- Opowiadanie: Szeptun - Krew na złotych maskach (fragment VII)

Krew na złotych maskach (fragment VII)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krew na złotych maskach (fragment VII)

 

 

Link do całości (prolog + pierwsze VI fragmentów)

 

http://greenboyz.nakoz.org/szeptun/szept_krew.pdf

 

 

 

Krew na złotych maskach (fragment VII)

 

Autor: Piotr Grochowski

 

Nimic vedea cand pastra laterna – (ces.) Niewiele widzisz, gdy trzymasz pochodnię

 

 

 

W ciągu jednej chwili, no może trzech, krasnoludzki najemnik znalazł się na szczycie wieży. Albo raczej, piętro, na którym znajdował się Ziggo Bragg stało się owym szczytem. Sufit, górne kondygnacje i ściany przestały istnieć a wiatr kąsał wściekle.

 

„No, w mordę! Robi wrażenie…”, zdumiał się krasnolud. „Jebana magia…”

 

Nie musieli kończyć roboty. W momencie, gdy strzała wesołka trafiła szalonego czarownika, wijące się uprzednio pędy upiornej rośliny jakby obumarły. Przestały się poruszać. Dla pewności, Bragg podbiegł do najgrubszego korzenia i przeciął go kilkoma uderzeniami topora. W tym czasie jedna ze skrzydlatych pokrak zbliżyła się do wieży i spróbowała wylądować na gruzowisku. Czarodziejka uwalniała rycerza z krępujących go więzów, a Władca Kamieni trzymał na rękach dziewczynkę.

 

„Wszystko, pewnikiem, zgodnie z planem”.

 

Krasnolud podbiegł do czarodziejki. Wskazując dziecko krzyknął:

 

– Magik mówił, że dziewczynka jest zakażona, czy coś…

 

– Nie teraz – warknęła zniecierpliwiona. – Jeśli już musisz wiedzieć, to udało nam się. Zablokowałam umysł czarownika i świadomość tej istoty. Mała jest bezpieczna.

 

– A płowowłosy?

 

Skrzywiła się i wzniosła wzrok w górę.

 

– A żeby cię. Jesteś wcieleniem troski o innych, czy zwyczajnie zżera cie ciekawość? Jeśli nie zauważyłeś, to wiedz, że mamy mało czasu.

 

Popatrzył na nią srogo, ale powstrzymał się od odpowiedzi.

 

Bestia wioząca Szramę przeleciała obok baszty i zatoczyła koło nad bramą. Z pomiędzy otwartych wrót na podwórze wlał się tłum biedoty. Krzyczeli coś i biegli przed siebie. Nieliczni trzymali pochodnie.

 

Czarodziejka podtrzymywała rycerza, który szedł niepewnie, potykając się. Władca Kamieni zbliżył się do nich, niosąc dziewczynkę. Starał się przekrzyczeć wiatr:

 

– Wiem jak miało być, ale szlachcic chyba sam potrzebuje pomocy.

 

Nord ożywił się i błysnął oczami.

 

– Weźmiemy ją – wychrypiał i, patrząc uważnie na twarz czarodziejki dorzucił. – Tak, jestem pewien.

 

Ruszyli we trójkę do stwora, który przycupnął na rogu zrujnowanej wieży i łopotał skórzastymi skrzydłami. Krasnolud ruszył w ślad za nimi. Kiedy magik wsadzał dziewczynkę do głębokiego siodła, przypominającego obszerny kosz, czarodziejka zamknęła oczy, pokręciła głową, skrzywiła się i zaklęła.

 

A potem odwróciła się i wskazała dłonią nad główną bramę.

 

Bestia, której dosiadał pół-shaeidański bękart wykonywała przedziwne akrobacje w powietrzu, kręcąc się dookoła własnej osi. Szrama trzymał się kurczowo skórzanego siodła, a chudzielec wcześniej sterujący potworem, właśnie z niego spadał. Bragg mógłby przysiąc, że w jego ciele utkwiło kilka bełtów i strzał.

 

Władca Kamieni poprawił ułożenie dziewczynki w siodle, podbiegł do krawędzi baszty i wyciągnął przed siebie dłonie. Czarodziejka krzyknęła coś gardłowo, w nieznanej krasnoludowi mowie. Nordyjski szlachcic dopadł do magika i szarpnął go za ramię.

 

– Nie zabijaj ich! Ci biedacy niczemu nie są winni!

 

Niska wieża wznosząca się nad bramą zaczęła drżeć, jakby miała się zaraz zawalić, grzebiąc tłum poniżej. Ale drganie ustąpiło. Mag spojrzał na rycerza.

 

Czarodziejka opuściła głowę, i bezradnie nią pokręciła. W jednym momencie skrzydlaty stwór przestał istnieć, co oznaczało, że człowiek kontrolujący zaklęcie zginął. W miejscu, w którym bestia znajdowała się wcześniej, unosiły się teraz kłęby smoliście czarnej, nadnaturalnej mgły. Jakieś dziwne przedmioty, kilka łańcuchów, kawałki zwierzęcych skór, wnętrzności lub cos podobnego leciały na ziemię, wprost w tłum.

 

Pośród tego, machając kończynami spadał łucznik-wesołek, Koryntiasz zwany Szramą.

 

 

***

 

 

 

Nie widzieli samego momentu, gdy łucznik uderzył o ziemię. Paulus łudził się, że może spadł na czyjeś plecy, co złagodziłoby upadek. Niestety, zachowanie tłuszczy złożonej z biedaków w poszarpanych strojach nie wróżyło niczego dobrego.

 

Ciżba była wściekła, nie zamierzała ratować. Pragnęła krwi. Niyah Elbaz odczytywała ich nastawienie za pomocą swoich zdolności i na bieżąco informował towarzyszy.

 

Krasnolud zawył, wpatrując się w ciemny, kłębiący się tłum:

 

– Do kurwy nędzy, zróbmy coś!

 

Paulus zmarszczył brwi. Ziggo Bragg nie przepadał za Koryntiaszem Szramą, ale to co spotkało strzelca poruszyło nawet krępym wojownikiem.

 

„Nic się nie da zrobić”.

 

Drugi wywołaniec krążył nad zniszczoną wieżą, a sterujący nim sługa czarnoksiężnika pochylał się w siodle. W powietrzu zaroiło się od strzał. Na szczęście łuczników było niewielu, kryli się na blankach muru, tuz obok bramy i prawdopodobnie w tłumie.

 

– Krasnoludzie! – wrzasnął Paulus. – Bragg, do cholery! Wskakuj do siodła.

 

Istota, na której wcześniej przylecieli wylądowała po drugiej stronie odsłoniętej kondygnacji, roztaczając wokół kłęby magicznej ciemności.

 

Ziggo Bragg zawarczał w głębi brody i wolno ruszył we wskazanym kierunku. Gdy sadowili się na grzbiecie bestii zbliżyła się do nich Niyah Elbaz. Tuliła Gratię Popper.

 

– Bierzcie ją – powiedziała szybko. – Od razu za wieżę, z dala od strzał. Potem prosto do zachodnich klifów. I do statku.

 

Krasnolud pokiwał głową. Paulus chwycił dziewczynkę i sadzając ją przed sobą krzyknął:

 

– Niebawem świt. Jeśli zabawicie tutaj zbyt długo, stracicie źródło transportu. Poza tym, kto jak kto, ale ty zapewne wiesz, że już mu nie pomożecie.

 

Czarodziejka nie odpowiedziała.

 

„Rycerze, szlachta, honor. Niewiele znaczące bzdury”.

 

Odwróciła się i pobiegła do swojego latającego stwora. Ragnar ze Svero siedział w siodle, z mieczem w dłoni. Obok jego głowy właśnie przemknęły dwie strzały.

 

Paulus Brega zamknął oczy, gdy kierujący wywołańcem poderwał bestię do lotu. Mag skupił się, i wyuczonym uprzednio sposobem przesłał myśl do czarodziejki:

 

„Czemu to robisz? On, nordyjski rycerz, przyjmijmy że rozumiem, ale ty?”.

 

Cisza.

 

„Więc powiedz mi chociaż, czy strzelec żyje?”.

 

„Jest bliski śmierci”, usłyszał wewnątrz swojej głowy.

 

 

***

 

 

 

Spadli na gromadę biedaków szybując na skrzydłach Mroku. Dosłownie. Przywołaniec tłukł skórzastymi skrzydłami i roztrącał nieszczęśników, którzy znaleźli się w jego zasięgu. Ciżbę spowiły ciężkie opary magicznej ciemności, która unosiła się dookoła bestii.

 

Frikke Askush! – Niyah Elbaz krzyczała, starając się nadać zaklęciu jak największy zasięg.

 

Tłum kłębiący się dookoła ciała Koryntiasza Szramy rozpierzchł się w przerażeniu. Niektórzy przewracali się w konwulsjach i chwytali za głowy. Większość piszczała lub krzyczała. Nawet kilku strzelców trzymających łuki lub kusze, zajmujących pozycje na murze jakieś dwadzieścia kroków dalej, znalazło się w sferze działania czarnoksięskiej magii. Porzucali broń i ratowali się ucieczką.

 

Ragnar zeskoczył z siodła i przedarł się pomiędzy biedakami, tłukąc głownią i jelcem albo rozdając razy płazem miecza. Dopadł do konającego i ukląkł obok niego.

 

Czarodziejka podeszła w ślad za rycerzem. I przyjrzała się rannemu.

 

Pół-shaeid wyglądał źle. Trudno było określić, które z ran spowodował upadek ze znacznej wysokości, a które zadał mu wściekły tłum. Ciało było zakrwawione, a kończyny nienaturalnie wykręcone. Trudno było rozpoznać zmasakrowaną twarz. Jakimś cudem, mężczyzna jeszcze żył, charcząc i plując krwawą śliną próbował łapać powietrze.

 

Niyah bacznie obserwowała okolicę. Wydawało się, że ostatni, uciekający przez bramę nędzarze, nie stanowili zagrożenia. Jednocześnie czarodziejka zdawała sobie sprawę z faktu, że gdzieś tam pomiędzy biedakami mógł znajdować się Biały Pies. To jednak, teraz nie miało najmniejszego znaczenia.

 

– Pani – dobiegł ją syczący głos czarnoksięskiego sługi, siedzącego w siodle na grzbiecie bestii. – Spieszmy się. Światło dnia już blisko.

 

– Zawrzyj gębę – warknęła. – Zapłaciliśmy twoim panom za służbę. Za twoją służbę. Dużo wydaliśmy, bym nie musiała słuchać takich słów.

 

Spojrzała na twarz Koryntiasza. Cierpiał niesamowicie. Łapała strzępki jego myśli i rozumiała zamęt panujący wewnątrz jego głowy. Pochyliła się nad ramieniem Ragnara i szepnęła:

 

– Wypatrzył w ciżbie osobę mogącą być Białym Psem. Próbował go trafić i na moment nie myślał trzeźwo. Wtedy jeden z kuszników trafił kierującego Nocnymi Skrzydłami. Szrama próbował to naprawić, ale zdaje się, że było już za późno.

 

Rycerz położył dłonie na piersi umierającego. Lewą przeniósł na jego czoło, potem zasłonił jego oczy.

 

– Jest mu przykro… Choć nie wiem, czy to teraz istotne.

 

– Drań – zaczął Ragnar, a w jego głosie pobrzmiewała gorycz. – Pieprzony drań.

 

– Czemu tak mówisz? – spytała zdziwiona.

 

– Odwagi mu nie brakowało, oko miał celne, ale nie sposób powiedzieć bym mógł na nim polegać. Był mi towarzyszem, ale nie był ze mną szczery.

 

– Wasze zadawnione sprawy… – Pokiwała głową ze zrozumieniem.

 

Ciałem łucznika wstrząsnął gwałtowny dreszcz.

 

– Mogę to… – zaczęła, ale Ragnar przerwał jej gestem uniesionej, prawej dłoni.

 

– Nie. To moja rola.

 

Sięgnął do pasa, do długiego sztyletu ze zdobioną rękojeścią. Ale niespodziewanie cofnął dłoń i przytknął ją ponownie do piersi Szramy.

 

Niyah poczuła nieznany rodzaj magii.

 

„Ragnarze?”.

 

Podejrzewała, że Nord posiada pewne nadzwyczajne zdolności, co prowadziło do oczywistego wniosku – posiadał Źródło. Nie czyniło go to od razu magiem, ale teraz wyraźnie jego Źródło emanowało. Powiodła wzrokiem dookoła, odruchowo dotykając dłonią głowni umieszczonego na plecach miecza.

 

– Jeśli zapewnisz mi bezpieczeństwo i spokój przez dłuższy czas… – Szlachcic mówił wolno – Spróbuję… Cholera, może zdołam… Niech Przodkowie dodadzą mi sił…

 

– To szaleństwo! – krzyknęła i dodała spokojniej: – Tylko magia… silna Domena Życia i Uzdrawiania potrafiłaby…

 

Umilkła, odnajdując myśli Ragnara.

 

„Coś takiego… Uczeń druidów… Mości rycerzu, zaprawdę jesteś pełen tajemnic”.

 

Zastanawiała się przez chwilę a potem spojrzała na kierującego skrzydlatą bestią. I rozkazała:

 

– Będzie tak. Dopóki nie powiem dosyć, będziesz krążył w okolicach bramy i dookoła murów kasztelu. Każdy z napotkanych ludzi ma uciekać w popłochu, zadbaj o to. Nikt nie może zbliżyć się do dziedzińca.

 

– Niebawem świt – syknął odziany w czarne szaty.

 

Spojrzała na niego, i zamiast warknąć lub sięgnąć go mieczem powiedziała spokojnie, wzruszając ramionami:

 

– Kiedy już nie będziesz mógł latać, po prostu wykonasz mój rozkaz na piechotę.

 

Nic nie odrzekł, tylko skinął głową i nakazał bestii wznieść się w powietrze, czemu towarzyszyły charakterystyczne dźwięki przypominające charakterystyczne terkotanie i dzwonienie łańcuchami.

 

Tymczasem moc druidycznej Magii Uzdrawiania narastała.

 

 

***

 

 

„Więc to koniec? Szczęśliwe zakończenie, jak mawiają?”. Luther z Teranzy, większości znany jako Tertio, zaplótł ręce na piersiach i oparł plecy o jedną z kolumn, zamyślił się i powiódł wzrokiem po komnacie.

 

Izba, w której Popperowie przyjmowali najznaczniejszych gości była urządzona wykwintnie. Boczne ściany, za rzędami kolumn, pokryte były płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny antyczne, przywodzące na myśl czasy przed Drugim Spętaniem. W wielu miejscach umieszczono donice z bujną roślinnością. W suficie wycięto pokaźny, prostokątny otwór, przykryty grubym szkłem, dzięki czemu komnata wypełniona była światłem. Wzdłuż kolumn ustawiono ławy wyścielone miękkim materiałem. Mogły na nich zasiąść ponad cztery tuziny gości. W południowej części sali znajdowało się podwyższenie, ze zdobionym, kamiennym stołem i kilkoma krzesłami – tam zwykle zasiadali Popperowie. Za miejscem przeznaczonym dla gospodarzy doskonale widać było ogród, bo całą południową ścianę tworzyły wrota, które otwierano w gorące dni, jak ten dzisiaj. Sala była przestronna i woń licznie zapalonych kadzideł nie męczyła nozdrzy.

 

Spotkania w tej sali miały przypominać szlacheckie audiencje. Zwykle odbywały się tutaj długie, głośne i szeroko komentowane przez brać kupiecką spotkania. Dziś jednak było zgoła inaczej: skromnie, szybko i dyskretnie, ale zarazem rzeczowo i konkretnie.

 

Klarus Popper, siedzący na podwyższeniu powitał cztery osoby. Grupie przybyłych przewodził nordyjski szlachcic Ragnar ze Svero. Obok niego stanęli: uczony i mag Paulus Brega, krasnoludzki wojownik Ziggo Bragg oraz człowiek reprezentujący interesy drużyny, niejaki Jeremiasz Galbo.

 

Wszyscy powinni być zadowoleni, wszak chodziło o olbrzymią kwotę płaconą za sprawne wykonanie zadania. Jednakże na twarzach najemników próżno było szukać uśmiechów. Tertio przypomniał sobie dlaczego tak jest. Pokiwał smutno głową:

 

„Fakt. Nie wszystko poszło sprawnie”.

 

Gdy członkowie drużyny zajęli wskazane przez służących miejsca na ławach ustawionych blisko podwyższenia, Klarus, młodszy z braci Popperów, zabrał głos. Powitał gości i szybko przeszedł do sedna:

 

– W związku z zaistniałą sytuacją i ciężkim stanem jego córki, życzeniem mego brata jest bym to ja zajął się sfinalizowaniem naszych interesów. Posiadam wszelakie pełnomocnictwa. – Mówiąc to uniósł w dłoni pergamin ozdobiony pieczęcią. Nikt jednak nie zdecydował się na podejście i obejrzenie dokumentu, więc Klarus Popper kontynuował: – Tak jak zostało ustalone, zapłatę za waszą pracę podzielono na dwie części. Trzy tysiące monet zamknęliśmy w szkatule. – Wskazał skrzynkę średnich rozmiarów, stojącą na specjalnie przygotowanym kamiennym podeście. – Pozostałe pięć w postaci listów bankowych umieściłem w tym futerale. – Położył dłoń na płaskiej, skórzanej torbie leżącej obok na stole.

 

Tertio przyjrzał się najemnikom. Rycerz westchnął i opuścił wzrok, krasnolud mruknął coś do siebie w głębi brody, a oblicze czarodzieja nie wyrażało żadnych emocji. Przez twarz Galbo przemknął jakby cień uśmiechu, a potem i jego oblicze stało się nieprzeniknione.

 

– Wdzięczność mojego brata, tak jak i moja własna nie znają granic – kontynuował gospodarz.

 

Tertio uśmiechnął się w duchu. „Ale pieniądz to pieniądz i Popperowie nie wręczają premii”.

 

– Jeślibyście kiedykolwiek potrzebowali dowolnego wsparcia, zwłaszcza w sprawach najbliższych naszej profesji, bez wahania mówcie. Nasza rodzina, w każdym zakątku Cesarstwa, a także poza jego granicami, będzie wam przychylna.

 

Galbo pokiwał głową z uznaniem.

 

– Ze zrozumiałych przyczyn, nie będziemy rozgłaszać waszego bohaterstwa, tak jak i szczegóły samej misji pozostaną tajemnicą – dodał Klarus. – Tak samo, ja ani Ersten nie wymagamy od was opowieści jak udało się wam tego dokonać.

 

„A niech to… Ależ szkoda”, jęknął w duchu Tertio. Zżerała go ciekawość. Słyszał tylko strzępki rozmowy braci Popperów prowadzonej tuż po powrocie najemnej drużyny, wczorajszego ranka. „Latające stwory, magia i ciężka, acz ponoć krótka, przeprawa z porywaczami. I statek, który przywiózł maga, krasnoluda i Gratię Popper, całą i zdrową, ale wycieńczoną i bardzo przerażoną”. Luther z Teranzy nie tęsknił do nocnych eskapad, wolał służbę u boku kupieckich dostojników, chociaż tak po prawdzie to i ona czasami bywała niebezpieczna. Jednakże atmosfera tajemniczości i skąpe informacje na temat przebiegu oswobodzenia córki Erstena Poppera pobudzały wyobraźnię nawet tak doświadczonego ochroniarza. „No szkoda…”

 

– Muszę zapytać, mając na uwadze całość sprawy, o los porywaczy. – Klarus zmarszczył brwi. – Jeśli jesteście w stanie wypowiedzieć się w tym temacie.

 

Galbo popatrzył na Ragnara ze Svero. Szlachcic niechętnie zabrał głos:

 

– Wedle naszej wiedzy prawie wszyscy mieszkańcy zabudowań, w których przetrzymywano dziewczynkę zginęli. Unicestwiliśmy szaleńca pilnującego pannę Gratię i jego osobiste sługi.

 

– Niemożliwym jest zatem ustalenie, jak doszło do uprowadzenia?

 

Rycerz zamyślił się i odrzekł po chwili:

 

– Jeśli przyjąć, że osoba przetrzymująca dziecko, czyli ów szaleniec była odpowiedzialna za porwanie, to rzeczywiście…

 

Klarus Popper pokiwał głową a nordyjski szlachcic ponownie otworzył usta:

 

– Chyba, że idąc za słowami popularnego powiedzenia będziemy szukać w innych miejscach. Szukać żmudnie i z otwartym umysłem.

 

Nimic vedea cand pastra laterna[i]dopowiedział niskim głosem Paulus Brega, potężny mag o łysej głowie. Mówił twardo, z wyraźnym akcentem Północnej Marchii.

 

Gospodarz spotkania wciągnął powietrze do płuc i odezwał się:

 

– Wiele bym oddał, by być pewnym że każdy kto wziął udział w skrzywdzeniu mojej ukochanej krewnej, zostanie ukarany. Jest jednak tak, że brat mój potrzebuje teraz wsparcia i pomocnej ręki…

 

– Chętnie byśmy dopomogli – rzekł Jeremiasz Galbo. – Wiesz jednak panie, że spieszno nam do własnych spraw. Znajdziesz z pewnością, gdy taka będzie wola twoja i twego brata, ludzi zdolnych przynieść ci odpowiednie wieści. I takich, którzy doprowadzą sprawę do końca.

 

– Ważne, kurwa że dziewczyna wróciła do domu – wycedził przez zaciśnięte zęby Ziggo Bragg. – Nieprawdaż?

 

Luther z Teranzy uniósł brew, lekko zaskoczony sposobem w jaki wypowiedział się krasnolud. „Doprawdy, tylko Spętani wiedzą co siedzi w głowach tych skarlałych żołdaków”.

 

Klarus potakiwał.

 

– Tak, panie krasnoludzie. Dokładnie, w tym rzecz. – Spojrzał na Galbo i dodał: – Co się zaś tyczy winnych i kary, zrobimy jak radzisz panie. Znajdziemy ludzi, którzy przyniosą nam odpowiedzi i zapewnienia. Kiedy tylko będzie na to najlepszy czas.

 

Następnie podniósł się z krzesła, obszedł stół i chwycił futerał z bankowymi dokumentami. Schodząc z podwyższenia skinął w kierunku Tertio. Spotkanie zbliżało sie ku końcowi. Ochroniarz otworzył drzwi w bocznej ścianie i wezwał służących.

 

Goście również podnieśli się ze swoich miejsc. Klarus Popper podszedł do nich i powiedział:

 

– Przyzwólcie mi na ten zaszczyt, iżbym uścisnął wasze prawice. Jeszce nigdy, nie waham się tego powiedzieć nikt nie uczynił dla mnie i mojej rodziny tak wiele, ile wy uczyniliście.

 

Dwaj służący pojawili się w izbie i podnieśli szkatułę wypełnioną złotem, podczas gdy kupiec rozpoczął osobiste dziękowania.

 

Luther z Teranzy, znany jako Tertio, nie był pewien, ale zdawać się mogło, że gdy na koniec Klarus Popper ściskał dłoń Ragnarowi ze Svero, nordyjski szlachcic szepnął mu do ucha coś istotnego. Brat Erstena Poppera zbladł na ułamek sekundy, skrzywił się i gwałtownie wyrwał dłoń z uścisku.

 

Ochroniarz rodziny Popperów zmrużył oczy i zamyślił się: „Silna, północna, barbarzyńska prawica czy jadowity, lodowy język? Hmm… Ciekawe…”

 

Chwile później spotkanie zakończyło się.



[i] „Nimic vedea cand pastra laterna” (ces.) – popularne na ziemiach Kontynentu przysłowie w języku cezaryjskim, tłumaczone, jako: “Niewiele widzisz, gdy trzymasz pochodnię”.

 

 

 

[C.D.N.]

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie chcę się wypowiadać odnośnie tylko części (zwłaszcza, że to siódma), więc ściągnąłem sobie PDF-a z całością i jak zapoznam się z wszystkimi częściami, to napiszę jakąć opinię, jeśli oczywiście odpowiada Ci takie rozwiązanie (zawsze mogę przeczytać ten kawałek i wypowiedzieć się tylko w sprawach technicznych). Jakoś do końca tygodnia powinienem się wyrobić.

Niestety, Szeptunie, przerosło mnie i Twój tekst musi poczekać, aż uporam się z egzaminami...

 

KaelGorann 

- Rad będę jesli kiesykolwoek cos skrobniesz jako opinię :) Czas nie gra roli. Szkoda że tylko Ty... ale cóż... Pozdrowienia

 

Trochę to trwało (za co przepraszam), ale w końcu przeczytałem całość. Prolog, zdaje się już kiedyś czytałem. Z zastrzeżeń:

1 przypisy --- większość jest zbędna, zwłaszcza że ummieszczone są na końcu całości i za każdym razem trzeba latać przez cały tekst

2 nazwy własne w dużym nagromadzeniu trochę komplikują odbiór tekstu

3 niektóre opisy są zbędne, a niektóre niepotrzebnie rozładowują budujące się napięcie

4 postaci są przedstawione trochę niewyraźnie. Ja miałem początkowo problemy z ogranięciem ich wszystkich

5 niektóre rozwiązania sprawiały na mnie wrażenie, jakby były zaczerpnięte z gier komputerowych (klasy magów, czy potrzebujące czasu na naładowanie się, specjalne "zdolności" lunety)

Z zastrzeżeń to tyle. Może jest ich dużo, może są poważne, ale dotyczą pierwszych rozdziałów (części?). Im dalej, tym zdecydowanie lepiej. Nie mogę powiedzieć, że przymuszałem się do tego tekstu, ale od piątego rozdziału czytało mi się naprawdę przyjemnie (nie, żeby pozostałe czytało mi się ciężko, czy mozolnie).

Ciąg dalszy, gdy już nastąpi, na pewno przeczytam ;)

 

KaelGorann 

Ogromne dzieki za poświęcony czas.

1. - przypisy, kwestia gustu, jak się zorientowałem, niektórzy czytelnicy wręcz cieszyli się z nich, niektórzy pogardzali powiadaniem weń wyposażonym, ja twierdze że się przydają - nie każdy wszystko wie i ogarnia - w tym edytorze akurat (i w pdfie także) nie działa link do nich - a to że sa na końcu powoduje że nie musisz z nich korzystać.

2. ale taki mam świat opowiadania - dużo szczegółow nazewnictwa itp. 

3. moje hmm "zdolności" pisarskie ewoluowały stąd zapewne niektóre opisy moga byc do kitu. zarzucano mi za to że przegaduję (za dużo dialogów) opowiadanie :)

4. prawda - jest ich dużo - na tym tekście uczyłem sie ich charakteryzowania 

5. co do tych rozwiązań - klasy magów - cóż - ja sobie wyobraziłem że gdyby naprawdę istniała magia to musiała by byc klasowana/dzielona na profesje etc. - jeśli zaczerpnąłem skądś te podziały to nie z gier komputerowych ale z RPG (papierowych) --- pierwotnie świat opowiadania był twoirzony na potrzebę systemy gier fabularnych --- staram sie pisac takie "realistyczne fantasy" 

zastrzeżeń nie jest duzo :) a co do różnic z poczatku i końca opowiadania to sa niestety zrozumiałe bo jak wspomniałem uczyłem sie na tym opowiadaniu pisac. dobrze że nie ma tendencji odwrotnej. :) czyli ze jednak się poprawiłem.

zależało mi na tym żeby czytało sie gładko - to takie pop fantasy bez aspiracji do jakiejś wyższej literatury .

co do ciagu dalszego - skończyłem ale trwa korekta u znajomka - bez korekty boje sie to pokazywac publicznie :)

 

załączam link do serwisu w którym mam wszystkie pozostałe opowiadania - fabularnie sie łączą - akurat "Krew..." jest druga w kolejności

http://www.szeptun.blogspot.com/

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nowa Fantastyka