- Opowiadanie: HarryAngel - Natchnienie

Natchnienie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Natchnienie

 

 

W ostatnim czasie moje życie wypełniała tylko praca, jedzenie i sen. Monotonia dnia codziennego sprawiła, że zapomniałem nawet o swoich przyjaciołach, których mogłem policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego było mi wstyd, gdy odebrałem telefon od Jeremiasza. Miał wesoły, całkowicie pozbawiony jakichkolwiek pretensji głos, co sprawiło, iż poczucie winy rosło we mnie z każdym kolejnym, wypowiedzianym przez niego słowem. Po wymianie kilku drobnych uprzejmości i wysłuchaniu lakonicznych odpowiedzi na magiczne pytanie „ co słychać”, przeszliśmy do konkretów. Ucieszyłem się, iż nie będę musiał tłumaczyć swojej nieobecności w życiu towarzyskim i z żywym zainteresowaniem czekałem na propozycję Jeremiasza, o której wspomniał między słowami na samym początku.

 

Mój serdeczny przyjaciel zadzwonił do mnie nie tylko dlatego, że zaczął niepokoić się o mnie, ale również po to, by zaproponować, abym zamieszkał w jego mieszkaniu, gdy będzie przebywał za granicą. Wyjazd miał trwać dwa tygodnie z możliwością przedłużenia o kolejne czternaście dni. Byłem trochę zaskoczony, a jednocześnie szczęśliwy, gdyż nie mogło być lepszego momentu na przeprowadzkę, niż właśnie teraz. Wspominałem mu wcześniej o swoich kłopotach z hałaśliwymi, młodymi sąsiadami, którzy od momentu wynajęcia mieszkania zamieniali każdą noc w dzikie zabawy, będące dla innych mieszkańców kamienicy koszmarem, ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy część swojej pracy wykonywali w zaciszu domowym, lub też musieli wstawać wczesnym rankiem.

 

Na nic zdały się skargi, początkowo pisane przez każdego z osobna, później zaś w ramach solidarności sąsiedzkiej– zbiorowo. Ci, którzy podpisali się pod zażaleniem, później tylko tego żałowali, gdyż przyszło im się spotkać z kontrreakcją w postaci zbitej szyby, czy przedziurawionej opony. Ja zaś, nie chcąc wyróżniać się spośród innych, spokoju i ciszy potrzebowałem najbardziej, gdyż w owym czasie poświęciłem się pisaniu powieści.

 

Spotkałem się z Jeremiaszem dnia następnego w kawiarni niedaleko jego mieszkania. Ostatni raz widzieliśmy się ponad trzy miesiące temu. Od tego czasu postanowił zapuścić brodę, by jak to później wyjaśnił, wyglądać nieco poważniej. Dlatego też na samym początku nie poznałem go i usiadłem przy stoliku obok. Wielki miał z tego ubaw. Już od momentu telefonicznej rozmowy wydawał mi się wielce radosny, co kontrastowało z melancholijnym obrazem, który tkwił żywo w mej pamięci, a który powstał w czasie naszej długoletniej znajomości. Myśląc, iż przyczyną tego nastroju jest wyjazd zagraniczny, poprosiłem go o przybliżenie szczegółów owej wycieczki. Wyjaśnił mi, iż celem jego podróży jest Paryż, gdzie miał spotkać się z pewnym bogatym i wpływowym biznesmanem, a zarazem wielkim miłośnikiem sztuki, który chciał zorganizować dla niego wystawę i wesprzeć jego talent. Wieść ta ucieszyła mnie nie mniej, niż samego Jeremiasza, gdyż zawsze byłem orędownikiem jego talentu i wydawało mi się tylko kwestią czasu, aż ktoś go dostrzeże. Gdzieś na dnie serca, poczułem delikatne ukłucie zazdrości, gdyż sam miotałem się pomiędzy kolejnymi owocami mego niespełnienia.

 

Po wizycie w kawiarni udaliśmy się do mieszkania, które znajdowało się zaraz po drugiej strony ulicy. Była to spokojna okolica, zamieszkała głównie przez artystów ceniących sobie ciszę. Weszliśmy po schodach na trzecie piętro, po drodze mijając uroczą kobietę, która przystanęła na chwilę, by przywitać się z Jeremiaszem i poznać moje imię.

 

Kiedy zamknęły się drzwi, ujrzałem skromną kawalerkę, która choć mała miała swój urok. Nie potrzebowałem do szczęścia nic więcej.

 

Drugiego dnia mojego pobytu w mieszkaniu, zadzwonił z samego rana Jeremiasz, by poinformować o bezpiecznym dotarciu do stolicy Francji. Zaparzyłem sobie mocną kawę i usiadłem przy biurku, specjalnie przywiezionym z mojego mieszkania. Byłem do niego przyzwyczajony i może to głupie, ale lepiej mi się przy nim pisało. Sądziłem, że na razie stanowiło to niegroźny przesąd, jednak spodziewałem się mieć z czasem coraz więcej tego typu natręctw. Być może jest to nieodłączna cecha każdego dziwaka o aspiracjach twórczych.

 

Do południa zapisałem dziesięć stron, które przybliżały mnie do upragnionego, ostatniego rozdziału. Siedząc na krześle w kompletnym bezruchu ( nie licząc pracy dłoni) nabawiłem się ostrego bólu kręgosłupa. Był to ból znajomy, towarzyszący mi każdego dnia, bez względu na porę roku. Przyzwyczaiłem się do niego, a nawet po każdym dniu pracy, oczekiwałem na jego nadejście. Nie dlatego, że byłem masochistą. Po prostu uważałem go za najlepszego krytyka moich prac. Skoro historia powstała w mojej głowie, którą zapisywałem później na kartkach papieru, pochłaniała mój umysł na kilka godzin, tak iż zapominałem o Bożym świecie z uwzględnieniem posiłku, skorzystania z toalety, czy zwykłej zmiany pozycji, oznaczało to dobrze wykonaną robotę.

