- Opowiadanie: majatmajaja - Parabola

Parabola

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Parabola

 

 

 

Czekaliśmy. Zamknięci w sobie i milczący.

Zatrzeszczało plastikowe krzesło. Jedna z pań siedzących przede mną, poruszyła się. Podnieśliśmy oczy, szczyl ze słuchawkami nawet nie spojrzał.

– Boże drogi… – rozniosło się po pomieszczeniu. Każdy nie mógł doczekać się swojej kolejki.

– Grzegorz Bury. Powtarzam. Grzegorz Bury – zatrzeszczał mikrofon. Inni myśleli, że to do nich. Poderwali się z miejsc.

Wszedłem do pokoiku.

– Proszę się położyć.

– Tutaj?

– Tak.

Posłusznie wykonałem polecenie.

Oho. Dzisiaj coś lepiej się leży. To te nowe poduszki? – pomyślałem.

– Zamknij oczy.

Zamknąłem.

 

 

*

 

 

Wbrew pozorom nie była to monotonna praca. Chodzenie do niej sprawiało mi niewyobrażalną przyjemność. W tym wszystkim najbardziej lubiłem mojego Stefana. To ktoś, na kim można było zawsze polegać. Przy nim, mój dysk, po prostu nie mógł się zwalić na łeb, na szyję – był moim żółwiem.

 

– Trzymasz się tam? – spytał kiedyś.

– Nie bardzo.

– To znaczy? Co ci?

– Coś mi słoń odpadł i tyle.

– Hm. Rozumiem. Czekaj. O. Jest. Ustawiłem do pionu.

 

Ratował mnie za każdym razem, gdy kontrolerzy próbowali modyfikować moje halucynacje. Cenzurowali dużo pomysłów. Stopniowo. Najpierw niewinne zamazanie nazwy jachtu, który wcześniej zamówiłem. Ubieranie nieziemskich dziewczyn, gdy te miały pozostać takimi, jakimi je stworzyłem.

Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego płacę taką kasę, jeśli oni, po prostu, zabierają mi całą frajdę z posiadania świata.

Minąłem naszą kawiarnię, gdzie zwykle wstępowaliśmy. Serwowali tam najsmaczniejszą kawę w mieście. A i ceny były rozsądne. Zresztą tu nawet nie były potrzebne pieniądze, mogłem mieć co tylko chciałem.

Daleko za mną było też wesołe miasteczko z dzieciństwa.

Spędziłem mnóstwo czasu przy jego budowie. Zadbałem o każdy detal: kolorowe drzwiczki przy karuzeli, „ piekielna otchłań ” – kolejka dla najstarszych, i zapach waty cukrowej, który snuł się, jeszcze przed samym wejściem. Kochałem to miejsce.

Niebo mogłoby być trochę bardziej niebieskie – pomyślałem. Udało się. Nienawidziłem szarości – tak samo jak Stefan.

 

Dotarłem w końcu na miejsce cotygodniowych spotkań. Siedział pod rozłożystą jabłonką.

Umiejscowiłem się obok.

Trawa była zdecydowanie za ciemna, ale pojaśniała, gdy tylko jej dotknąłem.

– Chcesz trochę żelków? To te z ulicy Krzywej. Na dnie znajdziesz parę malinowych.

Przyjaciel odebrał ode mnie pudełeczko.

– No to, co dzisiaj robimy? – spytał.

– Hmm.

– Jeszcze nie wiesz? Korzystaj póki możesz… – Chwycił cytrynową „dżdżownice” w lepkie łapki i wpakował do pyszczka. – Ja mam myśl.

– To znaczy?

– A czego ci najbardziej brakuje? Rozejrzyj się. Może zgadniesz.

Rozejrzałem się. Czego mi niby brakowało? Miałem wszystko.

– No, szybko.

– Nie wiem…

– Dzieci, chłopie. Brakuje ci tu dzieci.

– Dzieci?! Akurat one nie są mi potrzebne do szczęścia.

– No. Zobaczysz. Jeszcze je pokochasz.

– No nie wiem…

– Stworzyłeś chyba wszystko. Na więcej pomysłów nie wpadniesz. No. Migiem. Masz kobiety, powinieneś mieć i bachorki. – Pomasował rozdęty brzuszek. Sięgnął po kolejną porcje. Tym razem – gruszkową.

– O. Choćby dlatego. – Wskazał kolorowe baloniki, które akurat przelatywały nad naszymi głowami.

 

Zgodziłem się. Trzeba się jakoś ustatkować – nawet w fikcyjnym świecie.

Chciałem je po prostu stworzyć. Pstryk i już. Stefan jednak polecił mi coś zupełnie innego – jak przystało na ortodoksyjną, żydowską żabę.

Zorganizowaliśmy wybory. Przygotowaliśmy plakaty i ulotki. Co godzinę ogłaszaliśmy w wiadomościach, że rekrutacja odbędzie się w kręgielni „ Szczęśliwy traf„, około godziny dziewiętnastej. Stefan uważał, że będzie to najlepszy sprawdzian umiejętności przyszłych matek.

Prosiliśmy panie o szerokich biodrach, ładnych buziach i niewielkich stopach.

Jak się później okazało, wszystkie panie spełniły nasze wymogi. Decyzja była trudna.

– Przedstaw się.

– Nazywam się Agnieszka numer trzy. Mam dwadzieścia sześć lat. Lubię latać w przestworzach, wiosną puszczać latawce. Kocham krówki.

– Ciekawa, ciekawa – szepnąłem do mojego przyjaciela.

– Mam ładną buzię, szerokie biodra. Numer stopy – trzydzieści siedem.

Kobieta zakręciła się w miejscu.

Kolejna, była nieco inna:

– Jestem Agnieszka numer cztery.

– Lat?

– Dziewiętnaście i pół.

– Nie jesteś trochę za młoda, panno?

Dziewczyna podeszła bliżej.

– Mam ładną buzię.

– A no masz, prawda.

– No i biodra nie za wąskie – dodał Stefan. Jego ślepka spoczęły na stopach kandydatki. – Jaki numer?

– Trzydzieści sześć. Jestem też dobrą kucharką. Moje szarlotki i placki dyniowe uchodzą za najlepsze.

– Skarb! – zakumkał przyjaciel. – Weź ją! Weź!

– No nie wiem. Odezwiemy się do ciebie, Agnieszko.

 

Zdecydowałem się na zupełnie inną kobietę. Zwykle widywałem ją przy huśtawce. Bawiła się włosami i cichutko nuciła kołysankę – tą samą, którą śpiewała mi moja mama, gdy nie mogłem zasnąć.

– Agnieszko? – zacząłem niepewnie. – Chcesz mieć dzieci?

Nawet nie musiałem pytać. Tutaj wszystkie mnie kochały. Byłem dla nich ja bóg.

Przerwała melodię.

 

Niestety dzień dobiegał końca.

 

 

*

 

 

Otworzyłem oczy.

Wszystko mnie bolało. Kości zdawały się wrzynać w mięśnie. Głowa pękała od natłoku psychotropów.

– Dobrze panie Grzegorzu. Dzisiaj nie udało się nic stworzyć. Następnym razem proszę korzystać. Taka moja rada. Jak pan wróci do domu, musi pan odpocząć. Wziąć ciepłą kąpiel.

– Oczywiś – cie.

– Gotówką czy kartą?

– Kartą.

Dobrze, że Marta nie pyta, gdzie znika cała moja wypłata.

 

Wróciłem do domu. Czekała na mnie z obiadem. Ciepłym i bardzo smaczny. Była mistrzynią. Moją jedzeniową wróżką. Widziałem, że jest wykończona, dlatego nie męczyłem jej dzisiaj.

Tak jak poleciła mi pani w klinice, wziąłem kąpiel, przy okazji – ogoliłem się, i zakopałem w ciepłej pościeli. Marta już spała. Wyglądała tak pięknie. Niewinnie. Mogłaby być moją Agnieszką.

– Jak ci się spało? – spytała, gdy obolały wszedłem do kuchni.

– A całkiem. – Uśmiechnąłem się. Myła coś w zlewie. Minąłem narzeczoną i powlokłem się w stronę łazienki.

Zamknąłem drzwi na klucz.

Spojrzałem w lustro.

Wyglądałem tragicznie. Przetłuszczone pasma włosów oblepiały blade czoło. Sino – fioletowe wory pod oczami nie dodawały uroku.

Szybko sięgnąłem po szampon Marty.

Umyty i pachnący nie wyglądałem już tak tragicznie. Mogłem bez przeszkód pokazać się kobiecie i kolegom w pracy, nie narażając się przy tym na „troskliwe” uwagi.

 

 

 

Nasz ślub miał odbyć się dwudziestego trzeciego sierpnia. W sobotę. W kościele św. Anny. Od razu spodobała nam się te drewniane rzeźby, kolorowe witraże i ciepłe oblicze księdza. Ludzie też jacyś tacy milsi. Stefan wiele razy mówił, że ten kościół jest okropny, żebym z Martą ściągnął jakiegoś rabina, a on sam mógłby zostać moim Chatanem. Śmiałem się wtedy i zabierałem mu lizaka, którego kupił w mojej cukierni. Słodycze wyraźnie nie służyły żabom.

 

Tydzień minął bardzo szybko.

Siedziałem w klinice i czekałem na swoją kolejkę. Nerwowo bawiłem się kluczami.

– Katarzyna Krzywik. Powtarzam. Katarzyna Krzywik.

Kobieta wstała z miejsca. Zniknęła za jasnymi drzwiami. Po pięciu minutach wróciła, nienaturalnie blada, z trzęsącymi rękoma.

– Michał Rakoczy. Powtarzam. Michał Rakoczy.

Zdziwiłem się. Wcześniej brali ludzi co godzinę.

– Grzegorz Bury. Powtarzam. Grzegorz Bury.

 

 

*

 

Byłem już u mnie. Przemierzałem pomarańczowe pola kwiatów, szybciej niż zwykle. Śpieszyłem się.

Wbiegłem w alejkę ruchomych drzew, sad był już blisko. Zauważyłem Stefana wspartego o jabłoń. Agnieszka obejmowała go.

– Stefan! – krzyknąłem.

– Tak? – Przyjaciel lekko odepchnął dziewczynę. – Co się dzieje?

– Coś tu nie gra!

– Nie rozumiem.

– Coś kombinują tam na górze. W moim świecie.

– Co ty pleciesz?

– A w ogóle, co ty robisz z moją Agnieszką? – Stefan uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko umiał. Spojrzał na pannę i otoczył lepką łapką.

– Kochamy się.

– Dobra, nieważne. Mamy kłopot. – Przyjacielowi widocznie ulżyło.

– No. Co jest?

– Biorą nas szybciej niż zwykle.

– I?

– I po pięciu minutach mamy wychodzić.

– No i co?

– No i to! Coś mi tu śmierdzi.

– Nie przesadzasz?

Nagły błysk rozdarł zielone chmury. Jasna, czerwona wstęga powiększała się z każdą kolejną sekundą. Stefan zakumkał nerwowo:

– Co jest? To ty?

Nie odpowiedziałem. Stałem, wpatrzony w rzędy coraz to nowych, pojawiających się kolorów.

– Grzesiek!

Drapacze chmur powoli, klatka po klatce, waliły się na przerażone Agnieszki. Lecące, fioletowe kaczki zakwakał głośno. Przyjaciel porwał za rękę dziewczynę. Uciekali. No ładnie. Stefan potrafi biegać – pomyślałem.

Świat wypełnił się słodkawym zapachem waty cukrowej. Wesołe miasteczko ginęło. Ginął mój świat.

 

 

*

 

– Halo. Panie Grzesiu.

Nie otwierałem oczu. Nie odpowiadałem. Szczerze ich nienawidziłem. Zabili mojego Stefana.

– Panie Bury!

– Nie odpowie.

 

 

 

„Klinika została zamknięta, zaraz po tym, kiedy policja zainteresowała się placówką. Pacjenci przyjmujący leki psychotropowe, wysłani zostali na badania. Zaobserwowano liczne wyniszczenia organizmu, zaburzenia percepcji, a w skrajnych przypadkach śpiączkę. Lekarzy odpowiedzialnych za nielegalne prowadzenie działalności czeka dożywocie. Coraz to nowe rodziny zgłaszają się, żądając odszkodowania. Trwa postępowanie karne. „

 

Marta dawno nie czytała większej głupoty. Musi przestać wchodzić na „Onet.pl”.

Sięgnęła po telefon i wybrała numer Grześka. Ciekawe, na co ma dzisiaj ochotę. Może pomidorową?

 

*

 

Usiadłem pod jabłonką.

Patrzyłem, jak niebo staje się ciemniejsze.

No i znowu ta cholerna szarość – pomyślałem.

Koniec

Komentarze

Ten tekst jest strasznie smutny. Choć starałaś się, chyba nie udźwignęłaś tematu. Miałaś pomysł, ale dobre chęci nie wystarczają, by go przeobrazić w opowiadanie. Potrzeba więcej wiedzy i doświadczenia –– oby nie własnego.

 

„Ratował mnie z każdym razem…” –– Ratował mnie za każdym razem


 „Minąłem naszą kawiarnie…” –– Minąłem naszą kawiarnię

 

„A i cenny były rozsądne”. –– A i ceny były rozsądne.

 

Z resztą tu nawet nie były potrzebne pieniądze…” –– Zresztą tu nawet nie były potrzebne pieniądze

 

„…i zapach waty cukrowej, który rozlewał się, jeszcze przed samym wejściem”. –– O zapachu waty cukrowej powiedziałabym raczej, że się snuł lub błądził.

 

„ Szczęśliwy traf „ –– „Szczęśliwy traf”. Spacje nie oddzielają znaku cudzysłowu od wyrazów.

 

„Widziałem, że jest zmęczona, dlatego nie męczyłem jej dzisiaj”. –– Powtórzenie.

 

„…wziąłem kąpiel, przy okazji – ogoliłem…” –– …wziąłem kąpiel, przy okazji – ogoliłem się

Bo chyba nie ogolił, np. kaktusa… ;-)

Sino fioletowe wory pod oczami…” –– Sino-fioletowe wory pod oczami

 

„Mogłem bez przeszkód pokazać się kobiecie i kolegom z pracy…” ––  Ja napisałabym: …i kolegom w pracy… Chyba że miał pokazać się kolegom z pracy, poza miejscem pracy.

 

„Od razu spodobała nam się ta parafia: drewniane rzeźby, kolorowe witraże…” –– Czy drewniane rzeźby i kolorowe witraże były w parafii, czy w kościele?

 

„Wcześniej brali ludzi w godzinnych odstępach czasowych”. –– Masło maślane! Godzina jest jednostką czasu! Mówienie o  godzinie czasu jest paskudne!

Proponuję: Wcześniej brali ludzi w  odstępie godziny. Lub: Wcześniej brali ludzi co godzinę.

 

„Spojrzał na panne i otoczył lepką łapką”. –– Literówka.

 

Doba, nieważne”. –– Dobra, nieważne.

 

„Pacjenci korzystający z usług psychotropowych wysłani zostali na badania”. –– Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że nie świadczy się usług psychotropowych.

Może: Pacjenci poddawani kuracji psychotropowej, zostali wysłani na badania. Lub: Pacjenci przyjmujący leki psychotropowe, zostali wysłani na badania.

 

„Na klientach trwa postępowanie karne”. –– Postępowanie karne może trwać, ale nigdy na kimś. Poszkodowanymi są klienci kliniki, więc chyba nie ich dotyczy postępowanie karne.

 

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy! Stokrotne dzięki. :) Błędy poprawione i mam nadzieję, że uniknę ich w następnych opowiadaniach.

Ty masz nadzieję, ja nabieram pewności. Powodzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest sporo literówek, zbyt wiele, by wymieniać.

Miałaś fajny pomysł, ale nie dopracowałaś go. Odnoszę wrażenie, że nie dałaś opowiadaniu dojrzeć, nie poleżało wystarczająco długo na dysku i nie byłaś w stanie spojrzeć na nie z dystansu - choćby liczne literówki o tym świadczą. Wydaje mi się, że wpadłas na pomysł, napisałaś w miarę szybko, nie dopieszczając fabuły i... nie mogłaś wytrzymać, wiec wrzuciłaś, z łomoczącym sercem, tutaj. Jeśli sie mylę, to przepraszam.

 

Poza tym muszę przyznać, że i tak czytało się dobrze.

Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Bardzo się rozwijasz Maju. Z opowiadania na opowiadanie Twoje teksty są coraz dojrzalsze. W tym opowiadaniu czuć smutek do tego stopnia, że aż ścieka po ścianie kliniki...budujesz to stosując ciekawe zabiegi. Dobrze operujesz dźwiękiem : Czekaliśmy. Zamknięci w sobie i milczący.Zatrzeszczało plastikowe krzesło. Jedna z pań siedzących przede mną, poruszyła się

Masz coraz lepsze dialogi. Opowiadanie napisane jest w dobrym tempie.

Trzymam kciuki!

Droga Maju o niekobiecych wdziękach... Ty masz swe opowiadanie w głowie, a ja dziesięć minut, aby wejść do niego. A więc nie od razu je zrozumiałem. taki temat wymaga doświadczonego pisarza i szeregu studiów psychoanalitycznych. Mimo twych zdolności literackich, jeszcze masz za mało umiejętności aby dobrze opisać problem. to krótkie opowiadanie rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Przechodzenie od jednej do drugiej płynnie wymaga bardzo doświadczonego pióra. Ale wielki plus za ambicję i porwanie się na tak skomplikowany temat. tym razem nie bardzo się udało, ale za kilka

lat...kto wie... Pozdrawiam ciepło.

Lubię być zaskakiwany podczas czytnia. Tu tak było do końca :)

Pomysł bardzo dobry. Lubię takie odjechane tematy, po prostu w moim typie :). A jednak, podobnie jak Ryszard, nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, więc skupiałam się na interesujących szczegółach. Żelki, Stefan, kwestie wypowiadane przez Agnieszki. Masz wyobraźnię, trzeba przyznać. Może byłoby to lepiej zrobione, gdyby szybciej pojawiły się wskazówki, co jest grane? Nie takie oczywiste, ale dające czytelnikowi możliwość rozumienia tekstu od wcześniejszego momentu. Wtedy pojawia się przyjemność czytania.

Seathrael: Co do tekstu. Poleżał z dobre trzy tygodnie zanim komukolwiek to dałam do poczytania. Ale wychodzi na to, że pomysł powinnam dużej potrzymać - tak do skiśnięcia - A wyszło małosolnie, mdło. Nie mają tej mocy. Co do sera miałeś racje - ale chyba tak jest u każdego:)

Marcinie: Dziękuję! Za wsparcie i wiele, wiele dobrego! Będę się starała. Obiecuję:)

Ryszardzie:   Przyznaję się bez bicia. Nie potrafię dobrze oddać tych wszystkich "dojrzałych" rzeczy. Nie umiem wylać tego co mam w głowie na klawiaturę. Nie na moje siły. To było nawet bardzo głupie z mojej strony. Ale to ten mój humor ostatnio... niestety. Ryszardzie, szykuję się drugi (powoooluuutku) za bardzo ambitny teks... dołujący. Mam tylko nadzieję, że będzie nieco lepiej ujęte. Wielkie dzięki za komentarz:)

Emil:  Bardzo się cieszę!:)

Fanta: Mój odwieczny problem:( ( tak samo jak i składnia, logika, ortografia, interpunkcja...)

 

Jeżeli będziesz taka, jak jesteś teraz w przyszłości, będziesz na portalu miała samych przyjaciół.

Hm. To w sumie całkiem miłe. :) Żeby tylko szło to w parze z obiektywnością, nie będę narzekać.

Miła Maju, pamiętaj, że w literaturze nieszczera pochwała gorsza jest od złośliwej krytyki. Ktoś, kto nadmiernie chwali debiutanta, wyrządza mu krzywdę, podnosi nadzieję, osłabia odporność. Zauważ komentarze Adamakb czy regulatorów --- są obiektywne. Nie wolno się bawić w koci koci łapci---ja pochwalę ciebie, a ty pochwal mnie. Podobnie Roger---

czasem denerwuje piszących. I tak ma być. Pozdrawiam, przekonany, że będziesz coraz lepsza.

Mądre słowa Ryszardzie. Dlatego też Rogerze... Tak mi Cię tu brak...( bez ironi )

Też mam masę problemów z pisaniem. Ale może właśnie dzięki temu zabawa jest lepsza. Gdybym zbierała same pochwały, byłoby nudno ;)

Mam wrażenie, że lubimy ten sam typ opków. Z niecierpliwością czekam na kolejne Twoje teksty :)

Heh, no tak. Ten dreszczyk emocji! Jak z Polską historią (Nie to co u Amerykanów). Wzloty, upadki, klęski, upokorzenia, duma, mocarstwo. Tak myślisz Fanto? Lubimy? Nie wiem, nie wiem. Bardzo możliwe:) Aż z ciekawości przeczytam jeszcze jakiś Twój tekścik - przez wolne.

Miałam na myśli raczej to, że lubię pokręcone klimaty, takie trochę z wariatkowa :D

Haa... dzięki. :D Jesteśmy całkiem nieszkodliwi... co do Twych opowiadań. Najlepsze "Brzemię". Zdecydowanie.

Pewnie dlatego, że ostatnie. Staram się wyciągać wnioski z komentarzy. Aczkolwiek - ciągle jestem w szkółce.

Im więcej napiszesz, tym będzie lepsze. A przynajmniej sprawniej napisane. No i trzeba zwracać uwagę na przecinki.

pozdrawiam

I po co to było?

Oczywiście. Będę pisać dalej.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka