- Opowiadanie: prosiaczek - Lord Al

Lord Al

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lord Al

– Podpisz, lordzie.

Salę określano jako przepastną, ale i tak z jakiegoś względu nawet najcichszy szept interesanta można było usłyszeć z jednego jej końca na drugim. Na szczęście o tej porze żaden nie przybył. Przez okna sączyła się leniwie łuna brzasku, oświetlając inkrustowany stół, przy którym siedział lord Al. W jednej dłoni trzymał pióro, drugą gładził zwój. Owszem, zgodził się złamać pieczęć i zajrzeć do środka, lecz dlaczego miał od razu podpisywać? Oczywiście mógłby przeczytać szybciej, ale dziś ze względu na brzęczenie w uszach czuł się nie najlepiej. Mimo to, jako lord, nie powinien poddawać się ani tym osobliwym dźwiękom, ani bólowi głowy. Poczuł się zawstydzony. Przecież jego poddani walczyli i przelewali za niego krew, a rany, jakie odnosili, często sprowadzały na nich znacznie większe cierpienie. Spojrzał raz jeszcze na dokument, starając się ukryć swą niechęć.

Baronet władający północnymi ziemiami pisał w sposób niemal uniżony. Zachowywał formy grzecznościowe, wyrażał swój szacunek, podkreślał zasługi lorda, swoje zaś prawie że umniejszał. Jednak mimo wszystko w liście można było wyczuć żądanie. Subtelnie zawoalowane, zmiękczone na wszystkie możliwe sposoby, lecz nie pozostawiające złudzeń co do intencji autora. Baronet mianowicie sugerował, że Środkowe Rubieże to właśnie jemu się należą, prawnie i bezdyskusyjnie. Problem w tym, że jedynie lord mógł decydować w tych sprawach.

– Panie?

– Hm?

– Podpiszesz?

Wystarczyło kilka pociągnięć piórem. Już przyłożył dłoń z piórem do papieru, ale znowuż się rozmyślił.

– Przypomnisz mi, drogi Atriusie, dlaczego?

Atrius westchnął. Miał na sobie wyszywaną złotogłowiem atłasową szatę, którą zawsze drapał, gdy musiał coś powtarzać. Mężczyznę charakteryzował obojętny wyraz twarzy i upstrzona siwizną krótko przystrzyżona broda.

– Oczywiście, panie. Tyran z Oazy umarł. Musimy rozdysponować pozostawionymi dobrami. Ziemie, warownie, miasteczka… To wszystko bez odpowiedniego zarządcy zgnije i zbutwieje. Nie możemy na to pozwolić.

Lord pokiwał głową, powoli trawiąc słowa poddanego. Starał się nie opierać brody o zgięte ramię, ponieważ ostatnimi dniami strasznie szybko drętwiały mu ręce.

– I baronet Wykwintny to najlepszy kandydat?

– Naturalnie – zdziwił się Atrius. – Tyran doprowadził do wojny, przywłaszczył sobie bezprawnie ziemie. Po jego śmierci na Wyspie Cieni zapanuje wreszcie pokój. Trzeba jedynie udobruchać wielmożów, niektórych zapewne pogodzić. Nie chcemy waśni. Działamy sprawiedliwie.

Lord uśmiechnął się gorzko.

– Czy naprawdę jestem sprawiedliwy, Atriusie? Inni panowie nie roszczą pretensji do Środkowych Rubieży?

– Nic mi o tym nie wiadomo, panie.

Lord Al czuł, że w ostatnich czasach bardzo wiele się wydarzyło. Niemal codziennie odpisywał na listy, często musiał również przybić swą pieczęć, dając poparcie dla ważnej sprawy. Bycie władcą nie jest łatwe, myślał. Wiąże się z wieloma obowiązkami, z podejmowaniem ciężkich decyzji, i to nie zawsze tych jednoznacznych. A wszystko to piętrzyło się w umyśle niczym stos książek, nad którym w pewnym momencie nie da się zapanować. Bez doradców by sobie nie poradził. Zwłaszcza bez niego.

Chwycił pióro, przysunął dokument i podpisał.

– Wspaniale – ucieszył się Atrius. – Teraz możemy przejść się na spacer.

– Ach… Całkiem bym zapomniał.

Lord Al wstał i pozwolił wziąć się pod rękę.

 

 

 

***

 

 

 

Wraz z nadejściem jesieni na dziedzińcu zrobiło się niezwykle kolorowo. Liście o wszelkich odcieniach pomarańczowego, czerwieni i żółci wyścieliły kostkę dywanem barw. Tymi, które jeszcze nie opadły z drzew, bujał delikatny wiaterek. Zrobiło się też zimno i lord Al założył sobolowe futro, które wiele lat temu dostał od kogoś bliskiego. Tak samo jak połówkę ametystu, którą nosił na łańcuchu przewieszonym przez szyję. Na świeżym powietrzu poczuł się lepiej, więc szedł szpalerem przystrzyżonych lip o własnych siłach. Wierny doradca nie odstępował go na krok.

– Jest jeszcze sprawa egzekucji – powiedział ostrożnie Atrius.

Lord Al skrzywił się. Ale był w końcu władcą i tylko głupiec na jego miejscu uznałby, że na spacerze ma prawo do odpoczynku. Pewne kwestie charakteryzował wyższy priorytet niż jego wygody. Z drugiej strony przed podjęciem tych naprawdę ważnych decyzji, człowiek winien zastanowić się nieco dłużej, czasem przespać z myślami noc czy dwie. A Atrius nalegał na rzecz niemożliwą. Chciał, aby lord Al podpisał dokument skazańców, na którym znajdowała się nieznana mu kobieta. Już poprzedniego wieczora postanowił, żeby ją odwiedzić, lecz wtenczas nasiliło się brzęczenie w uszach i całkiem zapomniał. Dzisiejszej nocy postanowił pamiętać.

– Wieczorem zaprowadzisz mnie do lochów.

Atrius nie był zachwycony.

– Jak sobie życzysz, panie.

Przeszli mostkiem nad wodą i znaleźli się w ogrodzie. Między klombami biegła ścieżka usypana z kamyków. Lord Al zauważył, że z grilandów kwiatów nie pozostało prawie nic. Tylko te liście, pomyślał znużony. Wszędzie kolorowe liście.

