- Opowiadanie: Arthaniel - Byle kto

Byle kto

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Byle kto

Mój debiut tutaj. Pozdrawiam wszystkich użytkowników portalu i zapraszam do lektury!

Last night I saw upon the stair

A little man who wasn’t there

He wasn’t there again today

Oh, how I wish he’d go away

William Hughes Mearns; Antigonish

 

 

 

Ludzie, jakich Eliza spotykała na swej drodze, niejednokrotnie starali się jej wmówić, że posiada dar. Niestety, równie często wmawiali jej, iż jest wariatką i powinna się leczyć. Tak czy siak, Eliza miała w dupie opinię zarówno jednych, jak i drugich.

 

Ale fakt faktem, Eliza naprawdę widziała duchy. Więcej: nie potrafiła odróżniać żywych od umarłych. Wystarczyła chwila nieuwagi, by byle spacer po mieście zmienił się w horror klasy B. Tak było i tym razem.

 

Zagapiła się. Zwyczajnie się zagapiła. Gość był przystojny. W jej typie. Nie mogła na niego nie spojrzeć; to było silniejsze od niej. Ich spojrzenia spotkały się. Trwało to ułamek sekundy, ale nie umknęło jego uwadze.

 

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przystojniak w okamgnieniu znalazł się przy niej. Mówił coś. Krzyczał. Ale między nimi istniała jakaś niewidzialna bariera. Próbowała mu wyjaśnić, że go nie słyszy, że nie słyszy duchów, ale było już za późno. Jego wrzaski zaalarmowały innych, jemu podobnych. Hordy zjaw wnet przypadły do niej. Ich słowa ginęły na wietrze; krzyki więzły im w gardłach. Jakby ktoś wyłączył dźwięk w telewizorze. Mute.

 

Eliza przerabiała ten scenariusz nieskończoną ilość razy. W myślach nazywała go „reakcją łańcuchową”. I wiedziała, że musi się ewakuować, nim ściągnie na siebie uwagę wszystkich upiorów w okolicy.

 

Teraz biegła, ścigana przez tabun rozszalałych umarlaków.

 

Pierwszym skojarzeniem, jakie nasunęłoby się na myśl postronnemu obserwatorowi – gdyby, naturalnie, mógł widzieć to, co ona – byłaby najpewniej scena z Benny’ego Hilla. Brakowało tylko tej charakterystycznej, zwariowanej melodyjki w tle.

 

Cóż, horrory klasy B mają to do siebie, że niejednokrotnie, zamiast grozy, budzą śmiech.

 

Ale Elizie wcale nie było do śmiechu.

 

 

 

*

 

 

 

Wspinała się po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Duchy wciąż deptały jej po piętach, niemal czuła na karku ich widmowy dech. Jednak to ona dyszała. Z trudem łapała powietrze. Upiory mogłyby ją gonić do usranej śmierci. Nie odczuwały zmęczenia.

 

Wytrzymaj, powtarzała sobie. Jeszcze chwila, i będziesz bezpieczna. One nie wejdą bez zaproszenia.

 

Wreszcie dopadła drzwi, nacisnęła klamkę i wpakowała się do środka.

 

– Co to za hałasy? – Marta stała w przedpokoju, w szlafroku i puchatych papuciach.

 

Marta słyszała. Słyszała duchy, lecz nie potrafiła ich dostrzec.

 

Bez słowa wyminęła Elizę i wyszła na klatkę schodową.

 

– Proszę się rozejść! – huknęła. – Sorry, nie pomożemy wam. Do widzenia, do usłyszenia. No, już, nie słyszeliście, co powiedziałam? Wypierdalać!

 

W takich chwilach Elizie było żal duchów. Marta była dla nich zdecydowanie za surowa.

 

– No, pozamiatane!

 

– Dzięki – wychrypiała Eliza. Nagle zapragnęła się czegoś napić. Czuła paskudną suchość w gardle.

 

Marta uśmiechnęła się.

