmetrowe ogniste tornada tańczące po jego powierzchni. Widok zapierał dech w piersi i był tak piękny jak i straszny. Zawsze chciałem zobaczyć to bądź co bądź, wywołane przez ludzką głupotę zjawisko. W końcu je ujrzałem. Do dziś nie wiem jednak czy było to dziełem przypadku czy też nie.

--- wydaje mi się, że pierwszy akapit powinien być przede wszystkim poświęcony majestatowi tej anomalii, zaś wytłuszczone zwroty psują nieco majestatyczność,

Odnośnie dronów. --- odnośnie do, 

- Mamy do czynienia z niecodzienną sytuacją. Nowy udziałowiec postanowił sprzedać wszystkie bojowe maszyny bezzałogowe ze Stada Dwunastego. --- odnoszę wrażenie, że oddział bojowy jest na tyle specyficznym przedsiębiorstwem, że w statucie spółki, do której należy, wpisany byłby zakaz jego sprzedaży w innej formie, jak tylko w całości.

Trzeba przyznać, że lekko się czytało. Niestety założenia opowieści szwankują, podobnie jak realizacja motywu z kubkiem tej herbaty.

pozdrawiam

I po co to było?

Wykreowany świat jest ciekawy. Przypadł mi do gustu. Sama intryga, byłaby również, gdyby nie to, że jest przekombinowana. Opowiadanie jednak napisane w sposób nieprzekonujący - liczne śmieszne błędy logiczne. Do tego są potknięcia językowe (zapis dialogów, przecinki).
Niestety, opowiadanie mi się nie podobało.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mi opowiadanie się podobało. Świat i fabuła są ciekawe. A poza tym wydają mi się całkiem sensowne. Mam tu na myśli całą ideę stad (bo już teraz działania wojenne zmierzają w kierunku używania jak największej liczby maszyn bezzałogowych). Idea giełdy może i jest trochę przekombinowana, ale daje się przełknąć. Za to zakończenie nie daje się przełknąć. Wszystko toczy się ładnie, pięknie zmierza ku sensownemu końcowi, a koniec - gdy nadchodzi - okazuje się kompletnie tego sensu pozbawiony. A szkoda.

Poruszasz ciekawy problem, ale robisz to w nieinteresującej – dla mnie – tematyce. Nie przepadam za wojnami, opisami walki itp., a u Ciebie praktycznie było tylko to.

Jakoś nie mogę kupić wersji komisarzy podanej w końcówce. Cały oddział nie poradził sobie z jednym naćpanym dowódcą? Przecież już był nieprzytomny, mieli go.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka