- Opowiadanie: Somniator - Czarująca teściowa (WOJNA PŁCI 2012/2013)

Czarująca teściowa (WOJNA PŁCI 2012/2013)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarująca teściowa (WOJNA PŁCI 2012/2013)

 

 

 

 

Udany początek dnia nie gwarantuje, że jego koniec będzie taki sam. Z domu wychodziłem w naprawdę świetnym nastroju – żona znowu poczuła „chętkę”, więc, mimo dziesięciominutowego spóźnienia, wkraczałem do firmy, nucąc pod nosem rytmiczny kawałek, którego tytuł jak zwykle wypadł mi z głowy.

 

– Cholerne żółtki – burknął na powitanie Arek i zrozumiałem, że przetarg, do którego tak się zapaliliśmy, jest sprawą przegraną.

 

– Ale idziemy na piwo? – zapytałem z niepokojem, bo cieszyłem się na popołudnie w barze, gdzie niegdyś wspólnie z kolegami prowadziliśmy nad kuflami dyskusje natury filozoficznej, oglądaliśmy beznadziejne mecze polskiej reprezentacji i – oczywiście – zwierzaliśmy się z najskrytszych męskich tajemnic. Dawno nie miałem okazji tam zajrzeć, a przecież zaplanowane na dziś świętowanie mogliśmy równie dobrze zmienić w pocieszanie po porażce.

 

– Jasne. – Arek zgarbił się przed komputerem i wystukał coś szybko na klawiaturze. – Marcin i Ryszard potwierdzają przybycie. Pozostaje nam przemęczyć się te kilka godzin…

 

Siedząc w barze i czekając na trunek mający nieco osłodzić nam ten mniej pogodny niż początkowo się zapowiadało dzień, zadzwonił telefon. Widziałem pytający wzrok kolegów i ich skupienie, gdy wsłuchiwali się uważnie w moje słowa.

 

– Halo? Tak, skarbie… nie, nie jestem w barze, dlaczego miałbym być? Trochę hałas w tej firmie, mamy jakąś delegację… wcześniej? Nie wiem, nie bardzo… dobrze, rozumiem. Meteoryt? Żartujesz sobie? Nie, kochanie, nie uważam, że to zabawne, ale chyba te wszystkie śmieci z kosmosu mają do roboty lepsze rzeczy niż destrukcja domku twojej mamy. To straszne. Naprawdę. Ach, była poza domem? W czepku urodzona… do nas? Czy to dobry pomysł? No wiesz, mieszkamy w mieście, a ona tak lubi ten swój las, ciszę i spokój. Nie, kotku, nie w szałasie, ale… dobrze. Tak, już jadę.

 

Zakląłem, chowając telefon komórkowy do kieszeni i spojrzałem z rozpaczą na towarzyszy. Marcin poklepał mnie pocieszająco po plecach, a Ryszard powiedział:

 

– Spokojnie, zajmiemy się twoim piwem.

 

– Właśnie to chciałem usłyszeć – burknąłem. Mój dzień stawał się coraz lepszy.

 

 

***

 

 

 

– Naprawdę, mamo, drobiazg – powtórzyłem, gdy staruszka usiadła na miejscu pasażera i pomogłem jej zapiąć pas. – W końcu od tego jest rodzina.

 

Musiałem odebrać ją z tego zadupia, bo Iwonka pracowała dłużej, a miała na oku ważny kontrakt. Poza tym obiecała zabrać z przedszkola Karolka, a ja naprawdę nie cierpiałem tych jego opiekunek – jakbym sam nie wiedział, czego potrzeba mojemu dziecku, zawsze rzucały jakieś uwagi.

 

Byłem ciekawy, jak wygląda krater po upadku rozgrzanego kawałka ciała niebieskiego, zdolnego w całości zniszczyć drewniany, piętrowy domek, ale moja ciekawość pozostała niezaspokojona. Teściowa zdecydowała wyjść mi naprzeciw i zobaczyłem ją na leśnej drodze, jak z wiklinowym koszykiem pełnym jakiegoś zielska podążała w moją stronę.

 

– Niech mama mocno to trzyma, ostatnio odkurzałem auto – rzuciłem najgrzeczniej, jak umiałem, i zmniejszyłem nacisk na pedał gazu, bo samochód podskakiwał na wertepach, aż kobiecina musiała mocno zaciskać sękate palce na uchwycie drzwi. Wkrótce pożałowałem nieco swojej troski – gdy wyjechaliśmy wreszcie na równą, asfaltową drogę i przyspieszyłem, cichy, chrapliwy głos zapytał:

 

– Czy ty nie przekraczasz prędkości, Wojtusiu?

 

Zaciskając zęby, zwolniłem.

 

– Przykro mi, że to tak niespodziewanie… nie chcę wam robić kłopotu. Ale nikt nie przewidzi upadku meteorytu. Poza tym wy jesteście tacy zapracowani, a Karolek na pewno dawno nie jadł porządnych, domowych wypieków. Wszystkie dzieci teraz jedzą chipsy, hamburgery i piją ten odkamieniacz… tę colę. Ja wiem, że nie zawsze macie czas, aby mu coś smacznego i zdrowego przygotować, dlatego może nawet i lepiej, przyjadę, zrobię zapasy, pozamrażacie sobie… Trochę posprzątam, bo na to na pewno też nie zawsze macie czas, poza tym zmęczenie daje się we znaki…

 

– Niech się mamusia tak nie rozpędza – powiedziałem prędko. – Nie bierzemy do nas mamy na ciężkie roboty. Mama ma siedzieć i odpoczywać.

 

Najlepiej niech nie rusza się z jednego miejsca. I niczego nie dotyka.

 

 

***

 

 

 

Świat byłby dużo lepszy, gdyby teściowe słuchały zięciów i ograniczyły potrzebę wtrącenia swoich trzech groszy do… no, do zera. Wyszedłem na dziesięć minut, jak Boga kocham, na dziesięć minut!

 

– …w lodówce. Herbatę ma mama tutaj, wodę już wstawiłem. Skoczę szybko do spożywczaka po mleko i zaraz wracam, ten koszyk niech mama tu postawi. Teraz niech mama tu sobie usiądzie, tu jest pilot, włączę mamie film… no, zaraz będę z powrotem – powiedziałem i zostawiwszy staruszkę samą, udałem się na krótkie, skromne zakupy.

 

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy wkroczyłem do mieszkania, to dym. Co do cholery…?

 

– Mamo? – zawołałem, przechodząc do salonu, skąd buchały nowe szaro-błękitne kłęby i zamarłem. Moja teściowa siedziała sobie na środku salonu (musiała przesunąć dębowy stół pod ścianę) i paliła zielsko z wiklinowego koszyka, kiwając się lekko w przód i w tył, mrucząc coś pod nosem.

 

– Czy mama oszalała?! – wykrzyknąłem, rzuciwszy się naprzód i prędko porwałem tlący koszyk w ręce, aby czym prędzej wrzucić go do wanny w zupełnie innym pomieszczeniu, które moja żona z takim poświęceniem remontowała (mówiąc poświęcenie mam na myśli wieczne roztrząsanie tego, jaki kolor kafelków będzie najlepszy).

 

– Okadzałam wasz dom, by pozbyć się złych duchów.

 

– Duchów! – wykrzyknąłem wściekły, a serce waliło z mocą młota pneumatycznego. – Mama mogła spowodować pożar! Przecież tak się nie robi! Teraz wszystko będzie śmierdzieć tymi cholernymi, palonymi ziołami!

 

Rzuciła mi surowe spojrzenie spod białych brwi i wyszła z godnością, by najspokojniej w świecie usiąść w moim ulubionym fotelu i włączyć telewizor. Klnąc, na czym świat stoi, zebrałem mokre resztki koszyka i pomaszerowałem do kuchni. Po wyrzuceniu dowodów zbrodni do kosza, postanowiłem na razie pozostać tutaj i zrobić… no, zupę na przykład. Nie mogłem patrzeć na teściową, dopóki z moich rąk nie zniknie to dziwne mrowienie, oznaczające chęć zaciśnięcia dłoni na jej kruchej szyi, tym bardziej, że miałem ogromną ochotę ulec pokusie.

 

Tylko spokojnie. Zrobię obiad, Iwonka wróci do domu, będzie szczęśliwa, że o tym pomyślałem. Uspokajając się w ten sposób przeszukałem szafki. Rosół mieliśmy wczoraj, ale wystarczyło dodać trochę nowych składników i pomidorówka jak się patrzy! Mój błąd polegał na tym, że opuściłem kuchnię, mając teściową w sąsiednim pokoju.

 

Wyszedłem do sypialni, zmieniłem koszulę na sportowy podkoszulek, wróciłem… i podskoczyłem ze strachu.

 

– Boże, mamo, przestraszyła mnie mama.

 

– Chciałam pomóc przy obiedzie. Mężczyźni nie za bardzo się na tym znają, a ty w szczególności. Pamiętasz Wojtusiu, jak kiedyś…

 

– Mamo! Proszę. Raz w życiu zapomniałem posolić potrawy, a mama mi to będzie wypominać do końca życia. Stresowałem się przecież, to była nasza pierwsza, wspólna, świąteczna kolacja. A teraz proszę, niech mama usiądzie w salonie, a ja się wszystkim zajmę, dobrze?

 

Poszła. Jezu, daj mi cierpliwości…

 

Zamieszałem gotującą się zupę i westchnąłem ciężko. Obiad jest, zaraz wstawię wodę na świderki i Iwonka nie będzie miała prawa narzekać. Nie mogłem do jej powrotu stać non stop przy kuchence, więc nalałem soku pomarańczowego do szklanki, żegnając pełnym żalu wzrokiem puszki Żubra, i pomaszerowałem do salonu trochę jak skazaniec.

 

– Co… co mama robi?! – wykrzyknąłem zdumiony, widząc niską staruszkę na stole, który jakimś cudem znowu zmienił położenie i teraz znajdował się pod oknem, umożliwiając stojącej na nim osobie sięgnięcie zasłon, które moja żona wczoraj z zapałem układała. Nigdy nie rozumiałem tego fantazyjnego upinania kawałków materiału na karniszu, ale jeśli ją to miało uszczęśliwić, to nie widziałem przeciwwskazań. Ale teraz…

 

– Ja wiem, że wy tak nowocześnie, ale jak to wyglądało! A teraz? Popatrz. Tak moja świętej pamięci mamusia robiła.

 

Prawą dłoń zacisnąłem na szklance, lewą dłoń w pięść. Odetchnąłem głęboko. Miała zostać tu tylko do jutra. Tylko do jutra. Przecież wytrzymam głupie dwadzieścia cztery godziny, prawda? Jeśli to matka kobiety, którą poślubiłem, musiała mieć jakieś mało denerwujące cechy.

 

– Jest krzywo z prawej strony – rzuciłem bezlitośnie, podchodząc do stołu. – Jak Iwonka wróci to poprawi, ma w tym spore doświadczenie. A teraz pomogę mamie zejść…

 

 

***

 

 

 

– Przecież prosiłam cię, żebyś po nią pojechał!

 

– Może i prosiłaś, ale myślisz, że jak mam do zrobienia tyle rzeczy, to o wszystkim pamiętam? – broniłem się, obserwując Iwonkę, gdy z trzaskiem zamknęła szufladę i wcisnęła mi do ręki cztery łyżki. – Przecież ta sukienka nie będzie ci w najbliższym czasie potrzebna…

 

– Chciałam ją założyć w niedzielę na grilla u Małgosi! W czym się teraz pokażę?

 

– Masz masę innych ubrań!

 

– Ale chciałam iść właśnie w tej sukience! Teraz krawiec jest już zamknięty i będę mogła odebrać ją dopiero po weekendzie! Boże, Wojtek, jedna głupia rzecz…

 

– Co? Może ci przypomnę, że musiałem jechać po pracy po twoją mamę, bo jakiś pieprzony meteoryt walnął w jej pustelnię? A później wyjść po mleko, bo znowu zużyłaś moją resztkę do kawy! Ach, zapomniałbym – po udaremnieniu próby wzniecenia pożaru przez twoją czarującą rodzicielkę, zrobiłem obiad! I to wszystko to nic?

 

– Obiad? Nie rozśmieszaj mnie! Dodanie odrobiny koncentratu do przygotowanego wcześniej przez mnie rosołu to nie robienie obiadu!

 

Hm, punkt dla niej

 

– A… a ty co? Nie mogłaś po drodze, po zakupach zajrzeć do krawca? – zapytałem, próbując jakoś wybrnąć z kłopotów. Rzeczywiście, truła mi o tej kiecce cały wczorajszy dzień, ale taki byłem załamany Chińczykami, którzy wygrali przetarg, że miałem prawo zapomnieć.

 

– Po drodze? To wcale nie było po drodze, ośmielę się zauważyć. Poza tym nie wiem, czy pamiętasz, ale zboczyłam z trasy, by odebrać Karolka, a nawet gdybym nie musiała go odbierać – czy sądzisz, że po godzinie łażenia miałam jeszcze siłę, by jechać na drugi koniec miasta? – wykrzyknęła, z impetem wystawiając z szafki miski. Tyle szumu o głupią sukienkę. Boże, jakby nie miała dziesięciu innych!

 

– Ja ci nie kazałem jechać! Pewnie znowu wyczyściłaś konto, a nic specjalnego nie kupiłaś. Jak zwykle. Wy, kobiety, biegacie po tych sklepach całymi godzinami, a później i tak nie ma co do gęby włożyć!

 

– Czy ty myślisz, że ja to robię dla przyjemności?! Skoro mama przyjechała, to musiałam dokupić co nieco do jedzenia, a przy okazji zrobiłam zapasy na przyszły tydzień. Oczywiście nie będziesz w stanie zrozumieć, że zakupy w markecie, całe to łażenie za promocjami, to cholernie przykry obowiązek i znacząco różni się od relaksującego wyjścia do centrum handlowego z przyjaciółkami! Czyszczę konto… a myślisz, że sprzedadzą mi coś za ładne oczy?!

 

– Mamo, pomóc ci? – do kuchni przydreptał mój syn, wiecznie potargany sześciolatek o dużych, niebeskich oczach, wyglądających lękliwie zza grubych, okrągłych szkieł okularów. Mój mały marzyciel. Jakby nie mógł zostawić w cholerę tych książek i zacząć grać w piłkę!

 

– Dziękuję, kochanie, tatuś mi pomoże. Idź do babci, zaraz przyniesiemy obiad. Sprawdź, czy nie ma nic na stole.

 

Jeszcze niedawno była na nim twoja matka!, chciałem powiedzieć, ale ugryzłem się w język i zabrałem naczynia oraz sztućce do salonu.

 

– Boże, ile soli tam dosypałeś? – mruknęła Iwonka, gdy już siedzieliśmy przy stole i rozpoczynaliśmy posiłek. Zmarszczyłem brwi i spróbowałem pomidorówki, którą natychmiast miałem ochotę wypluć z powrotem na talerz.

 

– Ja soliłam, bo on zawsze zapomina – wtrąciła teściowa, za zmarszczonym nosem próbując posiłku.

 

– Świetnie! – wyrzuciłem ręce w górę. – Przecież mówiłem mamie, żeby się mama nie wtrącała! Mówiłem?! A teraz zupa jest posolona podwójnie!

 

– Gdzie kucharek sześć… – wzruszyła ramionami, a ja, widząc, iż moja kochana żona nie zamierza wchodzić w ten konflikt, odparowałem:

 

– O, mama lubi przysłowia. A kawały mama lubi? To ja opowiem. Kto powiedział „Ostrożności nigdy za wiele”?

 

– Wojtek, daj spokój… – Iwonka rzuciła mi groźne spojrzenie i pewnie normalnie bym się zamknął, ale… ale sukienka u krawca. I przesolona zupa. I, na litość boską, kto normalny pali zielsko w salonie gospodarzy domu, w którym gości?!

 

– Zięć zamykający na kłódkę trumnę z teściową! – zakończyłem z uśmiechem, wstałem i wyszedłem z pokoju.

 

Pół godziny później do sypialni zajrzała moja żona. Przyznam szczerze: spodziewałem się awantury. Zamiast tego Iwonka podeszła do łóżka, usiadła na brzegu materaca i delikatnie dotknęła dłonią mojej twarzy.

 

– Skarbie, proszę cię. To tylko do jutra. Przecież możesz się postarać i wytrzymać te kilkanaście godzin bez opowiadania kiepskich dowcipów, prawda? Poza tym… czy ona naprawdę jest taka zła?

 

– Dlaczego na mnie nie krzyczysz? – zapytałem podejrzliwie, pocałowawszy ją w palce. Twarz mojej ukochanej stała się nieprzenikniona.

 

– To nie ty ruszałeś zasłony, prawda?

 

Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem ją do siebie, całując namiętnie w usta. Może nie wszystko szło dzisiaj po mojej myśli, ale to nie znaczy, że nie mogę liczyć na pozytywne zakończenie dnia, prawda?

 

Nie, nieprawda. Znaczące chrząknięcie dobiegające od strony drzwi kazało nam zaprzestać pieszczot.

 

– Mamo, stało się coś? – Iwonka uścisnęła mocno moją dłoń i wstała, poprawiając spódnicę. Chciałem zawyć.

 

– Kochanie, chyba musimy poważnie porozmawiać o czasie, jaki Karolek powinien spędzać przy komputerze.

 

No i zaczyna się…, pomyślałem.

 

 

***

 

 

 

Nie sposób opisać, jak wielką ulgę czułem, gdy następnego dnia moja żona podjęła się odwiezienia teściowej do jej przyjaciółki z miasta, emerytki z siedmioma kotami perskimi. Jakie to… typowe. Mając wolny dzień po zawiezieniu Karolka na przyjęcie urodzinowe jego kolegi (słowo daję, że widziałem na tej imprezie clowna – Boże, przecież clowni są przerażający!), pchany ciekawością postanowiłem pojechać do lasu i obejrzeć miejsce, w którym do wczorajszego ranka stał drewniany domek. Nie miałem nigdy okazji obejrzeć z bliska prawdziwego krateru i uznałem to doświadczenie za tak interesujące, iż nie namyślając się długo wprowadziłem plany w czyn.

 

Widok był… imponujący. Spalona ziemia, półkolisty dół głęboki na około jedenaście metrów i dziwna, fioletowa substancja pokrywająca jego ściany. Skrzyła się w słońcu, jakby była posypana brokatem. Zafascynowany postanowiłem bliżej zbadać to zjawisko, żałując, że nie ma przy mnie Arka – chłopak był oblatany we wszelkich możliwych tematach, może mógłby mi wytłumaczyć, skąd ten oleisty syf. Skoro umiał wyjaśnić Iwonce, na czym polega spalony…

 

Klęczałem właśnie na skraju krateru i zastanawiałem się, gdzie jest ten cały meteoryt, który spowodował zepsucie mojego wczorajszego dnia, gdy usłyszałem dziwnie brzmiące słowa. Zerknąłem przez ramię, chcąc sprawdzić, co jest źródłem dźwięku i ujrzałem drobną, pomarszczoną staruszkę. Teściową lubiłem porównywać do suszonej śliwki, ale ta tutaj… to już był rodzynek. Miała żółtawą skórę i skośne, ciemne oczy, które błyskały niepokojąco z brzydkiej twarzy. Jeśli kiedyś nie umiałem odpowiednio wyobrazić sobie, co znaczy mieć nos jak kartofel, to teraz ujrzałem idealny przykład.

 

Obca kobiecina syknęła.

 

Nie, naprawdę. S y k n ę ł a na mnie.

 

– Dzień dobry! Pani jest sąsiadką tej kobiety, która tu mieszkała? To moja teściowa, niestety nic jej nie jest. Nie musi się pani martwić. Chwilowo przebywa w mieście, ale… – Nagle poczułem, jak słowa więzną mi w gardle. Obca staruszka mówiąc coś rytmicznie, wyciągnęła w moją stronę dłoń o krzywych palcach i krok za krokiem zaczęła się zbliżać. Zacharczałem, chwytając szyję. Nie mogłem oddychać. Płuca domagały się powietrza, którego nie byłem w stanie im dać, wijąc się na ziemi niczym piłkarze Barcelony po wyimaginowanym faulu (czasem lubię sobie pooglądać tych mięczaków kiedy mam kiepski humor, to mnie dowartościowuje).

 

Co jest grane?, przemknęło mi przez głowę. Przed oczami migały czarne plamy, niepokój zmienił się w panikę, ale byłem w stanie wpaść na pomysł obezwładnienia kobieciny, by móc znowu normalnie oddychać. Przecież to ewidentnie sprawka tej wiedźmy! Nie wiem, jak to robiła, jednak…

 

– Och! – Gwałtownie łapałem powietrze i z otwartymi ustami klęczałem w trawie, zbyt osłabiony, by próbować wcielić w życie plan walki. Usłyszałem wrzask wściekłości, a w następnej chwili coś śmignęło koło mojej głowy i pognało w kierunku skośnookiej kobiety. Nadludzkim wysiłkiem uniosłem wzrok i oniemiałem.

 

Może mój mózg zaczął obumierać, bo zbyt długo nie dostarczałem mu tlenu. Przecież… to, co widzę musi być halucynacją.

 

Moja halucynacja: siwowłosa kobieta lata na miotle dokoła skośnookiej wiedźmy i miota w nią kulami zielonego ognia. Całkiem naturalnym wydaje się więc reakcja zaatakowanej, która odpowiada strumieniami fioletowego światła, wypalającego dziury w koronach drzew, ale nie powodującego zapłonu gałązek. Siwowłosa kobieta skandując obco brzmiące słowa wysoko unosi ręce, skośnooka lewituje…

 

Później coś wybuchło. Nie jestem pewien co, ale gdy tylko fala białego światła zgasła i mogłem otworzyć oczy, zobaczyłem mamę Iwonki z miotłą w dłoni i szarym warkoczem o dymiącej końcówce.

 

– Ma – mamo? – wyjąkałem niezbyt inteligentnie, a ona gwałtownym ruchem otrzepała fartuch.

 

– Cholerne żółtki – mruknęła, a ja uśmiechnąłem się głupio, przypominając sobie słowa Arka, mojego kolegi po fachu.

 

– Gdzie… gdzie ona jest?

 

Staruszka rzuciła mi przeszywające spojrzenie i wzruszyła ramionami.

 

– Złamała prawo ustanowione przez Konwent Księżycowy w momencie, gdy zniszczyła mój domek i usiłowała mnie zabić. Jako jedna z Wyższych mogłam ją ukarać.

 

Zamrugałem. I jeszcze raz. Mama Iwonki była… była…

 

– Co się tak gapisz? – warknęła groźnie, ale w jej oczach był niepokój. Może Iwonka nic nie wiedziała?

 

– Sekret mamy jest bezpieczny – zapewniłem. – Mama jest naprawdę… czarująca.

Koniec

Komentarze

Ile można niepotrzebnego seksu propagować - zona poczuła "chętkę"? A jak praca sobie "chętkę" poczuje i jutro nie będziecie mieć żony? fakt, że u kapitalisty, ale jednak jest to karygodne zaniedbanie idei - kolejne potwierdzenie zgubnego wpływu na jednostkę seksualnej rozpusty babilońskiej - skandal - ja to podam do Komisji!

Straszne zniewieściali ci "faceci". Przypominają mi metroseksualistów - nie potrafią być męscy, więc udają kobiety udające mężczyzn.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

@Arctur Vox - musiałam przeczytać kilka razy, później zajrzałam na Twój profil i przeczytałam "Niewinność" - okej, seksualna rozpusta babilońska. Nie dramatyzuj ;p

@Russ - próbowałam :). A metroseksualiści nie udają kobiet, udających mężczyzn!

Byłem przeczytałem  - takie sobie.

Całkiem zabawne. Szaleństwa nie ma, a historii o teściowych istnieją setki tysięcy. Ale przeczytać można, więc nie jest źle.

Tak, szaleństwa nie ma, ale nie jest najgorzej. Końcówka moim zdaniem słaba.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dziękuję za komentarze ;)

Nowa Fantastyka