- Opowiadanie: vyzart - Taniec z Plagą

Taniec z Plagą

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Taniec z Plagą

Stacja metra przypomina teraz pełen dymu grobowiec. Stalowy wąż pociągu leży poskręcany na peronie, szczerząc pręty zniszczonych wagonów. Czerwone smugi na tych szybach, których nie rozbił pęd katastrofy, przyprawiają o mdłości. Wokół bezładnej masy żelastwa wyrasta gruzowisko. Spod naderwanych płatów żelbetonu wystają strzępy ubrań i szkarłatne kwiaty zmiażdżonych ciał.

Stoisz spokojnie pośród chaosu. Obserwujesz, jak twoi podwładni opatrują rannych i pomagają wydostać się na powierzchnię. Ci, którzy mogą, idą sami. Rzucają jedynie pobieżne spojrzenia za siebie, jakby nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Reszta opuszcza gruzowisko na noszach. W maskach tlenowych, przykryci kocami ratunkowymi.

Akcja przebiega sprawnie. Po godzinie w grobowcu stacji, pośród betonu, stali i pyłu, pozostali właściwie tylko pechowcy. Wszyscy ludzie byli równi w obliczu katastrofy. Dla zwalonego stropu i powykręcanych prętów nie miało znaczenia czy ktoś był bezrobotnym maminsynkiem, czy mistrzem świata we wszystkim.

Najgorsze były jednak światełka w tunelach. Pechowców po prostu wyciągało się martwych spod gruzów. Do zmiażdżonych kości, agonalnych grymasów i powykręcanych kończyn można było przywyknąć, ale nic tak nie niszczyło psychiki, jak fałszywa nadzieja. Taka, która śmieje ci się w twarz, gdy ekipa znajduje żywego pod gruzami, powoli usuwa wszystkie odłamki i już myślisz, że będzie co oblewać przy kolacji, że z tego betonowego bagna uda ci się uratować jeszcze jedną osobę. A wtedy okazuje się, iż ostatni zdjęty płat betonu odsłania stalowy pręt, wystający z brzucha jak chwast, którego nie można wyrwać.

Patrzysz wtedy na żonę i syna światełka, zmuszając kąciki ust do uniesienia się. Robiłeś to już setki razy. Godzinami ćwiczyłeś przed lustrem spokojny, dodający otuchy uśmiech. I proste „wszystko będzie dobrze”, które za każdym razem brzmi tak samo pusto. Dziecko jeszcze nie wie, co się dzieje, lecz oczy matki już rozwierają się w przerażeniu. Oddech przyśpiesza, a ręce zaczynają się trząść. Kładziesz jej dłoń na ramieniu i kłamiesz. Mówisz, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, że nie można jeszcze tracić nadziei, choć sam doskonale wiesz – światełko nie przeżyje. Umrze, przebity częścią konstrukcji, zaprojektowanej, by go chronić. Ironia losu. Cholerna, pieprzona ironia losu, którą przeklinałeś już po tysiąckroć.

Pozostaje tylko modlić się o cud. Żona światełka z całą pewnością uściskałaby nawet prawicę diabła, gdyby ten raczył wynurzyć się z otchłani i uratować jej męża. Problem z cudami jest jednak taki, że kiedy już się zdarzą, zupełnie nie wiadomo co z nimi zrobić. Nie przychodzą oczywiście pod postacią skrzydlatych posłańców Królestwa, otoczonych całunem niebiańskiego hymnu, tylko pukają cię w ramie palcami chudej dłoni. Odwracasz się wtedy, przywrócony do rzeczywistości. Widzisz szczupłego mężczyznę w wyblakłym, zielonym swetrze i przetartych jeansach. Wasze spojrzenia spotykają się tylko na moment, ale to wystarczy. Zerkasz w nienaturalnie szare oczy, błyszczące zielenią tęczówek i już wiesz, że chciałbyś znaleźć się możliwie jak najdalej od tego miejsca.

Plagosiewca. To słowo pada gdzieś za twoimi plecami, niemal wyplute przez jednego z ratowników. Nieznajomy zdaje się go jednak nie słyszeć. Zapada niezręczna cisza, a napięcie wzrasta tak szybko, że niemal widzisz iskry skaczące gdzieś na granicy pola widzenia.

Mężczyzna pozostaje niewzruszony. Ludzka wrogość jest dla niego zapewne tak naturalna, że gdybyś odezwał się teraz przyjacielskim tonem, zupełnie straciłby rezon. Zanim dajesz radę zebrać myśli, człowiek spogląda ci w oczy, wdziera się w duszę mdłym blaskiem nieludzkich tęczówek.

– Uratuję go – rzuca krótko, najpierw do ciebie, potem do stojącej obok kobiety.

Ta w odpowiedzi przygryza jedynie dolną wargę. Waha się. Ponad wszystko chciałaby odzyskać ukochanego, ale nie jest pewna, czy może zaufać komuś, kto rozsiewa śmierć. Wcale jej się nie dziwisz. O Plagosiewcach wie zapewne tyle, co każdy obywatel. Niewiele. Na pewno słyszała o ciągnących się za nimi nieszczęściach, zamienianiu ludzi w Plagi i sprowadzaniu szaleństwa. Czujesz co prawda, że to jedynie plotki i teorie spiskowe, lecz niewielu podziela twój pogląd.

Kobieta rzuca ci ukradkowe spojrzenie. Szuka kogoś, kto podejmie za nią decyzję i kogo będzie mogła obarczyć odpowiedzialnością, jeśli coś pójdzie nie tak. Postanawiasz przyjąć na barki ten ciężar i odpowiadasz jej przyzwalającym skinieniem. Mężczyzna obdarza każde z was ledwie dostrzegalnym uśmiechem. Wyraźnie się rozluźnia. Pewnie nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo. Nie chcesz sobie nawet wyobrażać przez co zazwyczaj musi przechodzić.

Do swojej drużyny odwracasz się dopiero, gdy nieznajomy mija cię niepewnym krokiem. Bob i Dylan patrzą na ciebie z niechęcią, gdy każesz im unieść ciało światełka, ale bez słowa wykonują polecenie. Masz w sobie dość charyzmy i autorytetu, by zrównoważyć szaleństwo pomysłów, jakimi czasem obarczasz podwładnych.

Kątem oka dostrzegasz mały tłumek, formujący się właśnie w wejściu do tunelu. Banda idiotów. Najpierw uciekali w popłochu, a teraz sami pchają się do betonowego grobowca z oczami błyszczącymi ciekawością i nienawiścią. To było do przewidzenia. Większość z nich nigdy nie widziała Plagosiewcy, za to słyszała na tyle dużo, by chcieć zlinczować go, gdy tylko pojawi się w zasięgu wzroku. Na razie czekali, spłoszeni jak stado szczurów, które nie wie jeszcze czy nowemu kotu w gospodarstwie ucięto już pazury.

Chwilę później nieprzytomny światełko leży już na srebrzystej folii. W miejscu przebitym dotąd stalowym prętem zieje dziura. Tak idealnie okrągła, że aż chce ci się śmiać. Jak przekrój anatomiczny w szkole medycznej. Tylko, że tu sączy się prawdziwa krew, a nerki przypominają mielonkę. Ten człowiek był trupem zanim tu zeszliście, a to, że jego klatka piersiowa wciąż się unosi, jest tylko przejawem czarnego humoru siły wyższej.

Plagosiewca stoi nad mężczyzną. Czuje na sobie twoje błagalne spojrzenie i dziękuje ci w duchu. Za chwilę uratuje kolejne życie, ale już wie, że w zamian czeka go jedynie wyklęcie. W końcu zamierza zamienić tylko jedną śmierć na drugą. Taką, która pozwala oddychać.

Bez słowa ściąga sweter, ukazując nagie ciało. Twoje oczy otwierają się szeroko na widok pergaminu szarej skóry, rozciągającego się siecią pęknięć i złuszczeń od dłoni, aż po szyję. Chłopak doskonale zdaje sobie sprawę, że teraz – gdy skażenie pokrywa większość ciała – stoi na skraju przemiany w bezmyślną marionetkę. Zamiast Plagi będzie siał jedynie zniszczenie i śmierć. Nie przestanie jednak leczyć, nawet jeśli za każde uratowane życie musi oddać część siebie. Podjął tę decyzję już dawno temu. Dostał wtedy drugą szansę i złożył przysięgę, której nie udało mu się dotrzymać.

Pochyla się nad mężczyzną i przykłada rozwartą dłoń do rany. Źrenice błyszczą w półmroku, a szary pergamin skóry trzeszczy pod naciskiem grających pod nim mięśni. Wygląda, jakby miał zaraz rozpaść się niczym karta wyschniętej księgi.

Wtedy pojawia się blask. Szmaragdowa łuna spowija rękę, pełza wokół palców. Na sam widok zielonego światła nachodzą cię mdłości. Mózg krzyczy, a skronie pulsują boleśnie. Instynktownie doświadczasz obcości tego zjawiska. Czujesz w kościach jak bardzo zaburza logikę Świata, jednak nie odwracasz wzroku. Przynajmniej tyle możesz zrobić dla wymizerniałego człowieka, który z własnej woli stał się męczennikiem.

Zieleń stacza się po paznokciach Plagosiewcy wprost w ranę nieprzytomnego. Przez chwilę krąży niepewnie, jak wąż badający swe nowe siedlisko, po czym znika między czerwienią tkanek. Te zaczynają wybrzuszać się i zginać. Wiją się niczym stado pijawek, szarzejąc i pękając. Z każdą chwilą zbliżają się ku sobie, by w końcu po śmiertelnej ranie pozostawić tylko okrąg szarego pergaminu wtopiony w skórę. Plagosiewca cofa dłoń, oddychając ciężko i masuje kilka nowych pęknięć, które wykwitły na smukłej szyi.

Bob i Dylan doskakują do rannego, pośpiesznie okrywając go kocem. Jeden z nich sprawdza tętno, po czym unosi pięść z wystawionym kciukiem. W odpowiedzi kiwasz tylko głową.

Mężczyzna podnosi sweter i zakłada go, dbając, by kołnierz zasłaniał szare nitki, wspinające się po karku. Bez słowa podchodzi do żony światełka. Kobieta rozluźnia się, gdy słyszy, że życie jej męża zostało uratowane, ale po chwili napięcie powraca w rozszerzone źrenice. Nieznajomy mówi o środkach ostrożności, jakie powinna zachować. Szczególnie podkreśla kremację, by ciało nie stało się po śmierci Plagą.

Chce odejść. Zniknąć jak najszybciej, by nie kłopotać innych swoją obecnością, ale wtedy dostrzega oczy dziecka. Nieobecny wzrok wbity w wejście do tunelu. Spojrzenie, które zna aż za dobrze. Podchodzi do małego i pochyla się nad nim. Mija chwila, zanim ten niechętnie odwraca ku niemu głowę.

– Widziałeś ją, prawda? – mówi mężczyzna, przypatrując się bacznie dziecku. – Dziewczynę o oczach jak moje i twarzy szarej, choć pięknej nade wszystko.

Chłopiec potakuje, a jego wzrok mimowolnie ucieka ku blasku słońca ponad schodami.

– Zatem posłuchaj mnie uważnie – ciągnie Plagosiewca. Jego ton przybiera wyraz grobowej powagi. – To Plaga. Jedna z wielu, które przemierzają świat tylko po to, by sprowadzać na ludzi katastrofy. Dorośli będą powtarzać ci, że one nie istnieją, a ty będziesz musiał wierzyć im tak długo, aż sam przestaniesz je widzieć. Bo jeśli Plaga dostrzeże, że na nią patrzysz, uśmiechnie się w ten nieziemski sposób, który przyśpiesza serce i spłyca oddech. Zauroczy cię i zaprosi do tańca. A ty nie będziesz umiał jej odmówić.

– Tak jak pan?

– Tak jak ja – odpowiada, uśmiechając się smutno. – Twój ojciec dzierży w sobie drobną cząstkę Plagi. Tylko ona utrzymuje go teraz przy życiu. Będziesz musiał z całych sił przekonywać go, że te dziwne nowe rzeczy, które zobaczy po przebudzeniu, nie istnieją. Tak długo, aż szarość opuści jego oczy. Inaczej oszaleje i sam będzie chciał tańczyć z jedną z nich. A jeśli odkryje w sobie dar, nie pozwól mu z niego korzystać. Nawet kiedy będzie błagał na kolanach. Rozumiesz?

Chłopak spogląda w szmaragdowy błysk tęczówek rozmówcy, jakby szukał w nich odpowiedzi na niezadane pytanie. Chwilę później ponownie kiwa głową.

Stoisz z boku, przyglądając się zajściu. Milczysz. Doskonale wiesz, że po każdym uleczeniu pewne rzeczy wymagają wyjaśnienia. Postanawiasz pozostawić to Plagosiewcy. Nie byłbyś w stanie zrobić tego lepiej niż on. Właśnie dlatego obserwujesz, jak mężczyzna uśmiecha się do syna światełka. Odpowiadasz uniesieniem dłoni na jego skinienie, gdy wstaje i kieruje się do wyjścia. Zebrany wokół tłumek rozstępuje się przed nim niemal z przerażeniem. Przez całe to zamieszanie nawet nie zauważyłeś, kiedy podeszli tak blisko. Ludzie spoglądają na nieznajomego z mieszaniną ciekawości i obrzydzenia. Dziesiątki oczu analizują najmniejszy szczegół chudej twarzy, każdą nitkę, wyprutą z zieleni swetra. Im dłużej patrzą, tym bardziej przestają się bać. Mit, zbudowany na plotkach i krzywym zwierciadle medialnych spotów, rozpada się w konfrontacji z rzeczywistością. Ludziom trudno jest uwierzyć, że to wątłe ciało i zmęczone rysy kryją w sobie zagrożenie.

Umiera strach. Pozostaje obrzydzenie.

To wystarczy, by tłum zawrzał. Przypomniał sobie kłamstwa, zasiane przez media. Zrzucił winę za wszelkie zło świata na pokryte wytartą wełną barki.

Patrzysz na ludzi i czujesz, że coś w nich pęka. Jak rysa na szybie, która wije się i rozgałęzia, by w końcu rozpaść się na tysiące ostrych odłamków.

Wtedy właśnie Plagosiewcę uderza pierwszy kamień. Nie wiesz, kto go rzucił. Widzisz jedynie, jak kolejne ręce unoszą kawałki gruzu i ciskają w mężczyznę, wkładając w to całą swą złość. Cichy szmer wkrótce przechodzi w krzyk. Fala obelg roznosi się w powietrzu, odbijając się echem od poskręcanej stali i martwego betonu. Stojąca obok ciebie kobieta podchodzi chwiejnie do syna, by przycisnąć go do piersi, a ty trwasz w milczeniu, przeklinając własną bezradność.

Plagosiewca pozostaje jednak niewzruszony. Czujesz dziwną godność, bijącą od jego sylwetki. Idącej przed siebie pośród gradu odłamków. Nie wiesz czy mężczyzna przywykł po prostu do takiego traktowania, czy Plaga – wpisana w niemal każdy zakamarek ciała – czyni go niewrażliwym na ból.

Powoli pokonuje schody. Wspina się ku światłu, mrużąc oczy, przywykłe do półmroku tunelu. Nie odwraca się ani razu. Unosi jedynie głowę i przymyka powieki. Nasłuchuje. Dźwięk, którego szuka, na tle miejskiego zgiełku przypomina jedynie cichy pomruk, lecz jego wyćwiczone uszy rozpoznają go bezbłędnie. Agonalny krzyk wielu gardeł. Kolejna katastrofa w oddali.

Usta wykrzywiają się w uśmiechu, a spokojne kroki zmieniają w bieg. Mężczyzna musi się pośpieszyć, jeśli chce ją dogonić. Kobietę, która oddała Pladze ostatnią nitkę świadomości w zamian za jego życie. Zrobi wszystko, by znów ją spotkać. Nie wie czy tym razem uda mu się dotrzymać obietnicy i doprowadzić do obrócenia w nicość tego, co zostało z jego wybawicielki. Jest za to pewien, że odnajdzie ją i utonie w szmaragdowym błysku oczu, czekając aż umysł wypełni znana melodia.

A wtedy znów zatańczy z Plagą.

Koniec

Komentarze

Ciężko piszesz, ale to nie jest przecież złe. Przeczytałam cały. Nie wiem czy będziesz chciał mnie słuchać, bo mogę się mylić, ale moim zdaniem powinieneś od czasu do czasu zrobić przerwe. Może troszkę więcej dialogów. Nie dam głowy, czy dokładnie tego tu brakuje - luzu. Daj wytchnąć czytelnikowi na chwilkę. Twój tekst wymaga dużej koncentracji by go zrozumieć.

Klimat i tak jest. Mocny, ciężki. Niektórym może to imponować, innych dołować.

Pisz dalej, bo robisz to i tak świetnie.

Pozdrawiam.

Zaręczam, że pisać lekko (a przynajmniej lżej) również potrafię. Jednak ten tekst z założenia miał być ciężki (i dołujący?), tak więc cieszę się, że udało mi się osiągnąć zamierzony efekt. Tym bardziej cieszę się, że doczytałaś do końca, bo nie każdy ma ochotę na czytanie czegoś o gęstości ołowiu. 

"Mężczyzna obdarza każde z was ledwie dostrzegalnym." Coś wcięło :)
"Jak rysa na szybie, która wije się i rozgałęzia, by w końcu rozpaść się na tysiące ostrych odłamków." Rysa się rozpada czy szkło. Jak rysa, to ok.:)

Pewnie, że jest trochę "ciężkie", ale pasuje mi to nawet do klimatu opowiadania. Dobre.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

No tak. Okazuje się, że nie ważne ile razy przeczyta się własny tekst, zawsze znajdzie się jakaś literówka czy wcięty wyraz. Dziękuję za zwrócenie uwagi.

nawet prawice diabła,  --- to diabły mają dwie prawe ręce?  :-)  

otoczonych całunem niebiańskiego hymnu, ---> całun hymnu??  

Zerkasz w nienaturalnie szare oczy, błyszczące zielenią tęczówek   ---> ponieważ mówimy o kolorze oczu, rozumiejąc pod tym kolor właśnie tęczówek, mylisz mnie jak cholera. Całe gałki oczne miał szare, a tęczówki zielone i błyszczące? To tak należałoby napisać...  

ale nie jest pewna czy może  ---> przecinek  

każdy, statystyczny ---> zbędny; dlaczego aż tak "mądrze", statystyczny? Przeciętny, myślę.  

ciągnących się za nimi nieszczęściami   ---> nieszczęściach  

Okienko się kończy. Kontynuuj, Waszmość, własnymi siłami.   

Świetne. Niby nie z moich bajek, ale, jak na załączonym obrazku widać, dobrze napisana bajka musi się spodobać, chociaż z innego zbioru pochodzi.

Jeśli tak to szacunek:)

Bob i Dylan patrzą na ciebie z niechęcią, gdy każesz im unieść ciało światełka, ale bez słowa wykonują polecenie. - to tak specjalnie, czy przypadkowo:)?

 

Obrazowo napisane, czyta się z prawdziwą przyjemnością.

 

Pozdrawiam

 

Mastiff

Trafił mnie ten tekst. Nie rykoszetem. Przygniótł i musiałem się z nim siłować. Sam bym chciał tak oddziaływać, więc właściwie to zazdroszczę.

 

Mignęło po drodze kilka dziwaczności. Spojrzeć komuś w błysk tęczówek? I jeszcze kilka, nie wynotowywałem --- czytałem.

Wciągające jak chodzenie po bagnach. Super.

Może to nie jest tekst najłatwiejszy, ale przeczytałam go z satysfakcją, tym większą, że w zasadzie mogłam oddać się wyłącznie przyjemności lektury.

 

„…tylko pukają cię w ramie palcami chudej dłoni.” – Literówka.

 

„Chłopiec potakuje, a jego wzrok mimowolnie ucieka ku blasku słońca ponad schodami.”Ku blasku, to tak jak Donaldu Tusku?

Ja napisałabym: Chłopiec potakuje, a jego wzrok mimowolnie ucieka ku blaskowi słońca ponad schodami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Byłam, przeczytałam. Przedzierałam się z pewnym trudem przez formę i styl, które przyjąłeś. Historia, prawdę mówiąc, mnie nie poruszyła. Czegoś mi zabrakło.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

"Stalowy wąż pociągu leży poskręcany na peronie, szczerząc pręty zniszczonych wagonów." - Pociąg niczym stalowy wąż leży... - Nie brzmiałoby lepiej?

 

Imponuje mi Twoja umiejętność snucia opowieści. W tym konkretnym przypadku. Narracja prowadzona na idealnie równym poziomie, tylko na koniec drgnęła delikatnie ku górze. W ostatniej scenie widać dosłownie tę światłość dnia, w której za chwilę zniknie bohater. I ten zielony sweter :) Bardzo jestem ciekawa, jak widzisz oczami swej niezwykłej wyobraźni tę postać.

Jestem zwolennikiem ciężkich tekstów, zwłaszcza tych umiejętnie napisanych. Przeczytać opowiadanie było prawdziwą przyjemnością. Na pochwałę i uwagę, zarazem, zasługuje operowanie słowem. Dosadne i mocne. 

Co za uczta z samego rana. Doskonałe opowiadanie! Wkręciłem sie w klimat

Bardzo fajne, ale szkoda, że krótkie. Może to wstęp do dłuższej opowieści?

pozdrawiam

I po co to było?

Krótko - dobre, Panie Vyz, dobre! Pozdrawiam!

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Interesująca koncepcja. Tekst faktycznie ciężki, ale mimo to da się czytać, wciąga.

Babska logika rządzi!

Chyba pierwszy raz ktoś skomentował mój tekst trzy lata po jego publikacji. Cóż, tym bardziej dziękuję za opinię.

Nowa Fantastyka