- Opowiadanie: Polak149 - Przeklęty Anioł

Przeklęty Anioł

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przeklęty Anioł

Głuchy odgłos uderzenia wytrącił kapitana straży z papierkowej roboty. Było już dosyć późno, więc na wszelki wypadek sięgnął po leżący obok miecz. Różne osoby mogły by chcieć się go pozbyć. Zmrużył oczy. Drzwi do jego biura uchyliły się ze zgrzytem. Od razu wykluczył asasynów. Oni zawsze pojawiają się za plecami i nigdy nie wchodzą drzwiami. Pewnie zwykły, osiłkowaty najemnik. Z takimi już sobie radził. Przysunął miecz bliżej, czekał…

 

Do wnętrza wsunęła się postać wysokiego mężczyzny w kapturze. Uspokoił się trochę i odchylił na krześle, kładąc dłonie na brzuchu. Znał go.

 

 

– Wolę, jak się puka – przywitał chłodno gościa.

 

Przybysz przyglądał się chwilę stróżowi prawa.

 

– Szkoda czasu – odpowiedział w końcu, wzruszając ramionami.

Nieznajomy ściągnął kaptur, ujawniając kruczoczarne, suche włosy. Długa grzywka przysłaniała mu lewe oko, ale prawe widać było już wyraźnie. Kolor stalowo – czarnej tęczówki można było rozpoznać już z daleka. Taka barwa nie napawał zaufaniem. Ale to się tyczyło całej tej postaci, nawet strój. Mężczyzna ubrany był w skórzane, brązowe spodnie, białą koszulę oraz niedbale zarzuconą materiałową kurtkę. Z szyi zwisała mu poszarpana czerwona chusta, zaś plecy okryte miał czarną peleryną o podszewce tego samego koloru.

 

– Zgłosiłeś się, żebym cię w końcu aresztował?

 

– Nie dziś. Wyjeżdżam od razu – odparła tajemnicza postać, rzucając na stół zakrwawiony worek.

 

Kapitan spojrzał na swoje biurko.

 

– Co to? – zapytał, wskazując głową na tobołek.

 

– Prezent. Powieś w domu nad kominkiem – mruknął ironicznie, wyciągając zza pazuchy zwój.

Stróż prawa bez słowa przyjął pergamin. Od razu rozpoznał list gończy znanego banity, za którego głowę obiecano tysiąc sztuk złota. Odłożył pergamin i zajrzał do worka. Bez trudu zidentyfikował poszukiwanego.

 

– I pewnie chcesz złoto, łowco głów?

 

– Przecież nie przepis jak to zamarynować…

Kapitan Visir Manaczko nienawidził tego człowieka. Drwina i wyższość wylewały się z każdego jego słowa. Za to jednak nie mógł go aresztować. Na szczęście rzadko widywał łowcę głów w Yolothamp. Nie musiał się denerwować… choć w sumie nie wiedział na szczęście dla kogo… Legendy o nim krążyły różne. Podobno nieźle władał mieczem, podobno znał się na magii, podobno przeskoczył dwudziestometrowy mur, ale w to już nie wierzył. Tylko jedno było pewne…

 

Zwano go Xue – łowcą głów.

***

 

Jasny księżyc w pełni przebijał się przez szare chmury, zasnuwając nocne niebo. Dookoła panowała złowroga cisza, którą od czasu do czasu przerywało jedynie mrożące krew w żyłach, wilcze wycie. Xue po raz kolejny zadał sobie pytanie czemu spędza noc za murami miasta, kiedy w ich wnętrzu tyle gospód oferowało swe wygodne łoża. I po raz kolejny odpowiadał sobie, że potrzebuje trochę ciszy i spokoju. Żeby poukładać myśli… Wpatrzył się przyjemnie trzaskające palenisko. Ten ogień był taki podobny do tego z dawnych czasów… Zawiał wiatr, niosąc na swym grzbiecie kilka uschniętych liści.

 

Walnął zirytowany ręką w nogę. Źle mu się robiło na samą myśl, że musi pokonać co najmniej trzydzieści mil pieszo, aby dostać się do miasta Schamedar. Normalnie popłynąłby statkiem, z pobliskiego portu, albo wynajął konia i do południa dotarł do celu. Lecz los nie był mu przychylny. Równina, która dzieliła oba miasta, była niezwykle trudnym i usianym w ostre głazy terenem, a aktualna pora roku powodowała częste sztormy na okolicznych wodach. Obie opcje były wykluczone.

 

Upadł bezsilnie na legowisko. Wbił wzrok w niebo. Było ciepło i przyjemnie. Nie rozumiał jak taka pogoda mogła powodować burze, dwie mile dalej. To dopiero było irytujące. Nie potrafił się pogodzić z takim pechem. Chwilę jego myśli krążyły wokół tego tematu, ale było jedynie kwestią czasu, zanim wypadły z orbity, znowu zmierzając ku zamkniętym wrotom przeszłości. Ich droga była jednak coraz mozolniejsza i leniwsza, coraz mniej kontrolowana. Myśli rozbiegały się, pędziły po całym mózgu, tworząc przeróżne sceny i obrazy. Z każdą sekundą tracił kontrolę nad rzeczywistością…

 

Nagle jego uszu dobiegł całkiem bliski dźwięk. Umysł momentalnie zaskoczył z uśpienia. Zerwał się instynktownie. Trochę go zamroczyło, ale od razu dostrzegł źródło hałasu. Kawałek dalej, kilka niskich postaci ścigało humanoidalne stworzenie. Z jego boków wyrastały… skrzydła? Przetarł oczy. Naprawdę widział skrzydła! Otrząsnął się. Biegli w jego kierunku. Chwycił szybko za swoje miecze. Przerzucił adamantytowy brzeszczot do lewej dłoni, a prawą dobył krótsze ostrze.

 

Z miejsca pomyślał o zysku.

 

***

 

Pościg był coraz bliżej. Złamane skrzydło pulsowało niemiłosiernie. Ale miała nadzieje. Na cud? Może. Jednak kiedy zobaczyła błysk ogniska w oddali, uwierzyła prawdziwie, że przetrwa. Ludzie są źli. Każdy jeden. Ale może on ją ocali?

Zbliżała się szybko, już go widziała. Stał nieruchomo, z nagimi mieczami. Wbiegła w krąg światła… I dostrzegła jego oczy. Te chciwe, złe oczy. Serce jej zamarło. To koniec…

 

***

 

Potknęła się, nie miała siły. Upadła twardo na trawę, koniuszek jej skrzydła musnął nieznajomego w policzek. Rana zapulsowała straszliwie. To koniec! Straciła resztki nadziei. Zacisnęła mocno oczy, ukryła twarz w rękach. To koniec…

 

Xue obserwował leżącą kobietę z lekkim zaskoczeniem. Była elfką, ale nigdy nie widział żadnego ze skrzydłami. Coś mu się jednak w pamięci kołatało… W tym momencie piątka ścigających krasnoludów dobiegła do jego obozowiska. Nie zbliżali się jednak.

 

– To wasze? – łowca głów wskazał krótkim mieczem na uskrzydloną istotę.

 

– Wara od niej! – warknął krasnolud, wymachując obosiecznym toporem. – To nasz towar. Oddasz ją nam, to możenie udławisz się własnymi flakami!

 

Xue popatrzył się niedowierzająco na krasnoluda i parsknął szczerym śmiechem.

 

– Grozisz mi, zapijaczony kurduplu?! No moim własnym terenie?

 

– To miejsce już jest twoim grobem, sukinsynu! – syknął wściekle.

 

Topornik ruszył na Xue, kiedy nagle inny karzeł chwycił swojego towarzysza za ramię.

 

– Tuer, pochędożyło cię?! – zawołał zły. – Nie chcemy kłopotów i nikt dzisiaj nie będzie nikomu wpychał flaków do gardeł. Po prostu oddaj nam to co nasze. Jak na cywilizowane rasy przystało.

 

Xue zmrużył oczy. W sumie jemu też się nie paliło do walki z pięcioma wojownikami naraz. Nie był z tych bohaterów, co uśmiechali się szaleńczo i rzucali się na smoki, wrogie armie i niezwyciężone potwory. Dlatego jeszcze żył. Opuścił miecze.

 

– Masz szczęście, że przynajmniej twoi towarzysze mają mózg… – mruknął do nabuzowanego krasnoluda.

Karzeł pogroził mu toporem ale łowca się nie przejął. Ruchem głowy wskazał na kobietę.

 

– Bierzcie ją. Szyb…

 

Elfka odwróciła twarz w stronę łowcy głów. Jej twarz… jej błagalny, przerażony wzrok i zapłakane oblicze… Serca zabiło mu szybciej, coś w nim pękło. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuł takie uczucie… współczucie? Jego dłonie mocniej zacisnęły się na rękojeściach mieczy.

 

– Ko… – dokończył cicho.

 

Krasnolud, ten co uspokajał swojego towarzysza, ruszył powoli w stronę elfki. Nie spuszczał oczu z mężczyzny. Opuścił jednak gardę, kiedy schylił się po elfkę. Xue usłyszał jego szept:

 

– A z tobą, suko, rozliczymy się później.

 

Kobieta jęknęła…

 

Łowca jednym krokiem znalazł się obok karła, z całej siły wbił krótki miecz w jego plecy. Ostrze przebiło mężczyznę na wylot, krew zaplamiła śnieżnobiałe skrzydła elfki.

 

– Rozmyśliłem się – mruknął beznamiętnie.

 

Silnym ruchem wyrwał zakrwawiony miecz, odwracając się przodem do reszty wrogów.

 

***

 

Rozległy się jęki i szczęk oręża. Bała się otworzyć oczy. Nie chciała tego z całego serca. Ale uchyliła powieki. Pisnęła, odsunęła się mimowolnie. Wpatrywały się w nią zastygnięte w zaskoczeniu oczy martwego oprawcy. Z kącika ust spływała mu krew… Sparaliżowało ją. Pragnęła jedynie końca tego koszmaru. Każda sekunda wydawała się być godziną. Bez przerwy wyczekiwała tego przeszywającego bólu oznaczającego śmierć. Chciała zemdleć, obudzić się… chciała pomocy!

 

– Matko! – jęknęła cicho – dlaczego się wtedy oddaliłam? Dlaczego pomogłam temu chłopcu? Dlaczego?

 

***

 

Xue wyrwał brzeszczot z brzucha krasnoluda, drugim ostrzem parując topór. Zakręcił się i uderzył pewny zwycięstwa oboma mieczami naraz. Ale wróg błyskawicznie przyciągnął topór i zbił cios. Łowca tego się nie spodziewał i stracił inicjatywę, mięśnie odmówiły natychmiastowej reakcji. Przeciwnik nie czekał, ciął na odlew w podbrzusze. Uskoczył z warknięciem, na milimetry unikając ataku. Zachwiało go, cofnął się od razu kilka kroków. Oboje przerwali walkę. Tylko na siebie patrzyli z nienawiścią.

 

Nie miał już sił, dyszał ciężko. Na dodatek rana na nodze, zadana przez krasnoludzki topór, również nie pomagała. Ale bywało gorzej. I tak miał trochę szczęścia. Krasnoludy atakowały po kolei. Zgubiła je pewność siebie. Ale został ten ostatni, właśnie ten, który najwięcej pyskował. Jak wisienka na torcie…

 

– Ostatnie słowa? – Spytał drwiąco, próbując uspokoić oddech.

 

– Pewnyś jak na trupa – odwarknął krasnolud. – Za Tempusa!

 

Z rykiem rzucił się na Xue. Ten nie spodziewał się tak szybkiego ataku. Karzeł ciął przez skos. Łowca zamarkował unik w lewo, prosto pod topór, ale nagle rzucił się do przodu, przelatując nad zaskoczonym wrogiem. Ciął w plecy, trafił! Upadł twardo na ziemię. Momentalnie obrócił się na plecy, wystawiając brzeszczot do przodu. Ale przeciwnik nie atakował.

 

Krasnolud zachwiał się po ciosie i powoli odwrócił głowę. Jego oczy przepełniała wściekłość. Xue podniósł się, gotów do następnego kontrataku. Ale cios nie nadchodził…

 

Nagle wróg przekręcił klejnot na swoim pierścieniu. Zaraz obok, znikąd zmaterializował się owalny portal międzyplanowy, do którego ten wskoczył bez namysłu. Owal zaiskrzył i po kilku sekundach wszystko ucichło…

Xue zamrugał oczami z niedowierzaniem.

 

– Uciekł? – zapytał sam siebie.

I zaśmiał się szczerze. Żałował, że nikt nie widział, jak załatwił tego kurdupla. Nagle przestał. Czy aby na pewno? Rozglądnął się. Nie widział nikogo więcej. Czyli nikt nie widział. Szkoda. Wykończony usiadł twardo na ziemi, wypuszczając miecze z rąk. Położył się na plecach i zamknął oczy. Próbował uspokoić oddech. Zajęło mu to chwilę i dopiero wtedy przypomniał sobie o elfce oraz o własnej ranie. Podniósł się z trudem, wziął miecze pod pachę i wrócił do dogasającego paleniska. Wrzucił od niechcenia kilka gałęzi. Spojrzał na leżącą kobietę… Nie ruszała się.

 

– Ty żyjesz w ogóle? – zapytał głośno.

 

Nie odpowiedziała. Westchnął. Opatrzył szybko przecięcie na udzie, które nie było zbyt poważne. Nie pierwsza i nie ostatnia taka rana. Elfka mogła potrzebować więcej uwagi. W sumie po fakcie pomyślał, żeby zająć się nią w pierwszej kolejności. Ciekawe czy była przytomna? Podniósł się ociężale i podszedł do dziwnej istoty, aby przyjrzeć się dokładniej.

 

Ubrana była w pomarańczowo-żółtą, zwiewną szatę. Gdyby wstała, jej falowane blond włosy opadałyby trochę poniżej ramion, muskając końcówkami o stawy jej pierzastych, poplamionych krwią skrzydeł. Nie dało się nie zauważyć, że prawe było zgięte pod nienaturalnym kątem. Odsunął ciało krasnoluda i przyklęknął przy kobiecie. Twarz miała śliczną, choć efekt psuły szeroko otwarte, przerażone oczy. Pomyślał, że naprawdę nie żyje, ale przecież oddychała. Machnął dłonią. Nawet nie drgnęła.

 

– Masz złamane skrzydło – powiedział do niej. – Będzie bolało.

 

Nie zareagowała. Wstał. W stosie drewna, który leżał obok, znalazł w miarę prostą i odpowiednio długą gałąź, a z plecaka wydobył linę.

 

– Jesteś Avariel, prawda? Skrzydlate elfy – przypomniał sobie nagle.

 

Odpowiedział mu jedynie trzask ogniska. Zaczynało go to irytować. Bez wahania złapał za pień złamanego skrzydła i pociągnął w górę. Kość wskoczyła na swoje miejsce z chrupnięciem, elfka wrzasnęła z bólu.

 

– O! Teraz się odzywasz – mruknął zły.

 

Przyłożył prowizoryczny stelaż do skrzydła i zaczął ciasno owijać je liną, bez zbędnej delikatności. Marna prowizorka, ale lepsza taka, niż żadna. Jego umiejętności również pozostawiały wiele do życzenia, ale po dziesięciu minutach, zawiązał ostatni supeł. Odsunął się i ocenił efekt wizualny swojego dzieła.

 

– Paskudnie.

 

Ale nagle, ku wielkiemu zaskoczeniu, usłyszał wymęczony, słaby głos:

 

– Dziękuję…

 

Xue przechylił się lekko w bok, zerkając na jej twarz.

 

– Ty mówisz… – zauważył sarkastycznie. – Gratuluje! Możesz chodzić?

 

Zajęło jej to moment. Chwiała się, jakby była pijana. W pełni skupiała się na czynności, aż w końcu stanęła niepewnie na własnych nogach.

 

– Tak. Chyba jestem w stanie… – odpowiedziała roztrzęsiona.

 

– Dobrze – stwierdził Xue. – Trzeba przenieść obozowisko. Zwłoki zwabią wilki.

 

Łowca nagród podszedł do stosu drewna i zaczął zbierać chrust.

 

– Weź mój plecak. I miecze – mruknął, walcząc z irytującą gałązką.

 

Zero reakcji. Przez moment ignorował kompletną ciszę ze strony skrzydlatej istoty, ale w końcu nie wytrzymał i wrzasnął na nią:

 

– Pobudka! Jak już cię uratowałem, to może byś się do czegoś przydała przynajmniej, co? Kwiatuszku!

Elfka jakby dopiero wtedy zrozumiała słowa mężczyzny i przestraszona zrobiła szybki, długi krok do przodu. Upadła bezwiednie na kolana. Xue pokręcił głową z niedowierzaniem i mruknął:

 

– Dogonisz mnie.

 

Ale w efekcie końcowym rzucił drewno już po jakichś pięćdziesięciu metrach. Stwierdził, że dalej nie ma sensu iść bo i tak nic nie znajdzie. Po prostu chciał odpocząć. Zaczął rozpalać nowe ognisko i kiedy płomienie sięgały już całkiem wysoko, do obozowiska zawitał skrzydlaty gość. Elfka upuściła jego plecak i miecze.

 

– Jestem ranna… – zaczęła mówić pewnym siebie głosem, lecz przenikliwy wzrok Xue szybko ją onieśmielił i dokończyła znacznie ciszej. – Mógłbyś być trochę bardziej wyrozumiały…

 

Masz szczęście, że nie miałem tam słoików – odpowiedział obojętnym głosem, nie odrywając wzroku od płomieni. – Spadaj stąd.

 

Był szczerze rozczarowany. Liczył na korzyści płynące z uwolnienia kogoś takiego jak Avariel, lecz elfka najwidoczniej nie mogła mu nic ofiarować.

 

– Ale… moje skrzydło – jęknęła z rozpaczą, wbijając wzrok w ziemię. – Czy… Czy mogłabym zostać z tobą. Mimo wszystko okazałaś mi najwięcej dobroci… Jak tylko wyzdrowieję, odejdę!

 

– A mogłem nie wstawać… – szepnął do siebie niezadowolony łowca głów, dodając głośniej. – Mam to gdzieś. Bylebym nie musiał odczuwać twojej obecności, Avariel.

 

Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, z zadowoleniem kiwnął głową. Elfka była pojętna. Tak mu się przynajmniej zdawało, dopóki nie usłyszał kolejnego pytania.

 

– Mogłabym dostać coś do jedzenia? Nie jadłam już dobę…

 

Xue przewrócił oczami z rezygnacją i sięgnął do plecaka po zapakowany na jutro kawałek upieczonego mięsa. Rzucił go bezceremonialnie elfce; westchnął. Przestał żałować, że się wtedy podniósł – w ogóle żałował, że po prostu nie wynajął pokoju w karczmie. Idiota…

 

– Do niczego tak nie dojdziemy. Słuchaj. Możesz ze mną formalnie podróżować, ale pod warunkiem, że opowiesz mi, jak się znalazłaś tak daleko od domu. Bo Avariel żyją gdzieś

w południowych górach, tak?

 

Przynajmniej tak miał nadzieje zrekompensować sobie swoje niezadowolenie. Uwielbiał dobrą opowieść, szczególnie kiedy ktoś mu ją opowiadał podczas wielogodzinnej, pieszej wędrówki do, dajmy na to, do Schamedar.

 

– Dobrze. Opowiem ci moją historię – odrzekła skrzydlata elfka po chwili namysłu.

 

– A masz wybór? – zauważył złośliwie. – Zaczniesz od jutra, bo teraz chcę w końcu spać.

Walnął się wygodnie na trawę i zamknął oczy wsłuchując się w trzask ognia. W sumie ciekawiła go jeszcze jedna rzecz.

 

– Hej… Jak cię zwą?

 

Usłyszał odpowiedź:

 

– Aerie.

 

***

 

Ranek następnego dnia był osobliwie nieprzyjemny. Szare chmury zwiastowały deszcz, a zimne, lekko zamglone powietrze wprowadzało ponury nastrój. Xue i Aerie wyruszyli natychmiast, gdy tylko zrobiło się w miarę jasno. Po chwili marszu pomiędzy ostrymi skałami, łowca głów przypomniał elfce, w stylu godnym siebie, o warunku podróżowania z nim. Elfka wydawała się jednak być odporna na tego typu docinki.

 

– Wiem… Zastanawiam się, od czego zacząć – odparła szybko.

 

Najlepiej od początku – wypalił bezceremonialnie.

Aerie zamknęła oczy. Obrazy jak żywe stanęły przed jej oczami.

 

– Ten dzień był naprawdę słoneczny…

 

***

 

Dzień był niezwykle słoneczny jak na późną jesień. Słońce ogrzewało przyjemnie skórę, zimny wiatr owiewał twarz. Fantastyczne warunki, żeby polatać nieco wśród chmur. Szybowanie dawało każdemu Avarielowi niezwykle dużo radości, ale dla Aerie było całym życiem. Przez chwilę próbowała nawet wyobrazić sobie siebie, jako stworzenie bez skrzydeł lecz nie potrafiła! Przykucie do ziemi musiało być swego rodzaju… pokutą za grzechy, straszliwą kara.

Zrobiło się jej zimno i nieprzyjemnie na samą myśl, ale kiedy zauważyła całkiem spory, biały obłok na swej drodze, momentalnie mroczne myśli przepadły w nicości, zastąpione zwykłą, dziecinną radością. Była szczęśliwa. Nie musiała się zastanawiać, jak to jest być szybującym aniołem.

 

Dziewczyna już dawno zapomniała o przestrodze matki, zabraniającej córce oddalać się od domu. Drzewa ludu Avariel zostawiła daleko za sobą i z lubością oddawała się powietrznym zabawom, oddalając się dalej i dalej… Była świadoma odległości, ale cóż by się mogło stać złego? Przecież pamiętała drogę powrotną.

 

Obniżyła pułap. Lubiła patrzeć jak drzewa przemykają na tle zielonej trawy, lub jak niespodziewany trakt przecinał obraz powierzchni ziemi. Było coś w tym hipnotyzującego, co uspokajało i rozluźniało. Nie wiedziała ile czasu minęło, nie liczyła go. I pewnie latałaby tak do samej nocy, gdyby nagle niepasujący element krajobrazu nie zakłóciło jej transu.

 

Zawisła w powietrzu i spojrzała za siebie. Trochę ją to zaskoczyło, ale dostrzegła małą grupkę ludzi, stojących na środku gościńca. Zaciekawiona podleciała bliżej. Rzadko widywała inne rasy. Momentalnie jednak jej zaintrygowanie przemieniło się w strach. Ci ludzie znęcali się nad małym dzieckien! Popychali go, śmiali się! W ich rękach błyskała broń…

 

Elfce od razu drgnęło serce. Musiała działać, nie mogła przecież pozostać obojętna! Rozejrzała się szybko dookoła, szukając jakiejś pomocy, ale oczywiście nic nie znalazła. Tylko ona mogła coś zdziałać! Wzięła głęboki oddech i bez większego zastanowienia sama odważnie ruszyła na ratunek.

 

Zapikowała ostro na grupę, chciała wyrwać chłopca z rąk złoczyńców. Z każdą sekundą była coraz bliżej celu, powierzchnia zbliżała się przerażająco szybko. Oczy jej załzawiły, obraz się rozmazał. Ale wiedziała co robi! Ziemia! W ostatniej sekundzie wstrzymała powietrze! Rozłożyła skrzydła, chwyciła mocnym objęciem dziecko! Przerażeni mężczyźni rozbili się na boki, ona sama poderwała się do góry. Nie spodziewała się takiego uderzenie, straciła na chwilę dech w piersiach. Ale nie przestawała bić skrzydłami! W pierwszej chwil oszołomiony chłopczyk nie wiedział co się dzieje, nie ruszał się. Lecz nagle zaczął się szarpać, wyrywać. Aerie nie mogła utrzymać równowagi, dziecko wyślizgiwało się z jej rąk.

 

– Przestań! Chcę ci…

 

Okropny ból przeszył ją z lewej strony pod żebrami. Jęknęła, nie mogła oddychać. Cierpienie wypełniło umysł. Wiła się bezwładnie w powietrzu, spadali. Resztkami świadomości obróciła się na plecy. Może on się ocali. Poczuła uderzenie!

 

***

 

Obudziło ją wiadro zimnej wody. Oszołomiona, nie wiedziała co się dzieje. Znalazła się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, paliło się kilka świec. A potem usłyszała słowa, krzyki. Do niej?

 

– Kim jesteś, elfia dziwko!

 

– Ja… Co, nie… – jęczała zdezorientowana Aerie.

 

Nagle Avariel powróciły zmysły. Przerażona omiotła obszar dookoła siebie. Pomieszczenie było kamienną komnatą, pozbawioną okien. Widziała wiele pustych klatek. Ona sama siedziała

w takiej. Ciało bolało ją w każdym miejscu, skrzydła zdrętwiały i mrowiły nieprzyjemnie. Nie mogła się ruszyć. Bała się.

 

Przed klatką stało trzech mężczyzn. Ten, który do niej wrzeszczał, ogromny osiłek, bawił się sztyletem. Za nim pozostała dwójka mniejszych ludzi, tylko się patrzyli.

 

– Kim. Jesteś. ELFKO! – Wrzasnął osiłek, pokazując jej dokładnie nóż.

 

– Jestem Aerie… – jęknęła, nie odrywając przerażonych oczu od ostrza.

 

– Nie pytam o twoje imię, idiotko, ale czym jesteś! – przerwał jej wściekle.

 

– Avariel! Skrzydlate elfy! – Pisnęła.

Coraz bardziej traciła głowę. Panika zwyciężała.

 

– Błagam was, wypuścicie mnie choć na chwilę. Moje skrzydła… tak bolą!

Bandyci wydawali się już nie słyszeć prośby elfki. Nagle przemówiła postać siedząca w kącie pomieszczenia. Wcześniej jej nie zauważyła.

 

– Mówiłem wam, że to Avariel. I macie szczęście, bo gdybyście chociaż jej nie znaleźli, to wystawiłbym was, półgłówki! Dziś na aukcji zarobimy fortunę.

 

Aerie znieruchomiała w paraliżującym strachu. Słyszała o takich ludziach tylko z opowieści… handlarze niewolników. Przed jej oczyma pojawiały się straszne obrazy jej przyszłego losu. Cały świat dookoła znikł, zastąpiony przez wyobraźnię. Różne sceny, obrazy, jak zostaje wykorzystana do paskudnych celów. Jej ciało, całe posiniaczone, poranione. Skrzydła zniszczone i połamane…

 

Nagle wróciła do rzeczywistości. Oprawcy właśnie wychodzili. Pozostała całkiem sama. Zapłakała cicho…

Po kilku godzinach, drzwi do komnaty zaskrzypiały jękliwie. Do pomieszczenia weszło trzech umięśnionych mężczyzn. Rozejrzeli się szybko i podeszli zdecydowanie do klatki, z niezbyt przyjaznymi minami. Przerażona Aerie chciała się wbić jeszcze bardziej w tylną ściankę klatki, ale nie mogła się nawet drgnąć. Nieznajomi razem podnieśli jej więzienie i ruszyli do wyjścia. Elfka nie chciała nawet oddychać, bojąc się najmniejszym ruchem zdenerwować jej eskortę. Trzymała się kurczowo krat i po prostu wyczekiwała, pozostając w bezruchu.

 

Po krótkiej podróży obskurnym, wąskim korytarzem, weszli na dość dużą scenę, widownia której po brzegi wypełniona była ludźmi i krasnoludami. Zgromadzeni zaczęli gwizdać na widok przybyłej kobiety. Postawiono ją obok chudego mężczyzny stojącego za mównicą na niewielkim podeście. Przemawiał on energicznie do zgromadzonego tłumu, swym piskliwym, ale jakimś cudem przekonującym głosem:

 

– … Moi drodzy państwo, mam do zaprezentowania, prawdziwą, jedyną, latającą elfkę! Dziw to nad dziwy, lecz naprawdę warto zainwestować nieco złota w tą skrzydlatą piękność. Młoda – mówił, wskazując zachęcającymi gestami na Aerię – energiczna i sporo warta. Rozpoczynamy od tysiąca sztuk złota!

Nastał chaos. Wszyscy wzajemnie się przekrzykiwali, wywrzaskując sumy wyższe od poprzedników. Aerie patrzyła na to zarówno z przerażeniem, jak i zaskoczeniem. Chudy mężczyzna nie nadążał z przyjmowaniem ofert.

 

– Usłyszałem dwa tysiące, dwa tysiące pięćset , dwa… Nie! Trzy tysiące.

Kiedy cena doszła do pięciu tysięcy, wśród licytujących pozostało już niewiele osób. Banda krasnoludów, grupa ludzi w pełnych zbrojach oraz trzy zakapturzone postacie. Przerzucali się cenami dosadnie i namiętnie, rzucając kurwami na lewo i prawo, ale nagle, jeden donośny głos przebił gwar całości:

 

– Dziesięć tysięcy!

 

– Sprzedane! – krzyknął licytator niemal odruchowo. – Szanownego czarodzieja poproszę teraz do siebie.

 

Rzeczywiście. Człowiek, który kupił Aerie mógł być magiem, choć wśród nieodłącznych atrybutach tej kasty brakował szpiczastego kapelusza. Na szczęście siwa broda, długi, czerwony płaszcz i poskręcany kostur wystarczały.

Zadowolony czarodziej podszedł do sceny i zaczął rozmawiać cicho z aukcjonerem. Wyciągnął spod szaty niewielką sakwę i wręczył ją chudemu mężczyźnie. Następnie, nie bawiąc się w zbyteczne uprzejmości, wykonał krótki gest, spoglądając na swą nową niewolnicę. Klatka uniosła się w powietrze i podążyła za magiem, kiedy ten opuścił zgromadzenie.

 

Gdy tylko przekroczyli próg teatru, w którym odbywała się aukcja, Aerie z zaskoczeniem odkryła, że panuje noc. Dziwne uczucie ogarnęło ją na moment. Czy to cisza i spokój dodały jej kurażu, czy to desperacja zagłuszyła rozsądek? Nie wiedziała. Jedna myśl jednak dominowała nad innymi. Nie może się poddać! I nigdy się nie podda, choćby nie wiadomo co się działo! Wzięła głęboki wdech i zażądała informacji!

 

– Kim jesteś?! Co masz zamiar ze mną…

 

– Zamilcz, Avariel! – przerwał jej rozkazującym tonem mag. – Nie dane ci zrozumienie moich magicznych eksperymentów.

 

 

Skuliła się zbesztana. I cała odwaga prysła… spuściła wzrok. Przed jej oczami, za kratami, przemykał wyślizgany kamień brukowanej ulicy. Błyszczał się przyjemnie od jasnych płomieni ulicznych lamp i pochodni, palących się co kilka metrów. Rozejrzała się. Wszędzie dookoła otaczały ich kamienne domy i budynki. W powietrzu roznosił się nieznośny smród… i ta cisza, jakby w pobliżu nie było żadnego życia. W jej górach dźwięk był wiecznie żywy. Drzewa wypełniały wszelką przestrzeń, las pachniał liśćmi i kwiatami… Tak bardzo chciała wrócić do domu.

Nagle Aerie drgnęła, usłyszała za sobą szorstki głos:

 

– Czarodzieju. Odkupię ją od ciebie.

Odwróciła głowę. Rozpoznała grupę krasnoludów, którzy tak zawzięcie o nią walczyli na aukcji. Było ich pięciu, a w rękach ciążyła im broń.

 

– Odejdźcie stąd, brudne, małe humanoidy! – rozkazał wyniosłym tonem mag. – Nie jesteście godni, aby ze mną rozmawiać!

 

– Hej, chłopaki! Czy on nas właśnie obraził? – zapytał jeden z karłów.

 

– Wygląda na to, że tak! – odpowiedział drugi, szykując pałkę.

 

– Chcieliśmy po dobroci… – syknął trzeci, dobywając dwusiecznego topora.

Cała banda ruszyły zwartym szykiem w stronę maga. Klatka nagle upadła na ziemię, tłukąc boleśnie elfkę. Czarodziej zaczął wykonywać jakiś gest dłonią, ale zamarł w pół ruchu. Nie miał przygotowanego żadnego zaklęcia. Z wściekłym grymasem machnął ręką, rozrywając zasłonę rzeczywistości. W powietrzu zawisło niewielkie, białe przejście międzyplanowe.

 

– Jeszcze się…

 

– Spierdalaj! – warknął ich herszt, rzucając toporem.

Mag na milimetry uniknął ataku, wpadając w portal. Zasłona momentalnie zasklepiła się, jak tylko zniknął. Wszystko ucichło.

 

– Nienawidzę magów! – splunął krasnolud, ruszając za swoją bronią.

 

– Co z nią robimy? – zapytał inny.

 

– Głupie pytanie – odpowiedział, zgarniając oręż. –Zabawimy się trochę a potem sprzedamy jakiemuś frajerowi.

 

– Nie! – krzyknęła Aerie.

Nowa fala paniki napłynęła do jej serca na słowo „zabawa”. Herszt poprawił chwyt na trzonku, wracając szybkim krokiem. Banda zarechotała złowieszczo.

 

– Hehe, aniołek waleczny jest – mruknął przywódca bandy.

 

Zamachnął toporem na klatkę. Poleciały iskry, kłódka poszła w części. Aerie chciała się jeszcze cofnąć, ale nie mogła! Jej skrzydło zaklinowało się między prętami. Krasnolud otworzył drzwi, złapał ją za nadgarstek. Elfka pisnęła, karzeł szarpnięciem wyrwał ją z więzienia. Skrzydło trzasnęło, oszałamiająca fala bólu zaatakowała umysł. Impuls, instynkt. Zamachnęła się pięścią, zaatakowała.

 

Trafiła! Zdzieliła mężczyznę po skroni, ten zatoczył się do tyłu. Elfka stanęła jak wryta z szeroko otwartymi oczami. Ona to zrobiła? Reszta krasnoludów również nie dowierzała. Ich szef dał się tak uderzyć przez coś tak słabego? Nagle do świadomości Aerie wrócił tępy ból skrzydła, zrozumiała co się dzieje. Rzuciła się do ucieczki. Biegła najszybciej jak tylko mogła! Wściekłe krasnoludy ruszyły za nią w pościg. Nie wiedziała gdzie uciekać. Wybiegła na skrzyżowanie, skoczyła w lewo. Ujrzała miastową bramę. Stała otwarta! Nie oglądała się za siebie. Słyszała ich oddechy! Przebiegła przez wrota, machnęła skrzydłami. Wrzasnęła z bólu, zachwiała się. Ale biegła, ciągle biegła! Łzy rozmywały obraz, płuca piekły straszliwie. Czemu to ją spotkało, czemu?! Chciała dobrze! Zwalniała. Poddała się. To nie ma sensu.

Światło? Światło, gdzieś w oddali, na nocnym tle. Nowa nadzieja odżyła w jej duszy. Ktoś tam był. Jej wybawca. Musiał być dobry. Musiał ją ocalić! Wznowiła bieg. Ogień był coraz wyraźniejszy. Postać z każdą chwilą nabierała szczegółów! Wytrzyma! Da radę! Jeszcze kawałek! Wbiegła w krąg światła.

 

I zobaczyła jego oczy… Te chciwe, złe oczy. Serce jej zamarło. To koniec…

 

***

 

– Resztę historii już znasz – zakończyła elfka.

Xue zamyślił się na moment. Musiał poukładać w głowie opowieść towarzyszki.

 

– Chyba może być. Trochę naiwne i krótkie. Miałem nadzieję, że cała podróż przy tym zleci… A to tylko jeden dzień.

Łowca spojrzał na zachodzące słońce. Czerwona łuna rozchodziła po całym nieboskłonie, malowniczo przechodząc w nocny błękit. Lada moment miała nastąpić noc, a on sam był już nieco zmęczony całodniowym marszem. Elfka tym bardziej musiała być. Zatrzymał się niespodziewanie, rozglądając się po okolicy. Te kamieniste stepy były zbyt monotonne, jak na jego gust. To miejsce będzie równie dobre, jak każde inne.

 

– Zatrzymujemy się? – zapytała Aerie z nadzieją.

Xue niemal się roześmiał, słysząc prawie że dziecinny ton kobiety, jednak ze stoickim spokojem odpowiedział zwykłym sobie sarkazmem:

 

– To tylko przerwa. Maszerujemy całą noc.

Jej przerażona mina była bezbłędna! Łowca tym razem nie powstrzymał parsknięcia.

Chwili później zrobiło się całkiem ciemno, jednak świeżo rozpalone palenisko płonęło wesoło nowym życiem, rozświetlając ich najbliższą okolicę. Oboje siedzieli w ciszy, zajmując się własnymi myślami. Był to bardzo przyjemny moment, kiedy nogi nie musiały wreszcie pracować nieprzerwanie. Łowca walnął się plecami na trawie. Jego wzrok padł na czarne niebo, powoli dostrzegając coraz to liczniejsze gromady gwiazd… Nagle Aerie przerwała ciszę, pytając nieśmiało:

 

– Dlaczego mi pomogłeś?

 

– Źle ci z tym? – odpowiedział trochę chłodno.

To nawet dla niego stanowiło zagadkę. Nie chciał, żeby elfka szła w tą stronę.

 

– Nie, ależ skąd! – odparła szybko, ignorując nieprzyjemny ton Xue. – Ale cały czas starasz się zachować pozory… tego złego. A ja myślę, że wcale taki nie jesteś. W końcu mnie uratowałeś…

Xue westchnął zirytowany, przerywając jej gwałtownie.

 

– Już ci mówiłem. Myślałem, że coś będę z tego miał. Nawet twoja historia była denna. Uwierz mi. Ja JESTEM tym złym.

 

– Ja… i tak na pewno mam rację – mruknęła niezrażenie elfka.

Mężczyzna prychnął w odpowiedzi. Zamknął oczy. Reszta nocy przeminęła bez niespodzianek.

 

Następnego ranka pogoda trafiła się wręcz perfekcyjna. Słońce przygrzewało przyjemnie, lekki wiaterek owiewał twarz, a po niebie fruwały małe, chmurzaste owieczki. Xue i Aerie już od ponad pół godziny maszerowali przez niekończące się stepy, zmierzając do Schamedar. Podróżowali w ciszy, wręcz marząc o rychłym końcu drogi. Takowy jednak nie nadchodził i oboje wiedzieli, że nie mają co na niego liczyć w najbliższych godzinach. Nie zmieniało to jednak faktu, że ich odporność na niezwykłą monotoniczność tego terenu malała z każda chwilą. Bogowie to dostrzegli i odpowiedzieli, na nieświadome modlitwy. Czy tego chcieli, czy nie.

 

Łowca głów wpadł na genialny pomysł. Zamiast iść tyle mil na piechotę, mógł zapłacić jakiemuś magowi, żeby go po prostu teleportować! Czemu o tym wcześniej nie pomyślał. Za często robił tak banalne błędy. Irytowało go to…

 

– Xue… Czujesz to?

Łowca wyrwał się z zamyślenia, spojrzał na elfkę.

 

– Niby co mam czu…

 

Stanął jak wryty. Za Aerie zaczął bezszelestnie formować się z czystej energii, biały dysk. Otrząsnął się z zaskoczenia, rzucił się w stronę elfki. Zrobił krok. Przejście otwarło się do końca. Zrobił drugi! Avariel jęknęła, kiedy magiczna moc pociągnęła ją do tyłu. Zrobił trzeci. Złapał ją za rękę.

 

Razem wpadli do portalu. Łowca w ostatniej chwili podkulił nogi, mieszcząc się na centymetry w astralnym przejściu. Momentalnie jego ciało ogarnęło przerażające zimno, z płuc uleciało powietrze. Stracił wzrok, uszy atakowały potwornie głośne, przestrojone dźwięki.

 

Wyrzuciło ich z przejścia, upadli na twardy kamień. Wszystko wróciło do normy, ciało szybko odzyskiwało zmysły. Potrząsnął głową i podniósł się z klęczek. Dobył mieczy, rozglądając się.

 

Znaleźli się na płaskim, niewielkim szczycie jakiejś nieznanej im góry. Teren nie był duży i brakowało jakichkolwiek charakterystycznych punktów. Ale nie mogli być wysoko, gdyż niebo usiane było czarnymi, burzowymi chmurami, z których od czasu do czasu spadały jasne błyskawice. Spojrzał jeszcze za siebie.

 

Pocisk! Machnął adamantytowym mieczem, zbił magiczną błyskawicę. Uderzyła mu pod nogami, jasny błysk oślepił go na sekundę. Odskoczył zapobiegawczo w bok i na siłę otworzył oczy.

 

Zobaczył maga z paskudnym wyrazem twarzy, ubranego w czerwony, ciężki płaszcz. Jego obraz był zniekształcony, przez szereg różnych zaklęć ochronnych i iluzji. Wróg nie czekał, już inkantował zaklęcie, ruszając hipnotycznie rękoma. Xue miał trochę doświadczenia z magią. Szkoła zaklinania, zaklęcia manipulacji! Zasłonił płaszczem oczy. Nagle jego ciało przeszły dreszcze i dziwne uczucie ulgi. Oparł się zaklęciu. Odrzucił materiał i ruszył na maga. Kątem oka dostrzegł elfkę, zamkniętą w jakiejś kuli. Lewitowała w stronę maga. Warknął. Chciał skoczyć do niej, ale wokół rąk maga zaczęły tańczyć małe czerwone kulki. Magia wywołania! To mogło być każde zaklęcie ofensywne, zaryzykował. Rzucił się sprintem na wroga. Czarodziej nawet nie mrugnął, kiedy z jego wyprostowanych rąk wystrzelił ognisty obłok. Xue uskoczył w bok, usuwając się z drogi pociskowi. Spojrzał za siebie, kula uderzyła w ziemię, eksplodowała ogniem! Rzucił się przed siebie, uderzył twardo o podłoże. Fala go nie dosięgnęła. Wstał szybko. Od maga dzieliło go już tylko kilka metrów. Wiedział, że jak go dopadnie, wygra. Czarodziej też. Popatrzyli sobie prosto w oczy. Cała ta walka zaczęła go irytować.

 

– Jesteś martwy! – warknął wściekle Xue i ruszył na wroga.

 

Mag zacisnął zęby, machnął dłoniami. Z jego rąk wystrzeliło kilka czerwonych pocisków.

Nagle rozdzieliły się po połowie i zaatakowały łowcę z dwóch stron. Przeklął, odbił brzeszczotem jeden. Reszta z sykiem uderzała go na zmianę. Ostry ból przyszył jego ciało, zamroczyło go. Upadł na kolano. Złapał oddech i otrząsnął się. Gniew wypełniał jego serce z każda chwilą. Walnął pięścią w skałę, wstał, ignorując protesty ciała. Chciał krwi…

 

Nagle z jego lewej coś zaszumiało. Odskoczył, spodziewając się kolejnej sztuczki wroga. Nic go jednak nie zaatakowało, a zamiast tego dostrzegł kolejny portal, rozrywający zasłonę rzeczywistości. Uniósł miecze. Zdziwił się, kiedy ujrzał wylatującego, znajomego już krasnoluda. Karzeł wyhamował i poprawił uchwyt na toporze, rzucając wzrokiem po obecnych. Portal za nim zamknął się z syknięciem. Przez krótką chwilę cała trójka stała w milczeniu, patrząc po sobie w gotowości.

 

– Widzę, że zabawa już trwa – zauważył karzeł, pierwszy przerywając ciszę – Wybaczcie me spóźnienie. Zrekompensuję to. Oj, zrekompensuje!

 

– To prywatna impreza, kurduplu – odparł szybko Xue.

Powoli odsuwał się od krasnoluda, idąc w stronę maga. Walka zapowiadała się ciężka.

 

– Ale jak chcesz, to znajdzie się miejsce i dla ciebie – dokończył, zapraszając drwiącym ukłonem.

 

– Elfka jest moja! Potrzebna mi ona do eksperymentów! – wrzasnął nagle mag.

 

Machnął wściekle rękami i z jego dłoni buchnął słup ognia. Zaatakował biegnącego już Xue, ale ten zasłonił się adamantytowym ostrzem. Magiczny ogień rozczepiał się na metalu, nie raniąc łowcy. Krasnolud warknął, kiedy wszyscy go zignorowali. Rzucił się za Xue. Wszystkiego czego chciał, to wbić mu topór w plecy.

 

Aerie patrzyła na to wszystko z przerażeniem. Obudziła się kilka chwil wcześniej, tuż przed przybyciem karła, ale momentalnie uznała, że dalej wolałaby być nieprzytomna. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Cała trójka miała szaleństwo w oczach. Każdy chciał zamordować dwóch pozostałych. Musiała wstać, uciekać! Ale uderzyła w coś głową. Dopiero wtedy odkryła, że otoczona jest jakąś kulą. Uderzała w nią pięściami, ale bezskutecznie.

 

Xue dobił do maga. Syknął zwycięsko. Ciął krótkim ostrzem, lecz broń odbiła się od jednego z pól ochronnych wroga. Spojrzał za siebie. Krasnolud atakował z rykiem. Uchylił się. Topór trafił w tarczę czarodzieja, roztrzaskując ją niczym szkło. Łowca skoczył na osłony, tnąc równocześnie brzeszczotem. Adamantyt radził sobie również i z taką magią. Uderzenie wystarczyło, żeby kolejna tarcza maga padła.

 

– Przestań się ruszać! – ryknął mag, daremnie próbując trafić kosturem łowcę głów.

 

Czarodziej przerzucił wściekły wzrok na krasnoluda. Wokół jego rąk znowu zaczęły krążyć czerwone kule. Szybko przemieniły się w jasną błyskawicę. Wystrzeliła! Piorun przeszył powietrze, karzeł nawet nie próbował uniku. Cios! Przyjął zaklęcie na pierś, pierścienie kolczugi stopiły się w miejscu trafienia. Ryknął wściekle, bijąc się pięścią w zranione. Xue wykorzystał okazję, podbiegł do topornika od boku, zaatakował z obrotu długim mieczem. Był pewny swego!

 

Nagły wstrząs. Wróg z zamachu odbił miecz! Siła wyrzuciła jego rękę z bronią, uderzył bezwładnie w maga, roztrzaskując ostatnią osłonę. Czarodziej jęknął z przerażenia i zaczął się cofać, inkantując jakieś zaklęcie. Krasnolud nie czekał aż łowca się pozbiera. Błyskawicznie przyciągnął topór i zamachnął się. Xue rozpaczliwie zasłonił się krótkim mieczem. Nie zdążył!

 

Uderzyło go. Zdziwił się. Myślał, że topór sieka, a nie uderza. I to nawet nie był zbyt mocny cios. Gorzej dla karła. Miał okazję, mógł szybko wykorzystać jego błąd. Podniósł miecz. Mięśnie dziwnie mu zdrętwiały. Nie przejął się, chciał wykończyć wroga… Czemu on ciągle trzymał ten topór przy jego piersi? Spojrzał w dół.

 

Ostrze broni karła wbiło się na kilka centymetrów w jego pierś. Nagle dotarło do niego, co się dzieje. Zaczął tracić siły, umysł dziwnie się zachowywał, słabł. Umierał, zaczął się dusić. Przegrał! Niewyobrażalna furia wyrwała się z jego serca, dała mu siły, na ostatni zryw!

 

– Zabiorę was ze sobą! – ryknął.

Rzucił długim mieczem w stronę elfki. Ostrze rozbiło jej magiczne więzienie. Krasnolud chciał pociągnąć za topór, lecz Xue desperacko chwycił za drzewiec broni. Był bezbronny. Spojrzał jeszcze tylko w jego oczy. Warknął, ostatkiem sił wbił drugie ostrze w szyje wroga. Mecz wszedł do połowy, karzeł charknął, plując krwią i upadł, łapiąc się za szyję.

Aerie jak zahipnotyzowana przyglądała się leżącemu przed nią orężu. Instynkt kazał go podnieść, chwyciła miecz oburącz. Wstała chwiejnie i niepewnym krokiem podeszła do maga. Nie zauważył jej, był całkowicie skoncentrowany na mamrotaniu jakiegoś zaklęcia. Nagle spostrzegła lecącego Xue, z wbitym toporem w pierś. Uderzył sztywno w ziemię. Znieruchomiała. On… zginął? To był impuls. Podniosła miecz i wbiła go zza głowy w plecy czarnoksiężnika. Krew trysnęła, kiedy ostrze przeszło na wylot. Mężczyzna jęknął, rozpościerając szeroko ręce. Martwy uderzył w ziemię, z orężem tkwiącym w plecach. Elfka cofnęła się kilka kroków, patrząc na swoje ręce. Otrząsnęła się, rozejrzała dookoła. Przerażona podbiegła do Xue, upadła przy nim na kolanach. Jego wzrok był nieobecny, źrenice biegały jak szalone po gałce ocznej. A mógł nie wstawać. To była jego jedyna myśl. Chciał ją wypowiedzieć… Znieruchomiał.

 

– Nie… ty nie możesz umrzeć… – jej głos się załamał, a z oczu popłynęły łzy.

 

Nie wiedziała ile czasu minęło, po prostu płakała. W końcu jednak nawet łzy ją opuściły. Wstała, ostatni raz zerknęła na ciało swojego wybawcy.

 

Chciała wrócić w końcu do domu, do swoich drzew. Zapomnieć o tym koszmarze. Użyła pierścienia krasnoluda, żeby wydostać się ze szczytu góry. Kiedy wypadła z drugiej strony portalu, znalazła się na środku gościńca, jakiegoś mrocznego, nieznanego jej lasu. Nie mogła się wzbić w niebo. Złamane skrzydło odzywało się przy każdym drgnięciu. Ruszyła więc pieszo w stronę, którą podpowiadał jej instynkt.

 

Ironia jednak nie odpuszczała jej nawet na krok. Jeszcze tego samego dnia, ba! Jeszcze tej samej godziny usłyszała za sobą stukot kół i tętent kopyt. Nie zdążyła się schować. Dwóch jeźdźców dobiło do niej, zanim ukryła się w cieniu drzew. Złapali ją, zaczęli ciągnąć. Próbowała się szarpać, wyrywać ale… bez zbytniego zapału. Było już jej wszystko jedno. Wsadzili ją do klatki, razem z innymi ofiarami. Ludzie siedzący na wozach już zacierali ręce, uśmiechając się paskudnie.

 

– Łowcy niewolników – ktoś szepnął z boku.

 

Zapłakała cicho.

 

Choć sama myślała, że jej los jest przesądzony, szybko miało się okazać, że jej historia tu się nie kończy. Miała bowiem spotkać kogoś niezwykłego, kto odmieni całe jej życie. Potomka samego Bhaala – boga śmierci… Ale to już nie moja opowieść. Ktoś inny musi ją wam przekazać…

 

***

 

Na płaskim wierzchołku góry zwanej Szczytem Bohaterów panowała złowroga cisza. Zaczęło kropić. Burzowe chmury, nie były w stanie dłużej udźwignąć swego ciężaru i choć walczyły usilnie, pękły niespodziewanie atakując ulewnym deszczem. Stróżki wody mieszały krew poległych mężów, nie dbając o uprzedzenia, jakie ci mieli za życia. Był tylko deszcz…

 

Nowy dźwięk, szum skrzydeł. Przez czarną zasłonę nieba coś się przebiło, opadając szybko na pobojowisko. Deszcz był coraz gęstszy. Istota wylądowała z gracją i rozejrzała się. Stróżki wody spływały po jej matowych, białych łuskach, ale stworzeniu to nie przeszkadzało. Jego wzrok zatrzymał się na martwym ciele łowcy głów. Przyglądał mu się chwile i odleciał, równie nagle co się pojawił…

 

C.D.N

Koniec

Komentarze

Jeżu kolczasty. Zapis dialogów. Moda, maniera, niewiedza, niemądry eksperyment? Do tego nieśmiertelna dozorczyni, tym razem wody... Stukot kuł... --- i wiele innych rzeczy.

Jestem pod wrażeniem. Przeczytałeś, zanim zdążyłem ogarnąć tutejsze zrypane formatowanie tekstu?

Na początek kilka kwestii technicznych:

"ujawniając kruczoczarne, suche włosy" - "suche" ewidetnie nie pasuje do włosów, gdyż te z natury rzeczy są raczej suche i chyba nie trzeba wspominać o tym jak o czymś niezwykłym.

"niedbale zarzuconą materiałową kurtkę" - materiałowa kurtka to niemalże pleonazm. Używanie takiego określenia jest bezasadne, biorąc pod uwagę fakt, że każda kurtka musi być wykonana z jakiegoś materiału. Jeśli nie możesz się zdecydować z jakiego, po prostu nic nie pisz.

"Jasny księżyc w pełni przebijał się przez szare chmury, zasnuwając nocne niebo" - wielki musiał być tek księżyc, skoro zasnuwał całe niebo. No chyba, że chodziło ci o chmury, ale w takim przypadku trzeba by napisać "zasnuwające".

"Była elfką, ale nigdy nie widział żadnego ze skrzydłami" - "żadnej" - wiem, że chciałeś odnieść się do rasy jako całości, ale w tym wypadku to nie przejdzie. 

"Oddasz ją nam, to możenie udławisz się własnymi flakami!" - brakujący myślnik

"Xue popatrzył się niedowierzająco na krasnoluda i parsknął szczerym śmiechem." - patrzeć można co najwyżej z niedowierzaniem.

Zachwiało go, cofnął się od razu kilka kroków

Masz szczęście, że nie miałem tam słoików – odpowiedział obojętnym głosem, nie odrywając wzroku od płomieni. – Spadaj stąd.

"Najlepiej od początku – wypalił bezceremonialnie" - kolejny brakujący myślnik.


A teraz jeśli chodzi o tekst - jest słaby. Interpunkcję stosujesz dość losowo, podobnież losowy jest zapis dialogów, co - wbrew pozorom - jest sporym błędem. Polecam zaznajomić się z tym. Poza tym, tekst napisany jest trochę niechlujnie. Brakuje myślników przy kilku kwestiach dialogowych, gdzieś tam przewinęło mi się kilka literówek. To też nie świadczy o nim najlepiej. 

Jeśli chodzi o fabułę, jest bardzo typowo. Zwłaszcza konstrukcja postaci. Główny bohater jest oczywiście super mega kozackim kozakiem (zapewne z mroczną przeszłością i w ogóle), a główna bohaterka to śliczna idiotka o usposobieniu małego króliczka. Takich bohaterów było już setki, jeśli nie tysiące. Duża część z nich napisana lepiej. Na tym właśnie polega główny problem tego tekstu. Brak oryginalności można by było jeszcze przeboleć, ale tekst musiałby rekompensować go wybitnym stylem i warsztatem. Tutaj tego nie ma. Dlatego jest słabo.

I jeszcze to nieszczęsne c.d.n. Rodzi się zatem pytanie - czy ciąg dalszy rzeczywiście nadejdzie? Bo często nie nadchodzi. Dlatego właśnie mało kto tu czyta opowiadania w częściach i  dlatego też polecałbym na przyszłość wieloczęściowych tworów nie publikować. A przynajmniej dopuki nie podszkolisz się trochę w rzemiośle pisarskim.

Całkiem niezły tekst. Widać, że wszystko masz przemyślane, styl żywy, dialogi umiesz pisać. Jest trochę drobiazgów do ewentualnej poprawki (np. opisywanie koloru podszewki płaszcza to już zbytnia nadszczegółowość, zastanowiłabym się też, czy kolor tęczówek można rzeczywiście dostrzec z daleka), ale to już powinna wylapać redakcja przy ewentualnej publikacji.

Hi hi, ale sprzeczne opinie dostajesz. :-)

Jasny księżyc w pełni przebijał się przez szare chmury, zasnuwając nocne niebo - objaśnij mi to, proszę!

Zawiał wiatr, niosąc na swym grzbiecie kilka uschniętych liści. - Silisz się na oryginalność języka. Niepotrzebnie.

Poza tym ok.

@Achika - Szprzeczne? Ty i szoszoon daliście mi jedyne pozytywy. 

@szoszoon - Jasny księżyc w pełni przebijał się przez szare chmury, KTÓRE zasnuwały nocne. 

@vyzart 

Ja wiem, że to się może każdemu zdarzyć, ale jak na "lożę" i kogoś z "renomą" tutaj... ba! W zdaniu, które każe mi się uczyć pisać, walnąć dopUki? Ironia czasami jest genialna :D

Przerzucił adamantytowy brzeszczot do lewej dłoni..." - to chyba musiał się skaleczyć? Brzeszczoty są bardzo ostre...

Jest sporo niezręcznych zdań. Także sporo źle wstawionych przecinków, co utrudnia wręcz czytanie. Samo opowiadanie bardzo takie sobie.

Sporo niezręcznych zdań, jak zauważyła Agroeling. I tak na przykład: 

„Wpatrzył się przyjemnie trzaskające palenisko” - W lesie to jest raczej ognisko, palenisko w domu czy chociażby w stałym obozie.

„Myśli rozbiegały się, pędziły po całym mózgu” – Średnio to wygląda lepiej tak: Myśli rozbiegały się, pędziły po całej głowie

„Kawałek dalej, kilka niskich postaci ścigało humanoidalne stworzenie” – A może człekokształtne, w dawnych czasach nie używano określeń „humanoidalne”

„Była elfką, ale nigdy nie widział żadnego ze skrzydłami” – Hm… ja też nie widziałem żadnego ze skrzydłami.

„to możenie udławisz” - możenie, możetak, możeniepiszmywyrazówłącznie – Literówka pewnie :)

„że przynajmniej twoi towarzysze mają mózg” – Jeden na kilku? Lepiej by zabrzmiało ”rozum” niż mózg

„- Ko... – dokończył cicho.” – Jeżeli dokończył, to pewnie zrobił to tak: „-…ko”

„Zaczniesz od jutra, bo teraz chcę w końcu spać” - Od jutra można zacząć na przykład pracę, opowieść zaczyna się jutro.

„Ryknął wściekle, bijąc się pięścią w zranione.” – Ale co zranione? Pierścienie kolczugi?

„Mecz wszedł do połowy” – miecz pewnie? Literówka.

„Podniosła miecz i wbiła go zza głowy w plecy czarnoksiężnika.” – Jest to dosyć, a nawet bardzo trudne do wykonania. Z za głowy to raczej się tnie, uderza znad głowy – sam spróbuj.

To tak po dosyć szybkim przeczytaniu, bez analizy każdego zdania.

Ale pomysł nawet niezły. Rozwijaj go dalej drogi Autorze :)

@homar Rozwijam. Już od dwóch lat. I fabuła jest ZNACZNIE lepsza, niż w pierwszej części :)

Przeczytałem do połowy, potem zrezygnowałem, bo zorientowałem się, że jest to opowiadanie całkowicie w konwencji Forgotten Realms. A tej po prostu nie trawię. Głównie z powodów wymienionych przez Vyzarta, choć nie tylko. Są jednak ludzie, którzy lubią ten rodzaj literatury, i nie będą przeszkadzać im raczej takie rzeczy jak wątpliwy realizm, dość przewidywalna fabuła, czy super-mroczny-niby-zły bohater, który gdzieś tam, w głębi duszy jest zapewne dobry i uroczy. Taka konwencja, i jednym to pasuje, a innym nie. Po poprawieniu niezręcznych zdań i błędów, fani takiej literatury będą pewnie raczej zadowoleni. Być może nawet i bez większej korekty tychże błędów, bo w książkach z Forgotten Realms też często roi się od baboli. I to pokaźnych. I nie, nie zawsze jest to wina tłumacza ;)

Nowa Fantastyka