- Opowiadanie: Sylwien - Groza (cz. 1/3)

Groza (cz. 1/3)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Groza (cz. 1/3)

… Saegersariosie, wstawaj…

… Saeger…

… Saeg, obudź się…

… wstawaj…

Głosy natrętnie przedzierały się do jego świadomości, czepiały umysłu, drażniły. Uparcie je od siebie odpychał, jednak one wciąż wracały, niczym fale, które z uporem podmywają brzeg, polegając nie na swojej sile, a na wytrwałości. Początkowo były delikatne, jednak z czasem ich szum narastał…

– SAEGERSARIOSIE! RUSZ TO SWOJE SMOCZE CIELSKO I WSTAWAJ WRESZCIE! – Wściekły krzyk Ma’bali spadł na Saegera z siłą tsunami i wyrwał z objęć snu. Smok poderwał głowę, co poskutkowało bolesnym spotkaniem ze sklepieniem jaskini. Obłoczki dymu wydostały się z nozdrzy, gdy parsknął zdenerwowany. Taka pobudka nie wróżyła niczego dobrego. Potrząsnął głową, ziewnął potężnie i przeciągnął się – suchy trzask zastałych stawów odbił się echem w ogromnej grocie, w której znajdowało się jego leże.

– Pośpiesz się! Ludzie tu są! – W głosie Ma’bali wyraźnie słychać było zdenerwowanie.

– Tu? – spytał ospałym głosem smok, rozglądając się niezbyt przytomnie po jaskini. Zamazane kontury i niewyraźne bryły szarości formowały powoli rozpoznawalne kształty. Nie licząc piętrzących się tu i ówdzie stert porowatych kamieni oraz nieregularnych, powykręcanych skalnych kolumn, grota była pusta.

– Ludzie rozbili obóz u podnóża góry, ale jeden z nich tu idzie! Szybciej, rusz się! Był już w połowie drogi, zaraz dotrze do miasta. – Ma’bala poganiała smoka nerwowo, ale Saegrsarios kompletnie ją zignorował. Podszedł do niczym nie wyróżniającego się fragmentu bazaltowej ściany i lustrował go przenikliwym spojrzeniem.

– Jeden człowiek? W dodatku w połowie drooooooogi? – Ziewnął, ukazując komplet ostrych zębów. – Nie ma po co się śpieszyć… – Kontynuował swoje badanie, doprowadzając Ma’balę do szewskiej pasji.

– To może poczekać. Pośpiesz się! – Głos Ma’bali ociekał wściekłością. Nie była przyzwyczajona do tego, że się ją ignoruje i bardzo, ale to bardzo, tego nie lubiła. Gdyby tylko mogła mu coś zrobić… Uderzyć, zranić, przekląć, przyprawić o ból głowy, cokolwiek… Tymczasem smok ze stoickim spokojem obwąchiwał kamienną powierzchnię, parę razy nawet przejechał po niej długim, mięsistym jęzorem i zamlaskał głośno.

– Jasne, nie przejmuj się. Poczekamy na tego maga tutaj. Nie ma problemu, niech sam do nas przyjdzie. Może nawet sam się zabije, przyprawi, upiecze i poda na tacy? – ironizowała Ma’bala.

Sarkazm był bronią ostateczną Ma’bali, zimnym ostrzem hartowanym w ogniu wściekłości. Sięgała po niego, gdy cała złość już się wypaliła. Zadziałał. Saeger oderwał wreszcie swoją uwagę od ściany. Może tym razem Ma’bala nie przesadzała i sprawa rzeczywiście była poważna?

Smok obrócił się i spróbował odszukać wzrokiem towarzyszkę, co okazało się nie takie łatwe. Przy wysokim stężeniu magii w otoczeniu można ją było zobaczyć, niestety, nie tym razem – ledwo widoczna aura magiczna snuła się po jaskini niczym zielonkawa mgiełka. W odległości smoczego oddechu załamywała delikatnie swój przepływ, zdradzając lokalizację dwóch niewidzialnych postaci.

– Witaj Saegersariosie – odezwał się Se’rvirr, kiedy wyczuł, że smok odkrył już jego obecność. – Chyba najwyższy czas zmierzyć się z tym magiem. – Jego głos był cichy, spokojny i opanowany. Jak zawsze.

Saeger skinął głową bezcielesnym głosom, duchom dawno wymarłej rasy drenonów, zamieszkującej niegdyś zbocza Verrentregu.

– Z magiem powiadasz? – zagaił, a Ma’bala prychnęła, zła, że dopiero teraz to do niego dotarło. Se’rvirr potaknął.

– No to może będzie ciekawie. Nie ma to jak mała potyczka zaraz po drzemce – stwierdził Saegersarios zmierzając ku wyjściu z groty. – A właściwie, to jak długo spałem?

– Jakieś tysiąc pięćset czterdzieści dziewięć cykli – odpowiedział mu Se’rvirr od niechcenia.

Saeger przeliczył szybko. Trochę ponad pięćdziesiąt lat. Nic dziwnego, że był taki odrętwiały.

 

***

 

– A nie mówiłam? Spóźniliśmy się! Już tu jest! – syknęła Ma’bala, gdy wyszli z mrocznego tunelu wprost w zalane światłem ruiny. Gdy oczy smoka przywykły do rażącego, południowego słońca, zaczął obserwować przybysza.