 

– Zawsze do usług. Ale na przyszłość uważaj. – Ruszyła w stronę salonu. – Chodź, leci Zaklinaczka Duchów!

 

Eliza parsknęła śmiechem. A potem, wiedziona impulsem, odwróciła się do drzwi i wyjrzała przez judasza.

 

Towarzystwo rzeczywiście się przerzedziło. Pozostał tylko jeden. Siedział na schodach, wpatrzony w przestrzeń. Dzieciak. Miał na sobie prześcieradło – przebranie na Halloween? – z wycięciami na wysokości oczu oraz ust.

 

Eliza odruchowo położyła sobie dłoń na brzuchu. Ile to już lat minęło? Byłaby chyba w jego wieku…

 

Nagle duszek drgnął, jakby wyczuł na sobie jej spojrzenie. Odwrócił się i popatrzył prosto w szkiełko wizjera. Na widok jego oczu, dużych, błękitnych, i tak przeraźliwie smutnych, przebiegł ją dreszcz.

 

Byłaby chyba w jego wieku…

 

 

 

*

 

 

 

Eliza zawiązała szalik pod szyją i założyła elegancki wełniany płaszcz.

 

Przeklęta zima. W lato miała ten luksus, że mogła spokojnie wyjść na miasto w okularach przeciwsłonecznych, i nie dowalały się do niej żadne cholerne umarlaki…

 

– No, to lecę! – krzyknęła w stronę łazienki.

 

– Okej! – Marta wyjrzała z wnętrza zaparowanego pomieszczenia. – Przyjechać po ciebie? – Przewróciła oczami. – No wiesz, Łowca Głów…

 

Łowca Głów to seryjny morderca, który szturmem wdarł się na listy najgorętszych tematów ostatnich miesięcy. Jego zuchwałe wyczyny podważały kompetencje policji; złapanie go stało się prawdziwą obsesją władz. Łowca pozostawał nieuchwytny głównie dzięki niedookreślonemu modus operandi. Zabijał na różne, mniej lub bardziej wymyślne sposoby, a jego ofiarą padali przypadkowi ludzie. Dzieliło ich wszystko: wiek, płeć, wyznanie, łączyło jedno: stracili dla niego głowę. Dosłownie. Jakaś zahukana psycholożka podczas wizyty w studiu pewnego programu śniadaniowego porównała Łowcę Głów do myśliwego. Myśliwego, który kolekcjonuje trofea. Ale Eliza z reguły nie ufała zahukanym psycholożkom. Poza tym czuła, że chodzi o coś więcej.

 

– Dzięki za troskę, jakoś sobie poradzę! – rzuciła przez ramię i wyszła na korytarz.

 

 

 

*

 

 

 

Przed blokiem, przy samych schodach, stał nieznajomy samochód. Dookoła niego krzątał się równie nieznajomy brunet, przystojny, nawet bardzo. Raz za razem wyjmował z bagażnika papierowe pudła i układał je na ziemi w schludny stosik.

 

– Wygląda na to, że będziemy sąsiadami – zagadnęła Eliza.

 

Mężczyzna obejrzał się. Eliza uśmiechnęła się. On odpowiedział tym samym. A jednak z jego uśmiechem było coś nie tak. Minęła chwila, nim Eliza zrozumiała, że nieznajomy uśmiecha się samymi ustami. Jego stalowoszare oczy pozostawały niewzruszone, Eliza nie dostrzegła w nich ani krzty wesołości.

 

– Dobrze wiedzieć, że mam takie ładne sąsiadki. – Uścisnął jej dłoń. – Kamil jestem, miło mi.

