- Opowiadanie: podstuwak - Nawidz

Nawidz

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Nawidz

I

 

– Biada wam, jeśli od­mie­niec w osa­dzie osta­nie! – Oj­ciec Wa­cław uniósł ręce w trwoż­nym ge­ście. Jego cień, rzu­ca­ny ogniem z roz­pa­lo­ne­go na środ­ku izby pa­le­ni­ska, uło­żył się po­nu­ro na ścia­nie i twa­rzach ze­bra­nych we wnę­trzu wie­śnia­ków. – Nie idź­cie na układ z czar­cim sługą! – dodał.

Cich prze­cze­sał dło­nią swoją star­czą brodę, ściął oczy w wą­skie szpar­ki i od­chy­lił w tył sie­dzi­ska.

– Nasza go­ści­na tak samo jemu przy­słu­gu­je, jak i tobie, ka­pła­nie – po­wie­dział, nie pa­trząc na księ­dza. – Usza­nuj ją. I nie pró­buj nam tu swoją wiarą ka­dzić.

Wa­cław zro­bił kwa­śną minę, spo­glą­da­jąc z od­ra­zą na wę­drow­ca.

Ślepe oczy tam­te­go pa­trzy­ły przed sie­bie, a sku­pio­na, po­cią­gła twarz po­zo­sta­wa­ła nie­ru­cho­ma, co nada­wa­ło jego zgar­bio­nej syl­wet­ce po­sęp­ne­go wy­ra­zu. Ubra­ny był ubogo, w po­szar­pa­ne łachy, i tylko skó­rza­na, do­brze wy­ko­na­na torba zda­wa­ła się nie pa­so­wać do tego stro­ju.

Cich po­wtór­nie prze­cze­sał brodę i zwró­cił się w stro­nę przy­by­sza:

– Wy­bacz nam, Na­wi­dzu, ale tak to z go­ść­mi bywa. Nie­któ­rzy wie­dzą, jak z go­ści­ny ko­rzy­stać, inni nie.

Męż­czy­zna nie od­po­wie­dział. Oj­ciec Wa­cław chciał to wy­ko­rzy­stać, ale Cich po­wstrzy­mał go ge­stem dłoni.

– Mia­łeś swoją szan­sę, ka­pła­nie – stwier­dził. – Nie udało ci się. Teraz niech Na­widz na upio­ra za­ra­dzi.

– Źle czy­ni­cie…

– Nie waż się wię­cej po­uczać sta­ro­sty rodu, który cię w go­ści­nę przy­jął – prze­rwał mu Cich, wciąż jed­nak mó­wiąc spo­koj­nym tonem. – Wy, chry­sty, zbyt skłon­ni je­ste­ście, by innym lek­cji udzie­lać. Wy­da­je wam się, że­ście naj­mą­drzej­si. Że jak wasz bóg się wszyst­kim na raz zaj­mu­je, to musi być naj­lep­szy. – Sta­rzec wziął głęb­szy wdech. – Ale po­dług na­szej miary – pod­jął po chwi­li – jak kto chce we wszyst­kim być dobry, nigdy nie bę­dzie w ni­czym.

Wa­cław zwie­sił głowę, a jego po­li­czek za­czął drgać ner­wo­wo. Zmil­czał jed­nak he­re­zję.

– Może i twój bóg jest po­tęż­ny – kon­ty­nu­ował Cich – ale nic tu po nim na na­szych zie­miach. Tu tylko Na­widz za­ra­dzić może. Wiesz, kim jest Na­widz, księ­że?

Ka­płan za­prze­czył.

– Spo­śród ludzi – tłu­ma­czył sta­ro­sta – tylko Na­widz w pełni do­strzec może wszyst­kie isto­ty po­cho­dzą­ce z Nawii, kra­iny w ko­rze­niach Drze­wa Życia. I dla­te­go on naj­lep­szy jest, by z nimi pak­to­wać lub by je prze­pę­dzić. Swę­to­wi­do­wi więc dzię­ko­wać, że nam go tu spro­wa­dził, bo ry­chło w czas w na­szej osa­dzie się zja­wił.

– Praw­da to. – Na­widz ode­zwał się po raz pierw­szy od dłuż­sze­go czasu i ze­bra­nych znów prze­szedł dreszcz na dźwięk jego głosu. – Za­ra­dzę na wasze tro­ski. Pa­mię­taj­cie jed­nak, czego ocze­ku­ję w za­mian.

Cich zmarsz­czył brwi. Mimo nie­za­do­wo­le­nia, wie­dział, że nie ma in­ne­go wyj­ścia. Był zresz­tą na to go­to­wy. Od ja­kie­goś czasu plony były tak ob­fi­te, a po­lo­wa­nia przy­no­si­ły tak wiele skór, że sta­ro­sta miał pew­ność, iż musi stać za tym coś wię­cej, niźli tylko zrzą­dze­nie losu. A jeśli tak było w isto­cie, wie­dział też, że kie­dyś przyj­dzie mu za to za­pła­cić.

– Pa­mię­ta­my, pa­mię­ta­my – zwró­cił się do przy­by­sza. – Nie mało to dla nas, ale uzbie­ra­my. Za­radź na upio­ra, a bę­dziesz świę­to­wać z nami.

Na­widz uśmiech­nął się i zwró­cił na sta­ro­stę swoje ślepe oczy.

– Gdzie upiór po­ja­wia się naj­czę­ściej? – spy­tał.

 

II

 

– Nie mo­że­my po­zwo­lić, aby Na­widz po­szedł na To­pie­li­ska. Co jeśli od­kry­je praw­dę? – Stra­chań ude­rzył pię­ścią w korę drze­wa. Na po­la­nie, na któ­rej się znaj­do­wa­li, ze­rwał się wiatr, jakby wy­wo­ła­ny wła­śnie tym ge­stem. – Mu­sisz po­roz­ma­wiać z ojcem. Sta­ro­sta może jesz­cze raz ze­brać radę. Prze­ko­naj go…

– Nie – uciął ostro Swar, za­ci­ska­jąc dłoń na rę­ko­je­ści mie­cza. – Nikt się ni­cze­go nie dowie. Mi­nę­ło zbyt dużo czasu, aby tamta spra­wa miała coś wspól­ne­go z upio­rem.

– A jeśli się my­lisz? A jeśli to Ra­dost…

Swar po­chy­lił się nad Stra­cha­niem. Gó­ro­wał nad nim o głowę. Jego cięż­ki łeb, z przy­cię­ty­mi do hełmu wło­sa­mi i po­kaź­nym wąsem, zwie­sił się nad spo­tnia­łym czo­łem Stra­cha­nia.

– Przy­rze­ka­łeś nigdy już nie wspo­mi­nać tego imie­nia. Czy we­zwa­łeś mnie tu tylko po to, żeby zła­mać obiet­ni­cę?

Stra­chań prze­łknął ślinę. Po­czuł jak serce za­czy­na sil­niej ko­ła­tać mu się w pier­si. Cho­wa­jąc głowę mię­dzy ra­mio­na ode­tchnął cięż­ko i ode­zwał się sła­bym gło­sem:

– Mu­si­my coś zro­bić. Nawet, jeśli to nie Ra­dost jest upio­rem, Na­widz może od­kryć praw­dę. On widzi takie rze­czy!

Swar chwy­cił Stra­cha­nia za szyję i przy­ci­snął do drze­wa. Stra­chań bez­sku­tecz­nie spró­bo­wał wy­rwać się, wy­da­jąc z sie­bie skrz­tu­szo­ny jęk. Jego twarz po­czer­wie­nia­ła, a ob­ra­ca­ją­ce się biał­ka­mi w górę oczy wy­ba­łu­szy­ły się.

– Jeśli jesz­cze raz, choć­by w snach, wró­cisz do tam­tej nocy, za­bi­ję cię – wy­sy­czał Swar. – A teraz zejdź mi z oczu.

Stra­chań padł na ko­la­na i roz­ma­so­wu­jąc zbo­la­łą grdy­kę, z tru­dem łapał od­dech. Zda­wa­ło mu się, że las i po­la­na wokół wi­ru­ją opę­tań­czo i lada chwi­la zwalą mu się na głowę.

Swar, nie zwra­ca­jąc na niego uwagi, ru­szył w stro­nę osady.

– Jeśli Na­widz od­kry­je praw­dę – wy­char­czał z tru­dem Stra­chań – nie mów, że cię nie ostrze­ga­łem.

Swar za­trzy­mał się. Przez chwi­lę ści­skał rę­ko­jeść mie­cza, po czym w jed­nej chwi­li zna­lazł się przy to­wa­rzy­szu, po­de­rwał go z klę­czek i przy­szpi­lił do drze­wa prze­bi­ja­jąc mu szyję.

Cia­łem Stra­cha­nia wstrzą­snął po­je­dyn­czy spazm. Mię­śnie jego twa­rzy na­pię­ły się i po­czę­ły drgać ner­wo­wo. Oczy za­szły łzami, a z ust po­cie­kła stróż­ka krwi.

Swar wyjął szty­let, roz­darł ma­te­riał okry­wa­ją­cy pierś to­wa­rzy­sza i za­to­pił ostrze po­ni­żej splo­tu sło­necz­ne­go, roz­ci­na­jąc brzuch.

Z ust Stra­cha­nia chlu­snę­ła krew. Żył jesz­cze, kiedy Swar padł na ko­la­na i po­czął de­kla­mo­wać:

– Na moc Nawii, na ko­rzeń z Drze­wa Życia! Przyjm mą ofia­rę, po­tęż­ny We­le­sie. Za­kryj przed wzro­kiem Na­wi­dza to, co po­win­no zo­stać ukry­te.

W trze­wiach Stra­cha­nia za­go­to­wa­ło się. Pa­lą­cy ból roz­darł jego wnętrz­no­ści. W ostat­ku świa­do­mo­ści zdą­żył spo­strzec jesz­cze, że Swar za­to­pił w jego ranie rękę, za­głę­bia­jąc ją nie­mal do sa­me­go ra­mie­nia.

Kiedy w dło­niach Swara ścię­ło się w ostat­nim skur­czu wy­rwa­ne serce, Stra­chań już nie żył.

Swar scho­wał szty­let i roz­darł rę­ka­mi ranę to­wa­rzy­sza, wy­szar­pu­jąc skórę, wraz z ka­wał­ka­mi wnętrz­no­ści i roz­rzu­cił je wokół. Potem za­brał miecz i wró­cił do wio­ski.

Księ­życ miał kolor krwi na jego bla­dej twa­rzy.

 

III

 

– Upil! Upil wlu­cił! – Nie­moj, sied­mio­let­ni nie­mal chło­piec, tu­piąc bo­sy­mi sto­pa­mi, prze­bie­gał wła­śnie przez osadę, kie­ru­jąc się w stro­nę chaty Cicha. – Upil! – krzy­czał zdy­sza­nym gło­sem. – Upil!

Lu­dzie po­wy­cho­dzi­li z cha­łup, zbie­ra­jąc się przed sie­dzi­bą sta­ro­sty. W końcu i sam Cich wyj­rzał ze swo­jej izby i spoj­rzał py­ta­ją­co na malca.

– Oj­ciec mnie po­słał! – za­czął chło­piec. – Stla­chań przez upila ubity!

– Gdzie? – za­py­tał Cich.

– Na Bo­lo­wej Po­la­nie!

Cich zmarsz­czył brwi.

– Dziw­ne – za­sta­no­wił się gło­śno. – Upiór do tej pory tylko na To­pie­li­sku gra­so­wał, a Bo­ro­wa Po­la­na da­le­ko od bagna…

Z za­cie­ka­wie­niem łyp­nął okiem na sie­dzą­ce­go przed jedną z chat Na­wi­dza. Przy­bysz nie do­łą­czył do resz­ty, jakby w ogóle nie sły­sząc, co się tutaj dzie­je. Jego twarz jed­nak, za­wsze sku­pio­na i obo­jęt­na, wy­ra­ża­ła teraz dziw­ne za­cie­ka­wie­nie. Sta­ro­sta był pe­wien, że na wieść o Bo­ro­wej Po­la­nie, Na­widz na krót­ką chwi­lę zwró­cił w ich stro­nę swoją głowę.

– I cóż wam po wa­szym od­mień­cu, hę? – Oj­ciec Wa­cław, który zja­wił się nie wia­do­mo skąd, pró­bo­wał teraz prze­ci­snąć się przez tłum. – Nie widzę, żeby wam po­mógł.

– Ty także nam nie po­mo­głeś – skwi­to­wał Cich. – Nie sądź więc in­nych, jeśli sam nie je­steś lep­szy.

Wa­cław za­darł głowę i wsparł ręce na bio­drach.

– Jesz­cze się tu okaże, kto jest lep­szy i czyj bóg więk­szą mocą włada – rzu­cił dum­nie. –Dzi­siej­szej nocy po­zna­cie, ile warte są wasze Try­gła­wy!

Cich za­ci­snął zęby. Na jego twa­rzy jed­nak nie widać było gnie­wu.

– Za takie słowa – za­czął, nie pod­no­sząc głosu – po­win­ni­śmy cię po­ćwiar­to­wać. Doceń, że tego nie zro­bi­my.

Wa­cław sku­lił się w sobie, ale szyb­ko od­zy­skał utra­co­ny ani­musz.

– Nie zwy­kłem był rzu­cać słów na wiatr! – krzyk­nął. – Tej nocy udam się na To­pie­li­ska i raz na za­wsze roz­pra­wię się z wa­szym upio­rem!

Cich uniósł z po­li­to­wa­niem brwi. Część osad­ni­ków ro­ze­śmia­ła się. Twarz sta­ro­sty przy­bra­ła wyraz, jakie cza­sa­mi przy­bie­ra­ją twa­rze matek, któ­rych dzie­ci w skła­da­ją­cym się z kilku pa­ty­ków rynsz­tun­ku chcą to­wa­rzy­szyć ojcom przy po­lo­wa­niu.

– Jak tam chcesz, kle­cho – ro­ze­śmiał się – niech cię Swę­to­wid pro­wa­dzi!

 

IV

 

Był już wie­czór, kiedy Na­widz prze­śli­znął się wzdłuż płotu, za któ­rym tło­czy­ły się zwie­rzę­ta i ubił sto­pa­mi zie­mię tak, aby uzy­skać pła­ską po­wierzch­nię. Na­stęp­nie uklęk­nął, wyjął z torby nie­wiel­ki wo­re­czek i wy­sy­pał w to miej­sce sprosz­ko­wa­ny głóg, kre­śląc w nim pal­cem pro­sty sym­bol.

– Usłysz mnie, Zło­cie­niu – wy­szep­tał. Potem wy­do­był z torby su­szo­ną je­mio­łę, utarł ją i usy­pał okrąg wokół czer­wo­ne­go znaku. – Zdradź mi, kto zabił Stra­cha­nia. Który z nich?

Cięż­kie od za­pa­chu zwie­rzę­cych od­cho­dów po­wie­trze za­drga­ło, a Na­widz po­sły­szał od­le­gły szmer, po­wo­li ukła­da­ją­cy się w dźwięk nie­zro­zu­mia­łych jesz­cze słów. Kiedy już miał uchwy­cić ich sens, wszyst­ko nagle usta­ło, a gu­ślarz po­czuł na dło­niach cie­płe kro­ple. Gdy spoj­rzał w górę, do­strzegł sto­ją­ce­go na pło­cie skrza­ta – nie wyż­sze­go niż dwie pię­dzi bro­da­te­go dziad­ka – ce­lu­ją­ce­go stru­mie­niem moczu pro­sto w wy­ry­so­wa­ne na kle­pi­sku sym­bo­le.

Na­widz ze­rwał się z klę­czek, uło­żył dło­nie w od­po­wied­ni spo­sób i wy­szep­tał ma­gicz­ną for­mu­łę.

Skrzat chi­cho­cząc prze­sko­czył na są­sied­nią belkę. Z żer­dzi na któ­rej stał przed chwi­lą wzbił się kłąb kurzu zmie­sza­ne­go z drza­zga­mi.

– Nic ci po two­ich sztucz­kach, czło­wie­cze – za­kpił stwór, cho­wa­jąc przy­ro­dze­nie. – Ta­ki­mi po­pi­sa­mi tobyś nawet wiej­skiej dziew­ki nie za­uro­czył.

Na­widz wy­pro­sto­wał się, błą­dząc rę­ka­mi w po­bli­żu torby.

– Czego chcesz? – spy­tał.

– A czego ty chcesz, czło­wie­cze? Bo chyba nie dla dobra wio­ski dzia­łać.

– Dla­cze­go tak są­dzisz?

Skrzat zgiął usta w iro­nicz­nym uśmie­chu i wyjął z przy­tro­czo­nej do pasa sakwy nie­wiel­ką por­cję sza­le­ju. Chwi­lę prze­żu­wał ją, splu­wa­jąc gęstą śliną, aż w końcu ode­zwał się:

– Bo cię znam, czło­wie­cze. Wśród nas wie­ści się szyb­ko roz­cho­dzą. Wiemy, przed kim na­szych go­spo­da­rzy chro­nić.

– Mu­sia­ły więc błęd­ne wie­ści do cie­bie tra­fić, skrza­cie.

Stwór zmarsz­czył brwi i wy­pro­sto­wał się dum­nie.

– Skrzat to ci matkę chę­do­żył – wy­ce­dził przez zęby. – I widać długo ją na­cho­dził, bo ci jego soki w oczy po­szły. Jeśli masz mnie już jakoś na­zy­wać, zwij mnie Gu­mien­ni­kiem.

Na­widz skło­nił się prze­sad­nie i po­wie­dział z uda­wa­ną grzecz­no­ścią:

– Honor i za­szczyt po­znać mi taką zna­mie­ni­tość.

Gęsta kro­pla zie­lo­nej śliny tra­fi­ła go w czu­bek głowy.

– Nie kpij ze mnie, czło­wie­cze – wy­pluł z sie­bie Gu­mien­nik – bo jesz­cze twoje dzie­ci ża­ło­wać będą, że im nikt w porę matki szpun­tem nie za­tkał.

Na­widz ukrad­kiem wyjął z torby ko­rzeń man­dra­go­ry i za­czął ści­skać go w dłoni. Jed­no­cze­śnie cof­nął się o krok i spró­bo­wał oce­nić, w którą stro­nę skrzat ze­chce usko­czyć przed jego ata­kiem.

– Czego więc ode mnie ocze­ku­jesz? – spy­tał, czy­niąc pal­ca­mi ta­jem­ny znak.

– Widzę co tam knu­jesz, czło­wie­cze. Nie pró­buj tego.

Męż­czy­zna prze­rwał wy­po­wia­da­nie for­mu­ły, jed­nak ko­rzeń zo­sta­wił w po­go­to­wiu.

– Od­po­wiedz na moje py­ta­nie – za­żą­dał.

– Chcę, abyś opu­ścił osadę – wy­ja­śnił skrzat, sia­da­jąc na żer­dzi i prze­żu­wa­jąc ko­lej­ną por­cję sza­le­ju.

– A co jeśli tego nie zro­bię?

– Prze­ko­nasz się, ale na twoim miej­scu nie chciał­bym się tego do­wie­dzieć.

Na­widz scho­wał ko­rzeń do torby.

– Po­dej­mę ry­zy­ko – stwier­dził.

– Jak chcesz – od­parł Gu­mien­nik. – Ale pa­mię­taj, że cię ostrze­ga­łem. – Skrzat prze­sko­czył na jedną z chat i znik­nął wśród strze­chy.

Na­widz roz­gar­nął wciąż mokre od moczu sym­bo­le i przy­krył ich reszt­ki słomą. Potem za­mknął torbę i od­szedł w stro­nę ba­gien.

Od To­pie­lisk wiał cie­pły wiatr, nio­są­cy w sobie za­pach roz­kła­du.

 

V

 

Oj­ciec Wa­cław prze­że­gnał się. Po­wo­li za­czy­nał ża­ło­wać, że przy­szedł w to miej­sce. Nie było już jed­nak od­wro­tu. Wzy­wa­jąc na pomoc swo­je­go boga, za­ci­skał dłoń na dużym, srebr­nym krzy­żu, spraw­dza­jąc jed­no­cze­śnie grunt pod sto­pa­mi trzy­ma­nym w dru­giej ręce drą­giem. Wie­dział, że ba­gni­sko w jed­nej chwi­li może po­chło­nąć jego skrom­ne­go ży­wo­ta.

To­pie­li­ska były roz­le­głe. W po­sęp­nym bla­sku mie­nią­ce­go się swoją peł­nią mie­sią­ca, zda­wa­ły się być żywą isto­tą, czy­ha­ją­cą tylko na chwi­lę nie­uwa­gi ze stro­ny wę­drow­ca. Je­dy­nie za spra­wą cudu ksiądz od­naj­dy­wał bez­piecz­ne ścież­ki po­śród za­ro­śli i cuch­ną­ce­go błota.

Im bar­dziej zbli­żał się do miej­sca, w któ­rym za­zwy­czaj wi­dy­wa­no upio­ra, tym bar­dziej na­ra­sta­ła cisza, jaka go ota­cza­ła. Wcze­śniej jesz­cze mógł do­strzec ob­ser­wu­ją­ce go po­śród gę­stwin sku­pio­ne oczy zwie­rząt. Teraz nie wy­czu­wał już ich obec­no­ści. Zu­peł­nie, jakby ta część grzę­za­wisk była dla nich nie­do­stęp­na.

Ksiądz nie wie­dział czego do­kład­nie szuka. Nie wie­dział też, w jaki spo­sób może wy­grać z upio­rem, kiedy go już spo­tka. Miał jed­nak pew­ność, że jego bóg po­mo­że mu, że po­pro­wa­dzi go, a kiedy przyj­dzie sta­nąć w szran­ki z pie­kiel­ną be­stią, ob­ja­wi mu drogę do zwy­cię­stwa. W końcu Wa­cław czy­nił to tylko dla jego chwa­ły.

Jakby w od­po­wie­dzi na te myśli, przed ka­pła­nem wy­bły­snę­ły nagle ko­lo­ro­we świa­teł­ka. Chwi­lę krą­ży­ły wokół niego, po czym ru­szy­ły w głąb trzę­sa­wisk, za­trzy­mu­jąc się co kilka stóp i cze­ka­jąc, aż ksiądz ruszy za nimi.

Droga, którą mu ob­ra­ły była twar­da i Wa­cław nie lękał się nią kro­czyć. Prze­stał nawet spraw­dzać grunt trzy­ma­nym w ręce drą­giem. Oko­li­ca roz­świe­tlo­na bla­skiem cu­dow­nych ogni­ków stała się naraz cie­plej­sza i przy­chyl­niej­sza. Serce księ­dza uspo­ko­iło się. Teraz był pe­wien, że nic mu nie grozi. Czuł przy sobie boską obec­ność.

Nagłe do­tknię­cie pta­sich piór wy­rwa­ło go z otę­pie­nia. Tuż przy jego gło­wie prze­le­ciał kruk. Ksiądz za­chwiał się i padł ple­ca­mi w cuch­ną­ce błoto. Jedna z nóg ugrzę­zła mu do kolan. Czu­jąc opar­cie pod rę­ka­mi zdo­łał unieść się i wy­cią­gnąć koń­czy­nę. Jesz­cze krok, a cały za­padł­by się w To­pie­li­sku.

Ogni­ki za­wi­ro­wa­ły. Ptak wpadł pro­sto w nie i roz­pę­dził je. Chwi­le krą­żył nad wra­ca­ją­cym do sie­bie księ­dzem, po czym od­le­ciał w kie­run­ku roz­ło­ży­stej brzo­zy, czer­nie­ją­cej ot­chła­nią po­sęp­nej dziu­pli. Lo­to­wi ptaka to­wa­rzy­szy­ły silne po­dmu­chy wia­tru. Całe miej­sce zda­wa­ło się wra­cać do życia.

Oj­ciec Wa­cław sta­nął na nogi i pod­pie­ra­jąc się na swo­jej lasce, ostroż­nie ru­szył w stro­nę drze­wa. Tym razem spraw­dzał grunt przed każ­dym kro­kiem. Do­tar­cie do celu za­ję­ło mu sporo czasu. Kiedy sta­nął już pod roz­ło­ży­sty­mi ko­na­ra­mi, po­now­nie uj­rzał ptaka.

Po­sęp­ną głowę kruka zdo­bi­ły trzy żółte pióra. Na tle jego smo­li­ste­go upie­rze­nia wy­glą­da­ły jak ko­ro­na wień­czą­ca jego do­stoj­ną syl­wet­kę.

Ksiądz zbli­żył się ostroż­nie do drze­wa i uniósł krzyż.

– In no­mi­ne Pa­tris, et Filii, et Spi­ri­tus Sanc­ti…– wy­rzekł ła­mią­cym się gło­sem.

Ptak sfru­nął na niż­szą gałąź i za­kra­kał.

Oj­ciec Wa­cław upu­ścił krzyż i po­stą­pił krok w tył. Choć usil­nie pró­bo­wał, nie mógł przy­po­mnieć sobie teraz żad­nej z mo­dlitw.

Zo­ba­czył przed sobą ob­li­cze upio­ra.

 

VI

 

Na­widz usły­szał kra­ka­nie kruka, a zaraz potem ludz­ki krzyk, w swym po­cząt­ku pełen prze­ra­że­nia, póź­niej już tylko dła­wią­ce­go bólu.

Uśmiech­nął się z po­li­to­wa­niem, ro­biąc minę, jaką można zro­bić, gdy pies wy­rwie nam z ręki spo­ży­wa­ny wła­śnie ka­wa­łek mięsa.

Przed Na­wi­dzem ma­ja­czy­ła wid­mo­wa syl­wet­ka roz­ło­ży­stej brzo­zy, któ­rej biel kon­tra­sto­wa­ła z czer­nią dziu­pli znaj­du­ją­cej się tuż pod ko­ro­ną drze­wa. Idąc w jej stro­nę, Na­widz nie mu­siał bać się grzę­za­wisk. To­pie­li­sko samo od­kry­wa­ło przed nim wła­ści­we ścież­ki, jakby pro­wa­dząc go za rękę.

Pod drze­wem le­ża­ło ciało księ­dza. Uło­żo­ne na wznak, z roz­dar­tą pier­sią, stra­szy­ło czer­nią swych trze­wi. Wy­dzie­ra­ją­cy jego wnętrz­no­ści upiór prze­rwał i uniósł głowę.

Na­widz sta­nął przed nimi nie­wzru­szo­ny. Kiedy mru­gnął i otwo­rzył oczy, na zwło­kach ka­pła­na sie­dział kruk z trze­ma żół­ty­mi pió­ra­mi na czub­ku głowy.

Ptak po­de­rwał się do lotu, na chwi­lę przy­siadł u wej­ścia do dziu­pli, po czym od­le­ciał.

Męż­czy­zna pod­szedł do drze­wa, wspiął się na nie i się­gnął do za­głę­bie­nia. We­wnątrz wy­czuł zbu­twia­ły ma­te­riał. Chwy­cił go sil­nie i wy­rzu­cił na trawę.

Ze środ­ka wy­sy­pa­ły się ludz­kie kości.

 

VII

 

– Nie mamy in­ne­go wyj­ścia, ojcze. – Swar ude­rzył pię­ścią w otwar­tą dłoń. – Tylko Weles może pomóc nam od­zy­skać dawną świet­ność. Nie strasz­ne nam będą upio­ry i chry­sty!

Cich mil­czał i nie pa­trzył na syna. W sku­pie­niu roz­cze­sy­wał pal­ca­mi swoją brodę. W jego chłod­nych oczach peł­ga­ło od­bi­cie pło­ną­ce­go na środ­ku izby ognia.

Swar zbli­żył się do star­ca.

– Prze­cież sam wi­dzisz, że wszy­scy bo­go­wie już się pod­da­li i ode­szli w cień. Czy któ­ryś z nich ci kie­dy­kol­wiek od­po­wie­dział? Tylko Weles nie po­zo­sta­je głu­chy. Wy­star­czy po­świę­cić Na­wi­dza…

– Milcz – Cich ode­zwał się pra­wie szep­tem. – Le­piej nam scze­znąć, niż wcho­dzić w ukła­dy z We­le­sem.

– Jeśli nie zro­bi­my nic, nie upio­ry nam będą wro­giem, a chry­sty. Zajmą naszą zie­mię, a nas wytną do nogi.

– Widać taka jest wola bogów.

Swar po­chy­lił się nad ojcem, opie­ra­jąc dło­nie na pod­ło­kiet­ni­kach jego sie­dzi­ska.

– Niech więc Nawia po­chło­nie ta­kich bogów, a wszel­ka pa­mięć po nich niech sczeź­nie w ko­rze­niach Drze­wa Życia.

Cich po­de­rwał się ze swo­je­go miej­sca, a pchnię­ty przez niego Swar runął na kle­pi­sko.

– Nie waż się wię­cej bluź­nić w ten spo­sób! – krzyk­nął sta­rzec.

Swar uniósł się na łok­ciach.

– Łatwo jest w cie­płej izbie wy­da­wać sądy – za­czął. – Nie opusz­czasz osady od lat. Nie wiesz, co chry­sty robią z tymi, któ­rzy od­rzu­cą ich wiarę. Nie wi­dzia­łeś pło­ną­cych wio­sek. Nie wi­dzia­łeś stert ciał. Jeśli na nich nie ude­rzy­my i nas czeka ten los.

Sta­rzec sta­nął nad synem mie­rząc w niego ko­ści­stym pal­cem. Chwi­la gnie­wu kosz­to­wa­ła go dużo wy­sił­ku i teraz od­dy­chał cięż­ko.

– Może i masz rację – wy­rzekł, z tru­dem ła­piąc od­dech – ale jeśli bo­go­wie chcą ina­czej, pa­mię­taj, że dla mnie po­słu­szeń­stwo wobec nich waż­niej­sze jest, niźli ro­dzi­na!

– Dla mnie też – wy­szep­tał Swar, ści­ska­jąc w dłoni rę­ko­jeść szty­le­tu.

 

VIII

 

Na­widz był już nie­mal w osa­dzie, kiedy po­czuł, że grunt osuwa mu się pod no­ga­mi. Do­pie­ro po chwi­li spo­strzegł, że jest od­wrot­nie.

Nagle zna­lazł się w po­wie­trzu, wi­sząc głową w dół na przy­tro­czo­nej do jed­ne­go z drzew linie. Coś po­chwy­ci­ło jego ręce i roz­kła­da­jąc je sze­ro­ko, unie­ru­cho­mi­ło go w po­zy­cji przy­po­mi­na­ją­cej nie­któ­re z run, jakie spo­tkać było można na nor­dyc­kich amu­le­tach. Trzy­ma­ny przez niego worek z ko­ść­mi wy­le­ciał mu z dłoni.

Z za­ro­śli za­czę­ły wy­glą­dać drob­ne, star­cze głów­ki, a po chwi­li przed wi­szą­cym tuż nad zie­mią Na­wi­dzem po­ja­wił się Gu­mien­nik.

Skrzat sta­nął w roz­kro­ku, chwi­lę gme­rał w por­t­kach, po czym oddał mocz na twarz męż­czy­zny.

– Ostrze­ga­łem cię – stwier­dził, strze­pu­jąc reszt­ki z przy­ro­dze­nia. – Ale nie chcia­łeś słu­chać. Teraz przyj­dzie ci za to za­pła­cić.

Z koron drzew i za­ro­śli wy­sko­czy­ło nagle dzie­siąt­ki po­dob­nych mu stwo­rzeń. Kłę­biąc się wokół Na­wi­dza, szy­ko­wa­ły coś, czego ten nie mógł do­strzec. Skó­rza­na torba zwi­sa­ła tuż przy jego gło­wie i męż­czy­zna robił teraz wszyst­ko, by wy­do­być z jej wnę­trza po­trzeb­ne mu rze­czy.

– Wiesz, jak pach­nie niedź­wie­dzi­ca, czło­wie­cze? – spy­tał Gu­mien­nik, wy­do­by­wa­jąc ze swo­jej sakwy por­cję sza­le­ju. Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź ro­ze­śmiał się i wy­rzekł: – Tak, jak nie­dłu­go pach­nieć bę­dzie twoja rzyć! A upoj­na noc z niedź­wie­dziem bę­dzie za­le­d­wie po­cząt­kiem na­szej na­ucz­ki!

Na­widz po­czuł, że skrza­ty pró­bu­ją pod­cią­gnąć jego por­t­ki. Na­pi­na­jąc z całej siły mię­śnie, uczy­nił dło­nią gest i wy­po­wie­dział od­po­wied­nią for­mu­łę. Lina krę­pu­ją­ca jego rękę pękła, a sku­pio­ne przy niej kra­sna­le od­le­cia­ły na boki. Nim po­now­nie zdą­ży­ły do niego do­biec, wyjął z torby ko­rzeń man­dra­go­ry, roz­tarł go w dłoni i roz­sy­pał pył wokół.

Znaj­du­ją­cy się naj­bli­żej na­past­ni­cy padli na zie­mię, wijąc się w pło­mie­niach. Na­widz wy­swo­bo­dził drugą rękę i zdo­łał strą­cić z sie­bie po­zo­sta­łych z nich.

Gdy ze­sko­czył na ubitą ściół­kę, jesz­cze raz po­trak­to­wał ich ko­rzen­nym pyłem.

Gu­mien­nik dał susa w za­ro­śla i wydał kilka po­le­ceń. Nagle na Na­wi­dza spadł grad strzał, z li­na­mi umo­co­wa­ny­mi tuż przy lot­kach. Drob­ne groty wbiły się w jego skórę, a kra­sna­le za­czę­ły bie­gać wokół, oplą­tu­jąc go cia­sno. Druga grupa nad­bie­gła z pę­ka­tym drą­giem i po­wa­li­ła gu­śla­rza na zie­mię.

Męż­czy­zna pró­bo­wał ro­ze­rwać po­wro­zy, lecz bez­sku­tecz­nie. Zdo­łał je­dy­nie od­rzu­cić kilku ata­ku­ją­cych go, uży­wa­jąc ma­gicz­nych for­muł. Kiedy leżał na ple­cach, na jego pierś wsko­czył Gu­mien­nik, śmie­jąc się try­um­fal­nie.

Miał się wła­śnie ode­zwać, kiedy wszyst­kich zmro­zi­ło kra­ka­nie kruka. Po chwi­li z jed­ne­go z drzew zle­ciał czar­ny ptak, z trze­ma żół­ty­mi pió­ra­mi na czub­ku głowy.

 

IX

 

Cich nie­mal zdo­łał unik­nąć ciosu. Wy­mie­rzo­ny w jego pierś szty­let zra­nił go w ramię. Sta­rzec za­chwiał się i upadł. Pró­bu­jąc osło­nić się przed ko­lej­nym ata­kiem, usko­czył w bok i się­gnął po broń. Swar jed­nak był szyb­szy. Runął na ojca i przy­ci­snął go swoim cię­ża­rem, przy­kła­da­jąc jed­no­cze­śnie ostrze do star­czej szyi.

– Nie po­zo­sta­wiasz mi wy­bo­ru, ojcze – po­wie­dział pra­wie szep­tem. – Ale wiedz, że twoja ofia­ra nie pój­dzie na marne.

Cich spró­bo­wał wy­rwać się z że­la­zne­go uści­sku. Bez­sku­tecz­nie.

– Szko­da, że nie bę­dziesz mógł po­znać pełni mocy We­le­sa. Prze­ko­nał­byś się wtedy, że mia­łem rację.

– Jeśli wej­dziesz w układ z We­le­sem, bę­dziesz prze­klę­ty na za­wsze. – Cich z tru­dem wy­po­wia­dał słowa przez za­ci­śnię­te gar­dło.

– Już za późno ojcze. My­ślisz że zie­mia ob­ra­dza­ła nam tak ob­fi­cie sama z sie­bie? Że udane po­lo­wa­nia to je­dy­nie wynik na­szych umie­jęt­no­ści? Że łupy, które uda­wa­ło nam się przy­wieźć to tylko zrzą­dze­nie losu? Weles po­ma­ga nam już od dawna, choć oczy­wi­ście wy­ma­ga­ło to pew­nych ofiar.

– Ra­dost… – Oczy star­ca roz­sze­rzy­ły się. Nagle zdał sobie spra­wę, od ja­kie­go czasu los przy­chyl­niej ob­cho­dził się z jego osadą. – Za­bi­łeś wła­sne­go brata! – krzyk­nął.

Swar uśmiech­nął się.

– Tak – przy­znał. – Cza­sa­mi dobro rodu wy­ma­ga naj­więk­szych po­świę­ceń.

Sta­rzec na­piął wszyst­kie mię­śnie i jesz­cze raz spró­bo­wał zrzu­cić z sie­bie syna. Ten przy­ci­snął go sil­niej i uniósł szty­let, by wy­mie­rzyć ostat­ni cios.

Gdy błysz­czą­ce ostrze za­czę­ło opa­dać, nagły po­dmuch zrzu­cił Swara ze star­ca i ci­snął nim o ścia­nę.

Sta­ro­sta uniósł się z tru­dem i spoj­rzał na drzwi.

U wej­ścia do izby stał Na­widz, w po­dar­tym ubra­niu, schla­pa­ny krwią aż po czu­bek głowy. Kiedy wszedł do środ­ka, rzu­cił w stro­nę wal­czą­cych wy­nisz­czo­ny wil­go­cią worek.

Worek pełen był ludz­kich kości.

– Upiór nie bę­dzie wię­cej na­cho­dził wa­szej osady – Stwier­dził Na­widz.

Cich nie od­po­wie­dział. Wsta­jąc, pod­niósł upusz­czo­ny przez Swara szty­let i pod­szedł do syna.

– Za­bi­łeś swo­je­go brata – wy­sy­czał nad nim. – I pod­nio­słeś rękę na ojca.

Swar wciąż jesz­cze wra­cał do sie­bie. Po­trzą­sa­jąc głową, pró­bo­wał od­zy­skać ostrość wi­dze­nia. Syl­wet­ka sta­ro­sty ma­ja­czy­ła przed nim nie­wy­raź­nie. Jak przez mgłę wi­dział uno­szą­cy się szty­let.

– Mam na­dzie­ję, że po wsze czasy nie za­znasz spo­ko­ju, tra­wio­ny w Nawii ko­rze­nia­mi Drze­wa Życia! – Cich za­to­pił ostrze w pier­si syna. Na­widz nie po­wstrzy­my­wał go. Stał z boku, nie­wzru­szo­ny, w nie­mal ide­al­nym bez­ru­chu. Wy­glą­dał jak wy­ku­ty z ja­spi­su posąg.

– Przy­kro mi, Na­wi­dzu, że mu­sia­łeś brać w tym udział – wy­znał Cich, kiedy jego syn wydał już z sie­bie ostat­nie tchnie­nie.

Gu­ślarz uniósł na star­ca swoje ślepe spoj­rze­nie i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Byłem świad­kiem gor­szych rze­czy – po­wie­dział.

Sta­rzec pod­szedł do worka peł­ne­go kości. Kości jego syna.

– A więc to on był upio­rem? – za­py­tał.

Na­widz mil­czał jakiś czas, z głową wciąż skie­ro­wa­ną na sta­ro­stę, aż w końcu ode­zwał się:

– Upio­ra już nie ma. Cze­kam teraz na drugą część umowy.

Po twa­rzy Cicha prze­biegł wyraz nie­za­do­wo­le­nia.

– Do­sta­niesz, com ci obie­cał – wy­rzekł.

 

X

 

Za ple­ca­mi Na­wi­dza po­wo­li za­cie­ra­ły się kon­tu­ry osady. Dym z po­grze­bo­wych sto­sów uno­sił się nad nią, za­ła­mu­jąc przy tym pro­mie­nie wscho­dzą­ce­go słoń­ca.

Na­widz szedł raźno, jakby od­zy­skał mło­dzień­czą ener­gię. Nie gar­bił się już, a jego oczy miały teraz brą­zo­wy kolor. Zda­wa­ło się, że z za­chłan­no­ścią po­że­ra­ją wszyst­ko, co znaj­du­je się w za­się­gu wzro­ku.

Gdy męż­czy­zna wszedł w gęsty bór, na jego ra­mie­niu przy­siadł kruk. Głowę kruka zdo­bi­ły trzy złote pióra.

– Po­wiedz – za­gad­ną Na­widz ptaka – skąd wie­dzia­łeś, że kości będą na ba­gnach?

Kruk za­mru­gał i wydał z sie­bie niski skrzek, który można by wziąć za śmiech, gdyby tylko był w nim choć cień ra­do­ści.

– Kości za­wsze są na ba­gnach – od­po­wie­dzia­ło zwie­rzę. – Jesz­cze się tego nie na­uczy­łeś?

Na­widz mu­siał przy­znać mu rację. Ostat­nio od­wie­dzi­li czte­ry osady. W każ­dej z nich to wła­śnie na ba­gnach zna­leź­li ja­kieś zwło­ki. Zu­peł­nie, jakby te miej­sca były pre­de­sty­no­wa­ne do ta­kich wy­da­rzeń.

– Co zro­bi­łeś z ocza­mi? – spy­tał ptak, kiedy uszli kilka kro­ków.

– Nic. Po pro­stu prze­sta­łem uży­wać tej maści. Muszę cza­sa­mi robić prze­rwy, bo na­praw­dę oślep­nę.

– Ale z ta­ki­mi ocza­mi nie je­steś wia­ry­god­ny.

– Zanim doj­dzie­my do na­stęp­nej osady, użyję jej znowu.

Szli wśród gę­stwin i drzew, kie­ru­jąc się na wschód. Ścież­ka znik­nę­ła już wior­stę temu. Cza­sa­mi, gdy spo­mię­dzy ga­łę­zi pa­da­ło na nich wię­cej słoń­ca, ich po­dłuż­ne cie­nie kła­dły się przed nimi, jakby wy­zna­cza­jąc wła­ści­wą drogę. Naj­czę­ściej jed­nak ma­sze­ro­wa­li wśród gę­ste­go, chłod­ne­go mroku.

– Nie mu­sia­łeś za­bi­jać księ­dza – Na­widz wró­cił do prze­rwa­nej roz­mo­wy. – I tak by się uto­pił.

– Je­stem upio­rem – od­po­wie­dział ptak. – Upio­ry za­bi­ja­ją ludzi. A do tego nie lubię księ­ży.

Po twa­rzy męż­czy­zny prze­biegł wyraz dez­apro­ba­ty.

– Tak – za­dą­sał się gu­ślarz – ale dzię­ki temu zy­sku­je­my nie­po­trzeb­ny roz­głos. Już teraz mu­si­my udać się dużo dalej. Po­wo­li sta­je­my się zbyt znani w tej oko­li­cy.

Ptak po­now­nie wy­do­był z sie­bie skrze­czą­cy chi­chot.

– Oba­wiasz się tych ma­łych stwo­rzeń? – spy­tał.

– Nie. Po­ra­dził­bym sobie z nimi i bez cie­bie. Je­dy­ne, czego się oba­wiam, to to, że chry­sty opa­nu­ją całą tę zie­mię.

Ptak uniósł głowę, jakby za­sta­na­wia­jąc się nad czymś.

– Nie szu­kaj zmar­twień tam, gdzie ich nie ma – po­wie­dział po chwi­li. – Na razie mamy dość, by do­stat­nio do­cze­kać zimy. A przed pierw­szy­mi śnie­ga­mi bę­dzie­my mieli aż nadto.

– A co potem?

Nad uchem Na­wi­dza roz­le­gło się ciche wes­tchnie­nie. Dźwięk, który tylko czło­wiek mógł­by z sie­bie wy­do­być. Lub coś, co kie­dyś było czło­wie­kiem.

Kruk umo­ścił się le­piej na ra­mie­niu męż­czy­zny, wstrzą­snął łbem, na­stro­szył złote piór­ka i ode­zwał się w końcu:

– Nawet jeśli chry­sty opa­nu­ją tę zie­mię, dla nas i tak nic się nie zmie­ni. Każda wiara ma ja­kieś de­mo­ny. Gdzie­kol­wiek po­ja­wię się ja, lu­dzie będą po­trze­bo­wać kogoś ta­kie­go jak ty. Nie mu­sisz się bać, że za­brak­nie ci chle­ba.

Ko­ro­na­mi drzew wstrzą­snął po­dmuch wia­tru. Kruk ucichł i ro­zej­rzał się wokół. Choć było pew­nym, że nie na­tra­fią tutaj na żad­ne­go wę­drow­ca, to prze­cież nie tylko ludzi mu­sie­li się oba­wiać. Do­pie­ro po kilku kro­kach ptak ode­zwał się znowu:

– Nawet jeśli nie bę­dzie tam żad­nej ta­jem­ni­cy, nawet jeśli wszy­scy będą mieć czy­ste su­mie­nie i tak znaj­dą powód, dla któ­re­go demon im się ob­ja­wił. – Ptak zro­bił krót­ką prze­rwę. – Wszę­dzie znaj­dzie się miej­sce na upio­ry – dodał po chwi­li. – Taka jest bo­wiem ludz­ka na­tu­ra.

Koniec

Komentarze

     "Ale podłóg naszej miary – podjął po chwili - jak kto chce we wszystkim być dobry, nigdy nie będzie w niczym." Możliwe, że wytłuszczony wyraz to stara, archaicna forma wyrazów: według, podług. Jeżeli tak, wszystko jest w porządku. Jeżeli nie, do zmiany, bo: kojarzy się z liczbą  mnogą rzeczownika "podłoga",  a nadto jest ortografem.

    Wielu sukcesów i szczęśliwego Nowego Roku. Pozdrawiam.   

podług

podług

występowanie:

Słownik ortograficzny języka polskiego - wyd. Muza 2001, 2005, 2006 - T. Karpowicz

odmiennoœć:

nie

aktualizacja:

maf, 2006-08-06

znaczenie:  edytuj (1)

przestarzale: według

Mimo Twej uwagi Rogerze opowiadanie czyta się nieźle i raźno zmierza ku podium.

      O, tak, a nawet więcej… Opowiadanie Podstuwaka, moim zdaniem, pewnym krokiem zmierza do zwycięstwa. Bardzo sprawnie napisany ciekawy, a zarazem wciągający tekst. Może nawet i aż za dobrze… I co ciekawe – Podstuwak wykorzystał klasyczny sposób narracji i klasyczną fabułę thrillera, krok po kroku rozwijając akcję, stopniując napięcie, na końcu odsłaniając tajemnicę, unikając pustosłowia, zbędnych opisów – ale bardzo umiejętnie przeplata dialog z opisem – logicznie konstruując akcję – i bardzo sprawnie prowadząc czytelnika do finału. Zastanawiam się, czy dobrze, że to piszę. Bo ktoś powie – no, tak, formuła thrillera, a w domyśle tkwi taka konstatacja: „bułka z masłem”. No, to spróbujmy stworzyć w tej konwencji coś kompletnego, zwartego, logicznego, a zarazem ciekawego i wciągającego, w dodatku w realiach słowiańskich, a prędko przekonamy się, jakie to trudne. A opowiadanie czyta się lekko, co jest wielkim, choć nie dla wszystkich oczywistym plusem. To jest podstawowy sukces autora.  Czyta się leciuteńko, ale trzeba pamiętać, że trzeba umieć tak pisać, i że ta lekkość wchłaniania tekstu to efekt sposobu powadzenia narracji i kompozycji tekstu. Zdziwiłbym się, gdyby Podstuwak nie wygrał. Ale – konkursy rządzą się swoimi prawami i czasami wygrywają klasyczne gnioty.

     Ps. Jeden wyraz mi „brzęczy” w tekście i zastąpiłbym go innym, ale to szczegół bez znaczenia.

Wielkie dzięki za przeczytanie i wyrażenie opinii. Cieszę się, że nie straciliście czasu przy moim tekście, a nawet znaleźliście w nim coś wartościowego.

@Roger – ortografa poprawiłem – wstyd, ale w moim przypadku to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.

I powiedz jeszcze, który wyraz Ci „brzęczy”? Może nie jestem do niego przywiązany, a zastąpienie go innym rzeczywiście wyjdzie czytelnikom na dobre (mam tylko nadzieję, że nie chodzi Ci o te nieszczęsne podług – z nim akurat się zżyłem).

Pozdrawiam i życzę szczęśliwego Nowego Roku.

mam nadzieję, że wygrasz. też sądzę, że to najlepszy tekst. chciałabym umieć tak pisać :)

     Służę. Troszeczkę „brzęczy” mi wyraz „starosta”. On jest poprawny i ma wyraźnie odniesienia do Słowian / słowiańszczyzny, tyle, że ma dość współczesną konotację, i przez to jest oklepany. Nie jest to błąd, użycie tego wyrazu. Jeszcze to brzęczy, że współcześnie starosta kojarzy się jednak z jakimś nominatem. Na spokojnie zastanowiłbym się, czy nie byłoby lepiej użyć mało znanego i ładnego wyrazu „władyka” – też o wyraźnych słowiańskich korzeniach. Można jednym zdaniem wskazać, że władykę wybiera wiec – albo jest to decyzja knezia, choć ten drugi wariant w tekście nie znajduje uzasadnienia.

    Ale to naprawdę szczegół. Ale   znowuż – czemu nie zastąpić jednego znanego wyrazu innym, mniej znanym i może ładniejszym?

     Na spokojnie – tekst jest bardzo dobry.      

Bardzo dobrze się czyta.( Dla forumowej odmiany.) :)
"Ślepe oczy tamtego patrzyły przed siebie, a skupiona, pociągła twarz pozostawała nieruchoma, co nadawało jego zgarbionej sylwetce posępnego wyrazu. Ubrany był ubogo, w poszarpane łachy, i tylko skórzana, dobrze wykonana torba zdawała się nie pasować do jego stroju.
Cich powtórnie przeczesał brodę i zwrócił się w jego stronę:" - trochę się tych jego nazbierało, ale nie szczypią aż tak strasznie w oczy, choć środkowe można by chyba wywalić, bez szkody dla tekstu.

Trzymam za Ciebie kciuki.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dzięki raz jeszcze za poświęcenie mi czasu.

@koik80 – słuszne uwagi – już poprawiłem.

@RogerRedeye – mam co do tego wyrazu podobne odczucia, ale na razie go zostawię. Jeśli będę miał robić z tym tekstem coś jeszcze, zastanowię się wtedy, czym go zastąpić.

@fanta – niezwykle miło mi czytać takie słowa. Ale zdecydowanie lepiej wyjdzie Ci na dobre chęć pisania jak Tołstoj, Babel, czy Bułhakow.

Pozdrawiam

     Jeżeli poprawiać ten tekst --- a warto, moim zdaniem --- to do końca pozostaje niewyjaśniony jeden szczegól, wzmiankowany tż na końcu opowiadania. Istotny. Wyraźnie się o nim wspomina w tekście co najmniej raz, jak o waznym elemencie. Warto go wyjaśnić --- zskakująceo, oczywiście ---  i zamknąć wątki do końca. No, ale na pewno podstuwak wie, o co idzie.  

Tołstoj - owszem, godzien bycia wzorem. Bułhkowa nie lubię :P

Tak czy owak, na razie nie pogniewałabym się, mogąc właśnie Tobie dorównać :)

Bardzo dobre. Zauważyłam, że wraz z konkursem podniosła się jakość opowiadań na tym portalu. Może trzeba częściej organizować konkursy?

jestem za. przyznam się, że w moim przypadku temat konkursu od razu zaowocował pojawieniem się pomysłu w głowie. bez tego rodzaju iskry, trudniej mi znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

Przeczytawszy.

Pomysł rodem z Dragonheart ; P

 

Cień rzuczany ogniem?

Ścinanie oczu?

"Stróżka krwi" - znalazłam, znalazłam!

Księżyc miał kolor krwi na jego bladej twarzy?

Symbole i przykrył je, a nie ich.

Bagnisko może pochłonąć co, a nie kogo.

Jedna znóg ugrzęzła mu do kolan - to ileż kolan miała ta jedna noga?

Zadąsac się?

 

Poza tym, i może miejscami interpunkcją, wcale ciekawie. Powodzenia w konkursie!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za uwagi joseheim. Cieszę się, że znalazłaś w tekście także pozytywy.

A stróżka była specjalnie dla Ciebie. Prawie, że pod choinkę.

Pozdrawiam

@Antona Ego – cieszę się, że Ci się podobało.

Dobry tekst, podobał mi się. Powodzenia w konkursie.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Odnoszę wrażenie, że upływ terminu popsuł wykonanie. Miejscami brakuje przecinków i wkradły się dziwolągi w stylu tej stróżki. Zakończenie jest fajne, ale nie mogłem wczuć się w klimat --- brakowało mi opisów, postaci trzeciego planu (wyobraziłem sobie raczej chałupę z paroma mieszkańcami niż osadę) i jakiegoś luźnego tła geograficznego.

pozdrawiam

I po co to było?

@Bohdan – Dzięki, cieszy mnie, że Ci się spodobało.

@syf. – Wielkie dzięki za opinię – jest dla mnie niezwykle pomocna, bo dzięki niej widzę, że przedstawienie świata nie do końca mi wyszło. Wiem zresztą w których miejscach powinny zostać wprowadzone poprawki i będę miał je w pamięci konstruując kolejne teksty.

Twoje zarzuty (w moim odczuciu jak najbardziej słuszne) nie wynikają jednak z goniącego terminu – tak to widziałem i tak chciałem przedstawić – widać w paru miejscach niedoskonale – i dziękuję Ci, że zwróciłeś mi na to uwagę.

Pozdrawiam

Otaguj tekst i popraw edycję, proszę

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Mam nadzieję, że teraz wszystko jest ok.

 

Pozdrawiam,

p.

Prawie – usuń jeszcze nazwę konkursu z tytułu. Ale już zgłaszam, żeby nie zapomnieć:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

z ust pociekła stróżka krwi.

AAaaaaa!!! :) O jednej z nóg zapadającej się do kolan też było wcześniej.

Motyw nienowy (vide choćby i "Ostatni Smok" z Seanem Connery, gdzie ostatni gad sprzymierza się z łowcą, by naciągać przerażonych mieszkańców wsi, miast i zamków), ale bardzo zręcznie przeniesiony w słowiańskie realia, za co duże gratulacje. Gdybyś jeszcze, podstuwaku, korzystając z dostępnej teraz edycji parę sformułowań poprawił… :)

Świetnie się czyta.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wielkie dzięki za opinię. Cieszę się, że w ostatecznym rozrachunku Ci się podobało.

 

Postaram się poprawić wszystkie babzole – zupełnie zapomniałem, że pojawiła się możliwość edycji starych tekstów.

 

Pozdrawiam,

p.

Czytało się dobrze, ale te błędy jednak przeszkadzały.

Oczy zaszły łzami, a z ust pociekła stróżka krwi.

A nieszczęsna stróżka nadal pilnuje…

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie i opinię.

 

Co do “stróżki” – akurat w tym tekście (bo w innych bywało inaczej) ja ją wstawiłem tam specjalnie i specjalnie jej nie poprawiłem. To taki bardzo hermetyczny dowcip, który, jak się okazało, jest bardziej hermetyczny, niż zakładałem.  Ale już chyba lepiej się z niego nie wycofywać…

 

pzdr,

p.

 

PS. i offtop: Skąd Wy się bierzecie w tych starych tekstach?

Hmmm. Celowe strużki stróżek to są w Grafomanii. Ale żeby w normalnym tekście? Dziwy…

Skąd, skąd… Z Łodzi. ;-p

Chciałam przeczytać wszystkie biblioteczne teksty. No to sobie przeczytałam. A co!

Babska logika rządzi!

Chciałabym móc napisać, że świetnie mi się czytało, ale ponieważ nie wszystkie usterki zostały usunięte, powiem tylko, Podstuwaku, że miałeś niezły pomysł na porządne opowiadanie, ale wykonanie nieco zawiodło.

 

Cich prze­cze­sał dło­nią swoją star­czą brodę, ściął oczy w wą­skie szpar­ki i od­chy­lił w tył sie­dzi­ska. –> Jak Cichowi udało się odchylić w tył siedziska ścięte szparki oczu? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki za przeczytanie i opinię. W wolniejszej chwili poprawię, co mogę, a na pewno to, co zostało wskazane, by innym, którzy tu jeszcze ewentualnie trafią, czytało się przyjemniej.

 

Cieszę się, że pomysł Ci się spodobał.

 

pzdr,

p.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki! Cieszę się, że czas na lekturze spędziła miło.

 

pzdr,

p.

Cich przeczesał dłonią swoją starczą brodę, ściął oczy w wąskie szparki i odchylił w tył siedziska.

Co on zrobił z oczami?

guślarz poczuł na dłoniach ciepłe krople. Gdy spojrzał w górę, dostrzegł stojącego na płocie skrzata

Był ślepy w tej części opowiadania.

 

Miś przeczytał i zajrzał do komentarzy. W komentarzu Reg teraz zauważył tę samą wątpliwość co do oczu Cicha, ale już nie kasuje, bo wyszło zabawnie. Całość zajmująca.

 

 

 

 

Dzięki za przeczytanie i wyłuskanie kilku błędów. Mam nadzieję, że dzięki temu uda mi się uniknąć podobnych w przyszłych tekstach.

Nowa Fantastyka