Stał przy potężnej kolumnie – jedynym elemencie jaki pozostał z imponującej niegdyś, głównej bramy miasta Xass’er-dren. Wodził palcem po ledwo widocznych, zatartych przez czas inskrypcjach, napisanych w języku tak starym, że nie miał prawa go znać. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiały się, gdy zirytowany nieczytelnością napisów krzywił się i mrużył oczy. Mamrotał przy tym do siebie i nerwowym gestem skubał długą, rzadką brodę. Miała ten sam siwy, spłowiały kolor co włosy na głowie, skołtunione i sterczące na wszystkie strony. Szare, zakurzone ubranie podróżne wisiało na nim jak na szkielecie. Smok skrzywił się niezadowolony – nawet na jeden ząb nie starczy. A jego aura…

– To ma być MAG?! – Saeger warknął zirytowany. Magii było w nim tyle, co w świecącym chrząszczu. Ma’bala jak zwykle wszystko wyolbrzymiła. Szkoda zachodu.

Jednym potężnym susem wzbił się w powietrze i z ogłuszającym rykiem, od którego zadrżały wielowiekowe, kruszejące budowle, poleciał w stronę intruza. Człowiek drgnął i wytrzeszczył na niego oczy. Usta miał otwarte, zastygłe w wyrazie niemego zdumienia. Saeger wystawił w przód pazury, szykując się do zadania śmiertelnego ciosu…

– Fenomenalny! Draco draconis, ostatni przedstawiciel rodziny Draconidae, o rozpiętości skrzydeł do dwudziestu łokci, z pięciopalczastymi kończynami przednimi i czteropalczastymi tylnymi, z parapsydalną czaszką, garniturem sześćdziesięciu czterech zębów tekodontycznych, pięciojamowym sercem i gruczołami ognistymi Terebrena… – wyrecytował jednym tchem przybysz, podskakując entuzjastycznie w miejscu i wymachując rękami.

– Co? – Kompletnie osłupiałego Saegera wmurowało w powietrze.

– Wspaniały okaz! Od ponad dwustu lat uważany za kompletnie wymarły. Niesamowite! – Podniecony mag kontynuował swojej wywody, zupełnie nie zważając na smoka, który zawisł w powietrzu, machając miarowo niekoniecznie dwudziestołokciowymi, błoniastymi skrzydłami. Podążał wzrokiem za człowiekiem, który oglądał go to z prawej, to z lewej, gestykulował zawzięcie i zachwycał się kolejnymi elementami anatomii Saegersariosa – czarnymi jak obsydian łuskami, długimi na stopę pazurami, wyrostkami kolczystymi biegnącymi wzdłuż całego kręgosłupa oraz ostro zakończonym ogonem.

– Na co czekasz?! Zabij go! – Krzyk Ma’bali wyrwał smoka z odrętwienia. Nabrał głęboko powietrza…

– Bardzo nieładnie, moja panno! – Człowiek pogroził duchowi palcem. – Nawet nie zdążyłem się przedstawić, a ty już chciałabyś się mnie pozbyć. Nie spodziewałbym się takiego zachowania po tak kulturalnie wyglądającej młodej damie. – Słysząc ostatnie zdanie Saeger prawie zakrztusił się własną kulą ognia. Wylądował prychając, a dym wydobywał mu się z nozdrzy.

– Ty… Ty mnie widzisz? – Sądząc po głosie, Ma’bala była w takim samym szoku jak Saegersarios.

– Oczywiście! Ciebie, twojego mglistego towarzysza i cały zastęp cieni za wami.

Saeger spojrzał za siebie odruchowo. Jedynymi cieniami, które zobaczył, były te słoneczne – szare plamki, czające się pod zmurszałymi murami.

– A to wszystko dzięki temu! – Przybysz popukał się palcem w czoło. Ma’bala powtórzyła ten gest, krzywiąc się wymownie.

– Natomiast przyjemność słuchania i rozumienia waszej dźwięcznej mowy zawdzięczam temu cudeńku. – Zaczął grzebać za koszulą, cały czas emanując radosnym uniesieniem.

– Tadam! – Tryumfalnie zaprezentował im zawieszony na rzemieniu amulet. Kształtem i wielkością przypominał smoczy kieł, ale był przeźroczysty, a nie mlecznobiały.

– Chyba najwyższy czas się zapoznać, jestem Virron z Ther, mędrzec i badacz zagadek Terranu! – Skłonił się z galanterią, krzyżując ręce na piersi. Utkwił w nich spojrzenie mówiące teraz-wasza-kolej, ale oni tkwili nieruchomo, milczący, skołowani całą sytuacją. Gdy przedłużająca się cisza zaczęła być niezręczna, przybysz zwrócił się do Se’rvirra:

– Ty zapewne jesteś władcą tej starożytnej metropolii, a zwą cię…?

– To ja jestem królową! – wrzasnęła Ma’bala. Jej eteryczna twarz spurpurowiała, a wzrok miotał błyskawice. Se’rvirr, pełniący za życia funkcję obrońcy królowej, chrząknął wymownie. Saeger żałował, że nie może ich zobaczyć.

– Oh, pardone, taka obraza majestatu, przyjmij moje…

– Zabij go! JUŻ! – Ma’bala władczym tonem wydała smokowi polecenie, palcem celując w wędrowca.

– Ależ królowo, jakże to tak, mnie, bezbronnego starego człowieka? Cóż takiego zrobiłem, by skazywać mnie na śmierć? – Virron wydawał się być szczerze zdumiony.

– Saegerze, na co czekasz?! – Ma’bala tupnęła bezgłośnie.