 

Po bólu przyszła pora na nowe doznania. Tak jakby w czasie pisania, ktoś zamroził mnie, by później, po zakończonej pracy znów przywrócić we mnie funkcje życiowe. Miażdżący walec przestał jeździć po moim kręgosłupie, a jego miejsce zajął głód, którego zaspokojenie stało się priorytetem. Generalnie nie lubiłem oddalać się zbytnio od miejsca zamieszkania, dlatego postanowiłem wpaść do małej restauracji, kilka kroków stąd.

 

Czując jeszcze w ustach smak wybornej pieczeni, wracałem do domu pełen świeżych pomysłów na rozwinięcie powieści. Nowe miejsce od razu pobudziło mnie twórczo i zgodnie ze swoją pesymistyczną naturą, zacząłem się zastanawiać, co pocznę, gdy Jeremiasz powróci z Paryża i będę musiał wrócić do swojej kamienicy. Wtedy zaświtała mi w głowie myśl, którą rozwinąłem, będąc już w mieszkaniu. Stojąc przy oknie i obserwując przez nie świat, postanowiłem, że bez względu na wszystko, dla dobra swojej stanu psychicznego i rozwoju kariery pisarskiej, wyprowadzę się do innego lokum, równie przyjaznego artystycznym aspiracjom jak to, w którym miałem szczęście się znajdować.

 

Planowałem jeszcze trochę posiedzieć przed maszyną, by w optymistycznej wersji napisać kolejne dziesięć stron. Uznałem, że należy kuć żelazo póki gorące, gdyż wena, czy cokolwiek innego, co nawiedziło moją pisarską duszę, może w każdej chwili ulecieć. Prawdę mówiąc, nigdy nie wierzyłem w romantyczną historię o chwili natchnienia, która spada na twórcę, rozpalając w nim iskrę bożą. Skłaniałem się raczej ku mało atrakcyjnej, żmudnej, rzemieślniczej wręcz codziennej pracy. To co działo się ze mną w czasie pobytu u Jeremiasza, mocno poddało w wątpliwość moje dotychczasowe poglądy w tej materii.

 

Zanim jednak usiadłem do pisania, skusiłem się na chwilową drzemkę, na niezwykle wygodnej kanapie, która jest największą kusicielką, odrywająca człowieka od pracy. Planowane kilka minut przerodziło się w kilka godzin. Obudziłem się na podłodze, w ustach czując nieprzyjemny, kwaśny posmak. Na wpół śpiący, chwiejnym krokiem wpadłem do kuchni, by nalać szklankę wody i zwilżyć podniebienie.

 

Wróciłem do pokoju, po drodze spoglądając na zegar, wiszący w przedpokoju. Mała wskazówka znajdowała się pod liczbą dziesięć, duża zaś pod trzydziestką. Sam byłem zaskoczony, gdyż oznaczało to, że przespałem ponad siedem godzin. Zacząłem zastanawiać się, czym mogłem być tak zmęczony. Po chwili doszedłem do smutnego wniosku, że widocznie tak wyglądają pierwsze symptomy starzenia. Uczciłem to filiżanką zielonej herbaty, nabytej przez Jeremiasza w czasie podróży po Indiach. Zapaliłem światło na biurku, usiadłem na krześle, poruszałem palcami, po czym położyłem je na maszynie. Przez chwilę poczułem się jak pianista, tuż przed rozpoczęciem swojego występu podczas konkursu Chopinowskiego. Jednak nie przywitały mnie brawa publiczności, dodające otuchy.

 

Herbata nie zdążyła jeszcze ostygnąć, gdy zapisałem już pięć stron, z czego byłem niezwykle dumny, zważywszy na nastrój w jakim znajdowałem się zaraz po popołudniowej drzemce. Skończyłem kolejny rozdział i oderwałem na chwilę oczy od maszyny, gdyż wszystkie litery zaczęły zlewać się w jedną, niewyraźną plamę. Wyprostowałem się na krześle, nabrałem powietrza do płuc i uniosłem wzrok. Zaskoczył mnie widok obrazu, wiszącego na ścianie, przy której stało moje biurko. Nie wynikało to z silnych doznań, jakich doświadczyłem, obserwując to dzieło, lecz z samego faktu, iż ono tam się znajdowało. Pochłonięty pisaniem, nie zwracałem na takie rzeczy uwagi, a mimo, iż obraz nie należał do wybitnych, było w nim coś intrygującego.

 

Przedstawiał małą, drewnianą chatkę, kryjącą się za chudymi, stojącymi obok siebie patykami, przypominającymi drzewa, choć wyglądały całkiem nierealnie, wyjęte jakby z koszmarnego snu. Niepokój, który wywoływał ten obraz potęgował fakt, iż był namalowany za pomocą tylko dwóch kolorów: czarnego i białego. Wodziłem po nim wzrokiem, szukając podpisu autora, jednak mały bohomaz, znajdujący się w prawnym dolnym rogu, niczym nie przypominał tego, co zawsze widziałem na obrazach mojego przyjaciela.

 

Do północy zdążyłem rozpocząć kolejny rozdział i odkryłem na koniec ku mojemu zdumieniu, że pisało mi się zdecydowanie lepiej, zarówno jeśli chodziło o treść jak i ilość. Przez moment pomyślałem, iż może upiorna chatka w koszmarnym lesie tak zadziałała na moją wyobraźnię. Uznałem, że mogę zapisać to do listy kolejnych moich pisarskich dziwactw. Byłem gotów wypełnić nimi całą książkę telefoniczną, jeśli tylko udałoby mi się utrzymać taką formę.

 

Leżąc w łóżku, próbowałem zasnąć, jednak bezskutecznie. Spojrzałem na ścianę, na której wisiał obraz. Padał na niego blask księżyca, przez co stał się jedynym jasnym punktem w mieszkaniu, pogrążonym w ciemności. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, wewnątrz czułem zaś dziwne połączenie lęku i ciekawości. Obraz pobudził moją wyobraźnię, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Przez moment, zaznaczam– bardzo krótki, wydawało mi się, że drzwi od chatki poruszyły się. Początkowo przeszedł mi dreszcz, chociaż dobrze wiedziałem, że to niemożliwe. Uznałem, że oglądanie czas zakończyć i odwróciłem się na drugi bok. Zanim zasnąłem na dobre, minęło jeszcze kilkanaście minut. W tym czasie nieraz nachodziła mnie ochota, by znów się odwrócić i spojrzeć na anonimowe dzieło.

 

Następnego dnia obudził mnie dźwięk dzwonka. Otwierając oczy nie mogłem przypomnieć sobie momentu, w którym ustawiałem go poprzedniego dnia.. Nie zastanawiając się zbytnio nad tą kwestią, poszedłem do kuchni przyrządzić śniadanie, jednak zajrzawszy do lodówki, zorientowałem się, że nie mam odpowiednich produktów. Prawdę mówiąc nie miałem żadnych, nie licząc na wpół wypitego kartonu mleka i szynki wątpliwej świeżości. Uznałem, że poranny spacer dobrze mi zrobi. Wróciłem niecały kwadrans później z siatką, wypełnioną zakupami, których ilość starczyła na kolejny tydzień, tak bym mógł w pełni skupić się na pisaniu, nie wychodząc niepotrzebnie z domu. Napełniwszy żołądek, wróciłem do pokoju ze szklanką czarnej kawy. Postawiłem ją na biurku i jak każdego dnia usiadłem na krześle, celem napisania kilku stron nieśmiertelnej prozy.

 

Trzymałem już palce na maszynie, kiedy ku mojej zgubie spojrzałem w górę na obraz, który tak zafascynował mnie dzień wcześniej. Przetarłem oczy i patrzyłem na chatkę z niepokojem. Jej drzwi wejściowe były lekko uchylone. To, co zeszłej nocy uznałem za przewidzenie, teraz okazało się być prawdziwe. Poczułem się trochę nieswojo, co wybiło mnie całkowicie z rytmu pracy. Opadłem na krzesło i zamiast kontynuować pisanie, siedziałem w bezruchu z otwartymi ustami, próbując wyjaśnić sobie zmianę na obrazie. Starając się wrócić do równowagi psychicznej, wytłumaczyłem to tym, iż najwidoczniej wcześniej nie skupiłem się na szczegółach, podziwiając ogólny widok, lecz odzywał się we mnie głos, który był gotów przysiąc, iż widziałem zamknięte drzwi. Uznałem, że najlepszy rozwiązaniem będzie zasłonięcie obrazu jakimś materiałem, tak bym mógł w pełni skupić się na pisaniu. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem i za pięć minut chatka pośród przeklętych drewnianych słupów, stała się dla mnie tylko wspomnieniem.

 

Z uśmiechem na twarzy położyłem znowu palce na maszynie, chcąc całkowicie uciec w świat fikcji literackiej. Jednak by tam się znaleźć musiałem przynajmniej rozpocząć pisanie, co jak się później okazało, przerosło moje możliwości. Palce zesztywniały mi od trzymania ich nieruchomo przez więcej, niż kwadrans, a kartka papieru wciąż lśniła bielą, nie zmąconą choćby jednym słowem. Paradoksalnie zaszkodziłem sobie zakrywaniem obrazu, który działał na mnie w sposób magiczny ( podejrzewałem jednak, że było to działanie czarnej magii), lecz nie mogłem pozwolić sobie na ponowne odsłonięcie go, gdyż mogło się to dla mnie skończyć popadnięciem w osobliwy rodzaj obłędu i szaleństwa.

 

Zacisnąłem pięści i postanowiłem odzyskać wenę twórczą o własnych siłach. Po godzinie czasu, gdy pusta kartka papieru powodowała u mnie rosnącą z prędkością światła frustrację, poddałem się, albo, co lepiej odda sytuację, poprosiłem o czas. Widocznie na dzisiaj wystarczy atrakcji– pomyślałem i poczułem chęć wyrwania się z mieszkania, gdzie czułem na sobie „wzrok” obrazu, pomimo faktu, iż był pokryty cienkim materiałem, służącym wcześniej jako prześcieradło.

 

Założyłem płaszcz, gdyż na dworze ochłodziło się. Sprawdziłem zawartość portfela i zamknąłem drzwi z uczuciem ulgi. Wsiadłem do autobusu i jeździłem bez celu. Chciałem się napić, a jednocześnie znaleźć jak najdalej od tego miejsca. Rozmyślałem o książce i obrazie. Czułem silny związek, między moją płodnością twórczą, a patrzeniem na dziwaczne dzieło, które było żywe i miało zdolność do przemiany.

 

Wysiadłem w nieznanej okolicy. Z daleka ujrzałem świecący się na czerwono neon z nazwą baru, którego nazwa nie zapadła mi nigdy wcześniej w pamięć. Wstąpiłem tam, celem znieczulenia. W środku unosił się zapach alkoholu, wymieszany z kiepskiej jakości tytoniem. Przy jednym ze stolików siedział drobny pijaczek, który melancholijnym wzrokiem patrzył na pusty kieliszek od wódki. Po drugiej stronie, przy ścianie rozmawiały drapieżnie umalowane kobiety, które pod grubą warstwą makijażu chciały ukryć fakt, iż ich dni chwały na polu relacji damsko męskich dawno minęły.

 

Zamówiłem u barmana niepasteryzowane piwo i z kuflem, z którego przelewała się piana, skierowałem się do jednego z wolnych stolików. Jedna z wymalowanych kobiet rzuciła na mnie wyzywające spojrzenie. Ograniczyłem się do delikatnego uśmiechu, mówiącego „ nie dzisiaj” w ramach odpowiedzi. Nie zauważyłem u niej choćby cienia rozczarowania, co pozwoliło mi domyśleć się, że przywykła już do odmów.

 

Po pierwszym kuflu, przyszedł drugi, po drugim trzeci a po trzecim… przestałem liczyć. Drobny pijaczek, który do tego momentu wciąż patrzył się na pusty kieliszek, tym razem skierował wzrok na moją postać. Widocznie uznał, że pomogę mu przywrócić smak wspomnień, ratując go kilkoma monetami. Denerwowało mnie jego spojrzenie, a pod wpływem alkoholu wychodziły ze mnie nie wykorzystane za dnia pokłady agresji. Czułem, że dzisiejsza noc może zakończyć się bójką, gdy wtem zdrętwiałem i cała negatywna energia ze mnie uszła. Nad głową pijaczka, na obskurnej ścianie wisiał obraz… nie jakiś zwykły wytwór wyobraźni malarza– opiumisty, to był obraz z mojego mieszkania, a raczej z mieszkania Jeremiasza. Niezdarnie podniosłem się z krzesła i ruszyłem chwiejnym krokiem w jego kierunku. Pijaczek widząc moją zbliżającą się postać, odwrócił się plecami, jakby bał się mojego gniewu. Ja jednak w ogóle nie zwracałem na niego uwagi. Moje myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół tej przeklętej chatki.

 

Stałem naprzeciwko niej. Czułem, że nie dam rady zachować równowagi przez dłuższą chwilę. Walczyłem jednak z ograniczeniami swojego ciała, na tyle na ile mogłem. Wystarczyło to, by dostrzec małą postać, wyłaniają się z drzwi, szerzej uchylonych, niż te które znajdowały się na moim obrazie. Twarz miała zamazaną, choć przez chwilę zdawało mi się, iż widzę Jeremiasza. Następnym widok, który ujrzałem przed oczami, to ciemno wiśniowy kolor sufitu, który mogłem podziwiać, leżąc na podłodze obskurnego baru. Po chwili patrzyły na mnie nachylone dwie wymalowane kobiety, z czego jedna z nich ( ta, która zalecała się do mnie) wykrzywiła usta, w dziwnym quasi uśmiechu, jakby cieszyła się z mojego położenia. Druga, bardziej przejęta mówiła coś, do barmana, który trzymał w prawej ręce telefon i prawdopodobnie dzwonił na pogotowie, lub też policję. Brakowało mi tylko jednej postaci.

 

Poczułem, jak ktoś grzebie w lewej kieszeni mojej kurtki. Od razu wiedziałem, że to pijaczek. Nie miałem jednak siły, by zareagować w jakikolwiek sposób. Dźwięki zaczęły docierać do mnie coraz bardziej wyraźnie, tak samo wyraźnie jak ból, krążący wokół czaszki.

 

W nocy, a raczej nad ranem wróciłem ze szpitala do domu. Z bandażem na głowie wyglądałem nieco komicznie, chociaż akurat mnie nie było do śmiechu. Marzyłem tylko o tym, aby położyć się do ciepłego łóżka i zapaść w sen, baaardzo długi sen, z którego nikt mnie nie wybudzi. Środki przeciwbólowe przestawały działać, dlatego też sięgnąłem po resztki whiskey, która schłodzona, wiernie czekała na mnie w lodówce. Po wypiciu małej szklaneczki, tegoż szlachetnego trunku, poczułem się znacznie lepiej, a chęć snu na chwile odeszła.

 

Wszedłem do pokoju, który wyglądał całkiem normalnie, nie przypominając upiornego miejsca, które porzuciłem ostatniej nocy, by powrócić do równowagi psychicznej. Wszystko przez ten obraz…. Jezu słodki, obraz!!!

 

Uczucie lęku powróciło, jednak teraz zareagowałem inaczej. Rzuciłem wrogie spojrzenie na ścianę, przy której stało moje biurko. Przez okno, które z niewiadomych przyczyn było otwarte, wlatywał przenikliwy chłód. Na ścianie wciąż wisiał obraz jednak znów odkryty, straszył swoim piekielnym wdziękiem. Materiał służący do zakrycia, leżał na podłodze. Tym razem, nabrawszy głęboki wdech, poczułem dziwny przypływ odwagi. Policzyłem do czterech, podszedłem bliżej i spojrzałem na obraz. Nie byłem zaskoczony, gdy mym oczom ukazała się mała postać, stojąca w uchylonych drzwiach. Pomyślałem, że nie dam wciągnąć się w kolejną grę, nie będę analizować przyczyn, dla których poprzedniej nocy widziałem w barze zmianę, która dokonała się na obrazie, będącym w moim mieszkaniu. Przyjąłem po prostu wyzwanie, jakie rzuciła mi bliżej nieokreślona siła, stojąca za dziwacznym malowidłem, udającym tylko dzieło sztuki.

 

Wedle moich obliczeń został mi dokładnie tydzień do ukończenia książki, jeśli będę ją pisał w takim tempie jak wtedy, gdy pierwszy raz ujrzałem chatkę. Jednocześnie byłem świadom, że cena jaką będę musiał zapłacić za przypływ weny twórczej, może okazać się wysoka. Byłem pewien, że zmiany na obrazie będą dokonywać się z każdą, zapisaną przez mnie kartką, a dziwna, tajemnicza postać, wychylająca się delikatnie z chatki, ujawni wreszcie swe oblicze. Ale liczyła się tylko książka…

 

Następnego dnia, obudziłem się jeszcze przed dwunastą, co przy moim trybie pracy należało do rzadkości. Postanowiłem wykorzystać maksymalnie pozostały mi czas, tak by ukończyć powieść w przeciągu tygodnia i raz na zawsze pozbyć się obrazu, nawet kosztem zerwania przyjaźni z Jeremiaszem, chociaż byłem przekonany, że mój przyjaciel nie tylko zrozumie ten czyn, ale także poprze moje działanie, po usłyszeniu całej historii.

 

Ściągnąłem materiał, który chował przed światem owoc diabelskiej siły. Robiłem tak każdej nocy, by zmiany na nim nie zachodziły zbyt szybko. Tajemnicza postać wciąż tkwiła w tym samym miejscu, co zeszłej nocy. Usiadłem przed maszyna. W pierwszej chwili zawahałem się, gdyż myślałem tylko o tym, iż każde zapisane słowo będzie niczym pożywienie dla tajemniczej siły, kierującej elementami obrazu, a konkretnie jednym. Uderzyłem palcem w pierwszy klawisz, nie mając jeszcze w głowie żadnego pomysłu i zanim zdążyłem się zorientować, zapisałem całą stronę. Praca nigdy dotąd nie wydawała mi się tak łatwa. Słowa wręcz pływały po kartce papieru, a ja wydawałem im tylko komendy, które w moim odczuciu nie należały do mnie. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś inny pisał za mnie, wykorzystując moje ciało i umysł. Gdybym był człowiekiem gorliwie wierzącym, pomyślałbym, iż uległem opętaniu.

 

Po zapisaniu kolejnych dziesięciu stron, nie mogłem powstrzymać ciekawości i zerknąłem delikatnie ku górze. Obraz wciąż był niezmieniony. Postać stała nieruchomo, a przez moment wydawało mi się, jakby cofnęła się nawet trochę w głąb chatki. Uznawszy to za przewidzenie, postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy. Poszedłem do kuchni i nalałem sobie ostatnie krople whiskey, której zapach był ledwo wyczuwalny! Było jej tak mało, że gdy wróciłem do pokoju, postawiłem na biurku pustą szklankę, co przypomniało mi wzrok pijaczka z baru, który tęsknym spojrzeniem adorował pusty kieliszek.

 

Wyprostowałem się na krześle i nim przystąpiłem do ponownego pisania, musiałem skontrolować obraz, co stało się już moim nawykiem. Jak możecie się domyśleć, tajemnicza postać, a konkretnie tajemniczy mężczyzna ( o czym świadczyła jego postura, twarz wciąż pozostawała anonimowa) znajdował się dobrych kilka kroków przed domkiem. Drzwi od chatki pozostały otwarte, jakby czekając na jego powrót. Ja jednak byłem całkowicie pewien, że zanim powróci do swojej upiornej posiadłości, będzie chciał załatwić sprawy ze mną. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. W ostatnim czasie żyłem na granicy obłędu, dlatego też przyzwyczaiłem się do reguł w nim panujących.

 

Po południe upłynęło mi na ukończeniu przedostatniego rozdziału. To zdecydowanie więcej, niż przewidywałem wcześniej. Pisałem szybciej i więcej, ale też postać z obrazu przemieszczała się szybciej i była bliżej mnie. Co więcej, w nocy, tuż przed pójściem spać, zanim zasłoniłem obraz, zaobserwowałem, iż mężczyzna trzyma w prawej ręce dziwne narzędzie, które choć ciężko było zidentyfikować po raz pierwszy od dłuższego czasu sprawiło, iż przeszedł mi po plecach dreszcz. Z tym „przyjemnym” uczuciem, postanowiłem powiedzieć mężczyźnie dobranoc i przykrywszy go materiałem, udałem się na spoczynek ( jeszcze nie wieczny).

 

Przez następne pięć dni tempo pracy nieco spadło, jednak również mój rywal postanowił trochę odpocząć, zbliżając się do mnie bardzo malutkimi krokami. Pomimo tego, iż z każdym dniem jego postać powiększała się w stosunku do reszty obrazu, twarz jego wciąż była rozmazana, anonimowa jak jego twórca. W między czasie odebrałem telefon od Jeremiasza, która poinformował mnie o wcześniejszym powrocie z Paryża. Spotkanie z bogatym biznesmanem przebiegło po jego myśli, dlatego też wracał jak najszybciej, by załatwić jeszcze formalności związane z transportem obrazów na wernisaż. Chciałem zapytać, czy obraz ze ściany również będzie jego częścią, jednak przekładałem to zbyt długo i mój przyjaciel pozdrowiwszy mnie, rozłączył się. Miałem oczekiwać go za trzy dni, czyli dokładnie dzień po planowanym zakończeniu przeze mnie książki. Pomyślałem, że będę miał czas, by zniszczyć obraz i przygotować się odpowiednio do wytłumaczenia tego.

 

Nadszedł długo oczekiwany dzień. Ostatni dzień pracy nad książką. Z tej okazji wstąpiłem do sklepu i zakupiłem świeżutką butelkę Whiskey, która wstawiona do lodówki, czekała cierpliwie na świętowanie. Zapomniałem całkowicie o postaci z obrazu, która choć była coraz bliżej wciąż znajdowała się w bezpiecznej odległości. Im bliżej byłem końca, tym mocniej wierzyłem w to, że uległem jakiejś dziwnej, tymczasowej chorobie, związanej z procesem twórczym i wyczerpaniem organizmu. Zapisując słowo KONIEC na ostatniej stronie, byłem przekonany, że postać wróci do swojej chaty i wszystko będzie tak jak przedtem. Udam się na zasłużone wakacje, gdzie nie będę robić dosłownie nic ( może prócz paru przyjemnych chwil u boku jakiejś zgrabnej butelki whiskey, ewentualnie kobiety).

 

Siedziałem do wieczora ze szklanką wypełnioną ciemno brązowym płynem. Patrzyłem na obraz z uczuciem tryumfu. Przed każdą kolejną kolejką, obiecywałem sobie, że zniszczę obraz. Pójdę po jakiś nóż, dźgnę nim prosto w postać na obrazie i zaznam spokoju. Jednak z każdym kolejnym pociągnięciem, czułem się coraz bardziej obcy w swoim ciele. Kończyny zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a i zmysły zaczynały mnie zawodzić.

 

Wszystko zdawało mi się snem, przedmioty zlewały się w jednobarwną plamę. Uznałem, iż jestem nazbyt pijany, bym mógł cokolwiek zrobić oprócz pójścia spać, dlatego też postanowiłem, że rozprawię się z obrazem, z samego rana, nawet gdyby miał mnie przywitać potworny ból głowy.

 

Śniłem o rajskich plażach, na których to planowałem relaksować się, w ramach zasłużonego odpoczynku, po ciężkiej pracy, jaką było pisanie powieści, gdy dobiegł mnie hałas. Nie mogłem, go dokładnie zlokalizować, gdyż słuch miałem jeszcze mocno przytępiony, a wszystkie dźwięki dochodziły jakby z wnętrza mojej głowy. Otworzyłem oczy, lecz ledwo co widziałem, pomijając już kwestię mojego upojenia, było po prostu ciemno ( jak to bywa w nocy). Jedyny oświetlony blaskiem księżyca punkt stanowił obraz, który tkwił nie zasłonięty na ścianie. Jednak nie widziałem na nim mężczyzny. Wytężyłem wzrok– na próżno. Nie było go tam.

 

 

 

Jeremiasz wrócił z komisariatu, gdzie składał zeznania w sprawie samobójczej śmierci swojego najlepszego przyjaciela. Wciąż był oszołomiony i nie chciał przebywać w mieszkaniu, w którym do tego doszło. Jednak nie miał wyboru. Z lękiem wszedł do pokoju, gdzie przed kilkoma godzinami dwóch sanitariuszy podniosło sztywne ciało pisarza, którego świeżo ukończony maszynopis wciąż leżał dumnie na biurku. Wiedział, że jego obowiązkiem będzie doprowadzenie do wydania tej powieści, wydania pośmiertnego. Zrobiło mu się niedobrze, a łzy same napłynęły do oczu. Nie mógł się powstrzymać. Pociągając nosem, podszedł bliżej do obrazu wiszącego na ścianie, gdyż coś przykuło jego uwagę. Spojrzał raz, spojrzał drugi i wciąż nie dowierzał. Przecież sam był autorem tego rysunku. Tuż przed chatką, stała jakaś postać, odwrócona plecami do osoby obserwującej. Jeremiasz podszedł jeszcze bliżej, tak że prawie nosem dotykał obrazu. Nałożył okulary i zmrużył oczy. Postać w prawej ręce trzymała zakrwawiony nóż…

Koniec

Komentarze

Mała wskazówka znajdowała się pod liczbą dziesięć, duża zaś pod trzydziestką. - nie widziałam zegara z cyfrą trzydzieśc iPoczątkowo przeszedł mi dreszcz,- chyba mnie

Następnego dnia obudził mnie dźwięk dzwonka. Otwierając oczy nie mogłem przypomnieć sobie momentu, w którym ustawiałem go poprzedniego dnia - czego nie ustawiał, bo tu nie wiadomo

Jedna z wymalowanych kobiet rzuciła na mnie wyzywające spojrzenie.- razcej rzuciła mi

tak samo wyraźnie jak ból, krążący wokół czaszki. - jak krąży wokół to pół biedy, bo nie boli. Chyba wewnątrz

Znalazłoby się jeszcze parę.

Temat nie nowy, ale wykonanie całkiem niezłe, choć bez fajerwerków. Przeczytałam do końca, mimo że jak tylko pojawił się obraz wiedziałam co będzie dalej. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Uuu, aż dreszcz przechodzi po plecach... wciągnęło mnie. Przypomina mi nieco jeden z odcinków "Supernatural", też była historia obrazu i sportretowanej, zamordowanej rodziny...

Przecinki proszą o wyeliminowanie ich z miejsca, gdzie być nie powinny i wstawienie tam, gdzie są niezbędne... ;)

Kilka na szybko wyłapanych błędów:

chwilową drzemkę - bardziej pasuje krótką

Jedna z wymalowanych kobiet rzuciła na mnie wyzywające spojrzenie. - rzuciła mi wyzywające spojrzenie

nie wykorzystane - niewykorzystane

ciemno wiśniowy - również razem

Życzę weny, bardzo przyjemny tekst! :D

Trzeba wystarać się o zakaz zamieszczania interesujących tekstów po godzinie dwudziestej minut sześć. Znów będę niewyspany.  Tak spokojnie, że tak napiszę, opowiedzianahistoria zrobiła na mnie wrażenie.

Od momentu "pojawienia się" obrazu, a raczej od zauważenia przez bohatera zmiany na obrazie, spodziewałem się pojawienia jakiegoś --- bo ja wiem? ducha? demona? --- kogoś / czegoś, mającego złe zamiary. Sprawdziło się w połowie --- zjawy nie było, trup jak najbardziej się pojawił.  

Dręczy mnie pytanie: dlaczego żadnej krzywdy nie doznał Jeremiasz? Mieszkaniec chatki nie toleruje tylko obcych w mieszkaniu? Co wobec tego z kochankami Jeremiasza?  :-)  

Przecinki. Kiepsko z nimi. Kilka powtórzeń, zapewne mimowolnych.

Kiedy zamknęły się drzwi, ujrzałem skromną kawalerkę, która choć mała miała swój urok. - albo zakończ zdanie w inny sposób albo wywal "choć".

 

Skoro historia powstała w mojej głowie, którą zapisywałem później na kartkach papieru - brzmi, jakbyś głowę zapisywał na kartkach. Czepiam się, ale z kontekstu wynika, że te kartki to kartki papieru, a nie np. PRL-owskie kartki mięso, więc usunąłbym "papieru".

 

...zapominałem o Bożym świecie... ...rozpalając w nim iskrę bożą.

 

Po godzinie czasu - po godzinie kartofli...

 

Po wypiciu małej szklaneczki, tegoż szlachetnego trunku - moim zdaniem przecinek tu niepotrzebny

 

Dobrze napisane, wciągające. Choć czekałem na zaskakujące zakończenie, a otrzymałem, niestety, najbardziej oczywiste, to i tak uwazam, że stworzyłeś dobre opowiadanko.

Ps. W trakcie czytania Twojego tekstu prześladowały mnie, momentami, nachalne skojarzenia z "Portretem owalnym" Edgara Allana Poe.

Pozdrawiam.

 

Sorry, taki mamy klimat.

No proszę, tekst bez żadnych dialogów, narracja spokojna i statyczna, a wciąga jak nie wiem. Momentami trafiają się zgrzyty, które już wytknęli poprzednicy, ale to raczej sprawy techniczne typu źle postawiony przecinek. Mnie się z kolei skojarzyło z taką historyjką z filmu "Wiedźmy", o dziewczynce wciągniętej przez obraz, która żyła sobie na nim, starzała się aż w końcu umarła. Spać nie mogłam w dzieciństwie po obejrzeniu tego filmu :)

Podobało mi się, chociaż pewnie nie doczytałabym do końca, gdyby nie zachęcające komentarze :). Do połowy jak dla mnie trochę zbyt przegadane, dzieje się na tyle mało, że pewnie dałabym sobie spokój. Ale potem rzeczywiście wciąga. Mam tylko wrażenie, że zdania takie trochę zbyt "poprawne", jakby "szkolne" - ale może to tylko takie moje wrażenie, a może celowy zamysł, który po prostu mi nie za bardzo podszedł. 

Ale tekst w sumie fajny. 

Niezłe, choć o obrazach napisano multum.

Trochę wpadek technicznych, przede wszystkim zbyt wiele zaimków "który".

...co kontrastowało z melancholijnym obrazem, który tkwił żywo w mej pamięci, a który... -- tu lepiej by było "który" zastąpić "jaki", bo melancholijny obraz, w tym wypadku wyraz twarzy, to jednak coś mało konkretnego.

Niezłe opowiadanie, choć trochę można byłoby je skrócić, szczególnie na początku. Temat nie jest odkrywczy, ale i tak tekst warto przeczytać. Słabo z interpunkcją oraz momentami przedobrzyłeś z zaimkami. Piszesz trochę nierówno: niektóre zdania są plastyczne i same pchają się do oczu, inne zbyt zawiłe i pokręcone - ale to raczej problem z przecinkami. Poza tym to jedno z nielicznych opowiadań, gdzie nie ma błędów w zapisie dialogów:).

 

Pozdrawiam

Mastiff

Pomysł stary jak świat, ale za to wykonanie naprawdę trzyma poziom. Udało Ci się odtworzyć klimat starych opowiadań, w których myk z obrazem był jeszcze nowością.

pozdrawiam

I po co to było?

Szczerze powiedziawszy, na początku myślałem, że nie dam rady doczytać do końca. Nie ze względu na jakieś braki stylistyczne czy jakość tekstu, bo opowiadanie napisane jest bardzo dobrze, ale absolutnie nie trafia do mnie taka szybkość prowadzenia akcji. Po prostu lubię, kiedy rzeczy faktycznie się dzieją, a tutaj fabuła posuwała się trochę z byt wolno. No ale są gusta i guściki.

Konie końców, nie żałuję, że dotrwałem do końca. Było warto. Zakończenie jest co prawda ze szczętem przewidywalne, a motyw obrazu nie pojawia się w literaturze po raz pierwszy, ale to, co do niego prowadzi i sposób, w jaki do niego prowadzi, zasługuje na pochwałę.

A mnie się średnio podobało. Opowiadanie jest nieco za długie, pomysł przewidywalny, ale czyta się nawet nieźle, aż do zakończenia, które moim zdaniem jest słabe. Nie wiedzieć czemu zagranie z zakrwawionym nożem sprawiło, że parsknęłam śmiechem. I tyle. Bo brzmi tak, jakby gość popełnił samobójstwo przez zaszlachtowanie się. Jakbym znalazła kogoś z poderżniętym gardłem albo zadźganego to nie wyglądałoby mi to na samobójstwo.

 

Napisane nieźle. Ale nie bezbłędnie.

"...spojrzeć na anonimowe dzieło" - nie było anonimowe. Przecież ktoś je podpisał, a to, że bohater nie potrafił się zorientować kto, to inna sprawa.

"Następnego dnia obudził mnie dźwięk dzwonka" - ale telefonu czy u drzwi? Zdanie jest niejasne, bo dzwonek to co innego niż alarm czy budzik.

"...i za pięć minut chatka (...) stała się dla mnie wspomnieniem" - po pięciu minutach, a nie za pięć

Za każdym razem kiedy wprowadzasz nawiasy stawiasz po pierwszy spację. Dlaczego? Piszemy (tak) a nie ( tak).

A jak masz myślniki, winny być wydzielone spacją z obu stron.

"...neon z nazwą baru którego nazwa..." - brzydkie powtórzenie

"rzuciła na mnie spojrzenie" - spojrzenie rzuca się komuś, a nie na kogoś. Ale można kogoś obrzucić spojrzeniem, bądź rzucić na kogoś okiem

Niewykorzystane łącznie.

Jest kilka literówek i potknięć interpunkcyjnych.

Ciemnowiśniowy łącznie. Tak samo ciemnobrązowy.

"Byłem pewien, że zmiany na obrazie będą dokonywać się z każdą, zapisaną przez mnie kartką, a dziwna, tajemnicza postać, wychylająca się delikatnie z chatki, ujawni wreszcie swe oblicze." - A to nieprawda przecież. Postać nie poruszała się tylko wtedy, kiedy on pisał. W barze dokonywały się zmiany, mimo że nie piał, a gość zlazł z obrazu dopiero po zakończeniu. 

Przewidzenie i przywidzenie to nie to samo.

W "międzyczasie" razem a nie oddzielnie.

Miejscami nadużywasz zaimków i powtarzasz je brzydko. Przykład: "...komendy, które w moim odczuciu nie należały do mnie. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś inny pisał za mnie, wykorzystując moje ciało i umysł."

Raz piszesz whiskey, a raz Whiskey.

Niezasłonięty łącznie.

 

Tyle ode mnie. Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tekst, ku mojemu zdziwieniu, spotkał się z pozytywnymi opiniami. Zatem, świadomy tak dobrego przyjęcia, nie będę się ograniczał w słowach, opisujących moje odczucia.

 

Opowiadanie jest przerażająco nudne. Jest to właściwie opowieść o codziennych aktywnościach gościa piszącego książkę. Ileż można czytać o tym, czy miał produkty w lodówce czy nie, czy pił kawę, czy herbatę i czy one wystygły, czy leżał na kanapie czy sofie i jak długo? Pomysł z przerażającym obrazem może nie jest najświeższy, ale naprawdę można było to napisać o wiele lepiej, tak, żeby czytelnik się wciągnął i wczuł. Nawet pomimo tego, że zakończenie było oczywiste, można było wycisnąć o wiele więcej, jeśli napisałbyś to dobrze. Niestety, nie wyszło i to bardzo. No i te „artystyczne” przeżycia bohatera są okropne. Tak samo jak „artystyczna okolica”.

Kilka razy chciałem zrezygnować z czytania, ale jako że inny członek z Loży nominował Twój tekst, postanowiłem, że doczytam do końca. I do samego końca się z tym opowiadaniem męczyłem. Po pierwsze z powodu braku pomysłu na prowadzenie akcji, a po drugie z powodu języka.

 

Tekst cierpi na rozwiniętą zaimkozę, choruje na nadmiar powtórzeń i ma przewlekły problem z nagromadzeniem czasowników zwrotnych (do tego, często z nienaturalnie postawionym „się”).
Z niezrozumiałych dla mnie powodów dziwnie zapisujesz nawiasy, ale o tym wspomniała już Joseheim.

 

A tutaj kilka rzeczy, które wychwyciłem (było tego więcej, ale później już nie chciało mi się bawić w zaznaczanie każdej, mam nadzieję, że nie powtarzam uwag innych):

 

o Bożym świecie bożym świecie

 

Przykład nagromadzenia zaimków:
Tak jakby w czasie pisania, ktoś zamroził mnie, by później, po zakończonej pracy znów przywrócić we mnie funkcje życiowe. Miażdżący walec przestał jeździć po moim kręgosłupie, a jego miejsce zajął głód, którego zaspokojenie stało się priorytetem.

Drugie „mnie” jak i „moim” zupełnie zbędne. Bo o czyich innych funkcjach życiowych, jak i kręgosłupie mógł mówić, jak nie o swoich?

 

dla dobra swojej stanu psychicznego komentarz zbędny

ku mało atrakcyjnej, żmudnej, rzemieślniczej wręcz codziennej pracy. – logika. „Codzienna praca” jest tu przedstawiona jako coś mocniejszego niż praca żmudna, rzemieślnicza. Zupełnie bez sensu i zupełnie zbędne to „wręcz”.

 

Mała wskazówka znajdowała się pod liczbą dziesięć, duża zaś pod trzydziestką. – ciekawy zegar, który ma na tarczy „30”. A to zdanie można było zapisać o wiele prościej, tak czy inaczej.

 

Zapaliłem światło na biurku – ubogie językowo zdanie. Domyślam się, że zapalił lampkę.

 

Początkowo przeszedł mi dreszcz, chociaż dobrze wiedziałem, że to niemożliwe. – Przeszedł mnie dreszcz.
Poza tym, to zdanie sugeruje, iż narrator dobrze wiedział, że niemożliwym jest, żeby przeszedł go dreszcz. Raczej nie o to chodziło.

 

kilku stron nieśmiertelnej prozy– nie bardzo rozumiem po co tu to „nieśmiertelnej”.

 

kiedy ku mojej zgubie spojrzałem w górę na obraz – ku jego zgubie, znaczy, że zginął, kiedy spojrzał na obraz, tak? Do tego niepotrzebne to „w górę”. Wystarczy napisać, że spojrzał na obraz.

 

tak też zrobiłem i za pięć minut chatka – po pięciu minutach

 

odzyskać wenę twórczą o własnych siłach – wena twórcza to pleonazm. I trudno mi zrozumieć co to znaczy „odzyskać ją o własnych siłach”, bo ona z definicji jest czymś, co pojawia się niezależnie od nas.

 

odebrałem telefon od Jeremiasza, która poinformował mnie – który

 

Miałem oczekiwać go za trzy dni, czyli dokładnie dzień po planowanym zakończeniu przeze mnie książki.– „dzień po planowanym przeze mnie zakończeniu książki”. Chyba, że chciałeś podkreślić, że zakończenie ma być dokonane przez narratora – wtedy to „przeze mnie” całkowicie zbędne.

 

dźgnę nim prosto w postać na obrazie – dźgnę nim postać na obrazie. Nie „w”.

 

było po prostu ciemno ( jak to bywa w nocy) – tutaj mi ręce opadły. Pomijając już przesadnie rozbudowany opis tego, że nic nie widział bo to, tamto... to wtrącenie w nawiasie po prostu grafomańskie.

 

Podobnie jak Joseheim, nie bardzo sobie wyobrażam jakim cudem policja doszukała się samobójstwa. Wydaje mi się, że raczej żył mu człowieczek z obrazu nie podciął, bo mężczyzna pewnie się bronił – a jak inaczej mógł zabić go nożem, żeby wyglądało to na samobóstwo?

 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Rzeczywiście dobry tekst. Sprawnie i ciekawie napisany. Szczególne uznanie dla Ciebie, że potrafisz świetnie operować słowem i sterować opowieścią bez użycia dialogów. Bardzo mi się podobało, chociaż trochę zdań mogłeś jeszcze poprawić, ale mimo to nie wpłynęło to w żaden sposób na czytanie. Takie teksty i tacy autorzy to skarb dla tego portalu.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka