- Opowiadanie: Szeptun - Krew na złotych maskach (Fragment V)

Krew na złotych maskach (Fragment V)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krew na złotych maskach (Fragment V)

 

 

Link do całości (prolog + pierwsze IV fragmenty)

 

http://greenboyz.nakoz.org/szeptun/szept_krew.pdf

 

 

 

Krew na złotych maskach (Fragment V)

 

Autor: Piotr Grochowski

 

„Nimic vedea cand pastra laterna” – (ces.) Niewiele widzisz, gdy trzymasz pochodnię

 

 

 

Ragnar ze Svero nie wiedział, co przerażało go bardziej: potężne stworzenia zrodzone z Czarnej Magii, czy istoty ludzkie – ich opiekunowiei. Ale czy jeźdźcy byli wogóle ludźmi? Kiedyś zapewne, ale obcowanie ze Sztuką Mroku wypacza.

 

Rycerz obserwował ich z niepokojem. Łudząco przypominali sługi czarnoksiężnika z wyspy na moczarach nieopodal Ringen. Do głowy napłynęły mu wspomnienia, zdecydowanie niezbyt miłe.

 

Trzej wysocy i odziani w luźne, czarne szaty mężczyźni nie odzywali się. Wszelkie formalności załatwiał wysłannik ich mocodawców, z którym wcześniej rozmówił się Paulus. Teraz był środek nocy i wszystko zdawało się przygotowane. Na płaskim dachu budynku, jednego z większych w okolicy, na drużynę czekał transport: trzy upiorne wywołańce, jak nazywał je czarodziej. Prężyły swoje szyje, zakończone bezkształtnymi głowami, rozpościerały potężne skrzydła. Tym ruchom towarzyszyły dziwne, niewytłumaczalne odgłosy, cos jakby chrzęst łańcuchów i świst wciąganego powietrza. Każdy fragment ich ciała wydawał się cały czas zmieniać, jakby zasysając z otoczenia mrok nocy.

 

„Plugawe ścierwo stworzone z mrocznej mgły.” Rag nie mógł wyrzucić z głowy słów, które wypowiedział Koryntiasz, gdy tylko ujrzał te istoty. „To ścierwo jest naszą jedyną szansą”, odpowiedział sobie w myślach. „Było by cholernie trudno dostać się do Psiej Baszty piechotą.”

 

Niyah nie wyglądała ani na przerażoną ani na przejętą widokiem Nocnych Skrzydeł. Monstra były częścią Domeny, którą władała czarodziejka. To była kolejna rzecz, która nie dawała spokoju Ragnarowi.

 

„Paktujemy z Mrokiem. Ale czy mamy jakiekolwiek inne wyjście?”

 

– Spróbuj nie myśleć o tym, czego dosiadamy. – Niyah przytuliła się do jego pleców, gdy siedzieli już w specjalnie przygotowanym siodle. – To przywołaniec. Służy nam, i nie może nas skrzywdzić.

 

Rycerz nie odpowiedział. Skrzywił się, gdy do nozdrzy dotarł smród dobiegający od siedzącego przed nim sługi czarnoksiężnika.

 

– Nie potrafię nakłonić cię, byś mi zaufał – szepnęła czarodziejka. – Musisz jednak wiedzieć, że możesz na mnie polegać. Widzę jak przesz przed siebie, jak zaciskasz zęby. Ten chłopak jest kimś ważnym.

 

Odwrócił lekko głowę.

 

– Uratował nam życie. Każdemu z nas. A potem pewien człowiek go zabrał.

 

– Potrafisz go odnaleźć?

 

– Wierzę, że tak. Myślę, że każdy z nas w to wierzy, równie mocno.

 

– Jeśli będę w stanie, pomogę wam.

 

Zmarszczył brwi i spojrzał w jej oczy. Delikatnie, jakby przez przypadek, musnęła jego policzek nosem.

 

– Nie jesteś nam nic winna. Ani Gasparowi.

 

– Nie śmiej się, rycerzu. – Wciągnęła powietrze i dodała: – Ale jest w tobie jakieś Światło. Coś, co kiedyś rozumiałam, jako Dobro. I to coś kieruje tobą. Tęskno mi do takiej cząstki, do takiego uczucia. Nie mam go w sobie, już nie mam.

 

Nie odezwał się. Pozwolił czarodziejce tulić się do swoich pleców. Odnalazł wzrokiem Paulusa. Mag tłumaczył coś krasnoludowi, który siedział z nim w siodle. Ragnar przeniósł wzrok w miejsce, w którym mrok kłębił się dookoła trzeciego wywołańca. Koryntiasz Szrama miał lecieć samotnie, nie licząc rzecz jasna upiornego opiekuna. Strzelec poprawiał kołczan, zawieszony na plecach, drugi umieścił w siodle.

 

Rycerz spojrzał na twarz pół-shaeida i przypomniał sobie kilka zdań, które ten rzucił chwile wcześniej:

 

– Chciałbym, żebyście mości Ragnarze wiedzieli, że możecie na mnie liczyć. W dwójnasób albo i po trzykroć. Wiem, że mi nie ufacie, że jest między nami cisza. Ale pamiętajcie, zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.

 

– Mówisz mi to Koryntiaszu w jakim celu?

 

– Nie ma czasu, bym ci dobrze wyłożył w czym rzecz, ale musisz wiedzieć…

 

– Dobrze prawisz – mruknął wtedy z goryczą Ragnar. – Nie mam wyjścia.

 

– Nie ma czasu, a ponad to jeszcze ta myśl mi po głowie łazi. Nie jestem bardzo, właściwie wcale nie jestem Trzynastu posłuszny. Ale coś tam we mnie z przyświątynnych nauk zostało. I modliłem się nawet ostatnio przez chwilę do Craniusa. Nie wiem, panie rycerzu, czy cało wyjdę z tej awantury.

 

Koryntiasz zwany Szramą nie był tchórzem. Można było go uznać za pyszałka, za złośliwca i jak podejrzewał Ragnar, można było nazwać pół-shaeida wątpliwie wiernym towarzyszem. Ale odwagi mu nie brakowało. Na zakończenie ich krótkiej rozmowy powiedział:

 

– Jeśli bym żywota dokonał, Galbo ma obowiązek, co mi przysiągł, powiedzieć ci od czego dokładnie zaczęła się nasza przygoda w Ringen. Teraz to nieistotne, niczego nie zmienia, ale po tym wszystkim, panie Ragnarze, musisz wiedzieć.

 

 

***

 

 

 

Miasto poniżej rozświetlały tysiące małych, jasnych punkcików. Kaganki w oknach, latarnie na ulicach i pochodnie na ścianach budynków dawały nikłą poświatę, ale w porównaniu z innymi miastami, Konstanza była nocą iście skąpana w świetle. Niczym południowe metropolie.

 

Paulus Brega trzymał się mocno specjalnych uchwytów po bokach siodła. Wiatr targał mu kaptur i uderzał w twarz. Lecieli wysoko i bardzo szybko. Błyskawicznie pokonali dystans z Pamos do Grimei, kryjąc się w chmurach, gdy mijali wysokie pokryte czernią mury Zachodniej Twierdzy. Strażnicy na jej blankach mieliby trudności z wypatrzeniem na tle nocnego nieba trzech dziwacznych stworzeń, ale drużyna wolała oddalić każde możliwe ryzyko. Opiekunowie Nocnych Skrzydeł obniżyli lot dopiero nad północną częścią Szarej Wyspy, kierując się na zachód, ku wietrznym brzegom Północnego Morza. Tam, nad niezamieszkałym skalistym terenem, sunęli jakieś kilkanaście łokci ponad powierzchnią.

 

Siedzący za Paulusem krasnolud poruszył się i mruknął wściekle. Czarodziej nie odwracał się, przekrzywił tylko nieznacznie głowę i krzyknął:

 

– Nadal cieszycie się lotem, panie Bragg?

 

– A żeby was… Następny żartowniś.

 

– Czemu psioczycie? Już prawie dotarliśmy. – Mag starał się przekrzyczeć wiatr, świszczący im w uszach.

 

– Miałem pytać wcześniej, ale jakoś nie było okazji – ryknął krasnolud. – Co tak chrzęści i dzwoni? Jakby łańcuchy, albo jakieś inne cholerstwo…

 

Paulus zamyślił się. Trudno było tłumaczyć nieobytemu w czarodziejskiej sztuce wojownikowi, jak zbudowane były przywołańce. Tak po prawdzie to sam dokładnie nie wiedział jak sprowadzano Nocne Skrzydła. Czytał o tym i sporo słyszał. Dźwięki o których wspomniał Ziggo Bragg, pochodziły zapewne od jednego z komponentów potrzebnych do stworzenia czaru – kilku łańcuchów. Byt, w który zaklinano Istotę Mroku potrzebował fizycznej manifestacji, czegoś na kształt szkieletu. Prócz łańcuchów, czarnoksiężnicy używali jeszcze pewnej ilości skórzanych pasów i sporo krwi. Ponoć wyłącznie zwierzęcej. Przy każdym ruchu, Nocne Skrzydła wydawały te upiorne odgłosy.

 

Paulus Brega otworzył usta, by odpowiedzieć, nim jednak zdołał to zrobić, poczuł szarpnięcie. Prędkość lotu zmniejszyła się. Prowadzący szyk, wiozący Ragnara i czarodziejkę nakazał swojej skrzydlatej bestii skręcić w prawo i zatoczył łuk dookoła pozostałej dwójki Nocnych Skrzydeł. Krasnolud zaczął wpatrywać się w dół, zapominając o zadanym pytaniu, a Władca Ziemi odetchnął z ulgą.

 

– Jesteśmy.

 

Poniżej widać było wyraźnie dzielnicę nędzarzy nazywaną Kieszeniami. Prymitywne drewniane i kamienne zabudowania, w większości stworzone naprędce i z przypadkowo znalezionych materiałów skupiały się jedne przy drugich. Nie można było wyróżnić ulic lub placów. „Istny labirynt.” Źródeł światła było bardzo mało, ale cel do którego miała dotrzeć drużyna zdecydowanie się wyróżniał.

 

Psia Baszta była kiedyś, przed setkami lat, jednym z elementów obronnych. Garnizon pełniący w niej służbę pilnował skalnej drogi, biegnącej skrajem lądu z północy na południe. Teraz, gdy bezpieczeństwa Konstanzy strzegły ogromne Twierdze wyposażone w ciężką broń, małe wieże nie były potrzebne. Baszta zachowała się praktycznie w całości. Okalał ją wysoki, wytrzymały na pierwszy rzut oka, mur obronny. Na blankach w kilku miejscach umieszczono naczynia z płonącą oliwą. Na szczycie wieży, w najwyższych oknach widać było blask pochodni.

 

Do obwarowanej budowli można się było dostać lądem tylko przedzierając się przez dzielnicę biedoty. Droga powietrzna okazała się wybawieniem i zapewniała element zaskoczenia.

 

Nocna mgła kłębiła się przy ziemi, pełzając z północno zachodniego kierunku. Można było wyraźnie dostrzec jak z chwili na chwilę pochłania niższe zabudowania i podchodzi pod mury obronne. Temperatura spadała.

 

„Psia Baszta”. Paulus pokręcił głową zagłębiając się w myślach. „Ten człowiek tytułuje się Białym Psem, a swoje leże nazwał Psią Basztą. A może nazwali ją tak jego ludzie? To bez znaczenia.”

 

Gdzieś w wieży znajdowała się dziewczyna, młoda Gratia Popper. A Niyah Elbaz potrafiła ponoć wykryć miejsce jej przetrzymywania. Z dokładnością do kilku kroków. Poświęciła trzy kwadranse na rozmowę z Erstenem Popperem i specyficzny rytuał, podczas którego wyciągnęła z jaźni ojca każde możliwe wspomnienie na temat córki. Miało to umożliwić czarodziejce jej odszukanie. Władca Ziemi zawsze obawiał się potęgi, którą posiadali Władcy Umysłów.

 

„A jednak pozwoliłem, jak i reszta, na stałe połączenie z naszą czarodziejką”, pomyślał. „To był ryzykowny krok i, oby się opłacił”.

 

Dokładnie w tej właśnie chwili Niyah Elbaz wysłała umysłową wiadomość. Tuż po jej otrzymaniu, Paulus trącił łokciem krasnoluda.

 

– Koryntiasz zaczyna. Bądź w gotowości.

 

 

***

 

 

Liczyły się zarówno czas, jak i precyzja. Koryntiasz zwany Szramą wypuszczał strzałę za strzałą. Trzech strażników już konało, każdy trafiony w gardło, tak by nie byli w stanie wydobyć z siebie dźwięku głośniejszego niż charkot lub rzężenie. Wszyscy mężczyźni trzymający straż na blankach wyglądali podobnie: nosili ciemne kubraki, na które zarzucili obszerne opończe, a na głowach ubrane mieli kaptury z bardzo długimi szpicami. Szyje obwiązali grubymi chustami. Wyglądali bardziej jak najęci do ochrony profesjonaliści, niż prości żołdacy Władcy Żebraków, jak mówił o sobie Biały Pies.

 

Czwarty strażnik został trafiony chwilę później. Przewracając się lekko zawadził o naczynie pełne płonącego oleju, płyn wewnątrz zafalował i kilka ognistych kropel spadło na kamienną powierzchnię. Następni dwaj wypatrywacze zginęli i droga była wolna. Skrzydlata bestia spokojnie szybowała po czarnym niebie, unosząc się powyżej Psiej Baszty. Pół-shaeid zamknął oczy.

 

„Strażnicy zlikwidowani”, rzekł w myślach. „Ubezpieczam was. Możecie ruszać.”

 

W odpowiedzi na jego wiadomość pozostałe Nocne Skrzydła zniżyły swój lot i zataczając szerokie kręgi dookoła celu, wolno zbliżyły się do baszty. Bestia niosąca Władcę Ziemi i krasnoluda wleciała wewnątrz murów, do zniszczonego ogrodu. Skrzydła spowite w plugawą mroczną aurę smagnęły ziemię i stare, zeschłe drzewa. Mgła wypełniająca dziedziniec rozpierzchła się na boki, otaczając miejsce lądowania wianuszkiem oparów. W jednym momencie Ziggo Bragg i Paulus Brega znaleźli się na własnych nogach. Wojownik ubrał się lekko, w skórzany kaftan. Trzymał w dłoniach potężny topór, a na plecach niósł sakwę potężnych rozmiarów. Czarodziej nie dzierżył żadnej broni, a przez ramie miał przerzuconą ciężką torbę. Jego ciemne, obszerne szaty lekko łopotały, gdy zaczął biec w kierunku wieży.

 

Chwile później drugi wywołaniec przycupnął na szczycie wieży, zwijając skrzydła. Rycerz, odziany w szary kubrak, na który narzucona była skórzana zbroja, zszedł z siodła niepewnie, lekko ślizgając się po spękanych dachówkach. Niyah Elbaz radziła sobie o niebo lepiej, była zręczna i szybka. Rana, którą otrzymała kilka godzin temu jakby zupełnie nie miała znaczenia. Ponoć za sprawą okładów z leczniczych roślin kobiecie udawało się koić ból. Dotarła do krawędzi spadzistego dachu i zatrzymała się. Trwała tak w skupieniu przez krótki czas. Nosiła strój niekrępujący ruchów, a przez plecy przerzuciła pas z mieczem.

 

„Czarna kocica. Zgrabna i piękna, a przy tym jakże niebezpieczna.”

 

Skrzydlate bestie wzbiły się do lotu i już po chwili krążyły dookoła tej, której dosiadał łucznik. Dzięki dziedzictwu swej shaeidańskiej krwi, Koryntiasz posiadał dar pozwalający mu dostrzegać cieplne kształty żywych istot. Uśmiechnął się pod nosem. Krasnolud poruszał się szybko w pobliżu wejścia do baszty. Nie słyszał co dzieje się poniżej, ale był pewien że Bragg biegał sapiąc i pomrukując. Zapewne, jak wcześniej postanowiono, rozrzucał średniej wielkości woreczki, które wydobywał z ogromnej torby. Część z nich rozpruwał i rozsypywał ciemny, drobny proszek. Paulus dobiegł do wrót, pokonując masywne, kilkustopniowe schody. Czarodziej dotknął dłońmi kamieni znajdujących się dookoła drzwi. Używał swoich zaklęć. Po pewnym czasie wzniósł wzrok do góry i zamknął oczy.

 

Z wnętrza izby znajdującej się u szczytu baszty zaczęły wydobywać się kłęby czarnej, nieprzeniknionej mgły, a Koryntiasz poczuł delikatną aurę Sztuki Mroku. Niyah szeptała wewnątrz jego głowy:

 

„Paulus gotowy, ja również. Wchodzę!”

 

Po tych słowach, uzbrojona w ostrze uprzednio wydobyte z pochwy na plecach, sprawnie przedostała się do jednego z okien i wskoczyła do wewnątrz, prosto w objęcia Ciemności.

 

Do uszu łucznika dotarł głuchy odgłos. U podstawy wieży, w miejscu gdzie wcześniej znajdowały się solidne wrota ziała teraz ogromna dziura. Kamienie tworzące półkolisty portal rozsypały się, a drewniane odrzwia wpadły do wewnątrz. Znajdujący się na schodach Władca Ziemi kucnął i przytknął dłonie do kamiennego podłoża. Cała wieża zadrżała. Koryntiasz nie widział, co stało się wewnątrz najniższej kondygnacji, ale przez wyłom w ścianie wydobyły się olbrzymie ilości pyłu, jakby wypchnięte przez niewidzialną siłę.

 

Krasnolud nadal zajmował się przygotowywaniem terenu.

 

U góry, mroczna, magiczna mgła rozproszyła się, a Ragnar przemieścił się na krawędź dachu. Czarodziejka wychyliła się przez okno i pomogła mu wejść do wnętrza komnaty. Szrama wpatrywał się w okna.

 

„W górnej komnacie sprawa jest załatwiona”, usłyszał w myślach głos Niyah. „Paulus zabezpieczył poziom dziedzińca. Dziewczyna jest w dolnej części budynku”.

 

– Zacznij krążyć – mówiąc to Koryntiasz nachylił się nad ramieniem opiekuna bestii, ignorując bijący od niego smród.

 

***

 

 

 

Tak, więc mieli szczęście.

 

„Białego Psa nie ma w budynku”, oznajmiła towarzyszom Niyah Elbaz, używając swoich umysłowych talentów. „Zapewne nie ma go także w obrębie murów.”

 

Czarodziejka przestąpiła nad ciałem martwego służącego, odzianego w zdobny kubrak. Jego twarz wykrzywił grymas przedśmiertnego przerażenia, a gardło nadal obficie krwawiło. Drugi z zabitych leżał obok drzwi. Był uzbrojony w dwa długie sztylety. Prawdopodobnie trzymał straż pod nieobecność swojego pana.

 

Ragnar ze Svero przepatrywał jeszcze pobieżnie pomieszczenia najwyższej kondygnacji. Komnaty posiadały solidne drzwi i równie nieliche zamki, ale na szczęście pęk kluczy znaleziony przy jednym z zabitych pozwolił dostać się do pokoi szybko i sprawnie.

 

Wszystkie, nie ulegało wątpliwościom, należały do właściciela wieży. Króla Żebraków, jak go nazywano, stać było na całkiem bogaty wystrój. Na ścianach zawieszono tkaniny pochodzące z różnych zakątków kontynentu oraz misternie plecione gobeliny. Gdzie niegdzie, umieszczono ozdoby: zwierzęce kły i rogi, naszyjniki i paciorki lub przedziwne przedmioty, których pochodzenie i zastosowanie było dla nordyjskiego rycerza zagadką. Podłogi wyłożono grubymi kobiercami i skórami egzotycznych zwierząt. W jednej z sal zgromadzono kilka regałów pełnych książek w grubych okładkach, było tam także sporo zwojów w specjalnie przygotowanych koszach. Kolejną komnatę wyposażono w ogromną wannę i pachnidła, których nie powstydzono by się na cesarskim dworze. W innej Biały Pies umieścił rzeczy, które można było nazwać po prostu łupami: kilka pokaźnych skrzyń pełnych kosztowności, wiele sztuk kunsztownie wykonanej broni, przeróżne stroje. Rag odnalazł też dwa masywne kufry napełnione złotem i srebrem, w większości cesarskim, ale pośród nich można było dostrzec grube monety bite w Wolnych Księstwach oraz te duże o nieregularnym kształcie pochodzące zza Żelaznych Gór. Były tam także, umieszczone na specjalnych stojakach, trzy kryształowe kule wyglądające na magiczne.

 

Wszelkie te dobra szlachcic zbył wzrokiem i odszukał Niyah. Spotkali się na środku wieży, przy schodach prowadzących w dół.

 

– Ilu ludzi mógł zabrać ze sobą? – zapytał.

 

– Kilku? Pewnie z tuzin… Być może, na nasze szczęście sprawa Popperów nie jest dla Psa priorytetem.

 

– Jesteś pewna, co do dziecka?

 

– Wyczuwam jej silne emocje, jej strach. – Czarodziejka ruszyła przodem w dół schodów. – Jest poniżej. Dwa, może trzy poziomy pod nami.

 

Pokonali schody i znaleźli się na kolejnej kondygnacji. Poruszali się szybko, świadomi, iż ludzie znajdujący się w Baszcie najpewniej zorientowali się już w sytuacji. Ale nikt póki co nie próbował zastąpić im drogi. Pobieżnie obejrzeli komnaty, niezagospodarowane i pełne pajęczyn, po czym skierowali się niżej.

 

Rycerz zauważył ich pierwszy: dwóch chudych pachołków uzbrojonych tylko i wyłącznie w noże. Natarł na idącego z przodu przypierając go do ściany. Przeciwnik próbował zasłaniać się ostrzem, ale szeroki miecz Ragnara dotknął jego szyi. Drugi od razu zaczął się wycofywać. Niyah wyminęła rycerza i wyrzuciła przed siebie rękę, zwijając ją w pięść.

 

Tkurrje – krzyknęła gardłowo.

 

Uciekający potknął się, krzycząc z bólu. Wypuścił nóż z drętwiejących palców i stoczył się w dół schodów.

 

– Gdzie dziewczynka? – warknął Ragnar, przenosząc czubek ostrza niżej. Teraz przyciskał swój miecz do piersi unieruchomionego mężczyzny.

 

Czarodziejka zawróciła i posłała szlachcicowi spojrzenie wyrażające zniecierpliwienie.

 

– Znów ma być po twojemu?

 

Ragnar opuścił wzrok i tylko warknął:

 

– Wyrzuć nóż!

 

Moment po tym jak oręż wypuszczony z ręki pachołka zadźwięczał na kamiennych schodach, Niyah Elbaz dotknęła dłonią jego czoła.

 

Ragnar widział to już wcześniej, gdy połączenie Czarnej Magii z Domeną Umysłu pozwoliło czarodziejce przejąć całkowitą kontrolę nad więzionymi. Teraz także, z ust mężczyzny poddanego silnej magii wydobył się bezsensowny bełkot. Niyah w tym samym momencie czytała w jego umyśle, przejmowała wszelkie potrzebne informacje. Pod koniec pstryknęła w palce a jej ofiara bezwładnie zwaliła się na kamienne stopnie z wyrazem obłędu na twarzy, śliniąc się obficie.

 

– Nie patrz tak na mnie – szepnęła. – Wiesz, że to konieczność. Czas…

 

Chwycił ją za ramię.

 

– Tam w siodle, zanim ruszyliśmy… Mówiłaś, że tęsknisz do Światła…

 

Spojrzała mu w oczy, i zawahała się, jakby chciała cos powiedzieć. W końcu szepnęła tylko:

 

– Spieszmy się.

 

Poniżej natknęli się na drugiego z pachołków, wijącego się z bólu. Dygotał jakby pod wpływem ciężkiej południowej choroby, niosącej gorączkę.

 

Odczytując niewypowiedziane pytanie, Niyah rzuciła:

 

– Będzie żył, to wielce prawdopodobne…

 

Zaraz potem zamknęła oczy i pokręciła wolno głową, szepcąc nieznane rycerzowi słowa. Powoli wyciągnęła przed siebie dłoń i wskazała na drzwi znajdujące się po lewej stronie. Chciał ruszyć przodem, ale powstrzymała go delikatnym szarpnięciem.

 

Merre Perpara Rreth – szeptała, wolno wypowiadając słowa. Być może w lothańskim dialekcie, Ragnar mógł się tylko domyślać.

 

Otwarła oczy i powiedziała, teraz już po cezaryjsku:

 

– Gratia jest w komnacie za tym korytarzem. Są z nią cztery inne istoty ludzkie, większość to zwykli służący lub żołdacy, ale jeden z nich włada nieznaną mi mocą. Myślę, że nie jest to czarodziej, jak ja lub Paulus. Bardziej, nazwałabym go czarownikiem lub szamanem. Jest w nim cos dziwnie niepokojącego.

 

– Nie rozumiem…

 

– Chłopak na schodach, i jego myśli… Podobnie ci dwaj, których przesłuchiwaliśmy wieczorem. Wszyscy panicznie obawiali się komnat należących do „Uczonego”. Tak o tym kimś myśleli, tak go traktowali. Jako kogoś w rodzaju pomocnika i doradcy Białego Psa. To, co odczuwali, na myśl o spotkaniu z tym człowiekiem było czymś wiele gorszym niż strach. Bądźmy ostrożni…

 

 

***

 

 

 

Zaiste, masywny czarodziej zasłużył na miano: Władca Kamieni. Krasnolud słyszał, co prawda, jak inni mówili o magu: „Władca Ziemi”. Nie… to pierwsze pasowało bardziej.

 

Ziggo Bragg stanął ciężkimi, podkutymi butami na leżących na ziemi, drewnianych wrotach i pokiwał głową z uznaniem. Kondygnacja znajdująca się na poziomie ziemi zbudowana była, jako potężna, wspólna sala, nieprzedzielona ścianami, podtrzymywana przez solidne kolumny. Teraz była całkowicie zniszczona. Kamienie wyrwane z posadzki musiały unieść się prawie pod sufit i solidnie wirować w całym pomieszczeniu, na co wskazywał stan ciał. Były okrwawione, poturbowane, niektóre rozczłonkowane. Widział już kiedyś podobne rany. Tyle, że zadawane potężnymi młotami krasnoludzkiej roboty. Tak właśnie wyglądały. Zabitych było czterech, może pięciu.

 

„Nie. Zaraz, cholera może i siedmiu”, Bragg zaśmiał się w duchu. „To ci magia…”

 

Potężny czar zerwał także schody prowadzące na górę. W suficie, na wysokości jakichś dziesięciu łokci, znajdowała się spora dziura. Wszelakie drewniane meble, stoły i pozostały dobytek, walały się w częściach po gruzowisku. Pachniało winem z rozbitych dzbanów. Gdzie niegdzie płonęła rozlana oliwa.

 

Krasnolud uśmiechnął się wymownie do stojącego obok czarodzieja, wskazując na ogień.

 

– A tyś chciał krzesać. Mówiłem, że co ma się znaleźć, to się znajdzie.

 

– Tak samo się raduję, panie krasnoludzie. – Mag rozglądał się uważnie po sali. – Ale przezorność nie zawadza, nigdy i nikomu. Może i ognia nie będzie trzeba używać, kto wie?

 

Wskazał na otwór w suficie.

 

– Miejcie baczenie na górę, a ja zajmę się wejściem.

 

Czarodziej odwrócił się i wbił wzrok w zamglony ogród. Ziggo przesunął się w głąb komnaty i oparł o jeden z filarów. Katem oka popatrzył na towarzysza.

 

– A jak tam nasza czaro-dziewka? Coś wam, mości magiku w głowie kołacze?

 

– Prosiła o czas. To i czekajmy.

 

Więc czekali. Krasnolud ziewnął. Nocnej ciszy nie zakłócały żadne dźwięki, jakby reszta ludzi Białego Psa ignorowała to, co stało się u dołu wieży. „Co u licha?”, zastanowił się. Bo przecież musieli słyszeć.

 

Wreszcie odezwał się czarodziej:

 

– Panie Bragg, nasz łucznik dostrzegł ruch. Kilkanaście osób wybiegło z budynków, po przeciwnej stronie podworca. Zmierzają tutaj…

 

Wojownik pokręcił głową na boki. Poprawił podwójną pochwę na plecach, w której trzymał toporki. Sprawdził stan dwóch krótkich, acz masywnych pistoletów wetkniętych za pas biodrowy. Chwycił dwuręczny topór i wolno podszedł do otworu wejściowego. Minął kucającego magika i stanął na szczycie schodów.

 

– Wezmę ten ogień. – Władca Ziemi rozejrzał się. Przystanął na moment w bezruchu i westchnął. – Czarodziejka znalazła naszą zgubę. Wchodzą do właściwej komnaty. I jest tam potężny wróg, jak sądzi. Musimy przez moment radzić sobie sami. Nie będzie w stanie przekazywać naszych myśli Koryntiaszowi Szramie.

 

Krasnolud łypnął okiem.

 

– Upewnimy się, że to już czas… I damy taki znak, żeby już nasz wesołek się zorientował.

 

– Idealny plan – zgodził się mag, i szepnął cos przyciszonym głosem, jakby mówił do siebie. Zaraz po tym zaczął przygotowywać zaimprowizowaną pochodnię.

 

We mgle pośrodku dziedzińca coś się poruszyło. Opary rozpierzchły się. Wybiegli z pośród nich zbrojni, odziani w kaftany, obszerne spodnie i kaptury. W rekach dzierżyli wygięte ostrza, południowego typu. Kilku niosło włócznie zakończone płomiennymi żeleźcami.

 

„Tuzin. Może kilku ponad to”. Ziggo Bragg splunął z pogardą, celując w dół schodów.

 

Zauważyli go i zwolnili. Ci z przodu wymienili spojrzenia. „Dziwne, nie? Teraz się pewnie zastanawiacie, co będzie dalej…”

 

Dołączyli następni. Krasnolud zaklął, licząc przybyłych. Mocniej zacisnął dłonie na drzewcu i nabrał powietrza do płuc. „Rześkie i przyjemne, prawie jak górski wiatr.”

 

– Tutaj jebańcy! – ryknął.

 

Trzej pierwsi wolno podeszli do schodów, wodząc uważnie wzrokiem po najbliższej okolicy. Szli niepewnie, wyciągając przed siebie szable.

 

– Tyle wystarczy – warknął Bragg i dodał łagodnie. – Mam dla was propozycję…

 

– Chowasz tam za sobą oddział żołnierzy? – Ten pośrodku trójki przybyłych mówił powoli, z trudem dobierając odpowiednie słowa. Jego akcent zdradzał pochodzenie, zdecydowanie zza południowej granicy Cesarstwa.

 

– Nie. – Krasnolud pokręcił głową i dodał: – Tylko jednego pomocnika, i żaden z niego żołnierz. Wspomniałem o mojej propozycji…

 

Nie odpowiedzieli. Spoglądali tylko z głębi kapturów.

 

– Wam, tak jak i mnie płacą za robienie orężem. Znaczy… za zabijanie i za walkę. Powiedzmy, że w imię zawodowej solidarności dam wam odejść. Ale musicie to zrobić od razu.

 

Ich przywódca przekrzywił głowę. Bragg westchnął i kontynuował:

 

– Nie znam waszego języka, a wy chyba nasz też jakoś nie do końca rozumiecie. To powiem prosto: idźcie precz, to będziecie żywi!

 

Dwa uderzenia serca później cała trójka roześmiała się głośno, dziwacznie charcząc z rozbawieniem.

 

I ruszyli do góry.

 

Ziggo Bragg szybko schyli się i położył dwuręczny topór u swoich stóp. Kucając sięgnął obydwoma rękami do toporków noszonych na plecach. Jednym sprawnym ruchem wydobył je i wyrzucił przed siebie z ogromną siłą. Przywódca zbrojnych z zaskoczeniem obserwował jak jego przyboczni zostają trafieni, jeden w pierś, a drugi w okolice szyi. Szarpnęło nimi, stracili równowagę i polecieli w tył. A krasnolud skoczył, trzymając w dłoniach potężny oręż.

 

– Eisen Taar![i] – zawył przeciągle, i ciął od góry.

 

Przeciwnik próbował parować, ale siła ciosu była przerażająca. Brzęknęło. Ostrze topora zgięło szablę i pogruchotało ramię broniącego się. Na końcu rozłupało mu czaszkę. Bragg wylądował pomiędzy rozrzuconymi kończynami ofiary, drgającymi w konwulsjach.

 

Obok, z furkotem przemknęła pochodnia ciśnięta przez magika. Gdy tylko dotknęła dolnych stopni schodów, rozsypany na nich uprzednio proszek zajął się ogniem. Buchnął dym i pojawiły się płomienie, agresywne i szybko się rozprzestrzeniające. Odziani w kaptury zbrojni zaczęli przeraźliwie krzyczeć i próbowali uciekać. Ogień przesuwał się błyskawicznie, aż sięgnął placyku przed schodami i doszło do eksplozji. Rozpętało się piekło. Płomienie wystrzeliły w górę, pochłaniając wszystkich, którzy znaleźli się w ich zasięgu. Psia Baszta zadrżała.

 

Ziggo Bragg uniósł głowę i zaśmiał się okrutnie.

 

 

 

(C.D.N)

 


[i] Eisen Taar, nazwa jednej z krasnoludzkich twierdz w Żelaznych Górach, w języku wspólnym: Żelazna Brama.

Koniec

Komentarze

Od razu zaznaczę że tekst w pdf (link) jest zbiorem poprzednich fragmentów, poprawionych zgodnie z sugestiami z tego forum, przeedytowanych, podzielonych na prolog i cztery rozdziały.

Na forum tekst jest dodany dawno temu i nie było juz sensu go edytować.

Reszte dodam w kolejnych czterech fragmentach - co jakis czas. Jesli znajdzie się ktoś chętny do pomocy - wyłapania błędów technicznych i fabularnych - serdeczne dzięki. Pozdrawiam

Witaj Szeptunie. Zauważyłem, że rzeczywiście podpisujesz się imieniem i nazwiskiem. Nie bardzo znam się na fantazy, ale akcja jest wartka i pomysłowa. Ja wyrzuciłbym z połowę "było" i "które", wyrzuciłbym priorytet, jako zbyt nowoczesne. "smród dobiegający" też mi zgrzyta. to są takie drobiazgi. nie bardzo wiem, czym się np. różni czarodziej od maga, duch od demona, krasnolud od elfa, ale to wina mej ignorancji w takich utworach. Przydałby się słowniczek dla takich tępaków. Na pewno za mną wpiszą się lepsi specjaliści od czarów i magii --- jeżeli to nie to samo. Pozdrawiam.

Pistolety, proch, szabla... czy nie naruszyłeś konwencji? --- Czarodziej, mag, magik, szaman... można się pogubić. konieczny wydaje mi się coś w rodzaju słowniczka.

    " Ragnar ze Svero nie był pewien, co przerażało go bardziej: potężne stworzenia zrodzone z Czarnej Magii, czy istoty ludzkie będące ich opiekunami. Nie do końca zresztą był pewien czy jeźdźcy byli ludźmi. Kiedyś zapewne, ale obcowanie ze Sztuką Mroku wypacza."

    W dwóch zdaniach cztery razy "być" --- o cztery razy za duzo.  

    Ps. Ślicznie czyta się  tekst na pedeefie. Cóz to znaczy klasyczna edycja tekstu...  

ryszard - postaram się konkretnie odpisac, bo tego bym oczekiwał w komentarzach (ale jak wiadomo niezbyt często mamy to co chcemy).

Jesli mozesz mi wymienić choć kilka potknięć w konkretach -( jak RogerRedeye poniżej) byłbym zobowiązany, po to wrzuciłem tutaj tekst - żeby ktoś pomógł mi wyłapać błędy...

Co do akcji - taki był zamiar - opowiadanie jest czymś na kształt pop-fantasy (ma byc akcja i dobra zabawa) - nie sile sie na artystyczne uniesienia - to pozostawiam innym autorom...

"smród dobiegający" - cenna uwaga - poszukam zamiennika

"priorytet" - także zamienię

co do nazewnictwa - krasnolud i elf - aby to ogarnąć polecam :) Tolkiena lub Sapkowskiego, a tak na serio to duch - to udręczona dusza - błakająca się po świecie, raczej nie posiadająca cech fizycznych, demon - mieszkaniec jakiejś innej sfery obok "naszej" - przyzwany przez jakiegoś demonologa/czarnoksiężnika by wypełniac jego rozkazy, mag i czarodziej - to zamienniki - magia to pojęcie dotyczące ogólnej Sztuki wpływania na rzeczywistość za pomoca nadnaturalnych zdolności - w "naszej" rzeczywistości np. Charles Xavier byłby niezłym magiem (specem od Sztuki Umysłu) a czar to po prostu sposób wykorzystania tej magii ---

powyższe "tłumaczenie" to moje osobiste założenia dotyczące świata wykreowanego na potrzeby opowiadania/opowiadań. Nie ma tutaj żadnej ortodoksji --- więc nie ma też , w mojej opinii, speców/specjalistów... w końcu to fantasy...

a co do broni palnej etc... to świat fantasy może byc oparty np. na wieku XV/XVI naszej rzeczywistości - wtedy krasnolud będzie strzelał z piszczału/pistoletu ... co do szabli - orkowie mogą ich używac, tak samo mieszkańcy Południa (jak nasi Saraceni chociażby)...

Dzięki za komentarze - liczę na więcej. Pozdrawiam

co do edycji tekstu, oj szkoda że nic nadal nie zrobiono w tej materii ... ale i tak z wszystkich tego typu serwisów (literackich/fantastycznych? tutaj jest najmniej udziwniony...

Szeptunie. Dzięki za wyjaśnienia. Właśnie zmagam się z tekstem Sapkowskiego i aż mi z głowy paruje. Nie rozumiem na przykład, dlaczego dziewczyny mają kolczugi na nagich udach itp. Studiuję Sapkowskiego dla Rogera, bo on też pisze coś w tym stylu.(Przełęcz). Zajrzyj. Niestety, wybacz, ale analiza zdań krok po kroku, to nie dla mnie, ale są tu dziewczyny, w

tym dobre. Ja chciałem tylko cię zawiadomić, że czytam. Pozdrowienia.

ryszard

:)

Dzieki za uwagę, a propos Sapkowskiego i nagich ud :) przypomniałes mi że odnośnie kanonu fantasy to rzeczywiście Sapek nie do końca jest dobrym przykładem - pisze fajne rzeczy, przyjemne w odbiorze ale fantasy wykorzystuje jak pop-art i znajdziesz u niego wiele "bzdurek" acz ładnie opakowanych - owe uda - dobry przykład - lub mój ulubiony - np. chłopi nazywają banitów/partyzantów Gorylami - myląc to z gerylasami --- skąd Guerillas w fantasy? Jeden Sapkowski wie...

więc lepszy jednak Tolkien :)

Pozdrawiam - mam nadzieje że kolejne fragmenty przeczytasz z przyjemnościa.

Może Sapkowski nie dbał o szczegóły, ale na pewno dbał, żeby jego bohaterowie byli "z krwi i kości", każdy z nich mówił własnym językiem. W Twoim opowiadaniu tego nie ma, dialogi są napisane tak samo, jak prowadzona jest narracja. Są po prostu nieco drewniane, stapiają się z tłem. Oczywiście to bardzo trudne pisać dobre, żywe dialogi.

Ale przeczytałem tylko początek Twego tekstu, jutro dokończę, bo idę teraz oglądać "Zywe trupy".

Agroeling

:)

Ale czy ja gdzieś pisałem że Sapkowski ma słabych bohaterów>??? jego opowiadania/powieści sa genialnie napisane, art-pop pełną gębą, akcja, cycki, seks, kurwy, zwroty akcji, doalogi, ciekawe, oryginalne postacie...

Gdzie mnie do niego porównywać... :)

Pisałem o jego "wykorzystaniu" motywów fantasy do tworzenia fajnej prozy, to wszystko.

Nie będę sie usprawiedliwiał co do moich dialogów. Kwestia gustu. Liczę na wyłapanie konkretnych błędów, bo opinia "drewniane dialogi" nijak mi nie pomoże ich poprawić...

Dzięki za poświęcony czas. Pozdrawiam.

Walking Dead zawsze spoko.

Z rzeczy technicznych;

Błyskawicznie pokonał dystans z Pamos do Grimei, kryjąc się w chmurach, gdy mijali..." -- trzeba uważać na imiesłowy współczesne, bo najpierw kryli się w chmurach, a potem pokonali dystans. Chyba że by było - pokonywali - kryjąc.

"Bestia niosąca Władcę Ziemi i krasnoluda wleciała wewnątrz murów..."  niegramatycznie. Nie wiem, może  - za obręb wewnętrznych murów, ale najprościej i najlepiej - do wnętrza baszty. Tyle ze miałbyś powtórzenie z poprzedniego zdania.

"W jednym momencie Ziggo Bragg i Paulus Brega znaleźli się na własnych nogach." - a co, przedtem nie mieli nóg?

Ale technicznie nie jest źle. Tak jak wczesniej wspomniałem, najsłabszym elementem opowiadania są dialogi. Bohaterowie nie mówią własnym językiem, tylko zapożycznym z narracji, zbyt oficjalnie i pompatycznie. A dialogi są bardzo wazne, jeśli tekst ma być atrakcyjny dla czytelnika, po prostu musi się on utożsamić z głównym bohaterem. Gdy bohaterowie są nijacy, nie ma emocji ani napięcia, bo nie ma komu kibicować. Czytałeś "Trylogię" Sienkiewicza? Bo nie ma lepszego przykładu, by wyraźić to, o czym mówie.

Eisen Taar, nazwa jednej z krasnoludzkich twierdz w Żelaznych Górach, w języku wspólnym: Żelazna Brama.  Góry Żelazne troszkę mi się skojarzyły z Tolkienem.

Tekst sprawnie napisany, ciekawy. Postacie, moim zdanem, mają charaktery i nie są jednolite, akcja zachęca do zaglądnięcia w inne części.

Agroeling - dzieki za porady i opinie - co do murów i baszty to dwie osobne rzeczy można wlecieć wewnątrz murów otaczających basztę albo do wnętrza baszty (mało możliwe technicznie, gdy wrota były zamknięte nocą) ... oni zrobili to pierwsze. a co do nóg - taki zwrot - lecieli i byli "nie na własnych nogach" a potem "na własnych"... mnie nie zgrzyta ale z pokora przyjmuję że komuś może to nie brzmieć ładnie... 

Tavry - no przeciez od Trylogii wszystko co krasnoludzkie i żelazne będzie sie kojarzyło jednoznacznie - ot cały urok fantasy i magii J.R.R. Mnie też Eisen Taar kojarzy się... :)

homar - dzieki - juz myslałem, że zdaniem całej Lozy piszę niestrawnie - niespodzianka... niebawem wrzuce resztę.

 

 

 

Nowa Fantastyka