- Opowiadanie: athaliana - Z czystej złośliwości

Z czystej złośliwości

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Z czystej złośliwości

Już od ponad godziny krążyli między alejkami. Odnalezienie właściwego miejsca na największej nekropoli w mieście nie należało do łatwych zadań. Cmentarz stanowił labirynt wąskich, poplątanych dróżek, zakręcających co chwilę pod dziwnymi kątami. Chowano tu dawniej tylko biedotę, więc brakowało wystawnych nagrobków, które mogłyby posłużyć za punkty orientacyjne. Większość mogił oznaczono tylko, jeśli w ogóle, płaską płytą, lub niskim kopczykiem z kamieni. O tej porze roku trudno było nawet określić gdzie kończy się ścieżka, a zaczynają groby, ponieważ wszystko tonęło pod grubą warstwą opadłych liści. Jednak okolicznością, która najbardziej doskwierała poszukiwaczom, była całkowita ciemność. Wyruszyli po zmroku. Nieśli ze sobą latarnie, ale żadnej z nich nie zapalili. Nie mogli liczyć nawet na słabe światło gwiazd, zatrzymane przez rozłożyste gałęzie nie całkiem jeszcze ogołoconych drzew. Tych na cmentarzu nie brakowało – według wierzeń wielu dawnych sekt, nic nie dawało zmarłym lepszego ukojenia.

Safka zastanawiał się kiedy jego towarzysze zaczną okazywać zniecierpliwienie. Dużo gorzej niż on radzili sobie w ciemności. Szli powoli i co chwilę potykali się o wystające z ziemi korzenie lub ukryte wśród liści nagrobki. No i to oni dźwigali cały sprzęt.

– Nie mogliśmy sprawdzić za dnia, jak tam dojść? – zaskamlał w końcu Leon. Jedyną odpowiedzią jaką uzyskał było ostrzegawcze syknięcie Korola. Nie zrażony tym jednak, kontynuował – A może by tak chociaż te latarnie zapalić? Po ciemku będziemy tu krążyć w nieskończoność…

– Jak dojdziemy na miejsce, to zapalimy – odpowiedział spokojnie Safka. Oczywiście, sprawdził drogę wcześniej i doskonale wiedział, gdzie jest mogiła do której zmierzali. Nie chciał jednak żeby jego towarzysze trafili na miejsce zbyt szybko – gdyby w przyszłości postanowili wrócić tam bez niego. W tego typu działalności nigdy nie było się zbyt ostrożnym. Do Korola, z którego usług nie raz już korzystał, miał pewne zaufanie. Leona znał jednak słabiej i nigdy wcześniej nie zatrudniał do zadań wymagającej większej dyskrecji.

Safka nie mógł już przeciągać błądzenia – nie należało za bardzo męczyć towarzyszy, bo to oni mieli wykonać większość pracy. Już tylko nieznacznie meandrując, zaczął zmierzać do celu. W końcu stanęli nad szerokim grobowcem należącym – jak głosiła inskrypcja – do „Szlachetnej Rodziny Neodesza”. Pod nazwiskiem rodowym widniały imiona oraz daty narodzin i śmierci czterech osób. Wszyscy zmarli w tym samym roku, sześćdziesiąt lat temu. O miejscu tym napomknęła kiedyś cioteczna babka Safki. Staruszka była notoryczną plotkarą i bardzo lubiła ubarwiać swoje opowieści, jednak historia grobowca na tyle go zaintrygowała, że postanowił poświęcić trochę wysiłku ( i pieniędzy) na sprawdzenie jej prawdziwości. Wiele wskazywało, że rzeczywiście mogło się tu kryć coś interesującego. Zagadkowe, dlaczego przedstawiciele rodziny, podającej się za „szlachetną”, pochowani zostali na takim cmentarzu? Nawet najbardziej zubożali arystokraci zabiegali o grobowiec w innej części miasta. Safkę zainteresował również, prawie już zatarty napis „Przed śmiercią w śmierć się skryliśmy”. Żeby go przeczytać nie musiał nawet odgarniać liści – drzewa w okolicy dawno uschły. I to właśnie było najbardziej obiecujące.

 

– Teraz zapalimy lampy? – zapytał z nadzieją Leon. W ciemności czuł się wyraźnie nieswojo. Safka niechętnie sięgnął po zapałki i wkrótce okolice rozjaśniło rozedrgane, pomarańczowe światło.

– Zabierajcie się do pracy. I jeszcze raz przypominam – tu Safka spojrzał wymownie na Leona – stosować się ściśle do wskazówek. Niczego nie zabierać bez mojej zgody. Najpierw płyta… – widząc, że Korol sięga po ogromny młot, dodał pospiesznie. – Żadnego rozbijania! Podniesiemy to.

Na twarzach towarzyszy odmalowało się szczere zdumienie.

– Ależ panie, musiało by nas tu być jeszcze ze dwóch…

– Przyjrzyjcie się. Nagrobek jest zbudowany z czterech płyt – mówiąc to Safka wskazał na słabo widoczne wgłębienia na kamieniu. – Podniesienie ich po kolei nie powinno być trudne.

Pomógł im z trzem płytami. Ostatnia została na swoim miejscu. Leon i Korol chwycili za łopaty, podczas gdy Safka rozłożył się nieopodal, na wyciągniętym z plecaka kocu. Kiedyś na tego typu wyprawy wychodził sam. Nocne przechadzki po cmentarzach wydawały mu się nawet przyjemne, jednak szczera niechęć do mozolnego wymachiwania łopatą sprawiła, że zaczął szukać wspólników – mimo, że umniejszało to zyski i niosło za sobą pewne ryzyko. Ale mógł sobie na to pozwolić.

Nie patrzył nawet w stronę towarzyszy. Wsłuchiwał się tylko w ich posapywanie, uderzenia łopat i odgłos sypanej ziemi. Trwało to dosyć długo. Safka zaczął się zastanawiać czy ktoś nie dotarł tu przed nimi. Albo, co gorsza, czy nie był to tylko złośliwy żart starej ciotki. Zanim rozmyślania te zmieniły się w autentyczny niepokój , do jego uszu doleciało głuche uderzenie. Niespiesznie wstał i podszedł do dołu. Korol i Leon szybko oczyścili wieka pierwszych dwóch trumien. W przeciwieństwie do skromnej płyty nagrobka były bardzo ozdobne i zaskakująco szerokie. Safka wskoczył do rowu i stanął na wąskim pasie ziemi między trumnami. Z pomocą Korola otworzył pierwszą z nich.

 

Ciało zachowało się całkiem dobrze. Pergaminowa skóra opinała kości i wysuszone tkanki, zachowując rysy nieboszczyka. Mężczyzna w średnim wieku. Ułożony był w nietypowy sposób. Zamiast na wznak leżał na boku z jedną ręką wyciągniętą i dotykająca bocznej ściany trumny. W tym miejscu obicie, nawet solidne drewno były całkowicie przegniłe. Pochyliwszy się, Safka dostrzegł więcej podobnych uszkodzeń. W okolicy kolan widniała dziura na wylot, przez którą wsypało się sporo ziemi, częściowo zasypując ułożone tam przedmioty. Było ich naprawdę dużo – zupełnie, jakby rodzina zmarłego, wzorem starożytnych, postanowiła zapewnić mu dostatek w kolejnym życiu. Sześć złotych sztabek, ozdobny sztylet, trochę biżuterii i coś, co kiedyś mogło być haftowaną serwetką, albo szarfą. Wzrok Safki przykuł błysk przedmiotu niemal całkowicie przykrytego ziemią. Rozgrzebał ją i wyciągnął gładką kulę, niewiele większą od orzecha. Po kontakcie z jego skórą zaczęła lekko migotać. Schował znalezisko do kieszeni i jeszcze raz rzucił okiem na zawartość trumny.

– Zamykajcie! Nie ma tu już nic ciekawego.

Towarzysze nie zareagowali od razu. Safka uśmiechnął się, widząc jak ekscytacja i chciwość na ich twarzach ustępuje miejsca szczeremu zdumieniu. Wymienili wymowne spojrzenia, ale wykonali polecenie. Następnie otworzyli drugą trumnę. Przedstawiała podobny widok. Dobrze zakonserwowane ciało, ułożone w nietypowy sposób, a dookoła niego wartościowe przedmioty. Tym razem nieboszczykiem była kobieta. Za życia musiała być bardzo urodziwa – nawet mumifikacja ciała nie zatarła piękna jej rysów. W dłoni znajdującej się niemal przy twarzy trzymała matowa kulkę. Safka wyciągnął ją ostrożnie. Omiótł wzrokiem ściany trumny. Dostrzegł uszkodzenia, jednak naliczył się ich mniej niż poprzednio. Schował kulkę i wygramolił się z dołu.

– Dacie sobie radę z ostatnią płytą? – rzucił w stronę towarzyszy. Korol i Leon zgodnie kiwnęli głowami. – Doskonale. Odkopcie pozostałe dwie trumny. Ale niczego nie wyciągajcie. Za jakiś czas do was wrócę.

Szedł między grobami, bez określonego celu. Szybki spacer był dla niego najlepszą metoda zdławienia złości. A był naprawdę wściekły – i co najgorsze nie miał nawet na kogo zrzucić winy za niepowodzenie. Historia ciotki okazała się prawdziwa, ale wszystko wskazywało na to, że przybył za późno. Tyle wysiłku na marne! Po kilkunastu minutach ochłonął na tyle, aby wrócić do towarzyszy. Nie chciał, aby zauważyli, że sprawy nie idą po jego myśli. Nie lubił przyznawać się do niepowodzeń -nawet przed hienami cmentarnymi pokroju Leona i Korola. Stanąwszy przy dole zauważył, że brakuje im już sił. Szczególnie Leon wyglądał na naprawdę zmęczonego. Safka niechętnie zsunął się niżej i wziął od niego łopatę. Po pół godzinie pracy dokopali się do pozostałych trumien. Pierwsza którą otworzyli przedstawiała makabryczny widok. Jak w obu poprzednich przypadkach, pochowany w niej człowiek został zakopany żywcem. I nie zamierzał się z tym pogodzić. Obicie wieka było częściowo zarwane, a odsłonięte drewno głęboko porysowane i zakrwawione. Twarz trupa zastygła w tak koszmarnym grymasie, że nawet zaznajomiony z podobnymi widokami Korol krzyknął z przerażenia. Safka również poczuł się nieswojo, więc bardzo pobieżnie przebadał zawartość trumny i szybko zasunął wieko.

 

Została już tylko ostatnia trumna. Uchyliwszy ją, wszyscy zamarli. Tym razem ciała nie uległo mumifikacji. Nie było na nim widać żadnych oznak rozkładu. Leżący w trumnie chłopak wyglądał raczej na pogrążonego w głębokim śnie, niż martwego. Pierwszy otrząsnął się Safka. Zaskoczyła go własna reakcja – przecież właśnie tego cały czas oczekiwał. Przystąpił do działania. Uchwycił ciało na wysokości ramion i ostrożnie wyciągnął z trumny. Było znacznie lżejsze niż przypuszczał. Z pomocą wciąż oszołomionego Korola, uniósł na tyle wysoko, aby można je było wypchnąć z dołu. Następnie pozbierał pozostawione w trumnie przedmioty. Niektóre musiał odgrzebywać z ziemi – trumna była tak bardzo zniszczona, że prawie nie miała już dna. Owinął wszystko wyciągniętą z kieszeni chustą i rzucił obok ciała. Wyłażąc z dołu, polecił Leonowi przynieść pozostawione nieopodal plecak i koc. Gdy wszystko było na miejscu, Safka odnalazł w plecaku jeszcze jedna szeroka chustę i linkę, która przeciął na pół. Jedna częścią związał za plecami ręce chłopaka, drugą – nogi. Następnie wziął tobołek z kosztownościami i za pomocą chusty przymocował go do ciała. W końcu owinął wszystko kocem.

Dopiero po skończeniu pracy, zwrócił się w stronę towarzyszy. Korol ciągle stał po środku dołu i przyglądał mu się w niemym zdumieniu. Leon siedział na ziemi z twarzą ukrytą w dłoniach. Safka był tak zaaferowany odkryciem, że dopiero teraz zauważył, że coś jest nie tak.

– Leonie czy wyciągałeś coś z trumien, kiedy mnie nie było? – na dźwięk swojego imienia podniósł się i Safka w pełni zrozumiał jak kiepskim jest stanie. Nie odpowiedział.

– Podejdź do mnie! – w głosie Safki zagrała złość. Leon ciężko oddychał i zrobienie choćby kilku kroków sprawiało mu trud, ale posłusznie stanął nad dołem.

– Daję Ci ostatnią szansę. Czy zabrałeś coś z trumien bez mojej zgody?

Leon spojrzał na niego tępo i w końcu odezwał się chrapliwym głosem

– Nie panie… Ależ…

– Doskonale. W takim razie pozwól, ze sprawdzę, czy mówisz prawdę.

Safka cofnął się o parę kroków i odniósł z ziemi cienki, wysuszony patyk. Szturchnął nim lekko Leona. Uderzenie było tak słabe, że nie zrobiłoby krzywdy nawet małemu dziecku. Mimo to, Leon zwalił się bezwładnie do rowu, wprost do pustej trumny. Safka wskoczył za nim i stanął nad Korolem, który rzucił się cucić towarzysza.

– To nic nie pomoże, obawiam się, że już nie żyje. Spodziewałem się czegoś lepszego po osobie, którą mi poleciłeś…

– Co mu zrobiłeś?! – w głosie Krola kipiała złość.

– Nic specjalnego. Sam ściągnął na siebie nieszczęście – końcem patyka zahaczył o łańcuszek wystający z kieszeni Leona. Uniósł rękę i z ubrania wysunął się srebrny medalion, który widzieli w drugim grobie. Był na tyle duży, że pod jego ciężarem patyk wygiął się, a potem złamał z głośnym trzaskiem. Medalion opadł na bezwładne ciało. – Mówiłem, że macie niczego nie ruszać. W tego typu błyskotki są często obłożone klątwą. A ta okazała się szczególnie szybka w działaniu.

– Ale przecież ty… – Korol wskazał ręką na złamany patyk.

– Tak… Uderzyłem go gałązką. Śmiertelny cios. Powiedzmy, że trochę to przyspieszyło działanie przekleństwa. Ale tak czy inaczej, byłby martwy w przeciągu godziny. A wtedy sprawiłoby nam to większy problem – jednym ruchem zatrzasnął wieko. Odszukał w dole łopatę, przerzucił ją wyżej i sam również wydostał się na powierzchnię. Po chwili spadająca ziemia zadudniła o trumnę.

– Pomożesz mi, czy mam was obu zakopać?

Korol obdarzył go pustym spojrzeniem, ale posłusznie wspiął się po ścianach dołu i stanął obok Safki. Wbił łopatę w usypany niedawno kopiec. Przez jakiś czas obaj pracowali bez słowa, miarowo niczym maszyny. Złość Korola powoli ustępowała miejsca strachowi.

– Dlaczego nam nie powiedziałeś szefie?

– Ostrzegałem przecież. Wymagam tylko odrobiny posłuszeństwa.

– Jeden naszyjnik i po człowieku… Ale przecież… – Korol zwolnił trochę i spojrzał w kierunku ciała owiniętego w koc. – Ale przecież złoto z ostatniej trumny…

– To już mój problem. Mam swoje metody. A poza tym, zdążyłeś chyba zauważyć , że nie jestem człowiekiem.

Korol na chwilę zupełnie znieruchomiał. A potem zaczął pracować ze zdwojoną energią. Na jego czole pojawiły się obficie krople potu. Biedaczek, pomyślał Safka, niepotrzebnie potraktował to jako groźbę. Nie odzywali się Az do zakończenia pracy. Poszło im zadziwiająco szybko. Kiedy zasunęli płyty niewiele wskazywało, że zdarzyło się tu coś dziwnego. Safka zarzucił na plecy ciało. Korol zabrał łopaty, kilof i lampy – teraz znowu całkowicie wygaszone. Porzucił narzędzia wzdłuż muru okalającego cmentarz. Zanim rozdzielili się tuż za bramą wyjściową, Safka podał towarzyszowi sakiewkę – z drugą częścią zapłaty dla niego i Leona. Obawiał się, że to ich ostatnia wspólna robota.

***

Było późne popołudnie. Safka rozciągnął się w fotelu. Doskwierał mu brak snu i bolało całe ciało, nienawykłe do pracy fizycznej. Większość dnia spędził na przygotowaniu odpowiedniego powitania dla nietypowego gościa. Odruchowo sięgnął po fajkę, ale wstrzymał się z jej nabiciem. Jeszcze nie czas na odprężenie. Czekała go niełatwa rozmowa. Skrzypnęły drzwi i w progu stanął chłopak. Rozczesując palcami wilgotne włosy, rozejrzał się niepewnie po pokoju. Safka wskazał dłonią zastawiony stół. Podniósł się niespiesznie i podszedł do samowaru.

– Ma pan na imię Vincent, prawda?

– Tak. Vincent z rodu Neodesza. Mogę wiedzieć komu zawdzięczam ocalanie?

– Safka – napełnił herbatą dwie filiżanki. – Po prostu Safka. Nie lubię używania tytułów i nazwisk. Pozwól więc, że będę się do ciebie zwracał po imieniu.

Postawił filiżanki na stole i oboje usiedli. Safka napełnił talerz gościa zawiesistą zupą i przysunął do niego koszyk z grubo pokrojonym chlebem. Sam nie zamierzał jeść. Vincent wyglądał na zakłopotanego. Rozglądał się, jakby szukając na stole jakiegoś brakującego sprzętu. W końcu zabrał się do jedzenia, jednak kiedy łyżka znalazła się na wysokości jego twarzy, nieznacznie się skrzywił. Czyżby arystokracie nie odpowiadało jedzenie dla pospólstwa, pomyślał Safka. Vincent uchwycił jego spojrzenie i pospieszył z wyjaśnieniem.

– Przepraszam. Chodzi o moje ręce. Nie mogę się pozbyć tego trupiego zapachu. Szorowałem je dwadzieścia minut ale nie pomogło. Jedzenie jest doskonałe.

– Po sześćdziesięciu latach postu wszystko wydawałoby się znakomite.

– Sześćdziesięciu?! – łyżka wyleciała mu z dłoni i spadła do talerza z głośnym pluskiem. – Leżałem tam sześćdziesiąt lat?

– O ile inskrypcja na waszym grobowcu była prawdziwa. Na razie jedz, potem wszystko omówimy.

Safka przyglądał się w milczeniu. Dopiero w dziennym świetle dostrzegł jak bardzo wyniszczone było ciało Vincenta. Przetrwanie sześćdziesięciu lat w trumnie stanowiło nie lada osiągnięcie, nawet dla demona, ale zbliżył się już niebezpiecznie do granicy wytrzymałości. Skóra okrywająca wychudzone ciało miała dziwny kolor i fakturę. Oddychał z niepokojącym świstem. Może płuca nie przestawiły się jeszcze na normalna pracę. Albo uległy uszkodzeniu. Safka wyczuł w końcu ten nieprzyjemny stęchły zapach. Podejrzewał, ze powolne obumieranie i rozkład już się rozpoczęły i gdyby Vincent pozostał w grobie jeszcze kilka tygodni, albo miesięcy, zamieniłby się kolejną zasuszoną mumię. Albo po prostu uruchomienie na nowo całego metabolizmu było trudniejsze niż podejrzewał. Kwestią która najbardziej zastanawiała obecnie Safkę, był wiek gościa. Vincent wyglądał na około piętnaście lat. Ale prawdopodobnie w chwili, gdy pozwolił się żywcem zakopać był starszy. Demony potrafiły na długo zatrzymać proces starzenia. Zwykle decydowały się na to osiągnąwszy dwadzieścia kilka albo trzydzieści lat, ale niektóre próbowały wcześniej. Safka słyszał o demonach, które dożywały 200 lat do końca wyglądając jak podlotki. Na naprawdę stare demony należało bardzo uważać. Próba zmierzenia się z nimi była ryzykownym przedsięwzięciem, ponieważ w ciągu długiego życia, zdobywały sporo niebezpiecznej wiedzy i potrafiły zrobić z niej użytek.

Vincent przełknął ostatni łyk zupy i odłożył łyżkę.

– Możesz zjeść więcej, jeśli chcesz – powiedział Safka.

– Dziękuję. To byłoby za dużo na jeden raz. Moje ciało trochę odwykło od jedzenia.

– Technika jaka zastosowałeś to wygaszanie metabolizmu – bardziej stwierdził niż zapytał Safka. – Nigdy nie sadziłem, że może ona działać tak długo.

-Niewiele brakowało. Nie miałem już więcej źródeł energii. Wszystko wokoło obumarło. A poza tym była nas tam czwórka – przez twarz Vincenta przebiegł grymas. – Moja rodzina. Skoro nie ma ich tutaj, to oznacz że…

– Nawet demon umiera tylko raz. Z ich trumien wyjąłem tylko światło żywych, cała reszta pozostała nietknięta.

Zapadła cisza. Vincent wpatrywał się tępo w opróżniony talerz. Nie podniósł wzroku nawet gdy zaczął w końcu mówić.

– To poszło zupełnie nie tak. Zebraliśmy najcenniejsze przedmioty i wypiliśmy wywar. Pozwolił na imitację śmierci. Zaufana osoba miała zaaranżować nasz pogrzeb. Chcieliśmy ukryć się na rok, może dwa lata. Ale potem okazało się, ze jesteśmy uwięzieni. Nie wiem, czy Loi nas zdradził, czy ktoś inny zorientował się, gdzie się jesteśmy. Ktoś nałożył klątwę na grobowiec. Mimo naszych umiejętności nie mogliśmy się wydostać. I zaczęło brakować sił. Tam… Świadomość pojawiała się co jakiś czas. I wtedy zdawałem sobie sprawę, że ciągle jestem bezradny. I coraz słabszy. I oni także. To był mój brat i siostra. I ojciec. Ja byłem najmłodszy. Zapadałem w letarg. Wtedy zużywało się mniej energii. I nie czuło strachu. Wiedziałem, że mogę się w końcu nie obudzić, ale nie chciałem byś świadomy, że umieram. Najpierw przestałem wyczuwać obecność ojca. To było bardzo dawno. Sądzę, że postanowił zwiększyć nasze szanse. Ale Viola i Zachar… Zachar się bał, czasami krzyczał, gdy się obudził. W końcu byliśmy tak bardzo słabi, że gdy któreś zapadało w letarg, przestawaliśmy się wyczuwać. Ale liczyłem, ze ciągle żyją. Tak bardzo chciałem ich jeszcze zobaczyć…

Safka słuchał w milczeniu. Coś nie zgadzało się w tej historii. Sądził, że dziewczyna umarła pierwsza. Natomiast trup z trzeciej trumny nie wyglądał jakby śmierć dosięgła go we śnie. Nie był to jednak najlepszy moment na poruszanie tego tematu. Vincent ukrył twarz w dłoniach. Po chwili nabrał głęboko powietrza, jakby znowu chciał zacząć mówić, ale Safka go ubiegł.

– Przed czym uciekaliście?

Vincent spojrzał na niego z zaskoczeniem.

– Na waszym grobowcu było napisane, „przed śmiercią w śmierć”. Co zagrażało wam tak bardzo, że daliście się żywcem pogrzebać? – Safka zadał bardziej szczegółowe pytanie, ale na twarzy Vincenta malowało się tylko coraz większe zdumienie.

-Musisz pochodzić z bardzo daleka, że tego nie pamiętasz.

Safka uśmiechnął się – sześćdziesiąt lat temu był dwuletnim chłopcem, nie przejmującym się problemami wielkiego świata. Vincent źle ocenił jego wiek i należało to wykorzystać.

– Rzeczywiście, nie jestem stąd. Większość życia spędziłem na północy. Tak więc, co się tutaj stało?

– Trwały Łowy.

Na chwile znowu zapadła cisza. A potem Wincent zaczął opowiadać o ucieczkach, śmierci przyjaciół i ciągłym strachu. Ale Safka już go nie słuchał. Usiłował przypomnieć sobie wszystko, czego kiedykolwiek dowiedział się o łowach. Ludzie wielokrotnie już organizowali polowania na demony. Mieli ku temu powody. Tylko, że do ostatniego takiego wydarzenia doszło co najmniej 200 lat temu i od tego czasu miedzy nacjami panował pokój. Chyba że… Safka poczuł jak włosy jeżą mu się na karku. Później również dochodziło do łowów. Ale celem była tylko jedna, bardzo specyficzna grupa. Ich zwyczaje były tak okrutne, że cieszyli się zła sława nawet wspór innych demonów. Krwiopijcy!

Vincent był krwiopijcą! Safka przestraszył sie, ale znacznie silniejszą emocją była wściekłość na samego siebie. Postąpił tak nieostrożnie… Jak mógł nie przewidzieć czegoś takiego. Gdyby poświecił trochę więcej czasu na zbadanie dziejów tej prowincji. I ta przeklęta ciotka! Mogła mu powiedzieć, kto dokładnie leżał w tamtym grobie. Na pewno wiedziała – historia mająca związek z krwiopijcami nie uszłaby jej uwadze. Będzie jej musiał kiedyś za to odpłacić. Teraz było już jednak za późno na żale. Odkopywanie Vincenta było prawdopodobnie błędem, ale poświęcił całej sprawie tyle czasu, że nie zamierzał od razu rezygnować. Pogrążony w czarnych myślach, dopiero po chwili zauważył, że gość badawczo mu się przygląda.

-Spytałem, jak mógłbym się odwdzięczyć – powtórzył Vincent. – Moja rodzina była bardzo majętna, i jestem pewien, ze uda mi się odzyskać część dóbr…

– Nie interesują mnie kosztowności, ani pieniądze. Nie będę jednak ukrywać, że nie pomogłem ci bezinteresownie – Safka wstał i podszedł do kredensu. W stercie papierów odnalazł ten właściwy i wrócił z nim do stołu. – Jestem zwolennikiem strych zasad. Proszę zapoznaj się z tym…

Vincent uniósł podsunięty mu dokument. Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, potem zaczęła mu drżeć broda. Safka wdział, jak porusza ustami, czytając ostatnie zdanie „I niech śmierć na mnie spadnie, gdybym złamał własne słowo”.

– Więc mam być twoim sługą? – zapytał wysokim głosem.

– Nie. Nigdy nie śmiałbym sprowadzić innego demona do roli służącego. Potrzebuje wspólnika, którego lojalności byłbym pewien.

– Dopiero odzyskałem życie i muszę je teraz całkowicie tobie podporządkować… Ja.. Ja nie chcę. Będziesz musiał mnie d tego zmusić siłą!

– To nie będzie konieczne. Jesteś przecież szlachcicem. Prawdziwa arystokracja dba o honor. A nic nie skalałoby bardziej imienia twojej rodziny, niż złamanie zasad. Jedyną zapłatą za życie jest życie. Takie jest prawo. Nie zamierzam jednak posunąć się tak daleko. Wszystko, czego będę od ciebie oczekiwał przedstawiłam w umowie. Nie zaradzam niczego więcej. Będziesz ze mną pracował, a gdy przyjdzie czas podzielimy zyski i się pożegnamy.

– Chcesz ode mnie dziesięciu lat. Nie wiem nawet, czy będę żył tak długo… Straciłem już sześćdziesiąt lat.

– Widząc jak szybko się regenerujesz, podejrzewam, ze nie brakuje ci wigoru.

Vincent wbił wzrok w podłogę i milczał długa chwilę. Kiedy w końcu podniósł głowę, miał łzy w oczach.

– Dobrze.

Safka wyciągnął z szuflady biurka nożyk i pióro.

-Widzę, że tradycja zawierania umów nie uległa zmianie – powiedział gorzko Vincent sięgając po nóż. Podwinął rękaw i przesunął palcami po przedramieniu, szukając właściwego miejsca. Nie przeciął jednak skóry.

– Zanim przysięgnę ci lojalność, jest jeszcze jedna rzecz… Musze się dowiedzieć, dlaczego zostaliśmy zdradzeni. To dla mnie bardzo ważne… Nie chcę abyś przeze mnie, jako podległą ci osobę, został powiązany z ta sprawą. Mogę obiecać, że potem wróciłbym i przystał na wszystkie twoje warunki – Vincent przerwał na chwilę czekając na odpowiedź, Safka się jednak nie odezwał.

-Jako dodatkową gwarancje powrotu zostawiłbym wszystkie kosztowności jakie posiadam…

Safce pociemniało przed oczami. A więc to tak! Nie docenił wyrachowania tego chłopaka. Przedmioty obłożone klątwą ściągały śmierć na wszystkich z wyjątkiem prawowitego właściciela. Po kilku dniach Vincent wróciłby, ale nie miałby juz komu przysięgać lojalności.

– Nie widzę przeszkód abyś wyjechał na kilka dni po podpisaniu umowy. Maczałem już palce w tylu nietypowych przedsięwzięciach, ze jedno więcej nie może mi bardziej zaszkodzić. Nie musisz zostawiać mi swojej własności. Rodowe błyskotki nie lubią zmieniać właścicieli.

Wtedy wszystko zaczęło iść źle.

Vincent wstał i nagle znalazł się po drugiej stronie stołu. Ktoś w jego stanie nie powinien poruszać się tak szybko. Safka próbował sięgnąć do stojącej za nim komody, ale było już za późno. Poczuł na gardle ostrze noża.

– Nie lubię być nie doceniany – wysyczał Vincent. – Jesteś naprawdę naiwny staruszku. Dawać nóż do ręki demona, nie znając jego umiejętności. To nie najlepsza broń, ale i z takiej już korzystałem. Ale pewnie znajdę tu coś ciekawszego.

Otwierał stopą kolejne szuflady. Znalazł pistolet i jeszcze dwa noże. Wszystko położył na stole, poza zasięgiem rąk Safki. Kiedy obrócił się w jego stronę, nie przypominał już nieśmiałego chłopca. Cała jego twarz drgała ze wściekłości, a źrenice powiększyły się tak bardzo, że oczy wydawały się czarne.

– Myślałeś, ze takie zabawki cię przede mną obronią? Jestem dziedzicem rodu Neodesza! Chciałem cie wynagrodzić za pomoc i odesłać bezpiecznie. Ale ty próbowałeś zrobić ze mnie służącego. Lokaja! Nie wybaczamy takiej zniewagi!

– Tutaj nie możesz mnie zabić – powiedział cicho Safka

Vincent podniósł brew w wyrazie powątpiewania.

– Nie mogę? Nie wyglądasz na nieumarłego. A może ktoś za chwilę przybiegnie cię obronić?

– Nie. Ale jeśli spróbujesz zrobić mi krzywdę w tym domu, to bardzo szybko dołączysz do mnie w piekle – wskazał głową na przeciwległa ścianę. Ponad drzwiami widniał skomplikowany symbol, namalowany czerwoną farbą. – Mnie również szkolono w nakładaniu klątw.

Vincent przeklął. Safka nigdy wcześniej nie słyszał takiego słowa, ale sposób w jaki zostało wypowiedziane nie pozostawiało wątpliwości o jego charakterze.