 

– Gdyby to był amerykański film – podjęła Eliza – to pewnie wpadłabym do ciebie z ciastem. No wiesz, żeby cię powitać w sąsiedztwie, i takie tam. – Zmarszczyła brwi. Miała ochotę trochę namieszać mu w głowie. – A potem uprawialibyśmy seks. – Chwila ciszy. – Tak w ogóle, to jestem Eliza. I proszę cię, nie daj się uwieść mojej siostrze, bo ani się obejrzysz, a oskubie cię tak, że zostaniesz z niczym, i jeszcze będziesz jej za to dziękować. Ona już tak ma; lubi niszczyć miłych facetów. A tak poza tym, to ja jestem ta ładniejsza.

 

Kamil zamrugał, kompletnie zbity z tropu.

 

– Cóż – bąknął wreszcie – nie mam nic przeciwko schematom z amerykańskich filmów.

 

Ale Eliza już go nie słuchała – szła przed siebie, z głupkowatym uśmiechem na ustach. A on patrzył za nią, marszcząc brwi w wyrazie głębokiej konsternacji, i zastanawiał się, co, do jasnej cholery, właśnie się wydarzyło. A potem powrócił do swoich kartonów.

 

Trzymał tam ludzkie głowy.

 

 

 

*

 

 

 

Eliza z wolna wracała do domu. Szła przez park. Usiane gwiazdami nocne niebo działało na nią uspokajająco.

 

Wtem kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Obejrzała się, zaskoczona. To było to dziecko z wczoraj. Duszek Kacperek. Nie zatrzymywała się. Szła przed siebie, a on kroczył u jej boku. W sumie nie miała nic przeciwko.

 

W pewnym momencie duszek wyciągnął ku niej dłoń. Wiedziała, że nie może go dotknąć. Ale mogła trochę poudawać. Miała w tym wprawę. Udawała więc, że trzyma go za rękę. Udawała, że jest jego mamusią, a on udawał, że jest jej synkiem. Razem udawali, że są szczęśliwi. Że są rodziną.

 

Kiedy Artur dowiedział się, że Eliza jest z nim w ciąży, też tak udawali. Artur był mistrzem w udawaniu, a ona robiła wszystko, by dotrzymać mu kroku. A gdy Artur zginął w tym cholernym wypadku, nie mogła wyzbyć się wrażenia, że on tylko udaje martwego, że upozorował własną śmierć. Nie mogła mu wybaczyć, że zostawił ją samą. I że nie powrócił jako duch. Jakby ona oraz dojrzewające w jej łonie dziecko nie były wystarczającym powodem, by wrócić; jakby nie były jego Niedokończoną Sprawą. Nienawidziła go także za to, że nie było go przy niej, kiedy poroniła. Później często nachodziła ją taka paskudna myśl, że to przez niego. Że poroniła z żalu. W takich chwilach nienawidziła go jeszcze bardziej. W nienawiści znajdowała ukojenie.

 

– Gdybyś wiedział, jaka jestem pokręcona, pewnie nie chciałbyś, żebym była twoją udawaną mamusią. – Spojrzała z ukosa na swojego nibysynka. Myślała, że przemówi, powie jej coś miłego, pocieszy ją. Była gotowa podjąć próbę czytania z ruchu warg. Ale duszek nie odezwał się ani słowem. Zresztą, słowa były zbędne. W milczeniu wrócili do domu.

 

 

 

*

 

 

 

Tej nocy Łowca Głów uderzył po raz kolejny.

 

 

 

*

 

 

 

– Byłeś nauczycielem religii?! – Eliza nie kryła zdumienia.

 

– Wolę termin „katecheta” – wymamrotał zmieszany Kamil. – Ale „byłem” to właściwe słowo.

 

Siedzieli w ciasnej kawiarence w galerii handlowej. Wpadli na siebie przypadkiem, kiedy Eliza skończyła pracę.

 

– Dlaczego zrezygnowałeś? – dopytywała, zaintrygowana.

 

– Spojrzałem w światłość i światłość mnie oślepiła. – Kamil wzruszył ramionami. – Nadmiar światłości prowadzi w mrok, tak było, jest i będzie. Oto prawdziwa twarz Boga.

 

Eliza uwielbiała go słuchać. Gdy tak mówił, mogła bez przeszkód wpatrywać się w jego piękne, bursztynowe oczy.

 

Zaraz, zaraz…! Dałaby sobie głowę uciąć, że jeszcze wczoraj były szare…

 

 

 

*

 

 

 

– Dokąd mnie zabierasz? – spytała Eliza tydzień później, gdy samochód Kamila mknął w nieznane.

 

– To ta-jem-ni-ca! – przesylabizował Kamil.

 

Oboje byli w fantastycznych nastrojach. Nawet udawany synek Elizy, który jechał na tylnym siedzeniu, uśmiechał się szczerym, niewymuszonym uśmiechem.

 

To była ich druga randka. Brr, „randka”, jakie paskudne słowo! Zapożyczenie z epoki kamienia łupanego. To może inaczej: to było ich drugie spotkanie. Jeszcze jedno, i Eliza pójdzie z nim do łóżka. Jak to mówią: „do trzech razy sztuka”. Choć Eliza nie była w gruncie rzeczy w stu procentach przekonana co do tej reguły. Po trzecim „spotkaniu” z Arturem okazało się, że ktoś wsadził jej do brzucha dzidziusia.

 

Obiecała sobie, że dwa razy nie popełni tego samego błędu.

 

Ale Kamil… Czuła, że mają przed sobą przyszłość.

 

Powoli się w nim zakochiwała.

 

Kompletnie zawrócił jej w głowie.

 

 

 

*

 

 

 

– Jak ty to robisz? – zapytała Eliza, pociągając łyk wina z kieliszka. – To jakaś sztuczka?

 

– Proszę? – zdumiał się Kamil.

 

Tą jego „ta-jem-ni-cą” okazały się: leśna polana, koc, koszyk z przekąskami oraz butelka czerwonego wina. Zabrał ją na piknik. W środku cholernej zimy!

 

Na mózg mu padło? Początkowo myślała, że to tylko taki niezbyt udany żart, że zaraz ją stąd zabierze, że pojadą do jakiegoś przytulnego lokalu, że, że, że… Ale nic takiego się nie wydarzyło. A kiedy w końcu dotarło do niej, że to wszystko dzieje się naprawdę, miała ochotę wstać i odejść. Cóż, daleko by nie zaszła. Ale przynajmniej miałaby pewność, że nie odda mu się na drugiej randce jak ostatnia zdzira.

 

– Twoje oczy – przemówiła wreszcie, leniwie sącząc wino. – Zmieniają kolor. Dzisiaj są zielone. To soczewki?

 

Nagle uświadomiła sobie, że kręci jej się w głowie, a spojrzenie traci ostrość.

 

– Jeszcze tego nie rozgryzłaś? – spytał z rozbawieniem Kamil. – Hej! Co ci?

 

Miała wrażenie, że zapada się w sobie. Chciała odstawić kieliszek, ale przewróciła go. Śnieg wypił resztki czerwonej cieczy.

 

– Co ty mi… – mamrotała, siłując się z powiekami, które z sekundy na sekundę stawały się coraz cięższe – zrobiłeś…?

 

Kamil wstał. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął jakiś metalowy przedmiot. Trochę przypominał zalotkę. Ale to nie była zalotka.

 

I nagle zrozumiała. Prawda spadła na nią jak grom z jasnego nieba.

 

– To ty jesteś… – wychrypiała.

 

– Łowcą Głów – szepnął jej do ucha.

 

Kątem oka dostrzegła jeszcze swojego udawanego synka. W jego oczach koloru spokojnego nieba malował się niewysłowiony strach.

 

A potem pochłonęła ją ciemność.

 

 

 

*

 

 

 

To nic osobistego, mówi Kamil.

 

Opuszki zlodowaciałych palców muskają jej skórę. Sięgają twarzy.

 

Ja po prostu boję się ciemności.

 

Siłą rozwiera jej powieki.

 

Świeci w oczy lichym światłem kieszonkowej latareczki.

 

Bardzo się boję.