Smok wahał się. Mędrzec nie sprawiał wrażenia groźnego. Praktycznie nie posiadał mocy i wyglądało na to, że nie ma też żadnej tradycyjnej broni. Jego zachowanie tak bardzo różniło się tego, z czym zazwyczaj spotykał się Saeger, że smok był zaintrygowany. Spędził w Xass’er-dren prawie tysiąc lat i za wyjątkiem rzadkich potyczek z magami i rycerzami, czas ten wypełniała mu głównie nuda. Nuda i spanie. Przybycie Virrona stanowiło miłą odmianę.

– Saegersariosie! – Ma’bala była poirytowana i kończyła jej się cierpliwość. – Pamiętasz warunki? Więc rób, co do ciebie należy!

Pamiętał. No skoro musi…

 

***

 

– Wynocha. Złamałeś umowę, wynoś się stąd i to już – Ma’bala wysyczała Saegerowi prosto do ucha.

Smok spojrzał w niebo, udając, że nie słyszy. Zapatrzył się na cienki sierp księżyca, wiszący nisko nad kraterowatym wierzchołkiem Verrentregu. Srebrne, zimne promienie muskały poszarpane skały na szczycie, pełzły w dół, by oprzeć się na kilku smętnych czarnych kolumnach oraz na nadgryzionych zębem czasu galeriach – pozostałościach wykutego w zboczu góry królewskiego pałacu. U jego stóp, na wielu skalnych tarasach, rozsiadły się pomniejsze zabudowania, tak samo jak pałac dotknięte upływem wieków. Ze swojego miejsca na najniżej położonym tarasie, zarazem największym i najbardziej zrujnowanym, smok miał dobry widok na całe starożytne miasto, zimne i nieprzyjazne. Za plecami Saegera pozostały już tylko kilka chylących się ku upadkowi stożkowatych budynków oraz szczątki murów podchodzące do krawędzi ponad tysiącłokciowej przepaści.

Blade światło księżyca, cienie przyczajone pod rozpadającymi się domostwami i wiatr wyjący w szczelinach murów nadawały ruinom upiorny klimat, ale Virron zdawał się tego nie zauważać. Spał spokojnie w prowizorycznym obozie, rozbitym na niewielkim placu niedaleko urwiska. Rozpalone na środku ognisko tliło się jeszcze, dając znikome ilości światła i ciepła. Gdzieś w okolicy szumiało niemrawo małe źródełko, wiatr niósł od niego zapach siarki i zgniłych jaj. Mędrcowi nie przeszkadzał chłód i smród, nawet obecność pilnujących go dwóch duchów i smoka nie robiła na nim wrażenia.

Ma’Bala odeszła od Saegera i wpatrywała się teraz intensywnie w śpiącego Virrona. Przez ciało mędrca przebiegł dreszcz. Oczy Ma’bali rozszerzyły się z nadzieją, jednak w tej samej chwili człowiek zamlaskał przez sen i uśmiechnął się. Królowa zaklęła. Kolejna porażka. Zaczynały kończyć się jej pomysły.

– Masz opuścić miasto do rana! – Ma’bala wróciła do dręczenia Saegersariosa. Smok westchnął. Kiedy odmówił zabicia Virrona, królowa dostała ataku furii. I chociaż rozładowała ją, zabijając towarzyszy mędrca, to dalej była wściekła i nie kryła się z tym. Cały dzień snuła się za nimi jak cień, uprzykrzając swoimi uwagami każdą chwilę. Fakt, że nie przynosiło to żadnych efektów, denerwował ją jeszcze bardziej. Nic nie wskazywało na to, żeby miała w najbliższym czasie przestać.

– Wynoś się, bezużyteczny pomiocie chorej na jelita gerissy – warknęła, sięgając po jeden ze swoich najmocniejszych epitetów. Saeger zwrócił łeb w stronę głosu. Wiedział, że powinien zastosować taktykę mędrca – ignorować inwektywy ducha – ale jakoś zawsze, prędzej czy później, dawał się wciągnąć w te bezsensowne dyskusje.

– Wydawało mi się, że pełnię tu ważną funkcję… – zaczął smok, ale królowa nie pozwoliła mu na dłuższe wyjaśnienia.

– Nie obchodzi mnie to – prychnęła. – Nie jesteś nam potrzebny. Radziliśmy sobie sami przez parę tysięcy cykli. Nie jesteś pierwszym strażnikiem. Zawsze możemy znaleźć nowego. Idź sobie.

Saegersarios westchnął. Oczywiście, nie był niezastąpiony. Jednak jako istota żywiąca się magią był idealnym kandydatem do pełnienia tej roli, on to wiedział i duchy też.

– Pewnie, mogę was opuścić – odezwał się, choć wcale nie miał zamiaru wprowadzać swoich słów w życie – ale kto wtedy zajmie się Virronem, gdy zajdzie potrzeba?

Ma’bala zamilkła na chwilę, zła, że wytknął lukę w jej rozumowaniu. Dodatkowo przypomniał królowej o irytującym fakcie, że Virron, podobnie jak Saeger, był odporny na jej moce.

– Znajdę sposób – odwarknęła. – A najlepiej będzie, jak sobie pójdziesz i weźmiesz go ze sobą. Będzie spokój.

Smok pokręcił głową. W ruinach Xass’er-dren było mu wygodnie i nie zamierzał się stąd ruszać. Poza tym, jak prawie milenium temu zgodził się strzec Wrót, to będzie to robił do końca. Swojego końca, który, miał nadzieję, nie nadejdzie szybko i nie z ręki Virrona. Serce mówiło smokowi, że zrobił dobrze, pozwalając mędrcowi zostać w ruinach, choć rozum szeptał, że ryzykuje za bardzo. Cena, którą zapłaci, jeśli się pomylił co do starca, będzie niewyobrażalna.

 

***

 

Virron badał starożytny plac, a trzy pary oczu śledziły każdy jego ruch. Saeger ulokował się na dachu niskiej, przysadzistej świątyni zbudowanej z grubo ciosanychbazaltowych bloków. Jej potężna bryła wnikała w zbocze Verrentregu, by w jego wnętrzu rozgałęzić się na szereg niezliczonych komnat, sal i korytarzy. Choć była to jedna z lepiej zachowanych budowli dolnego tarasu, to i na niej czas odcisnął swoje piętno. Część kolumn leżała w gruzach, skruszyła się także większość płaskorzeźb pokrywających ściany zewnętrzne. Brakowało również wrót i wejście do świątyni przypominało teraz usta otwarte do krzyku. Było na tyle obszerne, że Saeger swobodnie mógł przez nie przejść, a znajdujący się za nimi hol był tak wielki, że mógł tam latać. Ciężko było nie zauważyć tej budowli, jej głęboka czerń wyróżniała się na tle pozostałych budynków, wykonanych z jasnej tufowej cegły. A jednak Virron zachowywał się tak, jakby nie istniała.

Ze swojego miejsca smok patrzył z rosnącą ciekawością na mędrca, który nie wykazywał żadnego zainteresowania świętym przybytkiem. Wcześniejsi poszukiwacze właśnie tu kierowali swoje pierwsze kroki, zmuszając Saegersariosa do interweniowania. Dawny plac świątynny był świadkiem wielu, zazwyczaj krótkich potyczek i te same kamienne płyty, które spływały krwią butnych magów i śmiałych rycerzy, były teraz przedmiotem zainteresowania Virrona.

Mędrzec przemierzał kwadratowy plac na kolanach, przystając co chwilę i zbliżając twarz do ziemi. Czasami przykładał do niej ucho i zastygał nasłuchując, czasem skupiał się na roślinności, której udało się zakorzenić pomiędzy ciasno ułożonym brukiem. Kilka razy, zupełnie niespodziewanie, wstawał i przemieszczał się, skacząc obunóż z jednej kamiennej płyty na drugą, pilnując, aby nie nadepnąć na krawędź. Mamrotał przy tym bez przerwy, od czasu do czasu wykrzykiwał pojedyncze słowa, nie mające sensu i nie trzymające się kupy. Coraz bardziej zaintrygowany Saeger próbował znaleźć w działaniach starca jakiś schemat, wzór lub regularność, bezskutecznie na razie.

Se’rvirr przypatrywał się wszystkiemu obojętnie, oparty o nagrzaną słońcem ścianę znajdującego się naprzeciw świątyni urzędu. Jego przeciwieństwem była Ma’bala, która podążała za Virronem, obrzucając go obelgami i próbując wygonić nieproszonego gościa z Xass'er-dren. Starzec jak zwykle zachowywał się tak, jakby w ogóle jej nie zauważał, co potęgowało jej złość. Wymierzyła kopniaka w wypięty zadek badacza, ale on zdawał się przewidywać jej ruchy i pokicał przed siebie, jak jakaś kiepska parodia królika. Dłonie Ma’Bali same zacisnęły się w pięści. Zdesperowana pobiegła za nim i uderzyła w wygięte plecy pochylonego poszukiwacza wiedzy, jednak skończyło się to dokładnie tak, jak się spodziewała. Jej ręce wniknęły w ciało mędrca, nie czyniąc mu krzywdy, powodując jednak bolesne odczucie u królowej – przypominało to zanurzanie dłoni we wrzątku.

– Eureka! – wykrzyknął mędrzec i pobiegł w kierunku Se’rvirra. Gdy jednak już miał przekroczyć próg urzędu, zawrócił i wbiegł w wąska uliczkę obok niego, prowadzącą do głównej arterii miasta. Stamtąd już prosta droga wiodła do wyjścia z ruin.

– On ucieka! – wrzasnęła Ma’Bala i rzuciła się w pogoń. Królewski obrońca błyskawicznie poszedł w jej ślady, natomiast Saegersarios tylko drgnął, lekko zaniepokojony. Nie mógł pozwolić starcowi na opuszczenie ruin – Xass’er-dren kryło w sobie wiele tajemnic, a jedną z nich był on sam. Ludzie nie mogli dowiedzieć się o jego obecności ani o tym, czego strzegł. Jednak Saeger nie przejął się zbytnio – ścieżka do wolności była długa i kręta, a jemu jeszcze nikt nigdy nie uciekł. Bez pośpiechu poderwał swoje potężne cielsko i pofrunął za poszukiwaczem wiedzy.

W pewnym momencie Virron zboczył w ciasny zaułek i smok zgubił go z oczu, ale krzyki królowej doprowadziły go do jednego z budynków mieszkalnych. Saegersarios przysiadł na murze naprzeciwko, gotowy do rozwalenia budowli w razie konieczności, ale mędrzec szybko opuścił dom, podśpiewując radośnie i podrygując w bliżej nieokreślonym rytmie, zupełnie rozmijającym się z nuconą piosenką.

– Mam! Znalazłem! – Pomachał do Saegera trzymanym w dłoni przedmiotem. Wokół Virrona skakała Ma’Bala, próbując odebrać mu znalezisko. Robiła to bardziej z przyzwyczajenia, bo jej widmowe ręce tylko przenikały przez ciało badacza, bez szkody dla niego.

– Co to jest? – spytał smok, próbując skupić wzrok na odkryciu mędrca, jednak ten wymachiwał nim zbyt gorliwie.

– Dowód na zaawansowanie cywilizacyjne żyjącej tu niegdyś rasy! – Uśmiechnął się szeroko do smoka, prezentując dumnie swoje znalezisko tak, że w końcu wszyscy mogli je zobaczyć. Zapadła niezręczna cisza, którą po chwili przerwał Se’rvirr.

– Widelec?

 

***

 

– Virron nie stanowi zagrożenia – powtórzył Saeger po raz kolejny tego dnia i chyba po raz tysięczny w przeciągu ostatnich ośmiu dni. W odpowiedzi widmowa królowa tylko prychnęła. Oboje wpatrywali się w mędrca, który siedział poza zasięgiem ich głosu, całkowicie zaabsorbowany pracą – próbował ułożyć w całość skorupy znalezione w jednym z rozpadających się budynków. Od czasu do czasu pełen entuzjazmu okrzyk oznajmiał, że udało mu się dopasować do siebie jakieś dwa kawałki. Dla smoka nie wyglądało to groźnie, Ma’Bala jednak była innego zdania.

– Może coś odkryć. Już wie zbyt wiele. – Królowa zniżyła głos do szeptu. – Jeśli dowie się o Wrotach…

– Czego może się dowiedzieć z rozbitego dzbana? – parsknął smok, rozbawiony nadmierną ostrożnością Ma’Bali. – A nawet jeśli, to nie ma w sobie ani kropli magii. – Wyciągnął ten argument, bo wiedział, że tylko ona stanowi niebezpieczeństwo dla Wrót.

– A właśnie, że ma! – zirytowała się Ma’bala. – Przecież widzę.

Saeger westchnął – te słowne przepychanki zaczęły go męczyć. Po raz kolejny zastanawiał się, dlaczego daje się w to wciągnąć. Sam szybko odkrył, że słaba aura magiczna otaczająca mędrca pochodzi z licznych artefaktów, którymi obwiesił się niczym choinka szyszkami. Wszystkie były przydatne, ale o żadnym nie można było powiedzieć: potężny. Mówił już o tym królowej, ale widać nie słuchała. Powtórzył jednak jeszcze raz.

– Jeśli ma tyle tego magicznego złomu, to co jeśli ma też artefakt ukrywający moc? – spytała przebiegle władczyni drenonów.

Smok zamyślił się. Teoretycznie było to możliwe, niemniej jednak mało prawdopodobne.

– Nie sądzę, żeby posiadał coś takiego – odpowiedział, choć nie miał żadnych dowodów na potwierdzenie swojej tezy.

– Twoje „nie sądzę” to za mało – syknęła królowa. – Bezpieczniej będzie go zabić.

– Nie widzę powodu, żeby go zabijać.

Królowa zaklęła, rozzłoszczona uporem smoka. Po chwili ciszy odezwała się ponownie:

– Nawet jeśli nie ma w sobie magii, – Saeger wyszczerzył zęby, kiedy Ma’Bala przyznała mu rację – to jest jeszcze coś. SERCE. – Królowa położyła nacisk na ostatnie słowo. – Co jeśli je znajdzie?

Smok zmieszał się. No tak, Serce. Niezwykle potężny artefakt, podarowany drenonom przez ich boga Verrentrega, ukryty głęboko w trzewiach świątyni. Saeger nie widział go ani razu, jeśli jednak Ma’Bala często o nim mówiła i jeśli wierzyć jej słowom, Serce miało w sobie wystarczająco wiele magii, by spowodować duże kłopoty.

– Nie znajdzie go – stwierdził smok z niezachwianą pewnością w głosie. – Jak na razie, to omija świątynię szerokim łukiem.

– Co jest podejrzane… – mruknął przysłuchujący się im Se’rvirr. Podczas całej rozmowy obserwował Virrona i może mu się tylko zdawało, ale badacz ożywił się, gdy padło słowo „Serce”.

 

***

 

Saeger rzadko przebywał nocą poza jaskinią – jak się nad tym zastanowił głębiej, to przez ostatnie paręset lat tylko sporadycznie opuszczał swoje leże. Jednak odkąd Virron zamieszkał w ruinach, smok spędzał w obozowisku mędrca każdą noc, nawet tak paskudną jak ta. Niebo zasnuwały nisko wiszące, ołowiane chmury, od zachodu wielkimi krokami nadchodziła burza. Ciężkie powietrze naładowane było magiczną energią, przez co Xass'er-dren zdawało się emanować własnym, widmowym światłem. Zielonkawy tuman kłębił się w uliczkach, wirował szarpany porywistym wiatrem, wykonywał szaleńczy taniec na opuszczonych placach. Nadawał zwykle martwym ruinom wrażenie ruchu i… życia. Upiornego życia.

Virron uparcie próbował rozpalić ognisko, jednak wątły płomień gasł co chwilę, jakby zbyt przerażony tym, co mogło czaić się w mroku.

– Saegersariosie, mógłbyś…? – Mędrzec wskazał kupkę patyków. Smok posłusznie opuścił łeb i odetchnął, wypuszczając przy tym odrobinę ognia. Chrust zajął się szybko, ale zaraz potem nagły, gwałtowny powiew zabrał płomień, a Saeger mógłby przysiąc, że zielona mgła miała postać dłoni. Błysnął piorun, w wyciu wichru wyraźnie usłyszeli przeciągły śmiech, zagłuszony przez potężny grzmot. Ciemności, jakie ich ogarnęły, wydawały się głębsze niż przed chwilą.

– Powiało grozą, co nie? – Virron uśmiechnął się do smoka, który zamarł, bardziej przerażony słowami mędrca niż całą sytuacją. Czy to był zbieg okoliczności? Czy starzec celowo użył akurat tego zwrotu? Starając się nie okazywać zaniepokojenia, obserwował mędrca spod półprzymkniętych powiek.

Virron porzucił próby rozpalenia ogniska na rzecz badania świecących chrząszczy, które setkami wyległy ze swoich kryjówek, zwabione nadciągającym deszczem. W ruinach zapłonęły migoczące, żółtawe światełka, niczym tysiące oczu mrugających w ciemnościach. Powietrze wypełniło się złowrogo brzmiącymi szeptami, przeklinającymi intruzów w swym starożytnym języku. Saeger przekonywał siebie, że to jego wyobraźnia doszukuje się w odgłosach wichru nieistniejących dźwięków, ale przychodziło mu to z trudem. Grzmoty przypominały pomruki budzącego się potwora, a uderzające coraz częściej pioruny wyostrzały kontury całego otoczenia, przydając ruinom drapieżności. Po raz pierwszy od prawie tysiąca lat Saegersarios wyraźnie poczuł czającą się w Xass'er-dren Grozę.

 

***

 

Saeger wszedł do jaskini i przyjrzał się uważnie przeciwległej ścianie. To było najważniejsze miejsce w Xass’er-dren i smok przychodził tu codziennie. Nie zobaczył niczego podejrzanego i ucieszył się, wiedząc, że może wracać do Virrona. Mędrzec znalazł rano dziwne posążki i Saeger chciał usłyszeć jego opinię na ich temat.

– Po co w ogóle go trzymasz? – spytała z wyrzutem Ma’Bala, zaskakując smoka; nie wiedział, że mu towarzyszyła. Zmieszał się. Najprostsza i zgodna z prawdą odpowiedź brzmiała: bo go polubiłem, jednak Saeger nie chciał się do tego przyznać ani przed sobą, ani przed Ma’balą.

– Jeszcze może się przydać – odparł wymijająco. – Ma ogromną wiedzę i talent do jej odnajdywania.

– I zdobywa ją na szczycie Góry? – spytała kpiąco, wypominając mu ich ostatnią wyprawę. – Czego tam szukał?

– Chciał zmierzyć głębokość krateru.

Królowa zaśmiała się.

– Nie da się zmierzyć czegoś, co nie ma końca – wyjaśniła z rozbawieniem w głosie. – Jak chciał to zrobić?

– Wrzucał do środka różne kamienie i nasłuchiwał. – Kiedy to powiedział, postępowanie mędrca wydało mu się głupie, choć wtedy zaangażował się w to równie mocno jak Virron. Kpiące parsknięcie królowej tylko pogłębiło jego odczucia.

– I co, skały odpowiedziały?

– Nie – odparł z niechęcią. – Ale Virron powiedział, że brak wyniku to też wynik. Wyglądał na zadowolonego.

– Ha! To przygłup, a nie mędrzec. Zabij go, do niczego ci się nie przyda.

– Nie. – Smok nasrożył się. Im bardziej Ma'bala naciskała, tym czuł większą chęć przeciwstawienia się jej. Wiedział, że nie może go zmusić do niczego, chciał jednak przekonać królową, żeby wreszcie dała im spokój.

– Chyba jest mądrzejszy niż myślisz. Jest tu raptem kilkanaście dni, a już dowiedziałem się o tym miejscu więcej, niż od was przez prawie milenium.

– Nie pytałeś – odparła dumnie, sugerując, że w każdej chwili może mu zdradzić wszystkie sekrety Xass’er-dren. – Poza tym, jakie to ma znaczenie dla MNIE?

– Może odkryje czym była Groza? – rzucił jakby od niechcenia, ale efekt był piorunujący. Ma’bala zamilkła.

Obrazy i uczucia zalały ją falą. Zamknęła oczy i ucisnęła skronie, żeby się od nich odgrodzić, bezskutecznie. Czuła się tak, jakby jakiś nielitościwy bóg rzucił ją z powrotem w tamto miejsce, w tamten czas, żeby jeszcze raz przeżyła tamten koszmar.

Znów zobaczyła poszarzałą twarz i rozszerzone strachem oczy posłańca, który wpadł zdyszany do sali tronowej, przerywając posiedzenie rady. Słyszała jego ciężki, chrapliwy oddech i urywane słowa, które próbował wykrztusić z siebie.

– Pani… Śmierć… Całe miasto…Spójrz…

Znów patrzyła z tarasu swego pałacu na Xass’er-dren, które umierało na jej oczach. Mieszkańcy biegali w popłochu, krzycząc, a potem nagle padali, aby już nigdy nie wstać. Patrzyła i nie chciała uwierzyć w to, co widzi. Wyglądało to tak, jakby niewidzialny żniwiarz tańczył pomiędzy budynkami, a każdy ruch jego kosy ścinał żywota kolejnych drenonów. Padali pokotem, falami, jak łan dojrzałego zboża.

A potem przyszedł po nią. Przybył lodowaty jak zimowy wicher. Poczuła uderzenie strachu jakiego nigdy nie zaznała, przerażenia tak silnego, że miała ochotę rozerwać pierś i wyrwać z niej oszalałe serce. Trzepotało jak spłoszony ptak, tłukąc się po żebrach, sprawiając ból nie do zniesienia. Pozostała jednak nieruchoma i bezradna, jakby zamrożona oddechem niewidzialnej istoty i tylko rozpaczliwy krzyk sam wyrwał jej się z gardła i trwał, dopóki Groza swym zimnym pocałunkiem nie zamknęła jej ust.

– Niiieeeeeeeee! – jęknęła, opadając na kolana. Dotyk skalnego podłoża sprowadził ją ze ścieżki wspomnień. Drżała cała, a strzępy obrazów wirowały przed oczami.

– Nic mnie ona nie obchodzi! Nie chcę nic wiedzieć! Nie wspominaj o niej więcej! – wybuchnęła Ma’bala, pozbywając się części targających nią emocji. To, co pozostało, wystarczyło, aby cała się trzęsła. Miała ochotę wykrzyczeć o wiele więcej, ale zdusiła to w sobie i wybiegła z jaskini.

Saeger patrzył w przestrzeń zdziwiony, czując, że królowa się oddala. Pokręcił głową. On chciałby się dowiedzieć, co zabiło całą cywilizację drenonów. Co było tak potężne, że jedynie bogowie byli w stanie to pokonać i odesłać tam, skąd przyszło. Czym było stworzenie tak straszne, że nazwano je Grozą.

 

(część 2)

Koniec

Komentarze

Wybaczcie podział na części, ale te ponad 75 tys. znaków w jednym wyglądało jakoś tak... przerażająco :P Miałam problem ze znalezieniem beta-czytaczy na tak długi tekst. Tak sobie myślę, że w ta forma zwiększa szansę, że ktoś to przeczyta.

Do zobaczenia (mam nadzieję) pod ostatnią częścią.

Zaklepuję sobie całość do przeczytania. Lubię smoki, a o ile dobrze widzę, to jeden jest tutaj głównym bohaterem. :) Dam znać, jak się zapoznam.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

"garniturem szeœćdziesięciu czterech zębów tekodontycznych"

Nie jestem przekonany, czy słowo "garnitur" pasuje do fantasy.

"Ma’bala była poirytowana i kończyła jej się cierpliwoœć."

Być może się czepiam, ale mnie to zdanie brzmi jak masło maœlane.

"Powtórzył jednak jeszcze raz."

To z kolei jest już ewidentny pleonazm.

"Teoretycznie było to możliwe, niemniej jednak…"

Jak wyżej.

"Czuła się tak, jakby jakiœ nielitoœciwy bóg rzucił jš z powrotem w tamto miejsce, w tamten czas, żeby jeszcze raz przeżyła tamten koszmar."

Ja bym zastšpił to ostatnie "tamten" słowem "ten". Teraz bowiem to powtórzenie moim zdaniem nie najlepiej wyglšda.

"Nie chce nic wiedzieć!"

Literówek zwykle nie wytykam, ale tu to zrobię w drodze wyjštku, bo tutejsza zmienia sens zdania. Powinno być "chcę".

Resztę opowiadania przeczytam jutro. Jak widzisz, znalazłem kilka błędów, ale jak na razie tekst jest ciekawy. :)

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Przepraszam, edytor rozwalił mi polfonty w paru miejscach... :/

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Dziękuję, mości Rycerzu, za przeczytanie i pokazanie błędów, choć co do większości to bym polemizowała...

"garniturem szeœćdziesięciu czterech zębów tekodontycznych"
Nie jestem przekonany, czy słowo "garnitur" pasuje do fantasy.

Nie pasuje tak samo jak tekodontyczny i parapsydalna. To zdanie miało być tak abstrakcyjne i niepojęte, żeby zatrzymać atakującego smoka - swoje zadanie spełniło ;)  Zastanawiałam się nawet nad podaniem rozpiętości skrzydeł w mertach, ale odpuściłam. Wracajac do garnituru - polonistką nie jestem i nie wiem, które znaczenie słowa "garnitur" było pierwsze - nazwa ubioru czy synonim kompletu, zbioru, zestawu takich samych/podobnych elementów. Coś mi mówi, że to drugie. Pozostawię tak jak jest.

"Ma’bala była poirytowana i kończyła jej się cierpliwoœć."
Być może się czepiam, ale mnie to zdanie brzmi jak masło maœlane.

Dla mnie irytacja i brak cierpliwości to nie to samo. Irytacja to rozdrażnienie, poddenerwowanie, najczęściej z powodu niemożności osiagnięcia celu. Często towarzyszy temu utrata cierpliwości, ale nie zawsze.

"Powtórzył jednak jeszcze raz."
To z kolei jest już ewidentny pleonazm.
No nie wiem. OK, z definicji "powtórzyć = powiedzieć jeszcze raz", ale można powtarzać coś bez końca, prawda? Czyli jeden raz, dwa razy, trzy i kolejne. W tym wypadku chodziło mi o to, że coś było mówione nie raz i nie dwa, ale widać trzeba to było powiedzieć np. po raz piąty czyli powtórzyć czwarty raz. Chyba, że logika mnie zawodzi...

"Teoretycznie było to możliwe, niemniej jednak…"
W domyśle: teoretycznie możliwe, w praktyce sie nie da. Doprecyzowałam, coby nikt nie miał wątpliwości.

"Czuła się tak, jakby jakiœ nielitoœciwy bóg rzucił jš z powrotem w tamto miejsce, w tamten czas, żeby jeszcze raz przeżyła tamten koszmar."
Ja bym zastšpił to ostatnie "tamten" słowem "ten". Teraz bowiem to powtórzenie moim zdaniem nie najlepiej wyglšda.
Zgodzę się połowicznie - to powtórzenie nie leży najlepiej, niestety nie wymyśliłam na czas odpowiedniego zamiennika. "Ten" odpada, bo to zaimek bliższy (czy jak to się tam nazywa), więc raczej nie mogę go użyć w odniesieniu do odległej przeszłości - szczególnie, że wcześniej opisłam miejsce i czas używając zaimka dlaszego. Z drugiej strony wyznaję zasadę, ze dwa takie same słowa obok siebie to powtórzenie, ale trzy to już środek stylistyczny ;)

"Nie chce nic wiedzieć!"
poprawione

"Dla mnie irytacja i brak cierpliwości to nie to samo. Irytacja to rozdrażnienie, poddenerwowanie, najczęściej z powodu niemożności osiagnięcia celu. Często towarzyszy temu utrata cierpliwości, ale nie zawsze."

Zgadzam się, że to nie to samo - chodzi mi jednak o znaczenie tego drugiego uczucia. Jeśli komuś kończy się cierpliwość, to raczej nie dlatego, że jest szczęśliwy.

"No nie wiem. OK, z definicji "powtórzyć = powiedzieć jeszcze raz", ale można powtarzać coś bez końca, prawda? Czyli jeden raz, dwa razy, trzy i kolejne. W tym wypadku chodziło mi o to, że coś było mówione nie raz i nie dwa, ale widać trzeba to było powiedzieć np. po raz piąty czyli powtórzyć czwarty raz. Chyba, że logika mnie zawodzi..."

No, chyba że tak. Myślałem po prostu, że Saegersarios mówił o artefaktach Virrona dopiero po raz drugi, stąd moja wątpliwość.

"W domyśle: teoretycznie możliwe, w praktyce sie nie da. Doprecyzowałam, coby nikt nie miał wątpliwości."

Tylko że "niemniej" w wielu kontekstach wyraża dokładnie to samo, co "jednak" i inne spójniki przeciwstawne. Myślę, że przy samym "niemniej" czytelnik i tak będzie wiedział, o co chodzi.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Zostawiam uwagi do części pierwszej i, zaciekawiona, zaczynam część drugą.  

 

Nie licząc piętrzących się tu i ówdzie stert porowatych kamieni… – Sterta z natury jest piętrzącymi się przedmiotami, tu kamieniami.

Może: Nie licząc piętrzących się tu i ówdzie porowatych kamieni… Lub: Nie licząc stert leżących tu i ówdzie porowatych kamieni

 

Słysząc ostatnie zdanie Saeger prawie zakrztusił się własną kulą ognia. –  Słysząc ostatnie zdanie Saeger prawie zakrztusił się kulą własnego ognia.

 

Jego zachowanie tak bardzo różniło się tego, z czym zazwyczaj spotykał się Saeger…Jego zachowanie tak bardzo różniło się od tego, z czym zazwyczaj spotykał się Saeger

 

…zbudowanej z grubo ciosanychbazaltowych bloków. – Brak spacji.

 

Ciężko było nie zauważyć tej budowli… –  Trudno było nie zauważyć tej budowli

 

…a każdy ruch jego kosy ścinał żywota kolejnych drenonów. – …a każdy ruch jego kosy ścinał żywoty kolejnych drenonów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

ad. Knight Martius:
Co do cierpliwości - masz rację, jeszcze nie zdarzyło mi się jej stracić na spokojnie i na wesoło.
Co do powtarzania - faktycznie, ze zdania wcześniej nie wynika, że było to mówione więcej niż raz, mój błąd (bo było ;) )
Co do niemniej jednak - dla mnie jest to konkretny zwrot, co znajduje potwierdzenie w słowniku:
"niemniej
«spójnik przyłączający zdanie lub inne wyrażenie, którego treść jest niezgodna z tym, co można wywnioskować z wcześniejszego kontekstu; też w wyrażeniach: niemniej jednak, niemniej przeto"

ad. Regulatorzy
Świadomość, że po tylu czytaniach wciąż uchowały sie jakieś literówki i zjedzone słowa, aż boli.
A z tym ciężkim, to generalnie trudno jest ;) Jakoś sam się pcha tam gdzie nie trzeba i przechodzi niezauważony... Powszechny błąd, aż głupio go popełniać :/

Hiistoria prowadzona w sposób zajmujący. Może nie jest wybitnie ciekawa, ale też nie nużąca. Barwnie wykreowałeś postacie, smok, Ma'bala i "mag", wzbudzają sympatię. Nic poważnego, ale przyjemnie się czyta.

 

Uwaga subtelna, zmęczył mnie zapis, przy kolejnej okazji pomyśl nad większą ilością akapitów. Odbiór wizualny znacznie wpływa na samopoczucie czytającego;)

 

No dobra, może przy  Ma'bali przesadziłam z tą sympatią ;)

Oooo, nie spodziewałam się już więcej komenatrzy, a tu proszę, niespodzianka :)

Cieszę się, że się podobało. Widzę, że wyraziste postacie to największy atut tego opowiadania... też je polubiłam, nawet Ma'balę ;)

Akapity były, ale coś je zjadło przy wklejaniu :/ Następnym razem, obiecuję, poprawię to ręcznie.

Nowa Fantastyka