- Opowiadanie: Altair Black - Nieodpowiedni i niewłaściwa

Nieodpowiedni i niewłaściwa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nieodpowiedni i niewłaściwa

Nieodpowiedni i niewłaściwa

Znalazła raz pewna pani

Aparat do bani

Czesław Mozil, „Maszynka do świerkania”

 

 

 

Spotkała go w swojej ulubionej kawiarni. Jasnej i słonecznej, w której nigdy nie zdarzał się tłum. Dlatego ją lubiła; siadała zawsze przy stoliku przy oknie i z wysoką szklanką latte lub filiżanką herbaty w ręce przyglądała się innym.

 

On wydawał się dziwny, inny, choć przecież całkowicie poprawny: wysoki, dobrze zbudowany, o niebieskich oczach. Bez znaków szczególnych, po prostu zdrowy, młody mężczyzna. Przystojny, a jakże. Poza tym miał na sobie garnitur i wyglądał, jakby się w nim urodził.

 

Było w nim… coś. W oczach, w napięciu mięśni szczęk, w zmarszczce między brwiami. Jakby skrywał niedoskonałość.

 

Posłał dziewczynie uśmiech, a kiedy odpowiedziała, przysiadł się do jej idealnie okrągłego stolika.

 

– Jak ma pan na imię? – zapytała wesoło, zaintrygowana nieznajomym, bawiąc się filiżanką w kwiatki, wszystkie w identycznym odcieniu niebieskiego.

 

– James.

 

Skinęła głową. Było wielu Jamesów, sama spotkała kilku. Zwykłe imię, tak jak jej Mary. To dobrze, uznała. To bardzo dobrze.

 

Sprawiał wrażenie czarującego, ale ona nigdy nie umówiłaby się z nim, gdyby nie (oczy, szczęki, zmarszczka) coś. Cechy, dzięki którym mogła go rozpoznać, cechy, dzięki którym jej ulubiona kawiarnia przestawała być tak oczywista i przewidywalna.

 

 

 

Spotkał ją w kawiarni zupełnym nieprzypadkiem. Podobała mu się i nie potrafił przestać o niej myśleć. Piękna dziewczyna, z burzą złotych loków, idealnymi krągłościami, dźwięcznym głosem. Przypominała mu damę z dawnej, przeklętej epoki.

 

Była piękna, jednak pięknem, które zupełnie mu spowszedniało. Zdążył poznać bardzo wiele pięknych dziewcząt.

 

Ale w niej było… coś. Niemal niezauważalna sztywność prawej ręki, białe kostki lewej dłoni, zniecierpliwienie na twarzy. Jakby ukrywała sekret.

 

Często bywała w tej jednej, konkretnej kawiarni, i James w końcu zdecydował się do niej odezwać. Trochę go onieśmielała, a trochę czarowała wdziękiem. Odpowiedziała na jego uśmiech, radosna i ciekawa. Miała niezwykle czerwone usta i to pamiętał, tę plamę czerwieni, już zawsze.

 

– A czy wypada mi spytać taką piękną damę o imię? – zagaił, starając się być bardziej czarującym niż zwykle, nawet jeśli wiedział, że to nie to ją w nim ciekawiło, tak jak i nie jej piękno zwróciło jego uwagę.

 

– Mary.

 

Pospolite. Codzienne. Zwyczajne.

 

On sam znał przynajmniej cztery – pięć razem z nią – kobiet o imieniu Mary. Uznał to za dobry znak.

 

Może nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie (sztywność, kostki, zniecierpliwienie) coś. Cechy, dzięki którym mógł zatrzymać na czymś znużony doskonałością wzrok.

 

 

 

– James, wiesz, że kiedyś kobiety miały jedną pierś większą od drugiej? – zapytała długi, długi czas później, najlepszy czas w życiu Jamesa, stając nago z rękami na biodrach przed lustrem w bogatej ramie. Przyglądała się sobie krytycznie, ale jak zawsze rozbawiona i figlarna.

 

James stanął przy Mary, o której wiedział, że jest kobietą jego życia, spoglądając na jej odbicie bez skrępowania. Za dobrze się już poznali, by odczuwać skrępowanie. Poza tym przy niej nie potrafił być skrępowany, była na to zbyt wesoła i beztroska. Ale myliłby się ten, kto uznałby ją za głupią, choć może tylko James widywał ją naprawdę zamyśloną i może tylko z nim ośmielała się dyskutować na niemal wszystkie tematy.

 

Odnosił wrażenie, że znali się, jeszcze zanim nastąpiło prawdziwe spotkanie w kawiarni. Kiedy na nią patrzył, widział wzór, przyjętą formę, taką samą, jak u innych Mary. Ale nie był zbyt dobry w patrzeniu, posługiwał się zatem innymi zmysłami.

 

– Miały? – Zmarszczył czoło, dając się wciągnąć w jej rozmowę. Miał wrażenie, że mówiła o czymś więcej niż tylko o wyczytanych gdzieś ciekawostkach.

 

Skinęła głową. Loki podskoczyły i rozsypały się na jej kształtnych piersiach.

 

– To nieestetyczne – oznajmiła bardzo poważnym tonem. – Zaburzało symetrię, więc należało to skorygować.

 

Popatrzył jej w oczy. Skrzywił się lekko, bo odezwał się stary zegar, wybijając pełną godzinę. Bim-bom, chwila przerwy, bim-bom, równiutko, jak ze stoperem, bim-bom.

 

Mary uwielbiała takie momenty. James marszczył wtedy czoło i liczył w skupieniu, bojąc się odwrócić i spojrzeć w odległy kąt pokoju.

 

– Już siódma? Mary, czy mogłabyś podać mi krawat? Muszę się pospieszyć.

 

Wiedział, że go obserwuje, i chciał ją sprowokować, ale się nie zapomniała. Sięgnęła prawą ręką i zarzuciła mu krawat na ramię.

 

– Proszę – powiedziała, okręcając się radośnie na palcach.

 

– Dziękuję – odparł. Nie udało mu się, nie tym razem. Przyłapie ją kiedy indziej.

 

 

 

Mary, niby mała dziewczynka, przykleiła na suficie sypialni gwiazdki, które świeciły w ciemności, i często, zasypiając, patrzyła na nie z taką fascynacją, jakby były prawdziwe.

 

– Co widzisz, James? – zagadnęła któregoś dnia, kiedy mieli czas leżeć razem w łóżku.

 

Niechętnie oderwał wzrok od jej piersi (podziwiał symetrię), spoglądając w górę.

 

– Gwiazdy – oznajmił cicho.

 

– A możesz pokazać mi największą?

 

– Największa leży tutaj, koło mnie – wywinął się. Miał wprawę. Za jakąkolwiek pomyłkę przyszłoby mu słono zapłacić.

 

Mary roześmiała się, obracając na bok i przytulając do niego mocno. Gładziła jego umięśniony tors lewą dłonią, rozluźniona i zadowolona.

 

– Długo ćwiczysz? – zapytała leniwym tonem.

 

Westchnął, całując ją w czubek głowy.

 

– Odkąd skończyłem dziesięć lat, dziewczyno. Teraz jestem mistrzem.

 

– Nie takim, jak ja – stwierdziła ciepło, ale w jej głosie czaiło się dobrze znane zniecierpliwienie. – Ja ćwiczę od urodzenia.

 

Uszczypnęła go palcem wskazującym i kciukiem lewej dłoni. Lewej. Niepoprawnej jak jego oczy.

 

– Nie widzę gwiazd – powiedział jej do ucha. – Ale twój sufit świeci.

 

Nic więcej nie trzeba było mówić.

 

 

 

Mary czasami wydawało się, że jest między nimi zbyt wiele tajemnic, ale potem patrzyła na Jamesa i przypominała sobie, dlaczego dokładnie wydał jej się interesujący. Nie z powodu charakteru – nie znała go jeszcze wtedy – ani tym bardziej nie z powodu wyglądu – był nudnie przystojny. Wydał jej się interesujący, bo miał tajemnicę.

 

– Skąd taka mina? – wyrwał ją z rozmyślań Jim.

 

Zamrugała, machnęła ręką.

 

– Nie wiem – odpowiedziała i uśmiechnęła się, uznając, że to właśnie dzięki tajemnicom czuła się przy narzeczonym tak dobrze.

 

 

 

Jamesowi czasem także wydawało się, że nie mówią sobie wszystkiego, ale ufał swojej żonie i pamiętał, dlaczego właściwie się spotkali. Pamiętał przecież dobrze, że nigdy nie zagadałby do niej dlatego, że miała cudowny charakter – jeszcze wtedy nie wiedział, że będą do siebie tak pasować – ani tym bardziej nie dlatego, że była piękna – bo one wszystkie były piękne.

 

– O czym myślisz? – zapytała Mary, wyrywając Jamesa z zamyślenia.

 

– Hmm – odpowiedział, przyciągając ją do siebie. Zachichotała i wywinęła się z jego uścisku, boso skacząc ku butom.

 

– Chodź, spóźnimy się na film!

 

Poszedł za nią, bo przecież wtedy zdecydował się zagadać dlatego, że czuł, że będą mogli rozmawiać do końca świata, a ona i tak nie powie mu wszystkiego.

 

 

 

– Piękna Mary – roześmiał się, patrząc na niewyraźną, pozbawioną konturów postać kilka metrów przed nim.

 

Wiedział, jak wygląda: smukła, szczupła, o niemal okrągłej buzi aniołka i otaczających ją gęstych, grubych lokach w kolorze złota, z dużymi błękitnymi oczyma i najbardziej czerwonymi ustami na świecie.

 

Z niezauważalnie sztywniejszą prawą ręką, białymi kostkami lewej dłoni i zniecierpliwieniem na twarzy.

 

Niewłaściwa.

 

 

 

– James doskonały – prychnęła w żartach, rozbawiona i szczęśliwa.

 

Mogła na niego patrzyć do woli: krótkie brązowe włosy, starannie przystrzyżony zarost, umięśnione ciało i błyszczące oczy, ostre rysy twarzy, wąskie, rozciągnięte w uśmiechu usta.

 

Z zawsze napiętymi mięśniami szczęk, ze zmarszczką między brwiami, skupiony, by nie mrużyć powiek.

 

Nieodpowiedni.

 

 

 

– Idealnie się dobraliśmy – sarknął James któregoś dnia podróży poślubnej.

 

– Jedna odpowiednia rzecz, która nam się trafiła – zawtórowała mu Mary, a potem oboje się roześmiali.

 

Gdyby ktokolwiek wiedział… Straciliby wszystko, tak po prostu. Rzeczy, które ukrywali, były takie zwykłe: wada wzroku, leworęczność. I takie niebezpieczne. Jak lekarze mogli przeoczyć to, kiedy ich matki nosiły ich jeszcze w łonie, pozostawało zagadką, której żadne z nich nie próbowało rozwikłać.

 

Mary była mistrzynią. James profesjonalistą. Nikt, kto sam nie skrywał podobnego sekretu, nie mógłby tego zauważyć. Nikt też, kto sam nie skrywał podobnego sekretu, nie mógłby zrozumieć głębi tego, co ich połączyło.

 

Uznali to za zabawne, młodzi, beztroscy i zakochani.

 

 

 

Sytuacja stała się nieco przerażająca, kiedy Mary zorientowała się, że jest w ciąży.

 

– Jim, boję się – szepnęła, tuląc się do niego, w pokoju, który do tej pory swoją doskonałością dodawał otuchy.

 

James nie mógł jej obronić. Nie mógł obronić nikogo, ani jej, ani siebie, ani dziecka. Doskonale o tym wiedzieli. Objął żonę i pogłaskał po włosach, całując w czubek głowy, jak zawsze.

 

– Usuń je.

 

Pokręciła głową gwałtownie, mała Mary z czerwonymi ustami i przerażonym spojrzeniem. Jej widok ranił jego serce, nawet jeśli przecież nie widział dokładnie.

 

– Nie mogę, Jim.

 

– Jeśli ktoś się dowie…

 

– Jeśli zechcę usunąć, również się dowie!

 

Oczywiście, że się dowie, chciała mu powiedzieć Mary. Oczywiście, że tak! Przecież każde dziecko należy skontrolować, sprawdzić, porównać ze wzorem i upewnić się, że nie będzie miało wad. A jeżeli znajdą jakikolwiek defekt…

 

Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich… coś. Niedoskonałość, którą dzielili.

 

– Coś wymyślimy. Nie martw się – zapewnił, bo taka była jego rola, bo musiał to zrobić, bo to on, dawno temu, podszedł do niej w kawiarni.

 

Czuł, że zginą całą trójką.

 

 

 

– Niech będzie przeklęta – szepnął w ciemności jakiś głos. James nie mógł nic dostrzec, ale dobrze znał już słowa. Zdaje się, że był to głos sumienia, w jakiejś celi obok. Pytanie tylko, czyjego sumienia. – Niech będzie przeklęta Anglia, Ameryka i ich filozofowie. – Splunięcie. – Ohydni wyzwoliciele doskonałości. Niech będą przeklęci wszyscy ci, którzy chcieli czystej, doskonałej ludzkości!

 

James zamknął oczy, słuchając głosu i jego litanii frazesów. Nie zamknęli z nim Mary. Była kobietą. Należał jej się łagodniejszy wymiar kary, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że codziennie dokonuje się tu zbrodni, ale mimo tej wiedzy James tak strasznie martwił się o nią. O swoją piękną, słodką Mary, której już nie zobaczy.

 

– Nie chcę ginąć tutaj – jęknął James. Głos roześmiał się ponuro.

 

– Dlaczego miałbyś ginąć?

 

– Z powodu genetycznej skłonności do pogarszania się wzroku.

 

Głos zachrypiał, rozbawiony.

 

– Paskudna zbrodnia. Chciałeś skrzywdzić swoje dzieci słabym wzrokiem? Chciałeś, żeby były gorsze?

 

James jęknął ponownie.

 

– Przestań. Znam to na pamięć. Jestem zbrodniarzem, wiem.

 

– Gryzie cię sumienie?

 

– Tak. – Bo nie umiałem ich uratować, dodał w myślach.

 

Zapadła cisza.

 

– Nic nie poradzisz – oznajmił wreszcie głos. – Nie masz już ani dziecka, ani żony. Została tylko okaleczona kobieta bez potomka, strzęp człowieka. Chciała je skrzywdzić leworęcznością. Utrudnić mu życie. Bez serca!

 

– Przestań!

 

Rozległo się charknięcie, po nim splunięcie, a potem głos powrócił do litanii przeklinania całego świata.

 

James został sam w ciemnej celi, nic nie widząc ani nie słysząc. Żałował tylko, że nie ma przy sobie żadnej z sufitowych gwiazdek Mary.

 

Gdyby przyznał się wtedy, dwadzieścia lat temu, zostałby wysterylizowany i ogłoszony bohaterem, który poświęcił się w imię doskonałości. Albo czymś równie głupim, co nie miałoby dla niego znaczenia wtedy, ale teraz wydawało się zbawieniem.

 

Zacisnął pięści, bezsilny.

 

Ale się nie przyznał. Po prostu któregoś dnia ich odkryto, jego i ciężarną Mary, noszącą dziecko dwojga zakazanych rodziców. Przekonanych, że jakoś dadzą radę.

 

Nie wiedział, co dokładnie stanie się z jego żoną. Wiedział, że on sam zginie jutro lub równie niedługo. Nie uniknie rozgłosu, lecz nie jako bohaterska ofiara, a obrzydliwy zdrajca ludzkości.

 

– To przez tę przeklętą epokę – wycedził, bo brakło mu już argumentów.

 

– Zapewniam cię, że to nie wina epoki – zaszemrał głos. – To nigdy nie jest wina epoki.

 

 

 

Idąc na śmierć, miał przed oczami wyobraźni najczerwieńsze usta na świecie, usta swojej żony. A w głowie kołatały mu tylko słowa głosu z celi, rozpaczliwe i żałosne równocześnie.

 

Chciał coś powiedzieć, by dopełnić obrazu idealnej, modelowej śmierci. Nie zdążył, umarł.

 

Nie dostrzegł twarzy swych oprawców, zbyt niedoskonały.

Koniec

Komentarze

Dobre. Mocne, przejmujące dzięki formie.   

Bazowy pomysł nie nowy bynajmniej, ale nie przejmuj się takimi stwierdzeniami.

Rzeczywiście, mocne. Bardzo mi się podobało, mnie, leworęcznie niedoskonałej. Hmmm... Przerażające.

Dobre

Byłoby jeszcze lepsze gdyby nie wyglądało na polityczny głos w aktualnej dyskusji o eutanazji i przerywaniu ciąży.

Bardzo dobre opowiadanie, przejmujące, skłaniające do zatrzymania się w tym pędzie dzisiejszego swiata i zadanie sobie pytania o sens tego biegu. Biegu za...? Właśnie za czym? Doskonałością?

Pozdrawiam :)

"Byłoby jeszcze lepsze gdyby nie wyglądało na polityczny głos w aktualnej dyskusji o eutanazji i przerywaniu ciąży."

No to kamień z serca, że nie jest, bo pisałam to pół roku temu, mając gdzieś dyskusje wszelakie, jako że przelewanie poglądów w teksty nie jest zbyt dobrym pomysłem (co udowadniają niektórzy pisarze).

Ja nie odczułam żadnych politycznych aluzji, raczej skupiłam się na futurystycznej wizji świata i człowieka.

    "Głos charknął, znów splunął, a potem powrócił do litanii przeklinania całego świata"

     Zdanie do zmiany.... .

kobieta z mężczyzną spotykają się, rżną i maja dziecko, które zostaje im odebrane, bo ona jest leworęczna, a on ma postępującą ślepotę

przeczytałem bez bólu

Niezłe. W porównaniu do Małego brakło mocy słowom, relacja bohaterów wyszła moim zdaniem gorzej.  Może technika narracyjna nie sprostała wyzwaniu? Może historia leci za bardzo od A do B i bez zmian kursu? A może mnie się percepcja po prostu zmeniła?Trudno powiedzieć. Pewnie nie zostanie mi w pamięci ten tekst, ale wypatruję następnych.

 

Pozdrawiam

Mnie trudno wzruszyć, więc i tym razem wzruszona nie zostałam. Temat - owszem, obiecujący, pomysł dobry. Ale wykonanie do mnie nie trafiło, nie zrobiło wrażenia, nie zatrwożyło. A szkoda.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem z zainteresowaniem. Ciekawe opowiadanie i bardzo dobrze napisane.

 

Pozdrawiam

 

Mastiff

Całkiem udana opowieść.

pozdrawiam

I po co to było?

Fajne z klimatem. Przyjemnie się czytało.

Dobrze napisana antyutopia. Ładny styl. Podobało mi się.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Opowiadanie jest dobrze napisane, aczkolwiek kompletnie nie rozumiem co autor chciał osiągnąć. Przeczytałem, pomyślałem, a za tydzień o tym tekście zapomnę.

Nowa Fantastyka