 

Dlatego muszę pożyczyć sobie twoje oczy.

 

 

 

*

 

 

 

Odejdź, błagam, zostaw mnie, myśli Eliza. Boże, zaraz zginę! Weź się w garść, Lizka! Rusz dupę, głupia babo, bo inaczej on cię zabije!

 

Krzyk umysłu rozchodzi się echem po sparaliżowanym ciele. Ciało milczy. Odmawia współpracy.

 

Już po mnie.

 

Tonę.

 

 

 

*

 

 

 

I nagle – głos.

 

No i już po wszystkim. Mówiłem, że nie będzie bolało.

 

Co? Już? Kiedy on zdążył…?

 

Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy--

 

Wtem słychać krzyk.

 

O kurwa, o kurwa, co to jest?!

 

Co się dzieje? Eliza próbuje zrozumieć.

 

O kurwa, skąd to się tu wzięło?!

 

W głowie ma pustkę.

 

Kamil robi krok wstecz. Potyka się o jej nogi. Traci równowagę. A potem ląduje obok niej.

 

Zostaw mnie, zostaw, krzyczy.

 

Wciąż nie potrafi rozeznać się w sytuacji.

 

Kamil pełznie. Oddala się.

 

Omójboże, myśli Eliza. Omójboże, omójboże, omój…

 

A potem słyszy ohydne plaśnięcie.

 

Wrzask Kamila przechodzi w pisk, a potem w bulgot. A potem cichnie już na dobre.

 

Kamil podryguje spazmatycznie. Wreszcie nieruchomieje. Wokół niego wzbiera się plama jakiejś gęstej cieczy.

 

 

 

*

 

 

 

Znajdą ich dopiero kilka godzin później. Dwoje dorosłych oraz wtulone w nich nieistniejące dziecko.

 

Jeszcze przez chwilę poudają rodzinę.

Koniec

Komentarze

Całkiem fajne. Dobre zakończenie.

Makabryczne. Ale wciąga.

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Niezłe:)
trochę za często używasz imion, Eliza to... Eliza tamto... możnaby użyć jakiś zamienników albo napisać tak, żeby nie używac ich wcale i prezentowałoby się jeszcze lepiej wg mnie :)
Ale ogólnie na plus :)

Też mi się podobało. A najbardziej te urwane zdania na końcach akapitów.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Fajna opowiastka. Niezły debiut. Przydałoby się jednak wygładzić pierwsze akapity.

pozdrawiam

I po co to było?

Tak czy siak, Eliza miała w dupie opinię zarówno jednych, jak i drugich.

 Razi ta dupa :(

W lato miała ten luksus, że mogła spokojnie wyjść na miasto w okularach przeciwsłonecznych, i nie dowalały się do niej żadne cholerne umarlaki...

"Dowalanie się" też razi, a poza tym sporo ludzi nosi okulary przeciwsłoneczne w zimie. Śnieg oślepa, słońce bywa za ostre, a ja mam wrażliwe patrzałki.

Miała ochotę trochę namieszać mu w głowie. - A potem uprawialibyśmy seks. 

No jasne. Chyba żadna szanująca się kobieta by tak nie powiedziała.

 

Generalnie było trochę takich kolokwializmów, główna bohaterka nie przypadła mi do gustu. Ale wrażenia pozytywne, jeśli mogę tak powiedzieć biorąc pod uwagę tematykę i finał opowiadania O.o

Jak dla mnie średnie. Wulgaryzmy utyte w wypowiedzi - OK, ale w narracji to, moim zdaniem, zubożanie słownictwa.

Co to jest "omójboże" - tak to się pisze? W takim razie może też całe zdania pisać łącznie o ile autor chce podkreślić że ktoś mówił szybko.

Ale drogi autorze nie przejmuj się – ja nie lubię horrorów programowo. Moim zdaniem są pożywką dla psychopatycznych zachowań i podsuwają pomysły chorym ludziom.

Nowa Fantastyka