- Opowiadanie: szoszoon - Pragnienie śmierci

Pragnienie śmierci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pragnienie śmierci

Potem ujrzałem: Oto drzwi zawarte w niebie, a głos, ów ostatni, jaki usłyszałem, jak gdyby trąby mówiącej ze mną, powiedział: Odejdź stąd! Nie ujrzysz tego, co ma się stać

'Anty-Apokalipsa`

 

 

Nathaniel stał przy parapecie i spoglądał w mrok nocy. Wielkie okno, jakich pełno w kamienicach zaadaptowanych na mieszkania po starych fabrykach włókienniczych Łodzi, przyjmowało na siebie grube krople deszczu. Dudniąc miarowo spływały po szybie niczym chwile przemijania lub zapomnienia. Mieszkanie należało do miejscowego artysty, który znany był w kręgach koneserów sztuki. Jego prace były jednak – przynajmniej dla Nathaniela – bluźniercze i zdradzały obłąkańczą naturę autora. Ale cóż, w tych czasach niczym innym nie można było zwrócić uwagi opinii publicznej. Ulica, przy której znajdował się ciąg kamienic, zamieniła się w niewielki potok. Nurt wody zagarniał nieczystości ludzkie wiodąc je w ciemność, gdzie – jak myśleli ludzie, nikt ich nie dostrzeże.

 

Nathaniel, ubrany w czarny, skórzany płaszcz, na który opadały jaśniejące bielą długie włosy, czekał cierpliwie, aż krew ujdzie z ciała artysty.

„Dureń tak się naćpał, że źle żyłę podciął. Krew sączy się co kot napłakał.” – Pomyślał z niezadowoleniem. Zapalił papierosa i usiadł na szerokim parapecie. Palcem przejechał po brudnej szybie, kreśląc znak odwróconego krzyża – znak jego cechu. Cechu sędziów. Teraz był przejściowo bezrobotny, jednak wcale z tego powodu nie narzekał. Lubił działać w pojedynkę, a jeszcze bardziej cieszyło go, gdy nic nie musiał robić. Unikał w ten sposób kontaktów i miał pełną swobodę. Pozostali członkowie cechu także nie należeli do jego kumpli. Nie potrafił ścierpieć tej bandy nieprzyzwoicie poprawnych kretynów z przylepionymi do gęb uśmiechami. Brakowało im tylko kodu kreskowego na czole – a takowy istniał ponoć w ewidencji na "Górze" – oraz napisu: "Made in China". No i pozostawała kwestia podstawowa: nie znał żadnego, który byłby ateistą…a on nim był. Dlatego też Nathaniel ich nie znosił, podobnie jak nie przepadał za szefostwem, i konieczność pracy w tej branży uważał za fatum. Westchnął głęboko, zaciągnął się kilkakrotnie dymem, po czym przydeptał niedopałek ciężkim, wojskowym butem. Wstał i podszedł do leżącego w wannie ciała.

– Że też muszę na niego czekać! – Niecierpliwił się. – Kolejny, który dowiedział się o naszych kłopotach i którego trzeba oświecić. Po co to?! Komu to potrzebne…? Jemu? Miał pecha trafić w naprawdę paskudny czas.

Spojrzał na zegarek: 22.22

– Najgorsze jest to, że kusząc się na nieśmiertelność, w którą wcześniej nie wierzyli albo nie potrafili uwierzyć, tak naprawdę skazują się na niebyt – pomyślał spluwając na brudną podłogę.

 

Dzień wcześniej Orfeusz, miejscowy malarz i grafik, ceniony za swe nowatorskie i odważne prace, szedł wąską uliczką ku kościołowi św. Piotra. Właśnie świtał mu w głowie pomysł na kolejny rysunek, gdy po drugiej stronie ulicy dostrzegł księdza. Jego uwagi nie zwróciła tyle sama osoba, co jej zachowanie. Był cały spocony, co jak na późną jesień było cokolwiek dziwne. Jego twarz, bladą niczym kreda, wykrzywiał grymas niepokoju a dłonie kurczowo coś ściskały. Ksiądz, gdy tylko dojrzał przechodnia, przeszedł nerwowym krokiem ku Orfeuszowi, i zwrócił się doń:

– Pprzeppraszamm ppana, aale mmuszę ccośś ppanu wwyjaaawić! Ttto bbardzzzo waaażne…– ksiądz jąkał się zapewne z nerwów. Orfeusz jak większość artystów szczerze nienawidził kleru, ale przyszło mu do głowy, że temat do pracy najczęściej leży na ulicy.

– Może wejdziemy do kościoła? – Zaproponował księdzu. – Tam, w ciszy i spokoju…

– A ppo cco do kościoła, do jasnej cholery! – Oburzył się ksiądz. Teraz w jego głosie i minie odczuwał wściekłość. – Chodźmy się urżnąć do najbliższej knajpy!