– Jednak masz trochę rozumu. Ale cię to nie uratuje. Pójdziemy na spacer.

– Myślisz że tak łatwo zmusisz mnie do wyjścia? Poza tym… – nie dokończył zadania, ponieważ Vincent złapał go za koszulę i jedną ręką uniósł na jakieś pół metra.

– Myślę, że to nie będzie trudne – upuścił Safkę, który uderzył boleśnie o podłogę. – Wyniesienie cię stąd nie stanowi dla mnie problemu. Ale nawet tak marny demon jak ty ma chyba na tyle dumy, aby wyjść na spotkanie śmierci na własnych nogach.

Safka rozcierał potłuczony łokieć. Czuł jak ogarnia go przerażenie. Po raz pierwszy od lat stawką było jego życie. Jakim cudem Vincent miał w sobie tyle siły? Spędził sześćdziesiąt lat w grobie i jeszcze kilkanaście minut temu wyglądał, jakby z trudem utrzymywał się na nogach. Cały misterny plan rozpadał się. Co gorsza, nic nie wskazywało na to, aby Vincent pragnął przeciągać chwilę tryumfu. Chciał jak najszybciej rozwiązać problem. Czas, pomyślał Safka. Potrzebuję więcej czasu!

– Dobrze. Pójdę sam… – powiedział podnosząc się powoli. – Ale mam jeszcze tylko jedno pytanie. Tak z ciekawości… Zabiłeś ich wszystkich, czy tylko brata?

Vincent aż otworzył usta ze zdziwienia. A potem zaczął się śmiać. Jak na ironię, miał perlisty śmiech kilkuletniego dziecka.

– Wiedziałeś o tym! Wiedziałeś o tym, a mimo to mnie wykopałeś. Jak można być aż tak głupim! – spoważniał i pojrzał Safce prosto w oczy – Tylko Zachara. Był doskonałym źródłem. I zauważenie co się dzieje, zajęło mu dużo czasu. Kiedy z nim skończyłem pozostali byli już martwi. A teraz idziemy!

Safka ruszył w stronę drzwi. Już miał nacisnąć na klamkę gdy zdał sobie sprawę, że nikt za nim nie idzie. Odwrócił się powoli. Vincent stał nieruchomo po środku pokoju. Wyraz jego twarzy zmieniał się. Pewność ciebie ustępowała stopniowo miejsca osłupieniu.

– Znasz to uczucie, prawda? – usłyszał jeszcze, nim zwalił się na podłogę.

Safka osunął się na kolana. Drżał. Eliksir, który dodał do zupy zadziałał we właściwym momencie. Napój fałszywej śmierci. Wyciągnął dłoń w stronę bezwładnego ciała. Nie wyczuł pulsu, ale wiedział, że Vincent żyje. Miał pozostać w takim stanie przez kilka dni. Należało go zabić, zanim się obudzi. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Vincent, był przecież krwiopijcą, wyrachowanym potworem, zabójcą własnego brata… Dlatego zasługiwał na coś ciekawszego niż śmierć. Nowy pomysł… Bardzo nierozsądny pomysł… Safka czuł, jak jego usta wyginają się w uśmiechu.

– Chyba ja też jestem potworem.

***

Zmęczył się. Zdecydowanie jego ciało nie nadawało się już do ciężkiej, pracy. W przyszłości skupi się raczej na nakładaniu klątw. Ta, która nałożył przed chwilą, była naprawdę solidna. Wytrzyma przynajmniej 40 lat. Siedział obok świeżo usypanego grobu. To co zrobił było głupie. I podłe. Kiedyś mogło się obrócić przeciwko niemu. Wiedział o tym, ale mimo to nie żałował. Zanurzył dłonie w opadłych liściach. Kilka metrów od niego znajdował się ceglany mur, a za nim park. Stanowił ulubioną część posiadłości jego ciotki. Safce szkoda było tych pięknych otaczających go drzew. Niedługo większość z nich będzie martwa. Mimo wszystko wyświadczył przysługę Vincentowi. Dostarczył mu tyle nowych źródeł. Tyle, ze zamiast szerokiej trumny, będzie się musiał zadowolić starą walizką podróżną.

Niepotrzebnie w ogóle angażował się w tą sprawę. Wydał dużo pieniędzy, stracił zaufanie Korola, przyczynił się do śmierci Leona. A jedyne co zyskał to ten słodko-gorzkawy smak… zemsty? Nie, zemsta na Vincencie nie była mu potrzebna. Chodziło raczej o tą bezkarna możliwość bycia podłym – złośliwość. Jeszcze parę lat takiego życia, a stanie się istotą gorsza nawet od krwiopijców. Chyba najwyższy czas na jakieś zmiany. Nawet demon może chyba znaleźć uczciwą pracę…

Podniósł się i pozbierał narzędzia. Otrzepując płaszcz z ziemi i liści, wyczuł, że coś znajduje się w lewej kieszeni. Sięgnął do niej i wyciągnął trzy skrzące się kulki. Zupełnie zapomniał o tym łupie. Były to urządzenia, nazywane światłem żywych, ponieważ zaczynały świecić w kontakcie z żywą tkanką. Wielu uważało je za święte obiekty, na które nie wolno było nakładać klątw. Stanowiły niezwykłą rzadkość, a to oznaczało, że każda z nich mogła być warta… Może jednak nie wyjdzie stratnie, ze spotkania z rodem Naodesza. Chyba za wcześnie zaczął myśleć o emeryturze. I powinien odwiedzić ciotkę. Nie darowałaby mu gdyby nie pojawił się u niej, będąc w okolicy. Może pamięta jeszcze jakąś historię.

Koniec

Komentarze

Jedynym fragmentem, który mnie niepokoi jest moment, w którym Safka rozkłada się na kocu podczas gdy reszta wykopuje grób. Psuje to początkową tajemniczość wizyty na cmentarzu i przywodzi na myśl raczej majówkę. Poza tym nie mam zastrzeżeń, czytało się przyjemnie.

Pomógł im z trzema płytami.

Po co Safka kluczył, skoro miejsce było aż nadto charakterystyczne (jedyne, w którym nie było drzew, za to był ładny grobowiec odznaczający się na tle innych niewyszukanych nagrobków)?

Zagadkowe, dlaczego przedstawiciele rodziny, podającej się za „szlachetną”, pochowani zostali na takim cmentarzu? Nawet najbardziej zubożali arystokraci zabiegali o grobowiec w innej części miasta. Safkę zainteresował również, prawie już zatarty napis „Przed śmiercią w śmierć się skryliśmy”. - Z tekstu wynika, że to Safka zastanawia się i jest jakby zaskoczony nietypowym pochówkiem, a przecież on dobrze wie czego szuka, zatem wytłuszczony tekst zdaje się nie mieć sensu.

łyżka wyleciała mu z dłoni i spad do talerza z głośnym pluskiem

Zwykle decydowały się na to osiągnąwszy dwadzieścia kilka albo trzydzieści lat, ale niektórzy próbowali wcześniej.-
moim zdaniem powinno być "niektóre próbowały" - jak na początku zdania.

Safka nie nigdy wcześniej nie słyszał takiego słowa

Po co Safka, który przecież nie wiedział z kim dikładnie ma do czynienia i sądził, że Vincent jest bardzo osłaiony, wlewał do zupy eliksir?

Gdzies na początku opowiadnia rzuciło się w oczy jakieś niezręczne sformułowanie, ale nie potrafię go teraz odnaleźć.


To tyle jeśli o błedy i pytania chodzi.

Tekst czytało sie dobrze. Nawet bardzo dobrze. Historia  wciągnęła mnie niestety na tyle, że, mimo braku czasu, nie mogłem sie oderwac, póki nie przeczytałem całości.Te pierdoły o świecących kulkach mogłeś sobie darować, bo i tak nie wnoszą wiele do opowieści, a poza tym gratuluję udanego tekstu. Szczerze.

Pozdrawiam

Sorry, taki mamy klimat.

MogłAś. Proszę o wybaczenie.  Nie zauwazyłem, że autor jest autorką. ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Generalnie mi się podobało, a najlepiej świadczy o tym fakt, że przeczytałam na tym fantastycznym zielonym tle:). Mam tylko wrażenie, że rozwinięcie potoczyło się za szybko: wykopał - pogadali - zakopał, przez co Safka rzeczywiście czasami w moim odczuciu sprawiał wrażenie naiwniaka. A chyba profesjonalista z niego jednak miał być. Ale przyjemnie się czytało, więc ode mnie na plus.

Pozdrawiam.

Dziękuję, za uwagi. Chciałam stworzyć postać, która zbyt często kieruje się chęcią utrudnienia życia innym, co odbija się negatywnie na pierwotnych planach. Dlatego zachowanie Safki jest czasami nielogiczne.

Wyżej ładnie wyłapano nieścisłości. W tekście jest bardzo dużo literówek w polskich znaków (brakujące ogonki przy ą i ę). Czytało się dobrze, początek jest interesujący, ale potem, jak Ocha zauważyła, coś zgrzyta. Gość zostaje wykopany, potem sobie gadają, a potem zostaje znowu zakopany. Trochę bez sensu, jak dla mnie, właściwie w tym tekście nic się nie wydarzyło. I motywacji bohatera, że robi coś tylko po to, żeby zrobić na złość, nie czuję. Wydaje mi się to raczej dziecinne niż złe. Także napisane fajnie, ale fabuła moim zdaniem mocno niedopracowana.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja również uważam lekturę za udaną. Forma krótka, a jednak sensownie zamknięta, za co należy się spory plus. 

Ehh.. te nieszczęsne polskie ogonki zawsze są moją zmorą. Mogę poprawiać bez końca i ciągle nie zauwazam, że gdzieś ich brakuje... Musze z tym jeszcze powalczyć.

Dziekuję, za wszystkie ciepłe słowa! Cieszę sie, ze historia raczej sie podobała, bo trochę sie obawiałam wstawiania jej tutaj.

Sympatyczne opowiadanie, przypominało mi trochę jedną z "Historii cmentarnych" Akunina (ale ok, mnie się wszystko z Akuninem kojarzy). Napisane z klasą i z tzw. "swadą" (lubię takich cwaniakowatych bohaterów, co to rączek sobie nie brudzą przy najczarniejszych interesach). Równocześnie zgadzam się z joseheim, że wskutek zbyt słabej motywacji bohatera wiele jego działań wydaje się pozbawionych sensu i dopiero musimy przypominać sobie "aha, on to robi z czystej złośliwości". Niemniej przeczytałam z prawdziwą przyjemnością.

Nowa Fantastyka