– Ostatnio doznałem czegoś osobliwego. Pamiętasz może książki, które znalazłem w podziemnej bibliotece?

Atrius potwierdził skinieniem.

– Była tam między innymi taka o tytule Smaki Świata – mówił dalej lord Al. – Nie powiem, lektura bardzo kształcąca i poszerzająca horyzonty. Część rzeczy miałem przyjemność spróbować. Gałka muszkatołowa, cynamon, miód pitny, rozmaryn, liście mięty… Wiedziałeś, że sarninę można podawać w sosie grzybowym?

Atrius wzruszył ramionami.

– Także w maślanym, paprykowym oraz gruszkowym. Kto by pomyślał! Nawet nie wiedziałem, że można takie zrobić.

– Rzeczywiście, osobliwe – powiedział Atrius.

Lord Al skrzywił się i odtrącił rękę doradcy, który chciał go przytrzymać.

– Nic mi nie jest – burknął. – Choć raz byś mnie wysłuchał do końca. Byłbym też rad, gdybyś przynajmniej udawał zainteresowanie.

– Jak sobie życzysz, panie. – Atrius miał głos bezbarwny jak szkło.

Lord usiadł na ławie, by zaczerpnąć nieco tchu. Przez chwilę patrzył na staw. Woda w nim była gładka niczym tafla lodu, od czasu do czasu jednak marszczyła się pod wpływem wiatru lub od opadających liści. Jestem jak ta woda, pomyślał. Zupełnie bezwolny i zniedołężniały, jak chorągiewka na wietrze. Jak pomarańcza.

– Większości rzeczy jednakże nie znałem – podjął bez humoru – co jest zresztą całkowicie oczywiste. Słyszałeś o kokosach? Ja też nie… Ale nie o tym chciałem. Przeglądając kolejne stronice, trafiłem na pomarańcze. – Odwrócił się do Atriusa i spojrzał na niego z zaciekawieniem. – Powiedz mój drogi, czy tu jada się pomarańcze?

– Nie, panie.

– Dlaczego?

– Zbyt drogo jest je sprowadzać.

– Więc nie mogłem nigdy jeść pomarańczy, zgadza się?

Atrius skwapliwie pokiwał głową i wstrzymał oddech.

– A jednak gdy ujrzałem obrazy tych owoców, w ustach zebrała mi się ślina.

Doradca wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło.

– Biblioteka jest połączona systemem wentylacyjnym z kuchnią – rzekł pozornie spokojnie. – Być może do nozdrzy waszej miłości doleciał jakiś miły zapach. Ostatnio zmieniliśmy kucharza. Robi wiele lepsze posiłki.

– Być może. Ale to nie wszystko. – Lord Al wstał, przeciągnął się leniwie. – Atriusie, coś ci pokażę.

Ruszył po trawie w stronę wysokiego żywopłotu. Ściana liści była nie tylko zielona mimo pory roku, posiadała również fiołkowe owoce. Lord Al zatrzymał się tuż przed nią i, niemal dotykając czubkiem nosa rośliny, wziął głęboki wdech, rozkoszując się słodkim, intensywnym zapachem. Stał tak przez chwilę, aż w końcu zerwał twardy owoc i podał go Atriusowi.

– Co widzisz? – spytał z uśmieszkiem.

Doradca zmarszczył brwi.

– Słucham?

– Co trzymasz w ręku?

Mars na czole Atriusa uległ pogłębieniu.

– Owoc, panie.

– Doskonale. A co czujesz?

– Cóż. – Atrius wzruszył ramionami. – Jest niewątpliwie zimno, panie.

Lord Al zabrał mu niecierpliwie owoc, podrzucił go w dłoni, pogładził kciukiem.

– Faktura. Owoc ma fakturę, drogi Atriusie. Rozumiesz? Wszystko jest jakieś w dotyku. Szorstkie, gładkie, chropowate, śliskie, miękkie, twarde. Tak samo owoce.

– Merlina ma włoski – powiedział ostrożniej doradca, przyglądając się swoim butom.

– Pomarańcza jest gładka i nierówna. Na zewnątrz, oczywiście. Kiedy się ją obierze, spodnia część skórki jest biała albo kremowa i ma dziwną fakturę. Owoc posiada kwaśny smak, ale jest bardzo soczysty. – Spojrzał badawczo na Atriusa. – Czy tak jest?

– Nie mam pojęcia.

– W takim razie dlaczego ja je mam? Dlaczego wiem, jak wygląda w środku, mimo że na ilustracjach tego nie ma? Skąd pamiętam dotyk i wagę, skoro papier jest płaski i lekki?

– Może je kiedyś próbowałeś, panie.

Lord Al zdenerwował się i cisnął Merlinę w liście. Czuł ogarniającą bezradność, w dodatku brzęczenie znacznie się nasiliło. Medyk zdiagnozował zapalenie zatok, ale lekarstwa, jakie kazał mu zacząć przyjmować pół roku temu, nie pozostawiały nic poza gorzkim smakiem na podniebieniu. Uczonego ciężko było oszukać, mimo to lord Al już nie raz i nie dwa wypluł zawartość łyżeczki, kiedy nikt nie patrzył. Może powinien mimo wszystko zażywać tę cierpką substancję? Gdzieś słyszał, że czasami mija wiele dni zanim lek zacznie działać. A zapalenie zatok należało do wyjątkowo ciężkich w leczeniu, zwłaszcza gdy znajdowało się w zaawansowanym stadium i przez długi czas było nie zwalczane.

Poczuł dłoń na ramieniu.

– Powinieneś się położyć – rzekł z troską Atrius. – Czasami trzeba wypocząć, żeby móc w pełni zrozumieć pewne rzeczy.

 

 

 

***

 

 

 

Kiedy się obudził, przy łożu z baldachimem stała jakaś postać, roztaczając wokół siebie zapach słodkich perfum. Ciemną szatę miała tak długą, że spory kawałek materiału leżał na ziemi. Lord Spojrzał wyżej, na blade dłonie. Na lewej wszystkie palce zdobiły pierścienie, prawa zaś idealnie była wpasowana w skórzaną rękawicę. Jeszcze wyżej… tak, szatę u szyi spinała srebrna głowa sowy. Symbol mądrości. Lord Al strząsnął resztki snu i przypomniał sobie. Niewątpliwie ogorzała twarz, ciemne zatroskane oczy i rybie usta należały do mężczyzny w średnim wieku. Do Zwoja, pomyślał i zaraz się zmartwił. Medyk zawsze zjawiał się z samego rana i odzywał dopiero, gdy lord Al otworzył oczy. Nie wcześniej, tak samo jak nigdy nie zrobił odstępstwa w porze odwiedzin. Zawsze z samego rana.

Zwój sięgnął urękawiczoną dłonią po flakonik na stole.

– Witaj, drogi panie. – Ledwie skinął głową, widocznie nie przejmując się konwenansami. – Piękny mamy dziś dzień, nieprawdaż?

Lord Al spojrzał na wykuszowe okno; łuna brzasku leniwie się przez nie sączyła. Na zewnątrz z pewnością ciął wiatr a niebo zakryły szare chmury.

Zwój odmierzył do naparstka odpowiednią ilość płynu i schylił się. Lord Al szybko zrezygnował z trzymania leku w ustach aż medyk wyjdzie. Z gorzką miną przełknął i przetarł wargi wierzchem dłoni, jakby obawiał się, że jeszcze została na nich jakaś kropelka. Potem podniósł się do pozycji siedzącej i z zadowoleniem zauważył, że dziś nie brzęczy mu w uszach.

Do samotni wszedł Atrius.

– Panie – cichutko zamknął drzwi, ukłonił się. – Jak się dziś czujesz?

– Lepiej – skłamał. I zaraz dodał. – Czy to nie dziwne, że w samotni nie czuję się dobrze?

Zwój oczyścił naparstek, schował go z flakonikiem do podręcznej skrzyneczki, po czym znów ledwie skinął głową i bez słowa ich opuścił. Wychodząc, rzucił doradcy porozumiewawcze spojrzenie.

– Obawiam się, że nie rozumiem – odrzekł uprzejmie Atrius, otwierając okno, aby wpadło trochę świeżego powietrza.

Lord Al machnął ręką.

– Nieważne. Powiedz mi, znowu nie odwiedziłem więźnia?

– Wystarczy tylko twoja zgoda na dokumencie, panie.

– Miałem go odwiedzić! – warknął lord Al. – Ile razy mam ci o tym przypominać? Jak mam być sprawiedliwy, skoro skażę na śmierć kogoś, kogo nawet nie widziałem na oczy? Wiem, że jestem zniedołężniały, ale zejść po schodach potrafię. Jak chcecie mnie wyleczyć, skoro stale muszę tu siedzieć?

Atrius lekko rozchylił wargi.

– Przypominam, że wczoraj byliśmy na spacerze.

– Tak, lecz wcześniej przez blisko dwa tygodnie czas spędzałem w samotni oraz w sali audiencyjnej. Tak dłużej być nie może!

Atrius zrobił minę, jakby lord Al zaczął gadać o magii. Przez sekundę wyglądał na kogoś, kto chce czemuś za wszelką cenę zaprzeczyć. Po tym krótkim czasie znów przybrał obojętną minę.

– Oczywiście, panie.

To była sekunda, zaledwie mrugnięcie oka, ale lord Al to dostrzegł. I zanotował w pamięci.

– W takim razie żądam, żebyś wyszedł dziś ze mną na zewnątrz.

– Mimo to Zwój nie zaleca wychodzić częściej niż raz na dwa dni – upierał się nieśmiało Atrius. – Jeśli wolno, powiem tylko, że do zdrowia wraca się stopniowo a do choroby jednym krokiem. Nie chciałbym, żeby stało się coś złego.

Lord Al podniósł się, założył spodnie oraz koszulę, buty, a na koniec narzucił sobolowy płaszcz.

– Zaryzykuję – rzekł do zawstydzonego, odwróconego do niego plecami Atriusa.

Na zewnątrz niebo przesłaniały szare chmury. Było za to mniej wietrznie niż poprzedniego dnia, dlatego udali się przez sad jabłoni na klepisko, skąd mieli blisko do schodów prowadzących na blanki. Lord Al z nieznanego sobie powodu bardzo pragnął ujrzeć panoramę. Wydawało mu się, że od dziecka lubił panoramy.

– Nie wchodzisz ze mną? – spytał Atriusa, który został parę kroków z tyłu.

– Panie, na górze jest zimno – powiedział doradca. – Może cię przewiać… Odradzam, póki co…

Nie usłyszał jednak więcej, ponieważ wyżej słowa doradcy zagłuszał wiatr. Wspinaczka okazała się wyczerpująca, pod koniec każdy krok stawiał z wielkim wysiłkiem. Bał się, że zaraz runie i pogruchocze sobie starcze kości. Mimo to parł do przodu, starając się nie przejmować brakiem silnego ramienia Atriusa przy boku. Wreszcie znalazł się na miejscu. Marzył od dawna, żeby ostatni raz przez śmiercią spojrzeć na malownicze krainy. Odsapnął chwilę i podszedł do blanki, ostrożnie opierając się o lodowaty kamień.

Widok okazał się piękny, ale wywołał w lordzie zarazem uczucie smutku. Wrzosowiska, kurhany, zagajniki, dalej pustkowia, przepastne lasy oraz okryte błękitem turnie. A wśród tego splendoru matki natury ścieżki i ścieżynki, pola, chaty, nawet całkiem spore wioski.

– Wszystko w porządku? – spytał Atrius.

Lord Al stał przez jakiś czas w milczeniu, rozkoszując się muskającym policzki wiatrem.

– Atriusie – powiedział nie odwracając się. – Ile ziem mi podlega?

– Bardzo wiele, panie.

– A ludzi?

– Z całym szacunkiem, ale kto by to zliczył?

– Dokładnie, kto by to zliczył?

– Słucham?

Lord Al odwrócił się do niego. Wyraz twarzy miał zamyślony.

– Czy naprawdę mamy tylko jednego więźnia?

– Obecnie tak.

– Obecnie – powtórzył lord. – A co z wcześniejszą resztą?

Atrius zaczął bawić się skrawkami obszytych złotogłowiem rękawów.

– Panie, zejdźmy lepiej do sadu.

– Pytam, co z innymi – upierał się lord Al. – Odpowiedz mi!

– Kazałeś ich powiesić.

– Kpisz ze mnie?

– Nie śmiałbym, panie – bąknął Atrius, lecz szybko odzyskał rezon i hardo spojrzał swemu lordowi w oczy. – Tak właśnie było. Część kazałeś powiesić.

Lord Al poczuł, jakby ziemia momentalnie rozstąpiła mu się pod nogami. W oczy uderzyły mroczki…

– Niektórych natomiast ściąć i nadziać ich głowy na pale przy bramie wjazdowej.

…a potem ugięły się pod nim nogi i padł na ziemię.

 

 

 

***

 

 

 

Czy naprawdę mogłem dopuścić się takiego okrucieństwa? Ta myśl nie dawała mu spokoju i nie mógł oddać się w objęcia Morfeusza. A może już zasnął? Za oknem panowała ciemność, a w pokoju paliły się na biurku tylko dwie świece. A właściwie jedna, tyle że odbijała się w lustrze. Lord Al siedział na pościeli, dygocząc i starając się zignorować brzęczenie w uszach. Ręce trzymał luźno, a mimo to zaczęły mu drętwieć. Spojrzał na nie, ale szybko odwrócił wzrok, bo były okropnie blade i pomarszczone.

Pokonawszy wewnętrzny opór, zerwał się z łoża i narzucił sobolowe futro, strącając niechcący ze stolika naparstek. Pomyślał o Zwoju, który zjawi się za parę godzin. Ale dlaczego medyk zapomniał zabrać ze sobą własność? A może to ja zapominam o wszystkim.

Otworzył cichutko drzwi i wychylił głowę. Na zydlu pod szemrzącą pochodnią siedział strażnik. Spał, zreflektował się lord Al i wypuścił z płuc powietrze. Niekompetencja zawsze go denerwowała, a drzemki o tej porze nie można było określić inaczej, lecz w tym wypadku był z tego rad. Zawsze kiedy wychodził gdzieś nocą, zaraz zjawiał się poinformowany przez strażnika Atrius.

– Jesteś chory, panie – mawiał z troską. – Nie możesz chodzić bez opieki.

Lord Al nie miał siły się sprzeczać, ale wcześniej nie opuszczał samotni z konkretnego powodu. Zbyt wiele czasu jednak stracił, dlatego teraz miał zamiar odwiedzić więźnia. Przecież nie podpisze wyroku śmierci nie wiedząc, kogo skazuje – to by było wielce niesprawiedliwe.

Ostrożnie ruszył tonącym w półmroku korytarzem. Z tyłu coraz ciszej rozbrzmiewało chrapanie strażnika, aż w końcu całkiem ucichło, kiedy korytarz zakręcił i doprowadził lorda do biegnących w dół schodów. Bez Atriusa lordowi było znacznie ciężej. Ze strachu, ciążącego na klatce piersiowej niczym niewidzialny głaz, oddychał płycej. Kiedy zszedł z ostatniego schodka, musiał zatrzymać się i odsapnąć. Inaczej by zemdlał.

Sala audiencyjna była już blisko. Tylko ona prowadziła na zewnątrz. Zanim jednak lord Al do niej wkroczył, coś usłyszał. Jakieś głosy. Tylko nie wiedział, skąd dobiegają ani do kogo należą. Podszedł do szerokiej kolumny i wychylił się lekko. Szepczącą do siebie postać słychać było tak, jakby stała dwa, trzy metry od niego, w rzeczywistości jednak znajdowała się na drugim końcu sali audiencyjnej. Nagle otworzyły się drzwi wejściowe. Do sali wszedł potężnie zbudowany mężczyzna.

– Już jestem – rozległ się jego głos.

Postać w kapturze odwróciła się.

– Ciszej – skarciła przybysza. – W jakim celu chciałeś mnie widzieć?

– Kiedy ten głupiec podpisze wyrok? Baronet Żelaznych Krańców coraz bardziej się niepokoi. Tak samo, jak inni władcy. Niektórzy wątpią w wasze panowanie nad sytuacją.

– Mówiłem już, sprawa jest bardzo delikatnej natury. Dotychczas wszystko szło bez problemów.

– Dotychczas – potwierdził niezadowolony olbrzym. – To ciągnie się zbyt długo. Nie lepiej zgodzić się na wizytę tego durnia w celi?

– Nie – przerwała niecierpliwie postać w kapturze. – Ktoś tak bliski pozostaje w pamięci bardzo długo.

– Może należałoby zwiększyć dawkę?

– Już to robiłem. Więcej go zabije.

– W takim razie…

– Zajmę się pielęgnacją choroby, a ty więcej nie przychodź. Żeby załatwić sprawy gładko, wiarygodnie i po cichu, trzeba czasu. Nasz lord…

Lord Al słyszał coraz mniej przez brzęczenie w uszach. Rosło z każdym wypowiedzianym słowem. Kończyny mu zdrętwiały, ale mimo to zdołał wejść po schodach i wrócić do samotni.

Kiedy się obudził, nadał było ciemno. Nie pamiętał, co śnił, ale wiedział, że to był koszmar. Okropny, potworny sen po którym siedział skulony i kurczowo ściskał palce tuż pod brodą. Ametyst ma dwa zestawy własności, myślał. W rzeczywistości był idealnie gładki i chłodny. Kiedy jednak lord Al go dotykał, czuł tę drugą. Czuł ciepło i dotyk dłoni. Palce dziecka.

 

 

 

***

 

 

 

Do pokoju wszedł Atrius. Wraz z nim zjawił się medyk.

– Zaglądaliśmy wcześniej, ale spałeś – wyjaśnił Zwój.

Otworzył kuferek i wyjął jakiś flakonik. Lord Al jeszcze takiego nie widział. – Napij się tego, powinno pomóc.

– Nie będę nic pił.

Atrius odchrząknął.

– Myślę, że jestem winien ci wyjaśnienia, panie. – Wyjął zza poły szaty piersiówkę i dał ją lordowi. – Będziesz tego potrzebować.

Zwój oparł się o ścianę, podczas gdy Atrius opowiedział lordowi Alowi o przeszłości. Historię, w której Tyran z Oazy podbił jego dawne ziemie i zdobył twierdzę starego rodu. Lord Al zdołał jednak uciec wraz z najbliższymi ludźmi do warowni, którą dostał jako azyl i formę wsparcia od baroneta Wykwintnego. Baronet pomógł zwrócić panujących przeciw Tyranowi, którego po wielu latach wojny pokonali.

– To, co zrobiłeś, panie, nie jest okrucieństwem. To sprawiedliwość.

– Ci wszyscy ludzie… – wydukał lord Al.

– To krewni Tyrana – potwierdził Zwój. – Ząb za ząb, oko za oko.

Lord Al poczuł dreszcz przebiegający po plecach.

– Zabiłem wszystkich, tylko nie tego jednego – wyszeptał. – Dlaczego?

– To kobieta – poprawił Zwój.

– Córka tyrana – dodał Atrius.

Lord Al nie wiedział, co powiedzieć. Jak mógł tego wszystkiego nie pamiętać? Kiedy podpisał karty egzekucji tych wszystkich ludzi? Wczoraj? Nie, wczoraj przyznał baronetowi Wykwintnemu Środkowe Rubieże, a potem był na spacerze. To wszystko.

– Czym zawiniła, że tak jej nienawidzicie? Pochodzeniem? Tym, że urodziła ją żona bestii?

– Napij się tego – Zwój podał mu flakonik. – To na uspokojenie.

– Odpowiedz na pytanie! – warknął lord. – Dlaczego mam ją powiesić? Czym zawiniła?

– To ona torturowała twoją żonę, biczując i przypalając rany rozżarzonym prętem. Potem kazała obedrzeć ją ze skóry i spalić żywcem.

Zanim lord Al zdążył się odezwać, do samotni wpadł zdyszany strażnik.

– Wasza miłość – wykrztusił, cały czerwony. Zwrócił się do Atriusa, zerkając niepewnie na lorda. – Suka uciekła. Wysłaliśmy trzech konnych i wilki w pościg.

– Złapią ją – powiedział spokojnie doradca. – W tych pustkowiach nie schowa się. Zwłaszcza przed basiorami.

Lord Al tym razem nie zapomni.

– Nie – zaprotestował i wydał rozkaz. – Osiodłać konia. Chcę przy tym być.

 

 

 

*

 

 

 

Nocą las tonął w ciemności. Lord Al pędził na wierzchowcu przesieką, wypatrując w gęstwinach światła pochodni. Po bokach migały niewyraźnie sylwetki drzew. Szybko wyjechał na wrzosowiska, przez które prowadziły koleiny. Tam dostrzegł jarzące z niedaleka światła. Popędził w ich kierunku.

Jeden mężczyzna siedział na wałachu i trzymał łańcuchem szczerzące kły, warczące basiory. Dwóch innych poniewierało drobną postać. Jeden kopnął ją, drugi podniósł brutalnie za włosy.

– Niedługo stracisz głowę, kurwo. – Splunął jej w twarz grubas o pijackim obliczu.

Lord Al. pół-zeskoczył, pół-spadł z ogiera.

– Stać! – ryknął.

Mężczyźni wymienili zdziwione spojrzenia, zerknęli ze strachem na Atriusa.

– Wasza miłość – wymamrotał jeden z oprawców.

– Nie jestem żadnym królem – warknął lord Al. – Odsuńcie się!

Gońcy posłusznie odeszli parę kroków, podczas gdy on podszedł bliżej dziewczyny. Na bogów, pomyślał, ależ ona młoda! Czy to dziecko mogło dopuścić się takich zbrodni?

– Jak się nazywasz? – spytał ostro.

Dziewczyna spojrzała na niego. Na początku z rozbawieniem, potem zaś z niedowierzaniem i wreszcie strachem.

– Pytasz poważnie – stwierdziła ze zgrozą.

– A dlaczegóż miałbym błaznować? – zezłościł się lord Al.

Atrius w napięciu przyglądał się scenie z konia.

– Jestem Anil – jęknęła, gdy goniec pociągnął ją za włosy. – Nie pamiętasz? Na bogów, każ im mnie puścić!

Lord Al pokraśniał na twarzy.

– Śmiesz wydawać mi polecenia?

– Pokażę ci coś! – Chciała włożyć rękę za ubranie, ale goniec złapał ją za dłonie i skrępował je sznurem. – Nie pamiętasz, co ci podarowałam?

– Panie, ona bredzi – Atrius zeskoczył z konia. – To między innymi przez nią wyparłeś wspomnienia.

– Sobolowe futro masz od Frena! – Dziewczyna się szarpnęła. – Kupił ci je w prezencie na dzień urodzin! Na bogów, dlaczego nic nie pamiętasz?

– Zamilcz! – Lord Al złapał się za uszy. – Bądź cicho, bo każę ci wyciąć język!

Na miejsce dojechał Zwój. Zwinnie zeskoczył z konia, ruszył w stronę lorda, wyjmując po drodze fiolkę zza poły szat.

– Trzymajcie go – polecił gońcom.

Dwóch z nich złapało Ala za ręce. Trzeci uderzył dziewczynę w brzuch, w skutek czego skuliła się z głuchym jękiem.

– Wypij to – polecił Zwój lordowi.

– Nic nie będę pił, głupcze!

Ten o pijackim obliczu chwycił go jedną ręką za tył głowy, palcami drugiej ścisnął mu szczękę. Zwój wlał przez otwarte usta całą zawartość fiolki, lord zaczął się krztusić. Potem medyk chwycił go za skronie i zaczął szeptać niezrozumiałe dla nikogo słowa.

– Zabiłeś Frena! – krzyczała Anil, kiedy wiązali jej nogi. – Zabiłeś całą rodzinę! Jak uciekałam, widziałam ponabijane na drzewce głowy!

Ale było za późno.

Lord Al padł na kolana, płacząc i kręcąc głową. W uszach mocno mu brzęczało, ręce zdrętwiały. Nic już nie słyszał, tylko szum w głowie i okropny, rozdzierający duszę krzyk. Głos dziewczyny, która nie mogła mówić.

Której nie mógł pamiętać, tak samo jak podarowanego przez nią ametystu.

 

 

 

*

 

 

 

– Podpisz, lordzie.

Sala była przepastna, ale dzięki akustyce lord Al słyszał dźwięki nawet z jej drugiego końca. Podpisał dokument, oświadczając zgodę na egzekucję, po czym spojrzał na czekającego mężczyznę, odchrząkującego pod nosem.

Prostaczek niepewnie podszedł, klęknął i wstał. Miał na sobie brudne od kurzu, przepocone ubranie.

– Z jaką sprawą przychodzisz?

– Na pogorzelisku… Tuż przy… Po spaleniu tej dziewki… Chciałbym ino…

– O co chodzi? – spytał niecierpliwie lord.

Prostaczek wypluł z siebie słowa:

– Znalazłem coś, co chcę zamienić na złoto. W domu bieda, łaskawco, trójka dzieci, nie ma jak wyżywić…

– Co znalazłeś? – Lord Al zmrużył oczy.

Prostaczek wyjął kiesę, potrząsnął nią. Na podłogę spadło coś fioletowego.

Ametyst.

Lord Al jeszcze bardzo długo patrzył na przedmiot. Ze zgrozą malującą się na twarzy, nieświadomie ściskając w dłoni drugą połówkę kamienia, podarowanego kiedyś przez jedyną córkę.

Koniec

Komentarze

Wrzucam moje stare opowiadanie, które kiedyś już tu gościło. Będąc z niego zadowolonym, uznałem że warto je trochę podrasować i wrzucić jeszcze raz, tym razem na stałe, dając mu nowe życie i, mam nadzieję, nową publikę(pozdrawiam tych, którzy się z nim niegdyś zapoznali, jeśli to czytają)

Wierzę, że jeszcze ktoś może miło spędzić czas przy jego lekturze. :)

:]

Zachęcony tytułem, czytam, czytam, wyczekuję. No gdzie ta AI? --- zachodzę w głowę. Może w następnym zdaniu, może w następnym fragmencie. Ale czytam, czytam i zaczynam wątpić. Będzie ta AI czy jej nie będzie? No i dotarłem do końca i pfff...

 

Bynajmniej nie żałuję, że literkę w tytule przeinaczyłem. Postać lorda jest bardzo zajmująca, a zbudowane wokół niej wydarzenia układają się w coś w rodzaju gorzkiej przypowieści, która skłania do refleksji. Odniosłem jednak wrażenie, że zakończenie jest w tym opowiadaniu zakończeniem przede wszystkiem dlatego, że znajduje się na końcu. Nie jest złe, zaznaczam. Ale bardziej pasuje jako zakończenie rozdziału niż całej historii. Może ciąg dalszy?

No  tak właśnie niemal od początku: skąd ja to, kurtka na wacie, znam?

Haha, dobre, Julius, dobre. Naznaczyłeś mnie w piękny sposób. ;)

Być może w przyszłości to rozwinę, nigdy nie mówię nigdy, zwłaszcza swoim udanym dzieciom. ;)

No właśnie, skąd? ;) Ale wiesz, Adamie, im ekspozycja częstsza, tym bardziej coś lubimy.

:-)  Jesteś całkowicie, niewzruszalnie i nieodwołalnie, przekonany, że im częściej, tym bardziej? To poczekam na dwudziestą drugą Twoją rocznicę ślubu i powtórzę pytanie...  :-)

Przeczytałam. Rzuciło mi się w oko kilka dziwadeł językowych.

Poza tym, niestety, w pewnym momencie domyśliłam się, o co kaman. I tekst bardzo mi się podobał, dzięki klimatowi, gdzieś tak do fragmentu poprzedzającego pościg. Wtedy coś mi zazgrzytało, coś się zmieniło; zakończenie uważam za blade i nijakie w porównaniu z resztą. Dobrze zacząłeś, rozwinąłeś wątki i postać, a potem...

 

W każdym razie, w przeciwieństwie do Juliusa, cieszę się z braku AI. ; D

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

     "Podpisz, lordzie.
     Sala była przepastna, ale i tak z jakiegoś względu nawet szept interesanta można było usłyszeć z jednego jej końca na drugim. Na szczęście o tej porze żaden nie przybył. Przez okna sączyła się leniwie łuna brzasku, oświetlając inkrustowany stół, przy którym siedział lord Al. W jednej dłoni trzymał pióro, drugą gładził zwój. Owszem, zgodził się złamać pieczęć i zajrzeć do środka, lecz dlaczego miał od razu podpisywać? Oczywiście mógłby przeczytać szybciej, ale dziś ze względu na brzęczenie w uszach czuł się nie najlepiej. Mimo to był lordem i nie powinien poddawać się ani brzęczeniu, ani bólowi głowy. Poczuł się zawstydzony. Przecież jego poddani walczyli i przelewali za niego krew, a rany, jakie odnosili, często sprowadzały na nich znacznie większe cierpienie. Spojrzał raz jeszcze na dokument, starając się ukryć swą niechęć.
Baronet władający północnymi ziemiami pisał w sposób niemal uniżony. Zachowywał formy grzecznościowe, wyrażał swój szacunek, podkreślał zasługi lorda, swoje zaś prawie że umniejszał."

    Sporo powtórzeń juz na wejściu... W dodatku klania się brak podzialu tego kawałka tekstu na akapity. Niedopracowane, niestety.

     Pozdrówko.

Całe szczęście możesz, Prosiaczku, wszystko naprawić. Akcja przenosi się w następnym rozdziale do tajnego laboratorium w Irlandii Północnej. Świat fantasy okazuje się wcale nie światem fantasy, lecz środowiskiem wirtualnym wykreowanym na potrzeby badań. Czasy są niespokojne. Rewolucjoniści z IRA szykują się do zadania ciosu, który zmieni bieg historii. "Lord AI" to kryptonim projektu mającego na celu przejęcie kontroli nad następcą brytyjskiego tronu, króry jest... SZTUCZNĄ INTELIGENCJĄ NAJNOWSZEJ GENERACJI. Czy systemy antywłamaniowe, w które wyposażony jest nowy monarcha, okażą się wystarczające? Czy intryga pierwszego wirtualnego puczu zakończy się powodzeniem?

 

Okej, poniosło mnie :)

Adamie - to, o czym mówisz, jest niechlubnym wyjątkiem. ;-)

Roger - dzięki. Wrócę rano z pracy, to poprawię. Na telefonie wolę tego nie robić.

Joseheim, Tobie i tak nie dogodzę. ;-)

Julius, szyte grubymi nićmi, ale podoba mi się. Ale to chyba temat obszerny jak Cryptonomicon Stephensona. :-)

"Być może do nozdrzy waszej miłości doleciał jakiś miły zapach. Ostatnio zmieniliśmy kucharza. Robi wiele lepsze posiłki. " Zdaje się, że miało być - "Robi O wiele lepsze posiłki", ale i to nie do końca mnie przekonuje. Zdanie z "lepszy" powinno być obecne w całej swojej postaci - "lepszy OD". Można zostawić samo "lepszy" bez "od" w sytuacji, gdy wiadomo od kogo lepszy - np. z poprzedniego zdania. U Ciebie wiadomo, że wcześniej musiał być inny kucharz, mimo to zdanie zdaje się być urwane.

Diagnoza - zapalenie zatok - brzmi zbyt technicznie jak dla mnie. Poza tym, nie jestem przekonany, czy medycyna, w czasie, w którym dzieje się akcja, mogła tak precyzyjną diagnozę postawić.

 

" Symbol mądrości. Lord Al strząsnął resztki snu i przypomniał sobie". - co sobie przypomniał? Ani poprzednie zdania, ani następne, nie suguerują jasnej odpowiedzi.

"Na zewnątrz z pewnością ciął wiatr a niebo zakryły szare chmury". Te "z pewnością" jest całkowicie niepotrzebne. Nie dlatego, że tak mi się widzi, ale dlatego, że nie jest w żaden sposób umotywowane. Wiatr ciął albo nie ciął, nie można tego domniemywać.

"Z gorzką miną przełknął i przetarł wargi wierzchem dłoni, jakby obawiał się, że jeszcze została na nich jakaś kropelka". Nie rozumiem, najpierw połyka, a później boi się kropelki na ustach?

"Joseheim, Tobie i tak nie dogodzę. ;-)" - kto wie, może kiedyś? ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Drogi prosiaczku. Jednak przeczytałem wcześniej. Straszne i smutne. Na ogół czytelnik oczekuje jakiegoś dobrego końca. Tym bardziej smutne, że nie można być obojętnym. O błędach nie piszę, bo sam nie mam czystego sumienia. Ale opowiadanie jakoś mnie zasmuciło. Ilość komentarzy dowodzi, że czytelników poruszyłeś. Mnie na pewno. Pozdrawiam i wróć do s. f.

Wciągnęło mnie. Do tego stopnia, że nie zważając na szum w uszach – laptop szemrze, mroczki przed oczami – to zapewne wada wzroku, nie poddając się zmęczeniu – dzięki dzielności wrodzonej ;-), czytałam zaciekawiona, jak to się skończy. Niestety, zakończenie nie okazało się zasłużoną nagrodą. A może będzie ciąg dalszy, a w nim uzdrowiony lord Al, przebolawszy stratę, wywrze srogą pomstę na grupie niegodziwców? Rojenie o dalszym ciągu jest chyba spowodowane dość późną porą.  

 

Wystarczyło kilka pociągnięć piórem. Już przyłożył dłoń z piórem – Powtórzenie.

 

Musimy rozdysponować pozostawionymi dobrami. –  Musimy rozdysponować pozostawione dobra. Lub: Musimy zadysponować pozostawionymi dobrami

 

…z podejmowaniem ciężkich decyzji… – Ciężkie jest coś, co dużo waży.  Mimo dużej wagi ważnych spraw, ja napisałabym: …z podejmowaniem trudnych decyzji

 

Teraz możemy przejść się na spacer. – Moim zdaniem przejście się, jest spacerem.

Proponuję: Teraz możemy pójść na spacer.

 

…więc szedł szpalerem przystrzyżonych lip o własnych siłach. – Czy lipy przystrzygły się własnymi siłami? ;-)  

 

Chciał, aby lord Al podpisał dokument skazańców, na którym znajdowała się nieznana mu kobieta.Chciał, aby lord Al podpisał dokument skazańców, na którym znajdowało się nazwisko/ imię nieznanej mu kobiety.

Na dokumencie nie umieszcza się człowieka.

 

Lord Al zauważył, że grilandów kwiatów…Girlanda jest rodzaju żeńskiego, więc girland kwiatów.

 

…ale lekarstwa, jakie kazał mu zacząć przyjmować pół roku temu… – Ja napisałabym: …ale lekarstwa, które już pół roku temu kazał/ zalecił mu przyjmować

 

Uczonego ciężko było oszukać…Uczonego trudno/ niełatwo było oszukać

 

A zapalenie zatok należało do wyjątkowo ciężkich w leczeniu…A zapalenie zatok należało do wyjątkowo trudnych/ uciążliwych/ przykrych w leczeniu

 

…że spory kawałek materiału leżał na ziemi. – …że spory kawałek materiału leżał na podłodze.

Jesteśmy w sypialni, tu chyba nie ma klepiska?

 

Lord Spojrzał wyżej, na blade dłonie… – Czy lord patrzył tak dostojnie, że spoglądał wielką literą? ;-)  

Lord Al spojrzał na wykuszowe okno… – Myślę, że chodzi o okno w wykuszu. Samo okno, by je nazwać wykuszowym, musiałoby wystawać z lica budynku, a nie zdarzyło mi się widzieć takiego. Albo nie miałam szczęścia, by podobne zobaczyć.

 

…kogo nawet nie widziałem na oczy? – Wiem, że wszyscy tak mówią, ale uważam, że to nie jest prawidłowy zwrot. Widzimy i patrzymy oczami/ oczyma, nie na oczy. Chyba, że na oczy innej osoby.

 

Odradzam, póki co – Osobiście wolałabym: Odradzam, na razie… Póki co, jest rusycyzmem.

 

W oczy uderzyły mroczki… – Mroczki nie uderzają, mroczki się pokazują.

 

Bez Atriusa lordowi było znacznie ciężej.Bez Atriusa lordowi było znacznie trudniej.

 

Wyjął zza poły szaty piersiówkę i dał ją lordowi.Poła jest dolną częścią odzieży, tu szaty. Dlatego myślę, że piersiówka, tak jak wskazuje jej nazwa, została wyjęta zza pazuchy, lub z zanadrza.

 

W tych pustkowiach nie schowa się. – Ja napisałabym: Na tym pustkowiu nie schowa się.

Chyba, że było tam więcej pustkowi, na których mogła próbować się ukryć, ale pewnie nie miała tyle czasu.

 

Tam dostrzegł jarzące z niedaleka światła.Tam dostrzegł jarzące się niedaleko światła.

 

…trzymał łańcuchem szczerzące kły, warczące basiory. – …i trzymał na łańcuchu szczerzące kły, warczące basiory. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawiłem to, co wyłapał Roger.

Joseheim - na pewno nie tekstami ;)

Ryszardzie, dziękuję za ocenę. Zapewniam, że do sci-fi nie muszę wracać, bo nie uciekłem od niego. To tylko taka mała fanaberia, żeby wrzucić coś starego. Z wydawnictwami nie ma co - skoro tu opublikowałem, nikt już chyba tego nie będzie chciał. Może i Ty miałaś nockę, skoro piszesz o tej porze. :)

regulatorzy, dzięki. Jak zawsze masz oko do wyłapywania wszelkich błędów. Większość jest oczywista, po prostu nie potrafię szlifować starych tekstów. Za to dowiedziałem się, że "poły" w kontekście danej sceny jest błędem, czego do dziś bym nie wiedział. :) Niestety nie mam siły na poprawki, wróciłem z nocy i oczy mnie aż szczypią ze zmęczenia.

marks, nie będę tego komentował - zwykłe, bezpodstawne czepialstwo.

 

Pozdrawiam.

Regulatorzy, może i Ty byłaś na nocy. :)

    A jeszcze sporo pracy nad tym kawałkiem -- i nad resztą tesktu, zarówno w warstwie językowej, jak i kompozycyjnej... Zdaje mi sie, że tak byłoby chyba ździebko lepiej.  

     - Podpisz, lordzie.
    Salę określano jako przepastną, ale i tak z jakiegoś względu nawet najcichszy szept interesanta można było usłyszeć z jednego jej końca na drugim. Na szczęście o tej porze żaden nie przybył. Przez okna sączyła się leniwie łuna brzasku, oświetlając inkrustowany stół, przy którym siedział lord Al. W jednej dłoni trzymał pióro, drugą gładził zwój.

    Lord ciągle się zasranawial, co ma uczynić.

    Owszem, zgodził się złamać pieczęć i zajrzeć do środka, lecz dlaczego miał od razu podpisywać? Oczywiście mógłby przeczytać szybciej, ale dziś ze względu na brzęczenie w uszach czuł si nie najlepiej. Mimo to, jako lord, nie powinien poddawać się ani tym osobliwym dźwiękom, ani bólowi głowy.

     Poczuł się zawstydzony. Przecież jego poddani walczyli i przelewali za niego krew, a rany, jakie odnosili, często sprowadzały na nich znacznie większe cierpienie. Spojrzał raz jeszcze na dokument, starając się ukryć swą niechęć.

    Pozdrrówko.

 

    Sorry, Autorze, za uwagi pseudoautorskie z mojej strony. Nie mogłem się powstrzymać, bo opowiadania na nie zasługuje. Gdyby dodać do tekstu  jeszcze nieco wiecej rysu posępnego determinizmu i zagubienia bohatera, dopracować językowo, opowiadanie mogloby być prawdziwą  perełką -- i zdecydowanym kandydatem do "piorka". 

Och, och ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie, prosiaczku. Z natury jestem sową, a okoliczności sprawiają, że mogę robić co chcę, i kiedy chcę. ;-)

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Roger ma rację. Co do publikacji w druku, to jesteś, jak mówi Wałęsa w "mylnym błędzie" Wystarczy zmienić nieco tekst, zmienić tytuł i posyłać. To twoja twórczość i masz do tego prawo. Pozdrawiam.

Roger, miałem porobić akapity, pamiętałęm o nich wracając do domu, ale przed komputerem niestety zapomniałem. Dzięki za uwagi. Przydałoby się chociaż 36 godzin na edycję tekstu, sporo bym wtedy zdążył poprawić. 36 do 48 godzin byłoby chyba optymalnie, a tak...

Joseheim, onomatopeja to dobry sposób na wyrażanie emocji, kiedy elokwencja na to nie pozwala. ;)

Regulatorzy, nawet trochę zazdroszczę.

Ryszardzie,. w takim razie nie chcem, ale muszem w przyszłości nad tym popracować.

    Warto. Nota bene, dopisalem do tego kawałka jedno zdanie, wiążące akapity i wyjaśniające czytelnikowi sytuację. Dlatego też nie wziąlem tego passusu w cudzusłow. Gdzieś na końcu tekstu wieśsniak zwraca sie do lorda "łaskawco'.  Malo prawdopodobne i psuje edekt. "Łaskawy panie" brzmialoby lepiej --- i logiczniuj.  Cały tekst jest jeszcze do dopracowania, krok po korku, akapit po akapicie   --- ale warto.

Tak, Rogerze, kiedyś siądę i gruntownie poprawię ten tekst. Na razie jednak najbardziej ciągnie mnie do sci-fi, do epickich wizji, często okraszonych elementami hard, przez co ciężko mi się przebić z ostatnimi opowiadaniami. Aktualnie piszę coś zupełnie innego. To taka mała odskocznia od większych projektów, też sci-fi, ale na pewno nie hard.

AdamieKB, mógłbyś odezwać się na mój e-mail? Mam na nowy rok pewne plany, kilka rzeczy w przygotowaniu, i chciałbym się Ciebie w kilku kwestiach poradzić.

Pozdrawiam. :)

Nowa Fantastyka