- Opowiadanie: s3piórka - Łopata

Łopata

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Łopata

 

Obudziłam się. Obudziłam się i poczułam, że mam palący problem, który okazał się zaskakująco zimną łopatą, wystającą z moich żeber. Chyba jednak wolałabym poprzestać na tym, że się obudziłam.

 

Wstałam, rozpaczliwie próbując nie zauważać wystającego ze mnie styliska. Zgarnęłam z krzesła kilka ubrań, które nie zdążyły jeszcze zyskać świadomości, i ruszyłam ku łazience.

 

– Czy to jest przynajmniej czyste? – spytała podejrzliwie Moja Matka. Spojrzeniem, którym obrzuciła łopatę, zamieniała kiedyś pewnie żonę Lota w kamień. Nie zareagowałam. Umówmy się – gdyby ktoś hipotetycznie wbił we mnie hipotetyczne narzędzie, to raczej nie po to, by mnie zarazić tężcem czy grypą… Prawda?

 

Szybko zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam naciągać skarpetkę niezgodnie z załączoną instrukcją obsługi. Miałam chyba teraz ważniejszy problem, niż idealnie założone skarpety. Oddychaj… Wdech, wydech… Spokojnie… Nic się nie dzieje… Na-na-na-na…

 

Drzwi zadygotały gwałtownie, jakby nadchodziło trzęsienie ziemi, powódź i wczorajsza kolacja w jednym… a nawet coś jeszcze gorszego.

 

– Pospiesz się! Muszę zmoczyć mydło i szczoteczkę, bo mama mówi, że jak się nie umyję, to nie pójdę do szkoły, a jak nie pójdę do szkoły, to potem mogę równie dobrze nie iść na dwór! – zajęczał Anemiczny Lord Zniszczenia Lat Siedem, kopiąc w środowisko naturalne klamek. Próbowałam dalej ubierać się, jak gdyby nigdy nic, jednak przy bluzie musiałam się poddać i wyciąć otwór na wystające ze mnie stylisko.

 

– Maaaamoooo! – zawył Lord, gdy tylko udało mu się wyważyć drzwi i nadziać na łopatę. – A ja też chcę takie coś! – zapiszczał, uwieszając się przy tym na stylisku.

 

– Idź się umyć! A ty chodź na śniadanie! – zabrzmiał gdzieś z dołu głos Mojej Matki.

 

– Mogłabyś w końcu nadać im jakieś imiona – burknął Inteligent. Było to chyba najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek usłyszałam w jego wykonaniu. I to jeszcze w miarę sensowne na dodatek. Bo tak naprawdę Lord wcale nie nazywał się Lord. Po prostu wcale się nie nazywał. Ja zresztą też nie. Imiona dawno wyszły już z mody i, co za tym idzie, z użycia. Inaczej dupa, jak to wyglądało w streszczeniu Mojej Matki. I chyba miała rację – wystarczyło, że dla odróżnienia od Anemicznego wołała na mnie „ty”. Zresztą, wszyscy tak na mnie wołali.

 

– Idziesz ty, czy nie?! – zainteresowała się Moja Matka, kompletnie ignorując Inteligenta. Tak właściwie nikt nie wiedział, kim jest, skąd się wziął i co tu robi, ale praktycznie nikogo to nie obchodziło. Porozumiewał się pomrukami, żywił wyłącznie w piątki i, jak do tej pory, szczęśliwie się nie rozmnażał.

 

Poszłam. Z Moją Matką się nie dyskutuje. Nawet nie wiem, jakim cudem udało mi się przebrnąć przez śniadanie, niepostrzeżenie obedrzeć Lorda ze skóry i cichaczem ewakuować do szkoły, zanim moja ofiara zdążyła zaalarmować Matkę. Ledwo zdążyłam na autobus.

 

– Pewnie, dziewczyno. Jeszcze za mało miejsca zajmujesz – sarknął jakiś grubas, przyduszając mnie brzuchem do drzwi, jeszcze zanim zdążyłam je dobrze przekroczyć.

 

– Jakby nie wystarczyło, że się kolczykują i tatuują, psiakrew – mruknął, patrząc nienawistnie na wystające ze mnie stylisko.

 

– To wcale nie ja – wykrztusiłam, rozpaczliwie usiłując pozbyć się jego łokcia z mojej twarzy.

 

– Taaak? A niby z kim mam wątpliwą przyjemność?

 

– To wszystko ta łopata… To tak samo… przez nią – wybąkałam niepewnie.

 

– Łopata, łopata… sama jesteś łopata! Nic cię nie uprawnia do zajmowania połowy wolnego miejsca!

 

– Cze… czemu pan nie stanie trochę dalej? Autobus jest prawie pusty…

 

– Bezczelna! – warknął grubas. Ugryzłam się w język. Chyba niechcący śmiałam go pouczyć… Ale to była prawda. Praktycznie nikt już nie wiedział, którędy i o której te autobusowe bestie jeżdżą. Poza nami w autobusie nie było nikogo… No, prawie nikogo.

 

– Jakiś problem? – rozległ się za nami złowieszczy, bezcielesny głos. – Proszę, proszę… – zacmokał Dumny Kanar z Pustkowi, Władca Autobusów, materializując się tuż za moimi plecami. Na widok styliska oblizał się lubieżnie. – To mi wygląda na mandacik…

 

…. dla odmiany.

 

Powinnaś się cieszyć, że nie poprosił o szyję – mruknęło moje Drugie Ty, od lat dziwnie uprzedzone do wyszczerzonych zębów i przekrwionych oczu mojego rozmówcy.

 

– Ale dlaczego? – spytałam. Naprawdę nie mam pojęcia, czemu byłam dziś taka odważna.

 

– Przepisy porządkowe, punkt dwudziesty pierwszy, podpunkt jedenasty… – mruczał Dumny Kanar, notując z pamięci moje dane.

 

– „Autobusem nie wolno przewozić materiałów żrących”? – spytałam zdumiona.

 

– Zdaje się, że to twój przystanek – warknął, wskazując mi drzwi zakrzywionym szponem.

 

– Tak właściwie zostały mi jeszcze trzy…

 

– Chcesz powiedzieć, że nie mam racji? – spytał z jakimś fanatycznym błyskiem w oczach.

 

I tak oto znów spóźniłam się do szkoły. W dodatku o mały włos nie zwabiłam tam grubasa – wysiadł razem ze mną i gonił mnie, zaznajamiając po drodze ze swoim światopoglądem i wiązanką numer pięć domowej roboty. Zgubiłam go dopiero po brawurowej ucieczce przez spożywczy, gdzie jego łupem padła zbyt wolno kasująca sprzedawczyni…

 

 

 

 

 

– Hej, ty! Znowu się spóźniłaś!

 

Czyżbym już weszła do klasy? Idiotka… Jak zwykle w takich wypadkach, natychmiast poczułam na sobie spojrzenia całej sali. Z rodzaju tych najbardziej świdrujących. Cały sweter mam już dziurawy. Niedługo dopatrzą się do majtek…

 

– A cóż to jest? – indagowała dalej nauczycielka, spoglądając na sterczące ze mnie stylisko.

 

Telewizor – szepnęło Drugie Ty. Mały włos, a powiedziałabym to na głos. No tak to ja daleko ze sobą nie zajdę…

 

Gabinet dyrektora jest aż na drugim piętrze – usłużnie podsunęło Drugie. Ja jednak przezornie milczałam, czekając aż nauczycielka sama wpadnie na telewizor… To jest… tfu!

 

– Wiesz, że do szkoły nie wolno nosić ekstrawaganckich ubrań ani biżuterii! – natchnęło wreszcie belferkę. Przybrawszy minę zdumionego muflona, puściłam myśli wolno, pozwalając kobiecie wydzierać się na mnie do woli. W końcu i tak płacą jej głównie za mówienie do siebie, prawda?

 

Ocknęłam się pośrodku klasy, lekcji i nieudolnego powstrzymywania łez. Zdążyłam już przestać interesować większość gapiów, jedynie kilkoro najwytrwalszych ograniczyło się do cichego obgadywania i ukradkowych spojrzeń… Po dłuższym namyśle poczułam rozgoryczenie. W końcu nie co dzień człowiek przychodzi do szkoły z łopatą w klatce piersiowej, a oni tak po prostu to ignorują…

 

– Nie przejmuj się, zazdroszczą ci – zabrzmiał pogodny głos przy moim uchu. Spojrzałam z wyrzutem w te wiecznie roześmiane, przyjazne oczy, machinalnie wyciągając piórnik. Znowu ta irytująca sąsiadka z ławki. A może ja nie chcę, żeby mi zazdrościli? W ogóle, czego ona ode mnie chce?!

 

– … czyli w sumie praktycznie nic nie straciłaś. Na razie zrobiliśmy tylko tyle, masz, przepisz sobie…

 

 

Na mózg jej padło?! Wystaje ze mnie łopata, a ta mi karze…

 

– Chyba nie piszesz żebrami, prawda?

 

Pieprzeni optymiści. Powoli, bardzo niechętnie sięgnęłam po zeszyt. Niech się za bardzo nie cieszy, może się jeszcze rozmyślę… Nagle nabrałam dziwnej pewności, że powinnam ugryźć okładkę.

 

– Hej, żyjesz? Ocknij się, już był dzwonek – zadźwięczało mi coś koło ucha. – Znowu potyczka z „Władcą Autobusów”? – domyśliła się dziewczyna.

 

– Pieprzony krwiopijca… – burknęłam.

 

– Przesadzasz. Na pewno nie jest tak źle… No nic, zeszyty oddasz mi później. Masz – poczułam, jak sąsiadka z ławki wciska coś w moją dłoń. – Kiepsko wyglądasz. Daję głowę, że nie myślałaś dziś o śniadaniu do szkoły…

 

A nie mówiłam? Radiestezja! Albo czyta mi w myślach!

 

Moment…

 

„Kiepsko wyglądam”?! Ta to wie, jak pocieszyć człowieka… Niechętnie wzięłam od niej kanapkę. Jak zwykle z pasztetem…

 

Ciekawe, kiedy zaczyna się sezon polowań na optymistów… Wypchany optymista nad kominkiem. Futro z optymisty…

 

– Już lepiej? Pomogłam? – dopytywała sąsiadka.

 

– Niech ci będzie – mruknęłam, łaskawie wbijając zęby w optymistyczny pasztet. Ohyda.

 

 

***

 

 

 

– Wszystko w porządku?

 

Ależ jak najbardziej. Po prostu obierałam sobie przed chwilą cebulę na ulicy. Ryczę. Facet widzi, że ryczę. I wyjeżdża z dysputą filozoficzną. Pełen romantyzm.

 

– Oczywiście – siąknęłam, wiedząc, że to nic nie da. I że tego się ode mnie oczekuje. Spojrzałam spode łba na mojego rozmówcę. Ujrzałam… smród. Obrzydliwy fetor, ubrany w kupę szmat.

 

Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mógł poczęstować cię bułką…

 

– Gorszy dzień, co? – spytał obcy. Rozpłakałabym się. Bardzo chętnie. Gdyby nie to, że już beczałam w najlepsze.

 

– Czasem trzeba dostać w tył, żeby trochę poszło w przód – obwieściła beztrosko aromatyczna kupa szmat. Miał (bo to chyba był on) przynajmniej tę zaletę, że wokół nas robiło się pusto. Naprawdę strasznie śmierdział.

 

Smętnie pociągnęłam nosem. Jak tak dalej pójdzie w tył, to nie ręczę za to, co w końcu pójdzie w przód… Mimowolnie pomasowałam brzuch. Ludzie zaczynali się za nami oglądać. W dodatku, jakby tego było mało, prawie całą drogę do domu musiałam i będę musiała wlec się na piechotę – Dumny Kanar z Pustkowi znowu uderzył.

 

– Sportowy model – mruknęła z uznaniem kupa szmat, mierząc fachowym spojrzeniem stylisko mojej łopaty. – Nie wydajesz się zbyt zadowolona – dodał intruz z wyraźnym zdziwieniem.

 

Znowu pociągnęłam nosem. Może sobie pójdzie.

 

– Nie chcesz jej?

 

Nic z tego.

 

– Czyli chcesz?

 

Wciąż nie poszedł.

 

– Co ja komu zrobiłam? – wyjąkałam niechętnie, żeby podtrzymać rozmowę.

 

– A zrobiłaś?

 

– Nic! – odparłam po chwili namysłu, patrząc w miejsce, gdzie moim zdaniem kryły się oczy smrodu. – Tak właściwie, to nigdy nic nie zrobiłam.

 

– Może właśnie o to chodzi…

 

– Nie rozumiem…

 

Ostatnio naprawdę robiłam się coraz bardziej bezczelna.

 

– To zależy – mruknął szmaciarz.

 

– Od czego? – spytałam obojętnie.

 

– Czy to dla ciebie kara… czy nagroda.

 

Nagroda? Nagroda?! Możesz sobie wsadzić taką nagrodę tam, gdzie ci szmaty nie dochodzą. Anioł stróż się znalazł, w Wizirze nieprany…

 

– Nagroda? – niepewnym jękiem uzewnętrzniłam negatywne emocje. Asertywność to podstawa.

 

– Czyż nie znalazłaś się w centrum uwagi? Czy ci nie zazdrościli? Przyjaciółka nie współczuła? Nie byłaś szczęśliwa? Czy może wreszcie miałaś powód do narzekań?

 

Przyjaciółka, szczęśliwość… Ktoś tu ma słabość do pojęć abstra… abstar…

 

Tararara.

 

– A może lubisz narzekać? – dopytywały szmaty.

 

Ja NARZEKAM?! JA NARZEKAM?!

 

– Niby co mam zrobić? – burknęłam nieśmiało.

 

– Zrób COŚ.

 

– Niby co? – brnęłam dalej prawie wbrew sobie. Obok nas przejechał mój autobus, w którym Dumny Kanar z Pustkowi zatapiał właśnie kły w szyi MZK bilet winnego delikwenta. Nawet wampiry mnie nie chcą…

 

Szmaciarz uśmiechnął się tajemniczo.

 

– Czemu jej na przykład nie wyjmiesz?

 

Niechętnie spojrzałam na wystającą ze mnie łopatę.

 

Pieprzeni optymiści.

 

 

 

 

 

– Kiepsko wyglądasz – oznajmiła Moja Matka. Mogliby chociaż udawać, że mnie lubią. Inteligent chyba zaczął się rozprzestrzeniać drogą kropelkową, bo zajmował coraz więcej miejsca i wydawał z siebie podejrzane odgłosy.

 

– Coś się stało.

 

Choć to nie było pytanie, choć jeszcze bardziej wymagało odpowiedzi. Chciałam wykrzyczeć coś bezsensownego. Chciałam wypłakać przed Nią wszystkie swoje nieszczęścia. Chciałam pozbyć się Inteligenta, wypełniającego sobą cały przedpokój i jeszcze dwa u sąsiadów. I chciałam herbaty. Takiej z miodkiem i plasterkiem cytryny.

 

– Nic.

 

Chyba nie powiedziałam jej całej prawdy.

 

Mimo to podeszła do mnie i objęła mnie mocno.

 

– I dupa – powiedziała ciepło. Musiała być kiedyś pieprzonym optymistą. Daję głowę, że mają jakieś zniżki na basen. Albo miejsca parkingowe.

 

Nagle zrobiło mi się jakoś cieplej na duchu. Na kuchence podgrzewał się obiad, za oknem padał mój sąsiad, a w kącie pokoju, osaczony przez Inteligenta, Anemiczny Lord Zniszczenia kwiczał i skwierczał nader przyjemnie.

 

– Chcesz o tym porozmawiać – obwieściła Moja Matka.

 

– Nie.

 

Znów nie powiedziałam całej prawdy. Po chwili namysłu skierowałam się ku schodom, lecz w połowie drogi przystanęłam. Może jednak się zlituje… Karze powiedzieć o wszystkim. Ktoś musi przecież zapłacić mandaty. I zrobić herbatki.

 

– Chcesz coś.

 

– Nie – wycofałam się posłusznie.

 

– Plomp – ostatecznie przegnał mnie Inteligent.

 

 

 

 

 

Wyłam z rozpaczy, klęłam na czym świat stoi i niszczyłam ściany.

 

A raczej mogłabym to robić. Zamiast tego siedziałam sobie. Na łóżku. I w przerwach odrobinkę użalałam się nad sobą. Tak dla zdrowotności. Przez głowę przelatywały mi strzępki myśli, lecz jedna powracała jak bumerang. Taki, co to zawsze wraca z kolegami.

 

Łopata.

 

Obrzuciłam stylisko nienawistnym spojrzeniem.

 

Pieprzeni optymiści. Też mi przyjaciółka. Nawet się o mnie nie martwiła…

 

Łopata. Cały czas ta przeklęta łopata!

 

Ręczny przenośnik materiałów sypkich.

 

Dumny Kanar z Pustkowi. Dumny Kanar w Kropki bordo. Dumny Kanar w kropki bordo kupił korale królowej Karolinie, która gryzła trawę, kręcąc mordą…

 

Elektroencefalogram.

 

 

Zerwałam się na równe nogi. Chyba mam rację. Mam rację! Łopata! Przecież to takie proste! Łopata to ja!

 

To by wiele wyjaśniało – oznajmiło Drugie Ty tonem, jakim zwracamy się do upośledzonych psychicznie dobermanów. Zignorowałam je i zaczęłam krążyć po pokoju.

 

Nie ma co ukrywać – ta śmierdząca kupa szmat postawiła mnie pod ścianą. Mogłam wziąć moje życie w swoje ręce i wyjąć łopatę. Mogłam też ją zostawić, lecz to oznaczałoby przyznanie się do tego, że… to by oznaczało pogodzenie się z istniejącym stanem rzeczy. Tak czy siak, musiałam dokonać wyboru. Musiałam COŚ zrobić. Ze sobą. Niedobrze. Przecież ja nie jestem łopatą…

 

Cepem.

 

O nie, ten szmaciarz tak łatwo mnie nie przechytrzy. Po prostu na razie odłożymy decyzję na jutro. A jutro… Pomyślimy. Albo i nie.

 

 

 

 

 

 

 

– Idziesz, ty, czy nie? – zawołała z dołu Moja Matka.

 

To już rano? Nabrawszy dziwnego przekonania, że nie mogę się obracać głową, zaczęłam zezować na boki w poszukiwaniu łopaty. Była tam. Obok. Już nie między moimi żebrami. A więc jednak zdecydowałam – muszę wziąć życie we własne ręce. A przecież ja tak lubiłam narzekać. Tak lubiłam nic nie robić… Co ja narobiłam najlepszego…

 

– Idziesz – dobiegło z dołu. To już nie było pytanie. Rozkaz. Więc poszła. Łopata, nie ja. Podniosła się chwiejnie, po czym ruszyła niepewnie w kierunku schodów. Zupełnie, jakby nigdy nie używała nóg.

 

Patrzyłam za odchodzącym narzędziem jak sparaliżowana. Faktycznie miałam niejasne wrażenie, że nie mogę się ruszyć. Że zmieniło mi się wszystko w jedno. Nawet porannego podkołdernika nie mogłam sobie puścić.

 

Przecież miałam zacząć żyć inaczej! Miałam zacząć żyć inaczej, może nawet zostać pieprzonym optymistą, a teraz…

 

Leżałam spokojnie na plecach, miotając przekleństwa. Hipotetycznie. Nie mogłam nawet mrugnąć. Jak Pinokio po wizycie w krainie korników. Gdzieś tam na dole rozległo się czułe, metaliczne „Hyyyy…” łopaty, pożegnalne ciamknięcie wszechobecnego Inteligenta i znajome trzaśnięcie drzwiami. A więc wyszłam. To znaczy wyszła. Właściwie przestało mi to robić różnicę.

 

I dupa – życzliwie stwierdziło już jedyne Ty.

 

Postanowiłam leżeć. Pierwszy raz w życiu coś postanowiłam. I na dodatek całkiem dobrze mi to szło.

 

Gdzieś koło południa przyszedł po mnie wysoki mężczyzna w czerni i wyszliśmy razem na ulicę. Zabawne, jak świetnie się idzie, gdy się nie ma nóg.

 

Zabawne. Może. Gdyby nie to, że moja bliska i znajomy dopiero co pomylili mnie z jakimś narzędziem ogrodniczym. Że mój świat się zawalił, zanim sama zdążyłam go zmienić lub zburzyć. I to akurat, jak mi zaczęło na nim zależeć. Czemu?! I kto za tym stoi?

 

Choć czerń, w którą ubrany był nieznajomy, na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem elegancko, przy bliższym spojrzeniu wydawała się już kupą szmat. W dodatku dookoła nas robiło się dziwnie pusto. Nie miałam pojęcia czemu. Chyba nie miałam już nosa.

 

Ze sobą daleko nie zajdziesz, kochaneńka.

 

Zanim się obejrzałam, moja głowa wbiła się w ziemię. Ledwie zdołałam dostrzec wyrastający za mną karłowaty las marmurowych krzyży. Cmentarz.

 

Świetnie. Teraz będziemy kopać leżących…

 

Gdzieś tak w trzech czwartych styliska było mi już wszystko jedno, choć w jakiejś części wciąż tlił się jeszcze bunt. Dlaczego?! Kto, do kurwy nędzy?! Ja przecież tak chciałam…

 

 

 

Pieprzeni optymiści…

Koniec

Komentarze

 

Za głupi jestem na takie opowiadania. Pozdrawiam.

Czyżby jakaś inspiracja Gombrowiczem? Ja bym powiedział, w przeciwieństwie do ryszarda, że to takie opowiadania są za głupie...

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Chciałam przeczytac do końca, by móc wyrobić sobie zdanie na temat całości, jednak odpadłam przy słowach "Łopata to ja". Niestety. Jak i Ryszard za głupia jestem na to albo, jak twierdzi Beryl, to tekst po protu nie ma sensu. Pisanie dla pisania to kiepski objaw. Wiąże się ze słowem zaczynającym się na "g".

 

Aha, i jeszcze jedno:

"a ta mi karze..." - każe. Znaczy się nakazuje coś zrobić. A karze to od karania.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Co do sensu to wolałbym się nie wypowiadać, bo chyba do mnie nie dociera. Jeśli chodzi o sam kunszt to czyta się przyjemnie. Niezbyt lubię takie małe dygresje w narracji, jednak w tym wypadku mi to nie przeszkadza, wprost przeciwnie. Narrator jest tu wyraźnie zarysowany ale jego "charakter" jest (dla mnie) denerwujący.

Przeczytałem. Przykro mi, ale podsumowanie było krótkie: wzruszenie ramionami. Jeśli miał to być żart --- z punktu widzenia takich jak ja czytelników nie udał się. Do groteski też daleko, wydaje mi się...

Początek nawet mi się spodobał, ale wkrótce absurd mnie przerósł.

Wystaje ze mnie łopata, a ta mi karze…

Sprawdź w słowniku, co znaczy “karze”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

No cóż, poziom absurdu przerósł moje możliwości pojmowania sytuacji dziwnych i nie udało mi się dociec, co Autorka miała nadzieję opowiedzieć. :(

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, niestety :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka