- Opowiadanie: ŁukaszBanaszczuk - Najemnicy - część II (poprawiona)

Najemnicy - część II (poprawiona)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Najemnicy - część II (poprawiona)

część I do przeczytania na:

 

http://www.fantastyka.pl/4,8733.html

 

oraz w nieco lepszej wersji na:

 

http://pavelkarlov.blogspot.com/

 

 

Pancernik należący do drużyny Karlova stał już na lśniącej płycie lotniska. Sierżant przekupił hangarowych, by wyprowadzili jego okręt bez protokołowania. Pavel wpadł do środka i biegiem rzucił się w kierunku kokpitu, by odpalić silniki. Nerwowo naciskał przyciski na konsoli, miarowe buczenie rozległo się na zewnątrz, pojazd powoli się unosił.

– Uruchomić tarcze! Pola antygrawitacyjne do aktywowania! – rozkazał stojącemu obok siebie mężczyźnie. Uśmiechnął się krzywo, po czym dodał. – Dobra robota chłopaki, bardzo dobra. Ostatnie dziesięć lat ustawi was do końca życia.

Masywne cielsko pancernika „Bury” powędrowało w przestrzeń. Przyjemny świst przecinanego powietrza otaczał okręt słabnąc wraz z rzednącą atmosferą. Pancernik kołysał się lekko dopóki autopilot nie dopasował wszystkich zmiennych i położenia.

– Czeka nas długa droga – mruknął Karlov.

– Gdzie właściwie lecimy? – zapytał stojący tuż za nim najemnik. – Na Ziemię?

– Nieco okrężną drogą – potwierdził sierżant. – Przebierzmy się, ten mundur przyprawia mnie o palpitacje!

„Bury” opuścił Faldarię i pomknął w stronę pobliskiej Pardonerii. Nieświadoma niczego Flota Imperialna nawet nie zwróciła uwagi na mały pancernik przemykający pomiędzy ogromnymi krążownikami i niszczycielami, niemal trzy razy większymi niż nieszczęsny „Bury”. Dowódcy zbyt byli zajęci, jak mniemał Karlov, rozmowami i wpychaniem w siebie kolejnych posiłków.

Sam pancernik miał dziewięćdziesiąt metrów długości i kształtem przypominał młot. Obuch młota miał nie więcej niż trzydzieści metrów rozpiętości. Zwyczajny okręt tej klasy miał pięćdziesiąt miejsc, ale ten był niemal dwa razy większy i mógł pomieścić dziewięćdziesiąt pięć osób. Kwatery rozmieszczono w szerszej części na tyle. Część, którą nazwać można by trzonem młota zajmowały pomieszczenia służbowe, składy broni i magazyny z prowiantem. Na samym przedzie za szeroką szybą znajdował się kokpit kapitana i konsole niezbędne do zarządzania jednostką. Pośrodku statku znajdowała się szeroka klapa umożliwiająca zejście pod pokład do stołówki, siłowni i mieszczącego się jeszcze niżej luku paliwowego i zasilania pól ochronnych. Wzmocnione tarcze mogły wytrzymać nie lada obciążenie.

– Półtorej godziny do celu – poinformował nawigator. – Szybki załadunek i tankowanie zajmą nam nie więcej niż pół godziny. Za kolejne trzy dotrzemy do punktu skoku.

Sierżant rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu, wszystko przebiegało według planu. Metalowy gigant sunął ku bezpiecznym bezkresom sąsiedniego, neutralnego systemu. Spojrzał na swych podkomendnych sunących tam i z powrotem, urządzających sobie kwatery i robiących masę innych rzeczy, które muszą być zrobione po rozpoczęciu podróży. Nie po raz pierwszy poczuł dumę, łechtało jego ego to, że byli mu tak posłuszni, lojalni i doskonale wyszkoleni. Sierżant przetarł oczy i spojrzał na planer podróży przesuwając rozległą mapę układu Maximum Dea, w którym się znajdował. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na zaniechania i stratę czasu, musieli wydostać się stąd jak najszybciej, ale jeszcze nie wiedział jak wyjaśni chłopakom, że nie wrócą do domów tak jak się tego spodziewali.

 

Wstałem z wygodnego fotela i szybko podszedłem do kokpitu nawigatorów. Zdolne chłopaki, jak złote. Cała załoga przeżyła trudy szkolenia w elitarnej jednostce w Pradze, byłbym głupcem nie ufając im. Wszyscy dawni kryminaliści i chuligani. Nikt ich nie chciał, a ja z nich zrobiłem najlepszy oddział kosmicznych komandosów w całym Imperium, myślę nawet, że w całym wszechświecie. Poranny bieg na początek kształtował ich charaktery, widziałem na własne oczy jak niewidzialna dłoń kładła ich na ogromnym kowadle prób psychofizycznych i zmieniała ich w twardych jak stal, bezwzględnych profesjonalistów. Rozgrzane do czerwoności uosobienia wrzucano w błoto lub wodę gdzie hartowały się i utwardzały dodatkowo. Umorusane w błocie, zmęczone twarze bez wyrazu wywoływały we mnie litość, uczucie, którego posiadanie było im samym surowo zabronione, wyrugowane z ich głów za pomocą niezliczonej ilości zadań grupowych i ćwiczeń fizycznych, gdzie najmniejszy przejaw litości i współczucia kończył się dotkliwymi, fizycznymi karami za przegrane zadanie. Widziałem jak budzeni o pierwszej w nocy, po całodziennych manewrach byli zmuszani do biegu, ciągłych ćwiczeń, jak szkoleniowcy krzyczeli im w twarz, jak byli obrażani, jak zmuszani do wydawania informacji. Chłopaki ze stali.

Szybkim krokiem podchodzę do łącznościowca, siedzi z tą słuchawką w uchu i do znudzenia obserwuje przestrzeń radiową.

– Kapitanie – zwraca się do mnie, trochę odwykłem od tego zwrotu. Na ziemi byłem sierżantem, tutaj kapitanem „Burego”, jeszcze gdzie indziej porucznikiem, a w zaprzyjaźnionym Sojuszu Planet Układów Zachodnich nawet pułkownikiem.

Pośpiesznie zbliżam się i zaglądam mu przez ramię. Na początku nie zauważam nic dziwnego, ale zaniepokojony przyglądam się uważniej. Zauważam po chwili, że na wielkiej konsoli miga mały, niebieski punkt. Z odczytu wynika, że nawołuje nas do zatrzymania, czekam na zakończenie wiadomości i podpis.

A niech to! Admirał floty stacjonującej na orbicie. Jak te kundle zdążyły dotrzeć do punktu kontaktowego i nadać wiadomość? Chyba nie doceniłem Frinta. Czuję jak skronie mi pulsują, przed odlotem z Faldarii wszystko miałem zaplanowane, na pokładzie mojego pancernika spokój został brutalnie zastąpiony niepokojem, a teraz wręcz paniką. W głowie już miałem obrazy tego co z nas zostanie jeśli nas dorwą. Kupa żelastwa zawieszona w przestrzeni i czerwony kwiat dryfujących wnętrzności. Przez chwilę zastanawiam się co powiedzieć chłopakom, a co odpowiedzieć na wiadomość admirała, a może w ogóle nie odpowiadać? Muszę odpowiedzieć. Krążowniki mają prędkość półtorej świetlnej, więc dogonią nas sporo przed bramą skokową.

– Panowie… – zaczynam spokojnie i siląc się na opanowanie, krew pulsuje mi w żyłach niesamowicie szybko, waham się. Przywołuję wszystkich gestem. – Sytuacja nie wygląda najlepiej.

No pokażcie, że się choć trochę boicie! Nie znoszę tej waszej bezwzględności! Patrzą na mnie ze znakiem zapytania w oczach, ale robią to pewnie, gotowi iść w ogień, rozrywać kadłuby imperialnych krążowników gołymi rękami. Nie przyjmą do wiadomości odwrotu.

– Musimy zmienić plany – powiedziałem głośno i dobitnie. Nie wiem skąd wziąłem tyle odwagi i pewności siebie poczułem jak perfidny uśmiech wkrada mi się na usta. Adrenalina stała się moim narkotykiem a nowa jej dawka dodała mi jakby energii. Mimo czterdziestu pięciu lat na karku czułem się jak dwudziestolatek – pełen zapału i sił, by podbić całe uniwersum.

 

„Bury” wykonał zwrot, którego nie powstydziłby się nawet najlepszej klasy krążownik. Niemal w miejscu obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i pomknął ku ścigającym go okrętom bez cienia zawahania. Odległość zmniejszała się bardzo szybko, imperialna drużyna pościgowa gnała na spotkanie zbuntowanego pancernika. Na kilka minut przed spotkaniem obydwie floty wyhamowały. Gdyby pancernik Karlova zderzył się z jakimkolwiek obiektem przy prędkości jednej świetlnej otrzymalibyśmy wypadkową dwóch świetlnych, to wystarczająco aby po okrętach i ich załogach został tylko kosmiczny pył.

– Proszę zachować spokój! – rozległ się głos imperialnego admirała wewnątrz kokpitu pojazdu najemników. – Niszczyciel „Arktyka” przygotowuje luki do przejęcia waszego okrętu.

– Tak jest. – odezwał się pewnym głosem jeden z nich przysuwając przed generator hologramów trzymanego za włosy Karlova. Tuż za nim stał drugi żołnierz celując kapitanowi w głowę.

Niszczyciele to kolosalne statki, elita floty kosmicznej. Szybkie i zwrotne o niemal niezniszczalnej powłoce ochronnej, zdolne pomieścić prawie pięćset osób i zapasy na kilka lat. Dodatkowo można było zainstalować ogrody i generator wody, ale admirał nie skorzystał z tego rozwiązania. W pustych pomieszczeniach zorganizował fabrykę amunicji i środków opatrunkowych dla walczącej na Faldarii armii.

Wokół „Burego” pojawiły się myśliwce. Małe, trójkątne, kilkuosobowe. Karlov uważał je za relikt przeszłości ale admirał uwielbiał te rodem z Ziemi, bezużyteczne jednostki. Myśliwce odeskortowały pancernik do samego miejsca dokowania, stojący u sterów nawigator uruchomił silniki hamujące i powoli wleciał do wąskiej paszczy wrogiego niszczyciela. Luk do dokowania wyglądał jak zwykły hangar, pod ścianami stali jednak imperialni strzelcy z podniesioną bronią, gotowi do strzału. Patałachy, co z dwudziestu metrów potrafią chybić. „Bury” dotknął płyty lądowiska i wysunął łapy stabilizacyjne, na których opierał się gdy nie unosił się w powietrzu. Strzelcy poprawili chwyt na broni i wycelowali w wyjścia z okrętu.

– Proszę opuścić jednostkę! – burknął admirał stojąc nieopodal z mikrofonem podłączonym do aparatury radiowej. – Powoli, z rękami za głową!

Klapa pancernika podniosła się do góry, na przedzie szedł wysoki kapral trzymając na muszce Pavla Karlova. Dowódca wydawał się być przestraszony.

W mgnieniu oka wszyscy znaleźli się na stabilnym gruncie podłogi „Arktyki”. Wyszedłszy z „Burego” uklęknęli czekając na dalsze polecenia, ręce cały czas trzymali za głową, ciężkie miotacze plazmy lub karabinki szturmowe wisiały im na piersiach, na paskach przerzuconych przez szyję. Głuchy, obelżywy śmiech wypełnił luk po brzegi. Nawet śmiertelnie poważni żołdacy Imperium chichotali złowieszczo.

– Wydali cię twoi żołnierze, Karlov – syknął admirał Tegarov drwiąco. – Za chwilę będzie tu Frint, on będzie wiedział co z tobą zrobić.

Karlov spuścił głowę, uzbrojeni w najwyższej klasy pancerze piechurzy podbiegli do niego i celując w czoło, ruchem głowy nakazali mu iść za sobą.

 

Czułem puls w całym ciele, ogromne fale ciepła zalewały mi organizm. Dwa wycelowane we mnie plazmowe karabiny miałem ochotę odepchnąć od siebie i wpakować trzymającym je pacanom nóż w szyje. Admirał stał na podeście, ciągnęli mnie do niego, bo udawałem opór i niechęć. Nie najstarszy, nienagannie ogolony dowódca floty wpatrywał się we mnie z nieukrywaną satysfakcją. Jego oczy drwiły ze mnie, naigrywały się z mojej naiwności. Zeskoczył z podestu i znalazł się tuż przy mnie. Idealnie.

– Teraz. – ryknąłem tak głośno jak tylko mogłem.

Padłem na podłogę, kątem oka zauważyłem, że reszta załogi „Burego” poszła w moje ślady. Powłoka pancernika zaiskrzyła dziko i pozioma fala ładunku elektrycznego, lecąca na wysokości nieco ponad metra, powaliła wszystkich stojących wokół. Padli co do jednego. Mój mechanik wpadł na pomysł zainstalowania takiej zabawki po tym jak nas piraci osaczyli dawno temu podczas służby w Sojuszu. Niezawodny gadżet!

Widziałem jak tuż przede mną Tegarov przewraca się i w ostatnich przebłyskach świadomości rzuca mi pełne bezradności spojrzenie. Chwytam starego kacapa za nadgarstek, jednym ruchem przerzucam przez bark.

– Biegiem, biegiem do środka!

Mój krzyk odbija się echem od stalowych ścian okrętu. Musimy się śpieszyć, cała operacja z pewnością była obserwowana przez wszędobylskie kamery, za moment zjawi się tu cała horda rozwścieczonych nieudaczników z piechoty Imperium gotowa posiekać nas na małe plasterki.

Kilkudziesięciometrowa droga dłuży mi się niesamowicie, biegnę jednak tak szybko jak tylko mogę niosąc na plecach bezwładne cielsko admirała, którego zesztywniałe członki dyndają śmiesznie na wszystkie strony, mi jednak nie jest do śmiechu. Wbiegam na pokład jako ostatni, ktoś natychmiast zamyka drzwi i czuję jak „Bury” drga wycofując się w przestrzeń kosmiczną. Udało się.

– Udało się! – drę się w ograniczoną przestrzeń przedsionka pancernika. – Udało się!

A brakowało tak niewiele. Obiecuję sobie, że ostatni raz podejmuję takie ryzyko. Zawsze sobie obiecuję. Rozkazuję zamknąć Tegarova w izolatce i pędzę na mostek, zaraz zacznie się burza, musi się zacząć, nie pozwolą nam odlecieć z admirałem na pokładzie. Obieram kurs na punkt skoku i przesuwam dźwignię by nadać pancernikowi prędkości. Tuż przed przyśpieszeniem słyszę jak kilka pocisków wystrzelonych przez myśliwce odbija się od naszych tarcz. Głupcy. Nie użyją niczego cięższego, boją się o życie jakiegoś leciwego dowódcy. Ja na ich miejscu zrobiłbym z „Burego” żyletki, ale tam teraz nawet nie ma komu wydać takiego rozkazu. Taka to organizacja imperialnej armii.

– Lecą za nami. Dostosowali prędkość. – skomentował mój nawigator.

Będą chcieli przechwycić nas w tunelu, tuż po skoku. Brama skokowa znajdowała się w każdym układzie słonecznym kontrolowanym przez Imperium lub Sojusz. Obydwie siły miały własny system takich bram, które były po prostu pierścieniami otoczonymi niewyobrażalnie silnym polem magnetycznym, które w zależności od ustawień mogły przenieść cię w dowolny punkt wszechświata. Oczywiście tylko przenoszenie do innych punktów było w miarę bezpieczne, przenoszenie w inne lokacje groziło trafieniem na jakąś planetę lub asteroidę albo jakieś niezidentyfikowane kosmiczne ścierwo. Zresztą, kody do miejsc poza bramami były tak skomplikowane, że nie sposób je wprowadzić poprawnie. Z bramy w układzie Maximum Dea można było przenieść się tylko w dwa miejsca. Obojętnie, w które się wybierzemy będą na nas czekać okręty strzegące wrót. Co prawda tunel sprawi, że przebędziemy drogę wielu lat świetlnych w kilkanaście minut, ale informacja z pewnością nas wyprzedzi.

– Możesz ustalić kod bramy w Noble Surculus? – zapytałem nawigatora. Radiowiec spojrzał na mnie dziwnie.

– Z całym szacunkiem kapitanie, ale nie radzę tego robić. To brama Sojuszu. Nie znamy konsekwencji przenosin pomiędzy systemami – wyjaśnił nawigator.

– Kapralu! Nie pytam o konsekwencje, proszę ustalić kod – zezłościłem się, że podważa mój autorytet.

– Wyparujemy – wtrącił się nagle radiowiec – znam się trochę na programowaniu. Statek ulegnie dezintegracji po wejściu w tunel. Taki system zabezpieczający, żeby Imperium nie zechciało przeprowadzić nagłego ataku.

Nieprzyzwoicie zakląłem pod nosem. Myśl, myśl tępy żołdaku! W tunelu „Bury” będzie bezbronny, bez osłon rozniosą nas na strzępy. Jedyna możliwość to wpis losowy, losowy kod do losowego miejsca.

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że wpisując pierwszy z brzegu kod rozwalimy się na czymś? – zapytałem.

Nawigator pochylił się nad ekranem licząc coś szybko.

– Około pół procenta – zaskomlał przestraszony nawigator i zabrał się do pracy.

– Liczę na pana. – mruknąłem tylko i poszedłem pogadać z Tegarovem.

– Za piętnaście minut dolecimy.

 

Admirała wrzucono do małej komórki, która normalnie służyła do przechowywania brudnych ubrań, siedział w kącie na niskim stołku z rękami związanymi jakimś zapasowym przewodem, który widocznie był pod ręką. Na widok Karlova odwrócił głowę dumnie.

– Widzę, że nasz sanitariusz zadbał o pana – uśmiechnął się kapitan pancernika. – Bałem się, że porażenie zostawi jakieś trwałe ślady w szlachetnym ciele pana admirała.

– Udo ciągle mam zdrętwiałe – prychnął i opuścił wzrok.

– Mówią, że starzy dowódcy to co innego niż ci nowi, buńczuczni.

– Co ma pan na myśli sierżancie? – zapytał spoglądając Pavlowi prosto w oczy.

– Kapitanie, tu mówią na mnie kapitanie – sprostował z uśmiechem. – Mówią, że jesteście ludźmi honoru.

– Służyłem w czasach, kiedy jeszcze nikt nie myślał o wojnach kosmicznych. – odrzekł wymijająco admirał.

– Rozumiem.

Nastała cisza z rodzaju tych uspokajających, które rozładowują napięcie bez wyraźnego powodu.

– Ja pana rozwiążę. – powiedział Karlov bardzo pewnie i spokojnie. – Ugoszczę na pokładzie, ale musi pan mi obiecać, że nie zrobi nic głupiego.

– Kosmos jest wielki i ciężko o jedną definicję głupoty.

– Sprytny z pana człowiek admirale Tegarov. Bardzo sprytny, ale niech pan nie pomyśli, że jest pan sprytniejszy ode mnie. Próba ucieczki, próba zabójstwa któregokolwiek z moich ludzi i skończy pan w recyklerze za ostatnim silnikiem.

– Posiedzę sobie tutaj – mruknął niechętnie Tegarov. – Wie pan, że moim obowiązkiem jest spróbować stąd uciec.

– Jak pan chce. – odburknął kapitan i zebrał się do wyjścia.

– Po co to panu było? – zatrzymał go admirał.

Karlov zatrzymał się z ręką na klamce. Spojrzał na wyświetlacz zegarka, do wlotu we wrota zostało jeszcze dziesięć minut. Spokojnym ruchem wyjął z kieszeni fajkę, tytoń i leniwie zaczął nabijanie.

– Widzi pan – rozpoczął z widoczną satysfakcją – ja jestem prostym najemnikiem. Płacą mi to lecę. Zapłacą dobrze – morduję. Zapłacą jeszcze lepiej to się łapię nawet tak absurdalnych zadań jak to.

– Kto zapłacił?

– Aj, aj, aj! – zaśmiał się Pavel Karlov i odpalając fajkę pyknął dymem wprost na admirała. – Sam pan mówił, że chce pan uciec z „Burego”. Jak ja mogę panu powierzać takie informacje?

– A co to panu szkodzi?

– Mnie nie szkodzi ale tym co płacą może.

Admirał zakaszlał.

– Nie sądziłem, że Sirogov komuś wadził – wycedził między atakami kaszlu.

– Nie sądziłem, że tak pan nie lubi tytoniu.

– A jednak – syknął Tegarov.

– Jak widać pozory mylą. – odparł Karlov kiwając głową i wyszedł z pomieszczenia wydmuchując obfitą chmurę w kierunku jeńca.

Koniec

Komentarze

Przykro mi, że muszę zacząć od zdecydowanej krytyki.

Pancernik należący do drużyny Karlova stał już na lśniącej płycie lotniska. Sierżant przekupił hangarowych by wyprowadzili jego statek bez protokołowania.  

Albo pancernik i okręt, albo cywilny statek. Utarło się z latami, że dla jednostek flot kosmicznych stosujemy nazewnictwo przejęte z flot morskich, więc należy pamiętać o różnicy między jednostką należącą do flot wojennych a jednostką spoza tych formacji. Tak już jakoś, dziwnie może dla niektórych, mamy w naszym języku...  

Reszta, niestety, też zasługuje na uwagi krytyczne. Zapis dialogów, interpunkcja... Nic lepiej, niż w pierwszej części. Rada? Odłóż tekst na jakiś czas, który poświęcisz na zawarcie bliższej, lepszej znajomości z językiem. Lektury dobrych autorów, nie tylko z fantastyki, słowniki, podręczniki też...  

Cóż, mało, bardzo mało kto zaczyna bez potknięć. Ale w miarę pracy potknięć ubywa, więc zakasuj rękawy. Powodzenia.

Radzę się zapoznać z Panią Interpunkcją i z Panem Zaimkiem. Błędy w zapisie dialogów, i to sporo. Ogólnie bardzo duzo błędów, nawet w konstrukcji zdań. Jesli chodzi o strone "science" to też nie najlepiej, bo bliżej pewnym aspektom w stronę "fiction". Np. "układy słońca" --- Nie ma czegoś takiego. Są układy planetarne/słoneczne. Jesli to ma być SF, to trzymaj przyjętej nomenklatury i dużo poczytaj o tym, o czym chcesz napisać.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Przeczytałam i dalej nie jestem fanką kosmicznych opowieści, ale ciekawi mnie, co będzie dalej.
 http://www.fantastyka.pl/10,4550.html  <- to może Ci się przydać na dobry początek, jeżeli chodzi o daialogi i interpunkcję.
To co na szybko wynotowałam:  Spojrzał na swych podkomendnych sunących tam i z powrotem, urządzających sobie kwatery i robiących masę innych rzeczy, które muszą być zrobione bo wystartowaniu w podróż. - raczej po

 „Bury” dotknął płyty lądowiska i wysunął łapy stabilizacyjne, na których opierał się gdzie nie unosił się w powietrzu. - prawdopodobnie miałeś na myśli gdy

Obiecuję sobie, że to ostatni raz podejmuję takie ryzyko. - bez to będzie lepiej ;) Chyba, że napisałbyś:... że to ostatni raz, kiedy podejmuję...

Admirała wrzucono do małej komórki, która normalnie służyła do przechowywania brudnych ubrań, siedział w koncie na niskim stołku z rękami związanymi jakimś zapasowym przewodem, który widocznie był pod ręką. - wierzę, że to po prostu przez chwilowe roztargnienie! Kącie - tak będzie lepiej ;p

To kilka z nieco większej ilości błędów, ale błędy sa do poprawienia. Ogólnie - ciekawie. Czytaj dużo, dużo pisz i będzie super!
Ach, urzekł mnie "czerwony kwiat dryfujących wnętrzności" :D 

dziękuję za wszystkie sugestię. popracuję nad tym

"układ słońca MK-7" - chodzi o układ, który należy do słońca MK-7.

Szczególnie głupio jest mi z powodu "konta" :P

No, zawsze możesz wprowadzić opis struktury międzgalaktycznych banków i zamkniętego w skarbcu admirała :)

W astronomii przyjmujęło się od Messiera *, że skrót "M" należy do mgławic i galaktyk, a nie do poszczególnych "słońc" - czyli po prostu gwiazd, które określa się nazwami łacińskimi np: Ursa Maior, Proxima Centauri, Altair.

 

Zaś --> M-3, M-7, MG-8, MK-7 - to są mgławice/galaktyki.

 

Jedyne Słońce. które możemy nazywać "słońcem" to nasza gwiazda, należąca do ciągu głównego typu "A".

 

(*) MESSIER Charles (1730-1817), astronom francuski, autor pierwszego katalogu obiektów mgławicowych (źródło: NASZE GWIAZDOZBIORY, Nasza Księgarnia, Warszawa 1982, 419 pp.).

 

PS. Polecam czytanie książek branżowych lub czasopism astronomicznych luba NASA, a nie głupot z WIKIPEDII i pana Google.

 

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

dziękuję za wskazówki. Co nieco poprzerabiałem.

Nowa Fantastyka