– Przykro mi, ale chwilowo jestem bez kasy!

– Mam tu coś – szepnął ksiądz, rozwijając szmatkę, którą ściskał do tej pory w dłoniach. Oczom Orfeusza ukazał się plik banknotów o dużych nominałach.

– Ttooo mmieesięczny ddochód ppaaarafii – Powiedział ksiądz.– Zaamierzałem ggo pprzeeepić, ale nnnie wieeedziałem, z kkkim.

"A to dobre – pomyślał Orfeusz. – Ksiądz nie wie, z kim się napić."

– Pewnie jeszcze nie wiesz, gdzie na dziwki pójść?

– Dziiiwki odpppadają! Aaale chodźmy gdzieś, gdzie jest więcej ludzi. Zzzapraszam! Mmmuszę pppanu coooś pppowiedzieć. Coooś cholernie waaażnego! Bbbyć moooże nnnajważniejszego w ppana życiu!

Orfeusz kiwnął głową i udali się do pobliskiej, ekskluzywnej knajpy. Tu można było dostać wszystko. Za odpowiednią opłatą oczywiście.

– Zamieniam się w słuch. – Zaczął Orfeusz, gdy usiedli na skórzanej sofie w piwnicach lokalu. Wewnątrz panował kojący półmrok, rozświetlany jedynie tlącymi się pod sufitem świecami. Z głośników rozchodziła się dookoła leniwie muzyka. Przed nimi stała butelka tequili.

– Dziś rano – zaczął ksiądz, już bez zająknięcia. Kieliszek tequili najwyraźniej pomógł mu opanować zdenerwowanie. – przyszedł do spowiedzi człowiek.

Orfeusz poruszył się niepewnie spoglądając w rozbiegane i nadal jeszcze wylęknione oczy księdza. Pamiętał coś z lekcji religii, że istnieje tajemnica spowiedzi…

– Z ust mu jechało jak z szamba! – Skrzywił się. – No, ale jak dotąd znosiłem takie drobne niedogodności w pokorze służąc Bogu. Ten zaczyna spowiedź i od razu wali: "Wczoraj wieczorem popełniłem samobójstwo!"

Orfeusz prychnął ironicznie. Słyszał lepsze żarty.

– Kolejny pojeb…znaczy obłąkany, który urwał się z pobliskiego szpitala – pomyślałem. Ale on wstaje, otwiera drzwiczki konfesjonału i pokazuje mi rozchylając kurtkę, dziurę po kuli dużego kalibru! W samym sercu. Patrzę i widzę przez nią na wylot! – "Kurwa!" – Pomyślałem – „coś jest nie tak”. Więc ja do niego: „Właź pan szybko do konfesjonału i mów.” Gość wlazł i mówi. Mówi i mówi, a mnie się włosy na głowie jeżą!

– Ale co do cholery mówił! – Orfeusz był wyraźnie zaciekawiony. Wiedział już, jak będzie wyglądał jego kolejny rysunek: Oto przed konfesjonałem stoi gość z przestrzeloną głową, a przez dziurę w głowie widać, hmm, może krucyfiks…albo lepiej ołtarz! To będzie rewelacja!

– Nie uwierzysz – ksiądz walnął dwa kielichy pod rząd. Poczuł się wyraźnie lepiej.

– Ależ skąd, słucham uważnie.

– On do mnie, że dowiedział się czegoś….przerażającego, co sprawiło, że postanowił przekonać się na własnej skórze. Zaczął od tego, że obecnie nam panujący papież też jest chodzącym trupem. A zabił się zaraz po konklawe, gdy ktoś, nie wiem dokładnie kto, oznajmił mu, że żadnego końca świata nie będzie. Faktem jest, że uwierzył! Rozumiesz?! Papież uwierzył w coś takiego. Ale, żeby było ciekawie, wszyscy kardynałowie też popełnili samobójstwa.

– Niemożliwe! Przecież ostatnio tego naszego w TV widziałem. Żywy był…

– Ja też jestem? – Zapytał ksiądz patrząc na Orfeusza z ukosa.

– Pewnie, stary! – Orfeusz klepnął księdza w plecy tak mocno, że przesunęła mu się peruka na głowie. W tej chwili zamarł z przerażenia. Oto pod sztucznym włosiem dojrzał dziurę po…kuli. Starannie obmyta rana – ksiądz zapewne dbał o higienę – pod peruką właściwie niewidoczna. Żadnych skrzepów ani śladów krwi. Mała dziurka nad lewym uchem i strzaskana czaszka powyżej prawego. Kula przeszła na wylot.

– Co jest do cholery! – Odsunął się jak poparzony od księdza.

– Nie bój się – uspokajający gest zdawał się nie na miejscu. – Nic ci nie zrobię. Po prostu mówię prawdę. Ale to nie wszystko. Pewnie interesuje cię, dlaczego Pismo się nie wypełni?

– Nooo…ee…tak!

– Ano, mój drogi, Niebo i Piekło są już pełne i więcej nie przyjmują. Poza tym aniołowie się zbuntowali i nie chcą dalej zap…znaczy tyrać.

– Aniołowie…heh…zbuntowali się? – Orfeusz powoli dochodził do siebie, cały czas jednak wpatrywał się w dziurawą głowę księdza.

– Tak. I teraz wszyscy, którzy umierają, błąkają się po świecie. Ciała obumarły, ale dusze nadal w nich siedzą. Albo raczej – są uwięzione. Z punktu widzenia Kościoła to najgorsze, co może je spotkać. Wyobraź sobie duszę w ciele ofiary pożaru. Nawet nie może poruszać kończynami swego ciała! – Tu ksiądz prychnął pogardliwie. – Ale najlepsze jest to, co staje się w chwili, gdy dusza powinna ulecieć z ciała ku wrotom niebios.

– To znaczy? – Teraz to Orfeusz wypił dwa pod rząd, podczas gdy ksiądz kontynuował.

– Dusza, owszem, ulatuje z ciała. Wędruje pod niebiosa, ku bramom nieba, po drodze ogląda niespotykane widoki…rozkoszuje się nadzieją na ponowne połączenie z Bogiem, i tam aniołowie z Cechu Sędziów, cholerni zarozumialcy, którym najwyraźniej bliskość samego Stwórcy zaszkodziła i pomieszała w głowach, oznajmiają, że nie ma miejsca! Jak w pierdolonym autobusie albo pociągu! – Ksiądz był wyraźnie sfrustrowany i zdenerwowany tym, co mówił. Machał rękami próbując dodać dramaturgii sytuacji. – Rozumiesz?! Nie jedziesz! Nie ma wolnych miejsc! Jak ma się czuć ktoś, komu przed nosem zatrzaskują drzwi do wiekuistej świętości i zbawienia?

– Jak frajer – żachnął się Orfeusz.

– Inaczej z tymi, którzy mieli trafić do piekła – zamyślił się ksiądz – ci to mieli szczęście.

Orfeusz kiwnął głową z aprobatą. Już roztaczał przed sobą wizje spektakularnych prac, które oddadzą to, co jego dusza ujrzy w zaświatach. Uśmiechnął się pod nosem. Już wie, co zrobi, gdy wróci do domu. I nie trafi do piekła…He he.

– I co to teraz będzie? – Ksiądz zamyślił się na głos.

– Daj mi stówę – zaproponował Orfeusz. – Za chwilę wrócę i zobaczysz, co będzie. Coś ekstra! Możesz ćpać do woli, i tak nie umrzesz, ha ha ha! Takiego numeru jeszcze nie było. Muszę dać znać innym!

Orfeusz nie zamierzał oczywiście dzielić się działką wyśmienitej kokainy z księdzem. Ten mógł sobie kupić za to, co miał w kieszeni, całą dostawę. Po dokonaniu zakupu udał się więc czym prędzej do siebie, po drodze zabierając ze sobą Alex. Dziewczyna była luksusową kurwą i jego dobrą znajomą, więc czasami dawała mu za darmo, po przyjacielsku. Gdy pokazał, jaki ma towar, tylko westchnęła.

 

– Ale odlooot!…..– jęknęła Alex, gdy dreszcz orgazmu przeszył jej ciało. – Zrób to jeszcze raz…

– A chcesz przeżyć coś ekstra skarbie? – Zapytał Orfeusz, wciągając kolejny raz kokę.

– Jasne! – Dziewczyna wyciągnęła się na łożu w oczekiwaniu na kolejny numerek. Gdy jednak doszło do niej, co Orfeusz zamierza zrobić – ten właśnie ostrzył brzytwę, podlizując językiem swój nadgarstek – zerwała się na równe nogi i pośpiesznie ubrała.

– Więcej do mnie nie przychodź i odpierdol się, psycholu! – Po czym wybiegła na ulicę. Właśnie zapadał zmrok a bure chmury zapowiadały deszcz…

 

Ksiądz Jerzy przechadzał się ulicą Trafalgar Square. Zjadł przed momentem w zgromadzeniu dobry obiad. Przyglądał się z narastającym zdumieniem temu, co od niedawna niepokoiło go bardzo. Niektórzy ludzie… patrzył na nich i skądś ich rozpoznawał.

 

Nagle jego uwagę przykuł jeden z nich. Jerzy zmarszczył brwi i przyglądał mu się uważnie. Nie był pewien, czy to złudzenie – w zaistniałej sytuacji trudno było już stwierdzić, co nim jest, a co nie jest – dlatego postanowił pójść jego tropem, kiedy ten wszedł do kiosku z gazetami. Z początku Jerzy starał się być ostrożnym, przystanął nawet w bezpiecznej odległości od szyby, żeby go tamten nie zauważył, ale po chwili zdumiał się swoją głupotą.

– Przecież ja mu wczoraj dawałem ostatnie namaszczenie! Jak mógłby mnie rozpoznać, skoro był… już umierał.

 

"Co się dzieje? – Pytał sam siebie. – Przecież to niemożliwe! Skąd żywe trupy? I dlaczego…?" Jego wiara, dogmaty, w które wierzył, prawda zgromadzenia zostały wywrócone, jak koszulka przed praniem, na lewą stronę. Pranie miało dopiero nastąpić. Jak to możliwe? Że ludzie po śmierci mogą pozostawać na tym padole…?

 

Obok zatrzymał się luksusowy Bentley. Wysiadła zeń kobieta obwieszona klejnotami. Za nią wyskoczył miniaturowy piesek. W złotej obroży wysadzanej kosztownymi kamieniami. Biedak obok pracował na swoją jałmużnę. Nic nie rzuciła. Weszła do restauracji.

„Żywych trupów jest znacznie więcej – pomyślał Jerzy ze smutkiem. – tylko oni o tym nie wiedzą.”

 

Nie rozumiał jednak, ze swej perspektywy, co się dzieje. Całe życie uczono go pewnych prawideł i wmawiano mu to czy tamto. A teraz okazuje się, że to wszystko to bzdury! Kto może mu to wszystko objaśnić?

Postanowił udać się do przeora. Przemierzył całą aleję, dostrzegając coraz więcej żywych trupów. Widział, jak wchodzą do sklepów, jak starają się kupić coś, co nie jest im potrzebne. Jak błąkają się po ulicach w poszukiwaniu odpowiedzi czując obcość. Nie było dla nich miejsca. To wielkie miasto, ogromne skupisko ludzi, zapełniało się powoli trupami, wyobcowanymi i kłopotliwymi śmieciami, z którymi nie było wiadomo, co robić. Jakby nagle przyjechała wielka śmieciarka i wywaliła na środku Londynu kupę gówna, które zaczęło się rozłazić na wszystkie strony a Polacy nie byli w stanie tego sprzątnąć. Ksiądz Jerzy nie mógł tego pojąć.

 

– Słucham was – zapytał przełożony, rozsiadając się w wygodnym fotelu. Zapalił fajkę i niczym sybaryta spoglądał na swój gabinet.

– Nie zauważył ojciec niczego dziwnego?

– Gdzie? – Ojciec Paweł rozejrzał się szyderczo, wymachując fajką.

– Na ulicach! – Jerzy nie był skory do żartów. – Nic się ojcu nie rzuciło w oczy?

– Na ulicach!? – Parsknął – tam dzieją się najrozmaitsze rzeczy. A niby co powinno? – Ojciec Paweł zamyślił się nad dymem, który właśnie unosił się nad jego fajką. Ulotność życia bywała nieznośna, ale jeszcze bardziej nieznośnym była ulotność tego, co dobre. Stąd pożądanie tego, co dobre.

– Przecież po ulicach chodzą żywe trupy! – Jerzy się oburzył. – Coś jest nie tak! Powinniśmy coś zrobić!

Ojciec Paweł zamyślił się. Wypuścił z ust smakowity dym. Mlasnął.

– Ano chodzą. I co z tego?

– Musimy coś zrobić! – Jerzy z oburzeniem przyglądał się obojętnej minie Pawła.

– Posłuchaj, durniu – Paweł zbliżył się do twarzy Jerzego, dmuchając mu w twarz. Jego oczy przypominały wzrok bazyliszka. – Skoro tam, na górze, są mądrzejsi od nas, to co nam do tego? Oni, tam, mają nas w dupie! Pomyśl, dlaczego mamy im pomagać czy robić dla nich cokolwiek? Droga do zatracenia zawsze jest jedna – ta, którą wybierze każdy z nas.

– A aniołowie? Przecież oni są od…

– Od czego? Widziałeś jakiegoś kiedyś? Wiesz, że są? – Ojciec Paweł był już wzburzony.

– Nie…Jerzy zaprzeczył ruchem głowy. – Ale wierzę, że są.

– Taa…jak to powiedział jeden, „Wiara jest to pewność bez dowodu”…– prychnął ironicznie Paweł. – No to się, kurwa, obejrzyj za siebie!

Jerzy pobladł. Nie po raz pierwszy ostatnimi czasy nie wiedział, czy to, co się wokół niego dzieje, to sen czy jawa? Spojrzał w twarz przełożonego niepewnie, jakby nie dowierzając słowom, jakie padają z jego ust. Po chwili poczuł na swoim ramieniu dłoń. Lekką, a jednocześnie natarczywą. Obejrzał się niepewnie, bo przed chwilą dałby sobie głowę uciąć, że w pokoju nie było nikogo oprócz ich dwóch.

Za nim stał mężczyzna. Wydawał się być mężczyzną. Zresztą, to było nieważne. Przypominał jakiegoś zbira z gier video. Krzyżówka anioła z cyborgiem.

– Niech będzie pochwalony…– nieznajomy nie dokończył, machając z rezygnacją ręką. – Jestem Nathaniel. – Przedstawił się anioł podając dłoń Jerzemu. – Nie powiem, żeby było mi szczególnie miło, ale takie obowiązki. – Wydawał się być lekko znudzony.

Jerzy był natomiast zdziwiony, świadczyły o tym jego szeroko rozwarte usta.

– Spodziewałeś się, że będę miał skrzydła i aureolę nad głową? – Parsknął Nathaniel. – Żeby się każdy gapił? A myślisz, że jakby mi namokły tym gównem, co leci tu ostatnio z nieba, to co bym z nimi zrobił? Strzepnął, jak jakiś pieprzony wróbel?

Jerzego zatkało.

– Nie jesteś aniołem! – Rzekł przez zaciśnięte zęby. – Kim jesteś…!?

 

Nathaniel zapalił papierosa, którego podał mu Piotr. Następnie skrzywił się w grymasie bólu. W oka mgnieniu z jego pleców wyrosły dwie pary skrzydeł, które wypełniły niemal pół gabinetu .

– I co teraz powiesz idioto?

Jerzy wyglądał na martwego. Jego twarz była biała jak kartka papieru.

– Co tu…się dzieje! – Krzyknął w końcu ostatkiem sił i próbując wstać z fotela opadł na podłogę. Poczuł się, jakby ktoś włożył go do bębna pralki automatycznej i nacisnął przycisk.

– I co dalej? – Spytał Piotr zaciągając się dymem z fajki.

– Bóg wie…chciałoby się rzec – powiedział Nathaniel z drwiną w głosie siadając na fotelu, gdzie przed chwilą siedział Jerzy. Odsunął butem ciało, które mu przeszkadzało. – Ale kłopot w tym, że nie wie. Co gorsza załamał się i nikogo nie przyjmuje ani z nikim nie gada. Więc my musimy coś z tym zrobić. Musimy posprzątać ten bałagan.

– Ale jak? – Spytał ojciec Piotr.

– Hmm…– zamyślił się Nathaniel. – Musimy zorganizować coś przejściowego. Oni nie mogą płacić za pomyłki…– tu wskazał kciukiem ku górze.

– Ale miał pomysł! Iście piekielny – stwierdził ojciec Piotr.

– Przeliczył się. Naruszył równowagę i zapłaci za to. – Nathaniel zaciągnął się papierosem. –Liczymy na waszą pomoc. Jego też – wskazał palcem na leżącego Jerzego. – Dobra, muszę iść. Ktoś mnie potrzebuje.

– Taa – Piotr zamyślił się. – Idź już. Z Bogiem! – Zadrwił na koniec.

 

 

Nathaniel spojrzał na zegarek. 22.23. Z nudów zaczął przypominać sobie wszystko to, co doprowadziło do katastrofy.

– Jak on mógł tak po prostu powiedzieć, że piekło jest pełne i nikogo już nie przyjmuje!? Nikt nie potrafił tego zrozumieć! Nawet On! – Deszcz dudnił za oknem jak oszalały.

Nagle poczuł w mieszkaniu obecność kogoś jeszcze. Uczucie pojawiło się dokładnie w momencie, gdy serce przestało pracować. Nathaniel poczuł przejmujący chłód.

– Genialne, nieprawdaż Nathanielu? – usłyszał w swej głowie miły, aksamitny szept. – Kompletnie Go zatkało. Nie wiedział, co robić.

– W rzeczy samej – Nathaniel zgodził się próbując pokonać odrętwienie. – Nie mógł przecież przyjmować do Nieba oprawców i zbrodniarzy. Aby pozostać sprawiedliwym, musiał przestać przyjmować kogokolwiek!

Kto bowiem poznał myśli Pana, albo kto był Jego doradcą? – Obcy zacytował Pismo.

– Nie bluźnij mi tu. To, że odniosłeś chwilowy triumf – Nathaniel wzburzył się – Nie znaczy, że twoje miejsce jest na Jego…

– Taaak? – Tym razem aksamit zamienił się w papier ścierny, drąc myśli Nathaniela w proch. – I co teraz zrobi? Cały świat pogrąża się w chaosie, po ulicach chodzą żywe trupy…Myślisz, że Bóg nie powinien zadbać o swoje owieczki? Podobno je kocha.

– Jeśli kogoś kocha, to na pewno na tyle, na ile każdy zasługuje! – Anioł mówił z wyraźnym trudem. Głowę wypełniał mu ból. – Dlatego my w dupie mamy innych. Każdy dostaje tyle, na ile zasługuje. Ale równowagi zakłócić nie pozwolimy!

– Wszystko legło w gruzach, nie rozumiesz?! – Szorstki ból wzmagał się – Nawet ta cała równowaga. Kto powiedział, że Apokalipsa nie może się odbyć tu, na ziemi. To najodpowiedniejsze miejsce. I neutralne. Tylko ja i On!

– Jesteśmy jeszcze my! – Nathaniel skrzywił się w grymasie niemego bólu. Czuł, jak jego głowę wypełnia nieludzko głośny śmiech. Śmiech wzmagający się każdą chwilą. Nathaniel upadł na podłogę ściskając rękoma skronie. Ostatkiem woli niemal wykrzyczał: Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki.

– A jakaż jest obecnie ta Jego wola i cóż wy możecie zrobić? – We wszechobecnym głosie można było wyczuć drwinę.

Ból ustał i Nathaniel odetchnął głęboko. Podniósł się i ujrzał na fotelu piękną, elegancką kobietę. Dzikie spojrzenie grafitowych tęczówek, pewność siebie i dostojeństwo. "Jakby przed chwilą robiła zakupy u Prady", pomyślał otrzepując płaszcz. Orfeusz nie dbał o porządek.

– O, kostucha. Może zatańczymy nad ciałem tego tu…? – Zażartował Nathaniel kiwając podbródkiem w kierunku ciała.

Dance macabre!? – Kobieta pstryknęła palcami. – Lepiej poczęstuj mnie papierosem.

Nathaniel wyjął papierosy i podał jednego siedzącej.

– A ogień? – Zdziwiła się.

Pstryknął palcami i papieros rozjaśnił ciemność swoim żarem.

– Czego tu szukasz? – Zapytała kobieta wyraźnie zdegustowana i znudzona. – Przecież nikt ani nic mu nie pomoże. Ot kolejny żywy trup, jakich pełno. Za życia był nikim, więc dlaczego po śmierci ma być kim innym? Wiesz Nathanielu, to w sumie nawet jakaś forma sprawiedliwości, nieprawdaż? Cała ta szara i bezkształtna masa, które zwie siebie dumnie ludzkością, mogłaby równie dobrze być martwa. Co za różnica?! – Strzepnęła popiół na podłogę.

 

Nathaniel przechadzał się tam i z powrotem. Kątem oka spoglądał na leżącego Orfeusza. Jego dusza szybowała teraz ku niebu. Przez krótką chwilę ciało było bez niej. Przez tę krótką, zbawienną chwilę, która mogła okazać się bezcenną. Dusza wracała jednak po jakimś czasie i Nathaniel miał sprawdzić, ile jej to zajmuje. Ojciec Piotr poddał mu genialny w swej prostocie plan, którym oni, aniołowie, mogli zaprowadzić porządek na nowo. Był tylko mały szkopuł. Jeden mały kłopot – On nic o tym nie wiedział! Bo w swym obecnym stanie nie powinien.

Zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska dana przez Boga to życie wieczne w Jezusie Chrystusie, Panu naszym. – Zacytował Pismo. – Co byś wtedy miała do roboty?

– Taaa…– prychnęła kobieta sarkastycznie, zakładając nogę na nogę – zapomniałam, że neofici są pobożniejsi, nieprawdaż Nathanielu? Żar twej wiary w rzeczy samej jest wielki. Ten żar wyrwał gorliwego heretyka z moich rąk w ostatniej chwili. A tak chciałam cię mieć u siebie… Ale ładnie płonąłeś – powiedziała podchodząc doń. W jej źrenicach rozbłysły dwa ognie. – Może zamiast tańca szybki numerek?

– Nie mam dziś czasu – urwał Nathaniel. – Do zobaczenia.

 

– I co, myślisz, że się uda? – Zapytał Ariel, gdy Nathaniel wszedł do hotelowego pokoju. Siedział właśnie i czytał gazety.

– Paweł mówi, że powinno się udać. Wyobraź sobie – zaśmiał się – staniemy się prawdziwymi łowcami dusz!

– Pozostaje jedynie kwestia, gdzie je umieszczać. – Zamyślił się Ariel.

– Jest takie miejsce – Nathaniel spoglądał przez okno na ulicę. – Tylko trzeba je… stworzyć. To mogłoby być nawet lepsze, niż to, co do tej pory było.

– Co masz na myśli?

– Wyobraź sobie ogromny hotel z jednoosobowymi pokojami – Nathaniel usiadł przed Arielem wyciągając papierosy. Ariel odmówił. – Każda dusza ma swój pokój, w którym ją zamykamy. Nie wraca do ciała, tylko czeka. Czeka, co też On wymyśli. Ot, i wszystko wraca do swojej postaci.

– Brzmi nieźle. W końcu powstałby ten dziwaczny cyrk, którzy ci biedacy nazywali czyśćcem. Ale co z tymi, którzy powrócili – Ariel wskazał ręką w kierunku za oknem.

– Tego jeszcze nie wiem. Teraz trzeba się zająć tym, co najważniejsze. Musimy szybko zrealizować ten projekt.

– Ale gdzie umieścimy ten… hotel, jak go nazywasz.

– Poczekaj, wszystkiego się dowiesz.

 

– Panie Memett! – odezwał się głos sekretarki – ktoś do pana. Twierdzi, że to pilne.

– Jeśli nie był umówiony, to proszę mu… – nie dokończył, gdyż do gabinetu wszedł wysoki, ubrany w czarny skórzany płaszcz, mężczyzna.

– Dzień dobry panu – ukłonił się nieznajomy – proszę wybaczyć, ale nie przywykłem czekać na… nikogo. Pozwoli pan, że usiądę?

– Słucham pana, panie…?

– Proszę mi mówić Nathaniel.

– Zatem, cóż mogę dla pana zrobić panie Nathaniel? – Memett podszedł do szafki i nalał sobie drinka. Był wyraźnie zaskoczony pojawieniem się nieproszonego gościa, ale jednocześnie jakby obezwładniony.

– Dla mnie Jameson z lodem – rzucił Nathaniel zapalając papierosa.

– Proszę bardzo. Cóż pana sprowadza?

– Interesuje mnie wasz najnowszy projekt. Gra wirtualna „Krwawy żniwiarz”. Powiedzmy, że pewna grupa… hmm… inwestorów, której jestem wysłannikiem, byłaby nim zainteresowana.

– Skąd pan o tym wie?! – Oburzył się Memett. Ten projekt był na zlecenie rządu i objęto go klauzulą „Top secret”.

– Czy to ważne? – Nathaniel machnął dłonią w geście zniecierpliwienia. – Po prostu jesteśmy zainteresowani kupnem projektu już w obecnym stadium prac. Cena nie gra roli.

Memetta lekko zatkało. Usiadł i przyglądał się swemu rozmówcy z wrodzonym zainteresowaniem i rosnącą niepewnością. Zapadło chwilowe milczenie. Gdy w pustych źrenicach Nathaniela, niczym na ekranie kina, ujrzał w oka mgnieniu całe swoje dotychczasowe życie, zbladł i jednym haustem dopił whiskey.

– Kim pan tak naprawdę jest?

– To też nie jest istotne. Ile?

– To nie jest takie… wycena chwilę potrwa – Memett wiedział, że nie ma się co zastanawiać. Jakiś czas temu projekt stracił impet i pojawiły się istotne komplikacje, które na dzień dzisiejszy były nie do rozwiązania. Zaczął stukać w klawiaturę.

– Komplikacje w projekcie są dla nas równie cenne, co jego zalety– powiedział nagle Nathaniel wstając z fotela. – Powiedzmy – dla pana wiadomości – że nie zamierzamy transferować umysłu z powrotem.

Memett spojrzał z niedowierzaniem na Nathaniela.

– 10 milionów!? – Rzucił jakby niepewny tego, co mówi.

– Po południu dokonam przelewu. Dziękuję za zrozumienie. – Nathaniel serdecznie uścisnął dłoń zdumionego przedsiębiorcy i wyszedł.

 

– Dlaczego Rumunia? – Dziwił się przez całą podróż Ariel.

– Miejsce jak każde inne. Sprawdź lepiej sprzęt. – Nathaniel zaparkował samochód w parku, przed starym, zmurszałym i obdrapanym budynkiem. Weszli do środka nie wzbudzając niczyjej uwagi.

W szpitalnej izbie było ciemno i duszno od ludzkich wyziewów. Smród stęchlizny i niemytych ciał mieszał się ze szpitalnymi zapachami i chlorem. Personel zajęty był sobą a leżący na oddziale spali z nudów. Jeśli jakiś lekarz zajrzał do tej sali, to jedynie po to, aby stwierdzić zgon. Na łóżku w kącie, w okrutnych męczarniach umierał mężczyzna. Nie miał siły dźwignąć się i nacisnąć przycisk, aby zaalarmować pielęgniarki. Krzyknąć też nie mógł, gdyż dopadł go rak krtani i jedyny odgłos, jaki z siebie wydobywał, związany był z podstawowymi czynnościami fizjologicznymi. Jego przerażone oczy błądziły po ciemnej sali z niemym krzykiem rozpaczy. W końcu utkwił swój wzrok w stojących nad nim aniołów. Rozczarował się. Nie mieli skrzydeł ani aureoli nad głowami. Nie biła też od nich jasna poświata. Mimo to wpatrywał się w nich jakby zapominając o zbliżającej się śmierci. W jego oczach tliło się pragnienie śmierci.

– Myślisz, że jeszcze długo tak pociągnie? – Zapytał Nathaniel stojącego obok Ariela. – Strasznie się męczy. I śmierdzi tu przeraźliwie.

– Zgodnie z rozkładem…– Ariel spojrzał na zegarek – mamy minutę. Szykuj sprzęt!

Nathaniel wyjął z kieszeni telefon komórkowy i włączył GPRS. Wstukał kod i wysłał smsem wiadomość.

– No to zaczynamy zabawę – uśmiechnął się Ariel. – Będzie dużo roboty.

– Zwłaszcza dla aniołów stróży – dodał Nathaniel.

– To genialne w swej prostocie – stwierdził Ariel, gdy ulatująca z ciała mężczyzny dusza zamiast skierować się ku niebu, została wchłonięta do palmtopa, a następnie wysłana emailem do czekającego na nią wirtualnego świata. Po chwili Nathaniel odebrał potwierdzenie wysłanej wiadomości.

– Udało się! – Stwierdził podniecony. – Daj znać, że wszystko działa. I niech każdy anioł stróż dostanie sprzęt z programem oraz adres emaila.

– A co z tymi, którzy nadal się błąkają po świecie?

– Cóż – Nathaniel zamyślił się na chwilę. – Mam ich w dupie. Nie zdążyli i tyle.

 

Hmmm….– zamyśliło się. – Sprytne. Zawsze musiałem martwić się o wszystko, a teraz mnie wreszcie wyręczyli. Dodam im za to po parze skrzydeł.

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo nierówne to opowiadanie. Jeśli chodzi o sam pomysł, na początku jest świetny, w środku przechodzi spowolnienie i odrealnienie, ale na szczęście przy końcu wraca na tor świetności. Tak więc za samą ideę masz u mnie zdecydowany plus. Tym bardziej jest mi smutno, że aspekty techniczne i stylistyczne są momentami kulą u nogi tego dobrego pomysłu. Interpunkcja wymaga dopracowania, tak samo (przynajmniej moim zdaniem) budowa opisów - nie mówię, że są złe, ale czytając tekst po prostu czegoś mi w nich brakuje. Poza tym, trochę kłuje mnie konstrukcja postaci. Niektóre z nich są wręcz świetne, inne powołują odruchowe westchnienie. A szkoda, bo gdyby nie ta nierówność, tekst mógłby być naprawdę świetny.

Mam podobne odczucia, co Vyzart. Tzn. tekst może nie jest momentami świetny, ale dobry na pewno. Masz błędy w zapisie dialogów, kilka nielogiczności, powtórzenia - sądzę, że sam bez problemu je znajdziesz. Kwestia zbyt szybkiego wrzucenia, niedoszlifowania, moim zdaniem.

Momentami tekst ma lekko groteskowe zabarwienie, co jest dla mnie in plus; dobrze wpisuje się taki zabieg w klimat opowiadania. Z drugiej strony, są kawałki trącące kiczem, co już mi się nie podoba.

Na koniec uwaga dotycząca Orfeusza. Naprawdę sądzisz, by po kilku kieliszkach artysta skłonny był do uwierzenia w słowa księdza? Zbyt łątwo, moim zdaniem. ;)

 

Pozdrawiam.

"Kto powiedział, że Apokalipsa nie może się odbyć tu, na ziemi" - przecież Apokalipsa miała się odbyć u nas, a nie w niebie czy piekle - kto przecież miałby tam podlegać sądowi, już zbawieni czy potępieni?

 

Zgadzam się po części z przedmówcami. Jeśli chodzi o mnie to za dużo się dzieje jak na tak krótkie opowiadanie, a nie chodzi tutaj przecież o jakąś walkę bokserów tylko zagładę.

Liczebniki --- słownie. Imiesłowy współczesne koniecznie oddzielamy przecinkami. Zapis dialogów...   

To wszystko ode mnie, ponieważ od mniej więcej czterechsetnej wersji Apokalipsy zobojętniałem na większość wariacji wizji jej dotyczącej.

Takie sobie opowiadanko, do przeczytania. O błędach było wyżej, więć nie bedę powtarzać słów kolegów.

Pozdrawiam

Mastiff

Nooo chociaż jedno "opowiadanie" dziś i do tego da się przeczytać! Tekst dobry ale niedopracowany. Początek płynny, ładny i logiczny, ale im dalej tym sie robi wiekszy chaos. Momentami gubiłam się. Film zamienił się w pokaz slajdów.

Nie mniej pomysł udany, potrafisz snuć opowieść i ta opowieść ma specyficzny klimat. Nie zagłębiasz się intensywnie w opis świata, a mimo to wszystko widać, jak na dłoni. Szkoda tylko, że w pewnym momencie straciłeś panowanie nad tekstem. 

 

Nowa Fantastyka